:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg
2 posters
Bezimienny
19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:44
19.01.2001
Na drodze białą kredą ktoś napisał „podobno nie ma już Francji”. O trzeciej w nocy w ciemności najobojętniejsze słowo wyglądało podobnie, litery zlewały się w jednolitą całość, prostą grubą kreskę, nader koślawą i brzydką. Szedł szybko, jakby unikać chciał ciemności, choć każdy w życiu miał jej mały kawałek. Brak cienia jest dowodem nieistnienia, szarości wpisane są w istnienie, a ten, kto nie boi się światła winien zwać się głupcem. Zaginięcia w Midgardzie mierziły nawet serce Olafa, lecz w tej jednej sekundzie nie potrafił o tym myśleć, jakby wszelkie inne problemy były mrzonką, żartem w porównaniu z dramatem, który porwał jego głowę.
Nie spał już drugą noc, a rzeczywistość mieszała się z jawą. Czuł jeszcze potworny ból kolan, choć przecież nie miały prawa boleć. Ten był bardziej metaforyczny, jakby to w nich zamknęły się wszystkie drogowskazy, jakby gdzieś tam ktoś ukrył prawdę.
Do herbaciarni wszedł spóźniony o parę minut, co zresztą zdarzało mu się niezwykle rzadko. Wysłany ledwo paręnaście godzin wcześniej list o eleganckim piśmie i łaskawym podpisie nie był aktem desperacji, ale nie też starannie wymierzonym i wyliczonym ruchem, równie zimnym co wszystkie obliczenia ksiąg rachunkowych zysków Besettelse. Gruby wełniany płaszcz nie miał na sobie ni śladu starości, a zapach rozkosznie drzewnych perfum przypominających woń wanilii i tytoniu roztaczał wokół siebie z każdym kolejnym krokiem, wchodząc do miejsca, w którym w normalnych okolicznościach trudno byłoby go dostrzec. Zaciskał zęby na sobie, gotów zjeść je razem z rozumem.
Wahlberg usiadł na krześle tuż po zawieszeniu na jego oparciu wierzchniego okrycia, jak zwykle w eleganckim ruchu odpinając jeden z guzików marynarki. Wyprasowana biała koszula i sztywnym kołnierzu, jedwabny krawat w kolorze kobaltu wpisany był już w osobę Olafa. Typowego dla niego błysku w oku — dziś tam nie było.
Przekrwienie spojówek i opuchnięcie powiek nietrudno było zrzucić na poczet absurdalnego wręcz zmęczenia, trudno pomylić zaś z płaczem, lecz gdzieś tam za piwnym odcieniem, tuż za rogówką, czaił się duch niespokojny, nienormalny i niemoralny. Demon, który porwał na strzępy jego osobę, który wdarł się tam i nie chciał uciekać, choć podświadomość mężczyzny krzyczała wniebogłosy, aby go przegonić.
Wiele minut, godzin, które trwały tyle, co lata, zastanawiał się, do kogo mógłby się zwrócić, kto miałby go wysłuchać i zrozumieć tak prawdziwie. Halvard, czy jakikolwiek podobny mu możny i ambitny człowiek nie wchodził w grę, to samo przecież jakakolwiek kobieta. Zrozumieć potrafił go tylko ktoś, kto tak jak Olaf posiadał rozbitą na części duszę. Taką osobą mógł być tylko ktoś równie zakochany, jak on. Równie zakochany w sztuce. Równie zakochany w sobie samym. Przeszłość uporczywie ścigająca go, chwytająca za nogawki spodni, znienawidzona i ukochana historia. Einar Halvorsen.
— Wiem, że pora i miejsce jest nietypowe, ale dziękuję ci, że się zjawiłeś — nie brzmiał na zdesperowanego, czy zlęknionego, lecz krótkie drżenie gdzieś w końcu gardła zwiastować mogło adrenalinę, przypływ emocji tak głębokich, że nawet człowiek wiecznie kryjący się pod maską, nie mógł już wytrzymać ich siły rozłupującej od środka czaszkę. W momencie, w którym do stolika podeszła młoda kelnerka, aby przyjąć zamówienie, rzucił tylko lakonicznie jedną z nazw czarnych herbat, nie zwracając na kobietę szczególnej uwagi, co nie wpisywało się w osobę Olafa Wahlberga.
— Kochałeś kiedyś? — spytał nagle, wpatrując się w Einara, jakby dokopać chciał się prawdy.
Einar Halvorsen
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Noc opadała ciemnym, pogrubiałym całunem, drżąc kryształami gwiazd; zanurzał się w jej pieczarach, tonął w bezdennym mroku który oblepiał smołą poczwarki ciało. Przedzierał się niczym cień, chłonąc przestrzeń głodnymi paszczami źrenic pęczniejącymi pod niedostatkiem światła; przedzierał się niczym cień, śledząc czujne, zgaszone świeczniki drzew, fantazje gęstych gałęzi, nagich, brodzących w czerni, odartych z wiosennej chwały. Śnieg skwierczał przy każdym kroku; szorstkie, ostygłe zaspy zaległy twardą skorupą, pancerzem wielkiej istoty śpiącej pod dachem lasu. Żółtawa poświata okien łypała zachęcająco, chwycona wkrótce spojrzeniem, fasada niewielkiej chatki wzbudzała kojący impuls; był we właściwym miejscu. Dłoń splotła się z dźwigną klamki, drzwi ustąpiły z cichym szmerem skrzypnięcia; zajął wyspę stolika, chcąc schronić się na uboczu. Czuł zawsze wyraźne piętno jakim był naznaczony, nawet teraz gdy patrzył na niecodzienne, wątłe sylwetki istot krążące z płynnością widma, dostrzegał kładziony wzrok, dostrzegał mając wrażenie że są wybitnie świadome, pewne, jak blisko mu do pejzaży dzikich i niedostępnych. Niewielka doza spóźnienia, choć niepodobna do przyjaciela, nie odegrała roli, przywitał go z subtelnością serdecznych ugięć uśmiechu.
- Wiedziałeś, że nie odmówię – przyznał natychmiast, nie w tym przypadku, nie w samej kwestii spotkania które miało nastąpić; gdyby odmówił podważyłby sens relacji i tak nadszarpniętej czasem, pokąsanej milczeniem wściekłym jak chore zwierzę. Zamówił, podobnie jak on herbatę, chłonąc chmurę napięcia krążącą ponad drewnianą i uprzątniętą taflą; pierwsze zalążki pytań podniosły się bujnie w głowie, choć przełęcz krtani nie zaprawiła słowem najmniejszej porcji wydechu. Milczał, wiedząc że im wyraźniej naciśnie, im będzie usilniej drążył, tym bardziej on się oddali, tym silniej wzdrygnie się, zniknie; mówił mu jeszcze przecież na szczycie samego klifu że są w tym aspekcie podobni. Nie pytał, czy coś się stało; był przekonany że rozłam kilku wydarzeń otworzył mu wrota ran, zaskamlał bólem być może jeszcze nieznanym, być może wprost absurdalnym. Spłowiały i nieobecny był niczym cienie, którymi stawał się każdy w kotle bezmiaru mroku, był niczym pora spotkania w której mieli się spotkać, był niczym grząska niepewność. Usłyszał brzmienie pytania; stłumił w sobie chęć, by zapalić, uraczyć się tchnieniem dymu, wspomnieniem, echem popiołu, ulotnym żarem podobnym wprost do emocji.
- Tak – wbił swoją jasność tęczówek ponownie w twarz przyjaciela. - Kochałem – odparł śmiało i prosto, poniekąd z dumą, że mógł powiedzieć o sobie właśnie w ten sposób. Lubił myśleć, że kochał; rozważania, podobne utrzymywały zawsze go na powierzchni wzburzonych fal człowieczeństwa, spienionych żądzą demonów, lubił od zawsze myśleć, że w tym zepsutym, przegniłym moralnie ciele skrywanym pod piękną maską, rozwiązłym, pełnym żałości, tlił się choć fragment wzniosłych, szlachetnych uczuć. Czy mógł być cenionym twórcą gdyby sam nie doświadczał gwałtownych porywów wnętrza? Miłość, którą obdarzał, była zawsze ułomna, koślawa i niebezpieczna, była nurtem toksyny spijanej korzeniem żył. Miłość, którą obdarzał, nie mogła się nigdy spełnić; kochał zawsze osoby, których sam nie mógł mieć. Czy mógł w tym wszystkim powiedzieć, w tym nieporadnym przejęciu, w kalekim, marnym pragnieniu, że rzeczywiście kochał? Czy kochał Laudith, gdy dorastali razem w ojczystym Trondheim? Czy kochał Lailę, zwodząc wciąż jej niewinność? Czy mógł pokochać Viljama mimo chaosu duszy?
Błagał, aby móc odpowiedzieć - tak.
- Wiedziałeś, że nie odmówię – przyznał natychmiast, nie w tym przypadku, nie w samej kwestii spotkania które miało nastąpić; gdyby odmówił podważyłby sens relacji i tak nadszarpniętej czasem, pokąsanej milczeniem wściekłym jak chore zwierzę. Zamówił, podobnie jak on herbatę, chłonąc chmurę napięcia krążącą ponad drewnianą i uprzątniętą taflą; pierwsze zalążki pytań podniosły się bujnie w głowie, choć przełęcz krtani nie zaprawiła słowem najmniejszej porcji wydechu. Milczał, wiedząc że im wyraźniej naciśnie, im będzie usilniej drążył, tym bardziej on się oddali, tym silniej wzdrygnie się, zniknie; mówił mu jeszcze przecież na szczycie samego klifu że są w tym aspekcie podobni. Nie pytał, czy coś się stało; był przekonany że rozłam kilku wydarzeń otworzył mu wrota ran, zaskamlał bólem być może jeszcze nieznanym, być może wprost absurdalnym. Spłowiały i nieobecny był niczym cienie, którymi stawał się każdy w kotle bezmiaru mroku, był niczym pora spotkania w której mieli się spotkać, był niczym grząska niepewność. Usłyszał brzmienie pytania; stłumił w sobie chęć, by zapalić, uraczyć się tchnieniem dymu, wspomnieniem, echem popiołu, ulotnym żarem podobnym wprost do emocji.
- Tak – wbił swoją jasność tęczówek ponownie w twarz przyjaciela. - Kochałem – odparł śmiało i prosto, poniekąd z dumą, że mógł powiedzieć o sobie właśnie w ten sposób. Lubił myśleć, że kochał; rozważania, podobne utrzymywały zawsze go na powierzchni wzburzonych fal człowieczeństwa, spienionych żądzą demonów, lubił od zawsze myśleć, że w tym zepsutym, przegniłym moralnie ciele skrywanym pod piękną maską, rozwiązłym, pełnym żałości, tlił się choć fragment wzniosłych, szlachetnych uczuć. Czy mógł być cenionym twórcą gdyby sam nie doświadczał gwałtownych porywów wnętrza? Miłość, którą obdarzał, była zawsze ułomna, koślawa i niebezpieczna, była nurtem toksyny spijanej korzeniem żył. Miłość, którą obdarzał, nie mogła się nigdy spełnić; kochał zawsze osoby, których sam nie mógł mieć. Czy mógł w tym wszystkim powiedzieć, w tym nieporadnym przejęciu, w kalekim, marnym pragnieniu, że rzeczywiście kochał? Czy kochał Laudith, gdy dorastali razem w ojczystym Trondheim? Czy kochał Lailę, zwodząc wciąż jej niewinność? Czy mógł pokochać Viljama mimo chaosu duszy?
Błagał, aby móc odpowiedzieć - tak.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:44
Nie spotykał się w takich miejscach jak to. Głęboko zanurzona w lesie drewniana chatka przypominała bardziej wikińską kawiarnię, w której to miodem pitnym i ciastkami raczyli się wyżsi stażem oficerowie w drodze ku wojnie. Bukowe stoły i wyrobione w niektórych miejscach deski podłogi nie krzyczały o elegancji czy statusie herbaciarni, a jedynie wskazywały choćby po samym ich dźwięku, którędy należy podejść do baru, a gdzie znajduje się najbardziej oblegany stolik z najlepszym widokiem na zagajnik. Zamykał oczy tylko na chwilę, bo pod powiekami wciąż czuł obecność Villemo, jakby patrzyła na niego w tej ciemności i kazała mu błagać, jakby znów klęczał przed nią, bo tak podpowiedziało mu wyświechtane i dawno pozbawione moralności sumienie. Gdy na nowo je otwierał, było tylko nieklasyczne żółte światło, przyjemnie zamglone i dające złudne poczucie intymności. Istniał w przeświadczeniu, że jest tutaj bardziej anonimowy niż w renomowanym lokalach przy Placu Centralnym, a jego twarz, dziś pokryta przemęczoną szarością i zmartwieniem, pozostanie niezapamiętana. Być może były to jedynie mrzonki, ale szczerze w to wierzył. Pragnął odejść od centrum miasta, od tego zgiełku i własnej galerii, jakby ta kojarzyła się jedynie z przekleństwem uczucia, którego nie mógł się wyzbyć.
Och Bogowie, próbował.
Zadane pytanie nie miało być uszczypliwe, ale ognista ciekawość paliła trzewia. Widział go przecież w najwyższych ochotach, o oczach maślanych i rozjuszonych pragnieniami, lecz czy Einar miał w sobie tyle uczucia ile jego sztuka? Szczerze w to wątpił. W malarzu widział wszak swoje podobieństwo, przynajmniej w części, bo przecież notabene różnili się diametralnie, mimo wspólnych przeżyć. Był lekki niczym pawie pióro i podobnie eterycznie niósł samego siebie wraz z wiatrem, wplątując się wciąż w niepotrzebne mu skandale, od których, jak przypuszczał Wahlberg, młodszy mężczyzna mógł być zwyczajnie uzależniony. Iskra adrenaliny, jaka na niego padała i wzrok tłumu chętnie obserwujący każde poczynanie były nałogiem, którego nie posób byłoby się wyzbyć przeciętnemu człowiekowi. Einar nie był jednak przeciętny, dlatego byli sobie podobni.
Olaf nie spodziewał się zatroskania i milczenia ani odwrócenia wzroku, czy schowania przed pytaniem i wykręcenia z odpowiedzi, nie spodziewał się także dumy, jaka wybrzmiała w głosie Halvorsena. Niczego się nie spodziewał, a jednak zaskoczył się, gdy tylko z jego ust padło pierwsze słowo.
— Jakie to uczucie? — przełknął jeszcze ślinę, wpatrując się z premedytacją i ciekawością w przyjaciela.
Zdawało mu się, że kochał swojego ojca, którego nigdy przy nim nie było. Że na jego podobieństwo stworzył samego siebie i w ten sposób właśnie wyrażał swoją miłość do jego dziedzictwa. Wydawało mu się, że kochał też Lykke, gdy na ślubnym kobiercu wyznawał jej uczucie i przysięgał samego siebie, niedługo potem niszcząc dane słowo, rozsypując je niczym płatki kwiatów na ich ołtarzu, lecz gdy tylko ujął uda Lilije między swoje barki, gdy tylko spłynęło na niego zbawienie w jej postaci, wtedy też poczuł, że nigdy tak naprawdę nie kochał nikogo. Nie kochał też jej. Nie identyfikował tej emocji, a chociaż odpychał ją od siebie każdą kończyną, jakby wyrywał się z sideł, tak nie potrafił jej stracić, jakby już zawsze miał trwać właśnie w tej jednej chwili.
Och Bogowie, próbował.
Zadane pytanie nie miało być uszczypliwe, ale ognista ciekawość paliła trzewia. Widział go przecież w najwyższych ochotach, o oczach maślanych i rozjuszonych pragnieniami, lecz czy Einar miał w sobie tyle uczucia ile jego sztuka? Szczerze w to wątpił. W malarzu widział wszak swoje podobieństwo, przynajmniej w części, bo przecież notabene różnili się diametralnie, mimo wspólnych przeżyć. Był lekki niczym pawie pióro i podobnie eterycznie niósł samego siebie wraz z wiatrem, wplątując się wciąż w niepotrzebne mu skandale, od których, jak przypuszczał Wahlberg, młodszy mężczyzna mógł być zwyczajnie uzależniony. Iskra adrenaliny, jaka na niego padała i wzrok tłumu chętnie obserwujący każde poczynanie były nałogiem, którego nie posób byłoby się wyzbyć przeciętnemu człowiekowi. Einar nie był jednak przeciętny, dlatego byli sobie podobni.
Olaf nie spodziewał się zatroskania i milczenia ani odwrócenia wzroku, czy schowania przed pytaniem i wykręcenia z odpowiedzi, nie spodziewał się także dumy, jaka wybrzmiała w głosie Halvorsena. Niczego się nie spodziewał, a jednak zaskoczył się, gdy tylko z jego ust padło pierwsze słowo.
— Jakie to uczucie? — przełknął jeszcze ślinę, wpatrując się z premedytacją i ciekawością w przyjaciela.
Zdawało mu się, że kochał swojego ojca, którego nigdy przy nim nie było. Że na jego podobieństwo stworzył samego siebie i w ten sposób właśnie wyrażał swoją miłość do jego dziedzictwa. Wydawało mu się, że kochał też Lykke, gdy na ślubnym kobiercu wyznawał jej uczucie i przysięgał samego siebie, niedługo potem niszcząc dane słowo, rozsypując je niczym płatki kwiatów na ich ołtarzu, lecz gdy tylko ujął uda Lilije między swoje barki, gdy tylko spłynęło na niego zbawienie w jej postaci, wtedy też poczuł, że nigdy tak naprawdę nie kochał nikogo. Nie kochał też jej. Nie identyfikował tej emocji, a chociaż odpychał ją od siebie każdą kończyną, jakby wyrywał się z sideł, tak nie potrafił jej stracić, jakby już zawsze miał trwać właśnie w tej jednej chwili.
Einar Halvorsen
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nigdy nie wierzył, że miłość może być piękna; czuł nieprzerwanie jej szorstkość w swoich objęciach palców, czuł, jak wrzynała się w płat łupiny naskórka, drapiąc podstępnym cierniem, czuł jej obecność wtopioną żarliwym klinem. Przylgnęła do niego trwale, była kryształkiem soli przywarłym do ścianki rany, syczącym żmijami bólu, była stworzeniem, parazytem - robalem wetkniętym w celę śródpiersia, przysiadłym na pulsującym, pochyłym pysku aorty, tańczącym w worku osierdzia, była resztką oddechu majaczącą na spodzie jego zmęczonych płuc. Nie chciał jej oraz pragnął, drzazga człowieczeństwa wetknięta w chimerę ciała, odczucie szczere, prawdziwe, szepczące pod kloszem czaszki. Czym więcej mogła być sztuka - jeśli nie patroszeniem najgłębszych zasobów duszy? czym więcej, jeśli nie wydzieraniem mięsa wewnętrznych przeżyć, krwi smutku i flegmy obaw? czym więcej, jeśli nie wytrzewieniem skrywanej wstęgi sekretów? Nie; miłość nie mogła być piękna; miała zawsze surowe, przetarte pracą oblicze, siatkę blizn naniesioną na mapę konstrukcji twarzy, bruzdy, które jak suche, zniszczone rzeki płynęły korytem wspomnień, miała oczy błyszczące jak cenny kryształ, czujne i pamiętliwe, wilgotne od pereł łez. Wiedział, że jego miłość była zawsze zbyt licha, słaba i anemiczna jak ogarnięta przypływem hipoksji tkanka, jak dystroficzny strzępek drgający w organie losu; nie mogła nigdy wystarczyć, ze świadomością, cierpką, przeżuwał rozmowę z Sohvi, przeżuwał moment, gdzie ostatecznie zrozumiał, że jego miłość, trudna i nieudolna, nie była godnym uczuciem, którego pragnęli inni. Nie umiał, pomimo tego, wyniszczyć jej z korzeniami, wyrzucić z podświadomości, nie umiałby jej porzucić, jedynej, do jakiej był kiedykolwiek zdolny, żałosnej - szczerej i własnej.
Cisza, która zamarła, ścięła się niczym białko w pożodze myśli i obaw; zakładał, że jego przyjaciel znał bardzo dobrze odpowiedź. Nie byłby w stanie, pomimo ogromu chęci, upewnić go w przeświadczeniu; niektóre spomiędzy pytań musiały być dopełnione jedynie wśród samotności. Rozmowa w kwestiach emocji była prostą równiną, którą, wprost absurdalnie, ktoś pragnął uczynić stokiem spiętrzonych gór; poezja, najwyższa spomiędzy form ludzkiej nieudolności przy zatrzymaniu uczuć, opatrzeniu ich słowem, nawet ona mierzyła się z widmem klęski. Nie był jednak poetą i nigdy nie pragnął być; wpatrzony w fizjonomię Olafa rozsunął wargi w uśmiechu; kwaśnym, nieadekwatnym.
- Bolesne - przytoczył tylko w bezbarwnym, lakonicznym stwierdzeniu, niczym wskazówka, podpowiedź; nie mógł okazać więcej, nie chciał zwierzać się, kroić wszystkich emocji na drobne, intymne cząstki. Miłość za każdym razem miała odmienny posmak, inaczej sam kochał Lindę, kobietę, która go wychowała, inaczej, szczenięco, czysto, kochał naiwnie Laudith, inaczej kochał też Lailę, wzbudzając zamieć ich pragnień. Bolesne, przede wszystkim bolesne; jak łatwo, jak nieprzerwanie łatwo zwykł wmawiać ludziom, że kocha, kiedy w istocie czuł nieprzebraną pustkę! szeptał, nachylony tuż przy nich, związany supłem bliskości. Zapytał zresztą Villemo, znając dobrze odpowiedź, o której mógł wiedzieć każdy, podobny mu zresztą demon; zapytał, ilu pragnęła spomiędzy tych, odurzonych bezkresnym, nagłym pragnieniem aury. Czar szybko pozbawiał zmysłów, zatruwał niebo rozsądku, siał setki zniszczeń, przemieniał w podatną breję. Nie umiał, pomimo tego, z podobną, gładką prostotą przekazać treść swoich odczuć, gdy były one prawdziwe, gdy nie ukrywał się za wygodnym, wspaniałym woalem oszustw. Uniósł filiżankę i upił wkrótce niewielką, rozgrzaną porcję napoju; powłoczka ciepła spłynęła po podniebieniu. Czy miłość dała mu więcej - niż klęskę rozczarowania, niż chrzęst cierpienia, niż piętno, które miał nosić po kres epilogu życia? Nie mówił teraz nic ponad, krzyżując jedynie wzrok. Niech reszta będzie milczeniem.
Cisza, która zamarła, ścięła się niczym białko w pożodze myśli i obaw; zakładał, że jego przyjaciel znał bardzo dobrze odpowiedź. Nie byłby w stanie, pomimo ogromu chęci, upewnić go w przeświadczeniu; niektóre spomiędzy pytań musiały być dopełnione jedynie wśród samotności. Rozmowa w kwestiach emocji była prostą równiną, którą, wprost absurdalnie, ktoś pragnął uczynić stokiem spiętrzonych gór; poezja, najwyższa spomiędzy form ludzkiej nieudolności przy zatrzymaniu uczuć, opatrzeniu ich słowem, nawet ona mierzyła się z widmem klęski. Nie był jednak poetą i nigdy nie pragnął być; wpatrzony w fizjonomię Olafa rozsunął wargi w uśmiechu; kwaśnym, nieadekwatnym.
- Bolesne - przytoczył tylko w bezbarwnym, lakonicznym stwierdzeniu, niczym wskazówka, podpowiedź; nie mógł okazać więcej, nie chciał zwierzać się, kroić wszystkich emocji na drobne, intymne cząstki. Miłość za każdym razem miała odmienny posmak, inaczej sam kochał Lindę, kobietę, która go wychowała, inaczej, szczenięco, czysto, kochał naiwnie Laudith, inaczej kochał też Lailę, wzbudzając zamieć ich pragnień. Bolesne, przede wszystkim bolesne; jak łatwo, jak nieprzerwanie łatwo zwykł wmawiać ludziom, że kocha, kiedy w istocie czuł nieprzebraną pustkę! szeptał, nachylony tuż przy nich, związany supłem bliskości. Zapytał zresztą Villemo, znając dobrze odpowiedź, o której mógł wiedzieć każdy, podobny mu zresztą demon; zapytał, ilu pragnęła spomiędzy tych, odurzonych bezkresnym, nagłym pragnieniem aury. Czar szybko pozbawiał zmysłów, zatruwał niebo rozsądku, siał setki zniszczeń, przemieniał w podatną breję. Nie umiał, pomimo tego, z podobną, gładką prostotą przekazać treść swoich odczuć, gdy były one prawdziwe, gdy nie ukrywał się za wygodnym, wspaniałym woalem oszustw. Uniósł filiżankę i upił wkrótce niewielką, rozgrzaną porcję napoju; powłoczka ciepła spłynęła po podniebieniu. Czy miłość dała mu więcej - niż klęskę rozczarowania, niż chrzęst cierpienia, niż piętno, które miał nosić po kres epilogu życia? Nie mówił teraz nic ponad, krzyżując jedynie wzrok. Niech reszta będzie milczeniem.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Czy to ludzie z przeszłości spacerowali właśnie po jego głowie obijajac się łokciami o ściany i zahaczając rękawem o klamki? Nieporadni i beznadziejni w położeniu tak gęstym i brudnym, że tylko ucieczka okazać mogła się zbawieniem. Tymczasem wyjścia nie było. Umysł Olafa przypominał sterylnie czysty pokój, na którego środek ktoś wylał wiadro gęstej krwi, nie było tam klamek, a miękkie ściany już dawno pokryły się śladami wbijanych weń paznokci, usiłujących wydrapać sobie drogę na wolność. Mieszkali tam jak w psiarni, ściśnięci i smutni — ci, których niegdyś ponoć kochał. Na piedestale stała Lissbeth, jak zwykle szykownie ubrana w białą garsonkę i kolię pereł, którą usiłowała rozerwać, bo zaciskała się miarowo na jej gardle. Krzyczała, że miała rację, że wypuściła na świat potwora nie człowieka, że nie osiągnie już nic więcej. Pamiętał jej nienawistny wzrok wymierzający kolejny policzek, piekący i drący skórę, lecz teraz nie mogła zrobić nic. Kochał ją tak samo, jak kocha się monstrum łaknące zemsty. Nie kochał jej wcale. Obok niej zasiadała Lykke, niegdyś słodka i pochłonięta rozkoszą ich związku, dziś smutna o przegubach nadgarstków pociętych, aby tylko zakończyć swoje istnienie. Zimna suka — tak nazywał ją we własnej głowie, aby to słyszała, bo jej cierpienie było wszak lekarstwem. Cieknące z jej oczu łzy chwytał do szklanych fiolek i wypijał, gdy tylko potrzebował remedium. Kochał ją tak, jak kocha się swojego żywiciela. Nie kochał jej wcale. W końcu na ten obrazek patrzył się on sam. Leżący tam we własnej głowie Olaf. Znacznie młodszy niż dzisiaj, jego powieki nie nosiły skazy zmarszczki, a chłopięce spojrzenie pełne było strachu. Leżał, bo już dawno był martwy — bo wykończyły go te dwie kobiety, bo wykończył się sam. I tylko sztuka tańczyła wokół nich, jak gdyby rozkwitała właśnie na polnej łące, jakby była kolorowym ptakiem wypuszczonym na wolność po cyrkowej tułaczce, jakby świat nigdy się nie skończył.
Przeszłość miała wielu adoratorów, miłował ją niczym swą królową, choć z nadzieją patrzył w przód, że tam nie spotka wszystkich tych, co na jego drodze zostawili wyrwę. Einar do nich nie należał. Zawsze był mu bliski, czym przechwalać mógłby się w nieskończoność. Młody portrecista tak szczodrze obdarzony przez bogów talentem nie tylko do malarstwa, ale i rozumienia. Niewielu mogło się tym pochwalić. Rozumiał sztukę, rozumiał, jak okazało się, miłość, jednak czy potrafił zrozumieć mężczyznę będącego właśnie naprzeciw niego? Czy potrafili zrozumieć się nawzajem, siedząc na ławie utkanej z poezji i oddychając jedwabnym limerykiem, wypuszczając papierosowy dym z potkanych suchością ust, opowiadając sobie nawzajem wiersze o miłości?
Gorzki śmiech rozległ się między tym dwojgiem, gdy Wahlberg nie był w stanie już powstrzymać szaleństwa goszczącego w jego sercu. Śmiał się głośno i przesadnie długo, oczy marszczyły się, a zęby odsłaniał w niespotykanej właściwie u niego radości, a na pewno nie w chwilach podobnych temu. Śmiał się tak, jakby jego towarzysz właśnie opowiedział najwybitniejszy ze wszystkich żartów, jakby łaskotano go pawimi piórami, jakby był w istocie szczęśliwy. Oczy zeszkliły się z wybitności tego dowcipu, a on sam w końcu złapał oddech, prostując się na krześle.
— Wybacz, przyjacielu, ale to istne szaleństwo — powiedział szybko, palcem ocierając z lewego oka rozbawioną łzę. — Co się stało z frazesami, że miłość uskrzydla? Ktoś potwornie mnie okłamał — roześmiał się raz jeszcze, jednak znacznie ciszej i spokojniej wręcz, wzrokiem jadąc po sylwetce Einara. — Czy tę osobę to też bolało? — musiało przecież.
Przeszłość miała wielu adoratorów, miłował ją niczym swą królową, choć z nadzieją patrzył w przód, że tam nie spotka wszystkich tych, co na jego drodze zostawili wyrwę. Einar do nich nie należał. Zawsze był mu bliski, czym przechwalać mógłby się w nieskończoność. Młody portrecista tak szczodrze obdarzony przez bogów talentem nie tylko do malarstwa, ale i rozumienia. Niewielu mogło się tym pochwalić. Rozumiał sztukę, rozumiał, jak okazało się, miłość, jednak czy potrafił zrozumieć mężczyznę będącego właśnie naprzeciw niego? Czy potrafili zrozumieć się nawzajem, siedząc na ławie utkanej z poezji i oddychając jedwabnym limerykiem, wypuszczając papierosowy dym z potkanych suchością ust, opowiadając sobie nawzajem wiersze o miłości?
Gorzki śmiech rozległ się między tym dwojgiem, gdy Wahlberg nie był w stanie już powstrzymać szaleństwa goszczącego w jego sercu. Śmiał się głośno i przesadnie długo, oczy marszczyły się, a zęby odsłaniał w niespotykanej właściwie u niego radości, a na pewno nie w chwilach podobnych temu. Śmiał się tak, jakby jego towarzysz właśnie opowiedział najwybitniejszy ze wszystkich żartów, jakby łaskotano go pawimi piórami, jakby był w istocie szczęśliwy. Oczy zeszkliły się z wybitności tego dowcipu, a on sam w końcu złapał oddech, prostując się na krześle.
— Wybacz, przyjacielu, ale to istne szaleństwo — powiedział szybko, palcem ocierając z lewego oka rozbawioną łzę. — Co się stało z frazesami, że miłość uskrzydla? Ktoś potwornie mnie okłamał — roześmiał się raz jeszcze, jednak znacznie ciszej i spokojniej wręcz, wzrokiem jadąc po sylwetce Einara. — Czy tę osobę to też bolało? — musiało przecież.
Einar Halvorsen
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Miłość; pomyślał (po raz kolejny) i po raz kolejny
rozpadły się
jego słowa.
Zdania zaległy martwe; jak suchy, strącony owad zamarły za szparą blatu, pokrowiec warstwy szkieletu, obecny - choć już bez życia, stygnący w kuchni pamięci. Myśli, jak macki cierni, zaczęły opasać głowę; gubił się w jednym słowie, jednym pojęciu; zlepku, szeregu liter.
Nie sadził, wcześniej, że zdoła go chociaż dotknąć; miłość, jeszcze w dzieciństwie zdawała mu się odległa, zwłaszcza, kiedy z zazdrością śledził spojrzeniem cudze, kroczące alejkami rodziny, z troskliwym ojcem i matką, z krewnymi, których sam nie miał. Czuł się od zawsze inny, odrębny, jak niewłaściwy akord, niczym element który nie umiał włączyć się w kompozycję.
Nie oszukali cię; chciał powiedzieć, lecz milczał, wsłuchany w tajfun gromkiego, obłąkańczego śmiechu. Kłamali, mówiąc ci prawdę; mówili prawdę, wciąż kłamiąc. Rozumiesz przewrotność słów? słów wszystkich barwnych-wyblakłych, z wydartą, tak płytką głębią. Można używać słów - i nie znać wcale ich znaczeń, można też znać znaczenia - choć nie rozumieć słów. Są one ledwie skorupą, którą należy zdrapać, by znaleźć mięsisty owoc skrwawionych organów twórcy. Miłość będzie uskrzydlać i będzie podobnie ranić; każda z nich będzie inna; jego ma kilka twarzy; nie powie mu teraz, jakich. Nie może mówić wszystkiego; nie może teraz ujawnić. Miłość uskrzydla; pozwala upaść jak Ikar podczas butnego lotu.
Serce jest tak tchórzliwe; chowa się, roztrzęsione, za balustradą żeber, stłamszone w ramionach płuc, we wnętrzu worka osierdzia.
Strach staje się źródłem życia, pokarmem na głód przetrwania.
- Nie wiem - odparł znużony; draśnięty zielenią błękit kręgów tęczówek zatrzymał się na naczyniu, odnalazł siebie na tafli, na drżącej barwie bursztynu. Nie był zbyt pochłonięty samym pojęciem bólu, ból przede wszystkim był własny, stąd rzadko, niezwykle rzadko myślał o bólu obcym, cudzym; oddalonym, odrębnym. Laila, z całą pewnością zdołała przez niego cierpieć, skazana na aranżację małżeństwa z innym mężczyzną, którego nie darzyła przenigdy szczerym uczuciem; nie wiedział, z kolei czy Laudith była świadoma jego wszystkich emocji, zaległych pod stroną skóry, nie wiedział, skoro wybrała mimo wszystko Homera, niwecząc dawniej ich kontakt; wróciła dopiero teraz, po latach, wyszczerbionych milczeniem. Zdarzało się, że niekiedy sam pragnął, by inni stali się wolni od przywiązania, od bólu, od rozczarowań, jakimi go obarczali, szukając, zawsze na próżno, przystani i stabilności. Byłoby znacznie łatwiej! gdyby jak on wędrowali, zupełnie kapryśnie w tłumie, szukając krótkich przypływów, impulsów muśnięć, rozgrzanych, wilgotnych pocałunków, trącanych niecierpliwością. Nie chciał, wbrew pozorom, ich bólu; sam wiedział jednak, że istniał; nie umiał jemu zapobiec.
- To nie ma teraz znaczenia - wyjaśnił mu beznamiętnie - na samym końcu i tak nas czeka samotność - krzywy, koślawy uśmiech przystroił mu teraz twarz - czyż nie? - uśmiechał się nadal, chytrze, z pewną, przebiegłą prowokacją błyszczącą w jeziorach oczu; zupełnie jak gdyby przejrzał się w lustrze jego przeciwnej twarzy, znajdując odbicie myśli, gnębiących, rozpanoszonych. Wiedział, że sam nie pytał go bez powodu o miłość, choć nie miał również zamiaru roztrząsać podobnej kwestii; ze swojej strony zakończył obecnie temat, niechętny, aby wynurzyć ostatki swoich detali zastygłych na dnie umysłu.
rozpadły się
jego słowa.
Zdania zaległy martwe; jak suchy, strącony owad zamarły za szparą blatu, pokrowiec warstwy szkieletu, obecny - choć już bez życia, stygnący w kuchni pamięci. Myśli, jak macki cierni, zaczęły opasać głowę; gubił się w jednym słowie, jednym pojęciu; zlepku, szeregu liter.
Nie sadził, wcześniej, że zdoła go chociaż dotknąć; miłość, jeszcze w dzieciństwie zdawała mu się odległa, zwłaszcza, kiedy z zazdrością śledził spojrzeniem cudze, kroczące alejkami rodziny, z troskliwym ojcem i matką, z krewnymi, których sam nie miał. Czuł się od zawsze inny, odrębny, jak niewłaściwy akord, niczym element który nie umiał włączyć się w kompozycję.
Nie oszukali cię; chciał powiedzieć, lecz milczał, wsłuchany w tajfun gromkiego, obłąkańczego śmiechu. Kłamali, mówiąc ci prawdę; mówili prawdę, wciąż kłamiąc. Rozumiesz przewrotność słów? słów wszystkich barwnych-wyblakłych, z wydartą, tak płytką głębią. Można używać słów - i nie znać wcale ich znaczeń, można też znać znaczenia - choć nie rozumieć słów. Są one ledwie skorupą, którą należy zdrapać, by znaleźć mięsisty owoc skrwawionych organów twórcy. Miłość będzie uskrzydlać i będzie podobnie ranić; każda z nich będzie inna; jego ma kilka twarzy; nie powie mu teraz, jakich. Nie może mówić wszystkiego; nie może teraz ujawnić. Miłość uskrzydla; pozwala upaść jak Ikar podczas butnego lotu.
Serce jest tak tchórzliwe; chowa się, roztrzęsione, za balustradą żeber, stłamszone w ramionach płuc, we wnętrzu worka osierdzia.
Strach staje się źródłem życia, pokarmem na głód przetrwania.
- Nie wiem - odparł znużony; draśnięty zielenią błękit kręgów tęczówek zatrzymał się na naczyniu, odnalazł siebie na tafli, na drżącej barwie bursztynu. Nie był zbyt pochłonięty samym pojęciem bólu, ból przede wszystkim był własny, stąd rzadko, niezwykle rzadko myślał o bólu obcym, cudzym; oddalonym, odrębnym. Laila, z całą pewnością zdołała przez niego cierpieć, skazana na aranżację małżeństwa z innym mężczyzną, którego nie darzyła przenigdy szczerym uczuciem; nie wiedział, z kolei czy Laudith była świadoma jego wszystkich emocji, zaległych pod stroną skóry, nie wiedział, skoro wybrała mimo wszystko Homera, niwecząc dawniej ich kontakt; wróciła dopiero teraz, po latach, wyszczerbionych milczeniem. Zdarzało się, że niekiedy sam pragnął, by inni stali się wolni od przywiązania, od bólu, od rozczarowań, jakimi go obarczali, szukając, zawsze na próżno, przystani i stabilności. Byłoby znacznie łatwiej! gdyby jak on wędrowali, zupełnie kapryśnie w tłumie, szukając krótkich przypływów, impulsów muśnięć, rozgrzanych, wilgotnych pocałunków, trącanych niecierpliwością. Nie chciał, wbrew pozorom, ich bólu; sam wiedział jednak, że istniał; nie umiał jemu zapobiec.
- To nie ma teraz znaczenia - wyjaśnił mu beznamiętnie - na samym końcu i tak nas czeka samotność - krzywy, koślawy uśmiech przystroił mu teraz twarz - czyż nie? - uśmiechał się nadal, chytrze, z pewną, przebiegłą prowokacją błyszczącą w jeziorach oczu; zupełnie jak gdyby przejrzał się w lustrze jego przeciwnej twarzy, znajdując odbicie myśli, gnębiących, rozpanoszonych. Wiedział, że sam nie pytał go bez powodu o miłość, choć nie miał również zamiaru roztrząsać podobnej kwestii; ze swojej strony zakończył obecnie temat, niechętny, aby wynurzyć ostatki swoich detali zastygłych na dnie umysłu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Wieczór w „Spokojnym Wieczorze” miał być wyjątkowo spokojny – nic się nie zapowiadało na to, że zostanie on przerwany przez niespodziewane problemy. Lokal na co dzień prowadzony był przez landvaetty, niezwykłe stworzenia przypominające wątłej budowy mężczyzn; cieszył się bardzo dobrą wśród mieszkańców okolic Midgardu, mimo że nie wszyscy wiedzieli o jego istnieniu. Niekiedy pomagali im ludzie, a jedną z takich osób była Rigmor, która zaprzyjaźniła się z właścicielami herbaciarni. Często odwiedzała to miejsce, aby odpocząć po długim dniu pracy, a jej długoletnia przyjaźń z landvaettami była szczera i wzajemna. Kiedy tylko miała wolny czas, nie wahała się, by zaoferować im pomoc. Tego wieczoru Rigmor przybyła do „Spokojnego Wieczoru”, jak zawsze uśmiechnięta i gotowa do pomocy. Jednak gdy otworzyła drzwi, zauważyła, że w herbaciarni panuje pewne zamieszanie. Landvaettowie mieli zaniepokojone miny – młoda kobieta natychmiast do nich podbiegła i zapytała, co się stało. Okazało się, że nieoczekiwanie zepsuł się piec i kociołek, a to uniemożliwiało im serwowanie większości pozycji, które znajdowały się w menu. Prac naprawczych było więcej, niż się spodziewano, dlatego postanowiono zamknąć lokal.
– Bardzo was przepraszamy, ale dziś musimy zamknąć wcześniej. Okazało się, że mamy małą awarię na zapleczu – wytłumaczyła z wyraźnie słyszalnym smutkiem Rigmor, przepraszając Olafa i Einara, jak i innych gości znajdujących się aktualnie w czterech ścianach herbaciarni. – Mam nadzieję, że następnym razem wszystko przebiegnie bez niespodziewanych problemów technicznych. W ramach przeprosin chcielibyśmy was zaprosić na domowe ciasto na nasz koszt – zaproponowała czarnowłosa dziewczyna, dając im jeszcze moment, by mogli dokończyć swoją konwersację i dopić herbatę. Nie było jednak czasu do stracenia – po krótkich oględzinach Rigmor szybko zrozumiała, że niezbędne będą bardziej zaawansowane zaklęcia, aby przywrócić pełną funkcjonalność lokalu.
– Bardzo was przepraszamy, ale dziś musimy zamknąć wcześniej. Okazało się, że mamy małą awarię na zapleczu – wytłumaczyła z wyraźnie słyszalnym smutkiem Rigmor, przepraszając Olafa i Einara, jak i innych gości znajdujących się aktualnie w czterech ścianach herbaciarni. – Mam nadzieję, że następnym razem wszystko przebiegnie bez niespodziewanych problemów technicznych. W ramach przeprosin chcielibyśmy was zaprosić na domowe ciasto na nasz koszt – zaproponowała czarnowłosa dziewczyna, dając im jeszcze moment, by mogli dokończyć swoją konwersację i dopić herbatę. Nie było jednak czasu do stracenia – po krótkich oględzinach Rigmor szybko zrozumiała, że niezbędne będą bardziej zaawansowane zaklęcia, aby przywrócić pełną funkcjonalność lokalu.
Einar Halvorsen
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niespodziewana awaria dopadła go między jednym niepoliczonym dokładnie pod względem liczb porządkowych a drugim łykiem herbaty - napar pulsował ciepłem, przyjemnie muskając gardło, w którym dotychczas tliły się nieuchronne słowa, zaczątki, drobiny wyznań wydarte z ciasnej alejki wytyczonej fałdami głosowymi. Rozmowa, prowadzona z Wahlbergiem, nad wyraz osobliwa, niezwykła, musiała się wnet zakończyć, musiała zostać przerwana przez gromki, drażniący ich rechot losu. Przez ledwie ułamek chwili zastanowił się, czy powinien żałować; żałować spontanicznej, niezwykle dużej jak na niego otwartości w streszczeniu ran swoich uczuć, w oddaniu ich dość pośrednio, okrężnie a jednak niezaprzeczalnie. Czy przyjaciel był go w stanie zrozumieć? Czy nadal byli przyjaciółmi? Czy mogli być kiedykolwiek? Kropelki pytań staczały się, monotonnie bębniąc o parapety poszczególnych rozważań. Zazwyczaj mówił niewiele na temat prywatnego życia; nie słynął z otwartości, sądząc, że nikt nie przyjmie jego pełnej natury, przeszłości skąpanej w gęstym bajorze rozgoryczenia. Nie mógł też, w dużej mierze, szczycić się swoimi uczuciami; miłość, którą posiadał, była kaleka, niesprawna, niezdolna do otrzymania szczęśliwego epilogu. O wiele częściej kochał krótko, rozrzutnie, kochał w zwyczajnym kłamstwie, w mało ostrożnych pocałunkach i śmiałych ścieżkach dotyku. Otrząsnął się z niepotrzebnych, stłoczonych we wnętrzu wątpliwości; nie mógł już cofnąć czasu, wszystko miało już miejsce. W zamian za to skierował swoje spojrzenie na młodą kobietę pracującą w obsłudze lokalu.
- Czy to coś poważnego? - wolał dopytać, czy nie zaistniała potrzeba choćby drobnej pomocy. Magia była kapryśna, zdarzało mu się już kilkukrotnie, nawet nie z czystej ofiarności - co z czystego rozsądku - starać się ją okiełznać wspólnymi siłami razem też z grupą innych, zgromadzonych w tym miejscu i czasie obywateli. Wolał ponadto wiedzieć, czy będzie bezpieczna choćby teleportacja - nie chciał ryzykować w przypadku poważniejszej anomalii, wiedząc, jak niebezpieczne potrafi być zaburzone zaklęcie pozwalające się przenieść na inne terytorium. Mówił serdecznie, bez żadnej natarczywości, zakładając, że jego drogi z Olafem rozejdą się właśnie teraz; nie czuł się mimo wszystko na siłach, aby zaprosić mężczyznę na dalszą rozmowę tym razem w swoich progach.
- Czy to coś poważnego? - wolał dopytać, czy nie zaistniała potrzeba choćby drobnej pomocy. Magia była kapryśna, zdarzało mu się już kilkukrotnie, nawet nie z czystej ofiarności - co z czystego rozsądku - starać się ją okiełznać wspólnymi siłami razem też z grupą innych, zgromadzonych w tym miejscu i czasie obywateli. Wolał ponadto wiedzieć, czy będzie bezpieczna choćby teleportacja - nie chciał ryzykować w przypadku poważniejszej anomalii, wiedząc, jak niebezpieczne potrafi być zaburzone zaklęcie pozwalające się przenieść na inne terytorium. Mówił serdecznie, bez żadnej natarczywości, zakładając, że jego drogi z Olafem rozejdą się właśnie teraz; nie czuł się mimo wszystko na siłach, aby zaprosić mężczyznę na dalszą rozmowę tym razem w swoich progach.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:45
Awarie były częstym zjawiskiem we wszystkich lokalach. Sprzęt, który znajdował się w herbaciarni, był już mocno wysłużony i choć służył wiernie przez wiele lat, nie prezentował już najlepszej jakości. Rigmor zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później będzie konieczna wymiana wszystkich pieców i kociołków znajdujących się w kuchni na zapleczu. Choć chciała wierzyć, że mogą uniknąć tego kosztownego przedsięwzięcia, wątpiła, czy zwykłe zaklęcia będą wystarczające, mimo że nie znała się wystarczająco dobrze na magii użytkowej, o wiele bardziej znając się na magii natury. Wcześniej takie próby naprawy przynosiły skutki, ale teraz obawiała się, że problem był o wiele poważniejszy. Po przeproszeniu wszystkich gości za zaistniałą sytuację, jeden z mężczyzn, który wyróżniał się swoją niezwykłą urodą, zaoferował swoją pomoc, pytając, czy w czymś nie potrzebują wsparcia. Nie mogła mu odmówić – a może nie chciała? – dlatego uśmiechnęła się do niego miło, zaprowadzając go na zaplecze, gdzie krzątali się dodatkowo dwaj mężczyźni-landvaetty.
– Nie znam się na tym za bardzo, ale wydaje mi się, że stary sprzęt jest już zwyczajnie wysłużony – dodała Rigmor, tym samym pozwalając Halvorsenowi się rozejrzeć po pomieszczeniu. W środku było niezwykle czysto, choć widać było, że minęło już kilkanaście lat od otwarcia lokalu. – Nie wiem, czy zaklęcia coś tu wskórają, ale może pan zna się na tym akurat lepiej ode mnie – wyjaśniła mężczyźnie, który ruszył w kierunku pieców i kociołków, dokładnie przyglądając się każdemu z nich. Liczyła na jego fachową ocenę, jeśli nie na pomoc z naprawą sprzętu, skoro zadeklarował się, by pomóc.
– Nie znam się na tym za bardzo, ale wydaje mi się, że stary sprzęt jest już zwyczajnie wysłużony – dodała Rigmor, tym samym pozwalając Halvorsenowi się rozejrzeć po pomieszczeniu. W środku było niezwykle czysto, choć widać było, że minęło już kilkanaście lat od otwarcia lokalu. – Nie wiem, czy zaklęcia coś tu wskórają, ale może pan zna się na tym akurat lepiej ode mnie – wyjaśniła mężczyźnie, który ruszył w kierunku pieców i kociołków, dokładnie przyglądając się każdemu z nich. Liczyła na jego fachową ocenę, jeśli nie na pomoc z naprawą sprzętu, skoro zadeklarował się, by pomóc.
Einar Halvorsen
Re: 19.01.2001 – Herbaciarnia „Spokojny Wieczór”– E. Halvorsen & Bezimienny: O. Wahlberg Sro 29 Lis - 9:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słowa stworzyły popiół; rozmowa dawno przygasła, dymiąc się jeszcze niepozornie w obliczach nagłej sytuacji - zmiennych i chimerycznych, drażnionych dłutem przypadku. Czas zwolnił, gęsty i miękki owijał się wokół palców jak rozłożyste pnącza, czas cenny-bezwartościowy, przystanek oczekiwania, wąski przesmyk momentu pomiędzy odbiorem samej, wymownej informacji a opuszczeniem lokalu. Przełknął resztki rozmyślań powracające w przeklętych i wartkich ruminacjach - dyskretne formuły pytań unoszące się z ust Wahlberga dudniły mu dalej w głowie. Nigdy nie był ofiarny, nigdy też nie był w stanie poświęcić się całkowicie dla drugiego człowieka, nie umiał pojąć z jakiego zresztą powodu chciał dowiedzieć się więcej o specyfice awarii. Czy byłby w stanie im pomóc? Czy byłby chętny pozostać? Lubił uważać, że żył całkowicie sam, żył dla siebie, wędrując między falami płynących, innych jednostek, w kroplach zlewających się twarzy, w szumach wstęg cudzych głosów. Nie wiedział, czy mógł być zdolny do najprostszego, dobrodusznego uczynku - i nie mógł tym bardziej wiedzieć, czy miłość którą odczuwał pod żyrandolem żeber mogła być autentyczna i godna swojego miana. Przez większość dni czuł się podle - w momentach, których nie gładził piętnami skradzionych pocałunków i dłoni osiadających na klepsydrze bioder, cisza rozsypana pomiędzy krawędziami pomieszczenia wrzynała się w jego skórę formując kotliny ran.
- Obawiam się, że nie będę w stanie państwu pomóc - odpowiedział z domieszką rezygnacji. Usterka, o której wspominali, nie wydawała się bezpośrednim zagrożeniem dla przebywających w lokalu, jednak wyraźnie sparaliżowała jego funkcjonowanie. Nie miał planów udawać, że dziedziny technologii magicznej nie są mu w żaden sposób obce, wręcz przeciwnie jego działania przyniosłyby najpewniej jedynie odwrotny skutek. Skoro naglące niebezpieczeństwo nie istniało, zdecydował się razem z przyjacielem opuścić niepozorną herbaciarnię - niedługo po tym jak wychylili się przez skrzypiące cicho drzwi budynku, ich sylwetki rozproszyły się pod wpływami zaklęcia teleportacji. Rozdzielili się, oboje ogarnięci własnymi dywagacjami, w klatkach nieco pokrewnych choć równie odrębnych obaw. Wszedł do swojego domu - źrenica nocy patrzyła na niego czujnie, niekryta woalem chmur.
Einar i Bezimienny z tematu
- Obawiam się, że nie będę w stanie państwu pomóc - odpowiedział z domieszką rezygnacji. Usterka, o której wspominali, nie wydawała się bezpośrednim zagrożeniem dla przebywających w lokalu, jednak wyraźnie sparaliżowała jego funkcjonowanie. Nie miał planów udawać, że dziedziny technologii magicznej nie są mu w żaden sposób obce, wręcz przeciwnie jego działania przyniosłyby najpewniej jedynie odwrotny skutek. Skoro naglące niebezpieczeństwo nie istniało, zdecydował się razem z przyjacielem opuścić niepozorną herbaciarnię - niedługo po tym jak wychylili się przez skrzypiące cicho drzwi budynku, ich sylwetki rozproszyły się pod wpływami zaklęcia teleportacji. Rozdzielili się, oboje ogarnięci własnymi dywagacjami, w klatkach nieco pokrewnych choć równie odrębnych obaw. Wszedł do swojego domu - źrenica nocy patrzyła na niego czujnie, niekryta woalem chmur.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?