:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
23.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Hallström
2 posters
Bezimienny
23.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Hallström Sob 25 Lis - 17:47
23.12.2000
Opanowanie, łagodnie kołyszące burtą skrytej duszy. Wrażliwość, wszczepiona dyskretnie w szkielet grubo ciosanego statku powściągliwości. Na wodach tajemnicy płyną myśli. Nieodkryte galery ciężkich decyzji, skradzione i stłumione przez rozsądek uczucia. Wachlarze reakcji, wstrzymanych przed bezmyślnym impulsem.
(Einar nigdy nie znał go w pełni).
Ręka, zaciśnięta ciasno w pięść, łapie pierwszy sztorm emocji, gdy rytmicznym uderzeniem knykci wywołuje ruch po drugiej stronie drzwi. Przez niedomknięte oczy obojętności przebija się sentyment. Choć chciałby zaprzeczyć, wciąż w uścisku wspomnień, staje przed drzwiami mieszkania z ciężkością na sercu. Niesiony danym mu słowem, a miotany przez potrzebę wycofania się (tak byłoby mądrzej), przez krótką chwilę w nerwowym manewrze przechodzi z nogi na nogę.
Po co jeszcze, po tylu nieudanych próbach zrekonstruowania minionej przyjaźni, daje się wikłać w kolejne spotkania? Sentyment jest pewną formą uzależnienia.
Płuca, rozprężone przez czujność i niepokój, wentylują powietrze w jedną i w drugą stronę – od ciała do przestrzeni, od przestrzeni do ciała – to dokładając, to zabierając emocje, w zależności od tego, czy akurat zaciąga z tlenem zastygłe w nastroju napięcie.
Rozlany w błękicie oczu, prześwit ludzkiej słabości przenika przez granice rozsądku, świeżym smagnięciem pragnienia uderza w serce. Chciałby, pragnąłby wręcz powrócić do wspólnych kontemplacji nad jego (einarowską) sztuką. Do wyciszonych rozmów, obleczonych w łagodność. Do przesyconych błyskotliwością dyskursów. Do obecności dwóch bliskich sobie artystycznie dusz.
W pewnym sensie i na pewnym poziomie, poza cielesnym, pragnie go. Wciąż. Pragnie uniesienia jakie daje mu rozmowa z nim (lub dawała kiedyś).
— To głupie... — szepcze cicho.
W chwili wypowiadania ostatniej głoski, drzwi mieszkania otwierają się, ukazując właściciela w pełnej krasie. Z jaskini lwa wyłania się drapieżna bestia, uzbrojona w ostre szpony charyzmy.
W gruzach viljamowskich uczuć zieleni się spojrzenie Einara.
(Co dziś o nim mówi?)
Einar Halvorsen
Re: 23.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Hallström Sob 25 Lis - 17:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Papieros tlił się jak krótkie, ospałe wspomnienie gwiazdy.
Unosił go jak monstrancję by objąć wkrótce wargami w przeciągłej liturgii ciszy, w kojących więzach milczenia. Sekundy, sączone w szeptach zegara sunęły po scenie tarczy z pogłosem wplecionym w równe szmery oddechów. Nie wierzył; stając sceptycznie naprzeciw ich konfrontacji, nie wierzył w formę spotkania, nie wierzył że się wypełni. Podczas ostatniej, niespodziewanej rozmowy wewnątrz apteki Eir, nie szczędził mu przewrotności i pławił się w prowokacji zaciekawiony, wyraźnie, jaki osiągnie efekt. Wiedział że sprowadzanie relacji do cielesności, do ukłuć związanych z aurą sprawia że zwiększa dystans po zrywie pokus szarpiących za struny myśli, łaknących dozy uwagi. Czy mogli ożywić coś co przez lata leżało bezwładnie martwe? Czy mogli wskrzesić relację, rozmowy na temat sztuki? Czy byli w stanie oczyścić się z powstających tendencji? Czy mógłby go namalować? Zaciągnął się, wypuszczając z ust siwy obłoczek dymu; przywdział na swojej twarzy przykrótki kaprys uśmiechu. Był świadomy że stali w opozycji do siebie, jego opanowanie przeciwko niestabilności, porządek i silny chaos, twarde restrykcje prawa oraz niejasność sztuki, emocje odsłaniane w wyznaniach i miałki krajobraz słów. Hallström znał go tak dobrze, tak długo że zdołał odkryć wygodę wiecznego kłamstwa, fakt że wciąż skłaniał innych do wylewności, samemu będąc odległym, ukrytym w pustce frazesów. Pozbył się papierosa, wciskając go w popielniczkę. Już czas. Rzeczywiście? Już czas. Głuche dźwięki pukania do własnych drzwi, sterta odgłosów rozsypanych w powietrzu o znanym, wiadomym sprawcy. Zamek nieznacznie warknął zanim wreszcie ustąpił, klamka skłoniła się gdy pochwycił ją swoim uściskiem palców. Stał w progu, wpatrzony w twarz przeciwnika? przyjaciela? osoby którą utracił?
- Nie sądziłem, że przyjdziesz - kąciki ust nagle drgnęły w przejawie uszczypliwości, obecnie na ten moment jedynym; odsunął się bez najmniejszej wpuszczonej w powietrze skargi, zwiastując swoją gościnność przynajmniej w pozorach kłamstwa. Nie sądził, że wszystko miało choć wątły cel. Wzrok spłynął po jego twarzy gdy wchodził do przedpokoju; nie zdradzał się, nie odsłaniał, nie mamił skłonnością czaru.
Unosił go jak monstrancję by objąć wkrótce wargami w przeciągłej liturgii ciszy, w kojących więzach milczenia. Sekundy, sączone w szeptach zegara sunęły po scenie tarczy z pogłosem wplecionym w równe szmery oddechów. Nie wierzył; stając sceptycznie naprzeciw ich konfrontacji, nie wierzył w formę spotkania, nie wierzył że się wypełni. Podczas ostatniej, niespodziewanej rozmowy wewnątrz apteki Eir, nie szczędził mu przewrotności i pławił się w prowokacji zaciekawiony, wyraźnie, jaki osiągnie efekt. Wiedział że sprowadzanie relacji do cielesności, do ukłuć związanych z aurą sprawia że zwiększa dystans po zrywie pokus szarpiących za struny myśli, łaknących dozy uwagi. Czy mogli ożywić coś co przez lata leżało bezwładnie martwe? Czy mogli wskrzesić relację, rozmowy na temat sztuki? Czy byli w stanie oczyścić się z powstających tendencji? Czy mógłby go namalować? Zaciągnął się, wypuszczając z ust siwy obłoczek dymu; przywdział na swojej twarzy przykrótki kaprys uśmiechu. Był świadomy że stali w opozycji do siebie, jego opanowanie przeciwko niestabilności, porządek i silny chaos, twarde restrykcje prawa oraz niejasność sztuki, emocje odsłaniane w wyznaniach i miałki krajobraz słów. Hallström znał go tak dobrze, tak długo że zdołał odkryć wygodę wiecznego kłamstwa, fakt że wciąż skłaniał innych do wylewności, samemu będąc odległym, ukrytym w pustce frazesów. Pozbył się papierosa, wciskając go w popielniczkę. Już czas. Rzeczywiście? Już czas. Głuche dźwięki pukania do własnych drzwi, sterta odgłosów rozsypanych w powietrzu o znanym, wiadomym sprawcy. Zamek nieznacznie warknął zanim wreszcie ustąpił, klamka skłoniła się gdy pochwycił ją swoim uściskiem palców. Stał w progu, wpatrzony w twarz przeciwnika? przyjaciela? osoby którą utracił?
- Nie sądziłem, że przyjdziesz - kąciki ust nagle drgnęły w przejawie uszczypliwości, obecnie na ten moment jedynym; odsunął się bez najmniejszej wpuszczonej w powietrze skargi, zwiastując swoją gościnność przynajmniej w pozorach kłamstwa. Nie sądził, że wszystko miało choć wątły cel. Wzrok spłynął po jego twarzy gdy wchodził do przedpokoju; nie zdradzał się, nie odsłaniał, nie mamił skłonnością czaru.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 23.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Hallström Sob 25 Lis - 17:47
Wytrącając z rąk teraźniejszości ciążący mu niepokój, wyprowadza linię kręgosłupa do poprawnego łuku. Chwilę później w zupełnym wyciszeniu, odziany w majestatyczny płaszcz opanowania, przechodzi obok mężczyzny. Plecy, wyprostowane i wyciągnięte sumiennie w gładkim uniesieniu barków, przez krótką chwilę iluzorycznym muśnięciem łopatek zbliżają się do ściany. Tak naprawdę jednak ledwie jej dotyka, gdy w swobodnym prześlizgnięciu się od progu wejścia do progu pracowni ląduje bliżej chłodnego muru, choć wciąż na wyciągnięcie ręki od ciała artysty.
To zupełnie jak ja. Płatki warg, poruszone minimalnie, ścierają się w nikłym uśmiechu, gdy w niejasnym dla Einara spokoju przyjmuje uszczypliwość bez słowa odpowiedzi. Pozwala spłynąć strudze zaczepki po ciele, która w dyskretnej emocji zrasza płótno skóry mrowiącym napięciem. Nie ujawnia się jednak z żadnym z tych odczuć.
Przez dłuższą, nasyconą ciekawością chwilą, w horyzont wzroku chwyta talerze znajomych tęczówek, przeciąga spojrzenie w leniwym wyminięciu, by ostatecznie, zostawiając mężczyznę za sobą, odchylić niedbale głowę ku skromnym krużgankom obrazów, wywieszonych na ścianach w nierównych odstępach.
— Niewiele się zmieniło — rzuca krótko, niemal tym rozczarowany.
Wciąż w ruchu, choć idąc znacznie wolniej, przeciąga palcami wzdłuż zastygniętych dawno farb. Ciężar oceny przecina ramy malowideł czujnym okiem, gdy opuszki z przeciwną temu łagodnością chłoną szorstkość płótna, chłód zaschniętych skrzepów koloru i wreszcie, docierając przelotem do sygnatury artysty, rażą nieprzewidzianym ukłuciem tęsknoty. To wtedy, w palącym wycofaniu, chowa dłoń do grubego, zimowego płaszcza.
Nic już nie mówi.
Niewiele się zmieniło. Uczucia też, jak się okazuje, zostają te same. W miejscu pokrytym licznymi pigmentami sentymentu, trudno jest trzymać wspomnienia na uwięzi. Uwolnione spod klosza zapomnienia, wychylają się nieskromne na światło dziennie i zieleniąc się w nadziei na pokój, przecinają maskę obojętności pnączem emocji.
Nie po to tu przyszedłeś.
Zaraz po przekroczeniu progu pracowni odwraca się przodem do byłego przyjaciela, obiecując sobie, że jak tylko zobaczy jego wykrzywioną w wyższości twarz, gdy tylko wyrwie z cugów spojrzenia nuty świeżej manipulacji, podniesie gardę. Zbuduje między nimi rozsądnej grubości mur, przez który pięści kłamstwa się nie przebiją. Za którym palce pożądania go nie znajdą.
Gdy jednak spojrzenie czystego dziś błękitu związuje się z kolorowymi wiązkami cudzych tęczówek, nie dostrzega ich. Piaski kłamstw nie wżynają się (jeszcze?) w zieleń tęczówek. Ten pierwszy i może jedyny raz odkąd pamięta czuje... spokój.
Serce nie porusza się w panicznym rytmie.
— Poza Tobą… Wszystko w porządku? — pyta w absurdalnej łagodności. Złapany na poszyciu troski, szybko jednak zmienia kontekst wypowiedzi:
— Nie wyglądasz, jakbyś się przygotował… Mogę przyjść innym razem.
Wcale nie. Drugi raz tego nie powtórzę.
Odchrząkuje cicho, odwracając się bezpiecznie w kierunku naświetlonego przez strugi światła okna, nim enigmatyczność spojrzenia Einara przygniecie go do gleby zawrotnym cieniem niezrozumienia. Niewiedza i Viljam... nie lubią się specjalnie. Ze świadomością tego, że nic od niego nie uzyska, woli więc oderwać wzrok. Nie narażać się na frustrację, wynikającą z braku należytej informacji.
Cokolwiek nim (Einarem) prowadzi dzisiejszego dnia, wątpliwe by podzielił się tym z nim.
A szkoda.
To zupełnie jak ja. Płatki warg, poruszone minimalnie, ścierają się w nikłym uśmiechu, gdy w niejasnym dla Einara spokoju przyjmuje uszczypliwość bez słowa odpowiedzi. Pozwala spłynąć strudze zaczepki po ciele, która w dyskretnej emocji zrasza płótno skóry mrowiącym napięciem. Nie ujawnia się jednak z żadnym z tych odczuć.
Przez dłuższą, nasyconą ciekawością chwilą, w horyzont wzroku chwyta talerze znajomych tęczówek, przeciąga spojrzenie w leniwym wyminięciu, by ostatecznie, zostawiając mężczyznę za sobą, odchylić niedbale głowę ku skromnym krużgankom obrazów, wywieszonych na ścianach w nierównych odstępach.
— Niewiele się zmieniło — rzuca krótko, niemal tym rozczarowany.
Wciąż w ruchu, choć idąc znacznie wolniej, przeciąga palcami wzdłuż zastygniętych dawno farb. Ciężar oceny przecina ramy malowideł czujnym okiem, gdy opuszki z przeciwną temu łagodnością chłoną szorstkość płótna, chłód zaschniętych skrzepów koloru i wreszcie, docierając przelotem do sygnatury artysty, rażą nieprzewidzianym ukłuciem tęsknoty. To wtedy, w palącym wycofaniu, chowa dłoń do grubego, zimowego płaszcza.
Nic już nie mówi.
Niewiele się zmieniło. Uczucia też, jak się okazuje, zostają te same. W miejscu pokrytym licznymi pigmentami sentymentu, trudno jest trzymać wspomnienia na uwięzi. Uwolnione spod klosza zapomnienia, wychylają się nieskromne na światło dziennie i zieleniąc się w nadziei na pokój, przecinają maskę obojętności pnączem emocji.
Nie po to tu przyszedłeś.
Zaraz po przekroczeniu progu pracowni odwraca się przodem do byłego przyjaciela, obiecując sobie, że jak tylko zobaczy jego wykrzywioną w wyższości twarz, gdy tylko wyrwie z cugów spojrzenia nuty świeżej manipulacji, podniesie gardę. Zbuduje między nimi rozsądnej grubości mur, przez który pięści kłamstwa się nie przebiją. Za którym palce pożądania go nie znajdą.
Gdy jednak spojrzenie czystego dziś błękitu związuje się z kolorowymi wiązkami cudzych tęczówek, nie dostrzega ich. Piaski kłamstw nie wżynają się (jeszcze?) w zieleń tęczówek. Ten pierwszy i może jedyny raz odkąd pamięta czuje... spokój.
Serce nie porusza się w panicznym rytmie.
— Poza Tobą… Wszystko w porządku? — pyta w absurdalnej łagodności. Złapany na poszyciu troski, szybko jednak zmienia kontekst wypowiedzi:
— Nie wyglądasz, jakbyś się przygotował… Mogę przyjść innym razem.
Wcale nie. Drugi raz tego nie powtórzę.
Odchrząkuje cicho, odwracając się bezpiecznie w kierunku naświetlonego przez strugi światła okna, nim enigmatyczność spojrzenia Einara przygniecie go do gleby zawrotnym cieniem niezrozumienia. Niewiedza i Viljam... nie lubią się specjalnie. Ze świadomością tego, że nic od niego nie uzyska, woli więc oderwać wzrok. Nie narażać się na frustrację, wynikającą z braku należytej informacji.
Cokolwiek nim (Einarem) prowadzi dzisiejszego dnia, wątpliwe by podzielił się tym z nim.
A szkoda.
Einar Halvorsen
Re: 23.12.2000 – Pracownia – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Hallström Sob 25 Lis - 17:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Poruszał się ścieżką krętą i niepoznaną, plątaniną decyzji, w zamęcie licznych kaprysów zaległych jak ciężkie chmury pod jasnym sufitem nieba. Poruszał się - w nurcie własnych przeświadczeń, w gęstym szumie instynktów, we wszystkim czego nie umiał i czego też nie chciał pojąć. Spokój, pomyślał, chłonąc każdy dostępny element chwili wydarty razem z powietrzem zaległym w grabieżczych płucach. Spokój objął go czule z nieopisaną troską, błogi, gładki, przyjemny. Odrzucił dawne odczucia, oddalił dawną zgryźliwość oraz nadgnitą gorycz często płynącą w słowach - był dotąd śmiały, bezczelny i bezlitosny w porywach zachłannej aury. Dziś po raz pierwszy patrzył się na Viljama tym samym tonem co wcześniej gdy splatała ich przyjaźń, z podobnym odcieniem barwy zatrzymanej serdecznie, łagodnie na cudzej twarzy, bez żadnych sztyletów zdrady ściskanych pod warstwą cienia. Porzucił zryw zaciekłości, nieufność z którą podchodził jak podejrzliwe zwierzę, szczerząc krawędzie zębów, unosząc kurtynę warg, wydając dźwięk ostrzeżenia.
- W porządku - prosta odpowiedź, przytaknięcie całkowicie niedbałe i nieistotne. Powstrzymał ostatkiem woli hańbiące wzruszenie ramion, niechętny - od zawsze i również teraz do obwieszczania szczegółów wprost ze swojego życia. Nie czuł, obecnie, że musiał cokolwiek mówić, wyjaśnić zmiany czy streścić krótką historię aby wyłącznie upewnić go w przeświadczeniu że przecież było w porządku. Nie kłamał, nie wyjawiając całej, trzymanej kurczliwie prawdy - odnosił dalsze sukcesy i spełniał się w swojej pasji, osiągnął wiele, był w stanie osiągnąć więcej, rozwijać się i rozkwitnąć.
- Nie powiedziałem, że namaluję twój portret - sucho, bez sentymentów. Niczego nie obiecywał - jedynym, co mu oznajmił była zgoda na odwiedzenie go w domu. Przystąpił kilka kroków do przodu, wnikając pomiędzy strużki złocistych promieni słońca. Kościec pustej sztalugi oznaczał czystą bezczynność, milczał, wciśnięty w wystrój.
- Nie jestem jeszcze gotowy - wiedział, że nie był w stanie obecnie go namalować, jeszcze nie - nie mógłby stworzyć obrazu na miarę własnych zdolności. Płótno, nad jakim mógłby pracować tchnęłoby ledwie pustką bez względu na poświęcony czas, na pigment przeniesiony wędrówką dotyku pędzla - płytka skorupa barw uwięzionych w kształtach. Nawet jeśli w tej chwili stał się bardziej spokojny, próbując wskrzesić relację pełną zwiewnej sympatii, odzyskać ułamek tego co budowali przez swoje lata świetności, nadal żywił urazę - niepewność jak brudny osad osuwała się na dno samej podświadomości, mieszając się razem z żalem. Podobne, negatywne odczucia unosiły się, niemal niepostrzeżenie na mało widocznym tle, były kroplą goryczy, drobną chociaż niepodważalną plamą. Podobne, podświadome emocje sprawiały że każdy zamysł na sporządzenie portretu Viljama Hallströma musiał się skończyć klęską.
Nie zawsze był podobnego zdania.
Nie zawsze.
- Kiedyś - miękka tkanina głosu owinęła się dookoła podpory cudzej uwagi; sam sięgnął do jednej z półek - wyjmowałem szkicownik za każdym razem, kiedy uznałem, że mogłem cię lepiej poznać - położył wspomniany przedmiot na blacie swojego biurka. Otworzył go - cichy szelest wydany trzepotem stronic zwiastował poszukiwania. Musnął właściwą stronę sentymentalnie ulotnie koniuszkiem palca. Na każdej kartce jawiły się rozmaite zarysy ludzkich sylwetek, lecz koncentrował się tylko na podobiznach Hallströma kiedy sam dla siebie próbował go uwiecznić z pamięci. Lekki, pogodny uśmiech przełamał mu wyraz twarzy.
- Byłem ciekawy, jak będą się przedstawiały razem z upływem czasu - odsunął się - rzucił tym samym szkice na pastwę cudzego wzroku. Każdy, kolejny z nich nosił na sobie coraz więcej szczegółów, więcej wiedzy na temat w jaki sposób właściwie zwykł się uśmiechać lub ściągać w powadze usta, więcej głębi ukrytej pod konstelacją pociągnięć, smużek grafitu na bladym policzku kartki.
Einar i Bezimienny z tematu
- W porządku - prosta odpowiedź, przytaknięcie całkowicie niedbałe i nieistotne. Powstrzymał ostatkiem woli hańbiące wzruszenie ramion, niechętny - od zawsze i również teraz do obwieszczania szczegółów wprost ze swojego życia. Nie czuł, obecnie, że musiał cokolwiek mówić, wyjaśnić zmiany czy streścić krótką historię aby wyłącznie upewnić go w przeświadczeniu że przecież było w porządku. Nie kłamał, nie wyjawiając całej, trzymanej kurczliwie prawdy - odnosił dalsze sukcesy i spełniał się w swojej pasji, osiągnął wiele, był w stanie osiągnąć więcej, rozwijać się i rozkwitnąć.
- Nie powiedziałem, że namaluję twój portret - sucho, bez sentymentów. Niczego nie obiecywał - jedynym, co mu oznajmił była zgoda na odwiedzenie go w domu. Przystąpił kilka kroków do przodu, wnikając pomiędzy strużki złocistych promieni słońca. Kościec pustej sztalugi oznaczał czystą bezczynność, milczał, wciśnięty w wystrój.
- Nie jestem jeszcze gotowy - wiedział, że nie był w stanie obecnie go namalować, jeszcze nie - nie mógłby stworzyć obrazu na miarę własnych zdolności. Płótno, nad jakim mógłby pracować tchnęłoby ledwie pustką bez względu na poświęcony czas, na pigment przeniesiony wędrówką dotyku pędzla - płytka skorupa barw uwięzionych w kształtach. Nawet jeśli w tej chwili stał się bardziej spokojny, próbując wskrzesić relację pełną zwiewnej sympatii, odzyskać ułamek tego co budowali przez swoje lata świetności, nadal żywił urazę - niepewność jak brudny osad osuwała się na dno samej podświadomości, mieszając się razem z żalem. Podobne, negatywne odczucia unosiły się, niemal niepostrzeżenie na mało widocznym tle, były kroplą goryczy, drobną chociaż niepodważalną plamą. Podobne, podświadome emocje sprawiały że każdy zamysł na sporządzenie portretu Viljama Hallströma musiał się skończyć klęską.
Nie zawsze był podobnego zdania.
Nie zawsze.
- Kiedyś - miękka tkanina głosu owinęła się dookoła podpory cudzej uwagi; sam sięgnął do jednej z półek - wyjmowałem szkicownik za każdym razem, kiedy uznałem, że mogłem cię lepiej poznać - położył wspomniany przedmiot na blacie swojego biurka. Otworzył go - cichy szelest wydany trzepotem stronic zwiastował poszukiwania. Musnął właściwą stronę sentymentalnie ulotnie koniuszkiem palca. Na każdej kartce jawiły się rozmaite zarysy ludzkich sylwetek, lecz koncentrował się tylko na podobiznach Hallströma kiedy sam dla siebie próbował go uwiecznić z pamięci. Lekki, pogodny uśmiech przełamał mu wyraz twarzy.
- Byłem ciekawy, jak będą się przedstawiały razem z upływem czasu - odsunął się - rzucił tym samym szkice na pastwę cudzego wzroku. Każdy, kolejny z nich nosił na sobie coraz więcej szczegółów, więcej wiedzy na temat w jaki sposób właściwie zwykł się uśmiechać lub ściągać w powadze usta, więcej głębi ukrytej pod konstelacją pociągnięć, smużek grafitu na bladym policzku kartki.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?