:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg
2 posters
Bezimienny
13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:11
13.02.2001
Ktoś przypadkiem szepnął mu na ucho, że zna całkiem dobrego portrecistę i tak zaczęła się ta dziwna albo właściwie specyficzna znajomość. Jakiś daleki wujek był nawet zachwycony efektem końcowym obrazu, który miał go przedstawiać, a głos o tajemniczym artyście roznosił się pocztą pantoflową. Jak to się stało, że on i wspomniany malarz zaczęli się kolegować, długo by było opowiadać. W skrócie, krótkie spotkanie okazało się całkiem ciekawe i zamieniło się w kolejne. Łączył ich wspólny język, a właściwie zamiłowanie do piękna — tego martwego w postaci obrazów i tego żywego i rumianego — w postaci pięknych kobiet. Duet niemal idealny. On mógł na krótko przyjrzeć się dziełom w dwojakim rozumieniu. A najbardziej interesowały go te martwe obrazy, które czasem powstawały na jego oczach. Kupił nawet kilka obrazów, które mu się spodobały, tak dla własnej kolekcji.
Problem pojawił się wtedy, kiedy podczas jednego z rodzinnych obiadów przyszykowanych przez jego żonę (w trakcie jej grzecznego wyjścia w celu przypudrowania noska) jego brat zauważył nowe obrazy, a Filip wpuścił się niechcący w rozmowę nie tylko o sztuce, ale i o życiu. Pewnie twoja żona byłaby zadowolona z własnego portretu, zabrzmiała sugestia ze strony starszego Oldenburga. Był przecież swatką w tym związku i jego opiekunem. Choćby miał umrzeć, chciał żeby to małżeństwo przetrwało. Nie omieszkał przypomnieć, że Filip zbyt często przebywa wiele dni poza domem, że poszukiwania artefaktów oddalają go od rodziny i że nawet jeżeli jest w tym związku trochę na siłę, to nie powinien tego tak otwarcie pokazywać. Remedium na to było jedno: Dlaczego nie zapytasz swojego kolegi-artysty o to, żeby namalował portret żony? Od tego już nie było wyjścia.
I tak oto ten młodszy Oldenburg czekał w Galerii na Einara, z nadzieją, że ten mu pomoże. Może i jego brat miał rację. Nie miał już tyle możliwości na popełnianie błędów względem ojca. Mógł się z nim kłócić, ale rozczarowanie jego ulubionej synowej byłoby ogromnym foux pas. Co on to kiedyś mówił? Że jest w lepszej pozycji od brata? Może tylko trochę. Wzdychał i chwytał się za czoło rozmyślając jak bardzo dusił się w tym związku i jak bardzo krzywdził niewinną damę. A może powinien jej powiedzieć, że jest kobieciarzem? Może by go zrozumiała? Może powinien jej powiedzieć, że jeżeli już skończyła z nim w związku to powinna czuć się tak, jakby prawie w nim nie była? Dobra mina przed rodzicami i rodziną, a potem niech oboje robią co tylko im się podoba kiedy nikt nie widzi za nocy?
— Einarze, ratuj mnie, jak tylko znasz i potrafisz, na miłość Frigg — rzucił wyraźnie błagalnym tonem w stronę zbliżającego się do niego mężczyzny. Wygląd na zmęczonego swoim życiem. — Przeklinam twoje obrazy i dzień, w którym kiedykolwiek cokolwiek od ciebie kupiłem — dodał rzucając klątwy w jego strony tak, jak gdyby rzucał najpiękniejsze powitanie, a wytłumaczenie miało przyjść pewnie niedługo. — Idziemy na piwo, jeżeli masz wobec mnie choć odrobinę litości.
Einar Halvorsen
Re: 13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:11
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nad jego głową, nad krętym językiem ulic, wyciętym pośród budynków - niebo przybrało blady, niezdrowy odcień błękitu. Obłoki, jak wiotka wata, przykryły niedbale płótno rozpiętej tkanki sklepienia, światło, równie pobladłe, okrzepłe pod pieczą zimy, spływało na wizję miasta, na dumne bryły budynków, na wieże, wymierzone jak chude, oskarżycielskie palce w pochmurną, posępną szarość.
Przyjął treść zaproszenia; wędrował tłoczną arterią Starego Miasta, zmierzając w stronę galerii Oldenburgów. To dość zabawne - rozważał za każdym razem bez grozy spłoszonej troski - gdy z innym, ludzkim istnieniem łączy cię niestabilność. Chaos był punktem wspólnym na mapie jego oraz Filipa Oldenburga, chaos dopełniał każdy, tłoczony w ich płuca oddech; chaos rąk, chaos muśnięć i nieład przyległych do skóry pocałunków. W przeciwieństwie do niego nie musiał jednak zabiegać o rzeczywistą renomę, nie dbał, gdy wypływały okrzyki różnych skandali, choć równocześnie próbował, w miarę swych możliwości, trzymać prywatność szczelnie na zaciśniętej smyczy. Nie chciał przenigdy słynąć z przelotnych, burzliwych znajomości; nie szczycił się podbojami, świadomy zdradliwej aury trującej każdą, podatną czarę umysłu; troszczył się przede wszystkim o powstające dzieła, o ścieżkę swojej kariery, o próby, aby mógł zostać powszechnie zapamiętany. Sztuka była zbawienna; kiedy malował, czuł się kimś - czymś? - znacznie więcej, niż tylko podłym demonem, kryjącym się przed osądem i spojrzeniami innych.
Teatralne powitanie przyjaciela skwitował najpierw uśmiechem; kąciki ust lekko drgnęły, unosząc się niczym tarcza na ciosy przeróżnych przekleństw. Czym sobie teraz zasłużył? Przyjrzał się mu, uważnie, niemal badawczo; przyjrzał się człowiekowi, który odgrywał swoją, podszytą tragizmem rolę. W spojrzeniu coś krótko błysło - czy była to pewność siebie? - z pewnością nie zawahanie, z pewnością nie oburzenie, z pewnością czysta serdeczność.
- Na litość trzeba zasłużyć - uśmiech przeszedł natychmiast metamorfozę, wargi wygięły się, tworząc krnąbrny, prowokacyjny wyraz. - Mogę ci ofiarować jedynie swoją ciekawość - dodał wspaniałomyślnie. Niepokój i przemęczenie ścierały się z niezachwianą, wprost rześką, jasną radością; wychodził jemu naprzeciw, beztroski jak rozpieszczony, przejęty zabawą chłopiec. Dziś bawił się w zgadywanie; próbował właśnie rozwikłać, co kierowało rozmówcą, co było rdzeniem przyczyny, który poruszał całym, obecnym korowodem zachowania. Najlepiej zapytać wprost.
- Co się stało? Wyglądasz na strapionego - zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem. Na propozycję nie odparł mu bezpośrednio; wiedział, że za nim pójdzie, by ogrzać od trunku język, pozwolić popłynąć słowom, wiedział, że go wysłucha. Był w pełni gotów do drogi, podobnie jak był gotowy do dalszych rzędów wyjaśnień. Na razie wiedział niewiele; poza najprostszym faktem, że kupno jego obrazów zesłało cienie przekleństwa; czym jednak była niedola, na którą się zaczął skarżyć?
Przyjął treść zaproszenia; wędrował tłoczną arterią Starego Miasta, zmierzając w stronę galerii Oldenburgów. To dość zabawne - rozważał za każdym razem bez grozy spłoszonej troski - gdy z innym, ludzkim istnieniem łączy cię niestabilność. Chaos był punktem wspólnym na mapie jego oraz Filipa Oldenburga, chaos dopełniał każdy, tłoczony w ich płuca oddech; chaos rąk, chaos muśnięć i nieład przyległych do skóry pocałunków. W przeciwieństwie do niego nie musiał jednak zabiegać o rzeczywistą renomę, nie dbał, gdy wypływały okrzyki różnych skandali, choć równocześnie próbował, w miarę swych możliwości, trzymać prywatność szczelnie na zaciśniętej smyczy. Nie chciał przenigdy słynąć z przelotnych, burzliwych znajomości; nie szczycił się podbojami, świadomy zdradliwej aury trującej każdą, podatną czarę umysłu; troszczył się przede wszystkim o powstające dzieła, o ścieżkę swojej kariery, o próby, aby mógł zostać powszechnie zapamiętany. Sztuka była zbawienna; kiedy malował, czuł się kimś - czymś? - znacznie więcej, niż tylko podłym demonem, kryjącym się przed osądem i spojrzeniami innych.
Teatralne powitanie przyjaciela skwitował najpierw uśmiechem; kąciki ust lekko drgnęły, unosząc się niczym tarcza na ciosy przeróżnych przekleństw. Czym sobie teraz zasłużył? Przyjrzał się mu, uważnie, niemal badawczo; przyjrzał się człowiekowi, który odgrywał swoją, podszytą tragizmem rolę. W spojrzeniu coś krótko błysło - czy była to pewność siebie? - z pewnością nie zawahanie, z pewnością nie oburzenie, z pewnością czysta serdeczność.
- Na litość trzeba zasłużyć - uśmiech przeszedł natychmiast metamorfozę, wargi wygięły się, tworząc krnąbrny, prowokacyjny wyraz. - Mogę ci ofiarować jedynie swoją ciekawość - dodał wspaniałomyślnie. Niepokój i przemęczenie ścierały się z niezachwianą, wprost rześką, jasną radością; wychodził jemu naprzeciw, beztroski jak rozpieszczony, przejęty zabawą chłopiec. Dziś bawił się w zgadywanie; próbował właśnie rozwikłać, co kierowało rozmówcą, co było rdzeniem przyczyny, który poruszał całym, obecnym korowodem zachowania. Najlepiej zapytać wprost.
- Co się stało? Wyglądasz na strapionego - zapytał z nieukrywanym zainteresowaniem. Na propozycję nie odparł mu bezpośrednio; wiedział, że za nim pójdzie, by ogrzać od trunku język, pozwolić popłynąć słowom, wiedział, że go wysłucha. Był w pełni gotów do drogi, podobnie jak był gotowy do dalszych rzędów wyjaśnień. Na razie wiedział niewiele; poza najprostszym faktem, że kupno jego obrazów zesłało cienie przekleństwa; czym jednak była niedola, na którą się zaczął skarżyć?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:11
Gdy tylko usłyszał odpowiedź na swoje (trochę niezachowalne) powitanie, na jego czole pojawiło się kilka zmarszczek. Wyraz skonsternowania i drobnego zaskoczenia. Chociaż jakiej właściwie innej odpowiedzi powinien oczekiwać? Sam zaczął rozmowę w podobnym tonie. Oblizał usta zastanawiając się nad odpowiedzią. Na litość trzeba zasłużyć, powtarzał sobie w głowie. Nabrał powietrza, podrapał się po tyle głowy. Powinien się nauczyć kontrolować swoje zachowanie. A może i nie? Z odrobinę nadętymi polikami obserwował kilka sekund swojego kompana i w końcu ciężko odetchnął.
Gdyby nie ta cała aura, która otaczała Einara, pewnie by go teatralnie udusił. Nie na poważnie, ale przynajmniej, żeby ten zrozumiał tragedię jego sytuacji zanim jeszcze w ogóle ją objaśnił. Ale jak to zrobić, kiedy miał do czynienia z demonem? I to z takim, który wydawał mu się całkiem sympatyczny, bo był jego bratnią duszą, a w dodatku artystą. A artystów powinno się traktować zupełnie inaczej niż drugie osoby.
No i udawanie dobrego męża, którym nie był, zwyczajnie go dusiło i sprawiało, że zachowywał się jak nie-on. Nie mógł się też sprzeciwić bratu, który wymagał od niego bycia dobrym mężem, choćby na niby. Miałby powiedzieć nie bratu?
Przymrużył ponownie oczy, próbując przy tym skupić się nad jasną i krótką odpowiedzią. Nie było sensu wyjaśniać wszystkiego.
— Widzisz… — zaczął, dając sobie w ten sposób tych kilka dodatkowych sekund na dobranie słów. — Pamiętasz kiedy kupiłem od ciebie kilka obrazów? Powiesiłem je u siebie w domu. — Czy to brzmiało jakby chciał go obwinić za całe nieszczęście? Oby nie. — Pech chciał, że jak dobra kochająca się rodzina — to jest on i żona z którą był na siłę — przyjęliśmy mojego brata na obiad… w trakcie którego zrobiłem, jak mi się teraz wydaje, głupotę, bo pokazałem mu te obrazy. I teraz, żeby nie wyszło, że jestem okropnym mężem, zasugerował mi, że byłoby dobrze, gdybym podarował swojej żonie prezent. Na rocznicę ślubu — wyrzucił z siebie w końcu. Widać było, że nie był zadowolony z tej idei. Właściwie, nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że miał wrażenie, że jego żona może być całkiem świadoma tego, że to małżeństwo było na siłę. I znowu wracała kwestia szczerości. Nie chciał jej oszukiwać. Cenił ją sobie jako osobę. Miała przecież uczucia. Pytał więc siebie czy takie zachowanie nie oznaczałoby z kolei, że zwyczajnie ją obraża.
Wskazał dłonią, żeby wrócili do środka. Potrzebował zabrać swoje rzeczy i kilka książek, które miał w tym tygodniu przeczytać. Czy dobrze zrobił zaczynając ich spotkanie od przekleństw? Powiedział te słowa w złości. Podrapał się po podbródku.
— Wybacz — wybąkał trochę zawstydzony swoim wcześniejszym zachowaniem, ale nie tylko. Z całej historii wynikało przecież to, że oczekiwał, że teraz Einar powinien namalować dla niego obraz. — Ale to takie banalne. Zrobić portret.
Gdyby nie ta cała aura, która otaczała Einara, pewnie by go teatralnie udusił. Nie na poważnie, ale przynajmniej, żeby ten zrozumiał tragedię jego sytuacji zanim jeszcze w ogóle ją objaśnił. Ale jak to zrobić, kiedy miał do czynienia z demonem? I to z takim, który wydawał mu się całkiem sympatyczny, bo był jego bratnią duszą, a w dodatku artystą. A artystów powinno się traktować zupełnie inaczej niż drugie osoby.
No i udawanie dobrego męża, którym nie był, zwyczajnie go dusiło i sprawiało, że zachowywał się jak nie-on. Nie mógł się też sprzeciwić bratu, który wymagał od niego bycia dobrym mężem, choćby na niby. Miałby powiedzieć nie bratu?
Przymrużył ponownie oczy, próbując przy tym skupić się nad jasną i krótką odpowiedzią. Nie było sensu wyjaśniać wszystkiego.
— Widzisz… — zaczął, dając sobie w ten sposób tych kilka dodatkowych sekund na dobranie słów. — Pamiętasz kiedy kupiłem od ciebie kilka obrazów? Powiesiłem je u siebie w domu. — Czy to brzmiało jakby chciał go obwinić za całe nieszczęście? Oby nie. — Pech chciał, że jak dobra kochająca się rodzina — to jest on i żona z którą był na siłę — przyjęliśmy mojego brata na obiad… w trakcie którego zrobiłem, jak mi się teraz wydaje, głupotę, bo pokazałem mu te obrazy. I teraz, żeby nie wyszło, że jestem okropnym mężem, zasugerował mi, że byłoby dobrze, gdybym podarował swojej żonie prezent. Na rocznicę ślubu — wyrzucił z siebie w końcu. Widać było, że nie był zadowolony z tej idei. Właściwie, nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że miał wrażenie, że jego żona może być całkiem świadoma tego, że to małżeństwo było na siłę. I znowu wracała kwestia szczerości. Nie chciał jej oszukiwać. Cenił ją sobie jako osobę. Miała przecież uczucia. Pytał więc siebie czy takie zachowanie nie oznaczałoby z kolei, że zwyczajnie ją obraża.
Wskazał dłonią, żeby wrócili do środka. Potrzebował zabrać swoje rzeczy i kilka książek, które miał w tym tygodniu przeczytać. Czy dobrze zrobił zaczynając ich spotkanie od przekleństw? Powiedział te słowa w złości. Podrapał się po podbródku.
— Wybacz — wybąkał trochę zawstydzony swoim wcześniejszym zachowaniem, ale nie tylko. Z całej historii wynikało przecież to, że oczekiwał, że teraz Einar powinien namalować dla niego obraz. — Ale to takie banalne. Zrobić portret.
Einar Halvorsen
Re: 13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:11
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Sztuka oddaje życie - a może życie podstępnie oddaje sztukę? Granica jest zawsze płynnym, zamglonym pasmem ciągnącej się niczym senny, przyziemny obłok porannej, bladej wilgoci. Wielu ludzi - wszyscy, bez żadnego wyjątku? - tworzyło własne gabloty, własne, niezwykle skromne lub pompatyczne muzea, pod których fasadą gmachów kryły się rozłożyste podziemia lęków, zmurszałe, liczne sekrety, poczwarne owoce grzechów. Na ekspozycjach widzianych oczami tłumu wyłaniał się idealny, godny zazdrości obraz - stateczne, zgrane rodziny, radość, w której unoszą się, podrygując, kąciki plastycznych ust. W głębiach mieszkań i w głębiach samych umysłów, całość mogła przybierać zupełnie odmienny obraz. Na galdrach, należących do hermetycznej społeczności klanów, ciążyły dodatkowe obowiązki, związane z godnym reprezentowaniem rodziny i przedłużaniem dziedzictwa. W ich świecie, małżeństwo wyjątkowo urastało do rangi niemal transakcji, tworzącej wystawny sojusz pomiędzy dwoma nazwiskami. Ten świat nie należał do niego; wpatrywał się jednak pilnie i śledził jego perypetie z niezmienną, ciągłą uwagą. Rozumiał; sam, od początku był niewolnikiem zasad, choć najzupełniej innych, związanych z jarzmem nieludzkiego pochodzenia.
- Banalne? - powtórzył z uszczypliwością słowo, godząc przy tym spojrzeniem. Na kręgach jego tęczówek błysnęło kilka refleksów; powstrzymał się, aby właśnie nie parsknąć przykrótkim śmiechem. Och, wiedział, że to nie było naumyślne, ale mógłby wywołać burzę w szklance wody lub w samych trzewiach lokalu!
- Ciesz się, że nie znajdujesz się teraz w innym towarzystwie, przyjacielu - wspomniał wprost odruchowo towarzystwo goszczące przede wszystkim w Zaułku Skaldów i innych, podobnych gatunkiem miejsc. Nazwanie przygotowania portretu ba-nal-nym spotkałoby się tam z niesłychaną, zwichrzoną grozą poruszenia; w istocie, w powstawaniu portretu banalny był tylko pozór, linie, wijące się początkowym wężowiskiem grafitu przykrytym woalem farb, jeśli banalnym miało być znacznie więcej - obraz został po prostu niewłaściwie wykonany i nie wartował nawet złamanego talara.
- Dlaczego portret, który miałbyś zamówić, budzi w tobie podobne - poszukał odpowiedniego słowa - ...niejasne odczucia? - zapytał nagle; nawet, jeśli miał podejrzenia, pragnął usłyszeć odpowiedź, jaka wychyli się spomiędzy ust mężczyzny - który, wygląda na to, ukończył przyszykowanie się do wyjścia. Pojmował i nie pojmował natury jego problemów, bez względu na wszystko inne, na obraz lub jego brak, musiał wypełniać pewne, narzucone mu normy. Miał obowiązek podczas uroczystości pokazywać się w towarzystwie małżonki i tworzyć wspaniałą wizję, choćby tkaną jedynie z pomocą włókien iluzji. Wszystko, co robił skrycie, co nie stawało się dostępne gawiedzi, wisiało tylko na pastwę szczęk jego stworów sumienia.
- Domyślam się, że nie jest to kwestia ceny - dodał; talarów miał pod dostatkiem, a na dodatek wiedział, że nie zażąda od niego groteskowej, horrendalnej opłaty. Zatrzymał się - w oczekiwaniu na upragnioną odpowiedź.
- Banalne? - powtórzył z uszczypliwością słowo, godząc przy tym spojrzeniem. Na kręgach jego tęczówek błysnęło kilka refleksów; powstrzymał się, aby właśnie nie parsknąć przykrótkim śmiechem. Och, wiedział, że to nie było naumyślne, ale mógłby wywołać burzę w szklance wody lub w samych trzewiach lokalu!
- Ciesz się, że nie znajdujesz się teraz w innym towarzystwie, przyjacielu - wspomniał wprost odruchowo towarzystwo goszczące przede wszystkim w Zaułku Skaldów i innych, podobnych gatunkiem miejsc. Nazwanie przygotowania portretu ba-nal-nym spotkałoby się tam z niesłychaną, zwichrzoną grozą poruszenia; w istocie, w powstawaniu portretu banalny był tylko pozór, linie, wijące się początkowym wężowiskiem grafitu przykrytym woalem farb, jeśli banalnym miało być znacznie więcej - obraz został po prostu niewłaściwie wykonany i nie wartował nawet złamanego talara.
- Dlaczego portret, który miałbyś zamówić, budzi w tobie podobne - poszukał odpowiedniego słowa - ...niejasne odczucia? - zapytał nagle; nawet, jeśli miał podejrzenia, pragnął usłyszeć odpowiedź, jaka wychyli się spomiędzy ust mężczyzny - który, wygląda na to, ukończył przyszykowanie się do wyjścia. Pojmował i nie pojmował natury jego problemów, bez względu na wszystko inne, na obraz lub jego brak, musiał wypełniać pewne, narzucone mu normy. Miał obowiązek podczas uroczystości pokazywać się w towarzystwie małżonki i tworzyć wspaniałą wizję, choćby tkaną jedynie z pomocą włókien iluzji. Wszystko, co robił skrycie, co nie stawało się dostępne gawiedzi, wisiało tylko na pastwę szczęk jego stworów sumienia.
- Domyślam się, że nie jest to kwestia ceny - dodał; talarów miał pod dostatkiem, a na dodatek wiedział, że nie zażąda od niego groteskowej, horrendalnej opłaty. Zatrzymał się - w oczekiwaniu na upragnioną odpowiedź.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:12
To był zły dobór słów. Zrozumiał to, kiedy zobaczył reakcję swojego towarzysza i wyczuł jego niezadowolenie w głosie. Och, Filipie, Filipie, ty niezdarnicze. Powinien wytłumaczyć, że nie chodziło o sztukę samą po siebie, tylko o prezent. Albo najlepiej, po prostu powinien powstrzymać się od tego typu komentarzy przy kimś kto był artystą.
Nie mówił tego ze złym zamiarem. Ze wszystkich pomysłów jego brat wymyślił obraz i to dlatego, że widział inne obrazy w domu. To był leniwy pomysł. Portrety rodzinne wśród klanów takich jak Oldenburgowie wydawały mu się strasznie… utarte. Poza tym nie wiedział jak pani Oldenburg miała zareagować na taki prezent. I ona lubiła sztukę, ale jednym było oglądanie swojej twarzy na płótnie, a drugim oglądanie różnych scen. Chociaż nie kochał jej tak jak to robili zakochani mężowie, bo takim nie był, a ten związek był dosłownie przykładem partnerstwa dwóch klanów i pretekstem do zakończenia głupich komentarzy jego ojca, to jego żona zasługiwała na coś specjalnego w zamian za mękę jaką przeżywała w tym jakże przeklętym związku… Nie miał jednak lepszego pomysłu, a presja ze strony starszego brata była odczuwalna jak oparzenie co najmniej drugiego stopnia. I to chyba właśnie dlatego mimo braku lepszego pomysłu zwrócił się do Einara z prośbą o pomoc.
Teraz wpakował się w jeszcze gorszą sytuację. A może i nie? Jeszcze nie miał pojęcia. Nie chciał, żeby Einar czuł się obrażony lub urażony. Wierzył w to, że on spróbowałby zamienić ten banalny pomysł w coś niebanalnego. Pod warunkiem, że w ogóle podjąłby się takiego zadania. Nabrał powietrza. Czy to wyglądało jakby właśnie planował uniknąć werbalnego zlinczowania?
— Czekaj, czekaj — zaczął szybko, machając przy tym rękoma w powietrzu i czerwieniąc się ze wstydu. — Nie to miałem na myśli — próbował się tłumaczyć. — Uch… — próbował znaleźć jakieś słowa. — Mój brat jest tradycjonalistą, więc zapewne jego idea pomysłu dotyczyła sztywnej pozy, delikatnego uśmiechu… — westchnął. — Utarty, poważny styl — który przypominał mu ten z encyklopedii. — Nie mam nic przeciwko temu, ale nie chciałbym, żeby moja żona wyglądała jak na obrazie, który miałby posłużyć jakiemuś podręcznikowi za sto lat.
Obraz rzeczywiście budził w nim niejasne odczucia. Pozostawała też kwestia tego, że małżonka mogłaby odczytać takie zachowanie w sposób, którego zwyczajnie nie oczekiwał. Nie była głupia. Na pewno słyszała lub domyślała się, że Filip miał swoje… momenty. A i on nie udawał świętego. Choć skrywał swoją rozwiązłą stronę, to jednak starał się być na tyle, na ile to w ogóle mogło być możliwe, być otwartym. Ciężko mu było opisać to, co odczuwał. Danie portretu jako prezent było dla niego wyjątkowo kłamliwym prezentem. I mogło dawać fałszywe nadzieje… o ile na takie w ogóle liczyła pani Oldenburg.
— Musiałbym się upić, żeby to wytłumaczyć — stwierdził, sprawdzając jeszcze raz czy wziął ze sobą odpowiednią literaturę. Z tym, że przy kimś takim jak Einar nie potrzebował alkoholu, żeby się wygadać. Prawdopodobnie. — Nie jest to kwestia ceny — powtórzył za swoim towarzyszem. — Byleby tylko nie był nudny jak portrety polityków.
Nie mówił tego ze złym zamiarem. Ze wszystkich pomysłów jego brat wymyślił obraz i to dlatego, że widział inne obrazy w domu. To był leniwy pomysł. Portrety rodzinne wśród klanów takich jak Oldenburgowie wydawały mu się strasznie… utarte. Poza tym nie wiedział jak pani Oldenburg miała zareagować na taki prezent. I ona lubiła sztukę, ale jednym było oglądanie swojej twarzy na płótnie, a drugim oglądanie różnych scen. Chociaż nie kochał jej tak jak to robili zakochani mężowie, bo takim nie był, a ten związek był dosłownie przykładem partnerstwa dwóch klanów i pretekstem do zakończenia głupich komentarzy jego ojca, to jego żona zasługiwała na coś specjalnego w zamian za mękę jaką przeżywała w tym jakże przeklętym związku… Nie miał jednak lepszego pomysłu, a presja ze strony starszego brata była odczuwalna jak oparzenie co najmniej drugiego stopnia. I to chyba właśnie dlatego mimo braku lepszego pomysłu zwrócił się do Einara z prośbą o pomoc.
Teraz wpakował się w jeszcze gorszą sytuację. A może i nie? Jeszcze nie miał pojęcia. Nie chciał, żeby Einar czuł się obrażony lub urażony. Wierzył w to, że on spróbowałby zamienić ten banalny pomysł w coś niebanalnego. Pod warunkiem, że w ogóle podjąłby się takiego zadania. Nabrał powietrza. Czy to wyglądało jakby właśnie planował uniknąć werbalnego zlinczowania?
— Czekaj, czekaj — zaczął szybko, machając przy tym rękoma w powietrzu i czerwieniąc się ze wstydu. — Nie to miałem na myśli — próbował się tłumaczyć. — Uch… — próbował znaleźć jakieś słowa. — Mój brat jest tradycjonalistą, więc zapewne jego idea pomysłu dotyczyła sztywnej pozy, delikatnego uśmiechu… — westchnął. — Utarty, poważny styl — który przypominał mu ten z encyklopedii. — Nie mam nic przeciwko temu, ale nie chciałbym, żeby moja żona wyglądała jak na obrazie, który miałby posłużyć jakiemuś podręcznikowi za sto lat.
Obraz rzeczywiście budził w nim niejasne odczucia. Pozostawała też kwestia tego, że małżonka mogłaby odczytać takie zachowanie w sposób, którego zwyczajnie nie oczekiwał. Nie była głupia. Na pewno słyszała lub domyślała się, że Filip miał swoje… momenty. A i on nie udawał świętego. Choć skrywał swoją rozwiązłą stronę, to jednak starał się być na tyle, na ile to w ogóle mogło być możliwe, być otwartym. Ciężko mu było opisać to, co odczuwał. Danie portretu jako prezent było dla niego wyjątkowo kłamliwym prezentem. I mogło dawać fałszywe nadzieje… o ile na takie w ogóle liczyła pani Oldenburg.
— Musiałbym się upić, żeby to wytłumaczyć — stwierdził, sprawdzając jeszcze raz czy wziął ze sobą odpowiednią literaturę. Z tym, że przy kimś takim jak Einar nie potrzebował alkoholu, żeby się wygadać. Prawdopodobnie. — Nie jest to kwestia ceny — powtórzył za swoim towarzyszem. — Byleby tylko nie był nudny jak portrety polityków.
Einar Halvorsen
Re: 13.02.2001 – Taras – E. Halvorsen & Bezimienny: F. Oldenburg Nie 26 Lis - 21:12
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Rozbawił go - nawet, gdy nie powinien - niepokój, pomieszkujący na liniach fizjonomii przyjaciela, kaskada prób sprostowania, zupełnie zbędna, gdy przecież go nie uraził i nie rozniecił żadnej, palącej pod skórą złości. Kierowała nim zwykła, niewinna uszczypliwość - miał dystans do swojej pracy i nie uważał jej za ceremonię godną panteonu nordyckich bóstw, których ponadto sam nie darzył najmniejszym, choć wątłym cieniem sympatii. Malarstwo było potrzebą, której nie umiał wyprzeć - malowałby regularnie nawet, gdyby podobna czynność nie była źródłem czerpania dobra zarobku, malował początkowo niezgrabną, uczącą się dłonią dziecka, stając się niemal zaskakująco wiernym temu aspektowi, tak odmiennie od innych, chwiejących się dziedzin życia. Jego życiowa pasja tworzyła jedną, jedyną ostoję stabilności, oazę w grząskich połaciach piachu garbiących się karków wydm. Wiedział, że nie jest święty - i nie próbował, podobnie, wypierać swej reputacji, skazy, która wyrosła na obwolucie skóry jak wielkie, pąsowe znamię, gorące niczym uczynki, na których go przyłapano. Przeciwnie do przyjaciela, odpowiadał za siebie, ciężar jego nazwiska był lekki i nieznaczący, łaskocząc ledwie podporę wątłej oprawy ramion. Nie dźwigał brzemienia klanu i nie miał żadnych, najmniejszych zobowiązań wobec krewnych, nie musiał wkraczać w małżeństwo z powodu polityki rodów dążącej do wzbogacania sojuszy. Nie sądził, by kiedykolwiek zazdrościł przedstawicielom najbardziej dumnych rodzin, nawet, kiedy brak krewnych wypalał w nim głodną dziurę, drażniący, pęknięty wrzód - marzył o gronie ciotek, wujów, kuzynów i przede wszystkim o rodzicach i rodzeństwie, ale jego marzenia były jałową ziemią niezdolną, by wydać plon. Zostawał tylko wnikliwy i gorzki smak, wędrujący w ustach, jedynie gorycz, nic więcej, drażniąca korzeń języka oraz dach podniebienia, gorycz bezwzględnej prawdy.
- Namaluję ją - podsumował jedynie, tak, aby całość rozmowy stała się odpowiednio przejrzysta. Domyślał się, że sercem przyjaciela szarpią różne rozterki, nawet, jeśli uważał, że najzupełniej niepotrzebne - nie chciał obecnie drążyć podobnych kwestii, dopóki razem nie dopną formalności. Alkohol, prędzej czy później, uderzy prosto w ich żyły.
- Nie mogę, co oczywiste, zakładać twojej opinii o ukończonym portrecie - wyjaśnił - ale wiesz, że dołożę starań, byś nie był rozczarowany - nie miał zamiaru zapewniać Filipa, że portret bez wątpienia przypadnie mu do gustu. Tworząc kompozycje ostygłe na lnianych płótnach, nigdy nie śmiał narzucać opinii swoim odbiorcom - z tego powodu na wernisażach trzymał się na uboczu, nie chcąc, by jego aura przyćmiła zdrowy rozsądek oraz możliwość autentycznego obcowania z wystawionymi dziełami.
- Skontaktuję się z wami listownie i wybierzemy najdogodniejszy termin - zakończył, licząc, że dzięki temu uda mu się zakończyć suchy, chociaż niezbędny proceder. Filip powinien być przekonany, że nie odmówi mu żadnego zlecenia; w dużej mierze ze względu na najzwyklejszą sympatię, ugruntowaną, wzmocnioną - razem z upływem lat.
Einar i Bezimienny z tematu
- Namaluję ją - podsumował jedynie, tak, aby całość rozmowy stała się odpowiednio przejrzysta. Domyślał się, że sercem przyjaciela szarpią różne rozterki, nawet, jeśli uważał, że najzupełniej niepotrzebne - nie chciał obecnie drążyć podobnych kwestii, dopóki razem nie dopną formalności. Alkohol, prędzej czy później, uderzy prosto w ich żyły.
- Nie mogę, co oczywiste, zakładać twojej opinii o ukończonym portrecie - wyjaśnił - ale wiesz, że dołożę starań, byś nie był rozczarowany - nie miał zamiaru zapewniać Filipa, że portret bez wątpienia przypadnie mu do gustu. Tworząc kompozycje ostygłe na lnianych płótnach, nigdy nie śmiał narzucać opinii swoim odbiorcom - z tego powodu na wernisażach trzymał się na uboczu, nie chcąc, by jego aura przyćmiła zdrowy rozsądek oraz możliwość autentycznego obcowania z wystawionymi dziełami.
- Skontaktuję się z wami listownie i wybierzemy najdogodniejszy termin - zakończył, licząc, że dzięki temu uda mu się zakończyć suchy, chociaż niezbędny proceder. Filip powinien być przekonany, że nie odmówi mu żadnego zlecenia; w dużej mierze ze względu na najzwyklejszą sympatię, ugruntowaną, wzmocnioną - razem z upływem lat.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?