:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux
4 posters
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
27.11.2000
Rozpierzchnięcie się gości po Domu Jarlów było wyłącznie kwestią czasu. Gdy tylko wybrzmiały ostatnie słowa powitania, a Tordenskioldowie wraz z przedstawicielami Sierocińca Toivoa zniknęli w tłumie przybyłych gości witając się oraz przyjmując wylewne podziękowania, gratulacje oraz życzenia powodzenia tegorocznego przedsięwzięcia, część osób zdecydowała się nie zaszczycać choćby przypadkowym spojrzeniem pyszniących się w blasku żyrandoli klejnotów i misternie wykonanych wyrobów jubilerskich, miast tego zaszywając się w rzadko kiedy dostępnych ogółowi społeczności galdryjskiej częściach budynku, uznając to za rozrywkę bardziej interesującą niż wątpliwej jakości wymiany zdań na temat aukcji.
Brak powściągliwości ciekawości i koncentrowanie się na kwestiach drugorzędnych – szczególnie w tak istotnym dla podopiecznych sierocińca dniu – dla niektórych uczestników wydarzenia niosło ze sobą opłakane konsekwencje. Zduszony okrzyk pomocy przedarł się przez jedne z w teorii na głucho zamkniętych drzwi, mącąc półciszę zalegającą na wyższych piętrach pałacyku i ostatecznie burząc spokój prowadzonych konfidencjonalnie rozmów. Z zewnątrz jednak nic nie wskazywało, skąd dobiegają niepokojące odgłosy, każde z zamkniętych pomieszczeń wyglądało bowiem identycznie – wepchnięte w bielone ściany drewniane drzwi zdawały się pozostawać od dawna niechętne wpuszczaniu nieproszonych gości w progi tajemniczych pokoi.
Jeden z gości zdecydował się na własną rękę sprawdzić, w którym z pomieszczeń można znajdować się osoba w opałach. Po żmudnej wędrówce korytarzem, gdzie każda z kolejnych żeliwnych, ciężkich klamek pozostawała niezłomnie oporna próbom przedarcia się do wnętrza pomieszczeń, wreszcie można zauważyć, jak wpada do jednego z nich, by zaraz na powrót zatrzasnąć je ze strachem wymalowanym na pobladłej twarzy.
- Na mordę Ymira! – Mało wyszukany epitet potoczył się po korytarzu, przyciągając jeszcze bardziej uwagę do całego zdarzenia. – Chyba ktoś zalazł Rosenkrantzom za skórę, bo skurczybyki mają rozmach. – Nie mówiąc nic więcej, mężczyzna natychmiast pobiegł dalej, zostawiając każdego, kto zdecydowałby się zajrzeć do środka z wielką niewiadomą. Po jego słowach można było się jednak domyślać, że wewnątrz natrafić można było na rośliny. Duże ilości roślin na raz.
Einar Halvorsen
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Nie 26 Lis - 23:13
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Przyznawał, przed samym sobą że dosyć rzadko - zbyt rzadko? - rozmawiał z cudzoziemcami. Wachlarz doświadczeń, skomponowany dzięki wymianie zdań w towarzystwie Charlotte, skutecznie karmił uwagę, napełniał zgodnym poczuciem wspaniale spędzonych chwil. Gdyby nie jej obecność, najpewniej kroczyłby po mieliźnie grząskiego, nieprzyjemnego znużenia, niknąc w objęciach tłumu i roztaczając aurę - aby dopatrzeć się, wkrótce kto zbliży się i rozpocznie z radością nową rozmowę, kto schwyta się w jej pułapkę; niewinną igraszkę czaru.
- Skąd to pytanie? - dopytał, podobnie jak ona, z domieszką uszczypliwości. Krawędzie ust zastygały w przyjaznym, lekkim uśmiechu; ruszyli powolnym krokiem by zaznać chwili wytchnienia, swobodnej i pozbawionej zgęstniałej ludzkiej substancji rozprowadzonej szczelnie po wnętrzu sali balowej.
- Czy zakładałaś odmowę? - dodał. Wiedział, że przede wszystkim znajdują się na płaszczyźnie żartu i ewidentnej przyszłości; nie znała w chwili obecnej żadnych jego obrazów więc nie mogła przewidzieć czy pragnie zamówić portret. Sam, z wielką chęcią uwieczniłby ją na płótnie jednak nie miał zamiaru w tym przypadku nalegać, skazując na natarczywość.
Na korytarzu doznali szczypty wytchnienia; najwięcej gości, bezsprzecznie lawirowało pośród wysepek stoisk, w samej esencji aukcji. Kroki, stawiane bez najmniejszego pośpiechu rzucały poświatę echa; nagle do jego uszu przedarło się poruszenie. Usłyszał słowa mężczyzny - podjął reakcję zbyt późno, co sam określił z nieznacznym trzaskiem zrodzonej w nim irytacji. Nie zdążył, już niestety zatrzymać nieznajomego który oddalił się rzucając ledwie ochłapem niekonkretnego stwierdzenia. Zmarszczył brwi okazując zastanowienie. Zatrzymał się tuż przy drzwiach.
- Co się tam dzieje? - rzucił, poniekąd w przestrzeń, w stronę nieokreślonych i niewidocznych bóstw, poniekąd również do samej towarzyszki wieczoru - oraz poniekąd do siebie. Decyzja, której się podjął zapadła bez najmniejszego udziału myśli - w odruchu niemal instynktu. Sam bankiet zresztą, co przyznawali zgodnie z Charlotte nie należał do wartkich i zajmujących wydarzeń. Ciekawość odniosła triumf, a drzwi ustąpiły po pewnym, niezlęknionym nacisku. Rozejrzał się po pokoju, w którym roiło się aż od pędów przeróżnych gatunków roślin. Pod kopułą umysłu powstało ciche pytanie - czy ktoś znajduje się w środku? Czy mężczyzna, który przed chwilą zniknął z pola widzenia był sprawcą całego zajścia?
- Skąd to pytanie? - dopytał, podobnie jak ona, z domieszką uszczypliwości. Krawędzie ust zastygały w przyjaznym, lekkim uśmiechu; ruszyli powolnym krokiem by zaznać chwili wytchnienia, swobodnej i pozbawionej zgęstniałej ludzkiej substancji rozprowadzonej szczelnie po wnętrzu sali balowej.
- Czy zakładałaś odmowę? - dodał. Wiedział, że przede wszystkim znajdują się na płaszczyźnie żartu i ewidentnej przyszłości; nie znała w chwili obecnej żadnych jego obrazów więc nie mogła przewidzieć czy pragnie zamówić portret. Sam, z wielką chęcią uwieczniłby ją na płótnie jednak nie miał zamiaru w tym przypadku nalegać, skazując na natarczywość.
Na korytarzu doznali szczypty wytchnienia; najwięcej gości, bezsprzecznie lawirowało pośród wysepek stoisk, w samej esencji aukcji. Kroki, stawiane bez najmniejszego pośpiechu rzucały poświatę echa; nagle do jego uszu przedarło się poruszenie. Usłyszał słowa mężczyzny - podjął reakcję zbyt późno, co sam określił z nieznacznym trzaskiem zrodzonej w nim irytacji. Nie zdążył, już niestety zatrzymać nieznajomego który oddalił się rzucając ledwie ochłapem niekonkretnego stwierdzenia. Zmarszczył brwi okazując zastanowienie. Zatrzymał się tuż przy drzwiach.
- Co się tam dzieje? - rzucił, poniekąd w przestrzeń, w stronę nieokreślonych i niewidocznych bóstw, poniekąd również do samej towarzyszki wieczoru - oraz poniekąd do siebie. Decyzja, której się podjął zapadła bez najmniejszego udziału myśli - w odruchu niemal instynktu. Sam bankiet zresztą, co przyznawali zgodnie z Charlotte nie należał do wartkich i zajmujących wydarzeń. Ciekawość odniosła triumf, a drzwi ustąpiły po pewnym, niezlęknionym nacisku. Rozejrzał się po pokoju, w którym roiło się aż od pędów przeróżnych gatunków roślin. Pod kopułą umysłu powstało ciche pytanie - czy ktoś znajduje się w środku? Czy mężczyzna, który przed chwilą zniknął z pola widzenia był sprawcą całego zajścia?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Nie 26 Lis - 23:14
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 23
'k100' : 23
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Nie 26 Lis - 23:14
Uśmiech nie schodził z pełnych warg Charlotte, jak gdyby towarzystwo Einara dawało jej swoistego rodzaju ukojenie. Drżała od nadmiaru towarzyszących jej emocji, przez co im dalej brnęli w rozmowie, tym ciemnowłosa czuła większe spełnienie.
Nie wydawał się być przebrzydłym gburem, jak to Francuzka myślała o niemal wszystkich mieszkańcach tych chłodnych krain, a to dawało zdolnemu artyście pełne skupienie kobiety. Wiedziała, że należy mu się to, nawet jeżeli innej kupował prezenty. Nie oceniała, choć ciekawiła ją historia okraszona ognistymi romansami, bowiem dla niej Halvorsen wpasowywał się doskonale w rolę, w której zostałby obsadzony w urokliwej Francji.
- Ciekawość - odrzekła, robiąc kolejne kroki. Oddech nieznacznie spłycił się, a Charlotte otaksowała pomieszczenie, w którym się znajdowali.
Tego popołudnia była bardziej zachwycona, aniżeli do tej pory. Eskalowała możliwość poznawania innego świata w sposób pełen zaintrygowania, jakby na nowo starała odnaleźć się w ponurej rzeczywistości
- Owszem, spotkało mnie jej tutaj nader wiele - odparła bez zastanowienia. Wspomnienie Viljama było bolesne, tak samo jak rozmowa z jego rodziną. Wspominała ją wielokrotnie, szczególnie w momentach, które przypominały o parszywości zachowania Hallströmów. Nie zamierzała w te gierki wciągać Einara, choć zapewne intymne plotki byłyby dla niej dostatecznie ciekawe.
Szła więc obok niego, jak równi sobie, lecz ich uwagę przykuł zupełnie inny widok. Obserwowała wraz z mężczyzną scenerie przed nimi, a na jego ton zdążyła się nieznacznie wzdrygnąć. Musiała iść w stronę, którą jej narzucił, bowiem tak było bezpieczniej. Nie chciała tracić go z oczu, czując się przy nim neutralnie.
Nerwy nie szarpały smukłym ciałem, a stres spiął ją ledwie na moment.
Uniosła wymownie brwi, gdy drzwi ustąpiły, a ich oczom ukazała się cudaczna ilość roślin. Charlotte była zdumiona ów kolekcją, przyglądając się Einarowi, jakby oczekiwała pewnego rodzaju wyjaśnień. Być może rozumiał to lepiej, aniżeli ona.
- Macie nietypowe rozrywki, mój drogi - rzuciła z rozbawieniem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Wolała ten czas spędzać w zupełnie inny sposób, lecz los szykował dla nich zupełnie inną niespodziankę.
Ciekawiło ją wyłącznie, czy doprawdy ktokolwiek mógł schować się w tym pomieszczeniu.
Nie wydawał się być przebrzydłym gburem, jak to Francuzka myślała o niemal wszystkich mieszkańcach tych chłodnych krain, a to dawało zdolnemu artyście pełne skupienie kobiety. Wiedziała, że należy mu się to, nawet jeżeli innej kupował prezenty. Nie oceniała, choć ciekawiła ją historia okraszona ognistymi romansami, bowiem dla niej Halvorsen wpasowywał się doskonale w rolę, w której zostałby obsadzony w urokliwej Francji.
- Ciekawość - odrzekła, robiąc kolejne kroki. Oddech nieznacznie spłycił się, a Charlotte otaksowała pomieszczenie, w którym się znajdowali.
Tego popołudnia była bardziej zachwycona, aniżeli do tej pory. Eskalowała możliwość poznawania innego świata w sposób pełen zaintrygowania, jakby na nowo starała odnaleźć się w ponurej rzeczywistości
- Owszem, spotkało mnie jej tutaj nader wiele - odparła bez zastanowienia. Wspomnienie Viljama było bolesne, tak samo jak rozmowa z jego rodziną. Wspominała ją wielokrotnie, szczególnie w momentach, które przypominały o parszywości zachowania Hallströmów. Nie zamierzała w te gierki wciągać Einara, choć zapewne intymne plotki byłyby dla niej dostatecznie ciekawe.
Szła więc obok niego, jak równi sobie, lecz ich uwagę przykuł zupełnie inny widok. Obserwowała wraz z mężczyzną scenerie przed nimi, a na jego ton zdążyła się nieznacznie wzdrygnąć. Musiała iść w stronę, którą jej narzucił, bowiem tak było bezpieczniej. Nie chciała tracić go z oczu, czując się przy nim neutralnie.
Nerwy nie szarpały smukłym ciałem, a stres spiął ją ledwie na moment.
Uniosła wymownie brwi, gdy drzwi ustąpiły, a ich oczom ukazała się cudaczna ilość roślin. Charlotte była zdumiona ów kolekcją, przyglądając się Einarowi, jakby oczekiwała pewnego rodzaju wyjaśnień. Być może rozumiał to lepiej, aniżeli ona.
- Macie nietypowe rozrywki, mój drogi - rzuciła z rozbawieniem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Wolała ten czas spędzać w zupełnie inny sposób, lecz los szykował dla nich zupełnie inną niespodziankę.
Ciekawiło ją wyłącznie, czy doprawdy ktokolwiek mógł schować się w tym pomieszczeniu.
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Nie 26 Lis - 23:14
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Nie 26 Lis - 23:15
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Gości biorących udział w aukcji i towarzyszących jej wydarzeniom nie można było winić za opieszałość w reakcji na tak osobliwe zdarzenie, które równie dobrze mogło stanowić wyłącznie część wyszukanego, tajemniczego performance’u mającego bawić gromadzącą się w ten wyjątkowy wieczór pod dachem Domu Jarlów gawiedź, a do tych stali bywalcy podobnych bankietów mieli stosunek co najmniej ambiwalentny.
Nie powinno dziwić, że zainteresowanie wywołanym nagle harmidrem prysło równie szybko, jak szybko się pojawiło, jakby wraz ze zniknięciem z piętra sprawcy całego zamieszania atmosfera trwogi przeminęła. A mimo to ciekawość – ciekawość stanowiąca szybką i stosunkowo krótką drogę wprost w czeluści Muspelheimu, o ile możliwe było, aby w krainie płomieni mogły przetrwać roślinne pnącza – podstępnie zakradła się w zaprawione alkoholem umysły, wiodąc wprost ku kryjącej się za drzwiami zagadce, w którą Einar wraz z Charlotte wkroczyli bez jakiegokolwiek przygotowania, zderzając się wewnątrz z rozpostartym swobodnie i gęsto labiryntem zieloności.
W pierwszym odruchu trudno było wzrokiem odszukać jakikolwiek stały punkt – zdawało się, że mimo pozornej nieruchomości, rośliny jakby przyglądały się każdemu gestowi, jaki wykonywali intruzi, szemrząc między sobą i splatając gęściej witki w chwili, gdy którekolwiek robiło krok w przód, podchodząc bliżej rozciągającej się ścianie gałązek i listków. Chwila większej uwagi wystarczyła, by zorientować się, z jakim gatunkiem flory mieli do czynienia – gdzieniegdzie w słabo oświetlonym pomieszczeniu przebijały niewielkie, jeszcze nie bardzo rozwinięte pąki kwiecia róż. Przynajmniej w tym mógł mieć rację jegomość, który zajrzał tu – prawdopodobnie – jako pierwszy: ktoś niewątpliwie nacisnął na odcisk Rosenkrantzom, skoro ktokolwiek pozwolił, by będące ich oczkiem w głowie rośliny zaczęły żyć własnym, nieskrępowanym żadnymi konwenansami życiem.
Nieoczekiwany, głośny szmer i zduszone kaszlnięcie dobiegające z wnętrza gęstwiny mogły wydać się jedynie złudzeniem, czy jednak, zdecydowawszy się w ogóle zajrzeć do środka pomieszczenia, postanowicie zostawić je w takim stanie, w jakim je zastaliście?
Możecie spróbować zapanować nad rozrosłymi roślinami. Możecie również ponownie rzucić k100 na spostrzegawczość, próbując sprawdzić, czy uda wam się zauważyć lub usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby wam w dalszym podejmowaniu decyzji.
Nie powinno dziwić, że zainteresowanie wywołanym nagle harmidrem prysło równie szybko, jak szybko się pojawiło, jakby wraz ze zniknięciem z piętra sprawcy całego zamieszania atmosfera trwogi przeminęła. A mimo to ciekawość – ciekawość stanowiąca szybką i stosunkowo krótką drogę wprost w czeluści Muspelheimu, o ile możliwe było, aby w krainie płomieni mogły przetrwać roślinne pnącza – podstępnie zakradła się w zaprawione alkoholem umysły, wiodąc wprost ku kryjącej się za drzwiami zagadce, w którą Einar wraz z Charlotte wkroczyli bez jakiegokolwiek przygotowania, zderzając się wewnątrz z rozpostartym swobodnie i gęsto labiryntem zieloności.
W pierwszym odruchu trudno było wzrokiem odszukać jakikolwiek stały punkt – zdawało się, że mimo pozornej nieruchomości, rośliny jakby przyglądały się każdemu gestowi, jaki wykonywali intruzi, szemrząc między sobą i splatając gęściej witki w chwili, gdy którekolwiek robiło krok w przód, podchodząc bliżej rozciągającej się ścianie gałązek i listków. Chwila większej uwagi wystarczyła, by zorientować się, z jakim gatunkiem flory mieli do czynienia – gdzieniegdzie w słabo oświetlonym pomieszczeniu przebijały niewielkie, jeszcze nie bardzo rozwinięte pąki kwiecia róż. Przynajmniej w tym mógł mieć rację jegomość, który zajrzał tu – prawdopodobnie – jako pierwszy: ktoś niewątpliwie nacisnął na odcisk Rosenkrantzom, skoro ktokolwiek pozwolił, by będące ich oczkiem w głowie rośliny zaczęły żyć własnym, nieskrępowanym żadnymi konwenansami życiem.
Nieoczekiwany, głośny szmer i zduszone kaszlnięcie dobiegające z wnętrza gęstwiny mogły wydać się jedynie złudzeniem, czy jednak, zdecydowawszy się w ogóle zajrzeć do środka pomieszczenia, postanowicie zostawić je w takim stanie, w jakim je zastaliście?
Możecie spróbować zapanować nad rozrosłymi roślinami. Możecie również ponownie rzucić k100 na spostrzegawczość, próbując sprawdzić, czy uda wam się zauważyć lub usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby wam w dalszym podejmowaniu decyzji.
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:13
Uśmiech nie schodził z pełnych warg Charlotte, jak gdyby towarzystwo Einara dawało jej swoistego rodzaju ukojenie. Drżała od nadmiaru towarzyszących jej emocji, przez co im dalej brnęli w rozmowie, tym ciemnowłosa czuła większe spełnienie.
Nie wydawał się być przebrzydłym gburem, jak to Francuzka myślała o niemal wszystkich mieszkańcach tych chłodnych krain, a to dawało zdolnemu artyście pełne skupienie kobiety. Wiedziała, że należy mu się to, nawet jeżeli innej kupował prezenty. Nie oceniała, choć ciekawiła ją historia okraszona ognistymi romansami, bowiem dla niej Halvorsen wpasowywał się doskonale w rolę, w której zostałby obsadzony w urokliwej Francji.
- Ciekawość - odrzekła, robiąc kolejne kroki. Oddech nieznacznie spłycił się, a Charlotte otaksowała pomieszczenie, w którym się znajdowali.
Tego popołudnia była bardziej zachwycona, aniżeli do tej pory. Eskalowała możliwość poznawania innego świata w sposób pełen zaintrygowania, jakby na nowo starała odnaleźć się w ponurej rzeczywistości
- Owszem, spotkało mnie jej tutaj nader wiele - odparła bez zastanowienia. Wspomnienie Viljama było bolesne, tak samo jak rozmowa z jego rodziną. Wspominała ją wielokrotnie, szczególnie w momentach, które przypominały o parszywości zachowania Hallströmów. Nie zamierzała w te gierki wciągać Einara, choć zapewne intymne plotki byłyby dla niej dostatecznie ciekawe.
Szła więc obok niego, jak równi sobie, lecz ich uwagę przykuł zupełnie inny widok. Obserwowała wraz z mężczyzną scenerie przed nimi, a na jego ton zdążyła się nieznacznie wzdrygnąć. Musiała iść w stronę, którą jej narzucił, bowiem tak było bezpieczniej. Nie chciała tracić go z oczu, czując się przy nim neutralnie.
Nerwy nie szarpały smukłym ciałem, a stres spiął ją ledwie na moment.
Uniosła wymownie brwi, gdy drzwi ustąpiły, a ich oczom ukazała się cudaczna ilość roślin. Charlotte była zdumiona ów kolekcją, przyglądając się Einarowi, jakby oczekiwała pewnego rodzaju wyjaśnień. Być może rozumiał to lepiej, aniżeli ona.
- Macie nietypowe rozrywki, mój drogi - rzuciła z rozbawieniem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Wolała ten czas spędzać w zupełnie inny sposób, lecz los szykował dla nich zupełnie inną niespodziankę.
Ciekawiło ją wyłącznie, czy doprawdy ktokolwiek mógł schować się w tym pomieszczeniu.
Nie wydawał się być przebrzydłym gburem, jak to Francuzka myślała o niemal wszystkich mieszkańcach tych chłodnych krain, a to dawało zdolnemu artyście pełne skupienie kobiety. Wiedziała, że należy mu się to, nawet jeżeli innej kupował prezenty. Nie oceniała, choć ciekawiła ją historia okraszona ognistymi romansami, bowiem dla niej Halvorsen wpasowywał się doskonale w rolę, w której zostałby obsadzony w urokliwej Francji.
- Ciekawość - odrzekła, robiąc kolejne kroki. Oddech nieznacznie spłycił się, a Charlotte otaksowała pomieszczenie, w którym się znajdowali.
Tego popołudnia była bardziej zachwycona, aniżeli do tej pory. Eskalowała możliwość poznawania innego świata w sposób pełen zaintrygowania, jakby na nowo starała odnaleźć się w ponurej rzeczywistości
- Owszem, spotkało mnie jej tutaj nader wiele - odparła bez zastanowienia. Wspomnienie Viljama było bolesne, tak samo jak rozmowa z jego rodziną. Wspominała ją wielokrotnie, szczególnie w momentach, które przypominały o parszywości zachowania Hallströmów. Nie zamierzała w te gierki wciągać Einara, choć zapewne intymne plotki byłyby dla niej dostatecznie ciekawe.
Szła więc obok niego, jak równi sobie, lecz ich uwagę przykuł zupełnie inny widok. Obserwowała wraz z mężczyzną scenerie przed nimi, a na jego ton zdążyła się nieznacznie wzdrygnąć. Musiała iść w stronę, którą jej narzucił, bowiem tak było bezpieczniej. Nie chciała tracić go z oczu, czując się przy nim neutralnie.
Nerwy nie szarpały smukłym ciałem, a stres spiął ją ledwie na moment.
Uniosła wymownie brwi, gdy drzwi ustąpiły, a ich oczom ukazała się cudaczna ilość roślin. Charlotte była zdumiona ów kolekcją, przyglądając się Einarowi, jakby oczekiwała pewnego rodzaju wyjaśnień. Być może rozumiał to lepiej, aniżeli ona.
- Macie nietypowe rozrywki, mój drogi - rzuciła z rozbawieniem, mimo iż wcale nie było jej do śmiechu. Wolała ten czas spędzać w zupełnie inny sposób, lecz los szykował dla nich zupełnie inną niespodziankę.
Ciekawiło ją wyłącznie, czy doprawdy ktokolwiek mógł schować się w tym pomieszczeniu.
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:13
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:13
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Gości biorących udział w aukcji i towarzyszących jej wydarzeniom nie można było winić za opieszałość w reakcji na tak osobliwe zdarzenie, które równie dobrze mogło stanowić wyłącznie część wyszukanego, tajemniczego performance’u mającego bawić gromadzącą się w ten wyjątkowy wieczór pod dachem Domu Jarlów gawiedź, a do tych stali bywalcy podobnych bankietów mieli stosunek co najmniej ambiwalentny.
Nie powinno dziwić, że zainteresowanie wywołanym nagle harmidrem prysło równie szybko, jak szybko się pojawiło, jakby wraz ze zniknięciem z piętra sprawcy całego zamieszania atmosfera trwogi przeminęła. A mimo to ciekawość – ciekawość stanowiąca szybką i stosunkowo krótką drogę wprost w czeluści Muspelheimu, o ile możliwe było, aby w krainie płomieni mogły przetrwać roślinne pnącza – podstępnie zakradła się w zaprawione alkoholem umysły, wiodąc wprost ku kryjącej się za drzwiami zagadce, w którą Einar wraz z Charlotte wkroczyli bez jakiegokolwiek przygotowania, zderzając się wewnątrz z rozpostartym swobodnie i gęsto labiryntem zieloności.
W pierwszym odruchu trudno było wzrokiem odszukać jakikolwiek stały punkt – zdawało się, że mimo pozornej nieruchomości, rośliny jakby przyglądały się każdemu gestowi, jaki wykonywali intruzi, szemrząc między sobą i splatając gęściej witki w chwili, gdy którekolwiek robiło krok w przód, podchodząc bliżej rozciągającej się ścianie gałązek i listków. Chwila większej uwagi wystarczyła, by zorientować się, z jakim gatunkiem flory mieli do czynienia – gdzieniegdzie w słabo oświetlonym pomieszczeniu przebijały niewielkie, jeszcze nie bardzo rozwinięte pąki kwiecia róż. Przynajmniej w tym mógł mieć rację jegomość, który zajrzał tu – prawdopodobnie – jako pierwszy: ktoś niewątpliwie nacisnął na odcisk Rosenkrantzom, skoro ktokolwiek pozwolił, by będące ich oczkiem w głowie rośliny zaczęły żyć własnym, nieskrępowanym żadnymi konwenansami życiem.
Nieoczekiwany, głośny szmer i zduszone kaszlnięcie dobiegające z wnętrza gęstwiny mogły wydać się jedynie złudzeniem, czy jednak, zdecydowawszy się w ogóle zajrzeć do środka pomieszczenia, postanowicie zostawić je w takim stanie, w jakim je zastaliście?
Możecie spróbować zapanować nad rozrosłymi roślinami. Możecie również ponownie rzucić k100 na spostrzegawczość, próbując sprawdzić, czy uda wam się zauważyć lub usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby wam w dalszym podejmowaniu decyzji.
Nie powinno dziwić, że zainteresowanie wywołanym nagle harmidrem prysło równie szybko, jak szybko się pojawiło, jakby wraz ze zniknięciem z piętra sprawcy całego zamieszania atmosfera trwogi przeminęła. A mimo to ciekawość – ciekawość stanowiąca szybką i stosunkowo krótką drogę wprost w czeluści Muspelheimu, o ile możliwe było, aby w krainie płomieni mogły przetrwać roślinne pnącza – podstępnie zakradła się w zaprawione alkoholem umysły, wiodąc wprost ku kryjącej się za drzwiami zagadce, w którą Einar wraz z Charlotte wkroczyli bez jakiegokolwiek przygotowania, zderzając się wewnątrz z rozpostartym swobodnie i gęsto labiryntem zieloności.
W pierwszym odruchu trudno było wzrokiem odszukać jakikolwiek stały punkt – zdawało się, że mimo pozornej nieruchomości, rośliny jakby przyglądały się każdemu gestowi, jaki wykonywali intruzi, szemrząc między sobą i splatając gęściej witki w chwili, gdy którekolwiek robiło krok w przód, podchodząc bliżej rozciągającej się ścianie gałązek i listków. Chwila większej uwagi wystarczyła, by zorientować się, z jakim gatunkiem flory mieli do czynienia – gdzieniegdzie w słabo oświetlonym pomieszczeniu przebijały niewielkie, jeszcze nie bardzo rozwinięte pąki kwiecia róż. Przynajmniej w tym mógł mieć rację jegomość, który zajrzał tu – prawdopodobnie – jako pierwszy: ktoś niewątpliwie nacisnął na odcisk Rosenkrantzom, skoro ktokolwiek pozwolił, by będące ich oczkiem w głowie rośliny zaczęły żyć własnym, nieskrępowanym żadnymi konwenansami życiem.
Nieoczekiwany, głośny szmer i zduszone kaszlnięcie dobiegające z wnętrza gęstwiny mogły wydać się jedynie złudzeniem, czy jednak, zdecydowawszy się w ogóle zajrzeć do środka pomieszczenia, postanowicie zostawić je w takim stanie, w jakim je zastaliście?
Możecie spróbować zapanować nad rozrosłymi roślinami. Możecie również ponownie rzucić k100 na spostrzegawczość, próbując sprawdzić, czy uda wam się zauważyć lub usłyszeć cokolwiek, co pomogłoby wam w dalszym podejmowaniu decyzji.
Einar Halvorsen
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:14
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zieleń skręconych ramion wiła się w obiektywie spojrzenia, tworząc na płótnie świata wymyślny szlak arabesek. Słodka, różana woń wdarła się razem z wartkim potokiem wdechu; po raz pierwszy od dawna był w stanie ujrzeć podobny, wynaturzony chaos; łodygi szczerzące pod liśćmi wierchy złowrogich, bezlicznych cierni. Zdecydowanie najczęściej - podziwiał przyrodę z kręgu biernego obserwatora, podczas spacerów nienasączonych pośpiechem, stawiając przed siebie miękkie, niewymuszone kroki, aby, na szeleszczącym dywanie utworzonym z listowia rozdeptać kilka pędraków żujących próchno rutyny. Obecny, dość niefortunny kaprys okoliczności pochłonął całkiem świadomość; skupiony, niemal zupełnie na doświadczanym nieładzie, wyrzucił z czaszki rozmowę prowadzoną z Charlotte, nie poszukiwał nawet w porozumieniu jej równie poruszonego wzroku. Widok, który zastali był bardziej absorbujący niż większość spotkanych gości, ciekawszy niż kurtuazja, odgrzewana po stokroć aż dawno straciła smak.
- Czy jest tu ktoś? - pytanie, zawieszone na linie niepewności zachybotało w przestrzeni. Drgnął, chwilę przedtem gdy tylko słyszał szmer - albo odgłos cudzego zakrztuszenia - porażony niewiedzą, nie dostrzegając nic więcej ponad skołtunioną gęstwinę. Wypuścił cicho powietrze, ostatkiem sił powstrzymując się od westchnienia. Nie był, przenigdy, obeznany w dziedzinie magii natury, nie mając zresztą potrzeby na poszerzanie zdolności w podobnych gatunkach czarów. Wszystko, co opanował wyniósł jedynie z murów Akademii; czystą, samą niezbędność. W przeciągu lat pochłonęła go, wręcz doszczętnie, magia twórcza, której poświęcał każdą chwilę nauki. Doszkalał się w jej dziedzinie podobnie jak zresztą w samym swoim kunszcie malarstwa. Nie był, co za tym idzie, mistrzem pojedynków czy znawcą magicznych roślin i stworzeń, nie umiał też na nie wpływać. Nie dostrzegł, jednak w pobliżu żadnej, potencjalnej pomocy; byli zdani na siebie jeśli pragnęli się odrobinę przyczynić do wyjaśnienia bujnego, zaistniałego wypadku.
– Tók af - szepnął, celując wiązką rzuconego zaklęcia w stronę najbliższych pędów. Liczył, że ostatecznie ustąpią, przynajmniej w niewielkiej części. Rozejrzał się, usiłując wypatrzyć więcej dzięki swoim działaniom mającym zniszczyć część przeszkód. Przede wszystkim spoglądał w stronę zasłyszanego - jak sam uważał - szmeru.
Równie dobrze, mógł się okazać porywem wzburzonej w nim wyobraźni.
(1) zaklęcie, próg 40
(2) spostrzegawczość
- Czy jest tu ktoś? - pytanie, zawieszone na linie niepewności zachybotało w przestrzeni. Drgnął, chwilę przedtem gdy tylko słyszał szmer - albo odgłos cudzego zakrztuszenia - porażony niewiedzą, nie dostrzegając nic więcej ponad skołtunioną gęstwinę. Wypuścił cicho powietrze, ostatkiem sił powstrzymując się od westchnienia. Nie był, przenigdy, obeznany w dziedzinie magii natury, nie mając zresztą potrzeby na poszerzanie zdolności w podobnych gatunkach czarów. Wszystko, co opanował wyniósł jedynie z murów Akademii; czystą, samą niezbędność. W przeciągu lat pochłonęła go, wręcz doszczętnie, magia twórcza, której poświęcał każdą chwilę nauki. Doszkalał się w jej dziedzinie podobnie jak zresztą w samym swoim kunszcie malarstwa. Nie był, co za tym idzie, mistrzem pojedynków czy znawcą magicznych roślin i stworzeń, nie umiał też na nie wpływać. Nie dostrzegł, jednak w pobliżu żadnej, potencjalnej pomocy; byli zdani na siebie jeśli pragnęli się odrobinę przyczynić do wyjaśnienia bujnego, zaistniałego wypadku.
– Tók af - szepnął, celując wiązką rzuconego zaklęcia w stronę najbliższych pędów. Liczył, że ostatecznie ustąpią, przynajmniej w niewielkiej części. Rozejrzał się, usiłując wypatrzyć więcej dzięki swoim działaniom mającym zniszczyć część przeszkód. Przede wszystkim spoglądał w stronę zasłyszanego - jak sam uważał - szmeru.
Równie dobrze, mógł się okazać porywem wzburzonej w nim wyobraźni.
(1) zaklęcie, próg 40
(2) spostrzegawczość
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:14
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k100' : 86
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k100' : 86
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:15
Świat wydawał się być szalony, szczególnie pod mglistą powłoką urokliwego Midgardu, z którego zdołała już uciec. Powróciła tu jednak, łaknąc nieznacznie więcej, mimo iż doskonale wiedziała - jaki czekał ją los. Miała powrócić bowiem do Francji, zaszyć się w iluzji swego świata, gdzie na nowo winna tworzyć piękne kreacje, cieszące oczy ludzi dookoła.
Teraz zachwycała się jednak pozornością sekretu, który doprowadził ją i Einara do miejsca, które było przepełnione swoistego rodzaju magią. Flora otaczała ich i działała niemalże w sposób pobudzający na wyobraźnie. Myślami Charlotte była w tak często odwiedzanych lasach, gdzie chełpiła się ciszą i napawała oczy pięknym widokiem dzikiej roślinności.
Na moment zapomniała nawet o obecności Einara, który powrócił do rzeczywistości w chwili, gdy odezwał się ponownie.
Nie przypuszczała - d l a c z e g o z taką stanowczością przypatrywała się mężczyźnie, jakby naiwnie wierząc, że stanie się on powodem, dla którego cokolwiek stanie się łatwiejsze i bardziej przejrzyste. Gdyby jednak to do niej należała możliwość skrycia się pomiędzy pnącymi się gałęziami - nie ujawniłaby swej obecności. Rozkochała się w samotni przed kilkoma tygodniami, kiedy to po raz pierwszy zakosztowała smaku obłudnej porażki.
Zrobiła więc krok do przodu, a potem kolejny i jeszcze jeden. Opuszki palców dotknęły delikatnie liści, a serce kobiety zabiło gwałtowniej. Pokój przyciągał bardziej, aniżeli ktokolwiek z gości, kto mógłby choć na sekundę zaskarbić sobie atencje młodocianej projektantki.
- Nie zrobimy ci krzywdy, jeśli faktycznie tu jesteś - wydusiła z siebie, a subtelny uśmiech wykrzywił na moment jej wargi. Chciała dostrzec cokolwiek, lecz oczy wydawały się być zdradliwe.
Nie wierzyła, że poza nimi - była tu jakakolwiek dusza.
spostrzegawczość: 46
Teraz zachwycała się jednak pozornością sekretu, który doprowadził ją i Einara do miejsca, które było przepełnione swoistego rodzaju magią. Flora otaczała ich i działała niemalże w sposób pobudzający na wyobraźnie. Myślami Charlotte była w tak często odwiedzanych lasach, gdzie chełpiła się ciszą i napawała oczy pięknym widokiem dzikiej roślinności.
Na moment zapomniała nawet o obecności Einara, który powrócił do rzeczywistości w chwili, gdy odezwał się ponownie.
Nie przypuszczała - d l a c z e g o z taką stanowczością przypatrywała się mężczyźnie, jakby naiwnie wierząc, że stanie się on powodem, dla którego cokolwiek stanie się łatwiejsze i bardziej przejrzyste. Gdyby jednak to do niej należała możliwość skrycia się pomiędzy pnącymi się gałęziami - nie ujawniłaby swej obecności. Rozkochała się w samotni przed kilkoma tygodniami, kiedy to po raz pierwszy zakosztowała smaku obłudnej porażki.
Zrobiła więc krok do przodu, a potem kolejny i jeszcze jeden. Opuszki palców dotknęły delikatnie liści, a serce kobiety zabiło gwałtowniej. Pokój przyciągał bardziej, aniżeli ktokolwiek z gości, kto mógłby choć na sekundę zaskarbić sobie atencje młodocianej projektantki.
- Nie zrobimy ci krzywdy, jeśli faktycznie tu jesteś - wydusiła z siebie, a subtelny uśmiech wykrzywił na moment jej wargi. Chciała dostrzec cokolwiek, lecz oczy wydawały się być zdradliwe.
Nie wierzyła, że poza nimi - była tu jakakolwiek dusza.
spostrzegawczość: 46
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:15
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 46
'k100' : 46
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:16
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Odważne, choć niezwykle niebezpieczne, zakrawające wręcz o niebywały nierozsądek, było igranie z nieujarzmioną, rozszalałą na niewielkiej powierzchni pomieszczenia naturą. Charlotte przekonała się o tym w najdotkliwszy sposób – mimo że zamiar, z jakim wykonała ruch w stronę rozpościerającej się przed nią plątaniny różanych pędów, na pewno nie niósł ze sobą oznak wrogości, nie można było tego samego powiedzieć o ścianie roślinności do tej pory wydającej się całkiem spokojną, jakby zaklętą w bezruch: jedno z pnączy, znajdujące się najbliżej Francuzki, wystrzeliło gwałtownie w jej stronę, zachłannie i niezwykle silnie oplatając jej nadgarstek chwilę przed tym, jak Einar z powodzeniem i precyzją rozciął dwie, wyglądające na solidne, gałęzie krzewu.
Rośliny zaszemrały niespokojnie, jakby niezadowolone z faktu, że ktokolwiek zechciał zakłócić im spokój. Znajdująca się w tym momencie najbliżej nich Charlotte mogła z sukcesem zauważyć, że w lewym narożniku salonu zrobiło się jakby gęściej od skłębionych chaotycznie łodyg – flora zdecydowanie zdominowała to pomieszczenie i najwyraźniej nie chciała go z powrotem oddać w ludzkie ręce. Trudno było jednak teraz jej stwierdzić, czy wpływ na rozrastającą się zieloność miało jej nierozważne, pochopne zachowanie, czy też szkoda, jaką za pomocą czaru poczynił w różanym organizmie – bo tylko w ten sposób szło określić znajdujący się przed nimi zlepek kłączy – malarz. Mogła natomiast skonstatować, że każdy jej ruch mający na celu wyswobodzenie się z uwięzi wzmaga jedynie zacieśnianie się pnącza na jej nadgarstku.
- …ocy! – Spomiędzy jednostajnego, choć wcale niekojącego nerwy szumu setek listków do uszu Einara dotarło wreszcie zduszone, wyraźnie wykrztuszone z wielkim wysiłkiem wołanie. – Nie …otykajcie… Szybko! – Wraz z kolejnymi napływającymi do niego słowami, mógł wreszcie namierzyć też dziwny ruch w środku krzewiastego chaosu, błysk jasnej (żółtej? pomarańczowej? w panującym w pomieszczeniu świetle trudno było określić dokładny kolor materiału) wstęgi tkaniny na tle ciemnozielonej, przeplatanej brunatnymi szponami łodyg, ściany.
Kolejny okrzyk, wyraźnie naznaczony piętnem bólu, który tym razem dotarł również do świadomości projektantki, był jak nieznoszące sprzeciwu ponaglenie. Zarówno Einar, jak i towarzysząca mu w tym niecodziennym zdarzeniu Charlotte, mogli być już pewni, że w salonie nie byli sami – i już na pewno nie tylko oni potrzebowali pomocy oraz sprawnego działania.
Wciąż macie możliwość wykonania jednego dowolnego ruchu wiążącego się z zapanowaniem nad roślinami.
Rośliny zaszemrały niespokojnie, jakby niezadowolone z faktu, że ktokolwiek zechciał zakłócić im spokój. Znajdująca się w tym momencie najbliżej nich Charlotte mogła z sukcesem zauważyć, że w lewym narożniku salonu zrobiło się jakby gęściej od skłębionych chaotycznie łodyg – flora zdecydowanie zdominowała to pomieszczenie i najwyraźniej nie chciała go z powrotem oddać w ludzkie ręce. Trudno było jednak teraz jej stwierdzić, czy wpływ na rozrastającą się zieloność miało jej nierozważne, pochopne zachowanie, czy też szkoda, jaką za pomocą czaru poczynił w różanym organizmie – bo tylko w ten sposób szło określić znajdujący się przed nimi zlepek kłączy – malarz. Mogła natomiast skonstatować, że każdy jej ruch mający na celu wyswobodzenie się z uwięzi wzmaga jedynie zacieśnianie się pnącza na jej nadgarstku.
- …ocy! – Spomiędzy jednostajnego, choć wcale niekojącego nerwy szumu setek listków do uszu Einara dotarło wreszcie zduszone, wyraźnie wykrztuszone z wielkim wysiłkiem wołanie. – Nie …otykajcie… Szybko! – Wraz z kolejnymi napływającymi do niego słowami, mógł wreszcie namierzyć też dziwny ruch w środku krzewiastego chaosu, błysk jasnej (żółtej? pomarańczowej? w panującym w pomieszczeniu świetle trudno było określić dokładny kolor materiału) wstęgi tkaniny na tle ciemnozielonej, przeplatanej brunatnymi szponami łodyg, ściany.
Kolejny okrzyk, wyraźnie naznaczony piętnem bólu, który tym razem dotarł również do świadomości projektantki, był jak nieznoszące sprzeciwu ponaglenie. Zarówno Einar, jak i towarzysząca mu w tym niecodziennym zdarzeniu Charlotte, mogli być już pewni, że w salonie nie byli sami – i już na pewno nie tylko oni potrzebowali pomocy oraz sprawnego działania.
Wciąż macie możliwość wykonania jednego dowolnego ruchu wiążącego się z zapanowaniem nad roślinami.
Einar Halvorsen
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:16
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Stłumione wycinki głosu niknęły w szmerach i pętach wężowisk łodyg; zbite i nastroszone piórami cierni ramiona zlewały się wspólnie w gęste, nieprzenikliwe barykady. Tęgie, zielone sploty rozkwitały barwnymi konstelacjami płatków. Piękna, piękna szkaradność, poukładany zamysłem natury chaos tętniący niezwykle żywą, niepoczytalną magią.
- Szlag - mruknął, dostrzegając z goryczą jak nikły był jego postęp. W zasięgu jego spojrzenia poruszył się cień sylwetki, zachybotała tkanina - nic więcej nie mógł określić oprócz samego, rozłożystego serca roślinnej cywilizacji. Pożałował, przez chwilę, nieszczęsną chwilę, że nie ciekawił się nigdy magią natury - wiedza, którą mógł dysponować posiadała żałosny i zawężony zakres. Nie znał żadnej formuły, dzięki której był w stanie objąć przez chwilę władzę nad wszechpotężnym żywiołem. Odwrócił się, jeszcze, pytająco w kierunku samej Charlotte, czy słyszała podobnie jak on postrzępioną, ugrzęzłą próbę kontaktu, czy może nagle gasnący ogarek głosu był wyrzucony jedynie przez nadgorliwy umysł.
- Nie mogę tego podpalić - wyszeptał, tocząc zawzięty monolog - dialog z zastępem własnych rozważań. Ogień był bez wątpienia żywiołem zdolnym pochłonąć nie tyle samą roślinność, co również uwięzionego w ich wnętrzu nieznajomego (nieznajomą?); co więcej, był w stanie również ogarnąć łapczywą stertą jęzorów pozostałe, przyległe tereny Domu Jarlów oraz skutkować goryczą wiążących go konsekwencji. Nie był wybitny w innych dziedzinach zaklęć niż w samej magii twórczej. A zatem - magia twórcza. Bezbłędnie.
- Jǫru fægir - wypowiedział zaklęcie, pragnąc przywołać dla siebie teraz poręczną, krótką broń białą, podobną do noża przeznaczonego do prowadzenia walki. Walki - w tym przypadku - toczonej z szeregiem pędów, wijących się niczym macki potwornego stworzenia. Nie widział, na ten moment, dla siebie innego wyjścia - innego dla nich - innego też dla osoby, zagrożonej zmiażdżeniem przez siłę ucisku łodyg. Spróbował brnąć dalej naprzód, rozcinając jedynie te, wyznaczone pędy które naprawdę musiał. Niepewność tliła się w sercu, jednak związana z samym, podejmowanym działaniem odżywcza adrenalina, obdarła mu umysł z trosk, również z tej, wyjątkowo banalnej i pospolitej - troski o własny ubiór, który mógł w każdej, następnej chwili ulec nieuchronnemu oraz szpetnemu rozdarciu.
zaklęcie Jǫru fægir (60): 37 (k100) + 30 (statystyka) = 67, zakończone sukcesem
- Szlag - mruknął, dostrzegając z goryczą jak nikły był jego postęp. W zasięgu jego spojrzenia poruszył się cień sylwetki, zachybotała tkanina - nic więcej nie mógł określić oprócz samego, rozłożystego serca roślinnej cywilizacji. Pożałował, przez chwilę, nieszczęsną chwilę, że nie ciekawił się nigdy magią natury - wiedza, którą mógł dysponować posiadała żałosny i zawężony zakres. Nie znał żadnej formuły, dzięki której był w stanie objąć przez chwilę władzę nad wszechpotężnym żywiołem. Odwrócił się, jeszcze, pytająco w kierunku samej Charlotte, czy słyszała podobnie jak on postrzępioną, ugrzęzłą próbę kontaktu, czy może nagle gasnący ogarek głosu był wyrzucony jedynie przez nadgorliwy umysł.
- Nie mogę tego podpalić - wyszeptał, tocząc zawzięty monolog - dialog z zastępem własnych rozważań. Ogień był bez wątpienia żywiołem zdolnym pochłonąć nie tyle samą roślinność, co również uwięzionego w ich wnętrzu nieznajomego (nieznajomą?); co więcej, był w stanie również ogarnąć łapczywą stertą jęzorów pozostałe, przyległe tereny Domu Jarlów oraz skutkować goryczą wiążących go konsekwencji. Nie był wybitny w innych dziedzinach zaklęć niż w samej magii twórczej. A zatem - magia twórcza. Bezbłędnie.
- Jǫru fægir - wypowiedział zaklęcie, pragnąc przywołać dla siebie teraz poręczną, krótką broń białą, podobną do noża przeznaczonego do prowadzenia walki. Walki - w tym przypadku - toczonej z szeregiem pędów, wijących się niczym macki potwornego stworzenia. Nie widział, na ten moment, dla siebie innego wyjścia - innego dla nich - innego też dla osoby, zagrożonej zmiażdżeniem przez siłę ucisku łodyg. Spróbował brnąć dalej naprzód, rozcinając jedynie te, wyznaczone pędy które naprawdę musiał. Niepewność tliła się w sercu, jednak związana z samym, podejmowanym działaniem odżywcza adrenalina, obdarła mu umysł z trosk, również z tej, wyjątkowo banalnej i pospolitej - troski o własny ubiór, który mógł w każdej, następnej chwili ulec nieuchronnemu oraz szpetnemu rozdarciu.
zaklęcie Jǫru fægir (60): 37 (k100) + 30 (statystyka) = 67, zakończone sukcesem
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:16
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:16
Była przerażona, a strach coraz silniej paraliżował ją, kiedy tkwili pośród flory, która wydawała się im nieprzychylna. Ba!, Charlotte nawet nie pomyliła się w swych domysłach, kiedy jedno z pnączy oplotło boleśnie jej nadgarstek. Zastygła w bezruchu, a strach ugrzązł w jej gardle, pętając krtań, tak by nie mogło wydusić z siebie choćby słowa.
Obserwowała mężczyznę, jednocześnie łudząc się, że ten jakkolwiek jej pomoże, wszak ona sama nie potrafiła w nerwach przypomnieć sobie choć jednego z zaklęć. Była zdana na łaskę Einara, lecz nie zamierzała przyznawać tego głośno, kiedy jej serce niemalże drżało od naporu emocji, które zalewały jej wątłą sylwetkę.
Potem usłyszała głos.
Głos, który przenikał pośród dzikiej roślinności. Starała się zrozumieć cokolwiek, ale im słowa stawały się bardziej realne, tym ona mniej pojmowała. Zatrzęsła się, niczym osika na wietrze, by chwilę potem zwrócić się do Halvorsena.
- W swej wspaniałomyślności... Zechciałbyś mi pomóc, s'il te plaît? - jęknęła żałośnie, wstydząc się swej nieudolności. Jaką jednak mogła mieć pewność, że ten usłyszy sentencje padające z kobiecych ust? Pozostawało jej jedynie wierzyć, że okaże nieznaczną łaskę.
Zaklęła jeszcze raz po francusku, po czym ciemne tęczówki otaksowały najbliższą okolicę, jakby chciała dostrzec ułamki fragmentów bądź też postać, która stała się niewiadomą od pierwszej wypowiedzianej sylaby.
Szarpnęła mocniej za pnącze, łudząc się i mając swoistego rodzaju nadzieję, że wszystko wróci do normy.
Obserwowała mężczyznę, jednocześnie łudząc się, że ten jakkolwiek jej pomoże, wszak ona sama nie potrafiła w nerwach przypomnieć sobie choć jednego z zaklęć. Była zdana na łaskę Einara, lecz nie zamierzała przyznawać tego głośno, kiedy jej serce niemalże drżało od naporu emocji, które zalewały jej wątłą sylwetkę.
Potem usłyszała głos.
Głos, który przenikał pośród dzikiej roślinności. Starała się zrozumieć cokolwiek, ale im słowa stawały się bardziej realne, tym ona mniej pojmowała. Zatrzęsła się, niczym osika na wietrze, by chwilę potem zwrócić się do Halvorsena.
- W swej wspaniałomyślności... Zechciałbyś mi pomóc, s'il te plaît? - jęknęła żałośnie, wstydząc się swej nieudolności. Jaką jednak mogła mieć pewność, że ten usłyszy sentencje padające z kobiecych ust? Pozostawało jej jedynie wierzyć, że okaże nieznaczną łaskę.
Zaklęła jeszcze raz po francusku, po czym ciemne tęczówki otaksowały najbliższą okolicę, jakby chciała dostrzec ułamki fragmentów bądź też postać, która stała się niewiadomą od pierwszej wypowiedzianej sylaby.
Szarpnęła mocniej za pnącze, łudząc się i mając swoistego rodzaju nadzieję, że wszystko wróci do normy.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:17
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Mimo czynionych przez nich starań, wszystko – cała ta sytuacja, w której znaleźli się z przypadku i niekoniecznie z własnej woli, wiedzeni na poły potrzebą pomocy, na poły zaś zwodniczą ciekawością – zdawało się być niezwykle dalekie od jakiejkolwiek i komukolwiek znanej normy. Rośliny pozostawały bowiem nieustępliwe, jak gdyby głuche na wszelkiego rodzaju kierowane ku nim prośby i błagania, nie dając się przejednać w żaden sposób. Napiętej sytuacji nie ułatwiał dodatkowo wciąż dobywający się z wnętrza różanej dżungli rozrosłej w niewielkim pokoiku głos, który to cichł, to przybierał na intensywności, w zależności od podejmowanych przez Einara i Charlotte działań. O ile bowiem pozostawali spokojni, pnącza zdawały się również wyciszać, nie próbując nawet wyciągać ku intruzom uzbrojonych w kolce kończyn. Każdy gwałtowniejszy ruch prowokował w nich jednak, słuszne lub nie, odruchy obronne.
- W drugim …oju …trutka – Mimo że kobiecy głos, którego niepewne echo docierało do uszu obu obecnych w pomieszczeniu galdrów, brzmiał słabo, sprawiając że nie wszystkie słowa były zrozumiałe, zdawać się mogło, że nie zamierzał milknąć, dopóki uwięziona w roślinnej pułapce osoba była świadoma obecności potencjalnego ratunku.
Ten natomiast, na skutek powziętej przez Halvorsena inicjatywy, nie jawił się już jako niemożliwy do osiągnięcia cel, mimo że pierwotnie pomysł o przedarciu się przez gąszcz pędów, spacyfikowaniu ich, choćby przez krótki moment nie skalał myśli żadnego z nich. Obecnie drobiazg ten wydawał się nie mieć jakiegokolwiek znaczenia. Wyczarowana przez malarza broń, chociaż pozornie mizerna w obliczu niekiedy grubych na kilka centymetrów kłączy, sprawowała się wyjątkowo dobrze, rozcinając z powodzeniem starannie, niemal z pietyzmem wybierane fragmenty roślinnego muru. Co jednak istotniejsze, Einar zauważył, że na skutek posługiwania się magicznym nożem, odcięte pędy nie odrastały, a przejście jakie sobie torował najwyraźniej nie zamierzało zamknąć się za nim, więżąc w swoich czeluściach. Czyżby kluczem do ujarzmienia niepokornych roślin było tylko – i aż – wystrzeganie się dotyku nadwrażliwej flory? Wszystko na to wskazywało, szczególnie gdy kolejny gwałtowny ruch Charlotte spotęgował siłę, z jaką jedna z łodyg oplatała się wokół jej dłoni, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie.
Możecie w tej turze ponownie rzucić kością k100 na spostrzegawczość. Im wyższy wynik, sumowany z odpowiednimi bonusami, tym więcej uda Wam się dostrzec. Ponadto posiadacie możliwość wykonania jednej dowolnej czynności.
- W drugim …oju …trutka – Mimo że kobiecy głos, którego niepewne echo docierało do uszu obu obecnych w pomieszczeniu galdrów, brzmiał słabo, sprawiając że nie wszystkie słowa były zrozumiałe, zdawać się mogło, że nie zamierzał milknąć, dopóki uwięziona w roślinnej pułapce osoba była świadoma obecności potencjalnego ratunku.
Ten natomiast, na skutek powziętej przez Halvorsena inicjatywy, nie jawił się już jako niemożliwy do osiągnięcia cel, mimo że pierwotnie pomysł o przedarciu się przez gąszcz pędów, spacyfikowaniu ich, choćby przez krótki moment nie skalał myśli żadnego z nich. Obecnie drobiazg ten wydawał się nie mieć jakiegokolwiek znaczenia. Wyczarowana przez malarza broń, chociaż pozornie mizerna w obliczu niekiedy grubych na kilka centymetrów kłączy, sprawowała się wyjątkowo dobrze, rozcinając z powodzeniem starannie, niemal z pietyzmem wybierane fragmenty roślinnego muru. Co jednak istotniejsze, Einar zauważył, że na skutek posługiwania się magicznym nożem, odcięte pędy nie odrastały, a przejście jakie sobie torował najwyraźniej nie zamierzało zamknąć się za nim, więżąc w swoich czeluściach. Czyżby kluczem do ujarzmienia niepokornych roślin było tylko – i aż – wystrzeganie się dotyku nadwrażliwej flory? Wszystko na to wskazywało, szczególnie gdy kolejny gwałtowny ruch Charlotte spotęgował siłę, z jaką jedna z łodyg oplatała się wokół jej dłoni, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie.
Możecie w tej turze ponownie rzucić kością k100 na spostrzegawczość. Im wyższy wynik, sumowany z odpowiednimi bonusami, tym więcej uda Wam się dostrzec. Ponadto posiadacie możliwość wykonania jednej dowolnej czynności.
Einar Halvorsen
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:18
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Karczowanie zarośli, oplatających palcami łodyg scenerię, zieleni, zamkniętej między ścianami jak zwarta, pasożytnicza tkanka, dłoń zaciśnięta w duszącej, groteskowej ekspansji, leżało w rozchybotanych, odległych pokładach marzeń; ostrze, dzierżone kurczowo w ręce, nie było w stanie przywrócić pomieszczeniu dawnego, nieskażonego wijącymi się pędami wyglądu, stawało się ledwie drobną, doraźną formą działania. Nie wystarczyło, aby rozwiązać nagły, krzewiący się gęsto problem, sprawiając, jedynie, że stanął pośrodku oka tymczasowego cyklonu, pozornie wolny, bezpieczny, z gorzkim, rozkołysanym niepokojem kotłującym się w piersi razem z dudnieniem serca. Głoski, zdeptane warstwą zarośli, zacierały się, krusząc filar przekazu, sprawiały, że szarpiąc się w narzuconej i sztywnej sieci frustracji nie umiał złożyć z nich poprawnego zdania, odtworzyć szeregu słów upuszczonych ostatkiem sił w uplecionym potrzasku.
- Trutka? - dopytał głośniej; żółć własnej złości obmyła szczodrze świadomość, złości wymieszanej ze strachem, nagłym dźgnięciem poczucia, jak niesłychanie cenny i niesłychanie skąpy okazał się teraz czas. - Po której stronie? - lewej? prawej? musiał być pewnym, gdzie szukać, w które, ewentualnie drzwi rzeczywiście zaglądnąć, by znaleźć klucz od ucieczki spod jarzma tyranii roślin. Błąkał się, po omacku, wiedząc, że nie odznacza się ani znaczną odwagą, ani podobnie innym, korzystnym wachlarzem cech. Błąkał się, przypierany przez sytuację, bez możliwości odwrotu, niesiony przez prostą, ludzką i często zgubną ciekawość. Teraz, w obliczu grozy najbliższych zastępów zdarzeń, nie istniała, jak sądził, żadna droga odwrotu. Nie mógł, w obojętności, gładkiej jak utworzona warstewka błogiej patyny, odwrócić się oraz odejść, utonąć w głębinach śmiechów, w przepychu napierającej zewsząd kurtuazji, pełnej i jednocześnie pustej. Rozejrzał się, zamaszyście, próbując znaleźć przychylny i użyteczny szczegół, podpowiedź, zapisaną w przeżartym natłokiem pędów polu jego widzenia.
- Wszystko w porządku? - kilka chwil później zwrócił się do Charlotte. Uwolnił ją, tnąc zachłanną łodygę, krępującą jej ruchy. Spojrzenie spłynęło z lekkim odcieniem troski; czuł nagłą odpowiedzialność, wiodąc ich, nieumyślnie, w kierunku kaprysów magii, w nieokiełznany i niemożliwy - w pierwszym, drugim spojrzeniu - do poskromienia żywioł. Stłamszona, grząska wypowiedź, przyniosła promień nadziei, wątły, niestały płomyk rozniecony na lichym, pokracznym strzępku ogarka. Chciał; z całych sił pragnął, aby tylko nie zgasnął.
- Trutka? - dopytał głośniej; żółć własnej złości obmyła szczodrze świadomość, złości wymieszanej ze strachem, nagłym dźgnięciem poczucia, jak niesłychanie cenny i niesłychanie skąpy okazał się teraz czas. - Po której stronie? - lewej? prawej? musiał być pewnym, gdzie szukać, w które, ewentualnie drzwi rzeczywiście zaglądnąć, by znaleźć klucz od ucieczki spod jarzma tyranii roślin. Błąkał się, po omacku, wiedząc, że nie odznacza się ani znaczną odwagą, ani podobnie innym, korzystnym wachlarzem cech. Błąkał się, przypierany przez sytuację, bez możliwości odwrotu, niesiony przez prostą, ludzką i często zgubną ciekawość. Teraz, w obliczu grozy najbliższych zastępów zdarzeń, nie istniała, jak sądził, żadna droga odwrotu. Nie mógł, w obojętności, gładkiej jak utworzona warstewka błogiej patyny, odwrócić się oraz odejść, utonąć w głębinach śmiechów, w przepychu napierającej zewsząd kurtuazji, pełnej i jednocześnie pustej. Rozejrzał się, zamaszyście, próbując znaleźć przychylny i użyteczny szczegół, podpowiedź, zapisaną w przeżartym natłokiem pędów polu jego widzenia.
- Wszystko w porządku? - kilka chwil później zwrócił się do Charlotte. Uwolnił ją, tnąc zachłanną łodygę, krępującą jej ruchy. Spojrzenie spłynęło z lekkim odcieniem troski; czuł nagłą odpowiedzialność, wiodąc ich, nieumyślnie, w kierunku kaprysów magii, w nieokiełznany i niemożliwy - w pierwszym, drugim spojrzeniu - do poskromienia żywioł. Stłamszona, grząska wypowiedź, przyniosła promień nadziei, wątły, niestały płomyk rozniecony na lichym, pokracznym strzępku ogarka. Chciał; z całych sił pragnął, aby tylko nie zgasnął.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:18
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 50
'k100' : 50
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:18
Nie chciała, by ta parszywa sytuacja przerodziła się w bardziej poważną, lecz każdy jej ruch sugerował, że nie jest w stanie wyswobodzić się z tego sama. Każde kolejne szarpnięcie ukazywało, że w niedługim czasie stanie się ofiarą własnych, nieodpowiedzialnych decyzji.
Cichy jęk uleciał z kobiecego gardła, gdy łzy napłynęły do jej ciemniejących oczu. Przestała zwracać uwagę na cichy głosik, a tym bardziej na Einara, kiedy z desperacką próbą starała się rozsupłać obrzydliwe pnącza. Zapewne - mogłaby je w innej sytuacji docenić, lecz teraz budziły w niej jedynie wstręt, który narastał z każdą, kolejną sekundą.
Wypuściła nerwowo powietrze, gdy dostrzegła Halvorsena. Ledwie słyszalnym błaganiem poprosiła o pomoc, dlatego też, kiedy przejął inicjatywę - była mu niewyobrażalnie wdzięczna. Żałowała, że nie słuchała ojca i nie przykładała się do nauki języka, pamiętając francuskie inkantacje i w tym momencie tylko kilka należących do ludzi Midgardu. Zazdrościła im, że posiadali więcej możliwości niż ona, toteż pokładała nadzieję w mężczyźnie.
- Tak, nic mi nie jest - wydukała ledwie słyszalnie, po czym serce zatrzepotało gwałtownie. Podziękowała mu w swoim ojczystym języku, a uśmiech wygiął nieznacznie wargi. Nie żałowała wejścia do tego miejsca, jednakże chciała mieć pewność, że oboje byli bezpieczni.
- Ciekawa rozrywka... Wiesz o co chodzi? - spytała, nie zamierzając przeszkadzać mu w niczym. Wiódł prym, przez co mogła mu wyłącznie współczuć, że jest na nią skazany.
Ciemne tęczówki osiadły na męskiej twarzy, jakby w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić. Bez większych problemów i bez sytuacji, w której dojdzie do gorszych konsekwencji, aniżeli te, z którymi sama musiała się przed chwilą mierzyć. - Czym jest ta trutka? - tyle zdążyła zrozumieć, ze wcześniej zasłyszanej rozmowy.
Cichy jęk uleciał z kobiecego gardła, gdy łzy napłynęły do jej ciemniejących oczu. Przestała zwracać uwagę na cichy głosik, a tym bardziej na Einara, kiedy z desperacką próbą starała się rozsupłać obrzydliwe pnącza. Zapewne - mogłaby je w innej sytuacji docenić, lecz teraz budziły w niej jedynie wstręt, który narastał z każdą, kolejną sekundą.
Wypuściła nerwowo powietrze, gdy dostrzegła Halvorsena. Ledwie słyszalnym błaganiem poprosiła o pomoc, dlatego też, kiedy przejął inicjatywę - była mu niewyobrażalnie wdzięczna. Żałowała, że nie słuchała ojca i nie przykładała się do nauki języka, pamiętając francuskie inkantacje i w tym momencie tylko kilka należących do ludzi Midgardu. Zazdrościła im, że posiadali więcej możliwości niż ona, toteż pokładała nadzieję w mężczyźnie.
- Tak, nic mi nie jest - wydukała ledwie słyszalnie, po czym serce zatrzepotało gwałtownie. Podziękowała mu w swoim ojczystym języku, a uśmiech wygiął nieznacznie wargi. Nie żałowała wejścia do tego miejsca, jednakże chciała mieć pewność, że oboje byli bezpieczni.
- Ciekawa rozrywka... Wiesz o co chodzi? - spytała, nie zamierzając przeszkadzać mu w niczym. Wiódł prym, przez co mogła mu wyłącznie współczuć, że jest na nią skazany.
Ciemne tęczówki osiadły na męskiej twarzy, jakby w oczekiwaniu na to, co miało nastąpić. Bez większych problemów i bez sytuacji, w której dojdzie do gorszych konsekwencji, aniżeli te, z którymi sama musiała się przed chwilą mierzyć. - Czym jest ta trutka? - tyle zdążyła zrozumieć, ze wcześniej zasłyszanej rozmowy.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:19
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Dramatyczna i bierna postawa Charlotte mogłaby wydać się postronnemu świadkowi rozgrywającej się sceny co najmniej przesadzona i nie na miejscu, powaga sytuacji nakazywała jednak brać poprawkę na wszelkie reakcje galdrów skołowanych niecodziennym zachowaniem roślin. Kłącza nie ustawały bowiem w swoim budzącym trwogę tańcu, potrącając zalegające na drewnianej, lśniącej posadzce usychające momentalnie, skręcające się pokracznie kikuty ucinanych przez malarza ramion wszędobylskich chaszczy, i szemrając coraz bardziej złowróżbnie, jakby w ten sposób chciały zagłuszyć wszelkie inne dźwięki panujące w pomieszczeniu. Trudno stwierdzić, czy to przez wzmożony szelest różanego krzewu, czy rozgrywające się poza wzrokiem Einara i Charlotte nieszczęście wewnątrz krzewiny, w salonie nie dało się już usłyszeć głosu trzeciej osoby, która w jakikolwiek sposób naprowadziłaby ich na właściwy kierunek enigmatycznie rzuconych wcześniej słów.
Wytężony wzrok, którym Halvorsen taksował uważnie gąszcz splecionych ze sobą łodyg uchwycił w pewnym momencie nader wyraźne łyśnięcie światła w porzuconym na podłodze po lewej stronie pokoju niewielkim flakoniku, zupełnie bezwiednie trącanym przez wijące się po ziemi roślinne pnącza. Niemal wszystko wskazywało na to, że kobieta z wnętrza zielonej pułapki zamierzała powiedzieć im o zagubionej fiolce – jedynym związanym z nią ryzykiem był brak jakiejkolwiek wiedzy na temat zawartości tajemniczej ampułki: mogła bowiem przyczynić się do jeszcze większego rozrostu krzewów, więżąc w salonie nie tylko uwięzioną już osobę, ale również ich dwójkę; mogła być też rozwiązaniem tak palącego ich problemu agresywnej flory. Nieprzyjemny trzask dobiegł uszu obu galdrów, sprawiając że na kilka długich sekund wszystko w pomieszczeniu jakby zamarło i uspokoiło się – na krzewie nie drgnął choćby jeden listek, by za chwilę przed oczami Einara i Charlotte rozegrał się ujmujący spektakl opadających z roślin wszystkich płatków róż, które nakropiły podłogę ciemnoróżowymi plamami.
Einar ma możliwość wykonania w tej turze dwóch dowolnych czynności.
Wytężony wzrok, którym Halvorsen taksował uważnie gąszcz splecionych ze sobą łodyg uchwycił w pewnym momencie nader wyraźne łyśnięcie światła w porzuconym na podłodze po lewej stronie pokoju niewielkim flakoniku, zupełnie bezwiednie trącanym przez wijące się po ziemi roślinne pnącza. Niemal wszystko wskazywało na to, że kobieta z wnętrza zielonej pułapki zamierzała powiedzieć im o zagubionej fiolce – jedynym związanym z nią ryzykiem był brak jakiejkolwiek wiedzy na temat zawartości tajemniczej ampułki: mogła bowiem przyczynić się do jeszcze większego rozrostu krzewów, więżąc w salonie nie tylko uwięzioną już osobę, ale również ich dwójkę; mogła być też rozwiązaniem tak palącego ich problemu agresywnej flory. Nieprzyjemny trzask dobiegł uszu obu galdrów, sprawiając że na kilka długich sekund wszystko w pomieszczeniu jakby zamarło i uspokoiło się – na krzewie nie drgnął choćby jeden listek, by za chwilę przed oczami Einara i Charlotte rozegrał się ujmujący spektakl opadających z roślin wszystkich płatków róż, które nakropiły podłogę ciemnoróżowymi plamami.
Einar ma możliwość wykonania w tej turze dwóch dowolnych czynności.
Einar Halvorsen
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:19
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czas, przechodzący przez wąski przełyk klepsydry, stał się rywalem; wrogiem, zdolnym rychło zgnieść płuca nieznajomej kobiety ukrytej w gęstwinie roślin, schwytanej w sidła zielonych i giętkich macek. Chybki, przyspieszony rytm serca rozlegał się uporczywym dudnieniem, tłukł się i szumiał w skroniach, uderzał mięsistą pięścią o kostne ramiona żeber.
- Nie wiem - szczera, szczera odpowiedź, przerażająco szczera, obnażająca niewiedzę, przepaść ryzyka w którą zamierzał skoczyć. Nie wiedział, jakie, w istocie będzie działanie trutki, nie wiedział, ponadto czy rzeczywiście była prawdziwym środkiem do poskromienia wściekłych, różanych krzewów. - Miejmy nadzieję, że służy do powstrzymania roślin - dorzucił prosto, banalnie, niemal bez większej troski. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał znaleźć, możliwie jak najszybciej remedium na utworzony labirynt roślinnych tkanek. Dostrzegł błysk, refleks, mrugnięcie trutki o której, w strzępkach urwanych, niedostatecznych stwierdzeń wspominała kobieta.
- Hitta - nie wahał się i co więcej nie myślał o negatywnych, możliwych skutkach podjętych sekwencji czynów. Zaklęcie, którego użył, miało sprowadzić fiolkę do jego dłoni; otworzył ją i po chwili, okruchach zastanowienia, opróżnił całą zawartość, tak, by dosięgła największej ilości pędów.
- Kimkolwiek jesteś - szepnął, obserwując uważnie możliwe zmiany w scenerii - obyś się nie myliła - bał się, tak najzwyczajniej czując jak był bezsilny, zdany jednocześnie na łaskę i niełaskę przyrządzonego eliksiru. Cała, tworząca się sytuacja była nie mniej chaotyczna niż kompozycja roślin, prezentowała się, w jego pryzmacie wrażeń, w charakterze nieudanego i zuchwałego eksperymentu, możliwe, że próbie podjętej aby zaszkodzić organizatorom aukcji.
- Jǫru fægir - ręka uniosła się, by ponownie, równie skutecznie przywołać broń przeznaczoną do rozcinania łodyg; uznał, że jeśli trutka zadziała, przedrze się przez powstałe pozostałości, próbując, jednocześnie wydostać z nich nieznajomą. Czuł, obecnie, że nie powinien, jeszcze na samym początku przekraczać progu pokoju, zawierzyć się ciekawości, zuchwałym, silnym odruchom. Dostrzegał, przed kilkoma chwilami niepewność zamkniętą w oczach Charlotte, zdolną do uchwycenia, jasną i oczywistą; sam stracił dawny rezon, błąkając się po omacku w całunie mgły komplikacji. Wszystko - wydawało się jednak właśnie zmierzać do końca, pełnego szczęścia lub okrzepłego w tragedii - nie był w stanie przewidzieć, poddając się scenariuszom spisanym na kartach losu.
#1 Hitta 82 / 20, sukces
#2 Jǫru fægir 100 / 60, sukces
- Nie wiem - szczera, szczera odpowiedź, przerażająco szczera, obnażająca niewiedzę, przepaść ryzyka w którą zamierzał skoczyć. Nie wiedział, jakie, w istocie będzie działanie trutki, nie wiedział, ponadto czy rzeczywiście była prawdziwym środkiem do poskromienia wściekłych, różanych krzewów. - Miejmy nadzieję, że służy do powstrzymania roślin - dorzucił prosto, banalnie, niemal bez większej troski. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał znaleźć, możliwie jak najszybciej remedium na utworzony labirynt roślinnych tkanek. Dostrzegł błysk, refleks, mrugnięcie trutki o której, w strzępkach urwanych, niedostatecznych stwierdzeń wspominała kobieta.
- Hitta - nie wahał się i co więcej nie myślał o negatywnych, możliwych skutkach podjętych sekwencji czynów. Zaklęcie, którego użył, miało sprowadzić fiolkę do jego dłoni; otworzył ją i po chwili, okruchach zastanowienia, opróżnił całą zawartość, tak, by dosięgła największej ilości pędów.
- Kimkolwiek jesteś - szepnął, obserwując uważnie możliwe zmiany w scenerii - obyś się nie myliła - bał się, tak najzwyczajniej czując jak był bezsilny, zdany jednocześnie na łaskę i niełaskę przyrządzonego eliksiru. Cała, tworząca się sytuacja była nie mniej chaotyczna niż kompozycja roślin, prezentowała się, w jego pryzmacie wrażeń, w charakterze nieudanego i zuchwałego eksperymentu, możliwe, że próbie podjętej aby zaszkodzić organizatorom aukcji.
- Jǫru fægir - ręka uniosła się, by ponownie, równie skutecznie przywołać broń przeznaczoną do rozcinania łodyg; uznał, że jeśli trutka zadziała, przedrze się przez powstałe pozostałości, próbując, jednocześnie wydostać z nich nieznajomą. Czuł, obecnie, że nie powinien, jeszcze na samym początku przekraczać progu pokoju, zawierzyć się ciekawości, zuchwałym, silnym odruchom. Dostrzegał, przed kilkoma chwilami niepewność zamkniętą w oczach Charlotte, zdolną do uchwycenia, jasną i oczywistą; sam stracił dawny rezon, błąkając się po omacku w całunie mgły komplikacji. Wszystko - wydawało się jednak właśnie zmierzać do końca, pełnego szczęścia lub okrzepłego w tragedii - nie był w stanie przewidzieć, poddając się scenariuszom spisanym na kartach losu.
#1 Hitta 82 / 20, sukces
#2 Jǫru fægir 100 / 60, sukces
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:19
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 70
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k100' : 70
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:19
W szarawej codzienności własnego życia - nie dostrzegała irracjonalnych sytuacji, w które wpędzała je magia.
Od pojawienia się w Midgardzie, wszystko nabrało intensywnego tempa, z którym nie umiała sobie poradzić, bowiem od czasu opuszczenia Francji, czuła się bardziej zaszczuta niż kiedykolwiek wcześniej. Iluzoryczne pędy flory doprowadzały ją na skraj szaleństwa, lecz chciała się w nim rozkoszować. Zasmakować go raz jeszcze, tak jak po raz pierwszy w obecności Viljama.
Dzisiaj zdana była na niefartowność zdarzeń, które zespoliły ją z osobą Einara Halvorsena na chwilę dłuższą niż zapewne oboje chcieli.
Zadrżała pod naporem nawarstwiających się w meandrach żył emocji, a im mocniej dewastowało kobiecą pewność zwątpienie, tym trudniej było uwierzyć w słowa kobiety. Pojmowała, lecz nie do końca była w stanie zawierzyć jej swe przekonania. Nigdy wszak nie należała do zwolenników jakichkolwiek mikstur, oprócz tych skropionych przez nuty wysokoprocentowych trunków, tak przyjemnie drażniących szklane kielichy.
Wątły uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy dostrzegła, że na obliczu mężczyzny również zawisła iluzja strachu. Komfort należał natomiast do niego, którego została pozbawiona Charlotte. Znał inkantacje, a ona mogła tylko przysłuchiwać się sekwencjom kolejnych inkantacji.
Mimowolnie zacisnęła smukłe palce w piąstki, kiedy serce zatrzepotało w piersi. Obserwowała płatki róż opadające na posadzkę, nie dowierzając w to, jaki kształt przybierały. Przypominało to abstrakcyjny obraz z dzieciństwa, kiedy w paryskim domostwie przydarzyło się coś znacznie podobnego kwiatom jej matki.
Ufała jedynie, że nic złego nie nastąpi po tym jakże niezrozumiałym zdarzeniu.
Od pojawienia się w Midgardzie, wszystko nabrało intensywnego tempa, z którym nie umiała sobie poradzić, bowiem od czasu opuszczenia Francji, czuła się bardziej zaszczuta niż kiedykolwiek wcześniej. Iluzoryczne pędy flory doprowadzały ją na skraj szaleństwa, lecz chciała się w nim rozkoszować. Zasmakować go raz jeszcze, tak jak po raz pierwszy w obecności Viljama.
Dzisiaj zdana była na niefartowność zdarzeń, które zespoliły ją z osobą Einara Halvorsena na chwilę dłuższą niż zapewne oboje chcieli.
Zadrżała pod naporem nawarstwiających się w meandrach żył emocji, a im mocniej dewastowało kobiecą pewność zwątpienie, tym trudniej było uwierzyć w słowa kobiety. Pojmowała, lecz nie do końca była w stanie zawierzyć jej swe przekonania. Nigdy wszak nie należała do zwolenników jakichkolwiek mikstur, oprócz tych skropionych przez nuty wysokoprocentowych trunków, tak przyjemnie drażniących szklane kielichy.
Wątły uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy dostrzegła, że na obliczu mężczyzny również zawisła iluzja strachu. Komfort należał natomiast do niego, którego została pozbawiona Charlotte. Znał inkantacje, a ona mogła tylko przysłuchiwać się sekwencjom kolejnych inkantacji.
Mimowolnie zacisnęła smukłe palce w piąstki, kiedy serce zatrzepotało w piersi. Obserwowała płatki róż opadające na posadzkę, nie dowierzając w to, jaki kształt przybierały. Przypominało to abstrakcyjny obraz z dzieciństwa, kiedy w paryskim domostwie przydarzyło się coś znacznie podobnego kwiatom jej matki.
Ufała jedynie, że nic złego nie nastąpi po tym jakże niezrozumiałym zdarzeniu.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Mały salon, Dom Jarlów – E. Halvorsen & Bezimienny: C. Levittoux Pon 27 Lis - 15:20
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chwila zwątpienia – ciszy i bezruchu zakrzepłych zbyt szybko na delikatnych strunach czasu – przeciągała, przedłużała się nieznośnie, pozwalając Charlotte i Einarowi wyłącznie na wsłuchiwanie się w przyspieszone bicie własnych serc; w subtelne szmery opadających wciąż różanych płatków, coraz gęściej obsypując posadzkę kwietnym konfetti; w dobiegające z niższego piętra raz po raz, zupełnie nieregularnie i bardzo przypadkowo, kaskady perełek śmiechu rozchodzące się po szkielecie budynku jak ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa.
Brawurowe zachowanie, na jakie zdobył się mężczyzna, postanawiając zawierzyć los swój oraz dwójki kobiet w miksturze o nieznanym działaniu, w najlepszym przypadku można było uznać za nieodpowiedzialne – fakt pozostawał jednak faktem: czegokolwiek by się nie podjął, albo jakich działań by zaniechał, w swoim pobliżu nie miał nikogo, z czyim ostracyzmem mógłby się mierzyć. Zresztą, już chwilę później, gdy mogło im się wydawać, że minęła wieczność od zroszenia różanych kłączy niewielką ilością eliksiru pozostawionego we fiolce, mogli wreszcie dostrzec, jak zielone dotychczas witki zaczynają najpierw brązowieć, a potem czernieć, skręcając się i kurcząc, obumierając.
Pomiędzy plątaniną łodyg Einar wraz z Charlotte mogli coraz wyraźniej dostrzec żółtą, przetykaną błyszczącą nicią tkaninę sukienki, jasność podrapanej od kolców skóry, szkarłat rozchodzący się paskudnie po lewej stronie balowej sukni, wreszcie też – równie podrapaną co reszta ciała, ściśniętą w strachu twarz młodej, zapewne niespełna dwudziestoletniej kobiety. Podjęta przez Halvorsena ponowna próba przedarcia się przez krzewinę ku uwięzionej w jej gąszczu dziewczynie tym razem zakończona została pełnym sukcesem. Wysuszone łodygi poddawały się z głuchym trzaskiem i bez jakiegokolwiek protestu naporowi wyczarowanej broni, zaściełając posadzkę z każdą chwilą rosnącą coraz bardziej stertą zupełnie niegroźnych patyków. Wreszcie, wyzbyte z wszelkich sił witalnych, ugięły się pod ciężarem ciała kobiety, która, prawdopodobnie zamroczona wcześniejszym uciskiem roślin i bólem powodowanym złamaniem ręki, ocknęła się, kiedy kolejne pnącza opadły wraz z nią na podłogę. Widząc przed sobą utorowaną przez Einara drogę, z rozbieganiem we wzroku spróbowała się podnieść, jednak zraniona ręka skutecznie powstrzymała ją przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Proszę, proszę, proszę, zabierzcie mnie stąd, proszę, proszę! – Słowa płynęły z jej ust wraz ze łzami znaczącymi dwiema ścieżkami kobiece policzki. Nieudolnie starała się przesunąć bliżej wyjścia, bliżej ludzi, byle tylko jak najszybciej opuścić to przeklęte pomieszczenie. Charlotte nie pozostała głucha na jej prośby, pomagając dziewczynie wstać i ze wsparciem Einara w trójkę opuścili zdewastowany salonik. Uszli ledwie do połowy korytarza, kiedy ze schodów dobiegło ich wołanie.
- Kamillo! Na wszystkich bogów, dziecko, co ci się stało, co ci znowu strzeliło do głowy! – Surowy głos zmierzającej w ich stronę kobiety przetoczył się gardzielą korytarza jak grom. – Bein! – Inkantacja zabrzmiała jak groźba, która czaiła się również w spojrzeniu przybyłej damy. – Jesteś niemożliwa, dziewczyno. Mówiłam ci, żebyś niczego nie ruszała. Serdecznie państwu dziękuję za fatygę, prosiłabym jednak, żeby, czegokolwiek byli państwo świadkami, pozostało tylko między nami – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, chociaż zarówno Charlotte, jak i Einar mogli odnieść wrażenie, że kobieta wcale nie miała pojęcia o charakterze incydentu, w jakim brali udział.
Einar, Bezimienny i Prorok z tematu
Brawurowe zachowanie, na jakie zdobył się mężczyzna, postanawiając zawierzyć los swój oraz dwójki kobiet w miksturze o nieznanym działaniu, w najlepszym przypadku można było uznać za nieodpowiedzialne – fakt pozostawał jednak faktem: czegokolwiek by się nie podjął, albo jakich działań by zaniechał, w swoim pobliżu nie miał nikogo, z czyim ostracyzmem mógłby się mierzyć. Zresztą, już chwilę później, gdy mogło im się wydawać, że minęła wieczność od zroszenia różanych kłączy niewielką ilością eliksiru pozostawionego we fiolce, mogli wreszcie dostrzec, jak zielone dotychczas witki zaczynają najpierw brązowieć, a potem czernieć, skręcając się i kurcząc, obumierając.
Pomiędzy plątaniną łodyg Einar wraz z Charlotte mogli coraz wyraźniej dostrzec żółtą, przetykaną błyszczącą nicią tkaninę sukienki, jasność podrapanej od kolców skóry, szkarłat rozchodzący się paskudnie po lewej stronie balowej sukni, wreszcie też – równie podrapaną co reszta ciała, ściśniętą w strachu twarz młodej, zapewne niespełna dwudziestoletniej kobiety. Podjęta przez Halvorsena ponowna próba przedarcia się przez krzewinę ku uwięzionej w jej gąszczu dziewczynie tym razem zakończona została pełnym sukcesem. Wysuszone łodygi poddawały się z głuchym trzaskiem i bez jakiegokolwiek protestu naporowi wyczarowanej broni, zaściełając posadzkę z każdą chwilą rosnącą coraz bardziej stertą zupełnie niegroźnych patyków. Wreszcie, wyzbyte z wszelkich sił witalnych, ugięły się pod ciężarem ciała kobiety, która, prawdopodobnie zamroczona wcześniejszym uciskiem roślin i bólem powodowanym złamaniem ręki, ocknęła się, kiedy kolejne pnącza opadły wraz z nią na podłogę. Widząc przed sobą utorowaną przez Einara drogę, z rozbieganiem we wzroku spróbowała się podnieść, jednak zraniona ręka skutecznie powstrzymała ją przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Proszę, proszę, proszę, zabierzcie mnie stąd, proszę, proszę! – Słowa płynęły z jej ust wraz ze łzami znaczącymi dwiema ścieżkami kobiece policzki. Nieudolnie starała się przesunąć bliżej wyjścia, bliżej ludzi, byle tylko jak najszybciej opuścić to przeklęte pomieszczenie. Charlotte nie pozostała głucha na jej prośby, pomagając dziewczynie wstać i ze wsparciem Einara w trójkę opuścili zdewastowany salonik. Uszli ledwie do połowy korytarza, kiedy ze schodów dobiegło ich wołanie.
- Kamillo! Na wszystkich bogów, dziecko, co ci się stało, co ci znowu strzeliło do głowy! – Surowy głos zmierzającej w ich stronę kobiety przetoczył się gardzielą korytarza jak grom. – Bein! – Inkantacja zabrzmiała jak groźba, która czaiła się również w spojrzeniu przybyłej damy. – Jesteś niemożliwa, dziewczyno. Mówiłam ci, żebyś niczego nie ruszała. Serdecznie państwu dziękuję za fatygę, prosiłabym jednak, żeby, czegokolwiek byli państwo świadkami, pozostało tylko między nami – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu, chociaż zarówno Charlotte, jak i Einar mogli odnieść wrażenie, że kobieta wcale nie miała pojęcia o charakterze incydentu, w jakim brali udział.
Einar, Bezimienny i Prorok z tematu