Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    18.11.2000 – Pomnik żelaznego chłopca, Sztokholm – S. Vänskä & Bezimienny: H. Tveter

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    18.11.2000

    Konferencja naukowa poświęcona nowym odkryciom w medycznym świecie galdrów odbywała się corocznie w Sztokholmie. Chociaż zwykle organizowano ją na głównej auli lokalnego instytutu, tak w tym roku zdecydowano o przeniesieniu jej do sali teatralnej Opery Królewskiej. Budynek ten był duży, majestatyczny i doskonale podkreślał charakter jaki starano się nałożyć na rzeczone wydarzenie – dzisiejsza bowiem edycja była okrągłą rocznicą, podobno osiemdziesiątą, a może osiemdziesiątą pierwszą, jeżeli plotki o błędach w archiwach okażą się prawdziwe. Co jednak wiadome – Tveter nie mógł opuścić zdarzenia na które z ojcem przyjeżdżać zaczął już w momencie ukończenia akademii, kiedy to postanowił dalej kroczyć podobnymi do jego ścieżkami. To tutaj, w Sztokholmie co roku zlizywał wiedzę z palców naukowców, może z przerwami na momenty w których rodziły mu się dzieci, ale mniejsza o to.
    Tym razem sam miał opowiedzieć o swoich badaniach na temat słabowitości na przykładzie własnych córek. Właściwie doskonale wiedział, że gówno wiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w kwestii tej nieuleczalnej choroby pozostaje niczym pies goniący własny ogon (ironiczne, jeżeli weźmie się pod uwagę własną włochatą ułomność). Za każdym razem w swoich badaniach napotykać musiał ścianę, wielki mur, w który to ledwo oszczerbił przy waleniu o niego głową. Uznawał jednak możliwość posłuchania innych za inspirującą – w końcu mało kiedy samotny naukowiec pozostawał w swoich badaniach skuteczny. Nawet geniusze potrzebowali swojego zespołu badawczego, a poszukiwanie tęgich głów poza granicami Midgardu mogło działać orzeźwiająco. W końcu kto mógł wiedzieć jak jego referat zostanie skomentowany przez starszych medyków?
    Teraz szli razem, w trójkę – Hans, jego znajomy psycholog i jego żona. Być może i Hans powinien pojawić się na salonach z małżonką, może wyszłoby to bardziej taktownie i oszczędziłoby mu niewygodnych pytań o pozostawioną gdzieś z dala za sobą matkę jego dzieci i sukę Gleipniru w jednej osobie. Wolał jednak nie widzieć jej parszywej twarzy. Niech założy na dziś wieczór, że ta zajmuje się dziećmi. I niech zajmuje się nimi do końca świata.
    Nikolai postanowił udać się do dopiero zauważonego sklepu „po papieroski”, jak to nazwał. Hans rozejrzał się za nim, jednak nie powiedział nic. Nawet gdyby chciał, ten podreptał już ku rozświetlającej wieczorną uliczkę Sztokholmu wystawie Tabak Shopu prowadzonego przez śniących.
    - Nie, to nie – prychnął Hans, przysiadając na murku zaraz obok i zagrzebawszy w kieszeni eleganckich spodni. Wyciągnął z nich pudełko klasycznych zapałek i wymiętą paczkę fajek marki popularnej wśród śniących. Rzadko sięgał po wynalazki spoza magicznego świata, nie wyobrażał sobie jednak palić papierosów innych od tych z filtrem, a czasami nawet… - Gdyby spytał, może nie musiałby latać po sklepach. – Potrząsnął pudełkiem z zapałkami przy uchu żeby upewnić się, że nie wyjdzie na takiego samego idiotę jak jego kolega. Potem rozsunął opakowanie i zaproponował Sohvi by ta poczęstowała się papieroskiem. Nie podpalił jej fajki niczym dżentelmen wychodząc z założenia, że ta doskonale poradzi sobie sama, nie miała w końcu osiemnastu lat – takie sztuczki wolał zachować na pragnące uwagi i dobrego traktowania małolaty. Cudzym żonom pewnie wszystko było już jedno.
    Stojąc w ten sposób, Hans nie próbował na siłę zapełniać ciszy miedzy nimi. Nie był typem głupiego gaduły, który nie umiał wystać w ciszy. Zresztą – o czym miałby pogadać z Sohvi której praktycznie nie znał? Wspiąć się na wyżyny otwartości i zapytać o to w jaki sposób pozbyć się z życia własnej żony? Kolejnej.
    Nie był głupi. Kobiety i ich solidarność jajników sprawiała, że jej rady, chociaż niewypowiedziane, wydawały się w głowie od razu skreślone i nietrafione.
    Jakiś mężczyzna przeszedł obok pomnika ustawionego z przeciwka, przejechawszy dłonią po głowie żelaznego chłopca. Nic dziwnego, ledwo by to zauważył. Dopiero gdy przypatrzył jak jakaś kobieta pozwala dziecku – po raz kolejny - pogłaskać głowę pomnika, śmiejąc się przy tym i tłumacząc coś po Szwedzku, skrzywił się nieco i przekrzywiwszy głowę, byle tylko obniżyć się nieco ku niższej sylwetce Vanhanen zapytać:
    - Jak to działa? – w głosie drzemała szczera konsternacja. Nie znał się na szwedzkich zabobonach czy gusłach – po prostu ze zwykłej, ludzkiej ciekawości próbował zrozumieć czemu kolejna osoba właśnie położyła trzy cukierki zaraz obok pomnika tego dzieciaka.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Nie przywykła towarzyszyć mężowi w jego wyjazdach zawodowych – nudziły ją naukowe spędy, na których prawiono o tematach dalekich jej zainteresowaniu, nudzili ją jego koledzy, w większości zapaleni psychologowie jak on, ale w przeciwieństwie do niego w większości wybrakowani pod względem charyzmy i ujmującej błyskotliwości, drażniący ją ponadto powszechnym dyskretnym seksizmem, na którego prawach subtelnie wykluczano ją z rozmów; nudziły ją również ich partnerki, na których pastwę ją wtedy pozostawiano, a w których towarzystwie nigdy nie potrafiła odnaleźć wspólnego języka, być może przez zawczasu zepsuty nastrój, być może przez to, że zdawały się z jakiegoś powodu zadowolone ze sprowadzania ich do zaledwie uwieszonych na męskich ramionach błyskotek. Zdarzały się, oczywiście, w całym tym nieszczęsnym bagnie diamenty kobiecych figur rzucających swym intelektem satysfakcjonujący cień na mrowiące się w oczach nazwiska uczonych mężczyzn, przedmiot ich pasji wykraczał jednak daleko poza jej własne, nie potrafiła ich więc nigdy zatrzymać przy sobie na dłużej, a wszelkie próby skierowania dyskusji na tematy przystępniejsze jej naukowej niewiedzy zdawały jej się umniejszającą obelgą dla ich pracy, więc w końcu one również przestały ją wystarczająco zabawiać – Nikolai musiał więc pogodzić się z jej ciągłymi odmowami i unikami, które znosił zresztą, jak zwykle, nadzwyczaj wyrozumiale. Dzisiejsza okazja była jednakże wyjątkowa, tak ważne w jego naukowych kręgach wydarzenie dosięgło swojej osiemdziesiątej, okrągłej rocznicy, z tego powodu wszystko miało być większe, pompatyczniejsze, wspanialsze, być może mniej dla niej nużące, o czym potrafiła się nawet łudzić, dowiadując się o przeniesieniu imprezy w progi bardziej jej odpowiadające; choć nawet gdyby miało nie być, nie potrafiłaby odesłać go po raz kolejny samego, bez pokrzepiającego akcesorium swojej obecności, musiała widzieć wprawdzie, jak bardzo jest to dla niego ważne – gdyby nie przyznał tego sam między pieszczotami nieomal błagalnych pocałunków, zdradzały go jeszcze nerwowe przygotowania, zakup nowego eleganckiego rynsztunku włącznie z misternymi spinkami do mankietów, przy których wyborze była mu absolutnie konieczna, otwarte zaproszenie ostentacyjnie pozostawione na stole czy wyraźna obręcz zakreślająca dzisiejszą datę jaskrawą czerwienią w kalendarzu, aby nie przydarzyło jej się niechcący jej przeoczyć.
    Takim sposobem szli teraz razem, w trójkę – Sohvi, jej mąż i jego znajomy genetyk. Nie miała jeszcze okazji poznać go bliżej czy wprawdzie jakkolwiek, dlatego obserwowała prowadzoną przez nich swobodnie rozmowę w milczeniu, powstrzymując się, wyjątkowo, przed wtrącaniem swoich trzech groszy, udając szczególnie zajętą lustrowaniem znajomej, bliskiej jej scenerii sztokholmskich uliczek. Nikolai, wyraźnie dzisiaj uszczęśliwiony, trzymał ją za rękę, jakby powrócili do odległych czasów swoich pierwszych wspólnych miesięcy; od dawna już nie folgowali podobnym wylewnym gestom, w dużej mierze przez jej własną powściągliwość, którą wspaniałomyślnie respektował, ale dzisiejsze okoliczności wtrącały ją w złagodniały, łaskawy nastrój, dlatego ustępliwie nie oponowała, choć zdawało jej się to poniekąd niedojrzałe i niestosowne dla ich związku.
    Puścił ją wreszcie, by oddalić się pośpiesznie w kierunku zauważonego sklepu; potarła wtedy dłońmi o siebie jakby dla rozgrzania zmarzniętych palców, z rozbawieniem spoglądając ku Hansowi, kiedy zapałki zagrzechotały mu w ściskającej kartonik dłoni. Dopiero teraz pozwoliła sobie przyjrzeć mu się uważniej, przestudiować charakterystyczne rysy, w którym królewski prym niewątpliwie wiódł okazały, szlachetnie garbaty, ale zauważalnie koślawy nos. Poczęstowała się bez wahania zarówno papierosem jak i zapałką, pośpiesznie wsuwając pierwsze między karmin warg, siarkową główkę drugiego pocierając pośpiesznie o bok kartonika, palcami wolnej dłoni asekuracyjnie wspierając męską rękę, która go dzierżyła. Przytrzymała gryzący kłąb w płucach, strząsając z zapałki płomień, nim nie upuściła jej pod nogi, spojrzeniem podążając za wzrokiem Hansa ku małej figurce zaczepianej palcami przechodzącego mężczyzny.
    Ludzie wymyślają sobie najdziwniejsze sposoby na szczęście – odpowiedziała, podrzucając mu krótkie spojrzenie, nie zatrzymując go dłużej na nachylonej ku niej twarzy niż niewygodny ułamek sekundy. Obserwowała przez chwilę oddalającą się od pomnika roześmianą kobietę z dzieckiem. – Nie działa wcale – dodała cierpko, opuszką kciuka w łagodnej zadumie potrącając filtr papierosa, na którego białej powłoczce odcisnął się ślad jej szminki. Jak przez mgłę przypominała sobie młodszą siebie, nachylającą się nad figurką w ostatecznym akcie desperacji jeszcze za czasów studiów, choć nie pamiętała, co ją do tego wtedy skłoniło: sesja? niedoceniona przez profesora praca? studencka nędza? list od ojca? kolejne nieodwzajemnienie? Na podeście leżała niewielka sterta pozostawionych cukierków, czekając zapewne na wizytę jednego z lokalnych bezdomnych.
    Masz ochotę na czyjeś marzenia? – spytała, podnosząc znów na niego krótko spojrzenie, przekornie poważne. – Czasami zdarzają się te z rumem; mój ulubiony smak desperacji.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pewnie Nikolai mógłby próbować wytłumaczyć im to wszystko od psychologicznej strony. Ten spokój ducha który mogli odczuwać napełnieni nawet bzdurną nadzieją przechodnie. W końcu chyba właśnie o to chodziło we wszystkich mitach, które dawne kultury czy wierzenia pchały im wszystkim do głów - poczucie swojej niższości wobec woli sił wyższych czy możliwości wytłumaczenia wcześniej niezrozumiałych procesów.
    Miało to oczywiście niepodważalny sens do momentu, gdy przypadkiem pokryło się z prawdą. W końcu gdy wyuczony na blachę student przychodził tu po to by cukierkiem przekupić chłopca z pomnika do zapewnienia mu pomyślności lub gdy zupełnie zdrowy człowiek liczył na dobrą diagnozę, po drodze pogłaskawszy go po głowie… To chyba nie było się o co martwić.
    Gorzej gdy taki dajmy na to… Zrozpaczony posiadaniem już czterech córek ojciec spróbuję poprosić o pierwszego syna lub śmiertelnie chory o kilka lat życia. I o ile z chorym problem się rozwiązuje - ten umrze i nawet nie będzie pamiętał, że magia pomnika go oszukała, tak ojciec zastanowi się i dojdzie do jednego z dwóch wniosków: że to wszystko to chała albo że zrobił coś nie tak, położył za mało słodyczy lub pogłaskał jego głowę niewłaściwie (może należało od prawej do lewej, zamiast od tyłu do przodu?).
    Dlatego właśnie nigdy nie uwolnią się od zabobonów. Bo pięćdziesiąt procent społeczeństwa wciąż wyda na świat dzieci którym przekaże te bzdurne przekonania.
    I nawet jeżeli w momencie młodzieńczego buntu przestaną w to wierzyć, to z czasem spróbują. Tak tylko z ciekawości.
    Hans jako człowiek wykształcony mógł jedynie prychnąć na to wszystko z politowaniem. W końcu sam wyrósł z takiej naiwności już pewnie długie lata temu, może jeszcze w czasie swojego pobytu w akademii. Rozejrzał się tylko prędko, gdy Sohvi zaczęła zbliżać się do pomnika i podreptał za nią te kilka kroków, wypuszczając dym nosem.
    Kilka pobliskich latarni zapaliło się, podkreślając kolejne kontury tkanki miejskiej Sztokholmu. Skąpany w tytoniowej chmurce obserwował jak urzędniczka pochyla się nad cukierkami i próbuje odgadnąć ich smak. Sam Tveter wyszczerzył się tylko do siebie i swoich myśli, w których to wyobrażał sobie obecnie konsumpcję słodyczy.
    A to co widział przed oczami wyobraźni bardziej go zawstydzało niż cieszyło, stąd siląc się na wydobycie z siebie najpiękniejszego uśmidchu na jaki go stać - pochylił się ku niższej Sohvi.
    Nie, nie mogę. Dbam o linię - przyznał się figlarnym tonem, jednak coś w jego mowie ciała sugerowało zawoalowaną złośliwość. Przemknął spojrzeniem po sylwetce Sohvi i dopiero dodał: – Poza tym mam uczulenie na desperację. Ale ty się nie krępuj, na zdrowie.
    Zasłonił swój durny uśmieszek wciśniętym w usta papierosem i zaciągnął się solidnie. Na chwilę opuścił wzrok, jednak przegrał z ciekawością która kazała mu ponownie spojrzeć na Vanhanen i śledzić jej dalsze działania.
    W końcu kto wie czy Hans ocenił ją jako wystarczająco szczupłą by mogła spokojnie skonsumować trochę słodkości, a może była już wystarczająco słodka by słodyczy jej już wystarczyło? Ostatecznie mógł uznać ją za zbyt tłustą. Kto wie, kto wie…
    Podobno miał idealną urodę torreadora, a słowa te można byłoby potraktować niczym płachtę. Na śniącą.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Zdarzało jej się w przeszłości obserwować przystających przy pomniku ludzi, przesiadywać w nieistniejącej już dzisiaj kawiarni przy stoliku obok okna lub na ławce nieopodal, zabawiając się odgadywaniem ich intencji z równą pasją, z jaką możnaby rozwiązywać krzyżówki dla zajęcia wyjątkowo doskwierających myśli podczas bezsennej nocy. Nie miała nigdy wobec nich wiele empatii bądź zrozumienia, jedynie znużoną, beznamiętną uwagę, kiedy nakładała im na barki brzemienia domyślnych żądań czy problemów – mężczyzna proszący o wygraną na loterii, inny o powstrzymanie postępującej łysiny, kobieta odliczająca skrupulatnie czas w kalendarzu do dnia, w którym jej mąż wreszcie w niego kopnie, ładna studentka biegnąca na ważny egzamin po upojnej nocy z przypadkowym chłopakiem (zarumieniona, zmierzwiona, z ciemną plamą pąsu na szyi tuż nad kołnierzem; miała nadzieję, że na nią spojrzy, ale odeszła w pośpiechu, nie odwróciwszy się ani razu), dzieci ze swoimi infantylnymi, niedorzecznymi marzeniami, jakie nigdy nie mogły się spełnić. Pragnienia, absurdalne, śmieszne, desperackie, najbardziej parszywe – te zabawiały ją najskuteczniej – których spłachcie wcierano żelaznemu chłopcu w wyświechtany czubek głowy nieustannie, z przesądną zuchwałością, że jakaś siła wyższa ma cierpliwość ich wysłuchiwać.
    Ona – pijana, nienawidząca pospolitości życia wśród śniących, czekająca wciąż z żałosną wiernością na swoją złotą przepustkę, iskrę magii przeskakującą między opuszkami pokaleczonych dłutem palców. Nie działa wcale. Całe liche szczęście, jakie osiągnęła, zawdzięczała tylko sobie.
    Nachylając się nad niskim cokołem, rozgarnęła szeleszczące zachęcająco kolorowymi papierkami cukierki, wprawnym okiem poszukując czegoś, na co mogłaby mieć ochotę, niezbyt przejęta możliwością zostania na podobnej kradzieży przyłapaną. Impulsywnie podjęta głupota wzbudzała w niej wprawdzie przyjemny, czupurny przebłysk sztubackiego entuzjazmu, jakąś naiwną, niewinną wesołość sprzężoną z myślą, że nie wypadało tego robić – nie wypadało w ogóle, ale jej być może szczególnie: dystyngowanej żonie poważanego psychologa, elegancko odzianej na uroczysty wieczór, na co dzień nieco zbyt poważnej i szorstkiej urzędniczce, na domiar złego obserwowanej czujnie przez równie dojrzałego mężczyznę, choć zaskakująco niemającego nic przeciwko. Wybrawszy ze sterty trzy słodkości, wyprostowała się i spojrzała na niego z zadowoloną przekorą, rysującą się na krzywiźnie jej warg tym tylko silniej, kiedy się odezwał, śmiało fechtując przeciw niej woalowaną złośliwością. Rozsunęła karmin warg nieśpiesznie, wypuszczając spomiędzy nich mgłę dymu, zza której obserwowała go przez chwilę z odwzajemnionym zainteresowaniem, niedyskretnie rozbawiona.
    W takim wypadku powinieneś kategorycznie mnie unikać – zauważyła w odpowiedzi, wyciągając bezceremonialne dłoń ku jego piersi, bezdyskusyjnie odchylając połę rozpiętego płaszcza, by wsunąć mu dwa cukierki do butonierki. – Mogłabym ci poważnie zaszkodzić – dodała, poprawiając poruszoną poszetkę, podnosząc heban spojrzenia ku równie ciemnym kręgom jego oczu, z wzajemną złośliwością, filuternie prowokacyjną. Z pozornie niewinnym uśmiechem poklepała wyposażoną słodkością kieszonkę, zanim nie cofnęła ręki, czyniąc zarazem przezorny krok do tyłu, wzrokiem sięgając obok jego ramienia w głąb uliczki, w której przepadł Nikolai.
    Nie mam w zwyczaju się krępowaća może mam, ale nie w ten sposób. – Ty też nie powinieneś; jesteś pewny, że nie chcesz spróbować? – spytała, kotwicząc na nim wzrok, przez krótką chwilę niechętna sprostować, co miała na myśli: czy desperację, czy cukierka, czy przesądne głaskanie posążka, na który wreszcie wymownie skinęła z przemyślną opieszałością. Przytrzymując papierosa między palcem wskazującym a środkowym, poczęła odwijać papierek pozostawionego sobie trufla.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Samo to, że bez zawahania zbliżyła się do niego i zaczęła operować tak prowokującymi określeniami przyprawiał go o dreszcze. O jeden, drobny strumień gęsiej skórki rozchodzący się wzdłuż pokalanego skoliozą kręgosłupa, który postawił organizm warga w stan gotowości. Nie miał zamiaru ukazywać jakichkolwiek skłonności do agresji, zarówno przebiegłej, słownej jak i przyziemnej, cielesnej. Był oczywiście niezadowolony z działań Sohvi, która widocznie w dziwaczny sposób wyczuwszy jego lisie, złośliwe intencje, postanowiła zbliżyć się i odpowiedzieć bliźniaczą kpiną.
    Jak zwykle sam siebie ograł. Tak, w końcu przyznanie się do ogrania samego siebie przychodziło sto razy łatwiej niż do tego, że Sohvi posiadała własny, lotny umysł, mogący pozostawać na tym samym, jak i nie wyższym od jego poziomie. To ojciec nauczył go lekceważyć kobiety. Siostrom również próbował wcisnąć do głowy ich zaniżoną wartość, co udało mu się jedynie połowicznie. Czuł, że Sohvi dogadałaby się z Liv, pieprzoną artystką, która potrafiła wejść mu na głowę tak samo jak teraz czyniła to ta pozornie dojrzała urzędniczka.
    - Podobno jesteśmy tym co jemy – zadrwił, spoglądając na proces upychania cukierków za poszetką. Przystawił sobie papierosa do ust i nawet nie zadrżał pod wpływem swawolnych działań Vanhanen. – Grzebanie w kieszeniach ma mi zaszkodzić?
    Nie wiedział w którym momencie wszystko to zaczęło go nawet bawić. Już nie irytować. Teraz wydawał się już niezrażony tym, że Sohvi jako istota kobieca przejawiała jakiekolwiek objawy myślenia. Zaakceptował fakt, że Nikolai jako wykształcony człowiek nie popełniał tego błędu, co Hans i pokierował się w doborze partnerki czymś więcej niż tylko pierwszym wrażeniem, uwarunkowanym jedynie obrazem pięknych, żeńskich buziek. Zresztą, w głowie doszedł już trzy razy do wniosku, że urzędniczka zdecydowanie nie zdobyła sobie męża urodą.
    Małe, skośne i zmęczone oczka. Nietutejsza uroda. Nie wiedział czy miała jakąś wadę zgryzu, czy to cienie w oświetlonej latarniami uliczce po prostu tak zaginały się na jej szczęce. Pewnie nawet nie obejrzałby się za nią na ulicy. Solidne nic specjalnego.
    - Kiedy go zjem będę bardziej słodki czy bardziej zdesperowany? – zapytał równie przekornie co ona, przy okazji pochylając się ku jej uchu, byle nie musieć pleść tych głupot na całą okolicę. Może i byłby gotowy odgrywać takie przedstawienia dla większej grupy, gdyby był pewien, że utarczki słowne będzie w stanie niezaprzeczalnie wygrać. W przypadku bystrej Sohvi nie mógł mieć taj pewności.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Doskonale opanowane niewzruszenie, z jakim znosił jej przekorne zabiegi, podsycały poniekąd jej złośliwy entuzjazm – zastanawiała się, jak daleko musiałaby się posunąć, by wytrącić mu szermierczą szablę zuchwałego, kąśliwego animuszu; by pozbawić go równowagi, wprawić błędnik w pomieszanie przez usunięcie mu spod stóp stabilnego gruntu pysznego rezonu. Choć zgodnie z rozsądkiem nie powinna ulegać podobnie infantylnym impulsom kaprysu, już w szczególności nie przeciwko znajomym swojego męża: ci, w większości, już od dawna wprawdzie mieli o niej wystarczająco niepochlebne zdanie. Wyobrażała sobie, że czujnie wyczekują tylko, aż ponownie powinie jej się w tym wszystkim noga, zagmatwa się w swoje matactwa i manipulacje, obnaży się ze swoją obłudą, by mogli tryumfalnie wyperswadować Nikolaiowi dalsze pobłażanie jej perfidnym występkom. Miarkując Hansa uważnym, rozbawionym spojrzeniem zastanawiała się, czy również do nich należał – do tej ścisłej śmietanki przyjaciół, którzy pod wpływem alkoholu nachylali się ku niemu, żeby namawiać go do odzyskania rozumu postradanego dla pobłądzonej, dwulicowej, ewidentnie wykorzystującej go tylko dla własnej korzyści kobiety. Pomijając w tym, rzecz jasna, wszystko to, o czym nie mogli wiedzieć, co należało tylko do ich dwójki: choć nie byli w zupełności ze sobą szczęśliwi, posiadali wciąż więcej niż niejedno pozornie poprawne małżeństwo, choć w ostatnim czasie Nikolai poczynał nadwyrężać solidny rudyment ich związku narastającymi oczekiwaniami, których obiecywał nigdy przeciw niej nie wyciągać. Przyprawiało to jej miłość, i tak już ograniczoną naturalną niezdolnością pełnego rozkwitu, o niecierpliwą chwiejność – frustrację, przez którą nie potrafiła czuć skrupułów, poszukując rozrywki w najbardziej nieprzyzwoity, mściwy sposób.
    Być może miała nadzieję, że Hans, istotnie, był jednym z nich – jednym z tych mężczyzn, ciekawych ziarna prawdy w niegdysiejszych plotkach, poddających jej wierność podejrzliwości, liczących na błąd, o którym będą mogli mu donieść, dowód na to, jak okrutną, pozbawioną serca, obłudną kobietą była; choć z Nikolaiem była zawsze przecież szczera. Nie dam ci nigdy rodziny. Nie oddam ci nigdy w zupełności siebie, ale to nie znaczy, że cię nie kocham.
    Lekceważysz mnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, bezceremonialnie przyciskając go do ściany śmielszym atakiem, pozwalając, by kąciki warg zachwiały się w wyzywającej nonszalancji. Nie zamierzała wprawdzie posuwać się daleko, ale kusiło ją przekonanie go, że byłaby do tego zdolna; do rzeczy dalece gorszych niż desperacja wdzierająca się w jego kieszenie. Nie odsunęła się, kiedy znów nachylił się ku niej – do czego miał wyraźną, fortunną skłonność – tym razem jednak, zamiast odwracać spojrzenie w przejawie dyskomfortu, wytrwale ścierała bystrość jego spojrzenia z czupurnością własnego. Przez zapach tytoniu wyczuwała charakterystyczny, niewyszukany zapach męskich perfum, zadrażniający jej nerwy; o policzek otarła się mgiełka zaprawionego dymem oddechu.
    Miejmy nadzieję, że wzbudzają desperację – odpowiedziała, przechylając twarz ku niemu, równie bezprecedensowo. – Jeśli poczęstujesz nimi którąś z kobiet, być może uda ci się nie wracać dzisiaj samemu. Obawiam się, że przyprawienie siebie o więcej słodyczy mogłoby okazać się niewystarczające – choć jej słowa nie pozostawiały na nim suchej nitki, folgowała wciąż w tym wszystkim filuternej nucie, łagodzącej poniekąd wybrzmienie godzących go złośliwości. – Choć kto wie? Myślisz, że potrafiłbyś być odpowiednio przekonujący? Możemy to przećwiczyć.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie odpowiedział na pytanie o lekceważeniu, co było już chyba dobitnym dowodem na to, że mogła nie mieć w swoich przypuszczeniach tak wielu błędów logicznych. Co gorsze jednak – budowanie tego całego dziwnego napięcia i atmosfery złośliwości i niedopowiedzeń zaczynało coraz bardziej podobać mu się w sposób wręcz nietaktowny. Do tego stopnia wręcz, że momentalnie chciał ulotnić się z miejsca, byle tylko nie okazało się, że ten cały  wieczór miał znajdować się w dobrym nastroju tylko dlatego, że ten krótki, improwizowany moment zapewnił mu radochę.
    Przyznanie się do tego, że spędzanie czasu z żoną kolegi sprawia mu jakąkolwiek przyjemność ciężko przechodziło mu przez wąskie gardło myśli. Sprawiało, że miał ochotę podrapać się po fałdach mózgu i wyrzucić z siebie chociażby cień sympatii wobec Sohvi, której cień uśmiechu malujący się na twarzy sugerował, że i ona sama czerpie z tego wszystkiego jakąś cholerną satysfakcję. Jakby dręczenie drugiej osoby swoimi stanowczymi złośliwymi igraszkami było dla niej sensem obecnej chwili. Jakby wyczuła go i wodziła za nos.
    Czuł się niewygodnie przebywając w środowisku osób, które dopiero poznawał, a które już wydawały się mu tak bardzo podobne do niego samego. Przynajmniej pod względami które teraz mógł zaobserwować, w końcu nie potrafił czytać w myślach, ba – w przypadku Sohvi chyba nawet bały cię zaglądać do jej głosy byle tylko nie zaskoczyć się jeszcze mocniej…
    - Karmisz męża podobnymi? – zapytał tylko. Nie sugerował nic głośno, nie mówiąc na ten temat ani słowa więcej, po prostu pozwalając Vanhanen złapać własne domysły za rogi. W końcu jej obraz, który to Tveter coraz mocniej zarysowywał sobie w głowie, sugerował, że ta od razu zrozumie ten zawoalowany dyshonor. Dopiero potem, kiedy ta postanowiła nie pozostawić na jego dumie ani suchej nitki, wyprostował się i wyjmując z kieszeni jeszcze jednego cukierka, złapał go za skrawek owiniętego papierka, by po chwili pomerdać nim przed oczami urzędniczki w prowokującym geście. – Zjedz jeszcze jednego, na takie jak ty jeden może okazać się niewystarczający, a chciałbym, żeby wszystko odbyło się wiarygodnie.
    Upuścił truflę na jej dłoń, a potem sam wyciągnął jednego dla siebie. Niedokończonego papierosa upuścił na ziemię, nie martwiąc się potencjalnym marnotrawstwem – w końcu w swoim głupim zadufaniu założył, że zwyczajnie go na to stać. Potem zaszeleścił papierkiem i również – zrzucając go na ziemię, już przemielił cukierka w ustach. Docenił absolutny brak polotu w smaku – niskiej jakości czekoladę, mierne nadzienie i tandetną szatę graficzną na papierku. Potrafił w końcu zwrócić uwagę na Sohvi  i w jakiś sposób ją docenić, zatem pochylenie się więc nad paskudztwem oferowanych przez nią słodkości było… Małym piwem? Tak się mówiło?
    Tveter wbrew zdrowemu rozsądkowi i dobremu smakowi wyminął Vanhanem i postanowił usiąść na powierzchni pomnika, tuż obok chłopca, jakby składając siebie samego w największej, słodkiej ofierze o pomyślność. Zarzucił nogę na nogę niczym lalunia i teatralnym gestem dłoni… Zaprosił. Pokazał, że czeka.
    - Musisz zacząć, bo ty grasz tutaj zdesperowaną. Tak tylko przypominam.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Pytanie, wymierzone jej z tak satysfakcjonującą precyzją, jakby czytał jej istotnie w myślach, sprawiło, że zaskoczyła samą siebie nagłym, niepowściągniętym zawczasu, krótkim rozbłyskiem najszczerszej wesołości – rozbawienia nienoszącego, o dziwo, cienia zadziornej złośliwości, którym kalała nieustannie uśmiechnięty grymas ust. Nie spodziewając się tego sama, uniosła mimowolnie dłoń ku twarzy, muskając karmin warg bladymi opuszkami, jakby chciała zasłonić przed nim ten urywek autentycznej, beztroskiej uciechy, nagiej, wyszarpniętej spod ścisłego opanowania ekspresji, rozjaśniającej jej ciemne spojrzenie i rozganiającej z łagodności rysów, chociaż na chwilę, przemyślną perfidię. Nie potrafiła wskazać wprawdzie, co w tym ją tak rozbawiło – czy jego zdumiewająca bezczelność, czy przypadkowość zbieżności celnego sztychu z jej przemyśleniami, czy może zwyczajnie udany żart, gdyby odrzeć go z podszycia możliwej zjadliwości, jeszcze bardziej udany, gdyby nie odzierać go wcale; być może insynuacja, że Nikolaia mogłaby przy niej zatrzymać zwykła, pospolita desperacja. Wyłowiony z butonierki cukierek zakołysał się tymczasem przed jej oczami w odwzajemnionej prowokacji, utrudniając jej jeszcze powrót do wcześniejszej powściągliwości, wobec czego porzuciła podobne starania na dobre, chwytając pojednawczo zaserwowaną jej z ripostą słodkość w smukłe palce, nie walcząc z nietypowo łagodnym grymasem rozbawienia kwitnącym na jej licu ani nie próbując go dłużej zaostrzać na potrzeby odgrywanej utarczki.
    Idąc za jego przykładem, udręczyła płuca ostatnim, nieelegancko głębokim haustem tytoniu, wstrzymanym na chwilę w piersi, kiedy upuszczała niedopałek pod skwapliwą podeszwę niepozornej, beżowej szpilki, rozcierając rozżarzone trzewia na zimnym bruku. Z niecofającym się rozbawieniem i kłębem dymu nieśpiesznie wydychanym przez rozchylone usta obserwowała, jak mężczyzna rozpakowuje swojego cukierka i wyrzuca papierek na chodnik równie nonszalancko, bez choćby cienia refleksji nad profanacją popełnianą przeciw – i tak już wątpliwej – czystości sztokholmskich uliczek. Zuchwale przy tym dotrzymała mu zresztą kroku, poddając się tej osobliwej sztubackiej bezmyślności, w jakiej oboje wbrew swojej słusznej dojrzałości odnajdywali jakąś prostoduszną, pokrętną rozrywkę – podmuch wiatru zwiał zresztą wkrótce dowody zbrodni spod ich stóp, ponosząc je dalej w uliczkę, z dala od nieporuszonych, jałowych sumień; podążała wzrokiem za ich oddalającym się szelestem, smakując na języku słodkość przełamaną przyjemnie orzeźwiającą uszczypliwością rumu.
    Maniera, z jaką Hans odsunął się, by przysiąść na cokole pomnika, zarzucając wdzięcznie nogę na nogę, podtrzymywała jej dobry nastrój skutecznie – tak samo, jak zachęta, której nie zamierzała odmawiać. Równie teatralnym gestem odwróciła na chwilę lico, by odchrząknąć delikatnie i przesadnie urokliwym gestem odgarnąć kosmyk włosów za ucho, podrzucając mu spod rzęs niby ukradkowe spojrzenie, nim nie zwróciła się ku niemu wreszcie, z uśmiechem przymilnie słodkim, choć zdradliwą iskrą przekorności pobłyskującą w ciemniach źrenic.
    Panie Tveter, czy pozwoli pan? – spytała, choć nie oczekując odpowiedzi, bo jeszcze zanim pytanie zdążyło wybrzmieć zupełnie, siedziała już u jego boku, przechylona łagodnie na jego ramię, kolanem dotykając zupełnym przypadkiem jego uda. – Pan bez małżonki? Co za strata, że nie mogła wysłuchać pańskiego tak zajmującego wystąpienia, doprawdy szkoda, że jej tu nie ma. Przyznam szczerze, że sama cały wieczór dzisiaj o nim nieustannie myślę, wie pan, zastanawiam się– proszę mi wybaczyć – mówiąc to, odchyliła ramię, którym do niego przylegała, by wesprzeć dłoń o zimną płytę cokołu za sobą, spoglądając ponad jego ramieniem ku niemu czujnie, z niesfornym uśmieszkiem chyboczącym się w kącikach ust – ale nie mogę nie zastanawiać się, czy doktor nie zgodziłby się zająć słabością… innej natury? Pasja, której dał nam pan dzisiaj przykład, napawa mnie wprawdzie znów dawno utraconą nadzieją – utrzymanie wesołości na krótkiej wodzy opanowania wyraźnie poczynało sprawiać jej przy tych słowach kłopot.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    To wszystko było tak przerysowane i śmieszne, że chyba tylko w dziwny sposób wydobyta z dnia umysłu silna wola przytrzymywała jego policzki w poważnej pozycji. On siedział tutaj właściwie niczym dziewczę, świadome swojej atrakcyjności i kuszące zarzuconą na nogę nóżką. Poruszał nią nawet w pewnej gracji, nie zwracając uwagi na to, jak komicznie musiał wyglądać z boku, ba – kiedy kręcił beztroskie kółka czubkami swoich butów, wyobrażał sobie chyba wszystkie najmroczniejsze wizje, byle tylko zachować powagę w trakcie odgrywanych przez ich oboje scenki rodzajowej.
    Złożył dłoń na własnej piersi, gładząc nieśmiałymi palcami kołnierz płaszcza. Widocznie chciał udać onieśmielonego tak dużą uwagą płci pięknej mężczyznę, który albo nie przywykł do tak dużego zainteresowania, albo zwyczajnie czuł się urzeczony jej niesamowitym urokiem, pięknem, elokwencją wyrażaną w zdesperowanych słowach. Nie był nawet pijany, a czuł, że jego umysł bawił się jak na haju. Ba – sam ciężko mógł przed sobą przyznać się do tego, że potrafił bawić się tak dobrze w momencie losowej wymiany zdań, przeradzającej się w coś większego, w żywe przedstawienie prezentowane przed publicznością księżyca, nocy i pomnika, na którym to obydwoje zasiedli. Niestety, wszystko co dobre musiało się kiedyś skończyć. O ile jeszcze nie w tej chwili, to praktycznie od razu po słowach, które z siebie wydobył, nachylając się  wręcz nachalnie ku Vanhanen.
    - Moja małżonka ma tak wiele na głowie, do tego stopnia, że często kiedy nie ma mnie obok zapomina, że istnieję – opowiedział, widocznie próbując odgrywać grę na emocjach i budować dziwne, tajemnicze napięcie. Granie porzuconego i zaniedbanego mężczyzny średnio mu pasowało, ale jej samej też dziwnie było w tym całym przymilaniu się do niego. – Zawsze uważałem ją za swoją słabość, ale dzięki temu wiem, jak rozpracowywać te innych. Wiem o jaki typ osłabienia ci chodzi, moja droga, ona też kiedyś go czuła… – mówiąc to, już pochwycił ją za dłoń, a potem zaciskając swoje zimne na kość palce wokół tych jej, obecnie równie skostniałych. Kiedy to się stało, nie obejrzał się w bok, a szkoda, może wtedy zauważyłby, że drzwi od TabakaShopu otwierają się, a Nikolai rozgląda się po otoczeniu, próbując doszukać się ich… Na ten moment bezskutecznie. W końcu usiedli gdzieś za murkiem. Kto pomyślałby, że w ogóle przysiądą?
    - Widzę jak na mnie patrzysz, nie możesz oderwać ode mnie wzroku cały wieczór. Nie udawaj, że nie wiesz w co gramy. To moja aura huldrekalla, demoniczna moc wyciąga po ciebie swoje macki – mówiąc to już puścił jej dłoń, żeby wstać z powierzchni pomnika i nachylając się wciąż ku jej osobie w swojej smukłej pozie, ledwo powstrzymywał już rozszalałe w jego ciele rozbawienie. Miał wyraźnie skończyć już, bo dłoń opadła mu na twarz, jakby chciał powstrzymać się od śmiechu za wszelką cenę albo chociaż ukryć ten wesoły grymas za powierzchnią palców… Ale musiał. Musiał dodać jeszcze coś, nim parsknął absolutnie. Głos pełen zawahania wycedził w końcu jeszcze: - Chodź za kulisy, wymienimy oddechy.
    Aż wreszcie wybuchnął śmiechem, cofając się o kilka kroków w tył, byle odrobić się bokiem do Sohvi i nie kazać jej znosić widoku jego łez, napływających do oczu ze śmiechu. Wszystko co zrobili było tak głupie, że aż nie wierzył, jak dobrze potrafił się przy tym bawić.
    - Jesteś niemożliwa – dodał jeszcze, zanim zauważył, że żwawym krokiem zbliża się do nich Nikolai. Kiedy spostrzegł go, od razu skupił na nim całą swoją uwagę, widocznie przeczuwając, że ze swojej radości przyjdzie im się wytłumaczyć. Hans średnio miał ochotę odpowiadać na pytanie „co ich tak bawi”, więc równie dobrze – odpowiedzią tą mogła zająć się Sohvi, albo mógł nie zajmować się nikt.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    W pewien zaskakujący sposób urzekającym było uchwycić szanowanego, poważnego Hansa Tvetera w podobnej sytuacji, podobnej pozie, podobnie beztroskiej uciesze płynącej z absurdalnie infantylnej, impulsywnie powziętej zabawy – miała o nim wprawdzie do tej pory wyobrażenie daleko odbiegająca od doświadczanego obecnie wizerunku mężczyzny skłonnego popadać w tak swobodną niedorzeczność, wdzięcznie dostosowującą się do jej własnych prowokacji. Należało przyznać wprawdzie, że nie znała go wcale, wyraźnie jeszcze bardziej niż początkowo sądziła; uznawała go bowiem pochopnie za osobę raczej zwyczajem ścisłych umysłów sztywną, nieplastyczną, niechętną spontaniczności, przede wszystkim jednak zgorzkniałą, być może przez jego znużone spojrzenie, kształt oczu i ułożenie brwi nadające mu przygnębiony wyraz, być może przez grymas, w jaki naturalnie układały mu się wąskie usta czy spoważniałą cierpkość – osobliwie w tym przyjemnego – głosu, gdy prowadził rozmowę z rodzaju bardziej obowiązkowych niż chętnych. Siedział tymczasem obok niej, z przerysowanym onieśmieleniem zataczając kółka czubkiem zwisającego w powietrzu buta, poniekąd z odgrywaną nerwowością, poniekąd jakby dość uważnie pilnując, by kręgi zamykały się rytmicznie i równo. Wydobywało to z niego przebłysk charyzmy, o jaką go nie podejrzewała, a którą dostrzegała teraz z niemałym zadowoleniem, że tak spolegliwie dotrzymywał jej kroku, brnąc z nią w teatralne androny nieprzystojne ludziom ich wieku, statusu i pokroju. Bo choć przyznawała to niechętnie, przymuszając się, by rozgryźć gorczycę nasuwającej się na myśl refleksji, obawiając się słusznie jej drażniącej niesmaczności, odnosiła wrażenie, że istotnie łączyło ich więcej niż wstępnie założyła. Więcej jeszcze, jak się domyślała, niż wspólny papieros, przyjemność prowokacji, konfidencjonalna rozrywka pod wieczornym niebem, satysfakcja, do której żadne nie chciało się przyznać – zaistniałe między ich dwójką i małym chłopcem z żelaza, ślepo oglądającym wystawiane na jego cokole przedstawienie.
    Znosiła wytrwale bezceremonialne ukrócanie jej przestrzeni, kiedy się ku niej nachylał, przyjmując to zresztą nawet z odgrywaną znakomicie wdzięcznością, na ułamek sekundy spuszczając ciemne spojrzenie ku jego ustom, w cierpliwym wyjaśnieniu opowiadającym jej o nieszczęsnej, nieobecnej małżonce. Z filuternym błyskiem podnosiła później wzrok z powrotem na spotkanie spoglądającym na nią źrenicom, gdy przechodził zadowalająco gładko do tematu interesującej ją słabości. Drgnęła, poczuwszy palce oplatające się wokół jej dłoni w autentycznym zaskoczeniu, którego refleks odbił się w ciemniach tęczówek i zawahaniu dotychczasowej śmiałej ekspresji, nim nie odzyskała rezonu, jakby pospiesznie, ze skrupulatnością odbudowując swój wcześniejszy animusz, przyzwalając mu na tę okazyjną poufałość bez oporu, tak jak on zupełnie nieświadoma, że dany im czas na tę impulsywną farsę gwałtownie się kurczył.
    Przechyliła nieznacznie głowę, wysłuchując jego kolejnych słów z rosnącą uciechą; Hans wczuwał się w swoją rolę zupełnie nieprzekonująco, bo rozbawienie wyzierało mu spod teatralnych gestów trudne do przeoczenia, był w tym jednak zdumiewająco czarujący, właśnie przez tę infantylną, szczerą wesołość. Choć wspomnienie huldrekalla było ciosem nieświadomie wymierzonym jej ego, pobłażliwie nie zwróciła na to uwagi, uciszając skuteczni wszelkie odruchy zakorzenionej w sercu mściwej awersji. Wtórowała mu zamiast tego równą radością, przełamując przypadkiem utrzymywaną usilnie mimikę drżeniem unoszonych kącików ust, pochyleniem na chwilę czoła, jakby chciała jeszcze okiełznać śmiech – bezskutecznie – wspierając je nieomal o jego ramię.
    Chodź za kulisy, wymienimy oddechy – grande finale spektaklu, przy którym musiała złamać się zupełnie, parsknąć powściąganym w granicach elegancji, perlistym śmiechem, za którym złamał się również, stojąc już przed nią, odwracając się, słaniając pod obuchem rozbawienia, co wprawiało ją w jeszcze tylko gorszą słabość. Uniosła dłoń, pamiętającą jeszcze zimny dotyk jego palców, do oczu, by opuszką delikatnie zetrzeć wilgoć z dolnej linii rzęs. Nikolaia dostrzegła tuż przed nim, w momencie, w którym sprawiał jej tak przyjemny, satysfakcjonujący komplement; zmiarkowała się odrobinę, uciszając śmiech drżący jeszcze w piersi, nie gubiąc jednak uśmiechu ani zuchwałości.
    Niko – powitała go wesoło, kiedy zbliżył się do nich, wyciągając ku niemu dłoń, by pomógł jej podnieść się z cokołu pomnika. Wsunęła się przy tym chętnie pod jego objęcie, niezmiennie ubawiona. – Słyszałeś już żart o wargu na smyczy? Ja dotąd też nie, tymczasem puenta jest doprawdy wyśmienita: nie musimy dziś pilnować naszego drogiego przyjaciela, z imprezy niechybnie wyjdzie sam, wierny żonie – wyjaśniła się niekonkretnie, ale śpiewnie, spoglądając z przyjazną złośliwością ku Hansowi, nieświadoma, jak trafną strunę potrąca.

    Sohvi i Hans z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.