:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström
2 posters
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Sob 9 Kwi - 19:07
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
20.12.2000
Wzburzone serce uchyliło się od obowiązku ukojenia ogłuszającego szumu krwi. Dłoń przyłożona do klatki piersiowej drżała pod naporem gwałtownych uderzeń, niezdolna odnaleźć wspólny język z ciałem opierającym się słodyczy wyszeptanych próśb. Apogeum zdenerwowania osiągnęła tuż po zakończeniu przygotowań w kuchni. Nawet poczucie satysfakcji płynące wraz z intensywnym zapachem potraw i elegancko przybranym stołem nie potrafiło zasiać choć odrobiny spokoju, o czym Fárbauti przekonał się na własnej skórze i czego mógł się spodziewać wcześniej, bowiem zawsze niestrudzenie dążyła do osiągnięcia nienagannej perfekcji. Obrus musiał być śnieżnobiały, zastawa wypucowana do krystalicznej czystości, ryba zapiekana pod kołderką migdałów nie mogła za bardzo się przypiec... Donośne miauknięcie dochodzące zza jej pleców zakończyło tyradę, która w normalnych warunkach mogłaby trwać aż do późnego wieczora. Spoglądając na Hnoss nie dłużej niż było to konieczne zaczęła żałować, że choć raz nie może wziąć z niej przykładu i przyjąć postawę wypełnioną beztroską, cieszeniem się z prostych przyjemności. Ten świąteczny wieczór był wyjątkowo ważny i nie zamierzała zaprzepaścić całokształtu przez niedopilnowanie drobnego szczegółu. Spędzenie go w towarzystwie osoby odpowiadającej za tęskne westchnięcia i niezdolność umysłu do rozpatrywania działań w kategorii rozsądku było tym, o czym szeptała gwiazdom latami spędzonymi w odosobnieniu. Wielokrotnie zastanawiała się, czy ostatnie miesiące trwania przy boku mężczyzny nie sną snem, ułudą tkaną przez złośliwość Norn. Często przyłapywała się na wodzeniu opuszkami palców po aksamitnej fakturze jego skóry, upewniając się, że jest równie realny w nocy i za dnia. Bursztynowy blask poranka przestał przynosić otrzeźwienie tygodnie temu - upojona słodyczą żarliwych wyznań przestała dostrzegać świat w ułomnym, paskudnym wymiarze zatracenia.
Spinka wpięta w kosmyki włosów przypominającym dojrzałe zboże zalśniła przytłumionym blaskiem, gdy odważyła się przekroczyć barierę sypialni na rzecz powrotu do pokoju, gdzie na rozpoczęcie kolacji miał czekać Fárbauti. Intensywny szkarłat sukni przykrywał ją niczym druga skóra, na wskroś dopasowana i swobodna zarazem, tworząca harmonijny spektakl wraz z krokiem pełnym niewymuszonej gracji. Zbliżając się ku niemu nie mogła przemóc się przed ozdobieniem lica delikatnym uśmiechem. Wciąż nie pozbyła się tkliwej nerwowości objawiającej się w przyśpieszonym oddechu, lecz już przestała być przez nie zdominowana.
— Mam nadzieję, że Ci się podoba — rzekła rozemocjonowanym szeptem, stopniowo zmniejszając dzielący ich dystans. Nie mogła wyjść z podziwu nad tym, jak elegancko się prezentował - widziała go już w podobnym ubraniu podczas wyjścia do muzeum, jednak za każdym razem odkrywała coś zupełnie nowego. Te poszukiwania wprawiały ją w stan niemal niezdrowej ekscytacji, bowiem na samą myśl o odwiedzeniu Fárbautiego zaczynała poddawać się złożonemu zniecierpliwieniu. Kaskada uczuć przejmowała nad nią kontrolę, o czym świadczyło choćby pełne zachwytu spojrzenie błękitnych tęczówek oraz delikatne mrowienie rozchodzące się wzdłuż spragnionych ust. Nie miała go dość. Tęsknota, choć odeszła na krócej niż kwadrans, zdawała się rozciągnąć wzdłuż wieczności. Nie mając sił bronić się dłużej przed jej goryczą objęła go ramionami, ostrożnie odnajdując się w czułości spełnienia. Mógł dostrzec, że na jednym z smukłych palców znajduje się podarowany pierścień myśli, wkomponowujący się w strój. Wtłaczała do świadomości zarówno powietrze, jak i znajomy zapach męskich perfum. On sam mógł poczuć upajającą słodycz woni karmelu i czekoladowych pralin rozchodzącą się od jej skóry.
— Wszystkiego najlepszego z okazji Jul, mój drogi. Oby te święta upłynęły nam w spokoju i radości — powiedziała z pełnym ekspresji zadowoleniem, nie mogąc doczekać się dalszej części wieczoru. Dopiero teraz uświadomiła sobie pełnię tego wydarzenia i wciąż nie potrafiła uwierzyć, że Norny postanowiły oddać jej naparstek szczęścia. Wszystko znów było niezwykle nierealne, niematerialne, oddalone od rzeczywistości o eony. Nie istniało nic oprócz Fárbautiego, esencji jego życia, iskry rozpalającej płomień tlący się w piersi. Żar gorąco stopił ich ze sobą w jedność.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Pon 11 Kwi - 16:02
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Jul wkradło się nawet tutaj: w krajobraz surowego warsztatu i maleńkich pomieszczeń przylegającego doń mieszkanka. Żywiczny zapach unosił się w powietrzu jeszcze bardziej wyraźnie, drażniąc nozdrza przyjemnym wspomnieniem skąpanych w śniegu lasów. Nawet jemioła odnalazła swe miejsce u powały salonu, pyszniąc się pokaźną zwartą strukturą przełamaną czerwienią wstążki. Kiedy siadał do pierwszych przygotowań było mu najpierw nieco niezręcznie, gdyż podobnych rzeczy nie czynił od wielu lat, zdając się raczej na decyzje Arthura i jego starania w zakresie utrzymywania atmosfery świąt. Nie chodziło tu jednak o to, że sam Isak unikał wszystkiego, co kojarzyło się z Jul, uwielbiał przecież panujące zamieszanie, lecz brakowało mu samozaparcia, aby zwyczaje kultywować w samotności zakurzonej pracowni. W tym roku jednak wszystko wywróciło się zupełnie, dlatego nad ranem stał na niewielkiej drabince, siłując się z aksamitną wstążką wyraźnie niechętną, by poddać się jego woli. Musiał być gotowy na czas, dlatego napięcie narastało w nim z każdym drgnieniem wskazówek zegara; zaglądał przez okno, instynktownie doszukując się gdzieś w oddali zarysu kobiecej sylwetki. Wzdychał, kiedy okolica pozostawała niezmiennie pusta i wracał do wypełniania swych obowiązków. Decyzja o wspólnym spędzeniu święta była dla niego powodem niezmierzonego szczęścia, ale i zaskoczeniem, gdyż sądził, że takie okazje zobowiązywały członków klanu do wypełniania powinność względem rodziny. Tym bardziej cenił deklarację Frei i miał nadzieję, że dzisiejszy wieczór sprosta jej oczekiwaniom. Kiedy pojawiła się wreszcie na miejscu, krzątali się wspólnie przez kilka kolejnych godzin, gdyż zaoferowała się w pomocy i wspólnym szykowaniu wieczerzy.
Obecność Hnoss początkowo zaskoczyła go wyraźnie, zwłaszcza, że nie potrafił określić, jak stary Jormungand zareaguje na widok nowej towarzyszki. Koty okazały się jednak, pomimo swej wrodzonej ostrożności, niezwykle wyrozumiałe i nie wszczynały niepotrzebnych utarczek, przyglądając się sobie z zaciekawieniem, a swoją niechęć skupiały wspólnie na puszystej kulce jaką był szczeniak merdający wesoło ogonem i pragnący za wszelką cenę zachęcić ich do zabawy. Szkutnik musiał uznać ten gest za ogromny dar kapryśnych stworzeń oraz za dobry omen gwarantujący pomyślny przebieg dalszej części wieczoru.
Pozwolił w końcu, by Freja w spokoju udała się do sypialni i przygotowała do kolacji. Biała Hnoss podążyła posłusznie za nią, a Isak pozostał na ten drobny moment sam, by również zdjąć codzienne ubranie i przyodziać elegancki garnitur. Nie było tu wprawdzie żadnej widowni, lecz chciał, by każdy najdrobniejszy element podkreślał wyjątkowość tego zdarzenia. Choć nie byli na bankiecie, biała koszula i dopasowany krawat okazały się obowiązkowe. Serce przyspieszyło swój rytm, gdy spojrzał w lustro zawieszone w łazience nad umywalką. Zmęczenie obecne dzień wcześniej na jego twarzy, niemal zupełnie przepadło, niezdrowy fiolet pod oczami zamaskował fiolką zażytych medykamentów, a subtelny rumieniec na policzkach zdradzał jedynie przejęcie związane ze zbliżającą się uroczystością. Był wyraźnie zniecierpliwiony, dlatego ostatnie chwile oczekiwania poświęcił na sprawdzenie wszystkich ozdób i stolika. Świece ustawione na jego środku potęgowały atmosferę romantyzmu i intymnego charakteru świętowania.
Słysząc skrzypienie drzwi, odwrócił się instynktownie poszukując spojrzeniem kobiecej twarzy. Gdy wreszcie wyłoniła się z półmroku korytarza, nie potrafił wyrzec ani jednego słowa. Kiedy widział ją w trakcie bankietu świątecznego, sądził, że nie może być piękniejsza i doskonalsza. Jak bardzo się mylił! Zaskakiwała go za każdym razem i rozbudzała emocje, nad którymi ledwo potrafił zapanować. Czerwień uwydatniała czystość jej karnacji, ta bieliła się teraz nadając Frei rysu boskiej istoty odległej od zepsucia i niedoskonałości ziemi. Onieśmielała nawet tak doświadczonego życiem mężczyznę, nie mogła być tylko człowiekiem. Ponownie czuł się niczym podrostek, któremu pierwszy raz przychodziło podziwiać piękno kobiecego ciała. Materiał lał się po podłodze, falował z każdym stawianym krokiem, odkrywając krzywiznę nogi, niemal po same udo. Dalej aksamit opinał krągłość biodra, uwydatniajac smukłą talię, na której – zamierzenie topiąc dystans – ułożył ręce. Nie potrafił nagiąć się do choćby najdrobniejszej chwili cierpliwości. Jego dotyk nie był jednak nachalny, a opuszki miękko opadły na materiał, rysując na nim wyraźne ślady obecności.
— Nie śmiałbym zaprzeczyć, jesteś piękna, czuję się przy tobie jak nieporadny młokos — wyrzekł, siląc się na płytki oddech, z którym pochwycił upojną woń perfum. Błysk na palcu wywołał lekki uśmiech i kolejny gest, w którym podniósł kobiecą dłoń wyżej, by przyłożyć chłód skóry do rozgrzanych ust. I on nosił pierścień bliźniaczy do tego, który podarował jej jeszcze przed świętami. — Wszystkiego dobrego, najdroższa. Niech Jul przyniesie ci same wspaniałe chwile. — Mówiąc ostatnie słowa, zadarł głowę lekko ku górze, by spojrzeć na pęk zwisającej jemioły. — Nie będę udawał, że zatrzymałem się tu zupełnie przypadkiem — zaśmiał się cicho, podążył instynktownie ku karminowym wargom wykradając słodycz pierwszego, świątecznego pocałunku skąpanego w akordach wibrujących emocji.
Obecność Hnoss początkowo zaskoczyła go wyraźnie, zwłaszcza, że nie potrafił określić, jak stary Jormungand zareaguje na widok nowej towarzyszki. Koty okazały się jednak, pomimo swej wrodzonej ostrożności, niezwykle wyrozumiałe i nie wszczynały niepotrzebnych utarczek, przyglądając się sobie z zaciekawieniem, a swoją niechęć skupiały wspólnie na puszystej kulce jaką był szczeniak merdający wesoło ogonem i pragnący za wszelką cenę zachęcić ich do zabawy. Szkutnik musiał uznać ten gest za ogromny dar kapryśnych stworzeń oraz za dobry omen gwarantujący pomyślny przebieg dalszej części wieczoru.
Pozwolił w końcu, by Freja w spokoju udała się do sypialni i przygotowała do kolacji. Biała Hnoss podążyła posłusznie za nią, a Isak pozostał na ten drobny moment sam, by również zdjąć codzienne ubranie i przyodziać elegancki garnitur. Nie było tu wprawdzie żadnej widowni, lecz chciał, by każdy najdrobniejszy element podkreślał wyjątkowość tego zdarzenia. Choć nie byli na bankiecie, biała koszula i dopasowany krawat okazały się obowiązkowe. Serce przyspieszyło swój rytm, gdy spojrzał w lustro zawieszone w łazience nad umywalką. Zmęczenie obecne dzień wcześniej na jego twarzy, niemal zupełnie przepadło, niezdrowy fiolet pod oczami zamaskował fiolką zażytych medykamentów, a subtelny rumieniec na policzkach zdradzał jedynie przejęcie związane ze zbliżającą się uroczystością. Był wyraźnie zniecierpliwiony, dlatego ostatnie chwile oczekiwania poświęcił na sprawdzenie wszystkich ozdób i stolika. Świece ustawione na jego środku potęgowały atmosferę romantyzmu i intymnego charakteru świętowania.
Słysząc skrzypienie drzwi, odwrócił się instynktownie poszukując spojrzeniem kobiecej twarzy. Gdy wreszcie wyłoniła się z półmroku korytarza, nie potrafił wyrzec ani jednego słowa. Kiedy widział ją w trakcie bankietu świątecznego, sądził, że nie może być piękniejsza i doskonalsza. Jak bardzo się mylił! Zaskakiwała go za każdym razem i rozbudzała emocje, nad którymi ledwo potrafił zapanować. Czerwień uwydatniała czystość jej karnacji, ta bieliła się teraz nadając Frei rysu boskiej istoty odległej od zepsucia i niedoskonałości ziemi. Onieśmielała nawet tak doświadczonego życiem mężczyznę, nie mogła być tylko człowiekiem. Ponownie czuł się niczym podrostek, któremu pierwszy raz przychodziło podziwiać piękno kobiecego ciała. Materiał lał się po podłodze, falował z każdym stawianym krokiem, odkrywając krzywiznę nogi, niemal po same udo. Dalej aksamit opinał krągłość biodra, uwydatniajac smukłą talię, na której – zamierzenie topiąc dystans – ułożył ręce. Nie potrafił nagiąć się do choćby najdrobniejszej chwili cierpliwości. Jego dotyk nie był jednak nachalny, a opuszki miękko opadły na materiał, rysując na nim wyraźne ślady obecności.
— Nie śmiałbym zaprzeczyć, jesteś piękna, czuję się przy tobie jak nieporadny młokos — wyrzekł, siląc się na płytki oddech, z którym pochwycił upojną woń perfum. Błysk na palcu wywołał lekki uśmiech i kolejny gest, w którym podniósł kobiecą dłoń wyżej, by przyłożyć chłód skóry do rozgrzanych ust. I on nosił pierścień bliźniaczy do tego, który podarował jej jeszcze przed świętami. — Wszystkiego dobrego, najdroższa. Niech Jul przyniesie ci same wspaniałe chwile. — Mówiąc ostatnie słowa, zadarł głowę lekko ku górze, by spojrzeć na pęk zwisającej jemioły. — Nie będę udawał, że zatrzymałem się tu zupełnie przypadkiem — zaśmiał się cicho, podążył instynktownie ku karminowym wargom wykradając słodycz pierwszego, świątecznego pocałunku skąpanego w akordach wibrujących emocji.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Sro 13 Kwi - 16:45
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Jedwab onieśmielenia otulił zatrwożone odrzuceniem ciało w próbie ocalenia porcelanowego serca. Pęknięcia zajadle szargały gładką strukturę kruchej ceramiki, trzaski rytmicznie rozlegały się donośnie po ścianach kościanej klatki, a szum szkarłatnej pajęczyny raptownie zwalniał i przyśpieszał. Zapanowanie nad tak delikatną materią zakrawało o szaleństwo. Musiała trwać w niepewności, zwątpieniu, kurczowo trzymając się na powierzchni bezkresnego jeziora i walcząc o każdy haust powietrza. Godziny przygotowań nie mogłyby uchronić wątłej duszy przed pojawieniem się obaw o akceptację towarzysza, w nieznośnym napięciu starając się znaleźć choćby nikłe potwierdzenie czy szczątki zachwytu błyszczące w toni błękitnych tęczówek. Ułuda chwili oczekiwania rozciągnęła się na kraniec wieczności. Tylko bogowie raczyli wiedzieć, dlaczego znowu pozwoliła strachom, sennym marom i koszmarom uwieść myśli ku ścieżce prowadzącej w ciemność. Z mrocznej toni wynurzyła się dopiero wraz z kojącym tembrem głosu Fárbautiego, wolna, z słodyczą uśmiechu rozświetlającego lico. Była dla niego piękna. Gdyby nie wzajemne oparcie splecionych ze sobą ramion, ziemia zapewne rozstąpiłaby się na dwoje i pochłonęła kaskadę czystego, nieskrępowanego szczęścia rezonującego w fali dreszczy. Wciąż nie mogła uwierzyć, że jest tu z nim, teraz, gdy świąteczny czar nakłaniał rodziny do powrotów do domu. Odnalazła swój w jego pracowni, w żywicznym zapachu świeżego drewna, melodii kocich pomruków i szepcie tkliwych wierszy o pierwotnych uczuciach łączących ludzi na eony. Nigdy nie poczułaby się usatysfakcjonowana czasem spędzonym przy jego boku. Zawsze byłoby go zbyt mało. Zawsze nie miałaby dość szeptanych ukradkiem komplementów czy pocałunków składanych na opuszkach palców. Odurzona kaskadą emocji wyzierającymi z oczu Fárbautiego odetchnęła raptownie, z łatwością znajdując pośród nich miejsce dla siebie. Być może takie oddanie uchodziło w oczach bogów za świętokradztwo, jednak wolałaby to niż niepewne miejsce za stołem na uczcie Odyna. Dzisiejszy wieczór zamierzała spędzić pozbawiona trosk i niepokoju, z dala od doczesnych problemów. Nie istniało nic bardziej idealnego. Nie znalazłaby nic, co mogłoby równać się z możliwością świąt spędzonych u jego boku, kiedy czas ten zawsze poświęcało się ukochanym.
Zdążyła tylko podążyć za jego spojrzeniem i zaśmiać się czule na widok przystrojonej jemioły wiszącej nad ich głowami. Była zbyt zaskoczona i nie potrafiła sformułować wystarczająco składnej odpowiedzi. Skoro nie dostrzegła ani nie poczuła jej wcześniej, musiała być naprawdę skupiona na przygotowaniach, inaczej nie oszczędziłaby mu delikatnych przekomarzanek i drobnych uszczypliwości. Nie oznaczało to, że nie zamierzała do tego wrócić, choć zadowolenie rozpalające się w głębi serca miało niezwykły dar przekonywania. Rozsmakowując się w słodyczy warg Fárbautiego odcięła się od świata zewnętrznego - nie słyszała nic prócz bicia jego serca, całym swym istnieniem odbierając burzliwość uczuć kryjących się poza wzrokiem innych. Była mu niezwykle wdzięczna za ten bezcenny dar. Ochoczo przylgnęła do niego na tyle, żeby pomiędzy nie udało się wcisnąć choćby szpilki i nikt nie zdołał zerwać upajającego poczucia jedności. Przekonywała się, że pragnienie zasypiania i budzenia się w rytm jego oddechu nie było czczym życzeniem rzuconym w eter, a prawdziwą potrzebą samotnej duszy. Zaspokajała je żarliwym pocałunkiem, z każdą minioną chwilą coraz uleglej pozwalając płomieniom pożądania na przejęcie nad nią kontroli. Ostatkiem zdrowego rozsądku, lecz zwłaszcza potrzebą zaczerpnięcia powietrza musiała odsunąć się nieco, choć wciąż nie zrezygnowała z obejmowania go ramionami.
— To twoja wina, że nie potrafię się przy tobie opanować — zaśmiała się płytko pomiędzy próbami zaczerpnięcia oddechu. Nie pozbywając się uśmiechu pełnego zadowolenia znów spojrzała ku jemiole, ku tradycji, która nakazywała im złączenie warg w pocałunku. Eksploracja takich zwyczajów nagle stała się intrygującym dodatkiem do świąt, o czym świadczyło spojrzenie pełne blasku. — Uważam, że możesz wieszać jemiołę częściej. Na pewno nie będę miała nic przeciwko — rzekła żartobliwie, dla zwieńczenia harmonii pocałunku złączając ich usta jeszcze na krótką chwilę. Dopiero po tym niechętnie odsunęła się i w dość stanowczym geście zarządziła rozpoczęcie kolacji. Z racji ograniczonego miejsca na stole część potraw musiała pozostać na kuchennych szafkach, dlatego w pierwszej kolejności sięgnęła po pstrąga zapiekanego w migdałach, pinnekjøtt, żeberka z chrupiącą złocistą skórką i kalkun, plastry indyka w sosie grzybowym. Nie bez powodu jedna z potraw znalazła się na kolacji. Sięgnięcie pamięcią do spotkania sprzed dwóch miesięcy, do październikowej słoty, niepokoju skrywanego pod szczelną kopułą ostrożności, lecz także do przyrzeczenia nadanego rytmem bliźniaczych serc. Spoglądając na sprawcę całego zamieszania z uśmiechem zastanawiała się, czy będzie o tym jeszcze pamiętał. Nie miałaby mu za złe, gdyby pamięć zatarła to wspomnienie, wszak mogło zostać zdominowane przez uwolnienie wiążących ich przez lata trosk. Dopiero po rozlaniu czerwonego wina do kieliszków usiadła naprzeciw Fárbautiego, unosząc swój w geście toastu. Mieli co świętować.
— Mam nadzieję, że nie masz mi za złe wstrzymanie się z prezentami aż do dzisiaj. Oby zdołały wynagrodzić Ci to oczekiwanie — odparła, nawet nie próbując pozbyć się nadmiernej wesołości. Skoro do tej pory zdołała wytrzymać w milczeniu i nie pisnąć choćby słówka, jeszcze dwie czy trzy godziny nie powinny być problemem. Przez cały czas nie była zdolna oderwać od niego oczu, wciąż znajdując się pod wpływem ciepłych wibracji przejętych podczas pocałunku. Czuła się nieco skołowana nadmierną zapalczywością, jednak w ostateczności nie wyczuła w niej niczego, przed czym musiałaby się uchylać. Pozwoliła jej przejąć stery. Spoglądała na niego odurzona żarliwym uczuciem, niezdolna do racjonalnego ujmowania materialnych dowodów na istnienie rzeczywistości. Być może naprawdę śniła.
Zdążyła tylko podążyć za jego spojrzeniem i zaśmiać się czule na widok przystrojonej jemioły wiszącej nad ich głowami. Była zbyt zaskoczona i nie potrafiła sformułować wystarczająco składnej odpowiedzi. Skoro nie dostrzegła ani nie poczuła jej wcześniej, musiała być naprawdę skupiona na przygotowaniach, inaczej nie oszczędziłaby mu delikatnych przekomarzanek i drobnych uszczypliwości. Nie oznaczało to, że nie zamierzała do tego wrócić, choć zadowolenie rozpalające się w głębi serca miało niezwykły dar przekonywania. Rozsmakowując się w słodyczy warg Fárbautiego odcięła się od świata zewnętrznego - nie słyszała nic prócz bicia jego serca, całym swym istnieniem odbierając burzliwość uczuć kryjących się poza wzrokiem innych. Była mu niezwykle wdzięczna za ten bezcenny dar. Ochoczo przylgnęła do niego na tyle, żeby pomiędzy nie udało się wcisnąć choćby szpilki i nikt nie zdołał zerwać upajającego poczucia jedności. Przekonywała się, że pragnienie zasypiania i budzenia się w rytm jego oddechu nie było czczym życzeniem rzuconym w eter, a prawdziwą potrzebą samotnej duszy. Zaspokajała je żarliwym pocałunkiem, z każdą minioną chwilą coraz uleglej pozwalając płomieniom pożądania na przejęcie nad nią kontroli. Ostatkiem zdrowego rozsądku, lecz zwłaszcza potrzebą zaczerpnięcia powietrza musiała odsunąć się nieco, choć wciąż nie zrezygnowała z obejmowania go ramionami.
— To twoja wina, że nie potrafię się przy tobie opanować — zaśmiała się płytko pomiędzy próbami zaczerpnięcia oddechu. Nie pozbywając się uśmiechu pełnego zadowolenia znów spojrzała ku jemiole, ku tradycji, która nakazywała im złączenie warg w pocałunku. Eksploracja takich zwyczajów nagle stała się intrygującym dodatkiem do świąt, o czym świadczyło spojrzenie pełne blasku. — Uważam, że możesz wieszać jemiołę częściej. Na pewno nie będę miała nic przeciwko — rzekła żartobliwie, dla zwieńczenia harmonii pocałunku złączając ich usta jeszcze na krótką chwilę. Dopiero po tym niechętnie odsunęła się i w dość stanowczym geście zarządziła rozpoczęcie kolacji. Z racji ograniczonego miejsca na stole część potraw musiała pozostać na kuchennych szafkach, dlatego w pierwszej kolejności sięgnęła po pstrąga zapiekanego w migdałach, pinnekjøtt, żeberka z chrupiącą złocistą skórką i kalkun, plastry indyka w sosie grzybowym. Nie bez powodu jedna z potraw znalazła się na kolacji. Sięgnięcie pamięcią do spotkania sprzed dwóch miesięcy, do październikowej słoty, niepokoju skrywanego pod szczelną kopułą ostrożności, lecz także do przyrzeczenia nadanego rytmem bliźniaczych serc. Spoglądając na sprawcę całego zamieszania z uśmiechem zastanawiała się, czy będzie o tym jeszcze pamiętał. Nie miałaby mu za złe, gdyby pamięć zatarła to wspomnienie, wszak mogło zostać zdominowane przez uwolnienie wiążących ich przez lata trosk. Dopiero po rozlaniu czerwonego wina do kieliszków usiadła naprzeciw Fárbautiego, unosząc swój w geście toastu. Mieli co świętować.
— Mam nadzieję, że nie masz mi za złe wstrzymanie się z prezentami aż do dzisiaj. Oby zdołały wynagrodzić Ci to oczekiwanie — odparła, nawet nie próbując pozbyć się nadmiernej wesołości. Skoro do tej pory zdołała wytrzymać w milczeniu i nie pisnąć choćby słówka, jeszcze dwie czy trzy godziny nie powinny być problemem. Przez cały czas nie była zdolna oderwać od niego oczu, wciąż znajdując się pod wpływem ciepłych wibracji przejętych podczas pocałunku. Czuła się nieco skołowana nadmierną zapalczywością, jednak w ostateczności nie wyczuła w niej niczego, przed czym musiałaby się uchylać. Pozwoliła jej przejąć stery. Spoglądała na niego odurzona żarliwym uczuciem, niezdolna do racjonalnego ujmowania materialnych dowodów na istnienie rzeczywistości. Być może naprawdę śniła.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Czw 14 Kwi - 17:10
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Stary Bergman poniósł sromotną klęskę; chcąc stworzyć człowieka pozbawionego skrupułów i mającego za nic świętość ludzkich relacji, ukuł istotę z głęboko zaszytą potrzebą akceptacji i bliskości; odmawiając mu rodzinnych zażyłości, tym bardziej wzmocnił dążenia, by choć z jednej osoby uczynić kogoś bliskiego i wybijającego się na morzu bezkształtnej masy społeczeństwa niczym latarnia morska wskazująca drogę, stanowiąca cel i obietnicę, że ląd istnieje, a dom jest całkiem blisko, w jej murach, pod pulsującym blaskiem sercem. Isak oddał się więc chętnie pod pękiem jemioły w ciepłe dłonie, w usta rozchylone kusząco, w miękkość skóry odkrywanej centymetr po centymetrze, w pachnące włosy i krew drążącą ciało. Przepadł tysiąckroć zupełnie niepomny konsekwencji, wciąż zbyt ogłupiały, by refleksja spłynęła szczodrze na wyjałowione sumienie.
Zatarty dystans pozwolił wyczuć przez skąpą powłokę ubrań rytm serca równającego z jego własnym, gdy feeria barw, szeptów i wrażeń dotykowych wzniecała coraz mocniej tlący się żar. Mógłby faktycznie już zawsze trzymać tę jemiołę; myśl nie potrzebowała nic ponad rosę stwierdzenia Frei, by wybujała i zawładnęła zdrowym rozsądkiem. Jemioła w czerwcu? To niedorzeczne, choć zupełnie kuszące, musiał stwierdzić, pochylając się jeszcze odrobinę, sięgając czubkiem nosa do policzka pokrytego niewidzialnym, subtelnym meszkiem łabędziego puchu. Był gotów zapomnieć o kolacji, kosztując kolejnego pocałunku, zaraz za nim pragnąc następnego, choć stanowczy ruch kobiecej dłoni sprowadził go ku rzeczywistości. Nie mógł być aż tak nierozsądny, lecz faktycznie, zdawało się, że w swoim towarzystwie obydwoje równie łatwo tracili zdrowy osąd. Pozwolił więc, by odeszła i zajęła się sprawami przy kuchni. Sam skierował się jeszcze do części salonowej, by zadbać o płomień w kominku i sprawdzić, czy zwierzęta nie knują czegoś, co mogłoby zakłócić wieczerzę.
Przysiadając na krześle powiódł spojrzeniem po przygotowanych potrawach. Woń dań mieszała się z żywicznym zapachem wypełniającym pomieszczenie, drażniła receptory, pokrywając język otuliną śliny, w umysł zaś wtłaczając niecierpliwość i pragnienie, by sięgnąć po widelczyk i zatopić srebro w kruchej strukturze migdałowych płatków, chrupkości skórki, szklistości glazury i we wszystkim, co oferowały wraz ze stołem uginające się kuchenne blaty. Uwadze nie umknął mu specyficzny dobór potraw kryjących w sobie sentymentalną podróż do samych źródeł; do początku, w którym uczucie zaczęło wreszcie przyjmować konkretny kształt i stało się mniej obce. Uśmiech na jego twarzy był jednak ledwie zauważalny, błądzący w ramie ust rozchylonych we wspomnieniu żartu wypowiedzianego przez towarzyszkę pod kołyszącą się jemiołą. Wyglądało na to, że są całkowicie gotowi do rozpoczęcia ucztowania. Wyczekiwanie jednak było w dobrym tonie, dlatego chętniej przeniósł ciężar otumanionego wspaniałościami wzroku na zjawiskowość kobiety krzątającej się jeszcze po pomieszczeniu. Czerwień sukni połyskiwała za sprawą świec dzielących ich ognistym murem i znów poczuł pokusę, tym razem sprowadzoną głodem bliskości, choć ledwie chwilę temu rozgrzane opuszki opuściły bezpieczną przystań aksamitnej skóry. Powściągliwie ułożył dłonie na blacie; mieli przecież cały wieczór przed sobą. Zamierzał sycić się nie tylko smakiem kulinarnych doskonałości, ale także słodyczą i niepewnością drażniącą nerwy w momentach, kiedy była przy nim Freja. Powinien już dawno zrzucić z serca pierwsze rozedrganie i przestrach podsycany brakiem gwarancji na to, czy aby jutro będzie podobnie spędzone w jej obecności, lecz wciąż nie potrafił wyzbyć się wrażenia świeżości, jakby to wczoraj dopiero złączyli swe spojrzenia w migoczącym świetle warsztatu, nad zasłaną wiórami powierzchnią piętrzącego się szkieletu łodzi. Dwa miesiące skondensowane we wspomnienie przypominające ledwie mgnienie oka w obliczu dziesiątek samotnych lat. Majak starej traumy nie dawał o sobie zapomnieć, a mięśnie naprężały się mimowolnie, gdy obrazy wtłaczały się siłą pod powierzchnię powiek, niczym drzazgi łuszczące się z zeschłych dębowych desek – już raz przeżywał podobne uniesienie i gdy zbyt ochoczo umościł sobie legowisko, w tym wyszarpanym nie bez wysiłku skrawku bezpieczeństwa, wszystko pękło niczym niedbale założona fastryga pozostawiając go z pustką pomiędzy palcami, choć ciało wciąż drżało w niedosycie miłości i tęsknocie za utraconym domem.
Pochwycił wreszcie nóżkę kieliszka, ujmując go delikatnie tak, by wino zakołysało się w nim jedynie nieznacznie. Tym razem uśmiech sięgał już także jego oczu rozpromienionych w natłoku szczęścia. Trwał w tej pozie, przyglądając się krwistej barwie, czekając na znak dany przez Freję, by wznieść z nią trunek za wspaniały wieczór, który zdawał się jedynie dodatkiem do jej obecności. Tym razem nie wyrzekł żadnych słów, gdyż nie potrafiłby zawrzeć w nich ogromu wdzięczności za los, który mimo wszystko okazał się bardziej łaskawym, niż kiedykolwiek mógłby sądzić. Niemy toast okazał się najtrafniejszym, podsycił go jedynie spojrzeniem przytrzymującym błękitną toń tęczówek bez skrępowania, jakby chciał odmalować ich najdokładniejszy obraz w pamięci, bez pominięcia choćby najdrobniejszego włókna składającego się na niepowtarzalny gobelin, w którym zaklęte były arabeski jego własnych pragnień. Dotknął ustami wytrawnej membrany alkoholu, pozwalając sobie na oszczędne skosztowanie eleganckiej, gronowej cierpkości. Odstawił szkło na stół.
Uwaga kobiety tycząca się podarków przypomniała mu o nerwowości, którą czuł jeszcze przed jej przybyciem. Sam prezent wysłał przed świętem, wiedziony pragnieniem kultywowania starych, już nieco przykurzonych tradycji, choć był w swym czynie nieco przewrotny, gdyż odwrócił tym uwagę Frei, w rzeczywistości szykując dla niej coś o wiele wspanialszego, niż pocztowe drobiazgi. Oparł się swobodnie o brzeg stolika, pochylając lekko sylwetkę ku swej towarzyszce. Zdawał się być w naprawdę wspaniałym nastroju, nagle wyrzucając z siebie niespodziewaną wesołość.
— Nie ma o czym mówić, tym razem najwyraźniej miałem w sobie mniej cierpliwości i dostałaś kilka drobiazgów przedwcześnie, ale… — zawiesił tajemniczo głos i ponownie umieścił nóżkę kieliszka pomiędzy palcami, wykonując kolisty ruch — muszę ci się przyznać, że zrobiłem to odrobinę celowo, by uśpić twoją czujność — teraz zaśmiał się wyraźnie, choć miał cichą nadzieję, że Freja nie będzie miała mu za złe małego oszustwa. Nie chciał zdradzać się ze wszystkim, dlatego nie kontynuował tematu, pozostawiając dalszą część wieczoru w domyśle. Ze spokojem zaś sięgnął po sztućce i pytająco zwrócił się do niej. — Zaczynamy? — Znów zrobił to z czystą premedytacją, usatysfakcjonowany z poczynionego zabiegu. Drażnił się wyraźnie, lecz zamierzał do samego końca grać człowieka zupełnie niewinnego.
Zatarty dystans pozwolił wyczuć przez skąpą powłokę ubrań rytm serca równającego z jego własnym, gdy feeria barw, szeptów i wrażeń dotykowych wzniecała coraz mocniej tlący się żar. Mógłby faktycznie już zawsze trzymać tę jemiołę; myśl nie potrzebowała nic ponad rosę stwierdzenia Frei, by wybujała i zawładnęła zdrowym rozsądkiem. Jemioła w czerwcu? To niedorzeczne, choć zupełnie kuszące, musiał stwierdzić, pochylając się jeszcze odrobinę, sięgając czubkiem nosa do policzka pokrytego niewidzialnym, subtelnym meszkiem łabędziego puchu. Był gotów zapomnieć o kolacji, kosztując kolejnego pocałunku, zaraz za nim pragnąc następnego, choć stanowczy ruch kobiecej dłoni sprowadził go ku rzeczywistości. Nie mógł być aż tak nierozsądny, lecz faktycznie, zdawało się, że w swoim towarzystwie obydwoje równie łatwo tracili zdrowy osąd. Pozwolił więc, by odeszła i zajęła się sprawami przy kuchni. Sam skierował się jeszcze do części salonowej, by zadbać o płomień w kominku i sprawdzić, czy zwierzęta nie knują czegoś, co mogłoby zakłócić wieczerzę.
Przysiadając na krześle powiódł spojrzeniem po przygotowanych potrawach. Woń dań mieszała się z żywicznym zapachem wypełniającym pomieszczenie, drażniła receptory, pokrywając język otuliną śliny, w umysł zaś wtłaczając niecierpliwość i pragnienie, by sięgnąć po widelczyk i zatopić srebro w kruchej strukturze migdałowych płatków, chrupkości skórki, szklistości glazury i we wszystkim, co oferowały wraz ze stołem uginające się kuchenne blaty. Uwadze nie umknął mu specyficzny dobór potraw kryjących w sobie sentymentalną podróż do samych źródeł; do początku, w którym uczucie zaczęło wreszcie przyjmować konkretny kształt i stało się mniej obce. Uśmiech na jego twarzy był jednak ledwie zauważalny, błądzący w ramie ust rozchylonych we wspomnieniu żartu wypowiedzianego przez towarzyszkę pod kołyszącą się jemiołą. Wyglądało na to, że są całkowicie gotowi do rozpoczęcia ucztowania. Wyczekiwanie jednak było w dobrym tonie, dlatego chętniej przeniósł ciężar otumanionego wspaniałościami wzroku na zjawiskowość kobiety krzątającej się jeszcze po pomieszczeniu. Czerwień sukni połyskiwała za sprawą świec dzielących ich ognistym murem i znów poczuł pokusę, tym razem sprowadzoną głodem bliskości, choć ledwie chwilę temu rozgrzane opuszki opuściły bezpieczną przystań aksamitnej skóry. Powściągliwie ułożył dłonie na blacie; mieli przecież cały wieczór przed sobą. Zamierzał sycić się nie tylko smakiem kulinarnych doskonałości, ale także słodyczą i niepewnością drażniącą nerwy w momentach, kiedy była przy nim Freja. Powinien już dawno zrzucić z serca pierwsze rozedrganie i przestrach podsycany brakiem gwarancji na to, czy aby jutro będzie podobnie spędzone w jej obecności, lecz wciąż nie potrafił wyzbyć się wrażenia świeżości, jakby to wczoraj dopiero złączyli swe spojrzenia w migoczącym świetle warsztatu, nad zasłaną wiórami powierzchnią piętrzącego się szkieletu łodzi. Dwa miesiące skondensowane we wspomnienie przypominające ledwie mgnienie oka w obliczu dziesiątek samotnych lat. Majak starej traumy nie dawał o sobie zapomnieć, a mięśnie naprężały się mimowolnie, gdy obrazy wtłaczały się siłą pod powierzchnię powiek, niczym drzazgi łuszczące się z zeschłych dębowych desek – już raz przeżywał podobne uniesienie i gdy zbyt ochoczo umościł sobie legowisko, w tym wyszarpanym nie bez wysiłku skrawku bezpieczeństwa, wszystko pękło niczym niedbale założona fastryga pozostawiając go z pustką pomiędzy palcami, choć ciało wciąż drżało w niedosycie miłości i tęsknocie za utraconym domem.
Pochwycił wreszcie nóżkę kieliszka, ujmując go delikatnie tak, by wino zakołysało się w nim jedynie nieznacznie. Tym razem uśmiech sięgał już także jego oczu rozpromienionych w natłoku szczęścia. Trwał w tej pozie, przyglądając się krwistej barwie, czekając na znak dany przez Freję, by wznieść z nią trunek za wspaniały wieczór, który zdawał się jedynie dodatkiem do jej obecności. Tym razem nie wyrzekł żadnych słów, gdyż nie potrafiłby zawrzeć w nich ogromu wdzięczności za los, który mimo wszystko okazał się bardziej łaskawym, niż kiedykolwiek mógłby sądzić. Niemy toast okazał się najtrafniejszym, podsycił go jedynie spojrzeniem przytrzymującym błękitną toń tęczówek bez skrępowania, jakby chciał odmalować ich najdokładniejszy obraz w pamięci, bez pominięcia choćby najdrobniejszego włókna składającego się na niepowtarzalny gobelin, w którym zaklęte były arabeski jego własnych pragnień. Dotknął ustami wytrawnej membrany alkoholu, pozwalając sobie na oszczędne skosztowanie eleganckiej, gronowej cierpkości. Odstawił szkło na stół.
Uwaga kobiety tycząca się podarków przypomniała mu o nerwowości, którą czuł jeszcze przed jej przybyciem. Sam prezent wysłał przed świętem, wiedziony pragnieniem kultywowania starych, już nieco przykurzonych tradycji, choć był w swym czynie nieco przewrotny, gdyż odwrócił tym uwagę Frei, w rzeczywistości szykując dla niej coś o wiele wspanialszego, niż pocztowe drobiazgi. Oparł się swobodnie o brzeg stolika, pochylając lekko sylwetkę ku swej towarzyszce. Zdawał się być w naprawdę wspaniałym nastroju, nagle wyrzucając z siebie niespodziewaną wesołość.
— Nie ma o czym mówić, tym razem najwyraźniej miałem w sobie mniej cierpliwości i dostałaś kilka drobiazgów przedwcześnie, ale… — zawiesił tajemniczo głos i ponownie umieścił nóżkę kieliszka pomiędzy palcami, wykonując kolisty ruch — muszę ci się przyznać, że zrobiłem to odrobinę celowo, by uśpić twoją czujność — teraz zaśmiał się wyraźnie, choć miał cichą nadzieję, że Freja nie będzie miała mu za złe małego oszustwa. Nie chciał zdradzać się ze wszystkim, dlatego nie kontynuował tematu, pozostawiając dalszą część wieczoru w domyśle. Ze spokojem zaś sięgnął po sztućce i pytająco zwrócił się do niej. — Zaczynamy? — Znów zrobił to z czystą premedytacją, usatysfakcjonowany z poczynionego zabiegu. Drażnił się wyraźnie, lecz zamierzał do samego końca grać człowieka zupełnie niewinnego.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Nie 17 Kwi - 11:16
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Kwiecisty bukiet wina pyszniącego się w kieliszku bladł postawiony na równi z słodyczą upojenia doświadczanego tylko w chwilach dzielonych z Fárbautim. Mogła być pewna, że wraz z bestialskim roztrzaskaniem butelki wypełnionej szkarłatną przyjemnością nie poczułaby żalu, bowiem to uczucia żywione wobec niego mąciły zmysły, nie wskazując rozbieżności pomiędzy jawą a snem. Ufna pragnieniom pozwoliła wieść się ku nieznanemu, choć na krańcu ognistej ścieżki zaczynała dostrzegać kruche oznaki cierpliwie oczekującego spełnienia - oczyma wyobraźni widziała dłonie zaciskające się w tańcu, niewinny lazur burzliwego morza otaczającego piaszczystą plażę. Sielski krajobraz riwiery dopełniał maleńki, drewniany domek z gankiem i stojącą na nim werandą, zajętą przez znamię sylwetki odcinającej się w blasku zachodzącego słońca. Oprzytomnienie przyszło wraz z krystalicznym dźwiękiem szkła stykającego się w ramach uroczystego toastu. Wystarczył zaledwie moment czy gorące mgnienie myśli, by porywczo zdążać do obrazów wytworzonych żywiołową ekspansją bujnej wyobraźni, podsycanej bezkresem błękitnego spojrzenia. Drżąc pod naporem nienachalnej czułości z trudem powstrzymała się przed młodzieńczym odruchem zajęcia miejsca na jego kolanach. Dystans większy niż długość szpilki pożywiał niepokój, który podsycany żarem myśli stawał się niemal nie do zniesienia. Brak pokory zrzucała na karb jemioły wiszącej tuż nad głową, jednak prawda była o wiele prostsza, prozaiczna aż do bólu. Świąteczna atmosfera zwielokrotniała potrzebę oparcia się w cieple płynącym z obecności Fárbautiego, zastąpienie duchowego marazmu żywotem pozbawionym grzechu. Lgnęła ku niemu z maestrią harmonii świetlistych gwiazd, oddana jedynym stałym materiom pozbawionym żalu, ku tęsknocie skrywającej się w pędzie słońca i księżyca.
Karminowe usta nieśpiesznie sięgnęły po wyrazistą strukturę wytrawnego trunku. Podarki otrzymane od niego za pośrednictwem świątecznego koziołka były na tyle drogocenne, że nie potrafiła powstrzymać się przed pchnięciem rozmyślań w stronę widmowego rozczarowania skrywanego woalem świątecznego podekscytowania. Strapiona zmartwieniem zdołała niemal przeoczyć podejrzanie zadowolony wyraz twarzy malujący się na licu mężczyzny. Kąciki ust drgały mu w ten specyficzny, dziwnie intrygujący sposób, a oczy błyszczały jak u dziecka gotowego wyjawić matce swój największy sekret. Uśpiona uwaga zareagowała na objawienie nadchodzącej niespodzianki ze znacznym opóźnieniem. Wyrwana z sennego letargu próbowała odnaleźć sens jego wypowiedzi.
— Oczy... Oczywiście, zaczynamy — powiedziała cicho, tak, jakby znajdowała się myślami w odległym odstępie rzeczywistości. Przeanalizowanie zaistniałej sytuacji zajęło dobrą chwilę, podczas której zdążyła nałożyć na talerz kawałek pstrąga ukrytego pod migdałową pierzyną i spojrzeć ku Hnoss próbującej chwycić falujący w powietrzu ogon Jormunganda. Dłoń zatrzymała się na chwyceniu metalowego widelca. Nie była do końca pewna, czy ciekawskim przekrzywieniem głowy w połączeniu z badawczym spojrzeniem zdoła cokolwiek ugrać, wszak już nie raz wykazywał się wobec niej anielskimi pokładami cierpliwości. — Jestem pod wrażeniem. Naprawdę udało Ci się dopiąć swego. Nie pomyślałabym, że czekają mnie dziś dodatkowe atrakcje. Ja... Ja nawet nie wiem, co powiedzieć — stopniowo pozbywała się pierwotnego echa niewiedzy słyszalnej w tonacji głosu na rzecz wzmożonej czujności. Wyglądał na niezwykle zadowolonego z powodu odniesionego zwycięstwa, co nie uszło jej uwadze. Świadomość zaistniałego porządku pozwoliła na parsknięcie donośnym śmiechem. Nie mogła uwierzyć, że dała się tak łatwo podejść, ugłaskać pierwotne zaciekawienie pięknymi prezentami. Zamknięta w potrzasku złudnej niewinności Fárbautiego nie potrafiła zdecydować, jak bardzo niewiarygodne jest takie zachowanie w jej wieku oraz to, czy mogłaby mu się odwdzięczyć za niecny występek. Kompletne wrażenie wypływające z jego zachowania dawało na to nieme przyzwolenie. Wilk powinien wiedzieć, że owieczki są bardzo pojętne i nie puszczają takiej zbrodni płazem.
Umysł wyrwany z letargu przypominał kota przeciągającego się w promieniach popołudniowego słońca. Zaciekawienie przejęło w sidła każdy, nawet najdrobniejszy gest, choćby drgnięcie kącików ust czy nad wyraz uważne spojrzenie spoczywające na licu mężczyzny. Chęć rewanżu na wskroś przesiąknęła chęcią poznaniem tajemnic stojących za obietnicą otrzymania dodatkowych prezentów.
— Nie sądziłam, że jest pan zdolny do takich wybiegów, panie Bergman — rzekła zadziornie, z trudem powstrzymując się przed kolejnym parsknięciem śmiechem. Na razie odchrząknęła cicho i ponownie sięgnęła po kieliszek wina, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Była ciekawa, jak długo zdoła wytrzymać w pozie obleczonej niewinnością. — Będąc z tobą szczera... Umrę z ciekawości, zanim dotrwam do końca kolacji i wręczysz mi te niespodzianki. Na Odyna, przecież to niemoralne skazywać mnie na takie cierpienie — przewrócenie oczami było ostatecznością wobec zatwardziałego uporu Fárbautiego. Wyciągnięcie z niego prawdy graniczyło z cudem. Sprowadzona do takiego stanu nie różniła się wiele od małego, rozkapryszonego dziecka oczekującego na nagrodę, które do pory było przyzwyczajone do natychmiastowego osiągania korzyści. Tylko słodycz rychłej zemsty zatrzymywała nadmierne zapędy, choć wciąż skręcała się na myśl o dalszym przebiegu wieczoru. Zapalczywe próby zajęcia myśli czymkolwiek innym nie zdawały próby ognia. Każda nić idei zostawała strawiona płomieniem bezduszności kruchego serca.
Karminowe usta nieśpiesznie sięgnęły po wyrazistą strukturę wytrawnego trunku. Podarki otrzymane od niego za pośrednictwem świątecznego koziołka były na tyle drogocenne, że nie potrafiła powstrzymać się przed pchnięciem rozmyślań w stronę widmowego rozczarowania skrywanego woalem świątecznego podekscytowania. Strapiona zmartwieniem zdołała niemal przeoczyć podejrzanie zadowolony wyraz twarzy malujący się na licu mężczyzny. Kąciki ust drgały mu w ten specyficzny, dziwnie intrygujący sposób, a oczy błyszczały jak u dziecka gotowego wyjawić matce swój największy sekret. Uśpiona uwaga zareagowała na objawienie nadchodzącej niespodzianki ze znacznym opóźnieniem. Wyrwana z sennego letargu próbowała odnaleźć sens jego wypowiedzi.
— Oczy... Oczywiście, zaczynamy — powiedziała cicho, tak, jakby znajdowała się myślami w odległym odstępie rzeczywistości. Przeanalizowanie zaistniałej sytuacji zajęło dobrą chwilę, podczas której zdążyła nałożyć na talerz kawałek pstrąga ukrytego pod migdałową pierzyną i spojrzeć ku Hnoss próbującej chwycić falujący w powietrzu ogon Jormunganda. Dłoń zatrzymała się na chwyceniu metalowego widelca. Nie była do końca pewna, czy ciekawskim przekrzywieniem głowy w połączeniu z badawczym spojrzeniem zdoła cokolwiek ugrać, wszak już nie raz wykazywał się wobec niej anielskimi pokładami cierpliwości. — Jestem pod wrażeniem. Naprawdę udało Ci się dopiąć swego. Nie pomyślałabym, że czekają mnie dziś dodatkowe atrakcje. Ja... Ja nawet nie wiem, co powiedzieć — stopniowo pozbywała się pierwotnego echa niewiedzy słyszalnej w tonacji głosu na rzecz wzmożonej czujności. Wyglądał na niezwykle zadowolonego z powodu odniesionego zwycięstwa, co nie uszło jej uwadze. Świadomość zaistniałego porządku pozwoliła na parsknięcie donośnym śmiechem. Nie mogła uwierzyć, że dała się tak łatwo podejść, ugłaskać pierwotne zaciekawienie pięknymi prezentami. Zamknięta w potrzasku złudnej niewinności Fárbautiego nie potrafiła zdecydować, jak bardzo niewiarygodne jest takie zachowanie w jej wieku oraz to, czy mogłaby mu się odwdzięczyć za niecny występek. Kompletne wrażenie wypływające z jego zachowania dawało na to nieme przyzwolenie. Wilk powinien wiedzieć, że owieczki są bardzo pojętne i nie puszczają takiej zbrodni płazem.
Umysł wyrwany z letargu przypominał kota przeciągającego się w promieniach popołudniowego słońca. Zaciekawienie przejęło w sidła każdy, nawet najdrobniejszy gest, choćby drgnięcie kącików ust czy nad wyraz uważne spojrzenie spoczywające na licu mężczyzny. Chęć rewanżu na wskroś przesiąknęła chęcią poznaniem tajemnic stojących za obietnicą otrzymania dodatkowych prezentów.
— Nie sądziłam, że jest pan zdolny do takich wybiegów, panie Bergman — rzekła zadziornie, z trudem powstrzymując się przed kolejnym parsknięciem śmiechem. Na razie odchrząknęła cicho i ponownie sięgnęła po kieliszek wina, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Była ciekawa, jak długo zdoła wytrzymać w pozie obleczonej niewinnością. — Będąc z tobą szczera... Umrę z ciekawości, zanim dotrwam do końca kolacji i wręczysz mi te niespodzianki. Na Odyna, przecież to niemoralne skazywać mnie na takie cierpienie — przewrócenie oczami było ostatecznością wobec zatwardziałego uporu Fárbautiego. Wyciągnięcie z niego prawdy graniczyło z cudem. Sprowadzona do takiego stanu nie różniła się wiele od małego, rozkapryszonego dziecka oczekującego na nagrodę, które do pory było przyzwyczajone do natychmiastowego osiągania korzyści. Tylko słodycz rychłej zemsty zatrzymywała nadmierne zapędy, choć wciąż skręcała się na myśl o dalszym przebiegu wieczoru. Zapalczywe próby zajęcia myśli czymkolwiek innym nie zdawały próby ognia. Każda nić idei zostawała strawiona płomieniem bezduszności kruchego serca.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Pią 29 Kwi - 11:42
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Ryzykował napinając kruche struny cierpliwości, lecz po początkowym etapie niepewności i młodzieńczego zawstydzenia, powoli nabierał dawnej odwagi i rumieniec łagodnej zaczepności coraz chętniej gościł na jego surowym, pobladłym obliczu. Serce ostatkiem uniesienia wygrywało jeszcze melodię pasji zaklętej w składane chętnie na kobiecych wargach pocałunki, lecz ciało powróciło do równowagi wymaganej podczas świątecznej kolacji, nawet jeśli były to wciąż najintymniej przeżywane momenty strzeżone zachłannością rozciągającej się nad nimi budowli. Nie mógł wyobrazić sobie lepszej atmosfery – cały dom pachniał nęcącą nutą świątecznych aromatów, a ciepło bijące od kominka muskało delikatnie nadgarstki wystające spod eleganckiej marynarki, wdzierało się chciwymi mackami pod mankiety, ugładzając drapowatość gęsiej skórki wzbierającej niemal za każdym razem, gdy chwytał błękit tęczówek w niewolę swego spojrzenia. Migotliwość świateł przyprawiała o zawrót głowy, a oni bezpiecznie ukryci w niewielkim pokoiku, obserwowali duże płatki śniegu opadające ospale z atramentowego nieba nabrzmiałego od zimowej zmarzliny. Musnął sztywny brzeg koszuli; starał się, by ani odrobinę nie odstawać w szykowności od gościa przyobleczonego w strój godny boskiej istoty, której obecność powinien wychwalać po sam kres swych dni. Unosząc zadziornie łuk brwiowy przyglądał się jej z niegasnącą fascynacją, temperowaną jedynie z konieczności. W innej sytuacji byłby zapewne mniej powściągliwy, lecz rozpoczynając grę pozorów musiał zachować obecnie choć cień należytej taktowności. Choć chwilę temu garnął się do Frei każdym skrawkiem jestestwa, teraz jego poza zdradzała odmienny nastrój; swobodnie ułożone na blacie stołu ręce, powędrowały ku srebrzystości sztućców, za które chwycił pewnie, słysząc urywane przyzwolenie. Najwyraźniej osiągnął cel i zmącił spokój w głowie towarzyszki. Nawet przez moment nie próbował ukryć zadowolenia zaklętego w wyraźnie rozciągniętą linię pomiędzy kącikami ust. Jeszcze nie docierały do niego obawy, którymi karmił się podejmując decyzję o wykonaniu wyjątkowego podarku dla Frei. Jego rozmach mógł zapierać dech w piersiach i wiedział, że daleko mu do banalności, a jednak nawet pomimo tego nie potrafił przewidzieć z jaką reakcją się spotka. W swej codzienności obcowała wszak z prawdziwą sztuką wynurzającą się z emocjonalnych uniesień artystów, wizji zsyłanych w snach, czy niejednokrotnie szeptanych w upojeniu. Wciąż nie umiał natomiast myśleć o sobie jako o kimkolwiek innym niż tylko prostym rzemieślniku wykonującym od lat statki na podobną modłę, gdyż trzymanie się schematu było jedynym gwarantem powodzenia. Na szaleństwo twórcze mógł pozwolić sobie jedynie w drobnym skrawku swego działania. Był to jednak nie jedyny powód pojawiających się obaw. Czy nie uzna jego pomysłu za przesadę? Za zobowiązanie, którego nawet będąc w tym momencie pewną uczuć, nie mogłaby przyjąć? Nie przyznał się do tego, że podobne rozterki z niezwykłą uporczywością spędzały mu sen z powiek. Ze spokojem zupełnie nie zdradzającym jeszcze jakiegokolwiek poruszenia sięgnął dalej, by skosztować potraw; oczywiście zaczynając od dania, które mógł uznać za początek wszystkiego co nastąpiło później pomiędzy nimi. Wiedział wprawdzie, że był to jedynie pewien element całej układanki, lecz uwielbiał do niego wracać z wciąż niegasnącym sentymentem. Widelczyk zatopił się z przyjemnym chrzęstem w migdałową strukturę uwalniając intensywniejszy zapach ciepłej ryby. Jedynym komentarzem dla tego zjawiska była błogość zadowolenia sięgającego teraz nawet oczu.
Ucztowanie nie zmąciło jego zmysłów, dlatego wciąż wypatrywał zmian w zachowaniu Frei. Widział, jak początkowo zdradzała oznaki zaskoczenia, być może niedowierzania, że był zdolny uczynić jej podobną rzecz – zwłaszcza, iż przyzwyczaił ją do zupełnie innego sposobu działania. Tym bardziej efekt niespodzianki rozrastał się i przyjmował formę, z której był usatysfakcjonowany.
— Nie musisz nic mówić — zauważył, wsuwając w rozchylone wargi małą porcję dania. — jest wspaniała — przyznał jeszcze mimochodem, rozsmakowując się w delikatności potrawy przyrządzonej przez Freję; znowu – zupełnie specjalnie – zbaczając z głównego tematu obecnej rozmowy. Szczery śmiech był dobrym omenem. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek uda mu się osiągnąć podobne rezultaty. Gdy pierwotne zmieszanie opuściło jej oblicze i zrobiło miejsce dla przekory wdzierającej się w bardziej zdecydowany ton głosu, wyprostował się i przywarł plecami do oparcia krzesła. Nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną, nawet jeśli próbowała zagrać na naprężonych do granic możliwości emocjach. — Cieszę się, że udało mi się zaskoczyć cię. Widzisz… — przeciągnął ostatnie głoski, odrywając sztućce od talerza i odkładając je na brzegi. — Byłoby strasznie źle, gdybym okazał się aż do granic przyzwoitości przewidywalny — dodał z niepokojącą nutą zawieszoną na skraju dźwięków. Stwierdzenie okrasił pochwyceniem kieliszka i wysączeniem odrobiny wina. — Musisz jeszcze wytrzymać — był nieugięty, nawet wobec zarzutu, że skazuje ją na prawdziwe męczarnie. Nie zamierzał naginać swojego planu, przynajmniej jeszcze nie teraz. Sam przecież wyczekiwał w napięciu i powoli zaczynał zastanawiać się nad słusznością podjętych decyzji – zderzenie z rzeczywistością mogło być wszak niezwykle brutalne. Przy Frei coraz częściej zaczynał zapominać o tym, że życie wcale nie było bajką. — Obiecuję jednak, że warto — powiedział na przekór obawom, próbując ugłaskać tym samym niecierpliwość kiełkującą w towarzyszce. Powrócił wreszcie do kolacji z zamiarem zajęcia się rzeczami bardziej przyziemnymi.
— Wciąż nie wierzę, że tu jesteś. Powiedz mi, bo nie chciałem cię wcześniej tym męczyć… zapewne — zawahał się — zapewne nie było łatwym opuścić rodzinę w Jul. Tym bardziej to doceniam. Mam nadzieję, że nie miałaś w związku z tym żadnych nieprzyjemności. — Kończąc wypowiedź rzucił jej badawcze spojrzenie, lecz tylko przelotne, by nie budować atmosfery nacisku; zajął się swoim daniem.
Ucztowanie nie zmąciło jego zmysłów, dlatego wciąż wypatrywał zmian w zachowaniu Frei. Widział, jak początkowo zdradzała oznaki zaskoczenia, być może niedowierzania, że był zdolny uczynić jej podobną rzecz – zwłaszcza, iż przyzwyczaił ją do zupełnie innego sposobu działania. Tym bardziej efekt niespodzianki rozrastał się i przyjmował formę, z której był usatysfakcjonowany.
— Nie musisz nic mówić — zauważył, wsuwając w rozchylone wargi małą porcję dania. — jest wspaniała — przyznał jeszcze mimochodem, rozsmakowując się w delikatności potrawy przyrządzonej przez Freję; znowu – zupełnie specjalnie – zbaczając z głównego tematu obecnej rozmowy. Szczery śmiech był dobrym omenem. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek uda mu się osiągnąć podobne rezultaty. Gdy pierwotne zmieszanie opuściło jej oblicze i zrobiło miejsce dla przekory wdzierającej się w bardziej zdecydowany ton głosu, wyprostował się i przywarł plecami do oparcia krzesła. Nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną, nawet jeśli próbowała zagrać na naprężonych do granic możliwości emocjach. — Cieszę się, że udało mi się zaskoczyć cię. Widzisz… — przeciągnął ostatnie głoski, odrywając sztućce od talerza i odkładając je na brzegi. — Byłoby strasznie źle, gdybym okazał się aż do granic przyzwoitości przewidywalny — dodał z niepokojącą nutą zawieszoną na skraju dźwięków. Stwierdzenie okrasił pochwyceniem kieliszka i wysączeniem odrobiny wina. — Musisz jeszcze wytrzymać — był nieugięty, nawet wobec zarzutu, że skazuje ją na prawdziwe męczarnie. Nie zamierzał naginać swojego planu, przynajmniej jeszcze nie teraz. Sam przecież wyczekiwał w napięciu i powoli zaczynał zastanawiać się nad słusznością podjętych decyzji – zderzenie z rzeczywistością mogło być wszak niezwykle brutalne. Przy Frei coraz częściej zaczynał zapominać o tym, że życie wcale nie było bajką. — Obiecuję jednak, że warto — powiedział na przekór obawom, próbując ugłaskać tym samym niecierpliwość kiełkującą w towarzyszce. Powrócił wreszcie do kolacji z zamiarem zajęcia się rzeczami bardziej przyziemnymi.
— Wciąż nie wierzę, że tu jesteś. Powiedz mi, bo nie chciałem cię wcześniej tym męczyć… zapewne — zawahał się — zapewne nie było łatwym opuścić rodzinę w Jul. Tym bardziej to doceniam. Mam nadzieję, że nie miałaś w związku z tym żadnych nieprzyjemności. — Kończąc wypowiedź rzucił jej badawcze spojrzenie, lecz tylko przelotne, by nie budować atmosfery nacisku; zajął się swoim daniem.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Pon 2 Maj - 12:24
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Przyjemność, z jaką Fárbauti obnosił się ze swoim triumfem, zgrzytała na szklistej fakturze spokoju, doprowadzając do powstania zniecierpliwionego odcienia błękitu skrywanego w odmętach oceanu tęczówki. W wytrzymaniu próby nie pomagała wyczekująca świadomość ujrzenia emocjonalnej odpowiedzi na podarowane przez nią prezenty. Choćby sama myśl o ujrzeniu wstęgi rozczarowania wijącej się wśród blasku zapierała dech, wiążąc klatkę piersiową w bolesnym ścisku. Obawiała się, że podarki okażą się zbyt liche, drobne, a w mgnieniu konfrontacji utracą złoty blask. Niepokój rządził się pierwotnym prawem dominacji. Nie mogła uprzedzić zmącone zaskoczeniem zmysły o myślach noszących znamiona zwątpienia, próbujących powlec mięśnie serca kamieniem i strzaskać porcelanową kruchość żył rozprowadzających szkarłatną pieśń po ciele. Dysonans zderzony z niesłabnącym pokładem zniecierpliwienia rozprowadził tuż pod cienką powłoką skóry, wtem niemal w brutalnym przekazie nakazał przenieść pokłady uwagi na jego oblicze przepełnione zadowoleniem. Wartka euforia zrodzona wraz z wsunięciem na palec pierścienia myśli oślepiła wrodzoną ostrożność, boleśnie dosadnie obnażając to, z czym wznosiła serce. Organ wybijający rytm losu niewzruszenie rwał się w męskie objęcia. Upojona słodkim zapachem świeżej jemioły trwała w gotowości do ponownego zakosztowania miodnego ulepu pocałunku, tymczasem musiała pozostać w pozornie biernej pozie przybranej autentycznym i na wskroś naturalnym zmieszaniem. Była pewna, że tylko przez wzgląd na niemożność wyjścia z podziwu nad skrzętnie uknutym planem nie uniosła dumy i powstrzymała się przed złożeniem drżącej duszy na kolanach mężczyzny. Pasja idąca w parze z śmiałym kształtem wyobrażeń wymusiła pojawienie się na policzkach różanego rumieńca, choć nie przypisywała temu pełni sprawczości, wszak wciąż znajdowała się pod wrażeniem osobliwego geniuszu chytrości. Zmyślne projekcje tworzone pod naporem kaskady domysłów boleśnie zderzały się z brutalnością rzeczywistości. Pozostanie z nimi aż do końca kolacji zakrawało o szaleństwo. Problem byłby mniejszy, gdyby podsycające go słówka pozostały wrzucone w eter niedbałym szeptem, tymczasem rozbrzmiewały w pełni świadome swej siły i sprawczości, zaognione pocieszeniem kryjącym się w błękitnej toni tęczówek.
Ciche westchnienie przesycone niedowierzaniem wymsknęło się zza delikatnie rozchylonym warg. Wygięcie karminowych ust przypominało zespolenie grymasu zadowolenia i niezadowolenia. Została ograbiona z zdolności przechylenia jednej z szal. Musiała w pokorze przyjąć symfonię emocji wygrywanych przez umysł, który ani myślał udać się na spoczynek, zdążając poszerzyć perspektywę niechybnego zetknięcia się z niespodzianką. Przyjęcie strategii obranej przez Fárbautiego, polegającej na spokojnym rozkoszowaniu się jedzeniem, przeszłaby bez echa i wyrządziłaby więcej krzywd niż korzyści. Daremnie próbowała rozrzucić pokłady zniecierpliwienia pomiędzy rozkosz kosztowania wytrawnego wina. Obserwacja soczyście bordowego trunku opierającego się na szkle była o wiele przyjemniejsza niż rozmyślanie nad finałem kolacji.
— Odkąd się znamy, pierwszy raz zabrakło mi słów — wydukała, nabierając wątpliwości względem zdolności nabranych latami doświadczenia. Przestała mieć nad nimi kontrolę. Czujność spoglądała na nią sennie spod kurtyny zadumy i ani myślała wyprężyć cielsko do dynamicznego skoku. Poddana na pastwę przekomarzań została sama. Poradzenie sobie w pojedynkę z tak wytrawnym graczem było niemal niemożliwe, dlatego nadzieja na delikatnym wyduszeniu tajemnic kryjących się za woalem świątecznych podarunków bladła z każdym kolejnym biciem serca. Zapewnienia w żaden sposób nie ukoiły domysłów kręcących się żywotnie pośród ospałych pokładów sił. Zadziałały tak, jak zadziałać nie powinny. Niespokojnie poruszenie ciała było pokłosiem męczarni trawiącej trzewia. — Z przykrością stwierdzam, że to nic nie daje. Będziesz świadkiem mojego cierpienia i nic jest w stanie Cię od tego uchronić. Niemniej być może, za wolą Odyna, uda mi się dotrwać do końca kolacji o zdrowych zmysłach. Nie jest to jednak nic pewnego — skoro nie miał zamiaru odpuszczać i zarazem nadal tkwiła w nim chęć do wymieniania czułych uszczypliwości, również zapragnęła wyrazić swe wewnętrzne obawy w równie ekspresyjny sposób. Wytrzymanie w spokoju, bez najmniejszego zająknięcia, nie mieściło się w granicach rozsądku. Zgromadzone napięcie musiało odnaleźć ujście. Okazywanie niecierpliwości nie miało zbyt wiele wspólnego z brakiem wiary w decyzje podjęte przez Fárbautiego, lecz zostało oparte na słabości zrodzonej w duchu wątłego oporu oraz słodkiego zapachu jemioły drażniącego nozdrza. Nawet perfekcyjnie przyrządzona ryba nie była w stanie oprzeć się chorobliwe rozwiniętemu zainteresowaniu. Mogłaby przysiąc, że podjęła próbę ujrzenia zawartości niespodzianek za nieprzeniknioną czernią źrenicy. Niestety poległa, szept został boleśnie odrzucony rykoszetem, a usta zacisnęła w wyrazie balansującym na granicy rozbawienia. Bogowie będą musieli przyjść z pomocą. Pasjonujące zapędy podpuszczenia mężczyzny do wypowiedzenia prawdy nieznacznie ostudziło miałkie wspomnienie schwytane w postrzępiony całun rodzinnego gwaru. Sztućce ze stukotem opadły z powrotem na talerz. Meandry zawiłości upstrzone hałaśliwym tonem głosu rodziców wymagały maksymalnego skupienia. Jednak zamiast poczucia, w którym serce niemal zawsze topiło się w strachu, na wierzch wystąpiła nietrudna do zidentyfikowania troska oraz idąca z nią w parze czułość.
— Mniemam, że zdołają przetrwać te święta bez mnie. Nigdy nie opuściłam żadnej kolacji z okazji Jul — nawet w trakcie małżeństwa zawsze istniał jeden kierunek, jedno miejsce, w którym mogła spędzić ten czas — i bardzo tego żałuję. Nie potrafiłam postawić na swoim. Teraz... wszystko wygląda inaczej. Wiedziałam, że chcę spędzić je z tobą i nic nie było mnie w stanie od tego odwieść. Rodzice musieli uszanować moją decyzję. Dostatecznie długo tolerowałam zgubny wpływ ich decyzji na moje życie i chcę, żeby w końcu mogli to zrozumieć — marna cząstka słów pragnących wydostać się na zewnątrz ujrzała światło dzienne. Zabrakło jej śmiałości, by nazwać Fárbautiego swoją rodzinę, pokornie chyląc czoła przed strachem. Obawiała się, że pchnięcie tej deklaracji w eter przywołałaby chmurne, burzowe kłęby chmur. Nie miała nic przeciwko poruszenia samej istoty tej kwestii, bowiem prędzej czy później i tak wypłynęłaby wraz z tokiem rozmowy. Wiedział także, że w gorączkowym okresie Jul zawsze poświęcała więcej dni na przebywanie w rodzinnej posiadłości i pojawienie się tej kwestii było w pełni naturalne, zwłaszcza przez wzgląd skomplikowanej natury relacji rodzinnych. Z tkliwym podziękowaniem pochwyciła jego spojrzenie, tym samym nie mając szans utonąć w zależnościach przeszłości. Utrzymywał ją na powierzchni z dziecinną łatwością.
— Dziękuję, że jesteś ze mną w Jul. To najlepszy prezent i równie dobrze nie musiałabym dostać niczego innego.
Zlękniona wyciągnęła ku niemu swą dłoń. Trwała w przekonaniu, że obecność Fárbautiego była darem, wyjątkiem od reguły zepsutego świata, dowodem na istnienie odrobiny szczęścia. Była wdzięczna również własnej, nieprzymuszonej woli, gdy tamtego dnia zdecydowała się przerwać wieloletnie milczenie i złączyć dusze koczujące w bezdennej otchłani.
Ciche westchnienie przesycone niedowierzaniem wymsknęło się zza delikatnie rozchylonym warg. Wygięcie karminowych ust przypominało zespolenie grymasu zadowolenia i niezadowolenia. Została ograbiona z zdolności przechylenia jednej z szal. Musiała w pokorze przyjąć symfonię emocji wygrywanych przez umysł, który ani myślał udać się na spoczynek, zdążając poszerzyć perspektywę niechybnego zetknięcia się z niespodzianką. Przyjęcie strategii obranej przez Fárbautiego, polegającej na spokojnym rozkoszowaniu się jedzeniem, przeszłaby bez echa i wyrządziłaby więcej krzywd niż korzyści. Daremnie próbowała rozrzucić pokłady zniecierpliwienia pomiędzy rozkosz kosztowania wytrawnego wina. Obserwacja soczyście bordowego trunku opierającego się na szkle była o wiele przyjemniejsza niż rozmyślanie nad finałem kolacji.
— Odkąd się znamy, pierwszy raz zabrakło mi słów — wydukała, nabierając wątpliwości względem zdolności nabranych latami doświadczenia. Przestała mieć nad nimi kontrolę. Czujność spoglądała na nią sennie spod kurtyny zadumy i ani myślała wyprężyć cielsko do dynamicznego skoku. Poddana na pastwę przekomarzań została sama. Poradzenie sobie w pojedynkę z tak wytrawnym graczem było niemal niemożliwe, dlatego nadzieja na delikatnym wyduszeniu tajemnic kryjących się za woalem świątecznych podarunków bladła z każdym kolejnym biciem serca. Zapewnienia w żaden sposób nie ukoiły domysłów kręcących się żywotnie pośród ospałych pokładów sił. Zadziałały tak, jak zadziałać nie powinny. Niespokojnie poruszenie ciała było pokłosiem męczarni trawiącej trzewia. — Z przykrością stwierdzam, że to nic nie daje. Będziesz świadkiem mojego cierpienia i nic jest w stanie Cię od tego uchronić. Niemniej być może, za wolą Odyna, uda mi się dotrwać do końca kolacji o zdrowych zmysłach. Nie jest to jednak nic pewnego — skoro nie miał zamiaru odpuszczać i zarazem nadal tkwiła w nim chęć do wymieniania czułych uszczypliwości, również zapragnęła wyrazić swe wewnętrzne obawy w równie ekspresyjny sposób. Wytrzymanie w spokoju, bez najmniejszego zająknięcia, nie mieściło się w granicach rozsądku. Zgromadzone napięcie musiało odnaleźć ujście. Okazywanie niecierpliwości nie miało zbyt wiele wspólnego z brakiem wiary w decyzje podjęte przez Fárbautiego, lecz zostało oparte na słabości zrodzonej w duchu wątłego oporu oraz słodkiego zapachu jemioły drażniącego nozdrza. Nawet perfekcyjnie przyrządzona ryba nie była w stanie oprzeć się chorobliwe rozwiniętemu zainteresowaniu. Mogłaby przysiąc, że podjęła próbę ujrzenia zawartości niespodzianek za nieprzeniknioną czernią źrenicy. Niestety poległa, szept został boleśnie odrzucony rykoszetem, a usta zacisnęła w wyrazie balansującym na granicy rozbawienia. Bogowie będą musieli przyjść z pomocą. Pasjonujące zapędy podpuszczenia mężczyzny do wypowiedzenia prawdy nieznacznie ostudziło miałkie wspomnienie schwytane w postrzępiony całun rodzinnego gwaru. Sztućce ze stukotem opadły z powrotem na talerz. Meandry zawiłości upstrzone hałaśliwym tonem głosu rodziców wymagały maksymalnego skupienia. Jednak zamiast poczucia, w którym serce niemal zawsze topiło się w strachu, na wierzch wystąpiła nietrudna do zidentyfikowania troska oraz idąca z nią w parze czułość.
— Mniemam, że zdołają przetrwać te święta bez mnie. Nigdy nie opuściłam żadnej kolacji z okazji Jul — nawet w trakcie małżeństwa zawsze istniał jeden kierunek, jedno miejsce, w którym mogła spędzić ten czas — i bardzo tego żałuję. Nie potrafiłam postawić na swoim. Teraz... wszystko wygląda inaczej. Wiedziałam, że chcę spędzić je z tobą i nic nie było mnie w stanie od tego odwieść. Rodzice musieli uszanować moją decyzję. Dostatecznie długo tolerowałam zgubny wpływ ich decyzji na moje życie i chcę, żeby w końcu mogli to zrozumieć — marna cząstka słów pragnących wydostać się na zewnątrz ujrzała światło dzienne. Zabrakło jej śmiałości, by nazwać Fárbautiego swoją rodzinę, pokornie chyląc czoła przed strachem. Obawiała się, że pchnięcie tej deklaracji w eter przywołałaby chmurne, burzowe kłęby chmur. Nie miała nic przeciwko poruszenia samej istoty tej kwestii, bowiem prędzej czy później i tak wypłynęłaby wraz z tokiem rozmowy. Wiedział także, że w gorączkowym okresie Jul zawsze poświęcała więcej dni na przebywanie w rodzinnej posiadłości i pojawienie się tej kwestii było w pełni naturalne, zwłaszcza przez wzgląd skomplikowanej natury relacji rodzinnych. Z tkliwym podziękowaniem pochwyciła jego spojrzenie, tym samym nie mając szans utonąć w zależnościach przeszłości. Utrzymywał ją na powierzchni z dziecinną łatwością.
— Dziękuję, że jesteś ze mną w Jul. To najlepszy prezent i równie dobrze nie musiałabym dostać niczego innego.
Zlękniona wyciągnęła ku niemu swą dłoń. Trwała w przekonaniu, że obecność Fárbautiego była darem, wyjątkiem od reguły zepsutego świata, dowodem na istnienie odrobiny szczęścia. Była wdzięczna również własnej, nieprzymuszonej woli, gdy tamtego dnia zdecydowała się przerwać wieloletnie milczenie i złączyć dusze koczujące w bezdennej otchłani.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Nie 8 Maj - 22:34
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Nigdy nie planował, by postawić ją przed koniecznością wyboru – nie w tak brutalny sposób. Choć wiedział i wierzył jej na słowo, że musiała w końcu wyrwać się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny, jej niepewność przeszyła go dogłębnie i spowodowała, iż zaczął poważnie zastanawiać się nad słusznością wypowiadanych słów. Nie chciał wprawdzie, by jakakolwiek istotna z części jej życia umykała mu mimochodem, jednak stawianie jej w tak niewygodnej sytuacji zakrawało o zbytnią odwagę. Zwłaszcza, że mieli dzisiejszy wieczór spędzić w akompaniamencie dobrego nastroju i niekończących się uśmiechów. Sam z miejsca spoważniał, zakrywając dotychczasową zadziorność za woalem skupienia, które przecięło gładkie czoło zestawem poprzecznych zmarszczek. Pajęczyna drobnych bruzd rozeszła się niczym pęknięcia biorące swój początek w zewnętrznych kącikach oczu. W takich momentach nabierał rysu człowieka doświadczonego życiem na tyle, by wszystkie troski znalazły po latach zafrasowania swe odbicie na płótnie bladej skóry. Surowszy, niż wskazywałby na to wiek ciała, siedział, opierając się o stolik. Zapomniał o potrawie, odkładając sztućce już w momencie, gdy Freja przemówiła do niego z charakterystycznym drżeniem, które nauczył się wychwytywać po latach znajomości. Niezachwiany spokój stopił się wraz z kolejnym spojrzeniem błękitnych, krystalicznych tęczówek. Zagryzł lekko dolną wargę, kiwając głową. Nawet jeśli podchodziła do całej sprawy w taki sposób, musiał być to nie lada wyczyn, by sprzeniewierzyć się klanowym tradycjom, które wyraźnie wchłaniały ją niemal od samych narodzin. Znał jej historię, wiedział, jak kształtowały się lata jej wczesnej dorosłości, jak poprowadzono ją, choć sama przecież wyraziła zgodę, przed oblicza bogów, by raz na zawsze spleść wątły, kobiecy los z losem kogoś, kto miał być dla niej podporą. O jak bardzo pochopnie oceniali jej charakter rodzice!
Nawet jeśli nigdy nie rozmawiali o tym otwarcie, podskórnie czuł, że jej małżeństwo nie było tak szczęśliwe jak jego własne, nawet jeśli krótkie i u samych podstaw budowane na kłamstwach, których nie potrafił sobie odmówić. Zawsze powtarzał jednak, że nic złego nigdy nie czynił swym najbliższym i wszystkie decyzje, które podejmował, podyktowane były dobrymi intencjami i pragnieniem ochrony. Przełknął gęstniejącą ślinę z wyraźnym wysiłkiem, pierwszy raz tak wyraźnie mierząc się z wątpliwościami.
— Frejo, ja… — zawahał się, gdy głos dobywający się z głębi ciała okazał się nie tak pewnym w natłoku emocji wywołanych wyznaniem. Zacisnął palce na śnieżnobiałej serwetce ze złotą lamówką. Faktura materiału zagięła się wyraźnie tworząc nerwową falbanę zduszoną siłą męskiego uścisku. Po tysiąckroć powinien być jej wdzięczny za to, że zechciała tu przybyć, i że z taką determinacją broniła swych uczuć, które względem niego żywiła. Pomyślał, że pomimo pasji, jaką wydobywał z siebie przy każdym spotkaniu, wciąż nie ofiarował jej nic więcej, zbyt zlękniony za każdym razem, kiedy zdobywał się na zdecydowane i szczere wyznania. Spojrzał na wyciągniętą alabastrową rękę; wymięta serwetka opadła na stół, kiedy wyciągnął palce, by musnąć grzbiet jej dłoni. — Twoja pewność, nigdy nie śmiałem o czymś takim marzyć, a twoje słowa wciąż przyprawiają mnie o zawroty głowy, gdyż nie wiem, czy będę w stanie odpowiednio ci się za nie odwdzięczyć. — Wreszcie uchwycił ją w śmielszym gestem, gładząc niezauważalny puch, którym była okryta. Mrowienie zapoczątkowane w koniuszkach palców powędrowało wyżej, głębiej, drążąc miękkie tkanki ciała. Był na jej każde skinienie, choć nie powiedział o tym na głos, zdając się na jej intuicję. Pochylił się nad stołem, by sięgnąć ustami do pachnącego ciała i złożyć na nim pocałunek, który nakrył następnie drugą dłonią. Wiedział, że jedynym podziękowaniem, które może jej zaoferować i które będzie współmierne do włożonego wysiłku, będzie urzeczywistnienie czegoś, czego nigdy wcześniej nie odważył się przed nią odkryć. Mógł układać idealne scenariusze dzisiejszego wieczoru, mógł planować, kiedy będzie odpowiednia chwila, i kiedy powinny paść dane słowa, mógł mieć wszystko zaklęte w idealny schemat, lecz jeśli nie byłby przy tym przede wszystkim autentyczny, każdy z tych czynów porównać można by było do marnej skorupy; nic nie wartych frazesów układanych jedynie po to, by wywołać określone wrażenie. Nie chciał być przesadnie mdły i ckliwy. Nigdy nie należał do takich osób, przedkładając ponad wyszukanie prostotę. Zacisnął mocniej palce. — Frejo, moja droga… — słowa uleciały w szept. Kolejny raz wypowiadał jej imię, intencjonalnie, układając litery obok siebie tak, by w każdej z nich zawrzeć choć odrobinę z żywionego względem niej uczucia. — Również się z tego cieszę, ale… ale jest coś, czego do tej pory ode mnie nie dostałaś, coś, bez czego nawet te wszystkie prezenty, które przygotowałem będą jedynie marną próbą obłaskawienia cię — wyznał skruszony, podnosząc się z krzesła, by przesunąć je bliżej, niwelując dystans tworzony przez okrąg stołu. — Mam wrażenie, że w płomienności twych słów i wyrazów uczuć, ja wciąż pozostaję gdzieś w tyle jak marny, strachliwy pył, bo w rzeczywistości wciąż jest coś, co mnie sprowadza do parteru, do tej ludzkiej obawy i tchórzliwości — westchnął. — Nie mam komu się stawiać, jak ty to uczyniłaś w rozmowie z rodziną. Wiem, że jesteś w dalece bardziej niekomfortowej sytuacji, dlatego powinienem w końcu i jasno ci powiedzieć, choć moje słowa i tak będą zawsze niedoskonałe i chyba zbyt marne — zasępił się, lecz sięgnął dłońmi w kierunku jej twarzy, zakładając niesforny pukiel, który wysmyknął się z ułożonej fryzury, za delikatny płatek ucha. — Już dawno o tym wiedziałem, że to coś więcej, że to nie jedynie kaprys i nagłe, zupełnie cielesne drgnienie, bo jesteś dla mnie zbyt cenna. Zaplątałem się zupełnie w tobie — kolejny raz pojawił się jedynie szept, przelany cierpliwie w topniejącą przestrzeń, gdy musnął karmin ust. — Twoja decyzja, to wspólne Jul, nie mógłbym dłużej… — zduszone słowa przelane w pocałunek okrzepły na końcu języka. — Skazywać cię na takie cierpienie — czuł, że powietrze zaczęło lepić się do jego płuc, a wydech i wdech nie przynosiły ulgi. Uniósł stalowoszare oczy, by pochwycić spojrzenie Frei. — Kocham cię, kocham od tak dawna, choć nigdy nie podarowałem ci jeszcze tego wyznania. Nie mógłbym czekać z tym już ani chwili dłużej, bo wyrzucałbym sobie, że umykają kolejne momenty, że tracę bezpowrotnie minuty, a ty wciąż nie wiesz, bo nie potrafię zupełnie odkryć swego serca. — Poczuł ulgę, choć palce skurczyły się w odruchowym przestrachu, bo wybiegł za daleko: że powie dział coś, po czym Freja zapragnie się wycofać.
Nawet jeśli nigdy nie rozmawiali o tym otwarcie, podskórnie czuł, że jej małżeństwo nie było tak szczęśliwe jak jego własne, nawet jeśli krótkie i u samych podstaw budowane na kłamstwach, których nie potrafił sobie odmówić. Zawsze powtarzał jednak, że nic złego nigdy nie czynił swym najbliższym i wszystkie decyzje, które podejmował, podyktowane były dobrymi intencjami i pragnieniem ochrony. Przełknął gęstniejącą ślinę z wyraźnym wysiłkiem, pierwszy raz tak wyraźnie mierząc się z wątpliwościami.
— Frejo, ja… — zawahał się, gdy głos dobywający się z głębi ciała okazał się nie tak pewnym w natłoku emocji wywołanych wyznaniem. Zacisnął palce na śnieżnobiałej serwetce ze złotą lamówką. Faktura materiału zagięła się wyraźnie tworząc nerwową falbanę zduszoną siłą męskiego uścisku. Po tysiąckroć powinien być jej wdzięczny za to, że zechciała tu przybyć, i że z taką determinacją broniła swych uczuć, które względem niego żywiła. Pomyślał, że pomimo pasji, jaką wydobywał z siebie przy każdym spotkaniu, wciąż nie ofiarował jej nic więcej, zbyt zlękniony za każdym razem, kiedy zdobywał się na zdecydowane i szczere wyznania. Spojrzał na wyciągniętą alabastrową rękę; wymięta serwetka opadła na stół, kiedy wyciągnął palce, by musnąć grzbiet jej dłoni. — Twoja pewność, nigdy nie śmiałem o czymś takim marzyć, a twoje słowa wciąż przyprawiają mnie o zawroty głowy, gdyż nie wiem, czy będę w stanie odpowiednio ci się za nie odwdzięczyć. — Wreszcie uchwycił ją w śmielszym gestem, gładząc niezauważalny puch, którym była okryta. Mrowienie zapoczątkowane w koniuszkach palców powędrowało wyżej, głębiej, drążąc miękkie tkanki ciała. Był na jej każde skinienie, choć nie powiedział o tym na głos, zdając się na jej intuicję. Pochylił się nad stołem, by sięgnąć ustami do pachnącego ciała i złożyć na nim pocałunek, który nakrył następnie drugą dłonią. Wiedział, że jedynym podziękowaniem, które może jej zaoferować i które będzie współmierne do włożonego wysiłku, będzie urzeczywistnienie czegoś, czego nigdy wcześniej nie odważył się przed nią odkryć. Mógł układać idealne scenariusze dzisiejszego wieczoru, mógł planować, kiedy będzie odpowiednia chwila, i kiedy powinny paść dane słowa, mógł mieć wszystko zaklęte w idealny schemat, lecz jeśli nie byłby przy tym przede wszystkim autentyczny, każdy z tych czynów porównać można by było do marnej skorupy; nic nie wartych frazesów układanych jedynie po to, by wywołać określone wrażenie. Nie chciał być przesadnie mdły i ckliwy. Nigdy nie należał do takich osób, przedkładając ponad wyszukanie prostotę. Zacisnął mocniej palce. — Frejo, moja droga… — słowa uleciały w szept. Kolejny raz wypowiadał jej imię, intencjonalnie, układając litery obok siebie tak, by w każdej z nich zawrzeć choć odrobinę z żywionego względem niej uczucia. — Również się z tego cieszę, ale… ale jest coś, czego do tej pory ode mnie nie dostałaś, coś, bez czego nawet te wszystkie prezenty, które przygotowałem będą jedynie marną próbą obłaskawienia cię — wyznał skruszony, podnosząc się z krzesła, by przesunąć je bliżej, niwelując dystans tworzony przez okrąg stołu. — Mam wrażenie, że w płomienności twych słów i wyrazów uczuć, ja wciąż pozostaję gdzieś w tyle jak marny, strachliwy pył, bo w rzeczywistości wciąż jest coś, co mnie sprowadza do parteru, do tej ludzkiej obawy i tchórzliwości — westchnął. — Nie mam komu się stawiać, jak ty to uczyniłaś w rozmowie z rodziną. Wiem, że jesteś w dalece bardziej niekomfortowej sytuacji, dlatego powinienem w końcu i jasno ci powiedzieć, choć moje słowa i tak będą zawsze niedoskonałe i chyba zbyt marne — zasępił się, lecz sięgnął dłońmi w kierunku jej twarzy, zakładając niesforny pukiel, który wysmyknął się z ułożonej fryzury, za delikatny płatek ucha. — Już dawno o tym wiedziałem, że to coś więcej, że to nie jedynie kaprys i nagłe, zupełnie cielesne drgnienie, bo jesteś dla mnie zbyt cenna. Zaplątałem się zupełnie w tobie — kolejny raz pojawił się jedynie szept, przelany cierpliwie w topniejącą przestrzeń, gdy musnął karmin ust. — Twoja decyzja, to wspólne Jul, nie mógłbym dłużej… — zduszone słowa przelane w pocałunek okrzepły na końcu języka. — Skazywać cię na takie cierpienie — czuł, że powietrze zaczęło lepić się do jego płuc, a wydech i wdech nie przynosiły ulgi. Uniósł stalowoszare oczy, by pochwycić spojrzenie Frei. — Kocham cię, kocham od tak dawna, choć nigdy nie podarowałem ci jeszcze tego wyznania. Nie mógłbym czekać z tym już ani chwili dłużej, bo wyrzucałbym sobie, że umykają kolejne momenty, że tracę bezpowrotnie minuty, a ty wciąż nie wiesz, bo nie potrafię zupełnie odkryć swego serca. — Poczuł ulgę, choć palce skurczyły się w odruchowym przestrachu, bo wybiegł za daleko: że powie dział coś, po czym Freja zapragnie się wycofać.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Pią 13 Maj - 1:16
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Trwając w niemym oczekiwaniu, z ofiarnie wyciągniętą ku niemu dłonią, przypominała wędrowca zmęczonego nieustanną tułaczką i pustą przestrzenią za porcelanowym kruszcem żeber, z mętną zasłoną osiadłą na błękitnej toni tęczówek. Wątłe serce ściśnięte całunem strachu oczekiwało rychłego odrzucenia, złudności dłoni wymierzającej siarczyste uderzenie rozczarowania, wraz z ostatnim oddechem urzeczywistniając niezdolność do pojmowania uczuć w zgodzie z rytmem rzeczywistego świata. Nawet ogrom wspomnień zgromadzonych od deszczowego listopada nie pozwolił go przezwyciężyć. Była zbyt słaba, miałka, pozwoliła kąśliwym kłom na nowo roztoczyć jad po całym ciele. Dopiero czule otulona ciepłem wybrzmiewającym wraz z jej imieniem wyrwała się z marazmu, spoglądając ku niemu ze śmiałością pozbawioną cienia pierwotnego lęku, trzeźwiejąc gwałtownie w poczet emocji nie znających pojęcia pokory i potulności. Niechlubne wspomnienie żarliwości rodzinnych niesnasek wyparła miodna opoka głosu Fárbautiego. Zanurzona po czubek głowy w złotej kadzi spokoju, zafascynowana spokojem panującym wewnątrz nie ośmieliłaby wychylić opuszka palca poza bezpieczną przystań, strzeżonej dniem i nocą przed żądnymi krwi upiorami. Nawet delikatność wiedziona ostrożnością dotyku wprawiła w ruch purpurę pożądania, która rozlewając się wzdłuż ramienia nie tworzyła namiętności w krystalicznym znaczeniu tego słowa, lecz twór wstrzymujący tykanie zegara i zdmuchujący iskrę napędzającą żywota galdrów poza tymi, których przyszło im miłować.
— Nie potrzebuję niczego prócz twojej obecności. Wystarczy, że tak jak teraz chwycisz mą dłoń i pozostaniesz u mego boku — pobożne życzenie spłynęło z ust w akompaniamencie cichego westchnienia przepełnionego ulgą, skapujące na szczątki lęku skrytego u podstawy duchowej figury. Urzeczywistniał ją w świecie materialnym, sprawił, że przestała być bytem przypominającym pustą skorupkę spróchniałego do cna ciała. Zatrważająca przyjemność wzburzona cielesnością mężczyzny wymusiła gwałtowne spiętrzenie skrytych zasobów egoizmu i wstydliwe przyznanie prawdy, w której wyznałaby konieczność ukrycia go poza wzrokiem innych, niegodnych jego towarzystwa przezroczystych person. Zdając sobie sprawę z absurdalności tych wynaturzeń, przyjęła pocałunek z zaskoczeniem malującym się na zarumienionych policzkach w obliczu przekonania, że być może jeszcze nie zdołała przekroczyć granic absurdu i potępienia. Naprężone poczucie przywiązania szarpnięciem przypomniało o istocie żywionych uczuć, nieustannie pałając o przywołaniu możliwości zaszyciu się w cieple cichego domku, otoczeniu wypełnionym wibrującym mruczeniem dobiegającym z klatek piersiowych ich kotów, przypominając o tym, że reszta mogła poradzić sobie bez ich udziału. Niemniej odsunęła te pragnienia na bok, wiedząc, że jeszcze przyjdzie czas na to, żeby pojawiły się w eterze codzienności.
Wyraźny blask rozczarowania przeszył błękit tęczówek, gdy cząstka chwili bliskości zbyt szybko uleciała w umysł pod postacią wspomnienia nasyconego feerią barw, zastąpiona jedynie stabilniejszym splotem dłoni. Nieprzyjemne tchnienie goryczy prędko złagodził posmak miodu, mleka i malin, który pojawił się w towarzystwie wartkiego strumienia słów przynoszącego na myśl rozmowy toczone w ostatnich miesiącach, przywodząc obraz pierwszej z nich, gdy w obliczu śmiałości pozwolili słodyczy prawdy utoczyć pamiętne miejsce w marmurze koronkowej tkanki. Podświadomie ułożyła swą czujność wzdłuż gęsto zarysowanych linii wyznaczających miarę toczonych słów, nie mogąc pozbyć się natrętnego wrażenia, że im dłużej trwała w bezdechu napięcia, tym czuła większą skłonność zanurzenia w przepastnej żarliwości stopniowo obnażonych uczuć. Płomień nie sprawiał bólu, ujarzmiony jednostajnym tembrem głosu Fárbautiego pieszczotliwie muskał skórę, nienachalnie przypominając o rzewnym źródle pojawienia się go w przestrzeni dusz. Zafascynowana spektaklem lgnęła do okazania swoich uczuć, przytomniejąc w ostrym spazmie krzyczącego umysłu i pozwalając mu kontynuować, choć wciąż niecierpliwie rwała się na uwięzi napiętych rzemieni rozsądku. Doznania trawiła gorączka. Ogień, dotąd cierpliwy, stał na granicy obłąkania w szaleńczym pędzie zatracenia. Zapragnęła oddać mu całą siebie, stopić skrę istnienia w jedną jaźń, zrównać rytm serca i oddechu, byle tylko mógł poczuć, jak bardzo wycieńczona jest latami wstrzemięźliwości. Drżące ciało z niewymowną trudnością przyjęło zarówno założenie kosmyka za ucho, jak i mgnienie przesunięte po spierzchniętych wargach. Sumiennie wstrzymywana obojętność powolutku zaczynała topić się w posadach. Miała dość cierpienia wykraczającego poza granice wyznaczone normalnością. Pojęła istotę boleści rozdzierającej trzewia bez krzty litości.
Kocham Cię, kocham od tak dawna...
Wyznanie roztrzaskało szczątki złudnej obojętności. Tęczówki, po brzegi wypełnione skrzącym się blaskiem, przestały przypominać przenikniony aurą sekretów błękit oceanu, urastających do miana krystalicznie czystych szafirów wypełnionych huraganem uczuć, podsycanych szumem krwi szturmujących serce. Wprawione w ruch gwałtownie uderzało o delikatny kruszec kości. Miało ochotę wyskoczyć z jej piersi ku ustom Fárbautiego, ku bliźniaczej duszy, ku miejscu okrytego sztandarem spokoju. Wiedziało, że ktoś przyjmie je z pełnią życzliwości i czułości, opatrzy zadawane samemu sobie dotkliwe rany. Podążając za rzucanymi przez nie wskazówkami nieśmiało ułożyła dłonie na policzkach mężczyzny, chcąc dotrzeć do sedna jego jaźni i usunąć jątrzący się w niej lęk. Niektórzy uznaliby to piękno za zbyteczne, lecz umysł pozbawiony rozsądku nie potrafił wyznaczyć granic przesady. Nie mogła odmówić mu chwili szczęścia, dopełniając je sięgnięciem po męską dłoń i ułożeniem jej w miejscu, gdzie słodycz symfonii urodziła się po raz pierwszy, trwając w pozorach obojętności przez lata cierpienia.
— Moje serce... Powiedziałam Ci wtedy, że nie musisz kłócić się o coś, co zawsze było i będzie twoje. Przynależałam do Ciebie już wcześniej, choć nigdy nie miałam na tyle dużo odwagi, by powiedzieć to głośno. Ta miłość bolała. Och, Fárbauti, prawie każdego dnia bałam się o to, że odejdziesz i zostanę sama z moim cierpieniem — srebrzysta łza samotnie potoczyła się po alabastrowym policzku. Myślała, że mówi nieskładnie, układając łamigłówki słów pozbawione większego sensu, lecz kotwica trzymająca uczucia na wodzy już dawno została rozerwana przez rdzę i nie potrafiła się zatrzymać.— Patrzyłam na Ciebie i wiedziałam, że któregoś dnia chciałabym stanąć u twoich drzwi z poczuciem, że przyszłam do domu. Nie potrafiłam wyrzec się tego pragnienia, choć wiedziałam, jak bardzo nierealne ono jest — jakby wbrew sobie nie pozwoliła na choćby delikatne zawahanie. Wciąż też nie zabrała jego dłoni z miejsca, w którym serce wytyczyło boleśnie tęskny rytm uderzeń, na razie przez sam dotyk chcąc chłonąć zapewnienie żywionego uczucia. W najśmielszych snach nie marzyła o chwili, w której stanie przed nim bezbronna i ukaże każdą słabość bez poczucia strachu. Ostatnie miesiące spędzone równie dobrze mogły być snem. — Kocham Cię, mój drogi. Wcześniej nawet nie wiedziałam, czym jest miłość, a ty... dałeś mi to. Nauczyłeś, czym jest.
Rozsmakowywała się w ofiarowanym spojrzeniu, wciąż ociężale balansując na granicy jawy i snu, nie mogąc pojąć różnic dzielących oba światy. Teraz zlały się w jedną przestrzeń. Chciała wyrzec jeszcze jeden szept, cichutkie podziękowanie za boską słodycz daru, lecz finalnie poświęciła go na rzecz pocałunku trawionego gorączką. Serce raz za razem przeszywało ich ciała ogromem przyjemności. Uczucie igrające pod opuszkami palców sprowokowało ją jednak do oderwania się na krótką chwilę.
— Nigdy nie przestanę Cię kochać.
Nie pozwoliła mu na odpowiedź. Złączyła ich wargi raz jeszcze, stanowczo, z obietnicą namiętności wypływającej wraz z potokiem ognistych myśli.
— Nie potrzebuję niczego prócz twojej obecności. Wystarczy, że tak jak teraz chwycisz mą dłoń i pozostaniesz u mego boku — pobożne życzenie spłynęło z ust w akompaniamencie cichego westchnienia przepełnionego ulgą, skapujące na szczątki lęku skrytego u podstawy duchowej figury. Urzeczywistniał ją w świecie materialnym, sprawił, że przestała być bytem przypominającym pustą skorupkę spróchniałego do cna ciała. Zatrważająca przyjemność wzburzona cielesnością mężczyzny wymusiła gwałtowne spiętrzenie skrytych zasobów egoizmu i wstydliwe przyznanie prawdy, w której wyznałaby konieczność ukrycia go poza wzrokiem innych, niegodnych jego towarzystwa przezroczystych person. Zdając sobie sprawę z absurdalności tych wynaturzeń, przyjęła pocałunek z zaskoczeniem malującym się na zarumienionych policzkach w obliczu przekonania, że być może jeszcze nie zdołała przekroczyć granic absurdu i potępienia. Naprężone poczucie przywiązania szarpnięciem przypomniało o istocie żywionych uczuć, nieustannie pałając o przywołaniu możliwości zaszyciu się w cieple cichego domku, otoczeniu wypełnionym wibrującym mruczeniem dobiegającym z klatek piersiowych ich kotów, przypominając o tym, że reszta mogła poradzić sobie bez ich udziału. Niemniej odsunęła te pragnienia na bok, wiedząc, że jeszcze przyjdzie czas na to, żeby pojawiły się w eterze codzienności.
Wyraźny blask rozczarowania przeszył błękit tęczówek, gdy cząstka chwili bliskości zbyt szybko uleciała w umysł pod postacią wspomnienia nasyconego feerią barw, zastąpiona jedynie stabilniejszym splotem dłoni. Nieprzyjemne tchnienie goryczy prędko złagodził posmak miodu, mleka i malin, który pojawił się w towarzystwie wartkiego strumienia słów przynoszącego na myśl rozmowy toczone w ostatnich miesiącach, przywodząc obraz pierwszej z nich, gdy w obliczu śmiałości pozwolili słodyczy prawdy utoczyć pamiętne miejsce w marmurze koronkowej tkanki. Podświadomie ułożyła swą czujność wzdłuż gęsto zarysowanych linii wyznaczających miarę toczonych słów, nie mogąc pozbyć się natrętnego wrażenia, że im dłużej trwała w bezdechu napięcia, tym czuła większą skłonność zanurzenia w przepastnej żarliwości stopniowo obnażonych uczuć. Płomień nie sprawiał bólu, ujarzmiony jednostajnym tembrem głosu Fárbautiego pieszczotliwie muskał skórę, nienachalnie przypominając o rzewnym źródle pojawienia się go w przestrzeni dusz. Zafascynowana spektaklem lgnęła do okazania swoich uczuć, przytomniejąc w ostrym spazmie krzyczącego umysłu i pozwalając mu kontynuować, choć wciąż niecierpliwie rwała się na uwięzi napiętych rzemieni rozsądku. Doznania trawiła gorączka. Ogień, dotąd cierpliwy, stał na granicy obłąkania w szaleńczym pędzie zatracenia. Zapragnęła oddać mu całą siebie, stopić skrę istnienia w jedną jaźń, zrównać rytm serca i oddechu, byle tylko mógł poczuć, jak bardzo wycieńczona jest latami wstrzemięźliwości. Drżące ciało z niewymowną trudnością przyjęło zarówno założenie kosmyka za ucho, jak i mgnienie przesunięte po spierzchniętych wargach. Sumiennie wstrzymywana obojętność powolutku zaczynała topić się w posadach. Miała dość cierpienia wykraczającego poza granice wyznaczone normalnością. Pojęła istotę boleści rozdzierającej trzewia bez krzty litości.
Kocham Cię, kocham od tak dawna...
Wyznanie roztrzaskało szczątki złudnej obojętności. Tęczówki, po brzegi wypełnione skrzącym się blaskiem, przestały przypominać przenikniony aurą sekretów błękit oceanu, urastających do miana krystalicznie czystych szafirów wypełnionych huraganem uczuć, podsycanych szumem krwi szturmujących serce. Wprawione w ruch gwałtownie uderzało o delikatny kruszec kości. Miało ochotę wyskoczyć z jej piersi ku ustom Fárbautiego, ku bliźniaczej duszy, ku miejscu okrytego sztandarem spokoju. Wiedziało, że ktoś przyjmie je z pełnią życzliwości i czułości, opatrzy zadawane samemu sobie dotkliwe rany. Podążając za rzucanymi przez nie wskazówkami nieśmiało ułożyła dłonie na policzkach mężczyzny, chcąc dotrzeć do sedna jego jaźni i usunąć jątrzący się w niej lęk. Niektórzy uznaliby to piękno za zbyteczne, lecz umysł pozbawiony rozsądku nie potrafił wyznaczyć granic przesady. Nie mogła odmówić mu chwili szczęścia, dopełniając je sięgnięciem po męską dłoń i ułożeniem jej w miejscu, gdzie słodycz symfonii urodziła się po raz pierwszy, trwając w pozorach obojętności przez lata cierpienia.
— Moje serce... Powiedziałam Ci wtedy, że nie musisz kłócić się o coś, co zawsze było i będzie twoje. Przynależałam do Ciebie już wcześniej, choć nigdy nie miałam na tyle dużo odwagi, by powiedzieć to głośno. Ta miłość bolała. Och, Fárbauti, prawie każdego dnia bałam się o to, że odejdziesz i zostanę sama z moim cierpieniem — srebrzysta łza samotnie potoczyła się po alabastrowym policzku. Myślała, że mówi nieskładnie, układając łamigłówki słów pozbawione większego sensu, lecz kotwica trzymająca uczucia na wodzy już dawno została rozerwana przez rdzę i nie potrafiła się zatrzymać.— Patrzyłam na Ciebie i wiedziałam, że któregoś dnia chciałabym stanąć u twoich drzwi z poczuciem, że przyszłam do domu. Nie potrafiłam wyrzec się tego pragnienia, choć wiedziałam, jak bardzo nierealne ono jest — jakby wbrew sobie nie pozwoliła na choćby delikatne zawahanie. Wciąż też nie zabrała jego dłoni z miejsca, w którym serce wytyczyło boleśnie tęskny rytm uderzeń, na razie przez sam dotyk chcąc chłonąć zapewnienie żywionego uczucia. W najśmielszych snach nie marzyła o chwili, w której stanie przed nim bezbronna i ukaże każdą słabość bez poczucia strachu. Ostatnie miesiące spędzone równie dobrze mogły być snem. — Kocham Cię, mój drogi. Wcześniej nawet nie wiedziałam, czym jest miłość, a ty... dałeś mi to. Nauczyłeś, czym jest.
Rozsmakowywała się w ofiarowanym spojrzeniu, wciąż ociężale balansując na granicy jawy i snu, nie mogąc pojąć różnic dzielących oba światy. Teraz zlały się w jedną przestrzeń. Chciała wyrzec jeszcze jeden szept, cichutkie podziękowanie za boską słodycz daru, lecz finalnie poświęciła go na rzecz pocałunku trawionego gorączką. Serce raz za razem przeszywało ich ciała ogromem przyjemności. Uczucie igrające pod opuszkami palców sprowokowało ją jednak do oderwania się na krótką chwilę.
— Nigdy nie przestanę Cię kochać.
Nie pozwoliła mu na odpowiedź. Złączyła ich wargi raz jeszcze, stanowczo, z obietnicą namiętności wypływającej wraz z potokiem ognistych myśli.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Nie 15 Maj - 22:20
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Chciał, tak bardzo chciał. Pragnął już na zawsze pozostać tutaj, w małej chatce na skraju Midgardu, gdzie cały świat dookoła zdawał się rozpływać i zamieniać w nicość. Wszystkie przeszłe lata obracał w popiół zachowując tylko to, co uważał za wartościowe i godne zatrzymania po kres dni. Kształtował z chwil szczęśliwości przyszłość, której niejasny byt wcale nie zwiastował prostego, upragnionego spokoju. Teraz jednak, gdy nic im nie zagrażało, snuł opowieść o najszczęśliwszym zakończeniu, pozbawionym czerni pod skórą i wybroczyn krwi na umęczonym ciele. Nic z tego, czego tak bardzo unikał, nie istniało – bo też i ona wciąż nie zdawała sobie sprawy z ucieczki mężczyzny, z jego nieszczęścia ukrywanego przez lata skrupulatnie i za wszelką cenę, byle nawet najbliższe i najbardziej cenne osoby nie mogły się domyślić. Ile lekcji musiał jeszcze odbyć, by nauczyć się na własnych błędach, by wreszcie gdzieś na skraju świadomości rozbłysnęła, niczym supernowa, ta jedna najszczersza myśl: na kłamstwie nie da się budować dobrobytu; może ten złudny, trwający ledwo mgnienie oka, lecz nie stały, twardy i odporny na zawirowania losu. Nie potrafił i nie chciał o tym myśleć: upojony porywem serca, słodyczą wytłaczaną w każdy zakamarek martwego ciała, które ożywało na nowo i rozkwitało tysiącem pąków o odurzającej zmysły woni. Czuł, że wreszcie zaczyna żyć, a cielesna powłoka jest czymś więcej, niźli tylko naczyniem dla prostych, ludzkich odruchów utrzymujących pozór egzystencji pozbawionej celu. Nienawiść i złość zdołały przysłonić każdą inną rzecz, uderzając za każdym razem, gdy wychylał się gdzieś ponad to. Chęć zemsty wiązała go mocniej i mocniej, dlatego prawdziwe i czyste uczucie było odmianą niebywałą i niemal niespodziewaną. Wyciągał ręce po każdy przejaw afektu, zbierał jej uśmiechy, pocałunki i słowa, którymi chciał się napoić, ugasić trawiący go żar rozpaczy, z którym lodowatość zwykłej wody nie potrafiła nic zrobić.
Patrzył w krystaliczne tęczówki, grzązł w wąskich przesmykach źrenic i wierzył, pierwszy raz w swym życiu, że przy niej mógłby przestać obawiać się śmierci, choćby ta miała przyjść lada moment, lecz z obietnicą, że ona i tylko ona – jaśniejąca tuż obok, roztaczająca poczucie przynależności – będzie przy nim i wyciągnie błogosławione dłonie, by ulżyć i zapewnić, że spotkają się w Walhalli i ramię w ramię będą zasiadać przy uginającym się od wspaniałości stole. Był to moment, uderzenie serca, gdyż później zrozumiał, że śni jedynie i musi walczyć o każdą minutę, każdą sekundę spędzoną obok niej. Zacisnął lekko oczy, gdy onieśmielenie wybiło go z pierwotnego uniesienia i nadziei na odwzajemnienie uczuć. Chwila przerwy, pauza pomiędzy wypowiadanymi słowami i jej milczenie rozciągało się niemożliwie długo. Boleść przeszywała rozedrganą klatkę piersiową, z której nie potrafił wydusić choćby marnego dźwięku. Bał się, że pochopnie ocenił sytuację i przynaglił ją z czymś, na co nie była w rzeczywistości gotowa, lecz pragnął mieć ufność, bo nic ponad to mu nie pozostało. Wiedział, że jeśli będzie konieczne, odejdzie z dumnie uniesioną głową, że zniesie odmowę i nie będzie łkał, zachowując ból jedynie dla siebie, by nie czynić nic, co mogłoby zachwiać jej spokojem – była mu zbyt cenna i chciał jej dobra, nawet jeśli musiałby przełknąć gorycz odmowy i konieczność rozdzielnego życia, skoro nie odwzajemniała jego uczuć. Jeśli jednak była choć nikła szansa, mały ognik nieśmiało tlący się w spojrzeniu i w gestach, chciał walczyć o nią i o wspólne chwile. Trzymał w szczelnym splocie palce, chłonąc odwagę sączącą się szczodrze przez skórę. Usta drżały w niezmiennym uśmiechu, choć napięte do granic możliwości nerwy chciały ścisnąć twarz w grymasie dojmującego bólu. Już raz wyznawał swe uczucia i ofiarowywał serce, lecz nie uczyniło to z niego eksperta i człowieka niepodatnego na zawirowania lęku. Kocham wyrzeczone tego dnia było pierwszym, niepowtarzalnym – nie posiadało odniesienia w przeszłości, nie przypominało tego, co czuł lata temu. Freja nie była Ormheiður, ani Ormheiður nie była nigdy Freją. I choć początkowo targało nim poczucie winy, które zatrzymywało go przez cały okres trwania znajomości, teraz nie miał wyjścia – musiał zdradzić całą prawdę i błagać o przebaczenie, jeśli jego towarzyszka poczułaby się dogłębnie urażona. Choć czas był względem niego łaskawy, nie chciał tracić więcej z lat, które mu pozostały, by spędzić je w świadomości, że nigdy nawet nie spróbował.
Zsunął wzrok na karmin ust, błagając, by rozwarły się wreszcie i wypuściły słowa zza zasłony śnieżnobiałych zębów, których perlisty rząd wielbił za każdym razem, kiedy obdarowywała go uśmiechem. Trzymał palce mocniej i mocniej, bo wiedział, że jeśli je puści, opadnie w czeluści Niflheimu. Dusił się i nie śmiał zaczerpnąć powietrza, póki nie przemówiła.
Słodycz dźwięków spłynęła gęstością miodu po jątrzącej się ranie samotności, oblepiając krwawiącą tkankę troskliwym opatrunkiem. Niewyraźny grymas był jedynie kiepską próbą ukazania emocji, których nadmiar kłębił się w kościanej klatce żeber. Marna oznaka euforii powoli ogarniającej wszystkie części ciała, powodującej, że wszystko zlewało się w jedną, wielką, pulsującą, rozgrzaną do koloru najczystszej bieli, formę.
Pierwszy pocałunek nie pozwolił mu odpowiedzieć, drugi przywłaszczył sobie kolejny oddech i nie mógł go spożytkować na słowa wdzięczności. Przysunął się jeszcze bliżej, układając dłonie na alabastrowych policzkach. Spijał kobiece zapewnienie wprost z miękkich warg, z języka skąpanego w gorączce namiętności. Nic więcej nie miało znaczenia; wiedział już tyle, ile potrzebował od samego początku. Nadali odpowiednią formę dla lat spędzonych w swym towarzystwie, dla niedopowiedzeń i wszystkich chwil, w których byli za mało sobą, a za bardzo ludźmi grzęznącymi w konwenansach i powinnościach, które wpisali im w istnienie bliscy i zachłanni, zazdrośni ludzie. Nienachalnie przyciągnął ją jeszcze bliżej, oplatając obręczą ramion.
Na zawsze… Chciał wierzyć, że tak właśnie będzie. Żadna z podstępnych myśli nie miała dostępu do wytrwale wznoszonej twierdzy wzajemnego oddania. Był gotów zapomnieć o kolacji, o winie w kieliszkach, a nawet o prezentach. Pragnął być bliżej, jeszcze bardziej namacalnie, wsunął więc niecierpliwe palce pod aksamit sukni, znacząc subtelną ścieżkę na dekolcie. Kolejny pocałunek ułożył na łabędziej szyi, lecz spłoszył się nagle, gdy z regału spadł wazon strącony przez nastroszony, koci ogon. Pies szczeknął wesoło. Isak zagryzł wargę, wzdychając z nutą zrezygnowania, zupełnie przytomnie zerkając w stronę nieszczęsnej skorupy leżącej na starym dywanie.
— Chyba powinniśmy dokończyć kolację… lub… lub przejdźmy do rozpakowywania prezentów już teraz — szepnął zupełnie skołowany, wciąż nosząc na wargach smak pocałunku zmieszany z wonią damskich perfum. Uśmiechnął się przepraszająco. — Przysięgam jednak, że gdybym mógł, nie wypuściłbym cię z ramion ani na chwilę. Nie potrafię się opędzić od myśli o tobie, od twojej obecności. Najukochańsza. — Oswajał się z dźwiękiem nowego słowa.
Patrzył w krystaliczne tęczówki, grzązł w wąskich przesmykach źrenic i wierzył, pierwszy raz w swym życiu, że przy niej mógłby przestać obawiać się śmierci, choćby ta miała przyjść lada moment, lecz z obietnicą, że ona i tylko ona – jaśniejąca tuż obok, roztaczająca poczucie przynależności – będzie przy nim i wyciągnie błogosławione dłonie, by ulżyć i zapewnić, że spotkają się w Walhalli i ramię w ramię będą zasiadać przy uginającym się od wspaniałości stole. Był to moment, uderzenie serca, gdyż później zrozumiał, że śni jedynie i musi walczyć o każdą minutę, każdą sekundę spędzoną obok niej. Zacisnął lekko oczy, gdy onieśmielenie wybiło go z pierwotnego uniesienia i nadziei na odwzajemnienie uczuć. Chwila przerwy, pauza pomiędzy wypowiadanymi słowami i jej milczenie rozciągało się niemożliwie długo. Boleść przeszywała rozedrganą klatkę piersiową, z której nie potrafił wydusić choćby marnego dźwięku. Bał się, że pochopnie ocenił sytuację i przynaglił ją z czymś, na co nie była w rzeczywistości gotowa, lecz pragnął mieć ufność, bo nic ponad to mu nie pozostało. Wiedział, że jeśli będzie konieczne, odejdzie z dumnie uniesioną głową, że zniesie odmowę i nie będzie łkał, zachowując ból jedynie dla siebie, by nie czynić nic, co mogłoby zachwiać jej spokojem – była mu zbyt cenna i chciał jej dobra, nawet jeśli musiałby przełknąć gorycz odmowy i konieczność rozdzielnego życia, skoro nie odwzajemniała jego uczuć. Jeśli jednak była choć nikła szansa, mały ognik nieśmiało tlący się w spojrzeniu i w gestach, chciał walczyć o nią i o wspólne chwile. Trzymał w szczelnym splocie palce, chłonąc odwagę sączącą się szczodrze przez skórę. Usta drżały w niezmiennym uśmiechu, choć napięte do granic możliwości nerwy chciały ścisnąć twarz w grymasie dojmującego bólu. Już raz wyznawał swe uczucia i ofiarowywał serce, lecz nie uczyniło to z niego eksperta i człowieka niepodatnego na zawirowania lęku. Kocham wyrzeczone tego dnia było pierwszym, niepowtarzalnym – nie posiadało odniesienia w przeszłości, nie przypominało tego, co czuł lata temu. Freja nie była Ormheiður, ani Ormheiður nie była nigdy Freją. I choć początkowo targało nim poczucie winy, które zatrzymywało go przez cały okres trwania znajomości, teraz nie miał wyjścia – musiał zdradzić całą prawdę i błagać o przebaczenie, jeśli jego towarzyszka poczułaby się dogłębnie urażona. Choć czas był względem niego łaskawy, nie chciał tracić więcej z lat, które mu pozostały, by spędzić je w świadomości, że nigdy nawet nie spróbował.
Zsunął wzrok na karmin ust, błagając, by rozwarły się wreszcie i wypuściły słowa zza zasłony śnieżnobiałych zębów, których perlisty rząd wielbił za każdym razem, kiedy obdarowywała go uśmiechem. Trzymał palce mocniej i mocniej, bo wiedział, że jeśli je puści, opadnie w czeluści Niflheimu. Dusił się i nie śmiał zaczerpnąć powietrza, póki nie przemówiła.
Słodycz dźwięków spłynęła gęstością miodu po jątrzącej się ranie samotności, oblepiając krwawiącą tkankę troskliwym opatrunkiem. Niewyraźny grymas był jedynie kiepską próbą ukazania emocji, których nadmiar kłębił się w kościanej klatce żeber. Marna oznaka euforii powoli ogarniającej wszystkie części ciała, powodującej, że wszystko zlewało się w jedną, wielką, pulsującą, rozgrzaną do koloru najczystszej bieli, formę.
Pierwszy pocałunek nie pozwolił mu odpowiedzieć, drugi przywłaszczył sobie kolejny oddech i nie mógł go spożytkować na słowa wdzięczności. Przysunął się jeszcze bliżej, układając dłonie na alabastrowych policzkach. Spijał kobiece zapewnienie wprost z miękkich warg, z języka skąpanego w gorączce namiętności. Nic więcej nie miało znaczenia; wiedział już tyle, ile potrzebował od samego początku. Nadali odpowiednią formę dla lat spędzonych w swym towarzystwie, dla niedopowiedzeń i wszystkich chwil, w których byli za mało sobą, a za bardzo ludźmi grzęznącymi w konwenansach i powinnościach, które wpisali im w istnienie bliscy i zachłanni, zazdrośni ludzie. Nienachalnie przyciągnął ją jeszcze bliżej, oplatając obręczą ramion.
Na zawsze… Chciał wierzyć, że tak właśnie będzie. Żadna z podstępnych myśli nie miała dostępu do wytrwale wznoszonej twierdzy wzajemnego oddania. Był gotów zapomnieć o kolacji, o winie w kieliszkach, a nawet o prezentach. Pragnął być bliżej, jeszcze bardziej namacalnie, wsunął więc niecierpliwe palce pod aksamit sukni, znacząc subtelną ścieżkę na dekolcie. Kolejny pocałunek ułożył na łabędziej szyi, lecz spłoszył się nagle, gdy z regału spadł wazon strącony przez nastroszony, koci ogon. Pies szczeknął wesoło. Isak zagryzł wargę, wzdychając z nutą zrezygnowania, zupełnie przytomnie zerkając w stronę nieszczęsnej skorupy leżącej na starym dywanie.
— Chyba powinniśmy dokończyć kolację… lub… lub przejdźmy do rozpakowywania prezentów już teraz — szepnął zupełnie skołowany, wciąż nosząc na wargach smak pocałunku zmieszany z wonią damskich perfum. Uśmiechnął się przepraszająco. — Przysięgam jednak, że gdybym mógł, nie wypuściłbym cię z ramion ani na chwilę. Nie potrafię się opędzić od myśli o tobie, od twojej obecności. Najukochańsza. — Oswajał się z dźwiękiem nowego słowa.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Wto 17 Maj - 18:47
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Porzucenie granic wyznaczonych rozsądkiem przyszło z łatwością. Zapomniała o tym, czego została nauczona przez karcące spojrzenie matki, pozwoliła odejść bolesnym naukom daleko za linię horyzontu, mogąc zostać z nienasyconą chęcią oddania świątecznego czasu w towarzystwo osoby, która sprowadziła ją z powrotem do życia. Wewnętrzna czułość rozkwitała wraz z nieustępliwością wyczekanego pocałunku, czerpiąc życiodajną siłę z uchylonego kielicha pitnego miodu zmieszanego z złocistą esencją boskiego majestatu, spływającego do serca z ust pociągniętych jedwabnym uczuciem. Płomienność wzajemnego oddania strzaskała szczątki lęku, pozostawiając po nim miałki, szarawy nalot unoszący się bojaźliwie na krańcu świadomości, obdzierając go ze zdolności mącenia w diamentowym blasku niematerialnej rzeczywistości. Forma nadana im w chwili narodzin była niemal niegodna do przeżywania tak doniosłych emocji. Pragnęła dla niego czegoś doskonalszego, będącego uosobieniem perfekcji, pozwalającym na umiejscowienie miłości nie tylko na krańcach płatków róży skrytej pod szklanym wazonem, lecz także tu, w przestrzeni warsztatu, w momencie spoglądania na rzeczywistość przez pryzmat bajki. Przylegając ku ciału Fárbautiego to wyobrażenie stawało pewnie na ostrzu realności, nie pozwalając mu odsunąć się choćby na długość opuszka palca, jakby nawet tak minimalna odległość mogła zaburzyć istnienie płomienia rozgrzanego do czerwoności. Aksamitny materiał sukni boleśnie ocierał się o naprężone ciało, wprawiając umysł w poczuciu niewygody, dyskomfortu, poczuciu zamknięcia przed euforią ekstatycznego doznania, sprawiając, że każdy szew biegnący wzdłuż wykończenia przypominał gromadę igieł rytmicznie wbijanych pod skórę. Raptowne pragnienie wolności zapragnęło wyznawać mężczyźnie miłość tak długo, aż nie byłaby w stanie unieść głowy w wyrazie sprzeciwu i musiałaby dobrowolnie oddać swe istnienie. Pochłonięta gorączką nieustannie poszukiwała uznania w słodyczy ust Fárbautiego, nie zrażając się naciskiem rosnącym w płucach skurczonych od braku powietrza.
Skąpana w bliskości ukochanego kurczowo zacisnęła dłonie na połach marynarki, pozwalając, by powstały na niej naznaczone zniecierpliwieniem wygniecenia. Bała się, że gdy straci z nim namacalny kontakt, wyznanie straci swój blask i zniknie w czeluści samotności, pozostawiając ją na zmienną łaskę fortuny. Gwałtowny haust powietrza wypełnił płuca tuż po oderwaniu się od jego ust, mając szczęście, że nie postanowił zdać jej losu w nieznajome ramiona. Nikły uśmiech wykwitający na twarzy miał pośrednio związek z odczuwaną przyjemnością, ponieważ to na Fárbautiego, po złożeniu warg na alabastrowej powłoce wdzięcznej szyi, oczekiwała pierwsza niespodzianka. Do intensywnego zapachu ciała trawionego gorączką dołączyło doznanie opierające się na smaku, na odczuciu słodyczy rozpierającej zmysły w zaborczej dominacji, niewątpliwie aż na wskroś realnym i materialnym. Skóra pokryta balsamem z drobinkami cukru skrzyła się w namiętności łabędzich pocałunków. Dopiero donośny trzask wazy strąconej przez Hnoss drgnęła gwałtownie, przestraszona nieznanym, a zwłaszcza niespodziewanym dźwiękiem przeszywającym powietrze. Z trudem powstrzymała się przed pełnym niezadowolenia fuknięciem na kotkę, która nie mogła wyglądać na bardziej zadowoloną ze swojego niecnego występku.
— Dość niefortunnie rozpakowałeś już jeden ze swoich prezentów, który był przeznaczony na... później — głęboki, wibrujący pomruk przeszył gęstniejącą przestrzeń. W przeciwieństwie do niego nie otrzeźwiała zbyt prędko. Dopiero po zaczerpnięciu kilkunastu oddechów była zdolna do zebrania myśli w pozornie uporządkowaną całość. Wciąż nie mogła uwierzyć, że powiedziała mu prawdę, że obdarli z milczenia lata bolesnego oczekiwania. Kwintesencja szczęścia wykwitła w blasku błękitnych tęczówek. — Nie wypuszczasz mnie z ramion, moja miłości. Będę przy tobie i nic tego nie zmieni. Możesz być o to spokojny — intrygujące podekscytowanie wrosło w kręgosłup razem ze złożoną obietnicą. Wypowiadanie słów odnoszących się do uczuć było dziwnie ekscytujące, uzależniające, odczuwane przez chorobliwe pragnienie ciągłego noszenia ich na języku. Próbując nie zwracać uwagę na Hnoss kręcącą się wokół szczenięcia, mimo rychłej perspektywy rozpakowania reszty prezentów, na nowo przylgnęła do mężczyzny i skradła mu ostatni pocałunek, krótki, lecz po brzegi wypełniony ognistą ekspresją.
Splotła ich dłonie. Dźwięczna zgoda na udanie się po podarku niestety nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistości, bowiem wciąż nie potrafiła udawać, że jest w stanie wytrzymać bez jego ciepła. Oszukiwała samą siebie twierdzeniem o samodzielności. Ukształtowana tęsknotą wżerającą się w zmysły uległa pod naporem kaskady całkowicie nowych, smagniętych czułością myśli napierających na to, by pozostali na dotychczas zajętych miejscach i oddychali rozkoszą współistnienia.
— Dałeś mi prezent, o którym nie śmiałam marzyć podczas samotnie spędzonych nocy. Nie jestem zdolna wyobrazić sobie doskonalszych i piękniejszych słów, bo to one mówią o tym, że oddałeś mi siebie — bez cienia skrępowania przygarnęła wzrok Fárbautiego ku sobie. Próbowała być nienachalna, lawirować wokół niego z gracją baletnicy, żeby w finale crescendo ulec porywczej namiętności przekazanej wraz z złożeniem kilkunastu czułych pocałunków wzdłuż linii szczęki. Porcelanowe serce przeistoczyło się w twór mięśni i krwi. Wzmocnione szczerą miłością trwało w żywotnej melodii. Była jednak zbyt samotna za życia, by ze spokojem pozwolić na to po śmierci. Odyn musiał związać ich kielichy czerwoną wstęgą wieczności. — Jak mogłabym pragnąć czegoś więcej? Nie sądzisz, że wykazałabym się pychą? — symfonia zmartwień rozbrzmiała w akompaniamencie pieszczotliwego smutku. Pąk miłości ogrzany w opiekuńczym tchnieniu ciepłego powietrza nie sczerniał ani nie zwiędnął, przywołując jeszcze donioślejszą figurę piękna, wypełniając nozdrza aromatem słodyczy i wonią wiosennych róż.
— Ja jestem twoja, a ty jesteś mój.
Zabrała sercu ostatnią nutę melodii.
Skąpana w bliskości ukochanego kurczowo zacisnęła dłonie na połach marynarki, pozwalając, by powstały na niej naznaczone zniecierpliwieniem wygniecenia. Bała się, że gdy straci z nim namacalny kontakt, wyznanie straci swój blask i zniknie w czeluści samotności, pozostawiając ją na zmienną łaskę fortuny. Gwałtowny haust powietrza wypełnił płuca tuż po oderwaniu się od jego ust, mając szczęście, że nie postanowił zdać jej losu w nieznajome ramiona. Nikły uśmiech wykwitający na twarzy miał pośrednio związek z odczuwaną przyjemnością, ponieważ to na Fárbautiego, po złożeniu warg na alabastrowej powłoce wdzięcznej szyi, oczekiwała pierwsza niespodzianka. Do intensywnego zapachu ciała trawionego gorączką dołączyło doznanie opierające się na smaku, na odczuciu słodyczy rozpierającej zmysły w zaborczej dominacji, niewątpliwie aż na wskroś realnym i materialnym. Skóra pokryta balsamem z drobinkami cukru skrzyła się w namiętności łabędzich pocałunków. Dopiero donośny trzask wazy strąconej przez Hnoss drgnęła gwałtownie, przestraszona nieznanym, a zwłaszcza niespodziewanym dźwiękiem przeszywającym powietrze. Z trudem powstrzymała się przed pełnym niezadowolenia fuknięciem na kotkę, która nie mogła wyglądać na bardziej zadowoloną ze swojego niecnego występku.
— Dość niefortunnie rozpakowałeś już jeden ze swoich prezentów, który był przeznaczony na... później — głęboki, wibrujący pomruk przeszył gęstniejącą przestrzeń. W przeciwieństwie do niego nie otrzeźwiała zbyt prędko. Dopiero po zaczerpnięciu kilkunastu oddechów była zdolna do zebrania myśli w pozornie uporządkowaną całość. Wciąż nie mogła uwierzyć, że powiedziała mu prawdę, że obdarli z milczenia lata bolesnego oczekiwania. Kwintesencja szczęścia wykwitła w blasku błękitnych tęczówek. — Nie wypuszczasz mnie z ramion, moja miłości. Będę przy tobie i nic tego nie zmieni. Możesz być o to spokojny — intrygujące podekscytowanie wrosło w kręgosłup razem ze złożoną obietnicą. Wypowiadanie słów odnoszących się do uczuć było dziwnie ekscytujące, uzależniające, odczuwane przez chorobliwe pragnienie ciągłego noszenia ich na języku. Próbując nie zwracać uwagę na Hnoss kręcącą się wokół szczenięcia, mimo rychłej perspektywy rozpakowania reszty prezentów, na nowo przylgnęła do mężczyzny i skradła mu ostatni pocałunek, krótki, lecz po brzegi wypełniony ognistą ekspresją.
Splotła ich dłonie. Dźwięczna zgoda na udanie się po podarku niestety nie miała odzwierciedlenia w rzeczywistości, bowiem wciąż nie potrafiła udawać, że jest w stanie wytrzymać bez jego ciepła. Oszukiwała samą siebie twierdzeniem o samodzielności. Ukształtowana tęsknotą wżerającą się w zmysły uległa pod naporem kaskady całkowicie nowych, smagniętych czułością myśli napierających na to, by pozostali na dotychczas zajętych miejscach i oddychali rozkoszą współistnienia.
— Dałeś mi prezent, o którym nie śmiałam marzyć podczas samotnie spędzonych nocy. Nie jestem zdolna wyobrazić sobie doskonalszych i piękniejszych słów, bo to one mówią o tym, że oddałeś mi siebie — bez cienia skrępowania przygarnęła wzrok Fárbautiego ku sobie. Próbowała być nienachalna, lawirować wokół niego z gracją baletnicy, żeby w finale crescendo ulec porywczej namiętności przekazanej wraz z złożeniem kilkunastu czułych pocałunków wzdłuż linii szczęki. Porcelanowe serce przeistoczyło się w twór mięśni i krwi. Wzmocnione szczerą miłością trwało w żywotnej melodii. Była jednak zbyt samotna za życia, by ze spokojem pozwolić na to po śmierci. Odyn musiał związać ich kielichy czerwoną wstęgą wieczności. — Jak mogłabym pragnąć czegoś więcej? Nie sądzisz, że wykazałabym się pychą? — symfonia zmartwień rozbrzmiała w akompaniamencie pieszczotliwego smutku. Pąk miłości ogrzany w opiekuńczym tchnieniu ciepłego powietrza nie sczerniał ani nie zwiędnął, przywołując jeszcze donioślejszą figurę piękna, wypełniając nozdrza aromatem słodyczy i wonią wiosennych róż.
— Ja jestem twoja, a ty jesteś mój.
Zabrała sercu ostatnią nutę melodii.
Isak Bergman
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Pon 23 Maj - 18:40
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
— Na później? — wychrypiał gardłowo, zdzwiony doznaniem słodyczy. Nie spodziewał się podobnego podarunku. Osiągnęła zamierzony cel i zaskoczyła go zupełnie, rozbudzając i tak już rozszalałą wyobraźnię trawioną tylko i wyłącznie wspomnieniami jej ciała i głosu, za którym podążyłby nawet prosto w przepaść. — Teraz zastanawiam się, na ile było to celowe. — Uśmiech rozciągnął kąciki, jednak nie był to wyjątkowo trwały gest. Usta na powrót ułożyły się w wąską linię zdradzającą, że w istocie mierzy się z niepohamowanym pragnieniem, by przyciągnąć ją jeszcze raz, co pozwoliłoby mu na kontynuowanie pieszczot spływających po łagodnym łuku szyi i dekoltu bielącego się ponad krwistą czerwienią miękkiej sukni, której nawet najdrobniejsze muśnięcie powodowało narastające w ciele napięcie. — Hnoss wzięła odwet nad moimi próbami grania ci na nosie. Okrutne — wyszeptał z udawaną boleścią, choć w rzeczywistości był rozbawiony zachowaniem puszystego stworzenia. Czasami zapomniał, że nie jest jedyny w biegu po serce Frei, że niezupełnie może ją sobie całkowicie przywłaszczyć, odcinając każdego, kto choć zamarzy, aby wyciągnąć po nią swe dłonie. Kot kręcił się jeszcze chwilę, lecz znudzony zniknął z pola widzenia i zaszył się w ulubionym legowisku Jormunganda. Mężczyzna miał nadzieję, że już więcej nie zapragnie im przerywać w tak niezręcznych momentach. Zachęcony spokojem, przez chwilę myślał samolubnie, by jednak odpuścić kolację i prezenty, poddając się chwili i uniesieniu, które wciąż wibrowało w gęstniejącym powietrzu przesyconym wonią perfum, szczypało pergamin skóry, rozniecało słodycz otulającą podniebienie i powierzchnię zaróżowionych warg, wilgotnych od muśnięć języka rozprowadzającego jeszcze bardziej miodową lepkość impulsu nakazującego przylgnąć do karminu szminki badając ostrość łuku kupidyna, zagłębienia kącików i każdy najdrobniejszy fragment jej fizjonomii, w którym pragnął zatracać się bez ustanku aż do nastania poranka, byle utwierdzić się w pewności, że prawdziwie jest tuż obok, że to nie jedynie kolejny budowany przez umysł sen. Nie chciał, by nagle wszystko obróciło się w nicość, jeśli przypadkiem otworzy oczy i spojrzy na brud otaczającego go świata.
— Nie, to nie byłaby pycha — stwierdził przewrotnie, wyginając się w łuk, by sięgnąć po kobiecą dłoń. Trzymając ją niezmiennie w palcach, przygarnął do ust, lecz bardziej łapczywie, niż za pierwszym razem, zahaczył zębami o nadgarstek, przycisnął mocniej, pozostawiając czerwone smugi na nieskazitelnej tafli. zmniejszając jeszcze dystans, ułożył usta wyżej, ściskając materiał sukni, wreszcie zadarł głowę i spojrzał na miłość swojego życia. — Jestem twój; proś o co zechcesz, nawet o niemożliwe, zrobię wszystko, dam ci wszystko. To dopiero początek, najdroższa. Zasługujesz, zasługujesz na to bardziej, niż możesz przypuszczać. — Przez szept przebrzmiewała determinacja nakazująca sądzić, że gdyby musiał, obróciłby wszystko w nicość, jeśli to właśnie uczyniłoby ją szczęśliwą. Pogruchotałby bogów w bluźnierczym rytuale, jeśli którykolwiek stanąłby im na drodze. Być może wyrzekłby się nawet swej natury, zabiłby demony, które trawiły go od lat, choć nie wiedział, że stając oko w oko z prawdą najpewniej poniósłby klęskę, gdyż wyrywając chwasty zakorzenione głęboko w duszy, równocześnie skazałby się na śmierć niszcząc ostatnie zdrowe rośliny. Był teraz jednak zbyt szczęśliwy, aby myśleć o konsekwencjach, zbyt upojony i niezdolny do trzeźwego osądu i pochylenia się nad własnymi kłamstwami. Wikłając Freję w uczucia, z których ogromu nie zdawali sobie sprawy, sprowadzał na nią zgubę, cierpienie, którego mogła w przyszłości doświadczyć, jeśli ktokolwiek dowiedziałby się… jeśli jego natura wypełzłaby w najmniej oczekiwanym momencie. Tego jednego zapewne nie wybaczyłaby mu nigdy, lecz godził się na podobną okoliczność mając w obronie jedynie kolejne kłamstwa, którymi zbudował fortecę niewiedzy i zapewniał sobie spokojne, przyszłe lata.
Dekady temu sądził, że wraz ze śmiercią ojca, wraz z pogrzebaniem go, pogrzebie również swoją przeszłość. Czuł jednak jeszcze większą pustkę i zrozumiał, że pragnienie spokojnego życia prostego człowieka zostało mu odebrane bezpowrotnie. A jednak wciąż się szarpał i szamotał z planem Norn, próbując na siłę przebudować zawiły konstrukt. Pieczenie w klatce piersiowej wprawiało serce w paniczny galop, jakby chciało uciekać przed trawiącym wnętrzności pożarem, lecz żebra raz po raz unoszące się gwałtownie, blokowały mu możliwość ratunku. Płonęło więc niezmiennie, choć wciąż pozostawało żywe, tym dotkliwiej poddając mężczyznę katuszom.
Będę przy tobie i nic tego nie zmieni. Możesz być o to spokojny
Była pewna. Dlatego wierzył, choć wiedział, jak wygląda rzeczywistość.
Usiadł wreszcie na krześle, ostatecznie żegnając się, przynajmniej na jakiś czas, z bliskością, którą nie potrafił się nasycić
— To co dla mnie jeszcze przygotowałaś? — hardość wypowiedzi była prawdziwym kontrastem dla czułości, którą jeszcze chwilę temu z siebie wylewał tak szczodrze w odpowiedzi na aksamit melodii wygrywanej kobiecym głosem. Rozbawienie błądziło na przyobleczonej mgłą pulsującego pragnienia twarzy. Nieadekwatnie, lecz w pewien sposób charakterystycznie dla mężczyzny, ilekroć próbował zmienić ton rozmowy, ugładzając zbyt rozszalałe emocje. Zawsze zdawał się nad wyrost opanowany i ułożony. — Oczywiście, jeśli chcesz, mogę najpierw pokazać ci to, co dla ciebie przygotowałem, ale… ale nie będzie to takie proste — półprzymknięte oczy rzuciły przeciągłe spojrzenie. Oparł łokieć na blacie stołu i przekrzywił zadziornie głowę. Spojrzał w kierunku regału z książkami: stało na nim drewniane pudełko z surowego drewna. — Powiedz mi tylko, czy będziesz gotowa mi zaufać i dasz się poprowadzić, jeśli zmysł wzroku okaże się bezużyteczny? — Mówiąc to wstał i zabrał pakunek. Otwierając go, ułożył przed obliczem Frei. Na dnie szkatuły leżała jedwabna szarfa w kolorze nocnego nieba – ni mniej, ni więcej. Niepozorny skrawek materiału zdolny był jednak opasać głowę tak, by oczy widziały jedynie ciemność. — Będzie czekać na twoją gotowość — dodał, nie chcąc jej naglić. Usiadł ponownie przed kobietą i ujął w palce kieliszek z winem. Połyskująca materia leżała w sosnowych okowach na brzegu stolika. Enigmatyczny, emanujący niewypowiedzianym napięciem, które wciąż budował, naginając ciała do granic ich wytrzymałości.
— Nie, to nie byłaby pycha — stwierdził przewrotnie, wyginając się w łuk, by sięgnąć po kobiecą dłoń. Trzymając ją niezmiennie w palcach, przygarnął do ust, lecz bardziej łapczywie, niż za pierwszym razem, zahaczył zębami o nadgarstek, przycisnął mocniej, pozostawiając czerwone smugi na nieskazitelnej tafli. zmniejszając jeszcze dystans, ułożył usta wyżej, ściskając materiał sukni, wreszcie zadarł głowę i spojrzał na miłość swojego życia. — Jestem twój; proś o co zechcesz, nawet o niemożliwe, zrobię wszystko, dam ci wszystko. To dopiero początek, najdroższa. Zasługujesz, zasługujesz na to bardziej, niż możesz przypuszczać. — Przez szept przebrzmiewała determinacja nakazująca sądzić, że gdyby musiał, obróciłby wszystko w nicość, jeśli to właśnie uczyniłoby ją szczęśliwą. Pogruchotałby bogów w bluźnierczym rytuale, jeśli którykolwiek stanąłby im na drodze. Być może wyrzekłby się nawet swej natury, zabiłby demony, które trawiły go od lat, choć nie wiedział, że stając oko w oko z prawdą najpewniej poniósłby klęskę, gdyż wyrywając chwasty zakorzenione głęboko w duszy, równocześnie skazałby się na śmierć niszcząc ostatnie zdrowe rośliny. Był teraz jednak zbyt szczęśliwy, aby myśleć o konsekwencjach, zbyt upojony i niezdolny do trzeźwego osądu i pochylenia się nad własnymi kłamstwami. Wikłając Freję w uczucia, z których ogromu nie zdawali sobie sprawy, sprowadzał na nią zgubę, cierpienie, którego mogła w przyszłości doświadczyć, jeśli ktokolwiek dowiedziałby się… jeśli jego natura wypełzłaby w najmniej oczekiwanym momencie. Tego jednego zapewne nie wybaczyłaby mu nigdy, lecz godził się na podobną okoliczność mając w obronie jedynie kolejne kłamstwa, którymi zbudował fortecę niewiedzy i zapewniał sobie spokojne, przyszłe lata.
Dekady temu sądził, że wraz ze śmiercią ojca, wraz z pogrzebaniem go, pogrzebie również swoją przeszłość. Czuł jednak jeszcze większą pustkę i zrozumiał, że pragnienie spokojnego życia prostego człowieka zostało mu odebrane bezpowrotnie. A jednak wciąż się szarpał i szamotał z planem Norn, próbując na siłę przebudować zawiły konstrukt. Pieczenie w klatce piersiowej wprawiało serce w paniczny galop, jakby chciało uciekać przed trawiącym wnętrzności pożarem, lecz żebra raz po raz unoszące się gwałtownie, blokowały mu możliwość ratunku. Płonęło więc niezmiennie, choć wciąż pozostawało żywe, tym dotkliwiej poddając mężczyznę katuszom.
Będę przy tobie i nic tego nie zmieni. Możesz być o to spokojny
Była pewna. Dlatego wierzył, choć wiedział, jak wygląda rzeczywistość.
Usiadł wreszcie na krześle, ostatecznie żegnając się, przynajmniej na jakiś czas, z bliskością, którą nie potrafił się nasycić
— To co dla mnie jeszcze przygotowałaś? — hardość wypowiedzi była prawdziwym kontrastem dla czułości, którą jeszcze chwilę temu z siebie wylewał tak szczodrze w odpowiedzi na aksamit melodii wygrywanej kobiecym głosem. Rozbawienie błądziło na przyobleczonej mgłą pulsującego pragnienia twarzy. Nieadekwatnie, lecz w pewien sposób charakterystycznie dla mężczyzny, ilekroć próbował zmienić ton rozmowy, ugładzając zbyt rozszalałe emocje. Zawsze zdawał się nad wyrost opanowany i ułożony. — Oczywiście, jeśli chcesz, mogę najpierw pokazać ci to, co dla ciebie przygotowałem, ale… ale nie będzie to takie proste — półprzymknięte oczy rzuciły przeciągłe spojrzenie. Oparł łokieć na blacie stołu i przekrzywił zadziornie głowę. Spojrzał w kierunku regału z książkami: stało na nim drewniane pudełko z surowego drewna. — Powiedz mi tylko, czy będziesz gotowa mi zaufać i dasz się poprowadzić, jeśli zmysł wzroku okaże się bezużyteczny? — Mówiąc to wstał i zabrał pakunek. Otwierając go, ułożył przed obliczem Frei. Na dnie szkatuły leżała jedwabna szarfa w kolorze nocnego nieba – ni mniej, ni więcej. Niepozorny skrawek materiału zdolny był jednak opasać głowę tak, by oczy widziały jedynie ciemność. — Będzie czekać na twoją gotowość — dodał, nie chcąc jej naglić. Usiadł ponownie przed kobietą i ujął w palce kieliszek z winem. Połyskująca materia leżała w sosnowych okowach na brzegu stolika. Enigmatyczny, emanujący niewypowiedzianym napięciem, które wciąż budował, naginając ciała do granic ich wytrzymałości.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Sob 28 Maj - 1:31
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Bała się o swoje serce. Bała się, że nie zdoła opanować rozgrzanych do czerwoności płomieni, przeszywających je przy każdym z najdelikatniejszych muśnięć opuszków i najsłodszych pocałunków, w finalnym akcie nie potrafiąc powstrzymać go przed unicestwieniem, zepchnięciem w nieprzeniknione czeluści Hel przez tchnienie wieczornego wietrzyku. Gdyby tylko poprosił, wyszeptał nasycone miodowym aksamitem słowa, bez wahania ujęłaby go ku sobie i nie pozwoliła, by aż do późnej nocy nie potrafił poświęcić uwagi jakiejkolwiek myśli pozbawionej znamion jej obecności. Powietrze przesycone żarem bliskości było lepkie, przyklejało się do skóry wszędzie tam, gdzie dosięgło jego roziskrzone lodowym błękitem spojrzenie, osiadło w płucach przez raptowny haust powietrza. Zarzut o rozmyślne sprowadzenie uwagi mężczyzny ku skórze roziskrzonej drobinkami cukru skwitowała dźwięcznym śmiechem. Z początku chciała wyprowadzić go z błędu, lecz przytłoczona ogromem doznań odsunęła to postanowienie, niezdolna choćby do wyszeptania drobnych słówek obleczonych prawdą, kiedy usta posiadły własny rozum i nie potrafiły skupić swej uwagi na niczym poza chęcią odurzenia go żądnym uwagi pocałunkiem. Puch śnieżnobiałej sierści przemykający obok szczątków niewinnego wazonu nie sprawił, że odwróciła się od Fárbautiego, bowiem umysł tkwił w mocarnym uścisku pożądania i ani przez moment nie zelżał. Tak niewiele brakowało do zrzucenia z ramion powłoki pruderyjnej niewinności. Woal różanego rumieńca oblewającego lico łapczywie zabrał szansę na dochowanie tajemnicy skrytej za przezorną powściągliwością - chciała zetrzeć w pył pustą przestrzeń, by nie mogli znaleźć wymówki i trwali ciało przy ciele, delektując się upojną przyjemnością. Musiała wiedzieć, że jest tuż obok, że sen nie zabrał go bezpowrotnie.
Tak jak lękała się o serce, tak równie zatrwożona spoglądała ku wypływającej z niego miłości. Krucha, delikatna materia przypominała porcelaną spojoną z jedwabiem, zdolną rozpaść się pod naporem oddechu. Ogień buzujący pod cienką warstwą alabastrowej skóry utrudniał otrzymanie całości w idealnym stanie. Głębokie westchnienie wsunęło się tuż pod drapieżny pocałunek złożony w czułości nadgarstka, aż płomienna lanca dreszczy przeszyła całą długość kręgosłupa. Strach wciąż był widoczny, skryty za kurtyną błękitnego spojrzenia, lecz nie dominował w perspektywie na jutro, które pierwszy raz od lat przynosiło prawdziwą nadzieję.
— Bądź przy mnie. Niczego więcej nie pragnę — powietrze wciąż nieznośnie oblepiało słowa. W tęczówkach skrzyło się całe niebo, jakby każda gwiazda opuściła swe miejsce na nocnym niebie tylko po to, by upiększyć jej wzrok. Wielu mówiło, że uczucia nie są warte złamanego talara i zbędnie upiększają świat rzeczywisty, lecz w obliczu tak intensywnych doznań miała siłę zarzucić każdemu kłamstwo. Przyznanie im racji zrównywałoby z ziemią szczerość wyznań wypuszczonych w objęcia słodkiej woni jemioły. — To moje jedyne życzenie — w nim zawierało się wszystko, o czym myślała nad ugruntowanym fundamentem odrobiny szczęścia. Ta drobna cząstka wystarczyła, żeby nie umiała wyobrazić sobie dnia, w którym miałaby zostać od niego odsunięta. Zbyt mocno zadurzyła się w pięknie tworzonym wraz z każdym jego spojrzeniem, pocałunkiem czy dotykiem, aby mieć siłę na spędzenie reszty życia w całunie samotności. Była gotowa przysiąc, że umrze, wijąc się w cierpieniu zbolałego serca. Widziała w nim to, czego jako młoda dziewczyna oczekiwała w oderwaniu od opieki rodziny, gdy miała zostać poświęcona w ramach rodowych tradycji i celebracji utartych przekonań. Po latach tułaczki Norny dopiero w burzy jesiennych deszczy postanowiły spleść ich losy. Piaski czasu przestały przesypywać się między dłońmi poszukującymi oparcia. Należało uczcić to zdarzenie w akompaniamencie żarliwych uczuć, które z drobinek pustynnego złota stworzyły sznury diamentów owijające się wokół ciał tak mocno, że nikt nie zdołałby wcisnąć pomiędzy drobnego łepka od szpilki.
Nie omieszkała ukryć swojego niezadowolenia z porzucenia jej na rzecz uprzednio zajmowanego miejsca. Pragnęła więcej i więcej, przy czym nie potrafiła już ukrywać tego na rzecz wystudiowanej obojętności. Jawne niezadowolenie przyćmiło blask gwiazd skrytych w błękicie tęczówki oraz wygięło kąciki ust w gorzkim grymasie. Była gotowa przysiąc, że zachowuje się gorzej niż rozkapryszone i rozpuszczone dziecko, o czym miała świadczyć zwłoka z udzieleniem odpowiedzi. Pamiętała również o stosownej podzięce za zawirowanie związane z prezentami. Czuła się do tego tym bardziej zobowiązana, im bardziej w pamięć zapadało rozbawienie muskające lico Fárbautiego. Zniesienie takiego rozłożenia sił ostatecznie skwitowała pełnym pobłażania uśmiechem, po chwili pozwalając umknąć napięciu w dźwięcznej melodii śmiechu. Gdy była już gotowa na ułaskawienie i wyjawienie części planów na wieczór, znów postanowił odwrócić układ sił i kolejny raz tego wieczoru musiała unieść się w geście kapitulacji. Zaczynała wątpić, czy zdoła go zaskoczyć czymkolwiek, włącznie z ostatnią niespodzianką. Zaintrygowana podążyła za wzrokiem mężczyzny ku regałowi, na którym istotnie znajdowało się coś, czego wcześniej nie zdołała dostrzec. Znajomy splot niecierpliwego oczekiwania ścisnął się raptownie w nerwowym oczekiwaniu na ujrzenie wnętrza niepozornego pudełeczka. Pragnęła mieć to za sobą, prędko odrzeć się z niewinności cierpliwego oczekiwania i sięgnąć po trofeum, po miodową słodycz jego ust.
Znieruchomiała. Zastygła w bezdennym zachwycie nad pięknem skrzącym się pod jej opuszkami palców.
— Ufam Ci, moja miłości. Jestem gotowa, żebyś pozbawił mnie wzroku i poprowadził tam, gdzie zechcesz. Najpierw jednak... podaruję Ci mój prezent. Tak będzie łatwiej — na myśl o nim czuła jednocześnie nerwowość i wręcz niezdrowe podekscytowanie, choć piętno tych emocji złagodziła myśl o czekającej na nią obietnicy. Błądząc myślami po meandrach magicznego skupienia wyszeptała kilka słów pod ukojeniem przymkniętych powiek, po chwili trzymając pod jedną z dłoni pokryte srebrnym aksamitem puzderko. Początkowo miała wstać i pójść po nie do sypialni, lecz w ostatnim momencie uznała to za trwożną zbyteczność. Nie mogła dłużej czekać. — Długo przed świętami zastanawiałam się, co mogłabym Ci podarować. Każdy pomysł wydawał mi się niedoskonały, niegodny żywionych wobec mnie uczuć. Posiadał mniejsze i większe wady. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym choć nie spróbowała znaleźć czegoś, czemu nie jest daleko do perfekcji — powoli przesunęła ku niemu malutkie pudełeczko, pozwalając, by na jednym z jej palców dostrzegł nową błyskotkę. Odsunęła dłoń w pozwoleniu na uchylenie wieka. Wiedziała, że poniekąd ofiarowanie mu czegoś takiego jest powtórzeniem otrzymanego już prezentu, lecz nie mogła wiedzieć o tym wcześniej. Zdawała się na swoją intuicję. Ani przez moment nie oderwała od niego wzroku, czujnie sondując każdą, nawet najdelikatniejszą zmianę w krzywiźnie aksamitnych warg, blasku oczu czy napięciu linii policzkowych. Na jedwabnej, śnieżnobiałej poduszeczce pysznił się pierścień z białego złota, przyozdobiony perłowym lśnieniem kamienia księżycowego. — Wybrałam go ze względu na znaczenie, jakie ze sobą niesie. Ten kamień szlachetny jest oznaką miłości i oddania drugiej osobie. Chciałam Ci go dać i wyznać moje uczucia, ale mnie ubiegłeś. Co nie oznacza, że nie mogę tego zrobić — nerwowość na nowo wkradła się w szept, niemniej nie mogła być bardziej gotowa. — Kocham Cię. Kocham Cię całą swą duszą i iskrą istnienia. Cały czas boję się, że słowa nie zdołają ukazać mojego zadurzenia, a nigdy nie zdołałabym sobie tego wybaczyć.
Od dawna był kresem jej życia, zapachem świeżej pszenicy wygrzanej w letnim słońcu, ścieżką, którą powinna podążać od początku zarania eonów.
Mógł ją poprowadzić.
Tak jak lękała się o serce, tak równie zatrwożona spoglądała ku wypływającej z niego miłości. Krucha, delikatna materia przypominała porcelaną spojoną z jedwabiem, zdolną rozpaść się pod naporem oddechu. Ogień buzujący pod cienką warstwą alabastrowej skóry utrudniał otrzymanie całości w idealnym stanie. Głębokie westchnienie wsunęło się tuż pod drapieżny pocałunek złożony w czułości nadgarstka, aż płomienna lanca dreszczy przeszyła całą długość kręgosłupa. Strach wciąż był widoczny, skryty za kurtyną błękitnego spojrzenia, lecz nie dominował w perspektywie na jutro, które pierwszy raz od lat przynosiło prawdziwą nadzieję.
— Bądź przy mnie. Niczego więcej nie pragnę — powietrze wciąż nieznośnie oblepiało słowa. W tęczówkach skrzyło się całe niebo, jakby każda gwiazda opuściła swe miejsce na nocnym niebie tylko po to, by upiększyć jej wzrok. Wielu mówiło, że uczucia nie są warte złamanego talara i zbędnie upiększają świat rzeczywisty, lecz w obliczu tak intensywnych doznań miała siłę zarzucić każdemu kłamstwo. Przyznanie im racji zrównywałoby z ziemią szczerość wyznań wypuszczonych w objęcia słodkiej woni jemioły. — To moje jedyne życzenie — w nim zawierało się wszystko, o czym myślała nad ugruntowanym fundamentem odrobiny szczęścia. Ta drobna cząstka wystarczyła, żeby nie umiała wyobrazić sobie dnia, w którym miałaby zostać od niego odsunięta. Zbyt mocno zadurzyła się w pięknie tworzonym wraz z każdym jego spojrzeniem, pocałunkiem czy dotykiem, aby mieć siłę na spędzenie reszty życia w całunie samotności. Była gotowa przysiąc, że umrze, wijąc się w cierpieniu zbolałego serca. Widziała w nim to, czego jako młoda dziewczyna oczekiwała w oderwaniu od opieki rodziny, gdy miała zostać poświęcona w ramach rodowych tradycji i celebracji utartych przekonań. Po latach tułaczki Norny dopiero w burzy jesiennych deszczy postanowiły spleść ich losy. Piaski czasu przestały przesypywać się między dłońmi poszukującymi oparcia. Należało uczcić to zdarzenie w akompaniamencie żarliwych uczuć, które z drobinek pustynnego złota stworzyły sznury diamentów owijające się wokół ciał tak mocno, że nikt nie zdołałby wcisnąć pomiędzy drobnego łepka od szpilki.
Nie omieszkała ukryć swojego niezadowolenia z porzucenia jej na rzecz uprzednio zajmowanego miejsca. Pragnęła więcej i więcej, przy czym nie potrafiła już ukrywać tego na rzecz wystudiowanej obojętności. Jawne niezadowolenie przyćmiło blask gwiazd skrytych w błękicie tęczówki oraz wygięło kąciki ust w gorzkim grymasie. Była gotowa przysiąc, że zachowuje się gorzej niż rozkapryszone i rozpuszczone dziecko, o czym miała świadczyć zwłoka z udzieleniem odpowiedzi. Pamiętała również o stosownej podzięce za zawirowanie związane z prezentami. Czuła się do tego tym bardziej zobowiązana, im bardziej w pamięć zapadało rozbawienie muskające lico Fárbautiego. Zniesienie takiego rozłożenia sił ostatecznie skwitowała pełnym pobłażania uśmiechem, po chwili pozwalając umknąć napięciu w dźwięcznej melodii śmiechu. Gdy była już gotowa na ułaskawienie i wyjawienie części planów na wieczór, znów postanowił odwrócić układ sił i kolejny raz tego wieczoru musiała unieść się w geście kapitulacji. Zaczynała wątpić, czy zdoła go zaskoczyć czymkolwiek, włącznie z ostatnią niespodzianką. Zaintrygowana podążyła za wzrokiem mężczyzny ku regałowi, na którym istotnie znajdowało się coś, czego wcześniej nie zdołała dostrzec. Znajomy splot niecierpliwego oczekiwania ścisnął się raptownie w nerwowym oczekiwaniu na ujrzenie wnętrza niepozornego pudełeczka. Pragnęła mieć to za sobą, prędko odrzeć się z niewinności cierpliwego oczekiwania i sięgnąć po trofeum, po miodową słodycz jego ust.
Znieruchomiała. Zastygła w bezdennym zachwycie nad pięknem skrzącym się pod jej opuszkami palców.
— Ufam Ci, moja miłości. Jestem gotowa, żebyś pozbawił mnie wzroku i poprowadził tam, gdzie zechcesz. Najpierw jednak... podaruję Ci mój prezent. Tak będzie łatwiej — na myśl o nim czuła jednocześnie nerwowość i wręcz niezdrowe podekscytowanie, choć piętno tych emocji złagodziła myśl o czekającej na nią obietnicy. Błądząc myślami po meandrach magicznego skupienia wyszeptała kilka słów pod ukojeniem przymkniętych powiek, po chwili trzymając pod jedną z dłoni pokryte srebrnym aksamitem puzderko. Początkowo miała wstać i pójść po nie do sypialni, lecz w ostatnim momencie uznała to za trwożną zbyteczność. Nie mogła dłużej czekać. — Długo przed świętami zastanawiałam się, co mogłabym Ci podarować. Każdy pomysł wydawał mi się niedoskonały, niegodny żywionych wobec mnie uczuć. Posiadał mniejsze i większe wady. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym choć nie spróbowała znaleźć czegoś, czemu nie jest daleko do perfekcji — powoli przesunęła ku niemu malutkie pudełeczko, pozwalając, by na jednym z jej palców dostrzegł nową błyskotkę. Odsunęła dłoń w pozwoleniu na uchylenie wieka. Wiedziała, że poniekąd ofiarowanie mu czegoś takiego jest powtórzeniem otrzymanego już prezentu, lecz nie mogła wiedzieć o tym wcześniej. Zdawała się na swoją intuicję. Ani przez moment nie oderwała od niego wzroku, czujnie sondując każdą, nawet najdelikatniejszą zmianę w krzywiźnie aksamitnych warg, blasku oczu czy napięciu linii policzkowych. Na jedwabnej, śnieżnobiałej poduszeczce pysznił się pierścień z białego złota, przyozdobiony perłowym lśnieniem kamienia księżycowego. — Wybrałam go ze względu na znaczenie, jakie ze sobą niesie. Ten kamień szlachetny jest oznaką miłości i oddania drugiej osobie. Chciałam Ci go dać i wyznać moje uczucia, ale mnie ubiegłeś. Co nie oznacza, że nie mogę tego zrobić — nerwowość na nowo wkradła się w szept, niemniej nie mogła być bardziej gotowa. — Kocham Cię. Kocham Cię całą swą duszą i iskrą istnienia. Cały czas boję się, że słowa nie zdołają ukazać mojego zadurzenia, a nigdy nie zdołałabym sobie tego wybaczyć.
Od dawna był kresem jej życia, zapachem świeżej pszenicy wygrzanej w letnim słońcu, ścieżką, którą powinna podążać od początku zarania eonów.
Mógł ją poprowadzić.
Isak Bergman
20.12.2000 – Kuchnia z pokojem dziennym – F. Bergman & F. Ahlström Wto 31 Maj - 19:11
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wyczekująco spoglądał na pudełko, choć nie mógł powstrzymać się przed poszukiwaniem odpowiedzi w jasnym, kobiecym licu. Nie wiedział, jak zareaguje na jego niecodzienną propozycję. Sam długo się zastanawiał, czy powinien w taki sposób działać i czy należało aż tak bardzo ryzykować, że coś pójdzie nie tak, a potem zostanie mu tylko żal i rozczarowanie własną bezmyślnością. Ku jego zaskoczeniu była jednak tak bezgranicznie ufna, że przystała na propozycję, nawet jeśli początkowo trochę zamieszał jej w głowie niecodzienną prośbą. Wyraźnie zaczął się niecierpliwić i zdenerwowanie wystąpiło z jego ciała w postaci drżenia rąk oraz lekko zaciśniętych warg. Układał wprawdzie misterny plan dalszej części wieczoru, lecz teraz uderzyła go myśl, że może przesadził, że wygłupi się jedynie, a całe przedstawienie rozczaruje Freję. Nie miał jednak wyjścia, choć pozostał mu jeszcze drobny bufor czasu, nim będzie mógł wydobyć ze szkatuły jedwabną wstęgę. Zgodził się najpierw na przyjęcie prezentu z jej rąk. Wsłuchał się w gorączkowe słowa, które zdradzały, iż nie był sam w wątpliwościach. Podobnie i ona – wciąż pozostawała niepewna, zagubiona, choć wciąż przy tym wszystkim tak doskonała, że nie mógłby żądać czegokolwiek więcej. Milczał, gdy wyciągnęła podarek, rozpakował go z namaszczeniem. Pierścień, który leżał w aksamitach był identyczny jak ten, który ona nosiła na palcu. Sam uczynił podobny prezent, jednak był tak zafascynowany bliźniaczo podjętymi decyzjami, że był zdolny, by w zdumieniu jedynie ukazać uśmiech nanizany na kąciki ust. Dawało mu to kolejne świadectwo, że ich dusze przynależały do siebie, że łączyło je coś więcej niż tylko cielesność rozciągająca w rozkoszy pogruchotane kości.
— Jest piękny — rzucił wreszcie, gdy oderwał spojrzenie od szlachetnego kamienia, szlifowanego z niezwykłą precyzją. Pierścień mienił się żywą barwą, odbijając ciepłe refleksy ognia buzującego w kominku. Nieśmiało oderwał spojrzenie od misternej błyskotki, tonąc na powrót w tęczówkach koloru majowego nieba. Ujął okrąg w dłoń i nasunął na serdeczny palec teraz wychylając się w kierunku kobiety, by złożyć na jej ustach krótki pocałunek wdzięczności. — Będzie zawsze przy mnie — wyznał. Nie potrafił wyobrazić sobie bardziej idealnego dnia. Niepotrzebnie zamartwiała się wyborem prezentu, gdyż cieszyłby się z każdego gestu serca, który by mu ofiarowała. Sam fakt, że nie odtrąciła jego uczuć okazał się spełnieniem najskrytszych marzeń, zwieńczeniem lat pogrążonych w samotności i braku jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. Oddała mu najcenniejsze, co posiadała, zawierzając swój los w jego ręce, wplatając złotą nić w gobelin tkany przez Norny, które teraz zdawały się tworzyć nie jedną, lecz dwie szerokie wstęgi losu powiązane ze sobą nierozerwalnym pomostem. Choć zdawały się do siebie zupełnie nie pasować. Jej kolory mimowolnie przesiąkały w kolejne skrawki materiału barwiąc burą tkankę złożoną z bólu i cierpienia; uszlachetniała pospolity len domieszką jedwabiu, którego nie sposób było zerwać żadną ludzką siłą. — Frejo, niepotrzebnie się tak martwisz — stwierdził wreszcie, układając palce na jej dłoni, gładząc aksamitny grzbiet w kolorze mlecznej bieli usianej subtelną pajęczynką liliowych żyłek. — Wierzę ci i wiem, jakie uczucia do mnie żywisz. Widzę je w każdym, nawet najmniejszym twoim geście, w każdym spojrzeniu. W muśnięciach obecności, w melodii twojego serca — wymieniał skrupulatnie, w obawie, że cokolwiek mogłoby umknąć. — Od dzisiaj mam potwierdzenie także w tym, co powiedziałaś, w odwzajemnieniu moich własnych słów. Kocham cię, kochałem długo przed tym, choć nie byłem pewien, czy powinienem obarczać cię moją deklaracją — wyznał w głębokim zastanowieniu, jakby jeszcze raz dopuścił do siebie zwodnicze podszepty, które nakazywały mu trzymać się na dystans, gdyż nigdy nie był człowiekiem godnym córy Ahlströmów zarówno przez wzgląd na marny status majątkowy, jak i przez przeszłość piętnującą boleśniej niż czerń pieczęci, którą znakowano ślepców. — Uznałem jednak, że chciałbym bardzo, by mogło się to urzeczywistnić, bym nigdy nie miał żalu do siebie, że pozwoliłem, abyś wymknęła się spomiędzy moich palców i przepadła bezpowrotnie. Chcę się o ciebie troszczyć na tyle, na ile mam możliwości i to, że przyjęłaś mnie jest ogromną łaską — pochylił się lekko, jakby oddawał jej niemy gest czci i uwielbienia. Kolejny raz czuł pokusę, aby przeciągnąć ten moment, lecz musiał teraz przejąć inicjatywę i zaprowadzić tam, gdzie oczekiwał prezent będący przypieczętowaniem dzisiejszego wyznania. Wstał powoli, ujmując drewniane pudełko.
— Teraz zasłonię ci oczy, lecz nie obawiaj się, to tylko na chwilę — wyjaśnił dokładnie, by nie poczuła nawet krztyny lęku. Zatrzymał się za jej plecami i przykucnął, ułożył na ułamek chwili policzek na łagodnym łuku szyi, lecz zaraz go oderwał, aby zawiązać pętlę na złotych włosach. Poprawił opaskę tak, by nic nie widziała. — Wstań teraz — poprosił łagodnie i ujął za rękę, by pomóc dotrzeć na wyznaczone miejsce. Ruszyli spokojnie w kierunku warsztatu, mijając wyraźnie chłodny korytarz. Drzwi od hangaru szczęknęły przenikliwie. We wnętrzu panowała gęsta ciemność. Podążył jednak za instynktem wyuczony ścieżek, którymi podążał przez długie lata. Coś we wnętrzu zdawało się być jednak zupełnie inne – szkielety łodzi skąpane w półmroku leżały skupione w jednej części pomieszczenia, jedynie wysokie, sterczące świeczniki układały się wokół centralnej części warsztatu, gdzie stał maleńki stolik, na którego blacie leżał rulon zapieczętowany lakiem i złotym sznurkiem – owoc ostatnich dni pracy, w których poświęcał się na rzecz projektu idealnego. Brnęli tam wspólnie, a on dbał, aby nie zawadziła nawet rąbkiem sukni o ustawione przedmioty. Kiedy wreszcie zatrzymali się na miejscu, nachylił się znowu, dość lekko, chcąc sięgnąć wystającego spod szarfy płatka ucha. — Policz do czterdziestu najukochańsza i zerwij szarfę. Spójrz przed siebie i odbierz to, co należy do ciebie, będę w pobliżu. Nie bój się — wyszeptał i ułożył gorące wargi na fragmencie nagiej skóry. Wycofał się powoli, zatrzymując za osłoną budowanych langskipów szepcząc wciąż słowa zaklęcia. — Dagr — Lucerne. Języki świec rozpalały się stopniowo, uderzając ciepłem w policzki, rozganiając chłód zalegający w kątach warsztatu, wypełniając mrok czystym światłem. Misternie ułożone kandelabry, dziesiątki świeczuszek w szklanych osłonach skupionych wokół stolika. Sam trwał wciąż za łodziami, czekając aż piętno czerni spłynie niepostrzeżenie z żył, a mleczna mgła wsiąknie w czerń źrenic. Obserwował ją z daleka, idealną, skąpaną w złocie ognia pilnie strzegącego jej bezpieczeństwa. Już niemal minął czas, już miała sięgnąć po wstęgi zwisające swobodnie za jej plecami i spojrzeć na stolik, gdzie leżał pergamin.
Freja i Fárbauti z tematu
— Jest piękny — rzucił wreszcie, gdy oderwał spojrzenie od szlachetnego kamienia, szlifowanego z niezwykłą precyzją. Pierścień mienił się żywą barwą, odbijając ciepłe refleksy ognia buzującego w kominku. Nieśmiało oderwał spojrzenie od misternej błyskotki, tonąc na powrót w tęczówkach koloru majowego nieba. Ujął okrąg w dłoń i nasunął na serdeczny palec teraz wychylając się w kierunku kobiety, by złożyć na jej ustach krótki pocałunek wdzięczności. — Będzie zawsze przy mnie — wyznał. Nie potrafił wyobrazić sobie bardziej idealnego dnia. Niepotrzebnie zamartwiała się wyborem prezentu, gdyż cieszyłby się z każdego gestu serca, który by mu ofiarowała. Sam fakt, że nie odtrąciła jego uczuć okazał się spełnieniem najskrytszych marzeń, zwieńczeniem lat pogrążonych w samotności i braku jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. Oddała mu najcenniejsze, co posiadała, zawierzając swój los w jego ręce, wplatając złotą nić w gobelin tkany przez Norny, które teraz zdawały się tworzyć nie jedną, lecz dwie szerokie wstęgi losu powiązane ze sobą nierozerwalnym pomostem. Choć zdawały się do siebie zupełnie nie pasować. Jej kolory mimowolnie przesiąkały w kolejne skrawki materiału barwiąc burą tkankę złożoną z bólu i cierpienia; uszlachetniała pospolity len domieszką jedwabiu, którego nie sposób było zerwać żadną ludzką siłą. — Frejo, niepotrzebnie się tak martwisz — stwierdził wreszcie, układając palce na jej dłoni, gładząc aksamitny grzbiet w kolorze mlecznej bieli usianej subtelną pajęczynką liliowych żyłek. — Wierzę ci i wiem, jakie uczucia do mnie żywisz. Widzę je w każdym, nawet najmniejszym twoim geście, w każdym spojrzeniu. W muśnięciach obecności, w melodii twojego serca — wymieniał skrupulatnie, w obawie, że cokolwiek mogłoby umknąć. — Od dzisiaj mam potwierdzenie także w tym, co powiedziałaś, w odwzajemnieniu moich własnych słów. Kocham cię, kochałem długo przed tym, choć nie byłem pewien, czy powinienem obarczać cię moją deklaracją — wyznał w głębokim zastanowieniu, jakby jeszcze raz dopuścił do siebie zwodnicze podszepty, które nakazywały mu trzymać się na dystans, gdyż nigdy nie był człowiekiem godnym córy Ahlströmów zarówno przez wzgląd na marny status majątkowy, jak i przez przeszłość piętnującą boleśniej niż czerń pieczęci, którą znakowano ślepców. — Uznałem jednak, że chciałbym bardzo, by mogło się to urzeczywistnić, bym nigdy nie miał żalu do siebie, że pozwoliłem, abyś wymknęła się spomiędzy moich palców i przepadła bezpowrotnie. Chcę się o ciebie troszczyć na tyle, na ile mam możliwości i to, że przyjęłaś mnie jest ogromną łaską — pochylił się lekko, jakby oddawał jej niemy gest czci i uwielbienia. Kolejny raz czuł pokusę, aby przeciągnąć ten moment, lecz musiał teraz przejąć inicjatywę i zaprowadzić tam, gdzie oczekiwał prezent będący przypieczętowaniem dzisiejszego wyznania. Wstał powoli, ujmując drewniane pudełko.
— Teraz zasłonię ci oczy, lecz nie obawiaj się, to tylko na chwilę — wyjaśnił dokładnie, by nie poczuła nawet krztyny lęku. Zatrzymał się za jej plecami i przykucnął, ułożył na ułamek chwili policzek na łagodnym łuku szyi, lecz zaraz go oderwał, aby zawiązać pętlę na złotych włosach. Poprawił opaskę tak, by nic nie widziała. — Wstań teraz — poprosił łagodnie i ujął za rękę, by pomóc dotrzeć na wyznaczone miejsce. Ruszyli spokojnie w kierunku warsztatu, mijając wyraźnie chłodny korytarz. Drzwi od hangaru szczęknęły przenikliwie. We wnętrzu panowała gęsta ciemność. Podążył jednak za instynktem wyuczony ścieżek, którymi podążał przez długie lata. Coś we wnętrzu zdawało się być jednak zupełnie inne – szkielety łodzi skąpane w półmroku leżały skupione w jednej części pomieszczenia, jedynie wysokie, sterczące świeczniki układały się wokół centralnej części warsztatu, gdzie stał maleńki stolik, na którego blacie leżał rulon zapieczętowany lakiem i złotym sznurkiem – owoc ostatnich dni pracy, w których poświęcał się na rzecz projektu idealnego. Brnęli tam wspólnie, a on dbał, aby nie zawadziła nawet rąbkiem sukni o ustawione przedmioty. Kiedy wreszcie zatrzymali się na miejscu, nachylił się znowu, dość lekko, chcąc sięgnąć wystającego spod szarfy płatka ucha. — Policz do czterdziestu najukochańsza i zerwij szarfę. Spójrz przed siebie i odbierz to, co należy do ciebie, będę w pobliżu. Nie bój się — wyszeptał i ułożył gorące wargi na fragmencie nagiej skóry. Wycofał się powoli, zatrzymując za osłoną budowanych langskipów szepcząc wciąż słowa zaklęcia. — Dagr — Lucerne. Języki świec rozpalały się stopniowo, uderzając ciepłem w policzki, rozganiając chłód zalegający w kątach warsztatu, wypełniając mrok czystym światłem. Misternie ułożone kandelabry, dziesiątki świeczuszek w szklanych osłonach skupionych wokół stolika. Sam trwał wciąż za łodziami, czekając aż piętno czerni spłynie niepostrzeżenie z żył, a mleczna mgła wsiąknie w czerń źrenic. Obserwował ją z daleka, idealną, skąpaną w złocie ognia pilnie strzegącego jej bezpieczeństwa. Już niemal minął czas, już miała sięgnąć po wstęgi zwisające swobodnie za jej plecami i spojrzeć na stolik, gdzie leżał pergamin.
Freja i Fárbauti z tematu
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me