:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl
2 posters
Bezimienny
17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl Nie 26 Lis - 11:25
17.12.2000
Tydzień. Równo tydzień dzielił go od święta, które co roku przypominało mu, jak bardzo go nie lubi. W okolicach dziewiątego roku życia osiągnął wzrost, który zdecydowanie uniemożliwiał mu dotychczasowe chowanie się pod stołem, więc mniej więcej od tamtego czasu zmuszony był do siedzenia na równi z resztą krewnych. Rozmowy były za głośne, zapachy zbyt ostre, brzdęk naczyń i sztućców przyprawiał o dreszcze, w dodatku Alf non stop kopał go w piszczel, żeby zdobyć sobie przewagę w wyścigu pod choinkę. Zupełnie bez sensu, bo i bez tego by wygrał. Anselm potykał się przecież nawet na prostej drodze, nie trzeba było mu w tym pomagać. Ale kopanie to przecież dodatkowa frajda, której ciężko było się oprzeć.
Po głównym daniu i rozpakowaniu prezentów można było wsunąć kilka kulek marcepanowych do kieszeni marynarki i wymknąć się do swojego pokoju. Robił tak co roku, nawet po skończeniu pełnoletności. Każdego wieczoru nadchodził moment, kiedy Anselm po prostu rozpływał się w powietrzu i tylko nieliczni wiedzieli, gdzie go szukać. Pomijając tych kilka, które kończył pozbawiony świadomości, bo Lasse i Alf chwytali go jeszcze na korytarzu i postawili sobie za punkt honoru jak najszybciej go upić. Okazało się, że nie jest to trudne zadanie. Pewnie zdecydowanie trudniejsze było doniesienie dwumetrowych zwłok pod drzwi, ale to już nie był jego problem.
Nie miał żadnego planu awaryjnego. Liczył jedynie, że Alfowi znudziło się już to kopanie. Mógłby napuścić na niego kilku pacjentów z kliniki, ale Jul to chyba mało odpowiedni moment na wyrównywanie starych porachunków.
Innymi słowy, nie mógł się doczekać.
- Lasse! – wszedł do kuchni, przewiesił szary płaszcz przez stojące nieopodal oparcie krzesła i poprawił kołnierz koszuli. Pojawił się trochę wcześniej, niż zapowiadał. Kartonowe pudełko z wyciętymi otworami postawił na stoliku. Prezent. Anselm wiedział, jak bezmyślna jest idea robienia prezentów Lassemu. Na pewno ten szczur przyśnił mu się już kilka razy, więc to żadna niespodzianka. W takiej sytuacji czuł się raczej zobowiązany wręczyć mu zwierzę, jakby mu je co najmniej obiecał. Otworzył pudełko. Para małych, czerwonych oczu spojrzała na niego pytająco. Zwierzę, które miało zaraz stać się własnością Lassego, było wyjątkowo duże jak na swój gatunek. Ledwo zmieścił się do tego pudełka. Anselm znalazł go kilka tygodni temu, niedaleko promenady, zalanego czerwonymi łzami. Ciotka początkowo wyklinała, nie chcąc w klinice żadnej zarazy, ale Anselm uparł się, że chce go wyleczyć, a potem wykorzystać do celów naukowych. Nie wystarczą ci te obrzydliwe ropuchy?
Tak naprawdę od początku widział w nim idealnego kompana dla Lassego. Na pewno można nauczyć go kilku świetnych sztuczek. Może nawet urośnie jeszcze większy i któregoś dnia zje Alfa.
– Skąd mam wiedzieć, pewnie znów czytał do późna. Albo robił inne rzeczy. Przyzwyczajaj się – mruknął wyglądając przez okno i licząc na to, że jednak zastał kuzyna w mieszkaniu. Wyciągnął papierosa z pudełka na parapecie i zapalił go z nudów, cicho pokasłując.
Lasse Nørgaard
Re: 17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl Nie 26 Lis - 11:26
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Niekiedy wydawało mu się, jakkolwiek płytko to brzmi, że nikt go nie rozumiał - nie w tym młodzieńczym, nastoletnim sensie, nie w wyrazie buntu lub pragnienia bycia wyjątkowym. W tym prostym, surowym i do bólu nijakim znaczeniu tych słów - nikt nie chciał pojąć, a Lasse nie umiał wyjaśnić. Miał w sobie hektolitry słów, często długich i naukowych terminów, archaizmów wygrzebanych z książek, wymyślnych przekleństw zasłyszanych w barach, stwierdzeń i pojęć, które przeczytał raz i pamiętać miał zawsze, mimo to jednak nie wszystko umiał wyjaśnić. Klątwy, runy, historię starożytną, powody i skutki kolejnych wojen oraz ich znaczenie dla skandynawskiej gospodarki, to co autor miał na myśli i czego nie miał na pewno, skąd wzięło się słowo toast i kolory na fladze Danii, ale nie siebie - siebie wyjaśnić nie umiał. Głupia była to myśl, ale mimo to głęboko wbita w skroń, pojawiająca się zawsze w zasięgu wzroku, gdy czyjeś znudzone oczy unosiły się na jego twarz, a on w cichej panice zdawał sobie sprawę z tego, że od godziny mówi o tym samym. Ciotki mówiły, że problem ma z prowadzeniem rozmów w towarzystwie, bo albo milczy niemal złowieszczo, albo mówi za dużo, a kiedy mówi za dużo, sam siebie przestaje kontrolować. Nie możesz po prostu porozmawiać o pogodzie? - pytał go z rozbawieniem starszy brat, a Lasse pochmurniał wtedy, porzucając gdzieś w połowie arcyciekawy wątek symbolizmu węża we współczesnej sztuce galdrów. Tak było zresztą w każde Jul - po minucie uświadamiał sobie, ze rozmowy o ostatnich wydarzeniach bez wspominania o krwawych rytuałach są, z całym szacunkiem do ludzi siedzących przy świątecznym stole, cholernie nudne.
Dzięki więc bogom za Anselma!
Dagmar mawiała, że Lasse i Anselm od zawsze mówili jednym językiem choć w dwóch dialektach - za każdym razem o czymś innym, czymś zupełnie niepowiązanym, a jednak ze zrozumieniem i błyskiem w oku. Ciężko było powiedzieć, skąd fenomen ten się wziął, w rodzinie wzdychano czasem, iż nie powinno było się tak często zostawiać ich samych, prawda była jednak taka, iż ta dwójka wszędzie była w stanie się znaleźć. W kątach, na drzewach, pod stołem w jadalni, w szafie Alfa lub na trzynastym stopniu schodów rezydencji dziadków. Dwójka dzieciaków z ciemnymi, poskręcanymi włosami i bystrymi oczami, obaj zawsze w swoim własnym świecie, obaj zafascynowani w końcu nauką, nawet jeżeli nauką z dwóch różnych dziedzin. I choć skłóceni ojcowie mawiali, iż chłopcy z tego wyrosną, a Dagmar oraz jej kuzynka nie wierzyły w przetrwanie tej przyjaźni, Anselm i Lasse nigdy się nie rozdzielili. Być może potrzebowali siebie wzajemnie, by przetrwać kolejne spotkania w dobrym towarzystwie, być może by skarżyć się na Idę i Alfa, a może po prostu obaj musieli mieć w życiu kogoś, kto umiał zrozumieć obsesję, która trzymała ich całe noce nad książkami.
- C-czym są inne rzeczy? - zaspany głos odbił się leniwie od wysokich, jasnych ścian kuchni. Jej czystość i spokój był niemal egzotyczny w mieszkaniu bliźniąt, zawsze zabałaganionym i zastawionym rzeczami. Lasse na moment ustal w progu, oczy miał dalej przeszklone od snu, włosy w nieładzie, a na koszula stanowiąca górę pasiastej piżamy była pognieciona i nadal pachnąca pościelą. Poranek zamienił się już w południe, a kuzyn stojący z papierosem przy parapecie sprawiał, iż i on miał ochotę zapalić. - Co tu robisz w środku nocy? - jęknął jeszcze, a ostatnie słowo zamieniło więc w ziewnięcie, gdy wyrzucał ręce w górę by się przeciągnąć. Kuśtykając i opierając się o blaty, dotarł do dzbanka z kawą. Nie pytał Anselma czy ten miał ochotę, bo z jego obserwacji wynikało, iż miał ją zawsze. - Z kim rozmawiałeś? Z jakimś pająkiem w kącie czy Alf schował się pod zlewem? - prychnął cicho na brzmienie własnego, niezbyt dobrego, żartu i oparł się o blat, splatając palce na ciepłym kubku. Chwilę przygadał się jeszcze kuzynowi, aż w końcu wyrzucona przed siebie ręka wykonała teatralny ruch jakby sięgnąć chciała po leżące na parapecie papierosy. Krótki jęk, który wydarł się z gardła i wyraz twarzy dziecka sekundę przed napadem płaczu miały być niczym więcej jak prześmiewczym sygnałem, by Anselm podał mu wymarzoną fajkę.
Nic się nie zmieniło, byli tylko trochę wyżsi.
Dzięki więc bogom za Anselma!
Dagmar mawiała, że Lasse i Anselm od zawsze mówili jednym językiem choć w dwóch dialektach - za każdym razem o czymś innym, czymś zupełnie niepowiązanym, a jednak ze zrozumieniem i błyskiem w oku. Ciężko było powiedzieć, skąd fenomen ten się wziął, w rodzinie wzdychano czasem, iż nie powinno było się tak często zostawiać ich samych, prawda była jednak taka, iż ta dwójka wszędzie była w stanie się znaleźć. W kątach, na drzewach, pod stołem w jadalni, w szafie Alfa lub na trzynastym stopniu schodów rezydencji dziadków. Dwójka dzieciaków z ciemnymi, poskręcanymi włosami i bystrymi oczami, obaj zawsze w swoim własnym świecie, obaj zafascynowani w końcu nauką, nawet jeżeli nauką z dwóch różnych dziedzin. I choć skłóceni ojcowie mawiali, iż chłopcy z tego wyrosną, a Dagmar oraz jej kuzynka nie wierzyły w przetrwanie tej przyjaźni, Anselm i Lasse nigdy się nie rozdzielili. Być może potrzebowali siebie wzajemnie, by przetrwać kolejne spotkania w dobrym towarzystwie, być może by skarżyć się na Idę i Alfa, a może po prostu obaj musieli mieć w życiu kogoś, kto umiał zrozumieć obsesję, która trzymała ich całe noce nad książkami.
- C-czym są inne rzeczy? - zaspany głos odbił się leniwie od wysokich, jasnych ścian kuchni. Jej czystość i spokój był niemal egzotyczny w mieszkaniu bliźniąt, zawsze zabałaganionym i zastawionym rzeczami. Lasse na moment ustal w progu, oczy miał dalej przeszklone od snu, włosy w nieładzie, a na koszula stanowiąca górę pasiastej piżamy była pognieciona i nadal pachnąca pościelą. Poranek zamienił się już w południe, a kuzyn stojący z papierosem przy parapecie sprawiał, iż i on miał ochotę zapalić. - Co tu robisz w środku nocy? - jęknął jeszcze, a ostatnie słowo zamieniło więc w ziewnięcie, gdy wyrzucał ręce w górę by się przeciągnąć. Kuśtykając i opierając się o blaty, dotarł do dzbanka z kawą. Nie pytał Anselma czy ten miał ochotę, bo z jego obserwacji wynikało, iż miał ją zawsze. - Z kim rozmawiałeś? Z jakimś pająkiem w kącie czy Alf schował się pod zlewem? - prychnął cicho na brzmienie własnego, niezbyt dobrego, żartu i oparł się o blat, splatając palce na ciepłym kubku. Chwilę przygadał się jeszcze kuzynowi, aż w końcu wyrzucona przed siebie ręka wykonała teatralny ruch jakby sięgnąć chciała po leżące na parapecie papierosy. Krótki jęk, który wydarł się z gardła i wyraz twarzy dziecka sekundę przed napadem płaczu miały być niczym więcej jak prześmiewczym sygnałem, by Anselm podał mu wymarzoną fajkę.
Nic się nie zmieniło, byli tylko trochę wyżsi.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl Nie 26 Lis - 11:27
Tę nić porozumienia dostrzegali wszyscy. Trudno było dołączyć do rozmowy, kiedy Anselm i Lasse rozkręcili się na jakiś temat. Zwykle każdy po chwili miał ich dosyć albo mimowolnie przestawał słuchać. Tylko oni znosili się nawzajem, wylewając z siebie rzekę nurtujących pytań i nie gubiąc się w odpowiedziach na nie, chociaż z perspektywy osoby trzeciej można przypuścić, że sami mało co z tego rozumieją.
Nawet jeśli każdego z nich obchodziło co innego, dobrze czasem nie spotkać się ze znudzonym spojrzeniem, czy zbywającym komentarzem. Wysłuchać i być wysłuchanym. Anselm miał w sobie wiele spokoju, choć nikt tego nie dostrzegał, bo przy innych wciąż nerwowo bawił się palcami. W kółko powtarzał sobie w głowie, co powiedzieć, żeby ostatecznie nie powiedzieć nic i zawiesić wzrok na nierównej fakturze ściany, próbując nadążyć za swoimi myślami. Zawsze chciał być tak charyzmatyczny, jak jego brat. Mieć na wszystko dobrą odpowiedź. Głupią, ale dobrą. Taką w sam raz. Byli do siebie podobni tylko w teorii, bo w praktyce Anselm był tylko jego cieniem.
Nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania Lassego, tak jak Lasse nie potrafił wyjaśnić mu skomplikowanych mechanizmów dziedziczenia pamięci komórkowej kijanek. Mimo to byli dla siebie absolutnie najlepszym towarzystwem, podczas gdy inni wywracali oczami. Wcale nie potrzebował specjalnego traktowania. Jedynie minimum uwagi. I minimum szczerego zainteresowania. A kryjówek mieli mnóstwo - tych lepszych i tych gorszych. Grunt, że zawsze trafiali na nie razem, czasem całkiem przypadkowo.
- Jak byliśmy mali, Ida zatrzasnęła nas raz w gabinecie dziadka, pamiętasz? Ty wywracałeś półki do góry nogami, ja chodziłem za tobą i układałem je z powrotem, a Alf siedział przy biurku i wcierał gile w okładki książek – powitał kuzyna szerokim od ucha do ucha uśmiechem. – Miał przy tym taki mądry wyraz twarzy, tak jak ty teraz.
Lasse nie wyglądał jeszcze, żeby miał jakikolwiek kontakt z otoczeniem, ale to nie przeszkadzało Anselmowi w prowadzeniu rozmowy tak, jakby zaczął ją już dawno temu w swojej głowie. Usiadł przy krześle i założył nogę na nogę. Kawa zawsze była dobrym pomysłem. Jej słodkawy zapach rozniósł się po pomieszczeniu i przyprawiał go o jeszcze lepszy humor. Uśmiechnął się pod nosem i podał Lassemu papierosy. Pająk od samego rana zajęty był poszerzaniem pajęczyny dla swojej - już niedługo większej - rodziny. A ty śpisz, nierobie.
- Dzień dobry, mam przesyłkę. W zasadzie prezent, wiesz, taki ode mnie dla ciebie – sięgnął po pudełko ze szczurem, może zbyt gwałtownie wyciągając je w stronę Lassego. Przysiągłby, że w tym samym momencie usłyszał jakieś dziwne przekleństwo, szmer, ciche fuknięcie, ale o dziwo niespecjalnie się tym przejął. – Mam nadzieję, że się polubicie, bo nie uznaję zwrotów. W zasadzie nie mam wątpliwości, macie bardzo podobne charaktery. W dodatku je praktycznie wszystko, tylko nie przesadzaj z kukurydzą. A, i nie widzi dobrze na lewe oko. Starałem się temu zaradzić, widocznie ten typ tak ma. Ale wciąż jest bardziej bystry niż mój drogi brat – ostatnie zdanie wypowiedział z nieukrywanym rozbawieniem. Spojrzał uważnie na Lassego, badając jego mimikę. Sukces, czy porażka? Nienawidził robić prezentów, ale ten był dość wyjątkowy, ponieważ był żywy, a Anselm poza tym, że rzadko komukolwiek robił prezenty, to absolutnie nigdy nie sprezentował nikomu zwierzątka. Nie licząc tych momentów, kiedy one po prostu same lądowały w kieszeniach osób, które stały akurat obok niego.
Nawet jeśli każdego z nich obchodziło co innego, dobrze czasem nie spotkać się ze znudzonym spojrzeniem, czy zbywającym komentarzem. Wysłuchać i być wysłuchanym. Anselm miał w sobie wiele spokoju, choć nikt tego nie dostrzegał, bo przy innych wciąż nerwowo bawił się palcami. W kółko powtarzał sobie w głowie, co powiedzieć, żeby ostatecznie nie powiedzieć nic i zawiesić wzrok na nierównej fakturze ściany, próbując nadążyć za swoimi myślami. Zawsze chciał być tak charyzmatyczny, jak jego brat. Mieć na wszystko dobrą odpowiedź. Głupią, ale dobrą. Taką w sam raz. Byli do siebie podobni tylko w teorii, bo w praktyce Anselm był tylko jego cieniem.
Nie znał odpowiedzi na wszystkie pytania Lassego, tak jak Lasse nie potrafił wyjaśnić mu skomplikowanych mechanizmów dziedziczenia pamięci komórkowej kijanek. Mimo to byli dla siebie absolutnie najlepszym towarzystwem, podczas gdy inni wywracali oczami. Wcale nie potrzebował specjalnego traktowania. Jedynie minimum uwagi. I minimum szczerego zainteresowania. A kryjówek mieli mnóstwo - tych lepszych i tych gorszych. Grunt, że zawsze trafiali na nie razem, czasem całkiem przypadkowo.
- Jak byliśmy mali, Ida zatrzasnęła nas raz w gabinecie dziadka, pamiętasz? Ty wywracałeś półki do góry nogami, ja chodziłem za tobą i układałem je z powrotem, a Alf siedział przy biurku i wcierał gile w okładki książek – powitał kuzyna szerokim od ucha do ucha uśmiechem. – Miał przy tym taki mądry wyraz twarzy, tak jak ty teraz.
Lasse nie wyglądał jeszcze, żeby miał jakikolwiek kontakt z otoczeniem, ale to nie przeszkadzało Anselmowi w prowadzeniu rozmowy tak, jakby zaczął ją już dawno temu w swojej głowie. Usiadł przy krześle i założył nogę na nogę. Kawa zawsze była dobrym pomysłem. Jej słodkawy zapach rozniósł się po pomieszczeniu i przyprawiał go o jeszcze lepszy humor. Uśmiechnął się pod nosem i podał Lassemu papierosy. Pająk od samego rana zajęty był poszerzaniem pajęczyny dla swojej - już niedługo większej - rodziny. A ty śpisz, nierobie.
- Dzień dobry, mam przesyłkę. W zasadzie prezent, wiesz, taki ode mnie dla ciebie – sięgnął po pudełko ze szczurem, może zbyt gwałtownie wyciągając je w stronę Lassego. Przysiągłby, że w tym samym momencie usłyszał jakieś dziwne przekleństwo, szmer, ciche fuknięcie, ale o dziwo niespecjalnie się tym przejął. – Mam nadzieję, że się polubicie, bo nie uznaję zwrotów. W zasadzie nie mam wątpliwości, macie bardzo podobne charaktery. W dodatku je praktycznie wszystko, tylko nie przesadzaj z kukurydzą. A, i nie widzi dobrze na lewe oko. Starałem się temu zaradzić, widocznie ten typ tak ma. Ale wciąż jest bardziej bystry niż mój drogi brat – ostatnie zdanie wypowiedział z nieukrywanym rozbawieniem. Spojrzał uważnie na Lassego, badając jego mimikę. Sukces, czy porażka? Nienawidził robić prezentów, ale ten był dość wyjątkowy, ponieważ był żywy, a Anselm poza tym, że rzadko komukolwiek robił prezenty, to absolutnie nigdy nie sprezentował nikomu zwierzątka. Nie licząc tych momentów, kiedy one po prostu same lądowały w kieszeniach osób, które stały akurat obok niego.
Lasse Nørgaard
Re: 17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl Nie 26 Lis - 11:27
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Pamiętał. Mieli wtedy po siedem lat, obaj głowy pełne ciemnych loków i aksamitki pod kołnierzami koszul. Ich kokardki zaciśnięto za mocno - Lasse szarpał materiał przez pół kolacji, więc matka bez przerwy wysyłała mu gromiące spojrzenia granatowych, chmurnych oczu i łapała za nadgarstek kiedy z tej irytacji i zniecierpliwienia grzebał w jedzeniu. Musiał wcisnąć w siebie cztery łyżki zupy i przeprosić nim Dagmar pozwoliła mu odejść od stołu i pobiec za Anselmem i Alfem w stronę długiego korytarza wschodniego skrzydła. Potem krzyczał na Idę przez zamknięte, dwuskrzydłowe drzwi gabinetu, odgrażając się wiązankami zapewnień o zemście, choć z perspektywy czasu uważał jej dziecięcy, rozchichotany diabelsko występek za przysługę. Zdobycie wymówki do tego, żeby przez godzinę przewracać do góry nogami półki i szuflady, do których do tej pory nie mógł się nawet zbliżać było zbawcze, było też być może powodem, dla którego kilkanaście lat później stał w tym samym gabinecie już jako bardzo dobrze rokujący młody naukowiec. Razem z Anselmem i Idą zresztą, choć to on chyba największą obsesję miał na punkcie wielkości - tej odległej i bladej kropce na niebie, gdzieś wśród mocnych uścisków dłoni, słów pochwał i tytułów, tej, którą on nazywał sukcesem, a ci którzy rozumieli więcej rodzinną dumą. Zazdrościł więc czasem Anselmowi, nie mógł bowiem oprzeć się wrażeniu, iż nim nigdy obsesja ta nie kierowała. Zamknięty wśród swoich terrariów zdawał się nie potrzebować już zadowolonego spojrzenia ojca ani własnego nazwiska na końcach prac naukowych. Był zdolniejszy niż większość, zakochany w tym co robił i oddany temu tak szczerze i w zniewalającej pełni. Szczery. A więc Lasse (który w panicznych napływach zwątpienia zwykł uważać się za oszusta bez talentów i mózgu) zazdrościł mu dzień w dzień, dzień w dzień go podziwiał i dzień w dzień kochał go jak brata - szczególnie teraz, kiedy ten z łaską boską podawał mu papierosa.
- Nawet martwy wyglądałbym mądrzej od Alfa - wydusił z siebie średniej jakości ripostę i potarł wierzchem nadgarstka policzek. Oczy otworzyły się szerzej i jaśniej, kiedy kuzyn podsunął mu pudełko, a potem skonfundowany wzrok wbił się w jego twarz niczym obiadowy widelec kiedyś w dłoń bliźniaka Anselma przez przypadek. - Dzię...To jakaś mysz? - wydukał nadal niezbyt inteligentnie i wsuwając odpalonego papierosa za ucho wolną od kubka ręką odebrał pudełko. Patrzące na niego ze środka stworzenie było drobne i pewnie już niemłode, a lewe oko zakrywało bielmo z przebłyskami błękitu. Wtedy właśnie, słysząc tłumaczenia Anselma, zrobiło mu się jakoś cieplej. Być może była to wina nadal zaspanego organizmu, pitej kawy lub grubej bawełny pasiastej koszuli, ale Lasse poczuł jak rumienią się jego policzki, a kąciki ust same, bez jego ingerencji, uniosły się w szerokim uśmiechu. - Ślepy na lewe oko, tak? - dopytywał, a kiedy patrzył na mały pysk szczura, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten wie o czym rozmawiają. Ślepy na lewe oko, on kulejący na lewą nogę, obaj zawdzięczali pewnie sporą część życia Anselmowi. Wszystko zdawało się ich łączyć. - Ale ja…niczego dla ciebie - przerwał, bo wtem z jakiejś chmury i nicości wyszedł ku nim równie przezroczysty co barwny duch okolicznych kątów i kwiaciarni.
Na dodatek w koszuli nocnej własnej matki i czapce z pomponem.
Lasse przyglądał się mu w cichym oniemieniu choć na twarzy gościła gładka obojętność - teoretycznie powinien się już przyzwyczaić, praktycznie nadal nie miał pojęcia co się działo za każdym razem, kiedy Severin zaszczycał ich swoją obecnośćią (a robił to często, chętnie i zwykle niespodziewanie). Kiedy go poznał, pewien był iż ten przypominający chochlika chłopak jest niczym więcej jak kolejnym małym zwierzęciem przyniesionym przez Anselma w pudełku lub kieszeni. Z jakiego stawu go wyciągnąłeś pytał wtedy kuzyna, a on powtarzał, że Severin chyba nie pływa w stawach o tej porze roku, ale może go spytać jeżeli ma na to ochotę. Lasse przewracał oczami, rzucał ku tej małej wszy - jak zwykł go nazywać - kolejne złośliwe komentarze, unosił oceniająco brwi na widok jego strojów i gromił wzrokiem, gdy ten znowu podkradał mu papierosy. Anselma zatarcia ich klanów zdawały się nie obchodzić (być może ich nie rozumiał i rozumieć nie miał zamiaru), ale on nigdy nie przestał nazywać rodziny Severina związkiem zawodowym gloryfikowanych ogrodników i badylarzy. Nie przestał nawet wtedy, kiedy cała ta złośliwość i niechęć przerodziła się w obojętną ciszę i w końcu w sympatię, której pojąć nie potrafił. Nigdy nie potrzebował przyjaciela poza Anselmem, na pewno nie takiego, którego nazwisko doprowadziłoby matkę do białej gorączki i którego upstrzone wzorami ubrania kłóciły się z narzuconą jego życiu estetyką. A jednak Severin - wiecznie zblazowany i denerwująco wygadany - złapał kawałek jego serca i został już, bo nie wypadało odchodzić tak z fragmentem czyjegoś narządu. Lasse zresztą nie chciał żeby odchodził, nawet jeżeli teraz - w tym właśnie momencie - z chęcią wyciągnąłby mu nerkę przez ucho.
- Żebyś ty zaraz nie założył klubu ludzi bez przednich zębów, malario - mruknął surowo lecz minęły dwie, trzy może, sekundy, a on znowu uśmiechał się delikatnie - trochę do siebie, trochę do nich, najbardziej do szczura. - Nie możesz? Nie możesz też zacząć przynosić swoich papierosów? Czy ty tu spałeś? - pytał choć odpowiedź w zasadzie mało go obchodziła. Kiedyś znalazł go u siebie śpiącego w szafie, raz u Idy w nogach. - Nieważne, zamiast brudzić mi stół mógłbyś, na litość bogów, wyciągnąć z barku brandy, mamy narodziny do świętowania. I po co ci ta czapka?!
- Nawet martwy wyglądałbym mądrzej od Alfa - wydusił z siebie średniej jakości ripostę i potarł wierzchem nadgarstka policzek. Oczy otworzyły się szerzej i jaśniej, kiedy kuzyn podsunął mu pudełko, a potem skonfundowany wzrok wbił się w jego twarz niczym obiadowy widelec kiedyś w dłoń bliźniaka Anselma przez przypadek. - Dzię...To jakaś mysz? - wydukał nadal niezbyt inteligentnie i wsuwając odpalonego papierosa za ucho wolną od kubka ręką odebrał pudełko. Patrzące na niego ze środka stworzenie było drobne i pewnie już niemłode, a lewe oko zakrywało bielmo z przebłyskami błękitu. Wtedy właśnie, słysząc tłumaczenia Anselma, zrobiło mu się jakoś cieplej. Być może była to wina nadal zaspanego organizmu, pitej kawy lub grubej bawełny pasiastej koszuli, ale Lasse poczuł jak rumienią się jego policzki, a kąciki ust same, bez jego ingerencji, uniosły się w szerokim uśmiechu. - Ślepy na lewe oko, tak? - dopytywał, a kiedy patrzył na mały pysk szczura, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ten wie o czym rozmawiają. Ślepy na lewe oko, on kulejący na lewą nogę, obaj zawdzięczali pewnie sporą część życia Anselmowi. Wszystko zdawało się ich łączyć. - Ale ja…niczego dla ciebie - przerwał, bo wtem z jakiejś chmury i nicości wyszedł ku nim równie przezroczysty co barwny duch okolicznych kątów i kwiaciarni.
Na dodatek w koszuli nocnej własnej matki i czapce z pomponem.
Lasse przyglądał się mu w cichym oniemieniu choć na twarzy gościła gładka obojętność - teoretycznie powinien się już przyzwyczaić, praktycznie nadal nie miał pojęcia co się działo za każdym razem, kiedy Severin zaszczycał ich swoją obecnośćią (a robił to często, chętnie i zwykle niespodziewanie). Kiedy go poznał, pewien był iż ten przypominający chochlika chłopak jest niczym więcej jak kolejnym małym zwierzęciem przyniesionym przez Anselma w pudełku lub kieszeni. Z jakiego stawu go wyciągnąłeś pytał wtedy kuzyna, a on powtarzał, że Severin chyba nie pływa w stawach o tej porze roku, ale może go spytać jeżeli ma na to ochotę. Lasse przewracał oczami, rzucał ku tej małej wszy - jak zwykł go nazywać - kolejne złośliwe komentarze, unosił oceniająco brwi na widok jego strojów i gromił wzrokiem, gdy ten znowu podkradał mu papierosy. Anselma zatarcia ich klanów zdawały się nie obchodzić (być może ich nie rozumiał i rozumieć nie miał zamiaru), ale on nigdy nie przestał nazywać rodziny Severina związkiem zawodowym gloryfikowanych ogrodników i badylarzy. Nie przestał nawet wtedy, kiedy cała ta złośliwość i niechęć przerodziła się w obojętną ciszę i w końcu w sympatię, której pojąć nie potrafił. Nigdy nie potrzebował przyjaciela poza Anselmem, na pewno nie takiego, którego nazwisko doprowadziłoby matkę do białej gorączki i którego upstrzone wzorami ubrania kłóciły się z narzuconą jego życiu estetyką. A jednak Severin - wiecznie zblazowany i denerwująco wygadany - złapał kawałek jego serca i został już, bo nie wypadało odchodzić tak z fragmentem czyjegoś narządu. Lasse zresztą nie chciał żeby odchodził, nawet jeżeli teraz - w tym właśnie momencie - z chęcią wyciągnąłby mu nerkę przez ucho.
- Żebyś ty zaraz nie założył klubu ludzi bez przednich zębów, malario - mruknął surowo lecz minęły dwie, trzy może, sekundy, a on znowu uśmiechał się delikatnie - trochę do siebie, trochę do nich, najbardziej do szczura. - Nie możesz? Nie możesz też zacząć przynosić swoich papierosów? Czy ty tu spałeś? - pytał choć odpowiedź w zasadzie mało go obchodziła. Kiedyś znalazł go u siebie śpiącego w szafie, raz u Idy w nogach. - Nieważne, zamiast brudzić mi stół mógłbyś, na litość bogów, wyciągnąć z barku brandy, mamy narodziny do świętowania. I po co ci ta czapka?!
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 17.12.2000 – Kuchnia – L. Nørgaard & Bezimienny: A. Bergdahl Nie 26 Lis - 11:27
Nigdy nie potrzebował aprobaty i pochwał, by robić, to co robi. Żadną motywacją dla niego były słowa ojca pękającego z dumy, nie widział sensu w tych szerokich uśmiechach i poklepywaniu po ramieniu, uściskach, nagrodach, gratulacjach i wszelkich spotkaniach towarzyskich, na których pełnił rolę maskotki. Patrzcie, to mój dziwny syn. Szczerości również tam nie widział, dlatego nie miały one dla niego większego znaczenia. Mimo częstego bycia w centrum uwagi nie przywykł do tego typu sytuacji. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej miał ochotę uciec, schować się pod stołem, zastawić drzwi od pokoju najcięższym meblem, nawet jeżeli dorosłemu mężczyźnie nie wypada. Udawał, że nie krępują go spojrzenia zafascynowanych ciotek, wujów i kuzynek, błądził wzrokiem tam, gdzie nie spotkają go inne pary oczu. Spojrzenie komuś prosto w źrenice było jak dotknięcie wrzątku. Zazwyczaj też wolał nie mówić dużo, kiedy nie musiał, chociaż słowa pędziły w jego głowie; ten wewnętrzny dialog i strumień pytań nie dawały ustać w miejscu i żeby je powstrzymać, Anselm skubał wargi, bawił się włosami, wyginał palce, udawał, że słucha, lustrując oczami przestrzeń.
Prawdziwą nagrodą byłoby zostać potraktowanym jak człowiek, nie jak dziwadło. Może gdyby od początku nie obchodzono się z nim jak z jajkiem, miałby teraz więcej odwagi. Brakowało mu tej wrodzonej nonszalancji, płynności i erudycji. Alf stanowił przeciwieństwo wszystkich posiadanych przez niego cech, a nawet więcej – był niesamowitym pajacem i nawet jego głupie żarty potrafiły Anselma rozbawić. Nie wszystkie rozumiał, ale i tak się śmiał, czasem dosyć głośno i chyba nawet za długo. To chyba oznaka jakiejś niesamowitej braterskiej lojalności, prawda? Tam, gdzie Anselm był wychwalany i podziwiany, Alf nadrabiał pewnością siebie i charyzmą. Ale to zazwyczaj jego brata ze wszystkich tych spotkań pamiętano najlepiej. Nikogo tak naprawdę nie obchodziły płazy i naukowe badania, wszyscy prędko zapominali, o czym była mowa, nawet jeżeli kiwali z przejęciem głową. A durne żarty Alfa wspominano jeszcze długo. I nawet nie potrafił się za to na niego gniewać.
Czy czuł się nierozumiany? Może. Chociaż to dosyć płytkie i zbyt dosłowne określenie. Sam czasem nie potrafił pojąć wielu rzeczy, które siedziały w jego głowie, a nieudolne próby wytłumaczenia ich reszcie kończyły się pełnym frustracji milczeniem, nerwowym skubaniem skórek, zgrzytaniem zębów. Lasse był jedną z tych niewielu osób, którym nie musiał nic udowadniać i tłumaczyć, bo wszystko przy nim przychodziło tak naturalnie i swobodnie. I może gdyby potrafił być bardziej sentymentalny, dodałby do tego szczura jakiś ckliwy list albo wygłosiłby wzruszającą mowę, że cieszy się, że go ma. W sensie Lassego – nie szczura. Szczur był w rzeczy samej prezentem, więc nie należał do niego, już nie. W zasadzie ten szczur nie należał do nikogo, poprawił się w myślach. Lasse jeszcze nie wiedział, jak temperamentny jest ten zwierz w pudełku i jak brzydkie słowa zna. To oko też nie uszkodziło się ze starości. Szczurze walki w Przesmyku Lokiego są naprawdę bardzo brutalne. Anselm już chciał ostrzec kuzyna, kiedy w kuchni pojawił się gość, równie nieuchwytny co nieznośny. Na uwagę o inwalidach westchnął wymownie i schował się za swoim papierosem, bo chociaż jemu samemu Severin nigdy szczególnie nie zaszkodził, to jego podopieczne nie raz już skarżyły się, że ten nicpoń moczy stopy w ich sadzawce. Nietypowy strój i cięty język zniesie, ale takiego prostactwa nie był w stanie zdzierżyć. Siedział spokojnie przy kuchennym stoliku, dopalając swojego papierosa i puszczając jego kąśliwe uwagi mimo uszu. Ale nie mógł oprzeć się myśli, czy ze złamanym nosem Severin też by się tak ładnie uśmiechał. – Dobra, czym zasłużyliśmy sobie na ten zaszczyt? – rzucił pytająco, uśmiechając się spode łba. Sev pojawiał się i znikał w mniej lub bardziej odpowiednich momentach, co wzbudzało w Anselmie pewne obawy, istotnie można się go było spodziewać praktycznie wszędzie, w dodatku z każdej sytuacji czynił przedstawienie, w którym grał główną rolę. Przypominał mu tym swojego brata bliźniaka, z tą różnicą, że Severin miał dookoła siebie jedynie wrogów i ludzi, którzy jeszcze jakoś go znoszą. Robią to z dziwnej sympatii do futra, złośliwych uwag i duszącego zapachu kwiatów, które ten narcyz w szlafroku roztaczał za każdym razem, kiedy tak nagle pojawiał się w towarzystwie i wchodził komuś w słowo. Szczur w pudełku cicho zapiszczał, a Anselm słysząc o brandy odruchowo spojrzał na swój zegarek. – Lasse, lepiej go pierw nakarm, bo zaraz zacznie obrażać twoją matkę – spojrzał na Severina i z szerokim uśmiechem trącił palcem pompon jego szlafmycy. Niesamowite, naprawdę. – To nie o tobie, głuptasie. Ty zapewne nie masz oporów przed grzebaniem w czyjejś lodówce.
Lasse i Bezimienny z tematu
Prawdziwą nagrodą byłoby zostać potraktowanym jak człowiek, nie jak dziwadło. Może gdyby od początku nie obchodzono się z nim jak z jajkiem, miałby teraz więcej odwagi. Brakowało mu tej wrodzonej nonszalancji, płynności i erudycji. Alf stanowił przeciwieństwo wszystkich posiadanych przez niego cech, a nawet więcej – był niesamowitym pajacem i nawet jego głupie żarty potrafiły Anselma rozbawić. Nie wszystkie rozumiał, ale i tak się śmiał, czasem dosyć głośno i chyba nawet za długo. To chyba oznaka jakiejś niesamowitej braterskiej lojalności, prawda? Tam, gdzie Anselm był wychwalany i podziwiany, Alf nadrabiał pewnością siebie i charyzmą. Ale to zazwyczaj jego brata ze wszystkich tych spotkań pamiętano najlepiej. Nikogo tak naprawdę nie obchodziły płazy i naukowe badania, wszyscy prędko zapominali, o czym była mowa, nawet jeżeli kiwali z przejęciem głową. A durne żarty Alfa wspominano jeszcze długo. I nawet nie potrafił się za to na niego gniewać.
Czy czuł się nierozumiany? Może. Chociaż to dosyć płytkie i zbyt dosłowne określenie. Sam czasem nie potrafił pojąć wielu rzeczy, które siedziały w jego głowie, a nieudolne próby wytłumaczenia ich reszcie kończyły się pełnym frustracji milczeniem, nerwowym skubaniem skórek, zgrzytaniem zębów. Lasse był jedną z tych niewielu osób, którym nie musiał nic udowadniać i tłumaczyć, bo wszystko przy nim przychodziło tak naturalnie i swobodnie. I może gdyby potrafił być bardziej sentymentalny, dodałby do tego szczura jakiś ckliwy list albo wygłosiłby wzruszającą mowę, że cieszy się, że go ma. W sensie Lassego – nie szczura. Szczur był w rzeczy samej prezentem, więc nie należał do niego, już nie. W zasadzie ten szczur nie należał do nikogo, poprawił się w myślach. Lasse jeszcze nie wiedział, jak temperamentny jest ten zwierz w pudełku i jak brzydkie słowa zna. To oko też nie uszkodziło się ze starości. Szczurze walki w Przesmyku Lokiego są naprawdę bardzo brutalne. Anselm już chciał ostrzec kuzyna, kiedy w kuchni pojawił się gość, równie nieuchwytny co nieznośny. Na uwagę o inwalidach westchnął wymownie i schował się za swoim papierosem, bo chociaż jemu samemu Severin nigdy szczególnie nie zaszkodził, to jego podopieczne nie raz już skarżyły się, że ten nicpoń moczy stopy w ich sadzawce. Nietypowy strój i cięty język zniesie, ale takiego prostactwa nie był w stanie zdzierżyć. Siedział spokojnie przy kuchennym stoliku, dopalając swojego papierosa i puszczając jego kąśliwe uwagi mimo uszu. Ale nie mógł oprzeć się myśli, czy ze złamanym nosem Severin też by się tak ładnie uśmiechał. – Dobra, czym zasłużyliśmy sobie na ten zaszczyt? – rzucił pytająco, uśmiechając się spode łba. Sev pojawiał się i znikał w mniej lub bardziej odpowiednich momentach, co wzbudzało w Anselmie pewne obawy, istotnie można się go było spodziewać praktycznie wszędzie, w dodatku z każdej sytuacji czynił przedstawienie, w którym grał główną rolę. Przypominał mu tym swojego brata bliźniaka, z tą różnicą, że Severin miał dookoła siebie jedynie wrogów i ludzi, którzy jeszcze jakoś go znoszą. Robią to z dziwnej sympatii do futra, złośliwych uwag i duszącego zapachu kwiatów, które ten narcyz w szlafroku roztaczał za każdym razem, kiedy tak nagle pojawiał się w towarzystwie i wchodził komuś w słowo. Szczur w pudełku cicho zapiszczał, a Anselm słysząc o brandy odruchowo spojrzał na swój zegarek. – Lasse, lepiej go pierw nakarm, bo zaraz zacznie obrażać twoją matkę – spojrzał na Severina i z szerokim uśmiechem trącił palcem pompon jego szlafmycy. Niesamowite, naprawdę. – To nie o tobie, głuptasie. Ty zapewne nie masz oporów przed grzebaniem w czyjejś lodówce.
Lasse i Bezimienny z tematu