Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.10.2000 – Skaliste zejście – B. Holstein & Bezimienny: P. Nykanen

    3 posters
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    07.10.2000

    Od jakiegoś już czasu czuł się fatalnie przeciążony narzucanym sobie odosobnieniem, a emocjonalne wyjałowienie, jakiemu się świadomie, bezwzględnie i równie nieporadnie poddawał w silniejszym spazmie niedyspozycji duchowej poczynało, jak zdawał sobie sprawę, zatruwać jego dni marazmem coraz bardziej niepokojącym. Spokój odruchowo wybieranej i hołubionej z familiarnym oddaniem samotności przestawał uśmierzać wszystko to, co chciał zagłuszyć, a zaczynał uwierać go drzazgą wewnętrznego dyskomfortu, beznadziejną potrzebną czyjejś obecności, o którą obawiał się jednak wprost kogokolwiek poprosić, szczególnie po tak długim czasie unikania i ucinania krótko wszelkich kontaktów, czego konsekwencją była powszednia niezręczność wpleciona w każdą nić znajomości, jaka przychodziła mu na myśl. Dopiero kiedy nieszczęśliwy wypadek Rashada Hammouda, a w jego następstwie ogólnie udostępniony apel do Midgardczyków, uposażył go w doskonałą wymówkę, by odezwać się do kogoś i zaproponować wspólną próbę odnalezienia jaj, zdobył się na to, by poszukać faktycznie towarzystwa; na początku października napisał więc list do Pirkko, do której powracał myślami niezmiennie, ilekroć miał wrażenie, że nie zniesie już dłużej dzwoniącej w uszach ciszy – a i tak list ten musiał dojrzeć jeszcze parę dni na jego biurku, nim finalnie ośmielił się go wysłać.
    Chciał powiedzieć jej, jak bardzo ucieszyła go jej zgoda na ten wspólny wypad, przeprosić za to, że w ostatnim czasie milczał, a nawet – zdarzyło się nieszczęśliwie parę razy – zbywał ją niezdarnie zdartymi już do granic możliwości wymówkami; przede wszystkim chciał powiedzieć jej jednak, jak bardzo brakowało i brakuje mu jej towarzystwa, jak bardzo lubi powracać do łatwiejszych czasów akademii, zanurzać się w jej korytarzach i rozgrzebywać wspólne wspomnienia, gdy pustka mieszkania przytłacza go zbytnio. I choć przewracał w myślach toporne tęskniłem i sztywne bałem się, że nie będziesz już chciała mnie widzieć, przedzierając się przez gęstwinę w kierunku jeziora, trzymał się blisko niej i zarazem zachowywał jakiś wyraźny dystans, przede wszystkim  jednak usilnie milczał, nie potrafiąc przebić się przez własną niezdolność szczerego wyrażenia własnych uczuć. Nie potrafił przy tym odnaleźć innych, bardziej swobodniejszych słów na utrzymanie rozmowy, pierzchały przed jego myślami, a kiedy zdawało mu się, że odnalazł stosownie luźną zaczepkę, stawała mu w krtani, powstrzymywana wrażeniem, że jest zbyt wymuszona i idiotyczna.
    Poczynał już żałować, że w ogóle porwał się na ten idiotyczny pomysł zaproszenia jej na podobnie głupią eskapadę i odbijało się to na jego twarzy, w chmurniejącym spojrzeniu, którym unikał bezpośredniej konfrontacji z jej osobą, w sposobie poruszania się coraz bardziej naznaczonym jakimś wewnętrznym zdenerwowaniem. Przyśpieszył w pewnym momencie, wysuwając się odrobinę naprzód, zauważając przez prześwit między drzewami, że zbliżali się już do zejścia na plażę, gdzie chciał zakręcić się trochę dłużej, licząc, że gdzieś wśród kamieni zakamuflowało się może jedno z nieszczęsnych jaj. Wreszcie odwrócił głowę, by rzucić Pirkko spojrzenie ponad swoim opadłym pokracznie, lewym ramieniem, chyba pierwsze nieprzypadkowe i pewniejsze, odkąd spotkali się w oznaczonym sobie miejscu.
    Pomogę ci  zejść – oznajmił tonem niemal automatycznym, zachrypłym odrobinę od zbyt długiego milczenia czy może raczej od flegmy słów, jakie utknęły mu w gardle w międzyczasie; powiedział to też niemal nieprzyjemnie stanowczo, spodziewając się protestu i zawczasu chcąc go zgłuszyć własną nieustępliwością. Dochodził już do obranego przerzedzenia roślinności i opadającej pochyłości zejścia, gdzie planował podać jej rękę (kolejny idiotyczny pomysł, jak mogło się okazać), zanim jednak zdążyłby dotrzeć do prześwitu, raptowny trzask wżął się w jego świadomość ostrym klinem i poczuł nagle jak gęsto pleciona grubym włóknem sieć zakleszcza się na jego niezdarnym ciele w akompaniamencie drącego powietrze świstu, smagającego wyczulony genetyką słuch, oszałamiając go tym bardziej.
    Impetem własnego kroku, wybitego tak nagle z właściwego mu rytmu, runął wprzód jak długi w rosnące na skraju krzaki, do ogólnego chrzęstu łamanych gałązek, wrzawy gniecionej roślinności i nieprzyjemnego odgłosu upadku dodając od siebie iście żałosny jęk.
    Kurwa mać – wykrztusił z siebie, chwytając powietrze w płuca, kiedy spomiędzy mgły zaskoczenia przedarł się do niego ból wywołany zderzeniem topornego ciała z twardym gruntem. Kolejny jęk przeszedł w gniewne burczenie, kiedy spróbował przewrócić się na bok. – Kurwa jego pierdolona mać – podsumował jeszcze raz, tym razem głoski wypowiadając z precyzyjną wyrazistością; przechodziły mu przez gardło łatwiej niż prośba o pomoc.


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k15' : 8
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Bertram Holstein zawsze zamieszkiwał niewielką, szarą komórkę w mózgu Pirkko-Liisy. Najgorsze było tylko to, że nie płacił czynszu.
    Przez lata znajomości, przeplatane współdzielonymi tragediami i odkrajanymi cienko kawałkami rzadkich sukcesów zdążyła przyzwyczaić się do tego, że jej przyjaciel — słodkie słowo, piękne słowo, ciężar wyginający i tak zgarbione plecy mężczyzny oraz nadwyrężone z wysiłku ramiona kobiety — przypominał wodę. Morze. Fale, które przychodzą i odchodzą. Cykle towarzyskie Bertrama wpisały się także w nawracające sekwencje życia Finki, do tego stopnia, że mogła z dokładnością do jednego tygodnia przewidzieć moment, w którym jej śnieżnobiały Eetu dostarczy na skromną etażerkę nadwyrężony niezręcznością list. Niecierpliwe palce zawsze rozrywały kopertę, choć mogła przypuszczać, jaką tajemnice skrywają kreślone zaschniętym już tuszem litery.
    Nie miała do niego żalu; kiedyś, gdy byli młodsi i mniej rozsądni potrafiła naciskać na niego, próbować wymusić jakąkolwiek interakcje. I choć wiedziała, że młody Holstein darzy ją sympatią niepozwalającą na nagłe zerwanie znajomości, widziała też, że podobne zabiegi przybierają odwrotny skutek. Nie chciała naruszać i tak delikatnych fundamentów psychiki Bertrama, dlatego też na przestrzeni lat zdążyła wyrobić w sobie zupełnie inne nawyki wywoływania kontaktu. Fizyczne i zaczepki ustąpiły więc skrawkom papieru w kratkę wyrywanego z zeszytu, słowa dźwięczące dumnie w każdej głosce skapitulowały przed tymi kreślonymi pokrętce na kolanie.

    Najdroższy Bertie,
    nawet nie zakładaj, że nie chcę z Tobą dłużej gadać. W sumie to gadałabym cały czas, gdyby nie fakt, że odpowiadasz mi bardzo rzadko. Ale wiesz co? To w sumie nawet lepiej. Jak powiem jakąś głupotę, to nie jest mi potem głupio, bo mi jej nie wytkniesz. Ale jakbym Cię męczyła, to daj znać, okej?


    Szczerze uwielbiała niezdolną do zdefiniowania spontaniczność swego przyjaciela. Jeżeli w momencie zapoznania się z przypadkiem Rashada Hammouda ktoś powiedziałby jej, że ten oto wypadek stanie się przyczynkiem do kolejnego spotkania z Holsteinem, zapewne popukałaby się w głowę. Co prawda poszukiwanie zagubionych jaj wpisywało się idealnie w modus operandi szukającego oparcia w zwierzętach mężczyzny, lecz znacznie bardziej pasowały do niego samotne poszukiwania. Zwrócenie się po pomoc do Pirkko-Liisy zostało przez nią odebrane jako wyjątkowo mocno ukryty komplement. Bo przecież musiał widzieć w niej bardzo dobrego detektywa, skoro zdecydował, że połączenie ich wspólnych umiejętności daje szansę na faktyczne odnalezienie zguby.
    Dlatego też jej twarz zdobił dziś wyjątkowo szeroki, dumny uśmiech. Pomimo nogi usztywnionej w lewym kolanie przy pomocy wyjątkowo groteskowego połączenia metalu, materiału i czegoś, co wyglądało jak drewniane uzupełnienie w miejsca wykruszonej stali, które sugerowały niedawno przebyty uraz (i dodatkowo raczej średniopoważne podejście do rekonwalescencji) poruszała się całkiem sprawnie i zupełnie pewnie. Co prawda w szybkości przodował Bertram, prowadząc ich skromny pochód, jednak Pirkko była gotowa w każdej chwili wyskoczyć w przód, podobna ukochanym przez przyjaciela storsjöodjuretów. Właściwie również potrzebowała rehabilitacji...
    Ale kto w tym smutnym jak wiadomo co mieście, nie potrzebował pomocy?
    — Poradzę sobie sama — pocisk słów wydostał się z ust finki znacznie szybciej, niż zdążyłaby o tym pomyśleć. Ale czy którekolwiek z nich było zaskoczone? Ich relacja w głównej mierze opierała się bowiem na jawnym oferowaniu pomocy, równie jawnym jej odtrącaniu i ignorowaniu życzeń drugiej strony dla jej własnego dobra. Duma od lat nie pozwalała im stawić czoła własnym potrzebom i zdaje się, że przywykli już do tego, że w ich ustach "nie" znaczy "tak".
    Nie zdążyła nawet mrugnąć, nim katastrofalny tok zdarzeń poruszył kamyczkami, Bertramem i tym, co pod jego nogami. W pierwszym, zaskakująco rozsądnym odruchu stanęła jak wryta na samym szczycie zejścia, obserwując tragedię przyjaciela. Klatka po klatce, film w zwolnionym tempie, znawca magicznych zwierząt na ziemi zaplątany w sieć kłusowniczą.
    Co za przypadek.
    Głośny, gardłowy śmiech był kolejnym dźwiękiem wypadającym z jej ust, kolejnym niezatrzymanym wcześniej przez sito uprzejmości. Uszy niemal natychmiastowo zapłonęły nagłym wstydem, bo jakże to tak, śmiać się z niedoli przyjaciela? A jednak sytuacja urosła do rozmiarów kuriozum, które w spętanym stresem umyśle pani oficer wywołało tylko jedną, naturalną reakcję.
    — Ha... hahah... O bogowie! — czuła zaciskające się z wysiłku mięśnie brzucha, falującą w rytm przerywanego śmiechem oddechu przeponę. Łzy zakręciły się w kącikach ust, przysiadły cierpliwie na rzęsach, a wydawało się, że Pirkko zaraz sama stoczy się w dół zejścia, nieuchronnie kończąc swój zjazd tuż obok spętanego Bertrama — Trafiła kosa na kamień!
    Okropieństwo śmiania się z podobnej sytuacji musiało ujść na sucho wyłącznie w sytuacji, w której będzie w stanie go z niej wyciągnąć.
    Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz.
    — Bertie — zaskakująca łagodność tonu głosu, kilka chrzęstów kamyczków później; Pirkko nachyliła się nad leżącym przyjacielem nie z powodu własnej wyższości. Obawiała się, że gdy przykucnie, jej kolano znów odmówi posłuszeństwa i zostaną w tym miejscu — dwie kaleki i boże sieroty — do czasu odnalezienia przez przypadkowych przechodniów. — Czego teraz potrzebujesz?
    Pomocy. Powiedz to jedno słowo, przecież nic cię nie kosztuje.
    Odczekała wystarczająco długo, by przyjaciel mógł pobić się z myślami; popisać siłą mentalnych ciosów wyciskających resztki wątpliwości ze skonfliktowanej duszy.
    — Tók af — nazwa zaklęcia rzuconego w pełni skupienia odbiła się echem od kości czaszki rzucającej je widzącej. Pirkko wiedziała, że nieumiejętnie rzucone zaklęcie skończyć się mogło nawet uszkodzeniem Bertrama, ale czy miała inne wyjście na uwolnienie go z sieci? Miała bardzo mgliste wrażenie, że każda próba załatwienia sprawy manualnie skończyć by się mogła wierzganiem wielkiego cielska Holsteina i groziła jeszcze większym zaplątaniem. Norny na całe szczęście okazały się być dla nich łaskawe. Sieć ustąpiła, przecięta idealnie wzdłuż krawędzi wyznaczanej przez linię od barku, bok, na biodrze leżącego Bertrama skończywszy.
    Wyciągnięta ręka, zdolna do pomocy przy dźwignięciu się z ziemi dopełniła dzieła.
    — Wstawaj, właśnie znalazłeś pierwszą wskazówkę.
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    Zadzierzyste predylekcje Pirkko potrafiły doprowadzić go do białej gorączki, szczęśliwie jednak nie tej z rodzaju destrukcyjnych napadów agresji, a raczej gatunku poirytowanej szewskiej pasji, napędzanej zupełną bezradnością wobec jej upartej opozycji, jaką uprawiała z godną podziwu żarliwością i opornością na jakiekolwiek próby sprowadzenia jej do zawieszenia broni w wyrazie chociażby kompromisu, do którego sam zresztą nie był wcale prędki. Z biegiem lat nauczył się, siłą rzeczy, stawiać jej czoła ze względnym spokojem, zamiast pokornej defensywny atakując ją proporcjonalną dozą stanowczości – nieczęsto musiała to być doza krytyczna – równocześnie, odwróciwszy jej uwagę tradycyjną prowokacją, przeprowadzając podstępną ofensywę z flanki: inaczej mówiąc, czyniąc wbrew niej i zgodnie z własną intencją tak czy owak, przedzierzgając swoją pomoc w rzecz dokonaną pomimo wszelkich protestów i toczącej się jeszcze scysji. Na podobnej strategii, zdawało się, opierała się zresztą cała ich zażyła znajomość; dlatego może pozostawała tak trwała i niezachwiana, że oboje wzmacniali ją lepiszczem oślego uporu i nieprzejednania, które mieli dla siebie w ilościach równomiernie przesadnych, podobnie do oddanego przywiązania. Bertram nie myślał może o tym zbytnio, w istocie jednak trudno byłoby mu sobie wyobrazić własne życie bez niej – wiecznie obecnej, zawsze dostępnej, kiedy jej potrzebował, nawet jeśli z tej potrzeby sam nie zdawał sobie sprawy; nie musiał nawet, bo ona rozpoznawała ją bezbłędnie za niego. Gdyby stać go było na odrobinę refleksji nad czymś, do czego tak prostodusznie nawykł i czego przez przyzwyczajenie nie zauważał, z głupiej wdzięczności spróbowałby może być dla niej lepszy, tymczasem pozostawał tylko tym niezdarnym przyjacielem, niedomyślnym i czasem okropnie prostackim, niezmiennie wymagającym troskliwej asekuracji, choć czupurnie odpychał wyciąganą do niego dłoń.
    Ordynarny śmiech Nykänen wydawał się tłem wprost doskonałym dla jego obecnej sytuacji, w gruncie rzeczy faktycznie komicznie przewrotnej. W pierwszej chwili, oczywiście, rozeźliła go ta okrutna reakcja z jej strony, tak pozbawiona współczucia, kiedy krawędzie kamieni mniejszych i większych gniotły mu ciało na spółkę z przeklętą siecią kłusowniczą, przekręcając się więc niezdarnie na obolały bok spróbował rzucić jej piorunujące spojrzenie. Kiedy jednak znalazła się już przy nim, odkrył nagle, że naprężone węzły nerwów, jakie przejmowały go tragiczną niezręcznością wobec jej towarzystwa jeszcze przed chwilą, puściły pokornie potraktowane doskonale mu znajomym, familiarnym dotykiem przekornej natury kobiety. Jej śmiech był mu wprawdzie przyjemnie bliski, szczególnie kiedy wymierzała go przeciwko niemu, a pod gradem złośliwości czuł się, prawdę powiedziawszy, zaskakująco pocieszony. Było dokładnie tak, jak zawsze i ten fakt właśnie zdawał się koić najlepiej.
    Bertram – poprawił odruchowo, wiedząc doskonale, że nie zda się to na nic, jeśli bowiem przez wszystkie te lata znajomości nie dała się przekonać do zaprzestania zdrabniania jego imienia, nie należało już mieć nadziei; złość z tego powodu już dawno sobie również odpuścił. Dał się rozbroić jej prowokacji, skapitulowany z westchnieniem opuścił głowę na grunt, zamykając powieki i rozluźniając skrępowane cielsko. Potrzebował chwili jeszcze, żeby wymamrotać z teatralnym niepocieszeniem: – Pocałunku prawdziwej miłości – łypnął na nią spod uchylonej powieki, po czym dodał mamrotliwie – ale jakaś pomoc też ujdzie.
    Uwolniony z narzuconych na niego psotliwością losu pęt, zrzucił sieć z siebie niezdarnie i podniósł się do siadu; zanim wstał, zawahał się w pewnym momencie, dostrzegając jakby kątem oka wyciągniętą doń dłoń Pirkko – nie mogło być, istotnie, wątpliwości, że faktycznie ją widział, a mimo to zachował się z właściwą sobie infantylną przekorą i nie skorzystał z oferowanej mu pomocy, udając głupio, że wcale jej nie zauważył. Dopiero stanąwszy już prosto obok niej, otrzepując się z piasku i kamyczków, zdał sobie sprawę z gęstej, mlecznej mgły, w której miękkiej objętości oboje wylądowali, znacznie ograniczającej im widoczność. Były to co prawda okoliczności co najmniej niesprzyjające ich misji, Bertram jednak musiał przyznać, że zaistniała sceneria bardzo mu odpowiadała; odnajdował coś balsamicznie przyjemnego w srebrzystej mętności zawieszonej nisko nad nieruchomą taflą jeziora, ucinającej ich wspólny horyzont do przytulnej bliskości.
    Nie łazikuj za daleko, cyborgu. Chociaż z drugiej strony trudno byłoby cię zgubić; skrzypienie tego ustrojstwa usłyszałbym z drugiego końca Midgardu, powinnaś sobie nasmarować zawiasy – uśmiechnął się wciąż trochę słabo, rzucając jej jednak żywe zadziorne, wyzywające niemal, spojrzenie. Zamiast jednak pozwolić jej istotnie swobodnie potykać się o każdy kamień, jaki byłby jej się spodobał, ujął jej wcześniej zaoferowaną dłoń w pewny uścisk własnej ręki – tym bardziej topornej przy tak bliskim porównaniu z delikatną smukłością jej palców – jakby zamierzał bacznie eskortować ją przy każdym kroku.
    Żebyś się nie poskładała przypadkiem – usprawiedliwszy się lakonicznie, odwrócił zaraz spojrzenie, by ruszyć rozciągniętym wzdłuż brzegu jeziora pasem złowrogo najeżonych kamieni i skałek, udzielając Prikko oparcia w razie potrzeby. Rozglądał się przy tym uważnie, poszukując wśród nich gładszego kształtu lub charakterystycznej barwy skorupy; zaostrzonym spojrzeniem  próbował przebić się z początku przez mgławicę, na niewiele się to jednak zdawało.

    8 + 8 = 16


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k15' : 8
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Można z powodzeniem stwierdzić, że Pirkko miała olbrzymie skłonności do przejmowania energii tego, z którym aktualnie spędzała czas. Nie zawsze było to przejęcie pełne, skutkujące niemal całkowitą zmianą podejścia do życia, jednak w wielu przypadkach różnice były zauważalne. W przypadku przebywania z Bertramem specyficzna odmiana troski — niby bezpośrednia, a jednak schowana za woalem nonszalancji i niemal dziecięcej w swym wyrazie złośliwości — przyszła z czasem. Dotarcie do jego duszy, przebicie się przez warstwy pielęgnowanego przez lata pesymizmu i lata zaufania nie było proste; stanowiło jednakże pułapkę dla osób pokroju Nykänen, które za wszelką cenę chciały zbawiać świat, być milijonem, który milijony kocha i cierpi za nie katusze. Buntownicza, momentami nawet agresywna postawa Bertrama była wodą na młyn jego przyjaciółki, która w rozrzuconych niczym skrawki papieru porwane przez wiatr momentach współdzielonej radości znajdowała ukojenie dla swych własnych nerwów i siłę do stawania twarzą w twarz z przeciwnościami własnego losu.
    Czy kiedykolwiek ta wiedza dotrze do uszu Holsteina? Jeżeli będzie na tyle uważny, by dojrzeć czasami wyjątkowo szeroki uśmiech i prawie szelmowski błysk w oczach Pirkko-Liisy — owszem. Jeżeli pozostanie — jak to warg — skupiony głównie na zmyśle słuchu i słowach, które do niego kierowała, może nawet odnieść wrażenie odwrotne.
    Bo właśnie gestami Pirkko dawała upust większości swych pozytywnych uczuć. Mogłaby po prawdzie siąść nawet kościstym tyłkiem na równie niewygodnych kamykach tuż obok spętanego mężczyzny, uciąć sobie z nim pogawędkę lub dwie, ba! Nawet wcisnąć pomiędzy sploty sieci odpalonego papierosa, by mógł sobie przyćmić w doborowym, wydaje się, towarzystwie. I siedzieliby, leżeliby sobie tak, dwie sieroty boże, niezdary bez krzty pokory względem własnego losu, aż któreś z nich nie zaczęłoby narzekać, że zimno, że niewygodnie, Bertie, wracamy do domu. Gdyby nie to, że tak bardzo zależało im (chociaż bezdyskusyjnym wydawał się fakt, iż to mężczyzna był z tej dwójki bardziej zapalonym poszukiwaczem zaginionych jaj) na odnalezieniu zguby, pewnie właśnie tak potoczyłby się ich dzień, oczywiście do czasu, aż Bertram stwierdziłby, że pora odrzucić na bok ochłapy własnej dumy i poprosić o pomoc.
    Dziś urabianie prawie trzydziestoletniego, potężnie zbudowanego mężczyzny o mentalności jedenastolatka przyszło... zaskakująco prosto. Może to niewygoda kamieni, może szukające ujścia poczucie obowiązku — nie jej było to oceniać. Najważniejsze, że na powrót mogła rozkoszować się słodkim smakiem zwycięstwa, poprzedzonym jeszcze niemal generowanym automatycznie przypomnieniem, żeby nie zdrabniać jego imienia.
    Tak jak wiele razy wcześniej, tak i teraz nie zostało ono przyjęte do wiadomości.
    — A to się da nawet załatwić — niebezpiecznie rozbawiony ton głosu nie mógł zwiastować żadnego mądrego pomysłu i tak w istocie było. Bo jaki inny epitet pasowałby do tego, co uczyniła Pirkko kilka sekund po tym, jak Bertram teatralnie odrzucił wyciągniętą do niego rękę, gramoląc się z ziemi przy pomocy wyłącznie własnej siły?
    Gdy bowiem Bertie uświadomił sobie, iż w istocie, znaleźli się właśnie niemalże pośrodku mlecznobiałego, mglistego morza, kobieta (przez tę durną przekorę bliżej jej było do pojęcia dziewczynki, dobrali się idealnie) stanęła na palcach i korzystając z nieuwagi przyjaciela, cmoknęła go szybko, aczkolwiek głośno w kłujący zarostem, lewy policzek.
    — Na ten moment wystarczy — och, ile ją kosztowało, by znów nie popaść w objęcia gardłowego śmiechu! Tym razem jednak dla ukrycia swego własnego zmieszania, bo — jak niemal zawsze, gdy nie musiała silić się na pełny profesjonalizm — głupota podjętego przedsięwzięcia rzucała jej się w oczy dopiero po fakcie. Odchrząknęła cicho, jakby dla dodania sobie otuchy, by rzucić jeszcze:
    — Uważaj, czego sobie życzysz. Nie znasz dnia ani godziny.
    Ale hej, przynajmniej tym razem dostał buzi z zaskoczenia od kobiety!
    Uwaga o łaziku spotkała się z nagłym ściągnięciem jasnych brwi, które w efekcie spowodowało pojawienie się między nimi długiej, pionowej zmarszczki. Już na końcu języka miała kilka ripost począwszy od "mordę skuj", przez "żeby nie ja to byś tak dalej leżał jak śmieć na wysypisku", na "Bertie, ty gnido przebrzydła" kończąc. Żadne z nich nie ujrzało jednak światła dziennego, gdyż umysł kobiety, jakże lotny i przejmujący się wyłącznie największymi bodźcami, które miała akurat przed sobą, skupił się wyłącznie na mgle, próbując wytężyć wzrok z całych sił, by tylko dostrzec coś więcej niż własne, wyciągnięte ramię i Bertrama niedaleko.
    Z marnym skutkiem.
    — Lepiej patrz pod nogi. Kto to widział, by kłusować w takim miejscu... — nieco zmieszana, z lekka wciąż naburmuszona, nie wyrywała dłoni z uścisku. Wręcz przeciwnie, szybko ułożyła ją tak, by zmaksymalizować wspólną wygodę. W jej przypadku upadek skończyć by się musiał znacznie gorzej niż w przypadku wcześniejszego osunięcia się Bertiego. Swoją drogą, będzie musiała przypilnować go po powrocie, by zajął się siniakami, jakichś na pewno dostanie.
    Ruszyła na równi z przyjacielem, podświadomie dostosowując rytm swych kroków do jego własnych. Starała się skupić na tym, by stawiać kroki równo, możliwie jak najbardziej oszczędzając cholerną lewą nogę oraz na wypatrywaniu tego, po co tutaj przyszli.
    Bertram nie zając, nie ucieknie i da się jeszcze pooglądać.
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    Pośpieszne muśnięcie osiadło na jego zarośniętym policzku z figlarną lekkością, jakkolwiek wcale niesubtelne, a nawet zaakcentowane przekorną, głośną teatralnością, jakby na wszelki wypadek, aby z wykalkulowaną premedytacją naznaczyć kares komfortowym dla obojga podźwiękiem żartu, a pomimo czego Bertram zmieszał się i tak, sztubacko tym gestem zaskoczony, nawet jeśli sam nadstawił do niego policzek nieopatrzną prowokacją. Został tym samym nagle wytrącony z wykrzesanego z trudem animuszu; dlatego, że podobna pieszczota była przede wszystkim niespodziewana, ale również zwyczajnie mu miła – czego świadomość smagnęła go ze znacznie mniejszą taktownością. Czuł się głupio z tym swoim iście szczeniackim poruszeniem, z jakim nie potrafił strącić ze skóry śladu kordialnego gestu i z nieposłusznością myśli, wymykających się spod istoty właściwego celu ich ekspedycji, by zauważać zamiast tego przede wszystkim ciepło dłoni ufnie ułożonej w jego, w swobodnym uścisku utrzymywanym przezeń z prostoduszną satysfakcją między momentami, gdy istotnie był potrzebny. Było mu przyjemnie, w sposób dziecinnie wręcz niewinny, z tego prostego powodu, że mógł znowu trzymać kogoś za rękę, co więcej, że nie mierził go ten dotyk w żaden sposób i że nie odczuwał odruchowej potrzeby ucieczki przed nim; wreszcie, że ona nie była niechętna jego dotykowi. Było to uczucie nieskalane piołunem czegoś ponadto – stanowiło pełną odpowiedź na elementarną potrzebę towarzystwa i bliskości; odzywało się w nim z naturalnością nerwu odpowiadającego na podstawowy, wyrazisty bodziec stosowną dlań reakcją.
    Była obok niego – to wszystko i zupełnie wystarczająco.
    Nie mógł jej, rzecz jasna, o tym powiedzieć, jak zawsze jednak nosił w sobie tę prostą nadzieję, że nie musiał, licząc na symetryczną wzajemność uczuć z jej strony, a więc zrozumienie niewymagające pośrednictwa słów, które drętwiały mu, niezmiennie, w gardle, ilekroć niosły w sobie niewygodny zarys emocji. Gdyby nie zaskoczyła go tak tym okruchem pieszczoty, miałby być może dla niej jakąś mniej czy bardziej bystrą odpowiedź na jej słodką pogróżkę (czy też raczej obietnicę), skołowany tymczasem mógł zdobyć się jedynie na pomieszane przemilczenie i cień niezdarnego uśmiechu, zanim nie odwrócił wzorku, jakby nazbyt pośpiesznie, udając zajętego przede wszystkim przyświecającą im misją. Kiedy jednak nie mierzył się już z bezpośredniością jej wzroku, a podniesiony nagłością karesu kurz niezręczności zdążył między nimi opaść, nie mogąc przemóc w sobie tej niepoważnej, nagle rozbudzonej w opuszkach palców, ochoty, pogładził ostrożnie kciukiem gładką skórę wierzchu jej dłoni, czerpiąc z tego niewinną przyjemność, skrywaną nieporadnie pod obliczem tylko trochę mniej posępnym niż zazwyczaj. Prowadząc ją nieśpiesznie po skalistości nabrzeża, pilnując się, by nie narzucać ich skromnej karawanie zbyt prędkiego tempa, popełnił ten kaprys jeszcze parokrotnie w precyzyjnie wybranych momentach, kiedy uścisk ich dłoni rozluźniał się zaraz po kurczu udzielanego oparcia, a spojrzenia oddalały od siebie, kierowane na białą zasłonę mgły otaczającej ich zewsząd i na powoli odsłaniane przed nimi skrawki gruntu, na którym wypatrywali zguby.
    Pierwsze krople deszczu były obrzmiałe, jakby napuchnięte od zgęstniałej ciszy, jaka wisiała w powietrzu ponad nimi – opadając na ich pochylone głowy i nadstawione łby skał, syciły się nią i pęczniały, aby rozbić się w końcu z głuchym plaśnięciem. Chłód rozlał się po czole Holsteina, kiedy okruch niezapowiedzianej ulewy ugodził go tuż ponad ściągniętą w skupieniu brwią; jego odłamki zrosiły mu ciemne rzęsy, zawieszając się na nich na chwilę, nim nie strącił ich nerwowym mrugnięciem. Zanim zdążyłby błyskotliwie zauważyć, że pada, metodą każdego nieporęcznego rozmówcy, deszcz zaczął gwałtownie nabierać na sile, wstrzymując nagle jego dalsze kroki w miejscu. Spojrzał przy tym w górę z beznadziejną rezygnacją, nadstawiając zmęczoną twarz pod orzeźwiające zimno ulewy, nie zobaczył jednak nic poza zawieszonym nisko baldachimem mgły.
    No oczywiście, że tak – burknął rozdrażniony, opuszczając wzrok na Pirkko z nieskrywanym niepocieszeniem, jakby bliski był przepraszać ją za cały ten głupi pomysł wspólnej wycieczki, gotów wziąć nawet winę za warunki pogodowe na siebie. Puścił jej dłoń, żeby zręcznym ruchem palców rozpiąć pośpiesznie guziki swojego płaszcza; zsunąwszy go z ramion, zakrytych granatowym splotem znoszonego swetra, rozciągnął go ponad swoją głową, zbliżając się do kobiety i nachylając delikatnie w jej stronę, chcąc użyczyć jej również prowizorycznej osłony – zagarnął ją stanowczo do swojego boku, obejmując ją naprędce w tym celu w talii, zanim nie uniósł tejże ręki z powrotem, by, pobieżnie ułożywszy czarną połę na jej dalszym ramieniu, przytrzymać materiał ponad nią i skulonym sobą.
    Może lepiej będzie wrócić – zaproponował, zakotwiczając wreszcie spojrzenie na jej twarzy, nie mając wprawdzie ochoty wracać wcale; mógłby jednak, czy nawet powinien, odstawić przynajmniej Pirkko do domu, zanim wróci tutaj sam, lepiej tym razem przygotowany.

    8 + 8 + (14 - 1) = 29


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k15' : 14
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Przyjemne ciepło rozlało się po niemal całym ciele Pirkko, najdłużej torując sobie drogę do cholernej, lewej nogi. Nie powinno ją to dziwić — naruszona czarnomagicznym zaklęciem kość pociągnęła za sobą nieprzyjemne skutki dla całej kończyny, jeszcze raz, wręcz na złość beztroskiemu nastrojowi dwójki zdecydowanie dorosłych ludzi, ściągając uwagę ze wciąż delikatnie podrażnionych igiełkami zarostu warg na siebie właśnie. Zupełnie niepotrzebnie, jakby chęć przypomnienia o irytującej, wciąż kiełkującej, choć umyślnie deptanej słabości była najważniejsza na całym bożym świecie.
    A nie była.
    Znacznie ważniejsze były na przykład drobne gesty Bertrama; wystawienie policzka do szczeniackiej w swym wyrazie, choć jak zwykle niewymuszonej pieszczoty. Sposób, w który jego kciuk sunął po jasnej tkance zabliźnionych dłoni, przywodząc na myśl obraz inny niż znane na pamięć pobojowisko. To ukazywało się jej za każdym razem, gdy ciężkie ze zmęczenia powieki przegrywały walkę z wolą pozostania przytomną. A teraz? Gdyby nie okoliczności, w których się znaleźli, zdolna byłaby położyć się razem z nim na kamieniach, z których przed chwilą się podnieśli (nie on podniósł, gdy działali wspólnie, postrzegała ich jako jeden, nawet zgrany organizm) i marzyć o rzeczach rozbrajająco przyziemnych, a jednocześnie podtrzymujących ogień nadziei. Zabawne, że trzeba było dwóch urodzonych pesymistów, pechowców noszących pamiątki swych najgorszych chwil jak bogate damy nosiły płaszcze obszyte futrami z lisów, by coś w tym podstawowo niesprawiedliwym świecie drgnęło i dało im przynajmniej cień normalności. Wiary, że może jeszcze nie wszystko stracone i uśmiech, który wyginał im wargi w tym momencie, nie będzie ich ostatnim.
    Sentyment cichej bliskości był odwzajemniony.
    Dlatego też nie czuła potrzeby wybujałych reakcji. Pogładzenie dłoni kciukiem spotkało się tylko z reasekuracyjnym ściśnięciem jego palców, wszystko w porządku, Bertie; jestem obok i możemy się nawzajem bronić. Bo czyż nie o to chodziło w ich szczeniackiej grze? Przyciągali niebezpieczeństwa do siebie w równie naturalny sposób, co słodkie owoce skazywały się na nieodganialne towarzystwo niewielkich muszek. A jednak — podobna refleksja trafiła Pirkko-Liisę całkiem niedawno i wciąż odbijała się echem w myślach, gdy tylko Bertie zjawiał się w polu widzenia — oboje uważali pomoc skierowaną w ich stronę za zbędny wysiłek, co nie oznaczało odmawiania wyciągnięcia z tarapatów kogoś innego. Tkwili w tym błędnym kole od lat, bardziej i mniej świadomi.
    Dopóki okoliczności — dziś całkiem dosłownie — nie spętały ich ciał w kłusownicze sieci i nagrodziły wyjątkowo zimnym, deszczowym pocałunkiem w sam środek czoła.
    Pierwsza kropla rozbiła się o skryte pod skórzaną kurtką ramię Pirkko i gdyby nie słowa przyjaciela, zapewne zignorowałaby ją. Konkretny grymas wykwitły na twarzy Holsteina był jej znany zdecydowanie zbyt dobrze, dlatego też pierwszą reakcją kobiety było nagłe, nerwowe napięcie mięśni, naprędce zbierana gotowość do gorączkowego odciągania go od pomysłu przepraszania, że nie ma wpływu na pogodę. Był w końcu październik, na mordę Ymira, czego się spodziewali? Przyjemnego słoneczka przebijającego wyłącznie w okiennicach midgardzkich biur podróży?
    — Bertram... — zaczęła, przyglądając się jego poczynaniom, zanim świadomość znów wyszła przed szereg, przypominając, że podobne prośby zazwyczaj nie przynosiły odpowiednich skutków. Bo co chciała mu powiedzieć? Bertramie, nie trzeba, poradzę sobie? Zobaczy zaciśniętą w determinacji szczękę, pomyśli, że to z zimna i jeszcze sweter z pleców zdejmie, boża sierota, dostanie zapalenia płuc czy wicherii w najlepszym razie i zajmuj się takim olbrzymim dzieckiem!
    Skapitulowała więc, pierwszy raz od dawna przyjmując pomoc przyjaciela bez większej dyskusji. Ba, nawet nie pozwoliła sobie na zwyczajny w takich przypadkach wyraz zacięcia, wyraźnie sugerujący, że nie czuje się z pomocą zupełnie komfortowo, albo raczej sprawia pozory niezręczności, by nie obudzić w Holsteinie uczuć konstytuujących podobne wybiegi w przyszłości. Zamiast tego skróciła dystans między nimi do minimum, praktycznie wciskając się pod jego wyciągnięte ramię. Zgarbiona sylwetka mogłaby zostać odebrana jako niepraktycznie komiczna, lecz w obecnej sytuacji, gdy szukali czegoś raczej na dole niż w górze, uznała, że jakoś to przeżyje. Bertram na przykład garbił się niemal całe swoje życie i jakoś nie narzekał.
    — O nie, nie wracamy — wypowiedziane może zbyt głośno, by można było je uznać za przejaw umiarkowanego tylko optymizmu słowa musiały zetrzeć z holsteinowej jaźni wszelkie plany na ucieczkę. — Zaszliśmy już tak daleko, że nie ma sensu się cofać. Zmokniemy i tak.
    Nie przewidziała tylko, że przy wzruszeniu ramionami szturchnie ramię przyjaciela, strącając jednocześnie kilka zgromadzonych na płaszczu kropel tuż przed ich nosy.
    — Poza tym, jak wrócimy, to do mnie. Ugotuję nam zupę na rozgrzanie, bo coś czuję, że cię zaraz przewieje... I ostrzegam, nie przyjmuję żadnych "ale". Gorąca herbata to minimum, ale wierzę w twój rozsądek.
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    Deszcz malował na nierównych wybrzuszeniach skał pod ich stopami wilgotne cętki, rozlewające się na odsłoniętej szarości coraz liczniej i ciaśniej, tłoczące się na powierzchniach na podobieństwo obsypującej obłości końskiego grzbietu hreczki; ciemna dropiatość gęstniała w oczach, nie pozostawiając pośród kamienistości suchego ziarnka piachu, tymczasem ulewa nie przestawała się nasilać, smagając zawzięcie o rozpostarty nad pochylonymi głowami, gruby materiał, zaprószając wymuszoną na nich przez okoliczności bliskość uspokajającym – przyjemnym w każdym razie dla Bertrama – szumem. O ile wcześniej czuł się w miękkiej mglistości na swój sposób żartobliwie przytulnie i zupełnie poważnie komfortowo, tak teraz sytuacja przywodziła mu na myśl zamknięcie w wygłuszającym rzeczywistość kokonie, skonstruowanym z nieuchwytnego włókna unoszącej się wokół nich mętności i tego właśnie szmeru zaciekłej słoty, zamykającego się wokół nich ściśle, odgradzającego ich na tym skrawku gruntu od reszty jawy i, prawdę mówiąc, wcale nie było mu to aż tak antypatyczne. Gdyby nie musiał martwić się o samopoczucie i zdrowie Pirkko i gdyby ostało się w nim trochę młodzieńczej niefrasobliwości, może nawet odrzuciłby od siebie ten płaszcz i poczucie winy, że z nim w tym – szczęściu w – nieszczęściu wylądowała, złapałby ją za rękę z bezwstydną wylewnością i wystawił twarz do deszczu, pozwalając mu zagrabić w posiadanie każdą suchą nitkę odzieży i siebie, przede wszystkim siebie, zmęczonego i brudnego od przygnębiającej codzienności; może nawet, miałby nadzieję, samej Pirkko by się to spodobało, ta beztroska nierozwaga podobna do szczeniackiej bezmyślności, pozbawionej ciężaru zbędnych zmartwień o ewentualne konsekwencje, może nawet zaśmiałaby się tak, jak dawniej, wcisnęła mu zaczepnego kuksańca w żebra, faktycznie i szczerze kontenta w jego towarzystwie w tej zawieszonej we mgle i deszczu bańce, w której nie było miejsca na nic więcej poza wspólną chwilą, będącą tylko i wyłącznie do ich dzielonej dyspozycji.
    Myśląc o tym, obserwował jak na jej ekspresywnym obliczu pojawia się stanowczy grymas zawziętej opozycji, wcześniej jeszcze powściągany, póki nie ośmielił się zaproponować powrotu – musiał być istotnie umysłowo zaciemniony, żeby spodziewać się, że Pirkko na to przystanie, znał ją przecież zbyt dobrze, by spodziewać się po niej potulnej zgody na kapitulację, zarazem nie byłby też sobą, gdyby nie wysunął tego pomysłu. Podobny scenariusz powracał między nich jak refren, wyśpiewywany już bardziej z odruchu niż świadomej decyzji.
    Rozchorujesz się, a potem będziesz mi to wypominać do usranej śmierci, tak będzie – zaoponował zgryźliwie, nie mając wprawdzie wcale zamiaru jej dalej przekonywać, rozumiejąc doskonale, że w obliczu jej stanowczości skazany był na klęskę. Mógł też, oczywiście, przerzucić ją sobie przez ramię manierą jaskiniowca i zatargać do domu siłą, wiedział jednak, że nawet to nie gwarantowało triumfu, bo jeśli nie rozłożyłby go jej lament, obawiał się, że niechybnie mogłyby to zrobić drobne pięści, pozornie tylko nieszkodliwe, a w istocie zaskakująco, jak wiedział z osobistego doświadczenia, niewątpliwie groźne.
    Poprawił szturchnięte ramię, z zakrywaną grymasem troską wysuwając prowizoryczny baldachim bardziej do przodu i spuszczając spojrzenie pod nogi, by powoli ruszyć naprzód w tej kuriozalnej pozycji skurczony obok sunącej obok Pirkko. Wilgotny chłód wdzierał mu się w rękawy swetra i owijał wokół karku, czuł jednocześnie ciepło rozlewające się w boku, do którego raz za razem przywierała inspektor; starał się tym razem jednak faktycznie skupić na wypatrywaniu jaja, licząc, że albo je znajdą, albo pogoda się poprawi, nim wysiądą mu ramiona.
    Ale – mruknął ostentacyjnie w odpowiedzi na jej zaproszenie, niezdarnie żartobliwy, zadrażniony przekąs głosu rozbijał się przy tym o ciepło spojrzenia, które z nią pobieżnie wymienił. Cień uśmiechu osiadł mu w kącikach warg, powierzchownie złośliwy, choć wzbudzony zwyczajnym zadowoleniem i prostą wdzięcznością, że miała ochotę na jego dalsze towarzystwo. – Nie rozpędzałbym się z tą wiarą w mój rozsądek, Pirkko, wyszłabyś chyba lepiej wystawiając cybatego renifera w twojej seksownej protezie przeciw Järvelom w Pościgu Niflheim, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe osiągnięcia życiowe – skonstatował z ponurym rozbawieniem, patrząc znów pod ich nogi, zagarniając wzrokiem kolejne wypukłości skał, wyłaniające się z mlecznej mgły przed nimi.
    Nie mógłby jej odmówić, nawet gdyby chciał – wizja dobrego, ciepłego, domowego posiłku rozbroiła go natychmiast, tak samo jak myśl, że matka by go zapewne zabiła, gdyby miała wgląd w jego lodówkę i obecne przyzwyczajenia żywieniowe. Szczęśliwie, w ostatnim czasie nie miała wglądu, prawdę powiedziawszy, w nic, jak sobie mówił, dla jej własnego dobra; kiedy pytała, było u niego wszystko w porządku, zawsze wszystko w najlepszym porządku, szczególnie znakomicie, gdy budził się rano z kacem, mdłościami i niechęcią do wszystkiego, na czele z samym sobą.
    Może nawet nie zdążymy się rozchorować – oznajmił nagle, dostrzegając wreszcie, na skraju ich wąskiego widnokręgu, połysk krwistoczerwonej skorupy, po której spływały strugi deszczu, wydobywając z niej głębię zachwycającej barwy. Wysunął się pośpiesznie spod płaszcza na ulewę, zrzucając materiał na głowę i ramiona Pirkko, wyraźnie ożywiony odkryciem, do którego podszedł czym prędzej, nie zważając na włókno znoszonego swetra szybko przesiąkające wodą ani mokre kosmyki przylepiające się do skroni i czoła. Przykucnąwszy, ujął ostrożnie znalezisko w zmarznięte ręce, przesuwając palcami po szurpatej skorupie; jego pochmurne wejrzenie pojaśniało wreszcie, połyskując od echa dawnego entuzjazmu do podobnych spraw.
    Przyniosłaś nam szczęście, cyborgu, to szkarłatyniec.

    8 + 8 + (14 - 1) + (11 - 1 - 1) = 38


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k15' : 11
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    W jej życiu pragmatyzm bardzo często wygrywał z estetyką. Była człowiekiem przede wszystkim czynu, znacznie rzadziej samych słów, a porywom spragnionego piękna serca poddawała się wyłącznie w przypadkach skrajnie rzadkich. Zdawało jej się nawet, że jeżeli była w czymś precyzyjna w stopniu równym alchemikom, z pewnością w starannym odmierzaniu czasu, który zdołał wymsknąć się spomiędzy jej palców — ziarenka piasku chrzęszczące pod stopami, krople deszczu ozdabiające wilgotnymi cętkami zdradzieckie fragmenty skał — od ostatniego takiego zrywu.
    Nigdy nie przychodziły same; niezmiennie towarzyszyła im stara przyjaciółka nostalgia, choć poza świadomością Pirkko pozostawała kwestia tego, z czym ów nostalgia była związana. Bo mogła chcieć przypomnieć jej o wszystkich scenach, w których przewijał się — nawet epizodycznie — deszcz taki jak ten. A tych, nawet z samym Bertramem było całkiem sporo.
    Wystarczyło tylko przymknąć na moment powieki, by umysł wykorzystał cały swój potencjał, zabierając ją w krótką podróż po wspomnieniach. Bo podskórnie czuła, że to nie był pierwszy raz, gdy Bertram rozpostarł ponad nimi bezpieczny parasol własnego odzienia wierzchniego. Robił to już kilkukrotnie, a w pamięci najwyraźniej zapisał się ten jeden raz, gdy ona miała lat dwanaście, on z kolei trzynaście. Był wtedy jeszcze chuderlawym, choć już zdradzającym pierwsze oznaki przyrzeczonego mu wysokiego wzrostu chłopcem i tamta chwila była chyba ostatnim razem, gdy byli sobie równi. A przynajmniej równi wzrostem. Zabłądzili wtedy między alejkami parku świątynnego na przedmieściach Midgardu, bo Pirkko-Liisa poprosiła go wcześniej, by pomógł jej zebrać jakieś liście, po latach nie pamięta już jakie, ale z pewnością takie, które znaleźć można było tylko tam. Oczywiście w swej dziecięcej butności zignorowała wcześniejszą poradę matki, by wziąć ze sobą coś nieprzemakalnego, bo zapowiada się na popołudniową ulewę. Pamięta, jak ciągnęła wiecznie niechętnego Bertrama za rękaw wściekle żółtego swetra (zawsze jej się podobał; może przez dziwny kontrast między wyrazistym kolorem i unikającym uwagi właścicielem?), jak mówiła mu daj spokój, Bertie, uporamy się szybko i na pewno nic nas nie złapie, co dwie głowy to nie jedna!
    Ale złapało. Oczywiście, że tak.
    Ludzie ich pokroju musieli szczególnie zasłużyć w oczach Norn, by te nagrodziły ich chociaż psim szczęściem.
    Wciąż pod powierzchnią marzeń, minionych chwil i kilku słabych impulsów uparcie przypominającego o sobie świata zewnętrznego, uniosła głowę. Do tej pory silnie przywarte do podłoża spojrzenie poszybowało w górę, na rozpostarty nad nią bezpieczny — jeszcze nieprzemakalny — baldachim płaszcza. Z lodowym błękitem tęczówek skupionych na materiale przestąpiła jeszcze kilka skrypiąco—zgrytających kroków, do czasu gdy zamrugała kilkukrotnie i uśmiechnęła się.
    Nagle. Szczerze. Szeroko.
    — Dziękuję, Bertramie — za co? Chyba sama nie wiedziała. Prawdopodobnie za całokształt ich znajomości, teraz przyjemnie zamknięty w kokonie złożonym z płaszcza, ich ciał, wspólnej przeszłości, teraźniejszego współistnienia i celów, do których osiągnięcia właśnie dążyli. Podobne rzewności nie zdarzały się jej szczególnie często, lecz dzisiejszy dzień był dniem ponadprzeciętnie osobliwym.
    Do tego stopnia, że nawet zgryźliwość opozycji Bertrama przeleciała jej teraz ponad głową. Zresztą, samo wcześniejsze nazwanie go pełnym imieniem, zamiast uwielbianego przez nią zwątpienia było wyraźnym gestem wyciągniętej do współpracy ręki, przejawem dobrej woli i zakopania toporka ich złośliwości. Tymczasowo i niezbyt głęboko, tak na wszelki wypadek!
    — Czyli niezbyt długo. Ale już nie marudź, od tego robią się zmarszczki.
    Pierwsza część wypowiedzi pokazywała jak na dłoni pokręcony światopogląd kobiety. Wydarzenia, które niemal cztery lata temu postawiły ją na skraju śmierci, pokazały jednocześnie, jak kruche jest ludzkie życie. Jej własne słabości były stopniowo akceptowane, choć nie przychodziło to łatwo. Wiedziała, że znajdowała się w grupie ryzyka przedwczesnego zgonu — jeżeli nie przez cielesną słabość, to przez własny, ośli upór i pracę, która (miała naprawdę szczerą i głęboką nadzieję) wróci na tory sprzed wypadku. Bertram natomiast wydawał się być na celowniku historii od samego początku. I o tyle, o ile zazwyczaj udawało mu się wyślizgiwać spomiędzy lepkich uścisków kłopotów, o tyle Pirkko miała pełną świadomość tego, jacy ludzie trafiają do Gleipniru i że najpierw atakowali, a dopiero potem zadawali pytania.
    — Ja ci dam cybatego renifera, głupolu! — krótki plask otwartej dłoni uderzającej z przejmującą niemal słabością w ramię Holsteina świadczył o całym wyrazie sfingowanej złości, której impuls w pierwszej kolejności poruszył jej ręką. Następujący po tym śmiech, wciąż bardziej gardłowy niż jakikolwiek inny, pokryty patyną czającej się gdzieś chrypki, musiał rozwiać nawet najgłupsze wątpliwości. Upomnienie pojawiło się wyłącznie dla zasady. Bo nie wypadało utwierdzać Bertrama w krzywdzących dla niego opiniach. Dobrze wiedziała, że gdy tylko chciał, potrafił zachować się odpowiednio i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem przeciętnego człowieka.
    Choć przeciętny w żadnym wypadku nie był.
    Nagłe wymsknięcie się spod bezpiecznego materiału pozostawiło Pirkko w sytuacji, w której materiał zsunął się nagle na jej głowę i oczy. Ustąpił kilka gwałtownych, wyraźnie zniecierpliwionych szarpnięć później, gdy w dalszym ciągu prąc przed siebie — kilka kroków na oślep — Pirkko rozłożyła materiał na powrót ponad swoją głową. Tym razem jednak za rusztowania robiły jej własne ramiona, a ona, zaciekawiona i zmartwiona w równych proporcjach, starała się zrównać z Bertramem.
    — Niezbyt pochlebna nazwa — mruknęła sama do siebie, bo w jej prostym umyśle "szkarłatyniec" przyrównany został niemal natychmiast do "szkarlatyny". Widok jaja w rękach Bertrama, w połączeniu z wyraźnym rozjaśnieniem jego lica okazał się być bodźcem silniejszym od prób dywagowania o tym, że w żadnym wypadku cyborgiem nie jest, zepchnął w niepamięć nawet wcześniejsze nieprzyjemne skojarzenia smoczo—chorobowe.
    Nim się spostrzegła, znalazła się na powrót obok mokrego, choć niewątpliwie szczęśliwego przyjaciela. Spróbowała nawet stanięcia na palcach, by zapewnić mu wygodniejsze schronienie pod jego własnym płaszczem, lecz ostrzegawcze skrzypnięcie mechanizmu i gorący prąd płynący od kolana w górę uda skutecznie przygwoździł ją do ziemi. W obliczu słodkiego smaku zwycięstwa nawet ta kropla dziegciu nie miała mocy złamania dobrego humoru.
    — Gratulacje, Bertie. A teraz zapraszam na celebrację!

    Bertram i Bezimienny z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.