:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa
2 posters
Bezimienny
15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:48
15.11.2000
Gdy pierwszy raz przekroczyła próg tego miejsca, nie lubiła go. Nie lubiła myśli, że znów będzie musiała zapoznawać nowe osoby i znowu udowadniać innym dzieciakom, że jest osobą, z którą warto się zapoznać. Do dzisiaj nie lubiła nagłych zmian, jednak dziecko nie zawsze potrafi zrozumieć, że czasami jest to zmiana na lepsze. Z perspektywy dorosłej kobiety, właśnie dzisiaj kończącej dwadzieścia trzy jesienie swojego życia, wiedziała, że to miejsce głównie miało być lepsze dla taty i babci. Wygodniejsze, przyjemniejsze, w lepszej dzielnicy. Nie trafili zbyt dobrze w Ymirze. Obok mieszkała rodzina z siódemką dzieci, a pod nimi diler. Tutaj z kolei naprzeciwko kamienicy mieli cukiernię, a nawet chłodnymi wieczorami dzieci bawiły się na pobliskim placu zabaw. Zapach ubóstwa i smutku zastąpił zapach normalności.
To miejsce nie było jej obojętne. Gdy przechodziła przez próg, uderzył ją zapach cukru waniliowego i cynamonu. Zapach, który kojarzył jej się z domem jak żaden inny. I ze świętem. To nie tak, że korvapuusti były codziennym przysmakiem w ich domu. Raczej były rzadkością, a jej urodziny to jeden z niewielu dni, na które aż do czasu jej pójścia na studia Untamo każdego roku brał wolne. Być może nawet chwalił się tym po kątach w pracy, co mogła wywnioskować po liście od Solberga, który z resztą od kiedy tylko go dostała wypalał jej dziurę w mózgu. Nie rozumiała dlaczego w ogóle się pojawił. Tak dziwnie i tak niespodziewanie. Nie było żadnego powodu, żeby chciał dbać o kontakt z nią i mówiąc szczerze, niekiedy przyprawiał ją o lekkie zakłopotanie. Na szczęście tylko niekiedy, bo przecież trudno jest ją zawstydzić… Przynajmniej tak szczerze.
Pamiętała każdy ze swoich urodzinowych wieczorów. Praktycznie nigdy nie organizowała wtedy jakiegoś wypadu ze znajomymi, zazwyczaj bardziej podpinała się do urodzin Viktora i organizowali je wspólnie. A ten dzień był dla rodziny… W której teraz już został tylko ojciec. Zauważyła, że z mieszkania zniknął zapach perfum Essi – tanich, piżmowych perfum, które kojarzyły się najbardziej ze starymi babami z ryneczku w centrum Midgardu. Pamiętała nawet na którym stoisku babcia je kupowała, z resztą tam właśnie kupiła sobie pierwszy flakonik swoich mydlanych, słabych perfum dla nastolatek. Te myśli wyzwalały w niej falę przejmującego smutku. Zatrzymała się i zamknęła drzwi za sobą. – Tato! Jestem w domu!
Czemu po ścianach poszło puste echo?
Untamo Sorsa
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:48
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Ktoś opuszczał ten świat, by ustąpić miejsca komuś innemu.
Śmierć Essi nie mogła jednak wpłynąć na Sorsę tak, by zapomniał o całym świecie. Wciąż czasami musiał jeść, pić, dbać o higienę, wychodzić z murów chociażby po to, żeby nie zwariować. Jednym elementem który również trzymał go przy życiu to chociażby myślenie o córce. O tym jak ta sobie radzi, o tym co robi, o tym czy myśli o nim jeszcze chociaż raz na kilka dni. W końcu on mógł zajmować nią sobie umysł cały czas, nie mając w tym świecie nikogo bliższego od niej. Na ten moment, kiedy wciąż pozostawał pogrążony w żałobie, możliwość uzyskania kontaktu z Klarą była dla niego niczym gwiazda polarna, która miała wyprowadzić go z niewoli smutku.
Untamo jednak rzadko bywał samolubny. Rzadko dawał po sobie znać, że potrzebuje pomocy, szczególnie, jeżeli ta pomoc nadchodzić miała od Klary. Nie mówił jej kiedy chorował, nie mówił jej kiedy powinna sama zająć się babcią, by on mógł chociaż raz zrelaksować się po kilkunastogodzinnym dyżurze w pracy… Było to destrukcyjne, ale za razem zupełnie zrozumiałe od strony mechaniki ojcowskiego, szczerze kochającego i strapionego serca.
Urodziny dziewczyny zawsze były dla niego największym świętem. Pchały czasami do konieczności wzięcia wolnego, chociaż w tym roku i przy trudnych warunkach – planował po prostu poranną zmianę. Jako jednak, że plany się zmieniły, a śmierć matki zweryfikowała je doszczętnie, mógł spędzić ze swoją córką cały dzień, tak jak właśnie by tego chciał. Albo raczej jak ona tego chciała, w końcu on sam nigdy nie naciskał, nigdy nie zmuszał i zawsze po prostu – czekał. Zawsze był do jej dyspozycji. No może poza momentami, kiedy aktualnie znajdował się w pracy.
Wiedząc, że Klara pojawi się w porze bliskiej tej, o której się umówili, specjalnie podgrzewał zaklęciem upieczone dla niej bułeczki. Untamo nie był specem, jednak potrafił czytać przepis z kartki i wykonać go zgodnie z tekstem. Poza tym, w spożywaniu słodkich ciasteczek nie chodziło przecież o sam smak, który był dość powtarzalny, a o rytuał.
- Klara, jak dobrze… – powiedział głos nadchodzący z kuchni. Potem wyłonił się z niej Untamo, ubrany w swoją odświętną, kraciastą koszulę. Nie nosił już czerni, jakby chciał oderwać ten konkretny dzień od pasma depresyjnych tygodni, które jeszcze były przed nim. Dłonie zadrżały, zanim jeszcze zdecydował się na złapanie jej za ramiona, gdy tylko się zbliżył. Nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić, czasami ludzie w żałobie w końcu brzydzili się cudzego dotyku. Wiedział to, bo w pracy nie raz spotykał się w końcu z koniecznością przekazania komuś trudnej do przełknięcia informacji. – Obiecuję nie zajmować ci dużo czasu, pewnie musisz się uczyć. Jeszcze tylko trochę i będę miał więcej powodów do dumy – powiedział, a potem układając dłoń na jej plecach, zaprowadził ją do salonu. Pościelona kanapa, pomieszczenie wysprzątane zaklęciem, zapach bułeczek rozchodzący się po domu. Sorsa widocznie próbował za wszelką cenę udawać przed córką, że to ona mogła polegać na nim, a nie on potrzebował jej pomocy bardziej niż pilnie.
- Siadaj, zaraz do ciebie przyjdę. Wszystko podgrzałem, żebyś się rozgrzała. Na dworze jest mróz jak mało kiedy – powiedział, nim znowu zniknął do kuchni, która pozostając po prostu pomieszczeniem otwartym na salon, umożliwiał im dalsze prowadzenie dyskusji czy chociażby patrzenie ku sobie. Bo Untamo patrzył ku córce, jakby wciąż nie mógł nacieszyć się jej zbawienną dla duszy obecnością.
Śmierć Essi nie mogła jednak wpłynąć na Sorsę tak, by zapomniał o całym świecie. Wciąż czasami musiał jeść, pić, dbać o higienę, wychodzić z murów chociażby po to, żeby nie zwariować. Jednym elementem który również trzymał go przy życiu to chociażby myślenie o córce. O tym jak ta sobie radzi, o tym co robi, o tym czy myśli o nim jeszcze chociaż raz na kilka dni. W końcu on mógł zajmować nią sobie umysł cały czas, nie mając w tym świecie nikogo bliższego od niej. Na ten moment, kiedy wciąż pozostawał pogrążony w żałobie, możliwość uzyskania kontaktu z Klarą była dla niego niczym gwiazda polarna, która miała wyprowadzić go z niewoli smutku.
Untamo jednak rzadko bywał samolubny. Rzadko dawał po sobie znać, że potrzebuje pomocy, szczególnie, jeżeli ta pomoc nadchodzić miała od Klary. Nie mówił jej kiedy chorował, nie mówił jej kiedy powinna sama zająć się babcią, by on mógł chociaż raz zrelaksować się po kilkunastogodzinnym dyżurze w pracy… Było to destrukcyjne, ale za razem zupełnie zrozumiałe od strony mechaniki ojcowskiego, szczerze kochającego i strapionego serca.
Urodziny dziewczyny zawsze były dla niego największym świętem. Pchały czasami do konieczności wzięcia wolnego, chociaż w tym roku i przy trudnych warunkach – planował po prostu poranną zmianę. Jako jednak, że plany się zmieniły, a śmierć matki zweryfikowała je doszczętnie, mógł spędzić ze swoją córką cały dzień, tak jak właśnie by tego chciał. Albo raczej jak ona tego chciała, w końcu on sam nigdy nie naciskał, nigdy nie zmuszał i zawsze po prostu – czekał. Zawsze był do jej dyspozycji. No może poza momentami, kiedy aktualnie znajdował się w pracy.
Wiedząc, że Klara pojawi się w porze bliskiej tej, o której się umówili, specjalnie podgrzewał zaklęciem upieczone dla niej bułeczki. Untamo nie był specem, jednak potrafił czytać przepis z kartki i wykonać go zgodnie z tekstem. Poza tym, w spożywaniu słodkich ciasteczek nie chodziło przecież o sam smak, który był dość powtarzalny, a o rytuał.
- Klara, jak dobrze… – powiedział głos nadchodzący z kuchni. Potem wyłonił się z niej Untamo, ubrany w swoją odświętną, kraciastą koszulę. Nie nosił już czerni, jakby chciał oderwać ten konkretny dzień od pasma depresyjnych tygodni, które jeszcze były przed nim. Dłonie zadrżały, zanim jeszcze zdecydował się na złapanie jej za ramiona, gdy tylko się zbliżył. Nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić, czasami ludzie w żałobie w końcu brzydzili się cudzego dotyku. Wiedział to, bo w pracy nie raz spotykał się w końcu z koniecznością przekazania komuś trudnej do przełknięcia informacji. – Obiecuję nie zajmować ci dużo czasu, pewnie musisz się uczyć. Jeszcze tylko trochę i będę miał więcej powodów do dumy – powiedział, a potem układając dłoń na jej plecach, zaprowadził ją do salonu. Pościelona kanapa, pomieszczenie wysprzątane zaklęciem, zapach bułeczek rozchodzący się po domu. Sorsa widocznie próbował za wszelką cenę udawać przed córką, że to ona mogła polegać na nim, a nie on potrzebował jej pomocy bardziej niż pilnie.
- Siadaj, zaraz do ciebie przyjdę. Wszystko podgrzałem, żebyś się rozgrzała. Na dworze jest mróz jak mało kiedy – powiedział, nim znowu zniknął do kuchni, która pozostając po prostu pomieszczeniem otwartym na salon, umożliwiał im dalsze prowadzenie dyskusji czy chociażby patrzenie ku sobie. Bo Untamo patrzył ku córce, jakby wciąż nie mógł nacieszyć się jej zbawienną dla duszy obecnością.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:49
Strata kogoś bliskiego zawsze była bolesna, jednak... Właśnie tego "jednak" nie powinno tutaj być. Klara powinna rozpaczać za postacią babci, która zawsze była dla niej, niemal ją wychowała, całe dzieciństwo spędziła pod jej pieczą. Ostatnie lata jednak... Były trudne. Gdy choroba babci postępowała, potrzebowała ona coraz więcej opieki i zaufanej ręki. Sorsa zauważyła, że w ostatnim tygodniu po raz pierwszy od pewnie dwóch lat usiadła w swoim akademikowym pokoju i... nie wiedziała co zrobić. Dotąd zawsze brakowało jej doby, by załatwić wszystko co potrzebowała. Jednak ostatnio znalazła luki w swoim napiętym terminarzu... Oczywiście, że wykorzystała go na sen. W końcu wtedy nie musiała myśleć i od kiedy pamiętała nie dosypiała lub spała o nieodpowiednich porach. Gdyby tylko tata usłyszał, żę czasami spała na nudnych wykładach! Dobrze, że jej aż tak nie pilnował. Albo zawieszała się na chwilę sennie, gdy Hans coś do niej burczał. Pewnie nie odpowiadanie na zaczepki uznawał za cwaniactwo albo takt, ona jednak po prostu czasami przestawała słuchać… Dla swojego dobra. Zastanawiała się co powinna czuć. Powinna pewnie być smutna, tak nakazywały wszelkie maniery... Może nawet zbyt szybko przeszła do porządku dziennego z odejściem Essi. Okazywała jednak ból... By pokazać tacie, że ona również go czuje.
Gdyby nie to, że patrząc na pomarszczoną twarz mężczyzny dostrzegała oczywiste podobieństwa, jak kształt ust czy oczu, zastanawiałaby się pewnie, w jaki sposób lędźwie osoby tak empatycznej i bezinteresownej mogły ją stworzyć. Podejrzewałaby, że tak naprawdę jej matka porzuciła mu ją, gdy w rzeczywistości Klara otrzymała geny jakiegoś konkretnego skurwysyna... Ale takie cechy trudno było znaleźć podobne. A wszelkie różnice odnalazła już w matce lub jej rodzicach. A zielone oczy... Ten kolor należał do Essi.
Wypuściła powietrze nosem i uśmiechnęła się łagodnie, widząc zakłopotanie w ojcowskich gestach. Zrobiła krok do przodu, wpadając prosto w ramiona i objęła go ciepłym, mocnym uściskiem, opierając policzek na odświętnej koszuli mężczyzny. Sama się z resztą nie postarała tak jak on, wybierając po prostu szerokie jeansy i bluzę, którą można było ubrudzić okruszkami z bułeczek. - Uspokój się, tato. Jesteś okropnie spięty. Przecież nie jestem nikim obcym. - Odsunęła się i zaczesała lekko włosy z ucho. - Mam trochę czasu. Nawet w szpitalu zaproponowali mi wolne, ale szef ma zaraz konferencję…
To są rzeczy, które Klara z chęcią przekaże ojcu. Na pewno nie powie mu, że ledwie dwa dni temu upiła się prawie do nieprzytomności, w załamaniu swoim brakiem serca. - Kupiłam herbatę z pomarańczą. Pachnie jak Jul!
Z lnianej torby wyciągnęła mniejszą torebeczkę, papierową, która pachniała czarną herbatą i słodką skórką pomarańczową. Wzięła ten pakunek ze sobą i w ślad za ojcem ruszyła do kuchni, nie mając zamiaru go zostawić pomimo tego, że chciał zająć się przygotowaniem bułeczek sam. Z szafki wydobyła magią dwa kubki i wstawiła na płytę grzewczą czajnik. Chciała zagrzać się herbatką. - Na dworze jest okropnie zimno. Dobrze, że nie mam daleko.
Gdyby nie to, że patrząc na pomarszczoną twarz mężczyzny dostrzegała oczywiste podobieństwa, jak kształt ust czy oczu, zastanawiałaby się pewnie, w jaki sposób lędźwie osoby tak empatycznej i bezinteresownej mogły ją stworzyć. Podejrzewałaby, że tak naprawdę jej matka porzuciła mu ją, gdy w rzeczywistości Klara otrzymała geny jakiegoś konkretnego skurwysyna... Ale takie cechy trudno było znaleźć podobne. A wszelkie różnice odnalazła już w matce lub jej rodzicach. A zielone oczy... Ten kolor należał do Essi.
Wypuściła powietrze nosem i uśmiechnęła się łagodnie, widząc zakłopotanie w ojcowskich gestach. Zrobiła krok do przodu, wpadając prosto w ramiona i objęła go ciepłym, mocnym uściskiem, opierając policzek na odświętnej koszuli mężczyzny. Sama się z resztą nie postarała tak jak on, wybierając po prostu szerokie jeansy i bluzę, którą można było ubrudzić okruszkami z bułeczek. - Uspokój się, tato. Jesteś okropnie spięty. Przecież nie jestem nikim obcym. - Odsunęła się i zaczesała lekko włosy z ucho. - Mam trochę czasu. Nawet w szpitalu zaproponowali mi wolne, ale szef ma zaraz konferencję…
To są rzeczy, które Klara z chęcią przekaże ojcu. Na pewno nie powie mu, że ledwie dwa dni temu upiła się prawie do nieprzytomności, w załamaniu swoim brakiem serca. - Kupiłam herbatę z pomarańczą. Pachnie jak Jul!
Z lnianej torby wyciągnęła mniejszą torebeczkę, papierową, która pachniała czarną herbatą i słodką skórką pomarańczową. Wzięła ten pakunek ze sobą i w ślad za ojcem ruszyła do kuchni, nie mając zamiaru go zostawić pomimo tego, że chciał zająć się przygotowaniem bułeczek sam. Z szafki wydobyła magią dwa kubki i wstawiła na płytę grzewczą czajnik. Chciała zagrzać się herbatką. - Na dworze jest okropnie zimno. Dobrze, że nie mam daleko.
Untamo Sorsa
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:49
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Ledwo co dotknął palcami do rozgrzanych niczym po wyjęciu z piekarnika bułeczek, by po chwili syknąć, dosuwając poparzony kciuk to ust. Zaczął cmokać na zaczerwieniona skórę, jakby nauczony, że na podobne obrażenia najlepsze pozostawały oczywiście rodzicielskie buziaczki. Obecnie nie miał już matki, którą nawet dla żartu mógłby prosić o taką przysługę, jednak sporo pozostawał jedynym rodzicem z ich dwójki – siebie i Klary – musiał w końcu poradzić sobie sam. Zaśmiał się do siebie, byle tylko nie pokazać jak bardzo źle znosił w tym stanie każde, nawet najmniejsze niepowodzenie. Właściwie - byłby gotowy rozpłakać się nawet teraz nad swoją nieostrożnością, gdyby tylko w pobliżu nie znajdowała się Klara, do której miał być przecież życiowym wsparciem, a nie ciężarem.
Dlatego łzy bezradności po prostu zawisły mu w zaczerwienionych oczach, pokrywając je warstewką lustrzanej powłoczki. Starał się nie mrugać, byle tylko zbliżająca się do kuchni córka nie zauważyła spływających, pojedynczych kropelek załamujących się pewnie na zmarszczkach zdobiących jego niemłodą twarz.
Nie należało płakać, należało trzymać głowę wysoko. Ktoś taki jak on nie mógł płakać ani ze smutku, ani ze wzruszenia, ani nawet z bólu. Miał trzymać wysoką gardę i nie dawać się bzdurnym emocjom. A jednak wtedy, kiedy obrócił się w pół kroku i poczuł na sobie ciepły dotyk obejmującej go Klary, która zapachem swoich włosów przypominała mu zarówno chłodne, jesienne wieczory, jak i błogą młodość, kiedy chętniej przytulała się do ojca, za którym zdarzało jej się tęsknić… Pękł. Teraz nie wiedział czy tęskniła.
Pewnie była twarda za ich obojga.
Charakterystyczne drżenie ciała i spłycony oddech zdradzał Untamo na kilometr. Twarz, która chciała zachować na sobie maskę chłodnej obojętności, nie pasowała mu wcale. Odlepiła się od niego od razu wtedy, kiedy łzy popłynęły po krzywiznach skóry Inspektora. Nie mógł dłużej tłamsić tego w sobie, nie chciał jednak by Klara irytowała się niepotrzebnie jego emocjonalnym zachowaniem. Przejechał czule dłonią po jej plecach, jednak nie mógł dalej wtapiać się w aurę jej zbawiennej, tak bliskiej, a za razem tak obcej od lat obecności.
Klara nie była jak on. Na pewno nie zrozumie tego, jak przyszło mu znosić te gromadzące się cierpienie. Była zbyt stonowana, o zbyt chłodnym spojrzeniu na świat. Tylko ona otwarcie była w stanie stwierdzić kiedyś, że Essi nic już nie pomoże. Tylko ona, nawet kiedy lekarze próbowali karmić go nadzieją.
Odsunął się od córki i spróbował wytrzeć oczy o rękaw, tak szybko, by zauważyła jak najmniej oznak jego płaczu. Szkoda tylko, że nawet nie skupiając się na łkaniu i udając nieporuszonego, wciąż zawieszał łzy na firanach swych rzęs.
- Przepraszam – powiedział, chociaż nie powinien. W końcu był jaki był. – To twój dzień, nie powinnaś widzieć mnie w takim stanie. Po prostu wzruszyłem się, jesteś już taka duża… – kiedy to powiedział, poczuł falę gorąca przypływająca mu do twarzy, gdy łzy cieknące mu po policzkach wydawały się płynąć już strumieniami. Rozgrzanymi, słonymi strumieniami. – Dobrze, wstaw w-wodę…
Teraz już nie wytrzymał. Złapał za przewieszoną przez ramię piekarnika szmatę i zwyczajnie schował w niej twarz. Słaby, słaby mężczyzna. Tak bardzo słaby, tak bardzo niemęski, tak bardzo nienadający się na głowę ich rodziny. Miał ochotę ryknąć w płaczu niczym dziecko, bić głową w twardą ścianę, wyskoczyć na balkon i wydrzeć się na całe osiedle, by wykrzyczeć kiełkujący ból... Ale jedyne na co mógł się zdobyć teraz, w obliczu Klary, to próba opanowania oddechu.
Nieskuteczna. Dlatego trząsł się cały.
Dlatego łzy bezradności po prostu zawisły mu w zaczerwienionych oczach, pokrywając je warstewką lustrzanej powłoczki. Starał się nie mrugać, byle tylko zbliżająca się do kuchni córka nie zauważyła spływających, pojedynczych kropelek załamujących się pewnie na zmarszczkach zdobiących jego niemłodą twarz.
Nie należało płakać, należało trzymać głowę wysoko. Ktoś taki jak on nie mógł płakać ani ze smutku, ani ze wzruszenia, ani nawet z bólu. Miał trzymać wysoką gardę i nie dawać się bzdurnym emocjom. A jednak wtedy, kiedy obrócił się w pół kroku i poczuł na sobie ciepły dotyk obejmującej go Klary, która zapachem swoich włosów przypominała mu zarówno chłodne, jesienne wieczory, jak i błogą młodość, kiedy chętniej przytulała się do ojca, za którym zdarzało jej się tęsknić… Pękł. Teraz nie wiedział czy tęskniła.
Pewnie była twarda za ich obojga.
Charakterystyczne drżenie ciała i spłycony oddech zdradzał Untamo na kilometr. Twarz, która chciała zachować na sobie maskę chłodnej obojętności, nie pasowała mu wcale. Odlepiła się od niego od razu wtedy, kiedy łzy popłynęły po krzywiznach skóry Inspektora. Nie mógł dłużej tłamsić tego w sobie, nie chciał jednak by Klara irytowała się niepotrzebnie jego emocjonalnym zachowaniem. Przejechał czule dłonią po jej plecach, jednak nie mógł dalej wtapiać się w aurę jej zbawiennej, tak bliskiej, a za razem tak obcej od lat obecności.
Klara nie była jak on. Na pewno nie zrozumie tego, jak przyszło mu znosić te gromadzące się cierpienie. Była zbyt stonowana, o zbyt chłodnym spojrzeniu na świat. Tylko ona otwarcie była w stanie stwierdzić kiedyś, że Essi nic już nie pomoże. Tylko ona, nawet kiedy lekarze próbowali karmić go nadzieją.
Odsunął się od córki i spróbował wytrzeć oczy o rękaw, tak szybko, by zauważyła jak najmniej oznak jego płaczu. Szkoda tylko, że nawet nie skupiając się na łkaniu i udając nieporuszonego, wciąż zawieszał łzy na firanach swych rzęs.
- Przepraszam – powiedział, chociaż nie powinien. W końcu był jaki był. – To twój dzień, nie powinnaś widzieć mnie w takim stanie. Po prostu wzruszyłem się, jesteś już taka duża… – kiedy to powiedział, poczuł falę gorąca przypływająca mu do twarzy, gdy łzy cieknące mu po policzkach wydawały się płynąć już strumieniami. Rozgrzanymi, słonymi strumieniami. – Dobrze, wstaw w-wodę…
Teraz już nie wytrzymał. Złapał za przewieszoną przez ramię piekarnika szmatę i zwyczajnie schował w niej twarz. Słaby, słaby mężczyzna. Tak bardzo słaby, tak bardzo niemęski, tak bardzo nienadający się na głowę ich rodziny. Miał ochotę ryknąć w płaczu niczym dziecko, bić głową w twardą ścianę, wyskoczyć na balkon i wydrzeć się na całe osiedle, by wykrzyczeć kiełkujący ból... Ale jedyne na co mógł się zdobyć teraz, w obliczu Klary, to próba opanowania oddechu.
Nieskuteczna. Dlatego trząsł się cały.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:49
Czy tęskniła za nim? Czasami oddawała się malancholii starych czasów. Pamiętała swoją słodką naiwność, kiedy czuła, że rzeczywiście ojciec jest osobą, za którą powinna tęsknić. Wraz z upływem lat to uczucie przychodziło jej coraz trudniej, gdy dojrzewała, a uczucia w nastoletniej głowie stawały się bardziej złożone i skomplikowane. W momencie młodzieńczego buntu zadawała sobie pytanie czy w ogóle powinna czuć tęsknotę za kimś, kogo rzadko kiedy widywała. Kogo prawie nie znała, bo jego obecność w jej życiu była przelotna i krótka. Potrafiła więcej powiedzieć o nawykach swojej koleżanki z klasy niż nawykach Untamo. Wtedy też te wyjątkowe momenty, gdy mogli być razem, stawały się dla Klary trochę nudniejsze, trochę bardziej problematyczne. Przestała mieć w oczach proste, niewinne uczucia małej dziewczynki.
Ale dziewczęcy bunt zaczął zmieniać się w większą dojrzałość. Mijały lata i Klara zaczynała dostrzegać, że jeśli odrzuci bycie częścią swojej rodziny, te momenty już nigdy nie wrócą. Zauwazyła to, kiedy babcia zaczęła chorować. Wtedy już zaczynała czuć, bez złudzeń, że nie wypełni swoich postanowień, nie zdązy być znana, szanowana i bogata na tyle, by oddać jej wszystko to, co kobieta dla niej poświęciła. I pomimo tego, że od początku najbardziej trzeźwo potrafiła powiedzieć Untamo, że nie zostało wiele czasu, sama najmocniej walczyła, by ten czas uzyskać. Dlatego uczyła się całe noce w nadziei, że stanie się cud. Dlatego przychodziła, by dawać babci lekarstwa, by się nią opiekowac, by ulżyć bólowi, kiedy była taka potrzeba. Pomimo jasnego przekazu - nic co znają nie jest w stanie pomóc, Klara wychodziła naprzeciw tym słowom i kazdego dnia próbowała znaleźć to, czego nie znają. Ale było już za późno.
I z jednej strony czuła, że z jej pleców zdjęto gigantyczny ciężar. Z drugiej zaś… Miała ochotę upić się do nieprzytomności i zagłuszyć ten wewnętrzny głos, który krzyczał bez przerwy, że nie czując większego żalu i złości, jest po prostu złą osobą.
Młoda kobieta spojrzała prosto na twarz ojca z przejmującym ciepłem. Przytomnie złapała za leżące na blacie papierowe ściereczki i wręczyła mu dwie, by pokazać, że doskonale wie, co się dzieje. I absolutnie jej to nie przeszkadzało.
- Nie musisz mnie przepraszać. To jest nasz dzień. I nie jestem duża od wczoraj, nie musisz się tak głupio tłumaczyć. No już. - Wskazała mu na krzesło, by usiadł spokojnie, z resztą sama zrobiła to samo zaraz po nim, usadzając się na krześle naprzeciwko. Złapała za dłoń mężczyzny i ścisnęła ją kurczowo swoimi obiema dłońmi, zmarzniętymi jeszcze od listopadowego powietrza. Chciała mu pokazać, że jest przy nim, że zawsze będzie jeśli tylko będzie tego potrzebował. - Wiem, że to boli... Ale babcia nie chciałaby, żebyśmy załamali się po jej odejściu. Pomyśl, co by powiedziała, gdyby tu była.
Było jej przykro, gdy widziała go w takim stanie. Ale nie wiedziała co może powiedzieć więcej. W jaki sposób pocieszyć kogoś, gdy bolało go serce, a rozwiązanie nie było osiągalne dla żadnej żywej istoty?
Ale dziewczęcy bunt zaczął zmieniać się w większą dojrzałość. Mijały lata i Klara zaczynała dostrzegać, że jeśli odrzuci bycie częścią swojej rodziny, te momenty już nigdy nie wrócą. Zauwazyła to, kiedy babcia zaczęła chorować. Wtedy już zaczynała czuć, bez złudzeń, że nie wypełni swoich postanowień, nie zdązy być znana, szanowana i bogata na tyle, by oddać jej wszystko to, co kobieta dla niej poświęciła. I pomimo tego, że od początku najbardziej trzeźwo potrafiła powiedzieć Untamo, że nie zostało wiele czasu, sama najmocniej walczyła, by ten czas uzyskać. Dlatego uczyła się całe noce w nadziei, że stanie się cud. Dlatego przychodziła, by dawać babci lekarstwa, by się nią opiekowac, by ulżyć bólowi, kiedy była taka potrzeba. Pomimo jasnego przekazu - nic co znają nie jest w stanie pomóc, Klara wychodziła naprzeciw tym słowom i kazdego dnia próbowała znaleźć to, czego nie znają. Ale było już za późno.
I z jednej strony czuła, że z jej pleców zdjęto gigantyczny ciężar. Z drugiej zaś… Miała ochotę upić się do nieprzytomności i zagłuszyć ten wewnętrzny głos, który krzyczał bez przerwy, że nie czując większego żalu i złości, jest po prostu złą osobą.
Młoda kobieta spojrzała prosto na twarz ojca z przejmującym ciepłem. Przytomnie złapała za leżące na blacie papierowe ściereczki i wręczyła mu dwie, by pokazać, że doskonale wie, co się dzieje. I absolutnie jej to nie przeszkadzało.
- Nie musisz mnie przepraszać. To jest nasz dzień. I nie jestem duża od wczoraj, nie musisz się tak głupio tłumaczyć. No już. - Wskazała mu na krzesło, by usiadł spokojnie, z resztą sama zrobiła to samo zaraz po nim, usadzając się na krześle naprzeciwko. Złapała za dłoń mężczyzny i ścisnęła ją kurczowo swoimi obiema dłońmi, zmarzniętymi jeszcze od listopadowego powietrza. Chciała mu pokazać, że jest przy nim, że zawsze będzie jeśli tylko będzie tego potrzebował. - Wiem, że to boli... Ale babcia nie chciałaby, żebyśmy załamali się po jej odejściu. Pomyśl, co by powiedziała, gdyby tu była.
Było jej przykro, gdy widziała go w takim stanie. Ale nie wiedziała co może powiedzieć więcej. W jaki sposób pocieszyć kogoś, gdy bolało go serce, a rozwiązanie nie było osiągalne dla żadnej żywej istoty?
Untamo Sorsa
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:49
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Pewnie tylko chłodne, listopadowe powietrze mogło go teraz ocucić.
Samo ciepło domostwa, wypełniane teraz również zbawienną obecnością Klary, sprawiało, że Untamo powoli miękł. Napełniał się zbyt wielką, szkodliwą dla niewzruszenia emocjonalnością, która z wielką żarliwością próbowała wydostać się na zewnątrz. Pod postacią łez, rumieńców i dreszczy. Im bardziej walczył z tym przedziwnym, ogarniającym go ciepłem, tym mniej sił do walki miał, obdzierany z patologicznej wizji męskości, ale i urojeń o swojej emocjonalnej sile. Mało kto w momencie takim jak ten, dodatkowo w tak krótkim odstępie czasu od bolesnego zdarzenia, mógł zdobyć się na zupełną beznamiętność.
Dobrze chyba, że Untamo reagował na ból płaczem, a nie chęcią samodestrukcji czy jeszcze gorzej – chęcią upodlenia wszystkich w swoim towarzystwie, byle tylko ci nie czuli się lepiej od niego. Nie wiedział, czemu Klara radziła sobie z tym wszystkim tak dobrze, ale cieszył się z takiego obrotu spraw. Dwójka rozpłakanych i drżących w płaczu Sorsów to w końcu nieco zbyt przeciążająca Midgard ilość…
Untamo odłożył ścierkę na blat, ukazując klarze swoje zaczerwienione lico. Pociągał nosem i wręcz desperacko poszukiwał jej spojrzenia. Słowa w końcu wydawały się być niezwykle pocieszające, a sam wyraz twarzy Klary, gdy ta wypowiadała je, mogły podnieść go na duchu. Szkoda tylko, że w momencie tym jedyne czego potrzebował to wypłakanie się, wyrzucenie z siebie wszystkiego co go drażni. Nie trzymanie tego w sobie, nie uznawanie, że samo jej spojrzenie uleczy udręczoną duszę.
Należało po prostu spuścić ciśnienie. Zatem nie wytrzymał – i zaczął szlochać niczym dziewczę na pogrzebie swojego zbyt młodego na śmierć małżonka. Niczym matka chowająca syna. Po prostu oparł się tyłem o blat i chowając oczy w pojedynczej dłoni, uraczył ich obojga odgłosami bezwiednego płaczu. Przeciągłym rykiem, przeplatanym z uporczywym nabieraniem coraz większej, ale wciąż niewystarczającej dawki powietrza. Nie patrzył już na nią, po prostu objął siebie samego jednym ramieniem, umieszczając zaciśnięte palce na żebrach.
Usiadł, tyle dobrze.
- Ja-aa…Aa.. – przeciągał głoski, próbując być zrozumiałym i dukając kolejne słowa. Zirytowany swoimi trudnościami w wyrażaniu się zaczął łkać jeszcze gorliwiej, co jakiś czas po prostu ocierając policzki i nos podsuniętymi mu ręczniczkami papierowymi. Z uporem maniaka próbował jednak nadal przekazać coś Klarze.- J-jaa nie-e m-m-mam siły dłu-u-użej tego-o trz-rz-rzymać.
Wierzył, że domyślił się czym było „to”. Emocje wiecznie stonowane, ginęły pod płaszczykiem łagodnego dla niej usposobienia. Zawsze trzymał na barkach cały dom i nie narzekał. Teraz po prostu poczuł się w tym wszystkim jeszcze bardziej osamotniony. Teraz nie trzymał już żadnego domu – teraz nie miał nikogo, do kogo mógłby tu wracać.
- P-powiedziałaby że-że-że nawet nie za-zauważyła kiedy…yy.. wróciłem – zaśmiał się pomiędzy okazywaniem swojej emocjonalnej ruiny. Samo myślenie o tym co powiedziałaby Essi wydawało się wcale nie pomagać. Jak grochem o ścianę. Pocieszenie Klary nie zadziałało, jakkolwiek by się nie starała. Teraz Sorsa opadł czołem na zaplecione na blacie stołu przedramiona, opuszczając kropelki łez na drewnianą powierzchnię.
Samo ciepło domostwa, wypełniane teraz również zbawienną obecnością Klary, sprawiało, że Untamo powoli miękł. Napełniał się zbyt wielką, szkodliwą dla niewzruszenia emocjonalnością, która z wielką żarliwością próbowała wydostać się na zewnątrz. Pod postacią łez, rumieńców i dreszczy. Im bardziej walczył z tym przedziwnym, ogarniającym go ciepłem, tym mniej sił do walki miał, obdzierany z patologicznej wizji męskości, ale i urojeń o swojej emocjonalnej sile. Mało kto w momencie takim jak ten, dodatkowo w tak krótkim odstępie czasu od bolesnego zdarzenia, mógł zdobyć się na zupełną beznamiętność.
Dobrze chyba, że Untamo reagował na ból płaczem, a nie chęcią samodestrukcji czy jeszcze gorzej – chęcią upodlenia wszystkich w swoim towarzystwie, byle tylko ci nie czuli się lepiej od niego. Nie wiedział, czemu Klara radziła sobie z tym wszystkim tak dobrze, ale cieszył się z takiego obrotu spraw. Dwójka rozpłakanych i drżących w płaczu Sorsów to w końcu nieco zbyt przeciążająca Midgard ilość…
Untamo odłożył ścierkę na blat, ukazując klarze swoje zaczerwienione lico. Pociągał nosem i wręcz desperacko poszukiwał jej spojrzenia. Słowa w końcu wydawały się być niezwykle pocieszające, a sam wyraz twarzy Klary, gdy ta wypowiadała je, mogły podnieść go na duchu. Szkoda tylko, że w momencie tym jedyne czego potrzebował to wypłakanie się, wyrzucenie z siebie wszystkiego co go drażni. Nie trzymanie tego w sobie, nie uznawanie, że samo jej spojrzenie uleczy udręczoną duszę.
Należało po prostu spuścić ciśnienie. Zatem nie wytrzymał – i zaczął szlochać niczym dziewczę na pogrzebie swojego zbyt młodego na śmierć małżonka. Niczym matka chowająca syna. Po prostu oparł się tyłem o blat i chowając oczy w pojedynczej dłoni, uraczył ich obojga odgłosami bezwiednego płaczu. Przeciągłym rykiem, przeplatanym z uporczywym nabieraniem coraz większej, ale wciąż niewystarczającej dawki powietrza. Nie patrzył już na nią, po prostu objął siebie samego jednym ramieniem, umieszczając zaciśnięte palce na żebrach.
Usiadł, tyle dobrze.
- Ja-aa…Aa.. – przeciągał głoski, próbując być zrozumiałym i dukając kolejne słowa. Zirytowany swoimi trudnościami w wyrażaniu się zaczął łkać jeszcze gorliwiej, co jakiś czas po prostu ocierając policzki i nos podsuniętymi mu ręczniczkami papierowymi. Z uporem maniaka próbował jednak nadal przekazać coś Klarze.- J-jaa nie-e m-m-mam siły dłu-u-użej tego-o trz-rz-rzymać.
Wierzył, że domyślił się czym było „to”. Emocje wiecznie stonowane, ginęły pod płaszczykiem łagodnego dla niej usposobienia. Zawsze trzymał na barkach cały dom i nie narzekał. Teraz po prostu poczuł się w tym wszystkim jeszcze bardziej osamotniony. Teraz nie trzymał już żadnego domu – teraz nie miał nikogo, do kogo mógłby tu wracać.
- P-powiedziałaby że-że-że nawet nie za-zauważyła kiedy…yy.. wróciłem – zaśmiał się pomiędzy okazywaniem swojej emocjonalnej ruiny. Samo myślenie o tym co powiedziałaby Essi wydawało się wcale nie pomagać. Jak grochem o ścianę. Pocieszenie Klary nie zadziałało, jakkolwiek by się nie starała. Teraz Sorsa opadł czołem na zaplecione na blacie stołu przedramiona, opuszczając kropelki łez na drewnianą powierzchnię.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:49
Choć czasami wątpliwości unosiły się nad nią niczym czarna, burzowa chmura, już dawno zrozumiała, jakie mechanizmy kierowały Untamo w jego postawie. Praca, która go pochłaniała, w centrum, jednak miała w swoim centrum dobro rodziny. Jej dobrobyt. Sorsa specjalnie poświęcił rodzinną miłość, by móc zapewnić im byt. Bezinteresowny i dobry gest, pasujący do tak dobrego człowieka... Jednak jego pokłosie było druzgocące.
Widząc go poczuła żal. Przypominała sobie każdy moment, kiedy życie musiało kopnąć go w żołądek, a jednak postać ojca zawsze w jej oczach była stabilna, tylko odległa. Jak rzeźba, jak filar podtrzymujący sklepienie jej świata, niczym sam Atlas, trzymał je na swoich zmęczonych barkach.
Zrozumiała, że ten moment nie powinien być milczący. Gdyby ojciec chciał, żeby taki był, nawet nie próbowałby wypowiedzieć tych słów połykane łzy. Gdy ludzie płaczą, wszyscy okół nich zawsze reagują tym cichym dźwiekiem uciszania emocji i pewnie sama również by tak zrobiła, z myslą, że przecież tak wypada. Ale jednak po prostu uniosła się z miejsca i podeszła do siedzącego przed nią mężczyzny, by objąć go - chude ramiona oplotły szyję, dłoń ułożyła zaś przy zaczerwienionym uchu. Kciukiem przesunęła po skórze, dotkniętej znakiem czasu, a podbródek oparła o posiwiałe już w większości włosy. Mocno wchłonęły one zapach cynamonowego ciasta.
- Nie stresuj się… Czasami dobrze jest to z siebie wyrzucić. - Klara doskonale znała frazesy i stereotypy o męskiej sile. Czasami nawet używała jej jako agrumentów w sprzeczkach z przedstawicielami płci brzydkiej, jednak gdy przychodziło do poważnych i ważnych tematów, nie obchodziły jej żadne pustosłowia. Każdy potrzebował uronić łzy. Każdy odczuwał ból straty i każdy miał prawo o tym powiedzieć. A przyznanie się do bólu i strachu jest bardziej męskie niż ignorowanie problemu i usilna, przy tym często nieudolna, próba ukrycia, że coś doprowadza nas do szału. Untamo mimo wszystko był prostym człowiekiem. Łatwym do rozgryzienia. Kierował się prostymi, ludzkimi zasadami. Aż trudno czasami uwierzyć, że istnieją ludzie tak moralni. - Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tu dla Ciebie... Może... wyjdziemy zapalić?
To odstresowuje, prawda?
Widząc go poczuła żal. Przypominała sobie każdy moment, kiedy życie musiało kopnąć go w żołądek, a jednak postać ojca zawsze w jej oczach była stabilna, tylko odległa. Jak rzeźba, jak filar podtrzymujący sklepienie jej świata, niczym sam Atlas, trzymał je na swoich zmęczonych barkach.
Zrozumiała, że ten moment nie powinien być milczący. Gdyby ojciec chciał, żeby taki był, nawet nie próbowałby wypowiedzieć tych słów połykane łzy. Gdy ludzie płaczą, wszyscy okół nich zawsze reagują tym cichym dźwiekiem uciszania emocji i pewnie sama również by tak zrobiła, z myslą, że przecież tak wypada. Ale jednak po prostu uniosła się z miejsca i podeszła do siedzącego przed nią mężczyzny, by objąć go - chude ramiona oplotły szyję, dłoń ułożyła zaś przy zaczerwienionym uchu. Kciukiem przesunęła po skórze, dotkniętej znakiem czasu, a podbródek oparła o posiwiałe już w większości włosy. Mocno wchłonęły one zapach cynamonowego ciasta.
- Nie stresuj się… Czasami dobrze jest to z siebie wyrzucić. - Klara doskonale znała frazesy i stereotypy o męskiej sile. Czasami nawet używała jej jako agrumentów w sprzeczkach z przedstawicielami płci brzydkiej, jednak gdy przychodziło do poważnych i ważnych tematów, nie obchodziły jej żadne pustosłowia. Każdy potrzebował uronić łzy. Każdy odczuwał ból straty i każdy miał prawo o tym powiedzieć. A przyznanie się do bólu i strachu jest bardziej męskie niż ignorowanie problemu i usilna, przy tym często nieudolna, próba ukrycia, że coś doprowadza nas do szału. Untamo mimo wszystko był prostym człowiekiem. Łatwym do rozgryzienia. Kierował się prostymi, ludzkimi zasadami. Aż trudno czasami uwierzyć, że istnieją ludzie tak moralni. - Jeśli chcesz porozmawiać, jestem tu dla Ciebie... Może... wyjdziemy zapalić?
To odstresowuje, prawda?
Untamo Sorsa
Re: 15.11.2000 – Pokój dzienny – U. Sorsa & Bezimienny: K. Sorsa Sob 25 Lis - 15:50
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Powinien przestać mówić i po prostu pozwolić emocjom odpłynąć. Zrozumiał to dopiero, kiedy serwetką zakrył już swoją czerwoną od łez twarz i pozwolił sobie na chwilę zupełnego odcięcia. Klara miała rację – powinien po prostu o z siebie wyrzucić. Pozbyć się wszystkiego tego, co wiązało się z odejściem matki – całego żalu, całej goryczy, wszystkich myśli o tym czy robił dobrze wciąż pozostawiając ją w domu. Odłożył w końcu sporą sumę pieniędzy na jej pobyt w odpowiednim ośrodku medycznym. W takim ośrodku, w którym Essi byłoby dobrze, ktoś czuwałby nad nią w dzień i noc, a nie tak jak teraz – jedynie w przerwach od pochłaniającej dużo uwagi profesji. Może wtedy ostatnie jej dni byłby szczęśliwsze, pełniejsze?
Nie wiedział, bo kolejna fala gorąca uderzyła o jego nerwy, a łzy popłynęły rzewniej. Teraz jednak wsiąkały w chłonny materiał, nie pozostawiając już złudzeń co do niesamowitej, emocjonalnej siły Sorsy. Ten objęty przez Klarę czuł się lepiej – pierwszy raz od długiego czasu odczuwał od córki prawdziwe zainteresowanie. Młoda medyk była inna – niezależna, silna, emocjonalnie stonowana. A mimo wszystko znalazła w sobie nieco cierpliwości dla ojca, który w tym momencie nie myślał wielce racjonalnie. Na momencie odsunął od twarzy serwetkę i spotykając się wzrokiem z tym należącym do córki, Untamo wbrew woli nawet uśmiechnął się. Kąciki ust drżały mu niczym mięśnie przepracowanego robotnika, jednak wniosek nasuwał się jeden. Widocznie trafiła w punkt. Widocznie nawet chciało mu się trochę zapalić.
Wytarł nos i porzucił kulkę z chusteczki na stole. Sięgnął do kieszeni spodni, by obmacać swoje przednie kieszenie, jednak nie wyczuwając w nich papierośnicy, spojrzał na Klarę jeszcze raz, swoimi czerwonymi i zeszklonymi jeszcze oczami. Pociągał nosem i wciąż cierpiał na brak pewności w głosie, ale po odchrząknięciu, pozwolił sobie poprosić córkę o jeszcze jedną przysługę.
- Na blacie w salonie leży papierośnica. Przynieś może, zapalimy sobie tutaj. Psia krew, teraz już nikt nie będzie marudził, że mu śmierdzi – powiedział Untamo, odnajdując w sobie ten upiorny, dobrze znajomy współpracownikom humor. Pozwolił sobie na przeniesienie zaklęciem popielnicy z parapetu na stół, by potem odprowadzić Klarę wzrokiem do pomieszczenia obok. – Wiesz… Teraz kiedy mieszkam tu sam, mamy wolny pokój. Nie chciałabyś czasami… No wiesz.
Przeplatał słowa między odgłosy jej kroków. Łzy znowu zaczęły cisnąć mu się do oczu, jakby nie potrafił nad nimi panować, gdy to znowu uznał, że trudny temat powinien zostać podjęty już. Teraz.
- Mnie i tak długo w domu nie ma, miałabyś czas dla siebie – zasugerował. – Swego czasu myślałem nawet o poszukaniu większego lokum, może w lepszym miejscu ale… Dla siebie samego to przecież bez sensu.
Untamo i Bezimienny z tematu
Nie wiedział, bo kolejna fala gorąca uderzyła o jego nerwy, a łzy popłynęły rzewniej. Teraz jednak wsiąkały w chłonny materiał, nie pozostawiając już złudzeń co do niesamowitej, emocjonalnej siły Sorsy. Ten objęty przez Klarę czuł się lepiej – pierwszy raz od długiego czasu odczuwał od córki prawdziwe zainteresowanie. Młoda medyk była inna – niezależna, silna, emocjonalnie stonowana. A mimo wszystko znalazła w sobie nieco cierpliwości dla ojca, który w tym momencie nie myślał wielce racjonalnie. Na momencie odsunął od twarzy serwetkę i spotykając się wzrokiem z tym należącym do córki, Untamo wbrew woli nawet uśmiechnął się. Kąciki ust drżały mu niczym mięśnie przepracowanego robotnika, jednak wniosek nasuwał się jeden. Widocznie trafiła w punkt. Widocznie nawet chciało mu się trochę zapalić.
Wytarł nos i porzucił kulkę z chusteczki na stole. Sięgnął do kieszeni spodni, by obmacać swoje przednie kieszenie, jednak nie wyczuwając w nich papierośnicy, spojrzał na Klarę jeszcze raz, swoimi czerwonymi i zeszklonymi jeszcze oczami. Pociągał nosem i wciąż cierpiał na brak pewności w głosie, ale po odchrząknięciu, pozwolił sobie poprosić córkę o jeszcze jedną przysługę.
- Na blacie w salonie leży papierośnica. Przynieś może, zapalimy sobie tutaj. Psia krew, teraz już nikt nie będzie marudził, że mu śmierdzi – powiedział Untamo, odnajdując w sobie ten upiorny, dobrze znajomy współpracownikom humor. Pozwolił sobie na przeniesienie zaklęciem popielnicy z parapetu na stół, by potem odprowadzić Klarę wzrokiem do pomieszczenia obok. – Wiesz… Teraz kiedy mieszkam tu sam, mamy wolny pokój. Nie chciałabyś czasami… No wiesz.
Przeplatał słowa między odgłosy jej kroków. Łzy znowu zaczęły cisnąć mu się do oczu, jakby nie potrafił nad nimi panować, gdy to znowu uznał, że trudny temat powinien zostać podjęty już. Teraz.
- Mnie i tak długo w domu nie ma, miałabyś czas dla siebie – zasugerował. – Swego czasu myślałem nawet o poszukaniu większego lokum, może w lepszym miejscu ale… Dla siebie samego to przecież bez sensu.
Untamo i Bezimienny z tematu
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss