Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    29.11.2000 – Kamienna plaża – S. Fenrisson & Bezimienny: A. Fenrisson

    2 posters
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    29.11.2000

    Pojedyncze, białe płatki śniegu roztapiały się na wełnianym materiale płaszcza, wnikając w jego powierzchnię, jeszcze zanim wzrok zdołałby na dłużej zatrzymać się na misterności ich niezwykłych wzorów, arabesek ułożonych z drobnych igieł lodu – prawdziwa zima dopiero nadciągała, wtaczając się swym opieszałym cielskiem w architekturę miasta, okrywając zrudziałą ziemię dziurawym, przetartym, za krótkim obrusem śniegu, spod którego, jak spod przerzedzonych włosów starca, wystawały wiechcie uschniętej trawy, drobne gałązki oraz wilgotna zieleń mchu. Dopiero kamyki plaży, co i raz obmywane wodą przyganianą do brzegu przez zacinające podmuchy wiatru, były wolne od pudru zimowych łez, mimo że samo jezioro miejscowo skuło się już cienką, przezroczystą membraną, mrozem, który osiadał na wystających ponad taflę skałkach srebrzystym nalotem szronu.
    Odnajdywał spokój w docieraniu w to miejsce – w plaży ukrytej za kurtyną gęstej kniei, jej lewym ramieniu rozciągającym się węższą wstęgą za jednym z wysokich konarów, tam, gdzie kamienie przeobrażały się w żwir grzechoczący cicho pod naciskiem podeszw, a atmosfera okrywała go ulgą wymuszonej samotności. Zaokrąglone pobrzeże, choć położone niedaleko od miasta, było właściwie skryte przed oczami tłumu, a o tej porze roku, gdy w okolicy nie kręciły się nawet dzikie ptaki, a nad głową nie zwieszała się woalka owadziego kurantu, miejsce zdawało mu się nie tyle odludne, co opustoszałe – jak gdyby znajdował się setki kilometrów poza miastem, z dala od gwaru przytłaczających rozmów, z dala od uderzających grozą nagłówków gazet, z dala od świata, do którego nie przystawał i którego spienione fale miały tendencje do podtapiania go już przy samym brzegu. Spokój przecinany jedynie szumem wody i wizgiem leniwych podmuchów wiatru przypominał mu rodzinny Húsavík, jego milczącą dzikość pozwalającą sądzić, że przez tę krótką, dojmująco ulotną chwilę nic nie miało ani nie powinno mieć znaczenia – często tu przebywał, kiedy pierwszy raz przekroczył granice galdryjskiego miasta, skrycie przerażony intensywnością jego kolorytu, onieśmielony świadomością tego, jak bardzo nie przynależał, jak żałośnie kurczył się pod siłą każdego, posyłanego mu spojrzenia, jak boleśnie zwykł godzić go każdy spazm nieprzyjemnego grymasu, szarpiący za kącik nieznajomych ust lub linia brwi ściągająca się w przejawie nieprzychylnej dezaprobaty. Skąd mogliby wiedzieć, ledwie mijając mnie na ulicy?, racjonalizował nerwowo w myślach, nigdy nie potrafił jednak w pełni wyrugować z siebie przeświadczenia, że jego odmienność nazbyt rzucała się galdrom w oczy; czuł się jak dziecko chowające się przed gniewem ojca w ciemności rozklekotanej szafy, mimo to pozwalał, by na bezczynnym przesiadywaniu mijały mu długie godziny i do domu wracał zazwyczaj na wpół zamarznięty, blady i milczący.
    Nikomu nigdy nie powiedział, a jednak Abigel zdawała się wiedzieć od samego początku, obserwować i przeczuwać; pozwalał jej na ten akt protekcyjnego zaniepokojenia, na spojrzenie przemawiające troskliwym głosem matki: nie możesz ukrywać się tutaj na zawsze. Dzisiaj się nie ukrywał. Przechylił lekko głowę, gdy wilcze zmysły wychwyciły w powietrzu znajomy zapach, naniesiony na wrażliwą śluzówkę nosa wraz z chłodnym przewiewem wichru, raptem potwierdzony odgłosem butów przesuwających się po niestabilnej, kamienistej powierzchni – nie widział jej od kilku dni, a teraz, kiedy spojrzenie odnalazło wyłaniającą się spośród mgły, znajomą sylwetkę, odczuł, jak wyraźnie odsunęli się od siebie przez ten czas, jak wiele mógłby jej jeszcze opowiedzieć, gdyby tylko odnalazł właściwe słowa.
    Często mnie tu podglądasz? – przekorna uwaga poruszyła strunami krtani, wydobywając się na zewnątrz zachrypniętym od papierosów głosem, obłaskawionym zaraz przez łagodność przyjaznego uśmiechu, słabego grymasu rozwieszonego pomiędzy przeciwnymi kącikami ust w sztubackiej zaczepności.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Samotność zdawała się być cechą charakterystyczną ich rodziny, do której niepoprawnie lgnęli, czując się w niej nadzwyczaj swobodnie. Możliwość skrycia się w odosobnieniu z własnymi przemyśleniami i zalęgniętymi demonami dawała poczucie bezpieczeństwa, pozwalając oswoić się z bezkresem milczenia, w dążeniu do którego nieustannie wiedli prym. Abigel już dawno zaprzestała doszukiwań i analiz myśli, których pochodzenie poddawała w wątpliwość, czy aby na pewno pochodzą z głębin jej własnej podświadomości czy też zostały nadesłane przez instancję wyższą, równą bogom. Pustka miała być miejscem, w którym mościła sobie wygodne posłanie, stając się wyłącznie pośrednikiem ich woli, pozbawiając się własnych, emocjonalnych uniesień, jakże skutecznie zaburzających klarowność obrazu. Tkwiła w przeświadczeniu, że tak należało robić, odsunąć się od zwykłych, ludzkich przekonań, trywialnych błahostek codzienności, by tylko w ten sposób odnaleźć prawdziwą istotę zsyłanych znaków. Balansowała na granicy błogiego mistycyzmu i kłopotliwego człowieczeństwa, nie do końca jeszcze potrafiąc odnaleźć w tym pełną równowagę.
    Chrzęst przesuwających się pod butami kamieni mieszał się z wietrznym świstem w uszach. Ciemny granat wełnianego płaszcza wybijał się na mlecznym tle mglistego otoczenia, a drobne płatki śniegu układały się niespiesznie na jej rozwianych, nieprzesłoniętych dziś czapką włosach.
    Śledzenie brata nie było celem dzisiejszego spaceru, podświadomość zesłała jej myśl, popychającą w dobrze znanym sobie kierunku. Nigdy ich nie ignorowała, tych krótkich impulsów, nagłych, nieokreślonych wrażeń, których interpretację pozostawiała rozwojowi wydarzeń. Dostrzegła jego malującą się na linii brzegu jeziora sylwetkę, unosząc lekko kącik ust. A więc to jest ten dzień.
    - Też się za tobą stęskniłam i cieszę się, że cię widzę - odparła tonem, wskazującym na cień rozbawienia wywołany jego uwagą w ramach osobliwego powitania. Zamknęła go w przydługim, opiekuńczym uścisku wątłych ramion, wpuszczając do płuc zapach mroźnego powietrza zmieszanego z chropowatością papierosowego dymu i zwietrzałego już proszku do prania. - Muszę cię podglądać, skoro mnie unikasz. - Nie do końca było to zgodne z prawdą, wszak spędzała długie godziny poza domem, tłumacząc się przed samą sobą z ucieczki w tajemne księgi, których analiza miała zająć jej myśli. Wypuściła go z objęć, pozwalając sobie czujnym, acz pozornie neutralnym spojrzeniem zlustrować twarz brata, jakby doszukując się nań niepokojących zmian. - Może zacznę pisać listy, zaglądasz do nich czasem? - Podszyta lekką złośliwością zaczepność nie miała emocjonalnego związku, już dawno wyzbyła się zazdrości na rzecz opiekuńczej miłości. Często łapała się na tym, że traktowała bliźniaka jak młodszego brata, którego prowadzić chciała za rękę przez otchłań codzienności. Z niemałym trudem przyszło jej zrozumienie, że Safír nie jest i nigdy nie był bezwolnym, nieporadnym dzieckiem, a własne słabości, nawet jeśli bezwiednie, zaczął przekuwać w siłę, a mimo to wciąż bacznie obserwowała jego poczynania, chcąc być tuż obok w chwili potknięcia. - Poza tym, nie tylko ty lubisz tu przychodzić. - Przeniosła zieleń spojrzenia na zaklętą chłodem taflę jeziora Golddajávri, które odwiedzała kolejny raz w ciągu ostatnich dni. Milczące otoczenie zdawało się być najlepszym kompanem tych nielicznych wolnych chwil.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Tęsknota bywała podstępna; zakradała się ku komorom serca, niby podstępny karaluch, drobny owad przeciskający się pomiędzy skrzypiącymi panelami podłogi, pojawiała się – nieproszona i niezapowiedziana – żłobiąc w piersi dziurę dziecinnego żalu, korytarz, w którym echem roznosić mogłyby się odległe obrazy dawno uśpionych wspomnień. Z ofiarną łatwością ulegał pod ciężarem pozornie tłumionych sentymentów, po tylu latach niekiedy wciąż budząc się nad ranem, szarpnięty za mostek siłą ponurej nostalgii, czując się jak wówczas, gdy po raz pierwszy spędzał noc poza domem, zwinięty w meandrach kołdry, na zsuniętych łóżkach, dodatkowo rozgrzewanych ciepłem przyjacielskiej bliskości – wszyscy już spali, a on patrzył się ślepo w sufit, licząc cienkie, drobne pęknięcia na płótnie ledwie smagniętym pojedynczą warstwą taniej, białej farby, po czym przewracając się na lewy bok, wodząc wzrokiem po rówieśniczej sylwetce, podkulonej we śnie, twarzą w jego stronę, by następnie unieść źrenice wyżej, ku przezroczystej otwartości okna, za którym rozciągał się upstrzony gwiazdami firmament. Tęsknił za domem wtedy – jego wzburzonymi falami, na wpół zdziczałymi psami zakradającymi się pod werandę, zapachem portu i ryb – i tęsknił za nim teraz, w obu sytuacjach wiedząc, że nie mógłby już nigdy do niego powrócić.
    Chłód wstąpił na jego twarz lekkim zaczerwienieniem i kiedy odwrócił się w stronę Abigel, policzki miał spąsowiałe, jakby upstrzone dropiatością wybroczyn, a wzrok przysłonięty cienką, szklistą taflą, zza której wydzierał się charakterystyczny, mętny odcień zieleni. Od wczesnego dzieciństwa był jej rzeczywiście nieustannie wdzięczny za instynkt, który sprawiał, że była w stanie odnaleźć go zawsze – niezależnie od tego, jak daleko by nie odbiegł, jak głęboko by się nie schował; w swojej nienachalnej protekcyjności była mu bliższa, niż ktokolwiek, chociaż tak wiele razy nierozmyślnie się jej wyrzekał, odsuwał na bok jej dobre intencje, wychylał się spod parasola rozsądku, jak gdyby tylko na złość światu chciał pokazać, że deszcz mógłby przemoknąć go do suchej nitki, a on wciąż, niezłomnie trzymałby usta rozciągnięte w grymasie triumfalnego uśmiechu. Niekiedy zdawało mu się, że oboje byli przezroczyści i potrafili nawzajem przejrzeć się na wylot – sądził, że mogłaby niejedno przed nim zamilczeć lub upiększyć, a on wyczułby to od razu, choćby nawet nie odważył się powiedzieć tego na głos; milczenie bolałoby poniekąd podwójnie.
    Podniósł skostniałe od zimna ciało z twardego oparcia jednego z niesmagniętych wilgocią kamieni, uśmiechając się jasno, gdy siostra podeszła bliżej, pozwalając, by ciepło jej objęcia przesączyło się przez zesztywniałe mięśnie, choćby na chwilę wtłaczając w nie znajomość tamtej charakterystycznej dla dzieciństwa bliskości, która nie niosła za sobą żadnych zobowiązań; raptem grymas ten zakołysał się jednak, chrobocząc niepewnie pomiędzy przeciwnymi kącikami ust, dopełniając portretu niedowierzania, w jakim uniósł teatralnie brwi, spoglądając na nią z wyrzutem.
    Unikam? – żachnął się, zdradzając brak całkowitej powagi pojedynczym skurczem, który sprawił, że prawy policzek drgnął w odruchowym przejawie wątłego rozbawienia. – A może powinienem, mam jakieś powody? Powiedz mi, i tak się dowiem. – rzucił przekornie, chybotliwie cofając się o krok, gdy wyzwoliła go z życzliwości swego objęcia, przenosząc uwagę na gładź poganianego wiatrem jeziora i przyglądając mu się przez chwilę, zanim odezwał się znowu, tym razem spokojniej, pozwalając, by w głosie przebrzmiał tembr przyćmiewającego go znużenia, które sprawiło, że wydawał się bledszy, a fioletowe smugi pod oczami, niczym cienie na śniegu, bardziej wyraziste. – Być może rzeczywiście byłem ostatnio niedostępny. – zawyrokował spolegliwie, ściągając ostrożnie brwi – po matce pozostało mu to mechaniczne zakłopotanie, u Margrét odbierane za nadgorliwość, a u niego jako kolejna forma pasywnego zdystansowania. Powrócił wzrokiem ku tafli jeziora, wystarczająco dużego, by na horyzoncie wciąż lśnił jeszcze srebrzysty błękit wody.
    Trochę przypomina wybrzeża Skjálfandi. – więc o to chodziło?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Tęsknić nie zawsze znaczy chcieć wrócić, przeżyć to ponownie. Tęsknimy za chwilami w życiu, w których opuszczały nas smutki, pozwalając beztrosko trwać tu i teraz. Za spokojem, poczuciem bezpieczeństwa, świadomością bycia zaopiekowanym. Za byciem wysłuchanym i zrozumianym, docenionym. Choć Abigel miała już pewność, że wracanie myślami do wspomnień przeszłości nie powinno wiązać się z poczuciem straty, trawiącym od środka bólem. Wszystko, co było, miało już swoje konsekwencje, zaklęte w niezmienne skały historii, niewzruszone na usilne błagania, prośby powrotu, zdrapania choć okruchu echa tamtych dni. Wiedziała, a mimo to wyrzucenie z serca żalu nie było znów takie łatwe. Jak żyć ze świadomością, że powinno być inaczej, a jednak nie potrafimy zmienić swego toru?
    Uśmiechnęła się szerzej na dźwięk udawanego wyrzutu. - Skądże, jakie powody? Nasza więź trwać będzie wiecznie, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo - odparła lekko, ciesząc się, że brat potrafi jeszcze żartować. Miał w swoim życiu wiele powodów do zmartwień, zależało jej, by rozpromieniał się jak najczęściej. W przeszłości zawsze starała się trzymać jego stronę, być blisko, okazywać wsparcie. Byli przecież jednym, niepełnym bez drugiego w pobliżu. Dziecięce przemyślenia miały swe odzwierciedlenie i teraz. Dorosłość znów ich rozdzielała, czy to przez rozluźnioną nić czuła się tak ponuro?
    Przykucnęła, by idąc jego wcześniejszym śladem, zająć miejsce na omszałych kamieniach, zawieszając dłonie o kolana. Utkwiła spojrzenie w marszczonej wiatrem tafli błękitu, przywołując przed oczy wyobraźni wspomnianą przez brata zatokę.
    - Skąd ta nostalgia? Sądziłam, że niechętnie wracasz myślami do tamtego miejsca. - Sama także borykała się z dziwną, smutną tęsknotą, za każdym razem gdy wyglądała z okna na portowe zabudowania czując w klatce piersiowej ucisk żalu. Jako jedyna wracała wciąż do Húsavík, do zmarniałego ojca, w którego żyłach krążyła gorycz, napędzająca go wyłącznie do tkwienia w marazmie. Czasem zdawał się w ogóle nie dostrzegać jej obecności, gdy sprzątała puste butelki czy uzupełniała szafki żywnością. Mamrotał pod nosem, złorzeczył na świat, na wyrodne dzieci, złodziei z portu, tylko o zmarłej żonie nie wspominał ani słowem, jakby powstrzymywał w ten sposób czarę goryczy przed absolutnym przelaniem. Abigel siedziała przy nim w milczeniu, czując, że tak trzeba. Pomimo wyrządzonych krzywd i okrutnych słów, nadal był jej ojcem, który uczył ją pływać, zarzucać wędkę i sprawiać ryby. Cieszył się z jej szkolnych sukcesów, magicznych umiejętności, powtarzał, że przynosi mu dumę. Nie umiała się od niego odciąć, zostawić samego.
    - Jeśli chciałabyś się tam wybrać, to wiesz… - Na pewno wiedział, że chętnie zabierze się wraz z nim, będzie mu towarzystwem i wsparciem, kimś do wspólnego milczenia nad brzegiem zatoki. - Niewiele się zmieniło. - Od dnia, w którym ojciec sprzedał pianino matki, przestała nazywać to miejsce domem. Pozostało wrakiem dzieciństwa, w którego szczelinach śmiało gwizdał wiatr.
    - Dręczy mnie złe przeczucie odnośnie nadchodzących dni - odezwała się po chwili zawahania, nie do końca chcąc dzielić się tym z kimś obcym. Wiedziała, że bez konkretnych dowodów, nikt nie będzie mógł udzielić pomocy. Przygryzła lekko dolną wargę, nie odrywając wzroku od tafli wody. - Problemy ze snem nie ustają. Kiedy uda mi się zasnąć, budzę się zlana potem. Nie wiem czy nie tyczy się to moich bliskich, ani czy mam na to jakikolwiek wpływ - mówiła mętnie, ściszonym tonem. Brak klarowności wizji był jej największym problemem. Czy przebudzona w niej moc była tak słaba, że docierały do niej wyłącznie wyszarpane skrawki, czy to teraźniejszość walczyła wciąż ze sobą o to,  którą wersję zdarzeń przyjąć?
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Dom był w jego pamięci wspomnieniem zatartym i niejasnym, falującym jak odległa, pustynna fatamorgana, piękna tylko ze słusznej odległości, bo kiedy podchodziło się bliżej, jej obraz rozpływał się w powietrzu – rozczarowujący, efemeryczny, nieuchwytny. Kochał dom jedynie wówczas, gdy go w nim nie było, gdy z dala od znajomych krajobrazów powracał do niego myślami, przedzierając się przez pogrążone w półmroku korytarze, nawet we śnie doskonale wiedząc, które panele skrzypiały głośno pod naciskiem stopy, przedostając się przez labirynt małomiasteczkowych uliczek, ganków i niespodziewanych wyjść na obce podwórza, aby wśród wyrzutów sumienia przypominać sobie matkę, jej rachityczne ciało ginące w miękkości pościeli, uwięzione w zaciśniętych szczękach choroby, czeznące powolnie i bez wsparcia, w zmurszałym, zacienionym pokoju po zachodniej stronie domostwa. Wszystko, co pamiętał, było splecione cienką fastrygą ze wspomnieniami, do których nie chciał bądź nie potrafił wracać, nieodwracalnie stopione w brzydki, popielaty amalgamat z dziecięcym poczuciem niesprawiedliwości, z gniewem, który spływał po policzkach zawstydzającymi kroplami łez, z zazdrością, która nakazywała zaciskać pięści, kiedy dłonie ojca, dla niego tak szorstkie, krzywdzące i niewyrozumiałe, zalegały łagodnie na szczupłym ramieniu siostry.
    Sam nie wiem. – westchnął cicho, ze wzrokiem wciąż zatrzymanym na płaskiej linii horyzontu, spod której wyłaniało się srebrzyste lśnienie falującej łagodnie wody, jasnobłękitnej w bladym świetle dnia, przez mgłę poszarzałej, miejscami popielatej. – Kiedy wracam tam myślami, wydaje mi się, że nie mam z tym miejscem żadnych dobrych wspomnień, niczego, za czym mógłbym tęsknić. – kącik ust drgnął w nerwowym tiku, układając wargi w wyrazie subtelnego żalu, jakby ciężar tej refleksji nieoczekiwanie opadł mu na kark, zmuszając do ściągnięcia mięśni łopatek, lekkiego ugięcia kolan. – A jednak… czasami wciąż nachodzi mnie to irracjonalne, dziecinne przeświadczenie, że chciałbym tam wrócić, zacząć od nowa, nie popełniać tych samych błędów. – przechylił lekko głowę, przez chwilę przyglądając się jeszcze surowej dzikości norweskiego krajobrazu, po czym przechodząc o krok, by zawiesić spojrzenie na spąsowiałej od chłodu twarzy siostry; Islandia była w jego życiu krainą samotną, odludną i melancholijną, mozaiką soczystych, zielonych pól i rozjątrzonej wśród skał lawy, która przedzierała się swym gorącem przez surowe, oceaniczne powietrze, uderzające silnie w chwiejną wieżę tchawicy.
    To niemożliwe. – odrzekł w końcu, jednocześnie ukracając swoje wcześniejsze wyznanie i odpowiadając na propozycję Abigel, której oczy lśniło blado w przedzierającej się przez mgłę śreżodze grudniowego słońca – miała to samo spojrzenie, co matka, zielone oprawki tęczówek, miejscowo nakrapiane cętkami sepii, przypominające leśne runo. – Byłem tam ostatnio… dwa lata po tym, jak odeszła, dziesięć… jedenaście lat temu. – westchnął cicho, prawie z powątpiewaniem, pozwalając, by ostrożny uśmiech rozlał się pomiędzy kącikami ust jak przerzedzona wodą akwarela. – Chyba ci nie mówiłem, raczej nie, wstydziłem się wtedy tej wyprawy, tego, jak się skończyła. Może ojciec ci wspominał, zawsze lubił rozpamiętywać moje błędy. – zaczął z przekąsem, pozwalając, by w opieszałość jego tonu wdarła się nuta dziecięcego rozdrażnienia, urazy, która nawet po tylu latach wciąż kołysała się na tyłach potylicy, pozornie uśpiona, zesztywniała w oczekiwaniu, aż coś ją rozbudzi. – W takich miastach jak Húsavík nic się nigdy nie zmienia. – zawyrokował ponuro, pozwalając, by pojedyncze ziarna żwiru zagrzechotały pod jego nogami, podsunięte na brzeg siłą poganianej wichrem fali – zawsze był dla Fenrisa zbyt skryty, zbyt wrażliwy, zbyt słaby, brakowało mu energii, siły głosu i poczucia wyższości wobec świata. Ojciec niechętnie użyczał mu własnego imienia, a on potajemnie marzył, by być dzieckiem kogoś innego, wuja Jóna lub znajomego rybaka, Gunnara, który regularnie wypalał papierosy pod ich werandą, nawet stryja Stefána, odwiedzającego ich raz do roku, jedynie w okresie Jul – wszyscy ci mężczyźni byli weselsi, bardziej niefrasobliwi i swobodniejsi, nie tak surowi jak Fenris.
    Miałaś wizję? – spytał dyskretnie, a jego głos się zmienił, cichnąc widocznie, nabierając charakterystycznego dla siebie ciepła i troskliwego zaniepokojenia, które nachodziło go zawsze, gdy wspominała o swoich zdolnościach, gdy przypominał sobie, jak objawiały się po raz pierwszy, gwałtowne i zaskakujące, jak ojciec zamknął drzwi do jej sypialni, nakazując mu trzymać się z daleka, nie podchodzić, jak gdyby swoją obecnością miał w jakiś sposób zniweczyć ten dar, zabrudzić go i zniszczyć. – Przeczucie nie zwykło cię zawodzić.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Ojciec naturalnie nie wspomniał jej o wizycie Safíra w Húsavík. Unikał tematu obu swoich synów, nie chcąc na głos przywoływać o nich wspomnień. Sam pewnie nie wiedział, który z nich jest jego większym rozczarowaniem - ten, który splamił jego imię brakiem umiejętności magicznych, czy ten, który pogrzebał nadzieje o rozwoju rodzinnego interesu? Rozmowy z Fenrisem zawsze wyglądały tak samo, w morzu milczenia pojedyncze, dryfujące słowa, wyplute od niechcenia. Choć nigdy nie musiała walczyć o jego atencję, ani zabiegać o miłość, ale też nie potrafiła odwzajemnić mu sympatii. Nie godziła się z niesprawiedliwością ojca, ale dziecko nie miało u niego prawa głosu. Miała przynosić mu dumę, uśmiechać się pięknie i zbierać w akademii dobre oceny, a nie dyskutować, bronić rodzeństwa, posiadać własne zdanie.
    - Choć nie możemy zmienić przeszłości, tak pozostaje w naszej pamięci, by być drogowskazem. Sukcesy i porażki, zostały nam zesłane, byśmy stali się tym, kim jesteśmy - mruknęła nieco automatycznie, choć przecież dobrze wiedziała, że bliźniak nie potrzebował takich frazesów. Starała się pozować na zdystansowaną, zdolną do osiągnięcia emocjonalnej równowagi, taką, która swe osądy dokonuje kierując się obiektywnością. Mimo to świetnie znała uczucie, o którym mówił. Tęsknota za czymś, co nigdy nie istniało, za wyobrażeniem życia, które nigdy nie było im pisane; życia przepełnionego bezwarunkową miłością i akceptacją, które nauczyłoby ich lepiej radzić sobie w dorosłym świecie. Z ojcem, który traktowałby swoje pociechy po równo, chwaląc za osiągnięcia, wspierając przy porażkach; z matką, której niezmącony szaleństwem umysł pozwoliłby jej żyć do dziś, równie dobrą i piękną, co przed laty. - Co się wtedy stało? - zapytała, choć przecież nie musiał niczego mówić. Wieść o tym, że wybrał się sam do rodzinnego miasteczka nieco ją zaskoczyła, zbyt dobrze wiedziała jak mogło się to skończyć. Czy Fernis ograniczyłby się wyłącznie do przepełnionych jadem słów, zadających bolesne cięcia, czy posunął się do rękoczynów, wiedziony umysłem pijaka, chorego w delirium, w samotności i goryczy toczący się nieuchronnie ku szaleństwu?
    - Zwykło też nie dawać bezpośrednich wskazówek - odparła ponurym głosem. - Kiedy zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że wiem, czego się ode mnie oczekuje, naraz przychodzą wątpliwości. - Te zaś towarzyszyły jej stale, czasem bardziej, lub mniej ignorowane. Problem przewijał się ten sam od lat, skąd mieć pewność, że interpretuje je tak, jak powinna? - Jestem po prostu zmęczona - westchnęła wreszcie, spoglądając z ukosa na bliźniaka, wymuszając blady uśmiech. - Chyba za bardzo się przejmuję. Może też nadinterpretuję to, co nie ma żadnego znaczenia? - Przeczyła samej sobie, bo przecież całym sercem wierzyła, że wszystko, co działo się w świecie, miało swój powód oraz cel. Każdy, najdrobniejszy nawet element, był częścią składową większego obrazu, nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy. Abigel starała się dostrzegać je wszystkie, doceniać ogrom ciążącej nań powagi i obowiązku, zupełnie ignorując już beztroskę, której przed laty oddawała się z większym zapałem. Teraz, kiedy minęły już lata od ukończenia ostatniego ze stopni wtajemniczenia, a praca badawcza pochłaniała ją w pełni, rzadko kiedy pozwalała sobie na spontaniczną radość, kontemplację chwili, zatrzymanie się tu i teraz. - A może jest to sygnał, że to najwyższy czas na rachunek sumienia i podjęcie zmian? Jaki ty masz plan na najbliższy miesiąc? - odsunęła od siebie temat rozmowy, chcąc dowiedzieć się czegoś na temat brata. Nie spędzali ze sobą już tyle czasu, co kiedyś, więc musiała wykorzystać moment, kiedy miała go obok siebie, nim znów zaczną się wymijać na korytarzach kamienicy.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Były dni, kiedy słońce wpadało przez okno jasnym snopem światła i trafiało prosto w stojący na komodzie wazon, którego barwne, witrażowe szkiełka sprawiały, że cały pokój tonął w cekinach papuziego kolorytu, były dni, kiedy umysł miał czysty i pozbawiony skazy, były dni, kiedy sądził, że mógłby być lepszym człowiekiem, nie tak zamkniętym jak swój ojciec, nie tak kompulsywnym jak swoja matka – nawet wówczas nie potrafił jednak zmusić się, by odwiedzić rodzinny Húsavík, przejść się wzdłuż kamiennego wybrzeża w miejscu, gdzie lata temu sztywniał mu kark, a palce grabiały od siedzenia nad wykutym w lodzie przeręblem, odwiedzić grób matki, zaokrąglony kamień usytuowany pod zakrzywionym drzewem na niewielkim, małomiasteczkowym cmentarzu, wyciągać rękę do ojca i odruchowo nie zaciskać jej w pięść. Nie potrafił mu wybaczyć – za to, że opuszczał go za często lub na zawsze, za wybuchy niespodziewanego gniewu, za odwracanie wzroku, za milczenie, za cechy, jakie pozostawił mu w spadku, wpisane głęboko w meandry uwłaczających genów. Uśmiechnął się krótko na siostrzane słowa, posyłając jej ostrożne, nieco zbolałe spojrzenie, w którym rozbłysła wdzięczność, lecz rozbłysło również powątpiewanie – wiedział, że miała rację, choć nie potrafił pozwolić, by zamknęła go w karcerze podobnego rozumowania, jego natura była wciąż zbyt rozdygotana, ona natomiast już w dzieciństwie była od niego mądrzejsza, bardziej racjonalna, trzymająca swe emocje na smyczy, lecz nie tak napiętej i sztywnej jak jego własna. W tym jednym aspekcie przypominała mu Sohvi – kochał je obie prawie tak samo mocno.
    Czułem się winny. – odparł w końcu, spoglądając na jasną, wyrozumiałą twarz Abigel, po czym odwracając wzrok z powrotem na pomarszczoną wiatrem taflę wody. – Nie odwiedzałem go przez tyle czasu po jej odejściu. Zawsze był surowy i chłodny, ale pomyślałem, że nawet ktoś taki jak on… musi odczuwać żal po stracie, musi być samotny w tamtym domu, który podupadał w fundamentach już kiedy byliśmy dziećmi. – pochylił ostrożnie głowę, a gardło podrażnił cichy pomruk zastanowienia. – Dałem jej kiedyś w prezencie gramofon, ale po jakimś czasie sprzęt się zepsuł i nie działał już tak samo dobrze; czasami ramię za wcześnie powracało na podstawę albo nie podnosiło się do góry, a wówczas muzyka zawodziła monotonnie. Pewnie można to było łatwo naprawić magią. – wzruszył ramionami, podkurczonymi od mrozu. – Ale ona nie chciała, mówiła, że lubi go takiego… wybrakowanego. Teraz to brzmi naiwnie, kiedy o tym opowiadam, ale wtedy byłem chyba szczęśliwy, że przejawiała wobec tego przedmiotu tak wielką protekcyjność. A kiedy wszedłem do jej pokoju… wszystko wciąż leżało na swoim miejscu, nieobleczone kurzem, niewypłowiałe, zupełnie jakby nic się nie zmieniło, jakby miała zaraz wyjść zza drzwi garderoby, szczęśliwa i zdrowa. Gramofon też tam był, z płytą włożoną pod igłę, tęsknym walcem granym sostenuto, tak jak lubiła. – uśmiechnął się słabo, choć wyglądało to bardziej jak grymas, nerwowy tik unoszący pośpiesznie kącik ust ku górze, by zaraz pozwolić mu opaść łagodnie, prawie opieszale. – Wtedy, kiedy pokój wypełnił się łagodnym brzmieniem muzyki, pomyślałem… były tam wszystkie jej rzeczy, po dwóch latach Fenris nie wyrzucił niczego, nawet tamtej sukni, którą miała na sobie któregoś lata, na przyjęciu u Hallveig. Nie wiem, po co ją dotykałem, ale kiedy uniosłem ją wyżej i przyłożyłem do piersi, przyglądając się jak materiał faluje w tafli lustra… pomyślałem, że musiała być taka szczęśliwa, kiedy tańczyła w niej w ogrodzie i… sam nie wiem. Ojciec oczywiście się wściekł, kiedy mnie przyłapał. Roztrzaskał gramofon na podłodze i wyrzucił mnie za drzwi, zanim zdążyłem zabrać z salonu swoje rzeczy. Stałem na dworze przez dwie godziny zanim zdałem sobie sprawę, że nie zamierza wpuścić mnie z powrotem. – zakończył nareszcie, czując, jak upokorzenie rozlewa się po plecach nieprzyjemnym ciepłem – oszczędził wspominania o tym, że skomlał pod drzwiami jak pozostawiony na ogrodzie pies, że stał z czołem wspartym o ich chłodną, drewnianą powierzchnię, że płakał, że w gniewie szarpnął za klamkę i uderzył butem w poręcz werandy tak mocno, że ta zachybotała się niebezpiecznie i pojedyncze, cienkie drzazgi rozprysły się po mokrej trawie. Fenris nie szczędził mu obelg, a on sądził wówczas, że każda z nich była prawdziwa, wymierzona celnie w miękkie, odsłonięte fragmenty jego ciała.
    Historia nauczyła nas oboje, że przezorność jest bezpieczniejsza, niż zdawanie się na litościwość losu. – uśmiechnął się słabo, spoglądając jej w oczy i bezwiednie odgarniając dłonią pojedyncze kosmyki włosów, które opadły mu na czoło, zwieszając się złośliwie ponad linią spojrzenia. – Zamierzam wyjechać w grudniu poza miasto, tylko na kilka dni, może na weekend. Ty też powinnaś odpocząć, Abi.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zasłuchana w wyznaniu brata nie zamierzała mu przerywać. Żadne ze słów pocieszenia nie były w stanie naprawić wyrządzonych krzywd, zmienić przeszłości, która raniła tak boleśnie, a stale uciskana nie dawała szans na uzdrowienie.
    - Nie chcę go bronić, ale… - Wzięła głębszy oddech, z trudem podejmując ten temat, nie wiedząc jak oszczędna powinna być w słowach przy Safírze; kobiecy głos przepełniony był łagodnym spokojem. - Fenris stał się ofiarą własnych przekonań. Zraził do siebie całą rodzinę i utracił wszystko to, co kiedykolwiek miało dla niego znaczenie. Nawet jeśli by chciał, słowa przeprosin nie przejdą przez jego gardło, jest zbyt dumny, by się do tego przyznać. - Gorzka prawda o ludzkich słabościach i mechanizmach rządzących ich umysłami. Każdy, kto twierdził, że człowiek jest skomplikowany, nigdy nie zadał sobie trudu, by prawdziwie zgłębić jego tajniki. - Każde jej wspomnienie wiąże się z bólem, z poczuciem porażki i zmarnowanych okazji. To zbyt wiele, by się podnieść i wszystko naprawić, kiedy przyjęcie wyciągniętej dłoni traktuje się jako oznakę słabości. - Niejednokrotnie próbowała ojcu pomóc, mimo krzywd, jakie wyrządził jej najbliższym. Przygnębiała ją świadomość, że nie każdy, otrzymawszy czas na przemyślenia, dojdzie do prawdziwie racjonalnych wniosków, lecz zbyt dobrze wiedziała, że do zmiany potrzebna jest chęć. Fenris jej nie wykazywał, a mimo to nadal odwiedzała stary dom w Húsavík - czy to słabość? - Pozbył się wszystkiego - powiedziała wreszcie po chwili ciszy, dopiero teraz orientując się, że temat matki w pewnym stopniu wciąż ją porusza. Abigel nie była z nią związana tak, jak Safír. Każdy gest matczynej miłości, choć ciepły i wspierający, w głowie dziewczynki tworzył obraz nierozerwalnie związany z jej nadchodzącą śmiercią. Świadomość nieuchronności kresu każdego istnienia pojawiała się z biegiem czasu, kiedy młody umysł zaczyna akceptować koleje losu, zgłębiać naturalny bieg życia. W tamtym momencie brak zrozumienia pozbawił wyrocznię bliskości relacji, bezwarunkowej miłości, matczynego wzorca. Kobiet w jej otoczeniu nie było zbyt wielu, żadnej na tyle godnej uwagi, by Abigel zapragnęła stać się taką, jak ona. Żadnej, która nakłaniałaby do pielęgnowania niewieścich cech, konformizmu czy delikatności, a nawet macierzyńskiego instynktu. Czy to ich brak sprawił, że pozbawiła się wrażliwości? W opinii Fenrisdóttir nie było miejsca na wątpliwości i dodatkowe pytania. Kierowała się wolą Norn i to ich oczekiwania musiała spełniać. - Wszystko oddał albo sprzedał. Ubrania, bibeloty, nawet pianino. Pieniądz okazał się być ważniejszy od sumienia czy wspomnień. - Rzuciła jeszcze bratu przelotne spojrzenie. Ten rozdział był już zamknięty, ale czy aby na pewno dla wszystkich? - Przykro mi, że potraktował cię w ten sposób. Nikt nie powinien nam odbierać szansy na pożegnanie się z bliskimi. - Na pożegnanie, nostalgiczne wspomnienie, łzę smutku ani uśmiech w tęsknocie. Zielone tęczówki sięgały tych bliźniaczych w próbie dodania otuchy.
    Uśmiechnęła się pobłażliwie, słysząc o przezorności, wszak los nie ma litości, ani nie jest też okrutny. Gdyby przeznaczeniem miała kierować istota o cechach właściwych ludzkości, ta już dawno zakończyłaby swe istnienie.
    - Kiedyś się tym zajmę - rzuciła lekkim tonem w sugestii na odpoczynek. - Może powinnam poszukać nowych znajomych, beztroskich imprezowiczów, którym nie w smak myśleć o problemach? - zażartowała, nieco ironicznie nawiązując do przeszłości, od której zdawała się odciąć już przed paroma laty. Midgardzka młodzież, w towarzystwie której obracała się po przeprowadzce do galdryjskiej stolicy, żyła chwilą, pochylając się wyłącznie nad kwestiami, jakie dotykały ich w danej chwili. Niektórzy, ci o większych aspiracjach, zapaleni idealiści, przejawiali zainteresowanie sprawami wyższymi, niźli zraniona duma czy niespełniona miłość. Abigel zazdrościła im tylko jednego, szczątkowej wiedzy, nikłej znajomości świata, o który zdecydowali się walczyć, jaka pozwalała opowiedzieć się po jednej ze stron bez dostrzegania niuansów przechylających szale ku równowadze. Wybiórczość ich ograniczała, jednocześnie pozwalając na czystość sumienia, na niezachwianą wiarę w idee, których obronę postawili za punkt honoru. Ich towarzystwo, nawet jeśli napawało motywacją i wzmagało poczucie jedności, to wciąż pozostawiało niedosyt. - Dzięki otaczaniu się innymi ludźmi mam poczucie, że nie tracę kontaktu z rzeczywistością. - Spuściła wzrok na ziemię, nabierając w chude palce kilka drobnych kamyków. Pokrywające je płatki śniegu natychmiast stopniały, a zimne krople spłynęły po bladej skórze, skapując między szczelinami z powrotem na ziemię. - Wyślij mi pocztówkę, brakuje mi ciekawych magnesów na lodówkę. - Próbowała się wciąż z żartobliwym tonem, jaki przybierała wyłącznie w towarzystwie bliskich sobie osób, przy których mogła czuć się swobodnie.
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Sądził, że młodość zabliźni się szybko i bezboleśnie, wspomnienia wyblakną, a błędy usuną się w sztubacki okres niepamięci, który łatwo byłoby ignorować i usprawiedliwiać – tymczasem, podczas gdy brutalność wilczych kłów pozostawiła jego pozytywne wspomnienia dziurawe i wybrakowane, negatywne zdawały się nabierać kształtów i klarowności. Nie pamiętał zatem, czy matka przechadzała się z nimi po kamiennej plaży nad zatoką, a jedynie, że ojciec zmuszał go do oporządzania lin na rybackim kutrze, nie pamiętał słów piosenek, które śpiewała mu przed snem, tylko echo melodii wydobywającej się jękiem spod igły uszkodzonego gramofonu, nie pamiętał gier w jakie bawił się rodzeństwem – w pojedynczych reminiscencjach barwionego sepią dzieciństwa Ragnar chwytał siostrę w ramiona na skraju obmywanej wodą skarpy, a jego przepychał łokciem w drzwiach, pozostawiając bordowe siniaki pod cienkim płótnem skóry.
    Mówisz o tym tak, jakby te rzeczy były od niego niezależne. – odparł w końcu, a jego łagodna fizjonomia nachmurzyła się widocznie, zieleń spojrzenia pociemniała, nabierając butelkowego odcienia. – Ojciec nigdy nie był dumny. Był próżny i okrutny, nigdy nie poniósł za to żadnych konsekwencji poza tymi, które ponieśliśmy wszyscy z jego winy. Przez tyle lat… nie rozumiem, dlaczego nadal jesteś dla niego łaskawa, wierzysz, że gdzieś w głębi serca wciąż mógłby być dobrym człowiekiem… gdyby tylko się postarał, odsunął od siebie wszystko, co przez tyle lat określało go co do szczegółów. Jesteśmy tylko tym, co robimy, a Fenris nigdy nie miał wobec mnie żadnych, pogrzebanych głęboko intencji. Zawsze chciał tylko się mnie pozbyć. – nigdy nie mówił na głos o strachu, który go ogarniał, ilekroć ojciec zabierał go na tył podwórka, gdzie trawa była przerzedzona i niemal całkowicie pochłonięta błotem, o tym irracjonalnym lęku, że z daleka od protekcyjnych objęć matki mógłby zabić go tak, jak zabijał chore szczeniaki, ślepe i niedołężne. Odczuwał tę samą, nieokreśloną obawę, ilekroć przebywał z nim sam – jednako wstydził się tego dziecięcego przeczucia, co nabierał podświadomej pewności, że Fenris byłby w stanie zrobić mu coś okropnego.
    Oczywiście, że tak. – westchnął cicho na kolejne słowa Abigel, choć przez ton jego głosu przebrzmiewała jakaś zgroza, nieprzyjemne i cierpkie rozczarowanie, jakby rozgryzł pomiędzy zębami ziarno pieprzu – pazerna pragmatyczność ojca szczególnie go nie zdziwiła, świadomość, że pokój, który po raz ostatni widział, gdy ten tętnił jeszcze matczyną obecnością, stał teraz pusty, odezwała się jednak za rękojeścią mostka głuchym, bolesnym ukłuciem żalu. – Nie miał prawa sprzedawać ich bez naszej wiedzy, jak mógł podjąć taką decyzję beze mnie? Zabrał mi wszystko, co po niej zostało. – zawyrokował, lecz w głosie brakowało mu już wcześniejszej determinacji, na wierzch wypłynęła natomiast melancholia szara jak zachmurzone niebo, otwierająca w piersi draśnięcie starej rany, wciąż nie całkiem zasklepionej, przesiąkającej przez opatrunek dorosłości wilgocią jasnego osocza. Pomyślał o matczynym grobie, osamotnionym wśród zmurszałych kamieni cmentarza, a wówczas na ramiona opadł mu ciężar własnego tchórzostwa, bolesny i obezwładniający – jak mógł zostawić ją samą wśród surowego klimatu Islandii? Jak mógł nie odwiedzać jej przez tyle lat, nie układać na kamieniu girlandy żałobnych bukietów, nie rozpalać zniczy, których przeżarty ogniem knot tliłby się nocą, pośród ciemności polarnej nocy?
    Jeszcze okazałoby się, że tak naprawdę zawsze byłaś lekkoduchem, tylko ktoś musiał zaciągnąć cię nareszcie na porządną imprezkę. – odparł równie żartobliwą sugestią, poniekąd wdzięczny za zmianę tonu; zauważywszy, że siostra pochyliła lekko głowę, nabierając w garść drobnych, szarych kamyków, które przesypały jej się pomiędzy palcami, rozciągnął jednak usta w cieplejszym, pokrzepiającym uśmiechu, który rozszerzył się lekko, gdy nachylił się w jej stronę, obejmując ją w sztubackim uścisku wokół ramion. – Kto powiedział, że musisz odpoczywać sama, co? – rzucił swobodnie, nachylając twarz bliżej, w braterskim przejawie zaczepnego rozweselenia. – Następnym razem chętnie zabiorę cię ze sobą, nawet do Uppsali, jeśli życzysz sobie wrażeń związanych ze swoim nieszczęśliwie akademickim zawodem. – westchnął teatralnie, odchylając lekko głowę, by nareszcie spojrzeć jej w oczy i dostrzec w odbiciu jej źrenic, jak jego własne wytracają chwilowe iskry żartobliwości, znów stają się spokojne i szczere.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie chciała podejmować kolejnej próby przekonania brata. Ból był w nim zbyt głęboko zakorzeniony, by spojrzał na kwestię ojca pod innym kątem. Zraniony, skrzywdzony, stale poniżany, żyjący w przestrachu przez całe dzieciństwo. W tej przeszłości była przy nim, współczująca, współcierpiąca, dzieląca blade uśmiechy i skrywany płacz. Nie czuła się przy tym dość dobra, nieumiejętność postawienia się ojcu wzbudzała w niej poczucie winy. Wiedziała, że przeszłość nie była łatwa, nie było sposobu, by usprawiedliwiać Fenrisa, ani pozbawiać brata doświadczonego bólu.
    Uniosła lekko kącik ust, uzyskując od brata wyrażenie dezaprobaty. Ludzie często przeceniali swoje możliwości decydowania i własnym losie. Przekonani o potędze umysłu twierdzili, iż mają jakiś wpływ. Skąd to silne przeświadczenie, że posiadane w głowie myśli są nasze? Skąd świadomość, że są prawdziwe? Długie godziny spędzone na analizie toku przemyśleń, na istocie samej myśli, okoliczności jej powstawania
    Nie można wybrać swoich myśli, jak w sklepie czy katalogu. Nie można wybrać o czym chce się pamiętać, a co zapomnieć. Nie da się zdecydować, co przypadnie do gustu, a co budzić będzie obrzydzenie. Myśli są, bierzemy je za własne. I choć nie ma żadnych szans na ich kontrolowanie, tak zaiste jest możliwość, by zdecydować co z nimi zrobić.
    - Nikt nie jest wyłącznie dobry lub zły, Safírze. - Oczywistość, jaka musiała wybrzmieć, by wyraźnie zaznaczyć swoją obecność. Oczywistość, której mądrość pozostawała stale z tyłu głowy, lecz łatwo było ją przesłonić emocjami, których ogrom burzył się i wzmagał w obliczu niesprawiedliwości. - To prawda, że zawsze mamy wybór. Nie zawsze decydujemy się na ten, który jest zgodny z naszym sumieniem. Robimy to, co dla nas łatwe i wygodne, a nie to, co słuszne. - O tym, że musi porozmawiać z bratem, wiedziała od dłuższego już czasu, a jednak wciąż, mimo mieszkania na jednym piętrze kamienicy, zwlekała z decyzją. Nie dlatego, że miała obawy, że nie będzie chciał jej widzieć, a dlatego, że przyznanie się do wszystkiego wymagało wysiłku, a na ten wciąż nie była gotowa.
    Dostrzegała malujące się na twarzy brata rozgoryczenie, skrywane głęboko w duszy emocje, jakich nie potrafił nazwać, choć wyraźnie błąkały się między zmarszczkami na czole i w kąciku oka. Nie miała mu tego złe, wszak łapała i siebie na częstym unikaniu. Dlaczego nadal była dla niego taka łaskawa?
    - Złość niczego nie zmieni. Złoszcząc się, sprawiam przykrość wyłącznie sobie. Ignorowane problemy nie znikają, a nawarstwiają się - mruknęła w odpowiedzi, choć już nie taką oczywistością. Zaciśnięte mięśnie, skrzytające zęby, pochmurne spojrzenie i wykrzykiwane w gniewie słowa - przynosiły ulgę i satysfakcję, jednak wyłącznie na moment. Chwilowy wyrzut dopaminy, ekscytacja i radość, jakże płytkie i krótkotrwałe wrażenia, po których wraca poczucie niesprawiedliwości, przed którym nie ma innej ucieczki, jak poszukiwanie prawdy. - Jeśli nie jesteś w stanie wybaczyć, będziesz nosić go w sobie nawet po jego śmierci. - A ostatnie, czemu chciała się przyglądać przez najbliższe lata, to rozsypujący się na kolejne kawałeczki brat. - Wiem, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, ma znaczenie i nie jest przypadkowe. To od ciebie zależy, jakie wyciągniesz wnioski i co z nimi zrobisz. - I ona była obok, by go tej decyzji wesprzeć i pomóc kroczyć obraną ścieżką. Abigel można było wiele zarzucić, lecz nie brak lojalności.
    - Oczywiście, że jestem! Gdybym mogła, nie przejmowałabym się niczym - odparła rozbawiona, po raz pierwszy dzisiaj śmiejąc się głośno. Prawdą było, że momentami tęskniła do beztroskich czasów, całonocnych zabaw, ignorowania budzików, czerpania pełnymi garściami z każdych, najdrobniejszych nawet zachcianek. Poddała się uściskowi, od razu wypuszczając kamyki z powrotem na ziemię. - Skoro tak, to może być i Uppsala - przytaknęła z uśmiechem, szczerze ciesząc się z chociaż tej krótkiej chwili, w której twarz bliźniaka rozpromieniała. Odpowiedziała uściskiem, przytulając go z czułością i również uniosła wzrok, łącząc ze sobą ich spojrzenia, by na choć jedno uderzenie serca uchwycić w zielonej tafli kruchość szczęścia.

    Abigel i Safír z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.