Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    04.04.2001 – Studnia – F. Hilmirson & E. Munch

    4 posters
    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    04.04.2001

    Świat nabierał wokół żywych rumieńców – tylko Munch wydawał się tak samo martwy, jak martwy wydawał się zimą, jakby niczego nie zauważył, bo jedną nogą był zawsze martwy; skórę miał tak samo popielatą, cienie pod oczami niepokojąco sine i spojrzenie zimne jak sama śmierć, choć wiosenne słońce rozpalało się na nim złoto-pomarańczowym połyskiem jak na leżącym wśród szarego piachu bursztynie, którego nikt nie odważył się podnieść, bo to, co zastygło czarnym kształtem w żywicy, okazywało się zbyt straszne, by wziąć to w palce i schować na dnie kieszeni, i zbyt pokraczne, by trzymać to w domu na szafce albo w kieliszku kruchych muszelek o białych licach, i zbyt wypaczone, by móc na to spoglądać bez odwrócenia spojrzenia i cofnięcia dłoni. Może miał więcej piegów, ale nie był pewien – nigdy nie pomyślał, że powinien je policzyć, żeby móc z wiosną rozpocząć obserwacje badawcze na temat zachowania jego ciała pod wpływem promieni słonecznych; wydawało mu się, że miał ich więcej – ten jeden na płatku nosa na przykład (obok tego ciemniejszego, który był zawsze), nie było go wcześniej, a to musiało oznaczać, że wbrew pozorom Munch musiał być w pewnym stopniu jednak żywy i może nawet – niebywałe – czasem się rumienił, choć tego też nigdy chyba nie widział, bo nawet gorączka wydawała się w nim blada i wyzuta ze wszelkiej werwy (mimo że miewał jej zaskakująco dużo, kiedy się wściekał i kiedy– kiedy rozbudzały go koszmary, kiedy narkotyki sprawiały późnym wieczorem, że podnosił się i z zamkniętymi oczami unosił ramiona, na którym mienił się czasem brokat i zdawał się lubić nawet tę muzykę rzężącą w starym radiu wyszarpanym z targu rzeczy niechcianych – jak oni oboje, podobała mu się ta myśl, nie odważyłby się jej powiedzieć głośno, więc była jakby cenna – choć przygłuszał ją biały szum dobiegający z głośnika, póki nie zagroziło się mu dłonią, butem albo tym, co najbliżej leżało pod ręką).
    Nie pamiętał właściwie, dokąd się wlekli – może donikąd. Może wszystkie rzeczy porzucone miały to do siebie, że musiały się przyciągać, więc musieli tutaj trafić, znaleźć porzuconą furtkę zarośniętą bluszczem, rozchyloną jak wyłamany ząb starego ogrodzenia, które szykiem brunatnych od rdzy przęseł nie strzegło już niczego wartościowego: tylko posiniałe kości opuszczonego domu pokrytego świeżą zielenią rozbestwionej roślinności i skamieniały migdałek starej studni, nad którą przystanął, nachylając się naprzód, jakby zamierzał w jej źrenicy odczytać przyszłość.
    Masz jakiegoś miedziaka? – spytał, bo w studni szczęścia, rzecz jasna, nie znalazł, natomiast znał powszechne sposoby jego nęcenia, najlepiej srebrem. Podniósł czoło, zatrzymując na nim jasne spojrzenie i uśmiechając się krzywo ze ścierpłym rozbawieniem, jakby zamierzał wyprzedzić jego zaprzeczenie. – Zapierdoliłeś mi wszystko spod materaca, to na pewno coś masz i nie jest wcale twoje, to mi teraz oddaj, bo ci naliczę takie odsetki, że się do usranej śmierci nie wypłacisz. Daj – zażądał, podchodząc do niego zamaszystym krokiem, by bezceremonialnie wyciągnąć łapy ku jego kieszeniom, nie zamierzając przy tym najwyraźniej wcale pominąć żadnej. – To na szczęście. Na szczęście mi nie dasz? Słyszę, jak ci kurwa dzwoni przecież.


    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back

    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Czasem myślał, że był martwy, jeszcze zanim zdążył się narodzić – miał bladą skórę, bledszą niż większość mieszkańców fiordów, która łatwo nasiąkała zepsuciem i oczy nieruchome jak żywica, w której stwardniały dwa zdechłe owady źrenic; urodziłam trupa, krzyczała jego matka, zanim zachłysnął się pierwszym krzykiem, a twarz nabiegła mu purpurą – żył, choć Arabella nigdy nie spojrzała na niego inaczej, jakby zapamiętała tylko jego śmierć i od tamtej pory nie mogła pogodzić się z jego życiem. Przekonywał się, że nie było w tym nic niezwykłego, miał odejść ze świata jeszcze wiele razy – na zeschniętej ziemi, która spulchniła się pod wpływem krwi w dniu, gdy berserker wyłamał pręty zardzewiałej klatki; w zakurzonej piwnicy Görana, gdzie podłoga dawno przesiąkła zapachem jego wnętrzności; pod ciężarem zaklęć, które łamały żebra i napełniały mu usta brudną wodą rynsztoku; z policzkiem wspartym o chłodne kafelki i krzykiem dudniącym mu pod skronią tak głośno, jakby próbował przywrócić zastałe tętno. Czasem leżał na materacu, którego sprężyny wgniatały mu się pomiędzy łopatki i zastanawiał się, czy nie umierał właśnie teraz, bo wzrok grzęzł mu w labiryncie tynkowej krakelury, a ciało stawało się tak ciężkie, że nie czuł własnych dłoni na końcu wyciągniętych ramion i wyobrażał sobie, że serce osuwa mu się głębiej pomiędzy trzewia, jakby próbowało odnaleźć bliznę dość świeżą, by rozerwać ją gwałtownym skurczem przedsionków. Funi zawsze nabierał tymczasem głębokie oddechy, uśmiechał się z jednakową, chłopięcą swobodą i nawet w koszmarach sprawiał wrażenie spokojnego, jakby codziennie rodził się na nowo, nieświadomy okrucieństwa świata, który go otaczał – był szczęśliwy, a on potrafił go za to jedynie nienawidzić.
    Nie pamiętał, dokąd szli – kiedyś wiedział, ale teraz wspomnienia zbierały mu się pod czaszką jak kurz, sprawiając, że myśli były duszne i ociężałe, a kiedy próbował je przełknąć, krztusił się suchym kaszlem. Oboje nie mieli już dokąd wracać, jak dwa psy, które obgryzały sobie nawzajem mięso z wychudłych kości, aby przeżyć kolejną noc – czasem, kiedy budził się nad ranem, jeszcze zanim niebo rozjaśniało się żółtą plwociną jutrzenki, odwracał głowę w jego stronę i rozmyślał o pustym miejscu pod zapleśniałą ścianą, które teraz zajmował jego materac; wydawało mu się, że w rzeczywistości nigdy nie istniało – że Funi był tutaj od zawsze.
    Nie – warknął, jeszcze zanim objął wzrokiem gardło kamiennej studni – oczy przyjaciela błyszczały jednak zachłannie, usta rozciągały się do krzywego uśmiechu, ręce sięgały w jego stronę, jakby zamierzały wyjąć mu miedziaki spod szorstkiej skóry, nie z kieszeni spodni. Zacisnął zęby, przełykając niewygodne wspomnienia dłoni, które rwały się ku niemu już wcześniej, próbując podkasać koszulę i wyrwać mu życie od podszewki, aż pierś miał zaczerwienioną od śladów paznokci, ubranie rozdarte wokół bioder. – Brakuje ci szczęścia? – zacisnął palce na kołnierzu jego koszuli i pociągnął tak mocno, że czuł jego oddech na twarzy, słodki i mdły – tym razem jego wargi również rozciągnęły się w przekornym grymasie, a bursztyn spojrzenia zalśnił mocniej, wypierając na wierzch brązowe cętki obłędu. Pchnął Funiego do tyłu, aż jego lędźwie wgniotły się w brzeg studni, po czym podszedł bliżej, z ręką wciąż mnącą fragment koszuli popychając go głębiej, aż zawisł nad otwartym, zeschłym dołem źródła – miał bladą twarz i jasne oczy, powieki lśniące od brokatu. – Jestem pewien, że norny przyjmą cię w zamian srebrnego talara. Świecisz się tak samo, łatwo się pomylić.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Valborgsnatten było wyjątkowym świętem, które zajmowało w kalendarzu galdrów szczególne i ważne miejsce, nabierając na znaczeniu zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń. Jak co roku, wśród mieszkańców Midgardu rozchodziły się plotki o zwiększonej aktywności duchów w tym okresie. Wraz ze zbliżającymi się obchodami duchy rzekomo zyskiwały niezwykłą moc, która pozwalała na ich dostrzeżenie nie tylko przez osoby urodzone jako medium, ale również przez tych, którzy nie posiadali podobnych umiejętności. Jednak nie dało się ukryć, że w tym roku galdrowie pokładali w tym święcie szczególną nadzieję. Wzmożone nadnaturalne siły, które miały się ujawnić w okresie Valborgsnatten, stwarzały niecodzienną szansę na rozwiązanie problemów, które w ostatnich miesiącach dotknęły magiczne społeczeństwo. Liczba bestialsko zamordowanych ofiar przekroczyła wszelkie przewidywania mieszkańców magicznej Skandynawii i Kruczej Straży, co spowodowało, że wiele spraw pozostawało nadal niewyjaśnionych – w tym dla duchów, które z rozmaitych powodów próbowały nawiązać kontakt z przypadkowymi żyjącymi.
    Miejsce, w którym znaleźli się Funi i Egon, od samego początku emanowało niepokojącą energią – zbyt skupieni na sobie i słownych potyczkach, mogli jej jednak nie zauważyć. Ale kilka miesięcy wcześniej, to właśnie tu stracił życie młody chłopak – kolejna ofiara rytualnych mordów ślepców. Kiedy tak toczyli swój werbalny pojedynek i Funi nagle znalazł się na krawędzi studni, niebezpiecznie wisząc nad otwartym, głębokim źródłem, Egonowi na moment przed oczami ukazała się postać mężczyzny. Mógłby przysiąc, że na rozłożystym drzewie, którego gałęzie częściowo roztaczały się nad starą studnią, dostrzegł wisielca pokrytego charakterystycznymi sekwencjami runicznym. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, a tajemnicza mara zaraz zniknęła, przez co Munch nie mógł mieć pewności, czy to na pewno była zjawa, czy jego wzrok przypadkiem nie płatał mu figli. Kwiecień był jednak miesiącem, w którym odbywało się Valborgsnatten, co oznaczało, że wszystko było możliwe.

    Każdemu z was przysługuje jeden, nieobowiązkowy rzut na dowolną akcję.
    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    Czasami śniło mu się, że go dotyka – być może tego wcale nie wyśnił – a później na opuszkach palców znajduje czerń głęboką jak sadza. Pojawiała się w liniach papilarnych, pod płytkami paznokci, jakby zdrapywał ją z jego skóry, wspinała się przez stawy paliczków, przez śródręcze i wyniesienia kłykci, sięgała łokcia – jak czarna magia płynąca w żyłach, wylewająca płytko pod naskórek z rozsadzonych naczynek albo jak nieodkryta dotąd zaraza zebrana spomiędzy ostrych krawędzi jego kości. Powinien się bać, ale nigdy nie były to koszmary; Munch był pod palcami ciepły, skóra pokrywała mu się dreszczem jak prawdziwemu człowiekowi, chociaż dropiatość mieszków unoszonych jak u wściekłego zwierzęcia przypominała drobne wypukłości ciosane w białym marmurze i myślał, że jedynie bogowie mogli stworzyć rzecz tak dokładną, tak niespójną, pełną sprzeczności zgrzytających pod zębami. Powinien się bać, ale nie bał się wcale: dreszczem pokrywały się ciała żywe i ciała, które marzły – to nie były nigdy koszmary, a czerń wspinająca mu się po rękach sprawiała mu radość, jak pieszczotliwe zwierzę ocierające się o kostki. Nad ranem nie było po niej śladu, choć był pewien, że ją widział: sen wydawał się wspomnieniem, wyraźnym na źrenicy i świeżym, czasem myślał o niej, jak o przepowiedni, ale nie próbował jej rozumieć – podobała mu się ta tajemnica i podobało mu się, że do niego powracała, podobało mu się, że brokatowe odłamki zatrzymywały się na jego zapadłym policzku albo na rękawie, wyglądały na nim absurdalnie, jak złote mgnienia w wystygłym popiele, otarcia zostawione przez niezdarne słońce.
    Nie spodziewał się pokornej zgody – wcale jej nie chciał. Chociaż miał może nadzieję jeszcze odzyskać te pieniądze, które idiotycznie schował w tak oczywistym miejscu; powinien się dawno nauczyć, że musi wykazać się większą pomysłowością, jeśli nie chciał stracić oszczędności w okolicznościach niewyjaśnionych. Nauczył się przynajmniej tego, by nie chować wszystkich zaskórniaków w jednym miejscu: chował je we wszystkich zakamarkach mieszkania, jakie udało mu się znaleźć i wciąż szukał nowych, zastanawiając się, ile zajmie Munchowi, by znaleźć je wszystkie. Część tego, co udawało mu się zarobić, zostawiał na stole – nie był na tyle głupi, żeby sądzić, że Bohler trzymałby go tylko z sympatii i dla towarzystwa; czasami sprawiało mu to zresztą przyjemność. Lubił, kiedy wracał do mieszkania w dobrym humorze, ze źrenicami wypełniającymi spojrzenie po brzegi, gęstymi jak rozgrzana smoła i z ustami prawie skłonnymi do uśmiechu, zmierzwionymi włosami i głosem przewleczonym przez struny leniwym chrobotem. Nie próbował wtedy prosić o zgodę, bo zdawało mu się, że mógłby się zgodzić i to wprawiało go w szczeniacką nerwowość.
    Zanurzył palce w kieszeniach jego spodni, trzymających się luźno na wąskich biodrach, szukając na ich dnach miedziaków; znalazł jedynie farfocle włażące pod paznokcie i ciepło jego ud. Przekorny uśmiech kołysał mu się na ustach krnąbrną wesołością, nie zdążył jednak sprawdzić więcej, bo palce Muncha zacisnęły się mu na koszuli pod gardłem i szarpnęły nim, przymuszając go do wyprostowania kręgosłupa w strunę; to wyraźnie podjudzało go tylko bardziej. Błękit spojrzenia pojaśniał mu niezdrowym entuzjazmem, a on prędko rozluźnił się znowu w jego rękach, czując na ustach ciepło jego oddechu i siłę jego ramion trzymających go w miejscu jak smarkacza.
    To zależy – odparł cicho, ukradkiem spuszczając spojrzenie; w źrenicach tliły mu się błędne ognie prowokacji. – Tak ogólnie mógłbyś częściej wynosić śmieci i nie spraszać ciągle tych głupich ekshibicjonistek. Ostatnio jedna wyjadała mi nad ranem dżem łyżeczką, jestem pewny, że byłbym szczęśliwszy, gdybym miał swój dżem – mówił szybko, nie potykając się o słowa i nie zastanawiając się nad nimi nadto, niezdecydowany najwyraźniej, czy chce patrzeć mu w oczy, czy patrzeć gdzieś niżej. Urażona gorycz rozlała się gdzieś między zdaniami, niewyraźna. – Ale teraz? Powiedziałbym, że brakuje mi tylko tro–
    Nie skończył, nie wiedział nawet, czy zamierzał kończyć, trochę było wprawdzie łatwo do wyeliminowania, Munch uprzedził go jednak kolejnym szarpnięciem, popychając go w tył; wydał z siebie marudne stęknięcie, kiedy kamień wbił mu się w lędźwie, a oś ciała przechyliła się pod naciskiem jego ręki wbijającej się niewygodnie pod grdykę. Niebo było dzisiaj pocieszająco czyste; popołudniowe słońce patrzyło na nich złotym okiem, a on zastanawiał się, czy widziało naprawdę wszystko i czy bogowie w końcu ześlą mu włosiennicę za wszystkie złamane słowa.
    Więcej szczęścia mogę ci dać żywy – czuł pod karkiem niewygodną pustkę, oddech dalekiego dna, zarosłego szlamem i połkniętym srebrem. Sięgnął na oślep dłonią do jego ubrania, na wszelki wypadek uczepiając się go asekuracyjnie, nim nie pochylił czoła naprzód, by móc na niego spojrzeć. – Puść, zanim zacznie mi się podobać i zrobi się nam głupio. Za późno, już mi się zaczyna robić. Masz bardzo ładne oczy. Puszczaj albo powiem więcej – mamrotał, nieświadom tego, że Munch nie patrzy już na niego (tylko na ducha papieża).


    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back

    Ślepcy
    Egon Munch
    Egon Munch
    https://midgard.forumpolish.com/t872-egon-munch#4667https://midgard.forumpolish.com/t905-egon-munch#4674https://midgard.forumpolish.com/t906-kasjmirull#4682https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch


    Funi przypominał w jego dłoniach wełnianą kukiełkę – wciąż tak samo miękki i uległy, z tym samym ściegiem uśmiechu na pojaśniałej twarzy, jakby jego wargi były jedynie fastrygą, przeciągniętą niedbale przez materiał policzków; czasem wydawało mu się, że uśmiechał się nawet przez sen i z powiekami ciężkimi od zmęczenia, przyglądał mu się spod ściany, zastanawiając się, dokąd błądziły jego myśli, kiedy zapadał zmrok i czy gdyby rozchylił mu czaszkę jak wieko zakurzonej wazy, znalazłby w środku to, czego szukał – dopiero kiedy patrzył uważniej lub podchodził bliżej, zauważał cienką krakelurę rys, jakby coś próbowało wychynąć na powierzchnię i myślał, że być może znalazłby tam coś zupełnie przeciwnego. Drażnił go sposób, w jaki jego ciało uginało się pod palcami, stawało się giętkie i ciepłe, kiedy lędźwie natrafiły na opór kamiennej studni, a sylwetka przechyliła się nad ciemnią otworu – gdyby pchnął go mocniej, zawisłby z głową stukocącą o wilgotne kamienie, tymczasem palce trzymał wciąż kurczowo zaciśnięte w miejscu, podczas gdy bursztyn jego spojrzenia powoli nasiąkał mrokiem. Nie obchodził go dżem ani ludzie, którzy pojawiali się i znikali z ich mieszkania, przechodzili przez nie jak zjawy, pozostawiając za sobą lepkie nacieki plazmy – pęknięte butelki, z rozlanym po podłodze alkoholem, który przez noc zdążył zaschnąć i wpłynąć w wąskie fugi, ubrania przerzucone niedbale przez oparcia krzeseł, drobne okruchy życia, rozsypane po kuchennym blacie, dopóki nie przepadały wewnątrz pomieszczenia na zawsze, rozdmuchane nerwowym pośpiechem lub przetarte szmatką, której odcień wydawał się ciemniejszy niż życie i ciemniejszy niż śmierć; nie pamiętał nawet ich twarzy – we wspomnieniach wszystkie miały oczy w odcieniu mętnej bieli.
    Nie przynosisz mi szczęścia żywy. Zaryzykuję. – warknął, popychając go głębiej w dół studni, jego spojrzenie rozwidliło się jednak, pękając jak myśliwski szrapnel – na rozłożystym drzewie, którego gałęzie rozrastały się kształtem przewiązanego stryczka, wisiał mężczyzna o sinej twarzy i skórze zaczerwienionej w sekwencji nordyckich run, a on odruchowo rozluźnił palce na koszuli Funiego, czując, jak jego ciało wysuwa mu się z uścisku i gwałtownie przechyla się do tyłu przez kamienną grań studni, jak dłoń, którą trzymał uwiązaną na połach jego kurtki, osuwa się z materiału i w ostatniej chwili żachnął się jeszcze do przodu, chwytając Hilmirsona za kołnierz, aż oboje upadli na szorstką, pożółkłą wokoło trawę. Funi coś mówił – nie pamiętał co – jego wzrok wciąż tkwił jednak wpatrzony w gałęzie pobliskiego dębu, źrenice rozszerzyły się do wielkości talarów, a linia szczęki rozpięła wyraźnie pod skórą policzka, kiedy zacisnął zęby; wisielec zniknął.
    Widziałeś go? – sapnął, w jego głosie wciąż zbyt wyraźnie przebrzmiewał jednak gniew, aby spod fizjonomii wyłonił się płytki zarys strachu – złudzenie trwało zaledwie kilka sekund, lecz był pewien, że rozpoznawał twarz mężczyzny, który kołysał się pod wpływem kwietniowego wiatru, pod wpływem śmierci. – Ja pierdolę. – roztarł dłońmi powieki, po czym podniósł się z ziemi, obchodząc studnię, aby znaleźć się bliżej krzepkiego pnia, zachrypłej, brązowej kory, na której nie było jednak śladu po nordyckich runach ani po krwi zastygłej na naznaczonym ciele skazanego – przez chwilę znów pomyślał o duchu Freydris, który kołysał się w progu do jego mieszkania i o widmie Görana, którego dostrzegał w każdej, szklanej powierzchni, każdej twarzy, jaka wyminęła go ze złowrogim pośpiechem, każdym uśmiechu, zza którego wystawał zarys ostrych zębów. – Vofur – warknął, coraz bardziej nerwowo rozglądając się po okolicy.

    Vofur (Umbrae) – powiadamia o obecności duchów.
    98 + 15 113 > 50, powodzenie
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Egon Munch' has done the following action : kości


    'k100' : 98
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Vofur, zaklęcie, które szybko zastosował Egon, okazało się niesamowicie efektywne, a jego obawy potwierdziły się z przerażającą dokładnością. W okolicach starej rezydencji i opuszczonej studni nie można było wykluczyć obecności bytów niematerialnych. Munch miał jednak wciąż wątpliwości co do natury tego przedziwnego, niespodziewanego zjawiska. Czy był to tylko rzeczywiście przelotny, nic nieznaczący incydent, czy może był to początek czegoś większego, co najprawdopodobniej zwiastowało zbliżające się niebezpieczeństwo? Jedno było pewne: kwiecień, głównie z powodu nadchodzącego Valborgsnatten, był wyjątkowym okresem w ciągu roku, zwiększając moc duchów i czyniąc ich dostrzegalnymi dla zwykłych ludzi pozbawionych umiejętności medium. Nie minęła chwila, nim duch nieznajomego  po raz kolejny mu się ujawnił. Był to młody chłopak o ciemnych włosach, z runami wyrytymi na ciele – jak mogli się domyślić, ofiara rytualnych mordów. Wyczuwał od nich zło, płynącą w ich żyłach magię zakazaną, której nie dało się zignorować.
    To przez takich jak wy zginąłem... – oskarżył ich jako źródło swojego nieszczęścia, wpatrując się w ich kierunku z wyraźną złością. Nie pamiętał twarzy swoich oprawców, lecz wiedział, że byli oni ślepcami, a zaklęcie rzucone przez Muncha tylko go w tym przekonaniu utwierdziło. – To przez takich jak wy w Midgardzie giną niewinni ludzie! – kontynuował Erik, a Egon i Funi mogli poczuć jak wiatr robi się coraz silniejszy, przewracając niemal wszystko na swojej drodze. Był to wiatr wypełniony gniewem i żalem, który niosła ze sobą dusza skazana na wieczne błądzenie. Egon i Funi mogli zacząć przeczuwać, że będą musieli zmierzyć się z jego historią, jeśli nie chcą narazić się na kłopoty.

    Przysługuje wam rzut na dwie dowolne, nieobowiązkowe  akcje. Jeśli zdecydujecie się rzucić na charyzmę, by uspokoić ducha i dowiedzieć się, co się wydarzyło – próg powodzenia wynosi 55. W przypadku rzutu na spostrzegawczość – próg wynosi również 55 i pozwoli wam rozpoznać w nim chłopaka o imieniu Erik, młodego studenta alchemii, którego możecie skojarzyć z licznych plakatów informujących o jego zaginięciu sprzed paru miesięcy.
    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    Niebo spojrzenia przewróciło się teatralnie, ostentacyjnie – wracając raptownie na swoje miejsce, kiedy pchnięto go mocniej nad głęboką czeluść starej studni; pozwalał sobie z nim igrać szczeniacko, ale o czaszkę zawsze w końcu obijał się uwierający kamyczek świadomości, że jego życie w gruncie rzeczy nie znaczyło dla Muncha wiele, nawet jeśli czasem wydawało mu się, że jest inaczej – był nierozsądnie frywolny, ale jeszcze nie zupełnie bezrozumny, żeby wyobrażać sobie, że ktoś mu podobny chował w podszewce płaszcza miedziaki skrupułów na czarną chwilę. Może kiedyś, może w którejś przeszłości pozwalał komuś czuć  się przy nim bezpiecznie, oddalonej jednak o nieprzebraną ciemność źrenic i grube warstwy blizn – nawet kiedy pozwalał dotykać ostrych wyniesień jego kręgosłupa między łopatkami, miał wrażenie, że mógłby pokaleczyć sobie o nie palce, jak gdyby dotykał zatrutych cierni. Munch mógł układać mu się w dłoniach ustępliwie, ale pozostawał zawsze ostrzem o śliskiej od krwi rękojeści; ostatecznie nie posiadał obok siebie dłużej nikogo, kto mógłby uważać, że nic mu przy nim nie grozi, a on nie zamierzał podzielać tej bezmyślności, nie zamierzał się zapominać – wsuwał palce w płomienie jego rozdrażnienia, zawsze gotowy, by się ukorzyć. Żył w ten sposób od zawsze z bóstwami: tymi mieszkającymi w spojrzeniach kapłanów i tymi, którzy trzymali za karb jego ofiarny los, z tętniącym krwią gardłem ponad złotą misą swojego zadowolenia. Dopóki jednak nie czuł na policzku oddechu pożogi, Munch przypominał bardziej człowieka: mógł uśmiechać się do niego krzywo, ufać – jeszcze – dłoniom trzymającym go nad studnią, przewracać oczami i niedowierzać jego groźbom, chociaż warkliwe brzmienie jego głosu rozbudzało znajomą, żywą niespokojność w sczerniałym atrium serca.
    Miał zanieść się śmiechem – ewidentnie starając się, by przysmaliło mu palce; spojrzenie Muncha poderwało się jednak jak spłoszone ku powykręcanym upiornie gałęziom drzewa, jak gdyby dostrzegł między nimi coś więcej, jego palce rozluźniły się na materiale ubrania i poczuł, że osuwa się głębiej w otwarte gardło studni. Zaskoczone serce podeszło mu do gardła, dobywając z niego zduszony okrzyk spłoszenia; spróbował złapać się jeszcze jego ramion i kamieni, z których ześlizgiwały się jego lędźwie, daremnie, w końcu poczuł jak w kołnierz wpija mu się w kark, szarpnięty przez przyjaciela, a potem poczuł znów grunt pod stopami i kolana ugięły się pod nim niezdarnie. Zaklął pod nosem, zarumieniony przestrachem (i śladem bliskości na wnętrzu uda, o które otarło się cudze kolano), na końcu przekleństwa zawisło rozbawienie, zbierający się w gardle śmiech, ucięty przedwcześnie nerwowym pytaniem.
    Co? – odpalił odruchowo, wyraźnie nie rozumiejąc; usiadłszy na trawie obok niechlujnie, przyglądał mu się krótką chwilę, zanim na lico nie spłynęło opaczne zrozumienie. – Tatuśka? – powinien ugryźć się w język, poczuł jednak gorzkie rozdrażnienie w krtani; Göran zdawał się nieustannie śledzić ich wszędzie i zawsze zaprzątać uwagę Muncha, sprawiając, że jego spojrzenie stawało się czujne i rozbiegane, a głos nabierał szorstkiej barwy, jego złość przestawała brzmieć intymnie. Egon zerwał się z ziemi, a on wsparł się dłońmi za plecami, wsuwając palce w wilgotną trawę, obserwując go z nieskrywanym poirytowaniem. – Na przeklętego Mjolnira, Bohler... – zaczął marudnym tonem, przyjaciel zupełnie nie zwracał jednak na niego uwagi, przyglądając się chropowatemu pniu rosnącego za studnią drzewa; Funi zamilknął, unosząc brwi w wyraźnej konfuzji. Wydawało mu się, że był dzisiaj trzeźwy – przynajmniej na tyle, na ile mógł być trzeźwy Munch, bo podejrzewał, że zupełnie trzeźwy nie bywał nigdy.
    Otwierał już usta, by powiedzieć znów coś zgryźliwego, zaklęcie rzucone przez Muncha odbiło się jednak w dziwaczny sposób od przestrzeni, a jedna z gałęzi zatrzeszczała pod ciężarem sinego wisielca o zapadłych oczach i poczerniałych ustach. Poderwał się z miejsca bezwarunkowym odruchem instynktu, unosząc przedramię, jakby zamierzał się przed czymś osłonić; zmarły jednak nie szarpnął się na przewiązanym mu na szyi powrozie jak wściekły kundel na łańcuchu, jedynie smętnie i bezwładnie dyndał, przewiercając warstwy wymiaru spojrzeniem, w którym zastygł przedśmiertny strach. Po jego odsłoniętych ramionach spływała zastygła krew, wykrawane w skórze runy skrzepły brunatnymi strupami. Zrobiło mu się zimno, mdłość ścisnęła go pod gardło.
    Duch zaskowyczał oskarżycielsko, za zmierzwione włosy szarpnął nagły poryw wiatru wzbierającego gwałtownie, jakby podjudzany wściekłością powieszonego mężczyzny.
    Niewinny człowiek to jebany oksymoron, a co martwe – warknął, blednąc na twarzy wyraźnie, chociaż spojrzenie zapłonęło mu prawnie nabożnie. Obecność ducha zdawała się nie być dla niego doświadczeniem nowym ani szczególnie szokującym; bogowie uwielbiali ściągać sobie do świątyń dzieciaki obdarzone darem medium, widywał duchy w ich oczach od małego – powinno wypchać się ziemią. Gdzie twoje ciało, zwisła kuśko? Powinni najwyraźniej odciąć ci język – musiał złapać się kamiennego brzegu studni, kiedy wiatr nabrał na sile; ruina domu zdawała się jęczeć pod siłą żywiołu, jakby miała zaraz runąć. – Skǫrungr – wypluł ze złością, nieskutecznie, rozbłysłe spojrzenie spuszczając na Muncha. Nie pomyślał o tym nigdy wcześniej – co, jeśli zmarli wydadzą ich żywym?
    Kamień odkruszył mu się w ręce; cisnął nim ze złością w postać ducha.
    Skǫrungr – powtórzył, zanim jednak magia zadziałała, przewrócił się znów na trawę, przygniecionym wiatrem.

    Skǫrungr (Statum) – czyni przez krótką chwilę (II tury) odpornym na silne podmuchy wiatru.
    Próg: 40 > 36 = 31 + 5 (magia natury), niepowodzenie
    Próba druga: 40 < 47 = 42 + 5 (magia natury), powodzenie

    Funi i Egon z tematu


    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości


    'k100' : 31, 42


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.