:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg
3 posters
Einar Halvorsen
07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 9:49
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
07.10.2000
Bał się.
Materiał lęku wczepił się, nieproszony, pod warstwę napiętej skóry; szorstki, wyraziście odmienny i odczuwany przy każdym, obecnie wdrażanym ruchu. Bał się, równocześnie skąpany w promieniach szczęścia i słońca, chłonąc ostatki łaskawości jesieni, która, pod nieuchronnym upływem dni, stawała się coraz bardziej zgorzkniała, trudniejsza do przejednania. Nie mógł być całkowicie pewny czy postępował dobrze, słusznie, właściwie, zapraszając Lailę Westberg, echo przeszłości i równocześnie intensywną, łączącą go teraźniejszość relacji - na prozaiczny spacer. W przypadku innych, zarówno galdrów jak śniących, podobna czynność nie rozrastała się natrętnym myśleniem, wypuszczającym zaciekłe ramiona jak mięsisty pęd chwastu. W drastycznym, rozlegającym się zawodzeniu błędu, którym już od początku była łącząca ich, splatająca namiętność i zatracenie w normach - nie mogło dojść do znacznego, radykalnego pogorszenia. Preferował wbrew nakreślanym pozorom, spokój, dążąc za wszelką cenę do uniknięcia wścibskich, przylegających wspomnień oraz tłustych nagłówków utuczonych skandalem. Z innej, o wiele mniej racjonalnej strony, nosił w sobie świadomość że potrzebują - a w szczególności ona - spędzać czas w sposób różny od samego nieodłącznego zakradania się do sypialni, w strachu że znowu będą wytknięci przebrzydłym palcem postronnych - oraz rozczarowaniem jej ojca.
Spotkali się w umówionym miejscu, zbaczając z drogi którą najczęściej zwykli wybierać spacerowicze Wstęga strumieniu połyskiwała w opadających promieniach słońca, szumiąca powierzchnia tafli zdradzała pośpiech wartkiego, niezjednanego nurtu. Ruszyli; po krótkim powitaniu oraz wymianie zdań.
Nie wiedział jeszcze jak przydatnym okaże się fakt że trzyma ją w tym momencie za dłoń.
Niemiły zapach rozkładu wtargnął szturmem do nozdrzy; do oczu wdarła się nieprzyjemna sceneria. Wśród zwierzęcego ciała kłębiło się zamieszanie; trzepot skrzydeł i hałas, ochrypły, szyderczy odgłos dobiegający spomiędzy kruczych gardeł. Krzykliwe ptactwo zdawało się pochłonięte walką o smakowite kąski, nie odleciało, mimo systematyki zbliżania się ich sylwetek
- Laila - wyczuł napięcie; pochwycił silniej jej rękę. Zrozumiał, że sytuacja wywarła na Westberg wyraźny, nieprzewidziany wpływ; prowadząc ją leśną ścieżką liczył na urokliwość okolicznych terenów, stającą w opozycji do sytuacji, jaką im przyszło zaznać.
- Chodźmy dalej - zasugerował wystarczająco głośno aby głos nie utonął w rozgardiaszu sprawianym im przez stworzenia. - Znajdziemy lepsze widoki.
pole: 7
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 9:49
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k15' : 7
'k15' : 7
Bezimienny
Potrzebowała iluzji normalności, w której mogłaby tonąć w bezkresie.
Raz po raz sięgać drobnymi dłońmi i zakleszczać je w ujęciu męskich palców, które nosiły znamiona intensywnej woni akrylowych farb. Nie była ona wyczuwalna, lecz dostatecznie znana rudowłosej malarce, by bez trudu odgadła wiążący się z nimi specyficzny zapach. Rozkoszowała się nim, dlatego niemalże z namaszczeniem gładziła opuszkami fakturę męskiej skóry
wiedząc, że ryzykują ogrom, a jednocześnie na piedestale życia chciała położyć wszystko, by eskalować zakazaną bliskość i niewłaściwą relację.
Oddech przeszłości pieścił w sposób delikatny kobiecy kark, zahaczając o rumiane policzki i wyginając pełne wargi w nieznaczny łuk, który symbolizował uśmiech. Tonęła w bezkresie ich spontanicznego wyjścia, jak gdyby nic ich nie ograniczało, a oni pozostać mieli okraszeni iluzją normalności, po którą wcześniej nie miała odwagi sięgać.
Ciemne oczy uniosły się na twarz Halvorsena, gdy przemierzali wolnym krokiem meandry leśnych ścieżek. Bliżej jej było do natury, w której zamierzała tonąć, aniżeli gęstwinie kamienic czy tłumów ludzi. Przerażali ją bardziej niż kiedyś, bowiem byli przepełnieni fałszem i obłudą;
przed miesiącami zakochana w blichtrze cudacznych uniesień - obecnie uciekająca w odmęty iluzorycznych miejsc, w których nikt nie zdołałby jej odnaleźć.
Serce zatrzepotało w piersi, gdy dostrzegła przerażający widok. Nieświadomie chciała ruszyć do przodu, wyciągając ku zwierzętom drobną dłoń, ale Einar powstrzymał Lailę Westberg, która musiała odwrócić spojrzenie. Czuła nawarstwiające emocje, wszakże wrażliwość nie pozwalała na obojętne przejście obok ciemnoskrzydłych ptaszysk, które w swej dzikości pożerały ofiarę.
- Nie przypuszczałam, że tutaj wydarzy się coś takiego - szepnęła ledwie słyszalnie, po czym wypuściła powietrze ze świstem.
Była otępiona,
ulegając mężczyźnie, by ten prowadził ją dalej.
- To okropne... - szepnęła rozżalona.
Poliki upstrzone z piegów pokryły się rumieńcem, gdy po raz ostatni spojrzała w otchłań dzikiej fauny, unosząc tęczówki na męska twarz. Próbowała odnaleźć w nim pozory wsparcia i zrozumienia dla swej jakże kruchej i nader delikatnej natury.
- Przepraszam.
Raz po raz sięgać drobnymi dłońmi i zakleszczać je w ujęciu męskich palców, które nosiły znamiona intensywnej woni akrylowych farb. Nie była ona wyczuwalna, lecz dostatecznie znana rudowłosej malarce, by bez trudu odgadła wiążący się z nimi specyficzny zapach. Rozkoszowała się nim, dlatego niemalże z namaszczeniem gładziła opuszkami fakturę męskiej skóry
wiedząc, że ryzykują ogrom, a jednocześnie na piedestale życia chciała położyć wszystko, by eskalować zakazaną bliskość i niewłaściwą relację.
Oddech przeszłości pieścił w sposób delikatny kobiecy kark, zahaczając o rumiane policzki i wyginając pełne wargi w nieznaczny łuk, który symbolizował uśmiech. Tonęła w bezkresie ich spontanicznego wyjścia, jak gdyby nic ich nie ograniczało, a oni pozostać mieli okraszeni iluzją normalności, po którą wcześniej nie miała odwagi sięgać.
Ciemne oczy uniosły się na twarz Halvorsena, gdy przemierzali wolnym krokiem meandry leśnych ścieżek. Bliżej jej było do natury, w której zamierzała tonąć, aniżeli gęstwinie kamienic czy tłumów ludzi. Przerażali ją bardziej niż kiedyś, bowiem byli przepełnieni fałszem i obłudą;
przed miesiącami zakochana w blichtrze cudacznych uniesień - obecnie uciekająca w odmęty iluzorycznych miejsc, w których nikt nie zdołałby jej odnaleźć.
Serce zatrzepotało w piersi, gdy dostrzegła przerażający widok. Nieświadomie chciała ruszyć do przodu, wyciągając ku zwierzętom drobną dłoń, ale Einar powstrzymał Lailę Westberg, która musiała odwrócić spojrzenie. Czuła nawarstwiające emocje, wszakże wrażliwość nie pozwalała na obojętne przejście obok ciemnoskrzydłych ptaszysk, które w swej dzikości pożerały ofiarę.
- Nie przypuszczałam, że tutaj wydarzy się coś takiego - szepnęła ledwie słyszalnie, po czym wypuściła powietrze ze świstem.
Była otępiona,
ulegając mężczyźnie, by ten prowadził ją dalej.
- To okropne... - szepnęła rozżalona.
Poliki upstrzone z piegów pokryły się rumieńcem, gdy po raz ostatni spojrzała w otchłań dzikiej fauny, unosząc tęczówki na męska twarz. Próbowała odnaleźć w nim pozory wsparcia i zrozumienia dla swej jakże kruchej i nader delikatnej natury.
- Przepraszam.
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Las szumiał nieznaną pieśnią drgających liści; powietrze, rześkie, ruchliwe wplatało się filuternie między kosmyki włosów. Mógł obserwować, jak w bezustannym pośpiechu czeszą kaskady rdzawej, dziewczęcej fryzury wprowadzając w jej wygląd zadziorną szczyptę nieładu.
Dostrzegał, że w otoczeniu drzew których powykręcane, sędziwe ramiona tworzyły własne sklepienie odgradzające od trosk - czuła się rzeczywiście wolna - mogąc w pełni oddychać bez niepotrzebnych ciężarów uciskających żebra. Tłumy, zdążające z pośpiechem każdą miejską arterią, rozlana, bezkształtna masa wyrzucająca kroki, plująca prosto w twarz lepkim, ciekawskim błotem niepoliczonych spojrzeń, wyszukującym wszelkich najmniejszych błędów, wszelkich potknięć na szachownicy kurtuazji - męczyły ją, rozdrażniały, uderzały zachłannie w dzwon niepewności. Cieszył się, kiedy tylko lustrował rozpostarte na jej obliczu szczęście, nietrwałe, kruche, zdolne rychło przeminąć wraz z wypełznięciem na światło dzienne oślizgłych robali kłamstw. Cieszył się, że mógł jeszcze poszczycić się zaufaniem; mógł jeszcze trwać obok niej.
Widok, nieapetyczny, rozerwał przewidywalny schemat sielanki, ostygłej przez kilka krótkich splecionych ze sobą chwil. Zatrzymał ją; uścisk skutecznie odwiódł poruszoną Westberg od próby wniknięcia między hałasujące kruki.
- Przyroda - głos nosił znamię ironii. Plątanina relacji, zawiła, nierozumiana przez niego sieć różnych ekosystemów, nad którą liczni badacze zwykli pochylać głowy. Zabijaj, posilaj się, przeżyj. Proste reakcje pozbawione najmniejszych wzniosłych abstrakcji myślenia, teatr instynktów, rywalizacja, wyścig. Wszyscy, którzy nie mieli szczęścia, kończyli w podobny sposób: czekała ich tylko śmierć. - Natura nie zna litości - dodał. Narzucił tempo, nieco szybsze niż wcześniej, pozwalające im dosyć sprawnie wyminąć napotkaną przeszkodę, pozwolić jej opaść w przeszłość. Przez kilka przesuwających się po sznureczku czasu paciorków momentów, wydawało się, że ich spacer przebiega dobrze, pomyślnie.
Przystanął. Wzdrygnął się, odczuł emocje, swoje oraz jej, zgromadzone pod skórą.
- Sprawdzę, co się tam dzieje - zaoferował i wkrótce potem uczynił zgodnie z mówionym słowem, bez względu na jej reakcję udając się w stronę dźwięków. W niedalekiej przestrzeni rozchodziły się krzyki i zawodzenia rodem z dantejskich scen; ostrzeżenia i nekrologi goszczące na tyłach gazet, widmo morderstw nawiedzające społeczność galdrów, wzmagały jedynie strach.
Wkrótce mógł dojrzeć sprawcę. Był nim - pochłonięty doszczętnie własnym, pokutnym zajęciem - upiór. Narodzona po ludzkiej śmierci istota odbywała swą karę. Nie byli w stanie mu ulżyć; był zdany tylko na siebie.
- Wygląda na to, że mieliśmy do czynienia z duchem - przekazał, odwracając się do kompanki, licząc, że odrobinę ukoi wtedy jej myśli.
pole: 22
Dostrzegał, że w otoczeniu drzew których powykręcane, sędziwe ramiona tworzyły własne sklepienie odgradzające od trosk - czuła się rzeczywiście wolna - mogąc w pełni oddychać bez niepotrzebnych ciężarów uciskających żebra. Tłumy, zdążające z pośpiechem każdą miejską arterią, rozlana, bezkształtna masa wyrzucająca kroki, plująca prosto w twarz lepkim, ciekawskim błotem niepoliczonych spojrzeń, wyszukującym wszelkich najmniejszych błędów, wszelkich potknięć na szachownicy kurtuazji - męczyły ją, rozdrażniały, uderzały zachłannie w dzwon niepewności. Cieszył się, kiedy tylko lustrował rozpostarte na jej obliczu szczęście, nietrwałe, kruche, zdolne rychło przeminąć wraz z wypełznięciem na światło dzienne oślizgłych robali kłamstw. Cieszył się, że mógł jeszcze poszczycić się zaufaniem; mógł jeszcze trwać obok niej.
Widok, nieapetyczny, rozerwał przewidywalny schemat sielanki, ostygłej przez kilka krótkich splecionych ze sobą chwil. Zatrzymał ją; uścisk skutecznie odwiódł poruszoną Westberg od próby wniknięcia między hałasujące kruki.
- Przyroda - głos nosił znamię ironii. Plątanina relacji, zawiła, nierozumiana przez niego sieć różnych ekosystemów, nad którą liczni badacze zwykli pochylać głowy. Zabijaj, posilaj się, przeżyj. Proste reakcje pozbawione najmniejszych wzniosłych abstrakcji myślenia, teatr instynktów, rywalizacja, wyścig. Wszyscy, którzy nie mieli szczęścia, kończyli w podobny sposób: czekała ich tylko śmierć. - Natura nie zna litości - dodał. Narzucił tempo, nieco szybsze niż wcześniej, pozwalające im dosyć sprawnie wyminąć napotkaną przeszkodę, pozwolić jej opaść w przeszłość. Przez kilka przesuwających się po sznureczku czasu paciorków momentów, wydawało się, że ich spacer przebiega dobrze, pomyślnie.
Przystanął. Wzdrygnął się, odczuł emocje, swoje oraz jej, zgromadzone pod skórą.
- Sprawdzę, co się tam dzieje - zaoferował i wkrótce potem uczynił zgodnie z mówionym słowem, bez względu na jej reakcję udając się w stronę dźwięków. W niedalekiej przestrzeni rozchodziły się krzyki i zawodzenia rodem z dantejskich scen; ostrzeżenia i nekrologi goszczące na tyłach gazet, widmo morderstw nawiedzające społeczność galdrów, wzmagały jedynie strach.
Wkrótce mógł dojrzeć sprawcę. Był nim - pochłonięty doszczętnie własnym, pokutnym zajęciem - upiór. Narodzona po ludzkiej śmierci istota odbywała swą karę. Nie byli w stanie mu ulżyć; był zdany tylko na siebie.
- Wygląda na to, że mieliśmy do czynienia z duchem - przekazał, odwracając się do kompanki, licząc, że odrobinę ukoi wtedy jej myśli.
pole: 22
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k15' : 15
'k15' : 15
Bezimienny
Spokój wypełniał tunele żylne, gdy odeszli na bok, choć myśli wciąż gnały do minionych obrazów, jakie raz po raz otępiały jej spiętrzone emocje wypełniające meandry żył. Strach paraliżował ją nieustępliwie, jak gdyby serce nadal uderzało w rytm lęku, szoku i niedowierzania, który otępił nieznacznie umysłu;
była z nim tutaj i dzięki temu wciąż chciała trwać w bezkresie spotkania. Był dla niej oparciem i ostoją. Czuła się w jego bliskości lepiej, tocząc wewnętrzną batalię z dysonansem iluzorycznych potrzeb. Z jednej strony łaknęła przekroczyć umowne granice, zakosztować spierzchniętych warg, by ostatecznie poprowadzić ich w odległe tereny, po którym dzisiejszego popołudnia zdarzyło im się spacerować.
Drżała od napięcia, które wywoływał dotyk subtelnych palców mężczyzny, dlatego z taką dokładnością przyglądała mu się, a także reakcjom, choć ironia wybrzmiewająca w odpowiedzi sprawiła, że zmarszczyła nieznacznie nos.
- To nie znaczy, że musi być aż tak okrutna – odparła, zaciskając dłoni Halvorsena półksiężyce paznokci, które pozostawiły ślad. W swej delikatności sądziła, że świat powinien być złożony z ferii pełnej zgody i braku brutalności, od której rudowłosa stroniła za każdym razem, gdy tylko we wspomnieniach wracały minione wydarzenia.
O niczym nie wiedział – nie musiał rozumieć więc reakcji.
Chciała wyszeptać mu wszystkie sekrety, lecz obawa, że nie zrozumie ciążyła na sercu, które uderzało w nierównomiernym rytmie uczuć. Pragnęła zapomnienia, ucieczki od zamierzchłych czasów, bowiem była wdową, która miała prawo do eskalowania wolności, którą uzyskała wyrywając się spod łap tyrana.
Stanęła, zrównując się z nim wpędzie. Napięcie było wyczuwalne, a obawa nieznacznie przyćmiła zdrowy rozsądek. Wypuściła powietrze ze świstem, spoglądając na oddalającą się nieznacznie sylwetkę Einara.
Otępiona ruszyła jednakże za nim, by nie utracić go z pola widzenia. Zawodzenie wypełniało przestrzeń, przyprawiało nieprzyjemne poczucie bezsensu, wreszcie zmuszając do porzucenia wszelkich wyobrażeń o miłym popołudniu, podczas którego rozkoszować będą się jedynie własną obecnością. Nie ruszyła się dalej, czekając na niego i nie mogąc pojąć bólu, który przepełniał nieznajomą istotę.
- Czyżby mojego zmarłego męża? – zakpiła nieznacznie, całkiem nieświadomie. Gardziła Otto, lecz ujawniała to w najmniej odpowiednich chwilach, bowiem zawsze mogli natrafić na kogoś, kto usłyszałby jej obrzydliwe frazesy i posądził o zdradę,
lecz była już całkiem wolną istotą, która wyswobodziła się z oków niewoli.
- Przepraszam, nie powinnam tak mówić… – szepnęła nieco zawstydzona, czując jak czerwień pokryła poliki. - Pójdziemy dalej?
była z nim tutaj i dzięki temu wciąż chciała trwać w bezkresie spotkania. Był dla niej oparciem i ostoją. Czuła się w jego bliskości lepiej, tocząc wewnętrzną batalię z dysonansem iluzorycznych potrzeb. Z jednej strony łaknęła przekroczyć umowne granice, zakosztować spierzchniętych warg, by ostatecznie poprowadzić ich w odległe tereny, po którym dzisiejszego popołudnia zdarzyło im się spacerować.
Drżała od napięcia, które wywoływał dotyk subtelnych palców mężczyzny, dlatego z taką dokładnością przyglądała mu się, a także reakcjom, choć ironia wybrzmiewająca w odpowiedzi sprawiła, że zmarszczyła nieznacznie nos.
- To nie znaczy, że musi być aż tak okrutna – odparła, zaciskając dłoni Halvorsena półksiężyce paznokci, które pozostawiły ślad. W swej delikatności sądziła, że świat powinien być złożony z ferii pełnej zgody i braku brutalności, od której rudowłosa stroniła za każdym razem, gdy tylko we wspomnieniach wracały minione wydarzenia.
O niczym nie wiedział – nie musiał rozumieć więc reakcji.
Chciała wyszeptać mu wszystkie sekrety, lecz obawa, że nie zrozumie ciążyła na sercu, które uderzało w nierównomiernym rytmie uczuć. Pragnęła zapomnienia, ucieczki od zamierzchłych czasów, bowiem była wdową, która miała prawo do eskalowania wolności, którą uzyskała wyrywając się spod łap tyrana.
Stanęła, zrównując się z nim wpędzie. Napięcie było wyczuwalne, a obawa nieznacznie przyćmiła zdrowy rozsądek. Wypuściła powietrze ze świstem, spoglądając na oddalającą się nieznacznie sylwetkę Einara.
Otępiona ruszyła jednakże za nim, by nie utracić go z pola widzenia. Zawodzenie wypełniało przestrzeń, przyprawiało nieprzyjemne poczucie bezsensu, wreszcie zmuszając do porzucenia wszelkich wyobrażeń o miłym popołudniu, podczas którego rozkoszować będą się jedynie własną obecnością. Nie ruszyła się dalej, czekając na niego i nie mogąc pojąć bólu, który przepełniał nieznajomą istotę.
- Czyżby mojego zmarłego męża? – zakpiła nieznacznie, całkiem nieświadomie. Gardziła Otto, lecz ujawniała to w najmniej odpowiednich chwilach, bowiem zawsze mogli natrafić na kogoś, kto usłyszałby jej obrzydliwe frazesy i posądził o zdradę,
lecz była już całkiem wolną istotą, która wyswobodziła się z oków niewoli.
- Przepraszam, nie powinnam tak mówić… – szepnęła nieco zawstydzona, czując jak czerwień pokryła poliki. - Pójdziemy dalej?
Einar Halvorsen
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Obawy, rwące schronienie myśli; eskapada, łupieżcza, niechciana, wydostająca się w spontanicznym odruchu. Nierozumianym - nie wiedział, jak wiele cierni rozpaczy wyrastało pod skórą kalecząc miękką, podatną strukturę duszy. Nie wiedział, nie przewidywał że azyl zawartego małżeństwa stał się zdradziecką celą, że węzeł, pod którym miało wzrastać uczucie, dusił, odbierał życie. Nie znał słów, rozsypanych w przestrzeni, rzucanych na podobieństwo noży, by wnikać, niszczyć i ranić; nie przysłuchiwał się oskarżeniom plamiącym znieruchomiałą płachtę powietrza; nie przyjrzał się, nie lustrował grymasów, których marsowa skrajność zbyt często deformowała twarz.
Nie znał - co nie powinno wprawiać w zgrzyt konsternacji - jej męża; Otto, powierzchownie - na ile mógł zauważyć - był alegorią perfekcji. Dobry dom, skarbiec, wypełniony po brzegi, doskonałe maniery, ciepły, rozpalony na niewątpliwie przyjemnej, przystojnej fizjonomii uśmiech. Miał wszystko oraz był wszystkim, czego on nie mógł mieć, czego nie mógł osiągnąć, z czym nie mógł w żadnym, zakrawającym na wykonalność stopniu konkurować. Wiedział, że od początku to właśnie Otto był - powinien być - pisany panience Westberg. Sam, nie miał najmniejszych praw zrywać, wystawiać jej niewinności na próbę, rzucać ją na pożarcie łapczywej bestii skandalu. Nie miał prawa.
A jednak - znowu uczynił źle; oddawał się marnotrawstwom błędu.
Drzazga, wbijana w martwą, (nie?) świętej pamięci osobę jej męża, nie spotkała się z żadną ripostą pytań. Uszanował prywatność, samemu, mimo wszystko, woląc się nie wychylać z poglądów, jakie dotychczas żywił, z przekonań, że była w owym czasie szczęśliwa, że Otto był dla niej dobry, o wiele lepszy, niż on kiedykolwiek mógł być. Nie chciał opuszczać mantry, jaką przez dawne miesiące miał w zwyczaju powtarzać. Nie rozumiał, z jakiego powodu Laila miałaby nienawidzić osoby, przy której boku zaznała poszukiwanej i upragnionej stabilizacji. Nie rozumiał; podobnie nie chciał zrozumieć.
Dalsza część ich wędrówki przeminęła w milczeniu; osiadło, cerując wargi, które nie rozchylały się pośród szeptów natury. Niestety - znowu - niespodziewanie, ulewa zdołała zadać podstępny cios.
- Niech to - powiedział oszczędnie. Kurwa mać, dodał w myślach, zdegustowany koktajlem nieszczęść, jaki przyszło im pić. Były to stosunkowo drobne, niemniej dokuczliwe przytyki ze strony otaczającej przyrody; zupełnie, jakby wiedziała, że nie powinni tu razem być. Deszcz lał się z nieba jak z cebra, wilgoć ze skutecznością wnikała w tkaniny ubrań.
- Poczekajmy - wysunął propozycję, gdy przystanęli pod drzewem - może się uspokoi - zadarł głowę, celując wzrokiem w pochmurne oblicze nieba.
pole: 29
kara -1 do rzutu przez następne dwie tury
Nie znał - co nie powinno wprawiać w zgrzyt konsternacji - jej męża; Otto, powierzchownie - na ile mógł zauważyć - był alegorią perfekcji. Dobry dom, skarbiec, wypełniony po brzegi, doskonałe maniery, ciepły, rozpalony na niewątpliwie przyjemnej, przystojnej fizjonomii uśmiech. Miał wszystko oraz był wszystkim, czego on nie mógł mieć, czego nie mógł osiągnąć, z czym nie mógł w żadnym, zakrawającym na wykonalność stopniu konkurować. Wiedział, że od początku to właśnie Otto był - powinien być - pisany panience Westberg. Sam, nie miał najmniejszych praw zrywać, wystawiać jej niewinności na próbę, rzucać ją na pożarcie łapczywej bestii skandalu. Nie miał prawa.
A jednak - znowu uczynił źle; oddawał się marnotrawstwom błędu.
Drzazga, wbijana w martwą, (nie?) świętej pamięci osobę jej męża, nie spotkała się z żadną ripostą pytań. Uszanował prywatność, samemu, mimo wszystko, woląc się nie wychylać z poglądów, jakie dotychczas żywił, z przekonań, że była w owym czasie szczęśliwa, że Otto był dla niej dobry, o wiele lepszy, niż on kiedykolwiek mógł być. Nie chciał opuszczać mantry, jaką przez dawne miesiące miał w zwyczaju powtarzać. Nie rozumiał, z jakiego powodu Laila miałaby nienawidzić osoby, przy której boku zaznała poszukiwanej i upragnionej stabilizacji. Nie rozumiał; podobnie nie chciał zrozumieć.
Dalsza część ich wędrówki przeminęła w milczeniu; osiadło, cerując wargi, które nie rozchylały się pośród szeptów natury. Niestety - znowu - niespodziewanie, ulewa zdołała zadać podstępny cios.
- Niech to - powiedział oszczędnie. Kurwa mać, dodał w myślach, zdegustowany koktajlem nieszczęść, jaki przyszło im pić. Były to stosunkowo drobne, niemniej dokuczliwe przytyki ze strony otaczającej przyrody; zupełnie, jakby wiedziała, że nie powinni tu razem być. Deszcz lał się z nieba jak z cebra, wilgoć ze skutecznością wnikała w tkaniny ubrań.
- Poczekajmy - wysunął propozycję, gdy przystanęli pod drzewem - może się uspokoi - zadarł głowę, celując wzrokiem w pochmurne oblicze nieba.
pole: 29
kara -1 do rzutu przez następne dwie tury
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k15' : 7
'k15' : 7
Bezimienny
Emocje były sprzeczne, mimo iż serce gnało raz po raz w kierunku mężczyzny, dla którego straciła głowę, oddając mu pełnię swych uczuć. Ryzykowała dla zeń własną reputacją, nie dostrzegając nic złego w eskalowaniu uczuć, którymi zdołała obdarzyć mężczyznę nader szybko.
Nikt przed ani po – nie rozkochał Laili Westberg, napawając ją swoistego rodzaju ambiwalencją względem społecznych, jakże konserwatywnych zasad.
Męka, jaką przechodziła w trakcie małżeństwa wydawała się być kuriozalna, dlatego z taką rozpaczą pisała kolejne frazesy na pergaminie, jakim pragnęła wołać o pomoc i ratunek, lecz… Einar Halvorsen nadal milczał. Nie odpowiadał na ciche łkanie, którym go karmiła, jakby zapomnieć o słodkich wyznaniach i pocałunkach składanych na pełnych, zaróżowionych wargach.
Tęsknota wypełniała drobne wnętrze rudowłosej,
lecz odkąd Otto nie żył – oddychała pełnią piersi, nie bojąc się powrotu do domu.
Marnotrawiła wypracowany dystans, chełpiąc się w obecności mężczyzny. Oddech spłycał się, kiedy spoglądała na niego, prosząc o więcej i bardziej nieprzerwanie. Pięść nieodpowiedzialności zaciskała się na mięśniu pompującym krew, a żebra niemalże łamały się pod ciężarem spontaniczności.
Dopiero deszcz otępił na moment zmysły młodej kobiety, która taksowała bystrym spojrzeniem oblicze artysty. Ujęła jego dłoń w niepewnym geście, zbliżając się nieznacznie i chcąc zatopić się w silnym objęciu. Drżała od chłodu, który nieznacznie paraliżował kruchą sylwetkę, a im dalej rozmyślała o ich decyzjach, traktowała je jako najbardziej nieodpowiednie.
Ktoś mógł ich zobaczyć, ocenić.
Tak niewiele trzeba było do skandalu, który grubą rysą odznaczyłby się na ich szanowanych nazwiskach. Byli straceni, a jednocześnie Laila nie spoglądała w przyszłość w sposób krytyczny. Pragnęła postępować niewłaściwie, raz po raz dewastując fundamenty zasad, jakie wpajano jej od najmłodszych lat.
Była skazana na porażkę, bowiem nie miała prawa decydować za samą siebie. Poddana woli ojca i matki, która wzgardziła nią w perspektywie lat.
- A może Bogowie nas każą? – spytała nagle, odczuwając iluzję strachu, który uderzył w nią z impetem. W meandrach żył dudniła niepewność, dlatego mocniej zacisnęła opuszki palców na połaciach męskiego płaszcza. Płaszcz skryła w materiale, a oddech spłycił się gwałtownie.
Nie chciała go stracić ponownie, a przecież zdarzyć mogło się niemal wszystko.
- Odnoszę niebywałe wrażenie, że los kpi nam prosto w twarz – dodała po dłuższej chwili, wypuszczając powietrze w eter.
Para zaczęła unosić się nad ich głowami, a krople deszczu powoli zaczęły zanikać.
Nikt przed ani po – nie rozkochał Laili Westberg, napawając ją swoistego rodzaju ambiwalencją względem społecznych, jakże konserwatywnych zasad.
Męka, jaką przechodziła w trakcie małżeństwa wydawała się być kuriozalna, dlatego z taką rozpaczą pisała kolejne frazesy na pergaminie, jakim pragnęła wołać o pomoc i ratunek, lecz… Einar Halvorsen nadal milczał. Nie odpowiadał na ciche łkanie, którym go karmiła, jakby zapomnieć o słodkich wyznaniach i pocałunkach składanych na pełnych, zaróżowionych wargach.
Tęsknota wypełniała drobne wnętrze rudowłosej,
lecz odkąd Otto nie żył – oddychała pełnią piersi, nie bojąc się powrotu do domu.
Marnotrawiła wypracowany dystans, chełpiąc się w obecności mężczyzny. Oddech spłycał się, kiedy spoglądała na niego, prosząc o więcej i bardziej nieprzerwanie. Pięść nieodpowiedzialności zaciskała się na mięśniu pompującym krew, a żebra niemalże łamały się pod ciężarem spontaniczności.
Dopiero deszcz otępił na moment zmysły młodej kobiety, która taksowała bystrym spojrzeniem oblicze artysty. Ujęła jego dłoń w niepewnym geście, zbliżając się nieznacznie i chcąc zatopić się w silnym objęciu. Drżała od chłodu, który nieznacznie paraliżował kruchą sylwetkę, a im dalej rozmyślała o ich decyzjach, traktowała je jako najbardziej nieodpowiednie.
Ktoś mógł ich zobaczyć, ocenić.
Tak niewiele trzeba było do skandalu, który grubą rysą odznaczyłby się na ich szanowanych nazwiskach. Byli straceni, a jednocześnie Laila nie spoglądała w przyszłość w sposób krytyczny. Pragnęła postępować niewłaściwie, raz po raz dewastując fundamenty zasad, jakie wpajano jej od najmłodszych lat.
Była skazana na porażkę, bowiem nie miała prawa decydować za samą siebie. Poddana woli ojca i matki, która wzgardziła nią w perspektywie lat.
- A może Bogowie nas każą? – spytała nagle, odczuwając iluzję strachu, który uderzył w nią z impetem. W meandrach żył dudniła niepewność, dlatego mocniej zacisnęła opuszki palców na połaciach męskiego płaszcza. Płaszcz skryła w materiale, a oddech spłycił się gwałtownie.
Nie chciała go stracić ponownie, a przecież zdarzyć mogło się niemal wszystko.
- Odnoszę niebywałe wrażenie, że los kpi nam prosto w twarz – dodała po dłuższej chwili, wypuszczając powietrze w eter.
Para zaczęła unosić się nad ich głowami, a krople deszczu powoli zaczęły zanikać.
Einar Halvorsen
Re: 07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 10:13
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Szum deszczu w przedsionkach uszu; wilgoć, wilgoć na skórze i na połaciach odzienia, drobne, wpierw ledwie upolowane spostrzeżeniami plamki. Miriady kropel sączące się z napęczniałych, szarych sylwetek chmur, które, jak brudna wata zakryły przejrzysty błękit. Ciężkie, chłodne powietrze chłonęło wodę na podobieństwo gąbki; wyczuwał zmianę przy każdym dźwignięciu żeber, przy każdym rozdęciu podatnej struktury płuc.
Utkwieni pod jednym z drzew, zapatrzeni i zasłuchani w odgłosy wydawane przez niezliczone strużki uderzające o chropowate paliczki pędów, o szerokie ramiona starych, doświadczonych gałęzi. Ulewa, która nastała jak niepodzielny władca, ograniczała im możliwości percepcji, zawężała jej sferę, zmuszając, aby skurczyła się w nieporadną postać, cień, powidoki swej dawnej okazałości.
Irytacja jak kolec - raptownie wbiła się w serce.
Bogowie. Istoty, które go odrzuciły, opluły przy narodzinach, ukazywały - jawnie, na każdym kroku - że nie jest mile widziany w błogosławionych progach. Lęk, pierwotny, oszpecony absurdem przed figurami kapłanów szanowanych przez wszystkich, jakże pobożnych galdrów. Jeśli, w rzeczywistości, był naznaczony karą, została nadana wcześniej, przy zatrutym poczęciu; nie grzęzła tam wina Laili, jedynie jego olbrzymia i obrzydliwa wina.
- Za co? - dopytał, być może - zbyt butnie, zbyt bezpośrednio, bezczelnie. Za prawdę? Widmo własnego głosu połaskotało język, jednak nie wydostało się w jawnej, zewnętrznej formie. Zbliżył się do kobiety i nieznacznie pochylił, kładąc jej ręce na barkach, zmuszając, by poświęciła mu każdą cząstkę uwagi. Domyślił się, że ton głosu, szorstki oraz drażniący powierzchnie zmysłów, mógł być uznany za nieprzychylny, niewłaściwy, wzburzony. Zreflektował się i poprawił tak szybko, jak spostrzeżenie błysnęło pod kostną osłoną czaszki; uśmiech zamajaczył na twarzy, a sam zaczepnie odgarnął kosmyki włosów, łaskoczące udekorowany piegami policzek. - Wszystko się wyczerpuje. Nieprzychylności również - dodał, składając pieszczotliwe muśnięcie - pocałunek - na czole swej towarzyszki. Miał rację; deszcz zaczął się sukcesywnie przerzedzać, co pozwoliło im na dalszą wędrówkę.
- Spójrz - zatrzymał się, owym razem, motywowany znaleziskiem o bardziej pozytywnych akcentach. W wysokiej trawie dostrzegł zaokrągloną skorupę, wewnątrz której, jak sądził, mógł być schowany zalążek nowego życia.
- Gadzie jajo? Poruszali ich kwestię w radiu - zaczął. Brak gniazda, brak przyszłego rodzeństwa, okaz, pozostawiony sam sobie, wręcz na pożarcie - detale, jak elementy układanki, w połączeniu ze sobą tworzyły sensowną całość.
pole: 35+
Utkwieni pod jednym z drzew, zapatrzeni i zasłuchani w odgłosy wydawane przez niezliczone strużki uderzające o chropowate paliczki pędów, o szerokie ramiona starych, doświadczonych gałęzi. Ulewa, która nastała jak niepodzielny władca, ograniczała im możliwości percepcji, zawężała jej sferę, zmuszając, aby skurczyła się w nieporadną postać, cień, powidoki swej dawnej okazałości.
Irytacja jak kolec - raptownie wbiła się w serce.
Bogowie. Istoty, które go odrzuciły, opluły przy narodzinach, ukazywały - jawnie, na każdym kroku - że nie jest mile widziany w błogosławionych progach. Lęk, pierwotny, oszpecony absurdem przed figurami kapłanów szanowanych przez wszystkich, jakże pobożnych galdrów. Jeśli, w rzeczywistości, był naznaczony karą, została nadana wcześniej, przy zatrutym poczęciu; nie grzęzła tam wina Laili, jedynie jego olbrzymia i obrzydliwa wina.
- Za co? - dopytał, być może - zbyt butnie, zbyt bezpośrednio, bezczelnie. Za prawdę? Widmo własnego głosu połaskotało język, jednak nie wydostało się w jawnej, zewnętrznej formie. Zbliżył się do kobiety i nieznacznie pochylił, kładąc jej ręce na barkach, zmuszając, by poświęciła mu każdą cząstkę uwagi. Domyślił się, że ton głosu, szorstki oraz drażniący powierzchnie zmysłów, mógł być uznany za nieprzychylny, niewłaściwy, wzburzony. Zreflektował się i poprawił tak szybko, jak spostrzeżenie błysnęło pod kostną osłoną czaszki; uśmiech zamajaczył na twarzy, a sam zaczepnie odgarnął kosmyki włosów, łaskoczące udekorowany piegami policzek. - Wszystko się wyczerpuje. Nieprzychylności również - dodał, składając pieszczotliwe muśnięcie - pocałunek - na czole swej towarzyszki. Miał rację; deszcz zaczął się sukcesywnie przerzedzać, co pozwoliło im na dalszą wędrówkę.
- Spójrz - zatrzymał się, owym razem, motywowany znaleziskiem o bardziej pozytywnych akcentach. W wysokiej trawie dostrzegł zaokrągloną skorupę, wewnątrz której, jak sądził, mógł być schowany zalążek nowego życia.
- Gadzie jajo? Poruszali ich kwestię w radiu - zaczął. Brak gniazda, brak przyszłego rodzeństwa, okaz, pozostawiony sam sobie, wręcz na pożarcie - detale, jak elementy układanki, w połączeniu ze sobą tworzyły sensowną całość.
pole: 35+
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 10:13
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k15' : 11
'k15' : 11
Bezimienny
Re: 07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 10:13
Złość uderzyła w kobietę z impetem, kiedy los igrał na strunach jej cierpliwości. Była niespokojna, sądząc że Bogowie z nich drwią, jakby rzeczywiście czynili coś karygodnego, choć nie przejawiali emocji, jakie zdołały ich na nowo zespolić. Przypominali ulotne momenty, które niegdyś ulatywały przez palce, teraz pozostając w ferworze pozornej kurtuazji.
Dzisiaj byli przepełnieni moralnością zasad, chociaż feeria gromkich uczuć wyzbyła Lailę Westberg z ostrożności. Gniew nawarstwiał się, a chęć ucieczki od odpowiedzialności z każdym kolejnym oddechem była coraz większa.
Powietrze uleciało spomiędzy spierzchniętych warg, zaś spojrzenie uciekło na męską twarz. Opuszki palców błądziły nieznacznie po fakturze materiału płaszcza, a serce uderzało gwałtownie, gdy woń perfum wdzierała się do nozdrzy. Bodźce były pieszczone przez intensywność spotkania, dzięki czemu nieśmiało wyciągała dłonie po więcej i więcej. Prosiła niemo o ogrom łaski, by zatonąć na nowo w cudaczności zbliżenia, ale im dalej brnęła w meandrach myśli, tym bardziej powątpiewała, że cokolwiek zdoła odmienić ich pozorne przeznaczenie.
- Za naszą zuchwałość, Einarze - odpowiedziała pospiesznie, wzruszając nieco ramionami. Czuła się irracjonalnie, mimo iż nie pokładała wielkiej wiary w boskiej zemście. Egzystowała według przyjętych norm, naginając ledwie kilka zasad do własnego widzimisię, dlatego tak skrupulatnie przekraczała kolejne bariery u boku mężczyzny, któremu ofiarowała z dobrodziejstwem inwentarza caluteńkie serce.
Bez wymagania czegokolwiek,
marząc o jedynie o lojalności,
o którą nie zdolna była prosić.
Tęczówki osiadły na obliczu Halvorsena, a dłonie skryła w fasadzie kieszeni. Cofnęła się nawet o krok, zachodząc w głowę - jak to możliwe, iż ponownie igrali z obłudnym społeczeństwem.
Drgnęła w sekundzie, gdy zetknął swe palce z jej upstrzonym przez piegi licem. Spoglądała na zeń, eskalując jego czułość, zapominając od razu o szorstkim tonie. Uśmiech rozpromienił ją zatem, gdy zaprzeczył wcześniejszym obawom. Byli bezpiecznie, przynajmniej iluzorycznie, wszak nie dopuścili się wszeteczeństwa, za które mogliby ponosić karę.
Tęczówki mimowolnie powędrowały za postacią artysty, kiedy wypatrzył w trawie pozorny skarb. Spoglądała na niego zaskoczona, bowiem nie przypuszczała, że uda im się z łatwością sięgnąć po skarb. Zadrżała na myśl o utracie nagrody, lecz im bardziej skupiała się na gadzim jajku, tym mocniej powątpiewała, że ktokolwiek uczyniłby z niego właściwy pożytek.
- Co z nim zrobimy? Może zaraz się okaże, że przyjdzie nam się zmierzyć ze wściekłą matką - stwierdziła, ale subtelna kpina osiadła w nutach jej głosu. - Einar, nigdy nie miałam okazji widzieć takiego okazu - przyznała w końcu,
łudząc się, że nie potraktuje jej jak ignorantki.
Dzisiaj byli przepełnieni moralnością zasad, chociaż feeria gromkich uczuć wyzbyła Lailę Westberg z ostrożności. Gniew nawarstwiał się, a chęć ucieczki od odpowiedzialności z każdym kolejnym oddechem była coraz większa.
Powietrze uleciało spomiędzy spierzchniętych warg, zaś spojrzenie uciekło na męską twarz. Opuszki palców błądziły nieznacznie po fakturze materiału płaszcza, a serce uderzało gwałtownie, gdy woń perfum wdzierała się do nozdrzy. Bodźce były pieszczone przez intensywność spotkania, dzięki czemu nieśmiało wyciągała dłonie po więcej i więcej. Prosiła niemo o ogrom łaski, by zatonąć na nowo w cudaczności zbliżenia, ale im dalej brnęła w meandrach myśli, tym bardziej powątpiewała, że cokolwiek zdoła odmienić ich pozorne przeznaczenie.
- Za naszą zuchwałość, Einarze - odpowiedziała pospiesznie, wzruszając nieco ramionami. Czuła się irracjonalnie, mimo iż nie pokładała wielkiej wiary w boskiej zemście. Egzystowała według przyjętych norm, naginając ledwie kilka zasad do własnego widzimisię, dlatego tak skrupulatnie przekraczała kolejne bariery u boku mężczyzny, któremu ofiarowała z dobrodziejstwem inwentarza caluteńkie serce.
Bez wymagania czegokolwiek,
marząc o jedynie o lojalności,
o którą nie zdolna była prosić.
Tęczówki osiadły na obliczu Halvorsena, a dłonie skryła w fasadzie kieszeni. Cofnęła się nawet o krok, zachodząc w głowę - jak to możliwe, iż ponownie igrali z obłudnym społeczeństwem.
Drgnęła w sekundzie, gdy zetknął swe palce z jej upstrzonym przez piegi licem. Spoglądała na zeń, eskalując jego czułość, zapominając od razu o szorstkim tonie. Uśmiech rozpromienił ją zatem, gdy zaprzeczył wcześniejszym obawom. Byli bezpiecznie, przynajmniej iluzorycznie, wszak nie dopuścili się wszeteczeństwa, za które mogliby ponosić karę.
Tęczówki mimowolnie powędrowały za postacią artysty, kiedy wypatrzył w trawie pozorny skarb. Spoglądała na niego zaskoczona, bowiem nie przypuszczała, że uda im się z łatwością sięgnąć po skarb. Zadrżała na myśl o utracie nagrody, lecz im bardziej skupiała się na gadzim jajku, tym mocniej powątpiewała, że ktokolwiek uczyniłby z niego właściwy pożytek.
- Co z nim zrobimy? Może zaraz się okaże, że przyjdzie nam się zmierzyć ze wściekłą matką - stwierdziła, ale subtelna kpina osiadła w nutach jej głosu. - Einar, nigdy nie miałam okazji widzieć takiego okazu - przyznała w końcu,
łudząc się, że nie potraktuje jej jak ignorantki.
Einar Halvorsen
Re: 07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 10:14
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Ulewa zaczerpnęła wytchnienia; udała się na spoczynek, chwilowy, nietrwały - być może - niemniej każdy, wpleciony interwał przerwy działał dla nich z korzyścią. Pierwszy i drugi plan rozmywały się w strugach deszczu, skutecznie uprzykrzając wędrówkę; teraz, gdy zarzucone kaskady zgodnie z ich życzeniem zamarły, pozostawiając w powietrzu jedynie mgiełkę wilgoci, mogli powrócić do uprzedniego rytmu stawianych po dywanie listowia kroków.
- Za prawdę. - Przelał myśli do dźwięcznych, rzeczywiście zuchwałych naczyń zapadających słów. Nawiązana przez nich relacja, wydawała się mu odległa od spraw duchowych i boskich; była skrytym i niepojętym procesem lgnących do siebie dusz i spragnionych ciał. Wyrzekał się, nienawidził bogów, nawet, jeśli niósł w sobie wiedzę, że tylko oni byliby w stanie przynieść mu ukojenie; mogli zakończyć tę wieloletnią mękę, katorgę, związaną z odcinaniem ogona. Byłby zwykłym człowiekiem, mężczyzną, pozbawionym błogosławieństwa-przekleństwa w postaci demonicznego czaru. Egoizm - oraz banalna próżność - sprawiały, że nie był skłonny do podobnych poświęceń. Mógł cierpieć; cierpieć i jednocześnie mieć upragnioną władzę.
- Ja też - przyznał, kiedy oboje pochylili się nad zawiłością ostygłą w niepozornej skorupie gadziego jaja. Pytania kiełkowały na równi z nowym, rozwijającym się życiem, o ile tylko nie obumarło przez nieprzychylne warunki. - Zaniosę je do instytutu. Nie sądzę, by zostawiła je matka - dodał, mając w głowie wyraźny przekaz, jaki zasłyszał w komunikacie pomiędzy jedną a drugą zawartą w planie audycją. Nie był ekspertem w sprawach fauny i flory, co więcej, mógł być wręcz ignorantem; wszystkie czynniki wskazywały jednak, że jajo znajdowało się poza gniazdem, dostępne, stanowiące banalny łup, zdolny nasycić wygłodniałe żołądki przemierzających las zwierząt.
- Nie masz nic przeciwko? - dopytał. Celowo, chcąc nie chcąc, nie użył liczby mnogiej; pojawianie się razem w publicznych miejscach, mogło od razu, z łatwością przykuć uwagę. Ryzykowali wystarczająco, decydując się na przechadzkę - spacer, zwyczajny spacer, nawet to było im odmawiane, uznane za przejaw hańby, skażone niebezpieczeństwem i próbującym nadejść ukłuciem poczucia winy.
- Za prawdę. - Przelał myśli do dźwięcznych, rzeczywiście zuchwałych naczyń zapadających słów. Nawiązana przez nich relacja, wydawała się mu odległa od spraw duchowych i boskich; była skrytym i niepojętym procesem lgnących do siebie dusz i spragnionych ciał. Wyrzekał się, nienawidził bogów, nawet, jeśli niósł w sobie wiedzę, że tylko oni byliby w stanie przynieść mu ukojenie; mogli zakończyć tę wieloletnią mękę, katorgę, związaną z odcinaniem ogona. Byłby zwykłym człowiekiem, mężczyzną, pozbawionym błogosławieństwa-przekleństwa w postaci demonicznego czaru. Egoizm - oraz banalna próżność - sprawiały, że nie był skłonny do podobnych poświęceń. Mógł cierpieć; cierpieć i jednocześnie mieć upragnioną władzę.
- Ja też - przyznał, kiedy oboje pochylili się nad zawiłością ostygłą w niepozornej skorupie gadziego jaja. Pytania kiełkowały na równi z nowym, rozwijającym się życiem, o ile tylko nie obumarło przez nieprzychylne warunki. - Zaniosę je do instytutu. Nie sądzę, by zostawiła je matka - dodał, mając w głowie wyraźny przekaz, jaki zasłyszał w komunikacie pomiędzy jedną a drugą zawartą w planie audycją. Nie był ekspertem w sprawach fauny i flory, co więcej, mógł być wręcz ignorantem; wszystkie czynniki wskazywały jednak, że jajo znajdowało się poza gniazdem, dostępne, stanowiące banalny łup, zdolny nasycić wygłodniałe żołądki przemierzających las zwierząt.
- Nie masz nic przeciwko? - dopytał. Celowo, chcąc nie chcąc, nie użył liczby mnogiej; pojawianie się razem w publicznych miejscach, mogło od razu, z łatwością przykuć uwagę. Ryzykowali wystarczająco, decydując się na przechadzkę - spacer, zwyczajny spacer, nawet to było im odmawiane, uznane za przejaw hańby, skażone niebezpieczeństwem i próbującym nadejść ukłuciem poczucia winy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 07.10.2000 – Wartki strumień – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sro 29 Lis - 10:14
Nie spodziewała się ów spotkania, które zawisło nad ich głowami swoistego rodzaju niepewnością. Ludzie gotowi byli szeptać, mataczyć i oszukiwać samych siebie, jakoby to miało cokolwiek im zagwarantować. Drżała od przypływu nagłych, niespodziewanych emocji, które raz po raz zalewały jej drobne ciało, gdy wyczuwała Einara przy sobie, łaknąc go coraz bardziej.
Tęsknota dudniła w korytarzach żył.
Wspomnienia odżywały z każdym, kolejnym krokiem, a im dalej brnęła we własne poczucie winy, tym bardziej błagała o chwilę uwagi, którą mógł jej ofiarować.
Łzy pokryły taflę spojrzenia, jednak szybko przetarła policzki. Deszcz skutecznie podsuwał potencjalną argumentację, zaś ona nie odzywała się na temat ostatnich minut, które zatrwożyły kobiecym sercem.
- Oczywiście, że nie – powiedziała spokojnie, a uśmiech rozpromienił blade lico. Mogłaby wyszeptać, że chce iść z nim, by zaskarbić sobie ogrom czasu, ale nie było to możliwe. Irytował ją fakt echa skandalu, który wciąż odbijał się na nich swą intensywnością. Ludzie nie zapominali, a oni już na zawsze mieli ponosić odpowiedzialność wcześniejszych decyzji.
Czy żałowali zatem?
Laila Westberg nie potrafiła tego czuć, niemal każdej nocy tęskniąca za nim.
- Mam nadzieję, że nie będą sprawiali ci jakichkolwiek problemów, a już tym bardziej nie wysuną podejrzeń dotyczących tego jaja – głos zawibrował nutą obawy, jednakże ta szybko minęła.
Nikt nie miał podstaw, by nie wierzyć Halvorsenowi w jego wersję wydarzeń, która była nader prawdopodobna.
Laila i Einar z tematu
Tęsknota dudniła w korytarzach żył.
Wspomnienia odżywały z każdym, kolejnym krokiem, a im dalej brnęła we własne poczucie winy, tym bardziej błagała o chwilę uwagi, którą mógł jej ofiarować.
Łzy pokryły taflę spojrzenia, jednak szybko przetarła policzki. Deszcz skutecznie podsuwał potencjalną argumentację, zaś ona nie odzywała się na temat ostatnich minut, które zatrwożyły kobiecym sercem.
- Oczywiście, że nie – powiedziała spokojnie, a uśmiech rozpromienił blade lico. Mogłaby wyszeptać, że chce iść z nim, by zaskarbić sobie ogrom czasu, ale nie było to możliwe. Irytował ją fakt echa skandalu, który wciąż odbijał się na nich swą intensywnością. Ludzie nie zapominali, a oni już na zawsze mieli ponosić odpowiedzialność wcześniejszych decyzji.
Czy żałowali zatem?
Laila Westberg nie potrafiła tego czuć, niemal każdej nocy tęskniąca za nim.
- Mam nadzieję, że nie będą sprawiali ci jakichkolwiek problemów, a już tym bardziej nie wysuną podejrzeń dotyczących tego jaja – głos zawibrował nutą obawy, jednakże ta szybko minęła.
Nikt nie miał podstaw, by nie wierzyć Halvorsenowi w jego wersję wydarzeń, która była nader prawdopodobna.
Laila i Einar z tematu