:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok
4 posters
Prorok
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 22 Sie - 18:34
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
14.01.2001
Harald Siwowłosy nie żyje. Niech żyje Harald Heyerdahl.
Pożegnanie z przeszłością jest tylko symboliczne; jest jak zrzucenie skóry, narodzenie się na nowo, jak feniks z popiołów, jak wynurzenie z morza niczym mityczna Wenus — ładnie to w końcu wyglądało na obrazie, marną kpię zawiesił sobie w kabinie, jako kolejny znak własnego odrodzenia, tym razem trochę bardziej jako koneser sztuki, a nie jeden z setek łowców magicznych stworzeń — wielki pan zza równie wielkiej wody. Niektórzy nawet dali się nabrać, z takim przekonaniem opowiadał o cudach widzianych w dalekiej Ameryce: o pejzażach Winslowa Homera, o obrazach Henry’ego Ossawy Tannera, o ściskających serce historiach tworzonych przez Edwarda Hoppera. Znaleźli się jednak i tacy, którym nie był w stanie ładnymi słówkami zamydlić oczu; którzy nie zapomnieli o tym, co za uszami i w głębi przegniłej duszy chował Harald — i ta garstka skurwysynów, równie zacietrzewiona na punkcie zemsty, jak on, równie pamiętliwa, co on, miała rację.
Niewiele się zmienił pod względem usposobienia: wciąż był niesłownym gnojem, któremu zależało wyłącznie na tym, aby kieszenie po brzegi wypchane były brzęczącymi przyjemnie runicznymi talarami; aby jeden drugiemu wyrostkowi skakał do gardła, napędzając niekończącą się karuzelę chaosu, jaka wokół Haralda panowała. Wciąż nie liczył się z osobami, z którymi współpracował, po kilku tygodniach znajdując sobie nowe nabytki. Mógł zmienić swoją fizjonomię — nie wyglądał obecnie tak potężnie, jak niegdyś, zeszczuplał, a jego cera nabrała dziwnej ziemistości, jakby od jakiegoś czasu mało widywał słońca, ściął nawet brodę i pozbył się swojej sławetnej siwizny, trudno był jednak pomylić takiego pasożyta z jakimkolwiek innym. Nic więc dziwnego, że kiedy mężczyzna zawitał na Islandii, pokazując się w kilku pubach, w których swojego czasu, przed spektakularnym zniknięciem, widywany był dość regularnie, wieści o jego domniemanym powrocie rozeszły się w półświatku szybciej niż ratatosk zdążyłby przenieść wiadomość od orła do Níðhöggra. Zaskoczenie mógł budzić co najwyżej fakt, że wśród informacji o ponownym pojawieniu się Haralda pośród żywych, przebijały się również wzmianki o tym, że jego zainteresowanie skupiło się na łuku skalnym Dyrhólaey. Czego były najemnik (a może jedynie udający eksnajemnika mężczyzna) szukał w tych rejonach, ciężko było stwierdzić, nie ulegało jednak wątpliwościom, że miejsce, chociaż niezwykle malownicze, budziło w przybywających tam osobach pewnego rodzaju obawę. Rozległe równiny półwyspu i okolicznych plaż właściwie nie pozwalały ukryć się przed czujnym wzrokiem kogokolwiek, a mimo to było coś niebezpiecznego w tych odsłoniętych przestrzeniach. Coś, co kazało być wyjątkowo czujnym, szczególnie gdy na pierwszy rzut oka nie dane było dostrzec jakiejkolwiek żywej duszy.
W ramach przygotowania, wedle uznania, możecie rzucić na dowolne zaklęcie lub wykonać rzut kością k100 na spostrzegawczość. Proszę również w swoim pierwszym poście zamieścić informacje o ekwipunku — przypominam, że łącza wartość bonusów płynących z przedmiotów nie może przekraczać 10 punktów.
Arthur Mortensen
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Sro 24 Sie - 16:43
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Ciężkie ołowiane chmury spowiły świat kurtyną melancholijnej aury zima wydawało się ściągnęła cugle śniegom i zamieciom pozwalając, by czarne plamy kamienistych plaż licznie prześwitywały, pod lodowym dywanem. Mróz zakradał się głównie w nocy, wówczas ściskał okrutnie, aż drewno jęczało statki jednak pływały, prawda z mniejszą częstotliwością, lecz białe żagle majaczyły na horyzoncie, nic nie mogło zdławić handlu.
Korzystając z tych kilku godzin światła w ciągu dnia w milczeniu przemierzali obszar, który był przez Arthura uznawany za najlepszy do poszukiwań Haralda, kiedy tylko przybyli na wyspę jeszcze tego samego dnia zasięgnął języka w kilku znanych i przychylnych mu miejscach, miał wielu przyjaciół i ludzi, którym niegdyś pomógł, a dziś byli jego dłużnikami, nikt się nie wahał, każdy mówił, co wiedział, a informacji narastało, do tego stopnia, że po czasie Mortensen zaczął wszystko spisywać, by nie pomieszać informacji, kiedy źródło plotek wyschło, bujdy i konfabulacje zostały przesiane wiedział na czym stoi. Jednocześnie zdając sobie sprawę, że ta ciekawość jaką prezentował przez ostatnie dni i to całe wypytywanie miało swoje drugie oblicze. Nie oszukiwał się z tym i mając to na uwadze postępował zgodnie z pierwotnym planem. Chciał by ci, którzy donosili za garść talarów dostarczyli informacje komu trzeba. Niech wie, że na niego poluje. Lęk zniknął lata temu, brawura ustąpiła miejsca rozwadze, nie był już tym samym szczylem, którego można podejść, zwabić i oszukać – dojrzał. Pod okiem surowym, lecz sprawiedliwym, tak stonowanym w emocjach jak górski lodowiec, lecz bynajmniej nie pozbawiony ich w zupełności. Stawał się na jego oczach przemytnikiem z prawdziwego zdarzenia.
Kroczył pewnie wysokie buty o grubych podeszwach chrzęściły na śniegu wymieszanym z lodową skorupą. Fale znosiły kawałki kry z pełnego morza, sumiennie i spokojnie obmywając czarne plaże. W powietrzu czuło się siarkę, a może tylko mu się tak zdawało? Zawsze, gdy bywał na Islandii przez pierwszy tydzień wszystko nie wyłączając chleba mu nią cuchnęło, może dlatego – upominał się w myślach, – że ta była tu wszechobecna? Kąciki ust drgnęły, w momencie gdy odwrócił się na pięcie w stronę mężczyzny kroczącego za nim. Jego marcowa mina nie wróżyła dobrze, nie lubił, kiedy był w takim stanie. Ostatni raz takiego skwaszonego widział go, gdy wrócił z pudła, w ten czas między nimi nie było najlepiej, a następstwa tej ciszy uderzyły z taką nawałą, jakiej w życiu by się nie spodziewał. Kurz po tamtych wydarzeniach dawno już opadł, mieli miesiące do przegadania wszystkich spraw, lecz w pamięci zachował obraz tamtego spojrzenia, pełnego grozy i siły, o jaką można nie posądzić szczupłego szkutnika i będzie to błąd.
Domyślał się, dlaczego ten się zgodził na tę wyprawę, bez zbędnego przekonywania, a jednak niepewność pozostawała i pozwalała snuć różne scenariusze. Arthur miał podstawy by myśleć, że ślepiec nie puściłby go samego, może z troski? Czasem, w wyjątkowych chwilach zaczynał zastanawiać się, co ten tak naprawdę o nim myślał, co czuł, kiedy na niego patrzył, jaka była jego pierwsza myśl, kiedy wracał po rejsie do domu? Psa i kota, było łatwiej przejrzeć, nawet nie musiał się starać o to, było to bowiem widoczne. A stary ślepiec pozostawał nieraz zagadką.
– Dziękuję, że jesteś tu ze mną. – Idąc tyłem do kierunku marszu, a przodem do Fárbautiego, uśmiechnął się, delikatnie i po chwili odwrócił ku widokowi, jaki pojawił się na horyzoncie. – Dyrhólaey – westchnął sam do siebie, acz słyszalnie dla jego towarzysza. W tym stwierdzeniu, kryła się nuta ekscytacji, ta niezgaszona wydawać by się mogło, nawet w najgorszej opresji dusza odkrywcy. Ale i kryło się w tym, coś jeszcze: strach, obawa, a może lęk przed tym, co ma się wydarzyć? Nie był mordercą, nie był nawet ślepcem, chociaż wśród takich żył i bywał. A jednak pozostawał wierny swojej naturze.
Moment zawahania, tej ulotnej myśli o odpuszczeniu i zawróceniu z obranej ścieżki przeminął równie szybko, co się pojawił. Zdecydowanie malowało się na twarzy marynarza i był gotów na to spotkanie.
– Menskr – intensywny błękit pogodnych oczu taksował ponury, acz malowniczy krajobraz.
(Aperio Homine) – wykrywa obecność ludzi w promieniu stu metrów.
Próg: 35.
16+5+75=96
Miłośnik pojedynków (II) – +5 do rzutu kością na zaklęcia ofensywne i defensywne
Ekwipunek: kompas Njorda; żeglarska mapa; pierścień poświęcenia
Korzystając z tych kilku godzin światła w ciągu dnia w milczeniu przemierzali obszar, który był przez Arthura uznawany za najlepszy do poszukiwań Haralda, kiedy tylko przybyli na wyspę jeszcze tego samego dnia zasięgnął języka w kilku znanych i przychylnych mu miejscach, miał wielu przyjaciół i ludzi, którym niegdyś pomógł, a dziś byli jego dłużnikami, nikt się nie wahał, każdy mówił, co wiedział, a informacji narastało, do tego stopnia, że po czasie Mortensen zaczął wszystko spisywać, by nie pomieszać informacji, kiedy źródło plotek wyschło, bujdy i konfabulacje zostały przesiane wiedział na czym stoi. Jednocześnie zdając sobie sprawę, że ta ciekawość jaką prezentował przez ostatnie dni i to całe wypytywanie miało swoje drugie oblicze. Nie oszukiwał się z tym i mając to na uwadze postępował zgodnie z pierwotnym planem. Chciał by ci, którzy donosili za garść talarów dostarczyli informacje komu trzeba. Niech wie, że na niego poluje. Lęk zniknął lata temu, brawura ustąpiła miejsca rozwadze, nie był już tym samym szczylem, którego można podejść, zwabić i oszukać – dojrzał. Pod okiem surowym, lecz sprawiedliwym, tak stonowanym w emocjach jak górski lodowiec, lecz bynajmniej nie pozbawiony ich w zupełności. Stawał się na jego oczach przemytnikiem z prawdziwego zdarzenia.
Kroczył pewnie wysokie buty o grubych podeszwach chrzęściły na śniegu wymieszanym z lodową skorupą. Fale znosiły kawałki kry z pełnego morza, sumiennie i spokojnie obmywając czarne plaże. W powietrzu czuło się siarkę, a może tylko mu się tak zdawało? Zawsze, gdy bywał na Islandii przez pierwszy tydzień wszystko nie wyłączając chleba mu nią cuchnęło, może dlatego – upominał się w myślach, – że ta była tu wszechobecna? Kąciki ust drgnęły, w momencie gdy odwrócił się na pięcie w stronę mężczyzny kroczącego za nim. Jego marcowa mina nie wróżyła dobrze, nie lubił, kiedy był w takim stanie. Ostatni raz takiego skwaszonego widział go, gdy wrócił z pudła, w ten czas między nimi nie było najlepiej, a następstwa tej ciszy uderzyły z taką nawałą, jakiej w życiu by się nie spodziewał. Kurz po tamtych wydarzeniach dawno już opadł, mieli miesiące do przegadania wszystkich spraw, lecz w pamięci zachował obraz tamtego spojrzenia, pełnego grozy i siły, o jaką można nie posądzić szczupłego szkutnika i będzie to błąd.
Domyślał się, dlaczego ten się zgodził na tę wyprawę, bez zbędnego przekonywania, a jednak niepewność pozostawała i pozwalała snuć różne scenariusze. Arthur miał podstawy by myśleć, że ślepiec nie puściłby go samego, może z troski? Czasem, w wyjątkowych chwilach zaczynał zastanawiać się, co ten tak naprawdę o nim myślał, co czuł, kiedy na niego patrzył, jaka była jego pierwsza myśl, kiedy wracał po rejsie do domu? Psa i kota, było łatwiej przejrzeć, nawet nie musiał się starać o to, było to bowiem widoczne. A stary ślepiec pozostawał nieraz zagadką.
– Dziękuję, że jesteś tu ze mną. – Idąc tyłem do kierunku marszu, a przodem do Fárbautiego, uśmiechnął się, delikatnie i po chwili odwrócił ku widokowi, jaki pojawił się na horyzoncie. – Dyrhólaey – westchnął sam do siebie, acz słyszalnie dla jego towarzysza. W tym stwierdzeniu, kryła się nuta ekscytacji, ta niezgaszona wydawać by się mogło, nawet w najgorszej opresji dusza odkrywcy. Ale i kryło się w tym, coś jeszcze: strach, obawa, a może lęk przed tym, co ma się wydarzyć? Nie był mordercą, nie był nawet ślepcem, chociaż wśród takich żył i bywał. A jednak pozostawał wierny swojej naturze.
Moment zawahania, tej ulotnej myśli o odpuszczeniu i zawróceniu z obranej ścieżki przeminął równie szybko, co się pojawił. Zdecydowanie malowało się na twarzy marynarza i był gotów na to spotkanie.
– Menskr – intensywny błękit pogodnych oczu taksował ponury, acz malowniczy krajobraz.
(Aperio Homine) – wykrywa obecność ludzi w promieniu stu metrów.
Próg: 35.
16+5+75=96
Miłośnik pojedynków (II) – +5 do rzutu kością na zaklęcia ofensywne i defensywne
Ekwipunek: kompas Njorda; żeglarska mapa; pierścień poświęcenia
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Sro 24 Sie - 16:43
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 75
'k100' : 75
Isak Bergman
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Nie 18 Wrz - 19:38
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Dyrhólaey. Islandia. Czasami wydawało mu się, że za każdym razem, gdy stąpa po tej ziemi setka ostrzy przebija się przez podeszwy butów i dotyka miękkiej tkanki. Ta następnie zaczyna palić żywym ogniem i ból rozrasta się na całe ciało. Czasami chciał zapomnieć, potem jednak wyrzuty sumienia nie pozwalały mu na spokojny sen. Nie powinien i nie mógł, bo to właśnie tu splatały się ze sobą dwa aspekty jego życia – namiastka normalności, którą zaczął budować oraz to, co było dużo wcześniej: przegniła natura i brak ludzkich odruchów. Czasami wydawało mu się również, że każdy z kamieni, każda z łąk i każdy fiord znają tu jego sekrety. Że stoi nagi wobec ich wiedzy i nie potrafi się w żaden sposób wybronić, bo każdy z uczynków, których się dopuszczał, przy najmniejszym wybuchu zostanie wyniesiony na powierzchnię wraz ze zwałami lawy sączącej się ze szczelin.
W swej naiwności wierzył, że uda mu się do samego końca ukrywać, lecz plan erodował stopniowo coraz bardziej nadwyrężając jego możliwości. Siatka tkanych kłamstw gęściej i gęściej wreszcie uwydatniała słabości, a on sam nie miał już siły by uciekać. Zakazana magia zmieniła go zupełnie, choć próbował udawać, że potrafi jeszcze stawiać opór. Może byłoby bardziej znośnie, gdyby nie nęciło go to, co stracił bezpowrotnie wraz z przemianą i zatopieniem się w tajnikach krwawego procederu – normalność. Czy jednak wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem wiedział czym jest ów stan? Odcięcie od rodziny i nieporadność matki uczyniły go kaleką, a to doskonale wykorzystał jego mistrz, siejąc na żyznej glebie młodzieńczego pragnienia akceptacji ziarna własnych ambicji.
Czy kiedykolwiek był sobą?
Zmysły mieszały mu się coraz bardziej z każdym dniem oddalającym go od rozmowy z Freją: od rozmowy, podczas której utracił resztki nadziei i pragnienia, by jakkolwiek stawiać opór swoim przyzwyczajeniom. Rozpacz zmieniała się w frustrację i wściekłość drzemiącą od dawna na dnie serca. Nie potrafił jej tylko całkiem uzewnętrznić hamując się jeszcze resztkami zdrowego rozsądku, a ten powoli tracił oddając się snutym przez podświadomość koszmarom. Choroba go zabijała, nawet jeśli nie był już w tak opłakanym stanie jak tydzień temu; schudł jednak wyraźnie, a jego twarz pokrywała szczecina zaniedbanego zarostu. W oczach czaiła się zaś matowa obojętność, którą rozświetliło dopiero wyznanie Arthura i jego prośba o pomoc. Nie wiedział, co czeka ich na wyspie, był jednak na tyle zdeterminowany, że nie zadawał zbędnych pytań. Potrzebował jedynie pretekstu, choć może to też nie to, bo przecież nie dbał już o żadne pozory. Nie pozostało mu już nic, o co chciałby się starać, poza tym jednym. Na słowa przybranego syna mruknął jedynie niewyraźnie pod nosem wiedząc, że jeśli zostawiłby go samego, umocniłby się w przekonaniu, że nie pozostało w nim już nic co ludzkie. Historia, którą młody przemytnik snuł na temat Haralda i ich ostatniego spotkania wywołała uzasadniony gniew, choć w pierwszym momencie bardziej ukłucie żalu, że przez długi czas krył przed nim wydarzenia. Nie mógł jednak powiedzieć o tym na głos, dobrze wiedząc, że sam nie grzeszył szczerością i od samego początku okłamywał Mortensena co do własnej przeszłości. Mógł jedynie teraz odkupić swoje winy i rozprawić się raz na zawsze z krętaczem – nie miał skrupułów i był gotów za wszelką cenę doprowadzić sprawę do końca, dając ujście wściekłości i bezsilności siejącej spustoszenie w jego ciele.
Zimny wiatr wprawiał jego ciało w dygot, skostniałe dłonie włożył w kieszenie, a całą okolicę lustrował czujnie, nie pozwalając sobie na wzięcie głębszego oddechu. Spięcie umościło się w jego kościach na dobre, garbiąc plecy i nadając wątłej sylwetce rysu człowieka starego i umęczonego życiem, nawet jeśli wygląd twarzy nie wskazywał, że sięgał już szóstej dekady. Zaciśnięte w cieniutką linię wargi nie wypowiedziały żadnego zaklęcia, kiedy Arthur postanowił wybadać dokładniej okolicę. Szedł w zupełnej ciszy. Równina Dyrhólaey sprawiała, że nie mogli ukryć swojej obecności, dlatego ważne było wychwycenie wszelakich istotnych elementów mogących zadziałać na ich korzyść oraz takich, które świadczyłyby o obecności poszukiwanego mężczyzny. Isak był powściągliwy, jakkolwiek czekał tylko, by dać upust swym emocjom.
Ekwipunek:
- rodzinny sygnet (pozwala stać się niezauważalnym raz na fabularny miesiąc na okres dwóch postów, dodatkowo gwarantuje bonus +2 do magii przemiany)
- krwinkowar;
- eliksir spokoju;
Spostrzegawczość: 83
W swej naiwności wierzył, że uda mu się do samego końca ukrywać, lecz plan erodował stopniowo coraz bardziej nadwyrężając jego możliwości. Siatka tkanych kłamstw gęściej i gęściej wreszcie uwydatniała słabości, a on sam nie miał już siły by uciekać. Zakazana magia zmieniła go zupełnie, choć próbował udawać, że potrafi jeszcze stawiać opór. Może byłoby bardziej znośnie, gdyby nie nęciło go to, co stracił bezpowrotnie wraz z przemianą i zatopieniem się w tajnikach krwawego procederu – normalność. Czy jednak wtedy, gdy był jeszcze małym dzieckiem wiedział czym jest ów stan? Odcięcie od rodziny i nieporadność matki uczyniły go kaleką, a to doskonale wykorzystał jego mistrz, siejąc na żyznej glebie młodzieńczego pragnienia akceptacji ziarna własnych ambicji.
Czy kiedykolwiek był sobą?
Zmysły mieszały mu się coraz bardziej z każdym dniem oddalającym go od rozmowy z Freją: od rozmowy, podczas której utracił resztki nadziei i pragnienia, by jakkolwiek stawiać opór swoim przyzwyczajeniom. Rozpacz zmieniała się w frustrację i wściekłość drzemiącą od dawna na dnie serca. Nie potrafił jej tylko całkiem uzewnętrznić hamując się jeszcze resztkami zdrowego rozsądku, a ten powoli tracił oddając się snutym przez podświadomość koszmarom. Choroba go zabijała, nawet jeśli nie był już w tak opłakanym stanie jak tydzień temu; schudł jednak wyraźnie, a jego twarz pokrywała szczecina zaniedbanego zarostu. W oczach czaiła się zaś matowa obojętność, którą rozświetliło dopiero wyznanie Arthura i jego prośba o pomoc. Nie wiedział, co czeka ich na wyspie, był jednak na tyle zdeterminowany, że nie zadawał zbędnych pytań. Potrzebował jedynie pretekstu, choć może to też nie to, bo przecież nie dbał już o żadne pozory. Nie pozostało mu już nic, o co chciałby się starać, poza tym jednym. Na słowa przybranego syna mruknął jedynie niewyraźnie pod nosem wiedząc, że jeśli zostawiłby go samego, umocniłby się w przekonaniu, że nie pozostało w nim już nic co ludzkie. Historia, którą młody przemytnik snuł na temat Haralda i ich ostatniego spotkania wywołała uzasadniony gniew, choć w pierwszym momencie bardziej ukłucie żalu, że przez długi czas krył przed nim wydarzenia. Nie mógł jednak powiedzieć o tym na głos, dobrze wiedząc, że sam nie grzeszył szczerością i od samego początku okłamywał Mortensena co do własnej przeszłości. Mógł jedynie teraz odkupić swoje winy i rozprawić się raz na zawsze z krętaczem – nie miał skrupułów i był gotów za wszelką cenę doprowadzić sprawę do końca, dając ujście wściekłości i bezsilności siejącej spustoszenie w jego ciele.
Zimny wiatr wprawiał jego ciało w dygot, skostniałe dłonie włożył w kieszenie, a całą okolicę lustrował czujnie, nie pozwalając sobie na wzięcie głębszego oddechu. Spięcie umościło się w jego kościach na dobre, garbiąc plecy i nadając wątłej sylwetce rysu człowieka starego i umęczonego życiem, nawet jeśli wygląd twarzy nie wskazywał, że sięgał już szóstej dekady. Zaciśnięte w cieniutką linię wargi nie wypowiedziały żadnego zaklęcia, kiedy Arthur postanowił wybadać dokładniej okolicę. Szedł w zupełnej ciszy. Równina Dyrhólaey sprawiała, że nie mogli ukryć swojej obecności, dlatego ważne było wychwycenie wszelakich istotnych elementów mogących zadziałać na ich korzyść oraz takich, które świadczyłyby o obecności poszukiwanego mężczyzny. Isak był powściągliwy, jakkolwiek czekał tylko, by dać upust swym emocjom.
Ekwipunek:
- rodzinny sygnet (pozwala stać się niezauważalnym raz na fabularny miesiąc na okres dwóch postów, dodatkowo gwarantuje bonus +2 do magii przemiany)
- krwinkowar;
- eliksir spokoju;
Spostrzegawczość: 83
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Nie 18 Wrz - 19:38
The member 'Fárbauti Bergman' has done the following action : kości
'k100' : 83
'k100' : 83
Prorok
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Nie 16 Paź - 14:21
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Mimo że zachłanna ręka nocy polarnej nie sięgała nawet najdalej wysuniętego na północ punktu Islandii, wyspa o tej porze roku wyglądała tak, jakby rozłożono nad całą jej powierzchnią ciemny filtr, przez który dość nieudolnie starało się przesączać światło słońca: krajobraz półwyspu Dyrhólaey skąpany był w nieprzyjemnej szarudze, przywodząc skojarzenie dopiero budzącego się dnia — kiedy to kontury obserwowanej okolicy rozmywały się, kryjąc przed uważnymi spojrzeniami większość istotnych szczegółów otoczenia — chociaż lada moment wybić miała dopiero dwunasta. Śnieżne czapy zalegające obficie wzdłuż wybrzeża na całej jego szerokości tylko gdzieniegdzie pozwalały przedzierać się spomiędzy zaspanych szpar powiek czarnemu piaskowi, który teraz na nikim nie robił jakiegokolwiek wrażenia, przypominając raczej zasklepione już dawno rany na powierzchni plaży. Dużo większe wrażenie robił wznoszący się i rosnący z każdym kolejnym krokiem stawianym przez mężczyzn łuk skalny niezłomnie tkwiący w morzu, choć bałwany fal z wściekłością napierały na jego podstawy.
Dyrhólaey nie było jednak tym, co zaprzątało myśli dwójki galdrów. Z równą nieustępliwością przeczesywali na wszelkie sposoby okolicę, gotowi choćby siłą z samego środka ziemi wydobyć zagrzebane fragmenty śladów, jakie mógł zostawić po sobie Harald — Siwowłosy, Heyerdahl czy jak się raczył teraz nazywać. I chociaż, jak okiem sięgnąć, zarówno na plaży, jak i na wzburzonym morzu nie sposób było dostrzec znaków obecności człowieka, tak rzucona przez Arthura inkantacja wyraźnie wskazywała, że poza ich dwójką, w zasięgu najbliższych stu metrów bezsprzecznie ktoś był — ktoś w ilości sztuk: trzech. Jednak miejsce, z którego napływało ku Mortensenowi wrażenie ludzkiej obecności niewiele mówiło marynarzowi. Tam, gdzie mieli znajdować się ludzie, wnosiła się bowiem stroma ściana urwiska, na szczycie której, jak świeczka na torcie, zatknięta była latarnia morska. To ona, w pierwszej kolejności, przykuła uwagę Fárbautiego nie tylko przez wzgląd na toporność budowli, która do ogólnego krajobrazu półwyspu pasowała zwyczajnie jak wół do karety, ale przede wszystkim przez raz na jakiś czas to pojawiający się, to znikający na dłużej odblask w jednym z okien budynku. Z odległości, w jakiej znajdował się Bergman z Mortensenem, ciężko było ocenić, czy migotliwy blask spowodowany był przenoszeniem z jednego miejsca do drugiego jakiegoś źródła światła, czy raczej przesłanianiem go przez kogoś, kto poruszał się po znajdującym się w latarni pomieszczeniu — pewnym było jedynie to, że kilkanaście metrów ponad nimi była choć jedna osoba. To, co rzuciło się Fárbautiemu w oczy niedługo później, był brak czyichkolwiek śladów na pokrytej śniegiem połaci plaży — nie było możliwości, by jakiekolwiek zostały przykryte świeżym opadem, ponieważ według prognozy w tym konkretnym rejonie nie padało przynajmniej półtorej dnia.
W tej turze ponownie macie możliwość wykonania rzutu na dowolną akcję. W przypadku podjęcia decyzji o teleportacji, próg wynosi 55 dla teleportacji osobnej i 130, jeśli będzie to teleportacja łączona. Próg liczony jest razem ze statystyką magii użytkowej oraz odpowiednimi atutami.
Dyrhólaey nie było jednak tym, co zaprzątało myśli dwójki galdrów. Z równą nieustępliwością przeczesywali na wszelkie sposoby okolicę, gotowi choćby siłą z samego środka ziemi wydobyć zagrzebane fragmenty śladów, jakie mógł zostawić po sobie Harald — Siwowłosy, Heyerdahl czy jak się raczył teraz nazywać. I chociaż, jak okiem sięgnąć, zarówno na plaży, jak i na wzburzonym morzu nie sposób było dostrzec znaków obecności człowieka, tak rzucona przez Arthura inkantacja wyraźnie wskazywała, że poza ich dwójką, w zasięgu najbliższych stu metrów bezsprzecznie ktoś był — ktoś w ilości sztuk: trzech. Jednak miejsce, z którego napływało ku Mortensenowi wrażenie ludzkiej obecności niewiele mówiło marynarzowi. Tam, gdzie mieli znajdować się ludzie, wnosiła się bowiem stroma ściana urwiska, na szczycie której, jak świeczka na torcie, zatknięta była latarnia morska. To ona, w pierwszej kolejności, przykuła uwagę Fárbautiego nie tylko przez wzgląd na toporność budowli, która do ogólnego krajobrazu półwyspu pasowała zwyczajnie jak wół do karety, ale przede wszystkim przez raz na jakiś czas to pojawiający się, to znikający na dłużej odblask w jednym z okien budynku. Z odległości, w jakiej znajdował się Bergman z Mortensenem, ciężko było ocenić, czy migotliwy blask spowodowany był przenoszeniem z jednego miejsca do drugiego jakiegoś źródła światła, czy raczej przesłanianiem go przez kogoś, kto poruszał się po znajdującym się w latarni pomieszczeniu — pewnym było jedynie to, że kilkanaście metrów ponad nimi była choć jedna osoba. To, co rzuciło się Fárbautiemu w oczy niedługo później, był brak czyichkolwiek śladów na pokrytej śniegiem połaci plaży — nie było możliwości, by jakiekolwiek zostały przykryte świeżym opadem, ponieważ według prognozy w tym konkretnym rejonie nie padało przynajmniej półtorej dnia.
W tej turze ponownie macie możliwość wykonania rzutu na dowolną akcję. W przypadku podjęcia decyzji o teleportacji, próg wynosi 55 dla teleportacji osobnej i 130, jeśli będzie to teleportacja łączona. Próg liczony jest razem ze statystyką magii użytkowej oraz odpowiednimi atutami.
Arthur Mortensen
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 17 Paź - 8:53
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zwykła ludzka wdzięczność, ot wyznanie tego, co leży na duszy, to zawsze przychodziło mu z niezwykłą łatwością względem ludzi, których kochał i z jakimi łączyła go przyjacielska więź. Nie kryjąc swojego oblicza przed maską niedomówień, był jak otwarta księga, którą Fárbauti, mógł wertować swobodnie – zawsze, tak było, nawet wówczas, kiedy Mortensen nie wiedział o skrywanej przez szkutnika tajemnicy, ta prawda paradoksalnie nie wpłynęła na przemytnika negatywnie, wręcz przeciwnie umocniła ich, a nić splatająca ich dusze, tak dosłownie, jak i w przenośni, tych słów znaczeniu przybrała na sile zacisku gotowa wytrzymać w stanie nienaruszonym, każdą nawałnicę, z jaką mieliby się zmierzyć. Ta beztroska pewność myśli wypływała z postawy ślepca, ale i podszeptów intuicji. Dlatego słowa rzucone w kierunku starszego mężczyzny, były li tylko formułką przełamania ciszy, gdyż nie musiał niczego mówić, by ten się domyślał, jak wiele jego obecność dla Arthura znaczy.
Rzucony chwilę później czar zdradzał faktycznie prawdziwość zasłyszanych plotek, a przynajmniej taką w tej kwestii miał nadzieję. Był pomimo wszystko ostrożny w tym, co zrobić i jak postępować, bo chociaż ostatnie dwa tygodnie spędził na katowaniu sumienia wszelkimi scenariuszami, tego spotkania, tak w istocie dowie się, kim jest, gdy spojrzy niedoszłemu mordercy w twarz, czy wówczas okruch człowieczeństwa zatriumfuje, nad pragnieniem – jakże egoistycznym zemsty. Wszystko zależało od sytuacji, w jakiej się znajdą, to co się wydarzy już niebawem zadecyduje o tym kim się stanie. Wiedział jedno: po dzisiejszym dniu wiele wątpliwości zostanie rozmytych, a na jaw wyjdzie, to kim jest, a raczej kim się stał obcując z ludźmi pokroju ślepców.
Patrząc na śnieg, ten dywan odkrywający, gdzieniegdzie jedynie czarną skałę i piach, mógł skonstatować, że istoty ludzkie, które wyczuwał po rzuconym zaklęciu znajdują się na klifie, tam też zwrócił spojrzenie konstatując, iż od dobrej chwili również Begrman, w tym kierunku spogląda. To za jego śladem dostrzegł migotliwe światełko w boku latarni. Nie pamiętał już, czy ta przypadkiem nie powinna być zamknięta, czy też coś uległo zmianie, lecz prawdopodobieństwo, iż tam skryli się ci, których szukali, było znaczne. Ze względu, chociażby tylko na to, że gdyby latarnia była faktycznie czynna, to wystarczył do jej obsługi zaledwie jeden człowiek. Nieznajomi mogli i owszem okupować ten kawałek terenu, tym samym niekonwencjonalne w swych środkach przesiedlenie ich, było tym bardziej uargumentowane.
Odwrócił się na pięcie w kierunku towarzysza i wyciągnął doń dłoń na znak, by ją chwycił, nie trzeba było mówić o intencjach, jakie przemytnik w tej chwili miał. Zamknął oczy i skupił myśl na niewerbalnym zaklęciu: Bregða
Bregða (Migrate) (niewerbalne) – teleportuje w miejsce, o którym pomyśli użytkownik. Możliwa jest teleportacja do czterech osób naraz. Uwaga! Miejsce nie może być oddalone bardziej niż kilkanaście kilometrów. W przeciwnym wypadku grozi poważnymi uszczerbkami na zdrowiu, z rozczłonkowaniem włącznie.
Próg: w razie potrzeby wyznaczany przez Mistrza Gry.
16+92=108 (zaklęcie rzucane wspólnymi siłami z Fárbautim)
Rzucony chwilę później czar zdradzał faktycznie prawdziwość zasłyszanych plotek, a przynajmniej taką w tej kwestii miał nadzieję. Był pomimo wszystko ostrożny w tym, co zrobić i jak postępować, bo chociaż ostatnie dwa tygodnie spędził na katowaniu sumienia wszelkimi scenariuszami, tego spotkania, tak w istocie dowie się, kim jest, gdy spojrzy niedoszłemu mordercy w twarz, czy wówczas okruch człowieczeństwa zatriumfuje, nad pragnieniem – jakże egoistycznym zemsty. Wszystko zależało od sytuacji, w jakiej się znajdą, to co się wydarzy już niebawem zadecyduje o tym kim się stanie. Wiedział jedno: po dzisiejszym dniu wiele wątpliwości zostanie rozmytych, a na jaw wyjdzie, to kim jest, a raczej kim się stał obcując z ludźmi pokroju ślepców.
Patrząc na śnieg, ten dywan odkrywający, gdzieniegdzie jedynie czarną skałę i piach, mógł skonstatować, że istoty ludzkie, które wyczuwał po rzuconym zaklęciu znajdują się na klifie, tam też zwrócił spojrzenie konstatując, iż od dobrej chwili również Begrman, w tym kierunku spogląda. To za jego śladem dostrzegł migotliwe światełko w boku latarni. Nie pamiętał już, czy ta przypadkiem nie powinna być zamknięta, czy też coś uległo zmianie, lecz prawdopodobieństwo, iż tam skryli się ci, których szukali, było znaczne. Ze względu, chociażby tylko na to, że gdyby latarnia była faktycznie czynna, to wystarczył do jej obsługi zaledwie jeden człowiek. Nieznajomi mogli i owszem okupować ten kawałek terenu, tym samym niekonwencjonalne w swych środkach przesiedlenie ich, było tym bardziej uargumentowane.
Odwrócił się na pięcie w kierunku towarzysza i wyciągnął doń dłoń na znak, by ją chwycił, nie trzeba było mówić o intencjach, jakie przemytnik w tej chwili miał. Zamknął oczy i skupił myśl na niewerbalnym zaklęciu: Bregða
Bregða (Migrate) (niewerbalne) – teleportuje w miejsce, o którym pomyśli użytkownik. Możliwa jest teleportacja do czterech osób naraz. Uwaga! Miejsce nie może być oddalone bardziej niż kilkanaście kilometrów. W przeciwnym wypadku grozi poważnymi uszczerbkami na zdrowiu, z rozczłonkowaniem włącznie.
Próg: w razie potrzeby wyznaczany przez Mistrza Gry.
16+92=108 (zaklęcie rzucane wspólnymi siłami z Fárbautim)
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 17 Paź - 8:53
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 92
'k100' : 92
Isak Bergman
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 17 Paź - 8:58
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Nie byli przecież stuprocentowo pewni, że znajdą tu Haralda. Latarnia mogła kryć zupełnie innych ludzi, całkowicie przypadkowych. Jedyne co im pozostało, to sprawdzić, z kim mają do czynienia w jak najbardziej ostrożny sposób. W głowie wciąż mielił słowa Mortensena – jego opowieść o zdradzie i odniesionych ranach. Żałował, że nie wiedział o tym wcześniej. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby teraz naprostować całą sytuację. Nie ważne, po jakie środki trzeba będzie sięgnąć.
Choć chłód wciąż przeszywał go po same kości, brnął wytrwale równiną na tyle sprawnie, by nie tworzyć zbędnego dystansu pomiędzy sobą i Arthurem. Bystre spojrzenie wodziło po nieszczególne urozmaiconym terenie, co jakiś czas przyciągane nietypową iglicą latarni morskiej. Znał dobrze Islandię, spędzając właśnie tu większość swojego życia. Rozumiał, jak bardzo nieprzewidywalną potrafi być krainą i jak wiele powinni włożyć wysiłku, by nie zostać wykrytymi. Tu natura niewiele wybaczała, podobnie jak ludzie pokroju Siwowłosego. Surowość skał przebijała się ponad pokrywę śnieżną i jedyne, co niepokoiło go wyraźnie, to brak jakichkolwiek śladów mogących świadczyć o ludzkiej obecności, bo to przeczyło zaobserwowanemu w budowli poruszeniu – subtelnemu, lecz widocznemu nawet z poziomu plaży.
Jedynie pragnienie zemsty dryfowało gdzieś po jego ciele, napinając kolejne mięśnie okryte szczelnie kilkoma warstwami ciepłych ubrań. Niby nie chciał ujawniać przed Arthurem swoich trosk, wciąż mówił dość oszczędnie, jednak w ostatnich czasach poczynił znaczny postęp otwierając się przed nim. Być może to jedno jeszcze trzymało go jakoś i nie pozwalało doszczętnie oszaleć. Dzisiaj nie odzywał się prawie w ogóle, nie chciał, aby Mortensen domyślił się jego zapędów; miał jednak świadomość, że przemytnik zna go na tyle, aby wyczuć, że nie będzie w nim zawahania, jeśli konieczne okaże się skrócenie Haralda o głowę. Nie miał przecież jakiegokolwiek obowiązku, by doszukiwać się w nim ludzkiego oblicza: przypominał raczej wynaturzenie, którego należało się pozbyć z powierzchni ziemi, by nigdy już nie mógł zagrozić przybranemu synowi.
Z całą pewnością musieli zbadać posępną budowlę. Ukształtowanie terenu nieszczególnie pozwalało się tam dostać nie specjalizującym się we wspinaczce osobnikom. Konieczna była pomoc w postaci magii – najszybsza i najmniej ryzykowna opcja, choć również nie pozbawiona w zupełności ewentualnych komplikacji. Nie mieli wyboru. Byli zgodni co do kolejnych działań. Zatrzymał kroki i zadarł głowę, by jeszcze raz zerknąć w kierunku latarni, następnie przeniósł stalowy błękit tęczówek na swojego towarzysza. Kiwnął tylko głową, by wyrazić gotowość. Pewnie chwycił go za ofiarowaną dłoń, wsuwając zupełnie skostniałe palce w nieco cieplejsze śródręcze. Magia była wtedy bardziej pewna, sunąca zdecydowanym strumieniem kształtującym rzeczywistość.
Bregða
44+5=49
Teleportacja łączna (próg 130) 108+49=157
Choć chłód wciąż przeszywał go po same kości, brnął wytrwale równiną na tyle sprawnie, by nie tworzyć zbędnego dystansu pomiędzy sobą i Arthurem. Bystre spojrzenie wodziło po nieszczególne urozmaiconym terenie, co jakiś czas przyciągane nietypową iglicą latarni morskiej. Znał dobrze Islandię, spędzając właśnie tu większość swojego życia. Rozumiał, jak bardzo nieprzewidywalną potrafi być krainą i jak wiele powinni włożyć wysiłku, by nie zostać wykrytymi. Tu natura niewiele wybaczała, podobnie jak ludzie pokroju Siwowłosego. Surowość skał przebijała się ponad pokrywę śnieżną i jedyne, co niepokoiło go wyraźnie, to brak jakichkolwiek śladów mogących świadczyć o ludzkiej obecności, bo to przeczyło zaobserwowanemu w budowli poruszeniu – subtelnemu, lecz widocznemu nawet z poziomu plaży.
Jedynie pragnienie zemsty dryfowało gdzieś po jego ciele, napinając kolejne mięśnie okryte szczelnie kilkoma warstwami ciepłych ubrań. Niby nie chciał ujawniać przed Arthurem swoich trosk, wciąż mówił dość oszczędnie, jednak w ostatnich czasach poczynił znaczny postęp otwierając się przed nim. Być może to jedno jeszcze trzymało go jakoś i nie pozwalało doszczętnie oszaleć. Dzisiaj nie odzywał się prawie w ogóle, nie chciał, aby Mortensen domyślił się jego zapędów; miał jednak świadomość, że przemytnik zna go na tyle, aby wyczuć, że nie będzie w nim zawahania, jeśli konieczne okaże się skrócenie Haralda o głowę. Nie miał przecież jakiegokolwiek obowiązku, by doszukiwać się w nim ludzkiego oblicza: przypominał raczej wynaturzenie, którego należało się pozbyć z powierzchni ziemi, by nigdy już nie mógł zagrozić przybranemu synowi.
Z całą pewnością musieli zbadać posępną budowlę. Ukształtowanie terenu nieszczególnie pozwalało się tam dostać nie specjalizującym się we wspinaczce osobnikom. Konieczna była pomoc w postaci magii – najszybsza i najmniej ryzykowna opcja, choć również nie pozbawiona w zupełności ewentualnych komplikacji. Nie mieli wyboru. Byli zgodni co do kolejnych działań. Zatrzymał kroki i zadarł głowę, by jeszcze raz zerknąć w kierunku latarni, następnie przeniósł stalowy błękit tęczówek na swojego towarzysza. Kiwnął tylko głową, by wyrazić gotowość. Pewnie chwycił go za ofiarowaną dłoń, wsuwając zupełnie skostniałe palce w nieco cieplejsze śródręcze. Magia była wtedy bardziej pewna, sunąca zdecydowanym strumieniem kształtującym rzeczywistość.
Bregða
44+5=49
Teleportacja łączna (próg 130) 108+49=157
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 17 Paź - 8:58
The member 'Fárbauti Bergman' has done the following action : kości
'k100' : 44
'k100' : 44
Prorok
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Nie 23 Paź - 20:11
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Bregða.
Splatająca dwa istnienia wiązka zaklęcia teleportacyjnego sprawiła, że powietrze wokół galdrów najpierw gwałtownie się rozrzedziło, by niemal w tej samej chwili naprzeć na nich prawie że z furią, jakby nie tylko mieli zmienić miejsce przebywania, ale zwyczajnie zniknąć z powierzchni ziemi. Nieprzyjemne uczucie towarzyszące przeniesieniu z jednej lokacji do drugiej trwało jednak ledwie uderzenie serca — zaczerpnięte poniżej klifu wdechy przerodziły się zaraz w obłoki widmowej pary wydychanej już na połaci terenu, na której wzniesiona została latarnia i której podłużny cień kładł się łagodnie na ośnieżonej równinie.
Tym razem, jeśli mężczyźni zdecydowaliby się przyjrzeć obszarowi, na jakim się pojawili, mogliby dostrzec wyraźnie zarysowane pod świeżą warstwą białego puchu wydeptaną ścieżkę ludzkich śladów, która ciągnęła się od wejścia do latarni aż do ścieżki prowadzącej na punkt widokowy umieszczony na grzbiecie skalnego łuku. Po odciśniętych w śniegu podeszwach trudno było jednak stwierdzić, jak liczna grupa w ostatnim czasie znajdowała się w tym miejscu, ale wiele możliwych wątpliwości rozwiewał fakt, że jedne ze śladów urywały się w przypadkowym punkcie, jakby stojący tam człowiek… Zniknął. Z dużą dozą prawdopodobieństwa Arthur i Fárbauti mogli stwierdzić, że nie byli jedynymi galdrami, którzy na przestrzeni paru ostatnich dni odwiedzili to miejsce. Zasadniczą kwestią było w tym momencie ustalenie, czy osoby przebywające we wznoszącym się opodal budynku miały jakikolwiek związek z Haraldem Siwowłosym, czy byli to całkiem przypadkowi turyści lub badacze chcący nacieszyć się możliwością względnie spokojnego kontemplowania cudów Dyrhólaey — kwestią tym pilniejszą do rozwikłania, gdy jeszcze przed podjęciem konkretnych działań do uszu obu mężczyzn dotarł rozchodzący się po latarni odgłos rumoru. Cokolwiek stało się w środku, musiało mieć ogromny rozmach, ponieważ Mortensena i Bergmana od budowli dzieliło dobrych kilkadziesiąt metrów. W oknach nie mogli dostrzec mimo to jakiegokolwiek ruchu — źródło rejwachu albo miało więc miejsce na parterze, gdzie nie umieszczono żadnych okien, albo w głębi budynku.
Oboje możecie wykonać rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
Splatająca dwa istnienia wiązka zaklęcia teleportacyjnego sprawiła, że powietrze wokół galdrów najpierw gwałtownie się rozrzedziło, by niemal w tej samej chwili naprzeć na nich prawie że z furią, jakby nie tylko mieli zmienić miejsce przebywania, ale zwyczajnie zniknąć z powierzchni ziemi. Nieprzyjemne uczucie towarzyszące przeniesieniu z jednej lokacji do drugiej trwało jednak ledwie uderzenie serca — zaczerpnięte poniżej klifu wdechy przerodziły się zaraz w obłoki widmowej pary wydychanej już na połaci terenu, na której wzniesiona została latarnia i której podłużny cień kładł się łagodnie na ośnieżonej równinie.
Tym razem, jeśli mężczyźni zdecydowaliby się przyjrzeć obszarowi, na jakim się pojawili, mogliby dostrzec wyraźnie zarysowane pod świeżą warstwą białego puchu wydeptaną ścieżkę ludzkich śladów, która ciągnęła się od wejścia do latarni aż do ścieżki prowadzącej na punkt widokowy umieszczony na grzbiecie skalnego łuku. Po odciśniętych w śniegu podeszwach trudno było jednak stwierdzić, jak liczna grupa w ostatnim czasie znajdowała się w tym miejscu, ale wiele możliwych wątpliwości rozwiewał fakt, że jedne ze śladów urywały się w przypadkowym punkcie, jakby stojący tam człowiek… Zniknął. Z dużą dozą prawdopodobieństwa Arthur i Fárbauti mogli stwierdzić, że nie byli jedynymi galdrami, którzy na przestrzeni paru ostatnich dni odwiedzili to miejsce. Zasadniczą kwestią było w tym momencie ustalenie, czy osoby przebywające we wznoszącym się opodal budynku miały jakikolwiek związek z Haraldem Siwowłosym, czy byli to całkiem przypadkowi turyści lub badacze chcący nacieszyć się możliwością względnie spokojnego kontemplowania cudów Dyrhólaey — kwestią tym pilniejszą do rozwikłania, gdy jeszcze przed podjęciem konkretnych działań do uszu obu mężczyzn dotarł rozchodzący się po latarni odgłos rumoru. Cokolwiek stało się w środku, musiało mieć ogromny rozmach, ponieważ Mortensena i Bergmana od budowli dzieliło dobrych kilkadziesiąt metrów. W oknach nie mogli dostrzec mimo to jakiegokolwiek ruchu — źródło rejwachu albo miało więc miejsce na parterze, gdzie nie umieszczono żadnych okien, albo w głębi budynku.
Oboje możecie wykonać rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
Arthur Mortensen
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 24 Paź - 10:15
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nieme zaklęcie przecina ciszę umysłu – absorbuje myśl, by przenieść ciała spętane w uścisku, tak stanowczym, co pewnym. Niezachwiani wobec samych siebie z pewnością, której nie można nabyć, byli na moment jednym organizmem. Dyskomfort z teleportacji objawił się na twarzy marynarza cieniem grymasu, był zaniepokojony, ale i równocześnie ciekawy, tego co los przygotował im na dzisiejszy dzień. Modlił się do bogów w myślach, by droga, którą obrał nie zmieniła się w bezrozumną rzeźnię, lecz nie mógł i tego wykluczyć. Wiedział, jak kruchy most samokontroli może ulec pod falą gniewu, to emocje tak żywe w nim stanowiły w najtrudniejszych chwilach życia o jego sile, to wrażliwość i doszukiwanie się dobroci, nawet tam, gdzie nie powinno się jej znaleźć sprawiły, że był w takich relacjach z Fárbautim, gdyby nie jego obecność – trząsłby się ze strachu, to irracjonalne i śmieszne, ale sama obecność, kogoś bliskiego sprawiała, że Mortensen potrafił podnieść w górę oczy i pewnie spojrzeć zagrożeniu w twarz, bez lęku. Bo miał dla kogo żyć i niesiony siłą, jaka płynęła z tej dziwnej i pogmatwanej relacji obiecywał w duchu, że niezależnie od wszystkiego szkutnik wróci do domu w jednym kawałku.
Obserwacja terenu, jak i ścieżki wiodącej do latarni, jak nic przywodziła na myśl pułapkę, dla szukających guza intruzów, niemal zapraszająco kusiła, by wydeptaną ścieżynką podążyć, przed siebie na spotkanie z dawnym znajomym. Po chwili trwania w zupełnej ciszy dosłyszał szum głosów tonący w papce niezrozumienia, ot prawdziwy pomruk tłumiony przez kamienne mury latarni. W środku mogła trwać walka, ale i mógł być to zmyślny manewr przyciągania, po tym jak nieprzyjaciel dostrzegłby ich sylwetki na tle bieli śniegu zaległej na równinie. Sam Arthur mógłby coś podobnego wykoncypować i określić tym samym, czy ma do czynienia z narwańcami. Bijąc się z myślami z ust przemytnika padło zaklęcie: – Feiknstafir – westchnął, gdy skonstatował, że czar zupełnie mu nie wyszedł, albo nie było na drodze żadnych niespodzianek, nie był do końca pewien, czując jednak chęć zmierzenia się z przeszłością, która teraz była prawdopodobnie na wyciągnięcie ręki nie mógł się cofnąć.
– Pójdę pierwszy. Nie chcę, byś ryzykował – Harald, był cwany i przebiegły, a jego okrucieństwo sięgało daleko poza granice Midgardu, jednak Mortensen nie zamierzał czaić się i ukrywać, jak tchórz patrzeć z bezpiecznej odległości na wroga, który był w niemal w zasięgu jego pięści. Słowem głupio i nierozważnie postanowił ryzykować. Jednak na tyle umyślnie, by nie puszczać pod żadnym pozorem szkutnika pierwszym. – Cieszę się, że za mną idziesz. Jakoś czuje się, bezpieczniej, mimo wszystko – posłany uśmiech, był jednym z tych najszczerszych wyrazów sympatii, jaką marynarz potrafił okazać. Ruszył powoli w stronę latarni.
Feiknstafir (Aperio Insidia) – wykrywa klątwy i zasadzki w promieniu stu metrów.
Próg: 45 - zaklęcie nieudane
16+9=25
Obserwacja terenu, jak i ścieżki wiodącej do latarni, jak nic przywodziła na myśl pułapkę, dla szukających guza intruzów, niemal zapraszająco kusiła, by wydeptaną ścieżynką podążyć, przed siebie na spotkanie z dawnym znajomym. Po chwili trwania w zupełnej ciszy dosłyszał szum głosów tonący w papce niezrozumienia, ot prawdziwy pomruk tłumiony przez kamienne mury latarni. W środku mogła trwać walka, ale i mógł być to zmyślny manewr przyciągania, po tym jak nieprzyjaciel dostrzegłby ich sylwetki na tle bieli śniegu zaległej na równinie. Sam Arthur mógłby coś podobnego wykoncypować i określić tym samym, czy ma do czynienia z narwańcami. Bijąc się z myślami z ust przemytnika padło zaklęcie: – Feiknstafir – westchnął, gdy skonstatował, że czar zupełnie mu nie wyszedł, albo nie było na drodze żadnych niespodzianek, nie był do końca pewien, czując jednak chęć zmierzenia się z przeszłością, która teraz była prawdopodobnie na wyciągnięcie ręki nie mógł się cofnąć.
– Pójdę pierwszy. Nie chcę, byś ryzykował – Harald, był cwany i przebiegły, a jego okrucieństwo sięgało daleko poza granice Midgardu, jednak Mortensen nie zamierzał czaić się i ukrywać, jak tchórz patrzeć z bezpiecznej odległości na wroga, który był w niemal w zasięgu jego pięści. Słowem głupio i nierozważnie postanowił ryzykować. Jednak na tyle umyślnie, by nie puszczać pod żadnym pozorem szkutnika pierwszym. – Cieszę się, że za mną idziesz. Jakoś czuje się, bezpieczniej, mimo wszystko – posłany uśmiech, był jednym z tych najszczerszych wyrazów sympatii, jaką marynarz potrafił okazać. Ruszył powoli w stronę latarni.
Feiknstafir (Aperio Insidia) – wykrywa klątwy i zasadzki w promieniu stu metrów.
Próg: 45 - zaklęcie nieudane
16+9=25
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 24 Paź - 10:15
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 9
'k100' : 9
Isak Bergman
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 24 Paź - 22:14
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Zaklęcie zadziałało; z powodzeniem znaleźli się u stóp posępnej budowli, wciąż niepewni, co na nich czeka. Nie chciał jednak zadawać zbędnych pytań i nie zamierzał się mocniej nad tym zastanawiać. W podobnych chwilach nadmiar myśli okazywał się zgubą i nie pomagał, kiedy należało podejmować szybkie decyzje. Nie miał zresztą siły na moralne dywagacje, zbyt skupiony na chęci zemsty. Nie było innego wyjścia, lub też nie chciał go dostrzec. Podobnie działał od kilku dni, zupełnie zatracając umiejętność dostrzegania światła w bezlitosnym świecie. Chciał się dopasować, odpłacić mu tym, co sam dostawał od najwcześniejszych lat. Nadzieja była zbytkiem, na który nie potrafił sobie pozwolić.
Nienatarczywie zerkał w kierunku Arthura, kiedy już mogli pewnie postawić krok do przodu. W przeciwieństwie do niego, chłopak miał wiele do stracenia, z czego zdawał sobie sprawę i to właśnie dlatego ruszył z nim ku wyspie majaczącej we wspomnieniach. Nie chciał jego zguby i gdyby pozwolił, by stała mu się krzywda, nie pozostałoby mu na tym świecie nic wartego starań. Jeśli miał więc pójść na rzeź i podłożyć szyję pod katowski topór, to w imię chronienia ostatków człowieczeństwa pobrzmiewających w relacji łączącej go z przemytnikiem. Wszak był jednym z pierwszych, względem których poczuł coś na kształt szczerej sympatii, przekształcającej się następnie w ojcowską powinność, której nie przyszło mu zasmakować w pełni. Nie miał dzieci, zupełnie dobrowolnie zrzekł się przywileju powołania na świat potomstwa w przeświadczeniu, że nie byłby w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb bezpieczeństwa i stałości. Ponadto nie mógł pozwolić, by jego przekleństwo przekazane zostało jeszcze dalej – nie chciał losu pełnego goryczy i rozczarowania dla kogokolwiek naznaczonego jego krwią. Miał w sobie odrobinę empatii. Okazało się jednak, że los wciąż zsyłał mu postaci, nad którymi rozciągał płachtę rodzicielskiej troski; odkrywał w sobie pokłady nieznanych emocji – nigdy nie podejrzewałby się o owe zdolności.
W zasadzie zawsze czegoś mu brakowało; kiedy jeszcze samotnie podążał islandzkimi fiordami i ledwo muskał człowieczej obecności. Chyba rozumiał czasami swojego mistrza: jego pragnienie przekazania nauk, jakkolwiek plugawych, było jedynym gwarantem, że wraz ze śmiercią nie przepadnie pamięć o nim. Mógł wprawdzie bluzgać, mógł zabijać w sobie wszystko to, co wiązało się jakkolwiek z Hrymem, jednak – zacisnął mocno zęby, palce wsunął w kieszenie i nie pozwolił, by myśl ukształtowała się w pełni. Nie chciał do tego powracać.
Kiedy usłyszał inkantację i dostrzegł grymas na twarzy towarzysza, zmrużył lekko oczy. Wiedział, że podobne warunki nie sprzyjają skupieniu. Szedł jednak za nim wytrwale, w pewnej chwili chwytając go za ramię.
— Nie — cichy protest nie niósł znamion gwałtowności. Był raczej łagodnym upomnieniem. — Nie dziś, chłopcze. — Palce zacisnął mocniej na fałdach płaszcza i zbliżył się do Arthura równając do jego sylwetki. Nie chciał takiego poświęcenia. Nie wymagał go nigdy. Rozumiał jednak, że marynarz będzie obstawał przy swoim, dlatego też był ostrożny w słowach. — Nie pozwolisz mi iść jako pierwszemu, ale też ja nie zgodzę się na to, byś tak bezmyślnie się wystawiał. — Chciał podejmować kolejne kroki wspólnie. — Feiknstafir — ponowił zaklęcie, czerpiąc nieco więcej mocy. Oczekiwał, co przyniesie mu echo. — Nie zostawiam rodziny w potrzebie — odparł wreszcie, pierwszy raz tego dnia odwzajemniając uśmiech – dość anemicznie i ledwie na mgnienie oka.
Feiknstafir (Aperio Insidia) – próg: 45
78 + 5 = 83
Nienatarczywie zerkał w kierunku Arthura, kiedy już mogli pewnie postawić krok do przodu. W przeciwieństwie do niego, chłopak miał wiele do stracenia, z czego zdawał sobie sprawę i to właśnie dlatego ruszył z nim ku wyspie majaczącej we wspomnieniach. Nie chciał jego zguby i gdyby pozwolił, by stała mu się krzywda, nie pozostałoby mu na tym świecie nic wartego starań. Jeśli miał więc pójść na rzeź i podłożyć szyję pod katowski topór, to w imię chronienia ostatków człowieczeństwa pobrzmiewających w relacji łączącej go z przemytnikiem. Wszak był jednym z pierwszych, względem których poczuł coś na kształt szczerej sympatii, przekształcającej się następnie w ojcowską powinność, której nie przyszło mu zasmakować w pełni. Nie miał dzieci, zupełnie dobrowolnie zrzekł się przywileju powołania na świat potomstwa w przeświadczeniu, że nie byłby w stanie zaspokoić podstawowych potrzeb bezpieczeństwa i stałości. Ponadto nie mógł pozwolić, by jego przekleństwo przekazane zostało jeszcze dalej – nie chciał losu pełnego goryczy i rozczarowania dla kogokolwiek naznaczonego jego krwią. Miał w sobie odrobinę empatii. Okazało się jednak, że los wciąż zsyłał mu postaci, nad którymi rozciągał płachtę rodzicielskiej troski; odkrywał w sobie pokłady nieznanych emocji – nigdy nie podejrzewałby się o owe zdolności.
W zasadzie zawsze czegoś mu brakowało; kiedy jeszcze samotnie podążał islandzkimi fiordami i ledwo muskał człowieczej obecności. Chyba rozumiał czasami swojego mistrza: jego pragnienie przekazania nauk, jakkolwiek plugawych, było jedynym gwarantem, że wraz ze śmiercią nie przepadnie pamięć o nim. Mógł wprawdzie bluzgać, mógł zabijać w sobie wszystko to, co wiązało się jakkolwiek z Hrymem, jednak – zacisnął mocno zęby, palce wsunął w kieszenie i nie pozwolił, by myśl ukształtowała się w pełni. Nie chciał do tego powracać.
Kiedy usłyszał inkantację i dostrzegł grymas na twarzy towarzysza, zmrużył lekko oczy. Wiedział, że podobne warunki nie sprzyjają skupieniu. Szedł jednak za nim wytrwale, w pewnej chwili chwytając go za ramię.
— Nie — cichy protest nie niósł znamion gwałtowności. Był raczej łagodnym upomnieniem. — Nie dziś, chłopcze. — Palce zacisnął mocniej na fałdach płaszcza i zbliżył się do Arthura równając do jego sylwetki. Nie chciał takiego poświęcenia. Nie wymagał go nigdy. Rozumiał jednak, że marynarz będzie obstawał przy swoim, dlatego też był ostrożny w słowach. — Nie pozwolisz mi iść jako pierwszemu, ale też ja nie zgodzę się na to, byś tak bezmyślnie się wystawiał. — Chciał podejmować kolejne kroki wspólnie. — Feiknstafir — ponowił zaklęcie, czerpiąc nieco więcej mocy. Oczekiwał, co przyniesie mu echo. — Nie zostawiam rodziny w potrzebie — odparł wreszcie, pierwszy raz tego dnia odwzajemniając uśmiech – dość anemicznie i ledwie na mgnienie oka.
Feiknstafir (Aperio Insidia) – próg: 45
78 + 5 = 83
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 24 Paź - 22:14
The member 'Fárbauti Bergman' has done the following action : kości
'k100' : 78
'k100' : 78
Prorok
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Nie 6 Lis - 18:13
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Ryzykowali oboje, pojawiając się na pokrytym czernią piasku półwyspie, zupełnie nieświadomi tego, na co mogą natknąć się we wnętrzu latarni. Bo chociaż wyobraźnia, karmiona odpryskami przeszłych wydarzeń, którymi Harald zapisał się na kartach historii, mogła podpowiadać im, czego powinni oczekiwać tym razem, to jednak dawała szkutnikowi i marynarzowi wyłącznie zakrzywiony i niepełny obraz rzeczywistości — tak samo, jak zaklęcie, którego fala powróciła najpierw bez wyraźnego echa ostrzeżenia do Arthura, by następnie ponowione wezwanie czaru uderzyło w Fárbautiego wyraźnym szemraniem przestrogi o możliwym, czającym się przed nimi niebezpieczeństwie skupiającym się wewnątrz, nie zaś na zewnątrz wznoszącej się budowli. Mężczyźni mogli więc bez większych trudności podejść pod same mury latarni, nie obawiając się, że jakimkolwiek nieostrożnym gestem czy krokiem uruchomiliby pułapkę zastawioną na niepożądanych gości.
Zastanawiające mogło być jedynie to, czy przebywający w środku budynku ludzie rzeczywiście nie obawiali się niespodziewanego towarzystwa, przekonani, że ani nikt nie zechce ich szukać, ani że w tym okresie nikt nie pokusi się o eskapadę w rejon Dyrhólaey, czy byli tak przekonani o swojej przewadze i możliwościach, że nie rozważyli nawet kwestii lepszego zabezpieczenia obszaru, na jakim się znajdowali. Jakakolwiek nie była przyczyna zastanego przez Arthura i Fárbauti stanu rzeczy, mężczyźni mieli niebywałe szczęście, że już na wstępie udało im się uniknąć pierwszych przeszkód. Teraz najistotniejsze było dostanie się do środka lub — co bardziej ryzykowne — sprowokowanie ukrywających się wewnątrz galdrów do wyjścia na zewnątrz, gdzie Mortensen i Bergman mogli liczyć na chociaż niewielkie wyrównanie szans. Wnętrze latarni pozostawało dla nich bowiem wciąż wielką niewiadomą.
Jeśli mężczyźni zdecydowaliby się podejść bliżej, mogli z powodzeniem podsłuchać dość głośno i bez jakiegokolwiek skrępowania prowadzoną wymianę zdań:
— …rusz dupę! Harald nie będzie na ciebie… wieki!
— Żeby się, kurwa, nie zesrał. Gdzie go poniosło?
— Przegląda plany na górze. Pamiętaj tylko o czwartym…
Wybuch grubiańskiego śmiechu utopił dalszą część konwersacji, po której znów nastąpił głośmy łomot, a następnie odgłos wspinania się po schodach. Dźwięk był na tyle wyraźny, że marynarz wraz ze szkutnikiem mogli założyć, że wejście na wyższe kondygnacje latarni znajdowało się nieopodal drzwi wejściowych.
Ponownie macie możliwość wykonania dowolnej czynności.
W przypadku zdecydowania się na wejście do latarni, na parterze natkniecie się na ogromną, poczerniałą na brzegach dziurę w posadzce ledwie półtorej metra od wejścia. Ponadto u szczytu schodów natkniecie się na odwróconego tyłem do was mężczyznę.
Zastanawiające mogło być jedynie to, czy przebywający w środku budynku ludzie rzeczywiście nie obawiali się niespodziewanego towarzystwa, przekonani, że ani nikt nie zechce ich szukać, ani że w tym okresie nikt nie pokusi się o eskapadę w rejon Dyrhólaey, czy byli tak przekonani o swojej przewadze i możliwościach, że nie rozważyli nawet kwestii lepszego zabezpieczenia obszaru, na jakim się znajdowali. Jakakolwiek nie była przyczyna zastanego przez Arthura i Fárbauti stanu rzeczy, mężczyźni mieli niebywałe szczęście, że już na wstępie udało im się uniknąć pierwszych przeszkód. Teraz najistotniejsze było dostanie się do środka lub — co bardziej ryzykowne — sprowokowanie ukrywających się wewnątrz galdrów do wyjścia na zewnątrz, gdzie Mortensen i Bergman mogli liczyć na chociaż niewielkie wyrównanie szans. Wnętrze latarni pozostawało dla nich bowiem wciąż wielką niewiadomą.
Jeśli mężczyźni zdecydowaliby się podejść bliżej, mogli z powodzeniem podsłuchać dość głośno i bez jakiegokolwiek skrępowania prowadzoną wymianę zdań:
— …rusz dupę! Harald nie będzie na ciebie… wieki!
— Żeby się, kurwa, nie zesrał. Gdzie go poniosło?
— Przegląda plany na górze. Pamiętaj tylko o czwartym…
Wybuch grubiańskiego śmiechu utopił dalszą część konwersacji, po której znów nastąpił głośmy łomot, a następnie odgłos wspinania się po schodach. Dźwięk był na tyle wyraźny, że marynarz wraz ze szkutnikiem mogli założyć, że wejście na wyższe kondygnacje latarni znajdowało się nieopodal drzwi wejściowych.
Ponownie macie możliwość wykonania dowolnej czynności.
W przypadku zdecydowania się na wejście do latarni, na parterze natkniecie się na ogromną, poczerniałą na brzegach dziurę w posadzce ledwie półtorej metra od wejścia. Ponadto u szczytu schodów natkniecie się na odwróconego tyłem do was mężczyznę.
Arthur Mortensen
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Wto 8 Lis - 10:31
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Złapany na wykroku w zalążku kształtującej się myśli dostrzegł kątem oka rozmazany ruch ręki w jego kierunku. Styrane od dekad lat pracy fizycznej palce zacisnęły się nienachalnie na jego barku, tym samym powstrzymując śmiałość kroków i gasząc w zarodku przejaw naturalnego sobie sprzeciwu, ot buntu. Talarami intensywniejszymi w swej barwie od wiosennego nieba zlustrował w pełni postać szkutnika, ten w swej posturze – lichy, nadawał patrzącemu nań człowiekowi iluzję słabości, lecz bynajmniej głosem, ni postawą tej nie zdradzał, co więcej podskórnie wyczuwało się siłę drzemiącą w ramach kruchego ciała, które tak łatwo można zlekceważyć na własną przecież zgubę.
Rzucone w chłodzie dnia słowa niosły się na wietrze, niby szept zapadając w pamięci marynarza; obraz ten naniesiony na karty wspomnień będzie mu towarzyszył do końca życia. Wspomnienie jego twarzy na tle szarości nieba w krajobrazie przetykanym czarną skałą i spienionym morzem, w tyle latarni zarys niewyraźny, lecz nie rzutujący na centrum przedstawienia, następnie słowa, tak intensywne w swym wydźwięku personalnym, niosące na swych barkach treść emocji, jakich był spragniony; bywało iż potrzebował ich, tak emocjonalnie wrażliwy i podatny na podobne temu wyrazy szczerej intencji, był całkowicie oddany jego życzeniu.
Pragnął powiedzieć – cokolwiek, lecz w umyśle panował nieład rozniecony czynami Fárbautiego, niemal poczuł, jak traci moc komunikacji pozostając niemy na jego wyraz przywiązania, ot przecież wiedzieli kim są dla siebie, ile znaczą, a jednak, ilekroć podobne temu słowa padały z ust szkutnika Mortensen zawsze zamierał w ciszy, jakby serce w piersi na moment przestawało pompować krew. Patrzył tylko na twarz starszego mężczyzny w uwielbieniu i ze wzruszeniem tysiąca migotliwych iskierek w oczach. Tak poruszony, był niezdolny do jakiegokolwiek sprzeciwu, tym samym podporządkował się, bezwarunkowo.
Kiedy zaklęcia forma przebrzmiała – poprawnie w swym założeniu, badając okolicę postąpili razem krok za krokiem, ku losowi, jaki ich czekał. Nie przejmował się niczym, czując tak silną dawkę emocji i szczęścia, był nimi naładowany i pewny siebie, jak jeszcze ni razu w tym roku. Wystarczyło jedno zdanie, aby wizja upiornie melancholijnych dni przeminęła z wiatrem, a wyraz twarzy uległ zmianie. Tak niewiele wystarczyło, aby dać mu szczęście na jakiego skrzydłach wzniesie się ponad wszelkie obawy.
Skrawki rozmów upewniały o grupce mężczyzn kryjących się w murach latarni – wiedział, że jego przeciwnik nie będzie sam, nie był aż tak naiwny, lecz myśl o walce, w tym momencie nie wydawała się tak przerażająca, jak chwilę temu. Był zdecydowany i pewny swego, czując przy ramieniu nikłe ciepło drugiego człowieka, tak drogiego jego sercu, był w stanie własnymi rękoma zrzucić tę latarnię z ostrej krawędzi klifu wprost w ziejącą paszczę spienionych bałwanów morskich.
– Bresta! – Rzucony czar celuje w drzwi frontowe, w marną przeszkodę na ich drodze. Chce wypłoszyć karaluchy z ich gniazda, by poczwary tam zalęgłe wyszły na światło dnia. W obawie, że samo zaklęcie będzie niewystarczające wystąpił pół kroku, przed siebie nabierając powietrza w płuca zawołał: – Harald ty dupo wołowa, tchórzu i zdrajco wyłaź! – Prowokacja w słowach, być może budziła uśmiech politowania, ale nie przejmował się, tym czekając na rezultat.
Bresta (Dirumpo) – powoduje małą eksplozję, która może wyważyć drzwi.
Próg: 60.
16+99+5=120
cel: drzwi latarni morskiej
Rzucone w chłodzie dnia słowa niosły się na wietrze, niby szept zapadając w pamięci marynarza; obraz ten naniesiony na karty wspomnień będzie mu towarzyszył do końca życia. Wspomnienie jego twarzy na tle szarości nieba w krajobrazie przetykanym czarną skałą i spienionym morzem, w tyle latarni zarys niewyraźny, lecz nie rzutujący na centrum przedstawienia, następnie słowa, tak intensywne w swym wydźwięku personalnym, niosące na swych barkach treść emocji, jakich był spragniony; bywało iż potrzebował ich, tak emocjonalnie wrażliwy i podatny na podobne temu wyrazy szczerej intencji, był całkowicie oddany jego życzeniu.
Pragnął powiedzieć – cokolwiek, lecz w umyśle panował nieład rozniecony czynami Fárbautiego, niemal poczuł, jak traci moc komunikacji pozostając niemy na jego wyraz przywiązania, ot przecież wiedzieli kim są dla siebie, ile znaczą, a jednak, ilekroć podobne temu słowa padały z ust szkutnika Mortensen zawsze zamierał w ciszy, jakby serce w piersi na moment przestawało pompować krew. Patrzył tylko na twarz starszego mężczyzny w uwielbieniu i ze wzruszeniem tysiąca migotliwych iskierek w oczach. Tak poruszony, był niezdolny do jakiegokolwiek sprzeciwu, tym samym podporządkował się, bezwarunkowo.
Kiedy zaklęcia forma przebrzmiała – poprawnie w swym założeniu, badając okolicę postąpili razem krok za krokiem, ku losowi, jaki ich czekał. Nie przejmował się niczym, czując tak silną dawkę emocji i szczęścia, był nimi naładowany i pewny siebie, jak jeszcze ni razu w tym roku. Wystarczyło jedno zdanie, aby wizja upiornie melancholijnych dni przeminęła z wiatrem, a wyraz twarzy uległ zmianie. Tak niewiele wystarczyło, aby dać mu szczęście na jakiego skrzydłach wzniesie się ponad wszelkie obawy.
Skrawki rozmów upewniały o grupce mężczyzn kryjących się w murach latarni – wiedział, że jego przeciwnik nie będzie sam, nie był aż tak naiwny, lecz myśl o walce, w tym momencie nie wydawała się tak przerażająca, jak chwilę temu. Był zdecydowany i pewny swego, czując przy ramieniu nikłe ciepło drugiego człowieka, tak drogiego jego sercu, był w stanie własnymi rękoma zrzucić tę latarnię z ostrej krawędzi klifu wprost w ziejącą paszczę spienionych bałwanów morskich.
– Bresta! – Rzucony czar celuje w drzwi frontowe, w marną przeszkodę na ich drodze. Chce wypłoszyć karaluchy z ich gniazda, by poczwary tam zalęgłe wyszły na światło dnia. W obawie, że samo zaklęcie będzie niewystarczające wystąpił pół kroku, przed siebie nabierając powietrza w płuca zawołał: – Harald ty dupo wołowa, tchórzu i zdrajco wyłaź! – Prowokacja w słowach, być może budziła uśmiech politowania, ale nie przejmował się, tym czekając na rezultat.
Bresta (Dirumpo) – powoduje małą eksplozję, która może wyważyć drzwi.
Próg: 60.
16+99+5=120
cel: drzwi latarni morskiej
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Wto 8 Lis - 10:31
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 99
'k100' : 99
Isak Bergman
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Czw 10 Lis - 14:54
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Póki nie weszli do środka, mogli być pewni, że są bezpieczni. Tyle przyniosło mu zaklęcie, które wypowiedział tuż za Arthurem, pragnąc, by choć minimalna ostrożność przyświecała im w trakcie wędrówki. Próbował uspokoić równocześnie wyrzuty sumienia, że być może powinien jedynie wyciągnąć od marynarza namiary na zmorę z przeszłości, a następnie samodzielnie policzyć się z obcym mężczyzną. Wszak niewiele mu już zostało i niewiele miał do stracenia, w przeciwieństwie do swojego towarzysza. Przeżył już swoje i zaprzepaścił ostatni płomyk nadziei gasząc go samodzielnie podjętą w desperacji decyzją. Mimo tego, nadal widział pod powiekami powidoki Frei, jej cierpienia i bólu rozciągającego wargi. Nie uważał, aby z owej sytuacji istniało jakiekolwiek, rozsądne wyjście. Obiecał, że się usunie i tak też zrobił, choć nie do końca, bowiem nie potrafił oderwać się od Midgardu. Frustracja ogarniała go coraz mocniej, wprost proporcjonalnie do czasu, który poświęcał na roztrząsanie przeszłości. Nie powinien się tym teraz zajmować, zwłaszcza gdy stała przed nimi decyzja – wejść do środka czy pozwolić, by nagi fiord był świadkiem krwawej potyczki. Innego rozwiązania bowiem, niż to wymagające siły, nie widział.
Śledził jeszcze przez chwilę mimikę Arthura i choć ten milczał, wiedział doskonale, że słowa przywiązania dotknęły najczulszych strun marynarza. Od zawsze był takim – i zapewne dlatego, tak bardzo poruszał jego serce. Nigdy wcześniej nie miał okazji obcować z podobnie czystą, gotową do bezinteresownych czynów, duszą. Miał naprawdę wiele szczęścia, skoro Norny postanowiły przeciąć ich drogi i spleść ze sobą. Chciał powiedzieć mu coś jeszcze, chciał zapewnić i przeprosić za wszystkie momenty, w których brakowało mu determinacji, aby wyrażać prawdziwe uczucia, które względem niego żywił. Stawał się niebezpiecznie sentymentalny…
Palce ułożone na ramieniu Mortensena rozluźnił wreszcie i pozwolił mu swobodnie dotrzeć do wejścia. Był naprawdę wdzięczny, że nie protestował i nie próbował wyszarpać do przodu. Dopiero lanca wściekłej prowokacji spowodowała w nim zawahanie. Zagryzł mocniej zęby. Niekoniecznie o to mu chodziło. Zmrużył oczy i nie pozwolił, by irytacja wypłynęła na wierzch. Próbował racjonalizować – chyba nie mieli i tak lepszego rozwiązania dla całej sytuacji. Gardziel wejścia na szczyt latarni była wąska. Niekorzystnie wpływała zarówno na ich sytuację, jak i na sytuację wrogów. Należało zachować odpowiednią ostrożność. Wyraźna przewaga liczebna i nieznajomość umiejętności przeciwnika nie były dobrym predyktorem sukcesu.
— Reyku-sýru — wyszeptał o wiele bardziej stonowanym głosem, tuż za plecami Arthura. Pozwolił, by uniosła się żrąca mgła, penetrujaca wnętrze latarni morskiej. Nabrzmiałe, czarne żyły i bielmo oczu łysnęły jeszcze raz, ujawniając jego prawdziwą naturę.
Reyku-sýru: próg 45
59 + 35 = 94
Śledził jeszcze przez chwilę mimikę Arthura i choć ten milczał, wiedział doskonale, że słowa przywiązania dotknęły najczulszych strun marynarza. Od zawsze był takim – i zapewne dlatego, tak bardzo poruszał jego serce. Nigdy wcześniej nie miał okazji obcować z podobnie czystą, gotową do bezinteresownych czynów, duszą. Miał naprawdę wiele szczęścia, skoro Norny postanowiły przeciąć ich drogi i spleść ze sobą. Chciał powiedzieć mu coś jeszcze, chciał zapewnić i przeprosić za wszystkie momenty, w których brakowało mu determinacji, aby wyrażać prawdziwe uczucia, które względem niego żywił. Stawał się niebezpiecznie sentymentalny…
Palce ułożone na ramieniu Mortensena rozluźnił wreszcie i pozwolił mu swobodnie dotrzeć do wejścia. Był naprawdę wdzięczny, że nie protestował i nie próbował wyszarpać do przodu. Dopiero lanca wściekłej prowokacji spowodowała w nim zawahanie. Zagryzł mocniej zęby. Niekoniecznie o to mu chodziło. Zmrużył oczy i nie pozwolił, by irytacja wypłynęła na wierzch. Próbował racjonalizować – chyba nie mieli i tak lepszego rozwiązania dla całej sytuacji. Gardziel wejścia na szczyt latarni była wąska. Niekorzystnie wpływała zarówno na ich sytuację, jak i na sytuację wrogów. Należało zachować odpowiednią ostrożność. Wyraźna przewaga liczebna i nieznajomość umiejętności przeciwnika nie były dobrym predyktorem sukcesu.
— Reyku-sýru — wyszeptał o wiele bardziej stonowanym głosem, tuż za plecami Arthura. Pozwolił, by uniosła się żrąca mgła, penetrujaca wnętrze latarni morskiej. Nabrzmiałe, czarne żyły i bielmo oczu łysnęły jeszcze raz, ujawniając jego prawdziwą naturę.
Reyku-sýru: próg 45
59 + 35 = 94
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Czw 10 Lis - 14:54
The member 'Fárbauti Bergman' has done the following action : kości
'k100' : 59
'k100' : 59
Prorok
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Sob 26 Lis - 22:15
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Skumulowana wiązka magii, posłana w kierunku niespecjalnie solidnie wyglądających drzwi, za którymi skrywało się tajemnicze wnętrze latarni, z impetem uderzyła o drewniane deski, w mgnieniu oka roztrzaskując je na tysiące niewielkich kawałków i trzęsąc posadami budynku. Element zaskoczenia, który mogli wykorzystać mężczyźni, rozpadł się razem z wierzejami, nie zostawiając po sobie nawet wspomnienia, skutecznie zagłuszony hukiem eksplozji, który poniósł się po równinie Dyrhólaey — nie było możliwości, by znajdującym się w środku galdrom umknęło niespodziewane pojawienie się intruzów. Chmara pyłu, drobnych odłamków drewna i zimnego powietrza wtłoczyły się do wnętrza izby, na kilka nieznośnie długich sekund przesłaniając Arthurowi i Fárbautiemu pole widzenia oraz uniemożliwiając natychmiastowe zbadanie nowego terenu — zarysy ich sylwetek były jednak doskonale widoczne na jasnym tle prostokąta, który pozostał po drzwiach wejściowych. Znajdujący się na szczycie schodów mężczyzna, jeszcze nim formuła inkantacji wypowiedziana przez szkutnika wybrzmiała w ciszy zaległej po wybuchu, wiedział już, że może spodziewać się co najmniej dwójki pechowców, którzy niefrasobliwie postanowili wtargnąć do ostoi Haralda.
— Veðr! — Chociaż w głosie wypowiadającej zaklęcie osoby dosłyszeć można było nuty zdenerwowania, czar zadziałał wyjątkowo poprawnie i mimo że wyczarowany przez Bergmana drażniący opar zaczął gęstym całunem prędko okrywać wnętrze latarni, dzięki szybkiej, zdecydowanej reakcji oponenta mgła rozrzedziła się na tyle, by nie stanowić dla ludzi Haralda większego problemu. — Wypierdalaj, gówniarzu, zanim ty i twój stary traficie do piachu! — wybrzmiało ostrzeżenie, jednak ani Arthur, ani Fárbauti nie mogli dostrzec miejsca, w którym ukrył się mężczyzna. Schody prowadzące na piętro były puste i kusiły, by wejść na wyższą kondygnację. Nim jednak którykolwiek z mężczyzn podjął decyzję, co robić dalej, zza załomu wyłoniła się barczysta postać.
— Brjóta rifbein! — zakrzyknął brodacz, dzięki czemu intruzi mogli zauważyć, że był to drugi z galdrów, bez wątpienia ten, którego pragnął widzieć sam Harald Siwowłosy. Po wypowiedzeniu inkantacji, natychmiast skrył się w pozornie bezpiecznej przestrzeni za ścianą na piętrze, a do uszu marynarza oraz towarzyszącego mu szkutnika dotarł odgłos szybkich kroków na wysłużonych deskach. Oboje nie mogli wiedzieć, że na budynek nałożona została specjalna ochrona uniemożliwiająca teleportację z i do wnętrza latarni. Jedynymi drogami ucieczki pozostawały więc wejście, które mieli za plecami oraz okna umiejscowione na wyższych piętrach budowli.
Dla celów rozgrywki uznajmy, że Frank, galdr który pierwszy rzucił zaklęcie, posiada następujące statystyki: z magii użytkowej 20, z magii zakazanej 25, ze sprawności 27. Drugi galdr, Vebjørn, prezentuje swoje umiejętności następująco: z magii użytkowej 15, z magii zakazanej 30, ze sprawności 20.
W tej kolejce każde z Was może wykonać jeden rzut na dowolne zaklęcie.
Prorok wykonuje rzut kością k6 na to, w kogo zostało wycelowane zaklęcie Vebjørna:
— parzyste — Arthur
— nieparzyste — Fárbauti
Veðr (Aerie) – usuwa wszelkie toksyczne opary, a także rozrzedza mgłę. Próg: 30
76 + 20 = 96/30
Brjóta rifbein (Frango costae) – łamie żebra, utrudnia oddychanie (kara -10 do rzutów kością dla ofiary zaklęcia). Próg: 35.
29 + 30 + 5 (krytyczny sukces) = 64/35
celność: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem i otrzymuje bonus +5 do rzutu na dane zaklęcie
— Veðr! — Chociaż w głosie wypowiadającej zaklęcie osoby dosłyszeć można było nuty zdenerwowania, czar zadziałał wyjątkowo poprawnie i mimo że wyczarowany przez Bergmana drażniący opar zaczął gęstym całunem prędko okrywać wnętrze latarni, dzięki szybkiej, zdecydowanej reakcji oponenta mgła rozrzedziła się na tyle, by nie stanowić dla ludzi Haralda większego problemu. — Wypierdalaj, gówniarzu, zanim ty i twój stary traficie do piachu! — wybrzmiało ostrzeżenie, jednak ani Arthur, ani Fárbauti nie mogli dostrzec miejsca, w którym ukrył się mężczyzna. Schody prowadzące na piętro były puste i kusiły, by wejść na wyższą kondygnację. Nim jednak którykolwiek z mężczyzn podjął decyzję, co robić dalej, zza załomu wyłoniła się barczysta postać.
— Brjóta rifbein! — zakrzyknął brodacz, dzięki czemu intruzi mogli zauważyć, że był to drugi z galdrów, bez wątpienia ten, którego pragnął widzieć sam Harald Siwowłosy. Po wypowiedzeniu inkantacji, natychmiast skrył się w pozornie bezpiecznej przestrzeni za ścianą na piętrze, a do uszu marynarza oraz towarzyszącego mu szkutnika dotarł odgłos szybkich kroków na wysłużonych deskach. Oboje nie mogli wiedzieć, że na budynek nałożona została specjalna ochrona uniemożliwiająca teleportację z i do wnętrza latarni. Jedynymi drogami ucieczki pozostawały więc wejście, które mieli za plecami oraz okna umiejscowione na wyższych piętrach budowli.
Dla celów rozgrywki uznajmy, że Frank, galdr który pierwszy rzucił zaklęcie, posiada następujące statystyki: z magii użytkowej 20, z magii zakazanej 25, ze sprawności 27. Drugi galdr, Vebjørn, prezentuje swoje umiejętności następująco: z magii użytkowej 15, z magii zakazanej 30, ze sprawności 20.
W tej kolejce każde z Was może wykonać jeden rzut na dowolne zaklęcie.
Prorok wykonuje rzut kością k6 na to, w kogo zostało wycelowane zaklęcie Vebjørna:
— parzyste — Arthur
— nieparzyste — Fárbauti
Veðr (Aerie) – usuwa wszelkie toksyczne opary, a także rozrzedza mgłę. Próg: 30
76 + 20 = 96/30
Brjóta rifbein (Frango costae) – łamie żebra, utrudnia oddychanie (kara -10 do rzutów kością dla ofiary zaklęcia). Próg: 35.
29 + 30 + 5 (krytyczny sukces) = 64/35
celność: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem i otrzymuje bonus +5 do rzutu na dane zaklęcie
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Sob 26 Lis - 22:15
The member 'Prorok' has done the following action : kości
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 76
--------------------------------
#3 'k100' : 29
--------------------------------
#4 'k6' : 5
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k100' : 76
--------------------------------
#3 'k100' : 29
--------------------------------
#4 'k6' : 5
Arthur Mortensen
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Czw 29 Gru - 10:25
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Istota gniewu zachwiana na fundamencie iluzorycznej pewności siebie stanowi podstawę czynów, które chwiejne w emocji kreują wydarzenia, tak złość wypływająca z ust daje asumpt do podjęcia metaforycznej walki z własnym cieniem, z winowajcą z dawnych lat, kimś, kto chciał zabić, lecz tego nie zrobił, czy wobec tego słusznym było żądać rekompensaty za poniesione krzywdy? Nie wiedział tego, jak i fakt, że jego wróg otaczał się ślepcami, to była nowość, która tliła się gdzieś z tyłu głowy, lecz w pamięci miał człowieka, jaki nie potrafił z tej dziedziny magii korzystać; podobnie zresztą jak masa podobnych im – przemytników, ludzi z półświatka, bo chociaż w nim są i jakoś trwają, tak nie zawsze byli skażeni zakazaną. W błękicie oczu mimowolnie zatlił się strach, ot obawa o los i życie – nie swoje. Gwizdał na nie, zawsze jakoś mu się udawało wyjść z każdej kabały, w jaką popadł, ale o Fárbautiego, który, mimo iż był potężny, tak w obecnym stanie przygnębienia i melancholii, mógł zatracić się w gniewie. Wystarczył jeden czar człowieka, którego traktował jako członka rodziny, aby uświadomić sobie, że zemsta, chociaż słodka i przyjemna, tak nie była tym, czego chciał, kiedy ich stopy przekroczyły próg latarni morskiej będąc, na tej umownej granicy między walką o życie, a ucieczką. W głowie marynarza widniał tylko obraz przysięgi składanej miesiące temu w murach domowego zacisza, to co osiągnęli mogło, zostać zatracone przez jedną złą decyzję, coś, co w porywie żądzy zemsty nikło, acz nie całkiem, bo zawsze było namacalne, zawsze mógł do tego wrócić myślami i odnaleźć spokój.
– To nie ma sensu; ta złość, nienawiść, wzajemne oskarżanie się i trwanie w tym – zaczął, na wstępie spokojnie mówiąc bardziej do siebie, chociaż starszy ślepiec, był wszak obok i wszystko słyszał. – Przepraszam, nie powinienem cię w to wciągać – zupełnie ignorując towarzystwo nieprzyjaciół przemytnik spojrzał na Bergmana, a w jego oczach czaił się prawdziwy wyraz smutku i zwątpienia. Nie chciał oglądać starego w tym stanie, nie chciał, aby przelewał krew w jego imieniu, w złości tonął i pozwalał, aby ta magia zawładnęła zupełnie jego umysłem. – Uciekajmy, nic tu po nas, to była pomyłka. – Kiedy wypowiedział te słowa wszedł ciałem przed Fárbautiego, będąc w ciasnocie korytarza nie pozwalał, aby ten parł do przodu, tym samym również chroniąc ślepca przed atakami, był mu to winien, to i wiele więcej.
– Bughr! – Rzucił przez zaciśnięte zęby, z nogami wbitymi mocno w ziemię próbując plecami wypchnąć szkutnika z latarni.
Bughr (Scutia) – tworzy magiczną tarczę, która pochłania wiązki rzuconych zaklęć (dotyczy zaklęć z I i II poziomu i magii zakazanej z I poziomu).
Próg: zmienny, ustalany przez Proroka lub zgodny z mechaniką pojedynków
Obrona:
Celność/skupienie: neutralne
16+5+42=63
.
– To nie ma sensu; ta złość, nienawiść, wzajemne oskarżanie się i trwanie w tym – zaczął, na wstępie spokojnie mówiąc bardziej do siebie, chociaż starszy ślepiec, był wszak obok i wszystko słyszał. – Przepraszam, nie powinienem cię w to wciągać – zupełnie ignorując towarzystwo nieprzyjaciół przemytnik spojrzał na Bergmana, a w jego oczach czaił się prawdziwy wyraz smutku i zwątpienia. Nie chciał oglądać starego w tym stanie, nie chciał, aby przelewał krew w jego imieniu, w złości tonął i pozwalał, aby ta magia zawładnęła zupełnie jego umysłem. – Uciekajmy, nic tu po nas, to była pomyłka. – Kiedy wypowiedział te słowa wszedł ciałem przed Fárbautiego, będąc w ciasnocie korytarza nie pozwalał, aby ten parł do przodu, tym samym również chroniąc ślepca przed atakami, był mu to winien, to i wiele więcej.
– Bughr! – Rzucił przez zaciśnięte zęby, z nogami wbitymi mocno w ziemię próbując plecami wypchnąć szkutnika z latarni.
Bughr (Scutia) – tworzy magiczną tarczę, która pochłania wiązki rzuconych zaklęć (dotyczy zaklęć z I i II poziomu i magii zakazanej z I poziomu).
Próg: zmienny, ustalany przez Proroka lub zgodny z mechaniką pojedynków
Obrona:
Celność/skupienie: neutralne
16+5+42=63
.
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Czw 29 Gru - 10:25
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 42
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 42
Isak Bergman
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 20 Lut - 22:09
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Niewiele myślał o konsekwencjach czynów, bo też niewiele do stracenia mu pozostało. Nagle szafowanie życiem stało się jeszcze prostszym, niż było przez ubiegłe dekady. Niczym marny pył, rozcierany dodatkowo pod podeszwami butów, zgrzytał ostatek rozwagi dyktującej cichość słów, z którymi wypłynęło pierwsze z jego zaklęć. Złowieszcza mgła spowiła wpierw posadzkę, następnie uniosła się drobnymi włóknami przysłaniając resztki widoku, lecz nie dla nich, bowiem on i Arthur mogli widzieć wciąż dość klarownie to, co działo się na piętrze. Niestety, żaden z ruchów nie zwiastował dobrego końca. Mieli do czynienia z całkiem doświadczonymi jegomościami, tego był zupełnie pewien, bowiem krótko ucięte zaklęcie straciło na sile i opadło, dzięki czemu przejrzystość powietrza znów zwyciężyła z zapędami plugawej magii. Usłyszał wściekłe słowa, które przypominały mu ujadanie, nieszczególnie się nimi przejął, zaciskając mocniej palce, z których powoli spływała czerń wtłoczona w żyły. Nie przybył tu po to, aby dać się zastraszyć bezmyślnym groźbom, których padli ofiarą. Dopero kolejne czyny miały moc, by pobudzić resztki refleksji, choć i tak była na tyle marna, że wychylił się bardziej, gotów odbić próbę podjęcia walki przez nieznajomego. Inkantacja nie miała jednak na celu ugodzić w jego żebra, a popłynęła w kierunku młodego marynarza, co spostrzegł w momencie, gdy ten dodatkowo odepchnął go plecami poza okowy murów latarnii. Niestety, wydawało mu się, że doskonale znane słowa poruszyły na tyle przestrzenią pomiędzy nimi i były na tyle zjadliwe, że przedostały się przez obronę Mortensena i liznęły go, być może jedynie lekko, być może jednak wcale – nie był pewien, bo obraz nieznacznie zachwiał się przed jego oczami, w momencie, gdy dotknął nadgarstkami skostniałych drzwi.
Kilka minut zajęło mu zrozumienie, co tak naprawdę chciał przekazać mu chłopak. Determinacja, z którą pragnął zapolować na Haralda, wyparowała nagle, zastąpiło ją miękkie pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa.
Pomyłka.
Syknął w sposób, który nie zdradzał, czy był to odgłos zawodu, czy bólu wywołanego uderzeniem. Nie czuł, aby przyszli tu bez sensu. Nauczony, że zemsta jest największą siłą napędową, z trudem przełknął decyzję marynarza. Był zły, rozczarowany, w jakiś sposób ugodzony, a jednak przekonał się już dawno, że z przemytnikiem nie można było dyskutować. Mógł wprawdzie postąpić inaczej, mógł sam go odepchnąć, zakazując zbliżania się do wnętrza budowli, odgradzając murem magii zakazanej. Mógł zrobić to i pozwolić, by kamienie spłynęły posoką – Haralda, popleczników, albo jego własną – mało istotne. Nie potrzebował rozprawiać o tym, co było dobrym rozwiązaniem i czy aby na pewno usną później spokojnie, z sumieniem nie mającym sobie nic do zarzucenia, jeśli wyjdą cało.
Niewiele myśląc dalej, szarpnął Arthura za ramię, wreszcie zbierając w sobie siłę, by spojrzeć mu w oczy. Początkowo ten mógł mieć wrażenie, że w tęczówkach Bergmana odbijają się ognie Muspelu oraz desperacja. Czy byłby faktycznie zdolny zdecydować się na pogrzeb wśród surowości Dyrhólaey?
–-Feigr hross — ułożył usta do zaklęcia, mleczna biel zalała całą powierzchnię gałek ocznych. Czerń popłynęła korytarzami żył, a w pobliżu rozbrzmiał nieprzyjemny chrzęst i odgłos wydobywający się z martwej gardzieli przerażającego, nekromantycznego rumaka. — Wsiadaj — zakomenderował twardo, samemu podchodząc wreszcie do przedziwnego stworzenia, ujmując je za resztki przerzedzonej grzywy. Jedyna okazja do ucieczki i ratunku. Nie wiedział dlaczego odpuszcza, dlaczego się poddaje, kiedy wciąż buzuje w nim tyle emocji. W ostateczności, zawsze pozostawało mu pocieszenie, że przecież nie wszystko na tym świecie musi być dla niego w pełni zrozumiałe. Obserwował z grzbietu konia okolicę wiedząc, że z latarni zaraz, być może, wysypią się przeciwnicy. Był gotów, aby ruszyć w głąb lądu, kiedy Mortensen będzie bezpieczny obok niego.
Feigr hross (Equus morti) – przywołuje nieumarłego konia, który pozwala na szybkie przemieszczanie się i ucieczkę. Próg: 25
89 +35 = 124
Kilka minut zajęło mu zrozumienie, co tak naprawdę chciał przekazać mu chłopak. Determinacja, z którą pragnął zapolować na Haralda, wyparowała nagle, zastąpiło ją miękkie pragnienie zapewnienia bezpieczeństwa.
Pomyłka.
Syknął w sposób, który nie zdradzał, czy był to odgłos zawodu, czy bólu wywołanego uderzeniem. Nie czuł, aby przyszli tu bez sensu. Nauczony, że zemsta jest największą siłą napędową, z trudem przełknął decyzję marynarza. Był zły, rozczarowany, w jakiś sposób ugodzony, a jednak przekonał się już dawno, że z przemytnikiem nie można było dyskutować. Mógł wprawdzie postąpić inaczej, mógł sam go odepchnąć, zakazując zbliżania się do wnętrza budowli, odgradzając murem magii zakazanej. Mógł zrobić to i pozwolić, by kamienie spłynęły posoką – Haralda, popleczników, albo jego własną – mało istotne. Nie potrzebował rozprawiać o tym, co było dobrym rozwiązaniem i czy aby na pewno usną później spokojnie, z sumieniem nie mającym sobie nic do zarzucenia, jeśli wyjdą cało.
Niewiele myśląc dalej, szarpnął Arthura za ramię, wreszcie zbierając w sobie siłę, by spojrzeć mu w oczy. Początkowo ten mógł mieć wrażenie, że w tęczówkach Bergmana odbijają się ognie Muspelu oraz desperacja. Czy byłby faktycznie zdolny zdecydować się na pogrzeb wśród surowości Dyrhólaey?
–-Feigr hross — ułożył usta do zaklęcia, mleczna biel zalała całą powierzchnię gałek ocznych. Czerń popłynęła korytarzami żył, a w pobliżu rozbrzmiał nieprzyjemny chrzęst i odgłos wydobywający się z martwej gardzieli przerażającego, nekromantycznego rumaka. — Wsiadaj — zakomenderował twardo, samemu podchodząc wreszcie do przedziwnego stworzenia, ujmując je za resztki przerzedzonej grzywy. Jedyna okazja do ucieczki i ratunku. Nie wiedział dlaczego odpuszcza, dlaczego się poddaje, kiedy wciąż buzuje w nim tyle emocji. W ostateczności, zawsze pozostawało mu pocieszenie, że przecież nie wszystko na tym świecie musi być dla niego w pełni zrozumiałe. Obserwował z grzbietu konia okolicę wiedząc, że z latarni zaraz, być może, wysypią się przeciwnicy. Był gotów, aby ruszyć w głąb lądu, kiedy Mortensen będzie bezpieczny obok niego.
Feigr hross (Equus morti) – przywołuje nieumarłego konia, który pozwala na szybkie przemieszczanie się i ucieczkę. Próg: 25
89 +35 = 124
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Mistrz Gry
Re: 14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pon 20 Lut - 22:09
The member 'Fárbauti Bergman' has done the following action : kości
'k100' : 89
'k100' : 89
Prorok
14.01.2001 – Dyrhólaey – F. Bergman, A. Mortensen & Prorok Pią 24 Lut - 16:24
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Rubaszny, gardłowy śmiech zadźwięczał w kościach budowli, wżynając się ostro w chwilę ciszy, jaka zapadła po pierwszej wymianie zaklęć. Wrażenie wywołane taką reakcją jednego z mężczyzn, było co najmniej niepokojące: na skutek niosącego się po ścianach konstrukcji pogłosu mogło się bowiem wydawać, jakby rechotowi wtórowała sama latarnia. Nie pozostawiał złudzeń fakt, że towarzysze Haralda najwyraźniej nie mieli w sobie jakiegokolwiek lęku wynikającego z zawisłej nad nimi jak gradowa chmura konfrontacji — co więcej, wydawali się doskonale bawić. Może czas spędzony w odosobnieniu, jedynie w swoim wątpliwie zajmującym towarzystwie, między czterema kamiennymi ścianami latarni, sprawił że zaczynali odczuwać niepomierną potrzebę rozładowania kumulującej się w nich energii, a może z natury — z przynależności do grona wyklętych, marginalizowanych przez społeczeństwo osób — byli zwyczajnie krewcy i zawsze gotowi do wszczynania szarpanin.
— Jak pchlarz! Zawija się z podkulonym ogonem! — Kolejny rechot wybrzmiał w gardzieli wierzy, niosąc się ku górze, jakby informacja ta miała trafić wprost do uszu Haralda, a nie jako mało wykwintne zdanie relacji stojącemu za załomem korytarza drugiemu opryszkowi.
Jednak decyzja — jakkolwiek mogąca wydawać się zwyczajnym tchórzostwem — o zaniechaniu sięgnięcia po koronę zemsty, była dla Arthura prawdopodobnie jedną z najlepszych, jakie mógł na tę chwilę podjąć. Nieznaczna zmiana pozycji i wycofywanie się z budynku sprawiło, że wymierzone z szkutnika i marynarza zaklęcie niebezpiecznie blisko otarło się o Mortensena — na tyle blisko, że młodzieniec mógł poczuć gwałtowny, zapierający mu dech w piersi skurcz wywołany nagłym zapadnięciem się kości żeber ku środkowi klatki. Chociaż wszystkie gnaty zdały się wciąż pozostawiać w nienaruszonym stanie i na swoim miejscu, siła inkantacji była tak ogromna, że nawet rzucony w ostatnim momencie czar ochronny nie zdał dostatecznie swojej roli, a Arthur zmierzyć musiał się z dosięgłymi go konsekwencjami.
Wyprowadzony — wyszarpnięty — przez Fárbautiego na zewnątrz, znów poczuć mógł na skórze twarzy kłujące, rześkie powietrze, tak różne od przesiąkniętej murszałością woni unoszącej się w latarni. Przywołany przez Bergaman trupi koń wierzgnął ostrzegawczo, łypiąc pustymi ślepiami w źrenicę otworu prowadzącego do budynku. Ze środka dało się słyszeć znów zabarwione rozbawieniem głosy — były bliżej niż poprzednio, a to oznaczać mogło wyłącznie, że towarzysze Haralda nie chcieli poprzestać tylko na słownym wypędzeniu intruzów, najwyraźniej chcąc upewnić się, że poza Arthurem i Fárbautim Njord nie przywieje im kogoś jeszcze. Znalazłszy się więc we dwójkę na grzbiecie nieumarłego wierzchowca, nie zwlekali niepotrzebnie, decydując się ruszyć w głąb półwyspu.
Za udział w rozgrywce każdemu z Was przysługuje dodatkowe 5 PD.
wszyscy z tematu
— Jak pchlarz! Zawija się z podkulonym ogonem! — Kolejny rechot wybrzmiał w gardzieli wierzy, niosąc się ku górze, jakby informacja ta miała trafić wprost do uszu Haralda, a nie jako mało wykwintne zdanie relacji stojącemu za załomem korytarza drugiemu opryszkowi.
Jednak decyzja — jakkolwiek mogąca wydawać się zwyczajnym tchórzostwem — o zaniechaniu sięgnięcia po koronę zemsty, była dla Arthura prawdopodobnie jedną z najlepszych, jakie mógł na tę chwilę podjąć. Nieznaczna zmiana pozycji i wycofywanie się z budynku sprawiło, że wymierzone z szkutnika i marynarza zaklęcie niebezpiecznie blisko otarło się o Mortensena — na tyle blisko, że młodzieniec mógł poczuć gwałtowny, zapierający mu dech w piersi skurcz wywołany nagłym zapadnięciem się kości żeber ku środkowi klatki. Chociaż wszystkie gnaty zdały się wciąż pozostawiać w nienaruszonym stanie i na swoim miejscu, siła inkantacji była tak ogromna, że nawet rzucony w ostatnim momencie czar ochronny nie zdał dostatecznie swojej roli, a Arthur zmierzyć musiał się z dosięgłymi go konsekwencjami.
Wyprowadzony — wyszarpnięty — przez Fárbautiego na zewnątrz, znów poczuć mógł na skórze twarzy kłujące, rześkie powietrze, tak różne od przesiąkniętej murszałością woni unoszącej się w latarni. Przywołany przez Bergaman trupi koń wierzgnął ostrzegawczo, łypiąc pustymi ślepiami w źrenicę otworu prowadzącego do budynku. Ze środka dało się słyszeć znów zabarwione rozbawieniem głosy — były bliżej niż poprzednio, a to oznaczać mogło wyłącznie, że towarzysze Haralda nie chcieli poprzestać tylko na słownym wypędzeniu intruzów, najwyraźniej chcąc upewnić się, że poza Arthurem i Fárbautim Njord nie przywieje im kogoś jeszcze. Znalazłszy się więc we dwójkę na grzbiecie nieumarłego wierzchowca, nie zwlekali niepotrzebnie, decydując się ruszyć w głąb półwyspu.
Za udział w rozgrywce każdemu z Was przysługuje dodatkowe 5 PD.
wszyscy z tematu