:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.12.2000 – Czytelnia – L. Nørgaard, Bezimienny: A. Fenrisdóttir & Prorok
3 posters
Lasse Nørgaard
11.12.2000 – Czytelnia – L. Nørgaard, Bezimienny: A. Fenrisdóttir & Prorok Sob 25 Lis - 18:31
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
11.12.2000
Matka mówiła czasem, iż galdrowie zwykli wrastać korzeniami w rodzime ziemie – jej syn nie wiedział nigdy, czy chodzi jej o źródła magii, o oddanie swoim przodkom czy może po prostu o miłość do miejsca, a w którym się chowali, ale kiedy to powtarzała, dumny podbródek unosił się z wdziękiem, a ostre rysy twarzy zdawały się być rzeźbione w kości słoniowej. Matka zawsze miała rację i przypominała mu o tym często, sczesując ciemne włosy z jego twarzy i mocno zaciskając długie, wąskie palce na chłopięcych ramionach. Lasse nie wątpił więc, choć w jego dziecięcym umyśle korzenie zatapiały się w miejsce głębiej niż w dogmatach Dagmar – w jego dziecięcym umyśle bowiem ludzie stawali się miejscami, przypominając w tym skrzydła egzotycznych motyli. Nørgaardowie nie byli jedynie przywiązani do Aalborg i rodowej posiadłości, byli jej częścią. Wtapiali się w wysokie połacie ścian, wgryzająca się w linie kwiatowych sztukaterii, przejmowali zapach kurzu unoszący się z drogich, plecionych dywanów, a w końcu nakładali na siebie barwy dębowych mebli i olejnych obrazów. Lasse najbardziej lubił stawać się fragmentem biblioteki - pachniała liściem tytoniu, tweedem i wodą kolońską dziadka, którego skupiona nad stronami twarz stawała się surowa jak posąg. Mówił więcej niż zamknięty w sobie ojciec, zawsze nerwowo nachylony nad notatkami, zawsze ze zdenerwowaniem chrząkający w obecności teścia. Lasse bał się go bardziej, ale też bardziej podziwiał – marzył, iż pewnego dnia również zostanie profesorem, zasłużoną legendą, częścią ścian Instytutu. Marzył, iż pewnego dnia zostanie swoim dziadkiem – na starych fotografiach jego odmłodniała twarz zdawała się go przypominać.
Wzdłuż korytarzy Instytutu plotki o nim i jego bliźniaczej siostrze roznosiły się szybko, od pierwszych sukcesów przypisując mu łatkę kogoś kto dobre wyniki zawdzięczał nazwisku i towarzyskim spotkaniom uczonych w rodzinnej jadalni. Cieszył się wtedy, iż wybrał klątwy zamiast rytuałów, licząc na to, że dziedzina ta pozostanie jedynie jego. Starał się przecież, oddawał nauce w pełni, nie śpiąc nocami, zalewając się kawą, odpalając kolejne papierosy nad tysięcznymi stronami ręcznie zapisywanych notatek i niedokończonych prac. Słyszał o ludziach pragnących wielkości, a on swoją widział na końcach artykułów, okładkach ksiąg i w jasnych obliczach rodzinnej dumy.
Abigel zawsze mu się z nią kojarzyła, a on zastanawiał się czy między innymi dlatego Lauge tak wiele wiary w niej pokładał. Przypominała czasem mu jedną z ważnych kobiet Nørgaard w swoich mądrych oczach, gotyckim rysie dłoni i sposobie w jakim przemierzała kamienne przestrzenie uczelni. Gdy dziadek mu ją przedstawił, jakby pokazywał jej szczeniaka lub niesforne ale zdolne dziecko, Lasse był nią niemal przytłoczony. Abigel natomiast prędko urosła do rozmiaru autorytetu, wdzięcznej figury górującej nad nim na ziemiach kampusu i kimś na kogo można było powoływać się z dumą. Przychodził do niej by prosić o rady, chwalić się odkryciami, znosił ciekawe fragmenty starych ksiąg i nowych artykułów na jej biurko. Wiedział, ze powinien się wstydzić patrząc prosto w twarz siostry Safíra, że powinien czerwienic się na myśl o tym, co przed nią ukrywał – ukrywali być może. Myśl, że mógłby stracić z życia uczony ton jej głosu była szorstka i nieprzyjemna.
- Pani Doktor, spóźniła się Pani – odezwał się gładko, nie unosząc na nią wzroku znad lektury. Trudno było stwierdzić czy żartował, czy po prostu się mylił (do tego nigdy by się nie przyznał), Abigel przyszła bowiem na umówiony czas, to on zjawił się dużo wcześniej. Siedział teraz w czytelni, książkę trzymając na skrzyżowanych w nonszalanckiej pozie kolanach, łokieć opierając o blat stołu. Kilka kosmyków ciemnych włosów wpadało mu do oczu, on zdawał się tego jednak nawet nie zauważać, zbyt skupiony na czytanej właśnie stronie. Nie lubił zostawiać rzeczy niedokończonych, odłożył więc tom na stół dopiero kiedy ostatnie zdanie strony dobiegło końca i podniósł rozleniwiony wzrok na towarzyszkę. – Marnowanie papieru na takie bzdury powinno być karane więzieniem...albo stryczkiem – westchnął ciężko, na twarzy jednak pojawił się lekki, złośliwy nieco uśmiech. – Jakie rozkazy? Zgaduję, że nie szukamy niczego nielegalnego.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Ostatnie dni napawały ją mieszaniną strachu, jak i ekscytacji; tak mocno chwyciła się podjętej decyzji o powrocie do badań, że nic nie mogło jej rozproszyć i wypchnąć z toru, jakim zamierzała przeć w najbliższych tygodniach. Rozesłała już wiadomości do osób, których widziała w rolach potencjalnych pomocników, by nie dawać sobie możliwości wycofania się i ucieczki. Pewien student, który mocniej, niż inni, zapadł w pamięć Abigel, był jednym z tych, którzy zgodzili się jej pomóc. Lasse wciąż nie wiedział, co go czeka, ale odpisał tak ochoczo, że zdecydowała się go wprowadzić na miejscu.
Kiedy Lauge przedstawiał jej swojego wnuka, nie do końca wiedziała co o nim myśleć. Młody chłopak, trochę zbyt marzycielski i wycofany, nie zrobił na Abigel dobrego wrażenia, zwłaszcza że profesor tak bardzo się nim zachwycał, opowiadając w przerwach w pracy, jaki to jest zdolny i jak świetnie idzie mu na studiach, co kobieta kwitowała tylko uprzejmym uśmiechem. Z czasem zmieniła zdanie, gdy okazało się, że Lasse nie jest wyłącznie ładną buzią z wielkimi ambicjami, ale jednocześnie został obdarzony darem widzenia woli Norn. Wtedy już prędko się do niego przekonała, dostrzegając starania oraz pracę, ale o jego relacji z Safíra nie wiedziała. Czy poznawszy prawdę zmieniłaby swoje nastawienie?
Przekroczyła próg Wielkiej Biblioteki i z miejsca rozpięła wełniany płaszcz, przewieszając go przez rękę. Jasna twarz zaróżowiona była od zimowego chłodu, a długie włosy lekko zmierzwione wiatrem. Skinieniem głowy i uprzejmym uśmiechem witała się z mijanymi pracownikami, znając ich już tak dobrze, jak kolegów z Instytutu, wszak istniało największe prawdopodobieństwo, że można będzie ją spotkać właśnie w tych dwóch miejscach. Życie prywatne Fenrisdóttir niemalże nie istniało, cały swój czas spędzając w pracy, czy to na badaniach uniwersyteckich, czy też we współpracy z Kruczymi. Żwawym krokiem dotarła do stolika, przy którym siedział Lasse, pozwalając mu doczytać do końca zdania i zostawiła płaszcz na jednym z krzeseł. Nie odpowiedziała na komentarz o spóźnieniu, zawieszony nad ich głowami zegar wyraźnie wskazywał ich umówioną godzinę.
- Nielegalnego? Nie bądź niepoważny - rzuciła tylko, kręcąc głową z dezaprobatą, choć w tonie jej głosu malowało się rozbawienie. Skinęła na niego głową, by podniósł się z miejsca i podążył za nią do odpowiedniego działu. Skierowała się do bocznej alejki, gdzie na starych regałach stały księgi traktujące o magii rytualnej. - Będziemy się dziś zajmować historią rytuału seidr. Potrzebuję jego genezy, najstarszych zapisków, a także wszystkich kolejnych, datami sięgających do dnia dzisiejszego, informacji o próbach jego udoskonalenia. - Przystanęła, by sprawdzić czy młody galdr za nią nadąża i aż zdziwiła się, jak w kilku prostych susach nadrobił różnicę odległości. Zadarła brodę ku górze, sięgając spojrzeniem do tęczówek o barwie chłodnej, morskiej toni; zdążyła już zapomnieć, że jest od niej tyle wyższy. - To badania, które zaczęłam opracowywać kilka miesięcy temu, a profesor Nørgaard miał go nadzorować. - Zawieszone na nim spojrzenie próbowało dostrzec, czy wspomnienie dziadka zadziała na niego emocjonalnie. Oboje byli pod wielkim wrażeniem jego wiedzy i umiejętności, zapewne oboje także mocno byli do niego przywiązani. Abigel powtarzała sobie, że zdążyła już pogodzić się z żałobą i pójść dalej własnym życiem, czego dowodem miało być ponowne zajęcie się przerwanymi badaniami. Tylko jeśli naprawdę by tak było, czy nie pozbyłaby się tego dziwnego ścisku w gardle, który mówił, że nie jest to zamknięta sprawa?
- Sporządziłam listę pozycji, którym chciałabym się przyjrzeć, ale jeśli zainteresuje cię coś innego, też chętnie je sprawdzę, więc nie krępuj się. - Wysunęła z tylnej kieszeni dżinsowych spodni kartkę, która po rozłożeniu ukazywała spis kilkunastu książek. Wręczyła ją Lasse, unosząc brwi i przybierając rozbawiony uśmiech. - Myślisz, że sobie poradzisz? - zapytała nieco sarkastycznie, nie widząc powodu, by proces zbierania informacji miałby się obyć bez żartobliwego tonu.
Kiedy Lauge przedstawiał jej swojego wnuka, nie do końca wiedziała co o nim myśleć. Młody chłopak, trochę zbyt marzycielski i wycofany, nie zrobił na Abigel dobrego wrażenia, zwłaszcza że profesor tak bardzo się nim zachwycał, opowiadając w przerwach w pracy, jaki to jest zdolny i jak świetnie idzie mu na studiach, co kobieta kwitowała tylko uprzejmym uśmiechem. Z czasem zmieniła zdanie, gdy okazało się, że Lasse nie jest wyłącznie ładną buzią z wielkimi ambicjami, ale jednocześnie został obdarzony darem widzenia woli Norn. Wtedy już prędko się do niego przekonała, dostrzegając starania oraz pracę, ale o jego relacji z Safíra nie wiedziała. Czy poznawszy prawdę zmieniłaby swoje nastawienie?
Przekroczyła próg Wielkiej Biblioteki i z miejsca rozpięła wełniany płaszcz, przewieszając go przez rękę. Jasna twarz zaróżowiona była od zimowego chłodu, a długie włosy lekko zmierzwione wiatrem. Skinieniem głowy i uprzejmym uśmiechem witała się z mijanymi pracownikami, znając ich już tak dobrze, jak kolegów z Instytutu, wszak istniało największe prawdopodobieństwo, że można będzie ją spotkać właśnie w tych dwóch miejscach. Życie prywatne Fenrisdóttir niemalże nie istniało, cały swój czas spędzając w pracy, czy to na badaniach uniwersyteckich, czy też we współpracy z Kruczymi. Żwawym krokiem dotarła do stolika, przy którym siedział Lasse, pozwalając mu doczytać do końca zdania i zostawiła płaszcz na jednym z krzeseł. Nie odpowiedziała na komentarz o spóźnieniu, zawieszony nad ich głowami zegar wyraźnie wskazywał ich umówioną godzinę.
- Nielegalnego? Nie bądź niepoważny - rzuciła tylko, kręcąc głową z dezaprobatą, choć w tonie jej głosu malowało się rozbawienie. Skinęła na niego głową, by podniósł się z miejsca i podążył za nią do odpowiedniego działu. Skierowała się do bocznej alejki, gdzie na starych regałach stały księgi traktujące o magii rytualnej. - Będziemy się dziś zajmować historią rytuału seidr. Potrzebuję jego genezy, najstarszych zapisków, a także wszystkich kolejnych, datami sięgających do dnia dzisiejszego, informacji o próbach jego udoskonalenia. - Przystanęła, by sprawdzić czy młody galdr za nią nadąża i aż zdziwiła się, jak w kilku prostych susach nadrobił różnicę odległości. Zadarła brodę ku górze, sięgając spojrzeniem do tęczówek o barwie chłodnej, morskiej toni; zdążyła już zapomnieć, że jest od niej tyle wyższy. - To badania, które zaczęłam opracowywać kilka miesięcy temu, a profesor Nørgaard miał go nadzorować. - Zawieszone na nim spojrzenie próbowało dostrzec, czy wspomnienie dziadka zadziała na niego emocjonalnie. Oboje byli pod wielkim wrażeniem jego wiedzy i umiejętności, zapewne oboje także mocno byli do niego przywiązani. Abigel powtarzała sobie, że zdążyła już pogodzić się z żałobą i pójść dalej własnym życiem, czego dowodem miało być ponowne zajęcie się przerwanymi badaniami. Tylko jeśli naprawdę by tak było, czy nie pozbyłaby się tego dziwnego ścisku w gardle, który mówił, że nie jest to zamknięta sprawa?
- Sporządziłam listę pozycji, którym chciałabym się przyjrzeć, ale jeśli zainteresuje cię coś innego, też chętnie je sprawdzę, więc nie krępuj się. - Wysunęła z tylnej kieszeni dżinsowych spodni kartkę, która po rozłożeniu ukazywała spis kilkunastu książek. Wręczyła ją Lasse, unosząc brwi i przybierając rozbawiony uśmiech. - Myślisz, że sobie poradzisz? - zapytała nieco sarkastycznie, nie widząc powodu, by proces zbierania informacji miałby się obyć bez żartobliwego tonu.
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Pragnął myśleć o sobie w sztywnych kategoriach człowieka zimnego - chciał być niemal nietykalny w swojej rozsądnej, akademickiej logice, nosić wysoko uniesioną głowę, naznaczać wyuczoną nieprzystępnością eleganckie uśmiechy, którym nie pozwalał odbić się w oczach. Bez ciężkiej ręki bolesnych uczuć, emocji kotłujących się pod kształtem żeber, bez szybkich uderzeń serca i przeszklonych oczu, które zamieniały się w długie minuty rozdzierającego gardło płaczu. Ze swoją rozpacza i paniką chował się za zamkniętymi drzwiami własnego mieszkania, ukryty w rozkopanej pościeli bezpiecznego łóżka. Miał szczęście, bo mógł. Miał szczęście, bo czasem w tych ucieczkach przypominał jedynie rasowego kota lękającego się drapieżników, które nigdy go nie dotkną. Nie bądź głupi - szeptał starszy brat, czasem ojciec, potem jego własne odbicie w lustrze. Prostował się więc, przemywał zimna wodą czerwoną twarz i znowu myślał, że jest twardy, bo łzy spłynęły łazienkowym odpływem, a on umiał wymuszać na sobie nietykalność stojąc w zasięgu obcych oczu. I tak też teraz jego twarz ogarnął poważny, sztywny grymas, ciemne oczy uciekły spojrzeniem gdzieś w cień na końcu alejki, a on kiwnął ze zrozumieniem głową. Wspomnienie dziadka zwykle uderzało w niego krótką strzałą ostrego bólu, było jednak jeszcze dotkliwsze, kiedy otaczał go zapach biblioteki i glos jego ulubienicy - nagle stał się równie bliski, co martwy. Kruki rozdziobały go tak niedawno, Lasse nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego obecność nadal nie uleciała z rodzinnej posiadłości i terenów kampusu - jego kroki na polerownych posadzkach, ludzkie ciepło wgryzione w jego miejsce przy stole. Jego wnuk ostatnio coraz częściej przyglądał się babce, dłużej z nią rozmawiał, częściej słał jej listy, nagle świadom jej śmiertelności, choć przecież w jego oczach przypominała boginię.
- Ach, rytuał seidr znany inaczej jako skaza na moim istnieniu - jęknął z rozbawieniem ukrywanym pod przedramatyzowaną manierą, doganiając ją w kilku krokach. Zawsze uważał się za wyrocznię najzwyczajniej w świecie nieudaną i z do faktu tego zdążył przywyknąć, nawet jeżeli nigdy się z nim nie pogodził. Męska wyrocznie brzmiała zabawnie, jeszcze zabawniej brzmiała męska wyrocznia, która bała się własnego daru i prawie pozwoliła mu się zabić. Kolejny raz musiał przełknąć gorzki posmak na języku i podnieść kąciki ust. Nie miał zamiaru męczyć Abigel swoimi własnymi problemami, nie teraz, nie kiedy większość z nich nie ulegała naprawie. - Czego nie robi się dla nauki - dodał więc jedynie, a uśmiechnięta twarz uniosła się nieco, kiedy przyglądał się piętrom bibliotecznych półek. Sporo z nich znał praktycznie na pamięć, znał kolejność ich rozłożenia, losowe numery stron, które akurat wydawały się ważne. Słowa i liczby były od zawsze najłatwiejsze do spamiętania, do wyuczenia się jedno po drugim tak jak niektóre dzieci uczyły się wierszyków o słońcu i śniegu. Teraz, kiedy stał pośrodku alejki, a ściany biblioteki zasklepiały się nad nim grzbietami kolejnych tomów, czuł się niemal bezpiecznie, schowany w twierdzy, która mówiła do niego seriami kolejnych zdań.
Odebrał od niej kartkę, a para bystrych oczu szybko przesunęła się po tytułach. W uszach nadal dzwoniło mu wspomnienie Lauge i zdał sobie sprawę z tego, iż próbował doszukać się przebłysku smutku w jej głosie. Jak długo trwa żałoba po zmarłych? Nie ta pokryta czernią, a ta prawdziwa, oczywiście. Palce zacisnęły się trochę zbyt mocno na główce laski, rzeźbienie wbiło się we wnętrze dłoni. Przeczytał listę raz jeszcze, nabrał powietrza w płuca i z opóźnieniem zareagował na rzucony ku niemu żart, unosząc spojrzenie na swoją mentorkę by odwzajemnić jej rozbawiony uśmiech.
- Cieszy mnie niezmiernie ta wiara, którą Pani we mnie pokłada, Pani Doktor - odbił piłeczkę równie żartobliwym tonem, z podobnie jak ona uniesionymi w wyrazie ironii brwiami. Było sporo prawdy w tych przerysowanych słowach, Lasse podziwiał ja przecież bardziej niż większość uczonych swojego Instytutu. Wiele z nich miało widmowe tytuły, te które on uważał za tytuły bez podparcia, bo ich prace były nudne, bo brakowało im pasji i talentu, bo chodzili tymi samymi, wyznaczonymi sztywno ścieżkami, które jego samego tak nudziły. On zawsze pragnął być odkrywcą i Abigel wydawała się być równie zdeterminowana. Nie miała w sobie tej przestarzałej nuty nijakości, która śmierdziała znoszonym tweedem i opiniami pozbawionymi osobowości. Nic dziwnego więc, że uśmiechał się mimowolnie za każdym razem, gdy go chwaliła i że chciał by go polubiła. Wiedział, że opinia, która się za nim niosła naznaczała go mianem ciężkiego charakteru i złośliwego usposobienia, ale ona zdawała się nie zwracać na nią uwagi za co był jej szczerze wdzięczny. - Pewnie byłby zachwycony tymi badaniami.
- Ach, rytuał seidr znany inaczej jako skaza na moim istnieniu - jęknął z rozbawieniem ukrywanym pod przedramatyzowaną manierą, doganiając ją w kilku krokach. Zawsze uważał się za wyrocznię najzwyczajniej w świecie nieudaną i z do faktu tego zdążył przywyknąć, nawet jeżeli nigdy się z nim nie pogodził. Męska wyrocznie brzmiała zabawnie, jeszcze zabawniej brzmiała męska wyrocznia, która bała się własnego daru i prawie pozwoliła mu się zabić. Kolejny raz musiał przełknąć gorzki posmak na języku i podnieść kąciki ust. Nie miał zamiaru męczyć Abigel swoimi własnymi problemami, nie teraz, nie kiedy większość z nich nie ulegała naprawie. - Czego nie robi się dla nauki - dodał więc jedynie, a uśmiechnięta twarz uniosła się nieco, kiedy przyglądał się piętrom bibliotecznych półek. Sporo z nich znał praktycznie na pamięć, znał kolejność ich rozłożenia, losowe numery stron, które akurat wydawały się ważne. Słowa i liczby były od zawsze najłatwiejsze do spamiętania, do wyuczenia się jedno po drugim tak jak niektóre dzieci uczyły się wierszyków o słońcu i śniegu. Teraz, kiedy stał pośrodku alejki, a ściany biblioteki zasklepiały się nad nim grzbietami kolejnych tomów, czuł się niemal bezpiecznie, schowany w twierdzy, która mówiła do niego seriami kolejnych zdań.
Odebrał od niej kartkę, a para bystrych oczu szybko przesunęła się po tytułach. W uszach nadal dzwoniło mu wspomnienie Lauge i zdał sobie sprawę z tego, iż próbował doszukać się przebłysku smutku w jej głosie. Jak długo trwa żałoba po zmarłych? Nie ta pokryta czernią, a ta prawdziwa, oczywiście. Palce zacisnęły się trochę zbyt mocno na główce laski, rzeźbienie wbiło się we wnętrze dłoni. Przeczytał listę raz jeszcze, nabrał powietrza w płuca i z opóźnieniem zareagował na rzucony ku niemu żart, unosząc spojrzenie na swoją mentorkę by odwzajemnić jej rozbawiony uśmiech.
- Cieszy mnie niezmiernie ta wiara, którą Pani we mnie pokłada, Pani Doktor - odbił piłeczkę równie żartobliwym tonem, z podobnie jak ona uniesionymi w wyrazie ironii brwiami. Było sporo prawdy w tych przerysowanych słowach, Lasse podziwiał ja przecież bardziej niż większość uczonych swojego Instytutu. Wiele z nich miało widmowe tytuły, te które on uważał za tytuły bez podparcia, bo ich prace były nudne, bo brakowało im pasji i talentu, bo chodzili tymi samymi, wyznaczonymi sztywno ścieżkami, które jego samego tak nudziły. On zawsze pragnął być odkrywcą i Abigel wydawała się być równie zdeterminowana. Nie miała w sobie tej przestarzałej nuty nijakości, która śmierdziała znoszonym tweedem i opiniami pozbawionymi osobowości. Nic dziwnego więc, że uśmiechał się mimowolnie za każdym razem, gdy go chwaliła i że chciał by go polubiła. Wiedział, że opinia, która się za nim niosła naznaczała go mianem ciężkiego charakteru i złośliwego usposobienia, ale ona zdawała się nie zwracać na nią uwagi za co był jej szczerze wdzięczny. - Pewnie byłby zachwycony tymi badaniami.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Potrzeba bycia postrzeganym jako osoba zdystansowana i poważna była jedną z cech, jakie łączyły tych dwojga. W przypadku Abigel nie chodziło jednak o strach przed okazywaniem swojej słabości światu, wszak jako kobieta posiadała na to przyzwolenie wśród społeczeństwa. Nikt nie szeptałby za jej plecami, nie posyłał krzywych spojrzeń, dostrzegłszy zaczerwienione od płaczu oczy czy przedłużające się milczenie oraz chęć ukrycia się przed innymi, zamknięcia w samotności. Mimo to wedle Fenrisdóttir najlepszym sposobem, by się przed tym uchronić, to pozbawić się emocji związanych z żałobą i smutkiem. Zdecydowanym ułatwieniem było tu poczucie doświadczania ich z dystansu. Źródła tego zjawiska doszukiwała się w swych wizjach, których obecność pomagała przyzwyczaić się do nieuchronnie nadchodzącej tragedii. Abigel obserwowała ją z wrażeniem, jakby ta istniała za wodną taflą - bliska, lecz nie na wyciągnięcie ręki. Śmierć profesora nie pojawiła się w jej wizjach, była zaskoczeniem, które kobieta przyjęła z początkowym niezrozumieniem, wszak nie tak miało być. Długo próbowała się z nią pogodzić i dziś już powtarzała, że pozbyła się smutku, rzucona w wir pracy, tylko jak wiele miało to wspólnego z prawdą, a ile z wymówką?
Nie trudno się domyślić, że panicz Nørgaard nie pałał sympatią do swojego daru. Nic dziwnego, skoro męskie wyrocznie nie cieszyły się w społeczności dobrą opinią. Wedle Abigel każdy, kto został naznaczony darem przez Norny, otrzymał go z jakiegoś powodu i żaden pełen pychy śmiertelnik nie powinien go podważać.
- Może się do niego przekonasz, kiedy sięgniesz korzeni i zrozumiesz prawdziwą istotę rytuału? - podsunęła tylko neutralnym tonem, nie chcąc go za bardzo naciskać. Do zrozumienia trzeba było dojść samodzielnie, wedle własnego trybu. Abigel była zdania, iż Instytut winien pokazywać swym uczniom możliwe drogi, lecz to do nich należał ostateczny wybór.
W odpowiedzi na podjęcie żartobliwego tonu, uśmiechnęła się rozbawiona. Całe szczęście, że nie był jednym z tych przewrażliwionych na swoim punkcie studentów z wysokiego klanu. Tych Abigel starała się obchodzić szerokim łukiem w obawie przed wysłuchiwaniem skarg o braku szacunku. Tego jej jeszcze brakowało, wezwania na dywanik, kiedy szukała sposobu, by zaimponować Radzie…
- Pewnie tak - zgodziła się po krótkiej chwili, spoglądając nań z ukosa, jakby wyczuła niewypowiedzianą nutę smutku. Lasse zdawał się świetnie trzymać, nie dawał nic po sobie poznać. Szanowała jego brak wylewności i liczyła, że ma on świadomość, że może się do niej zwrócić, gdyby tylko zechciał porozmawiać. Przestąpiła z jednej nogi na drugą i ściągnęła brwi. - A ty? Chciałbyś wziąć w nich bardziej aktywny udział, informować cię o postępach? - zapyta, chcąc sięgnąć jego myśli. - Wiem, że bliższe jest ci zaklinanie, niż teoria rytualności. - Zawsze mógł odmówić, Abigel szanowała jego zdanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolała go tu mieć przy sobie.
Znała zapisane na liście pozycje na pamięć, a przynajmniej na tyle kojarzyła tytuły, odeszła kilka kroków, by przeglądając kolejne półki, móc spotkać się z Lasse w połowie drogi. Znalazłszy jeden z interesujących ją tomów, oparła się tyłem o regał opatrzony literą M i otworzyła książkę na spisie treści. Od razu uderzył ją znajomy, zatęchły zapach starego papieru. Pożółkłe stronice były szorstkie i nieco kruche w dotyku, wyrocznia ostrożnie, niczym z nabożną czcią, przekładała kolejne kartki, przesuwając wzrokiem po zadrukowanej powierzchni w poszukiwaniu słów-kluczy. Była nastawiona na to, że wśród starych woluminów spędzi czas do wieczora. Każdego innego dnia zdecydowałaby się zostać do późnych godzin nocnych, a znając pracowników Wielkiej Biblioteki, uzyskałaby zgodę, by przesiedzieć tu nawet i do rana. Powodów, by wyjść wcześniej miała kilka i zdrowie psychiczne nie piastowało najwyższej pozycji. Spotkanie z panną Guldbrandsen nie mogło zostać przełożone, zbyt rzadko miały okazję, by zsynchronizować swoje terminarze, by pozwolić sobie na wyjątki. Miała wcześniej pomysł, by zaprosić ją do Biblioteki na wspólne przedzieranie się przez tomiszcza, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie, że Frida i Lasse nie pałają do siebie szczególną sympatią. Abigel nie wiedziała jakie było źródło tej ich niechęci, ale także nie zamierzała wnikać w jej szczegóły. W jej mniemaniu życie było zbyt krótkie by angażować się w konflikty, dlatego też unikała sporów innych osób, jak i własnych. O ileż świat byłby przyjemniejszym miejscem, gdyby wszyscy unosili się logiką, miast emocjami? W przypadku tych dwojga wychodziła z założenia, iż wciąż byli młodzi, a ich umysły przepełnione gniewem, który zabierał miejsce rozsądkowi. Ze wszystkiego można było jednak wyrosnąć, wszak będąc w ich wieku również popełniała głupstwa, do jakich wolała już nie wracać. Jedyne, co mogła dać Fridzie i Lasse, to czas, aż sami dojdą do poważnych wniosków.
Po chwili zamknęła książkę, kładąc ją bokiem jednej z półek, zaznaczając tym samym sobie, by o niej nie zapomnieć, kiedy zbierze wszystkie potrzebne tomy. W skupieniu, o jakim świadczyć mogły ciemne, ściągnięte brwi wróciła do sprawdzania nagłówków na ustawionych w alfabetycznej kolejności grzbietach, szukając następnych nazwisk.
Nie trudno się domyślić, że panicz Nørgaard nie pałał sympatią do swojego daru. Nic dziwnego, skoro męskie wyrocznie nie cieszyły się w społeczności dobrą opinią. Wedle Abigel każdy, kto został naznaczony darem przez Norny, otrzymał go z jakiegoś powodu i żaden pełen pychy śmiertelnik nie powinien go podważać.
- Może się do niego przekonasz, kiedy sięgniesz korzeni i zrozumiesz prawdziwą istotę rytuału? - podsunęła tylko neutralnym tonem, nie chcąc go za bardzo naciskać. Do zrozumienia trzeba było dojść samodzielnie, wedle własnego trybu. Abigel była zdania, iż Instytut winien pokazywać swym uczniom możliwe drogi, lecz to do nich należał ostateczny wybór.
W odpowiedzi na podjęcie żartobliwego tonu, uśmiechnęła się rozbawiona. Całe szczęście, że nie był jednym z tych przewrażliwionych na swoim punkcie studentów z wysokiego klanu. Tych Abigel starała się obchodzić szerokim łukiem w obawie przed wysłuchiwaniem skarg o braku szacunku. Tego jej jeszcze brakowało, wezwania na dywanik, kiedy szukała sposobu, by zaimponować Radzie…
- Pewnie tak - zgodziła się po krótkiej chwili, spoglądając nań z ukosa, jakby wyczuła niewypowiedzianą nutę smutku. Lasse zdawał się świetnie trzymać, nie dawał nic po sobie poznać. Szanowała jego brak wylewności i liczyła, że ma on świadomość, że może się do niej zwrócić, gdyby tylko zechciał porozmawiać. Przestąpiła z jednej nogi na drugą i ściągnęła brwi. - A ty? Chciałbyś wziąć w nich bardziej aktywny udział, informować cię o postępach? - zapyta, chcąc sięgnąć jego myśli. - Wiem, że bliższe jest ci zaklinanie, niż teoria rytualności. - Zawsze mógł odmówić, Abigel szanowała jego zdanie. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolała go tu mieć przy sobie.
Znała zapisane na liście pozycje na pamięć, a przynajmniej na tyle kojarzyła tytuły, odeszła kilka kroków, by przeglądając kolejne półki, móc spotkać się z Lasse w połowie drogi. Znalazłszy jeden z interesujących ją tomów, oparła się tyłem o regał opatrzony literą M i otworzyła książkę na spisie treści. Od razu uderzył ją znajomy, zatęchły zapach starego papieru. Pożółkłe stronice były szorstkie i nieco kruche w dotyku, wyrocznia ostrożnie, niczym z nabożną czcią, przekładała kolejne kartki, przesuwając wzrokiem po zadrukowanej powierzchni w poszukiwaniu słów-kluczy. Była nastawiona na to, że wśród starych woluminów spędzi czas do wieczora. Każdego innego dnia zdecydowałaby się zostać do późnych godzin nocnych, a znając pracowników Wielkiej Biblioteki, uzyskałaby zgodę, by przesiedzieć tu nawet i do rana. Powodów, by wyjść wcześniej miała kilka i zdrowie psychiczne nie piastowało najwyższej pozycji. Spotkanie z panną Guldbrandsen nie mogło zostać przełożone, zbyt rzadko miały okazję, by zsynchronizować swoje terminarze, by pozwolić sobie na wyjątki. Miała wcześniej pomysł, by zaprosić ją do Biblioteki na wspólne przedzieranie się przez tomiszcza, lecz w ostatniej chwili przypomniała sobie, że Frida i Lasse nie pałają do siebie szczególną sympatią. Abigel nie wiedziała jakie było źródło tej ich niechęci, ale także nie zamierzała wnikać w jej szczegóły. W jej mniemaniu życie było zbyt krótkie by angażować się w konflikty, dlatego też unikała sporów innych osób, jak i własnych. O ileż świat byłby przyjemniejszym miejscem, gdyby wszyscy unosili się logiką, miast emocjami? W przypadku tych dwojga wychodziła z założenia, iż wciąż byli młodzi, a ich umysły przepełnione gniewem, który zabierał miejsce rozsądkowi. Ze wszystkiego można było jednak wyrosnąć, wszak będąc w ich wieku również popełniała głupstwa, do jakich wolała już nie wracać. Jedyne, co mogła dać Fridzie i Lasse, to czas, aż sami dojdą do poważnych wniosków.
Po chwili zamknęła książkę, kładąc ją bokiem jednej z półek, zaznaczając tym samym sobie, by o niej nie zapomnieć, kiedy zbierze wszystkie potrzebne tomy. W skupieniu, o jakim świadczyć mogły ciemne, ściągnięte brwi wróciła do sprawdzania nagłówków na ustawionych w alfabetycznej kolejności grzbietach, szukając następnych nazwisk.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wielka Biblioteka nie bez powodu uzyskała miano jednej z najlepiej zaopatrzonych placówek w magicznej Skandynawii, którą odwiedzali spragnieni wiedzy galdrowie z całego świata, przemierzając labirynty zabytkowych, intarsjowanych szaf, spośród których każda kryła w swoich trzewiach księgi i cymelia, zarówno te, które opublikowano dużym nakładem na przestrzeni ostatnich dekad, jak również pojedyncze egzemplarze zakurzonych foliałów, białych kruków ukrytych pośród czarno opierzonej trzody pozostałych. Również dzisiaj, gdy wkroczyliście pod kopułę jej wnętrza, biblioteka pachniała starym papierem, drewnem i kawą, roztaczając wokół atmosferę spokojnej refleksji, w jaką wprawiały czytelników myśli unieruchomione na martwym papierze, zamknięte pod ciężką pokrywą eleganckich okładek, ozdobionych inicjałami autora i podsuniętych wam pod linię wzroku – do wglądu.
Sztuka rytuału seidr, choć znana przeszło od stuleci, przywodziła za sobą stosunkowo skromną dokumentację, pośród stronnic wielu naukowych tomisk poświęconych magii rytualnej, często wspomniana jedynie w kilku akapitach, zwięzłych i mało wnikliwych, jak gdyby rzemiosło to było zagadnieniem nie tyle mało zgłębionym, co w pewien osobliwy sposób niepokojącym, a w efekcie – pomijanym przez poważanych w środowisku publicystów, wolących skupić się na namacalności nordyckich run i zawiłościach szeroko dostępnych rytuałów, których natura nie skrywała w sobie tak wielu nieodkrytych przed nimi tajemnic. Wśród bogatych zasobów Wielkiej Biblioteki znajdowała się jednak również twórczość działaczy naukowych, obdarzonych przez Norny błogosławieństwem szczególnego daru – przede wszystkim kobiet, których umiejętności cieszyły się wśród galdrów słusznym poważaniem, lecz nawet te dzieła, choć znakomicie nadawały się do pisania pracy, stanowiąc szkielet wiedzy o technikach rytuału seidr, nie zawierały przeważnie niczego innowacyjnego.
Żaden spragniony wiedzy galdr nie oczekiwałby jednak, że zarzewie do intelektualnego przełomu odnajdzie już na pierwszej stronie losowo wyłowionej z rzędu pozycji, również was nie mogło zatem dziwić, że pierwsze dwie godziny poszukiwań, wertowania stron i przemierzania wzrokiem nadruku kolejnych linijek, nie przyniosły za sobą żadnego odkrycia, które mogłoby naprowadzić umysł na ścieżkę kolejnych etapów badań – oboje byliście jednak przyzwyczajeni do stateczności podobnych poszukiwań, nawet dłuższa chwila inercji nie mogłaby was przecież zrazić. Wówczas dopiero, kiedy początkowy zapał zaczynał powoli stygnąć, w ręce Abigel wpadła książka o wyjątkowo obiecującym tytule: „Tajemnice przyszłości, czyli ambiwalencja magii seidr” Håkana E. Nyberga, po głębszej analizie której, uwagę przykuć mógł stosowny fragment: (…) Próby wzmocnienia rytuału seidr przez lata spełzały jednak na niczym i chociaż wielu próbowało, tylko kilku wychodziło z podobnych starań, wynosząc z nich jednocześnie sukces i zdrowe zmysły. Przeprowadzona w latach czterdziestych próba, wykonana przez doktora Tero Mäkinen, zakończyła się sukcesem tylko szczątkowym, chociaż zatrute świece (badania wskazują, że była to mieszanka czerwonego muchomora i szaleju jadowitego) doprowadziły bowiem do poszerzenia obrazu wizji, dla odprawiającej rytuał wyroczni doświadczenie okazało się nadzwyczaj zgubne. W tym miejscu wątek się urywał, zmuszając, by podążyć jego tropem głębiej w powiązaną dokumentację.
Sztuka rytuału seidr, choć znana przeszło od stuleci, przywodziła za sobą stosunkowo skromną dokumentację, pośród stronnic wielu naukowych tomisk poświęconych magii rytualnej, często wspomniana jedynie w kilku akapitach, zwięzłych i mało wnikliwych, jak gdyby rzemiosło to było zagadnieniem nie tyle mało zgłębionym, co w pewien osobliwy sposób niepokojącym, a w efekcie – pomijanym przez poważanych w środowisku publicystów, wolących skupić się na namacalności nordyckich run i zawiłościach szeroko dostępnych rytuałów, których natura nie skrywała w sobie tak wielu nieodkrytych przed nimi tajemnic. Wśród bogatych zasobów Wielkiej Biblioteki znajdowała się jednak również twórczość działaczy naukowych, obdarzonych przez Norny błogosławieństwem szczególnego daru – przede wszystkim kobiet, których umiejętności cieszyły się wśród galdrów słusznym poważaniem, lecz nawet te dzieła, choć znakomicie nadawały się do pisania pracy, stanowiąc szkielet wiedzy o technikach rytuału seidr, nie zawierały przeważnie niczego innowacyjnego.
Żaden spragniony wiedzy galdr nie oczekiwałby jednak, że zarzewie do intelektualnego przełomu odnajdzie już na pierwszej stronie losowo wyłowionej z rzędu pozycji, również was nie mogło zatem dziwić, że pierwsze dwie godziny poszukiwań, wertowania stron i przemierzania wzrokiem nadruku kolejnych linijek, nie przyniosły za sobą żadnego odkrycia, które mogłoby naprowadzić umysł na ścieżkę kolejnych etapów badań – oboje byliście jednak przyzwyczajeni do stateczności podobnych poszukiwań, nawet dłuższa chwila inercji nie mogłaby was przecież zrazić. Wówczas dopiero, kiedy początkowy zapał zaczynał powoli stygnąć, w ręce Abigel wpadła książka o wyjątkowo obiecującym tytule: „Tajemnice przyszłości, czyli ambiwalencja magii seidr” Håkana E. Nyberga, po głębszej analizie której, uwagę przykuć mógł stosowny fragment: (…) Próby wzmocnienia rytuału seidr przez lata spełzały jednak na niczym i chociaż wielu próbowało, tylko kilku wychodziło z podobnych starań, wynosząc z nich jednocześnie sukces i zdrowe zmysły. Przeprowadzona w latach czterdziestych próba, wykonana przez doktora Tero Mäkinen, zakończyła się sukcesem tylko szczątkowym, chociaż zatrute świece (badania wskazują, że była to mieszanka czerwonego muchomora i szaleju jadowitego) doprowadziły bowiem do poszerzenia obrazu wizji, dla odprawiającej rytuał wyroczni doświadczenie okazało się nadzwyczaj zgubne. W tym miejscu wątek się urywał, zmuszając, by podążyć jego tropem głębiej w powiązaną dokumentację.
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Dawno przestał już pytać bogów o to, czemu obdarzyli go trzecim okiem – być może dlatego, iż dawno przestał rozmawiać z nimi w ogóle, a być może dlatego, że nie chciał znać odpowiedzi. Równie dobrze mogła być to zwykła pomyłka, nieodpowiednia dziecięca główka pobłogosławiona po urodzeniu – zbyt podobni byli do siebie z bliźniaczą siostrą. Równie dobrze mogli zrobić to z czystej złośliwości, z jakiegoś niewytłumaczonego pragnienia zabawy lub zemsty. Czasem myślał, że jego rodzina lata temu, gdzieś na ziemiach nowożytnej Danii musiała obrać zły kurs, o którym nigdy nie mówiono – odwrócić się od dziedzictwa, od misji, od magii, może od bogów. I tak jak działo się to w mitach i baśniach, ci postanowili ich przekląć – nie głodem, nie śmiercią, nie wrzecionem. Nim. Wskazali palcem na jego matkę – taką dumną, piękną i mądrą, zawsze po cichu przeklinającą to, iż sama nie urodziła się z darem – i w chichotach powiedzieli, że oto i dostanie swoją wyrocznię. Matka pooglądałaby w zachwycie i zniecierpliwieniu po twarzach swoich trzech bystrych córek, by w końcu w milczącym zrezygnowaniu spojrzeć w oczy młodszego syna. Miałaby w spojrzeniu ten sam ciężki rodzaj rozczarowania, z którym przyglądała się mu tamtej nocy w jego dziecięcym pokoju, gdy babka potwierdziła przypuszczenia.
Wiele razy zastanawiał się, czy Abigel kiedykolwiek czuła się podobnie – czy żałowała, czy cierpiała, czy przeklinała wszystko co świętem, wszelkie wyższe instancje, krzycząc, że już nie chce, ze maja to zabrać, dać komuś innemu. Patrzył na nią – na ten obraz spokoju, rozsądku i wyważenia – i chciał pytać, czy znała tamto duszące uczucie, gdy przyszłość zdaje się nawiedzać teraźniejszość; żałowałaś kiedykolwiek? Bałaś się? Z jakiegoś powodu nie umiał sobie wyobrazić strachu w jej oczach, choć teraz tak badawczo wpatrywał się w jej twarz. Zdobył się nawet na uśmiech, kiedy stwierdziła, że może się przekona. Brzmiała w tych słowach jak jego matka, a Lasse naprawdę chciał wierzyć, że ma rację - chociaż jedna z nich.
- Babka zadbała, żebym znal istotę na pamięć – odparł więc, a w głosie słychać było wyraźną nutę żartu. Wiele lat się starał, ale rytuał dalej nie szedł tak dobrze, jak iść powinien. Nawet w transie wydawał się sam sobie wyrocznią bezużyteczną, zbyt sztywną i zbyt niechlujną jednocześnie. Czasem myślał, że gdyby był w tym lepszy, nikt by już w niego nie wątpił, nie tak jak robiono to teraz; że gdyby był wyrocznią zdolną i przydatną, nikt już nie kwestionowałby ani jego daru, ani jego męskości, ani miejsca w Instytucie. I choć wiedział, że Abigel za mądra i zbyt wykształcona była, by kierować się tymi głupimi, konserwatywnymi przekonaniami o męskich wyroczniach, Lasse nigdy nie pozbył się lęku. Przy nikim.
Z tej krótkiej smutnej hipnozy, w której stan sam się wprowadził, wyrwała go myśl o dziadku – nagle było równocześnie lepiej i gorzej. Zbyt rzadko rozmawiał o tym z kimkolwiek, z rodzeństwem, z rodzicami, z kuzynostwem. Jakby śmierć była ciemną, zimną oczywistością, o której nie należy dyskutować, której nie należy podważać. Doceniał to, że kobieta nie naciskała, że nie zmuszała go do odsłonięcia się w tej żałobie i zwątpieniu. Mimo to widział pewien gest współczucia w tej przechylonej głowie – cichy gest, nienachalny. Poczuł, ze kiedyś mógłby z nią o tym porozmawiać. Opowiedziałby jej którąś z tych historii o rodzinnych świętach albo piątkowych kolacjach, o tym jak wkradał się do jego gabinetu, kiedy nikt nie patrzył. Nie uwierzyłabyś, co wtedy mówił.
- Och, ja… - zająknął się, kiedy padła propozycja, na chwilę czekając wzrokiem ku jednej z bibliotecznych półek. Miał dużo pracy, ale nigdy nie za dużo i już teraz czuł się częścią tych badań. – Naturalnie, chciałbym móc pomagać jeżeli będzie taka potrzeba. Dziękuję, Pani doktor to… - przerwał na moment, wracając ku niej spojrzeniem i kolejny raz posyłając jej krótki uśmiech. Blady, ale szczery. – To dla mnie ważne. – Wyznanie wydało mu się za duże, za ciężkie. Odchrząknął. – Zresztą, jakkolwiek trudne byłoby to do zrozumienia dla większości moich profesorów, nie da się żyć samymi klątwami. W końcu nawet te najbardziej krwawe się nudzą…
Czas spędzony na poszukiwaniach zlatywał leniwie i ospale. Wśród kurzu wielkich ksiąg i zapachu wszystkich tych lat uśpionych między okładkami Lasse zwykł znajdywać ukojenie i fakt ten był niezmienny, stanowiąc zawsze tak samo bezpieczną przystań od najmłodszych lat życia. W momentach takich jak ten wpadał w swoisty trans, całkowicie pochłonięty słowami i sposobem, w jaki rozbrzmiewały w jego głowie, na pożółkłych stronach i wśród wysokimi bibliotecznymi zabudowaniami. Mimo to nadal miał wrażenie, że nie znajduje niczego sensownego, niczego przydatnego, a i jego towarzyszka długo milczała. Nie przerywali jednak. Nie należało pośpieszać nauki, odkrycia nadciągały zazwyczaj mozolnie. Nie był niecierpliwy, zbyt wielką miłością bowiem darzył proces i kiedy w końcu wrócił do Abigel, pragnąc sprawdzić, czy trafiła na cokolwiek ciekawego, nie liczył na wiele. Czy powinni byli już wracać? Kobieta trwała jednak nad otwartym tomem, widocznie zaczytana, z oczami śledzącymi kolejne linie tekstu.
- Co to takiego? Chyba nigdy nie widziałem tego tytułu. Pamiętałbym.
Wiele razy zastanawiał się, czy Abigel kiedykolwiek czuła się podobnie – czy żałowała, czy cierpiała, czy przeklinała wszystko co świętem, wszelkie wyższe instancje, krzycząc, że już nie chce, ze maja to zabrać, dać komuś innemu. Patrzył na nią – na ten obraz spokoju, rozsądku i wyważenia – i chciał pytać, czy znała tamto duszące uczucie, gdy przyszłość zdaje się nawiedzać teraźniejszość; żałowałaś kiedykolwiek? Bałaś się? Z jakiegoś powodu nie umiał sobie wyobrazić strachu w jej oczach, choć teraz tak badawczo wpatrywał się w jej twarz. Zdobył się nawet na uśmiech, kiedy stwierdziła, że może się przekona. Brzmiała w tych słowach jak jego matka, a Lasse naprawdę chciał wierzyć, że ma rację - chociaż jedna z nich.
- Babka zadbała, żebym znal istotę na pamięć – odparł więc, a w głosie słychać było wyraźną nutę żartu. Wiele lat się starał, ale rytuał dalej nie szedł tak dobrze, jak iść powinien. Nawet w transie wydawał się sam sobie wyrocznią bezużyteczną, zbyt sztywną i zbyt niechlujną jednocześnie. Czasem myślał, że gdyby był w tym lepszy, nikt by już w niego nie wątpił, nie tak jak robiono to teraz; że gdyby był wyrocznią zdolną i przydatną, nikt już nie kwestionowałby ani jego daru, ani jego męskości, ani miejsca w Instytucie. I choć wiedział, że Abigel za mądra i zbyt wykształcona była, by kierować się tymi głupimi, konserwatywnymi przekonaniami o męskich wyroczniach, Lasse nigdy nie pozbył się lęku. Przy nikim.
Z tej krótkiej smutnej hipnozy, w której stan sam się wprowadził, wyrwała go myśl o dziadku – nagle było równocześnie lepiej i gorzej. Zbyt rzadko rozmawiał o tym z kimkolwiek, z rodzeństwem, z rodzicami, z kuzynostwem. Jakby śmierć była ciemną, zimną oczywistością, o której nie należy dyskutować, której nie należy podważać. Doceniał to, że kobieta nie naciskała, że nie zmuszała go do odsłonięcia się w tej żałobie i zwątpieniu. Mimo to widział pewien gest współczucia w tej przechylonej głowie – cichy gest, nienachalny. Poczuł, ze kiedyś mógłby z nią o tym porozmawiać. Opowiedziałby jej którąś z tych historii o rodzinnych świętach albo piątkowych kolacjach, o tym jak wkradał się do jego gabinetu, kiedy nikt nie patrzył. Nie uwierzyłabyś, co wtedy mówił.
- Och, ja… - zająknął się, kiedy padła propozycja, na chwilę czekając wzrokiem ku jednej z bibliotecznych półek. Miał dużo pracy, ale nigdy nie za dużo i już teraz czuł się częścią tych badań. – Naturalnie, chciałbym móc pomagać jeżeli będzie taka potrzeba. Dziękuję, Pani doktor to… - przerwał na moment, wracając ku niej spojrzeniem i kolejny raz posyłając jej krótki uśmiech. Blady, ale szczery. – To dla mnie ważne. – Wyznanie wydało mu się za duże, za ciężkie. Odchrząknął. – Zresztą, jakkolwiek trudne byłoby to do zrozumienia dla większości moich profesorów, nie da się żyć samymi klątwami. W końcu nawet te najbardziej krwawe się nudzą…
Czas spędzony na poszukiwaniach zlatywał leniwie i ospale. Wśród kurzu wielkich ksiąg i zapachu wszystkich tych lat uśpionych między okładkami Lasse zwykł znajdywać ukojenie i fakt ten był niezmienny, stanowiąc zawsze tak samo bezpieczną przystań od najmłodszych lat życia. W momentach takich jak ten wpadał w swoisty trans, całkowicie pochłonięty słowami i sposobem, w jaki rozbrzmiewały w jego głowie, na pożółkłych stronach i wśród wysokimi bibliotecznymi zabudowaniami. Mimo to nadal miał wrażenie, że nie znajduje niczego sensownego, niczego przydatnego, a i jego towarzyszka długo milczała. Nie przerywali jednak. Nie należało pośpieszać nauki, odkrycia nadciągały zazwyczaj mozolnie. Nie był niecierpliwy, zbyt wielką miłością bowiem darzył proces i kiedy w końcu wrócił do Abigel, pragnąc sprawdzić, czy trafiła na cokolwiek ciekawego, nie liczył na wiele. Czy powinni byli już wracać? Kobieta trwała jednak nad otwartym tomem, widocznie zaczytana, z oczami śledzącymi kolejne linie tekstu.
- Co to takiego? Chyba nigdy nie widziałem tego tytułu. Pamiętałbym.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Nie wszyscy młodzi galdrowie zdawali sobie sprawę z powagi wiedzy, jaką świadomie ignorowali czy bagatelizowali, uznając że nie ma ona żadnego wpływu na ich rozwój. Nie była to też cecha wyłącznie współczesnej młodzieży, wszak dziecięce, a później i młodzieńcze umysły rozwijały się tak samo. Ganione przez swych nauczycieli, traktowane groźbą, wysokimi oczekiwaniami i wyraźnie malującym się na twarzach mentorów niezadowoleniem, jakie skutecznie gasi zapał tych, którzy nie poznali jeszcze istoty wszechrzeczy i nie sposób im było prawidłowo ocenić jak bardzo potrzebne im to będzie w dorosłym życiu. Skinęła więc tylko głową, kiedy Lasse wspomniał swoją babkę, wcale nie dziwiąc się, że galdr nie czuje wielkiego związku ze swoim dziedzictwem. Na wszystko miał przyjść jeszcze czas.
- Warto dbać o urozmaicenie - odparła, zgadzając się ze stwierdzeniem, że nie samymi klątwami człowiek żyje. Cieszyła ją świadomość, że student chciał kontynuować pracę nad tym projektem, angażując się we wspólne dzieło.
Siedząc kolejną godzinę z rzędu nad książką traktującą o niezwykłych historiach związanych z seidr Abigel zaczynało ogarniać znużenie. Nie, żeby opowieści o wspaniałych przepowiedniach ratujących całe cywilizacje były mało istotne, jednak nie miały one żadnego wpływu na jej obecną pracę. Ożywiła się jednak, natrafiając wreszcie na tekst, który zdawał się mieć bezpośredni związek z tematem badań. Uniosła tylko dłoń, kiedy dołączył do niej Lasse z zapytaniem, chcąc doczytać ostatni akapit.
- To praca Nyberga, raczej mniej znanego profesora, który zajmował się głównie opracowaniem działań innych badaczy - wyjaśniła mrukliwym tonem, szczerze niezadowolona, że fragment urywa się w miejscu, który ją interesował. - Niewiele jest tu o historii, lecz wspomina, że przeprowadzono niejedną próbę wzmocnienia rytuału. Tu przytacza historię doktora Tero Mäkinena. W latach czterdziestych użył świec, których skład, wedle badań, to mieszanka czerwonego muchomora i szaleju jadowitego. - Ściągnęła brwi i odwróciła księgę, by Lasse mógł przeczytać wskazany fragment. Wyprostowała plecy, kręcąc się na mało wygodnym krześle. Prędko przypomniała sobie dlaczego zwykła wypożyczać opasłe tomiszcza i przeglądać je w zaciszu własnego domu, bądź w gabinecie na Instytucie Eihwaz. Tutejsza przestrzeń skutecznie rozpraszała, najpewniej zmuszając czytelników do większej rotacji. Gdyby poprawili wystrój wnętrz, może akcja szerzenia czytelnictwa przyniosłaby lepsze rezultaty… - Wzmianka na jego temat kończy się niestety stwierdzeniem, że sukces rytuału był połowiczny. O ile wprowadzone zmiany doprowadziły do poszerzenia wizji, to samej wyroczni przyniósł zaskakujące, zgubne rezultaty. - Potarła oczy palcami, ze zmęczonym od natłoku informacji umysłem. Zdecydowanie potrzebowała przerwy, ale drążenie tematu było zbyt kuszące, by brać teraz głębszy oddech. - Chcę się dowiedzieć co ta cała zguba oznacza. Teraz nie wiadomo, czy chodzi o zatrucie organizmu, a więc chorobę i śmierć, czy też stało się coś innego i zaskakującego. Nauka magii wielokrotnie udowodniła, by spodziewać się niespodziewanego. To mogło być wszystko, lecz nie na gdybaniu polegają badania, prawda? - Powiodła spojrzeniem po profilu studenta, dostrzegając w jego postawie znajome szczegóły. Skupiony wzrok, z jakim pochylał się nad tekstem przywodził na myśl starego Nørgaarda, mentora, dla pracy z którym poświęciła swoje dotychczasowe dorosłe życie. Oszczędność gestów i ta subtelna, rysująca się na czole zmarszczka kuły w serce sentymentem, jaki zdawała się odepchnąć od siebie już miesiąc wcześniej. Do ogarniającego ją zmęczenia dołączyła fala gorąca, biegnący wzdłuż pleców dreszcz rozgościł się na dłoniach uporczywym mrowieniem. Podniosła się zaraz z miejsca, odwracając wzrok w kierunku przejścia między rzędami regałów. Splotła ze sobą palce i zacisnęła mocniej, a dreszcz pognał w kierunku stóp. - Sprawdź źródła tych danych, zapisz i zaczniemy ich szukać.
- Warto dbać o urozmaicenie - odparła, zgadzając się ze stwierdzeniem, że nie samymi klątwami człowiek żyje. Cieszyła ją świadomość, że student chciał kontynuować pracę nad tym projektem, angażując się we wspólne dzieło.
Siedząc kolejną godzinę z rzędu nad książką traktującą o niezwykłych historiach związanych z seidr Abigel zaczynało ogarniać znużenie. Nie, żeby opowieści o wspaniałych przepowiedniach ratujących całe cywilizacje były mało istotne, jednak nie miały one żadnego wpływu na jej obecną pracę. Ożywiła się jednak, natrafiając wreszcie na tekst, który zdawał się mieć bezpośredni związek z tematem badań. Uniosła tylko dłoń, kiedy dołączył do niej Lasse z zapytaniem, chcąc doczytać ostatni akapit.
- To praca Nyberga, raczej mniej znanego profesora, który zajmował się głównie opracowaniem działań innych badaczy - wyjaśniła mrukliwym tonem, szczerze niezadowolona, że fragment urywa się w miejscu, który ją interesował. - Niewiele jest tu o historii, lecz wspomina, że przeprowadzono niejedną próbę wzmocnienia rytuału. Tu przytacza historię doktora Tero Mäkinena. W latach czterdziestych użył świec, których skład, wedle badań, to mieszanka czerwonego muchomora i szaleju jadowitego. - Ściągnęła brwi i odwróciła księgę, by Lasse mógł przeczytać wskazany fragment. Wyprostowała plecy, kręcąc się na mało wygodnym krześle. Prędko przypomniała sobie dlaczego zwykła wypożyczać opasłe tomiszcza i przeglądać je w zaciszu własnego domu, bądź w gabinecie na Instytucie Eihwaz. Tutejsza przestrzeń skutecznie rozpraszała, najpewniej zmuszając czytelników do większej rotacji. Gdyby poprawili wystrój wnętrz, może akcja szerzenia czytelnictwa przyniosłaby lepsze rezultaty… - Wzmianka na jego temat kończy się niestety stwierdzeniem, że sukces rytuału był połowiczny. O ile wprowadzone zmiany doprowadziły do poszerzenia wizji, to samej wyroczni przyniósł zaskakujące, zgubne rezultaty. - Potarła oczy palcami, ze zmęczonym od natłoku informacji umysłem. Zdecydowanie potrzebowała przerwy, ale drążenie tematu było zbyt kuszące, by brać teraz głębszy oddech. - Chcę się dowiedzieć co ta cała zguba oznacza. Teraz nie wiadomo, czy chodzi o zatrucie organizmu, a więc chorobę i śmierć, czy też stało się coś innego i zaskakującego. Nauka magii wielokrotnie udowodniła, by spodziewać się niespodziewanego. To mogło być wszystko, lecz nie na gdybaniu polegają badania, prawda? - Powiodła spojrzeniem po profilu studenta, dostrzegając w jego postawie znajome szczegóły. Skupiony wzrok, z jakim pochylał się nad tekstem przywodził na myśl starego Nørgaarda, mentora, dla pracy z którym poświęciła swoje dotychczasowe dorosłe życie. Oszczędność gestów i ta subtelna, rysująca się na czole zmarszczka kuły w serce sentymentem, jaki zdawała się odepchnąć od siebie już miesiąc wcześniej. Do ogarniającego ją zmęczenia dołączyła fala gorąca, biegnący wzdłuż pleców dreszcz rozgościł się na dłoniach uporczywym mrowieniem. Podniosła się zaraz z miejsca, odwracając wzrok w kierunku przejścia między rzędami regałów. Splotła ze sobą palce i zacisnęła mocniej, a dreszcz pognał w kierunku stóp. - Sprawdź źródła tych danych, zapisz i zaczniemy ich szukać.
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Od kiedy pamiętał, wszystko, każdy wiatr i każde drgnienie ziemi, wróżyło mu tę samą przyszłość – mówiły o niej grube ściany Ostatniego Przylądka, mówiły o niej mądre usta jego krewnych, bez przerwy opowiadały o tym liście opadające z jesiennych drzew na torfowiska i kocie łby jego ulubionych ulic w Aalborgu; te same zdania w rytmach tych samych historii przeczytać można było w woluminach rodzinnej biblioteki, także tych mających po sto lat, bo wróżba ta nie pojawiła się wraz z jego narodzinami – nawiedzała powietrze wcześniej, istniała między wszystkimi tymi okładkami, łodygami i parapetami długo przed jego pierwszym płaczem. Trzeba było mocnych słów, by z taką pewnością przepowiedzieć przyszłość komuś, kto urodził się z jej fragmentem w sercu i nosił ją zawsze na języku – trzeba było kogoś o tym samym nazwisku. Być może jego życiem kierowała pewnego rodzaju samospełniająca się przepowiednia, nie było w końcu trudno uczynić akademika z kogoś, kogo sadzano przy książkach od kiedy tylko nauczył się rozpoznawać litery. A jednak w jego losie był pewien porządek, pewien rygor kolejności, który kazał elementom opadać równo jak w poustawianych jeden po drugim tabliczkach domina. To ciekawe, że wiedza wybiera sobie ludzi, których chce słuchać – mówiła czasem jego babka, siedząc w jedynym z tych miękkich foteli pokoju dziennego, patrząc na niego z ukosa, jakby próbowała wyczytać z jego twarzy odpowiedź na pytanie, które jeszcze nie padło. Wszyscy wiedzieli kim będzie, zanim jego życie zdążyło nabrać choćby odrobiny sensu.
Teraz gdy siedział w Wielkiej Bibliotece, skupiony całkowicie nad kolejnymi stronami, które zdawały się syczeć do niego rzędami liter i wyciągać ręce ku jego twarzy, oddzielony od świata, choćby pogrążonego w największym chaosie, przyszłość, którą mu wróżono, wydawała się kolejny raz boleśnie oczywista. W kłębach kurzu zawsze oddychało mu się łatwiej, a umysł był tym spokojniejszy, im większą ilość informacji musiał połknąć, jakby tą wyniszczającą potrzebą wiedzy karmił gryzący go bez przerwy lęk. Był to związek całkiem logiczny, nawet dla tych mniej bystrych studentów psychologii – Lasse bal się tego co nieznane, a im więcej wiedział, tym mniej rzeczy pozostawało niezbadanych, groźnych i obcych. Nigdy nie mógł być pewien co do przyszłości, ale teraźniejszość i przeszłość znać mógł na wskroś – mógł przerzucać kolejne pozycje, które wyciągnęła w jego stroną Abigel, zapamiętywać ich słowa i ich liczby z obsesyjną precyzją, obrócić w palcach każdy fakt, który mu podsunęła. Gdy wrócił do swojej dzisiejszej mentorki, dostrzegł przebłyski zainteresowania w równych rysach jej twarzy. W milczeniu pozwolił jej doczytać akapit, choć on sam nadal był w pewnego rodzaju bibliotecznej nietrzeźwości, zniecierpliwiony i głodny tego, co ma mu do przekazania.
- Nyberg – powtórzył, przewracając brzmienie nazwiska na języku, szukając we wszystkich tych ponumerowanych szufladach pamięci jakiejkolwiek przydatnej wzmianki o kimś tego nazwiska. Poprawiał obce idee, człowiek potrzebny, ale rzadko cytowany. Nachylił się nad tomem, ściągając przy tym brwi w skupieniu, śledząc wzrokiem litery, jakby chciał je po prostu skontrolować, zrozumieć w kilka sekund sens ich kształtu. Jak zwykle słuchał Abigel ze szczerym zafascynowaniem, raz po raz obracając wzrok w jej kierunku i przyglądając jej się uważnie, próbując wyczytać z wyrazu jej twarzy wszystko to, czego nie zdążyła mu powiedzieć. Wychwycił nutę zirytowania drgającą w jej głosie i rozumiał ja całkowicie – fragmenty takie jak ten bywały jego najgorszym wrogiem, okrutnym źródłem frustracji. Wystarczająco dużo informacji, by złapać temat zębami, niewystarczająco wiele, by odnaleźć odpowiedź. Było w niej jednak coś pięknego, wdzięczna nuta obietnicy – tak urwane odkrycia można było badać samodzielnie, a każde zagadnienie było ciekawsze i większe, gdy można było pochwycić je w dłonie. – Brzmi zdawkowo i niebezpiecznie. Wzmacnianie wizji muchomorem i szalejem… W złych rękach to niemal samobójstwo – oznajmił, świadom całkowicie, iż przytakuje jej właśnie kolejną oczywistością. – Nie jestem znawcą rytuałów, ale myślę, że oboje doskonale wiemy, iż ominięcie sprawy w takich słowach zawsze oznacza… no cóż, najgorszy scenariusz. – Wzruszył lekko ramionami, posyłając kobiecie krótki, blady uśmiech. – Niemniej to ciekawe. Jestem pewien, że wszystkie największe odkrycia były trochę trujące – dodał jeszcze, nieco ciszej, siadając obok i podwajając rękawy koszuli, by móc w pełni skupić się na wyznaczonym zadaniu. Nie wiedział, jaka pora dnia jest poza ścianami biblioteki i czy słońce już zaszło – z radością wrócił do swojej fortecy, przeglądając z namaszczeniem długie listy tytułów i nazwisk. Gdy skończył, pozwolił swojej głowie na wybudzenie się z transu i podsunął Abigel zapisaną równo mapę ich kolejnych poszukiwań: alfabetycznie poustawiane pozycje, niektóre widziane przez niego wcześniej, niektóry całkowicie obce, a co za tym idzie - najbardziej fascynujące. - Powinniśmy znów się rozdzielić? - W tym momencie ufał wiedzy i intuicji Pani Doktor bardziej, niż ufał własnej inteligencji, a to miało miejsce podobno jedynie co trzysta lat.
Teraz gdy siedział w Wielkiej Bibliotece, skupiony całkowicie nad kolejnymi stronami, które zdawały się syczeć do niego rzędami liter i wyciągać ręce ku jego twarzy, oddzielony od świata, choćby pogrążonego w największym chaosie, przyszłość, którą mu wróżono, wydawała się kolejny raz boleśnie oczywista. W kłębach kurzu zawsze oddychało mu się łatwiej, a umysł był tym spokojniejszy, im większą ilość informacji musiał połknąć, jakby tą wyniszczającą potrzebą wiedzy karmił gryzący go bez przerwy lęk. Był to związek całkiem logiczny, nawet dla tych mniej bystrych studentów psychologii – Lasse bal się tego co nieznane, a im więcej wiedział, tym mniej rzeczy pozostawało niezbadanych, groźnych i obcych. Nigdy nie mógł być pewien co do przyszłości, ale teraźniejszość i przeszłość znać mógł na wskroś – mógł przerzucać kolejne pozycje, które wyciągnęła w jego stroną Abigel, zapamiętywać ich słowa i ich liczby z obsesyjną precyzją, obrócić w palcach każdy fakt, który mu podsunęła. Gdy wrócił do swojej dzisiejszej mentorki, dostrzegł przebłyski zainteresowania w równych rysach jej twarzy. W milczeniu pozwolił jej doczytać akapit, choć on sam nadal był w pewnego rodzaju bibliotecznej nietrzeźwości, zniecierpliwiony i głodny tego, co ma mu do przekazania.
- Nyberg – powtórzył, przewracając brzmienie nazwiska na języku, szukając we wszystkich tych ponumerowanych szufladach pamięci jakiejkolwiek przydatnej wzmianki o kimś tego nazwiska. Poprawiał obce idee, człowiek potrzebny, ale rzadko cytowany. Nachylił się nad tomem, ściągając przy tym brwi w skupieniu, śledząc wzrokiem litery, jakby chciał je po prostu skontrolować, zrozumieć w kilka sekund sens ich kształtu. Jak zwykle słuchał Abigel ze szczerym zafascynowaniem, raz po raz obracając wzrok w jej kierunku i przyglądając jej się uważnie, próbując wyczytać z wyrazu jej twarzy wszystko to, czego nie zdążyła mu powiedzieć. Wychwycił nutę zirytowania drgającą w jej głosie i rozumiał ja całkowicie – fragmenty takie jak ten bywały jego najgorszym wrogiem, okrutnym źródłem frustracji. Wystarczająco dużo informacji, by złapać temat zębami, niewystarczająco wiele, by odnaleźć odpowiedź. Było w niej jednak coś pięknego, wdzięczna nuta obietnicy – tak urwane odkrycia można było badać samodzielnie, a każde zagadnienie było ciekawsze i większe, gdy można było pochwycić je w dłonie. – Brzmi zdawkowo i niebezpiecznie. Wzmacnianie wizji muchomorem i szalejem… W złych rękach to niemal samobójstwo – oznajmił, świadom całkowicie, iż przytakuje jej właśnie kolejną oczywistością. – Nie jestem znawcą rytuałów, ale myślę, że oboje doskonale wiemy, iż ominięcie sprawy w takich słowach zawsze oznacza… no cóż, najgorszy scenariusz. – Wzruszył lekko ramionami, posyłając kobiecie krótki, blady uśmiech. – Niemniej to ciekawe. Jestem pewien, że wszystkie największe odkrycia były trochę trujące – dodał jeszcze, nieco ciszej, siadając obok i podwajając rękawy koszuli, by móc w pełni skupić się na wyznaczonym zadaniu. Nie wiedział, jaka pora dnia jest poza ścianami biblioteki i czy słońce już zaszło – z radością wrócił do swojej fortecy, przeglądając z namaszczeniem długie listy tytułów i nazwisk. Gdy skończył, pozwolił swojej głowie na wybudzenie się z transu i podsunął Abigel zapisaną równo mapę ich kolejnych poszukiwań: alfabetycznie poustawiane pozycje, niektóre widziane przez niego wcześniej, niektóry całkowicie obce, a co za tym idzie - najbardziej fascynujące. - Powinniśmy znów się rozdzielić? - W tym momencie ufał wiedzy i intuicji Pani Doktor bardziej, niż ufał własnej inteligencji, a to miało miejsce podobno jedynie co trzysta lat.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Kącik ust wyroczni uniósł się nieznacznie w zdawkowym uśmiechu na stwierdzenie o szkodliwości każdego z odkryć. Młody galdr nie był tu daleki od prawdy. Każdy rzucający nowe spojrzenie przełom wiązał się z niebezpieczeństwem czy to dla odkrywcy, czy też świata. Nie wszystkim podobały się rewolucje, zwłaszcza tym, którym najbardziej zależało na zachowaniu ustalonego porządku; tym, którzy najwięcej na starych zasadach zarabiali. Naukowcy i artyści mają to do siebie, że nie interesują ich kwestie finansowe. To wyższa, szczytna idea przyświeca ich pracy, napędza do dalszego działania. Nierzadko narażają się więc otoczeniu, stają doń w opozycji i próbują zdziałać cuda wbrew tym wszystkim, którym się to nie podoba. Urwany tekst, pominięte rezultaty i szczegóły rytuału wskazywać mogły nie tyle na brak sukcesu, co jego przeciwieństwo. Nie było wszak tajemnicą, iż wyższym instancjom zdarzało się ingerować w naukowe wypracowania, żądając od twórców zapisania przychylnym im treści. Zwłaszcza kiedy to oni łożyli na badania. Dla kogo pracował ten, kto stworzył opracowanie dzierżonych w dłoniach Abigel badań?
- Jeśli panu Nybergowi zależałoby na powstrzymaniu pokoleń następców przed stosowaniem podobnej metody, napisałby wprost, że zakończyła się ona fiaskiem - powiedziała bardziej do siebie, niż do swojego dzisiejszego towarzysza. - Kiedy anegdotę ucina się w jej trakcie, nie odsłaniając szczegółów, świadczy to wyłącznie o celowym zatajeniu, zasianiu ziarna niepokoju, zarzuceniu przynęty, która czeka tylko, by ją pochwycić i wyjąć na powierzchnię. - Natura badacza Abigel za każdym razem dawała złapać się na podobne zabiegi. Wiedziona ciekawością rzadko kiedy potrafiła odpuścić, gnając za królikiem w dół jego krętej nory.
Podniosła głowę znad stworzonej przez Nørgaarda mapy dalszych poszukiwań. Przydługim spojrzeniem omiotła młodą, przystojną twarz, na której malowało się już wyraźnie zmęczenie. Student nie miał obowiązku jej pomagać, a jednak słysząc iż ma to pewien związek z jego dziadkiem, ożywił się. Jasnym było, że nie interesowało go samo zagadnienie, z wieszczeniem i wolą Norn nie do końca miał po drodze. Został naznaczony, dzierżył w dłoniach brzemię, a jednak coś w głębi serca Fenrisdóttir podpowiadało, że to nie jest dobry moment, jeszcze nie teraz.
- Nie, zostaw to mnie. Nie ma sensu, byśmy się dalej nad tym razem głowili. Ja sobie poradzę sobie, a tobie przyda się odpoczynek. - Podziękowania i przeprosiny to jedne z najrzadziej padających z ust Abigel słowa, lecz to nie chamstwem kierowała się w życiu, a powściągliwością - przynajmniej w ostatnich latach. Niejednokrotnie sparzona coraz bardziej próbowała się ograniczać, trzymać w ryzach, zamykać w szczelnym, bezpiecznym kokonie. Ten jednak ma pewną znaczącą wadę - gwałtownie spłaszcza związane relacje, uniemożliwiając ich rozwój. Sympatię, uznanie oraz wdzięczność okazywała poprzez opiekuńczość, roztaczając ponad innymi ochronny parasol. To nie matczyna dobroduszność kierowała ją ku wyrozumiałości. To nie współczucie ani wychodzące ponad normę zrozumienie. To zwykła przyzwoitość oraz spoglądanie na resztę z innej, własnej perspektywy. Jako wnuk mentora budził w doktor Fenrisdóttir dość sprzeczne odczucia, będąc jednocześnie tym, którego chciała zaangażować w projekt ze względu na jego pochodzenie oraz przywiązanie do dziadka, z drugiej zaś strony wolała trzymać go na dystans, zupełnie jakby pchana świadomością, że stary Nørgaard nie chciałby angażować w to Lasse.
Nie czekając na odpowiedź przyjęła zestaw zapisanych papierów, kompletując go i przesuwając po nim wzrokiem. Wymowność milczenia miała świadczyć o zamkniętym, niewymagającym dyskusji temacie.
- Jeśli panu Nybergowi zależałoby na powstrzymaniu pokoleń następców przed stosowaniem podobnej metody, napisałby wprost, że zakończyła się ona fiaskiem - powiedziała bardziej do siebie, niż do swojego dzisiejszego towarzysza. - Kiedy anegdotę ucina się w jej trakcie, nie odsłaniając szczegółów, świadczy to wyłącznie o celowym zatajeniu, zasianiu ziarna niepokoju, zarzuceniu przynęty, która czeka tylko, by ją pochwycić i wyjąć na powierzchnię. - Natura badacza Abigel za każdym razem dawała złapać się na podobne zabiegi. Wiedziona ciekawością rzadko kiedy potrafiła odpuścić, gnając za królikiem w dół jego krętej nory.
Podniosła głowę znad stworzonej przez Nørgaarda mapy dalszych poszukiwań. Przydługim spojrzeniem omiotła młodą, przystojną twarz, na której malowało się już wyraźnie zmęczenie. Student nie miał obowiązku jej pomagać, a jednak słysząc iż ma to pewien związek z jego dziadkiem, ożywił się. Jasnym było, że nie interesowało go samo zagadnienie, z wieszczeniem i wolą Norn nie do końca miał po drodze. Został naznaczony, dzierżył w dłoniach brzemię, a jednak coś w głębi serca Fenrisdóttir podpowiadało, że to nie jest dobry moment, jeszcze nie teraz.
- Nie, zostaw to mnie. Nie ma sensu, byśmy się dalej nad tym razem głowili. Ja sobie poradzę sobie, a tobie przyda się odpoczynek. - Podziękowania i przeprosiny to jedne z najrzadziej padających z ust Abigel słowa, lecz to nie chamstwem kierowała się w życiu, a powściągliwością - przynajmniej w ostatnich latach. Niejednokrotnie sparzona coraz bardziej próbowała się ograniczać, trzymać w ryzach, zamykać w szczelnym, bezpiecznym kokonie. Ten jednak ma pewną znaczącą wadę - gwałtownie spłaszcza związane relacje, uniemożliwiając ich rozwój. Sympatię, uznanie oraz wdzięczność okazywała poprzez opiekuńczość, roztaczając ponad innymi ochronny parasol. To nie matczyna dobroduszność kierowała ją ku wyrozumiałości. To nie współczucie ani wychodzące ponad normę zrozumienie. To zwykła przyzwoitość oraz spoglądanie na resztę z innej, własnej perspektywy. Jako wnuk mentora budził w doktor Fenrisdóttir dość sprzeczne odczucia, będąc jednocześnie tym, którego chciała zaangażować w projekt ze względu na jego pochodzenie oraz przywiązanie do dziadka, z drugiej zaś strony wolała trzymać go na dystans, zupełnie jakby pchana świadomością, że stary Nørgaard nie chciałby angażować w to Lasse.
Nie czekając na odpowiedź przyjęła zestaw zapisanych papierów, kompletując go i przesuwając po nim wzrokiem. Wymowność milczenia miała świadczyć o zamkniętym, niewymagającym dyskusji temacie.
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Przesunął spojrzeniem po krawędziach jej profilu, zatrzymując wzrok na unoszących się w skupieniu ciemnych liniach brwi — wiedział, że powinna kojarzyć mu się z jej bratem, mieli przecież podobne oczy, duże oczy w kształcie migdałów, które zawsze nosiły w sobie odległy, ledwie dostrzegalny smutek; ten rodzaj ciężkiego smutku, który poprzedzały zawsze pokolenia innych, podobnie ładnych oczu o podobnie szklistym wyrazie, pachnącym mrozem i słoną wodą malachitowego oceanu. Lecz choć mieli te same oczy, te same podbródki i podobnie rozważny głos, Lasse zwykł trzymać myśl o Abigel z dala od Safíra, jakby bał się, że gdy tylko dwa te obrazy nałożą się na siebie, rozpadnie się granica między każdym z jego światów i każdą wersją jego samego, którą pragnął znać i widzieć, trzymać na końcu języka jak posmak wina wypitego poprzedniego wieczora. Chciał nadal mieć kontrolę nad tym, kim był — chować emocje w wewnętrznych kieszeniach płaszczy i marynarek jak paczki cienkich papierosów, łzy przyklejone do podniebienia, własną miłość zmiętą na dnie żołądka lub pod drewnianą ramą jego łóżka, zaraz obok wspomnienia potwora z dzieciństwa.
Przyglądał się Abigel i wiedział, że jej zazdrościł, bo wydawała mu się tak dojrzała, tak rozsądna w swoich krokach, jakby nic na świecie nie było dla niej niezrozumiałe lub obce — nie miała jego roztrzęsionych dłoni ani podobnych jemu blizn na przedramionach, choć przecież nosiła w sobie koszmar tego samego przekleństwa. Dla niej był darem — powtarzał sobie za każdym razem, gdy mijała go krótkim pozdrowieniem na korytarzu instytutu, a potem przypominał sobie, na jaki widok jego dar skazał jej bliźniaczego brata kilka lat temu; przypominał sobie jego dłonie w kałuży krwi i ciemne przerażenie w tych oczach, które dzielili z Abigel. Przez moment zrobiło mu się zimno, jakby poczucie winy zamroziło żyły i wstrzymało oddech. Dopiero gdy zmęczona, rudowłosa studentka przy sąsiednim stole zamknęła swój wolumin z hukiem, świat wokół znów się wyostrzył, a on niemal się wzdrygnął, hałasem zmuszony do powrotu na ziemię.
— Niewątpliwie ma Pani doktor rację — oznajmił w końcu, ciszej i niepewnej, choć spojrzenie miał twarde i w żadną część jej teorii nie wątpił. Jego umysł szybko powrócił do książki i cytatu Nyberga — pomysł wydawał się szalony, niemal samobójczy, ale matka mawiała, że nauka wymaga poświęceń, a odkrycia wielkich kroków. Naturalnie. Ściągnął brwi, odpływając zamyślonym wzrokiem gdzieś w półmrok biblioteki. — Chyba że odbiło mu od tych muchomorów, to też całkiem prawdopodobne — dodał po tej milczącej przerwie, unosząc na kobietę rozbawione spojrzenie i posyłając jej krótki, promienny uśmiech, niemal jaskrawy na tle ponurej atmosfery czytelni.
Nachylił się znów nad swoimi notatkami, stukając palcami w twardy blat stołu. Nie przeszłoby mu przez myśl, iż Abigel mogła to zauważyć, że mogła być świadoma tego, iż same badania interesowały go mniej niż fakt, iż były powiązane z jego dziadkiem. Jakaś miękka część jego serca nadal pozostawała wgnieciona i rozszarpana kruczymi pazurami - nadal rwała bólem tam, gdzie tkwiła myśl o jego śmierci. Starzy ludzie umierają — próbował powtarzać sobie w dzień pogrzebu, wypijając w zamkniętym gabinecie ojcowski koniak. Starzy ludzie umierają, ale dziadek nigdy nie wydawał mu się wcale stary, nigdy nie wydawał mu sie słaby w żadnym aspekcie swojego istnienia, tak daleki od śmierci, jak tylko mógł. Być może stawiał go zbyt wysoko na piedestale, zawsze widział go w przerysowanym, idealnym świetle — wyprostowanego na szczycie stołu, uśmiechającego się do niego z tym rodzajem szczerej dumy, której nigdy nie okazywał mu ojciec. Być może był stary i musiał umrzeć, ale coś w tej śmierci nadal bolało — nie tak jak boli żałoba, a tak jak bolą niedopowiedzenia. A teraz, tutaj, z Abigel, czuł się tak, jakby część tego bólu zniknęła.
— Mogę pomóc, naprawdę. Nie jestem wcale zmęczony — zapewniał ją z przejęciem, choć wraz z ostatnimi słowami poczuł nagle, jak ciężka jest jego głowa i jak bardzo mało spał w ostatnie dni. Bezsenność była mu bliska jak kolejna siostra, ale tym razem sen wkradał się cię ciepłą chmurą za kołnierz jego koszuli. Uśmiechnął się lekko do swojej towarzyszki, prawie przepraszająco. — Być może ma Pani doktor rację i tym razem — przyznał niechętnie, sięgając powoli po swój dziennik i swoje książki rozrzucone po stole. — Ale proszę o mnie nie zapominać i o wszystkim informować. — Odwrócił ku niej twarz, jakby chciał wyczytać z niej choćby fragment obietnicy. Nie mógł stracić niczego z tych badań, nie teraz. — Pani zresztą też przydałby się odpoczynek. Książki mają złośliwe usposobienie i lubią pożerać nasz czas, jestem pewien, że na zewnątrz jest już całkowicie ciemno.
Przyglądał się Abigel i wiedział, że jej zazdrościł, bo wydawała mu się tak dojrzała, tak rozsądna w swoich krokach, jakby nic na świecie nie było dla niej niezrozumiałe lub obce — nie miała jego roztrzęsionych dłoni ani podobnych jemu blizn na przedramionach, choć przecież nosiła w sobie koszmar tego samego przekleństwa. Dla niej był darem — powtarzał sobie za każdym razem, gdy mijała go krótkim pozdrowieniem na korytarzu instytutu, a potem przypominał sobie, na jaki widok jego dar skazał jej bliźniaczego brata kilka lat temu; przypominał sobie jego dłonie w kałuży krwi i ciemne przerażenie w tych oczach, które dzielili z Abigel. Przez moment zrobiło mu się zimno, jakby poczucie winy zamroziło żyły i wstrzymało oddech. Dopiero gdy zmęczona, rudowłosa studentka przy sąsiednim stole zamknęła swój wolumin z hukiem, świat wokół znów się wyostrzył, a on niemal się wzdrygnął, hałasem zmuszony do powrotu na ziemię.
— Niewątpliwie ma Pani doktor rację — oznajmił w końcu, ciszej i niepewnej, choć spojrzenie miał twarde i w żadną część jej teorii nie wątpił. Jego umysł szybko powrócił do książki i cytatu Nyberga — pomysł wydawał się szalony, niemal samobójczy, ale matka mawiała, że nauka wymaga poświęceń, a odkrycia wielkich kroków. Naturalnie. Ściągnął brwi, odpływając zamyślonym wzrokiem gdzieś w półmrok biblioteki. — Chyba że odbiło mu od tych muchomorów, to też całkiem prawdopodobne — dodał po tej milczącej przerwie, unosząc na kobietę rozbawione spojrzenie i posyłając jej krótki, promienny uśmiech, niemal jaskrawy na tle ponurej atmosfery czytelni.
Nachylił się znów nad swoimi notatkami, stukając palcami w twardy blat stołu. Nie przeszłoby mu przez myśl, iż Abigel mogła to zauważyć, że mogła być świadoma tego, iż same badania interesowały go mniej niż fakt, iż były powiązane z jego dziadkiem. Jakaś miękka część jego serca nadal pozostawała wgnieciona i rozszarpana kruczymi pazurami - nadal rwała bólem tam, gdzie tkwiła myśl o jego śmierci. Starzy ludzie umierają — próbował powtarzać sobie w dzień pogrzebu, wypijając w zamkniętym gabinecie ojcowski koniak. Starzy ludzie umierają, ale dziadek nigdy nie wydawał mu się wcale stary, nigdy nie wydawał mu sie słaby w żadnym aspekcie swojego istnienia, tak daleki od śmierci, jak tylko mógł. Być może stawiał go zbyt wysoko na piedestale, zawsze widział go w przerysowanym, idealnym świetle — wyprostowanego na szczycie stołu, uśmiechającego się do niego z tym rodzajem szczerej dumy, której nigdy nie okazywał mu ojciec. Być może był stary i musiał umrzeć, ale coś w tej śmierci nadal bolało — nie tak jak boli żałoba, a tak jak bolą niedopowiedzenia. A teraz, tutaj, z Abigel, czuł się tak, jakby część tego bólu zniknęła.
— Mogę pomóc, naprawdę. Nie jestem wcale zmęczony — zapewniał ją z przejęciem, choć wraz z ostatnimi słowami poczuł nagle, jak ciężka jest jego głowa i jak bardzo mało spał w ostatnie dni. Bezsenność była mu bliska jak kolejna siostra, ale tym razem sen wkradał się cię ciepłą chmurą za kołnierz jego koszuli. Uśmiechnął się lekko do swojej towarzyszki, prawie przepraszająco. — Być może ma Pani doktor rację i tym razem — przyznał niechętnie, sięgając powoli po swój dziennik i swoje książki rozrzucone po stole. — Ale proszę o mnie nie zapominać i o wszystkim informować. — Odwrócił ku niej twarz, jakby chciał wyczytać z niej choćby fragment obietnicy. Nie mógł stracić niczego z tych badań, nie teraz. — Pani zresztą też przydałby się odpoczynek. Książki mają złośliwe usposobienie i lubią pożerać nasz czas, jestem pewien, że na zewnątrz jest już całkowicie ciemno.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Rozczulające, myśli sobie, dostrzegając na młodzieńczej twarzy rysujące się na całej jej długości zmęczenie. Słowami może szafować wedle uznania, jednak prawdziwych reakcji, w tym palącej potrzeby snu, nie może już ukryć. Opiera się wygodniej na krześle, obserwując jak zbiera swoje książki, składając kolejne obietnice. Czy naprawdę chce, by go o wszystkim informować? Czy robi to z czystej grzeczności, a może poczucia obowiązku wobec dziadka?
- Naturalnie, odwiedź mnie w gabinecie za kilka dni. Ze świeżymi głowami podejdziemy do tego z większym entuzjazmem. - Kiwa głową, nie chcąc rozwijać już dodatkowo tematu. - To nie książki są złośliwe, tylko my, gnani ciekawością, nie wiemy kiedy przestać - zwraca się doń z ciepłym uśmiechem, jaki rzadko wykwita na jej twarzy i jakim z pewnością nie obdarza żadnego ze studentów. Czy to zmęczenie popycha ją ku chwilowemu odrzuceniu maski, a może dzieje się tak zupełnie bezwiednie, zdradzając tą szczątkową sympatię, przed jaką zwykle wzbrania się usilnie, by nie zawiązywać z nikim bliższych relacji? - Dobranoc, Lasse. - Jest mu wdzięczna za poświęcony czas. Mógł się nie zgadzać na pomoc, albo odbębnić chwilę i wyjść zaraz, zasłaniając się innymi obowiązkami. Nie miałaby mu tego za złe, dobrze wie, jak ważne jest prawidłowe ułożenie priorytetów. Odprowadza go wzrokiem, wsłuchując się w spokojny, rytmiczny stukot kroków i eleganckiej laski.
Sama również czuje już znużenie, ciężar powiek, nieznośnie chylących się ku przymknięciu, uchodzącą z mięśni siłę, które nie pozwalają już z pełnią werny przewracać kolejnych stron. Dochodzi wreszcie do wniosku, że to dłużej nie ma sensu wertować tych samych ksiąg.
- Tu już nic więcej nie ma - mruczy pod nosem z pewnym rozczarowaniem, szczerze niezadowolona. Niemożliwe jest, że nie istnieje więcej informacji na interesujący ją temat, jednak skoro dotychczas trafia wyłącznie na jedną wzmiankę, gdzie indziej szukać wskazówek?
Wspierając brodę na dłoni przesuwa leniwym wzrokiem po nielicznych, majaczących się w oddali przejścia sylwetkach. Ilu jest szaleńców, którzy tak jak ona nie znają umiaru? Czego poszukują, za czym gonią? Czy to studenci, na ostatni moment odrabiający prace domowe? Ściąga brwi, dostrzegając postać daleką skojarzeniem od napędzanej środkami pobudzającymi studentami. Krótka analiza zmęczonego umysłu nie nasuwa odpowiedzi, ale zaraz zapala się zielona lampka. Czy to…?
Zrywa się z miejsca, nie zadając sobie trudu, by pozamykać czy odłożyć na miejsce niezadowalające woluminy. Pospiesznie zgania tylko stos notatek, nie zważając na to, że mną się wszystkie podczas niedbałego wsuwania do torby. Tą przerzuca przez ramię i rusza prędko przed siebie, gdy tylko olśniewa ją nagła, jakże oczywista myśl.
- Panie Waage! - woła za nim, choć ton jej głosu bliższy jest do teatralnego szeptu, niż donośnego krzyku. - Panie Waage, potrzebuję pomocy - dodaje, gdy ten przystaje wreszcie w miejscu, odwracając się ku kobiecie. - Wiem, że jest już nieco późno, ale obiecuję, że nie zajmę panu wiele czasu. Muszę dostać się do archiwum. - Bywa tam wcześniej niejednokrotnie, lecz zawsze w jego towarzystwie. Archiwum Wielkiej Biblioteki zamknięte jest na rząd skomplikowanych zamków i nie można ot tak się do niego dostać. Abigel nie przechodzi nawet przez myśl, by dostać się tam innym, nieautoryzowanym sposobem. Nawet jeśli do prawa oraz ogólnie przyjętych w społeczeństwie zasad zdarza jej się podchodzić lekką ręką, tak nie zamierza posuwać się do przestępstwa, by zdobyć dziś to, czego potrzebuje. Zawiesza na mężczyźnie wyczekujące spojrzenie, wierząc, że i tym razem ugnie się i pomoże, pomimo zgłoszenia się na ostatnią chwilę.
- Naturalnie, odwiedź mnie w gabinecie za kilka dni. Ze świeżymi głowami podejdziemy do tego z większym entuzjazmem. - Kiwa głową, nie chcąc rozwijać już dodatkowo tematu. - To nie książki są złośliwe, tylko my, gnani ciekawością, nie wiemy kiedy przestać - zwraca się doń z ciepłym uśmiechem, jaki rzadko wykwita na jej twarzy i jakim z pewnością nie obdarza żadnego ze studentów. Czy to zmęczenie popycha ją ku chwilowemu odrzuceniu maski, a może dzieje się tak zupełnie bezwiednie, zdradzając tą szczątkową sympatię, przed jaką zwykle wzbrania się usilnie, by nie zawiązywać z nikim bliższych relacji? - Dobranoc, Lasse. - Jest mu wdzięczna za poświęcony czas. Mógł się nie zgadzać na pomoc, albo odbębnić chwilę i wyjść zaraz, zasłaniając się innymi obowiązkami. Nie miałaby mu tego za złe, dobrze wie, jak ważne jest prawidłowe ułożenie priorytetów. Odprowadza go wzrokiem, wsłuchując się w spokojny, rytmiczny stukot kroków i eleganckiej laski.
Sama również czuje już znużenie, ciężar powiek, nieznośnie chylących się ku przymknięciu, uchodzącą z mięśni siłę, które nie pozwalają już z pełnią werny przewracać kolejnych stron. Dochodzi wreszcie do wniosku, że to dłużej nie ma sensu wertować tych samych ksiąg.
- Tu już nic więcej nie ma - mruczy pod nosem z pewnym rozczarowaniem, szczerze niezadowolona. Niemożliwe jest, że nie istnieje więcej informacji na interesujący ją temat, jednak skoro dotychczas trafia wyłącznie na jedną wzmiankę, gdzie indziej szukać wskazówek?
Wspierając brodę na dłoni przesuwa leniwym wzrokiem po nielicznych, majaczących się w oddali przejścia sylwetkach. Ilu jest szaleńców, którzy tak jak ona nie znają umiaru? Czego poszukują, za czym gonią? Czy to studenci, na ostatni moment odrabiający prace domowe? Ściąga brwi, dostrzegając postać daleką skojarzeniem od napędzanej środkami pobudzającymi studentami. Krótka analiza zmęczonego umysłu nie nasuwa odpowiedzi, ale zaraz zapala się zielona lampka. Czy to…?
Zrywa się z miejsca, nie zadając sobie trudu, by pozamykać czy odłożyć na miejsce niezadowalające woluminy. Pospiesznie zgania tylko stos notatek, nie zważając na to, że mną się wszystkie podczas niedbałego wsuwania do torby. Tą przerzuca przez ramię i rusza prędko przed siebie, gdy tylko olśniewa ją nagła, jakże oczywista myśl.
- Panie Waage! - woła za nim, choć ton jej głosu bliższy jest do teatralnego szeptu, niż donośnego krzyku. - Panie Waage, potrzebuję pomocy - dodaje, gdy ten przystaje wreszcie w miejscu, odwracając się ku kobiecie. - Wiem, że jest już nieco późno, ale obiecuję, że nie zajmę panu wiele czasu. Muszę dostać się do archiwum. - Bywa tam wcześniej niejednokrotnie, lecz zawsze w jego towarzystwie. Archiwum Wielkiej Biblioteki zamknięte jest na rząd skomplikowanych zamków i nie można ot tak się do niego dostać. Abigel nie przechodzi nawet przez myśl, by dostać się tam innym, nieautoryzowanym sposobem. Nawet jeśli do prawa oraz ogólnie przyjętych w społeczeństwie zasad zdarza jej się podchodzić lekką ręką, tak nie zamierza posuwać się do przestępstwa, by zdobyć dziś to, czego potrzebuje. Zawiesza na mężczyźnie wyczekujące spojrzenie, wierząc, że i tym razem ugnie się i pomoże, pomimo zgłoszenia się na ostatnią chwilę.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Czytelnia jak zwykle pełna była ludzi, chociaż gdy ukrywali się pomiędzy regałami ciężko było określić jak wielu ich jest; tych co szukali odpowiedzi lub wybawienia od trudnego zagadnienia. Każdy czegoś szukał, nie zawsze znajdował. Pan Waage zaś uważał, że odpowiedzi zawsze są, ale nie wszyscy wiedzieli jak je odnaleźć.
Nie jego to sprawa, on tylko był bibliotekarzem, który dbał o zbiory oraz by pewne księgi nie trafiły w nieodpowiednie dłonie.
Wyciągnął zegarek i nakręcił go od nowa. Przez chwilę patrzył jak wskazówki przesuwają się niespiesznie, a w tle szelest kartek i przyciszone rozmowy, tworzące prawdziwą etiudę ku chwale nauki. Wciągnął głęboko zapach tego miejsca w płuca i wstał ze swojego siedziska.
Czekał go obchód, w trakcie którego sprawdzał czy książki wróciły na swoje miejsce, czy nikt nie zostawił bałaganu albo zwyczajnie obija się wśród ciężkich regałów lub potrzebuje pomocy, ale nie wie jak o nią poprosić.
Odchrząknął cicho kiedy dostrzegł parę chichoczącą jak dzieci nad ciężkimi księgami. Niespiesznym krokiem ruszył dalej splatając dłonie za plecami. Czujnym i uważnym wzrokiem wodził po półkach dostrzegając każdą zmianę, każdą książkę przestawioną lub źle odłożoną. Z charakterystycznym pomrukiem pod nosem oddawał się poprawianiu złego ustawienia. Wyciągnął parę książek, które powinny być nie tylko na innej półce, ale w innym dziale!
Jedna.
Druga.
Trzecia.
Rutyna, do której powinien się przyzwyczaić, a jednak wciąż go to irytowało. Od lat już wielu, tracąc przy tym nadzieję, że kiedyś ten stan rzeczy się zmieni. Głos. Znajomy zaczął go wołać przez całą długość korytarza. Zwolnił kroku nim się odwrócił by spojrzeć na doktor Fenrisdóttir, znał to spojrzenie jakie mu posłała, pełne obłędu i szału naukowca, który wpadł nagle na jakiś pomysł.
Poprawił małe okulary na nosie.
- Archiwum? - zapytał, unosząc znacząco brwi. Tak wysoko, że prawie schowały się zza opadającą na czoło jasną grzywką. - W tej chwili?
Właśnie był w trakcie obchodu, swoje zadania i rutynę traktował niezwykle poważnie, a każde odstępstwo od zasad kosztowało go kolejny wrzód na żołądku. - No dobrze… - odparł z cichą rezygnacją w głosie, odkładając książki na pobliski wózek. Pan Waage był niemal przekonany, że jak wróci, już ich tam nie znajdzie. - Proszę za mną, pani doktor.
Lasse, Bezimienny i Prorok z tematu
Nie jego to sprawa, on tylko był bibliotekarzem, który dbał o zbiory oraz by pewne księgi nie trafiły w nieodpowiednie dłonie.
Wyciągnął zegarek i nakręcił go od nowa. Przez chwilę patrzył jak wskazówki przesuwają się niespiesznie, a w tle szelest kartek i przyciszone rozmowy, tworzące prawdziwą etiudę ku chwale nauki. Wciągnął głęboko zapach tego miejsca w płuca i wstał ze swojego siedziska.
Czekał go obchód, w trakcie którego sprawdzał czy książki wróciły na swoje miejsce, czy nikt nie zostawił bałaganu albo zwyczajnie obija się wśród ciężkich regałów lub potrzebuje pomocy, ale nie wie jak o nią poprosić.
Odchrząknął cicho kiedy dostrzegł parę chichoczącą jak dzieci nad ciężkimi księgami. Niespiesznym krokiem ruszył dalej splatając dłonie za plecami. Czujnym i uważnym wzrokiem wodził po półkach dostrzegając każdą zmianę, każdą książkę przestawioną lub źle odłożoną. Z charakterystycznym pomrukiem pod nosem oddawał się poprawianiu złego ustawienia. Wyciągnął parę książek, które powinny być nie tylko na innej półce, ale w innym dziale!
Jedna.
Druga.
Trzecia.
Rutyna, do której powinien się przyzwyczaić, a jednak wciąż go to irytowało. Od lat już wielu, tracąc przy tym nadzieję, że kiedyś ten stan rzeczy się zmieni. Głos. Znajomy zaczął go wołać przez całą długość korytarza. Zwolnił kroku nim się odwrócił by spojrzeć na doktor Fenrisdóttir, znał to spojrzenie jakie mu posłała, pełne obłędu i szału naukowca, który wpadł nagle na jakiś pomysł.
Poprawił małe okulary na nosie.
- Archiwum? - zapytał, unosząc znacząco brwi. Tak wysoko, że prawie schowały się zza opadającą na czoło jasną grzywką. - W tej chwili?
Właśnie był w trakcie obchodu, swoje zadania i rutynę traktował niezwykle poważnie, a każde odstępstwo od zasad kosztowało go kolejny wrzód na żołądku. - No dobrze… - odparł z cichą rezygnacją w głosie, odkładając książki na pobliski wózek. Pan Waage był niemal przekonany, że jak wróci, już ich tam nie znajdzie. - Proszę za mną, pani doktor.
Lasse, Bezimienny i Prorok z tematu