:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske
2 posters
Bezimienny
26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:21
26.12.2000
Spacerowałem spokojnie uliczkami. Zima w Midgardzie nie należała do srogich, jednak mroźne powietrze cały czas smagało każdy skrawek mojej odsłoniętej skóry. Z tego właśnie względu starałem się przed nim osłonic jak najlepiej. Z grubym i długim płaszczem sięgającym do samej ziemi i wełnianym szalikiem pod szyją, zdecydowałem się na spacer. Pomysł ten przyszedł do mojej głowy zupełnie spontanicznie, tego wieczora pogoda jednak dopisywała, a mróz nie pieścił już tak zagorzale, jak miał to w zwyczaju. Bernie, mój czarokot, nie odstępował mnie na krok, jakby z obawy, że jeśli się rozdzielimy, to któregoś z nas spotkają problemy. Uwielbiałem tego kota i mogłem spokojnie odnieść wrażenie, że on podziela moje uczucia.
Sprawy, które załatwiałem, miały miejsce w centrum Midgardu, więc mój późniejszy spacer również odbywał się w tych okolicach. Moje nogi zaprowadziły mnie prosto na Plac Centralny. Ze względu na to, że pora była dość późna, to w okolicy nie mogłem znaleźć zbyt dużo innych ludzi. Było mi to jednak na rękę. Nie przepadałem za tłumami, a większość osób wydawała mi się męcząca, jakby chodzące gąbki, pochłaniające ze mnie wodę chęci i sił. Wystarczyło mi towarzystwo Berniego i nielicznych nieznajomych, których mijałem na chodniku, starając się, żeby na nich nie wpaść. Unikałem kontaktu, starając się, by zarówno ja, ani też nieznajomi, nie zakłócaliśmy sobie swoich prywatnych przestrzeni. Prywatność była bowiem szczególnym rodzajem przestrzeni, który zawsze chciałem chronić, nie tylko ze względu na idące z tym bezpieczeństwo, ale również wygodę.
Pozwalałem się nieść stopom, które same obrały sobie kierunek. Zwolnienie z tego obowiązku pozwoliło mi na uważniejsze obserwowanie terenu. Zawsze, gdy była ku temu okazja, starałem się zapamiętywać jak najwięcej. Wspomnienia, które zbieraliśmy, były czasami jedynym co nam pozostawało. W takich momentach często rozmyślałem o bracie. Zastanawiałem się, co by było, gdyby nasze życia nie potoczyły się w sposób, który właśnie się toczy, tylko podążyły zupełnie innymi torami. Gdybanie to nie prowadziło mnie jednak do niczego innego niż rozpacz i przygnębienie. Schyliłem się więc po Berniego, by dać swoim dłoniom zajęcie i ukierunkować myśli na tory, po których sam chciałem je prowadzić. Udało się. Miedziana czupryna i brunatne oczy brata szybko zniknęły z mojego umysłu wyparte przez delikatne mruczenie kocura, które wprawiało moje całe ręce w przyjemne wibracje. Zwierz był pocieszeniem w chwilach słabości i towarzyszem w samotności i doceniałem w nim to, że nawet nie wiedział, bo przecież nie mógł, jak wielką wartość miał dla mnie.
Szybko przestałem zwracać na niego uwagę. Dłonie błądziły po jego futrze niemal automatycznie. Nie przejąłem się nawet lekkim ugryzieniem palca, gdy moja dłoń znalazła się zbyt blisko pyszczka. Bernie mruknął, przesunął zębami po moim palcu i po zeskoczeniu na ziemię, uciekł przed siebie. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz, ale zniknął szybko, gdy okazało się, że na moim palcu brakuje wężowego sygnetu. Bez chwili namysłu pobiegłem za zwierzęciem, nie mając pojęcia, gdzie ten może się zatrzymać. Nie chciałem stracić go z oczu.
Obaj wpadliśmy na nieznany mi dziedziniec, którego wygląd na chwilę wytrącił mnie z pogoni, co Bernie wykorzystał do tego, by wpaść w ręce przypadkowego przechodnia. Otrząsnąwszy się z nieskrywanego zachwytu tym miejscem podszedłem do mężczyzny by odzyskać swe zguby.
– Przepraszam bardzo za mojego kota, nie ma w zwyczaju zaczepiać przypadkowych przechodniów – powiedziałem, co było prawdą. Zazwyczaj mój kot unikał innych ludzi i nawet ode mnie nie chciał zbyt długich czułości. Nie wiedziałem więc, co mogło do skłonić do takiego zachowania.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:23
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl bardzo często wychodził z mieszkania ostatnimi czasy. Miał wiele spraw do załatwienia, bardziej i mniej ważnych. Kiedy załatwił większość, zwolnił kroku i szedł tam, gdzie go nogi poniosą. Sørensen potrafił się cieszyć każdą porą roku i nawet zimno i śnieg nie potrafiły zepsuć mu humoru. Owszem, często mówił, że nie lubi tej pory roku, ale prawdę mówiąc miała swój urok i jakoś ją znosił. Ciepłe odzienie spełniło swoją rolę i ogrzewało go jak mogło. Ręce ukrywał w skórzanych rękawiczkach, więc nie marzły i nie trzymał ich w kieszeniach płaszcza.
Po drodze spotkał znajomego, z którym pomówił przez kilka chwil. Wymiana zdań była uprzejma, toteż w dobrym humorze poszedł dalej.
Zapewne przeszedłby kolejny kawałek drogi bez żadnego postoju, gdyby nie dość dziwne zdarzenie. Nagle znikąd pojawił się przy nim czarokot, który trzymał w pyszczku jakąś błyskotkę.
Sørensen zatrzymał się przy zwierzęciu i pogładził go po grzbiecie. Chociaż sam nie posiadał pupila, przepadał za zwierzętami, a one też go lubiły. Złapał drugą ręką sygnet, który wypadł kotu. Zdążył tylko zauważyć wzór, gdy ktoś go zagadnął.
- Ależ nic się nie stało – zapewnił Karl, przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Wyciągnął ku niemu rękę z własnością tamtego, by mu go oddać.
- Proszę – nie miał w zwyczaju przywłaszczać sobie rzeczy innych osób, więc natychmiast zguba wróciła do swojego właściciela. Poza tym podejrzewał, że właśnie ta rzecz jest w jakiś sposób cenna, bo koty same w sobie miały to do siebie, że zawsze wracały do właścicieli, prędzej czy później. Tenże by się nie zgubił, ale taka rzecz to co innego.
- Piękna robota – przyznał. Trochę znał się na tym, w końcu jego rodzina trudniła się w wykonywaniu biżuterii i wszelakich ozdób, a on nie był takim ignorantem, za którego część osób go uważała. Doceniał kunsztowną robotę, obojętnie kogo dziełem była.
Nie kojarzył właściciela kota, chociaż był wzrokowcem i wiele twarzy znał z widzenia. Miał pamięć do nich, tak jak i do faktów czy imion. Mimo to nie znał tego człowieka. To mu oczywiście w niczym nie przeszkadzało. Karl należał do towarzyskich osób, do tego nie gardził nikim, chyba, że ktoś sobie na to zasłużył. Dlatego patrzył z zainteresowaniem na właściciela kota, ale nie nachalnie czy coś w tym stylu – potrafił się zachowywać. Jeżeli ktoś nie ma ochoty na rozmowę, to go na siłę nie zmusi i tak mu było z tym dobrze.
Po drodze spotkał znajomego, z którym pomówił przez kilka chwil. Wymiana zdań była uprzejma, toteż w dobrym humorze poszedł dalej.
Zapewne przeszedłby kolejny kawałek drogi bez żadnego postoju, gdyby nie dość dziwne zdarzenie. Nagle znikąd pojawił się przy nim czarokot, który trzymał w pyszczku jakąś błyskotkę.
Sørensen zatrzymał się przy zwierzęciu i pogładził go po grzbiecie. Chociaż sam nie posiadał pupila, przepadał za zwierzętami, a one też go lubiły. Złapał drugą ręką sygnet, który wypadł kotu. Zdążył tylko zauważyć wzór, gdy ktoś go zagadnął.
- Ależ nic się nie stało – zapewnił Karl, przenosząc spojrzenie na mężczyznę. Wyciągnął ku niemu rękę z własnością tamtego, by mu go oddać.
- Proszę – nie miał w zwyczaju przywłaszczać sobie rzeczy innych osób, więc natychmiast zguba wróciła do swojego właściciela. Poza tym podejrzewał, że właśnie ta rzecz jest w jakiś sposób cenna, bo koty same w sobie miały to do siebie, że zawsze wracały do właścicieli, prędzej czy później. Tenże by się nie zgubił, ale taka rzecz to co innego.
- Piękna robota – przyznał. Trochę znał się na tym, w końcu jego rodzina trudniła się w wykonywaniu biżuterii i wszelakich ozdób, a on nie był takim ignorantem, za którego część osób go uważała. Doceniał kunsztowną robotę, obojętnie kogo dziełem była.
Nie kojarzył właściciela kota, chociaż był wzrokowcem i wiele twarzy znał z widzenia. Miał pamięć do nich, tak jak i do faktów czy imion. Mimo to nie znał tego człowieka. To mu oczywiście w niczym nie przeszkadzało. Karl należał do towarzyskich osób, do tego nie gardził nikim, chyba, że ktoś sobie na to zasłużył. Dlatego patrzył z zainteresowaniem na właściciela kota, ale nie nachalnie czy coś w tym stylu – potrafił się zachowywać. Jeżeli ktoś nie ma ochoty na rozmowę, to go na siłę nie zmusi i tak mu było z tym dobrze.
Bezimienny
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:23
Pogoń za czarokotem kosztowała mnie odrobinę wysiłku. Nigdy nie narzekałem na swoją kondycję, ale ostatnie lata spokojniejszego życia najwyraźniej sprawiły, że nieco podupadłem. Serce tłukło mi w piersi, a oddech był szybki. Musiałem się nieco uspokoić, żeby złapać oddech. Bernie czasami miał takie swoje zachowania. W mieszkaniu również podkradał mi niektóre błyskotki, ale znajdowałem je później w innych miejscach. Zapewne jeśli chodziłoby o inną rzecz, to nie zwróciłbym na to większej uwagi i nie zadał sobie aż takiego wysiłku, żeby ją odzyskać. Wężowy sygnet był jednak niesamowicie ważny. Nie pamiętam okoliczności, w których stałem się jego właścicielem, jednak wiedziałem, że był to prezent od Nikolasa, który zadbał również, by biżuteria posiadała specjalne właściwości. Nie mogłem jej więc stracić, nie tylko z sentymentu, ale również ze względów praktycznych.
Stanąłem przed obcym mężczyzną, spoglądając na kocura karcącym spojrzeniem. Wiedziałem jednak, że zwierzak nic sobie z tego nie robi. Nie wiedział przecież, że jego zachowanie nie było właściwe i że moja pogoń nie była zabawą. Nie mogłem też wpłynąć na jego naturę i zachowanie, a nie chciałem go karać za coś, czego nie mógł zmienić. Wydawało mi się to okrutne. Z zaskoczeniem poznawałem rzeczy, które zdawały mi się być okrutne, podczas gdy z innymi, znacznie gorszymi czynami, nie miałem problemu. Wziąłem Berniego na ręce. Jego ciężar dał mi poczucie pewności.
– Jednym to nie przeszkadza, inni zrobią awanturę… lepiej jest przeprosić – stwierdziłem. Nie raz spotkałem galdrów, których z równowagi wyprowadzało znacznie mniej. Nigdy nie było wiadomo, na który typ człowieka się trafiało, jednak jeśli już trafiałem na ten gorszy sort, to nie miałem nic przeciwko, żeby przez kolejne kilka dni żerować na danym nieszczęśniku. Taka była moja zemsta za chwilę nieprzyjemności. Odetchnąłem z ulgą, gdy w mojej dłoni ponownie znalazł się sygnet. Bernie jedynie mruknął kilkukrotnie i znów znalazł się na ziemi. Okręcił się wokół nóg mojego nowego rozmówcy, jakby zaznaczał, że uraczył go swoją obecnością, a następnie pobiegł w tylko sobie znanym kierunku.
– Dziękuję, niestety nie wiem, czyjej roboty – powiedziałem. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy sygnet jest rzeczywiście dobrze wykonany. Nie miało to dla mnie znaczenia, ale komplement z ust mężczyzny wywołał na mojej twarzy lekki uśmiech. Było to miłe, usłyszeć, że coś co się posiadało, było pięknej roboty. – Zna się pan na biżuterii? – zapytałem z ciekawości. Nie w moim stylu było zaczepianie nieznajomych na ulicy, jednak być może mężczyzna rozpoznałby jakąś charakterystyczną cechę, która mogłaby naprowadzić mnie na osobę, która wykonała tę biżuterię i jednocześnie mogłaby znać Nikolasa i wiedzieć o nim coś więcej, niż sam zdołał mi o sobie powiedzieć. Wiedziałem, że szanse na to były niewielkie, niemalże zerowe, ale szkoda byłoby chociaż nie spróbować.
Stanąłem przed obcym mężczyzną, spoglądając na kocura karcącym spojrzeniem. Wiedziałem jednak, że zwierzak nic sobie z tego nie robi. Nie wiedział przecież, że jego zachowanie nie było właściwe i że moja pogoń nie była zabawą. Nie mogłem też wpłynąć na jego naturę i zachowanie, a nie chciałem go karać za coś, czego nie mógł zmienić. Wydawało mi się to okrutne. Z zaskoczeniem poznawałem rzeczy, które zdawały mi się być okrutne, podczas gdy z innymi, znacznie gorszymi czynami, nie miałem problemu. Wziąłem Berniego na ręce. Jego ciężar dał mi poczucie pewności.
– Jednym to nie przeszkadza, inni zrobią awanturę… lepiej jest przeprosić – stwierdziłem. Nie raz spotkałem galdrów, których z równowagi wyprowadzało znacznie mniej. Nigdy nie było wiadomo, na który typ człowieka się trafiało, jednak jeśli już trafiałem na ten gorszy sort, to nie miałem nic przeciwko, żeby przez kolejne kilka dni żerować na danym nieszczęśniku. Taka była moja zemsta za chwilę nieprzyjemności. Odetchnąłem z ulgą, gdy w mojej dłoni ponownie znalazł się sygnet. Bernie jedynie mruknął kilkukrotnie i znów znalazł się na ziemi. Okręcił się wokół nóg mojego nowego rozmówcy, jakby zaznaczał, że uraczył go swoją obecnością, a następnie pobiegł w tylko sobie znanym kierunku.
– Dziękuję, niestety nie wiem, czyjej roboty – powiedziałem. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy sygnet jest rzeczywiście dobrze wykonany. Nie miało to dla mnie znaczenia, ale komplement z ust mężczyzny wywołał na mojej twarzy lekki uśmiech. Było to miłe, usłyszeć, że coś co się posiadało, było pięknej roboty. – Zna się pan na biżuterii? – zapytałem z ciekawości. Nie w moim stylu było zaczepianie nieznajomych na ulicy, jednak być może mężczyzna rozpoznałby jakąś charakterystyczną cechę, która mogłaby naprowadzić mnie na osobę, która wykonała tę biżuterię i jednocześnie mogłaby znać Nikolasa i wiedzieć o nim coś więcej, niż sam zdołał mi o sobie powiedzieć. Wiedziałem, że szanse na to były niewielkie, niemalże zerowe, ale szkoda byłoby chociaż nie spróbować.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:23
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl musiał się zgodzić z mężczyzną. Bardzo łatwo było na kogoś nakrzyczeć, czy po prostu wyładować własne żale i niepowodzenia na innych. Karla ponoć trudno było wytrącić z równowagi. Poza tym wolał być neutralny. Dlaczego więc miałby być zły? Zwierzęta ponoć wyczuwają nastroje ludzi i lgną do tych, którzy są przyjaźni. Może tak się właśnie stało?
- To prawda – powiedział. - Czasem o większą błahostkę można się pokłócić. Ja przepadam za zwierzętami, dlatego uważam, że nie ma nawet o czym mówić – spojrzał jeszcze raz na kota.
Zwierzak wyglądał na zadowolonego. Szybko czmychnął z objęć właściciela, zaczął się kręcić wokół nóg Karla, a potem zniknął – jak to kot. Wróci pewnie, gdy tylko uzna to za słuszne, ale to już nie była sprawa Sørensena.
Karl zauważył ulgę na twarzy nieznajomego, gdy oddał mu sygnet. Widocznie wiązała się z nim jakaś historia czy coś takiego, a może chodziło o wartość lub właściwości? W każdym razie coś znaczył, tego mógł być pewien.
- Takie rzeczy mają przeważnie jakiś charakterystyczny znak. Coś w rodzaju podpisu autora. Większość zostawia ślad po sobie. Najczęściej są to runy, ale nie jest to warunek. Wygląda na to, że jest robotą doświadczonego mistrza. Na ile zdążyłem się przyjrzeć, ale to chyba dość stary sygnet. Pewnie kryje się za nim ciekawa historia – Karl może nie był specjalistą, ale swoje wiedział. Wiele razy słuchał opowieści o takich przedmiotach, czy przyglądał się produkcji biżuterii. Dzieła klanu Sørensen były znane, chociaż ten ród nie cieszył się już tak dobrą sławą jak kiedyś.
- Trochę tak – odpowiedział na pytanie. - Moja rodzina zajmuje się takimi rzeczami – wyjaśnił.
- Dorastałem przyglądając się pracy najlepszych. Sam studiowałem historię, która pomogła mi do pewnych spraw dotrzeć i lepiej zrozumieć to, czym zajmują się moi krewni – powiedział.
- Karl Sørensen – przedstawił się. Nazwisko mówiło samo za siebie. Jeśli chodziło o podejrzane interesy i używanie magii zakazanej, to była prawda. Kilku członków klanu wykorzystywało znajomość tejże, by ulepszyć swoje wytwory. Kto wie, może po dokładnych oględzinach doszliby do tego, czy czasem i ta rzecz nie została wytworzona przez jego krewniaka? Jakoś by się nie zdziwił nawet, gdyby odkrył, że tak właśnie było.
- To prawda – powiedział. - Czasem o większą błahostkę można się pokłócić. Ja przepadam za zwierzętami, dlatego uważam, że nie ma nawet o czym mówić – spojrzał jeszcze raz na kota.
Zwierzak wyglądał na zadowolonego. Szybko czmychnął z objęć właściciela, zaczął się kręcić wokół nóg Karla, a potem zniknął – jak to kot. Wróci pewnie, gdy tylko uzna to za słuszne, ale to już nie była sprawa Sørensena.
Karl zauważył ulgę na twarzy nieznajomego, gdy oddał mu sygnet. Widocznie wiązała się z nim jakaś historia czy coś takiego, a może chodziło o wartość lub właściwości? W każdym razie coś znaczył, tego mógł być pewien.
- Takie rzeczy mają przeważnie jakiś charakterystyczny znak. Coś w rodzaju podpisu autora. Większość zostawia ślad po sobie. Najczęściej są to runy, ale nie jest to warunek. Wygląda na to, że jest robotą doświadczonego mistrza. Na ile zdążyłem się przyjrzeć, ale to chyba dość stary sygnet. Pewnie kryje się za nim ciekawa historia – Karl może nie był specjalistą, ale swoje wiedział. Wiele razy słuchał opowieści o takich przedmiotach, czy przyglądał się produkcji biżuterii. Dzieła klanu Sørensen były znane, chociaż ten ród nie cieszył się już tak dobrą sławą jak kiedyś.
- Trochę tak – odpowiedział na pytanie. - Moja rodzina zajmuje się takimi rzeczami – wyjaśnił.
- Dorastałem przyglądając się pracy najlepszych. Sam studiowałem historię, która pomogła mi do pewnych spraw dotrzeć i lepiej zrozumieć to, czym zajmują się moi krewni – powiedział.
- Karl Sørensen – przedstawił się. Nazwisko mówiło samo za siebie. Jeśli chodziło o podejrzane interesy i używanie magii zakazanej, to była prawda. Kilku członków klanu wykorzystywało znajomość tejże, by ulepszyć swoje wytwory. Kto wie, może po dokładnych oględzinach doszliby do tego, czy czasem i ta rzecz nie została wytworzona przez jego krewniaka? Jakoś by się nie zdziwił nawet, gdyby odkrył, że tak właśnie było.
Bezimienny
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:24
Nie potrafiłem stwierdzić, czy zwierzęta potrafiły wyczuć nastroje ludzi. Nie uważałem się za dobrą osobę, niemniej jednak Bernie również nie należał do spokojnych kocurów. Być może więc zwierzęta nie lgnęły konkretnie do przyjaznych osób, a do takich, z którymi mogły się dobrze czuć? Mój czarokot i ja rozumieliśmy się bez słów. Wiedzieliśmy, kiedy możemy wejść sobie w drogę, a kiedy lepiej się omijać. Unikaliśmy niepotrzebnych spięć, które się zdarzają każdym żywym istotom. Pomimo tego, że nie uważałem się za wzór cnót, wiedziałem, że byłem osobą opanowaną i spokojną. Nie lubiłem unosić się charakterem i odsłaniać w ten sposób przed obcymi. Osoby dobre i osoby złe łatwo było wykorzystać, bo wiedziało się, co nimi kieruje i za jakie struny trzeba pociągnąć, by dostać w odpowiedzi odpowiednią melodię zachowania. Tylko ci, którzy nie zdradzali swoich emocji mieli przewagę nad innymi.
– W takim razie cieszę się, że trafił na pana – powiedziałem, zmuszając się do uśmiechu. Nie byłem przyzwyczajony do tego typu mimiki i zawsze uważałem, że uśmiechanie się nie pasuje do mojej osoby. Po co się uśmiechać, skoro nie ma się ku temu żadnych powodów? Ulżyło mi jednak, że nie musiałem się z nieznajomym wykłócać o taką głupotę jak niesforny kot. Bernie był niewiadomą i nigdy nie mogłem przewidzieć, co może wpaść mu do jego futrzastego łebka. Teraz też nie miałem pojęcia gdzie pobiegł i równie prawdopodobne było, że właśnie prosi się przechodniów o jedzenie albo też łasi do kogoś mając niecne zamiary w głowie. Nie raz byłem świadkiem, jak podczas naszych wspólnych spacerów, Bernie zrywał z szyi kobiet ich łańcuszki, by później uciec z nimi tam, gdzie nikt nie był w stanie go znaleźć. Był to pocieszny widok, a jeszcze bardziej radowało mnie to, że w takich sytuacjach kocur nie biegł prosto do mnie.
– Niestety nie znam się na biżuterii i nie potrafię dostrzec żadnych znaków – przyznałem. Gdyby jednak na pierścieniu znajdowały się jakiekolwiek runy, to z całą pewnością bym je odnalazł. Te symbole nie stanowiły dla mnie żadnej zagadki. Oczywiście sprawny rzemieślnik mógł je ukryć w miejscu, w którym nie są dostrzegalne dla ludzkiego oka. Nie takie rzeczy już widziałem. Nawet z doświadczenia łamacza klątw wiedziałem, że ludzie potrafili ukryć wszystko i wszędzie. – Odkąd jestem właścicielem, to historia tego przedmiotu jest raczej nudna – skłamałem. Sygnet był ze mną już od dłuższego czasu, więc zdążyliśmy przeżyć wspólnie wiele ciekawych przygód.
– A więc jest pan jubilerem? – zapytałem, jednak przedstawiając się, nieznajomy pośrednio odpowiedział na to pytanie. – Sørensen – powtórzyłem. Oczywiście znałem cały ród, którego przedstawicielem był Karl, ale ciekawszym okazało się nie pochodzenie mężczyzny, a on sam. – Czytałem pańską książkę, bardzo ciekawa i dobrze napisana – powiedziałem. Uwielbiałem czytać książki, więc gdy już miałem okazję poznać autora jednej z nich, to mogłem wygłosić swoją opinię. Zwłaszcza, że była ona pochlebna.
– W takim razie cieszę się, że trafił na pana – powiedziałem, zmuszając się do uśmiechu. Nie byłem przyzwyczajony do tego typu mimiki i zawsze uważałem, że uśmiechanie się nie pasuje do mojej osoby. Po co się uśmiechać, skoro nie ma się ku temu żadnych powodów? Ulżyło mi jednak, że nie musiałem się z nieznajomym wykłócać o taką głupotę jak niesforny kot. Bernie był niewiadomą i nigdy nie mogłem przewidzieć, co może wpaść mu do jego futrzastego łebka. Teraz też nie miałem pojęcia gdzie pobiegł i równie prawdopodobne było, że właśnie prosi się przechodniów o jedzenie albo też łasi do kogoś mając niecne zamiary w głowie. Nie raz byłem świadkiem, jak podczas naszych wspólnych spacerów, Bernie zrywał z szyi kobiet ich łańcuszki, by później uciec z nimi tam, gdzie nikt nie był w stanie go znaleźć. Był to pocieszny widok, a jeszcze bardziej radowało mnie to, że w takich sytuacjach kocur nie biegł prosto do mnie.
– Niestety nie znam się na biżuterii i nie potrafię dostrzec żadnych znaków – przyznałem. Gdyby jednak na pierścieniu znajdowały się jakiekolwiek runy, to z całą pewnością bym je odnalazł. Te symbole nie stanowiły dla mnie żadnej zagadki. Oczywiście sprawny rzemieślnik mógł je ukryć w miejscu, w którym nie są dostrzegalne dla ludzkiego oka. Nie takie rzeczy już widziałem. Nawet z doświadczenia łamacza klątw wiedziałem, że ludzie potrafili ukryć wszystko i wszędzie. – Odkąd jestem właścicielem, to historia tego przedmiotu jest raczej nudna – skłamałem. Sygnet był ze mną już od dłuższego czasu, więc zdążyliśmy przeżyć wspólnie wiele ciekawych przygód.
– A więc jest pan jubilerem? – zapytałem, jednak przedstawiając się, nieznajomy pośrednio odpowiedział na to pytanie. – Sørensen – powtórzyłem. Oczywiście znałem cały ród, którego przedstawicielem był Karl, ale ciekawszym okazało się nie pochodzenie mężczyzny, a on sam. – Czytałem pańską książkę, bardzo ciekawa i dobrze napisana – powiedziałem. Uwielbiałem czytać książki, więc gdy już miałem okazję poznać autora jednej z nich, to mogłem wygłosić swoją opinię. Zwłaszcza, że była ona pochlebna.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:24
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl machnął ręką. Specjalistą to on nie był, nie siedział w tym cały czas, mimo to coś tam potrafił powiedzieć. Dobre i to, a w razie czego, mógł spokojnie polecić kogoś z rodziny.
- Ja mogę naprowadzić na odpowiedni kierunek, sam pan jednak musi coś z tym zrobić. Oczywiście jeśli tylko pan zechce – dodał. - Moja siostra mogłaby pomóc, siedzi w jubilerce przez cały czas. Ja liznąłem trochę wiedzy, ale nie jestem specjalistą – nie miał zamiaru uchodzić za znawcę. Mógł ocenić wartość historyczną, ale dokopać się do wszystkiego mogli inni. Vivian pracowała w rodzinnym sklepie w Midgardzie, mogła więc na miejscu sprawdzić co i jak.
Karl wysłuchał spokojne wypowiedzi towarzysza, po czym odpowiedział:
- Równie dobrze może tam nic nie być. Ale stare rzeczy mają to do siebie, że często kryją wiele sekretów. Wiem to z doświadczenia. W każdym razie jeśli chciałby pan się czegoś dowiedzieć lub po prostu sprawdzić wartość, proszę pytać o Vivian Sørensen. Moja siostra zna się na tym lepiej – Karl wiedział, że jego familia nadal była traktowana z podejrzliwością. Warto było chociaż polecić rodzinny sklep, bo nie brakowało tam pasjonatów kamieni, starych pamiątek i innych ciekawych ozdób. Posiadali dość szeroką wiedzę, tym bardziej, że ich źródła były nie zawsze łatwo dostępne. Za byle co ludzie się nie odwrócili do nich. Szczęśliwie były osoby, które ciągle kupowały wyroby klanu i przychodziły do sklepu.
- Wygląda na cenny, mógł należeć do kogoś wpływowego. Ale to tylko moje domysły, coś w rodzaju spaczenia zawodowego rodziny. Niby chce się uciec od tego, a to cię prześladuje przez cały czas – dodał. - I nie, ja osobiście nie jestem jubilerem, jedynie doglądałem przez lata pracę swoich krewnych, a wykształcenie historyka pomaga w szukaniu takich ciekawostek – praca dyplomowa Karla zapewne zawierała mnóstwo takich ciekawostek, jak historie przedmiotów rzadkich i szlachetnych w dziejach galdrów. Klan Sørensen miał dużą wiedzę na takie tematy. Stąd Karl mógł coś tam powiedzieć.
Kiedy usłyszał, że nieznajomy skojarzył fakty, pokiwał głową.
- Dziękuję, cieszę się, że moja książka była dobrą lekturą. Na wiosnę planuję wydanie kolejnej, także proszę być czujnym. Mam nadzieję, że i ta trafi w pańskie gusta – zwyczajna obawa autora. Zawsze się zastanawiał, jak będzie przyjęte kolejne dzieło jego rąk i umysłu.
- Prace trwały dość długo, ale chciałem dopiąć wszystko na ostatni guzik – wyjaśnił.
- Ja mogę naprowadzić na odpowiedni kierunek, sam pan jednak musi coś z tym zrobić. Oczywiście jeśli tylko pan zechce – dodał. - Moja siostra mogłaby pomóc, siedzi w jubilerce przez cały czas. Ja liznąłem trochę wiedzy, ale nie jestem specjalistą – nie miał zamiaru uchodzić za znawcę. Mógł ocenić wartość historyczną, ale dokopać się do wszystkiego mogli inni. Vivian pracowała w rodzinnym sklepie w Midgardzie, mogła więc na miejscu sprawdzić co i jak.
Karl wysłuchał spokojne wypowiedzi towarzysza, po czym odpowiedział:
- Równie dobrze może tam nic nie być. Ale stare rzeczy mają to do siebie, że często kryją wiele sekretów. Wiem to z doświadczenia. W każdym razie jeśli chciałby pan się czegoś dowiedzieć lub po prostu sprawdzić wartość, proszę pytać o Vivian Sørensen. Moja siostra zna się na tym lepiej – Karl wiedział, że jego familia nadal była traktowana z podejrzliwością. Warto było chociaż polecić rodzinny sklep, bo nie brakowało tam pasjonatów kamieni, starych pamiątek i innych ciekawych ozdób. Posiadali dość szeroką wiedzę, tym bardziej, że ich źródła były nie zawsze łatwo dostępne. Za byle co ludzie się nie odwrócili do nich. Szczęśliwie były osoby, które ciągle kupowały wyroby klanu i przychodziły do sklepu.
- Wygląda na cenny, mógł należeć do kogoś wpływowego. Ale to tylko moje domysły, coś w rodzaju spaczenia zawodowego rodziny. Niby chce się uciec od tego, a to cię prześladuje przez cały czas – dodał. - I nie, ja osobiście nie jestem jubilerem, jedynie doglądałem przez lata pracę swoich krewnych, a wykształcenie historyka pomaga w szukaniu takich ciekawostek – praca dyplomowa Karla zapewne zawierała mnóstwo takich ciekawostek, jak historie przedmiotów rzadkich i szlachetnych w dziejach galdrów. Klan Sørensen miał dużą wiedzę na takie tematy. Stąd Karl mógł coś tam powiedzieć.
Kiedy usłyszał, że nieznajomy skojarzył fakty, pokiwał głową.
- Dziękuję, cieszę się, że moja książka była dobrą lekturą. Na wiosnę planuję wydanie kolejnej, także proszę być czujnym. Mam nadzieję, że i ta trafi w pańskie gusta – zwyczajna obawa autora. Zawsze się zastanawiał, jak będzie przyjęte kolejne dzieło jego rąk i umysłu.
- Prace trwały dość długo, ale chciałem dopiąć wszystko na ostatni guzik – wyjaśnił.
Bezimienny
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:24
Godnym podziwu był fakt, że posiadało się jakieś zainteresowania i znało na czymś. Sam nie mogłem nazwać się wszechwiedzącym, jednak bez skrępowania przyznawałem, że znałem się na runach, klątwach i rytuałach. Nie byłem w tym oczywiście wybitny, niemniej jednak wiedziałem więcej niż przeciętny galdr, a nierzadko też więcej niż niejeden osobnik na moim roku. Nigdy nie lubiłem się chwalić swoją wiedzą. Nie potrzebowałem uznania z ust osób, na których mi nie zależało. Jedyna osoba, której zdanie faktycznie się dla mnie liczyło już nie żyła. Codziennie wspominałem brata. Od jego śmierci minęło już tyle lat, jednak dzięki wspomnieniom, które z nim dzieliłem, miałem wrażenie, że widzieliśmy się poprzedniego dnia. Niestety tak samo jak przyjemne wspomnienia, nieprzyjemne pojawiały się w równą intensywnością. Dzień śmierci Nikolasa rozgrywał się w mojej pamięci niemal każdego dnia, co było prawdopodobnie klątwą, z którą musiałem żyć ku radości demona, zamieszkującego moje ciało.
– No tak, nie można się znać na wszystkim – kiwnąłem głową. Doceniałem, że mężczyzna był szczery i nie udawał znawcy, skoro jego rodzina zajmowała się jubilerstwem. Dobrze to o nim świadczyło, a ja nie przepadałem za ludźmi, którzy chcą uchodzić za kogoś kim nie są. Wiedziałem, że byłem w tym hipokrytą, skoro sam przyjąłem nowe personalia i zacząłem odgrywać rolę kogoś innego, uciekając przed tym, kim byłem.
– Myślę, że nie zaszkodzi tego sprawdzić – zastanowiłem się. Nigdy wcześniej nie zwracałem większej uwagi na sygnet. Był on prezentem od brata, a więc był dla mnie ogromnie ważny, nie tylko ze względu na jego niezwykłe właściwości. W życiu, poza wspomnieniami i owym sygnetem, pozbyłem się wszystkiego, co należało do Nikolasa. Stanowił więc on jedyną pamiątkę po bracie i przypominało mi o tym, że mam zadanie do wykonania.
– Historia jest ciekawa, jednak sam nigdy nie zaprzątałem sobie nią głowy – przyznałem bez skruchy. Każdy miał swoje mocne i słabe strony. Moją mocną stroną była smykałka do run i odprawiania rytuałów, więc właśnie na tym się skupiłem, pozostawiając wszystko inne w tyle. Uśmiechnąłem się jednak lekko. – Lief Fiske, klątwołamacz – przedstawiłem się, robiąc delikatny skłon. Nie był on wyrazem szacunku do kogoś z wyższych stref i znanego rodu, a jedynie czymś, co robiłem już z przyzwyczajenia – wyuczoną kurtuazją.
– To o czym będzie ta druga książka? – zapytałem z ciekawości, skoro już miałem taką okazję.
– No tak, nie można się znać na wszystkim – kiwnąłem głową. Doceniałem, że mężczyzna był szczery i nie udawał znawcy, skoro jego rodzina zajmowała się jubilerstwem. Dobrze to o nim świadczyło, a ja nie przepadałem za ludźmi, którzy chcą uchodzić za kogoś kim nie są. Wiedziałem, że byłem w tym hipokrytą, skoro sam przyjąłem nowe personalia i zacząłem odgrywać rolę kogoś innego, uciekając przed tym, kim byłem.
– Myślę, że nie zaszkodzi tego sprawdzić – zastanowiłem się. Nigdy wcześniej nie zwracałem większej uwagi na sygnet. Był on prezentem od brata, a więc był dla mnie ogromnie ważny, nie tylko ze względu na jego niezwykłe właściwości. W życiu, poza wspomnieniami i owym sygnetem, pozbyłem się wszystkiego, co należało do Nikolasa. Stanowił więc on jedyną pamiątkę po bracie i przypominało mi o tym, że mam zadanie do wykonania.
– Historia jest ciekawa, jednak sam nigdy nie zaprzątałem sobie nią głowy – przyznałem bez skruchy. Każdy miał swoje mocne i słabe strony. Moją mocną stroną była smykałka do run i odprawiania rytuałów, więc właśnie na tym się skupiłem, pozostawiając wszystko inne w tyle. Uśmiechnąłem się jednak lekko. – Lief Fiske, klątwołamacz – przedstawiłem się, robiąc delikatny skłon. Nie był on wyrazem szacunku do kogoś z wyższych stref i znanego rodu, a jedynie czymś, co robiłem już z przyzwyczajenia – wyuczoną kurtuazją.
– To o czym będzie ta druga książka? – zapytałem z ciekawości, skoro już miałem taką okazję.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:25
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl nigdy nie udawał kogoś innego. Był czarną owcą rodziny i się do tego przyznawał. Inni zajmowali się jubilerstwem, więc do nich trzeba było zaglądać. No w każdym razie warto, jeśli się chce czegoś dowiedzieć. A jak już miał kogoś polecić, to siostrę – była zdolna i inteligenta. Miała wiedzę, której brakowało Karlowi.
- Zachęcam do odwiedzin, Vivian postara się znaleźć odpowiedzi – powiedział. Nie skieruje przecież nikogo do konkurencji, poza tym klan Sørensen miał trochę więcej do zaoferowania, bo liznęli wiedzy, której inni nie znali. Przez to i ich ciemne interesy stracili, ale co było ich, to zostało w rodzinie.
- Poszedłem na ten kierunek nie tylko dlatego, że może się przydać. Cóż, robienie na złość familii chyba weszła mi w krew – odparł poważniejszym tonem. Karl nie udawał, że nie pasował do reszty. Każdy kto go znał lub o nim słyszał, wiedział, że lubił robić coś odwrotnie do oczekiwań. Kiedy chciano z niego zrobić kolejnego wspólnika w rodzinnym biznesie, poszedł na filologię, a co! Przewrotny z niego człowiek, ale był jak kot – chadzał własnymi drogami i było mu z tym dobrze.
Robił, co chciał, bo tak uważał za słuszne. Nie lubił fałszu w działaniach i słowach. Mówił jak było, nie udawał kogoś, kim nie był.
- Miło mi poznać – powiedział szczerze. - Poważna praca – skwitował, słysząc czym się zajmuje ów mężczyzna. Sam nie znał się na tym więcej, niż ile słyszał i czytał. On zajmował się czymś zupełnie innym, ale każdy rodził się do czegoś innego i to było wspaniałe.
Zapytany o kolejną książkę, nie był pewien, co wypadało powiedzieć. Trzymał to raczej w tajemnicy, nie żeby zaraz wielkie bum było podczas premiery, ale lubił suspens.
- Tym razem akcja powieści dzieje się we współczesnym Odense, ale fabuła sięga historii Danii i można w niej znaleźć odnośniki do świata śniących. Będzie to dość pokrzepiająca opowieść, ale też niepozbawiona tajemnic. I znów to będzie zamknięta całość – powiedział.
- Więcej nie zdradzę – uśmiechnął się łagodnie.
- Jak każdy autor, chronię swoje sekrety, ale niedługo wszystko się wyjaśni.
- Zachęcam do odwiedzin, Vivian postara się znaleźć odpowiedzi – powiedział. Nie skieruje przecież nikogo do konkurencji, poza tym klan Sørensen miał trochę więcej do zaoferowania, bo liznęli wiedzy, której inni nie znali. Przez to i ich ciemne interesy stracili, ale co było ich, to zostało w rodzinie.
- Poszedłem na ten kierunek nie tylko dlatego, że może się przydać. Cóż, robienie na złość familii chyba weszła mi w krew – odparł poważniejszym tonem. Karl nie udawał, że nie pasował do reszty. Każdy kto go znał lub o nim słyszał, wiedział, że lubił robić coś odwrotnie do oczekiwań. Kiedy chciano z niego zrobić kolejnego wspólnika w rodzinnym biznesie, poszedł na filologię, a co! Przewrotny z niego człowiek, ale był jak kot – chadzał własnymi drogami i było mu z tym dobrze.
Robił, co chciał, bo tak uważał za słuszne. Nie lubił fałszu w działaniach i słowach. Mówił jak było, nie udawał kogoś, kim nie był.
- Miło mi poznać – powiedział szczerze. - Poważna praca – skwitował, słysząc czym się zajmuje ów mężczyzna. Sam nie znał się na tym więcej, niż ile słyszał i czytał. On zajmował się czymś zupełnie innym, ale każdy rodził się do czegoś innego i to było wspaniałe.
Zapytany o kolejną książkę, nie był pewien, co wypadało powiedzieć. Trzymał to raczej w tajemnicy, nie żeby zaraz wielkie bum było podczas premiery, ale lubił suspens.
- Tym razem akcja powieści dzieje się we współczesnym Odense, ale fabuła sięga historii Danii i można w niej znaleźć odnośniki do świata śniących. Będzie to dość pokrzepiająca opowieść, ale też niepozbawiona tajemnic. I znów to będzie zamknięta całość – powiedział.
- Więcej nie zdradzę – uśmiechnął się łagodnie.
- Jak każdy autor, chronię swoje sekrety, ale niedługo wszystko się wyjaśni.
Bezimienny
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:25
Udawanie kogoś innego ratowało mi skórę. Nawet obecnie, gdy przybrałem obce personalia i udawałem kogoś zupełnie innego. Nie wiedział, dokąd może mnie to zaprowadzić. Nie mogłem bowiem wymazać się z pamięci ludzi, którzy znali mnie z Bergen i z którymi ciągle mogłem minąć się na ulicach Midgardu. Było w tym niebezpieczeństwo od którego tak bardzo chciałem się odciąć. Już dawno powinienem zapomnieć i nie pielęgnować dawnych znajomości. Niestety nie byłem w stanie tego zrobić. Czasami najbardziej oczywiste rzeczy, są najtrudniejszymi do zrobienia.
– Z chęcią się wybiorę – powiedziałem, ale nie byłem w stanie stwierdzić, czy rzeczywiście chciałem dowiedzieć się prawdy o tym sygnecie. Wiadomo, poznanie prawdy byłoby czymś, co dałoby mi odpowiedzi na jakieś pytania i być może przybliżyło do brata, niemniej jednak z drugiej strony nie wiedziałem, czy odpowiedzi dałyby mi spokój ducha. Znałem brata. Wiedziałem, że miał przede mną swoje tajemnice, ale znałem go i wiedziałem, do czego mógł być zdolny. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że sygnet ten został ściągnięty bezpośrednio z palca nieboszczyka. Wizja ta nie była przyjemna, ale też nie odpychała mnie.
– Ale wyszło ci to na dobre, czasami nie warto iść w rodzinne ślady – powiedziałem, łapiąc się na tym, że sam byłem godnym przykładem na to, co dzieje się z człowiekiem, który idzie za swoją rodziną, nawet jeśli ta była przybrana. Dawniej wiele zrobiłbym dla brata, szedłem za nim bez cienia zwątpienia, jednak teraz, gdy nie mogłem już cofnąć czasu, żałowałem, że nie podążyłem swoją ścieżką.
– Każda praca jest poważna – stwierdziłem. Nie myślałem, żeby istniały zawody bardziej lub mniej wymagane, a jedynie takie, które były bardziej poważane w społeczeństwie od niektórych innych. Jeśli przyświecał pracy cel, nawet najmniejszy, to była ona ważna i każdy na pewno poważnie do niej podchodził. Nie trzeba było być lekarzem czy też politykiem.
– Hmm... skutecznie rozpalasz ciekawość – przyznałem, uśmiechając się delikatnie. Książki i literatura były mi bliskie. Uwielbiałem tonąć w zapisanych na kartkach słowach i przenosić się w inne światy, mniej lub bardziej realne. Był to wspaniały odpoczynek od znanej codzienności. – A co posłużyło za inspirację? – zapytałem, gdyż moja ciekawość musiała zostać w jakiś sposób zaspokojona.
– Z chęcią się wybiorę – powiedziałem, ale nie byłem w stanie stwierdzić, czy rzeczywiście chciałem dowiedzieć się prawdy o tym sygnecie. Wiadomo, poznanie prawdy byłoby czymś, co dałoby mi odpowiedzi na jakieś pytania i być może przybliżyło do brata, niemniej jednak z drugiej strony nie wiedziałem, czy odpowiedzi dałyby mi spokój ducha. Znałem brata. Wiedziałem, że miał przede mną swoje tajemnice, ale znałem go i wiedziałem, do czego mógł być zdolny. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że sygnet ten został ściągnięty bezpośrednio z palca nieboszczyka. Wizja ta nie była przyjemna, ale też nie odpychała mnie.
– Ale wyszło ci to na dobre, czasami nie warto iść w rodzinne ślady – powiedziałem, łapiąc się na tym, że sam byłem godnym przykładem na to, co dzieje się z człowiekiem, który idzie za swoją rodziną, nawet jeśli ta była przybrana. Dawniej wiele zrobiłbym dla brata, szedłem za nim bez cienia zwątpienia, jednak teraz, gdy nie mogłem już cofnąć czasu, żałowałem, że nie podążyłem swoją ścieżką.
– Każda praca jest poważna – stwierdziłem. Nie myślałem, żeby istniały zawody bardziej lub mniej wymagane, a jedynie takie, które były bardziej poważane w społeczeństwie od niektórych innych. Jeśli przyświecał pracy cel, nawet najmniejszy, to była ona ważna i każdy na pewno poważnie do niej podchodził. Nie trzeba było być lekarzem czy też politykiem.
– Hmm... skutecznie rozpalasz ciekawość – przyznałem, uśmiechając się delikatnie. Książki i literatura były mi bliskie. Uwielbiałem tonąć w zapisanych na kartkach słowach i przenosić się w inne światy, mniej lub bardziej realne. Był to wspaniały odpoczynek od znanej codzienności. – A co posłużyło za inspirację? – zapytałem, gdyż moja ciekawość musiała zostać w jakiś sposób zaspokojona.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:25
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl był zadowolony z tego, jaką ścieżkę życia obrał, ale umówmy się – chciałby większej tolerancji jeśli chodzi o zajęcie. No ale klany miały swoje „dziwactwa”. Sørensenowie nie byli wyjątkiem, niestety. Chociaż nigdy nie żałował wyboru, to i tak często się gryzł z myślami, że zawiódł rodzinę. Były takie dni, gdy miał ochotę rzucić wszystko w cholerę i wyjechać jak najdalej, by nie musiał znajdować się pośrodku. Nie było mu łatwo, jednak wierzył, że może ocieplić swoją twórczością obraz rodzinny. Przekonał do siebie wiele osób, chciał, by i klan na tym skorzystał.
- Nowy rok zapowiada się pracowicie – odparł. - Wydanie kolejnej książki, współpraca z innymi autorami przy książce – cegiełce – to był ciekawy projekt, gdyż wiele znanych nazwisk miało dołożyć swoje trzy grosze do napisania opowiadań, które łączył ten sam motyw. Książka w limitowanym nakładzie miała za zadanie pomóc najbardziej potrzebującym mieszkańcom Midgardu. Karl się nie zawahał, gdy poproszono go o napisanie czegoś od siebie.
- Niedługo wyjdą pełne zapowiedzi – oznajmił z dumą. - Postawiłem na sprawdzony patent: mało lania wody i dużo akcji. Chciałem także, żeby czytelnik się nie nudził i nie zostawiał czytania na później, po prostu mógł przeżywać wszystko z bohaterami – Karl się starał, słuchał opinii innych osób i co najważniejsze – rozwijał się z każdym nowym dziełem.
Nie był nadętym dupkiem, jak wielu innych pisarzy. Brał sobie do serca opinie, wszystkie! I chciał dotrzeć do jak największej ilości czytelników. Starał się, by każdy znalazł w tym coś dla siebie.
- Inspiracją była historia jednego z moich krewnych ze strony matki. To dało mi solidną podstawę, która rozwinęła się w zupełnie niespodziewanym kierunku. Poza tym moja ojczyzna to ciekawy kraj, stoi solidnie oparty na wielu ważnych wydarzeniach, które mieszają się z legendami. Poza tym świat śniących mnie fascynuje, dlatego zbierałem wiele materiałów źródłowych, by to wpleść jak najbardziej zgodnie z prawdą. Oczywiście nie obyło się bez konsultacji – Karl chciał być bardzo dokładny i dlatego właśnie dwoił się i troił, by wszystko było wiarygodne i miało ręce, i nogi.
- Mam nadzieję, że nie rozczaruję swoich czytelników – obawa była jak zawsze silna, ale lepiej nie myśleć zbyt wiele, bo wtedy człowiek czuje się gorzej.
- Pożyjemy zobaczymy. W każdym razie mam do opowiedzenia jeszcze wiele różnych historii. Ale jaki kierunek obiorę, to się zobaczy po wydaniu nowej pozycji. Trzeba poczekać.
- Nowy rok zapowiada się pracowicie – odparł. - Wydanie kolejnej książki, współpraca z innymi autorami przy książce – cegiełce – to był ciekawy projekt, gdyż wiele znanych nazwisk miało dołożyć swoje trzy grosze do napisania opowiadań, które łączył ten sam motyw. Książka w limitowanym nakładzie miała za zadanie pomóc najbardziej potrzebującym mieszkańcom Midgardu. Karl się nie zawahał, gdy poproszono go o napisanie czegoś od siebie.
- Niedługo wyjdą pełne zapowiedzi – oznajmił z dumą. - Postawiłem na sprawdzony patent: mało lania wody i dużo akcji. Chciałem także, żeby czytelnik się nie nudził i nie zostawiał czytania na później, po prostu mógł przeżywać wszystko z bohaterami – Karl się starał, słuchał opinii innych osób i co najważniejsze – rozwijał się z każdym nowym dziełem.
Nie był nadętym dupkiem, jak wielu innych pisarzy. Brał sobie do serca opinie, wszystkie! I chciał dotrzeć do jak największej ilości czytelników. Starał się, by każdy znalazł w tym coś dla siebie.
- Inspiracją była historia jednego z moich krewnych ze strony matki. To dało mi solidną podstawę, która rozwinęła się w zupełnie niespodziewanym kierunku. Poza tym moja ojczyzna to ciekawy kraj, stoi solidnie oparty na wielu ważnych wydarzeniach, które mieszają się z legendami. Poza tym świat śniących mnie fascynuje, dlatego zbierałem wiele materiałów źródłowych, by to wpleść jak najbardziej zgodnie z prawdą. Oczywiście nie obyło się bez konsultacji – Karl chciał być bardzo dokładny i dlatego właśnie dwoił się i troił, by wszystko było wiarygodne i miało ręce, i nogi.
- Mam nadzieję, że nie rozczaruję swoich czytelników – obawa była jak zawsze silna, ale lepiej nie myśleć zbyt wiele, bo wtedy człowiek czuje się gorzej.
- Pożyjemy zobaczymy. W każdym razie mam do opowiedzenia jeszcze wiele różnych historii. Ale jaki kierunek obiorę, to się zobaczy po wydaniu nowej pozycji. Trzeba poczekać.
Bezimienny
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:25
Gdyby tylko była taka możliwość, to z chęcią zmieniłbym trasę swojego życia. Doskonale wiedziałem, na których skrzyżowaniach zbłądziłem, bo posłuchałem źle ustawionych drogowskazów, zamiast skupić się na tym, co podpowiadała mi moja intuicja. Podświadomie wiedziałem, że słuchanie brata nie przyniesie mi nic dobrego, jednak skusiła mnie wizja bycia razem. Mieliśmy iść przez życie wspólnie, tylko ja i Nikolas, a pozostałe osoby miały być jedynie dodatkami na zaspokojenie potrzeb. Być może tylko ja to tak widziałem albo nie, teraz już się tego nie dowiem.
– Tylko się nie przepracuj – powiedziałem, chociaż sam byłem zwolennikiem pracy. Lubiłem tonąć w pracy, głównie dlatego, że dzięki temu mogłem odciągnąć myśli na jakiś neutralny temat. Zdejmowanie klątw i uroków pozwalało mi skupiać się jedynie na problemach innych, a nie swoich własnych od których chciałem czasami uciec jak najdalej. Z drugiej jednak strony nie należało się przepracowywać. Na wydawaniu książek się nie znałem, bo tylko je czytałem, więc nie wiedziałem, jak ciężką pracą było wszystko to, co działo się po napisaniu książki.
– Lubię powieści akcji – przyznałem. Była to przyjemna alternatywa do nudnego życia. Nie żebym narzekał na nudę i brakowało mi adrenaliny. Przeciwnie, najchętniej zaszyłbym się gdzieś, gdzie nie musiałbym się denerwować niczym. Akcyjniaki zawsze jednak trafiały w moje gusta, bo padałem ofiarą napięcia i gamy emocji, które wywoływały.
– Galdrów z całą pewnością przyciągną śniący, wydaje mi się, że lubimy to, czego nie znamy, a oni wydają się tacy egzotyczni, chociaż mamy ich na wyciągnięcie ręki – stwierdziłem. I to nie tak, że miałem śniących za rzeczy i umniejszałem im przez mówienie, że ma się ich na wyciągnięcie rąk. Prawda jednak była taka, że nigdy nie otaczałem się w tym świecie. Jako zmora przyszło mi kilka razy żerować na śniących, bo tamto środowisko raczej nie nabrałoby podejrzeń, że pada ofiarą demona. Co dla początkującego mnie było idealnym miejscem na szkolenie się i poznawanie swoich umiejętności. O samych śniących wiedziałem niewiele, więc każdy środek, który mógł dać mi wgląd na ich życie, był warty zbadania.
– Na pewno będzie dobrze i czytelnicy będą zadowoleni – uśmiechnąłem się lekko. Nie miałem pojęcia, jaki będzie odbiór książki, jednak sam fakt, że będzie poruszała tematykę śniących sprawi, że wielu ciekawskich galdrów po nią sięgnie.
– Tylko się nie przepracuj – powiedziałem, chociaż sam byłem zwolennikiem pracy. Lubiłem tonąć w pracy, głównie dlatego, że dzięki temu mogłem odciągnąć myśli na jakiś neutralny temat. Zdejmowanie klątw i uroków pozwalało mi skupiać się jedynie na problemach innych, a nie swoich własnych od których chciałem czasami uciec jak najdalej. Z drugiej jednak strony nie należało się przepracowywać. Na wydawaniu książek się nie znałem, bo tylko je czytałem, więc nie wiedziałem, jak ciężką pracą było wszystko to, co działo się po napisaniu książki.
– Lubię powieści akcji – przyznałem. Była to przyjemna alternatywa do nudnego życia. Nie żebym narzekał na nudę i brakowało mi adrenaliny. Przeciwnie, najchętniej zaszyłbym się gdzieś, gdzie nie musiałbym się denerwować niczym. Akcyjniaki zawsze jednak trafiały w moje gusta, bo padałem ofiarą napięcia i gamy emocji, które wywoływały.
– Galdrów z całą pewnością przyciągną śniący, wydaje mi się, że lubimy to, czego nie znamy, a oni wydają się tacy egzotyczni, chociaż mamy ich na wyciągnięcie ręki – stwierdziłem. I to nie tak, że miałem śniących za rzeczy i umniejszałem im przez mówienie, że ma się ich na wyciągnięcie rąk. Prawda jednak była taka, że nigdy nie otaczałem się w tym świecie. Jako zmora przyszło mi kilka razy żerować na śniących, bo tamto środowisko raczej nie nabrałoby podejrzeń, że pada ofiarą demona. Co dla początkującego mnie było idealnym miejscem na szkolenie się i poznawanie swoich umiejętności. O samych śniących wiedziałem niewiele, więc każdy środek, który mógł dać mi wgląd na ich życie, był warty zbadania.
– Na pewno będzie dobrze i czytelnicy będą zadowoleni – uśmiechnąłem się lekko. Nie miałem pojęcia, jaki będzie odbiór książki, jednak sam fakt, że będzie poruszała tematykę śniących sprawi, że wielu ciekawskich galdrów po nią sięgnie.
Karl Sørensen
Re: 26.12.2000 – Zielony Dziedziniec – K. Sørensen & Bezimienny: L. Fiske Nie 26 Lis - 10:26
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl był pracoholikiem. Lubił mieć wszystko ogarnięte, dopieszczał szczegóły i siedział dużo czasu sprawdzając źródła, by wszystko miało ręce i nogi. Realizm był ważny, chciał, aby wszystko się zgadzało. Poza tym lubił nowe wyzwania, dlatego nie ograniczał się do jednego gatunku, czy tematyki. Zależało mu na jak najlepszym przedstawieniu swojej pracy i wolał, by czytelnicy czekali dłużej, niż dostali a szybko tak zwane „byle co”.
- Lubię pracować – powiedział zgodnie z prawdą. - Ale chyba wiem, kiedy przestać. Przy dużej ilości wiadomości i natłoku myśli, też nie pracuje się za ciekawie. Łatwo można się zamotać, albo stracić zapał. Grunt to sobie wszystko odpowiednio dawkować i jakoś się to kręci – każdy miał własny sposób na wykonywanie swoich czynności. Jako pisarz nie zakładał z góry, ile chce napisać danego dnia. Jak każdy miał swoje lepsze i gorsze momenty. Czasem zrobił dużo, czasem tylko wyrzucał kartki do śmieci.
- Obiecuję, że tej nie zabraknie – sam przepadał za tym, gdy coś się działo. Często robił swoje mini testy na ciekawość treści książki. Jeśli do 100 stron nic specjalnego się nie działo, często miał tak, że odkładał tom na półkę i sięgał po kolejną. Oczywiście nie była to reguła, bo i często dawał powieści szansę i czytał dalej, czasami największy sens odkrywając dopiero na końcu.
- To prawda – przyznał. - Lubię się dokształcać w tym temacie. Człowiek ma ich pod nosem, a tak naprawdę niewiele wie, chyba, że coś jest bardzo potrzebne. Nasze światy się przenikają i obie strony tak naprawdę mogą czerpać korzyści z siebie nawzajem. Człowiek to fascynująca istota, potrafi zaskoczyć w chyba każdej dziedzinie – czy to galdr, czy śniący, każdy umysł był niesamowity. Każdy był w czymś dobry, a niemagiczni świetnie dawali sobie radę bez magii.
- Mam taką nadzieję – odparł, naprawdę tak czując. Pisał dla innych, nie bał się krytyki, bo każdy czytelnik miał swoje wymagania i nie każdego da się zaspokoić swoimi wypocinami. Ale tym będzie się martwić później.
- Miło mi było poznać. Wybaczysz mi, mam nadzieję? Dobrze się rozmawia, chętnie bym kontynuował, ale mam jeszcze coś do załatwienia. I ja też nie chcę zatrzymywać. Wierzę, że na siebie wpadniemy, tu czy tam – Karl podał mu rękę, a później dodał:
- Do zobaczenia – po czym ruszył przed siebie, zastanawiając się, czy nowy znajomy naprawdę wstąpi do Vivian po uzyskanie jakichś informacji. Na pewno wkrótce wypyta o to siostrę.
Karl i Bezimienny z tematu
- Lubię pracować – powiedział zgodnie z prawdą. - Ale chyba wiem, kiedy przestać. Przy dużej ilości wiadomości i natłoku myśli, też nie pracuje się za ciekawie. Łatwo można się zamotać, albo stracić zapał. Grunt to sobie wszystko odpowiednio dawkować i jakoś się to kręci – każdy miał własny sposób na wykonywanie swoich czynności. Jako pisarz nie zakładał z góry, ile chce napisać danego dnia. Jak każdy miał swoje lepsze i gorsze momenty. Czasem zrobił dużo, czasem tylko wyrzucał kartki do śmieci.
- Obiecuję, że tej nie zabraknie – sam przepadał za tym, gdy coś się działo. Często robił swoje mini testy na ciekawość treści książki. Jeśli do 100 stron nic specjalnego się nie działo, często miał tak, że odkładał tom na półkę i sięgał po kolejną. Oczywiście nie była to reguła, bo i często dawał powieści szansę i czytał dalej, czasami największy sens odkrywając dopiero na końcu.
- To prawda – przyznał. - Lubię się dokształcać w tym temacie. Człowiek ma ich pod nosem, a tak naprawdę niewiele wie, chyba, że coś jest bardzo potrzebne. Nasze światy się przenikają i obie strony tak naprawdę mogą czerpać korzyści z siebie nawzajem. Człowiek to fascynująca istota, potrafi zaskoczyć w chyba każdej dziedzinie – czy to galdr, czy śniący, każdy umysł był niesamowity. Każdy był w czymś dobry, a niemagiczni świetnie dawali sobie radę bez magii.
- Mam taką nadzieję – odparł, naprawdę tak czując. Pisał dla innych, nie bał się krytyki, bo każdy czytelnik miał swoje wymagania i nie każdego da się zaspokoić swoimi wypocinami. Ale tym będzie się martwić później.
- Miło mi było poznać. Wybaczysz mi, mam nadzieję? Dobrze się rozmawia, chętnie bym kontynuował, ale mam jeszcze coś do załatwienia. I ja też nie chcę zatrzymywać. Wierzę, że na siebie wpadniemy, tu czy tam – Karl podał mu rękę, a później dodał:
- Do zobaczenia – po czym ruszył przed siebie, zastanawiając się, czy nowy znajomy naprawdę wstąpi do Vivian po uzyskanie jakichś informacji. Na pewno wkrótce wypyta o to siostrę.
Karl i Bezimienny z tematu