:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
16.12.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – V. Sørensen & Bezimienny: V. Hallström
3 posters
Prorok
16.12.2000 – Park Ruchomych Rzeźb – V. Sørensen & Bezimienny: V. Hallström Pon 27 Lis - 17:12
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
16.12.2000
Park ruchomych rzeźb, oświetlony staranną iluzją słońca, chroniącą przed nieprzerwanym uściskiem nocy polarnej, rysował się kompozycją rzeźb odcinanych na tle pejzażu dumnego miasta. W pobliskiej, otaczającej scenerii odnalazł schronienie spokój, stający się przeciwieństwem wszechobecnego pośpiechu znanego z głównych, zatłoczonych arterii, wypełniających się przechodniami szukającymi ostatnich, wymaganych drobiazgów, niezbędnych do świętowania Jul. Kamienne, zaprawione magią sylwetki, okryte często śniegowym, przyległym puchem, przyciągnęły dziś Vivian Sørensen oraz Viljama Hallströma. Każde z nich początkowo nie miało wiedzy o swojej wzajemnej obecności; powód ich przyjścia stał się z kolei mglisty i znany tylko im samym. Nieważne, czy właśnie teraz szukali odrobiny wytchnienia i obcowania ze sztuką, czy przechodzili znanym im skrótem do prawdziwego celu własnej wędrówki. W stawianych naprędce krokach mogli nawet nie zwrócić swojej uwagi na zawieszone wokoło dekoracje i świeżą zmianę wystawy na dzieła przedstawiające legendarnego Julbocka, małych, poczciwych Nisse i wizerunki bogów. Jednymi z ozdób stały się przystrzyżone gałązki jemioł, owinięte krzykliwą, czerwoną wstążką. Koniec końców, ścieżki Vivian i Viljama niespodziewanie znalazły swój wspólny punkt; Viljam, zamiast przypływów obojętności lub zniesmaczenia powiązanego z klanem, który należał do przeciwnego przymierza i stracił dawną renomę, poczuł nagłą potrzebę rozpoczęcia rozmowy oraz, być może, poprawy nie najlepszych relacji pomiędzy ich rodzinami. Nie mógł mieć jednak świadomości, że wszystko tak naprawdę spowodowała uwieszona nad ich głowami jemioła, jedna z tych, nad którymi nie zapanowały dotychczas służby porządkowe.
Prorok nie kontynuuje rozgrywki. Zamieszczone poniżej kości mogą zostać wykorzystane w dowolnie wybranej kolejce, zgodnie z danymi ustaleniami graczy. Ze względu na wydarzenie prosimy o traktowanie rozgrywki jako jednej z priorytetowych.
1, 2 – okazuje się, że waszą uwagę zwraca ta sama rzeźba w Parku Kamiennych Rzeźb. Czy zdecydujecie się o niej porozmawiać?
3, 4 – czar, roztaczany przez jemiołę dosięga również Vivian. Bez względu na jej wcześniejszą, ewentualną niechęć, staje się bardziej skłonna do przełamania dystansu i chce lepiej poznać mężczyznę.
5, 6 – możliwe, że wasze zmysły płatają obecnie figle, jednak nie możecie pozbyć się pewnego wrażenia. W waszym odczuciu układ ruchomych rzeźb zaczął wskazywać wam drogę, zupełnie, jakby zachęcał do wspólnej przechadzki. Ruchy rąk oraz głów posągów przywiodą was prosto do podobizny Freji, bogini miłości.
Bezimienny
Magiczna kula słońca, pochwycona na kształt iluzyjnego kłębka i ściągnięta świetlistymi nićmi ku przechodniom, odkrywa pięknie malowany barwami codzienności obraz dnia. Osiada świetlistą łuną na ramionach przechodniów i choć sztucznie, wciąż jednak zagrzewa poła materiałów, wprawiając spacerowiczów w stan przyjemnego osowienia.
Spokój, wyrażany w niespiesznych wędrówkach i pojedynczych krokach, dokładnie i wyraźnie odciśniętych na świeżo rozłożonym dywanie śniegu, rozpościera swe wpływy i swą aurę wzdłuż alejek i gęstych drzew. Subtelnym uderzeniem zadowolenia smaga po twarzach spacerowiczów, by wreszcie dać się wchłonąć do ich serc wpierw przez płaszcze odzienia, później przez naturalne płótno skóry poruszających się sylwetek.
Park ruchomych rzeżb, jako punkt przestankowy, to idealne miejsce kontemplacji. Z jednej strony przestrzeń pełna życia i inspirująca, doceniana przez galdrów, z drugiej strony pełna intymności, chowająca przechodniów za zasłoną drzew, czy cieniem posągów.
Miejski ogród, dziś skąpany w świątecznym nastroju, jaśnieje licznymi rozbłyskami lampek, wstążek, czy innych, równie kolorowych motywów nawiązujących do Święta Jul. Serpentyny dekoracji uginają się tym samym w ich własnym ciężarze, a rozstawione wokół posążki drobnych Nisse, wychylają głowy znad śnieżnej otuliny. Obserwują bacznie każdy ruch.
Jego kończy się na skrzyżowaniu dróg, gdy zatrzymany przez potrzebę ustąpienia pierwszeństwa, zastyga w bierności. Chce przepuścić kobietę, spacerującą w przeciwnym do jego kierunku, gdy jednak w rysach delikatnej twarzy dostrzega znajomą łagodność, z niewiadomych przyczyn wraz z tym widokiem rodzi się w nim konieczność rozmowy.
Okruchy magii, wetknięte między igły gałązek przy jemiole, zasypują Vila kruszynami zaciekawienia. Podobnie jak drobiny śniegu, ciekawość i chęć kontaktu z wolna osiada przy tym na jego ramionach, zachęcając do przyjaznej pogawędki.
— Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Panno Sørensen. Co sprowadza Cię do parku o tej porze?.
Węzeł rozmowy zaciska się w uścisku sympatii.
Spokój, wyrażany w niespiesznych wędrówkach i pojedynczych krokach, dokładnie i wyraźnie odciśniętych na świeżo rozłożonym dywanie śniegu, rozpościera swe wpływy i swą aurę wzdłuż alejek i gęstych drzew. Subtelnym uderzeniem zadowolenia smaga po twarzach spacerowiczów, by wreszcie dać się wchłonąć do ich serc wpierw przez płaszcze odzienia, później przez naturalne płótno skóry poruszających się sylwetek.
Park ruchomych rzeżb, jako punkt przestankowy, to idealne miejsce kontemplacji. Z jednej strony przestrzeń pełna życia i inspirująca, doceniana przez galdrów, z drugiej strony pełna intymności, chowająca przechodniów za zasłoną drzew, czy cieniem posągów.
Miejski ogród, dziś skąpany w świątecznym nastroju, jaśnieje licznymi rozbłyskami lampek, wstążek, czy innych, równie kolorowych motywów nawiązujących do Święta Jul. Serpentyny dekoracji uginają się tym samym w ich własnym ciężarze, a rozstawione wokół posążki drobnych Nisse, wychylają głowy znad śnieżnej otuliny. Obserwują bacznie każdy ruch.
Jego kończy się na skrzyżowaniu dróg, gdy zatrzymany przez potrzebę ustąpienia pierwszeństwa, zastyga w bierności. Chce przepuścić kobietę, spacerującą w przeciwnym do jego kierunku, gdy jednak w rysach delikatnej twarzy dostrzega znajomą łagodność, z niewiadomych przyczyn wraz z tym widokiem rodzi się w nim konieczność rozmowy.
Okruchy magii, wetknięte między igły gałązek przy jemiole, zasypują Vila kruszynami zaciekawienia. Podobnie jak drobiny śniegu, ciekawość i chęć kontaktu z wolna osiada przy tym na jego ramionach, zachęcając do przyjaznej pogawędki.
— Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy, Panno Sørensen. Co sprowadza Cię do parku o tej porze?.
Węzeł rozmowy zaciska się w uścisku sympatii.
Vivian Sørensen
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Czasami miała wrażenie, że walczy o przegraną sprawę; przecież nikt tego od niej nie wymagał, a jednak dobre imię jej klanu jest dla niej priorytetem, a każdą krytykę odbiera zbyt personalnie.
Skrzypiący pod jej stopami śnieg w jakimś stopniu koił zdenerwowanie, które było naturalną koleją rzeczy po awanturze w sklepie jubilerskim. Święta Jul to również czas prezentów, także interes Sørensenów rozkwitał - duża ilość zamówień, mnóstwo klientów i sporo zamieszania. Podobno zawsze znajdzie choć jedna osoba, która wbrew świątecznej atmosferze, wszczyna kłótnie i wykrzykuje oskarżenia, zniechęcając tym samym resztę obecnych klientów.
Po takiej sytuacji jej dobry humor ulotnił się, ale nie zamierzała odpłynąć w krainę koszmarów bez walki, więc po wykonaniu wszystkich niezbędnych obowiązków, postanowiła udać się na długi spacer, dotlenić zmęczony umysł i zregenerować siły. Mimo późnej pory nie zmieniała się w kota - zimą czyniła to znacznie rzadziej; mroźny śnieg między opuszkami łapek to nic przyjemnego. W ludzkiej postaci wystarczyło ubrać się stosownie do pogody, tak też zrobiła.
Nie posiadała konkretnego celu podróży, nie wiedziała nawet dokąd idzie, dopóki nie zobaczyła światła niby-słońca, znajdującego się nad parkiem ruchomych rzeźb. Czyżby podświadomie chciała się znaleźć właśnie tutaj? Kimże była, by dyskutować z przeznaczeniem? Wybrała jedną ze ścieżek parku i ruszyła wolnym, melancholijnym wręcz krokiem, obserwując po drodze rzeźby, które już nie raz ją zachwycały - faktycznie i teraz sprawiały, że czuła się lepiej. Zbawienny wpływ sztuki już od dawna oddziaływał na jej duszę, przyciągała ją niewidzialna siła, której nie potrafiła nazwać ani zrozumieć.
W zamyśleniu, zapatrzeniu na okoliczne rzeźby, niemal wpadła na kogoś na roztaju dróg i w pierwszej kolejności musiała zidentyfikować osobę, by ocenić, czy jej nie zagraża. Absolutnie nie przypuszczała, że natknie się na osobę, z którą jeszcze niedawno czyściła boczne uliczki Midgardu.
- Och, panie Hallström, aż tak złe wrażenie wywarłam podczas ostatniego spotkania? - oczywiste rozbawienie przemknęło po jej twarzy; błogo nieświadoma, że ponure cienie złego humoru zostały rozproszone magicznym słońcem pasożytniczej jemioły.
- Nic szczególnego, zwykły spacer dla oczyszczenia myśli - odpowiedziała i zamiast pożegnać się, ruszyć w swoją stronę, to stała w miejscu, patrząc na twarz znajomego-nieznajomego. - Ciebie?
Z pytania zrodziło się zaciekawienie, a teraz w głębi ducha miała nadzieję, że będą mieli szansę spędzić chociaż chwilę w tym parku, a jednocześnie nie zamierzała się w żaden sposób narzucać swoim towarzystwem.
Skrzypiący pod jej stopami śnieg w jakimś stopniu koił zdenerwowanie, które było naturalną koleją rzeczy po awanturze w sklepie jubilerskim. Święta Jul to również czas prezentów, także interes Sørensenów rozkwitał - duża ilość zamówień, mnóstwo klientów i sporo zamieszania. Podobno zawsze znajdzie choć jedna osoba, która wbrew świątecznej atmosferze, wszczyna kłótnie i wykrzykuje oskarżenia, zniechęcając tym samym resztę obecnych klientów.
Po takiej sytuacji jej dobry humor ulotnił się, ale nie zamierzała odpłynąć w krainę koszmarów bez walki, więc po wykonaniu wszystkich niezbędnych obowiązków, postanowiła udać się na długi spacer, dotlenić zmęczony umysł i zregenerować siły. Mimo późnej pory nie zmieniała się w kota - zimą czyniła to znacznie rzadziej; mroźny śnieg między opuszkami łapek to nic przyjemnego. W ludzkiej postaci wystarczyło ubrać się stosownie do pogody, tak też zrobiła.
Nie posiadała konkretnego celu podróży, nie wiedziała nawet dokąd idzie, dopóki nie zobaczyła światła niby-słońca, znajdującego się nad parkiem ruchomych rzeźb. Czyżby podświadomie chciała się znaleźć właśnie tutaj? Kimże była, by dyskutować z przeznaczeniem? Wybrała jedną ze ścieżek parku i ruszyła wolnym, melancholijnym wręcz krokiem, obserwując po drodze rzeźby, które już nie raz ją zachwycały - faktycznie i teraz sprawiały, że czuła się lepiej. Zbawienny wpływ sztuki już od dawna oddziaływał na jej duszę, przyciągała ją niewidzialna siła, której nie potrafiła nazwać ani zrozumieć.
W zamyśleniu, zapatrzeniu na okoliczne rzeźby, niemal wpadła na kogoś na roztaju dróg i w pierwszej kolejności musiała zidentyfikować osobę, by ocenić, czy jej nie zagraża. Absolutnie nie przypuszczała, że natknie się na osobę, z którą jeszcze niedawno czyściła boczne uliczki Midgardu.
- Och, panie Hallström, aż tak złe wrażenie wywarłam podczas ostatniego spotkania? - oczywiste rozbawienie przemknęło po jej twarzy; błogo nieświadoma, że ponure cienie złego humoru zostały rozproszone magicznym słońcem pasożytniczej jemioły.
- Nic szczególnego, zwykły spacer dla oczyszczenia myśli - odpowiedziała i zamiast pożegnać się, ruszyć w swoją stronę, to stała w miejscu, patrząc na twarz znajomego-nieznajomego. - Ciebie?
Z pytania zrodziło się zaciekawienie, a teraz w głębi ducha miała nadzieję, że będą mieli szansę spędzić chociaż chwilę w tym parku, a jednocześnie nie zamierzała się w żaden sposób narzucać swoim towarzystwem.
Bezimienny
Choć łączy ich zaledwie nić wspomnienia, cienka i wiotka jak przędza dopiero co rysującej się znajomości, w przedziwnym uczuciu ulgi i zadowolenia darzy ją sympatią. Nie zna wprawdzie konkretnego powodu ów odczucia, ale też nie docieka źródła, gdy wpatrzony w poruszane rozmową usta i obwiedzione gęstymi rzęsami oczy, spija nektar kobiecej subtelności. Jakby coś poza nim, zupełnie poza jego kontrolą, mówiło mu, że przyjazne słowa Vivian powinien brać za pewnik; że nieważna jest logika wydarzeń, ich wzajemna historia – skąpa w emocje – czy nawet reputacja klanu Sørensenow wobec wartości tegoż spotkania. Norny w liniach czasu, jak skrupulatne kreatorki losu, tkają obraz lśniący i piękny – błyskający spokojem i wyrozumiałością.
Parabola uśmiechu wobec feerii nagle zrodzonych, acz przyjemnych odczuć, przecina twarz łagodnością i odrobiną rozbawienia. Szczęka, okraszona piaskami zarostu, rozluźnia się w naturalnym poczuciu komfortu.
— Przeciwnie, sprawia Pani wrażenie osoby młodej i empatycznej, otwartej na rozmówcę i skłonnej do pomocy.
Zaraz czuje nadchodzącą znikąd potrzebę mówienia. Potrzebę poszukiwania wspólnych tematów. Potrzebę bycia z nią – tu i teraz. Na krótko, acz z zaangażowaniem wyniesionym do ostatecznej granicy przychylności. Gałązka jemioły, pachnąca zwodniczym i silnie emotywnym czarem, związuje ich w pragnieniu trwania, w chęci wzajemnego poznania. Stojąc tuż pod kloszem magicznego zaklęcia, podatny na jego wpływ, jakby parzony iskrą energii, ściąga na grzbiet języka aprobatę dla niej i otwartość na dyskusję.
— Z początku przejście przez park miało być dla mnie jedynie przyjemnym wydłużeniem drogi do domu, ale teraz... nie mam nic przeciwko temu, by zrobić krótką przerwę.
W trakcie, gdy poddają się prądowi rozmowy, suchy puch osiada na ich płaszczach i włosach, otula okruchami chłodu, skroplonymi w stan ciekły przy samym styku ze skórą.
Twarz kobiety, zroszona kilkoma pojedynczymi kroplami wody, wygląda promiennie i lekko, nawet młodziej, niż jeszcze przed chwilą, dodając jej dziewczyńskiego uroku. Czy sam może powiedzieć o sobie to samo? Nie wie. Ale czuje, jak między krótkie włoski zarostu, zabłąkane i zimne, osiadają drobiny śniegu.
— Jak ostatecznie z tym spacerem? Skutecznie oczyszcza myśli?
Parabola uśmiechu wobec feerii nagle zrodzonych, acz przyjemnych odczuć, przecina twarz łagodnością i odrobiną rozbawienia. Szczęka, okraszona piaskami zarostu, rozluźnia się w naturalnym poczuciu komfortu.
— Przeciwnie, sprawia Pani wrażenie osoby młodej i empatycznej, otwartej na rozmówcę i skłonnej do pomocy.
Zaraz czuje nadchodzącą znikąd potrzebę mówienia. Potrzebę poszukiwania wspólnych tematów. Potrzebę bycia z nią – tu i teraz. Na krótko, acz z zaangażowaniem wyniesionym do ostatecznej granicy przychylności. Gałązka jemioły, pachnąca zwodniczym i silnie emotywnym czarem, związuje ich w pragnieniu trwania, w chęci wzajemnego poznania. Stojąc tuż pod kloszem magicznego zaklęcia, podatny na jego wpływ, jakby parzony iskrą energii, ściąga na grzbiet języka aprobatę dla niej i otwartość na dyskusję.
— Z początku przejście przez park miało być dla mnie jedynie przyjemnym wydłużeniem drogi do domu, ale teraz... nie mam nic przeciwko temu, by zrobić krótką przerwę.
W trakcie, gdy poddają się prądowi rozmowy, suchy puch osiada na ich płaszczach i włosach, otula okruchami chłodu, skroplonymi w stan ciekły przy samym styku ze skórą.
Twarz kobiety, zroszona kilkoma pojedynczymi kroplami wody, wygląda promiennie i lekko, nawet młodziej, niż jeszcze przed chwilą, dodając jej dziewczyńskiego uroku. Czy sam może powiedzieć o sobie to samo? Nie wie. Ale czuje, jak między krótkie włoski zarostu, zabłąkane i zimne, osiadają drobiny śniegu.
— Jak ostatecznie z tym spacerem? Skutecznie oczyszcza myśli?
Vivian Sørensen
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zaskakujące, jakie emocje może wzbudzić przypadkowe spotkanie; w tym przypadku były wręcz irracjonalne, bo radość z zobaczenia w gruncie rzeczy obcego mężczyzny był nieproporcjonalny do stopnia ich znajomości. Jednocześnie nie wzbudziło to w niej żadnych podejrzeń ani wątpliwości, że przyczyną tego stanu może nie być naturalna sympatia, tylko czynnik zewnętrzny w postaci magicznej jemioły. Ich ostatnie spotkanie również przebiegło w miłej atmosferze, ale obecnie poczuła niezrozumiałe przyciąganie - jego przyjazny wyraz twarzy, otwarta postawa i przyjemny dla ucha głos stanowił nie lada zachętę do kontynuowania rozmowy.
- Odczytuje mnie Pan bezbłędnie, jak gdybym była otwartą księgą - nie zwykła bawić się w przesadną skromność, a paradoksalnie czuła, że może się przed nim otworzyć i szczerze wyrażać swoje opinie, co należało do rzadkości w powierzchownych relacjach.
Kolejne słowa mężczyzny utwierdziły ją w przekonaniu, że oboje czują potrzebę dalszej rozmowy i nie potrafiła zachować neutralnego wyrazu twarzy - usta rozciągające się w uśmiechu zdradziły zadowolenie z jego nie do końca oczywistej propozycji.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. Może nawet pokażesz swoją ulubioną rzeźbę?
Drobne rzeczy, informacje mogły wiele powiedzieć o danym człowieku, a z jakiegoś powodu była go ciekawa, chciała dowiedzieć się więcej, sprawdzić, co go interesuje, co mu się podoba. Być może to ich ostatnie spotkanie, może nie będą mieli więcej okazji porozmawiać, w pośpiechu życia codziennego często brak miejsca na spontaniczność, a przekorny los lubi płatać figle. Z niezrozumiałego powodu była jednak przekonana, że to dopiero początek ich znajomości - a może było to jedynie pragnienie, które umknie tak szybko, jak się pojawiło, być może za sprawą magicznej gałązki?
- Nie do końca, ale pomaga je uporządkować - odpowiedź wypłynęła z jej ust po krótkim namyśle, bo nie mogła powiedzieć, by zapomniała o przykrej sytuacji, ale dzięki spacerowi poukładała sobie w głowie i przetłumaczyła sobie, że nie jest odpowiedzialna za innych ludzi i nie powinna brać na siebie wszystkich win.
- Muszę przyznać, że prędzej nasze spotkanie i rozmowa skutecznie oderwały moje myśli od nieprzyjemnych tematów.
- Odczytuje mnie Pan bezbłędnie, jak gdybym była otwartą księgą - nie zwykła bawić się w przesadną skromność, a paradoksalnie czuła, że może się przed nim otworzyć i szczerze wyrażać swoje opinie, co należało do rzadkości w powierzchownych relacjach.
Kolejne słowa mężczyzny utwierdziły ją w przekonaniu, że oboje czują potrzebę dalszej rozmowy i nie potrafiła zachować neutralnego wyrazu twarzy - usta rozciągające się w uśmiechu zdradziły zadowolenie z jego nie do końca oczywistej propozycji.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli dotrzymasz mi towarzystwa. Może nawet pokażesz swoją ulubioną rzeźbę?
Drobne rzeczy, informacje mogły wiele powiedzieć o danym człowieku, a z jakiegoś powodu była go ciekawa, chciała dowiedzieć się więcej, sprawdzić, co go interesuje, co mu się podoba. Być może to ich ostatnie spotkanie, może nie będą mieli więcej okazji porozmawiać, w pośpiechu życia codziennego często brak miejsca na spontaniczność, a przekorny los lubi płatać figle. Z niezrozumiałego powodu była jednak przekonana, że to dopiero początek ich znajomości - a może było to jedynie pragnienie, które umknie tak szybko, jak się pojawiło, być może za sprawą magicznej gałązki?
- Nie do końca, ale pomaga je uporządkować - odpowiedź wypłynęła z jej ust po krótkim namyśle, bo nie mogła powiedzieć, by zapomniała o przykrej sytuacji, ale dzięki spacerowi poukładała sobie w głowie i przetłumaczyła sobie, że nie jest odpowiedzialna za innych ludzi i nie powinna brać na siebie wszystkich win.
- Muszę przyznać, że prędzej nasze spotkanie i rozmowa skutecznie oderwały moje myśli od nieprzyjemnych tematów.
Bezimienny
— To tylko proste czytanie z okładki. Gdybym miał nadać imię twojej „książce” na podstawie zachowania, jakie już mi pokazałaś, Empatia byłaby jedną ze składowych tytułu.
Na twardym posłaniu spacerowej ścieżki, przy cicho manifestowanej obecności natury, szemrają pojedyncze liście. Niesione wiatrem po rozległych meandrach parkowych dróg, w bezwiednym dryfie ściągnięte na kamienny bruk, szeleszczą spragnione uwagi. W dyskretnej nieśmiałości opadają pod stopy Viljama i Vivian, dodając scenerii dodatkowych (poza trawnikiem) kolorów zieleni. Z początku nie ma nawet świadomości tego, jaką drogę pokonały od korony drzew do miejsca ich chwilowego spoczynku. Sytuację tę zmienia przypadkowe przydepnięcie jednego z liści z chwilą gdy mężczyzna odsuwa się nieco na bok ścieżyny, nie chcąc blokować przejścia ewentualnym przechodniom.
Liść tymczasem, miażdżony przez podeszwę buta, wydaje z siebie szumiący pomruk niezadowolenia, a Viljam zerka najpierw kontrolnie w dół, następnie przelotem wokół, najbliższe drzewo dostrzegając kilka metrów dalej, za piedestałem rzeźb.
Zaraz po tej obserwacji, powraca wzrokiem do dziewczyny.
— Nie mam swojej ulubionej rzeźby, ale te zaklęte przez czar wydają się obiecująco wszechstronne. Jednego dnia mogą stać w parku z wyrazem zakłopotania na twarzy, innym razem zastygają w pozie narcyza. Przypominają ludzką zdolność do przyjmowania i pokazywania światu wielu oblicz jednocześnie.
Głos, z początku okraszony pewną ostrożnością, zastyga w tonie wyjaśnienia, gdy nie mogąc jej udzielić jednej, konkretnej odpowiedzi, postanawia uzasadnić swój wybór. Liczne emocje ukazywane w zmiennym ułożeniu pomników, stanowią bogate zbiorowisko ludzkich charakterów i nastrojów, które ciekawie i z chęcią się ogląda.
— Cieszę się zatem, że mogłem w tym pomóc. Chcesz przejść się gdzieś dalej, czy wolisz usiąść pod pergolą? — wyciąga rękę w kierunku blondynki, zapraszając tym gestem do przyjęcia jego dłoni i do ewentualnego spaceru. Z podobną zachętą do ruchu traktuje ich chłodny, grudniowy wiatr, rozwiewając pasma włosów w nierówno rozrzuconej kaskadzie, jakby w pasie swej jurysdykcji wskazywał im kierunek wędrówki.
Czy chcieli pójść za sugestią natury? A może woleli zająć jedną z ławek nieopodal? Tę decyzję grzecznościowo pozostawia w rękach Vivian.
— Ostatnio, gdy rozmawialiśmy, nie miałem okazji odpowiedzieć bardziej treściwie na Twoje pytanie. Mam młodszego brata, Christera. Wydaje mi się, że możecie być nawet w podobnym wieku...?
Ostatnie ze zdań, okraszone subtelnym zapytaniem, osiada na ramionach rozmowy. Nie pyta jej co prawda wprost o wiek, ale daje dziewczynie sposobność do tego, by sama podjęła ten temat. Towarzyszy mu przy tym nieznośne wrażenie, że być może różnica lat między nimi jest nieprzyzwoicie duża jak na niezobowiązujący spacer bez przyzwoitki po parku.
Na twardym posłaniu spacerowej ścieżki, przy cicho manifestowanej obecności natury, szemrają pojedyncze liście. Niesione wiatrem po rozległych meandrach parkowych dróg, w bezwiednym dryfie ściągnięte na kamienny bruk, szeleszczą spragnione uwagi. W dyskretnej nieśmiałości opadają pod stopy Viljama i Vivian, dodając scenerii dodatkowych (poza trawnikiem) kolorów zieleni. Z początku nie ma nawet świadomości tego, jaką drogę pokonały od korony drzew do miejsca ich chwilowego spoczynku. Sytuację tę zmienia przypadkowe przydepnięcie jednego z liści z chwilą gdy mężczyzna odsuwa się nieco na bok ścieżyny, nie chcąc blokować przejścia ewentualnym przechodniom.
Liść tymczasem, miażdżony przez podeszwę buta, wydaje z siebie szumiący pomruk niezadowolenia, a Viljam zerka najpierw kontrolnie w dół, następnie przelotem wokół, najbliższe drzewo dostrzegając kilka metrów dalej, za piedestałem rzeźb.
Zaraz po tej obserwacji, powraca wzrokiem do dziewczyny.
— Nie mam swojej ulubionej rzeźby, ale te zaklęte przez czar wydają się obiecująco wszechstronne. Jednego dnia mogą stać w parku z wyrazem zakłopotania na twarzy, innym razem zastygają w pozie narcyza. Przypominają ludzką zdolność do przyjmowania i pokazywania światu wielu oblicz jednocześnie.
Głos, z początku okraszony pewną ostrożnością, zastyga w tonie wyjaśnienia, gdy nie mogąc jej udzielić jednej, konkretnej odpowiedzi, postanawia uzasadnić swój wybór. Liczne emocje ukazywane w zmiennym ułożeniu pomników, stanowią bogate zbiorowisko ludzkich charakterów i nastrojów, które ciekawie i z chęcią się ogląda.
— Cieszę się zatem, że mogłem w tym pomóc. Chcesz przejść się gdzieś dalej, czy wolisz usiąść pod pergolą? — wyciąga rękę w kierunku blondynki, zapraszając tym gestem do przyjęcia jego dłoni i do ewentualnego spaceru. Z podobną zachętą do ruchu traktuje ich chłodny, grudniowy wiatr, rozwiewając pasma włosów w nierówno rozrzuconej kaskadzie, jakby w pasie swej jurysdykcji wskazywał im kierunek wędrówki.
Czy chcieli pójść za sugestią natury? A może woleli zająć jedną z ławek nieopodal? Tę decyzję grzecznościowo pozostawia w rękach Vivian.
— Ostatnio, gdy rozmawialiśmy, nie miałem okazji odpowiedzieć bardziej treściwie na Twoje pytanie. Mam młodszego brata, Christera. Wydaje mi się, że możecie być nawet w podobnym wieku...?
Ostatnie ze zdań, okraszone subtelnym zapytaniem, osiada na ramionach rozmowy. Nie pyta jej co prawda wprost o wiek, ale daje dziewczynie sposobność do tego, by sama podjęła ten temat. Towarzyszy mu przy tym nieznośne wrażenie, że być może różnica lat między nimi jest nieprzyzwoicie duża jak na niezobowiązujący spacer bez przyzwoitki po parku.
Vivian Sørensen
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Przyjmowanie komplementów to sztuka, umiejętnie docenić gest rozmówcy i przyjąć go z otwartymi ramionami, a jednocześnie nie próbować umniejszać jego charakteru, a co za tym idzie intencji pochwały. Vivian nie była ekspertką, więc starała się - z różnym skutkiem - nie pokazywać zakłopotania i zawstydzenia, które zalewały jej ciało, nie zdradzać się, że mózg automatycznie próbuje bagatelizować i umniejszać miłym słowom, przez co w konsekwencji najczęściej odbija piłeczkę albo obraca komplement w żart.
Oczywiście każdy lubi słyszeć pochwały, ale u niej łączyły się ze skrępowaniem, którego nie potrafiła się wyzbyć, nawet jeśli czasami udawała przesadnie pewną siebie.
- Zapewniam, że posiadam wiele wad - próba obrócenia komplementu w żart, okraszona cichym śmiechem w jej ocenie rekompensuje rumieniec na twarzy, który tak łatwo można zrzucić na zimową pogodę, że nie warto zaprzątać sobie głowy. Lepiej przecież odwrócić spojrzenie na krajobraz, który dzięki iluzji słońca był w całej okazałości, gdzie zieleń trawy walczyła z bielą śniegu o dominację i przeżycie, dając tak urokliwy efekt w połączeniu z rzeźbami majaczącymi w poszczególnych skrawkach parku.
- Zgadzam się, zmienność pozycji i ułożenia rzeźb jest odświeżającą nutą, którą każdy może interpretować w dowolny sposób - paradoksalnie taki drobny zabieg był genialny w swej prostocie; rzeźby zyskały nieprzewidywalność, a ten element zaskoczenia jest ceniony wśród ludzi. - Moją ulubioną jest rzeźba matki i córki, która, jak myślę, ma przedstawiać głęboką więź, jaka łączy tego typu relacje. Czasami stoją naprzeciw siebie i patrzą sobie w oczy, czasami trzymają się za ręce, a czasami matka stoi za córką i trzyma dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia, cokolwiek się wydarzy.
Odrobinę za bardzo rozwinęła temat i zdała sobie z tego sprawę, dopiero gdy skończyła mówić. Każda matka powinna mieć z córką wyjątkowe relacje i w idealnym świecie na pewno by tak było. Ale świat nie jest idealny.
- Przejdźmy się kawałek, może uda się znaleźć tę rzeźbę - zaproponowała i z delikatnością ujęła jego dłoń, by rozpocząć spacer. Usiąść mogli w dowolnym momencie, jako że w parku nie brakowało ławek, a podczas przechadzki można podejmować przecież te same tematy rozmów.
- Niestety nie znam, ale może w przyszłości uda się to naprawić - pogodny uśmiech maluje się na jej twarzy, bo skoro byli w podobnym wieku, to może w pewnym momencie ich ścieżki się skrzyżują. Nie przeoczyła subtelnego pytania o wiek, choć zastanowiła się chwilę, czy odpowiadać. Czy będzie to stanowiło dla niego problem do dalszej rozmowy? Chyba nie zostanie zdyskryminowana ze względu na młody wiek?
- Cóż, to zależy od wieku Christera... - zaczęła, ostatecznie decydując, że ukrywanie tej informacji mijało się z celem i jeśli faktycznie będzie to stanowiło przeszkodę, przyjmie to z pokorą. - Mam dwadzieścia cztery lata. Czy różnica wieku między nami jest zatrważająca? - ostatnie słowa wypowiedziała z rozbawieniem, a jednocześnie ciekawością, chciała wiedzieć, ile mężczyzna ma lat i może, dlaczego się tym przejmuje, zwłaszcza że jak przypuszczała, był po trzydziestce, więc daleko mu do starości.
Oczywiście każdy lubi słyszeć pochwały, ale u niej łączyły się ze skrępowaniem, którego nie potrafiła się wyzbyć, nawet jeśli czasami udawała przesadnie pewną siebie.
- Zapewniam, że posiadam wiele wad - próba obrócenia komplementu w żart, okraszona cichym śmiechem w jej ocenie rekompensuje rumieniec na twarzy, który tak łatwo można zrzucić na zimową pogodę, że nie warto zaprzątać sobie głowy. Lepiej przecież odwrócić spojrzenie na krajobraz, który dzięki iluzji słońca był w całej okazałości, gdzie zieleń trawy walczyła z bielą śniegu o dominację i przeżycie, dając tak urokliwy efekt w połączeniu z rzeźbami majaczącymi w poszczególnych skrawkach parku.
- Zgadzam się, zmienność pozycji i ułożenia rzeźb jest odświeżającą nutą, którą każdy może interpretować w dowolny sposób - paradoksalnie taki drobny zabieg był genialny w swej prostocie; rzeźby zyskały nieprzewidywalność, a ten element zaskoczenia jest ceniony wśród ludzi. - Moją ulubioną jest rzeźba matki i córki, która, jak myślę, ma przedstawiać głęboką więź, jaka łączy tego typu relacje. Czasami stoją naprzeciw siebie i patrzą sobie w oczy, czasami trzymają się za ręce, a czasami matka stoi za córką i trzyma dłoń na jej ramieniu w geście wsparcia, cokolwiek się wydarzy.
Odrobinę za bardzo rozwinęła temat i zdała sobie z tego sprawę, dopiero gdy skończyła mówić. Każda matka powinna mieć z córką wyjątkowe relacje i w idealnym świecie na pewno by tak było. Ale świat nie jest idealny.
- Przejdźmy się kawałek, może uda się znaleźć tę rzeźbę - zaproponowała i z delikatnością ujęła jego dłoń, by rozpocząć spacer. Usiąść mogli w dowolnym momencie, jako że w parku nie brakowało ławek, a podczas przechadzki można podejmować przecież te same tematy rozmów.
- Niestety nie znam, ale może w przyszłości uda się to naprawić - pogodny uśmiech maluje się na jej twarzy, bo skoro byli w podobnym wieku, to może w pewnym momencie ich ścieżki się skrzyżują. Nie przeoczyła subtelnego pytania o wiek, choć zastanowiła się chwilę, czy odpowiadać. Czy będzie to stanowiło dla niego problem do dalszej rozmowy? Chyba nie zostanie zdyskryminowana ze względu na młody wiek?
- Cóż, to zależy od wieku Christera... - zaczęła, ostatecznie decydując, że ukrywanie tej informacji mijało się z celem i jeśli faktycznie będzie to stanowiło przeszkodę, przyjmie to z pokorą. - Mam dwadzieścia cztery lata. Czy różnica wieku między nami jest zatrważająca? - ostatnie słowa wypowiedziała z rozbawieniem, a jednocześnie ciekawością, chciała wiedzieć, ile mężczyzna ma lat i może, dlaczego się tym przejmuje, zwłaszcza że jak przypuszczała, był po trzydziestce, więc daleko mu do starości.
Bezimienny
Usta dziewczyny, stworzone do wprawnych rozmów i słodkich pocałunków, smagnięte różanym kolorem pokrycia, zamykają się w miękkim dotyku pełnych warg. Jak puszyste, kształtne poduszeczki współgrają z łagodnymi rysami jej twarzy, świecącymi błękitem oczami i świetlistymi blond włosami, przywodzącymi na myśl piękną boginię Nannę.
Nie zwykł oceniać książki po okładce, ale w tym jednym przypadku wszystko wskazuje na to, że charakter panny Sørensen, odznaczający się subtelnością jej natury na tle srogiego skandynawskiego środowiska, ku kapryśności Norn zostaje zestawiony z atutami fizycznymi kropka w kropkę. Temperament i piękno ciała są bowiem w jej przypadku niemal identyczne – obie sfery pełne łagodności. Uroda Vivian i jej nieskalane szpetnym grymasem oblicze nie tylko zdradzają objawy empatii, jaka w niej drzemie, ale również sprawiają, że oko zatrzymuje się na twarzy dziewczyny chętniej i dłużej.
Podobnie dziś.
Spojrzenie bystrych sędziowskich oczu spoczywa na jej licu.
Uwaga we wdzięcznej opierzałości skupiona wokół niej.
Viljam ani przez moment nie daje jej odczuć, by była ignorowana. Przeciwnie – czarka ich kontaktu, wypełniona miłym słowem i wzajemnym zaangażowaniem w rozmowę, jak również spokojnym przemilczeniem tam, gdzie trzeba, zdaje się wylewać z siebie słodkie soki znajomości.
— Każdy z nas posiada jakieś wady – wolna wola idzie w parze ze znamionami temperamentu, czy z piętnem niewiedzy, jaka czasem prowadzi do błędów. Trudno je eliminować, gdy jest się tylko człowiekiem i decyzję podejmuje się na podstawie doświadczeń i nabieranej dopiero z czasem mądrości. Bez wad nie byłoby mowy o rozwoju i człowieczeństwie.
Dyskursywny charakter wypowiedzi i dojrzałość wkradają się między pojedyncze wicie rozmowy, zapętlają wokół wiotkich nitek słów i przesiąknięte chęcią podzielenia się z nią swoimi spostrzeżeniami, wypełniają dialog patosem. Nie chce brzmieć poważnie i sucho, ale po części być może takie właśnie sprawia teraz wrażenie, co stara się ugładzić wplecionym między zdania uprzejmym uśmiechem.
— A Ty, jak czujesz się w roli córki? Która z póz matki i córki jest Tobie najbliższa? Z którą utożsamiasz się lub której doświadczasz najczęściej?
Dopytuje śmiało, przenosząc dyskurs rozmowy na jej osobę. W międzyczasie w objęciu jej dłoni oboje ruszają do przodu po skromnych kamieniach alejki, w poszukiwaniu wspomnianej rzeźby.
— 4 lata...
Głos zawiesza się między liśćmi, gdy przedzierając się przez wyjątkowo wąski przesmyk alei, ograniczony przez krzaki i opadającą koronę drzew rozstawionych na trawniku, na moment urywa wypowiedź, uchylając się przed jedną z gałęzi.
— Między Tobą, a Christerem. 12 lat między mną, a Tobą. Różnicę ocenić możesz sama.
Spogląda na nią w milczeniu. Oczy, jaśniejące sympatią, niewiele więcej zdradzają. Płótno twarzy, zaciągnięte spokojem, nie wskazuje na żadną z emocji.
Zatrważające, obojętne, zniechęcające?
Trudno określić, co o ich różnicy wieku myśli Viljam.
Być może nie myśli o tym wcale. Być może pyta z samej potrzeby informacji. Być może w ogóle nie ma to znaczenia dla sprawy i dla ich spotkania.
Nie zwykł oceniać książki po okładce, ale w tym jednym przypadku wszystko wskazuje na to, że charakter panny Sørensen, odznaczający się subtelnością jej natury na tle srogiego skandynawskiego środowiska, ku kapryśności Norn zostaje zestawiony z atutami fizycznymi kropka w kropkę. Temperament i piękno ciała są bowiem w jej przypadku niemal identyczne – obie sfery pełne łagodności. Uroda Vivian i jej nieskalane szpetnym grymasem oblicze nie tylko zdradzają objawy empatii, jaka w niej drzemie, ale również sprawiają, że oko zatrzymuje się na twarzy dziewczyny chętniej i dłużej.
Podobnie dziś.
Spojrzenie bystrych sędziowskich oczu spoczywa na jej licu.
Uwaga we wdzięcznej opierzałości skupiona wokół niej.
Viljam ani przez moment nie daje jej odczuć, by była ignorowana. Przeciwnie – czarka ich kontaktu, wypełniona miłym słowem i wzajemnym zaangażowaniem w rozmowę, jak również spokojnym przemilczeniem tam, gdzie trzeba, zdaje się wylewać z siebie słodkie soki znajomości.
— Każdy z nas posiada jakieś wady – wolna wola idzie w parze ze znamionami temperamentu, czy z piętnem niewiedzy, jaka czasem prowadzi do błędów. Trudno je eliminować, gdy jest się tylko człowiekiem i decyzję podejmuje się na podstawie doświadczeń i nabieranej dopiero z czasem mądrości. Bez wad nie byłoby mowy o rozwoju i człowieczeństwie.
Dyskursywny charakter wypowiedzi i dojrzałość wkradają się między pojedyncze wicie rozmowy, zapętlają wokół wiotkich nitek słów i przesiąknięte chęcią podzielenia się z nią swoimi spostrzeżeniami, wypełniają dialog patosem. Nie chce brzmieć poważnie i sucho, ale po części być może takie właśnie sprawia teraz wrażenie, co stara się ugładzić wplecionym między zdania uprzejmym uśmiechem.
— A Ty, jak czujesz się w roli córki? Która z póz matki i córki jest Tobie najbliższa? Z którą utożsamiasz się lub której doświadczasz najczęściej?
Dopytuje śmiało, przenosząc dyskurs rozmowy na jej osobę. W międzyczasie w objęciu jej dłoni oboje ruszają do przodu po skromnych kamieniach alejki, w poszukiwaniu wspomnianej rzeźby.
— 4 lata...
Głos zawiesza się między liśćmi, gdy przedzierając się przez wyjątkowo wąski przesmyk alei, ograniczony przez krzaki i opadającą koronę drzew rozstawionych na trawniku, na moment urywa wypowiedź, uchylając się przed jedną z gałęzi.
— Między Tobą, a Christerem. 12 lat między mną, a Tobą. Różnicę ocenić możesz sama.
Spogląda na nią w milczeniu. Oczy, jaśniejące sympatią, niewiele więcej zdradzają. Płótno twarzy, zaciągnięte spokojem, nie wskazuje na żadną z emocji.
Zatrważające, obojętne, zniechęcające?
Trudno określić, co o ich różnicy wieku myśli Viljam.
Być może nie myśli o tym wcale. Być może pyta z samej potrzeby informacji. Być może w ogóle nie ma to znaczenia dla sprawy i dla ich spotkania.
Vivian Sørensen
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Lepiej bym tego nie ujęła - nie mogła wyjść z podziwu inteligencji, jaką epatował ten mężczyzna; sposób wypowiedzi, tok myślenia i ogólna prezencja bardzo różniła się od tej, którą prezentowali jej rówieśnicy, ale zdecydowanie bardziej wolała taki dojrzały, dostojny styl, dzięki któremu sama czuła się poważniej. - Ale zgodzisz się, gdy powiem, że niektóre wady pozostają z człowiekiem całe życie, niewzruszone próbami poprawienia się?
Przypływy zrozumienia i poczucie, że może z nim rozmawiać na nawet te z pozoru nudne tematy, kierunkował ją snucia dalej tej opowieści, w której kluczowa była jego opinia; nie próbowała się zastanawiać, dlaczego nagle zdanie ledwo znajomego miało dla niej tak duże znaczenie, ale czuła potrzebę kontynuowania rozmowy, poznania jego umysłu, toku rozumowania, duszy - co nim steruje, co go napędza; towarzyszyło jej nawet przekonanie, że mogłaby się od niego wiele nauczyć i z pewnością tak by się stało, gdyby spędziła z nim odpowiednią ilość czasu, a ten wydawał się równie ulotny, co zapach świeżo upieczonego ciasta.
Nie pozostawała mu dłużna, całą uwagę skupiając na nim, jego mocnych rysach o ostro zarysowanej szczęce, bijącej męskością do granic możliwości, a jednocześnie próbowała zachować w tym jakąś subtelność i delikatność, nie wpatrywać się nachalnie, ale zarazem chłonąć jego widok i słowa, które wypowiadał.
Przywodził jej na myśl wszystkich tych wysoko urodzonych dżentelmenów, uczestniczących w balach i pomniejszych wydarzeniach klanów - kulturalny, uprzejmy, szarmancki - z tego względu i ona zachowywała się odpowiednio do swojej klasy i urodzenia, zostawiając drugą część swojej natury, tę spontaniczną, odrobinę szaloną zamkniętą w szafie; prawdopodobnie dlatego miał o niej tak dobre zdanie, a w jej mniemaniu zdecydowanie zbyt dobre.
- Moje relacje z rodziną są skomplikowane... moja matka stara się mnie wspierać, jeśli może, ale najczęściej po prostu stoi z boku niczym wierny obserwator. Jak jest z tobą? - nie było tu prostej odpowiedzi, a rozwinięcie tematu wydawało się nieodpowiednie, zbyt nachalne, budujące narrację większej zażyłości, niż to faktycznie ma miejsce, choć w samym pytaniu nie było nic złego, a wspomnienie matki jest miłym doznaniem.
Spojrzała na niego, dając mu pełną swobodę wypowiedzi, czekając, aż puenta wybrzmi w jego ustach. Na koniec kiwnęła głową i dłuższą chwilę milczała, gdy spacerem podążali alejką w poszukiwaniu ruchomych rzeźb.
- Uważam, że duża różnica wieku nie przeszkadza relacji, o ile obie strony są pełnoletnie i świadome. Niesprawiedliwym byłoby unikanie kontaktu przez pryzmat niezgodności wieku, skoro w takiej konfiguracji można się od siebie wiele nauczyć - odezwała się, dość nieśmiało ważąc słowa, nie chcąc go w żaden sposób urazić ani też warunkować jego pogląd na sytuację. Nie mówiła też konkretnie o ich przypadku, nie nawoływała do konkretnego rodzaju relacji, a wyraziła jedynie swoje zdanie. - Wybacz śmiałe stwierdzenia, zrozumiem oczywiście, jeśli rozmowa z kimś młodszym jest poniżej twego poziomu.
Łopotanie w klatce piersiowej jasno zdradzało zdenerwowanie w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. W braku lepszych perspektyw zaczęła szukać wzrokiem pożądanej rzeźby... i ku jej zadowoleniu, odnalazła ją za najbliżej położonym drzewem, wystarczyło wejść kawałek dalej, w głąb.
- Tutaj - skierowała ich do dzieła sztuki, jeszcze bardziej ukrywając ich przed wzrokiem ewentualnych gapiów. Spojrzała na posąg, który dziś przedstawiał załamaną córkę, kulącą się w porażce i klęczącą obok matkę, zatroskaną i sprzyjającą, próbującą pomóc, choć daremny na ogół to trud.
Przypływy zrozumienia i poczucie, że może z nim rozmawiać na nawet te z pozoru nudne tematy, kierunkował ją snucia dalej tej opowieści, w której kluczowa była jego opinia; nie próbowała się zastanawiać, dlaczego nagle zdanie ledwo znajomego miało dla niej tak duże znaczenie, ale czuła potrzebę kontynuowania rozmowy, poznania jego umysłu, toku rozumowania, duszy - co nim steruje, co go napędza; towarzyszyło jej nawet przekonanie, że mogłaby się od niego wiele nauczyć i z pewnością tak by się stało, gdyby spędziła z nim odpowiednią ilość czasu, a ten wydawał się równie ulotny, co zapach świeżo upieczonego ciasta.
Nie pozostawała mu dłużna, całą uwagę skupiając na nim, jego mocnych rysach o ostro zarysowanej szczęce, bijącej męskością do granic możliwości, a jednocześnie próbowała zachować w tym jakąś subtelność i delikatność, nie wpatrywać się nachalnie, ale zarazem chłonąć jego widok i słowa, które wypowiadał.
Przywodził jej na myśl wszystkich tych wysoko urodzonych dżentelmenów, uczestniczących w balach i pomniejszych wydarzeniach klanów - kulturalny, uprzejmy, szarmancki - z tego względu i ona zachowywała się odpowiednio do swojej klasy i urodzenia, zostawiając drugą część swojej natury, tę spontaniczną, odrobinę szaloną zamkniętą w szafie; prawdopodobnie dlatego miał o niej tak dobre zdanie, a w jej mniemaniu zdecydowanie zbyt dobre.
- Moje relacje z rodziną są skomplikowane... moja matka stara się mnie wspierać, jeśli może, ale najczęściej po prostu stoi z boku niczym wierny obserwator. Jak jest z tobą? - nie było tu prostej odpowiedzi, a rozwinięcie tematu wydawało się nieodpowiednie, zbyt nachalne, budujące narrację większej zażyłości, niż to faktycznie ma miejsce, choć w samym pytaniu nie było nic złego, a wspomnienie matki jest miłym doznaniem.
Spojrzała na niego, dając mu pełną swobodę wypowiedzi, czekając, aż puenta wybrzmi w jego ustach. Na koniec kiwnęła głową i dłuższą chwilę milczała, gdy spacerem podążali alejką w poszukiwaniu ruchomych rzeźb.
- Uważam, że duża różnica wieku nie przeszkadza relacji, o ile obie strony są pełnoletnie i świadome. Niesprawiedliwym byłoby unikanie kontaktu przez pryzmat niezgodności wieku, skoro w takiej konfiguracji można się od siebie wiele nauczyć - odezwała się, dość nieśmiało ważąc słowa, nie chcąc go w żaden sposób urazić ani też warunkować jego pogląd na sytuację. Nie mówiła też konkretnie o ich przypadku, nie nawoływała do konkretnego rodzaju relacji, a wyraziła jedynie swoje zdanie. - Wybacz śmiałe stwierdzenia, zrozumiem oczywiście, jeśli rozmowa z kimś młodszym jest poniżej twego poziomu.
Łopotanie w klatce piersiowej jasno zdradzało zdenerwowanie w oczekiwaniu na odpowiedź mężczyzny. W braku lepszych perspektyw zaczęła szukać wzrokiem pożądanej rzeźby... i ku jej zadowoleniu, odnalazła ją za najbliżej położonym drzewem, wystarczyło wejść kawałek dalej, w głąb.
- Tutaj - skierowała ich do dzieła sztuki, jeszcze bardziej ukrywając ich przed wzrokiem ewentualnych gapiów. Spojrzała na posąg, który dziś przedstawiał załamaną córkę, kulącą się w porażce i klęczącą obok matkę, zatroskaną i sprzyjającą, próbującą pomóc, choć daremny na ogół to trud.
Bezimienny
Chwila zastanowienia – rozkruszona w piaskach czasu i uformowana w wąską strugę uwagi – przemija wolno z kolejną dawką sekund. Bez pośpiechu, nieskrępowanie, zbiera słowa i obrazy w kopiec zapamiętanych scen. Przesypuje się gładko w palcach teraźniejszości i nadaje spotkaniu spokojnego charakteru. Nie nosi w sobie znamion wątpliwości, czy niezadowolenia.
W ciszy, wyniesionej na dłoniach zrozumienia, uśmiecha się łagodnie, nie zamykając mikro-momentów zgodności w jednym tylko geście. Kiwa głową na znak aprobaty i pozwala palcom rozluźnić się w swobodnym rozruchu, gdy mijają kolejną alejkę, podążając ścieżką dalszego spaceru.
Na drodze rysują się nowe postacie, w tym nowe kształty do zbadania i wspólnego omówienia – ludzie w pozach nadętych i ckliwych, pełnych powagi i wesołości, kontrastów i zmian, jakie po dzisiejszej rozmowie wie, że cenią oboje. Życie, złożone z trójtlenu głębokich zmysłów czy bogatych doświadczeń, oddające w oddechu chwilii smaki doznawania, oferuje szereg emocji, szereg historii dopiero się piszących. Pewnego rodzaju obietnicę spełnienia – kiedyś, gdzieś, w przyszłości, przy odrobinie szczęścia i odrobinie mądrości. Przy obraniu odpowiedniej drogi rozwoju.
Pamięta dni, podszyte szorstkim płaszczczem wymagań. Ściągnięte grubymi nićmi rodzinnych powinności, które do dziś dobrowolnie zaciąga na poszyciu własnej reputacji. Owity twardniejącym z roku na rok welurem odpowiedzialności, z trzeszczącym szelestem rozsądku odzywającym się przy każdym ruchu, z każdą decyzją, krok po kroku poruszany w kierunku zdobycia poszanowania – jedynej słusznej opcji.
— Kilka schowanych trupów w szafie, dywan w odpowiednim miejscu, by co nieco pod niego zamieść… rodzina jak z obrazka. Ładnie wychodzimy na zdjęciach — obraca temat w żart, nie odkrywając się przy tym zanadto.
Zdaje się, że oboje grają bezpiecznie w odpowiedziach – z jednej strony podają sobie strzępy informacji, z drugiej nie starają się ich łatać, pozostawiając miejsce na domysły.
— Chcesz uczyć się czegoś ode mnie, czy wciąż rozmawiamy o teoretycznej kompatybilności partnerów w różnym wieku? — słowa jak wytrych, wsuwają się w zamki rozmowy i chrzęszczącym ukłuciem bezpośredniości otwierają furtkę rozmowy, przenosząc ich z teorii na bardziej znajomy teren. W przeciwieństwie do niej, zaczyna nawoływać dokładnie do ich relacji: A raczej ich kręgu znajomych.
— Nie sądzę, by w moim środowisku wiek miał jakiekolwiek znaczenie. Szczególnie w towarzyskich, luźnych rozmowach. Chyba, że mówimy o czymś więcej. Wtedy powiedziałbym nawet, że młodość ceni się wysoko. Zdecydowanie wyżej, niż inteligencję…
Jego puenta nie była ani optymistyczna, ani wyszukana. Pozostawała za to prawdziwa, odkrywająca naturę klanowych rodzin i ich dążenie do wzmacniania „dobrych” (tj. opłacalnych) koligacji.
— Nie zrozum mnie źle, bystrość i umiejętność perswazji to dobre cechy, ale zdecydowana większość osób, które znam u podwalin dobrego partnerstwa, albo nawet dalej, małżeństwa, wybierają bardziej praktyczne względy... zdolność do rodzenia zdrowego potomstwa, reputację kobiety, aparycję.
Zatrzymani przy ulubionej rzeźbie panny Sørensen, dziś mogli dostrzec łamiącą się desperację w oczach córki, ciężar egzystencji, jaką nosiła, skulona i miażdżona do ziemi, jak w porażce.
— Cóż, to byłby dobry koniec spaceru... następnym razem, gdybyś miała chęć, mogę dla odmiany pokazać Ci parę godnych uwagi dzieł malarskich, jakie mam okazję trzymać u siebie w domu z racji sprawowania nad artystami mecenatu. Myślę, że niektóre z nich mogłyby Ci się spodobać, Vivian
Przechodzi śmiało do bezpośredniego zwrotu, spoglądając na nią uważnie. Po dzisiejszym spacerze, zdecydowanie zbyt swobodnym i spontanicznym, jak na to, jak krótko się znają, przekroczenie granicy imienia zdaje się znacznie mniejszym „przewinieniem” niż odosobniony spacer w cieniach alejki.
Być może to właśnie jej sygnalizuje podprogowo, gdy z naturalną sobie pewnością pozwala sobie na porzucenie formalnej formy wypowiedzi.
— Do zobaczenia?
Pytanie stanowi jednocześnie bezwstydne zaproszenie, gdy wyciągając z kieszeni płaszcza kawałek papieru i ołówek, zapisuje na nim swój adres, podając go dziewczynie zagięty w dwóch częściach.
W ciszy, wyniesionej na dłoniach zrozumienia, uśmiecha się łagodnie, nie zamykając mikro-momentów zgodności w jednym tylko geście. Kiwa głową na znak aprobaty i pozwala palcom rozluźnić się w swobodnym rozruchu, gdy mijają kolejną alejkę, podążając ścieżką dalszego spaceru.
Na drodze rysują się nowe postacie, w tym nowe kształty do zbadania i wspólnego omówienia – ludzie w pozach nadętych i ckliwych, pełnych powagi i wesołości, kontrastów i zmian, jakie po dzisiejszej rozmowie wie, że cenią oboje. Życie, złożone z trójtlenu głębokich zmysłów czy bogatych doświadczeń, oddające w oddechu chwilii smaki doznawania, oferuje szereg emocji, szereg historii dopiero się piszących. Pewnego rodzaju obietnicę spełnienia – kiedyś, gdzieś, w przyszłości, przy odrobinie szczęścia i odrobinie mądrości. Przy obraniu odpowiedniej drogi rozwoju.
Pamięta dni, podszyte szorstkim płaszczczem wymagań. Ściągnięte grubymi nićmi rodzinnych powinności, które do dziś dobrowolnie zaciąga na poszyciu własnej reputacji. Owity twardniejącym z roku na rok welurem odpowiedzialności, z trzeszczącym szelestem rozsądku odzywającym się przy każdym ruchu, z każdą decyzją, krok po kroku poruszany w kierunku zdobycia poszanowania – jedynej słusznej opcji.
— Kilka schowanych trupów w szafie, dywan w odpowiednim miejscu, by co nieco pod niego zamieść… rodzina jak z obrazka. Ładnie wychodzimy na zdjęciach — obraca temat w żart, nie odkrywając się przy tym zanadto.
Zdaje się, że oboje grają bezpiecznie w odpowiedziach – z jednej strony podają sobie strzępy informacji, z drugiej nie starają się ich łatać, pozostawiając miejsce na domysły.
— Chcesz uczyć się czegoś ode mnie, czy wciąż rozmawiamy o teoretycznej kompatybilności partnerów w różnym wieku? — słowa jak wytrych, wsuwają się w zamki rozmowy i chrzęszczącym ukłuciem bezpośredniości otwierają furtkę rozmowy, przenosząc ich z teorii na bardziej znajomy teren. W przeciwieństwie do niej, zaczyna nawoływać dokładnie do ich relacji: A raczej ich kręgu znajomych.
— Nie sądzę, by w moim środowisku wiek miał jakiekolwiek znaczenie. Szczególnie w towarzyskich, luźnych rozmowach. Chyba, że mówimy o czymś więcej. Wtedy powiedziałbym nawet, że młodość ceni się wysoko. Zdecydowanie wyżej, niż inteligencję…
Jego puenta nie była ani optymistyczna, ani wyszukana. Pozostawała za to prawdziwa, odkrywająca naturę klanowych rodzin i ich dążenie do wzmacniania „dobrych” (tj. opłacalnych) koligacji.
— Nie zrozum mnie źle, bystrość i umiejętność perswazji to dobre cechy, ale zdecydowana większość osób, które znam u podwalin dobrego partnerstwa, albo nawet dalej, małżeństwa, wybierają bardziej praktyczne względy... zdolność do rodzenia zdrowego potomstwa, reputację kobiety, aparycję.
Zatrzymani przy ulubionej rzeźbie panny Sørensen, dziś mogli dostrzec łamiącą się desperację w oczach córki, ciężar egzystencji, jaką nosiła, skulona i miażdżona do ziemi, jak w porażce.
— Cóż, to byłby dobry koniec spaceru... następnym razem, gdybyś miała chęć, mogę dla odmiany pokazać Ci parę godnych uwagi dzieł malarskich, jakie mam okazję trzymać u siebie w domu z racji sprawowania nad artystami mecenatu. Myślę, że niektóre z nich mogłyby Ci się spodobać, Vivian
Przechodzi śmiało do bezpośredniego zwrotu, spoglądając na nią uważnie. Po dzisiejszym spacerze, zdecydowanie zbyt swobodnym i spontanicznym, jak na to, jak krótko się znają, przekroczenie granicy imienia zdaje się znacznie mniejszym „przewinieniem” niż odosobniony spacer w cieniach alejki.
Być może to właśnie jej sygnalizuje podprogowo, gdy z naturalną sobie pewnością pozwala sobie na porzucenie formalnej formy wypowiedzi.
— Do zobaczenia?
Pytanie stanowi jednocześnie bezwstydne zaproszenie, gdy wyciągając z kieszeni płaszcza kawałek papieru i ołówek, zapisuje na nim swój adres, podając go dziewczynie zagięty w dwóch częściach.
Vivian Sørensen
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zaskakujące, że ledwo poznany człowiek może tak na nią oddziaływać, zupełnie ją wyciszając i wprawiając w dojrzały stan zadumy oraz refleksji, ale też ugrzecznioną wersję siebie, w którą przeobrażała się na salonach, na których była przecież wnuczką jarla Sørensena i musiała godnie reprezentować swój ród - czego na ogół nie znosiła zbyt dobrze, czując niewidzialny łańcuch, zaciskający się na jej smukłej szyi. Pragnęła wolności, która nigdy nie będzie jej dana, dlatego często czuła się jak w złotej klatce, co powodowało niechęć do formalnych przyjęć i rozmów z przedstawicielami poszczególnych klanów. A jednak teraz zachowywała się podobnie, jak na wystawnej uroczystości, może z odrobinę większym luzem, a przy tym czuła się bardzo komfortowo, przychodziło jej to z wrodzoną naturalnością, a nie sztywno wyuczoną etykietą.
Na jej twarzy przemyka uśmiech, gdy mężczyzna zgadza się z nią kiwnięciem głowy; przynosi jej to krztynę satysfakcji, gdyż daje jej to poczucie, że pomimo różnicy wieku, nie odstaje zbytnio i są w stanie prowadzić wartościową konwersację.
- Ach, te klany i ich pozorna perfekcja - zaśmiała się, doskonale rozumiejąc jego położenie, bo w gruncie rzeczy każdy ma jakiś bagaż doświadczeń, każda rodzina ma swoje tajemnice, jeszcze więcej wad. Najwięcej trupów w szafie mają właśnie ci z pozoru nieskazitelni - w przypadku jej rodziny część sekretów skrzętnie skrywanych, ujrzała światło dzienne, przez co ich reputacja uległa pogorszeniu, a z konsekwencjami musieli radzić sobie do tej pory, bez żadnej gwarancji, że jeszcze odbiją się od dna.
Pozycja Viljama była zdecydowanie bardziej poważana w społeczeństwie i jest to coś, czym mógłby się wywyższać, a mimo to ani przez sekundę rozmowy nie sprawił, by czuła się od niego gorsza, czym zyskiwał w jej oczach.
- Jestem pewna, że mógłbyś mnie wiele nauczyć - nie odnosiła się tutaj do konkretnych przymiotów, ponieważ nie znała go jeszcze na tyle dobrze, by ocenić, co właściwie mógłby jej zaoferować. Wiedza z zakresu prawa magicznego, choć na pewno przydatna, nie miała zastosowania w jej codziennym, jubilerskim życiu. Górował nad nią doświadczeniem i wiedzą, więc nie ulegało wątpliwościom, że mogła zaczerpnąć ze źródła i dowiedzieć się nowych, przydatnych rzeczy.
Oczywiście nie próbowała szukać sobie nauczyciela, darmowego korepetytora, z którego mogłaby pasożytować - chodzi tu bardziej o relację wzajemnego szacunku, w wyniku której obie strony mogą coś zyskać.
- To prawda, pochodzenie, uroda i młodość to trzy najbardziej pożądane cnoty damy - krzywy uśmiech jawnie potępiał rzeczywistość, w której przecież żyła. Rodzice wielokrotnie poruszali temat małżeństwa, ale na szczęście ich obecny status społeczny nie przyciągał odpowiednich adoratorów, by dość mocno skusiły rodzinę, więc obecnie mogła żyć w przekonaniu, że wywalczyła sobie taki skrawek wolności.
- Zdaję sobie sprawę, w jak okrutnym systemie żyjemy - kiwnęła głową na potwierdzenie tych słów, a fakt, że Viljam wypowiadał się na te tematy z nutą dezaprobaty i zgorszenia, jeszcze bardziej przechylał szalę sympatii na swoją stronę. Żył na tym świecie odpowiednią ilość czasu, wystarczająco długo grając w tę grę, by teraz swobodnie uchodzić za ideał, być może niecelowo, ale skutecznie.
Dziewczyna obraca się w jego kierunku, po dokładnym obejrzeniu rzeźby, w momencie, w którym proponuje jej kolejne spotkanie. Nie spodziewała się tego, nie przypuszczała, że rozmowa była równie przyjemna dla niego, co dla niej, a dwa przypadkowe spotkania podsyciły ciekawość do drugiej osoby, wzbudziły chęć poznania, pozostawiając niedosyt.
- Do zobaczenia - potwierdzenie chęci kolejnego spotkania przychodzi jej naturalnie, nie musi długo dumać, bo kolejny raz zdołał jej zaimponować, tym razem mecenatem i kolekcją obrazów. Choć perspektywa odwiedzenia go w domu powinna ją przerażać, ona czuła jedynie przyjemną nutę ekscytacji.Nie przeszkadzało jej też porzucenie formalnych zwrotów na rzecz swobody zwracania się do siebie po imieniu dlatego, gdy wypowiedział jej imię, nie mogła powstrzymać szerszego uśmiechu.
Podziękowała mu jeszcze za przyjemny spacer, odebrała karteczkę z adresem i każde poszło w swoją stronę.
Vivian i Bezimienny z tematu
Na jej twarzy przemyka uśmiech, gdy mężczyzna zgadza się z nią kiwnięciem głowy; przynosi jej to krztynę satysfakcji, gdyż daje jej to poczucie, że pomimo różnicy wieku, nie odstaje zbytnio i są w stanie prowadzić wartościową konwersację.
- Ach, te klany i ich pozorna perfekcja - zaśmiała się, doskonale rozumiejąc jego położenie, bo w gruncie rzeczy każdy ma jakiś bagaż doświadczeń, każda rodzina ma swoje tajemnice, jeszcze więcej wad. Najwięcej trupów w szafie mają właśnie ci z pozoru nieskazitelni - w przypadku jej rodziny część sekretów skrzętnie skrywanych, ujrzała światło dzienne, przez co ich reputacja uległa pogorszeniu, a z konsekwencjami musieli radzić sobie do tej pory, bez żadnej gwarancji, że jeszcze odbiją się od dna.
Pozycja Viljama była zdecydowanie bardziej poważana w społeczeństwie i jest to coś, czym mógłby się wywyższać, a mimo to ani przez sekundę rozmowy nie sprawił, by czuła się od niego gorsza, czym zyskiwał w jej oczach.
- Jestem pewna, że mógłbyś mnie wiele nauczyć - nie odnosiła się tutaj do konkretnych przymiotów, ponieważ nie znała go jeszcze na tyle dobrze, by ocenić, co właściwie mógłby jej zaoferować. Wiedza z zakresu prawa magicznego, choć na pewno przydatna, nie miała zastosowania w jej codziennym, jubilerskim życiu. Górował nad nią doświadczeniem i wiedzą, więc nie ulegało wątpliwościom, że mogła zaczerpnąć ze źródła i dowiedzieć się nowych, przydatnych rzeczy.
Oczywiście nie próbowała szukać sobie nauczyciela, darmowego korepetytora, z którego mogłaby pasożytować - chodzi tu bardziej o relację wzajemnego szacunku, w wyniku której obie strony mogą coś zyskać.
- To prawda, pochodzenie, uroda i młodość to trzy najbardziej pożądane cnoty damy - krzywy uśmiech jawnie potępiał rzeczywistość, w której przecież żyła. Rodzice wielokrotnie poruszali temat małżeństwa, ale na szczęście ich obecny status społeczny nie przyciągał odpowiednich adoratorów, by dość mocno skusiły rodzinę, więc obecnie mogła żyć w przekonaniu, że wywalczyła sobie taki skrawek wolności.
- Zdaję sobie sprawę, w jak okrutnym systemie żyjemy - kiwnęła głową na potwierdzenie tych słów, a fakt, że Viljam wypowiadał się na te tematy z nutą dezaprobaty i zgorszenia, jeszcze bardziej przechylał szalę sympatii na swoją stronę. Żył na tym świecie odpowiednią ilość czasu, wystarczająco długo grając w tę grę, by teraz swobodnie uchodzić za ideał, być może niecelowo, ale skutecznie.
Dziewczyna obraca się w jego kierunku, po dokładnym obejrzeniu rzeźby, w momencie, w którym proponuje jej kolejne spotkanie. Nie spodziewała się tego, nie przypuszczała, że rozmowa była równie przyjemna dla niego, co dla niej, a dwa przypadkowe spotkania podsyciły ciekawość do drugiej osoby, wzbudziły chęć poznania, pozostawiając niedosyt.
- Do zobaczenia - potwierdzenie chęci kolejnego spotkania przychodzi jej naturalnie, nie musi długo dumać, bo kolejny raz zdołał jej zaimponować, tym razem mecenatem i kolekcją obrazów. Choć perspektywa odwiedzenia go w domu powinna ją przerażać, ona czuła jedynie przyjemną nutę ekscytacji.Nie przeszkadzało jej też porzucenie formalnych zwrotów na rzecz swobody zwracania się do siebie po imieniu dlatego, gdy wypowiedział jej imię, nie mogła powstrzymać szerszego uśmiechu.
Podziękowała mu jeszcze za przyjemny spacer, odebrała karteczkę z adresem i każde poszło w swoją stronę.
Vivian i Bezimienny z tematu