:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen
2 posters
Bezimienny
04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:02
04.01.2001
Zza gęstej jak mleko mgły majaczyła przystań. Wszystko inne dookoła, gdyby nie bladożółte łuny starych latarni, pokrywałaby szarość. Jakby ktoś wykradł całą gamę kolorów i pozwolił zapełnić przestrzeń tym, co z niej pozostało.
Jest tylko to, co widać.
Cuchnące, żenujące miejsce. Zrosła się z nim, stała się pewną częścią wspólną, elementem całości, zmorą tutejszych marynarzy i rybaków. Czasem jedynie przechadzała się po porcie, z nudów podsłuchując cudze rozmowy lub węsząc awantur, w które mogłaby wrzucić podpałkę. A czasem – jeśli pozwalały na to siły - jak zjawa błądziła po kutrach, co zdecydowanie przynosiło jej najwięcej frajdy. Całe szczęście, otoczenie również nie zwracało na nią uwagi, przeważnie dlatego, że nie było zbyt bystre albo zbyt trzeźwe, albo obie te rzeczy na raz. Do tej pory udawało jej się pozostać nieuchwytnym, umiejącym całkiem sprawnie wmieszać się w tłum wrzodem dla tutejszych handlarzy i rybaków, głównym tematem ich plotek, bohaterką prześmiewczych gróźb i ostrzeżeń. Mieli krótki lont, ale ich małe rozumy troglodytów znały jedynie przemoc w swojej czystej jak spirytus postaci. Choć nie obyło się bez kilku niezręcznych sytuacji - szczucia, drobnych, lecących w jej stronę przedmiotów czy chęci wezwania Kruczych – paląca potrzeba nowych doznań była zdecydowanie większa od potencjalnych konsekwencji. Mimo wszystko Erika wciąż pozostała anonimowa. Przynajmniej dla większości. Wiedziała, że ta sielanka prędzej czy później się zakończy, a jej zuchwalstwo zostanie ukarane. Wiedziała, że musi być bardziej ostrożna. Nie miała wiele szczęścia. Z reguły nie miała go wcale. Ale żyła. To chyba istotne. Stała na dwóch nogach. Potrafiła nimi ruszać, całkiem sprawnie, kiedy trzeba.
Zrobić wszystkim na przekór i przeżyć. Na tym opierała całą swoją wiarę w to, że nawet pchły istnieją po coś. Nawet jeżeli to tylko jej durne, nic nieznaczące przekonania, puste frazesy, które wpoił jej Pekka, żeby teraz ona błąkała się samotnie po ciemnym porcie i szukała guza. Co więcej, życie ma jej do zaoferowania? Na końcu przecież i tak zostajemy sami.
Mróz i rosnące uczucie głodu zmusiły ją do skręcenia w stronę tutejszego baru. Jedzenie nie pozostawiało wiele do życzenia i tym bardziej nie zachęcało Eriki do zaspokojenia tej prozaicznej potrzeby, wręcz czyniły ją jeszcze bardziej nieznośną. Nieoczekiwanie przy wejściu omal nie zderzyła się z czyjąś sylwetką, a widok, jaki zastała w środku bynajmniej nie zrobił na Erice większego wrażenia. Wydała z siebie swój lisi, nieco ochrypnięty od chłodu śmiech. Z iskierkami w oczach podeszła do poszkodowanego, w międzyczasie zdejmując z dłoni swoje czarne rękawiczki i chowając je do kieszeni płaszcza. Jego widok w tym miejscu, w takim stanie, tylko utwierdził ją w przekonaniu, że to środowisko nie tylko samo prosiło się o kłopoty, ale wyraźnie czerpało z tego osobliwy rodzaj przyjemności.
- Brakuje ci wrażeń, Mortensen? – przechyliła głowę w bok, obserwując ten obraz nędzy i rozpaczy we własnej osobie. Miała nieodpartą ochotę go kopnąć. Tak po prostu. Ruch bezwarunkowy, kiedy widziała leżącego.
Arthur Mortensen
Re: 04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:02
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nieprzyjemna świadomość poniesionej klęski, była wyrzutem narastających w duszy wątpliwości co do samego przedsięwzięcia, które u swych podstaw, było skazane na porażkę, lecz upartość marynarza kierowała go wprost na ścianę nie do ruszenia, chociaż ten dostrzegał rysy pęknięć i to budziło nadzieję, że im dłużej będzie weń uderzał, tym większa będzie szansa, aby ją zburzyć i otworzyć to, co skrywała przed światem. Nie obawiał się konsekwencji z bytowania w otoczeniu ludzi podobnych do Muncha, ten przesiąknięty nienawiścią do wszystkiego, co żywe, był pewnym wyjątkiem od reguły i jednostką w swym uroku osobliwą, ale i on miał w myślach przemytnika swoje miejsce.
Bynajmniej nie zniechęcony, a przynajmniej nie tak, jak powinien po żywej demonstracji emocji ślepca pozbierał ciało do kupy tamując drobne skaleczenie i poprawiając garderobę. Stary płaszcz widział już niejedną zimę, a znoszone spodnie wołały o litość i przerobienie na szmaty, lecz przemytnikowi, było żal pieniędzy na takie drobiazgi i do pracy mógł wychodzić w podobnym stroju. To zresztą często było zalecane, kiedy obcowało się w nieszczególnie przyjemnych i czystych warunkach. Jego uwagę przykuł cień przemykający do środka lokalu; mizerne sto sześćdziesiąt centymetrów w kapeluszu, o charakterystycznych iskierkach w wiecznie zbuntowanych oczach i uśmiechu, który mógł być równie dobrze postrzegany za grymas wstrętu. Znał ją.
– Niespecjalnie narzekam na nie ostatnio, a czemu pytasz? – Odrobinę głupie pytanie, zważywszy fakt, iż przed momentem podnosił się z posadzki, a ona sama mogła minąć się spojrzeniem z Egonem, lecz nie przeszkadzał mu wydźwięk tych słów. Nie patrząc na dziewczynę podszedł do lady i zadzwonił w dzwonek, bo nawet głuchy trzask ciała o ścianę i dźwięk zbitego szkła nie były w stanie przyciągnąć uwagi właściciela, jedynie wizja zarobku przyciągała go.
– Vukko daj mi coś ekstra spod lady i przygotuj ten twój specjał, te małe smażone na głębokim oleju rybki – słodki dźwięk talarów, był tym na, co oczy kucharza reagowały, chociaż twarz mu nie drgnęła, to Mortensen wiedział, że przyjął zamówienie. Mógł zająć się kwestią małego szkodnika, jaki zjawił się niespodziewanie wyłaniając z gęstej, jak mleko mgły. Zastanawiał się, co sprawia, że przyciąga takie osobistości do siebie? Co takiego miał w sobie, że zamiast normalnych uczciwych i życzliwych ludzi otaczał się niemal, co dnia; kryminalistami, złodziejami, oszustami, a może i mordercami? Westchnął, ale skinął na smarkulę ręką, by usiadła do stolika, przy którym chwilę temu prowadził ożywioną dyskusję z Egonem. – A tobie po nocy tak nie strach samej łazić? Ludzie znikają, jest niebezpiecznie, chociaż szczerze współczuje biedakowi, który wziąłby cię za swój cel. – Ciekawość brała górę nad innymi aspektami, miał ochotę posiedzieć jeszcze w jadłodajni, a i Erice wyglądało na to, że niespieszno było nigdzie.
Bynajmniej nie zniechęcony, a przynajmniej nie tak, jak powinien po żywej demonstracji emocji ślepca pozbierał ciało do kupy tamując drobne skaleczenie i poprawiając garderobę. Stary płaszcz widział już niejedną zimę, a znoszone spodnie wołały o litość i przerobienie na szmaty, lecz przemytnikowi, było żal pieniędzy na takie drobiazgi i do pracy mógł wychodzić w podobnym stroju. To zresztą często było zalecane, kiedy obcowało się w nieszczególnie przyjemnych i czystych warunkach. Jego uwagę przykuł cień przemykający do środka lokalu; mizerne sto sześćdziesiąt centymetrów w kapeluszu, o charakterystycznych iskierkach w wiecznie zbuntowanych oczach i uśmiechu, który mógł być równie dobrze postrzegany za grymas wstrętu. Znał ją.
– Niespecjalnie narzekam na nie ostatnio, a czemu pytasz? – Odrobinę głupie pytanie, zważywszy fakt, iż przed momentem podnosił się z posadzki, a ona sama mogła minąć się spojrzeniem z Egonem, lecz nie przeszkadzał mu wydźwięk tych słów. Nie patrząc na dziewczynę podszedł do lady i zadzwonił w dzwonek, bo nawet głuchy trzask ciała o ścianę i dźwięk zbitego szkła nie były w stanie przyciągnąć uwagi właściciela, jedynie wizja zarobku przyciągała go.
– Vukko daj mi coś ekstra spod lady i przygotuj ten twój specjał, te małe smażone na głębokim oleju rybki – słodki dźwięk talarów, był tym na, co oczy kucharza reagowały, chociaż twarz mu nie drgnęła, to Mortensen wiedział, że przyjął zamówienie. Mógł zająć się kwestią małego szkodnika, jaki zjawił się niespodziewanie wyłaniając z gęstej, jak mleko mgły. Zastanawiał się, co sprawia, że przyciąga takie osobistości do siebie? Co takiego miał w sobie, że zamiast normalnych uczciwych i życzliwych ludzi otaczał się niemal, co dnia; kryminalistami, złodziejami, oszustami, a może i mordercami? Westchnął, ale skinął na smarkulę ręką, by usiadła do stolika, przy którym chwilę temu prowadził ożywioną dyskusję z Egonem. – A tobie po nocy tak nie strach samej łazić? Ludzie znikają, jest niebezpiecznie, chociaż szczerze współczuje biedakowi, który wziąłby cię za swój cel. – Ciekawość brała górę nad innymi aspektami, miał ochotę posiedzieć jeszcze w jadłodajni, a i Erice wyglądało na to, że niespieszno było nigdzie.
Bezimienny
Re: 04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:02
Lokal nigdy nie przyciągał tłumów, z czego Erika chętnie korzystała, kiedy mróz robił się zbyt uporczywy. Dziś wyjątkowo marzyła o zaszyciu się w cichym i pustym miejscu, bez wchodzenia w jakiekolwiek interakcje. Pragnęła samotności, samotność paradoksalnie dawała jej poczucie stałości i bezpieczeństwa. Brak samotności oznaczał potencjalną stratę i towarzyszący jej lęk. Bo strata to naturalna kolej rzeczy. Nie trzeba jej przeżywać, jeżeli od początku nikogo nie ma.
Nawet jeżeli dotyk i zapach cudzej pościeli szczypał jej sumienie, drażnił sploty nerwowe. Mimo że ze swoim drżącym ciałem i obolałymi kończynami przypominała wygłodzone szczenię, starała się uparcie odpychać trujące myśli daleko poza obszar świadomości. Stała prosto, ze zbłądzonym cieniem uśmiechu, mogącym równie dobrze sygnalizować ogólne zniesmaczenie, choć sam zastany widok początkowo wzbudził w niej iskrę niepohamowanej ciekawości. Karmiła się cudzym niepowodzeniem - wielka szkoda, że norny rzucały jej jedynie smutne resztki. Jakby nie wystarczyło jej pełnych talerzy własnych nieszczęść. Sama mogła w końcu wyciągnąć jakieś wnioski, widocznie nie tylko dla niej jest to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Przechyliła głowę, obserwując jak cena wsadzania nosa w nieswoje sprawy właśnie podnosi się przed nią z ziemi. Nie miała zamiaru komentować tego w żaden inny sposób, postanowiła, że jej wymowne milczenie zrobi to za nią.
Woń ryby i spalanego tłuszczu, wydobywająca się z kuchni, nie budziła w niej już tak dużej odrazy, może dlatego, że Erika zdążyła przywyknąć do otaczających ją na co dzień zapachów różnego, wątpliwego pochodzenia. Grzebała w okropniejszych rzeczach, może nawet jej samej zdarzało się pachnieć gorzej. Może stąd ta odporność.
Skinienie, które wykonał w jej stronę, wywołało dreszcz, który najchętniej spożytkowałaby na rzucenie w niego czymś ostrym, ale zajęła ostrożnie swoje miejsce, starając się nie dać poznać po sobie, że to był bardzo długi dzień. Kości chrupnęły ostrzegawczo, jakby jej ciało zmieniało się powoli w garść chrustu. Rzuciła w kierunku Arthura krótkie, podejrzliwe spojrzenie i choć nie uśmiechało jej się prowadzić pustych rozmów, wiedziała, że potrzebuje odpoczynku. To aż i tylko twoje ciało, Eriko. Dbaj o nie. Kątem oka spojrzała na swoje zaczerwienione knykcie. Mortensen prawdopodobnie sam mógłby w tej chwili zrobić jej krzywdę, gdyby tylko chciał, ale – o ironio – znała tego chłopaka, może niezbyt dobrze, ale na tyle, by wiedzieć, że chociaż on nie miał ku temu powodów. Po prostu nie zdążył ich znaleźć. Żałośnie zabawne było obserwowanie jego usilnych prób przekroczenia pewnych granic. Zamiast korzystać ze swojej uprzywilejowanej pozycji, miotał się po tych wszystkich zgniłych miejscach, jakby nudziło go życie, w którym nie trzeba wiecznie przed czymś uciekać. To ona doszukiwała się we wszystkim podstępu i zagrożenia, bo tak ją nauczono. Bo była zrośnięta z tym światem jak paskudnie zagojona blizna. Z jej perspektywy to uzasadnione, po prostu chcieć przeżyć, kiedy wszystko i wszyscy dookoła życzą ci śmierci. - Widocznie szczęście nie sprzyja każdemu - jej jasne oczy błysnęły niespokojnie, gdy podniosła wzrok. - Zabawne, równie dobrze tobie mogłabym zadać to samo pytanie
Ktoś, kto nie ma w sobie tego odruchu samozachowawczego, wydawał się Erice po prostu niesamowicie głupi.
Nawet jeżeli dotyk i zapach cudzej pościeli szczypał jej sumienie, drażnił sploty nerwowe. Mimo że ze swoim drżącym ciałem i obolałymi kończynami przypominała wygłodzone szczenię, starała się uparcie odpychać trujące myśli daleko poza obszar świadomości. Stała prosto, ze zbłądzonym cieniem uśmiechu, mogącym równie dobrze sygnalizować ogólne zniesmaczenie, choć sam zastany widok początkowo wzbudził w niej iskrę niepohamowanej ciekawości. Karmiła się cudzym niepowodzeniem - wielka szkoda, że norny rzucały jej jedynie smutne resztki. Jakby nie wystarczyło jej pełnych talerzy własnych nieszczęść. Sama mogła w końcu wyciągnąć jakieś wnioski, widocznie nie tylko dla niej jest to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać. Przechyliła głowę, obserwując jak cena wsadzania nosa w nieswoje sprawy właśnie podnosi się przed nią z ziemi. Nie miała zamiaru komentować tego w żaden inny sposób, postanowiła, że jej wymowne milczenie zrobi to za nią.
Woń ryby i spalanego tłuszczu, wydobywająca się z kuchni, nie budziła w niej już tak dużej odrazy, może dlatego, że Erika zdążyła przywyknąć do otaczających ją na co dzień zapachów różnego, wątpliwego pochodzenia. Grzebała w okropniejszych rzeczach, może nawet jej samej zdarzało się pachnieć gorzej. Może stąd ta odporność.
Skinienie, które wykonał w jej stronę, wywołało dreszcz, który najchętniej spożytkowałaby na rzucenie w niego czymś ostrym, ale zajęła ostrożnie swoje miejsce, starając się nie dać poznać po sobie, że to był bardzo długi dzień. Kości chrupnęły ostrzegawczo, jakby jej ciało zmieniało się powoli w garść chrustu. Rzuciła w kierunku Arthura krótkie, podejrzliwe spojrzenie i choć nie uśmiechało jej się prowadzić pustych rozmów, wiedziała, że potrzebuje odpoczynku. To aż i tylko twoje ciało, Eriko. Dbaj o nie. Kątem oka spojrzała na swoje zaczerwienione knykcie. Mortensen prawdopodobnie sam mógłby w tej chwili zrobić jej krzywdę, gdyby tylko chciał, ale – o ironio – znała tego chłopaka, może niezbyt dobrze, ale na tyle, by wiedzieć, że chociaż on nie miał ku temu powodów. Po prostu nie zdążył ich znaleźć. Żałośnie zabawne było obserwowanie jego usilnych prób przekroczenia pewnych granic. Zamiast korzystać ze swojej uprzywilejowanej pozycji, miotał się po tych wszystkich zgniłych miejscach, jakby nudziło go życie, w którym nie trzeba wiecznie przed czymś uciekać. To ona doszukiwała się we wszystkim podstępu i zagrożenia, bo tak ją nauczono. Bo była zrośnięta z tym światem jak paskudnie zagojona blizna. Z jej perspektywy to uzasadnione, po prostu chcieć przeżyć, kiedy wszystko i wszyscy dookoła życzą ci śmierci. - Widocznie szczęście nie sprzyja każdemu - jej jasne oczy błysnęły niespokojnie, gdy podniosła wzrok. - Zabawne, równie dobrze tobie mogłabym zadać to samo pytanie
Ktoś, kto nie ma w sobie tego odruchu samozachowawczego, wydawał się Erice po prostu niesamowicie głupi.
Arthur Mortensen
Re: 04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:02
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Podejrzliwość natury ludzkiej na bezinteresowne czyny wywoływała w marynarzu przykre ukucie rozczarowania społeczeństwem, tak do cna przeżartym egoizmem, iż czasem w wątpliwość stawiał ludzi podobnych sobie, czy to miało jakikolwiek sen? Czasem odnosił wrażenie, że byłoby lepiej pozostać pozbawionym tej „chęci” pomocy, być może wynikało to z jego wrażliwości, a może ukierunkowania przez matkę? Trudno mu było analizować takie zagadki psychologii lat dziecięcych, świadom jak wiele one mogą znaczyć w dorosłym życiu, jak przejawiać się w relacjach interpersonalnych, tak dostrzegał również bezsens drążenia tego wątku, taki był i trudno.
Dorastając na ulicach portowego miasta w jego niezbyt przyjaznej i przyjemnej części, był wystawiony od najmłodszych lat na podszepty wszelkiej kategorii przewinień wzbudzających moralny dyskomfort. Już jako dziecko różnił się od swych rówieśników z tego otoczenia paradoksalnie, nie przesiąkł tą agresją i niechęcią do świata, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej utwierdził się w swoich przekonaniach, iż te są słuszne, a droga, jaką podąża nie była, taka zła, gdyby nie to nie poznałby tej garstki wspaniałych ludzi, z jakimi mógł dzielić chwile dobre i złe. Wyczulony i wyuczony nawyków dzieci ulicy podchodził do Eriki na swój sposób nie chcąc jej zwodzić, ani oszukać. Bo tak zagrożona, mogłaby zaatakować, nie chciał jej prowokować, bo jaki byłby w tym sens? Zbyt wielu ślepców poznał w swym życiu ich manieryzmy, mowa ciała, czasem przesadna wrogość i podejrzliwość, były mu znane, z taką chmarą tego elementu zawierał układy na przemyt, iż gdyby Krucza Straż, mogła mu zajrzeć w odmęty pamięci wypełniłaby niejedną więzienną celę. Budził zaufanie. Nawet te kreatury splamione krwią niewinnych wyczuwały to w nim.
Świadomość własnych umiejętności dodawała pewności, choć czasem była również iluzją, jaką człowiek się oszukuje. Starał się zawsze ocenić zdroworozsądkowo ryzyko i korzyść, być jak przekupka z targu, która zabawia się w licytację produktu z klientem. W bilansie zysków i strat, był szczęściarzem, w ostatnim zaledwie miesiącu tylko trzynaście razy grożono mu śmiercią, a połowie z tych gróźb towarzyszyły barwne opowieści, o tym, co mu zrobią, jeśli zawiedzie lub poleci do kruczych „sprzedać makowca”. Uśmiechało mu się to ryzyko, talary słodko brzęczały, a gromadzone oszczędności wzrastały, z każdym tygodniem.
– Najwyraźniej – przetrwał jej spojrzenie odwdzięczając się sympatią wykutą w intensywnie błękitnych oczach. – Doprawdy? Wykluczam troskę, ty przecież nie masz serca. Ale radzę sobie. Jestem jak stonka; siedzę cicho, robię co swoje i nie rzucam się zanadto w oczy – przyjacielski uśmiech wykwitł na twarzy, kiedy przyjęła jego zaproszenie, a chwilę zaledwie po tym właściciel lokalu podał im kawę oraz aquavit, bez ponaglania i bez choćby pytania polał dziewczynie i sobie do małych poszczerbionych kieliszków. – Cieszę się, że cię widzę. – Wyciąga dłoń po alkohol i w niemym toaście opróżnia zawartość.
– Na kim ostatnio żerujesz? Jeśli to nie tajemnica zawodowa? – Wygodniej rozsiadł się na przetartej i popękanej kanapie. Ciekaw tego, co dziewczyna mu odpowie.
Dorastając na ulicach portowego miasta w jego niezbyt przyjaznej i przyjemnej części, był wystawiony od najmłodszych lat na podszepty wszelkiej kategorii przewinień wzbudzających moralny dyskomfort. Już jako dziecko różnił się od swych rówieśników z tego otoczenia paradoksalnie, nie przesiąkł tą agresją i niechęcią do świata, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej utwierdził się w swoich przekonaniach, iż te są słuszne, a droga, jaką podąża nie była, taka zła, gdyby nie to nie poznałby tej garstki wspaniałych ludzi, z jakimi mógł dzielić chwile dobre i złe. Wyczulony i wyuczony nawyków dzieci ulicy podchodził do Eriki na swój sposób nie chcąc jej zwodzić, ani oszukać. Bo tak zagrożona, mogłaby zaatakować, nie chciał jej prowokować, bo jaki byłby w tym sens? Zbyt wielu ślepców poznał w swym życiu ich manieryzmy, mowa ciała, czasem przesadna wrogość i podejrzliwość, były mu znane, z taką chmarą tego elementu zawierał układy na przemyt, iż gdyby Krucza Straż, mogła mu zajrzeć w odmęty pamięci wypełniłaby niejedną więzienną celę. Budził zaufanie. Nawet te kreatury splamione krwią niewinnych wyczuwały to w nim.
Świadomość własnych umiejętności dodawała pewności, choć czasem była również iluzją, jaką człowiek się oszukuje. Starał się zawsze ocenić zdroworozsądkowo ryzyko i korzyść, być jak przekupka z targu, która zabawia się w licytację produktu z klientem. W bilansie zysków i strat, był szczęściarzem, w ostatnim zaledwie miesiącu tylko trzynaście razy grożono mu śmiercią, a połowie z tych gróźb towarzyszyły barwne opowieści, o tym, co mu zrobią, jeśli zawiedzie lub poleci do kruczych „sprzedać makowca”. Uśmiechało mu się to ryzyko, talary słodko brzęczały, a gromadzone oszczędności wzrastały, z każdym tygodniem.
– Najwyraźniej – przetrwał jej spojrzenie odwdzięczając się sympatią wykutą w intensywnie błękitnych oczach. – Doprawdy? Wykluczam troskę, ty przecież nie masz serca. Ale radzę sobie. Jestem jak stonka; siedzę cicho, robię co swoje i nie rzucam się zanadto w oczy – przyjacielski uśmiech wykwitł na twarzy, kiedy przyjęła jego zaproszenie, a chwilę zaledwie po tym właściciel lokalu podał im kawę oraz aquavit, bez ponaglania i bez choćby pytania polał dziewczynie i sobie do małych poszczerbionych kieliszków. – Cieszę się, że cię widzę. – Wyciąga dłoń po alkohol i w niemym toaście opróżnia zawartość.
– Na kim ostatnio żerujesz? Jeśli to nie tajemnica zawodowa? – Wygodniej rozsiadł się na przetartej i popękanej kanapie. Ciekaw tego, co dziewczyna mu odpowie.
Bezimienny
Re: 04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:02
Przyglądała się Arthurowi z miną, jaką obdarzała wielu mu podobnych. Wydawał jej się odrobinę naiwny, ale wyjątkowo zdeterminowany i aż zbyt pewny siebie, co kazało jej trzymać swoje myśli i zamiary na wodzy, a język za zębami. Za bardzo przypominał jej ludzi, z którymi miał do czynienia jej ojciec. Ten błysk w oku i nonszalancka krnąbrność przyprawiały ją o ścisk żołądka, ale teraz, z perspektywy czasu, złość i żal wyblakły. Jeszcze trzy lata temu próbowałaby wydłubać mu oko widelcem. Teraz było jej wszystko jedno.
Mogłaby być jedynie miejską legendą, złą marą, budzącą dreszcz w kręgosłupie plotką lub wycedzoną przez zęby groźbą. To w pewien sposób wyzwalające, być tak niewidzialną. Być niewidzialną to być nieuchwytną. Cały przesmyk mógłby obrócić się w popiół, a ona brodziłaby w ściekach. Z pospolitej pchły w królową szczurów. Paskudnie utopijna wizja. Nic obiecującego, raczej kolejny dowód na to, że się poddała. Zostać tu – przeżyć tu - to znaczy porzucić wszystko, spalić mosty. Razem z całą swoją młodością i nadzieją, że mogłoby być inaczej. Fascynujące, ile jest się w stanie poświęcić w zamian za takie marne życie.
Maska, za którą przywykła się chować, która chroniła ją przed zobowiązującymi rozmowami, raczej mało miała wspólnego z rzeczywistością – z tym, jak kruche i równie niedostępne było jej wnętrze. Była magazynem dla wyrzutów sumienia. Antykwariatem niewypowiedzianych słów i popełnionych błędów, fabryką impulsywnych decyzji. Po prostu cała składała się ze straconych szans i momentów, których wolała uniknąć. Teraz też wolałaby być gdzie indziej.
- Skąd wiesz, że nie mam – rzuciła zbyt pochopnie, wchodząc mu delikatnie w słowo, a z jej twarzy nie schodził grymas ostrożności. Czy to przypadkiem nie jedynie wielki mięsień, pompujący krew? Dlaczego to aż tak istotne? Spod grubej warstwy ubrań wydobył się cichy chrzęst kości, kiedy Erika postanowiła wyprostować się nad stołem. Głupich nie sieją. Sama wiesz, co dalej. Miała serce. Po prostu niewiele ludzi na nie zasługiwało.
- Czyżby? - cień uśmiechu przemknął po jej twarzy, przypominając sobie o zastanej przez nią niedawno scenie. – Widocznie siedzenie cicho i nierzucanie się w oczy nie za dobrze ci idzie. Chyba że szorowanie tyłkiem po kafelkach zaliczasz do tych przyjemniejszych czynności – zerknęła na kieliszki przed nimi. Zresztą, nie jej oceniać. Energicznie wychyliła zawartość swojego kieliszka, odstawiając puste szkło na stolik. Uniosła brwi w pytającym geście. Alkohol rozlał się ciepłem od szyi w dół żołądka, powodując, że jej ciało rozluźniło się nieco, nabrało animuszu.
Rozsiadła się wygodniej, na tyle, na ile pozwalało jej krzesło i złożyła ręce na kolanach. – Tylko hieny żerują. Ja nie jestem hieną – zacisnęła usta w na wpół triumfalnym uśmiechu. Tak naprawdę było gorzej. Nie musiał o tym wiedzieć.
Mogłaby być jedynie miejską legendą, złą marą, budzącą dreszcz w kręgosłupie plotką lub wycedzoną przez zęby groźbą. To w pewien sposób wyzwalające, być tak niewidzialną. Być niewidzialną to być nieuchwytną. Cały przesmyk mógłby obrócić się w popiół, a ona brodziłaby w ściekach. Z pospolitej pchły w królową szczurów. Paskudnie utopijna wizja. Nic obiecującego, raczej kolejny dowód na to, że się poddała. Zostać tu – przeżyć tu - to znaczy porzucić wszystko, spalić mosty. Razem z całą swoją młodością i nadzieją, że mogłoby być inaczej. Fascynujące, ile jest się w stanie poświęcić w zamian za takie marne życie.
Maska, za którą przywykła się chować, która chroniła ją przed zobowiązującymi rozmowami, raczej mało miała wspólnego z rzeczywistością – z tym, jak kruche i równie niedostępne było jej wnętrze. Była magazynem dla wyrzutów sumienia. Antykwariatem niewypowiedzianych słów i popełnionych błędów, fabryką impulsywnych decyzji. Po prostu cała składała się ze straconych szans i momentów, których wolała uniknąć. Teraz też wolałaby być gdzie indziej.
- Skąd wiesz, że nie mam – rzuciła zbyt pochopnie, wchodząc mu delikatnie w słowo, a z jej twarzy nie schodził grymas ostrożności. Czy to przypadkiem nie jedynie wielki mięsień, pompujący krew? Dlaczego to aż tak istotne? Spod grubej warstwy ubrań wydobył się cichy chrzęst kości, kiedy Erika postanowiła wyprostować się nad stołem. Głupich nie sieją. Sama wiesz, co dalej. Miała serce. Po prostu niewiele ludzi na nie zasługiwało.
- Czyżby? - cień uśmiechu przemknął po jej twarzy, przypominając sobie o zastanej przez nią niedawno scenie. – Widocznie siedzenie cicho i nierzucanie się w oczy nie za dobrze ci idzie. Chyba że szorowanie tyłkiem po kafelkach zaliczasz do tych przyjemniejszych czynności – zerknęła na kieliszki przed nimi. Zresztą, nie jej oceniać. Energicznie wychyliła zawartość swojego kieliszka, odstawiając puste szkło na stolik. Uniosła brwi w pytającym geście. Alkohol rozlał się ciepłem od szyi w dół żołądka, powodując, że jej ciało rozluźniło się nieco, nabrało animuszu.
Rozsiadła się wygodniej, na tyle, na ile pozwalało jej krzesło i złożyła ręce na kolanach. – Tylko hieny żerują. Ja nie jestem hieną – zacisnęła usta w na wpół triumfalnym uśmiechu. Tak naprawdę było gorzej. Nie musiał o tym wiedzieć.
Arthur Mortensen
Re: 04.01.2001 – Jadłodajnia „U Kristoffera” – A. Mortensen & Bezimienny: E. Tiihonen Nie 26 Lis - 10:03
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Szpony mrozu chwytały brutalnie świat w swe władanie wyciskając życie, które ledwo tliło się w naturze. Zimy bywały tu srogie i nieprzejednane, a wichry ciągnące od północy od wieków kształtowały ludzi i zwierzęta do tych, jakże ciężkich warunków, tu w środku, niemalże miasta, w ciepłym, acz ponurym i nieprzyjaznym lokalu, było mu wszystko jedno, gdy zerkał przez okno, widział w krawędziach zmatowiałej witryny szron, który snuje się, przed siebie znacząc taflę swego rodzaju obrazem, ot czymś ulotnym, co zniknie, gdy słońca promienie wychylą znad górskich szczytów.
Spojrzeniem wrócił do Eriki, która wyglądała na bardziej zadziorną, niż ją pamiętał; prawdopodobnie, miało to związek z trudami dnia codziennego zdając sobie sprawę z tego w jak trudnych warunkach, ta musi przebywać, było mu jej żal, ale starał się z tym nie zdradzać, bo wykpiłaby go, wyśmiała. To była jej ucieczka przed przelewanymi emocjami, zwłaszcza tymi ciepłymi, które przecież nie były skierowane do niej ze złej myśli, wręcz przeciwnie. Świadom, że potrzebowała czasu, czekał zawsze cierpliwe na to aby powiedziała, co tak naprawdę leży jej na sercu, bo te miała, gdzieś tam skryte, głęboko…
– Pozwoliłem sobie, na uszczypliwość względem ciebie, to oczywiste, że masz – był zaskoczony reakcją na słowa, które zdawało się, że mogła zupełnie stracić na samym starcie i wymazać z pamięci tuż po przekroczeniu progu jadłodajni, ta jednak zareagowała w sposób, jakiego nie przypuszczał, tym samym odrobinę wytrącając mężczyznę z pewnego gruntu wzajemnych złośliwości. Miał dość ciągłego przypuszczania i domysłów; na polu rozmów ze ślepcami, błądził zbyt często i odczuwał chęć zwykłej rozmowy, a ci jakby zapominali, o czymś tak ludzkim.
– Nie wychodzi, to prawda. Próbuje wyciągać naiwnie rękę do psa, co ujada i gryzie, ale to nic, nie poprzestanę na tym, bo wierzę, że mogę do niego dotrzeć, że nawet dla kogoś takiego, jest nadzieja. Ale tak między nami, to nawet ślepcy krwawią, zwłaszcza, jak się takiego zdzieli kilka razy po mordzie… – uśmiechnął się, a był to uśmiech dość niecodzienny, bo zupełnie szczery, mając w sobie odrobinę radości, jakby mężczyzna wspominał miłe wydarzenia sprzed lat, gdy tak naprawdę, chodziło tylko i wyłącznie o burdę w tawernie. Magnetyzmu, jaki przyciągał go do wyżej wspomnianego, nie potrafił jednak opisać słowami, tak aby, to nie było śmieszne.
– Ależ oczywiście, ty uczciwie zarabiasz pracą swych dłoni zapewniasz sobie dogodny byt. A tak między nami, masz gdzie mieszkać? – Polał kolejkę, bo poczuł, że dziewczynie posmakował alkohol.
Po dłuższej rozmowie z Eriką wbrew rzucanym z jej strony docinkom poczuł się znacznie lepiej, a niesmak minionych wydarzeń z agresywnym ślepcem przeszedł w zapomnienie - nie zamierzał tego roztrząsać czując, że powinien odpuścić, przynajmniej na razie, być może w przyszłości lepiej się, to wszystko ułoży, a może i nie? Czas pokaże.
Pożegnał towarzyszkę nocnej rozmowy i wyszedł z podrzędnego lokalu.
Arthur i Bezimienny z tematu
Spojrzeniem wrócił do Eriki, która wyglądała na bardziej zadziorną, niż ją pamiętał; prawdopodobnie, miało to związek z trudami dnia codziennego zdając sobie sprawę z tego w jak trudnych warunkach, ta musi przebywać, było mu jej żal, ale starał się z tym nie zdradzać, bo wykpiłaby go, wyśmiała. To była jej ucieczka przed przelewanymi emocjami, zwłaszcza tymi ciepłymi, które przecież nie były skierowane do niej ze złej myśli, wręcz przeciwnie. Świadom, że potrzebowała czasu, czekał zawsze cierpliwe na to aby powiedziała, co tak naprawdę leży jej na sercu, bo te miała, gdzieś tam skryte, głęboko…
– Pozwoliłem sobie, na uszczypliwość względem ciebie, to oczywiste, że masz – był zaskoczony reakcją na słowa, które zdawało się, że mogła zupełnie stracić na samym starcie i wymazać z pamięci tuż po przekroczeniu progu jadłodajni, ta jednak zareagowała w sposób, jakiego nie przypuszczał, tym samym odrobinę wytrącając mężczyznę z pewnego gruntu wzajemnych złośliwości. Miał dość ciągłego przypuszczania i domysłów; na polu rozmów ze ślepcami, błądził zbyt często i odczuwał chęć zwykłej rozmowy, a ci jakby zapominali, o czymś tak ludzkim.
– Nie wychodzi, to prawda. Próbuje wyciągać naiwnie rękę do psa, co ujada i gryzie, ale to nic, nie poprzestanę na tym, bo wierzę, że mogę do niego dotrzeć, że nawet dla kogoś takiego, jest nadzieja. Ale tak między nami, to nawet ślepcy krwawią, zwłaszcza, jak się takiego zdzieli kilka razy po mordzie… – uśmiechnął się, a był to uśmiech dość niecodzienny, bo zupełnie szczery, mając w sobie odrobinę radości, jakby mężczyzna wspominał miłe wydarzenia sprzed lat, gdy tak naprawdę, chodziło tylko i wyłącznie o burdę w tawernie. Magnetyzmu, jaki przyciągał go do wyżej wspomnianego, nie potrafił jednak opisać słowami, tak aby, to nie było śmieszne.
– Ależ oczywiście, ty uczciwie zarabiasz pracą swych dłoni zapewniasz sobie dogodny byt. A tak między nami, masz gdzie mieszkać? – Polał kolejkę, bo poczuł, że dziewczynie posmakował alkohol.
Po dłuższej rozmowie z Eriką wbrew rzucanym z jej strony docinkom poczuł się znacznie lepiej, a niesmak minionych wydarzeń z agresywnym ślepcem przeszedł w zapomnienie - nie zamierzał tego roztrząsać czując, że powinien odpuścić, przynajmniej na razie, być może w przyszłości lepiej się, to wszystko ułoży, a może i nie? Czas pokaże.
Pożegnał towarzyszkę nocnej rozmowy i wyszedł z podrzędnego lokalu.
Arthur i Bezimienny z tematu