:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg
4 posters
Arthur Mortensen
10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:40
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
10.10.2000
Szare wody polodowcowego jeziora falowały lekko, burząc tym samym dotychczas spokojną taflę. Lubił to miejsce za swój dziki pierwotny obraz, nawet przystań łódek nie szpeciła okolicy. Spokój odczuwalny w tym miejscu dawała ukojenie od wiecznie żywego miasta. Za każdym razem, gdy wracał z dłuższego rejsu przychodził nad jezioro Sjøøye odpocząć i zaznać bliskości z naturą. Bądź co, bądź można zatęsknić za stałym lądem, gdy tygodniami stąpa się po rozbujanym pokładzie drakkara. A tutaj miał wszystko, czego potrzebował; ciszę, spokój i harmonię.
Plotki, jak to plotki płynęły po świecie od ucha, do ucha mącąc myśli i skupiając na korzyściach z nich płynących. Nierzadko trafiały na poletko jałowe, bez wizji ich wykorzystania wówczas kończyły marnie, zapomniane. Jednakże byli i tacy, dla których informacje nawet zasłyszane połowicznie stanowiły źródło dochodu. Pewnych korzyści najczęściej materialnych, a takich ludzi nie brakowało w portowych tawernach i karczmach. Sęk w tym, aby odróżniać bajkopisarzy, od faktycznych informatorów. Nisse, żył już na tym świecie wystarczająco długo, aby przywyknąć i niemal machinalnie móc weryfikować tak ludzi, jak i ich słowa. Życie go do tego zmusiło, wręcz nie pozostawiło wyboru w kwestii nauki tej sztuki, która niezwykle przydatna okazywała się zwłaszcza w interesach. Nagroda – świecące i kuszące niejednego talary, były i owszem mile widziane w kieszeni marynarza. Lubił ich brzęk, ich wagę, ich moc, bowiem otwierały często drogi pozornie zamknięte, dawały radość i szczęście, a przede wszystkim iluzję pewnego bezpieczeństwa. Cenił je i cenił siebie oraz swoje zdolności. Jednakże, gdyby miał być szczery, to nie one kierowały nim w tej wyprawie. Powód był znacznie prostszy, a była nim zwykła, najzwyklejsza w świecie ciekawość. Wprawdzie wątpił w powodzenie swojej wycieczki, bo będąc szczerym z równym powodzeniem, można szukać igły w stercie siana, to jednak nie rezygnował z wizji spędzenia dnia na poszukiwaniach.
Robiąc rozpoznanie, nie mógł pominąć plotek, jakie krążyły o pechowym badaczu, jak i o jego kolekcji, aczkolwiek znaczna większość tego, co usłyszał, można wpleść między bajki. Jednakże wyłonił z tony informacji te najprawdziwsze i najbardziej prawdopodobne. I na dobrą sprawę zaczął przygodę, właśnie od tego jeziora licząc na uśmiech losu.
Sylwetka na horyzoncie zwiastowała towarzystwo, a bliższe spotkanie utwierdziło w przekonaniu, do jakiego i kobieta bez problemu mogła dojść. Nie byli sami, a kto wie ilu jeszcze galdrów błąka się po okolicy? Plusem sytuacji, było to, że kojarzył ją i wcale nie był zdziwiony, że i ona poszukuje zaginionej kolekcji. Zbliżył się, bez słowa taksując ciemnowłosą błękitem spojrzenia. Nagły ruch zarejestrowany kątem oka sprawił, że przemytnik zwrócił swą uwagę na kolejną nieznajomą, ta jednak dla odmiany miała uroczy dodatek w postaci krowiego ogona. Cudownie.
ekwipunek: kompas Njorda
pole: 4
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:41
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k15' : 4
'k15' : 4
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:42
Prawie nigdy nie chodziło o nagrodę – zawsze o wiele bardziej liczył się sam przebieg przedsięwzięcia i dreszczyk emocji, który rozprzestrzeniał się wzdłuż grzbietu, powodując dodatkowe mrowienie na koniuszkach palców. Zdobycie informacji dotyczącej niecodziennego zlecenia okazało się nie tak problematyczne jak początkowo zakładała i chociaż tym razem nie chodziło o poszukiwanie artefaktów, a materii o wiele bardziej delikatnej, to wciąż poszukiwała podobieństw pomiędzy obydwoma procesami. Musiała być ostrożna i ważyć każdy krok – miała spotkać się na brzegu jeziora z dwójką dobrze sobie znanych studentów, których poznała gdy opuszczała już mury uczelni. Wiedzieli o sobie tyle, ile było potrzeba, a współpracę podjęli z uwagi na bezpieczeństwo jakie zapewniała grupa. Niestety los chciał, że tego dnia nic nie układało się tak jak pierwotnie zamierzała. Oczekiwanie na dobrze znane sobie twarze trwało zdecydowanie zbyt długo, a Lumikki w końcu poczęła tracić cierpliwość. Samotność na nieznanym sobie terenie wprawdzie nie była w stanie jej zniechęcić do podjęcia poszukiwań, jednak budziła niepokój co do tego, gdzie mogli zapodziać się jej znajomi. Ciche westchnienie ugrzęzło w niskiej trawie i zostało dodatkowo zduszone pobliskimi krzewami. Nie mając żadnego pomysłu na to, co powinna dalej uczynić, poczęła podążać brzegiem zbiornika wodnego w nadziei, że uda się jej obmyślić plan awaryjny.
Sylwetka, która zarysowała się przed jej oczami po dłuższej chwili nie napawała ją początkowo nadzieją, jednak w końcu w rysach twarzy udało się jej wyłowić coś znajomego – zdawało się, że kojarzy mężczyznę, co wcale nie nakazywało traktować go nadmiernym zaufaniem. Mimowolnie podeszła doń, gdyż nie mogła się ukryć na praktycznie zupełnie płaskim terenie. Mężczyzna wyglądał na przygotowanego do wędrówki i zdawało się jej, że wysoce prawdopodobnym jest, aby znalazł się w okolicy z pobudek bliźniaczych do jej własnych. Tym bardziej, że słyszała, iż ich grupa nie będzie jedyną poszukującą jaja, a jego odnalezienie na tych terenach było wysoce prawdopodobne.
– Miły dzień na spacer, prawda? – zagadnęła i leniwym krokiem zbliżyła się jeszcze bardziej do nieznajomego. Miała nadzieję na zaczerpnięcie jakichkolwiek informacji dotyczących obecności mężczyzny. Poprawiając zielonkawy plecak, który spoczywał przewieszony przez jedno z jej ramion, oczekiwała na jakąkolwiek reakcję. – Chyba kolekcja Rashada Hammouda przyciągnęła w te okolice pół Midgardu. – Nie była pewna, czy chce kontynuować swoją wędrówkę w towarzystwie osoby, o której nie miała praktycznie żadnego pojęcia, jednak to, co wydarzyło się chwilę później zmusiło ją, aby pozostała w jego towarzystwie dłużej, niż początkowo zakładała. Obecność trzeciej postaci nie wydawała się podejrzana, dopiero po kilku chwilach, gdy niezwykła kobieta zbliżyła się na tyle, aby zaprezentować swój ogon, Lumikki zagryzła wnętrze policzków w nerwowym geście. Cichy chichot wyrwał się z jej ust, jakby to co miało się za chwilę wydarzyć zwiastowało jedynie kłopoty.
– Koleżanka, czy też jej nie znasz? – Głupi komentarz wymierzony półszeptem w stronę towarzysza dosięgnął jedynie jego uszu; dla zbliżającej się huldry miała tylko niewyraźny uśmiech i napięcie oczekiwania na to w jaki sposób zareaguje.
ekwipunek: amulet Gersimi
Sylwetka, która zarysowała się przed jej oczami po dłuższej chwili nie napawała ją początkowo nadzieją, jednak w końcu w rysach twarzy udało się jej wyłowić coś znajomego – zdawało się, że kojarzy mężczyznę, co wcale nie nakazywało traktować go nadmiernym zaufaniem. Mimowolnie podeszła doń, gdyż nie mogła się ukryć na praktycznie zupełnie płaskim terenie. Mężczyzna wyglądał na przygotowanego do wędrówki i zdawało się jej, że wysoce prawdopodobnym jest, aby znalazł się w okolicy z pobudek bliźniaczych do jej własnych. Tym bardziej, że słyszała, iż ich grupa nie będzie jedyną poszukującą jaja, a jego odnalezienie na tych terenach było wysoce prawdopodobne.
– Miły dzień na spacer, prawda? – zagadnęła i leniwym krokiem zbliżyła się jeszcze bardziej do nieznajomego. Miała nadzieję na zaczerpnięcie jakichkolwiek informacji dotyczących obecności mężczyzny. Poprawiając zielonkawy plecak, który spoczywał przewieszony przez jedno z jej ramion, oczekiwała na jakąkolwiek reakcję. – Chyba kolekcja Rashada Hammouda przyciągnęła w te okolice pół Midgardu. – Nie była pewna, czy chce kontynuować swoją wędrówkę w towarzystwie osoby, o której nie miała praktycznie żadnego pojęcia, jednak to, co wydarzyło się chwilę później zmusiło ją, aby pozostała w jego towarzystwie dłużej, niż początkowo zakładała. Obecność trzeciej postaci nie wydawała się podejrzana, dopiero po kilku chwilach, gdy niezwykła kobieta zbliżyła się na tyle, aby zaprezentować swój ogon, Lumikki zagryzła wnętrze policzków w nerwowym geście. Cichy chichot wyrwał się z jej ust, jakby to co miało się za chwilę wydarzyć zwiastowało jedynie kłopoty.
– Koleżanka, czy też jej nie znasz? – Głupi komentarz wymierzony półszeptem w stronę towarzysza dosięgnął jedynie jego uszu; dla zbliżającej się huldry miała tylko niewyraźny uśmiech i napięcie oczekiwania na to w jaki sposób zareaguje.
ekwipunek: amulet Gersimi
Prorok
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:44
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Nad jeziorem przebywała często, z pedantyczną, szokującą wręcz regularnością, ponieważ Sjøøye było jednak położone wyżej wśród ostrych, ośnieżonych czubków gór Bardal, niż znane i chętnie uczęszczane przez galdrów jezioro Golddajávri, podczas przebywania nad jego brzegiem, szczególnie teraz, gdy wraz z jesienią nad Midgard przybyły pierwsze, chłodne wiatry, rzadko raczyła się towarzystwem, a po początkowym wyrazie jej twarzy można by nawet wnioskować, że zdążyła w pewnym stopniu się od niego odzwyczaić.
Kiedy was zobaczyła – wpierw Arthura, następnie również Lumikki – czoło huldry pokryło się chwilową falą delikatnych zmarszczek, te zaraz zniknęły jednak, a kąciki jej ust uniosły się ku górze w triumfalnym, napełnionym lukrem rozbawienia uśmiechu. Świadoma, że oboje dostrzegliście jej niechlubny ogon, machnęła nim przekornie, wiechciem krowiej szczeciny przecinając ze świstem chłodne, górskie powietrze.
– Zgubiliście się? – spytała, a w jej głosie, pomimo pięknego wyglądu, jakiego nie próbowała przed wami ukrywać, przedarła się niepokojąca nuta, możliwa do wychwycenia być może bez problemu, gdyby nie urok istoty, jaka go roztaczała – istoty, od której, wbrew wszelkim podrygom rozsądku, nie mogliście oderwać wzroku, zahipnotyzowani nie tylko owalnym kształtem jej pięknej, przyozdobionej cętkami piegów twarzy, lecz również przenikliwym bursztynem spojrzenia i kaskadą bujnych włosów, które spływały jej łagodnie wzdłuż delikatnie uniesionych ramion.
– A może jesteście jednymi z tych śmiałków, którzy zapuszczają się tu w poszukiwaniu ormich jaj? – zaśmiała się cicho, jej usta zaraz znów ułożyły się jednak w słodki, zalotny uśmiech. – Mogę wam pomóc, wiem gdzie one są. – dodała zaraz, podchodząc bliżej, by oprzeć się o lewe ramię Arthura i spojrzeć na niego z czarującym wyrazem zatroskania. – Nie oczekuję zbyt wiele w zamian. Wystarczy, że jedno z was wykąpie się ze mną w jeziorze. – skwitowała nareszcie, chwytając mężczyznę za lewą dłoń i w akompaniamencie cichego trzepotu długich, ciemnych rzęs, przestępując dwa kroki ku skalistemu brzegowi Sjøøye.
Arthur rzuca obowiązkowo kością k6. Dopiero jeżeli uda wam się wyswobodzić spod uroku huldry, możecie wykonać dorzut kością k15 w związku z dalszymi poszukiwaniami.
1, 2, 3 – Arthur ulega tajemniczym urokom huldry, podążając za nią ku falującej tafli zimnego, górskiego jeziora, do którego istota ta próbuje go wciągnąć. Cała nadzieja na wyzwolenie mężczyzny spod jej czaru spoczywa w rękach Lumikki, która może wykonać rzut k100 na charyzmę. Próg powodzenia to 55.
4, 5, 6 – pomimo czaru, jaki roztacza wokół siebie huldra, udaje wam się pozostać odpornymi na siłę jej uroku, Arthur skutecznie, acz z oporem, wyswabadza się z uścisku dłoni kobiety. Chociaż poruszeni niespodziewanym spotkaniem, możecie iść dalej wzdłuż górskiego szlaku.
Kiedy was zobaczyła – wpierw Arthura, następnie również Lumikki – czoło huldry pokryło się chwilową falą delikatnych zmarszczek, te zaraz zniknęły jednak, a kąciki jej ust uniosły się ku górze w triumfalnym, napełnionym lukrem rozbawienia uśmiechu. Świadoma, że oboje dostrzegliście jej niechlubny ogon, machnęła nim przekornie, wiechciem krowiej szczeciny przecinając ze świstem chłodne, górskie powietrze.
– Zgubiliście się? – spytała, a w jej głosie, pomimo pięknego wyglądu, jakiego nie próbowała przed wami ukrywać, przedarła się niepokojąca nuta, możliwa do wychwycenia być może bez problemu, gdyby nie urok istoty, jaka go roztaczała – istoty, od której, wbrew wszelkim podrygom rozsądku, nie mogliście oderwać wzroku, zahipnotyzowani nie tylko owalnym kształtem jej pięknej, przyozdobionej cętkami piegów twarzy, lecz również przenikliwym bursztynem spojrzenia i kaskadą bujnych włosów, które spływały jej łagodnie wzdłuż delikatnie uniesionych ramion.
– A może jesteście jednymi z tych śmiałków, którzy zapuszczają się tu w poszukiwaniu ormich jaj? – zaśmiała się cicho, jej usta zaraz znów ułożyły się jednak w słodki, zalotny uśmiech. – Mogę wam pomóc, wiem gdzie one są. – dodała zaraz, podchodząc bliżej, by oprzeć się o lewe ramię Arthura i spojrzeć na niego z czarującym wyrazem zatroskania. – Nie oczekuję zbyt wiele w zamian. Wystarczy, że jedno z was wykąpie się ze mną w jeziorze. – skwitowała nareszcie, chwytając mężczyznę za lewą dłoń i w akompaniamencie cichego trzepotu długich, ciemnych rzęs, przestępując dwa kroki ku skalistemu brzegowi Sjøøye.
Arthur rzuca obowiązkowo kością k6. Dopiero jeżeli uda wam się wyswobodzić spod uroku huldry, możecie wykonać dorzut kością k15 w związku z dalszymi poszukiwaniami.
1, 2, 3 – Arthur ulega tajemniczym urokom huldry, podążając za nią ku falującej tafli zimnego, górskiego jeziora, do którego istota ta próbuje go wciągnąć. Cała nadzieja na wyzwolenie mężczyzny spod jej czaru spoczywa w rękach Lumikki, która może wykonać rzut k100 na charyzmę. Próg powodzenia to 55.
4, 5, 6 – pomimo czaru, jaki roztacza wokół siebie huldra, udaje wam się pozostać odpornymi na siłę jej uroku, Arthur skutecznie, acz z oporem, wyswabadza się z uścisku dłoni kobiety. Chociaż poruszeni niespodziewanym spotkaniem, możecie iść dalej wzdłuż górskiego szlaku.
Arthur Mortensen
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:44
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Widok ciemnowłosej przypomniał kilka drobnych przysług, jakie wyświadczył jej na przestrzeni ostatnich miesięcy. Jego usługi nie należały do najtańszych, lecz był zawodowcem i się cenił. Nigdy jednak nie było sposobności do dłuższej rozmowy, ot tylko tyle, aby odebrać drugą część umówionej stawki i odstawić towar. Nie zaglądał, nie pytał to co transportował stanowiło zagadkę i niewątpliwie takie podejście miało swe plusy. Momentalnie skonstatował, że kobieta go nie poznała i nie dziwota, wszakże pod kurtyną nocy w dodatku szczelnie opatulony i zakamuflowany dbał o swoją prywatność, bowiem nigdy nie można mieć pewność, z jakimi ludźmi przyjdzie pracować lub jaki przypadkowy obserwator ich nakryje. Dmuchał na zimne i jak na razie żył oraz był wolny.
– Owszem, całkiem przyjemny – odparł, po krótkiej chwili, jaką zajęło mu zlustrowanie koleżanki z zielonym plecakiem. – Zdecydowanie nie połowę, a jedynie tych, którzy wykazali odrobinę pomyślunku – nie musiał dodawać, że nie każdy mieszkaniec, tego jakże urokliwego miasta posiadał mózg i potrafił z niego korzystać. Jednakże bogowie, tylko wiedzieli, gdzie mogą faktycznie znajdować się zaginione jaja. A nawet najbardziej obiecujące plotki i pogłoski, jakie zapewne i ona dostała mogły okazać się ślepą uliczką i zmarnują czas na bezcelowym poszukiwaniu.
Nie zrozumiał reakcji ciemnowłosej, biorąc ją za całkiem dziecinną, ale i uroczą zarazem, stąd być może dłużej zawiesił na niej wzrok, niżeli na rudowłosej, która samą swoją aurą przyciągała spojrzenia. – Niestety powiększa się nam grono nieznajomych – odparł szeptem z lekkim przekąsem. I błękit spojrzenia utkwił w zbliżającej się kobiecie, a szła tak, jakby płynęła – lekko i zwiewnie, czarująco. Poczuł, jak krew napływa do policzków, jak te oblewają się czerwienią, nie mógł jednak zaradzić temu. Był całkowicie bezsilny w starciu z jej urokiem. Ciche westchnięcie wydobyło się z ust mężczyzny, gdy ta przemówiła, a cała nauka o naturze ludzkiej, zachowaniu, głosie i mowie ciała nabywana poprzez doświadczenie uleciała nagle. Nie wyczuł niczego podejrzanego, będąc niemal całkowicie pochłonięty jej osobą. Kątem oka napotkał ciemnowłosą, lecz za nic nie mógł oderwać od rudowłosej wzroku.
– Nie… – odparł z trudem i ugryzł się w język, lekki ból i żelazny posmak krwi w ustach otrzeźwiły na moment umysł, który odruchowo powędrował myślami do towarzyszącej mu dziewczyny z zielonym plecakiem i spojrzeniem trochę zbyt gwałtownym, sprawdził, czy i na nią aura huldry również tak mocno oddziałuje? Nie chciał pokazać się w jej oczach mężczyzną słabej woli, nie wiedzieć dlaczego, ale zależało mu na jak najlepszej opinii, a jednak dał się podejść i złapać w tę matnię jak dziecko.
– Pani – zaczął wolno i niepewnie spojrzał na rudowłosą, jakby w obawie, że nie starczy mu sił na wypowiedzenie tych kilku słów. – Doceniamy twą dobrą wolę, jednakże wraz z koleżanką pragniemy sami je odnaleźć – każde następne słowo coraz to trudniej wypływało z jego ust. A dotyk dłoni idący w parze z troską malującą się na twarzy nieznajomej, był niezwykle kuszącą propozycją spędzenia czasu, lecz, nawet gdyby był sam, nie pozwoliłby sobie na taką samowolkę. Nie z kobietą, która bez najmniejszego problemu mogła oczarować swą osobą, każdego napotkanego głupca.
Subtelnie i w miarę delikatnie wyswobodził się spod zasięgu jej dłoni, myśląc tylko i wyłącznie o rzeczach, które były mu najbliższe i najcenniejsze, a także o nagrodzie z jaj, za którą będzie mógł spłacić czynsz za mieszkanie, a musiał wszakże, gdzieś mieszkać! Nie mógł cały czas gnić na drakkarze, bo zdziadzieje całkowicie i porośnie mchem. Gdy poczuł ulgę tak wyraźną i dziwną zarazem podobną do tej, jaką odczuwał marynarz po zejściu na stały ląd, bez większego namysłu chwycił za przedramię towarzyszkę niedoli i nie oglądając się za siebie, ruszył w swoją stronę, ignorując w miarę możliwości ewentualne słowa rudowłosej.
– Niezbyt uśmiechała mi się wizja kąpieli – odparł, puszczając kobietę i posyłając jej lekki uśmiech ulgi. I momentalnie spoważniał, zdawało mu się, że usłyszał krzyk dziecka. Wątpił, aby to ich niedawna znajoma próbowała jakiejś zagrywki, by zwabić ich ponownie do siebie. Gestem nakazał milczenie i kiwną głową w kierunku, skąd słyszał wołanie. Nie wahał się długo, bez namysłu poszedł za głosem dziecka.
pole: 14
– Owszem, całkiem przyjemny – odparł, po krótkiej chwili, jaką zajęło mu zlustrowanie koleżanki z zielonym plecakiem. – Zdecydowanie nie połowę, a jedynie tych, którzy wykazali odrobinę pomyślunku – nie musiał dodawać, że nie każdy mieszkaniec, tego jakże urokliwego miasta posiadał mózg i potrafił z niego korzystać. Jednakże bogowie, tylko wiedzieli, gdzie mogą faktycznie znajdować się zaginione jaja. A nawet najbardziej obiecujące plotki i pogłoski, jakie zapewne i ona dostała mogły okazać się ślepą uliczką i zmarnują czas na bezcelowym poszukiwaniu.
Nie zrozumiał reakcji ciemnowłosej, biorąc ją za całkiem dziecinną, ale i uroczą zarazem, stąd być może dłużej zawiesił na niej wzrok, niżeli na rudowłosej, która samą swoją aurą przyciągała spojrzenia. – Niestety powiększa się nam grono nieznajomych – odparł szeptem z lekkim przekąsem. I błękit spojrzenia utkwił w zbliżającej się kobiecie, a szła tak, jakby płynęła – lekko i zwiewnie, czarująco. Poczuł, jak krew napływa do policzków, jak te oblewają się czerwienią, nie mógł jednak zaradzić temu. Był całkowicie bezsilny w starciu z jej urokiem. Ciche westchnięcie wydobyło się z ust mężczyzny, gdy ta przemówiła, a cała nauka o naturze ludzkiej, zachowaniu, głosie i mowie ciała nabywana poprzez doświadczenie uleciała nagle. Nie wyczuł niczego podejrzanego, będąc niemal całkowicie pochłonięty jej osobą. Kątem oka napotkał ciemnowłosą, lecz za nic nie mógł oderwać od rudowłosej wzroku.
– Nie… – odparł z trudem i ugryzł się w język, lekki ból i żelazny posmak krwi w ustach otrzeźwiły na moment umysł, który odruchowo powędrował myślami do towarzyszącej mu dziewczyny z zielonym plecakiem i spojrzeniem trochę zbyt gwałtownym, sprawdził, czy i na nią aura huldry również tak mocno oddziałuje? Nie chciał pokazać się w jej oczach mężczyzną słabej woli, nie wiedzieć dlaczego, ale zależało mu na jak najlepszej opinii, a jednak dał się podejść i złapać w tę matnię jak dziecko.
– Pani – zaczął wolno i niepewnie spojrzał na rudowłosą, jakby w obawie, że nie starczy mu sił na wypowiedzenie tych kilku słów. – Doceniamy twą dobrą wolę, jednakże wraz z koleżanką pragniemy sami je odnaleźć – każde następne słowo coraz to trudniej wypływało z jego ust. A dotyk dłoni idący w parze z troską malującą się na twarzy nieznajomej, był niezwykle kuszącą propozycją spędzenia czasu, lecz, nawet gdyby był sam, nie pozwoliłby sobie na taką samowolkę. Nie z kobietą, która bez najmniejszego problemu mogła oczarować swą osobą, każdego napotkanego głupca.
Subtelnie i w miarę delikatnie wyswobodził się spod zasięgu jej dłoni, myśląc tylko i wyłącznie o rzeczach, które były mu najbliższe i najcenniejsze, a także o nagrodzie z jaj, za którą będzie mógł spłacić czynsz za mieszkanie, a musiał wszakże, gdzieś mieszkać! Nie mógł cały czas gnić na drakkarze, bo zdziadzieje całkowicie i porośnie mchem. Gdy poczuł ulgę tak wyraźną i dziwną zarazem podobną do tej, jaką odczuwał marynarz po zejściu na stały ląd, bez większego namysłu chwycił za przedramię towarzyszkę niedoli i nie oglądając się za siebie, ruszył w swoją stronę, ignorując w miarę możliwości ewentualne słowa rudowłosej.
– Niezbyt uśmiechała mi się wizja kąpieli – odparł, puszczając kobietę i posyłając jej lekki uśmiech ulgi. I momentalnie spoważniał, zdawało mu się, że usłyszał krzyk dziecka. Wątpił, aby to ich niedawna znajoma próbowała jakiejś zagrywki, by zwabić ich ponownie do siebie. Gestem nakazał milczenie i kiwną głową w kierunku, skąd słyszał wołanie. Nie wahał się długo, bez namysłu poszedł za głosem dziecka.
pole: 14
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:44
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k15' : 10
#1 'k6' : 6
--------------------------------
#2 'k15' : 10
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:45
Niepokój zaczął narastać w chwili, gdy nowa postać poczęła zbliżać się do nich – wyraźnie nie zamierzała zignorować obecności dwóch podróżników. Lumikki nie potrafiła powiedzieć o niej żadnego paskudnego słowa, które najpewniej w normalnych warunkach cisnęłoby się jej do ust. Zamiast tego, cały czas bacznie obserwowała huldrę, a słowa towarzysza w ogóle nie sprawiły, że poczuła się lepiej. Nie znał jej – ryzyko, że będzie chciała ich zwieść rosło z każdą chwilą, a młoda Oldenburg nie potrafiła ocenić sytuacji na tyle trzeźwo, aby odskoczyć i brać nogi za pas póki miała na to czas. Zupełnie nieprzytomnie obserwowała zachowanie mężczyzny, który wsłuchiwał się w słowa zatroskanej kobiety. Zdrowy rozsądek nakazywał myśleć, że wcale nie zamierzała pomóc, tak jak próbowała im to wyperswadować – od niechcenia, nie musząc się wiele silić, aby przykuć uwagę podróżników. Sama Lumikki nie skomentowała jej słów, otwierając jedynie usta i studiując wszystkie piegi, którymi usiana była twarz huldry. Chociaż niebezpieczeństwo było realne, wciąż nie mogła wiele z nim zrobić. Zacisnęła palce na paskach plecaka, jakby bała się, że ten zsunie się prędzej czy później z jej pleców i będzie jedynym przedmiotem, który świadczyć będzie o tym, że Oldenburg przechodziła tędy w poszukiwaniu ormich jaj.
– Och… – jedynie tak potrafiła skwitować prośbę nieznajomej. Dopiero wtedy poczuła, że kolana wyraźnie jej dygoczą i nakazują zmianę kierunku marszu. Wizja zimnej wody oblewającej ciało wcale nie stanowiła czegoś, czemu chciała się poddawać. Nie była wyjątkowo zdziwiona, że reakcja jej towarzysza była o wiele bardziej spotęgowana niż jej samej. Huldra wiedziała doskonale, co robić aby osiągnąć swój cel i jedyne o co Lumikki mogła mieć obecnie żal, to o to, że nie potrafi z wrodzoną dla siebie trzeźwością zdzielić kobiety srogim łupnięciem plecaka o czerep. Zamiast tego wciąż patrzyła niczym ciele w malowane wrota i powoli, krok za krokiem odwracała twarz od niecodziennego zjawiska. – To chyba nie najlepszy pomysł – przyznała. Jednak ku jej zdziwieniu, mężczyzna w objęciach huldry miał podobne zapatrywanie na całą sytuację. Widziała, że wykręca się i próbuje oddalić, co przyjęła z ulgą malującą się na pobladłej twarzy. Kolejne kroki, które stawiała były już nieco bardziej zdecydowane, a resztę sytuacji skwitowała jedynie nerwowym śmiechem, podobnym do tego, którym uraczyła Arthura zaraz po pojawieniu się nieproszonego gościa. – Aha, zdecydowanie pójdziemy sami – tym samym wydała zgodę na dalszą wspólną podróż z osobą, której twarz była jedynie nieznacznie bardziej swojska niż nakrapiane piegami lico huldry. To, że spotka dzisiaj swoją grupę graniczyło z cudem.
Pieprzony Tomas zaklęła w duchu. Oczami wyobraźni widziała, jak znajomy zwyczajnie wystawia ją i idzie wraz z resztą szukać jaj na własną rękę. Niech no ja cię tylko dorwę parszywy gnomie… Zaciśnięte drobne piąstki wskazywały na złość, która kiełkowała w Lumikki i nie zamierzała tak łatwo ustąpić.
– O nie, nie… – jęknęła przeciągle, gdy do jej uszu dotarł dźwięk dziecięcego głosu. Wyglądało na to, że dzisiejsze spotkanie z huldrą nie będzie ich ostatnim zmartwieniem. Dopiero po kilku chwilach spojrzała przytomnie na to, co działo się dalej. Widząc, że jej towarzysz rusza bez słowa uprzedzenia w stronę, z której dobiegał niepokojący odgłos, podskoczyła jak oparzona i zaczęła czynić długie susy, aby tylko zrównać z nim swój krok. Nadęła policzki w wyrazie niezadowolenia. – Ej, ty! Czekaj no! Nawet nie zapytałeś, czy chcę tam iść! – Wybełkotała, łapiąc ostre powietrze w płuca. – Skoro mamy podążać dalej razem, to może zaczniemy od jakiegoś pozoru współpracy? – w końcu udało się jej dotrzeć do „prawie nieznajomego”. W głowie wciąż kotłowały się jej myśli, które wędrowały do momentu niebezpieczeństwa sprzed kilku sekund. – Jak masz na imię? Nie uważasz, że wypadałoby się przedstawić? Ja mam na imię Lumikki i sądzę, że powinniśmy być bardziej ostrożni. Nie rzucać się z marszu z jednych kłopotów w drugie – dodała dobitnie, jednak w rzeczywistości także chciała sprawdzić, co jest powodem krzyku dziecka.
OBY to było dziecko…
– Och… – jedynie tak potrafiła skwitować prośbę nieznajomej. Dopiero wtedy poczuła, że kolana wyraźnie jej dygoczą i nakazują zmianę kierunku marszu. Wizja zimnej wody oblewającej ciało wcale nie stanowiła czegoś, czemu chciała się poddawać. Nie była wyjątkowo zdziwiona, że reakcja jej towarzysza była o wiele bardziej spotęgowana niż jej samej. Huldra wiedziała doskonale, co robić aby osiągnąć swój cel i jedyne o co Lumikki mogła mieć obecnie żal, to o to, że nie potrafi z wrodzoną dla siebie trzeźwością zdzielić kobiety srogim łupnięciem plecaka o czerep. Zamiast tego wciąż patrzyła niczym ciele w malowane wrota i powoli, krok za krokiem odwracała twarz od niecodziennego zjawiska. – To chyba nie najlepszy pomysł – przyznała. Jednak ku jej zdziwieniu, mężczyzna w objęciach huldry miał podobne zapatrywanie na całą sytuację. Widziała, że wykręca się i próbuje oddalić, co przyjęła z ulgą malującą się na pobladłej twarzy. Kolejne kroki, które stawiała były już nieco bardziej zdecydowane, a resztę sytuacji skwitowała jedynie nerwowym śmiechem, podobnym do tego, którym uraczyła Arthura zaraz po pojawieniu się nieproszonego gościa. – Aha, zdecydowanie pójdziemy sami – tym samym wydała zgodę na dalszą wspólną podróż z osobą, której twarz była jedynie nieznacznie bardziej swojska niż nakrapiane piegami lico huldry. To, że spotka dzisiaj swoją grupę graniczyło z cudem.
Pieprzony Tomas zaklęła w duchu. Oczami wyobraźni widziała, jak znajomy zwyczajnie wystawia ją i idzie wraz z resztą szukać jaj na własną rękę. Niech no ja cię tylko dorwę parszywy gnomie… Zaciśnięte drobne piąstki wskazywały na złość, która kiełkowała w Lumikki i nie zamierzała tak łatwo ustąpić.
– O nie, nie… – jęknęła przeciągle, gdy do jej uszu dotarł dźwięk dziecięcego głosu. Wyglądało na to, że dzisiejsze spotkanie z huldrą nie będzie ich ostatnim zmartwieniem. Dopiero po kilku chwilach spojrzała przytomnie na to, co działo się dalej. Widząc, że jej towarzysz rusza bez słowa uprzedzenia w stronę, z której dobiegał niepokojący odgłos, podskoczyła jak oparzona i zaczęła czynić długie susy, aby tylko zrównać z nim swój krok. Nadęła policzki w wyrazie niezadowolenia. – Ej, ty! Czekaj no! Nawet nie zapytałeś, czy chcę tam iść! – Wybełkotała, łapiąc ostre powietrze w płuca. – Skoro mamy podążać dalej razem, to może zaczniemy od jakiegoś pozoru współpracy? – w końcu udało się jej dotrzeć do „prawie nieznajomego”. W głowie wciąż kotłowały się jej myśli, które wędrowały do momentu niebezpieczeństwa sprzed kilku sekund. – Jak masz na imię? Nie uważasz, że wypadałoby się przedstawić? Ja mam na imię Lumikki i sądzę, że powinniśmy być bardziej ostrożni. Nie rzucać się z marszu z jednych kłopotów w drugie – dodała dobitnie, jednak w rzeczywistości także chciała sprawdzić, co jest powodem krzyku dziecka.
OBY to było dziecko…
Prorok
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:45
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chociaż z zaskakującą łatwością udało wam się uniknąć zwodniczych zasadzek, jakie zastawiła na was huldra, spotkanie z mityczną istotą nie należało do ostatnich trudności, jakich doświadczyć mieliście na obranej przez siebie, górskiej trasie – ledwie zdołaliście przemknąć wąską, kamienistą ścieżką, która prowadziła na jedno z niższych, porośniętych kosodrzewiną wzniesień, gdy do waszych uszu dotarł stłumiony, dziecięcy okrzyk, dobiegający zza bujnej gęstwiny krzaków po lewej stronie. Chociaż odgłos ten, niebawem spleciony z dławiącymi dźwiękami szlochu, brzmiał zatrważająco realistycznie, Lumikki miała słuszność w zachowaniu ostrożności – po niedawnym spotkaniu z huldrą, której urokowi udało wam się nie ulec jedynie dzięki szczęściu, słuszne było zachowanie rozwagi, przy wkraczaniu na drogę kolejnym niespodziankom przewrotnego losu.
– Halo? – słaby, wątły głos przebił się nareszcie spomiędzy kniei, docierając do was zaledwie chwilę przed tym, jak zrównaliście się krokiem. – Pomocy! – chłopiec miał słuszność w ciągłym nawoływaniu, już niebawem mogliście bowiem dostrzec jego rozwichrzoną, rudą czuprynę, szarganą chłodnymi podmuchami wiatru, a gdy podeszliście bliżej – również blady owal przybrudzonej ziemią twarzy i dwa przeszklone, zielonkawe kryształy oczu, wpatrzone w was z niepewnością, jak gdyby dziecko nie mogło zdecydować się, czy powinno się bać, czy może odetchnąć z ulgą na widok dwójki dorosłych, zdolnych wyciągnąć je z fiaska, w jakim nieopatrznie się znalazło. – Widzieliście moją mamę? – spytał nieśmiało, podnosząc się powoli z miękkiej poduszki mchu, na której wcześniej przysiadł, widocznie zmęczony. Wzdłuż jego pulchnych, zaczerwienionych od mrozu policzków zaczęły skapywać nowe krople łez, spływające wyżłobionymi już, zaschniętymi śladami poprzednich, aż do lekko wystającej brody, chłopiec natomiast, wyraźnie zakłopotany odruchami własnego ciała, zaczął wycierać je nerwowo przybrudzonymi rękawami kurtki, płaczliwie pociągając nosem.
Jego spojrzenie – nieśmiałe, spłoszone – zatrzymało się wreszcie na Lumikki, do której dziecko zbliżyło się niespodziewanie, przyciskając spuchniętą, spąsowiałą twarz do miękkiego materiału płaszcza, wtulając się w kobietę z przestrachem, lecz także z nadzieją, że obecność dorosłych przybliżała go, choćby pozornie, do upragnionego bezpieczeństwa.
– Proszę… proszę nie zostawiajcie mnie tutaj, nie chcę zostawać tu sam. – wybełkotał niewyraźnie, jego głos wciąż stłumiony był bowiem cichym szlochem, jaki zdawał się utknąć mu w gardle obślizgłą gulą łez.
Jeżeli zdecydujecie się pomóc dziecku odnaleźć matkę, możecie rozejrzeć się po zarośniętym krzewami obszarze tej części szlaku. Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na spostrzegawczość – jeżeli suma waszych rzutów wynosiła będzie przynajmniej 85, możecie założyć, że po krótkich poszukiwaniach, udało wam się dostrzec matkę chłopca i bezpiecznie odprowadzić dziecko w jej ramiona, gdzie jeżeli suma waszych wyników będzie wyższa niż 110, matka chłopca, w ramach wynagrodzenia, dodatkowo wręczy wam po jednej sztuce dowolnej ingrediencji roślinnej z poziomu I (do rozliczenia w aktualizacjach po ukończeniu wątku). Powinniście wówczas również wykonać dorzut kością k15, by wznowić poszukiwania magicznych jaj. W innym wypadku, pomimo usilnych poszukiwań, zdaje wam się, że w okolicy jesteście zupełnie sami i nie natrafiacie na żadne ślady matki chłopca – jeśli, mimo porażki, zdecydujecie się kontynuować poszukiwania, nie rzucacie już w tej turze kością k15, przysługuje wam natomiast dodatkowy rzut k100 na dowolne zaklęcie.
– Halo? – słaby, wątły głos przebił się nareszcie spomiędzy kniei, docierając do was zaledwie chwilę przed tym, jak zrównaliście się krokiem. – Pomocy! – chłopiec miał słuszność w ciągłym nawoływaniu, już niebawem mogliście bowiem dostrzec jego rozwichrzoną, rudą czuprynę, szarganą chłodnymi podmuchami wiatru, a gdy podeszliście bliżej – również blady owal przybrudzonej ziemią twarzy i dwa przeszklone, zielonkawe kryształy oczu, wpatrzone w was z niepewnością, jak gdyby dziecko nie mogło zdecydować się, czy powinno się bać, czy może odetchnąć z ulgą na widok dwójki dorosłych, zdolnych wyciągnąć je z fiaska, w jakim nieopatrznie się znalazło. – Widzieliście moją mamę? – spytał nieśmiało, podnosząc się powoli z miękkiej poduszki mchu, na której wcześniej przysiadł, widocznie zmęczony. Wzdłuż jego pulchnych, zaczerwienionych od mrozu policzków zaczęły skapywać nowe krople łez, spływające wyżłobionymi już, zaschniętymi śladami poprzednich, aż do lekko wystającej brody, chłopiec natomiast, wyraźnie zakłopotany odruchami własnego ciała, zaczął wycierać je nerwowo przybrudzonymi rękawami kurtki, płaczliwie pociągając nosem.
Jego spojrzenie – nieśmiałe, spłoszone – zatrzymało się wreszcie na Lumikki, do której dziecko zbliżyło się niespodziewanie, przyciskając spuchniętą, spąsowiałą twarz do miękkiego materiału płaszcza, wtulając się w kobietę z przestrachem, lecz także z nadzieją, że obecność dorosłych przybliżała go, choćby pozornie, do upragnionego bezpieczeństwa.
– Proszę… proszę nie zostawiajcie mnie tutaj, nie chcę zostawać tu sam. – wybełkotał niewyraźnie, jego głos wciąż stłumiony był bowiem cichym szlochem, jaki zdawał się utknąć mu w gardle obślizgłą gulą łez.
Jeżeli zdecydujecie się pomóc dziecku odnaleźć matkę, możecie rozejrzeć się po zarośniętym krzewami obszarze tej części szlaku. Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na spostrzegawczość – jeżeli suma waszych rzutów wynosiła będzie przynajmniej 85, możecie założyć, że po krótkich poszukiwaniach, udało wam się dostrzec matkę chłopca i bezpiecznie odprowadzić dziecko w jej ramiona, gdzie jeżeli suma waszych wyników będzie wyższa niż 110, matka chłopca, w ramach wynagrodzenia, dodatkowo wręczy wam po jednej sztuce dowolnej ingrediencji roślinnej z poziomu I (do rozliczenia w aktualizacjach po ukończeniu wątku). Powinniście wówczas również wykonać dorzut kością k15, by wznowić poszukiwania magicznych jaj. W innym wypadku, pomimo usilnych poszukiwań, zdaje wam się, że w okolicy jesteście zupełnie sami i nie natrafiacie na żadne ślady matki chłopca – jeśli, mimo porażki, zdecydujecie się kontynuować poszukiwania, nie rzucacie już w tej turze kością k15, przysługuje wam natomiast dodatkowy rzut k100 na dowolne zaklęcie.
Arthur Mortensen
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:46
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zdecydowanie, był głuchy na protesty nieznajomej. Nie zamierzał też stać z założonymi rękami, gdy słyszał płacz i wołanie o pomoc owszem, mógł podejrzewać podstęp, zważywszy na niedawne spotkanie z ogoniastą, jednakże wolał płacić za błędy, niżeli obojętnie przechodzić nad takimi sytuacjami. Marudzenie ciemnowłosej prześladowało go jednak na każdym kroku i w pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie, tak że niemal wpadła na niego. Posłał jej wielce znaczące spojrzenie i cierpliwie słuchał potoku słów wydobywającego się z jej ust. Mógł mieć swoje za uszami, a przemyt i handel przedmiotami, które nabył drogą znacznie odbiegającą od legalnej, jasno świadczyły o skazie na duszy, lecz wychowanie w wyjątkowo nieprzyjemnej dzielnicy, bez ojca, co na tamtejsze standardy nie stanowiło, jakiegoś wielkiego ewenementu, nauczyły go jak radzić sobie z problemami i przeciwnościami losu, a także zasiały również ziarno pewnego współczucia, acz te, gdyby nie matka i jej miłość oraz niezwykle troskliwa i empatyczna postawa, mogłoby nigdy nie zakiełkować w jego umyśle. Stąd brała się taka, a nie inna decyzja.
– Pytać cię, czy chcesz tam iść? – spojrzał na nią krytycznie. – A co ty wielka księżna, hrabianka, czy inna taka, że o zgodę mam pytać? To ty się do mnie przykleiłaś, nie ja do ciebie – odparł, butnie zadzierając, nieco za bardzo nosa. Świadom tego, że przesadził, opuścił nieznacznie brodę, nie chcąc uchodzić za większego, niż w istocie był dupka. Westchnął i rozłożył dłonie, bezradny na jej apele o ostrożności. – Nisse, a teraz jeśli jaśnie oświecona wyraża taką chęć, chodźmy sprawdzić te dźwięki, bo na moje ucho to tylko dziecko, a nie żadna mantikora. – Jasno zadeklarował swoje czyny i nie oglądając się na Lumikki poszedł.
Ruda czupryna włosów kontrastowała na tle otoczenia, a owal zasmarkanej twarzy upewniał w przekonaniu, że to dziecko, nie żaden potwór. Jego głos, co było naturalne, świadczył, że od dłuższego czasu błądzi w poszukiwaniu, jak się okazało matki. Gdy rudowłosy podszedł do kobiety i wtulił się w nią jak kocie do maki Arthur spojrzał z pewną satysfakcją na oblicze Lumi uśmiechając się nieznacznie. Słowa dzieciaka, były jednak tym, co zmusiło go do rozejrzenia się po okolicy, a ta, chociaż niekorzystna dla malca dla dorosłego obdarzonego całkiem pokaźnym wzrostem nie była tak nieprzejrzysta. Aczkolwiek nie dziwił się, że ten zgubił się w tej plątaninie krzewów i zarośli. Faktycznie teren sprzyjał maskowaniu nawet niezamierzonemu, gdyby nie jego wołanie o pomoc zapewne przeszliby obok nieświadomi, jego obecności. Pozostawił towarzyszce podróży tę sposobność do wykazania się i zapewnienia chłopca, że zajmą się nim. On w tym czasie zaczął pilniej, niż dotychczas rozglądać się.
Odszedł na kilkanaście metrów, błądząc wśród zarośli, mając cichą nadzieję, że natknie się na jakiś ślad świadczący o obecności człowieka. Nie minęło dziesięć minut, tak w przybliżeniu zakładał, a błękit spojrzenia natrafił na schyloną postać kobiety. Gwizdnął do Lumi i kiwnął ręką, dając znać, aby podeszła.
– Twoja mama? – zapytał chłopca, gdy zbliżyli się do nieznajomej. Chociaż nie musiał długo czekać na odpowiedź, bo tak mina dziecka, jak i jego rodzicielki wskazywała, że pytanie było zbędne. Pozwolił, aby to kobiety wymieniły się dzieckiem, on natomiast rozejrzał się po okolicy i uznał, że jedna ze ścieżek przyciąga go bardziej od reszty. Poczekał cierpliwie, aż ta cała szopka się zakończy i skinął na pożegnanie nowo poznanym. – Chodźmy tędy – zadecydował, ale przez pół uderzenia serca wypatrywał śladu sprzeciwu na twarzy Lumi, jakby powoli akceptując jej towarzystwo.
pole: 21
– Pytać cię, czy chcesz tam iść? – spojrzał na nią krytycznie. – A co ty wielka księżna, hrabianka, czy inna taka, że o zgodę mam pytać? To ty się do mnie przykleiłaś, nie ja do ciebie – odparł, butnie zadzierając, nieco za bardzo nosa. Świadom tego, że przesadził, opuścił nieznacznie brodę, nie chcąc uchodzić za większego, niż w istocie był dupka. Westchnął i rozłożył dłonie, bezradny na jej apele o ostrożności. – Nisse, a teraz jeśli jaśnie oświecona wyraża taką chęć, chodźmy sprawdzić te dźwięki, bo na moje ucho to tylko dziecko, a nie żadna mantikora. – Jasno zadeklarował swoje czyny i nie oglądając się na Lumikki poszedł.
Ruda czupryna włosów kontrastowała na tle otoczenia, a owal zasmarkanej twarzy upewniał w przekonaniu, że to dziecko, nie żaden potwór. Jego głos, co było naturalne, świadczył, że od dłuższego czasu błądzi w poszukiwaniu, jak się okazało matki. Gdy rudowłosy podszedł do kobiety i wtulił się w nią jak kocie do maki Arthur spojrzał z pewną satysfakcją na oblicze Lumi uśmiechając się nieznacznie. Słowa dzieciaka, były jednak tym, co zmusiło go do rozejrzenia się po okolicy, a ta, chociaż niekorzystna dla malca dla dorosłego obdarzonego całkiem pokaźnym wzrostem nie była tak nieprzejrzysta. Aczkolwiek nie dziwił się, że ten zgubił się w tej plątaninie krzewów i zarośli. Faktycznie teren sprzyjał maskowaniu nawet niezamierzonemu, gdyby nie jego wołanie o pomoc zapewne przeszliby obok nieświadomi, jego obecności. Pozostawił towarzyszce podróży tę sposobność do wykazania się i zapewnienia chłopca, że zajmą się nim. On w tym czasie zaczął pilniej, niż dotychczas rozglądać się.
Odszedł na kilkanaście metrów, błądząc wśród zarośli, mając cichą nadzieję, że natknie się na jakiś ślad świadczący o obecności człowieka. Nie minęło dziesięć minut, tak w przybliżeniu zakładał, a błękit spojrzenia natrafił na schyloną postać kobiety. Gwizdnął do Lumi i kiwnął ręką, dając znać, aby podeszła.
– Twoja mama? – zapytał chłopca, gdy zbliżyli się do nieznajomej. Chociaż nie musiał długo czekać na odpowiedź, bo tak mina dziecka, jak i jego rodzicielki wskazywała, że pytanie było zbędne. Pozwolił, aby to kobiety wymieniły się dzieckiem, on natomiast rozejrzał się po okolicy i uznał, że jedna ze ścieżek przyciąga go bardziej od reszty. Poczekał cierpliwie, aż ta cała szopka się zakończy i skinął na pożegnanie nowo poznanym. – Chodźmy tędy – zadecydował, ale przez pół uderzenia serca wypatrywał śladu sprzeciwu na twarzy Lumi, jakby powoli akceptując jej towarzystwo.
pole: 21
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:46
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k15' : 7
#1 'k100' : 90
--------------------------------
#2 'k15' : 7
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:46
Zdawało się, że przejdą płynnie z jednych kłopotów w drugie. Lumikki była o krok od stwierdzenia, że są na tym świecie osoby jeszcze mniej odpowiedzialne, niż ona sama. Robiła jedynie wielkie oczy, z każdym słowem, które wypływało z ust mężczyzny, na nieszczęście spotkanego tego dnia przy brzegu jeziora. Szczerze wątpiła, czy straciłaby cokolwiek, idąc dalej samej i pomstując wciąż na Tomasa. Nawet on zdawał się obecnie o wiele milszy jej wspomnieniom. Zacisnęła pięści ze złością, a na jej twarzy pojawił się różowy odcień, który ciężko było zidentyfikować – czy był wynikiem chłodu szczypiącego skórę, czy też emocji wypływających z drobnego ciała opatulonego szczelnie płaszczem. Była gotowa przysiąc, że jeszcze jedno słowo, a dokona na „Nisse” rękoczynów.
– A żebyś wiedział, panie mądry… – Wyszeptała do siebie, jemu zaś posłała złośliwy uśmiech, drepcząc tuż za plecami przypominającymi obecnie bardziej tarczę strzelniczą idealną do przetestowania któregoś z zaklęć. Każde z jego słów okraszała stosownym wykrzywieniem warg i zmarszczeniem nosa. Wszystko z dbałością o to, aby przypadkiem nie dostrzegł haniebnego procederu. – Żebym ja zaraz czegoś tobie nie przykleiła do gęby… – wymamrotała przez zaciśnięte zęby, maskując pomstę kaszlnięciem w rękaw wierzchniego odzienia. Mimo tego, wciąż za nim podążała, wiedziona odgłosami, które dochodziły od pewnego czasu z pobliskich zarośli.
Miast potwora dostrzegła rude kosmyki i twarz dziecka, które było wyraźnie przerażone i obsmarkane niemal po sam pas. Odetchnęła z ulgą, jednak nie zamierzała przyznać racji Nisse. Wciąż w jej oczach postępował zupełnie nieodpowiedzialnie. Przez chwilę w milczeniu obserwowała poczynania chłopca, który zgubił matkę. Dopiero, gdy ten przytulił się do niej, zrozumiała, że wciąż zaciska pięści w złości. Poluzowała palce niemal natychmiast, mimowolnie układając je na głowie dziecka. Nie należała do nieczułych – zwłaszcza gdy chodziło o tak ważkie sprawy. Podniosła w końcu swe oczy na towarzysza z pytaniem wyraźnie malującym się na twarzy. Gdzie powinni zacząć szukać matki chłopca?
– Już, spokojnie… zaraz ci pomożemy. – Chciała uspokoić malca, dodatkowo gładząc zimne włosy na samym czubku jego głowy. Postanowiła jednak, że tym razem odda inicjatywę Nisse, gdyż ten od samego początku aż rwał się do poszukiwań źródła nawoływania. Śledziła go jednak ciągle, by w razie potrzeb pójść jego śladem. Obawiała się, że matka dziecka odeszła na tyle daleko, iż będą musieli wrócić z malcem do miasta i zadbać o to, aby to odpowiednie służby zajęły się poszukiwaniami. Mimo niepewności, sytuacja zaczęła układać się po ich myśli, a odnalezienie kobiety nie trwało wyjątkowo długo. Słysząc gwizd i widząc ruch ręki, podążyła w wyznaczonym kierunku.
– Chyba się udało?- rzuciła pytająco w stronę dziecka i udała się, by zamienić słowo z jego matką. Nigdy wcześniej nie widziała takiego natężenia emocji malującego się na twarzach zarówno chłopca jak i kobiety, choć ta wyraźnie skarciła go za nierozwagę poruszania się samodzielnie po lesistym terenie. Dziękując jednak za pomoc, nieznajoma wcisnęła jej zawiniątko z roślinami, które Lumi z początkowym oporem, ale jednak przyjęła, chowając do bocznej kieszonki plecaka.
Idąc w stronę Nisse złapała się na myśli, że być może postąpiła wobec niego wyjątkowo nieprzyjemnie i powinna bardziej uważać na słowa, jednak po kilku minutach myśl ta stopniała niczym pierwszy śnieg, a zacięcie powróciło na jej twarz. Wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie, naburmuszyła się jeszcze, gdyż znowu wydawał jej polecenia. A tego Lumikki nie potrafiła znieść. Kiwnęła mimo tego głową i pozwoliła mu iść przodem, nie odzywała się jednak ani słowem, wciąż żywiąc do niego pewną urazę.
Niestety, panna Oldenburg nie należała do osób potrafiących milczeć dłużej niż kilka chwil, więc z czasem poczęła szukać zaczepki. Schyliła się, dostrzegając leżące na ziemi utartej ścieżki drobne kamyczki żwiru. Idealne, by uczynić z nich precyzyjne pociski. Na pierwszy test nie czekała zbyt długo, wystrzelając spomiędzy palców białą grudkę wprost w ucho mężczyzny. Uradowana swoim postępowaniem, zachichotała i wystrzeliła kolejną drobinę, tym razem koloru beżowego.
– A żebyś wiedział, panie mądry… – Wyszeptała do siebie, jemu zaś posłała złośliwy uśmiech, drepcząc tuż za plecami przypominającymi obecnie bardziej tarczę strzelniczą idealną do przetestowania któregoś z zaklęć. Każde z jego słów okraszała stosownym wykrzywieniem warg i zmarszczeniem nosa. Wszystko z dbałością o to, aby przypadkiem nie dostrzegł haniebnego procederu. – Żebym ja zaraz czegoś tobie nie przykleiła do gęby… – wymamrotała przez zaciśnięte zęby, maskując pomstę kaszlnięciem w rękaw wierzchniego odzienia. Mimo tego, wciąż za nim podążała, wiedziona odgłosami, które dochodziły od pewnego czasu z pobliskich zarośli.
Miast potwora dostrzegła rude kosmyki i twarz dziecka, które było wyraźnie przerażone i obsmarkane niemal po sam pas. Odetchnęła z ulgą, jednak nie zamierzała przyznać racji Nisse. Wciąż w jej oczach postępował zupełnie nieodpowiedzialnie. Przez chwilę w milczeniu obserwowała poczynania chłopca, który zgubił matkę. Dopiero, gdy ten przytulił się do niej, zrozumiała, że wciąż zaciska pięści w złości. Poluzowała palce niemal natychmiast, mimowolnie układając je na głowie dziecka. Nie należała do nieczułych – zwłaszcza gdy chodziło o tak ważkie sprawy. Podniosła w końcu swe oczy na towarzysza z pytaniem wyraźnie malującym się na twarzy. Gdzie powinni zacząć szukać matki chłopca?
– Już, spokojnie… zaraz ci pomożemy. – Chciała uspokoić malca, dodatkowo gładząc zimne włosy na samym czubku jego głowy. Postanowiła jednak, że tym razem odda inicjatywę Nisse, gdyż ten od samego początku aż rwał się do poszukiwań źródła nawoływania. Śledziła go jednak ciągle, by w razie potrzeb pójść jego śladem. Obawiała się, że matka dziecka odeszła na tyle daleko, iż będą musieli wrócić z malcem do miasta i zadbać o to, aby to odpowiednie służby zajęły się poszukiwaniami. Mimo niepewności, sytuacja zaczęła układać się po ich myśli, a odnalezienie kobiety nie trwało wyjątkowo długo. Słysząc gwizd i widząc ruch ręki, podążyła w wyznaczonym kierunku.
– Chyba się udało?- rzuciła pytająco w stronę dziecka i udała się, by zamienić słowo z jego matką. Nigdy wcześniej nie widziała takiego natężenia emocji malującego się na twarzach zarówno chłopca jak i kobiety, choć ta wyraźnie skarciła go za nierozwagę poruszania się samodzielnie po lesistym terenie. Dziękując jednak za pomoc, nieznajoma wcisnęła jej zawiniątko z roślinami, które Lumi z początkowym oporem, ale jednak przyjęła, chowając do bocznej kieszonki plecaka.
Idąc w stronę Nisse złapała się na myśli, że być może postąpiła wobec niego wyjątkowo nieprzyjemnie i powinna bardziej uważać na słowa, jednak po kilku minutach myśl ta stopniała niczym pierwszy śnieg, a zacięcie powróciło na jej twarz. Wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie, naburmuszyła się jeszcze, gdyż znowu wydawał jej polecenia. A tego Lumikki nie potrafiła znieść. Kiwnęła mimo tego głową i pozwoliła mu iść przodem, nie odzywała się jednak ani słowem, wciąż żywiąc do niego pewną urazę.
Niestety, panna Oldenburg nie należała do osób potrafiących milczeć dłużej niż kilka chwil, więc z czasem poczęła szukać zaczepki. Schyliła się, dostrzegając leżące na ziemi utartej ścieżki drobne kamyczki żwiru. Idealne, by uczynić z nich precyzyjne pociski. Na pierwszy test nie czekała zbyt długo, wystrzelając spomiędzy palców białą grudkę wprost w ucho mężczyzny. Uradowana swoim postępowaniem, zachichotała i wystrzeliła kolejną drobinę, tym razem koloru beżowego.
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:46
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 82
'k100' : 82
Arthur Mortensen
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:47
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Obserwując, jak szła z malcem za rączkę, jak troskliwie się nim zajmowała i otoczyła opieką, poczuł, że niegrzecznie się wobec niej zachował, naskakując i niejako wyładowując na niej swoją frustrację. To było zdecydowanie niepotrzebne z jego strony, a przynajmniej taka myśl przemknęła przez umysł Arthura, którego jedynie z pozoru nie poruszyło szczęśliwe zakończenie „poszukiwań”. Widział, że matka rudowłosego brzdąca wręcza coś Lumi, lecz udał, że tego nie dostrzega. Nie miał zamiaru pytać, co dostała, bo po prawdzie mógł się domyślić zawartości woreczka. Oczywiście ta nagła skrucha raczej nie zagościłaby, gdyby chociaż jedno ze zdań, które półgłosem mamrotała, przed znalezieniem chłopca dotarłoby do uszu przemytnika. Ale może to i lepiej? Wszakże wówczas, w kłótni i krzykach, mogliby najzwyczajniej w świecie nie usłyszeć wołania o pomoc.
Z nieco mniej butnym nastawieniem pokonywali dalszą drogę. Nie wiedział, dlaczego intuicja podpowiadała mu właśnie ten kierunek, ale podświadomie czuł, że nie warto takich sygnałów ignorować. Doświadczenie, doświadczeniem, jednak i ono nakazywało w niektórych decyzjach zaufać przeczuciu. Żyjąc w świecie pełnym magii, to wręcz wydaje się oczywiste i naturalne, a pewnych zjawisk nawet uczeni nie potrafili wyjaśnić.
Nie spieszył się, to z pewnej obawy o kondycję Lumi, a raczej: „księżniczki” jak postanowił ją w myślach nazywać. Być może wynikało to z pewnej troski względem niej i tego, że chwyciła go za serce reprezentowaną postawą wobec dziecka? Nie widział sensu analizowania tego, po prostu chciał skruszyć ten mur złożony z kąśliwości i wzajemnej podejrzliwości. Zdani tylko na siebie w tych poszukiwaniach musieli zacząć sobie ufać jeśli naturalnie, chcieli odnieść jakikolwiek sukces. Rozglądał się uważnie po okolicy, licząc, że ot zaginiona kolekcja nagle wpadnie mu w oczy. Naiwność miała swoje plusy, dostrzegł kilka jadalnych grzybów, a także owoców leśnych. Jednakże nie było śladu po jajach, mina mu jednak nie zrzedła, raźno kroczył przed siebie, od czasu pochylając się, by dostrzec, co skrywają gałęzie krzaków. Miał wrażenie, że i Lumikki robi dokładnie to samo.
Przenikliwy ból nagle odczuwalny w prawym uchu, a spotęgowany chichotem sprawił, że szybko począł żałować swych wyrzutów. Kolejny pocisk, tym razem w nieosłoniętą przed wiatrem szyję, syknął przez zaciśnięte zęby i zerwał się szybko, by doskoczył do niej, wytrącając z ręki pozostałe kamyczki, bez przesadnej siły, ale precyzyjnie. Mierzył ją surowym spojrzeniem błękitnych oczu, oddychając głęboko. Czuł w nozdrzach drapiącą woń lekkich perfum, co dodatkowo go zirytowało. Po chwili cofnął się o krok w tył i pokręcił jedynie głową w bezradny na jej psoty. Chciał wznowić wędrówkę, jednak w tym momencie usłyszał trzask łamanych gałęzi, a zaraz później dostrzegł zarys sylwetki. Stojąc u boku Lumi przeklął pech, jaki ich prześladował, krótko, acz dobitnie. Spojrzał na nią przytomnie, a w oczach czaiła się niema prośba współpracy. W tym samym momencie nieznajomy – kolejny do kolekcji – wyszedł im na spotkanie.
– Witaj, wszystko w porządku, potrzebujesz pomocy? – zapytał mierząc berserkera uważnym spojrzeniem. W życiu już natrafiał na nich i miał wyobrażenie, jak niebezpieczni to ludzie.
pole: 30
Z nieco mniej butnym nastawieniem pokonywali dalszą drogę. Nie wiedział, dlaczego intuicja podpowiadała mu właśnie ten kierunek, ale podświadomie czuł, że nie warto takich sygnałów ignorować. Doświadczenie, doświadczeniem, jednak i ono nakazywało w niektórych decyzjach zaufać przeczuciu. Żyjąc w świecie pełnym magii, to wręcz wydaje się oczywiste i naturalne, a pewnych zjawisk nawet uczeni nie potrafili wyjaśnić.
Nie spieszył się, to z pewnej obawy o kondycję Lumi, a raczej: „księżniczki” jak postanowił ją w myślach nazywać. Być może wynikało to z pewnej troski względem niej i tego, że chwyciła go za serce reprezentowaną postawą wobec dziecka? Nie widział sensu analizowania tego, po prostu chciał skruszyć ten mur złożony z kąśliwości i wzajemnej podejrzliwości. Zdani tylko na siebie w tych poszukiwaniach musieli zacząć sobie ufać jeśli naturalnie, chcieli odnieść jakikolwiek sukces. Rozglądał się uważnie po okolicy, licząc, że ot zaginiona kolekcja nagle wpadnie mu w oczy. Naiwność miała swoje plusy, dostrzegł kilka jadalnych grzybów, a także owoców leśnych. Jednakże nie było śladu po jajach, mina mu jednak nie zrzedła, raźno kroczył przed siebie, od czasu pochylając się, by dostrzec, co skrywają gałęzie krzaków. Miał wrażenie, że i Lumikki robi dokładnie to samo.
Przenikliwy ból nagle odczuwalny w prawym uchu, a spotęgowany chichotem sprawił, że szybko począł żałować swych wyrzutów. Kolejny pocisk, tym razem w nieosłoniętą przed wiatrem szyję, syknął przez zaciśnięte zęby i zerwał się szybko, by doskoczył do niej, wytrącając z ręki pozostałe kamyczki, bez przesadnej siły, ale precyzyjnie. Mierzył ją surowym spojrzeniem błękitnych oczu, oddychając głęboko. Czuł w nozdrzach drapiącą woń lekkich perfum, co dodatkowo go zirytowało. Po chwili cofnął się o krok w tył i pokręcił jedynie głową w bezradny na jej psoty. Chciał wznowić wędrówkę, jednak w tym momencie usłyszał trzask łamanych gałęzi, a zaraz później dostrzegł zarys sylwetki. Stojąc u boku Lumi przeklął pech, jaki ich prześladował, krótko, acz dobitnie. Spojrzał na nią przytomnie, a w oczach czaiła się niema prośba współpracy. W tym samym momencie nieznajomy – kolejny do kolekcji – wyszedł im na spotkanie.
– Witaj, wszystko w porządku, potrzebujesz pomocy? – zapytał mierząc berserkera uważnym spojrzeniem. W życiu już natrafiał na nich i miał wyobrażenie, jak niebezpieczni to ludzie.
pole: 30
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:47
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k15' : 6
'k15' : 6
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:47
W końcu bawiła się wyśmienicie, zapominając o wcześniejszych problemach, a skupiając się zupełnie na uprzykrzaniu dalszej podróży swemu towarzyszowi. Kamyczków miała sporo, ściskając je w drobnej pięści i nie pozwalając, by uciekły. Nie teraz, gdy humor powoli wracał na jej oblicze, a śmiech stawał się coraz odważniejszy. Trafiała za każdym razem, nie musiała nawet wyjątkowo pomagać sobie magią, by drobne pociski znaczyły bezbłędnie skórę Nisse drobnymi czerwonymi kropkami stłuczeń. Miała jedynie nadzieję, że mężczyzna jest na tyle rozkojarzony, by trwał w błogiej niewiedzy jeszcze jakiś czas, pozwalając jej kontynuować niecny proceder. Lumikki bywała złośliwa – zwłaszcza, gdy ktoś próbował traktować ją podobnie lub uznawał za niepoważną smarkulę. W tym momencie była skłonna stwierdzić, że za wszystkie krzywdy, których doznała z jego strony, należy mu się trochę nieprzyjemności. Bardzo szybko pozbyła się wyrzutów sumienia, ponownie zanosząc się piskliwym, zduszonym w ostatniej chwili śmiechem.
W końcu wydawało się też, że idą dobrą, bezpieczną ścieżką. Miała szczerą nadzieję, że limit atrakcji tego dnia został zupełnie wyczerpany i dotrą do jaja bez większych problemów. Co wtedy zrobi? Zapewne będzie próbowała przekabacić go, by oddał jej cenny przedmiot i czuł się przy tym zobowiązany, by jeszcze przeprosić za swoją uciążliwość. Niestety, myśli Lumikki były jednym, a sama chęć Nisse drugim. Podniosła oczy gwałtownie, gdy usłyszała dźwięk niezadowolenia i nagłą zmianę rytmu kroków. Przyglądała się męskiej sylwetce ze zdziwieniem, jakby wpół nieprzytomna, gdyż wyrwał ją z transu doskonałej zabawy. Poczuła szczypanie w palcach, gdy dłoń Nisse świsnęła jej przed nosem i wyrzuciła w powietrze resztę cennych drobin. Złapała się teatralnie za same opuszki i z wściekłą miną krzyknęła przeraźliwie.
– Czyś ty zmysły postradał? Nie ruszaj mnie! Prawie wybiłeś mi palce! – Nie był nawet blisko zrobienia jej jakiejkolwiek krzywdy, jednak Oldenburg nie zamierzała dać za wygraną. Przez chwilę nabrała ogromnej chęci na odwet, zamachnęła się więc i zamarła. Przeanalizowała całą sytuację, to gdzie teraz właściwie się znajdowała oraz zrozumiała jeden niewielki szczegół – wcale nie znała Nisse. Nie miała ani krztyny wyobrażenia o tym, jaki efekt przyniesie tak gwałtowna reakcja z jej strony i czy nie skończy w rezultacie na dnie jeziora lub zapomniana w najgłębszych zakamarkach tutejszych lasów. Mógł być całkiem sympatyczny, mogła kojarzyć go z wcześniejszych spotkań, jednak wolała nie wiedzieć, jaka prawda skrywała się pod jego marynarską blond czupryną. Zdegustowana opuściła dłoń gotową do wymierzenia siarczystego policzka i wsunęła ją w ciepłą kieszeń.
– Możemy już iść dalej? – wymamrotała i schowała twarz w kołnierz płaszcza. Widziała, że również on zrezygnował z dalszego drążenia tematu i nie uraczył jej żadnym niewybrednym słowem. Poniekąd odetchnęła z ulgą. Niestety okazało się, że jak niemożliwe jest, by w jednym dniu napotkać huldrę i zagubione dziecko, tak spotkanie kolejnej przeszkody zakrawać mogło już o jawną kpinę ze strony bogów. Początkowo nie wiedziała, co się dzieje, jednak powędrowała wzrokiem w stronę twarzy Nisse. Nie potrzebowała wyjątkowo długo studiować jego gestu, podjęła w lot, że kolejny raz nie znajdują się w najlepszej sytuacji.
Trzask gałęzi i szelest towarzyszyły pojawieniu się nieznajomego mężczyzny – mocno wzburzonego, w oczach którego czaił się szał.
Berserk…
Z dwojga złego, zatęskniła za ogoniastą panną.
– Na Odyna… – jęknęła przerażona, natychmiast cofając się o krok i chcąc nie chcąc przyklejając do Nisse. – Tyl… tylko spokojnie. – Uśmiechnęła się nerwowo do berserka. – My tylko przechodzimy… – Nie sądziła, aby gniew pozwalał, by jakiekolwiek ze słów docierało do jego świadomości. W tym momencie najgorszym co mogli zrobić, było dodatkowe rozjuszenie mężczyzny.
W końcu wydawało się też, że idą dobrą, bezpieczną ścieżką. Miała szczerą nadzieję, że limit atrakcji tego dnia został zupełnie wyczerpany i dotrą do jaja bez większych problemów. Co wtedy zrobi? Zapewne będzie próbowała przekabacić go, by oddał jej cenny przedmiot i czuł się przy tym zobowiązany, by jeszcze przeprosić za swoją uciążliwość. Niestety, myśli Lumikki były jednym, a sama chęć Nisse drugim. Podniosła oczy gwałtownie, gdy usłyszała dźwięk niezadowolenia i nagłą zmianę rytmu kroków. Przyglądała się męskiej sylwetce ze zdziwieniem, jakby wpół nieprzytomna, gdyż wyrwał ją z transu doskonałej zabawy. Poczuła szczypanie w palcach, gdy dłoń Nisse świsnęła jej przed nosem i wyrzuciła w powietrze resztę cennych drobin. Złapała się teatralnie za same opuszki i z wściekłą miną krzyknęła przeraźliwie.
– Czyś ty zmysły postradał? Nie ruszaj mnie! Prawie wybiłeś mi palce! – Nie był nawet blisko zrobienia jej jakiejkolwiek krzywdy, jednak Oldenburg nie zamierzała dać za wygraną. Przez chwilę nabrała ogromnej chęci na odwet, zamachnęła się więc i zamarła. Przeanalizowała całą sytuację, to gdzie teraz właściwie się znajdowała oraz zrozumiała jeden niewielki szczegół – wcale nie znała Nisse. Nie miała ani krztyny wyobrażenia o tym, jaki efekt przyniesie tak gwałtowna reakcja z jej strony i czy nie skończy w rezultacie na dnie jeziora lub zapomniana w najgłębszych zakamarkach tutejszych lasów. Mógł być całkiem sympatyczny, mogła kojarzyć go z wcześniejszych spotkań, jednak wolała nie wiedzieć, jaka prawda skrywała się pod jego marynarską blond czupryną. Zdegustowana opuściła dłoń gotową do wymierzenia siarczystego policzka i wsunęła ją w ciepłą kieszeń.
– Możemy już iść dalej? – wymamrotała i schowała twarz w kołnierz płaszcza. Widziała, że również on zrezygnował z dalszego drążenia tematu i nie uraczył jej żadnym niewybrednym słowem. Poniekąd odetchnęła z ulgą. Niestety okazało się, że jak niemożliwe jest, by w jednym dniu napotkać huldrę i zagubione dziecko, tak spotkanie kolejnej przeszkody zakrawać mogło już o jawną kpinę ze strony bogów. Początkowo nie wiedziała, co się dzieje, jednak powędrowała wzrokiem w stronę twarzy Nisse. Nie potrzebowała wyjątkowo długo studiować jego gestu, podjęła w lot, że kolejny raz nie znajdują się w najlepszej sytuacji.
Trzask gałęzi i szelest towarzyszyły pojawieniu się nieznajomego mężczyzny – mocno wzburzonego, w oczach którego czaił się szał.
Berserk…
Z dwojga złego, zatęskniła za ogoniastą panną.
– Na Odyna… – jęknęła przerażona, natychmiast cofając się o krok i chcąc nie chcąc przyklejając do Nisse. – Tyl… tylko spokojnie. – Uśmiechnęła się nerwowo do berserka. – My tylko przechodzimy… – Nie sądziła, aby gniew pozwalał, by jakiekolwiek ze słów docierało do jego świadomości. W tym momencie najgorszym co mogli zrobić, było dodatkowe rozjuszenie mężczyzny.
Prorok
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:47
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Figlarny kaptur boskiej kpiny niewątpliwie okrył was salwą niespodziewanych wydarzeń, niefortunnych spotkań, których ironia zdawała się nieomal umyślnie wypływać z rozszerzonej w uśmiechu paszczy losu, w tak krótkim czasie stawiając na waszej drodze coraz to nowe niedorzeczności. Pomimo równie barwnego wachlarza zdarzeń nie mogliście jednak dotąd narzekać na szczególnego pecha, zarówno z przewrotnej zasadzki huldry, jak również z wiążących poszukiwań, w trakcie których chłopiec wydawał z siebie co chwilę stłumione odgłosu szlochu, wycierając cieknącą z nosa wydzielinę w brudny, zielonkawy materiał kurtki, z wnyków zdarzeń udało wam się wydostać nadzwyczaj szybko, a nawet, można by sądzić – z pomyślnością. Wszystko oczywiście do czasu, w którym zza pobliskich krzaków do waszych uszu nie dotarło gardłowe pomrukiwanie, strudzony odgłos wysiłku, który, choć nadzwyczaj zwierzęcy, stawiał na waszej drodze przeszkodę zdecydowanie trudniejszą, niż zbłąkane stworzenie.
Młody mężczyzna zatoczył się chwiejnie, stając naprzeciwko was i blokując jednocześnie wąską, kamienną ścieżkę prowadzącą wzdłuż obranego uprzednio wzniesienia – jego barczyste przedramiona porośnięte były gęstym, brązowym futrem, dłonie wyolbrzymione natomiast siłą niepełnej przemiany, zagięte niepokojąco, na pozór zakrzywionych, niedźwiedzich szponów. To, co szczególnie wyróżniało go jednak na tle ulegającego transformacji organizmu, to oczy – wciąż nadzwyczaj ludzkie, lśniące pośród ciemnej zieleni igliwia rozpaczliwym pragnieniem odwrotu, desperacką próbą zagarnięcia rękami ku sobie tych ostatnich, tlących się iskier spokoju, które pozwoliłyby mu pochwycić się, jak tratwy, stłumionego w piersi człowieczeństwa. Nieznajomy uchylił usta, jak gdyby pragnął poprosić was o pomoc, z głębi ściśniętego gardła nie wydobyły się jednak żadne słowa, jedynie niewyraźny, stłumiony w kołtun zlepek głosek, przypominający bardziej warczenie, niźli ludzką mowę.
Chociaż strach, jaki niewątpliwie wzbudzić mogło nieoczekiwane spotkanie, zdawał się osiąść, niby mgła, w otaczającej was przestrzeni, wybrzmiewając widmem narastającej grozy, nakazującej, zgodnie z wszelkimi odruchami rozsądku, przygotować się do natarcia lub uciec pospiesznie wzdłuż stromego, porośniętego iglakami zbocza, prowadzącego w dół doliny, ku błyszczącej w oddali tafli jeziora, berserker uparcie powstrzymywał się od pierwszego ataku, stał, jak gdyby rozdarty pomiędzy dwoma pragnieniami umykającego koordynacji umysłu, rozjuszony, acz z determinacją próbujący pochwycić się bariery emocjonalnej stabilności. Teraz, kiedy cała wasza trójka zamarła w nagłym bezruchu, wszelkie decyzje podejmować należało precyzyjnie, z rozwagą, żadne z was nie miało bowiem pewności, czy wasz kolejny ruch sprawi, że mężczyzna się uspokoi czy też, wręcz przeciwnie, tym silniej rozgoreje w nim wewnętrzne ognisko gniewu.
Jeżeli zdecydujecie się podjąć próbę uspokojenia mężczyzny, każdy z was wykonuje rzut kością k100 na charyzmę – działanie możecie uznać za udane jeżeli suma waszych rzutów przekroczy 100 (wliczając posiadane w charyzmie punkty statystyk). Powinniście wówczas wykonać dorzut kością k15 na kolejne poszlaki. W przypadku niepowodzenia, zakładacie, że nie udało wam się ujarzmić gniewu berserkera i ten rzuca się na was – każde z was może wówczas wykonać dorzut na dowolne zaklęcie, nie wykonujecie już natomiast w tej kolejce rzutu kością k15.
Młody mężczyzna zatoczył się chwiejnie, stając naprzeciwko was i blokując jednocześnie wąską, kamienną ścieżkę prowadzącą wzdłuż obranego uprzednio wzniesienia – jego barczyste przedramiona porośnięte były gęstym, brązowym futrem, dłonie wyolbrzymione natomiast siłą niepełnej przemiany, zagięte niepokojąco, na pozór zakrzywionych, niedźwiedzich szponów. To, co szczególnie wyróżniało go jednak na tle ulegającego transformacji organizmu, to oczy – wciąż nadzwyczaj ludzkie, lśniące pośród ciemnej zieleni igliwia rozpaczliwym pragnieniem odwrotu, desperacką próbą zagarnięcia rękami ku sobie tych ostatnich, tlących się iskier spokoju, które pozwoliłyby mu pochwycić się, jak tratwy, stłumionego w piersi człowieczeństwa. Nieznajomy uchylił usta, jak gdyby pragnął poprosić was o pomoc, z głębi ściśniętego gardła nie wydobyły się jednak żadne słowa, jedynie niewyraźny, stłumiony w kołtun zlepek głosek, przypominający bardziej warczenie, niźli ludzką mowę.
Chociaż strach, jaki niewątpliwie wzbudzić mogło nieoczekiwane spotkanie, zdawał się osiąść, niby mgła, w otaczającej was przestrzeni, wybrzmiewając widmem narastającej grozy, nakazującej, zgodnie z wszelkimi odruchami rozsądku, przygotować się do natarcia lub uciec pospiesznie wzdłuż stromego, porośniętego iglakami zbocza, prowadzącego w dół doliny, ku błyszczącej w oddali tafli jeziora, berserker uparcie powstrzymywał się od pierwszego ataku, stał, jak gdyby rozdarty pomiędzy dwoma pragnieniami umykającego koordynacji umysłu, rozjuszony, acz z determinacją próbujący pochwycić się bariery emocjonalnej stabilności. Teraz, kiedy cała wasza trójka zamarła w nagłym bezruchu, wszelkie decyzje podejmować należało precyzyjnie, z rozwagą, żadne z was nie miało bowiem pewności, czy wasz kolejny ruch sprawi, że mężczyzna się uspokoi czy też, wręcz przeciwnie, tym silniej rozgoreje w nim wewnętrzne ognisko gniewu.
Jeżeli zdecydujecie się podjąć próbę uspokojenia mężczyzny, każdy z was wykonuje rzut kością k100 na charyzmę – działanie możecie uznać za udane jeżeli suma waszych rzutów przekroczy 100 (wliczając posiadane w charyzmie punkty statystyk). Powinniście wówczas wykonać dorzut kością k15 na kolejne poszlaki. W przypadku niepowodzenia, zakładacie, że nie udało wam się ujarzmić gniewu berserkera i ten rzuca się na was – każde z was może wówczas wykonać dorzut na dowolne zaklęcie, nie wykonujecie już natomiast w tej kolejce rzutu kością k15.
Arthur Mortensen
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:48
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Błękit spokojnego spojrzenia mierzył ją uważnie, gdy z wąskich ust wyleciały słowa. Te niby kamyczki, którymi rzucała weń, jeszcze przed momentem uderzyły go nawet mocniej, niżby się tego mógł spodziewać, zaskakująco. Lekki grymas irytacji przemknął ulotnie przez opanowaną twarz marynarza, który wychowywany był przez kobietę, więc siłą rzeczy nabrał szacunku do nich i daleki był od postrzegania ich stereotypowo, jako ozdobę w towarzystwie lub inwestycję już nie mówiąc o politycznych mariażach. Zawsze, gdy myślał o ewentualnym związku, pragnął, aby ten opierał się na miłości i pewnym partnerstwie, wszakże przyjaźń i idące za nim zaufanie to podstawy udanej relacji. Co prawda nie musiał się martwić układami politycznymi i innymi koneksjami, był szarą myszką wśród wielkich „panów” i nie na jego głowę te całe zawiłości. Acz w swej makówce doszedł do wniosku, że to całkiem przykre, takie postępowanie.
Westchnął głęboko i z politowaniem spojrzał na „Księżniczkę” przypominającą w tej chwili, bardziej upartą kobyłę, niżeli jakąś szlachciankę i tak zapewne było. Tylko potrafiła się rządzić, zadzierać nosek i wydawać polecenia myśląc, że jest niby lepsza od niego, a w rzeczywistości, to nigdy nie stała obok szlachetnie urodzonej. Pokręcił głową i nic już nie powiedział.
Niedźwiedzio-człek, był jednym z ostatnich na liście niespodzianek, na które chciałby się w jej towarzystwie natknąć. Samemu i owszem rozmawiał nieraz z berserkerami i po piwku zdarzyło się wypić, lecz wiedział, że ci są wyjątkowo drażliwi i szybko wpadają w gniew, a idąc w parze z tą rozkapryszoną babą, miał świadomość, iż jedno niebaczne posunięcie i skończą rozszarpani na kawałeczki. Jak to jest możliwe, że ktoś może być, aż tak denerwujący? Pomijając solidnego pecha w jej towarzystwie, to miał wrażenie, że bogowie mieli niezły ubaw, oglądając ich poczynania. On sam zapewne bawiłby się przednio, oglądając ten cały teatrzyk z bezpiecznej odległości. Niestety, byli skazani na siebie.
Słowa rzucone na poczekaniu zaowocowały tak jego jak i Lumikki, gdyż mężczyzna nie wykonał żadnego agresywnego ruchu w ich stronę. Wziął to za przejaw dobrej woli od bogów, lecz lęk potęgowany nagłą grozą, która zalała okolicę, niby gęsta mgła sprawił, że ciało zamarło w bezruchu. Dopiero gdy poczuł obok siebie księżniczkę, bańka strachu wymieszanego z paniką pękła. Ujął dziewczynę za rękę, delikatnie pamiętając, że kilka minut temu tą samą dłonią zamachnął się na nią. Teraz jednak dotyk był zdecydowanie przyjemniejszy i pokrzepiający. Wyczuwalna stanowczość dawała do zrozumienia, że to on stanie pomiędzy nią, a kudłatym facetem. Ostrożnie, jakby stąpając po niepewnej tafli jeziora skutego pierwszym mrozem łukiem okrążali berserkera. Podatny widać na wcześniej rzucone słowa nie przejawiał agresywniejszej postawy, zapewne ignorując ich, tudzież tolerując, na jedno wychodziło, byli bezpieczni jeśli tak można to określić. Chociaż samo słowo przez myśl długo jeszcze mu nie przeszło. Musieli pokonać kilkadziesiąt metrów, nim strach w zupełności opuścił jego umysł, a wzrokiem odnalazł twarz Lumi. Zrozumiał momentalnie, że trzyma dziewczynę w dalszym ciągu za rękę i szybko zmitygował się, puszczając ją.
Odetchnął z ulgą, lecz lekki rumieniec na ogorzałych od słońca policzkach nie znikał. Spuścił wzrok niespiesznie i niechętnie, a lekki cień uśmiechu igrał w kącikach ust, jakby czekając na sygnał, by podnieść kurtynę wesołości. Hamował się, obawiając w pewnym względzie reakcji towarzyszki. Nie wiedział, jak ta reaguje na sytuacje stresowe i wolał jej już niczym nie drażnić.
– Udało się nam – stwierdził fakt, że dalej oddychali.
pole: 38
Westchnął głęboko i z politowaniem spojrzał na „Księżniczkę” przypominającą w tej chwili, bardziej upartą kobyłę, niżeli jakąś szlachciankę i tak zapewne było. Tylko potrafiła się rządzić, zadzierać nosek i wydawać polecenia myśląc, że jest niby lepsza od niego, a w rzeczywistości, to nigdy nie stała obok szlachetnie urodzonej. Pokręcił głową i nic już nie powiedział.
Niedźwiedzio-człek, był jednym z ostatnich na liście niespodzianek, na które chciałby się w jej towarzystwie natknąć. Samemu i owszem rozmawiał nieraz z berserkerami i po piwku zdarzyło się wypić, lecz wiedział, że ci są wyjątkowo drażliwi i szybko wpadają w gniew, a idąc w parze z tą rozkapryszoną babą, miał świadomość, iż jedno niebaczne posunięcie i skończą rozszarpani na kawałeczki. Jak to jest możliwe, że ktoś może być, aż tak denerwujący? Pomijając solidnego pecha w jej towarzystwie, to miał wrażenie, że bogowie mieli niezły ubaw, oglądając ich poczynania. On sam zapewne bawiłby się przednio, oglądając ten cały teatrzyk z bezpiecznej odległości. Niestety, byli skazani na siebie.
Słowa rzucone na poczekaniu zaowocowały tak jego jak i Lumikki, gdyż mężczyzna nie wykonał żadnego agresywnego ruchu w ich stronę. Wziął to za przejaw dobrej woli od bogów, lecz lęk potęgowany nagłą grozą, która zalała okolicę, niby gęsta mgła sprawił, że ciało zamarło w bezruchu. Dopiero gdy poczuł obok siebie księżniczkę, bańka strachu wymieszanego z paniką pękła. Ujął dziewczynę za rękę, delikatnie pamiętając, że kilka minut temu tą samą dłonią zamachnął się na nią. Teraz jednak dotyk był zdecydowanie przyjemniejszy i pokrzepiający. Wyczuwalna stanowczość dawała do zrozumienia, że to on stanie pomiędzy nią, a kudłatym facetem. Ostrożnie, jakby stąpając po niepewnej tafli jeziora skutego pierwszym mrozem łukiem okrążali berserkera. Podatny widać na wcześniej rzucone słowa nie przejawiał agresywniejszej postawy, zapewne ignorując ich, tudzież tolerując, na jedno wychodziło, byli bezpieczni jeśli tak można to określić. Chociaż samo słowo przez myśl długo jeszcze mu nie przeszło. Musieli pokonać kilkadziesiąt metrów, nim strach w zupełności opuścił jego umysł, a wzrokiem odnalazł twarz Lumi. Zrozumiał momentalnie, że trzyma dziewczynę w dalszym ciągu za rękę i szybko zmitygował się, puszczając ją.
Odetchnął z ulgą, lecz lekki rumieniec na ogorzałych od słońca policzkach nie znikał. Spuścił wzrok niespiesznie i niechętnie, a lekki cień uśmiechu igrał w kącikach ust, jakby czekając na sygnał, by podnieść kurtynę wesołości. Hamował się, obawiając w pewnym względzie reakcji towarzyszki. Nie wiedział, jak ta reaguje na sytuacje stresowe i wolał jej już niczym nie drażnić.
– Udało się nam – stwierdził fakt, że dalej oddychali.
pole: 38
Mistrz Gry
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:48
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k15' : 8
'k15' : 8
Bezimienny
Re: 10.10.2000 – Jezioro Sjøøye – A. Mortensen & Bezimienny: L. Oldenburg Pon 27 Lis - 17:49
Przeżyła chwile grozy – o ile nie wątpiła w swoją charyzmę i dar przekonywania, o tyle spotkanie z berserkiem wykraczało daleko poza jej wyobrażenia. Jeszcze moment wcześniej była gotowa użyć na swym towarzyszu zaklęcia Viðhlæjandi bądź Danzleikr – profilaktycznie, aby nauczył się, że panną Oldenburg nie można zadzierać, teraz jednak chęci na jakiekolwiek złośliwości odeszły od niej zupełnie, a zamiast nich na twarzy dziewczyny pojawiła się nieznana jej dotąd powaga. Cofnęła się jeszcze bardziej, by skryć za plecami Nisse, w ogóle nieprzygotowana na jakąkolwiek konfrontację z niedźwiedzim intruzem. Tym razem odebrało jej nawet mowę, więc nie uraczyła mężczyzny żadnym błyskotliwym stwierdzeniem, podkreślającym w jak głębokim i śmierdzącym szambie się znaleźli. Zupełnie bezrefleksyjnie poddała się jego decyzjom, nie próbowała kwestionować kolejnych ruchów, gdyż czuła, że na żołądku powoli zaciskały się jej kolejne metalowe obręcze. Zdawało się jej, że następujące minuty odwlekają jedynie nieuniknione spotkanie z rozjuszonym berserkiem.
Gdy Nisse chwycił jej dłoń, przyjęła gest jak coś oczywistego i zupełnie odpowiedniego w tym właśnie momencie. Namiastka bezpieczeństwa pozwoliła jej na oderwanie stopy od ziemi, niepewnie i bardzo ostrożnie, jednak z powoli rodzącą się nadzieją, iż może nie wszystko stracone. W ostatecznym rozrachunku, być może nie był aż taki zły – mógł ją rzucić na przód i nakazać, aby sama radziła sobie z włochatym jegomościem, jednak nie uczynił tego, pomimo wcześniejszych zwad.
Berserk przyglądał się im cały czas, jednak nie wykonywał żadnych niepokojących ruchów. Lumikki pragnęła jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, jednak musiała trzymać swe nerwy na wodzy i brnąć do przodu powoli, rytmem narzuconym przez jej towarzysza. Nie potrafiła oderwać wzroku od niecodziennego zjawiska – dopatrując się w twarzy nieznajomego jakichkolwiek oznak ewentualnej zmiany zdania i pragnienia ucapienia ich i zmasakrowania.
Natchnienie przyszło nagle, gdy dziewczyna przypomniała sobie jedną z kołysanek chętnie nuconych przez matkę, gdy mała Lumikki wpadała w histerię, bądź nie potrafiła zasnąć. Dziewczyna nieśmiało zaczęła wydobywać z pamięci spokojne nuty piosenki, zupełnie nie zwracając uwagi na treść, jednak nieco nerwowo cichymi pomrukami układając dobrze znaną melodię, jakby w nadziei, że i berserk doceni pomysłowość Astrid Oldenburg. Wyglądało na to, że i z tej hecy wyjdą cało. Dziewczyna odważyła się jednak na pełny oddech dopiero, gdy widmo zagrożenia zupełnie zniknęło im sprzed oczu.
– O bogowie… – odetchnęła z ulgą i poczuła lekkie szarpnięcie, gdy Nisse szybko wyswobodził rękę z chwytu. Przyglądała się jego twarzy przez kilka minut, z uśmieszkiem wyłapując podejrzaną czerwień policzków. Nie miała jednak siły, aby uszczypać go niemiłym komentarzem. Była zbyt przejęta ucieczką, która zakończyła się sukcesem.
– Udało się! – krzyknęła zupełnie pewnie i podskoczyła kilkukrotnie, by rozluźnić spięte mięśnie. – Och, widziałeś jaką miał minę? Rozszarpałby nas na strzępy. Nic by nie zostało, mówię ci! – Gestykulując zademonstrowała ruch rozszarpywania, po czym doskoczyła do Nisse i podarowała mu kuksańca w bok. – Och, no już, nie bocz się. Ostatecznie, muszę ci przyznać, że nie takim złym zrządzeniem losu było to, że na ciebie wpadłam. – Pozwoliła sobie, klepnąć go jeszcze w plecy i zachichotała wesoło. Dopiero, gdy uspokoiła falę pierwszej radości, miała sposobność, aby rozejrzeć się dookoła. Zupełnie nie wiedziała, kiedy znaleźli się obok kamiennego spadku, prowadzącego do niewielkiej niecki tuż za linią drzew. Gdzieś pomiędzy kamieniami matowym blaskiem odznaczało się coś, co zapewne kamieniem nie było.
– Jajo! – Dopadła szybko do granicy osuwiska i obejrzała się za siebie. – No chodź! Należy nam się! – Gestem zaprosiła Nisse, by podążył za nią. Powoli zsunęli się w miejsce, gdzie leżało jajo i w końcu mogli cieszyć się nagrodą, która zwieńczyła serię niefortunnych zdarzeń.
Następnym krokiem było przemyślenie, co powinni dalej uczynić z niecodziennym znaleziskiem.
Bezimienny i Arthur z tematu
Gdy Nisse chwycił jej dłoń, przyjęła gest jak coś oczywistego i zupełnie odpowiedniego w tym właśnie momencie. Namiastka bezpieczeństwa pozwoliła jej na oderwanie stopy od ziemi, niepewnie i bardzo ostrożnie, jednak z powoli rodzącą się nadzieją, iż może nie wszystko stracone. W ostatecznym rozrachunku, być może nie był aż taki zły – mógł ją rzucić na przód i nakazać, aby sama radziła sobie z włochatym jegomościem, jednak nie uczynił tego, pomimo wcześniejszych zwad.
Berserk przyglądał się im cały czas, jednak nie wykonywał żadnych niepokojących ruchów. Lumikki pragnęła jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, jednak musiała trzymać swe nerwy na wodzy i brnąć do przodu powoli, rytmem narzuconym przez jej towarzysza. Nie potrafiła oderwać wzroku od niecodziennego zjawiska – dopatrując się w twarzy nieznajomego jakichkolwiek oznak ewentualnej zmiany zdania i pragnienia ucapienia ich i zmasakrowania.
Natchnienie przyszło nagle, gdy dziewczyna przypomniała sobie jedną z kołysanek chętnie nuconych przez matkę, gdy mała Lumikki wpadała w histerię, bądź nie potrafiła zasnąć. Dziewczyna nieśmiało zaczęła wydobywać z pamięci spokojne nuty piosenki, zupełnie nie zwracając uwagi na treść, jednak nieco nerwowo cichymi pomrukami układając dobrze znaną melodię, jakby w nadziei, że i berserk doceni pomysłowość Astrid Oldenburg. Wyglądało na to, że i z tej hecy wyjdą cało. Dziewczyna odważyła się jednak na pełny oddech dopiero, gdy widmo zagrożenia zupełnie zniknęło im sprzed oczu.
– O bogowie… – odetchnęła z ulgą i poczuła lekkie szarpnięcie, gdy Nisse szybko wyswobodził rękę z chwytu. Przyglądała się jego twarzy przez kilka minut, z uśmieszkiem wyłapując podejrzaną czerwień policzków. Nie miała jednak siły, aby uszczypać go niemiłym komentarzem. Była zbyt przejęta ucieczką, która zakończyła się sukcesem.
– Udało się! – krzyknęła zupełnie pewnie i podskoczyła kilkukrotnie, by rozluźnić spięte mięśnie. – Och, widziałeś jaką miał minę? Rozszarpałby nas na strzępy. Nic by nie zostało, mówię ci! – Gestykulując zademonstrowała ruch rozszarpywania, po czym doskoczyła do Nisse i podarowała mu kuksańca w bok. – Och, no już, nie bocz się. Ostatecznie, muszę ci przyznać, że nie takim złym zrządzeniem losu było to, że na ciebie wpadłam. – Pozwoliła sobie, klepnąć go jeszcze w plecy i zachichotała wesoło. Dopiero, gdy uspokoiła falę pierwszej radości, miała sposobność, aby rozejrzeć się dookoła. Zupełnie nie wiedziała, kiedy znaleźli się obok kamiennego spadku, prowadzącego do niewielkiej niecki tuż za linią drzew. Gdzieś pomiędzy kamieniami matowym blaskiem odznaczało się coś, co zapewne kamieniem nie było.
– Jajo! – Dopadła szybko do granicy osuwiska i obejrzała się za siebie. – No chodź! Należy nam się! – Gestem zaprosiła Nisse, by podążył za nią. Powoli zsunęli się w miejsce, gdzie leżało jajo i w końcu mogli cieszyć się nagrodą, która zwieńczyła serię niefortunnych zdarzeń.
Następnym krokiem było przemyślenie, co powinni dalej uczynić z niecodziennym znaleziskiem.
Bezimienny i Arthur z tematu