Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    20.12.2000 – Pub „Noatun” – G. Holzinger & Bezimienny: B. Larsen

    3 posters
    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    20.12.2000

    W przestrzeni jaką wyznaczono do tańczenia muzyka grała tak głośno, że gdyby Gretchen krzyknęła tak mocno na ile pozwalały na to płuca, w ogóle by tego nie usłyszała, co dopiero kogoś innego. Zdążyła do tego przywyknąć, polubić to, kołysała się więc na parkiecie roześmiana i emanująca energią, jakby dopiero zaczynała ten wieczór, podczas gdy dochodziła już pierwsza i wielu gości pubu "Noatun" było już mocno pod wpływem. Niektóre kobiety wiły się na parkiecie niemal wulgarnie, by zwabić do siebie i tak chwiejących się galdrów. Obserwowała to z rozbawieniem, pewna, że gdyby tylko zechciała, nawet by na nie nie spojrzeli; albo jeśli zrobiłaby to Beau, z którą się tu spotkała, by wspólnie się zabawić. Zgubiła jednak przyjaciółkę gdzieś w trakcie imprezy i skłamałaby mówiąc, że pamiętała o niej, kiedy zakręcił się wokół Werner - mężczyzna przystojny i czarujący, parę lat od niej starszy,  wcale to jednak jej nie przeszkadzało. Gretchen zawsze uważała, że mężczyzna powinien być starszy o co najmniej dziesięć lat. Nie potrafił oderwać od niej wzroku i dłoni, kiedy wreszcie przysunęła się do niego w tańcu, pozwalając na ten śmiały gest, uznawszy, że jego dobrze skrojony garnitur i zegarek na nadgarstku wyglądają na tyle drogo, by dobrze rokować na przyszłość.
    Jedna piosenka się skończyła, zaczęli grać inną, Gretchen zaś dała Wernerowi znać, że chętnie by się czegoś napiła. Chciała go lepiej poznać, dowiedzieć się o nim więcej, zanim pozwoli mu wodzić dłońmi śmielej po jej biodrach. Przeszli do innej części sali, zajęli jeden ze stolików w bardziej dyskretnej części, gdzie muzyka, dzięki czarom, nie była tak głośna i mogli porozmawiać swobodniej. Pojawił się przy nich kelner, Werner obiecał postawić jej drinka, kiedy jednak się odezwał… Uśmiech zastygł na pełnych ustach blondynki. Po chwili ściągnęła je gniewnie, wstała od stolika i odeszła, niepomna na nawoływania i pytania co się stało? Odmaszerowała sprężystym krokiem, donośnie stukając obcasami wysokich szpilek, szukając przyjaciółki, która była jej właściwym towarzystwem na dzisiejszy wieczór.
    - Odynie, mężczyźni są naprawdę okropni - jęknęła marudnie Gretchen, zajmując stołek przy barze tuż obok Beau; machnęła ręką na barmana, żeby podał jej kieliszek martini. - Wyobrażasz sobie, że zamówił mi piwo? - wyszeptała z trwogą. Wyraz jej twarzy sugerował, że mężczyzna nie mógł uczynić większego afrontu dzisiejszego wieczoru. Holzinger wydawała się tym wysoce zniesmaczona i rozczarowana. - Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni? - spytała dramatycznie, wznosząc oczy ku niebu (a raczej sufitowi), jakby nigdzie nie można było już ich spotkać. - Szarmanccy, dobrze wychowani, hojni, z gestem? Tacy, którzy wiedzą jak traktować kobietę? - wyliczała dalej, odbierając martini i natychmiast pociągając spory łyk alkoholu. - Nie wiem, Beau, myślę, że nigdy nie znajdę prawdziwej miłości... - mówiła dalej z przejmującym smutkiem i gdyby tylko Larsen nie znała jej już dość dobrze, mogłaby się na to nabrać. Dwa uderzenia serca i kąciki pomalowanych krwistoczerwoną szminką ust Gretchen zadrżały, po czym zaśmiała się perliście i prześmiewczo. Obróciła się na stołku i powiodła spojrzeniem po innych gościach pubu. - Założę się, że zdobyłabym ich więcej niż ty - rzuciła w stronę Beau prowokująco, a jej uśmiech i spojrzenie wyraźnie rzucały drugiej huldrze wyzwanie.



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Mężczyźni nadają się tylko do jednej rzeczy. — Uniosła kieliszek w geście krótkiego toastu. — Kiedy statki toną, wyrzucasz ich pierwszych za burtę, żeby pozbyć się balastu i kupić sobie trochę czasu.
    Zawsze miała słabość do Gretchen. Było to o tyle ciekawe, iż Beau — kochająca krótko i lubiąca przejściowo — nie zwykła traktować ludzi w swoim życiu jak elementów stałych. Nie mówiła, że za kimś przepada lub ma do kogoś słabość, bo imiona myliły jej się już następnego poranka, a twarze znikały z pamięci niczym rozmazane rękawem olejne portrety — idea człowieka, który był jeszcze niedawno, a który teraz wydawał jej się jedynie kolejną bezkształtną plamą kolorów. Nie miała znaczenia ich uroda, intelekt, niewiele znaczyło poczucie humoru czy pieniądze, bo ludzie znikali zawsze w ten sam sposób, nawet ci najpiękniejsi i najmądrzejsi, a ona traciła wspomnienia najciekawszych oczu i najmilszych słów. Wszystko było wszak ruchome i pozostawanie w jednym miejscu jawiło jej się jako coś okrutnie nienaturalnego, pewna naiwna forma walki z czymś, co przecież było nieuniknione — nieunikniony był fakt, iż niebo zmieni kolor setki razy w ciągu jednego dnia, przesuwając się gradientem wzdłuż horyzontu, nieunikniony był fakt, iż gwiazdy będą zmieniać położenia na niebie, jak drobne kryształki spływające ze spódnicy balowej sukni. Skoro więc trawa wciąż rosła, a drzewa hodowały co wiosnę nowe liście, to czy uparte trzymanie się korzeniami w tych samych miejscach i tych samych ludziach nie było, najzwyczajniej w świecie, głupie? Beau zaśmiała się krótko, wracając spojrzeniem do profilu swojej rozgadanej przyjaciółki i przeszło jej przez myśl, iż być może brak stabilności zamienił się w regułę, a ona miała szczenięca, rozchichotaną pasję do rozłamywania reguł w pół i wsadzania palców w ciemne szczeliny. Gretchen była taką szczeliną właśnie, wyjątkiem i uskokiem w tym wzorze. Zostawała w jej życiu już tak długo, od pierwszych przyjęć w apartamencie Laurensów, pierwszych euforii wylewanych złotym syropem na białe marmury i satynowe pościele. Nigdy nie bała się miłości i kochała nawet tych, których nie umiała zapamiętać, tym rodzajem uczucia, które wybuchało w narkotykowym uniesieniu i snuło wielkie słowa w zgięcia ładnych szyj, ale miłość, którą miała do tej dziewczyny — tej jasnowłosej odmiany demona, tych dużych oczu rozjaśnionych blichtrem i obietnicą zabawy, tych monologów i uwag zawsze przychodzących znikąd i zawsze przynoszących jej ten sam perlisty śmiech — ta miłość była inna. Nie tylko dlatego, że była imienna i stała w swoim źródle, ale dlatego też, iż porozumienie uwięzione między ich sercami i językami sięgało głęboko, przenikając każdy czar i iluzję, każde przekleństwo i prawdę o ich matkach. Sięgało aż do ogona.
    Poza tym, gwiazdeczko, znowu popełniłaś błąd — odezwała się w końcu, szczerząc ku niej zęby w chytrym, lisim uśmiechu. Wyciągnęła w jej stronę szczupłą, ozdobioną biżuterią dłoń i palcem wskazującym dotknęła czubka jej drobnego nosa, jakby przyjaciółka była jedynie grymaszącym dzieckiem. — Znalazłaś księcia, a powinnaś szukać króla — oznajmiła, gestem głowy wskazując mężczyznę, który z twarzą nadal widocznie zdezorientowaną siedział przy barze kawałek dalej, postukując palcami w blat i poprawiając mankiety koszuli. Nie podobał jej się, był zbyt równy, zbyt ułożony, zbyt głośno krzyczący o męskości, która nosiła garnitury i głowę piżma w wodzie kolońskiej. Pewnie już wyobrażał sobie ich dzieci. Zmarszczyła brwi, widocznie rozbawiona podobną myślą, odrywając wzrok od postawnej sylwetki pozostawionego w samotności nieszczęśnika dopiero wtedy, gdy kolejne słowa Gretchen zatańczyły wdzięcznie w głośnym, rozgrzanym powietrzu. Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni? Pewnie utonęli. No wiesz, za tą burtą. Zresztą, kocham cię skarbie, ale jak zwykle pleciesz od rzeczy! Skoro chcesz miłości, zrób to co wszyscy rozsądni ludzie robią, gdy chcą ją znaleźć. — Nachyliła się w jej stronę niemal konspiracyjnie, sięgając cętkowanym spojrzeniem do jej syrenich oczu. - Napisz anons w gazecie. Ze zdjęciem. Koniecznie wspomnij o swoim spadku i spadku braci przy okazji. Może znajdzie się jakiś odważny, który twojego Reubenka kopnie w potylicę — zachichotała z manierą rozbawionego chochlika i delikatnie trąciła ją w ramię. — Wiem, że to twój brat i tak dalej, ale no wiesz... Kojarzy mi się z salamandrą albo jakąś jadowitą odmianą ślimaka.
    Westchnęła głęboko na jej propozycję, z teatralnym dramatyzmem udając szczere znużenie, jakby robiły to codziennie, odbębniając w kółko ten sam obowiązek. Jeden kącik ust uniósł się w połowicznym, zawadiackim uśmiechu, a jednak Beau trwała jeszcze chwilę w jakże nietypowym dla siebie milczeniu. Każda gra wymagała odpowiedniego blefu.
    No dobrze, księżniczko, niech ci będzie. Co będziemy zliczać? Mam im wyrywać po jednym zębie czy prosić o zdjęcia żon z portfela?
    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    W bujnej wyobraźni Gretchen od razu pojawiła się wizja, w której nakazuje niedoszłemu towarzyszowi dzisiejszej nocy zejście po kładce i skok w morską głębinę, wprost w otwarte szczęki rekinów, mających tam monstrualne rozmiary. Zaśmiała się perliście i zawtórowała przyjaciółce w toaście.
    - Wiesz, myślę, że znalazłoby się jeszcze parę rzeczy do jakich można ich wykorzystać… - wymruczała znaczącym tonem, puszczając Beau perskie oczko, na karminowe usta wychynął uśmiech szelmy. Nie chodziło wyłącznie o pieniądze. Potrafiła obkręcić sobie wokół palca zarówno bogatą damę, jak i majętnego mężczyznę. Do płci pięknej miała dużą słabość, nigdy nie pozostawała obojętna na piękno ich ciał, potrafiły zaspokoić jej pragnienie, lecz... Obecność mężczyzny wydawała się Gretchen wręcz niezbędna, by sięgnąć po pełnię spełniania. Przy przyjaciółce nie musiała się krygować, zgrywać niewiniątka, wzorowej panienki z dobrego domu, która prowadzi się nienagannie. W to i tak już dawali wiarę chyba jedynie rodzice i dziadkowie, tylko dlatego, że dostrzegali jedynie to, co widzieć chcieli. Beau wiedziała jak jest, rozumiała ją niekiedy lepiej niż właśni bracia i przyjaciółki, wydawała się bliższa niż rodzina. Tkwił w niej ten sam demoniczny pierwiastek, ta sama, zdawałoby się, klątwa w postaci ogona. Gretchen uznawała wręcz za zabawne, że jedyna poznana jak dotąd huldra również mogła poszczycić się lisim ogonem.
    Na twarzy blondynki pojawił się wyraz niezrozumienia. Jaki błąd popełniła? Mężczyzna rokował naprawdę dobrze. Nie widziała jak dobrze skrojony miał garnitur, ile wart był zegarek na jego nadgarstku? Może i miał pieniądze, lecz mężczyzna powinien mieć coś, czego nie można było kupić za żadną kwotę - klasę. Oczywiście za wzór klasy i szlachetności panna Holzinger uważała siebie samą.
    - Księcia? Proszę cię - prychnęła, przewracając przy tym błękitnymi oczyma; czuła na sobie wciąż spojrzenie Wernera, udawała jednak, że nie istnieje, że znaczył tyle co nic i już zdążyła zapomnieć o jego obecności. Nie było w tym wiele fałszu, bo za pięć minut rzeczywiście miała już o nim nie pamiętać. Łączyło ją to z Beau - pewna niestałość w uczuciach, choć uczucia to wiele powiedziane. Większość poznanych kobiet i mężczyzn nie mogło poszczycić się choćby odrobiną uczucia z ich strony. Chcieli pozostać w jej życiu, lecz nie pozwalała im na to. Niczym wampir przyciągała ich do siebie jedynie po to, aby wyssać z nich to, co najlepsze, wykorzystać, zabawić się i odejść. Szybko się nudziła. Wciąż potrzebowała nowych wrażeń.  Niewielu uznawała za dość fascynujących, aby trwali wciąż obok niej. Beau okazała się jedną z nich, nie tylko za sprawą lisiego ogona, a pięknej duszy jaką w sobie miała. Intrygującej i tajemniczej, kuszącej, aby odkrywać jej sekrety powoli, rozkoszując się samym procesem odkrywania. Była też jedną z nielicznych, która mogła z Gretchen otwarcie żartować i ta nie reagowała na te żarty wieczystym fochem.
    - To wszystko przez to pieprzenie o toksycznej męskości, mówię ci - stwierdziła Gretchen tonem oświeconej mniszki, dowcip Beau pozostawiając bez odpowiedzi. - I równouprawnienie - dodała, marszcząc przy tym zabawnie nos, jakby zastanawiała się nad czymś naprawdę poważnym. Propozycję Beau potraktowała jednak całkiem poważnie. - Jest taka gazeta, gdzie anonsują się naprawdę poważni ludzie? Nie zależy mi na żadnym desperacie albo psycholu, rozumiesz. - Huldry starzały się zdecydowanie wolniej, obie wciąż wyglądały jak nastolatki, chociaż liczyły sobie już lat dwadzieścia i kilka, lecz nie pozostaną wiecznie młode. Holzinger swoją przyszłość wyobrażała sobie u boku potężnego, wpływowego galdra. Najlepiej polityka lub właściciela jakiegoś biznesu. Obojętnie jakiego, byleby przynosił ogromne zyski. Koniecznie przystojnego. - Fuj, o czym ty pleciesz? Jeśli byłby zainteresowany spadkiem moich rodziców, to znaczy, że nie miałby własnych pieniędzy, a to jest równoznaczne z brakiem przedsiębiorczości, a to oznacza, że jest życiowym nieudacznikiem. Ktoś taki nie jest mi potrzebny - odparowała obrażona taką sugestią i żartami z Reubena. Tylko ona mogła dowcipkować i dogryzać swoim młodszym braciom. Zmierzyła Beau ostrzegawczym spojrzeniem i napiła się martini. - Gady to bardzo inteligentne stworzenia. Tak jak Reuben. Nie doceniasz go. Jest geniuszem. - Dumnemu tonowi głosu towarzyszyło uniesienie brody wyżej. Nie podobało jej się to porównanie. Reubena do jaszczurki albo ślimaka. Jeśli jednak się nad tym zastanowić… - Jeśli już, to przypomina bardziej węża - dodała po chwili zastanowienia. Przebiegłego, sprytnego i jadowitego dusiciela, którego ukąszenie może doprowadzić cię do szaleństwa. Tak, to było już zdecydowanie bardziej odpowiednie porównanie.
    Obróciwszy się na stołku powiodła spojrzeniem po gościach baru, zakładając przy tym prowokująco nogę na nogę; stopa w srebrnej szpilce latała to w dół, to w górę.
    - Nie bądź niepoważna. Mówię całkiem serio, Beau. Wiesz, że nie interesują mnie ich żony. - Błysk złotej obrączki nie był dla Gretchen żadną przeszkodą. W końcu to nie ona przysięgała komuś wierność. - Mężczyzn i kobiety. Punkt za to, jeśli się poddadzą i wykonają wyzwanie - objaśniła proste zasady wymyślonej przez siebie konkurencji, którą proponowała Beau już nie pierwszy raz. Zabawa uczuciami innych wydawała się najlepszą rozrywką jaka bawiła Gretchen.
    Obróciła się znów i przywołała do siebie barmana gestem dłoni, nachyliła się ku niemu nad barem, uśmiechając słodko i uchwyciła spojrzenie jego piwnych oczu.
    - Kochanie, bądź tak dobry i podaruj nam butelkę najdroższego szampana na koszt firmy. Byłybyśmy ci bardzo wdzięczne. Ja... byłabym ci bardzo wdzięczna - odezwała się cicho, opuszkiem palca gładząc wierzch męskiej dłoni, jaka spoczęła na szklanym blacie.

    urok huldry = 73+30 (charyzma)+10 (atut) = 113



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Gretchen Holzinger' has done the following action : kości


    'k100' : 73
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Beau idealnie rozumiał ten rodzaj siły, który drzemał w Gretchen — słodki od waniliowych perfum, przypominający pojedynczą strugę dymu ulatującą spomiędzy wiśniowych ust, miękki na języku jak maślany lukier. Słodycz od zawsze groźniejsza była od goryczy, bo była uroczo nachalna gdy oblepiała zęby, wdzięcznie mdląca gdy dotykała podniebienia; zostawała z tobą na długo, przejmowała na własność skrawki twojego życia, delikatną tkankę twojego serca, która teraz kładła się w jej dłoniach jak w chmurze waty cukrowej. Gretchen miała jeden z najpiękniejszych morderczy uśmiechów, jakie miał kiedykolwiek szansę ujrzeć i parę szczupłych dłoni o gotyckim rysie, które mogły łapać za szyje, a zamiast tego wybierały unoszenie lampki wina za cienką nóżkę i migotanie kryształowymi pierścionkami. Ta siła właśnie — niepodważalna siła kobiecości, która otaczała ją z manierą szyfonowej sukni — jawiła się w oczach Beau jako coś pozaziemskiego, coś co musiało należeć do istoty piękniejszej od człowieka. Zazdrościł jej tego czasem, na pewno zazdrościł przy ich pierwszych spotkaniach. Był wszak człowiekiem nieoddanym jednemu rodzajowi, niemożliwym do przypisania jednej płci, niezdolnym wpisać się w ten miękki, krwiożerczy rodzaj piękna, który pobłyskiwał refleksami w złotych włosach Gretchen. Oparł podbródek o śródkręcze, łokieć o blat baru i słuchał gdy mówiła; zaśmiał się krótko na brzmienie jej uwagi, jak zwykle wzruszony szczerze jej wyzywającym uśmiechem. Wykorzystywanie mężczyzn było w istocie o wiele zabawniejsze niż wykorzystywanie kobiet — Beau zawsze uważał, że tkwił w nich pewien rodzaj zepsucia, którego nie sposób było wyplewić. W każdym chłopcu o złotych oczach, w każdym ojcu o mocnych ramionach, w spragnionych doznań artystach i znudzonych oficerach Kruczej Straży — wszyscy, co do jednego, byli źli. Zły był jego ojciec, jego brat, jego pracodawca. Rodzili się po to, by kontrolować, choć prawdziwej kontroli nigdy nie mieli; rodzili się po to, by niszczyć, choć nigdy nie stworzyli żadnego prawdziwego piękna własnymi dłońmi. Kobiety były inne, nawet ich okrucieństwo wydawało się być usprawiedliwione.
    Jednego z tych, którzy nigdy nie dostaną królestwa — westchnął ciężko i kolejny raz wrócił spojrzeniem do mężczyzny przy barze. Był warty o wiele mniej, niż chciałby myśleć. Pod materiałem wełnianego garnituru jego kości były kruche, a uśmiech wymuszony; nie miał dłoni, które mogłyby sprawować kontrolę, nie miał nawet pieniędzy, które mogłyby dać mu jej iluzję. Znał takich jak on, bo tacy jak on zwykli zawsze błąkać się w orbitach jego koleżanek, żebrać o ich uwagę i fragmenty ich ciała, które pragnęli wziąć dla siebie, schować w kieszeni jak tanią pamiątkę z centrum miasta. Beau uniósł brwi, gdy mężczyzna w końcu go dostrzegł i wczepił się na moment w jego twarz nieco nietrzeźwym, skonfundowanym spojrzeniem. Tacy jak on nie wiedzieli, kim (czym) Beau jest. Nie mogliby tego pojąć, póki nie rozkręciliby go na kawałki jak stary zegar. A więc tak — jego niechęć zbyt często była strachem w grubej pelerynie.
    Pod płaszczem jego myśli zaginęła część słów Gretchen, a on wydał się zdziwiony i wybudzony z transu, kiedy w końcu dotarło do niego, iż rozmowa trwa nadal. Zamrugał, jakby próbował wyostrzyć obraz przed oczami i rzucił przyjaciółce krótki, słodki uśmiech. Jej głowa zawsze była pełna niespodzianek, miała też pewne problemy z rozróżnieniem absurdu i prawdy, ale Beau zawsze uważał fakt ten za osłabiająco uroczy. Wyciągnął wiec dłoń, by odgarnąć kilka kosmyków jasnych włosów z jej czoła i w czułym geście wetknąć je za ucho. Nachylił się jeszcze bliżej, zmniejszając odległość miedzy ich twarzami do kilku centymetrów, dusznych, lecz znajomych — nigdy w końcu nie wstydzili się bliskości.
    Znajdziemy jakąś odpowiednią. Taką z samymi królami, zobaczysz — odparł więc i mrugnął ku niej porozumiewawczo. Nie umiał powstrzymać kolejnego chichotu, gdy przyjaciółka ze zdegustowaniem odrzuciła jego propozycję. Była przy tym tak świecie przekonana o własnej racji, że podważanie jej byłoby w istocie grzechem. Beau nigdy nie szukał męża, nie szukał w zasadzie niczego, co trwałoby dłużej niż trzy noce ani niczego, co zapamiętać by mogło jego imię, ale Gretchen była inna i zasługiwała na coś innego. Na pałac i oddanie. — Bogaci ludzie lubią innych bogatych ludzi. Tak działa świat. Mężczyzna z majątkiem z chęcią zapłaci za kilka torebek i trochę brylantów, ale nie odda wszystkiego byle komu... Musisz sprawić by poczuli, że jesteś jedną z nich. Jesteś przecież jedną z nich chciał dodać, ale zamiast tego raz jeszcze błysnął ku niej uśmiechem. Nigdy nie opowiedział jej w pełni swojej historii, wolał wszak by ta nią została — historią właśnie. Nikt nie musiał wiedzieć o sierocie z cyrku, każdy rodzaj sieroty był bowiem lepszy niż ta, za którą płacono. Gretchen urodziła się natomiast w miłości i w szczęściu, wychowała się w willi i szczerym, rodzicielskim uwielbieniu. Miała nawet tych głupich braci, nawet jeżeli Reuben wywoływał u Beau odruch wymiotny, a Klaus współczucie. Miała wszystko, a on nie potrafił być o to zawistny. — Masz rację, jest wężem...
    Nie tylko on — podobnie obślizgły i jadowity wydawał się być barman, który z taką łatwością poddał się jej urokowi. Beau prychnął cicho, niemal rozczulony tym jak dobra jego przyjaciółka była w swojej ulubionej grze. Tak naprawdę grali w nią już wiele razy, traktując własną przebiegłość jak sport. Gdy omamiony aurą Gretchen mężczyzna postawił przed nimi szampana, trudno było powstrzymać śmiech ściśnięty między zębami. Idiota, nawet nie walczył, nawet nie negocjował — wystarczył jeden gest i wdzięczność, która nigdy nie nastąpiła. Nie było za co dziękować, ofiarom się nie dziękowało.
    Szampan smakował latem i obietnicą zabawy, wiec gdy czyjś mocny profil rzucił mu się w oczy, Beau kilka chwil przyglądał się swojemu celowi jak zwierzynie na polowaniu. Obserwował jego ruchy. Miał nieciekawą urodę, nudną i oklepaną w ten blady, szwedzki sposób, który nigdy mu się nie podobał — brzoskwiniową cerę i blond włosy zaczesane do tyłu, niepewne dłonie i rozbiegane oczy, który zdradzały dyskomfort. Bawił się złotym zegarkiem na nadgarstku, nie tknął swojego piwa. Beau przywołał go gestem ręki, a on — jak ufny jelonek — podszedł do baru, stając między nimi, widocznie zagubiony w tej dziwnej, zamglonej sytuacji. Z bliska okazał się młodszy — miał niewiele ponad dwadzieścia lat, pieniądze rodziców, rumieniec na policzkach. Patrzył raz na Beau, raz na Gretchen, jakby nadal nie rozumiał, dlaczego opuścił grupę znajomych i znalazł się w tym małym piekle.
    Skarbie, ja i moja przyjaciółka zastanawiamy się, skąd masz taki piękny zegarek... Musiał być okrutnie drogi — zaczął, wpatrując się w parę jasnoniebieskich oczu. Chłopak nachylił się w jego stronę niemal omdlewająco, spomiędzy rozchylonych bezwiednie warg wydostało się kilka sylab. — Pasowałby mi do kolczyków — zauważył jeszcze, posyłając mu szalbierczy, pachnący opium uśmiech. Kątem oka widział, jak palce ich ofiary sięgają do nadgarstka. Już, kilka sekund jeszcze, były tak blisko. Gdy czyjaś szklanka uderzyła o blat, twarz chłopaka w mgnieniu sekundy stała się blada jak kartka papieru, a on wyprostował się w spanikowanym geście.
    Czego ode mnie chcesz, dziwaku? — wydukał piskliwie. — Nie jestem taki jak ty — jęknął na odchodne i w szybkich, niezgrabnych ruchach uciekł w głąb lokalu. Beau westchnął z rozczarowaniem, zaraz jednak zaśmiał się krótko i złośliwie.
    Jasne, że nie jesteś, słonko... Jasne, że nie jesteś.
    Każdy oddaje cześć innym kłamstwom.

    urok: 42 (k100) + 25 (charyzma) + 3(atut) + 10 (atut) = 80
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k100' : 42
    Widzący
    Gretchen Holzinger
    Gretchen Holzinger
    https://midgard.forumpolish.com/t1679-gretchen-holzinger#17264https://midgard.forumpolish.com/t3559-gretchen-holzinger#35749https://midgard.forumpolish.com/t1686-prinzessin#17418https://midgard.forumpolish.com/


    Sumienie miała lekkie i czyste.
    Nie używała go przecież wcale. Nigdy nie czuła się winna wszystkich tych oszustw, krętactw i matactw jakich się dopuszczała. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ich powodzenie potęgowały jej pewność siebie, przekonanie o własnej przebiegłości i potędze. Uroda i demoniczna aura dawały władzę, z której Grerchen korzystała często i gęsto, chętnie i bezwzględnie. Nie oszczędzała ani żonatych, ani tych dobrych, niezasługujących na taki los, twierdziła, że jest tolerancyjna i sprawiedliwa, bo wszystkich traktowała na równi - podle. Chętniej mężczyzn, niż kobiety. Nierzadko miała okazję podsłuchiwać (okazje nie trafiały się też przypadkowo) ich rozmowy, po których czuła złość i obrzydzenie. Ilu z nich miało kobiety za idiotki? Większość. Ilu z nich chciało je wykorzystywać seksualnie, traktowało niczym przedmiot, uważało za gorszych od siebie? Zdecydowana większość. Przyłapana na gorącym uczynku tłumaczyła się w ten sposób, że jej działania mają podtekst feministyczny, a ona występuje w roli obrońcy płci pięknej. Oczywiście kłamała, prawda była przecież taka, że nie interesował ją ruch feministyczny i to, co miały do powiedzenia. Jako rasowa hipokrytka złościła się, że to przez nie mężczyźni coraz częściej porzucają maniery dżentelmenów. Raz nawet usłyszała propozycję, aby zapłaciła pół rachunku w restauracji. Nie odezwała się wówczas nawet słowem, wstała i wymaszerowała z lokalu z obrażoną miną. Kobiety nierzadko także padały ofiarą jej oszustw, może rzadziej niż mężczyźni, może dlatego, że one były doskonale przygotowane na to, że ktoś chce je wykorzystać. Ich uczucia nie miały dla Gretchen żadnego znaczenia. Chciała jedynie dostać to, czego pragnęła - ich pieniędzy, uwagi i ciał. Przede wszystkim ich cudownych ciał, których nigdy nie miała dość.
    - Może po prostu założymy własną? Byłby to całkiem niezły biznes. To taka zabawa w swatki. Uważam, że jestem w tym świetna - stwierdziła z błyskiem w oku. Czuła się dumna z tego pomysłu, był przecież doskonały. - Mówię ci, że zarobiłyśmy górę runicznych talarów... - dodała z powagą.
    Gretchen była jednak ostatnią osobą, z którą ktokolwiek powinien wchodzić w jakąkolwiek spółkę. Do wszystkiego, poza aktorstwem, miała bardzo słomiany zapał.
    - Rozumiem... - wyrzekła z powagą, nie spuszczając wzrok z Beau, mieszając przy tym słomką w swoim drinku. Miała taką minę, jakby rozważała sens istnienia. - Muszę sprawić, aby myśleli, że jestem mądrzejsza od nich. To nie będzie trudne, bo jestem - oświadczyła głośniejszym tonem, uderzając przy tym otwartą dłonią w bar, jakby odkryła Amerykę. - Mężczyźni nie są zbyt bystrzy, to prawda. Poza moimi braćmi, oczywiście. Oni mają jednak połowę moich genów, więc w połowie mi dorównują, powiedzmy. - Nikt nigdy lepiej nie pojął zasad genetyki i dziedziczenia jak Gretchen Holzinger. - Właściwie mogłabym mu podpowiedzieć, aby wykorzystał skórę węża przy kolejnych projektach. To cholernie seksowne, nie sądzisz? - Oczy rudowłosej znów rozbłysły na samą myśl o obcisłym kostiumie z wężowej skóry. - Wracając jednak... Najlepsze jest w tym wszystkim to, że mężczyźni uważają się za mądrzejszych od nas, ale to oni biegną jak szczeniaki i zrobią wszystko, czego zapragniesz, gdy tylko podciągniesz bluzkę - zaśmiała się kpiąco, nie dbając o to, że wszyscy panowie zgromadzeni wokół mogli ich słuchać.
    Nawet jeśli barman podsłuchiwał i poczuł się urażony, to pragnienie jakie wzbudziła w nim moc Gretchen okazało się silniejsze niż duma i rozsądek. Obrzydliwie drogi szampan z najwyżej półki wylądował przed nimi Sączyła go nieśpiesznie, a słodycz rozpływała się po języku, obserwując jak do Beau podchodzi młodzieniec, niebrzydki i dobrze ubrany; wymieniła kilka słów z barmanem, flirtując z nim bezwstydnie i pytając kiedy kończy zmianę, jakby naprawdę miała zamiar na niego zaczekać. Mogła mu to obiecać, tylko po to, by po angielsku wyjść z pubu "Noatun" i udać się w bardziej eleganckie miejsce. Zerkała jedynie ukradkiem, z właściwą sobą ciekawością (Gretchen była naprawdę wścibska i zazwyczaj nawet się z tym nie kryła. Czuła wręcz ukłucie niepokoju, czy na pewno zwycięży w tym drobnym pojedynku i cień zdziwienia przemknął po piegowatej twarzy, gdy galdr piskliwie wydukał coś o dziwaku. Zacmokała ze zniesmaczeniem, wychylając się zza Beau.
    - Lepiej kup oryginał, a nie tanią podróbkę na bazarze - zakpiła z niego, na odchodne, czując ochotę pokazania mu języka.
    Cieszyło ją to zwycięstwo nie mniej, niż za pierwszym razem, utwierdziło w przekonaniu, że wciąż jest numerem jeden, nie podobało się jednak rudowłosej jak potraktował Beau. Winien jej był szacunek i uwielbienie, niezaprzeczalnie, była przecież tak piękną istotą - na zewnątrz i wewnątrz. Miała w sobie ten rodzaj urody, który wzbudzał lekki niepokój, lecz czyż najprawdziwsze piękno nie wzbudza lęku? Nie zwodzi na pokuszenie, nie sprowadza na manowce? Podczas gdy Gretchen udawała niewiniątko, co nie było wcale trudne przy jej słodkiej twarzy, tak Beau nie miała tej dziewczęcej słodyczy, a dojrzalszą nutę niebezpieczeństwa. Nieprzewrotny uśmiech, spojrzenie kryjące więcej tajemnic niż człowiek mógłby sobie wyobrazić. Właściwie Gretchen też nie miała pojęcia jak wiele. Nigdy nie miała szansy dorównać Beau intelektem, mimo że (naprawdę) uważała siebie samą za mądrzejszą od wszystkich. Łącznie z młodszymi braćmi, jedynie Rubenowi przestała o tym wspominać, by nie toczył piany z ust jakby zachorował nagle na wściekliznę.
    - Frajer pewnie boi się kobiet - zaśmiała się, raz jeszcze spoglądając ku niemu; zreflektowała się prędko, uznając, że nie zasługuje na ani chwilę ich uwagi i znów zogniskowała spojrzenie czekoladowych oczu na Beau. - Nie martw się, skarbie, następnym razem pójdzie ci lepiej - stwierdziła (w swoim mniemaniu) pocieszającym tonem, klepiąc towarzysza po ramieniu.



    Gdziekolwiek jesteś
    - bądź przy mnie
    Cokolwiek czujesz
    - czuj do mnie
    Jakkolwiek nie spojrzysz
    - patrz na mnie
    Czymkolwiek jest miłość
    - kochaj się we mnie
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie pamiętała już dnia, w którym poznała Gretchen, pamiętała natomiast sposób, w jaki jej ciężkie, rude włosy opadały na zaokrąglone ramiona, pamiętała jej piegi, rozsypane po gładkiej skórze jak miniatury gwiezdnych konstelacji, jej wąski nos i ciemne oczy, i cień, który rzęsy zostawiały w kacie dolnej powieki. Lubiła jej słuchać, bo Gretchen zawsze mówiła tak, jakby świat powinien przed nią klękać — podnosiła lekko podbródek, wydymała wargi, a jej spojrzenie omiatało wszystkich wokół tym samym, powłóczystym wdziękiem. Nawet teraz, w tym mętnym półmroku midgardzkiego baru, przypominała gwiazdę filmową, a Beau pragnęła wtopić się w jej światło, zatracić się w nim jak w słońcu, poczuć, jak ciepło opada na jej policzki, gdy obracała głowę ku promieniom. Jej przyjaciółka świergotała jak najęta, jej głos wysoki i melodyjny. Uważam, że jestem w tym świetna. Zaśmiałą się krótko, przewracając z rozbawieniem oczami. Greta zawsze uważała, że jest świetna, a ludzie nigdy nie byli w stanie jej odmówić. Kiwali głowami, tak jakby wąskie, kobiece dłonie nakręcały ich niczym pozytywki.
    Są łatwiejsze sposoby na bogactwo, pszczólko — oznajmiła w końcu, nachylając się nad lepkim blatem baru, by raz jeszcze spojrzeć przyjaciółce w oczy. Czasem zatrzymywała się na nich dłużej, niż powinna. Jej spojrzenie było intensywne, jakby chciała przeniknąć przez uśmiech swojej przyjaciółki, złapać choćby drobny fragment niepewności wbity w jej ładną twarz. — Możemy po prostu zamordować kogoś ważnego. Ci starsi mężczyźni padają jak komary — jej głos zaostrzył się rozbawieniem, a twarz rozjaśniła przekorą. W tym momencie wyglądała na jeszcze młodszą niż zwykle, jej oczy błyszczały jak farbowane szkiełka ukryte w ciemności. Jej uśmiech był niemal triumfalny, jakby dotarła do jakiegoś ukrytego sekretu, którym wcześniej nie mogła się z nią podzielić, choć obie znały przecież prawdę od wielu lat. Potęgę trzeba było wyrywać z męskich zębów siłą — przypominała sobie zawsze, wypatrując własnej twarzy w owalnym lustrze na ścianie sypialni. Naturalnie, można było też się w nią wrodzić — można było być złotym dzieckiem z krwi, urodzoną gwiazdą jak Gretchen. Nigdy nie powiedziała jej, skąd się wzięła, przyjaciółka nie usłyszała o burdelu, cyrku i sierocińcu — nie mogła. Te kłamstwa były przyjemne, udawanie przychodziło jej tak gładko, jakby sama wierzyła we własne oszustwo. Wolała skróconą wersję swojego życia, wolała być dzieckiem Laursenów, wychowanym w przepychu i marmurach ich apartamentu, daleko do brudu i cudzych rak.
    Nabrała powietrza w płuca. Świat wokół nich cuchnął alkoholem i tanimi perfumami, czymś chłodnym i znajomym, cudzym życiem i cudzą miłością, spojrzeniami błyskającymi ku nim z drugiej strony baru. Chwilę jeszcze przyglądała się ludziom stłoczonym w cieniu sali — światła przeskakiwały z twarzy na twarz, co jakiś czas oblewając czerwienią i błękitem czyjś profil ułożony w uroczym, nietrzeźwym uśmiechu. Gdy wróciła spojrzeniem do przyjaciółki, ta była już w pełni oddana swojemu monologowi,a Beau nie potrafiła powstrzymać kolejnego uśmiechu.
    Jasne, że jesteś. To zresztą nie takie trudne — przytaknęła jej, dotykając wargami przezroczystego płynu w kieliszku. Był słodki i smakował wolnością. Nie pamiętała już, kto jej go kupił. — Och, żałuj, ze nie poznałaś mojego brata — dodała z cichym prychnięciem i dopierodopiero gdy słowa zsunęły się już z języka, w niemym popłochu uświadomiła sobie, iż właśnie zdradziła Grecie fragment swojej tajemnicy. Do tej pory nigdy nie było żadnego brata, Beau była jedynaczką, dzieckiem dwóch martwych celebrytów. Egon należał do tamtego świata — do przeszłości, której Beau bała się, tak jak dzieci boją się głośnych wspomnień swoich koszmarów. Uniosła na nią oczy rozszerzone w zaskoczeniu. — Skóra węża, tak. Tak, oczywiście. Może pytona? Pytony są urocze, te czarno-żółte... Pasowałyby ci do włosów — tłumaczyła, starając się powstrzymać głos przed nerwowym drżeniem. Na jej szczęście, Gretchen nie przepadała za nie mówieniem o sobie i uwielbiała gry, szczególnie te, które polegały na zabieraniu dla siebie całej uwagi.
    Chłopak odszedł w panice, potykając się o krzesła i cudze nogi. Beau zachichotała niczym rozbawiony chochlik, słysząc słowa przyjaciółki i uniosła kieliszek w takim geście, jakby chciała wznieść toast — za nie lub za podrobiony zegarek ich biednej ofiary, która teraz zapewne powstrzymywała zawroty głowy, oddychając mieszanką mroźnego powietrza i papierosowego dymu. Czasem szczerze ich nie znosiła — tych mężczyzn, którzy nie musieli o nic prosić, ale którzy wszystkiego się bali. Byli w tym lęku tacy beztroscy, podczaspodczas gdy ona stale musiała oglądać się za siebie.
    Nie tylko kobiet, uwierz mi — syknęła, posyłając jej szeroki, słodki uśmiech. Szampan przyjemnie rozpływał się po języku, a oczy Gretchen przypominały rozpuszczoną czekoladę. — Ciebie zawsze lubią bardziej. Powinnaś mnie tego nauczyć — brzmiała łagodnie, jej głos miękki i ściszony. Oparła podbródek na jej ramieniu. Nie chciała się tego uczyć, wiedziała jednak jak zadowolona z tej propozycji będzie przyjaciółka. W rzeczywistości nigdy nie pragnęła przecież, by mężczyźni ją lubili. Wystarczyło, że robili to, o co prosiła — wystarczyło, że zbierało im się przy niej na mdłości.

    Beau i Gretchen z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.