:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg
2 posters
Bezimienny
28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:01
28.09.2000
Poranek nadszedł nagle, jak gdyby serce zatrwożone lękiem zapałało jawną chęcią do wyjścia wśród ludzi. Chciała rozkoszować się obecnością innych, mimo że od powrotu wolała zaszywać się pośród malowidłami i florą, która drzemała w zimowym ogrodzie.
Dzisiaj było jednak inaczej. Westberg wypełniona była pasją i chęcią zakosztowania normalności. Łudziła się, że zapomni na moment o problemach, które zmąciły jej spokój, a im dłużej to trwało, tym mocniej gubiła się w meandrach własnych myśli. Rdzawe pukle okalały upstrzoną piegami buzie, zaś czerń sukienki i płaszcza kontrastowała z bladością skóry.
Wydawała się być chora, mimo iż daleko było jej do osłabienia.
Ruszyła wolnym krokiem przed siebie, patrząc na otaczający świat, który zatrzymał się w pogoni za kolejnym, ekscytującym zdarzeniem. Ona sama była zszokowana własną śmiałością, bowiem to ona pchała Lailę w odmęty poznawania otoczenia. Obserwowała mijanych ludzi, czując cudaczną radość i potrzebę wędrowania dalej i dalej, jakby nic nie stało na drodze do znalezienia szczęścia, o którym zdołała zapomnieć.
Mijała kolejne tunele uliczek, aż na jednej spotkała mężczyznę, na którego natrafiła niemal przypadkiem. Była zaskoczona tym zbiegiem okoliczności, ale zapałała niezrozumiałym uczuciem względem niego i pchnięta przez samych Bogów, postanowiła ofiarować mu odrobinę czasu, który w swej rozciągliwości jest ledwie mrzonką, po jaką należy sięgać zawsze, gdy zacznie jej brakować.
Ruszyła wolnym krokiem w stronę niegdyś poznanego wybawcy, bo to on jawił się jako jedna z największych zagadek.
Była niemalże pewna, że miał ponownie pojawić się w jej życiu, toteż śmiałość uderzyła w nią z impetem. Czyżby to urok, a może zwykła ciekawość?
- Przepraszam… – powiedziała z rozkosznym uśmiechem, który rozpromieniał twarz. Spoglądała na niego, zaciekawiona i pełna życzliwości, bo czuła jakby była jego dłużniczką. - Samotny spacer? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – ton Westberg był spokojny, przenikał nutą jawnej chęci, w której tliła się nadzieja, że nie odmówi, a także znajdą się z dala od gapiów.
Jeszcze trochę i uzna, że podczas ich pierwszego spotkania zdołała się w nim zakochać…
…A jeśli była to p r a w d a?
Ivar Soelberg
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Świt zaskoczył go, gdy ślęczał nad papierami, która to noc, który to dzień, gdy spycha sen na drugi plan pracy, oddając pole? Czy organizm poradzi sobie z takim obciążeniem? Pytania i wątpliwości, były zgubą Soelberga. Ten zdawać by się mogło wiecznie pogrążony w zadumie, wręcz zahaczającej o powagę, czy jak to niektórzy w biurze lubili podkreślać, obojętność na sprawy małostkowe i nieistotne dla niego personalnie. Prawda kryła się pośrodku, bowiem Wysłannik potrafił słuchać i przejawiać zainteresowanie rozmową oraz rozmówcą, lecz nie każdego rzecz jasna, takim przywilejem rad był uraczyć. Jego myśli od dwóch miesięcy krążyły po torach, jakich normalny człowiek unika za wszelką cenę. Niestety praca, której poświęcił zdrowie, młodość, a może i nawet życie wymagała zaangażowania, a przy tym, była kapryśna i zaborcza. Co w efekcie skutkowało zarwanymi nockami i wieloma, wieloma innymi, niezbyt miłymi przeżyciami, jakich przytaczanie z rana podarujemy sobie, bo ani to miłe, ani zdrowe, a kawa stygnie.
Czerń płaszcza kontrastowała z bielą koszuli – idealnie wyprasowana i wkomponowana w obrazek mężczyzny ubranego, jak zwykle zbyt oficjalnie, zbyt elegancko, ale to był jego znak rozpoznawczy, jego wizytówka.
Wyszedł z mieszkania przed bratem, a to raczej sporadycznie się przytrafiało. Zostawiając za sobą nikłą woń subtelnych męskich perfum, zapach kawy i tostów, które przygotował, a którymi delikatnie mówiąc, wzgardził, gdyż zjadł jedynie połowę porcji. Bardziej niż na jedzeniu skupiał swą uwagę, na nieśmiało przebijających się przez zasłonę chmur promieniom słońca, w jasnej ich poświacie kuchnia zdawała się tonąć, ot magiczny obrazek, tak pozornie zwyczajny, a zachwycał zmęczony umysł.
Midgard tętnił życiem od samego rana. Garstki mijanych ludzi, były tylko cieniami, które nic przecież nie znaczyły, ich głosy, twarze ginęły w dźwiękach miasta i jego obrazach. Za każdym rogiem, uliczką i zakątkiem, jaki pokonał, napotykał inne dusze, te zbudzone równie jak on promieniami świtu, ale i takie, co jeszcze balansowały na granicy jawy i snu. Zazdrościł tym, którzy słodko spali w zaciszu swych sypialni głusi na zew miasta, jego tętno i gwar.
Życie płatało dziwne scenariusze.
Intensywny błękit kwiecia przykuł szare tęczówki mężczyzny, nienaturalnie, lecz brakło mu siły, aby odpędzić pokusę ich zerwania. Na jego własną zgubę? Zatracony w taksowaniu niezwykłych w jego ocenie róż. Z wyraźnym opóźnieniem skonstatował, iż stał się przeszkodą na drodze dla filigranowej ptaszyny. Maska powagi pękła, ot jakby za dotknięciem magii poszybowała do ciepłych krain, a pozostało samo szczere oddanie i sympatia, której słowa nawet najwynioślejsze opisać, by rady nie dały.
Jej uśmiech, był niczym słonko na niebie, lecz zarezerwowany, tylko dla niego. Świadomość tego wyróżnienia, na tle pozostałych mężczyzn zamieszkujących Midgard, ba Skandynawię całą! Wprawiła go w zakłopotanie, czego efektem stał się rumieniec niemrawy piszący swą barwę na policzkach bladych. – Ależ proszę, nie przepraszaj – odparł, momentalnie kłaniając się lekko, przed obliczem rudowłosej niewiasty. Być może w odruchu naturalnym lub zamaskowanym odwrocie, przed emocją, co zagościła w jego duszy? – Owszem, spacery pomagają zebrać rozbiegane myśli. Niemniej jednak zaszczytem, będzie móc spacerować z tobą pani, czy uczynisz mi ten zaszczyt? – uśmiech zatańczył na ustach mężczyzny, a bukiet błękitnych róż nagle pojawił się między nimi, zapraszając do odebrania. Szacunek i sympatia, były obrazem malującym się w szarych oczach oficera, a wspomnienia pierwszego spotkania naznaczonego gamą wszelakich uczuć roztaczały niemal prawdziwie romantyczną aurę ich ponownego spotkania.
Przeznaczenie?
– Czy mógłbym prości cię o rękę? – wyciągnął ramię, aby mogła się wesprzeć, w tym ich spacerze przez świat skąpany w promieniach słońca i magii.
Czerń płaszcza kontrastowała z bielą koszuli – idealnie wyprasowana i wkomponowana w obrazek mężczyzny ubranego, jak zwykle zbyt oficjalnie, zbyt elegancko, ale to był jego znak rozpoznawczy, jego wizytówka.
Wyszedł z mieszkania przed bratem, a to raczej sporadycznie się przytrafiało. Zostawiając za sobą nikłą woń subtelnych męskich perfum, zapach kawy i tostów, które przygotował, a którymi delikatnie mówiąc, wzgardził, gdyż zjadł jedynie połowę porcji. Bardziej niż na jedzeniu skupiał swą uwagę, na nieśmiało przebijających się przez zasłonę chmur promieniom słońca, w jasnej ich poświacie kuchnia zdawała się tonąć, ot magiczny obrazek, tak pozornie zwyczajny, a zachwycał zmęczony umysł.
Midgard tętnił życiem od samego rana. Garstki mijanych ludzi, były tylko cieniami, które nic przecież nie znaczyły, ich głosy, twarze ginęły w dźwiękach miasta i jego obrazach. Za każdym rogiem, uliczką i zakątkiem, jaki pokonał, napotykał inne dusze, te zbudzone równie jak on promieniami świtu, ale i takie, co jeszcze balansowały na granicy jawy i snu. Zazdrościł tym, którzy słodko spali w zaciszu swych sypialni głusi na zew miasta, jego tętno i gwar.
Życie płatało dziwne scenariusze.
Intensywny błękit kwiecia przykuł szare tęczówki mężczyzny, nienaturalnie, lecz brakło mu siły, aby odpędzić pokusę ich zerwania. Na jego własną zgubę? Zatracony w taksowaniu niezwykłych w jego ocenie róż. Z wyraźnym opóźnieniem skonstatował, iż stał się przeszkodą na drodze dla filigranowej ptaszyny. Maska powagi pękła, ot jakby za dotknięciem magii poszybowała do ciepłych krain, a pozostało samo szczere oddanie i sympatia, której słowa nawet najwynioślejsze opisać, by rady nie dały.
Jej uśmiech, był niczym słonko na niebie, lecz zarezerwowany, tylko dla niego. Świadomość tego wyróżnienia, na tle pozostałych mężczyzn zamieszkujących Midgard, ba Skandynawię całą! Wprawiła go w zakłopotanie, czego efektem stał się rumieniec niemrawy piszący swą barwę na policzkach bladych. – Ależ proszę, nie przepraszaj – odparł, momentalnie kłaniając się lekko, przed obliczem rudowłosej niewiasty. Być może w odruchu naturalnym lub zamaskowanym odwrocie, przed emocją, co zagościła w jego duszy? – Owszem, spacery pomagają zebrać rozbiegane myśli. Niemniej jednak zaszczytem, będzie móc spacerować z tobą pani, czy uczynisz mi ten zaszczyt? – uśmiech zatańczył na ustach mężczyzny, a bukiet błękitnych róż nagle pojawił się między nimi, zapraszając do odebrania. Szacunek i sympatia, były obrazem malującym się w szarych oczach oficera, a wspomnienia pierwszego spotkania naznaczonego gamą wszelakich uczuć roztaczały niemal prawdziwie romantyczną aurę ich ponownego spotkania.
Przeznaczenie?
– Czy mógłbym prości cię o rękę? – wyciągnął ramię, aby mogła się wesprzeć, w tym ich spacerze przez świat skąpany w promieniach słońca i magii.
Bezimienny
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:02
Emocje uderzyły w nią z impetem.
Szok i jednocześnie szczęście wypełniły tunele żył, a serce zatrzepotało w piersi. Los bywał nader przewrotny, szczególnie gdy życie usłane było krzewami ciernistych róż, nie znając przy tym słodyczy płynącej z delikatnych kwiatów.
Laila Westberg nie pamiętała szczęścia, od którego niegdyś była uzależniona. Cierpiała katusze, gdy chłód Trondheim obejmował jej smukłe ciało, zaskarbiając sobie resztki ciepła chowanego w połach płaszcza. Midgard był odbiciem analogicznym miasta, w którym zaszyła się w trakcie ucieczki, ale przerażał fałszywością ludzkich oblicz. Nosili maski, ukrywali się pod fasadą absurdalnych tożsamości, tak irracjonalnie do nich nie pasujących, ale... Rudowłosa miała dosyć;
kłamstwa są bowiem najchętniej zasłyszanymi melodiami.
Spoglądała na mężczyznę, odnajdując w jego twarzy coś znajomego. Doskonale wiedziała w jakich okolicznościach się poznali, dlatego też nie rozumiała powodów, dzięki którym odczuwała coś niezrozumiałego względem niego. Chciała tu trwać, wraz z nim - nie myśląc o absurdzie konsekwencji.
Wypuściła powietrze ze świstem, podając mu ramię. Opuszki palców wbiły się w materiał męskiego okrycia, a oddech spłycił się nieznacznie. To z Otto poruszała się w ten sposób, gdy rozpoczynali wspólną podróż po bezdrożach egzystencji. Gdyby nie szaleństwo, które tłamsiło jego umysł, zazdrość zaciskająca się obręczą na życiodajnym mięśniu, zahaczającym w uderzeniach o żebra.
Cienka nić porozumienia została między nimi wytworzona,
tak jak i uczucie, które odczuwali.
- Cóż zatem pana tak nurtuje? Jeśli potrzebą jest samotny spacer i ucieczka w nieznane, należy w ten sposób czynić… Nie chciałabym stanowić przeszkody - powiedziała spokojnie, a uśmiech rozciągnął karminowe wargi. Nieśmiałość zalała nieznacznie upstrzone przez piegi lico, gdy ich spojrzenia spotkały się na tej samej ścieżce, zaś ona zastygła w bezruchu, nie mogąc ruszyć się dalej.
Była wręcz przekonana o słuszności ów randki, choć wcale o nią nie prosiła. Rozbawienie wstąpiło na oblicze Laili, gdy dostrzegła bukiet błękitnych róż przed sobą i bez zastanowienia zacisnęła na nich smukłe palce. Była rozbawiona sytuacją, w której oboje zachowywali się jak rozkoszna para nastolatków, popełniająca grzechy, przed którymi chcieli chronić ich rodzice.
Soren nie potrafił panować nad nieposkromioną córką.
- A może myślał pan o mnie? Zdaje się, że nie bez powodu nasze ścieżki się skrzyżowały - zażartowała, choć wbrew pozorom ledwie cień przekory zawibrował w tonie. Na nowo odważyła się patrzeć w jego oczy, w których odnajdywała spokój, pragnąc także doświadczyć atencji, po którą powoli i nieśmiało wyciągała dłonie.
Szok i jednocześnie szczęście wypełniły tunele żył, a serce zatrzepotało w piersi. Los bywał nader przewrotny, szczególnie gdy życie usłane było krzewami ciernistych róż, nie znając przy tym słodyczy płynącej z delikatnych kwiatów.
Laila Westberg nie pamiętała szczęścia, od którego niegdyś była uzależniona. Cierpiała katusze, gdy chłód Trondheim obejmował jej smukłe ciało, zaskarbiając sobie resztki ciepła chowanego w połach płaszcza. Midgard był odbiciem analogicznym miasta, w którym zaszyła się w trakcie ucieczki, ale przerażał fałszywością ludzkich oblicz. Nosili maski, ukrywali się pod fasadą absurdalnych tożsamości, tak irracjonalnie do nich nie pasujących, ale... Rudowłosa miała dosyć;
kłamstwa są bowiem najchętniej zasłyszanymi melodiami.
Spoglądała na mężczyznę, odnajdując w jego twarzy coś znajomego. Doskonale wiedziała w jakich okolicznościach się poznali, dlatego też nie rozumiała powodów, dzięki którym odczuwała coś niezrozumiałego względem niego. Chciała tu trwać, wraz z nim - nie myśląc o absurdzie konsekwencji.
Wypuściła powietrze ze świstem, podając mu ramię. Opuszki palców wbiły się w materiał męskiego okrycia, a oddech spłycił się nieznacznie. To z Otto poruszała się w ten sposób, gdy rozpoczynali wspólną podróż po bezdrożach egzystencji. Gdyby nie szaleństwo, które tłamsiło jego umysł, zazdrość zaciskająca się obręczą na życiodajnym mięśniu, zahaczającym w uderzeniach o żebra.
Cienka nić porozumienia została między nimi wytworzona,
tak jak i uczucie, które odczuwali.
- Cóż zatem pana tak nurtuje? Jeśli potrzebą jest samotny spacer i ucieczka w nieznane, należy w ten sposób czynić… Nie chciałabym stanowić przeszkody - powiedziała spokojnie, a uśmiech rozciągnął karminowe wargi. Nieśmiałość zalała nieznacznie upstrzone przez piegi lico, gdy ich spojrzenia spotkały się na tej samej ścieżce, zaś ona zastygła w bezruchu, nie mogąc ruszyć się dalej.
Była wręcz przekonana o słuszności ów randki, choć wcale o nią nie prosiła. Rozbawienie wstąpiło na oblicze Laili, gdy dostrzegła bukiet błękitnych róż przed sobą i bez zastanowienia zacisnęła na nich smukłe palce. Była rozbawiona sytuacją, w której oboje zachowywali się jak rozkoszna para nastolatków, popełniająca grzechy, przed którymi chcieli chronić ich rodzice.
Soren nie potrafił panować nad nieposkromioną córką.
- A może myślał pan o mnie? Zdaje się, że nie bez powodu nasze ścieżki się skrzyżowały - zażartowała, choć wbrew pozorom ledwie cień przekory zawibrował w tonie. Na nowo odważyła się patrzeć w jego oczy, w których odnajdywała spokój, pragnąc także doświadczyć atencji, po którą powoli i nieśmiało wyciągała dłonie.
Ivar Soelberg
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:02
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Urok.
Odczuwanie silnej potrzeby przebywania w jej towarzystwie, budziło pytania, na które brakowało odpowiedzi, a analityczny i rozsądny umysł Soelberga nie potrafił sobie z tą świadomością poradzić, przetrawić. Bowiem z jednej strony czuł ulgę i nieocenioną wdzięczność za możliwość spaceru z rudowłosą, ale z drugiej strony cichy głos rozsądku próbowała zaburzyć tę piękną chwilę i uczucie, jakie nagle narodziło się w jego duszy. Słowa mające obudzić go z tego snu nie poskutkowały, odbijając się od żelaznej kurtyny, jaką odgrodził się. W swym zachowaniu i grzeczności w stosunku do Laili nie widział niczego złego, a sympatia zaprawiona szczyptą miłości wydawała się naturalna w tej relacji.
– Kobieca natura; jej przewrotność i chaos, a jednocześnie wszystko to sprawia, że tak was pragniemy... – odparł rozbrajająco szczerze, dziwiąc się swej wylewności, lecz gdy kobieta uśmiechnęła się lekko, jej czar ponownie olśnił i wygłuszył głos rozsądku, posyłając go do otchłani duszy i zamykając w jej mrocznych zakamarkach.
Nieśmiałość i niewinność emanowały od niej, a promienie słońca oświetlały jej postać, tworząc iluzję boskiej aury, której nie sposób zignorować. Zapatrzony w jej piękno niemal zapomniał o wątku rozmowy i zalewając się nieznacznym rumieńcem, powrócił na właściwe tory. – Sama pani widzi, że moje zagwozdki wymagają konsultacji – szelmowski uśmiech zawitał na twarzy Wysłannika, niwelując przy tym ślad niedawnego zakłopotania, który musiał być widoczny, lecz oby stanowił rzadkość, gdyż zależało mu na swej reputacji, a gdy wyjdzie, że potrafi zapomnieć o gardzie w postaci powagi i obojętności ludzie gotowi pomyśleć, że ma uczucia. Uśmiech delikatnie ulatniał się, lecz jego ślad dalej widniał na pełnych wargach, jakby myśli szturmujące umysł podtrzymywały go.
Spacer w jej towarzystwie, był przyjemnością. Woń lekkich perfum kusiła i przyciągała do jej osoby, a idąca w parze subtelność, jaką emanowała dodatkowo, zachęcała do bliższego kontaktu. Z lekkim zafascynowaniem obserwował, jak wiatr bawi się rudymi kosmykami włosów, jak te tańczą w powietrzu, a słońca promienie oświetlały je z czułością w rezultacie, fundując obrazek przywodzący na myśl; warkocz ognia ciągnący się za Lailą, Była w tej kobiecie jakaś cząstka pewności siebie, jakiej żaden mężczyzna nie zlekceważyłby, ale był też smutek, którego odbicie dostrzegał momentami, gdy spoglądał w jej łagodne oczy. Nie pytał. Nie śmiał. To była jej przeszłość i demony, lecz chciał zaznaczyć i dać do zrozumienia, że tak jak i kiedyś, tak i teraz skoczyłby z pomocą, aby ją obronić przed złem czającym się w mroku.
– Myślałem – przyznał szczerze, lecz nie ośmielił się dodać, że nie w takim kontekście, jaki ich teraz połączył. Nie spodziewał się spaceru w romantycznej scenerii, gdzie jesienne barwy natury malujące się ciepłymi pastelami, będą ramą ich obrazu. A jednak to na nią czar padł i cóż mógł powiedzieć, gdy serca stłumione westchnięcie szeptało do innej, lecz ta głucha była na jego słowa? Ciche westchnięcie, było jedyną oznaką bolączki, która przez kilka sekund wyrwała go z objęć przyjaznych i dobrych i rzuciła w mrok niepewności i zwątpienia. Poczucie bezradności, było niezwykle dołujące i mogło nawet uderzyć w kogoś takiego jak on.
Szare tęczówki musnęły kobiecą sylwetkę i spoczęły na poznaczonym piegami licu kobiety, a na twarzy ponownie zagościł dobrze jej znany cień szelmowskiego uśmiechu. – A pani myślała o mnie? – zatrzymał się na zakręcie wąskiej ścieżki, którą podążali. Widok z góry był doprawdy malowniczy, lecz jego uwaga skupiła się wyłącznie na kobiecie. Wolna dłoń popłynęła lekko w powietrzu, przecinając przestrzeń, jaka ich dzieliła i musnęła linię szczęki, policzek, by w efekcie końcowym odprowadzić pukiel zagubionych rudych włosów na miejsce. Zachwyt nie wiedzieć, czy widokiem, czy kobietą malował się na skupionej twarzy. – Pięknie tu – szepnął w dalszym ciągu wpatrzony w nią.
Odczuwanie silnej potrzeby przebywania w jej towarzystwie, budziło pytania, na które brakowało odpowiedzi, a analityczny i rozsądny umysł Soelberga nie potrafił sobie z tą świadomością poradzić, przetrawić. Bowiem z jednej strony czuł ulgę i nieocenioną wdzięczność za możliwość spaceru z rudowłosą, ale z drugiej strony cichy głos rozsądku próbowała zaburzyć tę piękną chwilę i uczucie, jakie nagle narodziło się w jego duszy. Słowa mające obudzić go z tego snu nie poskutkowały, odbijając się od żelaznej kurtyny, jaką odgrodził się. W swym zachowaniu i grzeczności w stosunku do Laili nie widział niczego złego, a sympatia zaprawiona szczyptą miłości wydawała się naturalna w tej relacji.
– Kobieca natura; jej przewrotność i chaos, a jednocześnie wszystko to sprawia, że tak was pragniemy... – odparł rozbrajająco szczerze, dziwiąc się swej wylewności, lecz gdy kobieta uśmiechnęła się lekko, jej czar ponownie olśnił i wygłuszył głos rozsądku, posyłając go do otchłani duszy i zamykając w jej mrocznych zakamarkach.
Nieśmiałość i niewinność emanowały od niej, a promienie słońca oświetlały jej postać, tworząc iluzję boskiej aury, której nie sposób zignorować. Zapatrzony w jej piękno niemal zapomniał o wątku rozmowy i zalewając się nieznacznym rumieńcem, powrócił na właściwe tory. – Sama pani widzi, że moje zagwozdki wymagają konsultacji – szelmowski uśmiech zawitał na twarzy Wysłannika, niwelując przy tym ślad niedawnego zakłopotania, który musiał być widoczny, lecz oby stanowił rzadkość, gdyż zależało mu na swej reputacji, a gdy wyjdzie, że potrafi zapomnieć o gardzie w postaci powagi i obojętności ludzie gotowi pomyśleć, że ma uczucia. Uśmiech delikatnie ulatniał się, lecz jego ślad dalej widniał na pełnych wargach, jakby myśli szturmujące umysł podtrzymywały go.
Spacer w jej towarzystwie, był przyjemnością. Woń lekkich perfum kusiła i przyciągała do jej osoby, a idąca w parze subtelność, jaką emanowała dodatkowo, zachęcała do bliższego kontaktu. Z lekkim zafascynowaniem obserwował, jak wiatr bawi się rudymi kosmykami włosów, jak te tańczą w powietrzu, a słońca promienie oświetlały je z czułością w rezultacie, fundując obrazek przywodzący na myśl; warkocz ognia ciągnący się za Lailą, Była w tej kobiecie jakaś cząstka pewności siebie, jakiej żaden mężczyzna nie zlekceważyłby, ale był też smutek, którego odbicie dostrzegał momentami, gdy spoglądał w jej łagodne oczy. Nie pytał. Nie śmiał. To była jej przeszłość i demony, lecz chciał zaznaczyć i dać do zrozumienia, że tak jak i kiedyś, tak i teraz skoczyłby z pomocą, aby ją obronić przed złem czającym się w mroku.
– Myślałem – przyznał szczerze, lecz nie ośmielił się dodać, że nie w takim kontekście, jaki ich teraz połączył. Nie spodziewał się spaceru w romantycznej scenerii, gdzie jesienne barwy natury malujące się ciepłymi pastelami, będą ramą ich obrazu. A jednak to na nią czar padł i cóż mógł powiedzieć, gdy serca stłumione westchnięcie szeptało do innej, lecz ta głucha była na jego słowa? Ciche westchnięcie, było jedyną oznaką bolączki, która przez kilka sekund wyrwała go z objęć przyjaznych i dobrych i rzuciła w mrok niepewności i zwątpienia. Poczucie bezradności, było niezwykle dołujące i mogło nawet uderzyć w kogoś takiego jak on.
Szare tęczówki musnęły kobiecą sylwetkę i spoczęły na poznaczonym piegami licu kobiety, a na twarzy ponownie zagościł dobrze jej znany cień szelmowskiego uśmiechu. – A pani myślała o mnie? – zatrzymał się na zakręcie wąskiej ścieżki, którą podążali. Widok z góry był doprawdy malowniczy, lecz jego uwaga skupiła się wyłącznie na kobiecie. Wolna dłoń popłynęła lekko w powietrzu, przecinając przestrzeń, jaka ich dzieliła i musnęła linię szczęki, policzek, by w efekcie końcowym odprowadzić pukiel zagubionych rudych włosów na miejsce. Zachwyt nie wiedzieć, czy widokiem, czy kobietą malował się na skupionej twarzy. – Pięknie tu – szepnął w dalszym ciągu wpatrzony w nią.
Bezimienny
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:02
Otępienie uderzyło w rudowłosą z impetem, kiedy rozważała, wszelkie aspekty tego nietypowego spotkania. Łapała się na kolejnych myślach, które zbyt intensywnie oscylowały wokół mężczyzny, a każda z nich zdawała się budować fundamenty relacji pełnej niedopowiedzeń.
Nie wiedziała, d l a c z e g o ich ścieżki splatały się w taki sposób, ale chciała w to brnąć. Raz po raz rozkoszować w elementarnej świadomości, że była dla zeń istotna, tak jak i ten dla Westberg.
Nic nie było w stanie się odmienić.
- To zuchwałość, za którą byłabym zdolna skarcić innego mężczyznę – powiedziała spokojnie, obdarzając Soelberga przekornym uśmiechem. Serce zatrzepotało, niczym ptak na uwięzi, a feeria uczuć splotła meandry żył w supeł. Było to wszystkim, czego mogła pragnąć, a jednocześnie niczym; nie znając emocji, błądziła po omacku. Zapadała się w sobie, wyciągając dłonie po więcej. Chciała rozpoznać w tej zakazanej bliskości dotychczasowe doznania.
- Czyżby chciał pan zatem konsultować ze mną pewne aspekty własnych zagwozdek? – rozbawienie zawibrowało w tonie.
Szła wolnym krokiem, rozglądając się i eskalując moment, w którym niemalże zespalali się z florą. Widoki pieściły ich niezbyt wymagające obecnie tęczówki, zwłaszcza że w każdej sekundzie pchani byli ku sobie. Nic ponad nie miało wartości, więc i szumiąca trawa nie zachwycała nietypowością. Czuła jedynie uderzające serce, które pędziło w gonitwie, gdy uświadamiała sobie, jak bardzo chce zgłębiać ekscytację towarzyszącą jej nieustannie. Obręcz zaciskała się na ścianie czaszki, a ból uderzył w nią nagle.
Nie była w stanie odnaleźć powodu, lecz uparcie sądziła, iż magia przejmowała kontrolę nad trzeźwością podświadomości. Smukłe palce zaciskała wciąż na przedramieniu Ivara, łudząc się, że ten stał się dla niej pozornością oparcia. Zawierzała mu teraz przemyślenia, mimo iż nie dzieliła się nimi na głos.
Myślałem
wybrzmiewało nutami najpiękniejszych melodii, w których tonęła. Ugięła się pod ciężarem nawarstwiających się uczuć, które piętrzyły się w ferworze wspólnych momentów.
- Tak – przyznała w końcu, obdarzając go słodkim uśmiechem. Wargi rozciągnięcie w subtelnym łuku ujawniały szczerość kobiecych intencji. Naturalnie, że o nim myślała, kiedy tylko odnajdywała w szarości dnia codziennego parę minut na powrót we wspomnieniach do męskiej postaci.
- Spoglądasz na mnie, nie w przestrzeń, która nas otacza – powiedziała, a oddech wypuściła z nieznacznie rozchylonych, spierzchniętych warg. Dotyk, który jej ofiarował był tym, czego się nie spodziewała.
I mogłaby przysiąc, że było to przyjemniejsze niż cokolwiek innego.
Nie wiedziała, d l a c z e g o ich ścieżki splatały się w taki sposób, ale chciała w to brnąć. Raz po raz rozkoszować w elementarnej świadomości, że była dla zeń istotna, tak jak i ten dla Westberg.
Nic nie było w stanie się odmienić.
- To zuchwałość, za którą byłabym zdolna skarcić innego mężczyznę – powiedziała spokojnie, obdarzając Soelberga przekornym uśmiechem. Serce zatrzepotało, niczym ptak na uwięzi, a feeria uczuć splotła meandry żył w supeł. Było to wszystkim, czego mogła pragnąć, a jednocześnie niczym; nie znając emocji, błądziła po omacku. Zapadała się w sobie, wyciągając dłonie po więcej. Chciała rozpoznać w tej zakazanej bliskości dotychczasowe doznania.
- Czyżby chciał pan zatem konsultować ze mną pewne aspekty własnych zagwozdek? – rozbawienie zawibrowało w tonie.
Szła wolnym krokiem, rozglądając się i eskalując moment, w którym niemalże zespalali się z florą. Widoki pieściły ich niezbyt wymagające obecnie tęczówki, zwłaszcza że w każdej sekundzie pchani byli ku sobie. Nic ponad nie miało wartości, więc i szumiąca trawa nie zachwycała nietypowością. Czuła jedynie uderzające serce, które pędziło w gonitwie, gdy uświadamiała sobie, jak bardzo chce zgłębiać ekscytację towarzyszącą jej nieustannie. Obręcz zaciskała się na ścianie czaszki, a ból uderzył w nią nagle.
Nie była w stanie odnaleźć powodu, lecz uparcie sądziła, iż magia przejmowała kontrolę nad trzeźwością podświadomości. Smukłe palce zaciskała wciąż na przedramieniu Ivara, łudząc się, że ten stał się dla niej pozornością oparcia. Zawierzała mu teraz przemyślenia, mimo iż nie dzieliła się nimi na głos.
Myślałem
wybrzmiewało nutami najpiękniejszych melodii, w których tonęła. Ugięła się pod ciężarem nawarstwiających się uczuć, które piętrzyły się w ferworze wspólnych momentów.
- Tak – przyznała w końcu, obdarzając go słodkim uśmiechem. Wargi rozciągnięcie w subtelnym łuku ujawniały szczerość kobiecych intencji. Naturalnie, że o nim myślała, kiedy tylko odnajdywała w szarości dnia codziennego parę minut na powrót we wspomnieniach do męskiej postaci.
- Spoglądasz na mnie, nie w przestrzeń, która nas otacza – powiedziała, a oddech wypuściła z nieznacznie rozchylonych, spierzchniętych warg. Dotyk, który jej ofiarował był tym, czego się nie spodziewała.
I mogłaby przysiąc, że było to przyjemniejsze niż cokolwiek innego.
Ivar Soelberg
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:03
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wypowiedziane słowa czasami, bywały klatką, do której nieświadomie zmierzamy i pozwalamy, aby jedyna droga ucieczki wiodła przez zakłopotanie, tudzież większy, bądź mniejszy wyraz wstydu malującego się na obliczu. Mając świadomość błędu, a raczej złego sformułowania myśli, uśmiechną się, nieco nerwowo.
– Nie wątpię. Wydaje się pani kobietą niezwykle honorową i lojalną – nie sprecyzował, o jaką dokładnie lojalność mu chodziło, czy była to jedynie upartość światopoglądowa, czy trywialna tycząca, chociażby marki perfum. To nie miało jednak znaczenia w oczach i postawie wyglądała momentami na śmiałą i pewną, za którą można jak najbardziej zatęsknić i chociaż nie znał jej tak dobrze, jakby tego chciał, to ta drobna iskierka nadziei tliła się w świadomości mężczyzny od ich pierwszego spotkania. Liczył, że ich drogi ponownie się spotkają, a jednak gdyby zapytany wczoraj, bądź nawet jeszcze dziś rankiem przez kogoś miałby zwierzać się z tego typu uczuć oczywiste, byłoby, że zaprzeczyłby, a nawet precz przegonił zadającego pytanie śmiałka. Nie bał się miłości, ani tym bardziej uczuć.
Tu o pewne naciąganie historii się rozchodzi i szczęśliwe jej zakończenie, jak oto rycerz na białym koniu ratuje swą damę z rąk strasznych oprawców. I fakt, uratował ją, kiedyś… ale nie widział się w tej bajce, jako bohater, a zwykły przyzwoity obywatel. Nie oczekiwał też wyrazów wielkiej wdzięczności, ot była to jego inicjatywa i każdy na jego miejscu powinien postąpić tak samo.
– To chyba najlepsza możliwość, nieprawdaż? Wszak konsultację tą mógłbym przeprowadzić z panią, a pozwolę sobie zauważyć, że lepszej kandydatki nie znajdę w promieniu kilku kilometrów. – Odparł z leciutkim uśmiechem zdradzającym zadziorność. Iskierki w oczach zabłysły niebezpiecznie.
W potwierdzeniu kobiety kryło się coś, czego nie rozpoznawał. Nie potrafił, za żadne skarby sklasyfikować w myślach dobierał słowa, lecz nie odzwierciedlały one w pełni poczynionej analizy; obrazu, gestu i jednego skromnego potwierdzenia. Dziwił się, tej podatności na czar kobiecego wdzięku. Gdyż nigdy wcześniej nie poczuł takiej niepewności na płaszczyźnie relacji damsko-męskich, ta ciekawości sprawiała, iż kobieta urastała w jego oczach do symbolu pewnej niewinności i delikatności wymieszanej z pięknem, jakim została przez bogów naznaczona. Rozum szukający zawsze logicznych i rozsądnych wytłumaczeń w tym świecie obcej magii, był bezradny zdany jedynie na serca wrażliwość.
Dłoń powoli osuwała się w pustkę, nic nie znaczyła przepiękna panorama ciągnąca się, aż po horyzont, kiedy mógł spoglądać na nią. Uśmiechnięta wydawała się jaśnieć, niczym gwiazda, a może w istocie nią była? Urwaną z firmamentu przez Odyna i strąconą na ziemie, aby rozkochiwać?
– Cóż mogę na to poradzić, że twój widok onieśmiela. – Lekkie uniesienie kącików ust w troskliwym i pełnej oddania emocji błąkającej się niemym wyrazem po obliczu Soelberga. Bezradny wobec szacunku, jaki odczuwał do niej, mógł patrzeć i komplementować. Wiedząc, że słowa to i tak za mało.
– Nie wątpię. Wydaje się pani kobietą niezwykle honorową i lojalną – nie sprecyzował, o jaką dokładnie lojalność mu chodziło, czy była to jedynie upartość światopoglądowa, czy trywialna tycząca, chociażby marki perfum. To nie miało jednak znaczenia w oczach i postawie wyglądała momentami na śmiałą i pewną, za którą można jak najbardziej zatęsknić i chociaż nie znał jej tak dobrze, jakby tego chciał, to ta drobna iskierka nadziei tliła się w świadomości mężczyzny od ich pierwszego spotkania. Liczył, że ich drogi ponownie się spotkają, a jednak gdyby zapytany wczoraj, bądź nawet jeszcze dziś rankiem przez kogoś miałby zwierzać się z tego typu uczuć oczywiste, byłoby, że zaprzeczyłby, a nawet precz przegonił zadającego pytanie śmiałka. Nie bał się miłości, ani tym bardziej uczuć.
Tu o pewne naciąganie historii się rozchodzi i szczęśliwe jej zakończenie, jak oto rycerz na białym koniu ratuje swą damę z rąk strasznych oprawców. I fakt, uratował ją, kiedyś… ale nie widział się w tej bajce, jako bohater, a zwykły przyzwoity obywatel. Nie oczekiwał też wyrazów wielkiej wdzięczności, ot była to jego inicjatywa i każdy na jego miejscu powinien postąpić tak samo.
– To chyba najlepsza możliwość, nieprawdaż? Wszak konsultację tą mógłbym przeprowadzić z panią, a pozwolę sobie zauważyć, że lepszej kandydatki nie znajdę w promieniu kilku kilometrów. – Odparł z leciutkim uśmiechem zdradzającym zadziorność. Iskierki w oczach zabłysły niebezpiecznie.
W potwierdzeniu kobiety kryło się coś, czego nie rozpoznawał. Nie potrafił, za żadne skarby sklasyfikować w myślach dobierał słowa, lecz nie odzwierciedlały one w pełni poczynionej analizy; obrazu, gestu i jednego skromnego potwierdzenia. Dziwił się, tej podatności na czar kobiecego wdzięku. Gdyż nigdy wcześniej nie poczuł takiej niepewności na płaszczyźnie relacji damsko-męskich, ta ciekawości sprawiała, iż kobieta urastała w jego oczach do symbolu pewnej niewinności i delikatności wymieszanej z pięknem, jakim została przez bogów naznaczona. Rozum szukający zawsze logicznych i rozsądnych wytłumaczeń w tym świecie obcej magii, był bezradny zdany jedynie na serca wrażliwość.
Dłoń powoli osuwała się w pustkę, nic nie znaczyła przepiękna panorama ciągnąca się, aż po horyzont, kiedy mógł spoglądać na nią. Uśmiechnięta wydawała się jaśnieć, niczym gwiazda, a może w istocie nią była? Urwaną z firmamentu przez Odyna i strąconą na ziemie, aby rozkochiwać?
– Cóż mogę na to poradzić, że twój widok onieśmiela. – Lekkie uniesienie kącików ust w troskliwym i pełnej oddania emocji błąkającej się niemym wyrazem po obliczu Soelberga. Bezradny wobec szacunku, jaki odczuwał do niej, mógł patrzeć i komplementować. Wiedząc, że słowa to i tak za mało.
Bezimienny
Re: 28.09.2000 – Zielony Zakątek – I. Soelberg & Bezimienny: L. Westberg Nie 26 Lis - 19:03
Igrała z ludźmi od dawna, nie przejmując się konsekwencjami, jednak tym razem drżała od uczuć, które kłębiły się w jej drobne sylwetce. Spoglądała na mężczyzny, który towarzyszył jej tego dnia, skupiając się na jego twarzy, a także poświęcając mu ogrom uwagi.
Nie chciała nikogo innego, jednocześnie nie wiedząc jak należało czynić właściwie.
Serce zatrzepotało w piersi, a wargi muśnięte karminem wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. Nieznaczny ból zawstydzenia przeszył ją na wskroś, kiedy w delikatną dłoń poczęła wbijać paznokcie, które pozostawiały wyraźne półkola na fakturze bladej skóry.
- Zatem proszę śmiało zaczynać… – zaproponowała z rozbawieniem, śmiejąc się perliście. Czuła się wyróżniana i adorowana, a która kobieta nie lubiła ów faktu? Skumulowane emocje tętniły intensywnie w korytarzach żył, dlatego tak precyzyjnie dobierała słowa, jakimi chciała go nakarmić. - Postaram się doradzić najlepiej jak umiem, lecz wszelkie uchybienia będzie pan zmuszony mi wybaczyć – kolejny raz zaśmiała się szczerze, wzruszając nieznacznie ramionami.
Była przekorna i jakże pewna siebie, co wcześniej nie zdarzało się dziewczęciu nader często. Tym razem w otwarty sposób starała się uwodzić, mimo iż nie leżało to w jej naturze, a może… Jawiło się to jak mrzonka z lichej przeszłości, kiedy raz po raz zabawiała towarzystwo pełne przepychu i splendoru. Ojciec się bowiem nią szczycił jak trofeum, pozostawiając na pożarcie salonowych zwierząt, lecz Laila Westberg była nader sprytna i to ona zazwyczaj rzucała ostatnią kartę, odchodząc i pozostawiając rozmówce w niedosycie.
Tylko przy jednym człowiek nie była w stanie postępować analogicznie, dlatego tak często drżała na myśl o nim, czy gdy oczy odszukały go w fali zebranych sylwetek.
- Doprawdy? Och, nie wierzę, że na twej drodze, mój panie, nie pojawiały się wcześniej kobiety równie wartościowe i piękne… Nie jestem nadzwyczajna ani wyjątkowa – igrała z nim, domagając się kolejnych frazesów, którymi zachwycona byłaby kobieca dusza, ale i umysł. Pragnęła kreślić zapamiętałe wzory rozmowy, by powracać do niej w odległych wspomnieniach. Sięgać po nią w najmniej oczekiwanych momentach, aż wreszcie odejdzie w niepamięć, jakby nigdy nie istnieli naprawdę.
Mieli pozostać wszakże słodką mrzonką zaklętego w otchłani magii dnia.
A potem, po krótkiej rozmowie, udali się w swoim kierunku.
Ivar i Bezimienny z tematu
Nie chciała nikogo innego, jednocześnie nie wiedząc jak należało czynić właściwie.
Serce zatrzepotało w piersi, a wargi muśnięte karminem wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. Nieznaczny ból zawstydzenia przeszył ją na wskroś, kiedy w delikatną dłoń poczęła wbijać paznokcie, które pozostawiały wyraźne półkola na fakturze bladej skóry.
- Zatem proszę śmiało zaczynać… – zaproponowała z rozbawieniem, śmiejąc się perliście. Czuła się wyróżniana i adorowana, a która kobieta nie lubiła ów faktu? Skumulowane emocje tętniły intensywnie w korytarzach żył, dlatego tak precyzyjnie dobierała słowa, jakimi chciała go nakarmić. - Postaram się doradzić najlepiej jak umiem, lecz wszelkie uchybienia będzie pan zmuszony mi wybaczyć – kolejny raz zaśmiała się szczerze, wzruszając nieznacznie ramionami.
Była przekorna i jakże pewna siebie, co wcześniej nie zdarzało się dziewczęciu nader często. Tym razem w otwarty sposób starała się uwodzić, mimo iż nie leżało to w jej naturze, a może… Jawiło się to jak mrzonka z lichej przeszłości, kiedy raz po raz zabawiała towarzystwo pełne przepychu i splendoru. Ojciec się bowiem nią szczycił jak trofeum, pozostawiając na pożarcie salonowych zwierząt, lecz Laila Westberg była nader sprytna i to ona zazwyczaj rzucała ostatnią kartę, odchodząc i pozostawiając rozmówce w niedosycie.
Tylko przy jednym człowiek nie była w stanie postępować analogicznie, dlatego tak często drżała na myśl o nim, czy gdy oczy odszukały go w fali zebranych sylwetek.
- Doprawdy? Och, nie wierzę, że na twej drodze, mój panie, nie pojawiały się wcześniej kobiety równie wartościowe i piękne… Nie jestem nadzwyczajna ani wyjątkowa – igrała z nim, domagając się kolejnych frazesów, którymi zachwycona byłaby kobieca dusza, ale i umysł. Pragnęła kreślić zapamiętałe wzory rozmowy, by powracać do niej w odległych wspomnieniach. Sięgać po nią w najmniej oczekiwanych momentach, aż wreszcie odejdzie w niepamięć, jakby nigdy nie istnieli naprawdę.
Mieli pozostać wszakże słodką mrzonką zaklętego w otchłani magii dnia.
A potem, po krótkiej rozmowie, udali się w swoim kierunku.
Ivar i Bezimienny z tematu