Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.01.2001 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman

    2 posters
    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    07.01.2001

    Niepokój towarzyszył snom od blisko tygodnia. Każdy wieczór jątrzył obawy kładące cień na utopii codziennego życia, kąsał normalność w przypływie agresji skorej do gwałtownego rozrostu, jakby ostatnie miesiące starego roku wyczerpały źródło wypoczynku od zdrowotnych animozji, nakazując patrzeć na ciało ukochanego trawione zmęczeniem. Uproszenie go o chwilę odpoczynku przynosiło efekt dopiero po gorączkowych zapewnieniach, że skończy pracę na czas i nie zostanie zmuszony do poinformowania zleceniodawcy o opóźnieniu. Początkowo uważała ten stan za konsekwencję leniwie spędzonych świąt, po których powrót do rzeczywistości przysparzał nie tylko tęsknotę za ciepłem bliskości, lecz również trudność adaptacji do warunków codzienności, o czym doskonale świadczyła niechęć do zaprzątnięcia głowy obowiązkami domowymi. Teraz, gdy na próżno wypatrywała poprawy w mniejszej częstotliwości bólu głowy czy większej chęci jedzenia, przeniosła rozważania na grunt o praktycznej, fizycznej podstawie, upatrując oznak choroby mogącej być zdiagnozowanej przez lekarza. Ukojona w ramionach Fárbautiego zasnęła spokojniejsza przez wzgląd na nieco lepsze samopoczucie, będące efektem spędzenia dwóch, trzech godzin pod ciężarem grubego koca oraz Jormunganda, który przyszedł im z pomocą i nie pozwalał na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Z dziecinnym rozrzewnieniem podążyła w stronę sennych marzeń. Lepsze dni cechowały pogodniejsze obrazy - ta noc miała upłynąć w śnieżnobiałych i kremowych kaskadach jedwabiu, przy słodyczy melodii wygrywanej na czystości dwóch serc związanych ze sobą na wieczność. Tchnienie myśli podążyło ku słowom wypowiedzianym w czasie świąt, gdy została obdarowana czymś nierealnym, nieprzystającym do dotychczasowych kolei losu wyściełanych niepowodzeniami i cierpieniem. Za projektem statku kryła się obietnica zapieczętowania wspólnej ścieżki, obietnica spędzenia życia u boku wyczekiwanej miłości. Splątani świetlistym blaskiem gwiazd sunęli w tańcu po parkiecie nocnego nieba.
    Skowyt bólu rozdarł świat na dwoje. Odurzona esencją udręki spojrzała ku bieli splamionej czerwienią.
    W gwałtowności, przy szaleńczym rytmie wzburzonego serca odtrąciła błogosławieństwa Orfeusza, próbując na nowo odszukać własności myśli w zalanej czernią przestrzeni, uciec od makabrycznej wizji tragicznego zakończenia. Uwiązanie oddechu przyszło z wielki trudem, podobnie jak wyciszenie rwącego strumienia krwi. Panująca zewsząd ciemność na niewiele zdała się wobec przytomniejących zmysłów. Pragnęła wypoczynku w okowach snu oraz odrzucenia piętna koszmaru. Skalana upiornym widmem nie potrafiła ukoić świadomości na tyle, by bez niepokoju ułożyć głowę w oczekiwaniu na zmęczenie czy pozwolić powiekom ugiąć delikatność pod ciężarem bezwładu. Negatyw emocji wzmógł metaliczny zapach drażniący rozchylone skrzydełka nozdrzy. Czasowo pozbawiona zdolności składnego myślenia nie potrafiła znaleźć źródła wyjątkowo nieprzyjemnej, gryzącej woni osiadającej na skórze wraz z osobliwą wilgocią osiadłą na obojczykach i części przedramienia. Wyniosła poczucie znalezienia duszy w klatce delirium, zaburzenia kształtującego świadomość wedle własnego upodobania, w ignorancji wobec błagań o oddanie choćby cząstki władzy nad jestestwem, nie potrafiąc odnaleźć drogi ku sennej wolności. Tkwiąc w bolesnych pętach mirażu szeptem przywołała magiczne światło w próbie przestrzennej wizualizacji źródła niepokoju. W żadnym ze scenariuszy nie była przygotowana na to, co ujrzała zaledwie po ułamku chwili spędzonej w jasności. Wściekle intensywny szkarłat pęczniał na aksamitnym kocu i puchowych poduszkach, zaborczo zagarniając dla siebie coraz większe połacie łóżka. Kaskada krwi wypływała z podłużnej, brzydko poszarpanej rany biegnącej niemal od łokcia do nadgarstka Fárbautiego, a także z jego nosa. Przerażenie boleśnie wrzynało się w potrzebę ruchu poprzez stagnację ociężałych mięśni. Gorączkowe myśli natychmiast przemierzały zdobytą wiedzą w potrzebie znalezienia logicznego wytłumaczenia zaistniałego zjawiska. Lęk na nowo ujął we władanie umysł, wczepił długie szpony trucizny w serce szalejące ze strachu, aż właściwie oddała mu wszystko to, co zyskała wedle szczęścia z ostatnich miesięcy.
    Fárbauti, na Odyna, obudź się! — rozpaczliwy krzyk przeszył noc w cierpieniu bezradności. Skostniałymi od wzburzenia palcami potrząsnęła gwałtownie mężczyzną, chcąc szybko wydobyć go z kadzi snu. Wzburzenie rozchodzące się po warsztacie musiało obudzić Jormunganda, bowiem kocie zawodzenie musnęło brzeg spanikowanego umysłu. Czerwień spływała w kaskadzie wartkiego strumienia, w efekcie czego musiała przyjąć na siebie część jednej ze stróżek. Ciemność ustąpiła miejsce płachcie krwi sięgającej aż po horyzont, przysłaniając słońce i księżyc zagubione w wiecznej ucieczce przed sobą, w torturze obietnicy spędzenia reszty życia w samotności. Słodycz miłości spiętrzyła gorycz trwogi.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Koszmary towarzyszyły mu od lat dziecięcych, budził się często zlany zimnym potem, a matka nie mogła go uspokoić. Początkowo nie potrafił odróżnić ich od rzeczywistości, dlatego serce łomotało mu tak, że niemal wyrywało się z kościanej klatki żeber, a krzyk, który przy tym szarpał jego gardłem, odbijał się pustym echem w czterech ścianach odrapanego, wyraźnie zaniedbanego pokoju. Cierpiał głównie z ich powodu, spychając gdzieś na margines niedogodności związane z nieprawidłowym działaniem organizmu, którego efektem były nadmierne krwotoki i zmęczenie, pojawiające się ilekroć zaniedbywał leczenie. Słyszał wprawdzie o przypadkach jeszcze cięższych, gdzie człowiek każdorazowo, nawet przy najmniejszym urazie, trafiał do szpitala, nie czuł jednak pocieszenia, że w jakimś stopniu był w lepszej sytuacji i znosił dość łagodnie podobne incydenty, jeśli tylko miał przy sobie odpowiednie medykamenty i bandaże. Mimo wszystko nienawidził swojej choroby, upatrywał w niej jednego z czynników, przez które został ukształtowany w ten, a nie inny sposób. To posiadana klątwa została wyniesiona jako argument, dla którego wygnano jego matkę z klanu, był więc szkodnikiem, niechcianym elementem, czymś (bo nie zasługiwał w ich oczach na miano człowieka) czego należało się pozbyć, nim jeszcze zaczął rozumieć, co takiego właśnie się dzieje. Pomimo nacisków klanu matka nie wyrzekła się go. Myślał o niej jako o kobiecie naprawdę silnej i kochającej prawdziwie, nawet jeśli z czasem zaczął rozumieć, jak bardzo cierpiała z powodu własnych problemów natury psychicznej. Nie wiedział tylko, czy była taka jeszcze w czasach młodości, nim przyszedł na świat, czy też objawy okazały się skutkiem spadających na nią nieszczęść: łamiących charakter i wpędzających w obłęd. Życie z Nenne nigdy nie było łatwe, a jednak po czas nastoletni była dla niego jedyną podporą, póki podstępem w ich codzienność nie wkradł się człowiek próbujący przywłaszczyć sobie wszystko to, co było dla nich cenne.
    Często powracał w snach do tamtych wydarzeń, wątki mieszały się ze sobą, tworząc makabreskę, której nie potrafił znieść nawet teraz, gdy minęło tak wiele lat od tragicznego wypadku, w którym zginęła matka. Jego umysł był tak zmyślny, że za każdym razem dokładał do piętrzących się koszmarów wizje dotyczące teraźniejszości i przyszłości, niczym jeden wielki wyrzut sumienia pielęgnujący każdą przewinę, której się dopuścił. Bywały wprawdzie takie okresy, gdy dobrze zaopiekowana choroba wycofywała się w cień, uśpiona niczym bestia na krótkiej smyczy, mijały one jednak niezwykle szybko i powracał do stanu naturalnego, naznaczonego cierpieniem tak potwornym, że w skrajnych wypadkach sięgać musiał po magię krwi, przerażony obecnością śmierci depczącej mu po piętach. Zawsze próbował ukrywać swe troski: przed żoną, przed Arthurem, teraz przed Freją. Sądził, że tak będzie najlepiej i że w ten sposób oszczędzi im kłopotów oraz dodatkowego cierpienia, ponieważ nie mógł przecież wyrzec się swego dziedzictwa oraz przeszłości, a podświadomie czuł, że nie zasługiwał w tym wszystkim choćby na krztynę zrozumienia. Tak bardzo bał się odtrącenia, że ryzykował, zagłębiając się w kolejne iluzje i łgarstwa, ciągnąc tym – paradoksalnie – na samo dno każdą osobę, którą chciał z całego serca chronić.
    Od Jul, po którym początkowo czuł się najszczęśliwszą osobą na świecie, narastał w nim nieuzasadniony lęk i świadomość, że w przypływie szczerości zrobił coś, czego być może nigdy nie powinien. Kochał Freję, pragnął spędzić z nią resztę życia, żadna z wyrzeczonych obietnic nie była przecież kłamstwem, a jednak podszepty wskazywały jednoznacznie, że przyczyniał się tym do jej zguby. Myślał o tym szaleńczo, na każdym niemal kroku roztrząsając podjęte decyzje, zapominał się, zaniedbywał, pomijał posiłki i nawet praca irytowała go tylko. Był zagubiony w ten okropny sposób, który pamiętał z ostatnich miesięcy życia swej żony, gdy balansował gdzieś pomiędzy jawą i snem zupełnie nie potrafiąc związać swojej codzienności w sensowną całość. Krył się wprawdzie jak mógł, lecz sądził, że Freja coraz bardziej podejrzliwie spogląda na oznaki zmęczenia obecne w cieniach pod oczami i ogólnym osłabieniu. Jedynie wspólnie spędzany czas koił nerwy, bo wypierał wtedy z siebie poczucie winy, zbyt upojony jej obecnością i zdolny patrzeć tylko w błękit oczu oraz na alabastrowy owal twarzy. Kiedy była zaś nieobecna, pogrążał się na nowo w beznadziei kiełkującej coraz prędzej w klatce piersiowej i rozrastającej się do monstrualnych rozmiarów uniemożliwiających normalne funkcjonowanie.
    Gdy przy niej zasypiał, czuł łagodność nocy opadającą na zmęczone powieki, rozkoszna bliskość ogrzewała zmarznięte ciało i obiecywała dobrodziejstwa upragnionego wypoczynku. Oddał się więc tej ułudzie, zapominając, że za rogiem czają się demony, gotowe pożreć go, jeśli straci czujność. Nie musiał długo czekać na ich odwet niesiony falą przerażających snów. Znów nie wiedział, czy to tylko wizja czy prawda, ciało szarpnęło się nerwowo, pośród puchatych poduszek. Jeden raz, drugi, trzeci. Chciał odpędzić zimne dłonie kostuchy, wyciągając przed siebie ramię, lecz napotkał tylko na pustkę i poczuł realny ból rozrywający tkanki. Obłąkańczy śmiech wyrwał go z letargu, szarpnął się znów, zdawało mu się, że zupełnie zdrętwiał. Czyjś głos wołał go z góry – znał go przecież dobrze, wiedział, do kogo należy. Metaliczny posmak w ustach, ból w ramieniu, przerażające wołanie. Wszystko zlewało się w jedno i chciał wierzyć, że to tylko sen. Zakrztusił się i dopiero to wyrwało go z pozycji leżącej, pot ściekał mu po ciele, a może jednak krew? Oczy miał szeroko rozwarte, nim zaczął rozróżniać w ciemności kształty, minęło trochę czasu.
    Freja — sapnął, wyraźnie skołowany, spojrzał na lepkie palce i na jej twarz, na ciało, które było skropione ciemnymi plamami. Zrozumiał, co się stało. drżącą ręką sięgnął do nocnej lampki, by rozświetlić sypialnię. Widział jej przerażenie i czuł własną niemoc. — To... to nic. To nic, nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze — zaczął gorączkowo tłumaczyć swój stan. Pomimo zapewnień, krew dalej płynęła. — Uderzyłem się, to przemęczenie, nic mi nie będzie — ton głosu miał niemal błagalny, jakby sam nie wierzył w to, co mówił. Podniósł się i chwiejnie podszedł do szafy, uciskając płatki nosa. Próbował znaleźć bandaże i fiolkę z krwinkowarem. — Pójdę, pójdę do łazienki, nic mi nie będzie.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Oddech ugrzązł w klatce piersiowej pod naciskiem przerażenia. Szkarłatne kwiecie krwi rozkwitało w pełni sił, ujmując coraz większą połać aksamitnego koca, poduszek, za nic mając rozpacz rozdzierający serce, które nie tęskniło za cierpieniem i pragnęło cząstki szczęścia w ostatniej z prostych linii życia. Do tej pory sądziła, że nie wymaga zbyt wiele, a posiadanie marzeń o spokojnych porankach, popołudniach i wieczorach w ramionach ukochanego nie jest szczytem wyrachowania. Po stokroć przeklinała złośliwość Norn. Nienawiść wobec boskich pomiotów losu została zmieszana ze strachem o iskrę życia Fárbautiego, teraz tak cichej, niepewnej w potoku czerwieni spływającej zwłaszcza z brzydko rozszarpanej rany. Mogła być bardziej stanowcza wobec składanych szeptem próśb o uciszenie zmartwień - zapewniał, że wszystko jest w porządku, że widoczne na ciele i umyśle zmęczenie jest wynikiem trudu adaptacji do rzeczywistości. Butwiejące sumienie jeszcze mocniej usztywniło skostniałe od przeszywającego zimna palce, niemal mrożąc kostki zimnem wyzierającym z ciała pozbawionego sennej bliskości. Zaciskanie ich przypominało przełamanie żelaznego imadła. W trud wzburzenia jego świadomości wkładała coraz więcej siły, choć musiała równocześnie walczyć o siebie, o swój oddech w płucach nacierających na delikatny kościec żeber, jakby razem z krwią znaczącą muślin koszuli nocnej zapadała się w głąb marmurowej stagnacji. Próbowała sięgnąć po jastrzębie pióro ułożone na szali, przy każdej próbie zaledwie muskając je opuszkami palców, w wściekłości pogłębiając ogłuszające poczucie bezradności. Umysł stopniowo zapadał w stan bolesnej katatonii. Trzewia jątrzyła trucizna rychłej tragedii, dymna gorycz okryła język gęstym nalotem. Czuła łagodność snu nagle została zaledwie bladym wspomnieniem, nieporozumieniem na wzburzonej tafli jeziora, znakiem dawno zapomnianej i zatartej przeszłości. Sztandar miłosnego upojenia starannie tkany przez kilka ostatnich tygodni wzmożył gwałtowność lęku, dowodem czego był choćby uporczywy krzyk wzniesiony ku wydostania Fárbautiego z zawieszenia pomiędzy światami.
    Delikatne drganie mięśni przemknęło wzdłuż dłoni zaciśniętej na ramieniu. Tchnienie rozpaczliwej ulgi przeszyło oddech zanurzony w obawie o stan zdrowia, bowiem krew wciąż wsiąkała w materiał marszczy się pod wpływem przyjęcia nadmiernej wilgoci, strumień której zachował swą początkową intensywność. Wartki strumień całkowicie pochłonął ukochanego w nienaturalnej, niemal wynaturzonej formie walki o zachowanie iskry życia. Brak wiedzy o możliwościach mogących zatrzymać to potworne zjawisko wpędziło w przygniatające poczucie winy, wyciskając z piersi ochrypły szloch w chwili wynurzenia jego kadzi myśli z szczęk sennych mar. Spojrzenie zamglone strachem ujmowało postać Fárbautiego z należytą starannością, w pośpiesznej próbie przywołania rozumu do porządku na tyle, by móc zmusić zesztywniałe kończyny do ruchu.
    Wszystko dobrze? Na Odyna, czy ty masz świadomość, co się właśnie z tobą dzieje? — słowa opuszczały zaciśnięte gardło z oporem, przesuwane po szorstkiej powierzchni tchawicy z bolesną niezłomnością. Nieprzyjemnie lepka maź zachłannie zagarniała dla siebie poczucie bezpieczeństwa, niwelując zwyczajną pewność rozwiązywania kłopotliwych sytuacji. Gra toczona o stawkę jego życia zawsze miała być jedną z tych, w których liczyło się ułożenie na skroniach lauru zwycięstwa, a stawka opiewała na niewyobrażalnie wysokie ryzyko. Mogła zrobić wszystko, byle wrócił do zdrowa i w pełni sił mógł czerpać rozkoszną czułość bliskości. Naznaczeni szkarłatem krwi unosili ciemność zaległą w sypialni. Zachłannie pochłaniała powietrze, trzeźwiejąc nieznacznie w nagłym przypływie śmiałości wobec rozgorączkowanych prób zachowania spokoju, wedle abstrakcyjnego obrazu rzeczywistości tak absurdalnymi jak odsunięcie od siebie płomiennej trwogi w ramiona obojętności. Ciało poruszone niepewnością ruszyło bliźniaczą ścieżką kroków Fárbautiego, zmuszając go do rezygnacji, oddania posłuszeństwa i zajęcia miejsca na skraju łóżka. Esencja rozpaczy i bólu formowała nieme wezwanie o zaprzestanie ruchu. — Błagam, zostań tu. Nie ruszaj się stąd. Przyniosę bandaże i ręczniki z łazienki, żeby Ci pomóc — mogła mieć nadzieję, że usłucha, że nie pozostawi błagalnego wołania w bezdennej otchłani. Trwało to zaledwie chwilę, ułamek drobnej myśli przemykającej przez umysł, lecz w lodowatej przestrzeni łazienki zdołała ujrzeć swe oblicze splamione zbrodnią ducha. Czerwone krople dosięgnęły łuku kości policzkowych oraz kącika oczu, zdobiąc alabastrowe poliki pejzażem cierpienia i choroby. Donośnie westchnienie rozdarło ciszę - czas spowolnił swój bieg, ułuda piękna została rozerwana w trzasku bicza zrodzonego w czeluściach mroku. Spowita grozą czym prędzej ruszyła z powrotem do sypialni obładowana naręczem potrzebnych rzeczy. Zbierała je w popłochu, przestraszona nadmiernym marnowaniem czasu na gorączkowe poszukiwania, na plecach czując muśnięcie ciepłego oddechu uciekających płochliwych myśli. Tuż za nią, na krześle stojącym przy toaletce, chwilę później pojawiła się metalowa miska wypełniona aż po brzegi lodowatą wodą. Drżące dłonie nieporadnie ułożyły w niej ręcznik, wciąż równie mocno zesztywniałe rozpaczą przeszywającą kości, roztrzaskując wrodzoną delikatność oraz swobodę. Stanowczym gestem nieznoszącym sprzeciwu pochyliła kark Fárbautiego, układając na nim przeraźliwie zimny materiał dla zniwelowania krwotoku z nosa, w niemych przeprosinach próbując wskrzesić odrobinę ciepła i delikatności w zziębniętych opuszkach palców.
    Słaniałeś się ze zmęczenia, Fárbauti. Uległam twoim gorączkowym namowom, prośbom, widząc jawne konsekwencje braku poszanowania własnego zdrowia. Moja opieszałość pozwoliła na utopienie nas obojga w twojej krwi — szkarłatna wilgoć czule otuliła ciało, zawłaszczając wedle upodobania ogromną połać skóry, skazując jestestwo na szamotaninę w gorączce strachu. Pośpiech dyktowany nieprzerwanym potokiem czerwieni wydłużył proces rozwijania bandaży, jakby drżące dłonie nie potrafiły nadążyć za poleceniami dyktowanymi rozsądkiem. Błękit tęczówek omiótł czujnie twarz ukochanego, w naiwności wierzeń stojąc na skraju przerażenia i bólu rozrywającego serce. — Musisz udać się do medyka. Proszę, moja miłości, pozwól sobie pomóc. Nie możesz skazywać duszy na wieczne cierpienie — przeklinała szczątkową wiedzę z dziedziny magii medycznej. Gdyby przykładała większą uwagę do zaklęć umieszczonych na pożółkłych stronicach ksiąg nie potrzebowaliby profesjonalnej opieki, pomogłaby mu sama, zachowując tragedię w przestrzeni sypialni.
    Nie mogła go stracić.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Osłabienie coraz odważniej zagarniało kolejne skrawki jego ciała. Początkowo nie odczuwał aż tak dotkliwie skutków utraty krwi i zmęczenia spowodowanego chroniczną bezsennością, teraz jednak wiedział, że zdecydowanie przecenił swoje siły. Zejście z brzegu łóżka tylko i wyłącznie szarpnęło nadwątlonym zdrowiem, przed oczami zatańczyły czarne plamy zasłaniające oświetlone lampką wnętrze pokoju. Tonął w nicości, nie potrafił odróżnić kształtów i barw, szmer i kobiecy głos zlewał się w bezkształtną kakofonię przypadkowych sylab. Trwał jednak przy oświadczeniu, które odważnie, lecz bez wewnętrznego przekonania, że poradzi sobie z całym tym nieszczęściem bez konieczności wywoływania w Frei następnej fali obaw, nawet jeśli kłamał w żywe oczy. Zacisnął palce kurczowo na bieli kołdry, wykwitły na niej szkarłatne plamy, rana nie bolała prawie wcale, czuł jedynie mrowienie cierpnącej kończyny, skóra pobladła mu gwałtownie zwiastując zachwianie świadomości pomimo tłoczenia pozostałości sił w zachowanie niewzruszonej pozy człowieka zupełnie zdrowego i niepotrzebującego żadnej zewnętrznej interwencji. Przecież przechodził przez podobne sytuacje wielokrotnie, potrafił działać i tamować krwotoki, jego ruchy zdawały się automatyczne i mógłby przysiąc, że powtórzyłby je będąc zupełnie ślepym. Potrzebował jedynie bandażu i krwinkowaru. Tylko tyle, tak niedaleko, bo w szafie stojącej pod ścianą. Dotarcie do niej okazało się jednak katorgą, bo nogi miał obciążone ołowiem choroby, a dłonie nie chciały chwytać się mebli opadając bezwładnie wzdłuż przygarbionego ciała. Załamania powstałe na twarzy nadały mu surowego rysu, upodobnił się do pozbawionych życia posągów spoczywających w półmroku świątyń.
    Nie słyszał słów Frei, brnął przed siebie rozgorączkowany i pewien, że teraz nie uniknie pytań i konieczności tłumaczenia. Nigdy nie chciał, by jego ukochana poznała prawdę, nie w taki sposób, kiedy realnie mogła tonąć w skażonej krwi pozbawionej swych naturalnych właściwości. Jak bardzo rozproszony musiał się stać, by dopuścić do podobnej tragedii? Był wściekły na siebie, pomimo osłabienia gniew skierowany ku sobie przesączał się obficie, na wzór posoki dotykającej materaca łóżka. Nie potrafił wykonać prostej czynności i obrócić się przez ramię, by spojrzeć kobiecie w oczy. Wszystko w nim krzyczało, chciał wyrwać się z sypialni i zamknąć w łazience, zakluczyć drzwi i nie dopuszczać jej do siebie, ten jeden jedyny raz. Podobne wzdrygnięcie duszy powodowała świadomość, że mogłaby dostrzec bielmo zasnuwające jego oczy i czerń wtłoczoną w żyły. Był nieczysty, po stokroć, po tysiąckroć. Wypuścił spomiędzy warg przeciągły jęk, zduszony zaraz materiałem koszuli, którą miał na sobie. Kremowa tkanina spijała krew cieknącą z nosa pomimo uciskania płatków skóry. Przełykał kolejny raz metaliczną breję, dławiąc się jej krzepnącą konsystencją, robiła to jednak na tyle opieszale, że kolejne fale zlewały się przez przełyk i skutecznie odwodziły go od prób mówienia czegokolwiek.
    Dopiero ruch za plecami i postać wymijająca go w przejściu na korytarz, uzmysłowiły mu, co tak naprawdę się stało. Obłapił gałkę drzwi od szafy, zawieszając się na niej. Otworzył skrzydło niezgrabnym ruchem pozbawiony nadziei na odrobinę odosobnienia. Nie mógł jednak zatrzymać Frei, była szybsza, jej umysł sprawniejszy i zdeterminowany do niesienia pomocy. Dostrzegł kątem oka, że rozświetla łazienkę i szuka w niej potrzebnych przyborów. Sam przesunął palcami po półce, strącając z niej kilka przedmiotów, nim niezdarne palce pochwyciły fiolkę z krwinkowarem. Charakterystyczny kolor odbijał przyćmione światło, a on chwiejąc się, próbował siłą otworzyć koreczek. Mokre od posoki palce, obślizgłe i jeszcze bardziej pozbawione precyzji nie potrafiły poradzić sobie z tak prostym zadaniem. Cofnął się o krok, znów tracąc grunt pod nogami. Próbował zebrać resztki przytomności opadając bezwładnie na łóżko. Dalej chciał otworzyć ciecz, by wlać ją do gardła, nim jednak cokolwiek zrobił kobieta pojawiła się tuż obok niosąc potrzebną pomoc.
    Ostre słowa wdarły się w jego świadomość potęgując przerażenie. Nie, nie mógł iść do medyka, na pewno nie do takiego, który przyjmował w zwykłym szpitalu. Zbyt duży strach, zbyt wiele pytań. Mógł kłamać, mógł dalej próbować się wykpić, jednak ryzyko było ogromne i nie chciał narażać swej miłości na cierpienie z powodu jego przeszłości. Ludzie mogli uczynić wiele złego mając pożywkę dla domysłów snutych wokół jego prawdziwego pochodzenia.  
    Nie… — rzucił, pozwalając, by na kark opadł zimny kompres. Poczuł ulgę, stopniowo wzbierające w ciele ożywienie. — Poradzę sobie tak… będzie dobrze. Zawsze jest dobrze — wyrzucił wskazując jednoznacznie, że to nie pierwszy raz. Nie wiedział, czy powinien brnąć w zaparte, że to tylko przypadek, niczego nie był już pewien. Wciąż ostrożnie unikał błękitnych oczu, skupiając się na fiolce z krwinkowarem. Wreszcie korek ustąpił pod naciskiem opuszek pokrywających się skrzepami brązowawej krwi. Pochwycił haust powietrza. — Muszę, muszę to zażyć — wyjaśnił zdawkowo i powoli odchylił głowę, by wypić za jednym razem zawartość. Poczuł, że ciecz przelewa mu się przez zęby, drażni podniebienie i spływa gęstym kożuchem do gardła. Wykrzywił się nieznacznie, gdyż pomimo upływu lat nadal czuł nieprzyjemny posmak osiadający na kubeczkach smakowych. Szklany pojemniczek wytoczył się następnie z jego dłoni i upadł na ziemię, odbijając się od niej i wpadając pod łóżko. Dywan upstrzył się kilkoma nowymi plamkami. — Nie mogę, nie mogę iść do medyka, nie do takiego, nie mogę, Frejo, nie mogę — powtórzył jak mantrę. Uparcie, zaciskając dłonie w pięści, kiedy biały bandaż zaczął okalać poszarpaną ranę ciągnącą się od łokcia. Uniósł twarz dopiero w momencie niemal całkowitego zatamowania krwotoku z nosa, wcześniej nie miał sił i odwagi. Dostrzegł przerażenie w jej rysach, poruszenie szarpiące alabastrową figurą ciała zbrukaną czerwienią jego własnych grzechów i kłamstw. Żałość ścisnęła rozszalałe serce, które niemal eksplodowało w momencie zderzenia z czarnymi punktami źrenic. — Moja dusza już od dawna jest skazana na wieczne katusze — wyszeptał o wiele miększym tonem, niż mogłaby się spodziewać po rozgorączkowaniu i rwanych słowach wypływających jeszcze chwilę temu z jego ust. Czuł słabość, opadającą ciężarem na powieki, przymykające się delikatnie. Wysilił się jednak na jeszcze jedno, długie spojrzenie, przepełnione błaganiem.
    Nie pytaj tylko, nie pytaj. Klnę się na was bogowie, niech nie szuka odpowiedzi, bo zetrę wszystko w proch.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Dłonie nie słuchały. Odmówiły posłuszeństwa w potrzebie, drżąc w spazmie strachu przed metaliczną wonią krwi spowijającą sypialnię, w pełni ignorując rozpaczliwe nawoływania mięśni ramion do wykonania skoordynowanych i pewnych ruchów. Zesztywniały trwałe w bolesnej katatonii. Jaskrawo realna obawa o życie bliskiej osoby wydarła pozornie stałe poczucie stabilizacji, sprawiając, że cało stało się niezdolnym, nieprzydatnym balastem w obliczu zagrożenia. Przeklinała niezdolność zakotwiczenia koncentracji wedle własnej woli, mogąc parać świadomość zaledwie żałosną namiastkę. Bezradność przeniknęła najwyższe kondygnacje myśli, dotykając tych, o których istnieniu nie miała pojęcia, uprzednie lata spędzając z dala od miłości sunącej ku szorstkim zagłębieniom we wnętrzu dłoni Fárbautiego. Na skraju otumanienia, prężąc kark przed ciężarem bólu, z wysiłkiem odnalazła ścieżki łączące wychrypiane słowa. Uporczywie łaknęła przyswoić wijący się kołtun myśli, że nie jest to pierwszy raz, gdy opętany koszmarami topił się w wartkim strumieniu krwi, ukrywając poważne dolegliwości za czułym uśmiechem, blaskiem mroźnych tęczówek i ciepłem oddechu muskającym kark. Zapach trocin zmieszany ze słodyczą miodu skrywał metaliczną, drażniącą nozdrza woń, o istnieniu której nie miała prawa wiedzieć, wiedziona krępującym doznania milczeniem. Pozbawiona możliwości manewru została zmuszona do przyjęcia zdawkowych informacji w zamkniętym obiegu złożonym w pełni ze strachu, rozpaczy i bezsilności. Potok gorączkowej troski uniemożliwił sprawne lawirowanie pomiędzy zawiłościami iluzji stworzonej przez Fárbautiego, niemalże doskonałego tworu utrzymywanego w tajemnicy przez te miesiące, w których cieszyła serce powrotem do domu, miejsca mającego zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Dotkliwe szarpnięcie w rytmie uderzeń serca zaburzyło spokój oplatający je od jesiennych miesięcy.
    Żarliwie odepchnęła żal na samo dno jestestwa. Przełknięcie goryczy niewiedzy przyszło z łatwością, nieustannie koncentrując myśli wokół wydarcia bólu z jego ciała, pragnąc ukrócić cierpienie wypływające wartkim strumieniem razem z krwią. Znienawidziła umysł za trwanie w bezlitosnym paraliżu. Każda chwila stagnacji czyniła z czasu plastyczną materię, zdolną wygiąć i rozciągnąć się pod nakazem złośliwych bóstw oraz sennych mar, gotowych uczynić wszystko, byle móc czerpać korzyść z męki żywego istnienia. Tocząc wewnętrzną walkę o odzyskanie kontroli zaważyła dzierżoną przez niego buteleczkę ze znaczącym opóźnieniem. Srebrzysty blask przerażenia spowił tęczówki śledzące szkło wędrującego ku jego ust.
    Powinnam wiedzieć o tym wcześniej. Podałabym Ci ten... lek, cokolwiek wziąłeś, moja miłości. Powinnam wiedzieć wcześniej — kakofonia zachrypniętych fraz wzbijała w powietrze tuman rozpaczy, muskający alabastrowe lico w prześmiewczym, rozgorączkowanym spazmie, przy czym triumf oddały również usta wygięte w grymasie przepełnionym żałością. Przetaczające się przez ciało doświadczenie było czymś zupełnie nowym, nieproszonym pęknięciem w delikatnej porcelanie życiorysu. Zaprzestała prób uciszenia strachu owiniętego wokół kości, trzewi, mięśni oraz skóry, oddając mu wszystko, co posiadała, niezdolna trwać dłużej w złudnej stałości przed krystalicznym obrazem gwiazd skrzących nocne niebo. Była słaba. Dusza przeciągała chwilę wyznania prawdy tak długo, jak tylko zdołała w takich okolicznościach, lecz i ona z niesmakiem wybrzuszyła wątłe nici utkanego sztandaru. Niegdyś trwała, utkana z najwyższą starannością tkanina została pokryta poszarpanymi dziurami, dowodami posiadana głęboko skrywanych ułomności.— Boję się o Ciebie, Fárbauti. Nie pozwól mi w tym całkowicie utonąć — niezgrabna prośba przetoczyła się echem przez dzielący ich dystans. Gorzki zapach medykamentu upadającego na podłogę nieznacznie otrzeźwił otumanione zmysły. Bandaże nie przypominały już białych węży, ale powróciły do pierwotnego stanu i odkryły swe prawdziwe zastosowanie, do jakiego zmusiła skostniałe przerażeniem dłonie. Uczucia wypełnione grubą warstwą paskudnej bezsilności tamowały oddech, a płuca niezdolne do zaczerpnięcia świeżego haustu nocnego powietrza rzęziły przy każdej z prób, raptownie drgając przy ocieraniu się o opasłe je żebra. Nawet boleść szczelnie owijająca tchawicę nie powstrzymała przed wykonaniem jedynego obowiązku, na jaki mogła sobie pozwolić, gnana rozrastającym się poczuciem winy za życie ukochanego. Mógł utonąć w kąpieli krwi. Spałaby przy nim zupełnie nieświadoma dramatu rozgrywanego po drugiej stronie łoża, spijając resztki bliskości z wspomnień ulatujących w nicość. Czerwień pieczołowicie spijała biel świeżego opatrunku, choć nie była już tak łapczywa jak wcześniej, jakby bestia krzątająca się w jaźni Fárbautiego zaspokoiła pragnienie i musiała odpocząć, opita i obrzmiała nagromadzoną esencją.
    Możesz. Możesz i zrobisz to, choćbym miała zaciągnąć Cię siłą. Cieniste duchy Helheimu będą nadal spoglądać na nas z zazdrością, podobnie jak sama Hel. Bogini jest łapczywa i chciwa, a ja nie pozwolę jej dopiąć swego. Nie popełnię tego błędu drugi raz — echo śmierci zawibrowało w przestrzeni oblanej półmrokiem. Musiał wiedzieć, że mówi prawdę, że w przeszłości sam poznał bystry umysł pani władającej podziemnym światem oraz apetyt, z jakim sięgała po zagubionych wędrowców. Wyrwała im obojgu część życia, zabrała radość brzasku poranka, uśmiech popołudnia i zmęczenie wieczoru. Trzęsącymi się dłońmi zawiązała na końcu bandaża solidny supełek, z trudem odganiając od siebie mroczne wizje bólu, spotęgowanego przerażająco rzeczywistym doznaniem przerażenia. Otwarte, umazane czerwienią dłonie ułożyła na jego kolanach, klękając pod naporem trudu zaopatrywania się w powietrze, nie będąc w stanie wywalczyć stanu, w którym oddychałaby swobodnie i bez wysiłku. Oparcie odnalazła dopiero w miękkości spojrzenia Fárbautiego, choć nie ukoiło ono rezonansu strachliwie ściskającego serce. — Błagam, nie mów tak. Zrobię wszystko, żebyś nie musiał cierpieć, powiedz mi tylko, co muszę uczynić.
    Przystrojona szkarłatnym kwieciem oczekiwała odpowiedzi. Kochała go aż po kres dni, tam, gdzie świat kończył się i zaczynał, żarliwa miłość pochłaniała trud wszelkich trosk.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Nie mogła wiedzieć wcześniej. Nie dopuścił jej do prawdy zalegającej ciężarem na udręczonej duszy. Nie miała prawa zagłębić się w tajemnice spowijające jego życie. Ukuł swoją przeszłość na wygodną modłę prostoty i nieskomplikowanej egzystencji. Dawkował szczegóły wprawdzie bardzo ostrożnie, ale cały czas jawił się jako doskonale przeciętny rzemieślnik obdarzony jedynie drobiną boskiej łaski w postaci posiadanego w dłoniach talentu, bez krztyny podejrzliwości ze strony otaczających go ludzi. Nie uciekał przed pytaniami i nie odpowiadał wymijająco, każde słowo było wyważone i w pewnym sensie oddawało okruszyny prawdy, o których mógł bez skrępowania mówić. Uczył się owej sztuki przez lata, dokładnie instruowany przez opiekuna, który sam podobnie postępował – sądził, że jego matka padła ofiarą jego kłamstw i on teraz powtarzał dokładnie to samo, zamotany w klątwie swego rodziciela. Jak niewiele potrzeba było, aby zatracić się w dyktowanym schemacie i przyjąć go jako własny. Nie był swoim ojcem, a jednak z czasem upodabniał się do niego wbrew wściekłości i sączącej się ze wspomnień niechęci. Dostrzegał niemal wszędzie skrawki jego obecności – truciznę krążącą wciąż w siatce naczyń krwionośnych. Kolejny raz popełniał te same błędy i nie wyciągał z nich żadnej nauki zdolnej ustrzec go w przyszłości przed cierpieniem.
    Chciał wyłamać się z błędnego koła, tylko wciąż brakowało mu sił – zarówno psychicznych jak i fizycznych. Teraz przekonał się o tym w przerażający sposób, gdy słaniał się na łóżku i zaklinał bogów, grożąc im palcem, że zapłacą mu krwawo, jeśli tylko pozwolą, by Freja dowiedziała się kolejnych faktów z jego przeszłości. Dygotał cały w febrze rozgorączkowanego sprzeciwu, choć krwotok powoli ustawał, a czerwone plamy zakrywała śnieżna biel coraz grubszej warstwy ligniny i gazy opatrunkowej. Poddawał się ruchom kobiety i wciąż milczał, zaciskając pobladłe wargi w wąską linię bez ani jednej przerwy, którą mogłoby umknąć wycie rozpaczy. Próbował wierzyć w to, że jeszcze w jakiś sposób wymówi się z wypadku i załagodzi jej obawy bez wyjawiania prawdy o przekleństwie krwi spoczywającym na nim od dziecka. Za tym bowiem było o krok do odkrycia, że pochodzi z klanu, gdyż schorzenie dotykało jedynie przedstawicieli znamienitych rodów. Choć to w tym wszystkim było najmniej problematycznym elementem. Reszta zgniłej natury czyhała wciąż w zupełnym mroku, jedynie nieśmiało powarkując i szykując się do wypełznięcia opasłym cielskiem, jeśli tylko nie będzie wystarczająco ostrożny. Każdy z fragmentów jego życia był zaskakująco mocno ze sobą powiązany, ciąg przyczynowo skutkowy doprowadził go do obecnego nieszczęścia i bardzo często wydawało mu się, że jest jedynie miotaną przez bogów marionetką i nie ma żadnego realnego wpływu na bieg wydarzeń. To w pewnym sensie zachowało go przed zupełnym postradaniem zmysłów na wzór jego matki, zupełnie pozbawionej zdrowej orientacji w świecie. Gdyby musiał mierzyć się z prawdą, że jest tym kim jest z własnej woli, stałby się zwierzęciem kierującym się jedynie najprostszymi instynktami. Nienawidził bogów, a jednak paradoksalnie bardzo potrzebował ich obecności.
    Nic-mi-nie-będzie — wyrzucił zmęczony, robiąc nienaturalne przerwy pomiędzy poszczególnymi słowami, gdy cedził je przez zęby, zaciskając dłonie na ramionach. Krew skrzepła mu na twarzy, łuszczyła się delikatnie na płatkach nosa i na wardze, czuł ściągnięcie, jednak nie miał siły, by sięgnąć do wody w misce i niedbałym ruchem zetrzeć resztki chorobowego pobojowiska. — Zaufaj mi — dodał zaraz i uniósł znów oczy, by spojrzeć na Freję. Plamy na jej koszuli nocnej bolały go bardziej, niż własne rany. Nie potrafił znieść obrazu, w którym jego ukochana siedziała w zupełnej dezorientacji i błagała o ukojenie, które mógłby jej ofiarować obietnicą udania się do medyka. Pamiętał, że ostatnie jego spotkanie z Tveterem, który poznał prawdę o klątwie krwi, nie należało do wyjątkowo dobrych. Czasami wciąż czuł wściekłość, że tamtego wieczoru zachował go przy życiu, by do końca swoich dni czuć ryzyko bycia wydanym przed osobami potrafiącymi podobne informacje wykorzystać z prawdziwym wyrachowaniem.
    Potrząsnął następnie głową z zaskakującym zdecydowaniem i rozwarł palce spoczywające na materiale koszulki. Uniósł dłonie z zamiarem objęcia nimi kobiecej twarzy. Robił to bardzo powoli, nadal potrząsając głową w sprzeciwie dla jej słów. Nie mógł spełnić owego pragnienia.
    Nie. Nie. Nie mogę, a ty nie możesz mnie tam zaprowadzić, rozumiesz? — pytanie dudniło nagle szorstkością, o którą wcześniej się nie pokusił. Zaraz jednak przesunął kciukiem po wydatnej kości policzkowej skrytej pod alabastrem skóry. — I nie umrę dziś, przysięgam. Nie umrę. — Jej rozpacz rozsadzała mu serce, zwłaszcza gdy odkrywała bolesne rany z przeszłości, na nowo przejawiając głęboko zakorzeniony lęk, o którym zdarzało mu się zapominać. Zmrużył oczy, z większą czułością muskając aksamitny puch. Dygotał jeszcze, był blady, lecz krople potu na skroniach powoli okrzepły zdradzając powrót do względnej równowagi, także czarne mroczki wyblakły i stały się bardziej przejrzyste. Lek pomagał mu znacznie, podobnie jak umiejętne zatamowanie krwawienia. Jasność umysłu leniwie wyzierała zza muru nieczułego upierania się przy swoim. To dlatego doprowadził się do skrajności – uciekał przed prawdą i przed wyrzutami sumienia. Miał być może jedyną szansę, by złagodzić nieco lęk rozrastający się w duszy. Freja była mądra i sądził, że jeśli nie powie jej nic, sama doszuka się prawdy w podręcznikach, bądź u specjalistów, docierając po nitce do kłębka. Do sedna jego schorzenia. Jak zachowa się wtedy? Czy zaleje go rozszalałą burzą emocji?
    Frejo — zaczął, przysuwając się do niej — nie mógłbym cię obarczyć czymś, co jest niemożliwe do wykonania, byle poczuć się lepiej — przyznał, bolejąc wciąż w zupełnej samotności. — Tego nie można, tego nie da się pozbyć. To przekleństwo zapisane jest we krwi od narodzin. Moja wina, że doprowadziłem się do podobnego stanu, muszę… muszę tylko bardziej uważać i wszystko wróci do normy. Wszystko mam pod kontrolą — chciał, aby mu wierzyła. — Nie chciałem nigdy, byś z tego powodu cierpiała, uwierz mi. Chciałem oszczędzić ci tego. — Pierwszy raz przyznał, że nie mówił jej o wszystkim. Nie potrafił zaklinać rzeczywistości i nie chciał zaprzeczyć prawdzie, którą widziała jak na dłoni. Odchylił głowę, by wbić źrenice w żarzącą się żarówkę skrytą pod abażurem lampki nocnej. Nie chciał śledzić zmian zachodzących w jej mimice.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    W innych okolicznościach uznałaby upór za oznakę walecznego serca. Uniosłaby kąciki ust w zadowoleniu nad przyjętą postawą, dowodem, że jest od niej silniejszy i wyleczy słabości skrywane za woalem błękitnego spojrzenia. Otuleni spokojem wymienialiby spostrzeżenia odkrywane przy każdym pocałunku, dekorując gorączkowe szepty wytyczaniem ścieżek na skórze spiętej potrzebą nieustannej bliskości, spragniona go równie mocno jak pierwszego dnia wolności, gdy w przypływie śmiałości zerwała krępujące więzy. Wspomnienia oblane bursztynowym blaskiem jutrzenki zbryzgała porywista kaskada krwi. Od miesięcy tkwiła w wyobrażeniu pozbawionym choćby odrobiny realizmu, upływające dni ubierając w strojne szaty o soczyście intensywnych kolorach, zdobiąc je ociekającymi złotem dodatkami. Przestrzeń ciemności nocy boleśnie uderzała w wizję upragnionego życia, jakby okruchy szczęścia zostały określone formą skrajnego egoizmu. Strach rozszarpujący jedwab myśli przeobrażał się w monstrum zdolne przejąć władzę nad delikatnością ciała. Bezduszna, pożerająca światło bestia chciwie wyszarpywała ogromne połacie tego, co niegdyś nazwałaby szczęściem, w czasach pozbawionych widma choroby znaczącej muślin koszuli nocnej szkarłatem, aż nie pozostało nic. Pustka o kościanych filarach zbudowanych z rozpaczy i cierpienia na wskroś przeszyła spojrzenie rozszalałym bólem. Kruche słowa Fárbautiego ulatywały w granatowe przestworza upstrzone migoczącym rojem gwiazd, zbyt ważkie na miano prawdy, uciekające przed próbą stworzenia z nich fraz mogących oblać miodem serce podrygujące w agonii. Tkwiąc w impasie pomiędzy tkaną przez niego ułudą a obrazem stworzonym zręcznymi palcami rzeczywistości łaknęła odnaleźć spójną wizję. Próby pojęcia motywów zrodzonych w naturze zaprzeczenia miały swój koniec w bolesnym upadku - jaźń błądziła po labiryncie bez wyjścia, bezdusznie topiąc nadzieje w oleistym, pociągniętym goryczą naparze stępiającym zakończenia nerwowe.
    Obezwładniona bólem nie powstrzymała zduszonego jęku muskającego spękane usta. Ramiona przypominały kończyny teatralnej lalki zmuszonej do ruchu, pociąganej rękoma niewidzialnego lalkarza, całkowicie bezwolne i pozbawione siły, przeżarte poczuciem zepsucia rozkładającego strukturę mięśni. Zdradzona wątłością własnego umysłu nie potrafiła sięgnąć ku niemu po zaufanie, pod obolałymi opuszkami palców wyczuwając starte na proch wspomnienia i obietnice zachowane na przyszłość obleczoną śnieżnobiałym jedwabiem. Okruch bliskości przestał mieć znaczenie. Spoglądając w oczy Fárbautiego widziała już tylko odbicie nieufności ściągniętego wyczerpaniem lica. Prosił o rzecz niewyobrażalną, pozbawioną sensu w widmie poważnej choroby zatruwającej trzewia. Nie mógł wymagać czegoś tak pochopnego.
    Załkała w onieśmieleniu nad czułością jego dotyku. Zacisnęła powieki, by w ciemności chłonąć kaskadę bodźców burzliwie zalewających myśli. Przez ułamek chwili udawała, że jest to sen, metaliczny zapach przywierający do skóry to sztuczka zmęczonej świadomości, rozpacz jest sumą koszmarów z odległej przeszłości. Błagała, by wyraził zgodę na wizytę u medyka i tym samym ukorzył się przed postawionym żądaniem, ponieważ już wcześniej rzekła o możliwym siły, choć w pustej przestrzeni ciała zabrzmiało to nadzwyczaj absurdalnie.
    Wybacz mi, Fárbauti, bo nie umiem zmusić serca do zrozumienia. Zewsząd otacza nas twoja krew i nie powinieneś zaprzeczać, że potrzebujesz pomocy, że poradzisz sobie z tym samodzielnie. To kłamstwo — zachrypnięty tembr głosu stanął naprzeciw użytej przez niego stanowczości. Gruzowata esencja nieustającego sprzeciwu brutalnie stępiła przyjemność sunącą wzdłuż lica. Smutek triumfalnie osadził się w pierwotnym fundamencie duszy, zaszczepiając jaźń sennych koszmarów z nocy oblanej srebrzystym blaskiem księżyca, gdy bryza jeziora muskała zaczerwienione wysiłkiem policzki. — Nie obiecuj mi życia. Nie obiecuj czegoś, czego nie będziesz w stanie utrzymać, jeśli jesteś ślepy na stan swojego zdrowia — rozpacz górowała nad rozsądkiem. Znamię donośnych krzyków bogini podziemnego świata noszone w piersi paliło żywym ogniem, odejmując zdolność trzeźwego spoglądania w rzeczywistość, choć ponad wszystko pragnęła odsunąć od nich szkarłatny miraż. Krwiste błogosławieństwo przybliżało do postaci Norn strzegących wici życiodajnej energii, potworów, które na przekór tkwiących w nich resztek człowieczeństwa brutalnie zadrwiły z starannie utkanego spokoju. Rozdarły tkaninę w bestialskim akcie mordu nad dziecięcą niewinnością i nie miały wahać się nad powtórzeniem wynaturzonego czynu. Kryształowe pnącze miłości wrośnięte w porcelanę serca miało niewielkie znaczenia dla wykonawczyń boskich rozkazów. Tkwiąc w szale cierpienia starłaby je na proch lub zaproponowała swoją iskrę istnienia w zamian za Fárbautiego.
    Wykrzywiła usta w grymasie goryczy. Miotając się od spiętrzonej udręki do bezdusznej żałości przyjęła brzemię bólu, nie potrafiąc powziąć skutecznej obrony przed ujawnioną prawdą. Mówił półsłówkami, ograniczał możliwość zdefiniowania istoty problemu krążącego nad nim nie od dzisiejszej nocy, lecz już od miesięcy, może lat. Eony temu przyrzekła sobie, że nie pozwoli wyrządzić mu krzywdy. Zawiodła. Czas dziwacznie rozciągał się i kurczył, prowadził do nienaturalnych tortur wykrzywiających kości oraz przewracających trzewia, segregował zgromadzoną dotąd wiedzę w niezrozumiałym dla niej porządku, kształtował postrzeganie wedle kapryśnego upodobania. Powstała na chwiejnych nogach znajdowała świadomość daleko stąd, w miejscu pozbawionym komunikacji z światem zewnętrznym, pozostając w miałkiej utopii rozpadającego się świata. Okrywając błękit tęczówek całunem milczenia obmywała twarz ukochanego z zaschniętej krwi. Metodyczne, miarowe ruchy przypominały wyznaczony wcześniej mechanizm pozbawiony świadomej ingerencji. Pozbawiając się głosu bezradnie próbowała znaleźć zrozumienie wobec podjętych przez Fárbautiego kroków. Cierpiała na wskroś dotkliwiej, raz za razem rażąc umysł smutkiem i rozpaczą.
    Skowronek zamilkł. Ptaszyna skryta pod kopułą żeber umarła.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Łudził się, że jakiekolwiek słowa ją uspokoją. Wciąż starał się załagodzić sprawę, której nie dało się już w żaden sposób wyprostować. Tak nie działał zdrowy organizm, jego choroba była namacalna i sam przyznał się, że to nie pierwszy raz, gdy kąpie się we własnej krwi. Był zmęczony i nie potrafił się kłócić, a tym bardziej wściekle ujadać na kogoś takiego jak Freja. Bał się jej reakcji, ale przede wszystkim, bał się o jej stan. Nie dbał o strugi posoki i zakrzepnięte połacie usztywniające koszulę, którą na sobie miał, nie bał się zamroczenia i własnych koszmarów. To wszystko traciło na znaczeniu, gdy widział rozpacz wpisaną w owal twarzy i klatkę piersiową unoszącą się przeraźliwie szybko pod pajęczyną nocnego ubioru. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie, oddalała się od niego, powoli, systematycznie. Niknęła sprzed jego oczu, choć fizycznie wciąż była obok. Podstępne macki dystansu odpychały ich jednak od siebie, czyniły podwaliny pod powstanie przerażającego tworu przypominającego mur i przepaść zarazem. A przez tę budowlę nie można było się przedostać. Wreszcie zderzał się z konsekwencjami własnych wyborów, przez dekady lawirował zręcznie i unikał większych nieprzyjemności. Utrzymał swoją małżonkę w zupełnej niewiedzy (choć czasami sądził, że przecież była zbyt mądra, aby nie wiedzieć nic. Może chowała jedynie prawdę w swym sercu?), podobnie jak Mortensena. Udał mu się teatr pozorów również przy Frei, choć nigdy nie kłamał w kwestii najważniejszej – nie potrafił udawać uczuć. Jego pragnienia, miłość, potrzeba roztaczania opieki i bycia podporą; miał dla niej to wszystko i jeszcze więcej. Egzystencja zdawała mu się bardziej znośna i już nie tak często unosił oczy w obrazoburczym geście, by urągać bóstwom. W pewnym stopniu godził się z przeszłością, a teraz wszystko to sam obracał w niwecz. Ścierał w proch wzajemne zaufanie i nadal nie potrafił wyznać jej całej prawdy. Nigdy wcześniej nie miał w sobie tego rodzaju lęku.
    Nie chciała mu wierzyć, nie chciała dopuścić choćby jednego słowa do swej świadomości, uparcie dążąc do tego, by spełnił jej prośbę. Nie potrafił się dłużej opierać, wiedział, że to nic nie da. Musiał jednak uczynić wszystko na własnych warunkach. Przez chwilę milczał, mina zdradzała, że myśli nad czymś intensywnie i próbuje ułożyć odpowiedź, by w jakikolwiek sposób złagodzić jej obawy.
    Dobrze — rzucił ostrożnie, chwytając kolejny haust powietrza, łapczywie i bardzo szybko. Wiedział, że istnieje kilka adresów, pod które może się udać, gdzie felczerzy dobrze wiedzieli, z czym się mierzy i jak o niego zadbać. Byli też wyjątkowo dyskretni i miał pewność, że żadna, niepożądana informacja, nie przedostanie się na zewnątrz i nie dotrze do uszu osób niewłaściwych. — Mogę się zgodzić — nie przychodziło mu to łatwo. Nie chciał nigdzie się ruszać, wierzył wciąż, że sobie poradzi. — Jest jeden medyk, wie, jak mi pomóc — wyznał i uniósł spojrzenie na kobiecą twarz. — Musisz mi tylko obiecać, że puścisz mnie samego, nie będziesz próbowała ze mną iść — przedstawiła mu swoje warunki, on też miał własne. Nie chciał jej narażać, ale wiedział, że kobieta nie da za wygraną. — Proszę cię o jedną rzecz, Frejo, choć nie mam prawa — mówił łagodnie, pierwotna szorstkość rozmyła się w coraz bardziej rozwlekłych głoskach. — Zaufaj mi. Wiem, co powinienem uczynić, doceniam twoją troskę, ukochana — próbował podnieść ją na duchu, wplatał palce w kosmyki włosów i miał wreszcie odwagę, by skonfrontować się z jej mimiką zdradzającą niesłabnącą boleść, pogłębioną jedynie kolejnym wyznaniem.
    Milczała.
    Milczenie to było gorsze od słów przeszywających duszę. Nie miała dla niego nic. Nie potrafiła określić swojego rozgoryczenia. Nie rozumiała. Wycofywała się znowu. Grunt usuwał się spod nóg, skorupa ziemska pękała na kształt szkła uderzonego ostrym narzędziem. Rysy rozdzierały ją promieniście, pozostawiając męską sylwetkę w epicentrum – na marnym skrawku lądu, dookoła którego szerzyła się czerń przepaści zdolnej pochłonąć całą ludzkość. Czy to właśnie była śmierć? Czy jej mroczny zwiastun? Chłód muskał mu kark, przez pory przenikał do głębszych tkanek, mrożąc wnętrzności. Płuca nie były już zdolne do pobierania powietrza. Krew stężała w naczyniach krwionośnych, podobnie jak wilgoć oddechu osiadająca gałązkami szronu w tchawicy. Nie potrafił się ruszyć, gdy powstała i zaczęła, zupełnie mechanicznie, pocierać szmatką o jego twarz. Krew łuszczyła się, odsłaniając kolejne skrawki bladej skóry i choć ciało zaczynało przypominać ludzkie, jego dusza coraz mocniej wykrzywiała się w twór zupełnie zwierzęcy, nienaturalny, pokraczny i zasługujący jedynie na śmierć. Z czymś takim w klatce piersiowej nie można było żyć, a jeśli nawet, to żywot ten przypominał bardziej bezrefleksyjną egzystencję podporządkowaną najprostszym odruchom.
    Zacisnął mocno szczękę, policzki mu pobielały, skurcz przeszedł do oka, zakrztusił się własną śliną, gdy próbował stłamsić skowyt bólu. Mogła usłyszeć jedynie głuchy dźwięk i poczuć szarpnięcie męskiej sylwetki. Nie pozwolił sobie na więcej, nie wypuścił łez spod okrywy powiek.
    Milczała wciąż.
    Wszystko się zmieniło. Kolejne pasma wiążące ich dusze pękały i pozwalały na tworzenie się dystansu. Woda w misce zabarwiła się na czerwono. Spojrzał na falującą taflę – nie potrafił znieść własnego odbicia. Zadarł brodę. Nadal systematycznie ocierała mu twarz, a każdy ruch przyprawiał go o mdłości. Uniósł wreszcie rozchwiane ręce i niewiele myśląc złapał kobiece nadgarstki uniemożliwiając tym samym dalszą pracę.
    Zostaw to już, proszę — wyrzucił. — Zostaw — teraz głos miał cichszy. Spróbował przyciągnąć ją bliżej, by usiadła na swoim miejscu. Kolejnej fali szlochu nie zdołał już zdusić. Nagle znów stał się dziesięcioletnim dzieckiem, małym Isakiem, rozpaczliwie proszącym o pomoc. — Zostań przy mnie, proszę, zostań. Potrzebuję cię — nie wiedział, czy zaczyna ogarniać go na powrót gorączka. Było mu zimno i gorąco zarazem. A jednocześnie czuł coraz mniej. Objął ją następnie, łudząc się, że potrafi jeszcze zmienić kierunek,  w którym biegła nielitościwie przyszłość.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Rozpacz pokracznie owinęła się wokół żeber. Bez względu na użyte słowa nie potrafił ukoić bólu rozsadzającego każdą cząstkę ciała. Obietnica wizyty u wybranego medyka przeszła obok, odbita od gładkiego alabastru powlekającego delikatność lica. Trucizna strachu przepalała zdolność rozumienia rozterek nie pozwalających mu na powiedzenie o swojej przypadłości wcześniej, w powiewach jesiennej melancholii, w latach umocnionych bezinteresowną przyjaźnią. Znajome kontury twarzy ukochanego bladły w kaskadzie niedopowiedzeń, zmywając część szczęścia z wspomnień każdego poranka i wieczora naznaczonego jego bliskością, czyniąc z myśli twory niezdolne do funkcjonowania. Srebrzyste wici bezwładnie opadły w popiół. Przeciwstawiając się otumanionym zmysłom była gotowa ruszyć pozostawionym przez niego śladem, byle wiedzieć, czy nie jest to pusta obietnica mająca ukorzyć zapędy niepokoju. Nie mogła przyrzec mu posłuszeństwa. Przygnieciona ciężarem sennego koszmaru nie potrafiła uwolnić świadomości od widoku Fárbautiego zalanego szkarłatem krwi, będąc pewną, że ten makabryczny obraz zostanie z nią na tak długo, jak będzie chciał, za nic mając nieme protesty pełne rozpaczy. Pragnienie wzięcia jego cierpienia na swoje barki została zapoczątkowana w wyszeptanej obietnicy, lata temu, gdy świat nie był jeszcze tak zmęczony i bury - miała sprawić, by już nigdy nie doznał krzywd. Zatajenie prawdy o faktycznym stanie zdrowia oraz męczących go utrapieniach sprawiło nie tyle co ból, lecz stopniowo postępujący rozkład łączących ich tkanek. Gładkie, pozbawione słabostek ogniwa stały się równie delikatnie jak porcelana, naznaczona licznymi pęknięciami i uszczerbkami, zapomniana w odmętach pamięci.
    Nie umiała zabrać głosu. Zaklęta milczeniem trwała w monotonnym ruchu, niezdolna wyzwolić się z kajdan nałożonych przez Norny, zachłyśnięte ekstatyczną przyjemnością z goryczy pęczniejącej w delikatnym sercu. Zawsze wiedziały, że kiedyś przyjdzie dzień triumfu, moment, w którym znowu podniosą laur zwycięstwa i wykrzywią usta w grymasie zadowolenia. Bezmiar uczuć upiornie wykrzywiał czasoprzestrzeń w potrzebie dotarcia do Fárbautiego, będącego jednym z niewielu stałych punktów w bezkresie złości i nienawiści wobec siebie, wciąż jednak musiała uznać wyższość strachu rozpościerającego płatki szkarłatnego kwiecia. Na przemian odchodziła i wracała do dogasającego żaru gniewnych płomieni w nadziei, że przy jednej z prób powróci to, co mogłaby nazwać spokojem i bliskością. I choć ocierając twarz ukochanego niemal muskała opuszkami palców jego lico, tak równie dobrze mogła obdarzać pieszczotą marmur zastygły w rozpadlinie wiecznego strachu. Miała dość boskich prób. Miała dość każdego dnia spędzonego w samotności, okryta grubymi warstwami udręki, jakby nie doznała dostatecznie dużo krzywd.
    Tak bardzo go kochała.
    Uległa. Kurczowo przygarnęła ukochanego go ku sobie, błagając Odyna o wybaczenie, byle to nią obdarzył cierpieniem całego świata. Zaślepiona potokiem srebrnych łez koiła paskudne rany wyszarpane w jego duszy. Chciała oddać mu całą siebie, aby już nie musiał znosić rozpaczy, bezradności i smutku. Została przy nim, tak jak niegdyś obiecała mu w gorączce rozkwitającego uczucia, tak pięknego i doskonałego, będącego idealnym odzwierciedleniem skrywanych pragnień.
    Starała się, lecz nie zdołała ocalić własnego serca.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Chwytał się ostatków przytomności, której wątłe nici rozpuszczały się poddane żrącym właściwościom bólu i przestrachu. W gardle wciąż wibrowało błaganie, by nie opuszczała go w tej najczarniejszej z chwil, gdy stał nagi w obliczu jej osądu, zupełnie odsłonięty, odarty z odpadających niczym łuski pozorów. Zostawało ich coraz mniej, a różowa tkanka broczyła krwią prawdy. Nie było szczęśliwych zakończeń, rozumiał to, nawet jeśli nie wyznał wszystkiego spowiadając się z przeszłości, której zgniła forma nie była ani odrobinę piękna. Już teraz był zupełnie bezbronny. Czasami lubił sobie wmawiać, że to nie on, a ludzie ukształtowali go w ten sposób, że to nie jego własne pragnienia, a zamysł podstępnego ojca. Był spokojniejszy i ten stan trwał wiele lat, teraz kruszał u samych fundamentów i chwiał dotychczasowymi przekonaniami. Co jeśli każda z myśli była przesączona łgarstwem, co jeśli swoją osobą naraził Freję na najgorszy los, na który nigdy nie zasługiwała? Tego nie potrafiłby sobie wybaczyć, nigdy nie zaznałby spokoju żyjąc z podobną świadomością. Była dla niego jedyną ostoją, iskrą dobra, kimś, dla kogo mógłby się postarać i jeszcze raz wykrzesać resztki człowieczeństwa. Nie potrzebował nic więcej, dlatego wpijał się palcami w atłas koszuli nocnej, zesztywniałej miejscami od zakrzepłej posoki i nie chciał jej wypuścić. Jedynie mając tak blisko jej ciało, nie tracił resztek nadziei ulatniającej się stopniowo wraz z kolejnymi drgnięciami wskazówek zegara. Słyszał jego odgłos – złowrogie tik, tak, przed którym zawsze uciekał w szaleńczym pędzie, oddalając widmo śmierci kolejnymi haustami zakazanej magii. Nie znał lekarstwa na swoje bolączki; gdyby mógł tylko cofnąć czas, wyrzekłby się tego, co otrzymał wraz z jarzmem czarnych żył i ślepych oczu. Gdyby tylko wiedział, gdyby tylko znał przyszłość.
    Leki ustabilizowały go na tyle, by przestał drżeć na całym ciele, osłabienie jednak na nowo mościło się w jego kościach sprowadzone wzburzeniem i łzami cieknącymi po policzkach. Ich słony smak był obcy, prawie zupełnie zapomniał, że potrafi skłonić się do owych najprostszych odruchów, ukazujących, że wciąż ma serce i cierpi bardzo często. Ułożył policzek na linii kobiecych żeber, przycisnął ucho do piersi, by nasycić się miarowymi uderzeniami, jednak mięsień wciąż szarpał się szybciej, niż przywykł. Melodia nie była mu znana obcy szmer wkradał się w łagodny takt, który zawsze niósł ukojenie i poczucie bezpieczeństwa. Mówił sobie, że to wina sytuacji, że przecież nie mogły zajść w niej aż tak głębokie zmiany. Czy nienawidziła go już? Mimo tego, nie zaprotestowała, nie odepchnęła go i nie uciekła. Była wciąż obok, otaczając ramionami. A może tylko udawała? Bał się nadchodzącego poranka. Wszystko wyglądało inaczej, gdy dookoła snuła się atramentowa łuna nocnego nieba. światło żarówki nie było tak brutalne jak słońce. Chciał zasnąć i chciał wierzyć, że po wschodzie wszystko okaże się jedynie kolejnym, sennym majakiem. Przecież miewał już podobne koszmary – bardzo realne, z których budził się z krzykiem w pustym łóżku. Może i tym razem doświadczyłby podobnego stanu?
    Chciał modlić się do bogów, ten jeden, jedyny raz, lecz już zapomniał jak układać słowa w zdania nie brzmiące jak obelgi czy kpina. Nie pamiętał próśb składanych w kierunku wszechmocnego Thora i Frei, nie pamiętał błagań. Nigdy go nie słuchali, dlatego trwał w niemym oczekiwaniu. Zaciskał usta i oczy, krople wsiąkały w nocną, kobiecą koszulę. Osunął się wreszcie w szkarłatne góry pościeli, pociągnął Freję za sobą, zdjęty zupełną niemocą. Przylgnął do niej i ociężałość powiek zapieczętował urywanym snem, budząc się raz po raz, by sprawdzić, czy jeszcze przy nim jest.

    Freja i Fárbauti z tematu


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.