:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok
4 posters
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
27.11.2000
Rozmowy tworzyły morze ściszonych dźwięków; pomiędzy dryfującymi, często zniekształconymi treściami zdań jedna wymiana stwierdzeń przykuła twoją – lub waszą – nadmierną, niemal irracjonalną uwagę. Wszystko działo się w niedalekim siedlisku lawirujących postaci; bohaterowie sceny zesłanej w kapryśnym dialogu i didaskaliach przypadku prezentowali po obu stronach rażące, dostrzegalne skrajności. Nie byli trudni do wychwycenia w tłumie, głównie ze względu na zjawiskową urodę samej kobiety, pod której wpływem mężczyzna, sprawiający wrażenie czterdziestokilkuletniego, rumienił się i zawstydził jak mały chłopiec.
– Nic nie ucieszy kobiety tak bardzo, jak wręczony jej diament – jego niepokój oraz przeszywająca niepewność kontrastowały się z niebywałą, kobiecą charyzmą. Usta, muśnięte karminową pomadką rozciągnęły się w perfekcyjnie skrojonym, zachęcającym uśmiechu. Nieznajoma ewidentnie wiedziała, jak wielką sprawuje władzę nad niepozornym mężczyzną, którego rozsądek topił się momentalnie w rozdygotaną breję.
– Uznajmy to za uczczenie naszej znajomości – dodała nieznacznie ciszej, nachylając się lekko, by zwiększyć intensywność kontaktu. Jej rozmówca, z kolei, poprawił nerwowo kołnierz i przełknął głośniej ślinę. Nie należał do żadnych bogaczy i przedstawicieli znamienitych klanów; był jednym z zapracowanych, niższych urzędników Stortingu. Wyglądał na niezwykle zagubionego, powoli, systematycznie poddając się sile czaru, jaki zaciskał na nim swe bezlitosne szpony.
– …a-le m-my poznaliśmy się przed chwilą – wydukał jeszcze ostatkiem zebranych sił. Był rzeczywiście zgubiony; niech Hel pochłonie to wydarzenie, mógłby obecnie uczynić dla tej kobiety wszystko. W jego odczuciu, wydawała się najpiękniejszą osobą, z jaką kiedykolwiek miał styczność. Elegancko ubrana, kokieteryjna, o niezwykle przyjemnym i melodyjnym głosie, była ucieleśnieniem perfekcji, boginią, jaka łaskawie zstąpiła do szarych ludzi.
Ivar Soelberg
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:43
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wolnym krokiem lawirował sprawnie, między ludźmi, ich liczba zdecydowanie świadczyła o pomyślności przedsięwzięcia, jakim była aukcja i bankiet, prawdziwe tłumy nawiedzały Dom Jarlów, co miał nadzieję zaprocentuje w zbiórce, jaka przyświecała temu wszystkiemu, chociaż mocno powątpiewał, aby stanowiła motor napędowy dla znaczniej większości tu zebranych ludzi. W reprezentacyjnej części rezydencji zatrzymał się znacznie dłużej, niż początkowo planował. Niektóre obrazy przyciągały wzrok, znacznie rzadziej czyniły to rzeźby, lecz miał na tyle wolnego czasu, aby bez wyrzutów go marnować na podziwianie sztuki, i chociaż czynił to z umiarkowanym zachwytem, jakby cały czas zachowując czujność, tego co działo się dookoła, to cieszył się tą chwilą wyszarpniętą z i tak napiętego kalendarza.
Musiał przyznać, że aby zgłębić dokładnie każdy wyraz sztuki w tym miejscu, jakże ważnym dla Midgardu musiałby poświęcić calutki dzień, bo chociaż muśnięcie, ot przelotne jeno tego ogromu, jaki się tu znajdował, zajmował tyle czasu, a przekładając to na wszystkie pomieszczenie, bo zdążył się przekonać, że nawet te najskromniej urządzone prezentowały się niezgorzej i trzymały standard, można było się doprawdy zatracić. Wysłannik doceniał sztukę, acz nigdy nie był jej zagorzałym fanem, ot liznął tylko podstawową wiedzę i trochę dodatkowych ciekawostek, raczej można tak, je określić, na przestrzeni lat pracy.
Słysząc miękki kobiecy głos, drgnął nienachalnie i zwrócił się, w kierunku zasłyszanego dźwięku, który miast niknąć w tłumie innych, czy nawet zlewać się z nim, wręcz wyrastał ponad gwar i szepty. Soelberg przyjrzał się uważniej parze, która go tak zainteresowała i momentalnie uśmiechnął się w swoim charakterystycznym stylu, lekko drwiąco, acz w tym akurat przypadku, jak najbardziej uzasadniona, była to reakcja. Mężczyzna, który wpadł w pułapkę kobiety o elektryzującym głosie widocznie, był zakłopotany zaistniałą sytuacją, jakby nie oczekiwał, iż takowa mogłaby się mu przydarzyć. Ledwie dosłyszał słowa wydukane przez faceta, a i tego, co usłyszał, nie mógł być w stu procentach pewien. Podszedł wiedziony ciekawością marmurowej rzeźby do pary. Szare tęczówki otaksowały dokładniej kobietę i szybko uciekły na mężczyznę, który wyglądał, jak klasyczny i niczym niewyróżniający się urzędnik, wręcz mógłby przysiąc, że już kiedyś go widział, ale to uczucie było normalne przy kimś, kto jest tak pospolicie nijaki, iż niemal zlewa się z tłem. Odnajdując, spojrzenie kobiety złapał je w sidła i posłał mimowolnie niezwykle ujmujący uśmiech. Był szczerze ciekaw, kim była i dlaczego w tłumie ludzi znacznie majętniejszych, wybrała akurat tego, który zaraz odgryzie sobie język, gdyby kazała mu śpiewać, tak oczarowany jej urokiem, że aż dziw.
Musiał przyznać, że aby zgłębić dokładnie każdy wyraz sztuki w tym miejscu, jakże ważnym dla Midgardu musiałby poświęcić calutki dzień, bo chociaż muśnięcie, ot przelotne jeno tego ogromu, jaki się tu znajdował, zajmował tyle czasu, a przekładając to na wszystkie pomieszczenie, bo zdążył się przekonać, że nawet te najskromniej urządzone prezentowały się niezgorzej i trzymały standard, można było się doprawdy zatracić. Wysłannik doceniał sztukę, acz nigdy nie był jej zagorzałym fanem, ot liznął tylko podstawową wiedzę i trochę dodatkowych ciekawostek, raczej można tak, je określić, na przestrzeni lat pracy.
Słysząc miękki kobiecy głos, drgnął nienachalnie i zwrócił się, w kierunku zasłyszanego dźwięku, który miast niknąć w tłumie innych, czy nawet zlewać się z nim, wręcz wyrastał ponad gwar i szepty. Soelberg przyjrzał się uważniej parze, która go tak zainteresowała i momentalnie uśmiechnął się w swoim charakterystycznym stylu, lekko drwiąco, acz w tym akurat przypadku, jak najbardziej uzasadniona, była to reakcja. Mężczyzna, który wpadł w pułapkę kobiety o elektryzującym głosie widocznie, był zakłopotany zaistniałą sytuacją, jakby nie oczekiwał, iż takowa mogłaby się mu przydarzyć. Ledwie dosłyszał słowa wydukane przez faceta, a i tego, co usłyszał, nie mógł być w stu procentach pewien. Podszedł wiedziony ciekawością marmurowej rzeźby do pary. Szare tęczówki otaksowały dokładniej kobietę i szybko uciekły na mężczyznę, który wyglądał, jak klasyczny i niczym niewyróżniający się urzędnik, wręcz mógłby przysiąc, że już kiedyś go widział, ale to uczucie było normalne przy kimś, kto jest tak pospolicie nijaki, iż niemal zlewa się z tłem. Odnajdując, spojrzenie kobiety złapał je w sidła i posłał mimowolnie niezwykle ujmujący uśmiech. Był szczerze ciekaw, kim była i dlaczego w tłumie ludzi znacznie majętniejszych, wybrała akurat tego, który zaraz odgryzie sobie język, gdyby kazała mu śpiewać, tak oczarowany jej urokiem, że aż dziw.
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:43
Palce długie, smukłe, wznoszą się do miękkich, różanych warg, ledwie opuszkami muskają ich delikatną powierzchnię, gdy przeciągłe westchnienie wyrażające czysty zachwyt, układa się nań wdzięcznie, tym samym maskując ziewnięcie, które rozleniwieniem przenika drobne ciało. Słowa krążą, wirują niby w tańcu, pragnąc porwać uwagę dziewczątka w podobne pląsy, jednak umysł poddany nagłej senności, iście gnuśnemu znudzeniu uparcie odmawia współpracy, za nic mając usilne starania towarzysza. I może powinna pozwolić słodyczy głosu przebić się ponad inne, z podziwem snuć opowieść o muśnięciach pędzli, o subtelnym sunięciu włosia po płótnie, o feeriach barw odzwierciedlających duszę oraz kunszt artysty, ale już uśmiechnęła się do swego rozmówcy bardzo ładnie, czy nie było to wystarczająco miłe z jej strony? Zresztą, jeśli sztuka była czystym pięknem, tak ona godnie ją reprezentowała samym swoim istnieniem, doprawdy, czy nie mogliby skupić się na czymś innym? I chociaż naturalnie rozumiała to pragnienie ukazania niezwykłego splendoru miejsca, w którym przyszło jej przebywać, tak obrazy, nawet te najbardziej wymyślne i pompatyczne nie potrafiły wykrzesać zeń entuzjazmu. Ale za to widok tiulowej spódnicy, bogato zdobionej kolii osiadłej na kolejnej łabędziej szyi przyprawiał chabrowe tęczówki o skry zaintrygowania, powolnego oceniania wartości każdego elementu noszonego przez którąś z dam w meandrach myśli, by mogła za każdym razem dochodzić do jedynej słusznej konkluzji - na niej wyglądałoby to zdecydowanie lepiej. Och, listopadową porą etola skrywająca wąskie ramiona byłaby wspaniałym dodatkiem, może futro, z jakiego byłaby wykonana, należałoby do równie przyjemnych, niczym to na jej ogonie? Co prawda teraz przyjemny w dotyku puch związany był ściśle bandażem, coby nie odcinał się przypadkiem pod lekko rozkloszowaną sukienką sięgającą kostek, ale jego wyjątkowość przeważałaby jakością większość tworzonych dla szanownych cór znamienitych rodów dodatków. Ciemne brwi zmarszczyły się lekko, gdy zastanawiała się, czy to w zasadzie dobrze, czy może powinna się martwić, iż porównuje siebie do pozbawionych rozumu zwierząt, lecz zaraz rozpogodziła gładkie czoło, uznając, że nijak to nie godzi w jej dumę, skoro siłą rzeczy, wychodzi na lepszą, nawet jeśli jej pochodzenie, majętność, ognista krew płynąca w błękitnych liniach żył wskazuje na coś zgoła innego. Poza ubiorem interesowały ją również dźwięki, och, nie ten przesycony pewnością siebie bełkot kupca, z którym zwykł współpracować Wahlberg, a który więził jej jasną rączkę pod swym ramieniem; ale zdania przyciszone, umykające nadstawionym uszom, te, które dotyczyły gości oraz słodko-gorzkich sekretów, jakie to kryli pod elegancko skrojonym strojem. Ach, uwielbienie do plotek czasem zdawało się sięgać miłości do błyskotek w przypadku młodziutkiej liski, a możliwość przebywania w miejscu obfitującym w oba te aspekty, napawało serce pełnym ekstazy trzepotem. Radość ta malała zawsze, gdy przypominała sobie, że większość tej biżuterii nie będzie należała do niej, niemniej jakaś namiastka ekscytacji pozostawała. Nie przebywała w Midgardzie długo, jednak potrzeba wiedzy wiążącej się z tym, kto spędza przy kim czas i dlaczego to takie skandaliczne, była taka sama jak w każdym innym mieście, a przecież ciągła potrzeba edukacji to prawdziwie chwalebna cecha. Gdyby tylko więcej osób zapragnęło współpracować. Smoliste rzęsy trzepocą, chcąc odgonić senne zaszklenie, co obrane jest jako efekt niezwykłego poruszenia panny Helvig i to wywołuje króciutki chichot, chociaż nie jest on spowodowany komplementem, a bardziej rozczuleniem nad naiwnością mężczyzny. Nudzę się, ma ochotę jęknąć, czubek ogona niezauważalnie muska jej łydkę w gromadzącej się stopniowo irytacji. Baw mnie, chce mruknąć nadąsana, zniżając swe polecenie do pomruku. Ale nie otrzyma nic zabawnego ze strony kupca, wie o tym, jego twarz jest mieszaniną zadufania oraz przekonania, że właśnie otwiera zupełnie nowy świat przed kimś, kto od dawna w nim już tonął. Co za błazenada, tym razem się obraża, a przecież nie powiedziała nic. Mają przenieść się do kolejnej sali, lecz wtem słyszy o diamentach i zatrzymuje się, przyglądając się nietypowej parze, czując, jak usta rozciągają się w psotliwym uśmiechu. Szybkie spojrzenie po towarzystwie wprawia w rozczarowanie, bo nikt chyba nie sięga ku nim wzrokiem, a przecież zapowiadała się najprawdziwsza tragikomedia i nikt nie doceni podobnego spektaklu? Ojej, może ktoś doceni? Szerokie barki, postawa niemal boleśnie prosta, może trochę sztywna, zawsze wydawał się sztywny, to bywało równie śmieszne. Nudzę się, powtórzyła zamyślona Jeske, uśmiechając się promiennie do swego towarzysza.
- Jak tutaj gorąco, mógłbyś…? - chabrowe oczęta spozierają niewinnie, dolna warga zostaje przygryziona, czerwieniąc ją lekko, nie tak bardzo jak policzki kupca. Ten mruczy coś pod nosem, nim opuści ją, szukając czegoś do schłodzenia gardła, ale być może nie atmosfery. Małe dłonie splotły się ze sobą w uciesze, nim przy stukocie obcasów bielutkich szpilek, mogła przystanąć tuż obok Soelberga, oddzielona o dwa kroki oraz całe morze wewnętrznego dystansu.
- Ależ to smutne - szepce konspiracyjnie, paluszki do policzka przykładając w teatralnym zatroskaniu, nim rudy kosmyk niby przypadkiem za ucho zaczesze.
- Jak tutaj gorąco, mógłbyś…? - chabrowe oczęta spozierają niewinnie, dolna warga zostaje przygryziona, czerwieniąc ją lekko, nie tak bardzo jak policzki kupca. Ten mruczy coś pod nosem, nim opuści ją, szukając czegoś do schłodzenia gardła, ale być może nie atmosfery. Małe dłonie splotły się ze sobą w uciesze, nim przy stukocie obcasów bielutkich szpilek, mogła przystanąć tuż obok Soelberga, oddzielona o dwa kroki oraz całe morze wewnętrznego dystansu.
- Ależ to smutne - szepce konspiracyjnie, paluszki do policzka przykładając w teatralnym zatroskaniu, nim rudy kosmyk niby przypadkiem za ucho zaczesze.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:43
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Jasny błękit spojrzenia schmurniał zakryty cieniem rzęs, kiedy kobieta zmrużyła oczy, wyraźnie niezadowolona z uzyskanej odpowiedzi. Nie zamierzała jednak poprzestać na tym drobnym potknięciu, z pewnością podejmując rzucone jej przez Norny wyzwanie. Pozwoliła karmi nowym ustkom niemal natychmiast wyciąć się w podkówkę, a wzrokiem natomiast, jakby wiedzionym złudnym podszeptem wyrzutów sumienia, w wyraźnie udawanym zawstydzeniu uciekła w bok, niby to przypadkiem krzyżując go ze stalowym wejrzeniem Wysłannika Forsetiego. Czuła przyjemny dreszcz wędrujących za jej gestem spojrzeń, kiedy smukłe palce naciągnęły na odsłonięte ramię jedwabną wyzłacaną chustę, kontrastującą z bladością skóry.
- Głuptasku! – zaśmiała się perliście, zaciskając dłoń na ramieniu coraz bardziej rozgorączkowanego sytuacją mężczyzny, który, wydawać by się mogło, że już zreflektował się, jak wielki błąd popełnił i teraz desperacko starał się odnaleźć jakiekolwiek słowa przeprosin, wciąż jednak tylko niemo rozchylając pogryzione ze zdenerwowania usta. – Nie przeczę, że czas w moim towarzystwie upływa jak mrugnięcie, ale jeśli tych kilka ostatnich dni było dla ciebie chwilą… – urwała nagle, nadając swemu głosowi barwę przepełnioną żalem. Wyraz jej twarzy zmienił się subtelnie – kobieta przywodziła teraz na myśl niesłusznie urażoną dziewczynkę. – To chyba to wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem i… – Jej wzrok ponownie pomknął ku Ivarowi, brwi uniosły się wysoko, a pełne wargi ułożyły w filuterny uśmiech. – Przepraszam bardzo, czyżbym się panu spodobała?
Urzędnik Stortingu, słysząc jej wypowiedź, spurpurowiał na twarzy, jakby nagle zabrakło mu tchu. W jakimś rozpaczliwym geście pochwycił przegub dłoni swojej rozmówczyni, przyciskając go sobie do piersi.
- Ale… Ale to nie tak. To nie tak, jak myślisz, to wcale nie tak. – Gorączkowe słowa płynęły mu niepowstrzymanie z ust, jakby obawiał się, że jeśli zawaha się chociaż na chwilę, nie będzie w stanie odezwać się już nigdy więcej. Zresztą, gdyby tylko kazała mu przestać… Na miłościwych bogów, zrobiłby dla niej wszystko. – Możemy raz jeszcze przyjrzeć się ekspozycji, dostaniesz diamenty, rubiny, kamienie księżycowe, co tylko zechcesz, księżniczko – zapewnił ją solennie, starając się, by swoją uwagę ponownie zwróciła wyłącznie na niego.
Ivar rzuca kością k100, aby oprzeć się aurze niksy. Próg powodzenia wynosi 60. Jednocześnie posiadając atut odporny, może rzucić kością k6 zgodnie z mechaniką atutu. Sukces powoduje obniżenie progu o 15.
Jeśli w przypadku niepowodzenia wyrwania się Ivara spod uroku niksy Jeske zdecyduje się użyć na nim swojej aury, powinna wykonać rzut zgodnie z mechaniką. Próg powodzenia wynosi 65.
- Głuptasku! – zaśmiała się perliście, zaciskając dłoń na ramieniu coraz bardziej rozgorączkowanego sytuacją mężczyzny, który, wydawać by się mogło, że już zreflektował się, jak wielki błąd popełnił i teraz desperacko starał się odnaleźć jakiekolwiek słowa przeprosin, wciąż jednak tylko niemo rozchylając pogryzione ze zdenerwowania usta. – Nie przeczę, że czas w moim towarzystwie upływa jak mrugnięcie, ale jeśli tych kilka ostatnich dni było dla ciebie chwilą… – urwała nagle, nadając swemu głosowi barwę przepełnioną żalem. Wyraz jej twarzy zmienił się subtelnie – kobieta przywodziła teraz na myśl niesłusznie urażoną dziewczynkę. – To chyba to wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem i… – Jej wzrok ponownie pomknął ku Ivarowi, brwi uniosły się wysoko, a pełne wargi ułożyły w filuterny uśmiech. – Przepraszam bardzo, czyżbym się panu spodobała?
Urzędnik Stortingu, słysząc jej wypowiedź, spurpurowiał na twarzy, jakby nagle zabrakło mu tchu. W jakimś rozpaczliwym geście pochwycił przegub dłoni swojej rozmówczyni, przyciskając go sobie do piersi.
- Ale… Ale to nie tak. To nie tak, jak myślisz, to wcale nie tak. – Gorączkowe słowa płynęły mu niepowstrzymanie z ust, jakby obawiał się, że jeśli zawaha się chociaż na chwilę, nie będzie w stanie odezwać się już nigdy więcej. Zresztą, gdyby tylko kazała mu przestać… Na miłościwych bogów, zrobiłby dla niej wszystko. – Możemy raz jeszcze przyjrzeć się ekspozycji, dostaniesz diamenty, rubiny, kamienie księżycowe, co tylko zechcesz, księżniczko – zapewnił ją solennie, starając się, by swoją uwagę ponownie zwróciła wyłącznie na niego.
Ivar rzuca kością k100, aby oprzeć się aurze niksy. Próg powodzenia wynosi 60. Jednocześnie posiadając atut odporny, może rzucić kością k6 zgodnie z mechaniką atutu. Sukces powoduje obniżenie progu o 15.
Jeśli w przypadku niepowodzenia wyrwania się Ivara spod uroku niksy Jeske zdecyduje się użyć na nim swojej aury, powinna wykonać rzut zgodnie z mechaniką. Próg powodzenia wynosi 65.
Ivar Soelberg
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:44
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Gra pozorów, sztuczność w próżności, fałszywość obietnic, przyrzeczeń, rozłam tego, co święte i niewinne. W głosie kobiety wybrzmiewało wszystko to, a nawet i więcej, jej uśmiechy zwodnicze, błysk w oczach przepełnionych pragnieniem zniewolenia, wszystko to budziło niepokój, nawarstwiało wątpliwości, ale i utwierdzało przekonanie, o słuszności podjętej inicjatywy, jak gdyby lata doświadczenia nie poszły na marne i instynktownie wychwytywał, kobiety takie jak ta, co nasienie demona w sobie nosiły, cząstkę, co wpływała na ich naturę i aurę. Nie miał stuprocentowej pewności, a jednak podjął działanie, tak go przygotowano, miał obowiązek stać na straży dobra, chronić uciśnionych, kobiety i dzieci. A jednak zawsze istniało ryzyko pomyłki zwłaszcza w miejscu takim jak to, kiedy różne żmije, lisice i im podobne maszkary wypełzają ze swych norek, aby zwabić, oszukać i zwieść naiwnych głupców.
Znajomy zapach i momentalnie wyczuwalna obecność osoby, którą mógłby śmiało wrzucić do koszyczka z wyżej wspomnianymi, niemal uśmiechnął się, na jej widok, gdyby tylko mogła zawsze zjawiać się, kiedy myśli schodziły na ten temat, jakże miło byłoby mieć, taką władzę nad drugim człowiekiem. Nie dziwił się demonom, że tak to lubiły, lecz należało, we wszystkim zachować umiar inaczej wzrok niepożądany, przyciągają swym zachowaniem, pozwalając się zdemaskować. W sieć, którą tak pieczołowicie rozkładały, same wpadały zgubione, przez własną naturę, ale i zachłanność.
– Jeśli znajduje szczęście w tym, to kim jesteśmy, by go oceniać? – Odparł, pogrążony w dziwnej melancholii. Słyszał o młodzieńcach szukających kobiecych demonów po lasach i w miejscach magicznych. Naiwni myśleli, że znajdą spokój duszy i ukojenie w kobiecych ramionach, a rzeczywistość okazywała się znacznie brutalniejsza i krwawa, niżby tego oczekiwali. Westchnął, dyskretnie, sztywna sylwetka ugięła się lekko pod naporem ciężaru odpowiedzialności, jaka ciążyła na barkach, wciąż pochylonych nad aktami nierozwikłanych spraw. – Pięknie wyglądasz – rzuciwszy, słowa w przestrzeń, nie oglądał się na rudowłosą, nie chciał prowokować. Nawet będąc niewidomym, wiedziałby, że wyglądała, jak jeden z cudów wyjęty z górskich trzewi, wystawianych dziś na aukcji, ot ożywiony, przez muśnięcie magii, stając się żywym magnesem przyciągającym męskie spojrzenia. Nie wiedział skąd, brało się takie przeświadczenie, po prostu to czuł. Nie odwracał wzroku, też z innego powodu, nie chciał patrzeć na tego z kim przyszła, a kogo oddelegowała, bo wiedział i to, że diamenty nigdy nie brylowały same, i chociaż osoba towarzysząca, była niczym tło dla jej kaprysów i zachcianek, to jednak figurowała u jej boku. Uśmiechnął się, kwaśno, do swoich myśli.
Pokaz trwał dalej, a Soelberg, odszedł od niebezpiecznie zwodniczych tematów, jakie przyszły wraz z osobą Jeske. Skupiając się wyłącznie na parce, w tym teatrzyku ludzkiej ułomności na piękno.
Jej uśmiech, był zaproszeniem do gry. Przyjął je ze spokojem, pokonując odległość ich dzielącą. Spoglądał na uwodzicielkę z wyższością, ale i neutralnym wyrazem twarzy. Nie wyrażając, ani pogardy, ani zachwytu, trwał nim bariera ciszy, została zakłócona przez jej melodyjny głos. Dopiero wówczas kąciki ust Wysłannika drgnęły, podniosły się nieznacznie ku górze, rysy twarzy wyostrzyły. Zachowywał jednak wewnętrzny spokój, ot maska, tak przyodziana, aby zmusić do ruchu, do błędu, nie ją, bo ona była wytrawnym graczem, ale jej towarzysza. Efektem czego była zazdrość.
– Księżniczko? – Uśmiechnął się, kpiąco. – Urocze, księżniczka i błazen. – Szare tęczówki spoglądały tylko na kobietę, ignorując, celowo mężczyznę u jej boku. Czuł siłę jej spojrzenia, aura, jaką emanowała dusiła protest. Opierał się jej zwodniczej sile.
atut odporny II:
33 + 11 = 44 / 45
Znajomy zapach i momentalnie wyczuwalna obecność osoby, którą mógłby śmiało wrzucić do koszyczka z wyżej wspomnianymi, niemal uśmiechnął się, na jej widok, gdyby tylko mogła zawsze zjawiać się, kiedy myśli schodziły na ten temat, jakże miło byłoby mieć, taką władzę nad drugim człowiekiem. Nie dziwił się demonom, że tak to lubiły, lecz należało, we wszystkim zachować umiar inaczej wzrok niepożądany, przyciągają swym zachowaniem, pozwalając się zdemaskować. W sieć, którą tak pieczołowicie rozkładały, same wpadały zgubione, przez własną naturę, ale i zachłanność.
– Jeśli znajduje szczęście w tym, to kim jesteśmy, by go oceniać? – Odparł, pogrążony w dziwnej melancholii. Słyszał o młodzieńcach szukających kobiecych demonów po lasach i w miejscach magicznych. Naiwni myśleli, że znajdą spokój duszy i ukojenie w kobiecych ramionach, a rzeczywistość okazywała się znacznie brutalniejsza i krwawa, niżby tego oczekiwali. Westchnął, dyskretnie, sztywna sylwetka ugięła się lekko pod naporem ciężaru odpowiedzialności, jaka ciążyła na barkach, wciąż pochylonych nad aktami nierozwikłanych spraw. – Pięknie wyglądasz – rzuciwszy, słowa w przestrzeń, nie oglądał się na rudowłosą, nie chciał prowokować. Nawet będąc niewidomym, wiedziałby, że wyglądała, jak jeden z cudów wyjęty z górskich trzewi, wystawianych dziś na aukcji, ot ożywiony, przez muśnięcie magii, stając się żywym magnesem przyciągającym męskie spojrzenia. Nie wiedział skąd, brało się takie przeświadczenie, po prostu to czuł. Nie odwracał wzroku, też z innego powodu, nie chciał patrzeć na tego z kim przyszła, a kogo oddelegowała, bo wiedział i to, że diamenty nigdy nie brylowały same, i chociaż osoba towarzysząca, była niczym tło dla jej kaprysów i zachcianek, to jednak figurowała u jej boku. Uśmiechnął się, kwaśno, do swoich myśli.
Pokaz trwał dalej, a Soelberg, odszedł od niebezpiecznie zwodniczych tematów, jakie przyszły wraz z osobą Jeske. Skupiając się wyłącznie na parce, w tym teatrzyku ludzkiej ułomności na piękno.
Jej uśmiech, był zaproszeniem do gry. Przyjął je ze spokojem, pokonując odległość ich dzielącą. Spoglądał na uwodzicielkę z wyższością, ale i neutralnym wyrazem twarzy. Nie wyrażając, ani pogardy, ani zachwytu, trwał nim bariera ciszy, została zakłócona przez jej melodyjny głos. Dopiero wówczas kąciki ust Wysłannika drgnęły, podniosły się nieznacznie ku górze, rysy twarzy wyostrzyły. Zachowywał jednak wewnętrzny spokój, ot maska, tak przyodziana, aby zmusić do ruchu, do błędu, nie ją, bo ona była wytrawnym graczem, ale jej towarzysza. Efektem czego była zazdrość.
– Księżniczko? – Uśmiechnął się, kpiąco. – Urocze, księżniczka i błazen. – Szare tęczówki spoglądały tylko na kobietę, ignorując, celowo mężczyznę u jej boku. Czuł siłę jej spojrzenia, aura, jaką emanowała dusiła protest. Opierał się jej zwodniczej sile.
atut odporny II:
33 + 11 = 44 / 45
Mistrz Gry
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:44
The member 'Ivar Soelberg' has done the following action : kości
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:45
Teatralność gestów, taniec powłóczystych spojrzeń, trzepot rzęs niby motyle skrzydła - jeżeli były to przymioty demonie, tak każda niewiasta niosła w sobie podobny plugawy pierwiastek. Zaś jeśli to potworne mocne zrodziły kłam w składanych przyrzeczeniach, słodycz fałszywych obietnic sącząc ku stęsknionemu pieszczot uchu - tak i mężczyźni naznaczeni zostali takową skazą. Ale tak było łatwiej, naturę ludzką przyoblec w nadnaturalne aspekty i udawać, że galdrowie wcale swym okrucieństwem nie dorównują tym, którymi tak zażarcie pogardzają oraz przeklinają. A przecież to nic wielkiego, gdy spojrzenia jak ćmy do światła ciągną, a drobna sugestia jest w stanie światu wszelkie prawdy i pragnienia ukazać. Nic złego utonąć w wyciągniętych czule ramionach, kiedy serce uderza o kościane pręty klatki piersiowej, a krew wrze pod cienką oprawą skóry. Zatracić się w gorącu oddechów z ust do ust łapanych, jak mogłoby to za nieszczęście uchodzić? Nie rozumiała. Wszak to było miłe, przyjemne, czasem zabawne. A jeśli ktoś się zagubił w toni oczu, tudzież w tych wszystkich lasach, górach i potokach, to czy naprawdę miałaby być to wina obiektu westchnień, a nie bardzo słabej i żałosnej orientacji przestrzennej rzekomej ofiary? Głuptaski. Nieumiejętność poprawnego przyjmowania powietrza do płuc też powinna być przewinieniem tego, kto to już więcej poruszyć się nie miał - to przecież takie oczywiste. Ale nie, lepiej przecież jest szerzyć nienawiść oraz kłamliwe oskarżenia, zmuszać do pętania charakterystycznych cech pod jarzmem bielutkiego bandaża, byleby tylko nie narazić się na niepotrzebną niechęć tych, co za lepszych się uważali. Ach, aż samo to wyobrażenie szkli chaber ocząt, smutkiem rosi różane wargi i mogłaby zapłakać szczerze, ku Nornom swe skargi wznosząc, gdyby od łez nie puchły powieki, a wszystko wokół tak nie lśniło i nie błyszczało.
I gdyby nie sylwetka postawna, tak sztywna na linii ramion, jakby ich poruszenie sprawić mogło, iż niebo runie nań gwałtownie całym swym ciężarem. Czy i on radość czerpał z podobnych widoków? A może zaloty niksy wywoływały w nim politowanie, obrzydzenie, zafascynowanie? Roztańczone stopy obute w bielutkie szpilki niosą ją same, a potrzeba obserwowania spektaklu z najbardziej dogodnego miejsca rośnie, zamierając, dopiero gdy jest tuż obok. Na wyciągnięcie ręki, a mimo to wciąż daleko. Patrząc tak na egzaltowaną postawę natrętnej kobiety, namolne gesty uchodzące za ponętne by zaraz razić mogły niewinnością gryzącą się z karminową szminką, liska ma ochotę śmiać się i śmiać i śmiać. Odchylić lekko głowę, przyozdobić melodię głosów i własnym trelem. Czy inne demony równy komizm odnajdywały i w jej przypadku?
- Och, ależ ja nie oceniam jego - odpowiada miękko, ton barwiąc delikatnym niedowierzaniem, bo jakże tak mógł jej to zarzucać? Bardzo ładnie respektowała czyjeś słabostki oraz upodobania - Oceniam ją - wzrok sunie niemal czule po gładkiej skórze wodnej damy, śledząc załamania światła na jej fakturze, blask kosmyków włosów, które aż prosiły by je musnąć. Mogłabym to zrobić, myśli łagodnie Jeske, wpleść smukłe paluszki między kosmyki, opuszkami podrażnić skalp, żeby wreszcie móc małą dłoń w piąstkę zacisnąć i uderzyć łbem demonicy parokrotnie o ścianę, póki czerwień nie wykwitnie nań, tworząc najpiękniejszy obraz z możliwych. To również byłoby ciekawe - Chciała tylko jeden diament, a przecież te są najlepszymi przyjaciółmi kobiety. Nie wiem jak ona, ale ja bardzo lubię mieć bogate życie towarzyskie - knykcie sięgają ust, tłumiąc chichot, jaki spomiędzy nich się wymyka. Doprawdy Ivarze, mógłbyś podobny żart docenić, ma chęć westchnąć z wyrzutem, acz komplement ucina wszelkie słowa, gdy dziewczątko z radością unosi się na czubkach palców stów, ręce jednocześnie za plecami splatając - Dziękuję - mówi śpiewnie, również nie odbiegając spojrzeniem od pary - A ty bardzo przystojnie, nawet z kamienną miną - dodaje i wokół źrenic pląsa jakaś niewypowiedziana psota, która niknie, gdy niksa zwraca się bezpośrednio do bruneta. I to nawet zajmujące, przynajmniej do czasu, aż Soelberg nie zbliża się do rozmówców, a Helvig marszcząc lekko brwi, podąża za nim. I zastanawia się, odliczając do pięciu, czy może zaszczycenie Domu Jarlów sztuką współczesną, wręcz naturalną było takie złe. Ugh. Staje raz jeszcze obok, bliżej by opuszek palca sięgnął wnętrza dłoni funkcjonariusza, łaskocząc, sunął po jej powierzchni zaczepnie, nim aura huldry mogła zetrzeć się z tą należącą do wodnej maszkary.
- Doprawdy, czy podobne księżniczki znajdują w twych oczach uznanie? - pyta, dolną wargę skubiąc niby w zatroskaniu, kiedy szarość oczu ściera się z chabrem, a wolna, drobna rączka odgarnia rudy pukiel, odsłaniając tym samym linię obojczyka. Następnie spokojnie, nieruchomy wzrok przenosi na niksę, a zmartwienie przemyka przez śliczną buzie, kiedy w zaskoczeniu raz jeszcze knykieć do warg wznosi - Na Norny, moja droga! Jakie to smutne. To zmarszczka na twojej twarzy, czy to żyłka pękła? - pyta po prostu zasmucona niezmiernie, iż podobna tragedia mogła spotkać drugą kobietę, która swych mankamentów ukryć nie mogła. Czy były one prawdziwe, czy urojone - nieistotne. Niziutka lisica była ciekawa, czy zdoła chociaż trochę skruszyć ego wodnej wiedźmy i rozproszyć ją na moment?
I gdyby nie sylwetka postawna, tak sztywna na linii ramion, jakby ich poruszenie sprawić mogło, iż niebo runie nań gwałtownie całym swym ciężarem. Czy i on radość czerpał z podobnych widoków? A może zaloty niksy wywoływały w nim politowanie, obrzydzenie, zafascynowanie? Roztańczone stopy obute w bielutkie szpilki niosą ją same, a potrzeba obserwowania spektaklu z najbardziej dogodnego miejsca rośnie, zamierając, dopiero gdy jest tuż obok. Na wyciągnięcie ręki, a mimo to wciąż daleko. Patrząc tak na egzaltowaną postawę natrętnej kobiety, namolne gesty uchodzące za ponętne by zaraz razić mogły niewinnością gryzącą się z karminową szminką, liska ma ochotę śmiać się i śmiać i śmiać. Odchylić lekko głowę, przyozdobić melodię głosów i własnym trelem. Czy inne demony równy komizm odnajdywały i w jej przypadku?
- Och, ależ ja nie oceniam jego - odpowiada miękko, ton barwiąc delikatnym niedowierzaniem, bo jakże tak mógł jej to zarzucać? Bardzo ładnie respektowała czyjeś słabostki oraz upodobania - Oceniam ją - wzrok sunie niemal czule po gładkiej skórze wodnej damy, śledząc załamania światła na jej fakturze, blask kosmyków włosów, które aż prosiły by je musnąć. Mogłabym to zrobić, myśli łagodnie Jeske, wpleść smukłe paluszki między kosmyki, opuszkami podrażnić skalp, żeby wreszcie móc małą dłoń w piąstkę zacisnąć i uderzyć łbem demonicy parokrotnie o ścianę, póki czerwień nie wykwitnie nań, tworząc najpiękniejszy obraz z możliwych. To również byłoby ciekawe - Chciała tylko jeden diament, a przecież te są najlepszymi przyjaciółmi kobiety. Nie wiem jak ona, ale ja bardzo lubię mieć bogate życie towarzyskie - knykcie sięgają ust, tłumiąc chichot, jaki spomiędzy nich się wymyka. Doprawdy Ivarze, mógłbyś podobny żart docenić, ma chęć westchnąć z wyrzutem, acz komplement ucina wszelkie słowa, gdy dziewczątko z radością unosi się na czubkach palców stów, ręce jednocześnie za plecami splatając - Dziękuję - mówi śpiewnie, również nie odbiegając spojrzeniem od pary - A ty bardzo przystojnie, nawet z kamienną miną - dodaje i wokół źrenic pląsa jakaś niewypowiedziana psota, która niknie, gdy niksa zwraca się bezpośrednio do bruneta. I to nawet zajmujące, przynajmniej do czasu, aż Soelberg nie zbliża się do rozmówców, a Helvig marszcząc lekko brwi, podąża za nim. I zastanawia się, odliczając do pięciu, czy może zaszczycenie Domu Jarlów sztuką współczesną, wręcz naturalną było takie złe. Ugh. Staje raz jeszcze obok, bliżej by opuszek palca sięgnął wnętrza dłoni funkcjonariusza, łaskocząc, sunął po jej powierzchni zaczepnie, nim aura huldry mogła zetrzeć się z tą należącą do wodnej maszkary.
- Doprawdy, czy podobne księżniczki znajdują w twych oczach uznanie? - pyta, dolną wargę skubiąc niby w zatroskaniu, kiedy szarość oczu ściera się z chabrem, a wolna, drobna rączka odgarnia rudy pukiel, odsłaniając tym samym linię obojczyka. Następnie spokojnie, nieruchomy wzrok przenosi na niksę, a zmartwienie przemyka przez śliczną buzie, kiedy w zaskoczeniu raz jeszcze knykieć do warg wznosi - Na Norny, moja droga! Jakie to smutne. To zmarszczka na twojej twarzy, czy to żyłka pękła? - pyta po prostu zasmucona niezmiernie, iż podobna tragedia mogła spotkać drugą kobietę, która swych mankamentów ukryć nie mogła. Czy były one prawdziwe, czy urojone - nieistotne. Niziutka lisica była ciekawa, czy zdoła chociaż trochę skruszyć ego wodnej wiedźmy i rozproszyć ją na moment?
Prorok
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:45
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Krucha, krucha perfekcja; bezkresne i czyste piękno rozcięte grymasem złości jak pojedynczą rysą, płytką doliną grozy, pierwszą, wątłą oznaką, że pod fasadą, pod gęstym jak melasa urokiem skrywa się zgniła słabość i fermentacja intencji. Trzask irytacji sprawił, że utraciła, po raz pierwszy od dawna, pełną pieczę kontroli. Znała, wybitnie, słabość towarzyszącą złości, wiedziała, jak wykrzywiała jej nieludzkie oblicze, jak jej uroda, pełna władczego czaru, gromadząca spojrzenia, stawała się przeciwieństwem, pomarszczonym i groteskowo szkaradnym. Nie mogła - pomimo tego - powstrzymać biegu emocji, przez krótką, jednak widoczną niepodważalnie chwilę, tracąc dawne walory, niszcząc podłoże wdzięku.
- Wasze podejście - melodyjny ton głosu był wymierzony jak sztylet czyhającego zdrajcy - jest co najmniej karygodne - czerwień jej warg rozchyliła się, tworząc słodki, słodko-zatruty uśmiech. Znów - odzyskała władzę, znów - ułożenie i konstelacja oblicza stały się nienaganne. W głębi sczerniałej duszy odczuła do siebie żal; gorzkie, grzęznące w jej świadomości, ciężkie rozczarowanie, że pozwoliła nieznanym wcześniej rozmówcom wytrącić się z równowagi. Nie pamiętała, kiedy ostatnio postąpiła w ten sposób - dotychczas było jej łatwiej, mężczyźni podrygiwali pod każdym dźwiękiem sugestii, to zrozumiałe, to wszystko jest zrozumiałe, dla pięknych kobiet zrywają resztki rozsądku. Tonęła w bezmiarze triumfu, kosztując, odrobinę przedwcześnie uwarzonego smaku. Błąd. Najwyraźniej - błąd.
- Zwłaszcza, że przeszkadzacie innym w przyjemnym spędzaniu czasu - ośmieliła się dodatkowo zaznaczyć. Mężczyzna był mniej podatny, jednak nie uważała, by pozostawał zupełnie poza zasięgiem czaru. Większym, o wiele bardziej zagrożeniem obarczyła kobietę. Już sam jej widok, z nieznanych i mętnych przyczyn napełniał ją antypatią. (Nie wszystko jednak stracone).
- Kochanie… cz-czy… coś jest nie tak? - odezwał się nagle kompan schwytany w potrzasku aury, któremu to, najwyraźniej, powróciła część zmysłów, wątłe i niewyraźne pasmo przeświecające przez jednolity zachwyt. Niksa, natychmiast, obarczyła go wzrokiem, który, wraz z połączeniem z kojącym balsamem słów, miał przynieść na nowo dawny, nieprzełamany stan. Wierzyła, że tym razem wrodzona, zakorzeniona w niej magia będzie mieć większą siłę; powinni, możliwie najszybciej, zniknąć w woalu tłumu.
- Wasze podejście - melodyjny ton głosu był wymierzony jak sztylet czyhającego zdrajcy - jest co najmniej karygodne - czerwień jej warg rozchyliła się, tworząc słodki, słodko-zatruty uśmiech. Znów - odzyskała władzę, znów - ułożenie i konstelacja oblicza stały się nienaganne. W głębi sczerniałej duszy odczuła do siebie żal; gorzkie, grzęznące w jej świadomości, ciężkie rozczarowanie, że pozwoliła nieznanym wcześniej rozmówcom wytrącić się z równowagi. Nie pamiętała, kiedy ostatnio postąpiła w ten sposób - dotychczas było jej łatwiej, mężczyźni podrygiwali pod każdym dźwiękiem sugestii, to zrozumiałe, to wszystko jest zrozumiałe, dla pięknych kobiet zrywają resztki rozsądku. Tonęła w bezmiarze triumfu, kosztując, odrobinę przedwcześnie uwarzonego smaku. Błąd. Najwyraźniej - błąd.
- Zwłaszcza, że przeszkadzacie innym w przyjemnym spędzaniu czasu - ośmieliła się dodatkowo zaznaczyć. Mężczyzna był mniej podatny, jednak nie uważała, by pozostawał zupełnie poza zasięgiem czaru. Większym, o wiele bardziej zagrożeniem obarczyła kobietę. Już sam jej widok, z nieznanych i mętnych przyczyn napełniał ją antypatią. (Nie wszystko jednak stracone).
- Kochanie… cz-czy… coś jest nie tak? - odezwał się nagle kompan schwytany w potrzasku aury, któremu to, najwyraźniej, powróciła część zmysłów, wątłe i niewyraźne pasmo przeświecające przez jednolity zachwyt. Niksa, natychmiast, obarczyła go wzrokiem, który, wraz z połączeniem z kojącym balsamem słów, miał przynieść na nowo dawny, nieprzełamany stan. Wierzyła, że tym razem wrodzona, zakorzeniona w niej magia będzie mieć większą siłę; powinni, możliwie najszybciej, zniknąć w woalu tłumu.
Ivar Soelberg
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:47
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Uwikłany w grę pozorów, gdzie demony swe prawdziwe oblicza skrywały za pięknymi maskami, kusząc wdziękami ciała i zagadkowymi uśmiechami, gdzie za pomocą ślicznych słówek wabiły słabe męskie serca na pokuszenie, wtaczając do krwiobiegu truciznę posłuszeństwa. Niemal namacalnie wyczuwał aurę, ta unosiła się w powietrzu, jak ciężka od deszczu chmura, a każdy haust powietrza, zdawać by się mógł zawierać rozpyloną w eterze cząstkę demonicznej natury. Poczucie zagubienia narastało, z każdym uderzeniem serca, a chociaż odporny i wyćwiczony. Tak kumulacja spojrzeń, uśmiechów i gestów, była ponadto, co mógł przetrawić, bez ukradkowego westchnięcia, ratując się chłodnymi i jakże logicznymi myślami starał się sprostać sytuacji, jaka nastąpiła, mając u boku sojusznika, bo tak odbierał postać rudowłosej, mógł zaryzykować konfrontację z kobietą, co swymi objęciami zdawała się sięgać i po wysłannika.
Uśmiech, jeden z wielu, jakie Jeske zdążyła zapamiętać z twarzy wysłannika, był reakcją na wypowiedziane słowa – z lekka drwiący, acz mający w sobie ten czar, co kruszył lodową barierę dystansu. W swym wyroku filigranowa lisica miała rację, niepodważalną i całkiem rozsądną. To jednak nie umykało kwestii, jaką była zabawa czyimś kosztem, w tym przypadku śmiertelnika, co naiwnie i całkiem głupio wpadł w pułapkę demonicznych oczu. I chociaż można współczuć nieszczęśnikowi losu, tak i byli tacy, co bez zmrużenia okiem, pozwoliliby się omamić takiej kobiecie.
Słowa towarzyszki zadźwięczały w umyśle wysłannika, odbijając się echem i wyłapując subtelnie najważniejsze fakty, jakie przedstawiła. Niewinny grymas wymieszanej złości z poczuciem bezradności wymalowały się na obliczu Soelberga, i przez ułamek sekundy stanowiły o czułym punkcie w zasiekach i murach obronnych, jakimi odgradzał się od podobnych uczuć. Przezornie pesymistyczny, zwłaszcza w relacjach, z takimi kobietami, wiedząc z doświadczenia, że flirt z nimi, to spacer po cieniutkiej tafli jeziora skutego pierwszymi westchnięciami zimy. Nic jednak nie odparł, jednak zapamiętał jej słowa, aby w przyszłości, przy odpowiedniej okazji zaznaczyć się w jej pamięci wymowną odpowiedzią na ten temat.
– Dziękuję – odparł, chłodno, niemal grobowo i momentalnie się zmitygował, posyłając dziewczęciu lekki, acz wiele znaczący, jak na niego uśmiech. Pochwycona w kocie łapki myszka, chociaż wydawać by się mogło, że szybsza i zwinniejsza, to jednak przewidywalna w swych ruchach, wcale nie takich złych, gdyż tym było dotknięcie i próba zaczepki, tak nieznacznej i niewinnej w swej psotliwej naturze. Kontakt fizyczny, namacalne dotknięcie ulotnej, jak wiatr panny, o śpiewnym głosie, było satysfakcjonujące. Uścisk stanowczy, pomimo swej pierwotnej gwałtowności, delikatny, ale i pewny, dumnie przyciągający kobietę do siebie.
– W żadnym wypadku, moja droga. To tytuł pozbawione głębi, niewiele wspólnego mające z prawdziwym obliczem tej parki. – Cień uśmiechu, zawitał ponownie na twarzy Soelberga, gdy twarzą w twarz stanęli przed sobą. Dwie pary, a jakże inne.
– Och, doprawdy? – Czający się lekko kpiący uśmieszek, zarezerwowany na takie okazje, wypływa na szerokie wody, w odpowiedzi. Czujny wzrok stara się zarejestrować znaki szczególne zarówno u niej, jak i u mężczyzny będącego w stanie całkowitego oddania duszy i nie tylko, nieznajomej.
Zdławił prychnięcie, byłoby to nazbyt swobodne w sytuacji, jaka miała miejsce, acz czuł ciężar spojrzenia, narkotyczne pragnienie oddania się pokusie i zaprzestania walki, bo ta była skazana na porażkę, głos – cichutki, mącący myśli, był przeciwnikiem walki, obcym w umyśle, ale rozsądek nie potrafił go wyplenić, jak chwasta wyrwać.
Uśmiech, jeden z wielu, jakie Jeske zdążyła zapamiętać z twarzy wysłannika, był reakcją na wypowiedziane słowa – z lekka drwiący, acz mający w sobie ten czar, co kruszył lodową barierę dystansu. W swym wyroku filigranowa lisica miała rację, niepodważalną i całkiem rozsądną. To jednak nie umykało kwestii, jaką była zabawa czyimś kosztem, w tym przypadku śmiertelnika, co naiwnie i całkiem głupio wpadł w pułapkę demonicznych oczu. I chociaż można współczuć nieszczęśnikowi losu, tak i byli tacy, co bez zmrużenia okiem, pozwoliliby się omamić takiej kobiecie.
Słowa towarzyszki zadźwięczały w umyśle wysłannika, odbijając się echem i wyłapując subtelnie najważniejsze fakty, jakie przedstawiła. Niewinny grymas wymieszanej złości z poczuciem bezradności wymalowały się na obliczu Soelberga, i przez ułamek sekundy stanowiły o czułym punkcie w zasiekach i murach obronnych, jakimi odgradzał się od podobnych uczuć. Przezornie pesymistyczny, zwłaszcza w relacjach, z takimi kobietami, wiedząc z doświadczenia, że flirt z nimi, to spacer po cieniutkiej tafli jeziora skutego pierwszymi westchnięciami zimy. Nic jednak nie odparł, jednak zapamiętał jej słowa, aby w przyszłości, przy odpowiedniej okazji zaznaczyć się w jej pamięci wymowną odpowiedzią na ten temat.
– Dziękuję – odparł, chłodno, niemal grobowo i momentalnie się zmitygował, posyłając dziewczęciu lekki, acz wiele znaczący, jak na niego uśmiech. Pochwycona w kocie łapki myszka, chociaż wydawać by się mogło, że szybsza i zwinniejsza, to jednak przewidywalna w swych ruchach, wcale nie takich złych, gdyż tym było dotknięcie i próba zaczepki, tak nieznacznej i niewinnej w swej psotliwej naturze. Kontakt fizyczny, namacalne dotknięcie ulotnej, jak wiatr panny, o śpiewnym głosie, było satysfakcjonujące. Uścisk stanowczy, pomimo swej pierwotnej gwałtowności, delikatny, ale i pewny, dumnie przyciągający kobietę do siebie.
– W żadnym wypadku, moja droga. To tytuł pozbawione głębi, niewiele wspólnego mające z prawdziwym obliczem tej parki. – Cień uśmiechu, zawitał ponownie na twarzy Soelberga, gdy twarzą w twarz stanęli przed sobą. Dwie pary, a jakże inne.
– Och, doprawdy? – Czający się lekko kpiący uśmieszek, zarezerwowany na takie okazje, wypływa na szerokie wody, w odpowiedzi. Czujny wzrok stara się zarejestrować znaki szczególne zarówno u niej, jak i u mężczyzny będącego w stanie całkowitego oddania duszy i nie tylko, nieznajomej.
Zdławił prychnięcie, byłoby to nazbyt swobodne w sytuacji, jaka miała miejsce, acz czuł ciężar spojrzenia, narkotyczne pragnienie oddania się pokusie i zaprzestania walki, bo ta była skazana na porażkę, głos – cichutki, mącący myśli, był przeciwnikiem walki, obcym w umyśle, ale rozsądek nie potrafił go wyplenić, jak chwasta wyrwać.
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:47
Kiedy tak światła jasne były, odbijające się w bogatych kryształach dzierżących w sobie wysublimowane trunki, w zapierających dech piersiach szlachetnych kamieniach zdobiących łabędzie szyje, cienkie nadgarstki, smukłe paluszki i niewielkie uszy, a muzyka w najlepsze grała - tak demony, maszkary wszelakie, koszmar na powiekach i rozkosz na wargach osiadła, na żer wychodziły. Wodziły swym głodnym wzrokiem, nieszpecącym wcale pięknych twarzy, szukając ofiary, naiwnego umysłu gotowego omamić się urokowi, zgrabności słów, jeszcze zgrabniejszym nóżkom, który podda się oddając wszystko: serce, duszę, runiczne srebro talarów, byleby wywołać uśmiech, drapieżne uniesienie kącików ust w wyrazie triumfu. Czy i chabrowe oczęta podobnym łaknieniem się odznaczały? Czy to li jedynie skry ciekawości pląsały wokół czerni źrenic, jaśniejąc, gdy padły na coś ładniutkiego i błyszczącego, czego niedane było jej dotknąć wcale, a co mimowolnie westchnienie ze ściśniętego rozmarzeniem gardła wyrywało? Nie była pewna, nie polowała wszak wcale, a i tak u jej boku plątał się nieszczęsny kupiec do czasu, niebędący nawet tak w połowie czarujący, jak młodzieniec, z którym tańczyła, wymieniając słodko zaczepne słówka. Jeśli jednak łowy miały wyglądać tak, jak przedstawiała to kobieta, wodna poczwara oplatająca swą skromną osobą towarzysza, gdzie ona goniła miast być gonioną, to Jeske gotowa była wykonać gest sugerujący, iż zbierało się jej na mdłości - w czymś takim bowiem ruda panna brać udziału nie zamierzała. Miała godność - jakąś - i dumę - powiedzmy - i się szanowała - naturalnie - żeby aż tak się błaźnić. Nie wstyd tej, pożal się Nornom kokietce było? W zaintrygowaniu zerkała kącikiem oka na oficera, zastanawiając się, czy podobne zaloty fascynują go, czy też obrzydzenie jakieś wywołują, ale wyraz twarzy miał chłodny, grobowy, podobnym entuzjazmem jej odpowiadał i już miała w zirytowaniu rdzawy kosmyk z czoła zdmuchnąć, bo ten brak zainteresowania ją nudził ogromnie, gdy uśmiechnął się doń i u niej wywołując podobny wyraz buzi, choć znacznie słodszy, bardziej uroczy. I pogłębił się on, kiedy chichot dobył się spomiędzy ust, a opuszki palców nie zdołały go skryć pod sobą, bo Soelberg przyciągnął ją do siebie, a niksa swoje prawdziwe, obrzydliwe oblicze ukazała, kolejny chichot, psotliwy, figlarny wezbrał, jakby ta rysa na perfekcyjnej tafli ogrom uciechy u lisicy wywoływał.
- Karygodny, to jest ten odcień szminki do tych butów - zacmokała w zasmuceniu, marszcząc delikatnie kształtny nosek - To takie lata dziewięćdziesiąte - wzdycha z żalem, oblekając się w żałość całkowicie, melancholijnym spojrzeniem sięgając lic Ivara, żeby tak zrozumiał subtelną aluzję i współczuł jej trochę. Byłoby miło. A potem powietrze ze świstem w zaskoczeniu wciąga, niewinnie czernią rzęs trzepocąc - Och, na Norny! Wybacz nam proszę, jesteśmy jednak ludźmi sztuki, więc gdy widzimy komedię, tak nie potrafimy się powstrzymać i przynajmniej okiem nie rzucić - mówi, beztroskę w melodię głosu wplatając, pogodę ducha niebywałą, jakby wszystko to ledwie farsą było, chwilowym zajęciem myśli. I takie też się zdawało, nie interesował jej ten smutny, zauroczony, stary facet, który dawał się wodzić na pokuszenie tak żałosnemu drapieżnikowi, bardziej zajmujące wydawało się drażnienie niksy, doprowadzanie do zgrzytu zębów. Chciałaby poczynić więcej, gdy aura stworzenia próbowała sięgnąć bruneta za nią, jego umysł watą zamroczenia splamić, jednak musiała się powstrzymać, złość płomienną poskromić i huldry czar podtrzymać, coby funkcjonariusz Kruczej Straży ślepo za nowym obiektem zainteresowania nie poszedł, to by mu zrujnowało karierę, ośmieszyło całkowicie, a to byłoby tak smutne. W swej niezmierzonej dobroci artystka pozwolić na to nie mogła. Dziewczątko wyciąga przed siebie rączkę, studiując pilnie idealnie zaokrąglone półksiężyce paznokci, nim uwagę przeniesie raz jeszcze na nifmę, zgrozę, wstyd dla całej demonicznej braci. Nie chciała ratować głupca, chciała podręczyć jego ładniejszą - ale nie tak ładną jak ona sama - połowę.
- Nie wstyd ci trochę? Tego gustu znaczy? - aż uniosła brew jedną, ale zaraz skrzywiła się, wtulając się nieświadomie plecami w pierś Ivara, głowę unosząc, by móc w stal tęczówek zerknąć. Nudzę się, wołały niebieskie oczęta, nudzę się, zrób coś.
- Karygodny, to jest ten odcień szminki do tych butów - zacmokała w zasmuceniu, marszcząc delikatnie kształtny nosek - To takie lata dziewięćdziesiąte - wzdycha z żalem, oblekając się w żałość całkowicie, melancholijnym spojrzeniem sięgając lic Ivara, żeby tak zrozumiał subtelną aluzję i współczuł jej trochę. Byłoby miło. A potem powietrze ze świstem w zaskoczeniu wciąga, niewinnie czernią rzęs trzepocąc - Och, na Norny! Wybacz nam proszę, jesteśmy jednak ludźmi sztuki, więc gdy widzimy komedię, tak nie potrafimy się powstrzymać i przynajmniej okiem nie rzucić - mówi, beztroskę w melodię głosu wplatając, pogodę ducha niebywałą, jakby wszystko to ledwie farsą było, chwilowym zajęciem myśli. I takie też się zdawało, nie interesował jej ten smutny, zauroczony, stary facet, który dawał się wodzić na pokuszenie tak żałosnemu drapieżnikowi, bardziej zajmujące wydawało się drażnienie niksy, doprowadzanie do zgrzytu zębów. Chciałaby poczynić więcej, gdy aura stworzenia próbowała sięgnąć bruneta za nią, jego umysł watą zamroczenia splamić, jednak musiała się powstrzymać, złość płomienną poskromić i huldry czar podtrzymać, coby funkcjonariusz Kruczej Straży ślepo za nowym obiektem zainteresowania nie poszedł, to by mu zrujnowało karierę, ośmieszyło całkowicie, a to byłoby tak smutne. W swej niezmierzonej dobroci artystka pozwolić na to nie mogła. Dziewczątko wyciąga przed siebie rączkę, studiując pilnie idealnie zaokrąglone półksiężyce paznokci, nim uwagę przeniesie raz jeszcze na nifmę, zgrozę, wstyd dla całej demonicznej braci. Nie chciała ratować głupca, chciała podręczyć jego ładniejszą - ale nie tak ładną jak ona sama - połowę.
- Nie wstyd ci trochę? Tego gustu znaczy? - aż uniosła brew jedną, ale zaraz skrzywiła się, wtulając się nieświadomie plecami w pierś Ivara, głowę unosząc, by móc w stal tęczówek zerknąć. Nudzę się, wołały niebieskie oczęta, nudzę się, zrób coś.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:48
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Nie powtarzała błędów; każdy gest, każde słowo niosące się strużką szeptu, tworzyło, zawsze, zaplanowaną starannie część scenariusza. Działania, podjęte przez nieznajomych były irytujące, jednak tłumiła – obecnie jeszcze (?), z sukcesem – dysonans swoich emocji. Perfekcja, którą miała emanować nie mogła sobie pozwolić na oszpecenie skazą. Tą skazą byłaby złość, wykrzywiająca rysy w prawdziwie szpetne oblicze, pomarszczone, potworne, ukazujące prawdziwą postać demona. Sięgając swoją pamięcią, wiedziała, doskonale o pierwszych wybuchach złości. Zauroczenie, podatność, ulegały przemianie w sam niezjednany strach. Nie miała jednak zamiaru pokornie oddać mężczyzny w zdrowe ręce rozsądku; gra dalej trwała – a ona miała zwyciężyć.
– Patrz i posłuchaj, mój słodki – szepnęła rozczulająco pod wpływem kolejnych przytyk. Nie odnosiła się do nich, wiedząc, że bezpośrednia dyskusja, drwina, w zamian za wyrzuconą drwinę jest tym, czego mogliby pragnąć, kusząc ją do kolejnych, wewnętrznych eksplozji gniewu. Myślała, w zamian za to, o upragnionych diamentach, o jednym z ostatnich talarów wydanych przez trzymanego w szponach uroku urzędnika. Mężczyzna trwał w otępieniu; nic nie wskazało, aby trudy postronnych zakończyły się triumfem. Pokiwał posłusznie głową.
– Kpina i nieudolne starania, aby zepsuć nam czas – dodała, nie oszczędzając aury. Zbliżała się, przełamując pieczęć dystansu, drażniąc przy tym granice samej przyzwoitości. Jej towarzysz-ofiara wieczoru, stał obok, zaczerwieniony i oniemiały pod wpływem nagłej, niezwykłej siły swojego zauroczenia. Dalej, niezachwianie uważał, że znalazł nieskazitelną, niemalże boską istotę; był w zupełności podatny na każdy dźwięk jej sugestii.
– Czuję, że nam zazdroszczą – przyznała i pokręciła z politowaniem głową. Rzuciła, tym samym, wkrótce prowokujące spojrzenie. Szczególną, wnikliwą dozą zaciekawienia obdarowała Jeske; czuła, w podświadomości że mogą być podobne, znając doskonale wrażenie roztaczanego czaru. Z drugiej strony, odczuła do niej pogardę; była co więcej młoda, nie mogąc – jak uważała – przewyższyć jej doświadczenia w sprawowanej kontroli nad sytuacją. Wierzyła, że za niedługo oddalą się z pełnią gracji oraz rozproszą w tłumie. Wygrana była już blisko – musiała tylko utrzymać obecną, bezwzględną władzę.
– Patrz i posłuchaj, mój słodki – szepnęła rozczulająco pod wpływem kolejnych przytyk. Nie odnosiła się do nich, wiedząc, że bezpośrednia dyskusja, drwina, w zamian za wyrzuconą drwinę jest tym, czego mogliby pragnąć, kusząc ją do kolejnych, wewnętrznych eksplozji gniewu. Myślała, w zamian za to, o upragnionych diamentach, o jednym z ostatnich talarów wydanych przez trzymanego w szponach uroku urzędnika. Mężczyzna trwał w otępieniu; nic nie wskazało, aby trudy postronnych zakończyły się triumfem. Pokiwał posłusznie głową.
– Kpina i nieudolne starania, aby zepsuć nam czas – dodała, nie oszczędzając aury. Zbliżała się, przełamując pieczęć dystansu, drażniąc przy tym granice samej przyzwoitości. Jej towarzysz-ofiara wieczoru, stał obok, zaczerwieniony i oniemiały pod wpływem nagłej, niezwykłej siły swojego zauroczenia. Dalej, niezachwianie uważał, że znalazł nieskazitelną, niemalże boską istotę; był w zupełności podatny na każdy dźwięk jej sugestii.
– Czuję, że nam zazdroszczą – przyznała i pokręciła z politowaniem głową. Rzuciła, tym samym, wkrótce prowokujące spojrzenie. Szczególną, wnikliwą dozą zaciekawienia obdarowała Jeske; czuła, w podświadomości że mogą być podobne, znając doskonale wrażenie roztaczanego czaru. Z drugiej strony, odczuła do niej pogardę; była co więcej młoda, nie mogąc – jak uważała – przewyższyć jej doświadczenia w sprawowanej kontroli nad sytuacją. Wierzyła, że za niedługo oddalą się z pełnią gracji oraz rozproszą w tłumie. Wygrana była już blisko – musiała tylko utrzymać obecną, bezwzględną władzę.
Ivar Soelberg
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:49
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Słowna szermierka dwóch kobiet, które walcząc tak zaciekle o względy mężczyzn, o ich serca i portfele nie wahały się, ani chwili, by posłużyć się chwytani poniżej pasa. I jeśli mógł sympatyzować z rudowłosą, jeśli wolał, aby to jej aura spływała na słabe ciało, co przegrywało starcie z urokiem, to jednak wzrokiem od czasu, do czasu błądził za inną, tak niezdecydowany i wystawiony na pokusę, że najchętniej zrezygnowałby z obu, coby wzroku, ni sumienia nie dręczyć zanadto.
Walczył, próbował się odnaleźć w tej sytuacji, i chociaż czuł siłę, jaka drzemała zarówno w jednej, jak i drugiej „kobiecie” to skoncentrował się na słowach, jakie padały, a zaczepienie dla oczu odnajdując w urzędniku, co również jak on utknął w okopach i niby żołnierz co czekał na rozkaz, na sygnał do spełniania poleceń. Atuty, jak i odporność na działania demonicznego uroku, wypraktykował na przestrzeni lat. Szczególnie mu na tym bowiem zależało, by potrafić walczyć z czymś, co próbowało przejąć kontrolę nad umysłem i ciałem, a co kusi swą zewnętrzną fasadą po to, tylko by ukazać zepsucie czające się wewnątrz. Jednakże nie zawsze można było się przed ich czarami i urokami obronić i znaleźć wytchnienie od słówek, co przesiąknięte trucizną wypływają z ust im podobnych.
Przełknięcie silny i zachowanie powagi sytuacji, podczas utarczki, jaką wiodły kobiety, było raczej symboliczne i umykające uwadze, a przynajmniej taką żywił w tym względzie nadzieję. Podobał mu się jednak zjadliwy ton, jak i treść wypowiadanych przez Jeske słów, były celne i mogły skruszyć pewność siebie rywalki. Miał nadzieję, że podziałają, niczym płachta na byka, to dzięki temu zabiegowi spróbuje otrzeźwić pochwyconego w demoniczne sidła nieszczęśnika i odnaleźć, gdzieś zagubiony rozsądek, o ile takowy posiadał.
– Zazdrościć, czego? Darujmy sobie te konwenanse – złapał przynętę wraz z ostatnimi słowami starszej z kobiet. – Doskonale wiemy, po co ci ten frajer, którego tak nieudolnie zwodzisz, a któż wie, czy przypadkiem tym samym nie rujnujesz mu życia, tak zawodowego, jak i rodzinnego? – nie łudził się nawet, że trafi tymi słowami na serce, które zmurszało, niewątpliwie, gdzieś tam w piersi tej wiedźmy, lecz liczył, iż mężczyzna oprzytomnieje, a widmo plotek, możliwe nie podziała na niego tak pobudzająco, jak zapowiedź awantury, jaką przyjdzie mu odbyć z żoną, którą niewątpliwie posiadał, a może nawet, biedaczka kręci się, gdzieś w okolicy szukając zguby?
Obecność, dosłownie namacalna Jeske sprawiała, że myśli stawały się klarowne, a umysł otrząsał się spod wpływu uroku jej rywalki. Przygarnął ją do siebie, jakby nie chcąc, aby przerwała, była uosobieniem koła ratunkowego w zaistniałej sytuacji. A kiedy spojrzenie chabru spotkało się z szarością, odgadł bez trudności jej myśli. Odpowiedział jej, zagadkowy, acz wiele znaczący uśmiech, podnoszący kąciki ust do góry.
Walczył, próbował się odnaleźć w tej sytuacji, i chociaż czuł siłę, jaka drzemała zarówno w jednej, jak i drugiej „kobiecie” to skoncentrował się na słowach, jakie padały, a zaczepienie dla oczu odnajdując w urzędniku, co również jak on utknął w okopach i niby żołnierz co czekał na rozkaz, na sygnał do spełniania poleceń. Atuty, jak i odporność na działania demonicznego uroku, wypraktykował na przestrzeni lat. Szczególnie mu na tym bowiem zależało, by potrafić walczyć z czymś, co próbowało przejąć kontrolę nad umysłem i ciałem, a co kusi swą zewnętrzną fasadą po to, tylko by ukazać zepsucie czające się wewnątrz. Jednakże nie zawsze można było się przed ich czarami i urokami obronić i znaleźć wytchnienie od słówek, co przesiąknięte trucizną wypływają z ust im podobnych.
Przełknięcie silny i zachowanie powagi sytuacji, podczas utarczki, jaką wiodły kobiety, było raczej symboliczne i umykające uwadze, a przynajmniej taką żywił w tym względzie nadzieję. Podobał mu się jednak zjadliwy ton, jak i treść wypowiadanych przez Jeske słów, były celne i mogły skruszyć pewność siebie rywalki. Miał nadzieję, że podziałają, niczym płachta na byka, to dzięki temu zabiegowi spróbuje otrzeźwić pochwyconego w demoniczne sidła nieszczęśnika i odnaleźć, gdzieś zagubiony rozsądek, o ile takowy posiadał.
– Zazdrościć, czego? Darujmy sobie te konwenanse – złapał przynętę wraz z ostatnimi słowami starszej z kobiet. – Doskonale wiemy, po co ci ten frajer, którego tak nieudolnie zwodzisz, a któż wie, czy przypadkiem tym samym nie rujnujesz mu życia, tak zawodowego, jak i rodzinnego? – nie łudził się nawet, że trafi tymi słowami na serce, które zmurszało, niewątpliwie, gdzieś tam w piersi tej wiedźmy, lecz liczył, iż mężczyzna oprzytomnieje, a widmo plotek, możliwe nie podziała na niego tak pobudzająco, jak zapowiedź awantury, jaką przyjdzie mu odbyć z żoną, którą niewątpliwie posiadał, a może nawet, biedaczka kręci się, gdzieś w okolicy szukając zguby?
Obecność, dosłownie namacalna Jeske sprawiała, że myśli stawały się klarowne, a umysł otrząsał się spod wpływu uroku jej rywalki. Przygarnął ją do siebie, jakby nie chcąc, aby przerwała, była uosobieniem koła ratunkowego w zaistniałej sytuacji. A kiedy spojrzenie chabru spotkało się z szarością, odgadł bez trudności jej myśli. Odpowiedział jej, zagadkowy, acz wiele znaczący uśmiech, podnoszący kąciki ust do góry.
Bezimienny
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:49
To przypominało bardziej leniwy ruch ogona, mozolne pacnięcie łapą w celu dojrzenia, jak mocno pochwycona mysz będzie się wić między miękkimi poduszeczkami łap, nim w znudzeniu ostre kły sięgną kręgosłupa, na dobre niwecząc jego linie. W tafli niebieskiego spojrzenia nie kryła się więc buta, ni waleczność okryta woalem determinacji, miast tego wokół czerni źrenic pląsały iskierki nieznacznego zaciekawienia. Takiego iście dziecięcego, jakby nie spiesząc się wcale, stopniowo zamierzała sprawdzić, gdzie wbicie srebrnej szpileczki słów ugodzi najbardziej, naruszy perfekcyjną fakturę istnienia kogoś, kto samym swym byciem przypominał natrętny lot muchy wokół niewielkiego ucha. Robiła to często, drażniąc, drapiąc czyjeś wygórowane ego niby niesforne kocie, gotowe dowiedzieć się, na ile może sobie pozwolić, nim skryje się za postacią znacznie silniejszą, która osłoni ją przed konsekwencjami własnych czynów. I wydawało się to nawet zabawne, kiedy tak stojąc między łaszącą się niksą a tracącym opanowanie oficerem, to ona przejęła na tę noc rolę obrońcy. Cóż za przedziwny chichot losu, mogłaby uznać w rozbawieniu, stwierdzić, że to całkiem śmieszne, żeby tak niziutkie oraz wiotkie stworzenie, mogło okazać się wsparciem, używając swej aury przeciwko drugiej, wciąż mimo wszystko słabszej od tej należącej do niezainteresowanej niczym poza chwilową uciechą huldry. Namolna kobieta jednak z każdą upływającą sekundą stawała się coraz nudniejsza, jej reakcje były przewidywalne oraz pozbawione polotu, starczych rys przebijających się poprzez to nieludzkie piękno, które wciąż - oczywiście, niezwykle skromnym zdaniem równie skromnego dziewczątka - wypadało pretensjonalnie wobec urokliwej urody rudzielca. Traciła cierpliwość, muza, westalka sztuki szukała bodźców, skry inspiracji w otaczającym ją świecie a dostawała li jedynie kwokę pośród ogrodu pełnego pawi. Smutne. Jakie to tragiczne. Uroniłaby łzę, nawet gdyby nie widmo opuchniętych powiek, niemniej wiedziała, Jeske czuła to podświadomie, iż ten moment byłby najlepszy dla solowego, iście rzewnego występu na skrzypcach podkreślającego dramaturgię odgrywanej sceny oraz rozpaczy na duszy osiadającej. Tylko nie mogła się jakoś zmusić do podlejszego nastroju, nie, kiedy ciepło biło zza przestrzeni pleców, silna ręka przysuwała drobne ciało bliżej piersi i ta nagła świadomość oplatających sylwetki materiałów stała się nagle całkiem fascynująca. Lisia kita drga, jakby oto w zasięgu chabrowego spojrzenia miała objawić się kolejna psota, a rozkoszny uśmiech osiada na różanych usteczkach, kiedy wzrok Ivara splata się z jej własnym. I chociaż naiwność nadal się przebijała na ślicznej buzi, nie mogąc dokładnie pojąć tego znaczenia znaczącego wyrazu twarzy mężczyzny, tak wiedziała, och, po prostu wiedziała, że nie będzie już nudno. Gdyby tylko mogła półksiężycami paznokci raz jeszcze przesunąć po odsłoniętej skórze nadgarstka bruneta, to czy na nowo fasada profesjonalizmu zadrżałaby w posadach? Och, chciała to sprawdzić, przekonać się, wścibski nosek wepchnąć w każdy sekrecik oraz reakcję, tylko artystka zamiera raptownie. I krew, ten pierwotny pierwiastek płynący wzdłuż błękitnych linii żył, wrze, gdy bardzo powoli uwagę swoją przenosi na parę stojącą przed nimi. Niebieskie oczęta nieruchomieją, pozbawione tych wszystkich błysków oraz iskierek, jest tylko zimowy chłód, bezruch drapieżnika, który właśnie uznał, iż czas zakończyć tę mdłą farsę z wyrywającą się myszką. Zazdroszczą? Im? Kącik ust unosi się w odpowiedzi na prowokację drzemiącą w ślepiach wodnej niewiasty, chłód weń zawarty trwa może z jedno, dwa uderzenia serca nim lisica przystąpi do ataku. Tym razem nie sięgała po naruszone ego, celowała w kruchy kark oraz przyjemny dźwięk łamanych kości. Knykcie małej dłoni wznoszą się do warg, kiedy wzdycha trwożliwie, rosząc zalążkami łez smoliste rzęsy, nim chaber tęczówek sięgnie wreszcie otępiałych patrzałek urzędnika. Łatwiej było omotać demonicy mężczyznę, sprawić, by ten spijał zdania, jakie niosły się w powietrzu, niż trwonić energię na jego partnerkę, którą rozpraszano.
- Kpina? Być może troszeczkę, to musiało być bardzo niegrzeczne prawda sire-e? Jednak nasze starania nie mogą być nieudolne, nie ma bowiem nic wstydliwego w chęci ukazania prawdy, nawet jeśli wydaje się to nieco zbyt podłe - słodycz głosu jest miękka, delikatnie otula zmysły, nie wywołuje mdłości ni chęci wplątania ostrożności w każdy następny ruch. Dziewczęca skrucha, płocha niewinność, jaka bije od młodziutkiej artystki nadaje jej jeszcze delikatniejszego wydźwięku niż w rzeczywistości - Jednak ile można udawać, będąc świadkiem takiego okrucieństwa? Och, sir-e. Wasza towarzyszka każe wam patrzeć i słuchać, narażać się na śmieszność, poniżenie jakiego moglibyście potencjalnie doznać i cieszy się w rozczuleniu nad waszym nieszczęściem. Nie troska się, nie pociesza, nie wspiera swą osobą, rzuca nic nieznaczące słowa, nie dbając o wasze samopoczucie - smukłe paluszki sięgają piersi, jakby ta kłuła ją nieznośnie na samą myśl, a poprzednie reakcje były ledwie psikusem wywoływanym dobrą wolą liski oraz kruczego strażnika - Pragnie tylko diamentów i waszych talarów. Czy naprawdę uroda, która jest ledwie mirażem, jest warta takiego upodlenia? - przygryza dolną wargę, by zaraz mogła osunąć się w ramiona Soelberga, niemalże kończąc swój występ białego lotosu, nieskończenie dobrej i miłującej duszy, którą zbytnio przytłacza zło tego świata, by mogła swobodnie oddychać - Ach, te biedne dzieci - szepce ze smutkiem, lśniące od łez oczęta raz jeszcze sięgają tych szarych, kiedy przejęcie i smutek objawia się na jej licach, choć lisi ogonek drga końcówką w niezadowoleniu, bo jakby funkcjonariusz mógłby ją w końcu pocałować. To byłoby ciekawsze, niż granie roli ofiary i na pewno efektowne! Czy coś.
- Kpina? Być może troszeczkę, to musiało być bardzo niegrzeczne prawda sire-e? Jednak nasze starania nie mogą być nieudolne, nie ma bowiem nic wstydliwego w chęci ukazania prawdy, nawet jeśli wydaje się to nieco zbyt podłe - słodycz głosu jest miękka, delikatnie otula zmysły, nie wywołuje mdłości ni chęci wplątania ostrożności w każdy następny ruch. Dziewczęca skrucha, płocha niewinność, jaka bije od młodziutkiej artystki nadaje jej jeszcze delikatniejszego wydźwięku niż w rzeczywistości - Jednak ile można udawać, będąc świadkiem takiego okrucieństwa? Och, sir-e. Wasza towarzyszka każe wam patrzeć i słuchać, narażać się na śmieszność, poniżenie jakiego moglibyście potencjalnie doznać i cieszy się w rozczuleniu nad waszym nieszczęściem. Nie troska się, nie pociesza, nie wspiera swą osobą, rzuca nic nieznaczące słowa, nie dbając o wasze samopoczucie - smukłe paluszki sięgają piersi, jakby ta kłuła ją nieznośnie na samą myśl, a poprzednie reakcje były ledwie psikusem wywoływanym dobrą wolą liski oraz kruczego strażnika - Pragnie tylko diamentów i waszych talarów. Czy naprawdę uroda, która jest ledwie mirażem, jest warta takiego upodlenia? - przygryza dolną wargę, by zaraz mogła osunąć się w ramiona Soelberga, niemalże kończąc swój występ białego lotosu, nieskończenie dobrej i miłującej duszy, którą zbytnio przytłacza zło tego świata, by mogła swobodnie oddychać - Ach, te biedne dzieci - szepce ze smutkiem, lśniące od łez oczęta raz jeszcze sięgają tych szarych, kiedy przejęcie i smutek objawia się na jej licach, choć lisi ogonek drga końcówką w niezadowoleniu, bo jakby funkcjonariusz mógłby ją w końcu pocałować. To byłoby ciekawsze, niż granie roli ofiary i na pewno efektowne! Czy coś.
Prorok
Re: 27.11.2000 – Westybul, Dom Jarlów – I. Soelberg, Bezimienny: J. Helvig & Prorok Nie 26 Lis - 22:49
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wznoszony przez niksę z zaskakującym pietyzmem, ze starannością i niemal żarłoczną potrzebą uwielbienia jej osoby, most przywiązania łączący kobietę z zamotanym w jej sidła urzędnikiem, zaczął drżeć w posadach, kruszejąc z każdym kolejnym słowem, którym, jak kamieniami, wyjątkowo celnie mierzyli Ivar oraz Jeske. Z kpiną i sarkazmem była wszak w stanie się mierzyć, jakby przyzwyczajona do słownych przepychanek, jednak ścieżka, jaką zdecydowali się obrać natręci, sprawiała, że do tej pory trzymana dzielnie na smyczy złość zaczęła ujadać coraz głośniej, szarpiąc się i próbując wyswobodzić spod jarzma ogłady. Nikt, absolutnie nikt, nie miał bowiem prawa zwracać się do niej – do niej! – w taki sposób, nikt nie miał prawa pomijać jej w trakcie jakichkolwiek rozmów. Grymas niezadowolenia przeciął dotychczas nieskazitelnie piękną twarz kobiety – w chwili, kiedy trwający u jej boku mężczyzna odważył się odezwać ponownie, zupełnie jak gdyby niepochlebny epitet skierowany ku niemu przez Wysłannika smagnął go nieprzyjemnie w twarz.
- Wy-wypraszam sobie – zająknął się, a na policzki znów wypłynął mu szkarłatny rumieniec oburzenia. – Ona nigdy by czegoś… Czegoś takiego nie zrobiła. Nie zrobiłabyś… Prawda? – zwrócił się już bezpośrednio do swojej towarzyszki, jednak gdy dojrzał zmianę w jej fizjonomii – niby nieznaczną, a mimo to wyraźnie odcinającą się zupełnie niepasującą do niej skazą – wątpliwość zakiełkowała w nim silniej niż uprzednio. Cofnął się nawet o krok, jakby z dalszej odległości widok miał się zmienić; powrócić do poprzedniego stanu.
- Oczywiście, że nie, głuptasie – zaszczebiotała uprzejmie, chociaż trudno było nie dostrzec, że szczęka, przymuszana do utrzymania uśmiechu i zimnej krwi, drgała jej niebezpiecznie. – Posłuchaj ich tylko, mój drogi! Jakiegoż to okrucieństwa ode mnie doznałeś, poza tym oczywistym – czasem spędzanym w tłumie, jak widać, pozbawionych ogłady ludzi, miast na rozkosznych igraszkach? – Słowa cedziła z coraz większym trudem, rozdarta między rozpaczliwym utrzymaniem aury, której – czuła to wyraźnie – urzędnik zaczął stopniowo się opierać, wiedziony silniejszym, młodzieńczym urokiem, jaki roztaczała wokół Jeske, a zachowaniem twarzy w tak absurdalnej sytuacji. Nie wychodziła jej jednak ani jedna, ani druga rzecz. Rysy twarzy zmieniały się z każdym uderzeniem serca coraz bardziej, wyswobadzając z kobiety to, co było w niej najgorsze – zazdrość i gniew, znajdujące właściwe miejsca na fakturze jej skóry, upodabniając ją już nie do bóstw, które w swej łaskawości zstąpiły między ludzi, ale do najpodlejszych kreatur, którym nawet naręcza diamentów nie dodałyby choćby krztyny uroku.
- Co? Ale… Ale… Nic, nic nie rozumiem. – Mężczyzna postąpił kilka kolejnych kroków w dal, przesuwając się w stronę Ivara i Jeske, jakby to oni mogli mu pomóc wyjaśnić sytuację, w jakiej się znalazł. – Czy wszystko to było kłams… Nie odpowiadaj nawet, natychmiast zejdź mi z oczu i żebym nig… Nigdy nie spotkał cię już w swoim życiu, bo pożałujesz, odm… Odm… – Nie był w stanie wykrzyczeć cisnącej mu się na usta obelgi, nie w towarzystwie Jeske; nie, kiedy nagle zaczął przykuwać większą niż dotychczas uwagę, ściągając na siebie spojrzenia również innych, obecnych w westybulu gości. – A miało być tak pięknie, miało być… – Zaczął mamrotać do siebie, odwracając się gwałtownie od ciskającej gromy z oczu niksy i od swoich przypadkowych wybawicieli, nikomu już nie mówiąc choćby słowa.
Przypadkowa salwa śmiechu, która nieoczekiwanie przebiła się przez kurtynę ciszy, jaka na moment zapadła między zebranymi, ponownie przywróciła w holu poprzedni zgiełk, pozwalając wszystkim niepostrzeżenie wrócić do poprzednich zajęć i spróbować puścić w niepamięć fatalne wydarzenie sprzed chwili.
Ivar i Bezimienny z tematu
- Wy-wypraszam sobie – zająknął się, a na policzki znów wypłynął mu szkarłatny rumieniec oburzenia. – Ona nigdy by czegoś… Czegoś takiego nie zrobiła. Nie zrobiłabyś… Prawda? – zwrócił się już bezpośrednio do swojej towarzyszki, jednak gdy dojrzał zmianę w jej fizjonomii – niby nieznaczną, a mimo to wyraźnie odcinającą się zupełnie niepasującą do niej skazą – wątpliwość zakiełkowała w nim silniej niż uprzednio. Cofnął się nawet o krok, jakby z dalszej odległości widok miał się zmienić; powrócić do poprzedniego stanu.
- Oczywiście, że nie, głuptasie – zaszczebiotała uprzejmie, chociaż trudno było nie dostrzec, że szczęka, przymuszana do utrzymania uśmiechu i zimnej krwi, drgała jej niebezpiecznie. – Posłuchaj ich tylko, mój drogi! Jakiegoż to okrucieństwa ode mnie doznałeś, poza tym oczywistym – czasem spędzanym w tłumie, jak widać, pozbawionych ogłady ludzi, miast na rozkosznych igraszkach? – Słowa cedziła z coraz większym trudem, rozdarta między rozpaczliwym utrzymaniem aury, której – czuła to wyraźnie – urzędnik zaczął stopniowo się opierać, wiedziony silniejszym, młodzieńczym urokiem, jaki roztaczała wokół Jeske, a zachowaniem twarzy w tak absurdalnej sytuacji. Nie wychodziła jej jednak ani jedna, ani druga rzecz. Rysy twarzy zmieniały się z każdym uderzeniem serca coraz bardziej, wyswobadzając z kobiety to, co było w niej najgorsze – zazdrość i gniew, znajdujące właściwe miejsca na fakturze jej skóry, upodabniając ją już nie do bóstw, które w swej łaskawości zstąpiły między ludzi, ale do najpodlejszych kreatur, którym nawet naręcza diamentów nie dodałyby choćby krztyny uroku.
- Co? Ale… Ale… Nic, nic nie rozumiem. – Mężczyzna postąpił kilka kolejnych kroków w dal, przesuwając się w stronę Ivara i Jeske, jakby to oni mogli mu pomóc wyjaśnić sytuację, w jakiej się znalazł. – Czy wszystko to było kłams… Nie odpowiadaj nawet, natychmiast zejdź mi z oczu i żebym nig… Nigdy nie spotkał cię już w swoim życiu, bo pożałujesz, odm… Odm… – Nie był w stanie wykrzyczeć cisnącej mu się na usta obelgi, nie w towarzystwie Jeske; nie, kiedy nagle zaczął przykuwać większą niż dotychczas uwagę, ściągając na siebie spojrzenia również innych, obecnych w westybulu gości. – A miało być tak pięknie, miało być… – Zaczął mamrotać do siebie, odwracając się gwałtownie od ciskającej gromy z oczu niksy i od swoich przypadkowych wybawicieli, nikomu już nie mówiąc choćby słowa.
Przypadkowa salwa śmiechu, która nieoczekiwanie przebiła się przez kurtynę ciszy, jaka na moment zapadła między zebranymi, ponownie przywróciła w holu poprzedni zgiełk, pozwalając wszystkim niepostrzeżenie wrócić do poprzednich zajęć i spróbować puścić w niepamięć fatalne wydarzenie sprzed chwili.
Ivar i Bezimienny z tematu