Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.12.2000 – Wartki strumień – U. Sorsa & Bezimienny: J. E. Nystrom

    2 posters
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    11.12.2000

    Wypadki chodziły po ludziach – właściwie, ostatnimi czasy coraz częściej.
    Sorsa wraz z Nystromem nie z jednego pieca chleb już jedli – właściwie, zjedli sobie zęby na tej pracy. Pamiętali wiele spraw midgardziej Straży, przy wielu z niech brali czynny udział, mając spory wkład w doprowadzenie ich do końca. To jednak, co działo się w tym momencie z coraz większą ilością ludzi, wydawało się bezprecedensowe. Masowe zniknięcia, nieuzasadnione, ale odnotowywane w kolejnych raportach. Wiele niewyjaśnionych, otwartych spraw, Sorsa czasami miał nawet wrażenie, że spraw tych było więcej niż pracowników ich dwóch wydziałów na raz. Oczywiście – Untamo kierował się lekką przesadą, jednak wolał raczej by temat był przesadnie rozgrzebywany, niż chowany pod dywan – w końcu kto wie, kiedy zniknąć przyjdzie komuś z ich bliskiego otoczenia? Jego córce czy jakiejś pracownicy administracyjnej która zwykle podawała mu kawę, uśmiechając się miło? Albo któremuś z sąsiadów z kamienicy?
    - Tore Gunderson… – powiedział Untamo, przerywając ciszę, mąconą szumem dochodzącym z okolic pobliskiego strumienia. Szedł lekko za Janem-Erikiem, obserwując otoczenie i próbując wyłapać jakiekolwiek szczegóły, o których wspominała zrozpaczona matka, kiedy dziś rano z płaczem dobiegła do recepcji Kruczej Straży, akurat w tym momencie, kiedy ich dwójka składała do recepcjonistki zażalenie na brak cukru w cukiernicy w pomieszczeniu dla oficerów. Sorsa nie słodził kawy, jednak nie mogąc znieść narzekających na to podwładnych. – Szwedzki zoolog, trzydziestodziewięciolatek, syn swojej matki… Wzmożona aktywność magicznych zwierząt, sygnały o niebezpieczeństwie… Tak, to brzmi jak coś, co mogło zainteresować takich jak on. Jego matka płakała przecież, że w rekordowym czasie uzyskał doktorat w Akademii – zastanowił się głośno. Grudzień, okolice najkrótszego dnia w roku – nawet odesłani do pracy około godziny piętnastej, wciąż musieli mierzyć się z półmrokiem. Przywoływana co jakiś czas Lux Maxima oświetlała im drogę, chociaż przy większym rozproszeniu, także i ona mogła z łatwością rozproszyć się i zniknąć.
    - Z notatek które przyniosła ze sobą wynikało, że planował wybrać się tu na… Skvandery? Nic groźnego, zapamiętałem je jako niegroźne i szybko uciekające… Ale Odyn jeden wie na co trafił? – zastanowił się, chociaż niedługo. Po chwili przystanął, tak zresztą jak i przyjaciel, który dłonią zmusił go do większej czujności – dłonią wykonał gest, nakierowujący kulę światła przed ich dwójkę. Błędne ogniki, cztery punkty bladoczerwonego światła. Kuszącego swoim ciepłem światła. Czyżby te małe istoty chciały wskazać im kierunek, w którym powinni podążać, by być może dowiedzieć się co stało się z zaginionym trzy dni temu Tore?



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Sen odmawiany sobie od wyczerpujących tygodni, gdy to Midgard zaczęła spowijać fala nietypowych, nawet dla rozległego i przeżartego brudem miasta, zaginięć, jest coraz bardziej widoczny w każdym następnym mrugnięciu przesuszonymi powiekami. Stary Kruczy przyglądając się bystro płynącemu potokowi, którym, choć mkną kry, tak nie pozostaje wzburzony, zapina najwyższy guzik styranego czasem prochowca, na niedługi moment zanurzając się w rozmyślaniach o żyjących w nim tęczowych pstrągów. To nie pora na zabawę, a pracę. Uznając to, z powrotem patrzy na Untamo, starego druha, którego upływ czasu także nie oszczędza. Współpracują od wielu lat, kumając się w końcu jak łyse konie, które skacząc za sobą w ogień, ciągnęłyby każdego wrogo nastawionego śmiecia. Choć Jan-Erik nie słynie ze swojego ujmującego charakteru, a przez podwładnych i współpracowników uważany jest za gbura, choć człowiek ten zupełnie nie zyskuje na bliższym poznaniu i próżno w jego sercu wypatrywać słodyczy, tak ofiarność sprawie i przysiędze oficerskiej składanej przed laty, że własną krwią ochroni cywilów, stanowi podstawę szorstkiego temperamentu, nielubiącego ani pouczania, ani zbytecznych konfliktów na tle osobistym. Sorsa, choć różny z pochodzenia, staje się w końcu przez lata kimś na wzór przyjaciela, którego Nystrom nieprzeciętnie respektuje, słuchając jego rad, gdy przychodzi taka potrzeba. Znacznie bardziej obdarzony charyzmą oficer ma swoje nieodzowne zalety, a pracoholizm jest oczywiście jedną z nich.
    Marudne charaktery czasem uwalniają się w tych samych minutach obydwojgu. Dziś rankiem recepcjonistka ma niebywałą przyjemność obcowania z dwoma obrażonymi staruchami, którzy za punkt honoru uznają sobie wyjaśnić aferę notorycznego braku cukru w kantynie pracowniczej. Chociaż obydwoje nie korzystają z owego, tak nasłuchiwanie skarg, jęków i regularnych narzekań podległych zdaje się powodować odruch wymiotny, nawet jeśli Jan-Erik powtarza im, że są gorsze problemy. Jest dowódcą bezwzględnym i szorstkim, surowym i pozbawionym ugodowości wobec swoich ludzi, jednak wspierającym, który przekazuje pełne zasoby własnej wiedzy, a wiele lat doświadczenia i jasno postawione obowiązki wymagają reagowania również w tak bagatelnych i błahych sprawach, chociaż warkot niezadowolenia wydobywa się z jego warg z każdym momentem, w którym biedna dziewczyna w jednej z szafek na zapleczu nie może odnaleźć woreczka pełnego białego kryształu. Szczęściem w nieszczęściu jest kobieta trochę od nich obydwojga starsza, która w całej swej rozpaczy usiłuje objaśnić koncern. Dziesiątki łez ścieka po jej policzkach, a mowa więźnie w gardle, na co Nystrom nieco donośniej wzdycha, zostawiając precedens pierwszej rozmowy ze świadkiem Untamo, świadom, że kolega znacznie lepiej poradzi sobie, obcując z cywilami, zdawał się mieć do nich rękę. Informacja o kolejnej zaginionej osobie wywołuje nieprzyjemne odczucie w zaciskającym się żołądku wypełnionym niesłodzoną kawą o wyjątkowo kiepskiej jakości. 
    Czterdziestoletni chłop mieszkający z matką… — komentuje mężczyzna, ale nie parska śmiechem. Fakt ten traktuje jako coś specyficznego, niefrasobliwego i zagadkowego, spodziewając się, że w tym wieku Gunderson powinien mieć już własne dojrzałe dzieci. Ci, którzy większą energię poświęcali zwierzętom niż obowiązkom, każdorazowo byli dziwakami, przynajmniej w odczuciach Nystroma. Krocząc w przód, otoczenie mierzy jedynym swoim sprawnym okiem, dostatecznie spostrzegawczym, aby uchwycić ślady w domniemanym miejscu zaginięcia.
    Znasz mnie, daleko mi do spiskowca, ale geniusz magizoologii nie rozpływa się w lesie w trakcie poszukiwań jakiś zasranych gryzoni — wypowiada pod wąsem, dłonią posyłając kulę światła w kierunku punkcików świecących czerwonym ciepłem. Obserwuje i zapamiętuje niewytyczoną przez człowieka ścieżkę, a jaka wiedzie przez jedną z odnóg strumienia, dostatecznie wąską, aby przez nią przeskoczyć, co też Jan wykonuje, idąc na pierwszy ogień.
    Nie masz czasem wrażenia, że jesteśmy już na to za starzy? — przebąkuje, choć sam tak nie uważa, traktując młodych oficerów jako niewykształconych i nieprzystosowanych do pracy, bowiem nowe pokolenia w opinii Jana-Erika są absurdalnie omotane liberalnym i bezbożnym społeczeństwem. Przeskoczony potok zostaje gdzieś w tyle, a biały puch spoczywający po tej stronie brzeziny odbija jasne światło Lux Maximy, czyniąc teren wyraźnym. Brak na nim człowieczych odcisków, jedynie kopyta i lisie łapy nieopodal drzew. Usypane przez naturę zaspy mogłyby czynić krajobraz magicznym, gdyby oficerowie mieli, chociaż ociupinę czasu na kontemplację nad nim.
    Jest zimno jak diabli, lecz to nie wycieczka krajoznawcza, a dochodzenie dwóch szczególnie biegłych galdrów, których nie powinno spotkać żadne zaskoczenie. Doświadczenie bywa jednak zdradliwym, a w miarę upływu kolejnych dziesiątek metrów, jakie przyszło im przemierzać, Nystrom nie dostrzega nawet, że pod ciężkim roboczym obuwiem teren staje się mniej stabilny, a drzewa się oddalają. Czerwone punkciki nie gasną w mroku, wytaczając drogę ku stanowiącej niebezpieczeństwo sytuacji, choć obydwoje dopiero muszą się w niej za jakiś czas rozeznać.
    Grudzień, środek północnego lasu... Psia krew, może faktycznie wpadł w jakąś norę i zamarzł tam na kość, a nie został porwany? Siedzimy nad takimi sprawami od tygodni i dalej jesteśmy bezsilni. Ja już nie wiem co mówić tym wszystkim matkom, zaraz zaczną mi się wykruszać oficerowie i leźć do prewencji, i tak mam za mało ludzi — przeklina pod nosem, kręcąc głową, bo choć stara się w życiu nie narzekać, tak rozsierdzenie nie raz bierze nad nim górę. — Może to i lepiej, nie chcę mieć w wydziale tchórzy jęczących na ciężką pracę. Dwadzieścia lat temu nikt by nie pomyślał o dezercji — wzdycha w końcu głęboko i macha na to ręką, przyspieszając nieco kroku.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Nystrom miał za dużo racji – tak proste w pojmaniu zwierzęta jak Skvandery, których drobne ciałka uginały się wręcz pod mocniejszym naciskiem palców, były czymś, co z pewnością nie stanowiło zagrożenia dla zoologa, a tym bardziej tak wprawnego jak Tore. Ba, sam Sorsa mógł w zuchwałości stwierdzić, że poradziłby sobie z upolowaniem jednego – bardziej sprytem i odpowiednią wiązka zaklęć, jednak jak nauczył się w Kruczej Straży – nie liczą się środki, a cel, co sprawdzało się w jego pracy wręcz znakomicie, a objawiało w momentach, kiedy wyciągał dłoń po informacje od jednego bandyty, mające w rychłej przyszłości przyczynić się do schwytania kolejnego – Untamo na przestrzeni lat dorobił się już stosownych informatorów z półświatka, wywalczył ich sobie pieniędzmi, podstępem i bardziej szczerymi układami. Wiedział jednak, że pomoc ta przydawała się jemu, śledczemu, zmuszonego często do przebierania w doprawdy skromnym materiale dowodowym czy szukania jakiegokolwiek sygnały w praktycznym jego braku – sprawy zaginięć były inne. W pierwszej kolejności nie rozważało się zbrodni, a do momentu odnalezienia martwego ciała lub zaginionej osoby, pozostawano wręcz niepoprawnie optymistycznym. Może dlatego na miejsce, w  którym hipotetycznie powinien znajdować się Szwed trafili przedstawiciele dwóch różnych wydziałów – nigdy nie wiedziano w końcu czym okaże się sprawa.
    Chociaż Untamo, cóż, nie był dobrej myśli.
    - Jesteś młodszy, gdybyś nawet ty był za stary, co mógłbym powiedzieć ja? – odpowiedział wręcz prowokująco Sorsa, chociaż sam temat bycia za starym na swoje stanowisko nieco go drażnił. Czuł się czasami niedoceniony, szczególnie wtedy kiedy przychodził na posterunek pierwszy z rana, a wychodził ostatni wieczorem. Był szanowany, tego nie można mu było odmówić, jednak młodzi wychowywani w innych czasach i często w innym statusie majątkowym, nie szanowali swojej pracy tak bardzo jak robił to on. Poprzeczka była jednak wysoko, ponieważ Untamo pozostawał niezwykle wręcz oddany służbie. – Nie, nie uważam. Beze mnie wiele organizacyjnych kwestii przewróciłoby się i nie wstało… – zawsze był trochę bardziej taktowny od bezpośredniego Jana-Erika, od kiedy tylko się poznali. Sorsa nie był najwyższym mężczyzną pod słońcem, nie miał też groźnego wyrazu twarzy i tendencji do wywoływania strachu – wszystko to musiał często nadrobić gadanym, a jeżeli nie tym – do wyglądać. Młody chłopak z szacunkiem do starszych już nawet w prewencji zauważył, że posiadał naturalny talent do mniej czy bardziej interesownych kontaktów z ludźmi. Pielęgnował go do dziś.
    Dalsza wędrówka między noszącymi igliwie zadrzewieniami, kiedy to za błędnymi ognikami podążali niemalże bezmyślnie, wyraźnie nie spodziewając się możliwie mrocznych skutków, jakie mogło nieść za sobą dążenie za fizyczna egzaltacją, jak to niektórzy mawiali, drobnych, nieuśpionych duszek przedostających się do ich świata.
    - Dwadzieścia lat temu każdy z nas był uczony innych wzorców, to widać gołym okiem. Może nasze pokolenie było innym pokoleniem? A może to pokolenie naszych rodziców po prostu umiało wychowywać mniej rozpuszczone i szanujące ciężką pracę dzieci – tak, to prawda, obydwóm im zdarzało się być gderliwymi. Lux maxima powędrowała wręcz przy samej powierzchni ziemi, gdy Sorsa zauważył dziwną tendencję do wypłaszczania się terenu po ich stopami. Śnieg skrzypiał, jednak wyraźnie nie tyko on. Drobne pęknięcia o równie skrzypiącym, dźwiękowym charakterze ginęły pod odgłosem ciężaru ich kroków, a kiedy Sorsa podążał dosłownie po krokach swojego przyjaciela – w pewnym momencie poczuł, jak jego noga zapada się mocniej, a buty… Cóż, wypełniały się wodą.
    Adrenalina uderzyła o ciało, a kula światła zniknęła, popchnięta barkiem koncentracji na utrzymywaniu zaklęcia. Zbiornik wodny, nie kałuża. Zbiornik wodny o nieregularnym kształcie ukryty pośród drzew i całkowicie zasypany śniegiem. Jedynie drobne łapki małych zwierząt, odciskające się w jego tafli sugerowały, że cokolwiek przemieszczało się tędy w trakcie ostatnich godzin czy dób.
    Untamo zaklął brzydko, kiedy jego sylwetka, nawet pomimo szczerych chęci, zaczęła przechylać się do przodu. Jak głęboki? – pomyślał niemal od razu, szczerze zestresowany swoja sytuacją. Natura była nieokiełznana, a lodowata, zimowa woda – brutalna i mordercza. Dłonie opadły na pokrytą białym puchem taflę, jednak szramy na jednolitej powierzchni lodu zaczęły wędrować również ku nim, sprawiając, że ten zaczął powoli zapadać się również pod jego asekurującymi rękoma, a potem – wyrwa ta zaczęła wędrować również pod nogi Nystroma, być może zmuszając do decyzji – nagłe, szybkie ruchy czy może stanie w miejscu i nieryzykowanie poszerzeniem otworu?



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zwierzęta służą obronie lub pożywieniu, jedynie te dwie formy ich użyteczności Nystrom aprobuje. Nie słynie ze swojej serdeczności wobec sierściuchów, jak to przyszło mu określać psy i koty, które kręcą się najsampierw po szwedzkiej nadmorskiej wsi, w jakiej przed laty wiedzie życie razem z Marie i dziećmi, a teraz na przedmieściach Midgardu, zawszonego miasta. Tu pełno jest szczurów i karaluchów, bo tak ślepców definiuje Kruczy. O ile tych jest w stanie krzywdzić bez opamiętania, obezwładniając i prowadząc w smutne cele Nordkinn, tak, prócz rzecz jasna wyławianych ryb oraz dziczyzny, na którą zdarza mu się od święta polować, nie krzywdzi z sadystyczną uciechą niczego z futrem ani ludzką skórą. Dzień dobroci dla zwierząt trwa, nawet jeśli pies musi chrapać w budzie, tak niekiedy dostaje jakiś frykas, albo poklepanie po głowie. Postronny widz może dziwić się, że pchlarz nie zarabia czystej miłości od posiadacza, lecz ta nie przelewa się z gestów Jana-Erika, trwając zamaskowaną, bowiem darzy nią wyłącznie córkę i tragicznie zmarłą żonę, oraz oczywiście przed laty też syna.
    Pasja do zwierza należy do obszaru, którego wcale nie pojmuje, bowiem preferuje bardziej przyziemne sprawy, aczkolwiek i z takimi jak Tore Gunderson przychodzi mu pracować, gdy ich mądrość konieczna jest w śledztwie. Własnego zdania na ten temat nie rozpowiada na prawo i lewo, choć burkliwa i gburowata aparycja często skazuje oponentów na poczucie sceptycyzmu w towarzystwie mężczyzny.
    Przez krótki moment Jan usiłuje przypomnieć sobie, ile na dobrą sprawę lat dzieli jego i Untamo, zaraz jednak orientując się, że swojego wieku też nie jest pewien. Pospieszna matematyka starcza, aby rozeznać się w tej konkretnej liczbie, lecz, chociaż gdzieś z tyłu łepetyny ma świadomość, że druh jest starszy, tak nigdy do końca nie potrafi określić tak właściwie o dokładnie ile. Terminarza w domu pilnuje jego córka, zaznaczając również na kartce w kalendarzu jej własne urodziny. Nystrom nie jest w tej kwestii niekochającym rodzicem, najzwyczajniej zapomina o tak bzdurnych rzeczach jak rocznice, czy jubileusze, także swoje. Jedyna data, jaka na wieczność wryta jest w jego pamięć to dzień, w którym wracając do domu, zastał lamentujące dzieci, informujące go, że w pościeli, w ich ciasnej sypialni, umiera ukochana przez nich matka, czyli jedyna kobieta w życiu oficera, którą miłuje ponad Szwecję.
    Ty pakuj już tobołek, Sorsa. Walhalla wzywa, bramy ma otwarte — odpowiada niepoprawnym kawałem, rzadko okazując dobry humor, na co jednak jest w stanie pozwolić sobie, idąc obok człowieka, którego zna przeszło trzydzieści lat. Rzecz jasna koledze nie życzy snu wiecznego, gotów jest go też przed śmiercią chronić, jak przystaje człowiekowi honoru, który za cel przyjmuje sobie, pozostanie wiernym ojczyźnie, choć Norwegia nie jest przecież jego kolebką. Szczerze wątpi też, że Untamo jakiejkolwiek pomocy potrzebuje, choć naturalnie zarówno ich aparycje, jak i podejście do wielu tematów się różnią. Nystrom woli działać w terenie, zarówno jako Wysłannik Forsetiego, jeszcze w Szwecji, jak i dziś, pracując w wydziale poszukiwań, lecz, ku swojemu uradowaniu, niecodziennie ma ku temu możność. Wciąż obawia się nieszczęsnego spotkania chłopaczyska, który dawno temu pogrzebał w zamarzniętej ziemi nad Morzem Bałtyckim wszelkie swoje marzenia. Na dalsze słowa zatrzymuje się i marszczy grube brwi, niepewnie spoglądając w dość jasne oczy towarzyszącego mu mężczyzny. — Idź na dowódcę, będziesz ślęczał na krześle cały dzień i organizował — uznaje z nieznacznym przekąsem, niepewny, dlaczego kamrat wciąż pozostaje starszym oficerem, a nie mentorem wydziału. Ma ku temu pełne predyspozycje i dryg, a jego umiejętności i osiągnięcia zapisują się w historii Kruczych, tylko skończony cymbał by się z tym nie zgodził.
    Droga wiodąca przez las nie kończy się, lecz czerwone punkciki nie przygasają, czyniąc aluzje, że oto prowadzą ich dziwne stworzenia, na których Jan nic a nic się nie zna, ale te, skoro pozostają jedynym tropem, zamierza tropić.
    Nasze pokolenie jest po prostu ostatnim normalnym, taka prawda — stwierdza śmiało, nie dopuszczając do siebie innej wersji. — Ci smarkacze niczego już nie szanują, tylko by żarli i pili. Połowa ich sączy sobie kawkę z krowim mleczkiem i plotkuje jak babska, jakby byli na cholernych wczasach. Pracują dobrze, nie to, żebym narzekał… — truje niczym rasowy grubianin, nieszanujący nikogo z rówieśników swoich dzieci, wyłączając z tego oczywiście najukochańszą córkę, która jest dziewczyną o dłoniach złotych i dobrych, jak jej matka. — ...ale dwadzieścia lat temu, to w siedzibie była czarna kawa i czasami, jak ta dziewczyna z recepcji, pamiętasz ją…? Heléne, o! Czasem jak Heléne się uśmiechnęła do dowódcy to jeszcze miętowa herbata, żeby się nie zesrać po tej kawie — wspomina mimo wszystko z upartym sentymentem do tamtych znacząco lżejszych czasów.
    Wokół zimno jest jak jasny gwint. Pogoda na myśl przywodzi najnędzniejsze listopadowe poranki, gdy słońce ledwo co wznosi się ponad widnokrąg, a Jan-Erik w pojedynkę tkwi na małej łódce na Morzu Bałtyckim gdzieś daleko od piaszczystego brzegu i klnie na łososie norweskie, które specyficznie irytują go w tej konkretnej okolicy, bowiem to śledzie smakują mu bardziej, nie tylko do wódki. Wiatr hula, wdzierając się pod poły prochowca i aż dziw, że ten przebija się pomiędzy gęstymi świerkami, które prowadzą ich stopniowo w stronę czegoś na rodzaj celu. Bogowie wiedzą, co robią. Nystrom obraca się gwałtownie, słysząc rzucone pod nosem przekleństwo, a dostrzegając, jak oto kompan jego podróży ledwo trzyma się na nogach, bowiem pod nim pęka ziemia. To nie szczerba i trzęsienie, a jezioro, na którego środku się znaleźli, wzbudza w Kruczym rozjuszenie, przez które twarz oblewa się żarem, a żyła na skroni pulsuje. Jedyne sprawne oko nie dopatrzyło się, że zamiast po trawniku pokrytym śniegiem wędrują po lodzie, który w każdej sekundzie może stłuc się i zabrać ich pod swoją taflę. Wieloletnie doświadczenie i szybko sprecyzowane myśli nakazują działać i ratować Sorsę, chociaż za moment Nystrom sam potrzebować będzie ocalenia.
    Tálkna. Kładź się! — wypowiada w ostatnich sekundach wskazując na szyję Untamo. Wtedy rzuca się do asysty, aby chwycić go za zmarzniętą dłoń, próbując odciągnąć od pojawiającego się pomiędzy nimi pęknięcia w lodzie. Mgnienia oka dzielą ich od katastrofy. Może uda się jej uniknąć? Jeśli tylko bogowie pozwolą. Bachnięcie w dół i rozłożenie ciężaru ciała mogło być teraz jedynym sposobem, by ścierpieć to zdarzenie bez przesadnego uszczerbku.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Nie wiedział czemu jeszcze nie dowodził, jednak wolał tłumaczyć to sobie w jeden, prosty sposób – byli w tym świecie ludzie lepsi od niego. Bardziej wpływowi, bardziej decyzyjni, bardziej rozgarnięci i bardziej doświadczeni. Mógł mamić się w ten sposób bez końca, nawet do emerytury, jednak prawda była taka, że obecnie Sorsa nie potrzebował nawet awansu – jeżeli ten otrzymywał bowiem ktoś niższy od niego stażem czy zwyczajnie stosownie młodszy – wciąż darzył go szacunkiem. Untamo był specjalistą w swojej dziedzinie – nie był psem pościgowym jak Wysłannicy i Jan-Erik niegdyś, nie był też wykształconym inżynierem magicznym ani technikiem kryminalnym, bez którego większość cennych poszlak nigdy nie ukazałaby swego faktycznego znaczenia – był jednak dobrym człowiekiem z misją, spostrzegawczym śledczym, o przenikliwym umyśle. Kochał swoją pracę i umiał dbać o dobrą atmosferę wśród współpracowników.
    Pewnie gdyby nie bycie uwiązanym do swojej wcześniej chorej, a teraz martwej matki, mógłby wybierać się na mniej bezpieczne akcje i być może lata temu wylądować tam, gdzie wylądować przyszło Nystromowi – zasilić szeregi elity, skupiając się na rozwijaniu innych atutów. Być może wsławiłby się czymś wcześniej, mogąc już lata temu liczyć na stołek bliżej komendanta. Nie mógł jednak, rodzinę stawiając zawsze na celowniku swojej uwagi. Nie chciał, by Klara została „sierotą”, skazaną przy okazji na opiekę nad babką. Nie została powołana na świat by cierpieć, a by się rozwijać. Mniej owocna, ale bardziej spokojna i papierkowa robota, była dobrą drogą w trosce o swoje jedyne dziecko. Jan tez podejmował w końcu decyzje z myślą o swoich latoroślach. Chociaż bardziej brawurowe, opłaciły się. Przynajmniej częściowo.
    - Niepokoi mnie to, wiesz? Dwadzieścia lat temu było wbrew wszystkiemu bezpieczniej niż teraz. Teraz statystycznie codziennie znika osoba. Czy tam część osoby, jeżeli weźmie się pod uwagę liczby, ale wiesz… Wciąż wielu z nich woli wrócić sobie do domu po ośmiu godzinkach, do żony albo nawet dziewczyny, która przecież nie wybaczy spóźnienia… – ton nie był wzburzony, Sorsa rzadko dawał się ponieść gniewowi, przynajmniej jeżeli chodziło o kwestie typowo zawodowe. Był raczej… Zawiedziony. – U nas, nawet kiedy sytuacja nie była tak napięta, często trzeba było zostać na noc. Wyjaśnić rozkopany wątek. Ruszyć głową z całym zespołem, poświęcić się i wyjść na miejsce zbrodni pół godziny przed końcem zmiany, by zostać tam kolejne cztery godziny… Teraz nie ma wielu skorych o takich poświęceń. Często robię coś za kilku młodzików, bo mi wstyd byłoby zostawić coś niedokończone… – powiedział. Nie każdy był takim pracoholikiem jak Untamo, jednak zrozumienie tego przychodziło mu… Często ciężko. Kult pracy za mocno wyrył się już w jego głowie, by odejść od filozofii „żyję by pracować”, w kierunku filozofii „pracuję by żyć”.
    Nie było jednak wiele czasu na dalsze dywagacje, skoro dojść miało do walki o życie. Jeżeli jeszcze kilka chwil temu zastanawiali się, jak mogło dojść do tego, że mężczyzna taki jak Gunderson, widocznie dobrze zaprzyjaźniony z kwestiami natury, mógł zaginąć w miejscu takim jak to… Odpowiedź mogli poczuć na własnej skórze. Pękający lód, osuwające się pod stopami kawałki pokrytej śniegiem tafli, chłód lodowatej wody, uderzającej najpierw w stopy, przesiąkająca przez szwy butów, przez nogawki spodni zdecydowanie nieodpowiednich do pływania, a raczej prac biurowych, potem przez materiał bielizny, swetra, koszuli, kurtki. Sorsa umiał pływać, teraz tkwił jednak w odrętwieniu, szoku. Organizm widocznie nie chciał współpracować w warunkach takich jak te, chociaż wbrew temu co mogło mu się wydawać – woda, w którą po chwili runęli razem, i on, i Jan-Erik – nie była głęboka. Teren ten był jednak niebezpieczny, dziwnie bagnisty jak na tą szerokość i wysokość geograficzną. Gęsta, z silną zawiesiną – cieplejsza niż inne jeziora o tej porze roku. Posiadająca ślady dawnego kwitnienia. Być może dlatego, przez jej gęstość i zawartość, lód pozostawał tak cienki. A może ktoś, jakiś czas temu zapewne, wyciął w miejscu tym przerębel, który nie pokrył się jeszcze lodem tak grubym, jak wszędzie indziej?
    Janowi z pewnością musiało być łatwiej. Był wyższy, nie musiał znosić wody po samą szyję. Untamo, nawet pomimo skrzeli powołanych do istnienia zaklęciem Jana, czuł nieprzyjemny nacisk na krtań – zimno, przenikające zimno, wypychało z płuc powietrze i znacznie zawężało ich pojemność. Nie był tak sprawny jak dawny Wysłannik, pewnie nie przeszedł nawet tak znakomitych szkoleń jak on. Nawet będąc świadomym, że gardło jego nie wypełnia się wodą, odczuć mógł podduszenie. Mroczki przed oczami. Cień paniki, kiedy czuł, że jego przemoczone do reszty stopy powoli zatapiają się w grząskim dnie. Chciał coś powiedzieć. Chciał wydusić z siebie jakiekolwiek zaklęcie mogące pomóc im przezwyciężyć chwilowy kryzys. W głowie miał jednak pustkę, a w gardle gulę. Dużo zależało w tym przypadku od odwagi Jana-Erika, chociaż może i w tym przypadku ten mógł czuć się zaskoczony…
    Szczęka chodziła, a zęby uderzały o siebie z nieprzyjemnym dźwiękiem.
    Teleportacja była zaklęciem niewerbalnym. Gdyby skupił się chociaż na chwilę. Gdyby znalazł w sobie chociaż gram skupienia. Oderwania od nieszczęścia, zimna, wpływu otoczenia. Mógłby złapać Nystroma za rękę i dokonać wspólnej teleportacji. Czy nie lepie było jednak, by w sytuacji takiej jak ta… Każdy zajął się najpierw swoim bezpieczeństwem?



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jeżeli jedna osoba na tym globie, która potrafi wygrzebać hipotezę z pozornie w żaden sposób niezwiązanych ze sobą zdarzeń, a następnie zamienić go w słuszny wniosek, zdefiniować motywy i profile podejrzanych z wysoką efektywnością i prócz tego wypełnić te wszystkie drobne kruczki, które każą im uzupełniać, tak jest to Untamo Sorsa. Niezawodny Kruczy Strażnik od lat w oczach Jana-Erika stanowi figurę godną zaufania, człowieka, który, choć nie jest tak ochotny do ryzykowania własnym bytowaniem, za porządną sprawę zapewne by je oddał, przynajmniej w przeświadczeniu Szweda. Różnią się diametralnie, mimo wszystko odnajdując coś na rodzaj bliźniaczego języka, gdy to jeden dba o nastrój pośród kamratów, natomiast drugi odpala szluga od szluga i co najwyżej gani każdego ze swoich ludzi po kolei, gdy wyniki nie są porobione. Co prawda nie jest nadgorliwcem, ale służbistą, system prawny uznaje za najgórniejszą moralność, nawet jeśli bezdźwięczny głos w środku głowy nie każdorazowo się z tym zgadza. Powinność, którą obydwoje pełnią zdaje się karkołomna, a jednak mimo to, mają po pięćdziesiątileś lat i dalej żyją. Samo to jest wyrazem determinacji, doświadczeniu i nieustępliwości. Są trwałymi ogniwami, pochłoniętym własną desperacją, którą każdy doświadcza w osobisty sposób.
    Psia krew, gówniarze w dupe zasrani. Trzeba ich wziąć do odpowiedzialności — grzmi pod nosem, głos mając ewidentnie bardziej wzburzony niż Untamo. Jak ogień i woda albo pięść i nos, tak pasują do siebie koledzy. — Już mnie swędzi ręka, żeby ich personalnie tłuc, każdego po kolei. Nie, że pięścią…chociaż…Trzeba jednemu i drugiemu pokazać skutki działań, bo na słowo widać nie wierzą, że kiedyś było trudniej. Niech doświadczą sami na własnej skórze, że przez takie bieganie sobie do domu na gorącą zupę i ciasteczka, ludzie tracą życie, no do kurwy nędzy — bulwersuje się, stopniowo pielęgnując w sobie amok i być może to przez wibracje jego ciała, mocniejszy krok i cięższą stopę, lód w końcu się załamuje. 
    Uczyli go namyślać się szybko i działać jeszcze prędzej i tak też czyni, prezentując Untamo działające skrzela, którymi może oddychać pod taflą jeziora. To i tak okazuje się bagnem i gęstwiną. Muł, w który wstępują, chwyta nogi, niczym wodne straszydła, upiory plączące się wokoło łydek i kostek, szarpiące w dół. Jest wysoki, przez co głębia, choć kompletnie zalewa tułów, nie dostaje się do szyi, a zaledwie pod pachy. Zimnica wbija się w ciało jak tysiące igieł na łożu fakira i jak najgorsza tortura, powoli zamrażająca juchę w tętnicach. Usta sinieją, skóra napina się i czerwienieje, doprowadzając do stanu, w którym fantazje o zanurzeniu się w lawie buchającej z wulkanu, która spala na własnej drodze wszystko, są teraz pobożne i wyśnione. Dygoce, ale nie głupieje, rzutem jednego oka obejmuje najbliższy obszar, wyszukując w nim jakiekolwiek punktu podparcia, czegoś, co oszczędzi ich przed nadchodzącym wyziębieniem organizmu. Czy to potrzask, czy zbieg okoliczności? Nie pora na urojenie, lód może załamać się wzdłuż i wszerz, ale to od ich koncentracji zależy teraz kwestia przeżycia. Jeśli kończyny dolne wpadną w podłoże tego bagna, tak wyciągnięcie ich z tych ruchomych piasków w niedalekiej przyszłości graniczyć będzie mogło z fuksem. Po swojej stronie mają magię i siłę mięśni, za przeciwnika zaś żywioł, a żaden z nich, przynajmniej wedle dzisiejszej wiedzy Nystroma, przyrodnikiem nie jest. Prawa fizyki nie są ich sojusznikiem, lecz niech wygra najlepszy
    Spogląda na Sorsę, poszukując w nim wsparcia dla tej sytuacji. Może i jest od niego większy, może i sprawniejszy, ale to ten rypany ważniak ma rozum, niech z niego korzysta. Zdaje się osłupiały, spanikowany, choć to być może i logiczne, sam Jan-Erik nie potrafi ruszyć się na pół metra, gdy czas czmycha. 
    Sorsa, skup się — wyrywa się z płuc Kruczego, gdy sam poszukuje wzrokiem czegokolwiek, aby móc chwycić się i podciągnąć. Lód wokół jest cienki, ale szerzej rozłożona masa nie złamie go tak błyskawicznie. Każdy pospieszny ruch zagrozi położeniu, ale nie ma innego wyjścia. Działanie musi być podjęte zaraz, teraz, już. Ssie powietrze w płuca, ostatni raz w myślach odmawiając modły do bogów, po czym zanurza głowę pod wodę i kierując się w stronę druha. Chłód jest koszmarny, ściska czaszkę, jak imadło, wkręca się przez uszy i sprawia, że czerep pęka od tego nacisku. Mógłby drzeć mordę, ale nikt by nie zasłyszał. W końcu grabami natrafia na Untamo, widoczności nie ma tu żadnej, więc zamyka oczy, ściskając ze sobą powieki, aby chociaż je ochronić przed ziąbem. Mężczyznę wypycha w górę, korzysta z całej krzepy, jaką ma, sprawności, jaką przez lata morderczych treningów nabywa. Sztywne mięśnie nie próżnują, choć sprzeciw podłoża jest nieustępliwy, tak w końcu, gdy sam wpada już w nie kolanami, wyrzuca Fina wzwyż, aby ten chwycił się lodu, położył na jego tafli, rozkładając własną masę i wywlókł z tej jebanej pułapki. W uszach piszczy, palce drętwieją, a sam wysila się, aby głową wynurzyć nad powierzchnie, próbując odtrącać od siebie ból, heroicznie nie godząc z ewentualnym końcem. Sytuacja nie jest aż tak dramatyczna, w dalszym ciągu ma w płucach powietrze, gdy na czubku głowy czuje suchość. Zapadnięty w bagnistą roślinność nie stoi już pewnie, jak wtenczas, gdy wodę miał tylko pod pachami. Teraz ta sięga wyżej, a którakolwiek próba odepchnięcia się od podłoża, kończy się jego zapadaniem. Jeśli Sorsa w rzeczywistości jest w tym momencie na lodzie, ponad powierzchnią wody, tak w dalszym ciągu ma szanse. Jeśli nie, będzie bluźnić w duchu, że magia niewerbalna nie jest lżejszą sztuką.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Psioczenie na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Kruczej Straży należy w więc odsunąć na bok, w momencie w którym przenikać się mogli z wodą tak lodowatą, by wpychała wszystkie kończyny w ramiona czułego niebytu. Sorsa miał wrażenie, że nie czuje swoich nóg, nawet pomimo adrenaliny buzującej w głowie i zmuszającej do działania, a nie tkwienia tak w sytuacji zagrożenia życia. Był wyraźnie lżejszy od Jana-Erika, był może i mniej sprawny, jednak wciąż nie zupełnie zasiedziały – jeżeli w tym momencie nie mógł zdobyć się na skupienie i wydobycie z siebie zaklęć ratujących im tyłki, mógł przecież próbować się poruszyć. Popchnięty do działania słowami Nystroma, ale i jego gestem, jego silnymi dłońmi, które pochwyciwszy go za fraki podjęły próbę wypchnięcia go ku miejscu, w którym lód na nowo stawał się grubszy… Poruszył się, może zbyt nagle, może za mocno rozbryzgując wodę wokół ich obojga, jednak tym razem nie zawiódł, nie dał się ponieść paranoicznej wizji utonięcia i nie uległ uczuciu lodowatej obręczy wokół szyi. Wyciągnął swoja sylwetkę ku górze, ramionami próbując sięgnąć jak najdalej na przykrytej śnieżną pierzyną tafli.
    Tak, z pewnością musieli wejść przed momentem na niedawno wycięty i niezasklepiony jeszcze otwór. Wszędzie dookoła nich znajdował się lód gruby na ponad dwadzieścia centymetrów. Sorsa podjął próbę podciągnięcia się. Skuteczną zresztą. Potem mógł już układać swoje ciało na powierzchni, plackiem jakby, czując, że z każdym pociągnięciem swoim przemoczonym odzieniem po tafli lodu, w kolejności przymarza do niego, a potem odrywa się cichym skrzypnięciem. Warunki na kąpiel były fatalne – myśl ta zakołatała się po głowie i chyba tylko ona utrzymała go przy pełni zmysłów.
    - Heitr – niemrawy ruch nadgarstkiem, zaklęcie proste, chociaż w momencie tym jakby wyduszone z gardła Sorsy rozległo się w powietrzu, kiedy to użył je na samym sobie. Ciepła aura, która dotknęła jego ciało, zaczęła powoli roztapiać lodowe drobinki znajdujące się na płaszczu, podbródku, spodniach i butach, które po chwili również wydostały się z wody. Ostatnie jednak o czym myślał teraz, to leżenie na brzuchu w tej niewygodnej pozycji. Chlupot wody dochodzący do jego uszu od strony pleców, z miejsca w którym wciąż znajdował się jego przyjaciel, zmusił go do działania. Podniesienia się na kolanach, które drżały, a i zwyczajnie bolały od nagłego mrozu, jakim zostały potraktowane. Wciąż na kolanach jednak, rozstawionych dość szeroko, byle tylko ponownie nie skończyć w wodzie – wyciągnął dłoń w kierunku Erika – wiedział, że ten jest w stanie mu zaufać. Nie chciał wciągać go na powierzchnię – nie. Sorsa zamykał już oczy, byle tylko mocniej skupić się na zaklęciu teleportującym. Wiedział, że ograniczając zasięg działania do minimum, a odległość teleportacji do kilku - kilkunastu metrów, gdzieś pod ustawione za jego plecami drzewa, zapewni im powodzenia zaklęcia.
    Tak też miało się stać, bowiem kiedy tylko Nystrom zdecydowałby się na podanie Sorsie dłoni – ten szarpnąłby ich ciałami przy pomocy zaklęcia i dokonał teleportacji. W miejsce, w którego kilka chwil temu przyszli.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Pech. Zwykły niefart napotyka dwójkę Kruczych Strażników, gdy solidny grunt okazuje się rozkruszającym się lodem, gotowym swymi łapskami zabrać ich pod powierzchnię, na zawsze żeniąc z topielicami. Łebski matematyk wyliczyć może prawdopodobieństwo, że dziś wpadną tu w przerębel, który niezasklepiony stanie się grobowcem. Jak wiele procent w rzeczywistości może ono wynosić? Dwa? Pięć? Dla Jana-Erika zawsze pięćdziesiąt. Szklanka nie jest do połowy pusta ni do połowy pełna, szklanka jest napełniona przezroczystym akavitem mającym koić poczucie niesprawiedliwości, choć kto ma pewność czy mowa o tym, którego doświadcza głowa rodziny, czy też o tym, którego dopuszcza się wobec swego syna? Czas gna nieubłaganie, gdy jaźnie skręcone w węzeł, podobne tym, które przeżywa każdego wieczora, trafiają znów w umysł pokryty smugą szronu. Pięćdziesiąt dwa lata na ziemskim padole to wciąż zbyt długo i zbyt krótko. Ile lat właśnie minęło? Tik-tok, tyka niemo zegar obwieszczając północ poobiedniej pory.
    Mężczyzna otwiera oczy w niemożności otwarcia nozdrzy, gdy pragnie haustu powietrza, co rozdyma płuca. W zamian za to wokół jest brud i rozterka, czy aby to nie podwodny świat przyjmuje go we własnym księstwie. Wtem nad powierzchnią wody rozlega się jakby szelest, krótki hałas i turkot, nakazujący popatrzeć w górę i odepchnąć od siebie każde przemyśliwania nietrzeźwe i niepoważne zważając na sytuację tych dwojga. Co z Sorsą? Jest gdzieś, musi być. Upatruje wyprostowaną w jego stronę dłoń, choć może to nimfa z portowych gawęd wciąga go na skałę, pragnąc zrobić sobie pożywkę i rozszarpać mu tętnice. Wtedy też Jan-Erik chwyta za nią, finalnym ocaleniem widząc napięte palce, gdy nagle trach i głębia wokół niknie, a pozostaje tylko zimno.
    Ku-kurwa... — szepce, gdy rozwarte posiniałe wargi żądają z otoczenia tlenu, o dziwo gorętszego niż tamto jezioro, teraz migocące w świetle gwiazd i białym puchem kuszące by powtórnie zanurzyć się w nim, mimo że jedynie głupiec posłucha wody. Jan dygocze w rytm hulającego wokół wichru, a drżące palce koralowe i skostniałe, nieczułym gestem suną w dół od szyi aż po nogi, gdy podobnie wypowiada czar: — Heitr — jeśli sobie nie pomoże, nie pomoże innym. Gdzie kamrat jego, gdzie towarzysz?
    Sorsa szczęśliwie zdaje się ocalony, tkwiąc obok. Czy też oddechem się dusi? Mijają sekundy lub godziny, a błogie ciepło w końcu rozlewa się po odzieniu Nystroma, grzejąc też kości i stawy. Zdaje się, że to nie śnieg robi za pierzynę, lecz gorąca kąpiel za łóżko. W końcu, odchrząkując nasamprzód, bo z gardła wydobyć chce krople cieczy nieopatrznie wpływające tam przed minutami, nie dziękuje za ratunek, ponieważ i tak nie ma tego w zwyczaju, a w zamian za to szeroką dłonią łapie za ramię przyjaciela, zaciskając je mocno, bo potwierdza się, że to nie przywidzenie.
    Wiesz, że jestem ślepy na jedno oko... — mamrocze pod nosem, usprawiedliwiając się ze swego przeoczenia, wszak to on decyduje dziś o ścieżce, krocząc przodem niczym gid i to on zawodzi. Nie może jednak wydobyć z siebie przeprosin, choć czuje winę za to, co ma miejsce, rad tylko, że Untamo żyje. Co poczynić miałoby jego potomstwo, gdyby na służbie ojciec zmarł w tak nieheroiczny sposób? Co poczyni córka Nystroma, gdy on w końcu sczeźnie? Kuse drżenie powieki odsłania nie wyziębienie, a trwogę jawiącą się w sercu mężczyzny. — Nic ci nie jest, Sorsa? — opiera się plecami o drzewo, niegotów w dalszym ciągu stanąć i ruszyć przed siebie, gdy podłoże pod ogrzanym zaklęciem ciałem zdaje się tak wygodne.
    Może rzeczywiście są już za starzy i miejsca powinni ustąpić młodym, widzącym i mniej obcesowym i pewnym siebie, gdy ta krnąbrność, aby iść wciąż w przód, okazuje się nieszczęściem dla dwojga wapniaków, gotowych dla własnego kodeksu moralności ocalić chłopaczynę poszukiwanego przez wzbudzającą litość matulę. Jan sięga do kieszeni, odnajdując tam całkowicie przemoczoną paczkę papierosów, którą z wydychanym rozżaleniem miażdży i ciska z żalem w las.
    Widzący
    Untamo Sorsa
    Untamo Sorsa
    https://midgard.forumpolish.com/t785-untamo-sorsa#3100https://midgard.forumpolish.com/t800-untamo-sorsa#3270https://midgard.forumpolish.com/t801-flo#3271https://midgard.forumpolish.com/f99-untamo-sorsa


    Zimno, które owijało się wokół nich nerwów paraliżowało jednych, przy okazji pobudzając innych – Sorsa nie mógł narazić Jana-Erika na niebezpieczeństwo, toteż musiał działać nawet pomimo oczywistego braku komfortu. Instynktownie i szybko, w końcu gdyby w tym świecie zabrakło mu Nystroma, straciłby jedynego przyjaciela, który był z nim od samego początku kariery w Kruczych, a nawet wcześniej, nawet wtedy kiedy po zakończeniu studiów próbował układać sobie życie w zawodzie innym od tak niebezpiecznego, na jaki w efekcie obydwoje się zdecydowali. Kruchość lodu przypomniała mu wyraźnie, jak kruche jest ludzkie życie, bo w końcu jeszcze miesiąc temu kłaść do grobu musiał i matkę. Wolałby myśleć, że oni będą żyć wiecznie – dla siebie, dla dobra Kruczej Straży, dla swoich córek. W chwilach takich jak te jednak z głowy wybijano ci nieśmiertelność i niezniszczalność. Przeorani przez los wciąż odczuwali w końcu chłód, ból, uporczywe swędzenie miejsc, które wcześniej stykały się z lodowatą wodą.
    - A ja zapomniałem okularów… – tłumaczy się, jakby próbując utrzymać ich morale nad poziomem wody, w której chwilę temu się taplali. Już nie sama głębokość, a temperatura, mogły ich zabić. Powoli pozbawić możliwości poruszania kończynami, nawet pomimo buzującej we krwi adrenaliny. Wystarczyło w końcu, by którykolwiek z nich poślizgnął się, upadł tyłkiem na dno, nie mógł ponownie złapać równowagi. Nawet naturalna siłą wyporu nie pomogłaby im w momencie, gdy sine ciało odmawiałoby posłuszeństwa. Sorsa myślał o tej ewentualności teraz, kiedy zaklęciem osuszył i rozgrzał swoje ubranie. Tak samo jak przyjaciel nie był jeszcze gotowy do drogi. Zszokowany i dopiero powracający do normalnego funkcjonowania – dopiero teraz odganiający też mroczki sprzed oczu i wydzielinę spod nosa.  Silna dłoń Nystroma zaciśnięta na jego ramieniu trzyma go w objęciach rzeczywistości. – Tylko trochę… Szoku. Chyba wiem co mogło dopaść zoologa. – próba służbowego myślenia przerwana jest przez gwałtowne kichnięcie. Przeziębienie? Raczej nie, prędzej przemarznięta śluzówka nosa. – Psia krew, dopiero co byłem chory… Miałem pierwszą kilkudniową przerwę w pracy od kilku lat, rozumiesz? Kurwa mać… – mówił, dobrze wiedząc, że w obliczu tak wielkiego przemoczenia nie mogło być nawet mowy o wyciagnięciu z kieszeni suchej chusteczki, którą mógłby wytrzeć teraz nos. Zresztą – frustracja jaką okazał Jan-Erik po ujrzeniu papierosów chyba tylko podkreślała patowość ich sytuacji. – Mam skłamać w raportach? Pominę to, że tak wpadliśmy. Napiszę, że… – zaczął, jakby również w głębi duszy zastanawiając się nad tym czy przypadkiem nie był już za stary i czy gdyby pozostawał młodszy, do wydarzenia by nie doszło… - Że spodziewamy się co mogło stać się z naukowcem, ze względu na pojedyncze place kruchego lodu w okolicy. Sam nie wiem… Muszę dobrze to przemyśleć. Nie możemy się tak ośmieszyć – próbował chronić ich wspólną dumę.



    I'm prepared for this
    I never shoot to miss

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Śmierć na służbie zdaje się czymś czcigodnym, niemalże tytularnym, pozwalającym przejść przez bramy Valhalii i zostać zapamiętanym jako ten, który żywot poświęcił dla dobra narodu. Potem jednak przychodzi zimny prąd, który grubymi igłami wkłuwa się we wszelkie żyły, wysysając zlodowaciałą krew. Woli oberwać od wroga potężnym czarem, klątwą, lub czymś, co rozerwie mu tętnice, niżeli sczeznąć pod powłoką lodu, bo akurat jednooczna ślepota sprowadza na niego tragedię. Myśli o przecudownym dziecku, za które jest gotów pochlastać innych i siebie napływają do głowy z niebosiężną prędkością; myśli o tym popsutym, z którym jest poróżniony, które złamało mu serce, za które jest gotów pochlastać innych i siebie. Wszystkie mroczą się na wysokości karku. Sam może rzucić się z baszty choćby dziś, ale mieć Untamo na sumieniu — to rzecz, na którą nie może przystać. Jan nie ma od groma przyjaciół i mieć ich nie chce, nie upodabnia się do młodzików, ostatecznie odnajduje uciechę tam, gdzie są ryby, które łowi z okolicznymi znajomymi ze Straży, ale Sorsa... Sorsa jest mężczyzną, który trwa przy nim od dziesiątek lat, który wie, czego dopuścił się Pekka, do którego córka Nystroma mówi „wujek”, który za każdym razem jest miłym gościem i kompanem, przed jakim większość rodzinnych sekretów gdzieś się rozpływa, aż takie ma Jan do niego zaufanie.
    Trzęsie się okrutnie, gdy Untamo napomyka o okularach, ale dreszcze mięśni z wymrożenia wkrótce zamieniają się w śmiech. Ten gromki i dosadny, rozpogadza ciągle umęczoną i surową twarz Kruczego.
    Dwóch starych dziadów na wycieczce w nieznane, chuja mać — sapie ciężko, gdy mimiczne zmarszczki w pełni przykrywają jego twarz. Co też im przychodzi, żeby cieszyć się z chłodu i własnej partaniny i słabostek? Przyjaciel ma rację, lepiej o tym wargowi z kulawą nogą nie wspomnieć.
    Nic ci nie będzie, Sorsa, nie marudź jak baba — rzuca mocno, bo choć sam gorączkę czy katar traktuje jak niemalże śmierć bolesną, tak przecież nie będzie o tym pitolić, żeby nie wypaść na cykora.
    Przemoczony do suchej nitki, nawet nie ma jak zapalić, co zdaje się najniesprawiedliwszym dramatem, jaki tylko może zastać mężczyznę w kwiecie wieku po porównywalnym wypadku. Ciśnięta w las paczka leży gdzieś tam w gęstwinie, a on inkantacją osusza swoje łachy, zastanawiając się nad propozycjami Sorsy. Chłopina ma niemało racji, podobne upokorzenie wynikające właściwie tak de facto jedynie z ich nieudolności czy może przesadnego i niepotrzebnego zaufania do terenu, nie powinno oglądać dziennego światła. Już starczy, że połowa młokosów ma ich za zgredów, nie muszą pokazywać tego roztrąbionymi plotkami.
    Jak kłamać w raportach?! Oszalałeś? — rzuca od razu bezwzględnym tonem, nie wyobrażając sobie nawet takiej zbrodni, choć jest to groteskowa hipokryzja, patrząc na fakt, że sam własnego syna zapisał pod fałszywym nazwiskiem w księgi spisu ślepców. — A... Pominąć tak, pominąć to, co innego... — mamrocze jeszcze. Zawsze w gorącej wodzie kąpany, wyskakujący za szybko, jakby go koń gonił, zdaje się godziwym kontrastem do bądź co bądź, łagodnego Untamo. W końcu Jan kiwa głową w zaakceptowaniu, że to wszystko, o czym mówi Fin, jest słusznym pomysłem. — Napisz, że teren jest odwiedzany przez wędkarzy, a wywiercone przeręble mają zostać sprawdzone przez technicznych nurków. Nic tu po nas. Teraz to już tylko szukać ciała — rzuca wyrok, który od razu potwierdza, poharatanym od wodnej trzciny palcem wskazując na porzuconą przy brzegu stawu zamarzniętą na kość męską wełnianą czapkę (z pomponem).

    Untamo i Bezimienny z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.