:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
04.03.2001 – Stare kamienice – G. Holzinger & E. Munch
2 posters
Gretchen Holzinger
Re: 04.03.2001 – Stare kamienice – G. Holzinger & E. Munch Sro 17 Maj - 19:12
Gretchen HolzingerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : okolice Salzburga
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : huldra
Zawód : aktorka, wschodząca gwiazda, skandalistka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : bażant
Atuty : intrygant (II), artysta: aktorstwo (I), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 5
04.03.2001
Najpierw był ból. Potężny ból w skroniach, w czole, w potylicy. Żelazna obręcz zaciskała się wokół głowy, nie pozwalając jeszcze rozchylić powiek, nie miała wciąż pewności, czy to sen, czy jawa... Ten ból był jednak zbyt namacalny.
Ciemność, w której tonęła, była lepka i ciężka. Nie miała siły, by się ruszyć, miała wrażenie, że jeśli obróci się choćby o milimetr, to głowa jej eksploduje. Nie ruszała się więc przez dłuższy czas, dopóki wokół wciąż panowała cisza, mącona jedynie przez odgłosy budzącego się miasta - nie brzmiały jednak znajomo. Wcale a wcale. W ciemnościach tych, pod powiekami, z wolna wyłaniały się obrazy.
Odbicie w lustrze, na które spoglądała wczorajszego wieczora, szykując się przyjęcie. Srebrna, połyskująca sukienka przylegała do ciała, odsłaniając więcej niż powinna, burza loków okalała piegowatą twarz, upiększoną krzykliwym makijażem, niczym płomienie. Lubiła myśleć o sobie jako o komecie, na którą wszyscy spoglądają z podziwem, zapierającej im dech w piersiach, bo wiedzą, że nigdy nie ujrzą kogoś równie pięknego. Dobrze pamiętała moment pierwszego toastu i tańców, na które łaskawie się zgodziła, podając przystojnemu galdrowi w dobrze skrojonym garniturze dłoń. Niemal poczuła jego dłonie na swoich biodrach, a może to była cudza dłoń?
Zdecydowanie czuła na sobie jakiś ciężar, który przygniatał ją do twardej posadzki. Gretchen było tak niewygodnie, że jęknęła cicho, obracając się wreszcie i wyswabadzając z uścisku... Zaraz. Uścisku?
Wieczór zapowiadał się obiecująco, nie spodziewała się nawet, że oferował tak wiele. Słodycz szampana i cierpkie wino, nie współgrały ze sobą i nie powinna sięgać po nie naprzemiennie, nigdy jednak nie pamiętała o zasadzie, by nie mieszać alkoholi. Im lepiej się bawiła, tym więcej opróżniała kieliszków. W którym momencie zmienili lokal? Zabrakło barwnych świateł i eleganckiej loży. Barman opowiadał zabawne anegdotki, śmiała się perliście i głośno, prosząc jednako o kolejne mikstury, stworzone z dedykacją dla niej. Bawiło ją wymyślanie mu kolejnych wyzwań. Krew w uszach szumiała coraz mocniej. Pamiętała, że wstając ze stołka wpadła w cudze ramiona. Ktoś złapał ją za rękę, ona zaś poszła potulnie, skuszona obietnicą jeszcze lepszej zabawy.
Później był już ból i ciężkość w żołądku. Niepokój na myśl, że ciężar na jej biodrze mógł mieć imię. Wolała pamiętać nocne przygody. Wysil się, Gretchen, upomniała samą siebie w myślach, zmuszając się do uniesienia dłoni, by rozmasować skronie. Głęboki oddech, jeden i drugi, w końcu otworzyła oczy. Zamrugała kilkukrotnie, zanim obraz wyostrzył się na tyle, aby zorientowała się gdzie jest.
Gretchen nie miała zielonego pojęcia gdzie jest, do niepokoju zaś dołączyło przerażenie.
Nigdy chyba nie widziała tak paskudnego i brzydkiego pokoju, który najpewniej służył komuś za sypialnię. Obdrapane ściany, niegdyś pokryte tapetami, stare deski podłogi najpewniej skrzypiały pod każdym krokiem, z otwartej szafy wysypywało się kilka starych szmat. Nawet nie leżała na łóżku, a cienkim materacu, w nogach kłębił się cienki koc, a gdy nań spojrzała... Cóż, druga para nóg zdecydowanie nie należała do niej. Gdyby tylko nie lękała się bogów, zaczęłaby się modlić, by odnaleźć spojrzeniem tego mężczyznę w dobrze skrojonym garniturze. Czy miał tak długie włosy?
- Na młot Thora... - jęknęła znów, unosząc się do pozycji siedzącej; spojrzawszy w bok dostrzegła własną sukienkę, w panicznym odruchu sprawdziła, czy ma na sobie bieliznę. Brakowało górnej, złapała więc koc, by się zasłonić, zanim uniosła dłoń i palnęła śpiącego nieznajomego w głowę tak mocno jak tylko zdołała.
Przez to zrobiło jej się bardzo niedobrze.
- Gdzie jesteśmy? - spytała z lękiem.
Najbardziej palące pytanie nie chciało przejść Gretchen przez gardło.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Egon Munch
Re: 04.03.2001 – Stare kamienice – G. Holzinger & E. Munch Pon 5 Cze - 23:50
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Noc połknęła wspomnienia poprzedniego wieczoru, a on miał nadzieję, że w końcu okaże się dość łakoma, by obgryźć przeszłość do bladej kości – wraz z ćmiącym w skroniach bólem powracały jednak obrazy przeszłości, wymięte i przebarwione sepią rozlanego po nich eliksiru, nasiąknięte sińcem, którego siostrzana purpura rwała go nad lewym biodrem, w miejscu, gdzie lędźwie stygły dotykiem cudzej dłoni; nie pamiętał, w którym miejscu znaczyła go intymność, lecz nie miało to wprawdzie żadnego znaczenia, bo od dawna był pewien, że jego skóra stanowiła jedynie zeschnięte egzuwium, zarzucone niechlujnie na stelaż kości – czasem sięgał palcami pod ubranie i czuł je dopiero, kiedy ucisnął paznokciem na miękką tkankę, pozostawiając odcisk spąsowiałego półksiężyca. Jego życie przetaczało się przez miasto w sposób, w jaki mogłaby się przetaczać choroba – epidemia, której objawy czerwieniły się najpierw w zaułkach biedy, pomiędzy obdrapanymi warstwami tynku i w rozstępach nieuszczelnionych okien, lecz wraz z upływem czasu rozrastała się poza ciasne kamienice i wąskie alejki rynsztoku, wpełzając wszędzie tam, gdzie nigdy nie powinna była przeżyć. Lubił myśleć o sobie w ten sposób – jakby istniał poza swoim ciałem, tymczasem przemieszany z eliksirem alkohol wciąż dogorywał mu w żyłach, przelewając się na wierzch rozszerzonych źrenic, kiedy nagłe uderzenie w czoło przepłoszyło spod niej echo febrycznego snu.
Wzdrygnął się, pośpiesznie sięgając dłonią pod poduszkę, natrafił jednak tylko na cienką owatę materaca – nie spał bez wsuniętego pod skronie noża, odkąd skończył piętnaście lat, a teraz palce drżały mu lekko, jakby nie wiedziały, co robić, jeśli nie zaciskały się na rękojeści. Sapnął nerwowo, odwracając wzrok w przeciwną stronę, aż rozeźlony bursztyn spojrzenia nie zatrzymał się na kobiecej twarzy, ze źrenicami wciąż rozwartymi dość szeroko, by prześwitywało przez nie coś więcej niż tylko zdziwienie, zupełnie jakby wspomnienia zakradały mu się winietą na brzegi siatkówki, lecz wszystkie były wiotkie i rozwarstwione, przeciągnięte przez białka siatką czerwonych żyłek, zebranych przekrwieniem w kącikach oczu – dopiero teraz, kiedy uniósł się na łokciach, poczuł, że mdłości zebrały mu się pecyną pod progiem gardła.
– Co? – sięgnął wzrokiem głębiej pomiędzy rysy przestraszonej kobiety, a kącik ust drgnął mu złośliwie, kiedy zauważył, jak naciągała kołdrę na nagą pierś. – Boisz się, że nie trafisz do domu? – grymas zakołysał mu się pomiędzy wargami – nieznajoma miała gładką twarz i oczy przyzwyczajone do świateł reflektorów; przypominała mu jedną z dziewcząt, które lata temu przechodziły przez próg cyrkowego namiotu, strzepując popiół z wygiętych kołnierzyków i chichocząc między sobą tak, jakby każda z nich była nakręcana na metalową korbkę – wystarczyłoby sięgnąć pod sukienkę, by wyrwać ją razem z usztywnionym fragmentem kręgosłupa. Widział, że nie była przyzwyczajona do pomieszczeń, których ściany łuszczyły się jak gadzia skóra, spomiędzy desek dobiegał stukot owadzich odnóży, a przez rozchylone okno wpadał szelest chłodnego, marcowego wiatru, niezdolnego przerzedzić uwięzionej w pokoju stęchlizny – nie pamiętał, jak tu trafiła, bo kiedy zwrócił wzrok w stronę drzwi, w głowie zatarł mu się również powód własnej obecności.
– Odprowadzę cię za rękę, chcesz? – odsłonił zęby, w tym samym momencie dłoń ześlizgnęła mu się jednak głębiej po materacu, a palce, zamiast na kobiece ciało, natrafiły na kiść zwierzęcego futra; przez kalafonię spojrzenia przebrzmiał mu błysk nagłej zgrozy – znał Beau dość długo, by domyślić się, co zobaczy pod cienkim kocem, mimo to szarpnął za skłębiony materiał, odsłaniając puszysty, lisi ogon, owinięty płochliwie pomiędzy nogami. Poprzednie pytanie zastygło mu w gardle, kiedy cofnął się na skraj materaca, a oczy, które jeszcze przed chwilą mieniły się rozweseloną przekorą, pociemniały wyraźnie, nakryte burzącym się w ciele gniewem. – Spotkałem już takich jak ty – wycedził, mierząc huldrę spojrzeniem; kiedy mrugał, pod powiekami zbierało się wspomnienie odciętego ogona Anji, cieknącej krwi i sposobu, w jaki drgał na długo po tym, jak nie przynależał już do żywego ciała – tym razem nie miał przy sobie noża. – Poradziliby ci, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.
Wzdrygnął się, pośpiesznie sięgając dłonią pod poduszkę, natrafił jednak tylko na cienką owatę materaca – nie spał bez wsuniętego pod skronie noża, odkąd skończył piętnaście lat, a teraz palce drżały mu lekko, jakby nie wiedziały, co robić, jeśli nie zaciskały się na rękojeści. Sapnął nerwowo, odwracając wzrok w przeciwną stronę, aż rozeźlony bursztyn spojrzenia nie zatrzymał się na kobiecej twarzy, ze źrenicami wciąż rozwartymi dość szeroko, by prześwitywało przez nie coś więcej niż tylko zdziwienie, zupełnie jakby wspomnienia zakradały mu się winietą na brzegi siatkówki, lecz wszystkie były wiotkie i rozwarstwione, przeciągnięte przez białka siatką czerwonych żyłek, zebranych przekrwieniem w kącikach oczu – dopiero teraz, kiedy uniósł się na łokciach, poczuł, że mdłości zebrały mu się pecyną pod progiem gardła.
– Co? – sięgnął wzrokiem głębiej pomiędzy rysy przestraszonej kobiety, a kącik ust drgnął mu złośliwie, kiedy zauważył, jak naciągała kołdrę na nagą pierś. – Boisz się, że nie trafisz do domu? – grymas zakołysał mu się pomiędzy wargami – nieznajoma miała gładką twarz i oczy przyzwyczajone do świateł reflektorów; przypominała mu jedną z dziewcząt, które lata temu przechodziły przez próg cyrkowego namiotu, strzepując popiół z wygiętych kołnierzyków i chichocząc między sobą tak, jakby każda z nich była nakręcana na metalową korbkę – wystarczyłoby sięgnąć pod sukienkę, by wyrwać ją razem z usztywnionym fragmentem kręgosłupa. Widział, że nie była przyzwyczajona do pomieszczeń, których ściany łuszczyły się jak gadzia skóra, spomiędzy desek dobiegał stukot owadzich odnóży, a przez rozchylone okno wpadał szelest chłodnego, marcowego wiatru, niezdolnego przerzedzić uwięzionej w pokoju stęchlizny – nie pamiętał, jak tu trafiła, bo kiedy zwrócił wzrok w stronę drzwi, w głowie zatarł mu się również powód własnej obecności.
– Odprowadzę cię za rękę, chcesz? – odsłonił zęby, w tym samym momencie dłoń ześlizgnęła mu się jednak głębiej po materacu, a palce, zamiast na kobiece ciało, natrafiły na kiść zwierzęcego futra; przez kalafonię spojrzenia przebrzmiał mu błysk nagłej zgrozy – znał Beau dość długo, by domyślić się, co zobaczy pod cienkim kocem, mimo to szarpnął za skłębiony materiał, odsłaniając puszysty, lisi ogon, owinięty płochliwie pomiędzy nogami. Poprzednie pytanie zastygło mu w gardle, kiedy cofnął się na skraj materaca, a oczy, które jeszcze przed chwilą mieniły się rozweseloną przekorą, pociemniały wyraźnie, nakryte burzącym się w ciele gniewem. – Spotkałem już takich jak ty – wycedził, mierząc huldrę spojrzeniem; kiedy mrugał, pod powiekami zbierało się wspomnienie odciętego ogona Anji, cieknącej krwi i sposobu, w jaki drgał na długo po tym, jak nie przynależał już do żywego ciała – tym razem nie miał przy sobie noża. – Poradziliby ci, żebyś trzymała się ode mnie z daleka.
Gretchen Holzinger
Re: 04.03.2001 – Stare kamienice – G. Holzinger & E. Munch Pon 3 Lip - 19:34
Gretchen HolzingerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : okolice Salzburga
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : huldra
Zawód : aktorka, wschodząca gwiazda, skandalistka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : bażant
Atuty : intrygant (II), artysta: aktorstwo (I), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 5
- Nie. Nie boję się - odparowała natychmiast, bez zawahania, bez najdrobniejszej niepewności.
Kłamała. Kłamała gładko i przekonująco, nawet wtedy, gdy się bała, tak jak teraz, niepewna swojej sytuacji. Nie miała zielonego pojęcia gdzie była i z kim. Najgorsze, że nie wiedziała jak się tutaj znalazła. Dlaczego? To on ją tutaj przyciągnął? Przez chwilę bez skrępowania przyglądała mu się więcej niż oceniająco, jakby próbowała oszacować w myślach jego status społeczny i zawartość portfela. Cóż, nie wyglądał na kogoś z jej sfer. Nie mógł przecież. Inaczej nie znalazłaby się w tak obskurnym i brudnym miejscu, które przeraziło ją jeszcze bardziej.
Nie pasowała tu. Nie ze swoją gładką, wypielęgnowaną skórą (choć obficie nakrapianą konstelacjami złotych piegów na całym ciele i twarzy), szykowną bielizną wykrojoną z dobrego materiału i zapachem drogich perfum, które opatulały ciało słodką, kuszącą wonią nawet teraz, po całej, bardzo intensywnej nocy.
Bała się i to bardzo. To nie pierwszy raz, kiedy budziła się w obcym miejscu i przy kimś, kogo zdawała się widzieć po raz pierwszy w życiu, jakby nie rozmawiali już ze sobą wcześniej. Lekkie obyczaje i nienasycone pragnienie huldry prowadziły ją w różne miejsca, lecz... żeby tutaj? W tak brzydkie progi?
Szanuj się, Gretchen. Słowa wypowiadane surowo przez brata niemalże rozbrzmiewały w uszach rudowłosej. Gdyby obudziła się w miłym dla oka pokoju, przy schludnym, eleganckim mężczyźnie, to zupełnie co innego.
W pierwszej chwili pomyślała, że to psychopata. Z pewnością widział filmy z jej udziałem i zakochał się. Skorzystał z okazji i zaciągnął ją tutaj, by móc potem opowiadać swoim przyjaciołom, że widział te cycki nie tylko na srebrnym ekranie. Byłoby dobrze, gdyby skończyło się tylko na tym. Nieszczęśliwie słyszała już zbyt wiele historii o fanach zakochanych w swoich idolach, zdolnych dosłownie do wszystkiego... Rozbuchane ego podpowiadało właśnie taki scenariusz.
- Nie trzeba... - odpowiedziała, umęczonym od bólu głowy głosem, odsuwając rękę, którą starał się znaleźć, nie spodziewała się jednak, że...
… że tak szybko trafi na coś innego. Pisnęła, gdy poczuła jak męskie, silne palce zacisnęły się na puchatym ogonie, który teraz prezentowała w całej swej okazałości, pozbawiona magicznego paska. Nie dotykały tak jak tego lubiła.
- Zostaw mnie, zboczeńcu! - pisnęła Gretchen, odsuwając się od niego gorączkowo na materacu, jednocześnie z niego spadając. Złapała dłonią za ogon, nie dbając o nagość, by wyszarpnąć go z dłoni nieznajomego. - Puszczaj mnie - warknęła bardziej stanowczym tonem, chcąc wywrzeć odpowiednie wrażenie, z pewnością wtedy jej posłucha.
Prawda?
Ruben ostrzegał, że wpakuje się w kłopoty, które się źle dla niej skończą. Czy to było właśnie dziś? Tego poranka, w jakiejś obskurnej kamienicy, gdzie najpewniej w piwnicy szczury urządziły swoje królestwo? Nie, na pewno nie, nie mogła dopuścić, aby tak skończyła się jej historia...
- Och, doprawdy? A jak myślisz, kto mnie tutaj zaciągnął, tak niezbyt daleko od siebie? - odbiła piłeczkę w jego stronę, gniewnie marszcząc brwi i wydymając usta w grymasie. - Chyba nie myślisz, że sama się tu wpakowałam - spytała, a kiedy powiodła spojrzeniem po pokoju, gdzie dotąd spali, w jej ciemnych oczach wyraźne stało się coś na pograniczu pogardy i obrzydzenia. - To ty mnie tutaj ściągnąłeś - wycedziła, znów kłamiąc, bo nie miała zielonego pojęcia jak się tutaj znaleźli. Ale to w niczym nie przeszkadzało. Mogła mu wmówić wszystko, jeśli odpowiednio to rozegra. - Pewnie TY MNIE WYKORZYSTAŁEŚ! - zawołała z pretensją, mierząc weń oskarżycielsko palcem, zamierzając najpewniej udawać, że nie ma zielonego pojęcia co oznaczał lisi ogon wyrastający z jej lędźwi.
Czy huldra mogłaby kogoś wykorzystać? Ona? Ależ skąd.
Kłamała. Kłamała gładko i przekonująco, nawet wtedy, gdy się bała, tak jak teraz, niepewna swojej sytuacji. Nie miała zielonego pojęcia gdzie była i z kim. Najgorsze, że nie wiedziała jak się tutaj znalazła. Dlaczego? To on ją tutaj przyciągnął? Przez chwilę bez skrępowania przyglądała mu się więcej niż oceniająco, jakby próbowała oszacować w myślach jego status społeczny i zawartość portfela. Cóż, nie wyglądał na kogoś z jej sfer. Nie mógł przecież. Inaczej nie znalazłaby się w tak obskurnym i brudnym miejscu, które przeraziło ją jeszcze bardziej.
Nie pasowała tu. Nie ze swoją gładką, wypielęgnowaną skórą (choć obficie nakrapianą konstelacjami złotych piegów na całym ciele i twarzy), szykowną bielizną wykrojoną z dobrego materiału i zapachem drogich perfum, które opatulały ciało słodką, kuszącą wonią nawet teraz, po całej, bardzo intensywnej nocy.
Bała się i to bardzo. To nie pierwszy raz, kiedy budziła się w obcym miejscu i przy kimś, kogo zdawała się widzieć po raz pierwszy w życiu, jakby nie rozmawiali już ze sobą wcześniej. Lekkie obyczaje i nienasycone pragnienie huldry prowadziły ją w różne miejsca, lecz... żeby tutaj? W tak brzydkie progi?
Szanuj się, Gretchen. Słowa wypowiadane surowo przez brata niemalże rozbrzmiewały w uszach rudowłosej. Gdyby obudziła się w miłym dla oka pokoju, przy schludnym, eleganckim mężczyźnie, to zupełnie co innego.
W pierwszej chwili pomyślała, że to psychopata. Z pewnością widział filmy z jej udziałem i zakochał się. Skorzystał z okazji i zaciągnął ją tutaj, by móc potem opowiadać swoim przyjaciołom, że widział te cycki nie tylko na srebrnym ekranie. Byłoby dobrze, gdyby skończyło się tylko na tym. Nieszczęśliwie słyszała już zbyt wiele historii o fanach zakochanych w swoich idolach, zdolnych dosłownie do wszystkiego... Rozbuchane ego podpowiadało właśnie taki scenariusz.
- Nie trzeba... - odpowiedziała, umęczonym od bólu głowy głosem, odsuwając rękę, którą starał się znaleźć, nie spodziewała się jednak, że...
… że tak szybko trafi na coś innego. Pisnęła, gdy poczuła jak męskie, silne palce zacisnęły się na puchatym ogonie, który teraz prezentowała w całej swej okazałości, pozbawiona magicznego paska. Nie dotykały tak jak tego lubiła.
- Zostaw mnie, zboczeńcu! - pisnęła Gretchen, odsuwając się od niego gorączkowo na materacu, jednocześnie z niego spadając. Złapała dłonią za ogon, nie dbając o nagość, by wyszarpnąć go z dłoni nieznajomego. - Puszczaj mnie - warknęła bardziej stanowczym tonem, chcąc wywrzeć odpowiednie wrażenie, z pewnością wtedy jej posłucha.
Prawda?
Ruben ostrzegał, że wpakuje się w kłopoty, które się źle dla niej skończą. Czy to było właśnie dziś? Tego poranka, w jakiejś obskurnej kamienicy, gdzie najpewniej w piwnicy szczury urządziły swoje królestwo? Nie, na pewno nie, nie mogła dopuścić, aby tak skończyła się jej historia...
- Och, doprawdy? A jak myślisz, kto mnie tutaj zaciągnął, tak niezbyt daleko od siebie? - odbiła piłeczkę w jego stronę, gniewnie marszcząc brwi i wydymając usta w grymasie. - Chyba nie myślisz, że sama się tu wpakowałam - spytała, a kiedy powiodła spojrzeniem po pokoju, gdzie dotąd spali, w jej ciemnych oczach wyraźne stało się coś na pograniczu pogardy i obrzydzenia. - To ty mnie tutaj ściągnąłeś - wycedziła, znów kłamiąc, bo nie miała zielonego pojęcia jak się tutaj znaleźli. Ale to w niczym nie przeszkadzało. Mogła mu wmówić wszystko, jeśli odpowiednio to rozegra. - Pewnie TY MNIE WYKORZYSTAŁEŚ! - zawołała z pretensją, mierząc weń oskarżycielsko palcem, zamierzając najpewniej udawać, że nie ma zielonego pojęcia co oznaczał lisi ogon wyrastający z jej lędźwi.
Czy huldra mogłaby kogoś wykorzystać? Ona? Ależ skąd.
Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie
Egon Munch
04.03.2001 – Stare kamienice – G. Holzinger & E. Munch Sro 26 Lip - 22:45
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Za każdym razem, kiedy otwierał oczy, najpierw widział brunatny sufit w piwnicy Görana – obraz nasuwał mu się na rogówki drugą powieką, cienką błoną, na której znajdowała się pamięć; budził się zawsze z wyraźnym wzdrygnięciem, zanim jego źrenice przyzwyczajały się do rzeczywistości, kurcząc się powoli, jakby zbyt długo przebywał w ciemności, w końcu pęknięcia na powierzchni tynku okazywały się jednak cieńsze, krakelura układała się labiryntem, który mógł swobodnie opuścić wzrokiem. Tym razem czuł się natomiast, jakby obudził się z powrotem w cyrkowej menażerii, pod stropem wysokiego namiotu i z metalowymi kratami, wzniesionymi szpalerem jak drzewa. Miał dwanaście lat, gdy ojciec po raz pierwszy zatrzasnął za nim żelazny skobel i zaśmiał się złowrogo, bo nie widział w nim syna, lecz ofiarne zwierzę, bez wahania składane na kamień – pamiętał, że pomiędzy klatkami wiły się smukłe, krowie ogony, zaplecione lubieżnie wokół żelaznych prętów i całą noc wyobrażał sobie, jak sięgają do jego szyi, uciskając go wokół gardła; pamiętał, że huldry, które skrywały pomiędzy nogami rdzę lisiej natury, śmiały się występnie pomiędzy sobą, a on nie mógł zasnąć, bo przez szmer zimowej nocy nieustannie przebrzmiewał warkot cudzego zezwierzęcenia. Nieznajoma nie przypominała demonów spod cyrkowego namiotu – miała ładne, pąsowe usta, pachniała kwiatowymi perfumami, a rude włosy sięgały jej aż po rozpięte skrzydła łopatek; była jednak, niewątpliwie, huldrą – pod jasną skórą skrywała tę samą, zbrudzoną krew, ten sam instynkt pozbawiony człowieczeństwa.
Cofnął się gwałtownie, naciągając leżące na podłodze spodnie i podnosząc się z materaca – zawroty głowy zachwiały jego sylwetką, więc wsparł plecy o chłodną ścianę, wciąż niezdolny oderwać wzroku od zwierzęcego ogona, który kołysał się bezwiednie pomiędzy kobiecymi udami; wnętrze dłoni lepiło mu się od potu, a on czuł się, jakby pojedyncze, miedziane włosy ułożyły się pośród lineatury jego śródręcza i wzdrygnął się odruchowo, mierząc nieznajomą wrogim spojrzeniem. Ostatnie spotkanie z Beau pozostawiło mu gorzki posmak na podniebieniu i fantomowy ból wokół wybitych knykci, a teraz obawa powróciła znowu, wzmocniona niechęcią, która sprawiała wrażenie, jakby musiał siłą wyrywać ją sobie spomiędzy żeber – kobieta była bardziej zadbana i nie miała oczu, w których odbijała się jego przeszłość, była jednak równie nieprzewidywalna; co jeśli udawała? Czego mogła właściwie od niego pragnąć?
– W życiu – wycedził spomiędzy zaciśniętych zębów, mierząc Gretchen złowrogim spojrzeniem. – Nie zaciągnąłbym się do łóżka ze zwierzęciem – gniew zazgrzytał mu pomiędzy zębami jak ziarna piachu. – Widzę, czym jesteś. Z naszej dwójki to nie ja słynę z wykorzystywania ludzkich słabości. – uprzednia niechęć ustąpiła zuchwałemu paroksyzmowi – przeszedł krok bliżej, zmniejszając dzielący ich dystans, lecz pozostawiając bursztyn spojrzenia wgryziony głęboko w kobiecą fizjonomię; wyglądał, jakby próbował ją pożreć. Wymierzony mu oskarżycielsko palec prawie zetknął się ze skórą na odsłoniętej piersi, on uśmiechnął się tymczasem wyzywająco, odsłaniając kąśliwość drapieżnego grymasu. – Ciekawe, czy byłabyś tak samo odważna bez swojego ogona. – sięgnął wzrokiem niżej, na miedzianą kitę, która kołysała się wokół nóg, muskając sierścią odsłonięte uda. – Może się przekonamy? – ściągnął brwi, a okręgi jego tęczówek nabrały barwy szaleństwa – czasem, kiedy zamykał oczy, wciąż widział pod powiekami krew sączącą się spod lśniącego noża i brunatną wić ogona Beau, dygocącą na ziemi jeszcze na długo po tym, jak nie przynależała dłużej do jej bezwładnego ciała; przypominała zwierzę, którego kończyny zachowywały ostatni spazm uchodzącego życia. Był śmiały, lecz w gardle zbierała mu się ciężka pecyna wątpliwości, czy dałby radę zrobić to po raz kolejny. – Czego ode mnie chcesz? – warknął, zadzierając brodę. – Będę wiedział, jeśli skłamiesz. – choć nie wierzył w żadne słowo, które opuszczało jej demoniczne usta.
Cofnął się gwałtownie, naciągając leżące na podłodze spodnie i podnosząc się z materaca – zawroty głowy zachwiały jego sylwetką, więc wsparł plecy o chłodną ścianę, wciąż niezdolny oderwać wzroku od zwierzęcego ogona, który kołysał się bezwiednie pomiędzy kobiecymi udami; wnętrze dłoni lepiło mu się od potu, a on czuł się, jakby pojedyncze, miedziane włosy ułożyły się pośród lineatury jego śródręcza i wzdrygnął się odruchowo, mierząc nieznajomą wrogim spojrzeniem. Ostatnie spotkanie z Beau pozostawiło mu gorzki posmak na podniebieniu i fantomowy ból wokół wybitych knykci, a teraz obawa powróciła znowu, wzmocniona niechęcią, która sprawiała wrażenie, jakby musiał siłą wyrywać ją sobie spomiędzy żeber – kobieta była bardziej zadbana i nie miała oczu, w których odbijała się jego przeszłość, była jednak równie nieprzewidywalna; co jeśli udawała? Czego mogła właściwie od niego pragnąć?
– W życiu – wycedził spomiędzy zaciśniętych zębów, mierząc Gretchen złowrogim spojrzeniem. – Nie zaciągnąłbym się do łóżka ze zwierzęciem – gniew zazgrzytał mu pomiędzy zębami jak ziarna piachu. – Widzę, czym jesteś. Z naszej dwójki to nie ja słynę z wykorzystywania ludzkich słabości. – uprzednia niechęć ustąpiła zuchwałemu paroksyzmowi – przeszedł krok bliżej, zmniejszając dzielący ich dystans, lecz pozostawiając bursztyn spojrzenia wgryziony głęboko w kobiecą fizjonomię; wyglądał, jakby próbował ją pożreć. Wymierzony mu oskarżycielsko palec prawie zetknął się ze skórą na odsłoniętej piersi, on uśmiechnął się tymczasem wyzywająco, odsłaniając kąśliwość drapieżnego grymasu. – Ciekawe, czy byłabyś tak samo odważna bez swojego ogona. – sięgnął wzrokiem niżej, na miedzianą kitę, która kołysała się wokół nóg, muskając sierścią odsłonięte uda. – Może się przekonamy? – ściągnął brwi, a okręgi jego tęczówek nabrały barwy szaleństwa – czasem, kiedy zamykał oczy, wciąż widział pod powiekami krew sączącą się spod lśniącego noża i brunatną wić ogona Beau, dygocącą na ziemi jeszcze na długo po tym, jak nie przynależała dłużej do jej bezwładnego ciała; przypominała zwierzę, którego kończyny zachowywały ostatni spazm uchodzącego życia. Był śmiały, lecz w gardle zbierała mu się ciężka pecyna wątpliwości, czy dałby radę zrobić to po raz kolejny. – Czego ode mnie chcesz? – warknął, zadzierając brodę. – Będę wiedział, jeśli skłamiesz. – choć nie wierzył w żadne słowo, które opuszczało jej demoniczne usta.