:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen
2 posters
Untamo Sorsa
23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:14
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
23.09.2000
To nie był dobry dzień dla wszystkich.
Od rana chciał napić się kawy, byle popędzić serce do jeszcze szybszego pompowania juchy, zresztą jak robił to każdego kolejnego dnia. Zwykle pierwszy kubeczek ciemnobrązowego płynu wypijał już w pracy, w domu naturalnie nie chcąc marnować na to czasu (który i tak okupowała bezwiednie jego coraz bardziej podupadającą na zdrowiu matkę). Robi to usadowiwszy się przy biurku czy też wisząc w pomieszczeniu gospodarczym, nie odzywając się zwykle do nikogo, o ile oczywiście ktoś nie będzie miał do niego pilnej sprawy. W końcu organizm uzależniony już od kofeiny bardzo źle reaguje na odstawienie – senność, drażliwość, apatia… To wszystko mogło dopaść Untamo nawet dziś!
I dopadło, chciałoby się dodać, bo od kiedy tylko wszedł na swój wydział, przygniotła go papierkowa robota. Ktoś mówił, że jakieś akta pozostały niepełne, ktoś mówił o podmienionych nazwiskach, o literówkach w zeznaniach, o zbierającym te zeznania który zamotany zapomniał czegoś wynotować… Po prostu nagle, z dnia na dzień, narobiono im wrzawy z okazji kilku niewłaściwie poprawionych literek, kilku niewłaściwych słów, kilku biurokratycznych bramek których nie sposób przeskoczyć, ale które można przecież otworzyć, o ile da się sobie czas…
Niektóre z tych kwitów, które to wypełniano od rana masowo na nowo, wymagały podpisu co najmniej inspektora, a że Untamo zwykle na posterunku był pierwszy, lubiąc się wyraźnie z niezręczną czasami wręcz punktualnością i dokładnością – pozostawał jakby wiecznie zajęty i wiecznie potrzebny. A co za tym szło – nieszczęsna kawa pozostawała niewypita, a jego pomarszczone już nieco powieki – cięższe niż zwykle. I chociaż prośba o przygotowanie tego leczniczego wręcz w działaniu napoju, wystosowana do dużo młodszej koleżanki z wydziału zawisła w powietrzu, jedyne na co dziś w tym zabieganiu całej obecnej kadry mógł liczyć Sorsa to…
- W pana wieku proszę uważać na serce!
I chociaż odebrał to jako żart (w końcu gdzie on niby miał być stary…), spodziewając się, że dziewczyna w swojej rezolutności przygotuje napój i dla niego – zwyczajnie pomylił się. Po pół godziny wciąż miał ręce pełne roboty, pusty kubek przed nosem i stertę typowej dla Kruczej Straży papirologii do przejrzenia. Pyskatej dziewczyny dziś jeszcze nie spotkał, może to i dobrze dla niej. Gorzej jednak dla całej reszty ludzi, którzy musieli mierzyć się z pomrukiwaniami, gderaniem i zwyczajną egzaltacją frustracji, jaką obdarzyć ich mógł niezatankowany Untamo.
Po trzech godzinach pracy czuł, że ruchy jego są powolne, jednak wciąż nie podniósł tyłka znad akt. Przy czwartej godzinie już miał wychylać się z gabinetu, i tak nie będąc już jedynym starszym inspektorem na posterunku, jednak do środka wpadł jeden z młodszych stażem pracowników i zapytał o dokumenty ze starszą już nieco datą. A jako, że w miejscach takich jak to lepiej by wszystkie dokumenty pozostawały na swoim miejscu, chociażby dlatego, by nie znikały niepostrzeżenie… By dostać je, musieliby udać się do archiwum.
I chociaż darowałby sobie takie wycieczki i zrzucił obowiązek użerania się z papirologią komuś obdarzonemu mniejszą odpowiedzialnością – wizja wizyty w miejscu innym od swoich czterech kątów mogła być zbawienna. W końcu atmosfera nad biurkiem starszego inspektora już dawno posiadała konsystencję tak gęstą, że utrzymałaby więcej niż jedną, wiszącą siekierę…
Dobrze wiedział, że przebywanie wśród administracji może wystawić jego i tak już nadszarpniętą cierpliwość na próbę. Wiedział, że tutaj właśnie czeka się najdłużej, tutaj wszystko musi być wykonywane czasami jak od linijki albo co najmniej dość dokładnie… Wiedział też jednak, że tutaj zwykle nikt go nie zagadywał. Nie próbował podpytywać jak mija życie, jak mija kariera, jak dziecko, jak matka, jak któraś z jeszcze nierozwikłanych spraw… Tutaj każdy zwykle miał już coś na głowie. I chociaż wielu jago kolegów po fachu stwierdziłoby z łatwością, że to właśnie dział administracji najbardziej działał im na nerwy – Untamo w tym momencie cieszył się, że chociaż raz od rana on może chcieć czegoś od kogoś (i zostać wysłuchanym), a nie wiecznie spotykać się z zachciankami innych.
Ze względu na to, że jego twarz znała już większość pracowników zgromadzonych wokół archiwum, jak i on momentalnie pokazał im swój identyfikator, mógł wejść do archiwum i poszukać tego czego mu brakło na własną rękę.
Drzwi do pomieszczenia zamknął po cichu. Jako, że światło było tu zapalone, spodziewał się, że sam tu nie będzie. A jako, że pomieszczenie tak znowu wybitnie wielkie nie było, liczył się już z tym, że nawet tu, w tej ostoi ciszy, z kimś będzie musiał się zetrzeć.
I pewnie gdyby humor mu doskwierał, może rzuciłby nawet jakimś „dzień dobry” w eter, byle tylko upewnić się co do swoich przypuszczeń… Jednak cóż, sama wizja wymuszonej uprzejmej rozmowy z kimś w dniu dzisiejszym napawała go niechęcią. Wolałby zabrać to co miał, zaznaczyć to co trzeba u archiwistów i udać się w swoją stronę.
Więc gdy zakręcił już w drugą alejkę, zaraz za półeczką z aktami na samym wierzchu pomieszczenia, ujrzał sylwetkę kogoś jakby nazbyt znajomego. A jako, że nigdy nie należał do tych, którzy myliliby imiona swoich współpracowników czy właściwie czasami nawet podwładnych – od razu odszukał w głowie imię blondynki otoczonej klaserami. Pewnie gdyby miał w sobie więcej siły i ochoty – powitałby ją wylewniej. Ale nie miał, no trudno…
- Nykänen… – chciał zwrócić na siebie jej uwagę. Przypomniał sobie, że ostatnio widzieli się wtedy, kiedy składał na jej biurko akta do sprawdzenia. – Wiesz gdzie szukać… Tego? – zapytał, układając pod nosem kobiety, nie zważając na to czy ta obecnie była zajęta czy nie, świstek papieru z datą i numerem potrzebnych mu akt.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:14
Bywały dobre dni, to oczywiste. Dni, w których sprężystość kroku dorównywała nastrojom, w których uśmiechy pozostawały nieścieralne, żywe świadectwo niezłomnego humoru. Bywały dni uznawane za średnie, gdy balans między szczęściem i jego brakiem szedł lepiej lub gorzej. Bywały też dni złe, złe dla jednostek, dla grup, dla wszystkich.
Przewaga tych ostatnich w życiuinspektor Nykänen przeraziłaby każdego odważnego na tyle, by zajrzeć w jej umysł. Może dlatego tak niewielu decydowało się na świadome wkroczenie do jej zamkniętego świata.
Każdy dzień, który musiała spędzać w głównej komendzie Kruczej Straży, był bardzo specyficzną torturą. Z jednej strony bowiem nie była w stanie żyć bez chociaż o d r o b i n y adrenaliny. To, czego nie mogła otrzymać przez swoje własne zaangażowanie — jeszcze, w końcu był to tylko okres przejściowy — próbowała zgarnąć niejako z drugiej ręki. Wbrew pozorom praca w podwydziale dokumentacji nie była szczególnie zajmująca. Oczywiście, gdy miała gorszy dzień (nie zły, złe były na porządku dziennym) potrafiła spędzić godzinę nad jednym raportem, sprawdzać wszelkiego rodzaju literówki, przecinki i gramatykę, by odesłać podobnego "potworka" nieszczęśnikowi, na którym skupił się gniew blondynki zaklęty w nieco koślawych literach wyskrobanych wiecznym piórem. Dzisiejszy dzień również należał do względnie spokojnych. Ot, kolejne sprawozdanie od Soelberga, nieważne nawet którego, leżało na jej biurku dobrych kilka minut, zanim po przeczytaniu go sięgnęła po zieloną pieczątkę, by przy akompaniamencie nieco zbyt entuzjastycznego przybicia ozdobić papier napisem "DO ARCHIWUM".
Krótki spacer do kolejnego pomieszczenia miał zakończyć się odłożeniem akt do wózka, aby trafiły one do miejsca swego ostatecznego przeznaczenia. Jakież było zdziwienie Pirkko-Liisy, gdy na miejscu nie zastała wózka, mogło opisać jedynie jedno słowo:
— Kurwa.
Znowu.
Nieobecność wózka oznaczała bowiem konieczność wybrania się do archiwum osobiście. Pomimo istotnych postępów w rehabilitacji, takie wyprawy, teoretycznie nieszkodliwe, kosztowały kobietę sporo nerwów i drugie tyle cierpliwości. Nic bowiem dziwnego — kto chciał spejalnie przechadzać się kawał drogi, gdy jedna z twych nóg po prostu odmawia posłuszeństwa? Nikt. Do kotła naturalnej emocjonalności Pirkko sytuacje taka jak ta wlewały dodatkową, toksyczną dawkę wstydu. Nie była z tym pogodzona. Nie wierzyła, że resztę życia spędzi jako kaleka, wertując co jakiś czas stosy papierów, gdy inni będą piąć się w górę, żyć tak, jak tylko będą chcieli, zostawiając ją w tyle.
A jednak.
Drogę dzielącą jej biurko i drzwi archiwum przestąpiła tak szybko, jak tylko mogła. Nie zniosłaby żalu malującego się w oczach przypadkowych przechodniów. Choć w tym miejscu nikt nie zjawiał się wyłącznie przez przypadek. Wszyscy znali wszystkich, przynajmniej z widzenia. Jej imię swego czasu nie schodziło z głodnych plotek ust, rozbudzając w równym stopniu wyobraźnię, jak i współczucie. To ostatnie zdążyła już znienawidzić do granic możliwości.
Pstryk. Zapalone przez szybkie uderzenie łokciem światło odpowiedziało jej impulsowi w mgnieniu oka. Półuśmiech wygiął jej wargi na kilka bić serca. Czasem to właśnie takie drobne rzeczy jak włączające się światło, niespóźniające się wiewiórki i czytelnie wypełnione dokumenty potrafiły podnieść człowieka na duchu lepiej niż awans czy — bogowie! — pochwała przełożonego.
Cisza wisząca nad archiwum była chyba jej ulubionym elementem. Niemal niekończące się korytarze wyznaczane przez wysokie, drewniane regały wypełnione po brzegi papierową bielą, w której zamknięte były historie najczęściej tragiczne, czasami zakończone pocałunkiem sprawiedliwości. Czasami były też ponurym wykazem tego, że Kruki nie były nieomylne. Symbole mądrości, wyższych celów także padały ofiarą okrutnych żartów losu. Pamiętała swe własne rozgoryczenia po pierwszej nieudanej akcji. Policzek sprzedany świeżym rekrutom zawsze bolał najbardziej, później szło się przyzwyczaić.
Zaciśnięte z bólu — prawdziwego, czy tylko tego, który mieszkał w jej głowie od prawie dwóch lat? — zęby nadały jej twarzy wyraz wyjątkowej wręcz zawziętości. Akta, z którymi do archiwum przyszła już dawno odnalazły swój nowy dom. Ciekawość pchała ją jednak dalej. Tam, gdzie dostała wyraźny zakaz zaglądać. Przed oczami stanął jej na moment sam komendant Kessler, w swej upiornie stanowczej osobie.
Dobre sobie. I tak wiesz, że to zrobię.
Jeżeli nie mogła mu się odgryźć w twarz, robiła to przynajmniej w myślach.
Dotarła do półki, która według jej najlepszej wiedzy skrywała w sobie to, czego szukała. Oczywiście miała na myśli swoją własną sprawę, przyczynek ciągnącego się od lat cierpienia i przetrącenia kruczych skrzydeł nim zdążyła je na dobre rozłożyć. Nacieszyć się lśniącą odznaką Wydziału Kryminalnego-Śledczego przypiętą na lewej piersi.
Nie spodziewała się, że ktoś zdoła jej przeszkodzić. Jej własne nazwisko, choć wypowiedziane przez głos znajomy, tak przez lata lubiany, momentami słyszany nawet częściej niż głos jej własnego ojca, spowodowało nagłe, a przez to bolesne napięcie mięśni. Grymas bólu rozlał się po twarzy blondynki zdecydowanie zbyt szybko i zbyt wyraźnie, by można było zbyć to zwykłym zaskoczeniem. Na całe szczęście Starszy Inspektor Sorsa był dziś na tyle nie w sosie, by zignorować którąkolwiek z całego katalogu min, którą chciała mu zaprezentować.
Podstawienie pod nos papieru. Cóż za efektywna metoda!
— Też się cieszę, że was widzę, starszy inspektorze — dopiero gdy słowa wybrzmiały w całej swej glorii, zauważyła, jak bardzo nieprzyjemnego tonu użyła. W jednej sekundzie zjeżyła się jeszcze bardziej, odruchowo wysuwając barki do środka klatki piersiowej, starając się zgarbić. Podobny zabieg może mógłby mieć jakąś rację bytu gdyby nie jej dość słuszny jak na kobietę wzrost.
I fakt, że przed wzrokiem Untamo, nawet niezasilanym okularami do czytania, niewiele mogło się ukryć.
— Wiem.
Tyle i aż tyle. Nie poprosił jej o pomoc, spytał tylko o wiedzę. A w swej złośliwej przekorności Pirkko-Liisa Nykänen mogła z łatwością sięgnąć po olimpijskie złoto.
Przewaga tych ostatnich w życiu
Każdy dzień, który musiała spędzać w głównej komendzie Kruczej Straży, był bardzo specyficzną torturą. Z jednej strony bowiem nie była w stanie żyć bez chociaż o d r o b i n y adrenaliny. To, czego nie mogła otrzymać przez swoje własne zaangażowanie — jeszcze, w końcu był to tylko okres przejściowy — próbowała zgarnąć niejako z drugiej ręki. Wbrew pozorom praca w podwydziale dokumentacji nie była szczególnie zajmująca. Oczywiście, gdy miała gorszy dzień (nie zły, złe były na porządku dziennym) potrafiła spędzić godzinę nad jednym raportem, sprawdzać wszelkiego rodzaju literówki, przecinki i gramatykę, by odesłać podobnego "potworka" nieszczęśnikowi, na którym skupił się gniew blondynki zaklęty w nieco koślawych literach wyskrobanych wiecznym piórem. Dzisiejszy dzień również należał do względnie spokojnych. Ot, kolejne sprawozdanie od Soelberga, nieważne nawet którego, leżało na jej biurku dobrych kilka minut, zanim po przeczytaniu go sięgnęła po zieloną pieczątkę, by przy akompaniamencie nieco zbyt entuzjastycznego przybicia ozdobić papier napisem "DO ARCHIWUM".
Krótki spacer do kolejnego pomieszczenia miał zakończyć się odłożeniem akt do wózka, aby trafiły one do miejsca swego ostatecznego przeznaczenia. Jakież było zdziwienie Pirkko-Liisy, gdy na miejscu nie zastała wózka, mogło opisać jedynie jedno słowo:
— Kurwa.
Znowu.
Nieobecność wózka oznaczała bowiem konieczność wybrania się do archiwum osobiście. Pomimo istotnych postępów w rehabilitacji, takie wyprawy, teoretycznie nieszkodliwe, kosztowały kobietę sporo nerwów i drugie tyle cierpliwości. Nic bowiem dziwnego — kto chciał spejalnie przechadzać się kawał drogi, gdy jedna z twych nóg po prostu odmawia posłuszeństwa? Nikt. Do kotła naturalnej emocjonalności Pirkko sytuacje taka jak ta wlewały dodatkową, toksyczną dawkę wstydu. Nie była z tym pogodzona. Nie wierzyła, że resztę życia spędzi jako kaleka, wertując co jakiś czas stosy papierów, gdy inni będą piąć się w górę, żyć tak, jak tylko będą chcieli, zostawiając ją w tyle.
A jednak.
Drogę dzielącą jej biurko i drzwi archiwum przestąpiła tak szybko, jak tylko mogła. Nie zniosłaby żalu malującego się w oczach przypadkowych przechodniów. Choć w tym miejscu nikt nie zjawiał się wyłącznie przez przypadek. Wszyscy znali wszystkich, przynajmniej z widzenia. Jej imię swego czasu nie schodziło z głodnych plotek ust, rozbudzając w równym stopniu wyobraźnię, jak i współczucie. To ostatnie zdążyła już znienawidzić do granic możliwości.
Pstryk. Zapalone przez szybkie uderzenie łokciem światło odpowiedziało jej impulsowi w mgnieniu oka. Półuśmiech wygiął jej wargi na kilka bić serca. Czasem to właśnie takie drobne rzeczy jak włączające się światło, niespóźniające się wiewiórki i czytelnie wypełnione dokumenty potrafiły podnieść człowieka na duchu lepiej niż awans czy — bogowie! — pochwała przełożonego.
Cisza wisząca nad archiwum była chyba jej ulubionym elementem. Niemal niekończące się korytarze wyznaczane przez wysokie, drewniane regały wypełnione po brzegi papierową bielą, w której zamknięte były historie najczęściej tragiczne, czasami zakończone pocałunkiem sprawiedliwości. Czasami były też ponurym wykazem tego, że Kruki nie były nieomylne. Symbole mądrości, wyższych celów także padały ofiarą okrutnych żartów losu. Pamiętała swe własne rozgoryczenia po pierwszej nieudanej akcji. Policzek sprzedany świeżym rekrutom zawsze bolał najbardziej, później szło się przyzwyczaić.
Zaciśnięte z bólu — prawdziwego, czy tylko tego, który mieszkał w jej głowie od prawie dwóch lat? — zęby nadały jej twarzy wyraz wyjątkowej wręcz zawziętości. Akta, z którymi do archiwum przyszła już dawno odnalazły swój nowy dom. Ciekawość pchała ją jednak dalej. Tam, gdzie dostała wyraźny zakaz zaglądać. Przed oczami stanął jej na moment sam komendant Kessler, w swej upiornie stanowczej osobie.
Dobre sobie. I tak wiesz, że to zrobię.
Jeżeli nie mogła mu się odgryźć w twarz, robiła to przynajmniej w myślach.
Dotarła do półki, która według jej najlepszej wiedzy skrywała w sobie to, czego szukała. Oczywiście miała na myśli swoją własną sprawę, przyczynek ciągnącego się od lat cierpienia i przetrącenia kruczych skrzydeł nim zdążyła je na dobre rozłożyć. Nacieszyć się lśniącą odznaką Wydziału Kryminalnego-Śledczego przypiętą na lewej piersi.
Nie spodziewała się, że ktoś zdoła jej przeszkodzić. Jej własne nazwisko, choć wypowiedziane przez głos znajomy, tak przez lata lubiany, momentami słyszany nawet częściej niż głos jej własnego ojca, spowodowało nagłe, a przez to bolesne napięcie mięśni. Grymas bólu rozlał się po twarzy blondynki zdecydowanie zbyt szybko i zbyt wyraźnie, by można było zbyć to zwykłym zaskoczeniem. Na całe szczęście Starszy Inspektor Sorsa był dziś na tyle nie w sosie, by zignorować którąkolwiek z całego katalogu min, którą chciała mu zaprezentować.
Podstawienie pod nos papieru. Cóż za efektywna metoda!
— Też się cieszę, że was widzę, starszy inspektorze — dopiero gdy słowa wybrzmiały w całej swej glorii, zauważyła, jak bardzo nieprzyjemnego tonu użyła. W jednej sekundzie zjeżyła się jeszcze bardziej, odruchowo wysuwając barki do środka klatki piersiowej, starając się zgarbić. Podobny zabieg może mógłby mieć jakąś rację bytu gdyby nie jej dość słuszny jak na kobietę wzrost.
I fakt, że przed wzrokiem Untamo, nawet niezasilanym okularami do czytania, niewiele mogło się ukryć.
— Wiem.
Tyle i aż tyle. Nie poprosił jej o pomoc, spytał tylko o wiedzę. A w swej złośliwej przekorności Pirkko-Liisa Nykänen mogła z łatwością sięgnąć po olimpijskie złoto.
Untamo Sorsa
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:15
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Spojrzeniem omiótł cała sylwetkę (obecnie już) urzędniczki, wręcz od góry do dołu, skupiając się na tym jakie ma na sobie buty, jak jest ubrana, czy na jej twarzy gości uśmiech, który w obecnych warunkach mógł być zarówno wybawieniem z tych sideł niezadowolenia, jakie towarzyszyło mu od rana, jak i równie dobrze poskutkować jeszcze większym niezadowoleniem – w końcu myśl, jakoby to innym miało żyć się lepiej i jakoby to inni mieli dzisiejszego dnia dostać tę niepowtarzalną szansę na wypicie parującego Napoju Bogów mogły wprawiać w wisielczy humor.
Jednak tym razem grymas radości nie wykrzywił twarzy Pirkko-Liisy, tym razem mógł zauważyć tylko wykrzywienie się w bólu lub niezadowoleniu, a że emocje te łatwo było pomylić, dodatkowo w dniu dzisiejszym obstawiając tylko same negatywne zamiary, Untamo poczuł się naturalnie niemiło widziany. Niechciany. A skoro już podążył tym może i błędnym tokiem rozumowania – momentalnie spróbował przyjrzeć się temu, czym dotychczas zajmowała się blondynka. Próbował wyłapać jakiekolwiek szczegóły dokumentów nad którymi się pochylała, byle upewnić się, że ta nie dokonuje działań niecnych lub nielegalnych, a kiedy tylko posłyszał jej słowa, uniósł brwi wysoko, kształtując swoje czoło w kilka fal zmarszczek.
Czyżby sobie z niego drwiła? Niewykluczone.
I pewnie gdyby był dziś tym samym, trochę dobrotliwym dla młodszych kiedyś-podopiecznych, starszym kolegą, pewnie nawet odebrałby to jako niewinną zaczepkę, typową tak dla blondynki lub chęć zainteresowania go swoją osobą jeszcze mocniej, jak czyniły to głodne uwagi rodziców dzieciaki… Ale cóż, w tym momencie jedynie spojrzał kobiecie prosto w oczy, zdecydowanie równie nieprzyjemnym, jak oschły był jej ton, wzrokiem, jakby oczekując wyjaśnienia jej szczeniackich wręcz prowokacji.
- Mamy gorszy dzień, co? – mruknął jakby drwiąco, już dając po sobie właściwie poznać, że nie w smak mu dziś jakiekolwiek dogryzki młodszych koleżanek. I nie zrozumcie mnie źle! Zwykle pewnie odbierałby je raczej pozytywnie, może nawet poczułby się dowartościowany tym, że wciąż pamięta się jego tytuł czy może nawet jego imię, że może ma się do niego jakąkolwiek sympatię… A tu o, jedyne co ofiarował, to oschłość i gburowatość. – Skoro nasze spotkanie sprawia ci tyle radości, to wręcz wspaniale, bo zobacz… – oparł się dłonią o blat, na którym już leżały dokumenty, byle pochylić się ku blondynce. Może i wydawał się przez to jeszcze niższy niż był w rzeczywistości, ale cóż to za różnica? W końcu już dawno pogodził się z tym, że wyższy nie urośnie i zostanie tym przegrywem ze wzrostem poniżej metra osiemdziesięciu. Ktoś powiedziałby – niemężczyzną. – Wygląda na to, że zostanę tu na dłużej. No chyba, że ruszysz swoje wyniosłe cztery litery i pomożesz mi ich poszukać. Czy może cofniesz mnie stąd, bo nie mam odpowiedniego kwitu, którego składanie wymyśliliście sobie w administracji jakieś trzy godziny temu i którego już oczekujecie od pobierających akta inspektorów?
Widocznie pozwolił sobie na wylanie nieco więcej frustracji niż było to mile widziane w stosunku do osoby, z którą tak wiele i niewiele za razem go przecież łączyło – codzienne mijanie się na korytarzach wydziału, picie porannej kawy w gospodarczym, prowadzenie wspólnych przesłuchań… Nie wyobrażał sobie wtedy, że Prikko-Liisy miałoby w ich szeregach zabraknąć. Prędzej szykował się na to, że sam odejdzie miotnięty jakimś czarem kogoś podejrzanego a niechętnego do współpracy. W końcu „w swoim wieku” już nie był tak żwawy, nie wykonywał tak zwinnych uników, nie miał tak krótkiego czasu reakcji…
Albo zwyczajnie odejdzie mniej drastycznie, bo na emeryturę.
Ale wypadek i przeniesienie blondynki był czymś przełamującym monotonną codzienność Sorsy. Pewnie jutro będzie przeklinał siebie, że pomimo tego wszystkiego tak się do niej odnosił.
Teraz potraktował ją natomiast ponaglającym spojrzeniem i charakterystycznym ruchem otwartej dłoni, jasno zachęcającym do rozgoszczenia się w tej cuchnącej starym papierem przestrzeni. W ten sposób poprosił czy raczej nacisnął, by ta faktycznie zabrała się do roboty. Potem dłoń tę, złożył na biodrze, tuż przy pasku, widocznie nie garnąc się do roboty na własną rękę.
Jednak tym razem grymas radości nie wykrzywił twarzy Pirkko-Liisy, tym razem mógł zauważyć tylko wykrzywienie się w bólu lub niezadowoleniu, a że emocje te łatwo było pomylić, dodatkowo w dniu dzisiejszym obstawiając tylko same negatywne zamiary, Untamo poczuł się naturalnie niemiło widziany. Niechciany. A skoro już podążył tym może i błędnym tokiem rozumowania – momentalnie spróbował przyjrzeć się temu, czym dotychczas zajmowała się blondynka. Próbował wyłapać jakiekolwiek szczegóły dokumentów nad którymi się pochylała, byle upewnić się, że ta nie dokonuje działań niecnych lub nielegalnych, a kiedy tylko posłyszał jej słowa, uniósł brwi wysoko, kształtując swoje czoło w kilka fal zmarszczek.
Czyżby sobie z niego drwiła? Niewykluczone.
I pewnie gdyby był dziś tym samym, trochę dobrotliwym dla młodszych kiedyś-podopiecznych, starszym kolegą, pewnie nawet odebrałby to jako niewinną zaczepkę, typową tak dla blondynki lub chęć zainteresowania go swoją osobą jeszcze mocniej, jak czyniły to głodne uwagi rodziców dzieciaki… Ale cóż, w tym momencie jedynie spojrzał kobiecie prosto w oczy, zdecydowanie równie nieprzyjemnym, jak oschły był jej ton, wzrokiem, jakby oczekując wyjaśnienia jej szczeniackich wręcz prowokacji.
- Mamy gorszy dzień, co? – mruknął jakby drwiąco, już dając po sobie właściwie poznać, że nie w smak mu dziś jakiekolwiek dogryzki młodszych koleżanek. I nie zrozumcie mnie źle! Zwykle pewnie odbierałby je raczej pozytywnie, może nawet poczułby się dowartościowany tym, że wciąż pamięta się jego tytuł czy może nawet jego imię, że może ma się do niego jakąkolwiek sympatię… A tu o, jedyne co ofiarował, to oschłość i gburowatość. – Skoro nasze spotkanie sprawia ci tyle radości, to wręcz wspaniale, bo zobacz… – oparł się dłonią o blat, na którym już leżały dokumenty, byle pochylić się ku blondynce. Może i wydawał się przez to jeszcze niższy niż był w rzeczywistości, ale cóż to za różnica? W końcu już dawno pogodził się z tym, że wyższy nie urośnie i zostanie tym przegrywem ze wzrostem poniżej metra osiemdziesięciu. Ktoś powiedziałby – niemężczyzną. – Wygląda na to, że zostanę tu na dłużej. No chyba, że ruszysz swoje wyniosłe cztery litery i pomożesz mi ich poszukać. Czy może cofniesz mnie stąd, bo nie mam odpowiedniego kwitu, którego składanie wymyśliliście sobie w administracji jakieś trzy godziny temu i którego już oczekujecie od pobierających akta inspektorów?
Widocznie pozwolił sobie na wylanie nieco więcej frustracji niż było to mile widziane w stosunku do osoby, z którą tak wiele i niewiele za razem go przecież łączyło – codzienne mijanie się na korytarzach wydziału, picie porannej kawy w gospodarczym, prowadzenie wspólnych przesłuchań… Nie wyobrażał sobie wtedy, że Prikko-Liisy miałoby w ich szeregach zabraknąć. Prędzej szykował się na to, że sam odejdzie miotnięty jakimś czarem kogoś podejrzanego a niechętnego do współpracy. W końcu „w swoim wieku” już nie był tak żwawy, nie wykonywał tak zwinnych uników, nie miał tak krótkiego czasu reakcji…
Albo zwyczajnie odejdzie mniej drastycznie, bo na emeryturę.
Ale wypadek i przeniesienie blondynki był czymś przełamującym monotonną codzienność Sorsy. Pewnie jutro będzie przeklinał siebie, że pomimo tego wszystkiego tak się do niej odnosił.
Teraz potraktował ją natomiast ponaglającym spojrzeniem i charakterystycznym ruchem otwartej dłoni, jasno zachęcającym do rozgoszczenia się w tej cuchnącej starym papierem przestrzeni. W ten sposób poprosił czy raczej nacisnął, by ta faktycznie zabrała się do roboty. Potem dłoń tę, złożył na biodrze, tuż przy pasku, widocznie nie garnąc się do roboty na własną rękę.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:15
Oczom Untamo Sorsy, jednego z bardziej lubianych, jeżeli nie ulubionych ex-kolegów Pirkko-Liisy ukazał się następujący obrazek; Buty z rodzaju tych "wygodnych". Nic szczególnie krzyczącego o elegancji kojarzonej z resztą pracownic urzędowej części Kruczej Straży. Ot, dwie pary czerni na grubej podeszwie, sięgające nieco za kostkę. Coś, co w swej skórzanej formie mogło służyć do chociaż delikatnego dosztywnienia nadwyrężonych kości, przypominało buty mundurowe noszone przez funkcjonariuszy Wydziału Kryminalno-Śledczego, a jednak nimi nie było. W ich skórzane objęcia wciśnięte były również czarne spodnie z porażającego matowością materiału. Na lewej nodze specjalny stabilizator odcinający się od wszech panującej ciemności bielą tekstyliów, z których został stworzony. Idąc wyżej - znów czerń, tym razem jednak połyskująca. Satyna? Zdecydowanie materiał koszuli, którą dziś przywdziała Nykänen nie należał do tych, w których Untamo zwykł ją obserwować. Czyżby wypadek, poza oczywistym wpływem na jej ciało, zadał też nieodwracalne obrażenia jej stylowi? W każdym razie koszula zapięta była na niemal wszystkie guziki, za wyjątkiem tego bezpośrednio pod kołnierzykiem. W połączeniu z podwiniętymi do łokci rękawami dawały asumpt do myślenia, iż Pirkko zasmakowała w zluzowanych wymaganiach odnośnie ubioru.
Czuła na sobie spojrzenie starszego inspektora. Z własnej pracy wiedziała, że jeżeli tacy jak on, tacy jak niegdyś i ona, skupiali się na czymś zbyt długo, nawet ze zwykłej sytuacji potrafili wyłowić przyczynek do kłopotów. Najczęściej cudzych.
Jedyną reakcją — w dodatku najszybszą — okazało się więc przyciśnięcie otwartych akt do własnej klatki piersiowej. Długie palce dłoni rozciągnęły się na miejscu, w którym według niej znajdowały się informacje opisujące akta. Jeszcze tego brakowało. Zostać nakrytym przez tego, który w swoim czasie był jej bliższy od rodzonego ojca. Kiedyś mogłaby mieć nadzieję, że ewentualne odkrycie jej niecnych planów zakończy się tylko na reprymendzie. W lepszym przypadku — spojrzeniu pełnym żalu, może przypruszonym też politowaniem i rozczarowaniem. W przypadku średnio—złym także pogrożeniu palcem. Kiedyś. Teraz nie miała jednak wystarczająco siły na zmierzenie się z bólem, który w tak nieprzyjemny dla oka sposób wykrzywiał jej prawy kącik ust, ten drżący przy każdej próbie poruszenia się, ostatnimi czasy nawet w reakcji na proste myśli.
Proszę nie zrozumieć jej źle. Untamo Sorsa był człowiekiem, co do którego dalej miała przekonanie, że pomógłby jej w każdej sprawie. Zawodowej, czy prywatnej, był po prostu dobrym człowiekiem. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała kiedykolwiek polegać na jego pomocy. Duma zawsze kroczy przed upadkiem, lecz w tym konkretnym przypadku kroczyła także za nim. Nie pozwalając na przyznanie się do błędów, do problemów, przed samą sobą, nawet jeżeli wszyscy wokół mieli pełną świadomość ich istnienia.
— Nie wiem czemu, ale od jakiegoś czasu nie miewam dobrych dni — kąśliwy uśmiech, którego nie powstydziłyby się najbardziej dorodne żmije z miejsc... w których żyją żmije. Gdyby tylko umysł Pirkko nie był zajęty taksowaniem zdecydowanie zbyt pewnego siebie Starszego Inspektora Sorsy, wiadomość o miejscach występowania żmij znalazłaby się w jej umyśle ze zdecydowanie większą łatwością. I dopowiedziałaby sobie w myślach, że żmije w Skandynawii żyją nawet kawałek za kołem podbiegunowym.
Wraz ze zbliżeniem się postaci starszego kolegi do stołu, akta w jej dłoniach zamknęły się z charakterystycznym dla kartonowych teczek trzaskiem. W mgnieniu oka zniknęły też za plecami Pirkko-Liisy, której lodowy błękit spojrzenia nie odpuszczał Fina nawet na krok. Usta zacisnęły się w wąską kreskę, gdy słuchała wszystkich słów rozbrzmiewających słabym echem pomiędzy drewnianymi regałami archiwum.
— Ja nie wiem, jak wy zamierzacie łapać kogokolwiek, skoro nawet nieuciekających dokumentów nie potraficie znaleźć — cedzone przez zęby słowa były tylko kolejną dawką zeschniętych gałęzi do już płonącego ogniska. — Może już pora na emeryturę, co? Jak się będziecie zapierać rękami i nogami to chociaż podrzucę wam w wolnej chwili kwit na okulary. Te na pewno pomogą w następnych eskapadach.
Krótkie szarpnięcie górną połową ciała pozostało bez odpowiedzi ze strony dolnej. Jedynie przeciągłe syczenie, mogące być również nieco zbyt zapowietrzonym przekleństwem wydobyło się spomiędzy warg kobiety, gdy w drugiej już próbie ruszenia się z miejsca w końcu osiągnęła swój cel. Pięć wyjątkowo żałośnie wyglądających kroków później stanęła bokiem do regału, starając się tym samym własnym ciałem uniemożliwić Untamo dowiedzenie się, cóż to za akt strzegła niczym lwica. Lub wilczyca. W końcu to wilk miał być jej zwierzęciem totemicznym.
Kolejne pięć kroków później, tym razem już w większym stopniu przypominających sposób chodzenia normalnego człowieka, ponownie znalazła się przy stole, tym razem jednak idealnie naprzeciw wyraźnie zniecierpliwionego Kruka.
A gdyby tylko wykorzystać swą niemoc w celu wymuszonej opieszałości? Myśl ta zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Może gdyby znajdowała się w zdecydowanie lepszym humorze, postanowiłaby zabawić się w podobny sposób, za ofiarę obierając sobie cenny czas aktywnych funkcjonariuszy, każdego napotkanego kruka z błyszczącą odznaką na lewej piersi.
Ponaglający, a przez to odebrany również jako lekceważący gest dłoni mężczyzny przesądził jednak sprawę.
— Nie jesteś moim przełożonym — już nie jesteś — Więc może łaskawie użyłbyś takiego słowa jak, chociażby... Nie wiem... "Proszę"? Czy któryś ze złodziejaszków, których ostatnio bohatersko złapałeś, zdołał Ci zawinąć maniery?
Oparła się dwiema dłońmi o blat stołu, tym samym pozwalając sobie także na niewielkie obniżenie własnej sylwetki. Nie zamierzała także odwracać wzroku prosto z jego oczu. Nie miał żadnego powodu, by zachowywać się jak ostatni buc i wykorzystywać ich niegdysiejszy stosunek służbowy.
Nadeszła przyszłość, stary człowieku.
Czuła na sobie spojrzenie starszego inspektora. Z własnej pracy wiedziała, że jeżeli tacy jak on, tacy jak niegdyś i ona, skupiali się na czymś zbyt długo, nawet ze zwykłej sytuacji potrafili wyłowić przyczynek do kłopotów. Najczęściej cudzych.
Jedyną reakcją — w dodatku najszybszą — okazało się więc przyciśnięcie otwartych akt do własnej klatki piersiowej. Długie palce dłoni rozciągnęły się na miejscu, w którym według niej znajdowały się informacje opisujące akta. Jeszcze tego brakowało. Zostać nakrytym przez tego, który w swoim czasie był jej bliższy od rodzonego ojca. Kiedyś mogłaby mieć nadzieję, że ewentualne odkrycie jej niecnych planów zakończy się tylko na reprymendzie. W lepszym przypadku — spojrzeniu pełnym żalu, może przypruszonym też politowaniem i rozczarowaniem. W przypadku średnio—złym także pogrożeniu palcem. Kiedyś. Teraz nie miała jednak wystarczająco siły na zmierzenie się z bólem, który w tak nieprzyjemny dla oka sposób wykrzywiał jej prawy kącik ust, ten drżący przy każdej próbie poruszenia się, ostatnimi czasy nawet w reakcji na proste myśli.
Proszę nie zrozumieć jej źle. Untamo Sorsa był człowiekiem, co do którego dalej miała przekonanie, że pomógłby jej w każdej sprawie. Zawodowej, czy prywatnej, był po prostu dobrym człowiekiem. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała kiedykolwiek polegać na jego pomocy. Duma zawsze kroczy przed upadkiem, lecz w tym konkretnym przypadku kroczyła także za nim. Nie pozwalając na przyznanie się do błędów, do problemów, przed samą sobą, nawet jeżeli wszyscy wokół mieli pełną świadomość ich istnienia.
— Nie wiem czemu, ale od jakiegoś czasu nie miewam dobrych dni — kąśliwy uśmiech, którego nie powstydziłyby się najbardziej dorodne żmije z miejsc... w których żyją żmije. Gdyby tylko umysł Pirkko nie był zajęty taksowaniem zdecydowanie zbyt pewnego siebie Starszego Inspektora Sorsy, wiadomość o miejscach występowania żmij znalazłaby się w jej umyśle ze zdecydowanie większą łatwością. I dopowiedziałaby sobie w myślach, że żmije w Skandynawii żyją nawet kawałek za kołem podbiegunowym.
Wraz ze zbliżeniem się postaci starszego kolegi do stołu, akta w jej dłoniach zamknęły się z charakterystycznym dla kartonowych teczek trzaskiem. W mgnieniu oka zniknęły też za plecami Pirkko-Liisy, której lodowy błękit spojrzenia nie odpuszczał Fina nawet na krok. Usta zacisnęły się w wąską kreskę, gdy słuchała wszystkich słów rozbrzmiewających słabym echem pomiędzy drewnianymi regałami archiwum.
— Ja nie wiem, jak wy zamierzacie łapać kogokolwiek, skoro nawet nieuciekających dokumentów nie potraficie znaleźć — cedzone przez zęby słowa były tylko kolejną dawką zeschniętych gałęzi do już płonącego ogniska. — Może już pora na emeryturę, co? Jak się będziecie zapierać rękami i nogami to chociaż podrzucę wam w wolnej chwili kwit na okulary. Te na pewno pomogą w następnych eskapadach.
Krótkie szarpnięcie górną połową ciała pozostało bez odpowiedzi ze strony dolnej. Jedynie przeciągłe syczenie, mogące być również nieco zbyt zapowietrzonym przekleństwem wydobyło się spomiędzy warg kobiety, gdy w drugiej już próbie ruszenia się z miejsca w końcu osiągnęła swój cel. Pięć wyjątkowo żałośnie wyglądających kroków później stanęła bokiem do regału, starając się tym samym własnym ciałem uniemożliwić Untamo dowiedzenie się, cóż to za akt strzegła niczym lwica. Lub wilczyca. W końcu to wilk miał być jej zwierzęciem totemicznym.
Kolejne pięć kroków później, tym razem już w większym stopniu przypominających sposób chodzenia normalnego człowieka, ponownie znalazła się przy stole, tym razem jednak idealnie naprzeciw wyraźnie zniecierpliwionego Kruka.
A gdyby tylko wykorzystać swą niemoc w celu wymuszonej opieszałości? Myśl ta zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Może gdyby znajdowała się w zdecydowanie lepszym humorze, postanowiłaby zabawić się w podobny sposób, za ofiarę obierając sobie cenny czas aktywnych funkcjonariuszy, każdego napotkanego kruka z błyszczącą odznaką na lewej piersi.
Ponaglający, a przez to odebrany również jako lekceważący gest dłoni mężczyzny przesądził jednak sprawę.
— Nie jesteś moim przełożonym — już nie jesteś — Więc może łaskawie użyłbyś takiego słowa jak, chociażby... Nie wiem... "Proszę"? Czy któryś ze złodziejaszków, których ostatnio bohatersko złapałeś, zdołał Ci zawinąć maniery?
Oparła się dwiema dłońmi o blat stołu, tym samym pozwalając sobie także na niewielkie obniżenie własnej sylwetki. Nie zamierzała także odwracać wzroku prosto z jego oczu. Nie miał żadnego powodu, by zachowywać się jak ostatni buc i wykorzystywać ich niegdysiejszy stosunek służbowy.
Nadeszła przyszłość, stary człowieku.
Untamo Sorsa
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:15
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Właściwie – chyba oboje tkwili w tym samym.
I chociaż Untamo głośno nie przyzna się, że i dla niego ostatnio dobrych dni nie planowano, od dawna tkwił już w tym dziwnym transie, w którym rytm dnia wyznaczała praca, praca i tylko praca. Praca była bowiem wszystkim co obecnie miał, jedynie w pracy zawierał nowe kontakty, jedynie w pracy doświadczał jakiegokolwiek spełnienia… Wszystko to co działo się poza nią, było niczym. Córka, która odzywała się może i nie rzadko na standardy młodzieży, jednak zbyt rzadko, jak na standardy kochających rodziców. Z matką niewiele już mógł pomówić – ta miała problemy z układaniem słów w logiczną całość, dodatkowo wypowiadanie ich sprawiało jej ból.
Byle uciec od tego wszystkiego – nie rzucał się w objęcia alkoholu czy innych używek, a jedynie pracy. A skoro nawet tutaj ludzie przestawali już być dla niego życzliwi, czasami traktowali go gorzej czy nawet sugerowali emeryturę – coś wskazywało na to, że Untamo zbliżał się do krawędzi, z której niebawem będzie musiał niestety skoczyć. I odejść w odstawkę, jak każdy przedmiot zastępowany innym, bardziej skutecznym. I chociaż takimi torami sunęła ta kolej rzeczy, sugestia Pirkko na temat emerytury, niedowidzenia i braku umiejętności szukania… Jeszcze mocniej uderzyła Untamo, który już i tak nie był w sosie.
Nie dał po sobie poznać, że został ugodzony, to naturalne – w końcu jakaś wyuczona w dziwnych warunkach męskość, której nie dał rady nauczyć go ojciec, nakazywała nie mazać się, nie mazgaić, a odpowiadać atakiem na atak. Ot, nie po to by dać sygnał, że „przeciwnik” przesadza, a by pozwolić mu poczuć to samo. Brutalne, chociaż może przydatne w jego zawodzie…
- Emeryturę, co? Liczysz pewnie na to, że po moim odejściu zrobią tam miejsce dla ciebie, hę? – mruknął, wciąż mierząc się z nią spojrzeniem. Obydwoje widocznie brak skrępowania wypili już z mlekiem matki, w ciągu rozmowy tylko walcząc o swoją uwagę takimi pełnymi pewności gestami. – Może i tak powinno być, wiesz? Może faktycznie tu nie pasujesz, skoro nie potrafisz nawet podać mi właściwych akt? Nie próbuj mi wmawiać, że każdy przychodzi tu, całuje cię po rękach i błaga o ich podanie, bo na pewno zauważyłaś, ale jestem stary i na pewno nie głupi.
Wydawał się już ogromnie sfrustrowany. Nie myślał o tym co mówił, chociaż… Dobrze, myślał o tym co mówi. Myślał w jaki sposób dopiec tej, która wciąż była przecież dla niego ważna. O którą dopytywał po wypadku, za której powrotem do kryminalnych na pewno wstawiłby się pierwszy. Pewnie gdy przyjdzie wieczór i przyjdzie rachunek sumienia – Sorsa nie będzie potrafił spojrzeć w lustro bez wstydu.
Teraz nie miało to jednak znaczenia.
- I może tak powinno być, skoro widocznie tam zostawiłaś jakikolwiek szacunek do mnie. Już nie mówiąc o sympatii, tą zostawiłaś już dawno za sobą… – zagrał jej na emocjach, chociaż dobrze wiedział, że w tym momencie i na tym etapie sporu i tak pewnie przejdzie to niezauważenie. Powoli zaczynał martwić się tym, że ktoś ich usłyszy, więc przyciszył również ton do szeptu.
Naczynia krwionośne w głowie zaczęły pulsować, a serce biło już mocniej – można było teraz stwierdzić, że spotkanie z Nykänen podziałało lepiej niż jakakolwiek kawa.
I chociaż Untamo głośno nie przyzna się, że i dla niego ostatnio dobrych dni nie planowano, od dawna tkwił już w tym dziwnym transie, w którym rytm dnia wyznaczała praca, praca i tylko praca. Praca była bowiem wszystkim co obecnie miał, jedynie w pracy zawierał nowe kontakty, jedynie w pracy doświadczał jakiegokolwiek spełnienia… Wszystko to co działo się poza nią, było niczym. Córka, która odzywała się może i nie rzadko na standardy młodzieży, jednak zbyt rzadko, jak na standardy kochających rodziców. Z matką niewiele już mógł pomówić – ta miała problemy z układaniem słów w logiczną całość, dodatkowo wypowiadanie ich sprawiało jej ból.
Byle uciec od tego wszystkiego – nie rzucał się w objęcia alkoholu czy innych używek, a jedynie pracy. A skoro nawet tutaj ludzie przestawali już być dla niego życzliwi, czasami traktowali go gorzej czy nawet sugerowali emeryturę – coś wskazywało na to, że Untamo zbliżał się do krawędzi, z której niebawem będzie musiał niestety skoczyć. I odejść w odstawkę, jak każdy przedmiot zastępowany innym, bardziej skutecznym. I chociaż takimi torami sunęła ta kolej rzeczy, sugestia Pirkko na temat emerytury, niedowidzenia i braku umiejętności szukania… Jeszcze mocniej uderzyła Untamo, który już i tak nie był w sosie.
Nie dał po sobie poznać, że został ugodzony, to naturalne – w końcu jakaś wyuczona w dziwnych warunkach męskość, której nie dał rady nauczyć go ojciec, nakazywała nie mazać się, nie mazgaić, a odpowiadać atakiem na atak. Ot, nie po to by dać sygnał, że „przeciwnik” przesadza, a by pozwolić mu poczuć to samo. Brutalne, chociaż może przydatne w jego zawodzie…
- Emeryturę, co? Liczysz pewnie na to, że po moim odejściu zrobią tam miejsce dla ciebie, hę? – mruknął, wciąż mierząc się z nią spojrzeniem. Obydwoje widocznie brak skrępowania wypili już z mlekiem matki, w ciągu rozmowy tylko walcząc o swoją uwagę takimi pełnymi pewności gestami. – Może i tak powinno być, wiesz? Może faktycznie tu nie pasujesz, skoro nie potrafisz nawet podać mi właściwych akt? Nie próbuj mi wmawiać, że każdy przychodzi tu, całuje cię po rękach i błaga o ich podanie, bo na pewno zauważyłaś, ale jestem stary i na pewno nie głupi.
Wydawał się już ogromnie sfrustrowany. Nie myślał o tym co mówił, chociaż… Dobrze, myślał o tym co mówi. Myślał w jaki sposób dopiec tej, która wciąż była przecież dla niego ważna. O którą dopytywał po wypadku, za której powrotem do kryminalnych na pewno wstawiłby się pierwszy. Pewnie gdy przyjdzie wieczór i przyjdzie rachunek sumienia – Sorsa nie będzie potrafił spojrzeć w lustro bez wstydu.
Teraz nie miało to jednak znaczenia.
- I może tak powinno być, skoro widocznie tam zostawiłaś jakikolwiek szacunek do mnie. Już nie mówiąc o sympatii, tą zostawiłaś już dawno za sobą… – zagrał jej na emocjach, chociaż dobrze wiedział, że w tym momencie i na tym etapie sporu i tak pewnie przejdzie to niezauważenie. Powoli zaczynał martwić się tym, że ktoś ich usłyszy, więc przyciszył również ton do szeptu.
Naczynia krwionośne w głowie zaczęły pulsować, a serce biło już mocniej – można było teraz stwierdzić, że spotkanie z Nykänen podziałało lepiej niż jakakolwiek kawa.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:16
To nie byli oni.
W rozedrganych od nerwów słowach, w ściśniętych z przejęcia gardłach, w sylwetkach obniżonych niczym drapieżniki szykujące się do ataku. Na czas tych podchodów, żałosnych prób dogryzienia drugiemu bardziej, dla ratowania własnego ego, zatracili to, co lubili w sobie najbardziej.
Gdyby tylko wiedzieli, co kryje się za zamkniętymi drzwiami milczenia. Jakie tajemnice skryli w sobie, jakimi sekretami nie mogli lub nie chcieli podzielić się ze światem. Wychowana w dużej i kochającej rodzinie Pirkko-Liisa zapewne zatrzymałaby się w pół zdania, by w pozornym spokoju przełknąć gorzką pigułkę, z którą męczył się Untamo. Nie mogłaby wyobrazić sobie siebie w podobnej sytuacji. Nawet nie chciała. Choć po wypadku odsunęła się od niemal wszystkich bliskich, nie robiła tego z niechęci do nich. Nie z lenistwa, które wkradało się w nawyk takim jak ona, takim jak Sorsa. Zbyt zajętych pracą, zbyt zmęczonym, by poskładać chociaż skrawki życia towarzyskiego w sensowną całość. Uważała, że robi to dla ich dobra. Że byłaby ciężarem, każdym cholernym ruchem przypominając im o bólu, który czuli, gdy jeszcze nikt nie miał pewności, czy zostanie wśród żywych. Ile było w tym prawdy, faktycznego przejęcia się losem bliskich, a ile strachu przed byciem zależnym? Nie akceptowała bowiem własnej słabości, od lat będąc tą, która uskrzydla, jest wzorem, motywuje do działania. Czy jej bliscy mogli czuć to samo, co Untamo? Czy też uciekali w trans codziennego życia, byleby tylko zająć myśli, byle nie odpłynąć nimi choć na chwilę?
Co zrobiłby starszy inspektor, gdyby mógł zajrzeć do myśli Nykänen? Czy serce, które przeżyło wiele i równie wiele widziało, zadrżałoby na widok pobojowiska, wciąż gorejącego pożaru, który miał miejsce w głowie jego byłej podwładnej? Kiedyś nie wahałaby się przyjść do niego, zalegnąć nieco nieelegancko na jednym z plastikowych krzeseł i po prostu się wygadać. Przedstawić sprawę jasno, bez owijania w bawełnę, na koniec zaś zadać jedno pytanie.
Co pan sądzi, panie starszy inspektorze?
Tymczasem słowna potyczka, która nigdy nie powinna mieć miejsca weszła w nową fazę.
Zabolało.
Trafił w punkt.
Zdradziła ją zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięta szczęka. Nagła suchość w gardle, która kazała napiąć wszystkie mięśnie szyi tak mocno, by jak na dłoni ukazać tętnicę szyjną, nabrzmiałą tak mocno, jakby za sekundę miała pęknąć, ozdobić dzielący ich stół karmazynową plamą. W zestawieniu z trupią bielą, która wystąpiła na już i tak niezbyt zdrowo wyglądającą cerkę Pirkko-Liisy, tworzyły mieszankę wybuchową. Drżenie było tylko kwestią czasu. Od podbródka, przez ramiona, klatkę piersiową, dłonie. Oczy zapiekły nagłą suchością, szczególnie nieprzyjemną wobec nienaturalnego oświetlenia archiwum. Nie trwało to długo, gdy lodowato zimne spojrzenie skryło się za taflą łez.
Łez, które jak na złość nie chciały płynąć. Tańczyły bowiem jedynie w kącikach oczu, gdzieś na skraju rzęs, żadna z nich jednak nie popłynęła w dół. Głowa zaczynała boleć, bolesnym pulsowaniem rozdzierając resztki zdrowego rozsądku. Nie wiedziała, gdzie bolało bardziej. W nodze, skroniach, w gardle, a może w żołądku, który również wykręcił fikołka? Zaciśnięte z całej siły wargi pobladły i jedynie głęboki wdech, preludium do zbliżającej się katastrofy pozwolił im na odrobinę rozluźnienia.
— Przesadziłeś. O jedno pierdolone słowo za dużo, Sorsa — zaczęło się niewinnie. Od gardłowego, niskiego tonu, słów cedzonych przez zaciśnięte w gniewie zęby. Palce z blatu zsunęły się na krawędzie stołu, zaciskając się na nich z całym nakładem mocy, które Nykänen jeszcze w sobie miała.
— Ale nie dam ci się sprowokować. Za pojedynek z tobą wyrzuciliby mnie z pracy, a tobie i tak do grobu niewiele potrzeba.
Cisza. Rozszerzone ze wzburzenia nozdrza.
Wdech i wydech.
Spokój nie zamierzał ponownie zapanować nad archiwum, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
Ciśnięty impetem odbicia się stół uderzył głucho w niedaleką ścianę. Przez moment chciała rozwiązać sprawę najprostszym sposobem. Pięść w nos, może kolano w brzuch, kilka kopnięć, koniec. Jej świadomość krzyczała jednak, by tego nie robić. Dlaczego? Z obawy o swe stanowisko? Raczej nie. Choć uświadomi to sobie dopiero dużo później, gdy emocje opadną na dobre, wiedziała, że w gruncie rzeczy nie chce zrobić mu krzywdy.
I zabiłaby każdego, kto podniósłby na jego rękę.
Ruszyła więc w przeciwnym kierunku, znikając między regałami. W postwybuchowej ciszy łatwo było wyłapać kilka dźwięków, od długiego czasu nierozerwalnie związanymi z postacią Pirkko-Liisy. Gardłowe warknięcia, półprzekleństwa rzucane pod nosem, a znikające w pierwszej lub ostatniej sylabie słowa, oraz wyjątkowo nierówne odgłosy chodzenia.
W trakcie teoretycznie krótkiej, acz wymagającej wędrówki doszła do wniosku, że byłaby zdolna podpalić to miejsce. Zniszczyć Kruczą Straż zupełnie tak, jak ona zniszczyła ją. Ale wtedy nie mogłaby zrobić tego, co stało się w następnym paśmie świadomości.
Gdy stojąc znów oko w oko z Sorsą, rzuciła aktówkami o blat, jakby jedynie w chaosie, hałasie i zniszczeniu zamknęła cały sens swego żałosnego życia.
— Coś jeszcze, jaśnie oświecony starszy inspektorze Untamo Sorsa? — przesadnie słodki głos był tak żałosną parodią, że nie mógł nawet wywołać uśmiechu politowania. Przekrzywiona głowa Pirkko zetknęła się z jej prawym ramieniem, subtelnie próbując odwrócić uwagę od lewej — gorszej strony jej ciała. — Może jeszcze ugotować jajka czy zrobić kanapkę?
W rozedrganych od nerwów słowach, w ściśniętych z przejęcia gardłach, w sylwetkach obniżonych niczym drapieżniki szykujące się do ataku. Na czas tych podchodów, żałosnych prób dogryzienia drugiemu bardziej, dla ratowania własnego ego, zatracili to, co lubili w sobie najbardziej.
Gdyby tylko wiedzieli, co kryje się za zamkniętymi drzwiami milczenia. Jakie tajemnice skryli w sobie, jakimi sekretami nie mogli lub nie chcieli podzielić się ze światem. Wychowana w dużej i kochającej rodzinie Pirkko-Liisa zapewne zatrzymałaby się w pół zdania, by w pozornym spokoju przełknąć gorzką pigułkę, z którą męczył się Untamo. Nie mogłaby wyobrazić sobie siebie w podobnej sytuacji. Nawet nie chciała. Choć po wypadku odsunęła się od niemal wszystkich bliskich, nie robiła tego z niechęci do nich. Nie z lenistwa, które wkradało się w nawyk takim jak ona, takim jak Sorsa. Zbyt zajętych pracą, zbyt zmęczonym, by poskładać chociaż skrawki życia towarzyskiego w sensowną całość. Uważała, że robi to dla ich dobra. Że byłaby ciężarem, każdym cholernym ruchem przypominając im o bólu, który czuli, gdy jeszcze nikt nie miał pewności, czy zostanie wśród żywych. Ile było w tym prawdy, faktycznego przejęcia się losem bliskich, a ile strachu przed byciem zależnym? Nie akceptowała bowiem własnej słabości, od lat będąc tą, która uskrzydla, jest wzorem, motywuje do działania. Czy jej bliscy mogli czuć to samo, co Untamo? Czy też uciekali w trans codziennego życia, byleby tylko zająć myśli, byle nie odpłynąć nimi choć na chwilę?
Co zrobiłby starszy inspektor, gdyby mógł zajrzeć do myśli Nykänen? Czy serce, które przeżyło wiele i równie wiele widziało, zadrżałoby na widok pobojowiska, wciąż gorejącego pożaru, który miał miejsce w głowie jego byłej podwładnej? Kiedyś nie wahałaby się przyjść do niego, zalegnąć nieco nieelegancko na jednym z plastikowych krzeseł i po prostu się wygadać. Przedstawić sprawę jasno, bez owijania w bawełnę, na koniec zaś zadać jedno pytanie.
Co pan sądzi, panie starszy inspektorze?
Tymczasem słowna potyczka, która nigdy nie powinna mieć miejsca weszła w nową fazę.
Zabolało.
Trafił w punkt.
Zdradziła ją zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięta szczęka. Nagła suchość w gardle, która kazała napiąć wszystkie mięśnie szyi tak mocno, by jak na dłoni ukazać tętnicę szyjną, nabrzmiałą tak mocno, jakby za sekundę miała pęknąć, ozdobić dzielący ich stół karmazynową plamą. W zestawieniu z trupią bielą, która wystąpiła na już i tak niezbyt zdrowo wyglądającą cerkę Pirkko-Liisy, tworzyły mieszankę wybuchową. Drżenie było tylko kwestią czasu. Od podbródka, przez ramiona, klatkę piersiową, dłonie. Oczy zapiekły nagłą suchością, szczególnie nieprzyjemną wobec nienaturalnego oświetlenia archiwum. Nie trwało to długo, gdy lodowato zimne spojrzenie skryło się za taflą łez.
Łez, które jak na złość nie chciały płynąć. Tańczyły bowiem jedynie w kącikach oczu, gdzieś na skraju rzęs, żadna z nich jednak nie popłynęła w dół. Głowa zaczynała boleć, bolesnym pulsowaniem rozdzierając resztki zdrowego rozsądku. Nie wiedziała, gdzie bolało bardziej. W nodze, skroniach, w gardle, a może w żołądku, który również wykręcił fikołka? Zaciśnięte z całej siły wargi pobladły i jedynie głęboki wdech, preludium do zbliżającej się katastrofy pozwolił im na odrobinę rozluźnienia.
— Przesadziłeś. O jedno pierdolone słowo za dużo, Sorsa — zaczęło się niewinnie. Od gardłowego, niskiego tonu, słów cedzonych przez zaciśnięte w gniewie zęby. Palce z blatu zsunęły się na krawędzie stołu, zaciskając się na nich z całym nakładem mocy, które Nykänen jeszcze w sobie miała.
— Ale nie dam ci się sprowokować. Za pojedynek z tobą wyrzuciliby mnie z pracy, a tobie i tak do grobu niewiele potrzeba.
Cisza. Rozszerzone ze wzburzenia nozdrza.
Wdech i wydech.
Spokój nie zamierzał ponownie zapanować nad archiwum, przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
Ciśnięty impetem odbicia się stół uderzył głucho w niedaleką ścianę. Przez moment chciała rozwiązać sprawę najprostszym sposobem. Pięść w nos, może kolano w brzuch, kilka kopnięć, koniec. Jej świadomość krzyczała jednak, by tego nie robić. Dlaczego? Z obawy o swe stanowisko? Raczej nie. Choć uświadomi to sobie dopiero dużo później, gdy emocje opadną na dobre, wiedziała, że w gruncie rzeczy nie chce zrobić mu krzywdy.
I zabiłaby każdego, kto podniósłby na jego rękę.
Ruszyła więc w przeciwnym kierunku, znikając między regałami. W postwybuchowej ciszy łatwo było wyłapać kilka dźwięków, od długiego czasu nierozerwalnie związanymi z postacią Pirkko-Liisy. Gardłowe warknięcia, półprzekleństwa rzucane pod nosem, a znikające w pierwszej lub ostatniej sylabie słowa, oraz wyjątkowo nierówne odgłosy chodzenia.
W trakcie teoretycznie krótkiej, acz wymagającej wędrówki doszła do wniosku, że byłaby zdolna podpalić to miejsce. Zniszczyć Kruczą Straż zupełnie tak, jak ona zniszczyła ją. Ale wtedy nie mogłaby zrobić tego, co stało się w następnym paśmie świadomości.
Gdy stojąc znów oko w oko z Sorsą, rzuciła aktówkami o blat, jakby jedynie w chaosie, hałasie i zniszczeniu zamknęła cały sens swego żałosnego życia.
— Coś jeszcze, jaśnie oświecony starszy inspektorze Untamo Sorsa? — przesadnie słodki głos był tak żałosną parodią, że nie mógł nawet wywołać uśmiechu politowania. Przekrzywiona głowa Pirkko zetknęła się z jej prawym ramieniem, subtelnie próbując odwrócić uwagę od lewej — gorszej strony jej ciała. — Może jeszcze ugotować jajka czy zrobić kanapkę?
Untamo Sorsa
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:16
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Ktoś z podwładnych przy przesłuchiwanych mógł powiedzieć, że Sorsa nierzadko mógł wzbudzać mieszane, czasami nawet negatywne emocje – w końcu po tak długim stażu nie bał się już podnieść na kogoś głosu (mimo, że robił to niezwykle rzadko), nie obawiał się wyrazić swojego zdania czy potraktować młodzików w sposób mniej wybredny. Nie zmieniało to faktu, że dla większości był on po prostu „dobrym wujkiem”, którego czasami niedelikatne metody usprawiedliwiało się skutecznością. Tak samo jak doktor nauk nie śmiał poprawiać profesora – tak młodsi oficerowie w końcu rzadko odważyliby się poprawiać doświadczonego Sorsę.
Szkoda tylko, że w tym wszystkim pomylił chyba kroki i zagubił się w tym, kiedy powinien być bezkompromisowy i zdecydowany, a kiedy bardziej wyrozumiały i czuły. Ale już mniejsza o to – ten temat został bowiem zwałkowany na każde możliwe sposoby, a dojście do konkluzji, że postępował źle już dawno było za nami. Co jednak najgorsze – on sam obecnie o tym nie myślał.
Chociaż dobrze – zganiony o użycie może jednego słowa za dużo, zamrugał kilka razy w milczeniu, jakby próbując odkodować sobie, co właściwie powiedział jeszcze chwilę temu. Taka walka z własnymi myślami nie zdarzała mu się często, bo wbrew opinii „bycia starym”, wcale nie miał problemów z pamięcią. No, jak widać do czasu, kiedy nie targają nim jakieś niespotykane w jego wykonaniu, większe emocje.
Pewnie mógłby nawet zasmakować w tego typu odrealnieniu, w wyładowywaniu napięcia na innych ludziach… Gdyby nie był sobą. Teraz do jego głowy zaczynała dobijać się już myśl, że powinien pozwolić przemyśleniom wypłynąć na spokojniejsze wody. Paradoksalnie jednak ciśnienie krwi było tak wysokie, że w uszach aż rozchodził mu się nienaturalny pisk, a uspokojenie się nie wchodziło w grę.
Nie odpowiedział na jej pełne żalu pytanie. Śledził jednak mowę ciała, nie umiejąc wyraźnie postępować inaczej. Wyczytywał z niej frustrację, żal, ból – nie wiedział teraz nawet czy winić za to powinien siebie, zwyczajnie tkwiąc w tym agresywnym transie.
- Masz tupet myśląc, że w ogóle chciałbym się z tobą pojedynkować – rzucił pogardliwie. Czyżby miał na myśli jej niepełnosprawność? Jej ułomność? A może po prostu przez myśl mu nawet nie przyszło cieleśnie skrzywdzić swoją dawną podwładną? Że mógłby skrzywdzić kobietę ogółem? Właściwie, wątki te przeplatały się ze sobą w jego głowie Starszego Inspektora i tworzyły hybrydę. Hybrydę która jasno mówiła – nie chciał jej bić i już. Koniec. Nie musiał się tłumaczyć.
A kiedy odeszła, wreszcie mógł spuścić wzrok i odetchnąć spokojniej, przecierając najpierw kark, w późniejszym czasie twarz, a potem na nowo zacząć wspierać się na biurku, kontemplując paznokcie, póki to nie musiał znowu mierzyć się ze spojrzeniem Pirkko-Liisy. Właściwie, gdy został już sam ze swoimi myślami, doszedł do wniosku, że nie chce się dłużej kłócić, nie wie czemu dalej to ciągnął, ale też coś sugerowało mu, że nie może zaprzestać teraz, chociaż w końcu mógł ugiąć kark, wziąć dokumenty bez słowa i odejść. Co byłoby w tym złego? Nie zawsze musiał walczyć o dominację, czasami wystarczyło po prostu odpuścić…
Z tego sensownego niejako przemyślenia wyrwało go jednak pacnięcie dokumentami o blat. A powiew powietrza wywołany tym działaniem widocznie rozpędził chmury wątpliwości i na nowo popchnął Sorsę w ramiona bycia bezmyślnym bucem.
- Jeżeli chcesz brzmieć niewinnie, to lepiej nad tym popracuj. I nie ćwicz tego na mnie, bo już za dobrze cię znam. Poznęcaj się nad młodymi których będę podsyłał ci następnym razem, może ich chociaż na to nabierzesz… – a mówiąc to, już zagarnął dokumenty pod pachę. Co prawda nie był się usatysfakcjonowany całym zdarzeniem, jednak przynajmniej wyciągnął z niego to co chciał.
Więc bez jakiegokolwiek słowa podziękowania – miał zamiar opuścić pomieszczenie. I liczył na to, że gdy tylko odwróci się tyłem, nie otrzyma ciosu jakimś miotniętym narzędziem…
Kawa okazała się dziś niepotrzebna.
Untamo z tematu
Szkoda tylko, że w tym wszystkim pomylił chyba kroki i zagubił się w tym, kiedy powinien być bezkompromisowy i zdecydowany, a kiedy bardziej wyrozumiały i czuły. Ale już mniejsza o to – ten temat został bowiem zwałkowany na każde możliwe sposoby, a dojście do konkluzji, że postępował źle już dawno było za nami. Co jednak najgorsze – on sam obecnie o tym nie myślał.
Chociaż dobrze – zganiony o użycie może jednego słowa za dużo, zamrugał kilka razy w milczeniu, jakby próbując odkodować sobie, co właściwie powiedział jeszcze chwilę temu. Taka walka z własnymi myślami nie zdarzała mu się często, bo wbrew opinii „bycia starym”, wcale nie miał problemów z pamięcią. No, jak widać do czasu, kiedy nie targają nim jakieś niespotykane w jego wykonaniu, większe emocje.
Pewnie mógłby nawet zasmakować w tego typu odrealnieniu, w wyładowywaniu napięcia na innych ludziach… Gdyby nie był sobą. Teraz do jego głowy zaczynała dobijać się już myśl, że powinien pozwolić przemyśleniom wypłynąć na spokojniejsze wody. Paradoksalnie jednak ciśnienie krwi było tak wysokie, że w uszach aż rozchodził mu się nienaturalny pisk, a uspokojenie się nie wchodziło w grę.
Nie odpowiedział na jej pełne żalu pytanie. Śledził jednak mowę ciała, nie umiejąc wyraźnie postępować inaczej. Wyczytywał z niej frustrację, żal, ból – nie wiedział teraz nawet czy winić za to powinien siebie, zwyczajnie tkwiąc w tym agresywnym transie.
- Masz tupet myśląc, że w ogóle chciałbym się z tobą pojedynkować – rzucił pogardliwie. Czyżby miał na myśli jej niepełnosprawność? Jej ułomność? A może po prostu przez myśl mu nawet nie przyszło cieleśnie skrzywdzić swoją dawną podwładną? Że mógłby skrzywdzić kobietę ogółem? Właściwie, wątki te przeplatały się ze sobą w jego głowie Starszego Inspektora i tworzyły hybrydę. Hybrydę która jasno mówiła – nie chciał jej bić i już. Koniec. Nie musiał się tłumaczyć.
A kiedy odeszła, wreszcie mógł spuścić wzrok i odetchnąć spokojniej, przecierając najpierw kark, w późniejszym czasie twarz, a potem na nowo zacząć wspierać się na biurku, kontemplując paznokcie, póki to nie musiał znowu mierzyć się ze spojrzeniem Pirkko-Liisy. Właściwie, gdy został już sam ze swoimi myślami, doszedł do wniosku, że nie chce się dłużej kłócić, nie wie czemu dalej to ciągnął, ale też coś sugerowało mu, że nie może zaprzestać teraz, chociaż w końcu mógł ugiąć kark, wziąć dokumenty bez słowa i odejść. Co byłoby w tym złego? Nie zawsze musiał walczyć o dominację, czasami wystarczyło po prostu odpuścić…
Z tego sensownego niejako przemyślenia wyrwało go jednak pacnięcie dokumentami o blat. A powiew powietrza wywołany tym działaniem widocznie rozpędził chmury wątpliwości i na nowo popchnął Sorsę w ramiona bycia bezmyślnym bucem.
- Jeżeli chcesz brzmieć niewinnie, to lepiej nad tym popracuj. I nie ćwicz tego na mnie, bo już za dobrze cię znam. Poznęcaj się nad młodymi których będę podsyłał ci następnym razem, może ich chociaż na to nabierzesz… – a mówiąc to, już zagarnął dokumenty pod pachę. Co prawda nie był się usatysfakcjonowany całym zdarzeniem, jednak przynajmniej wyciągnął z niego to co chciał.
Więc bez jakiegokolwiek słowa podziękowania – miał zamiar opuścić pomieszczenie. I liczył na to, że gdy tylko odwróci się tyłem, nie otrzyma ciosu jakimś miotniętym narzędziem…
Kawa okazała się dziś niepotrzebna.
Untamo z tematu
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 23.09.2000 – Archiwum – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Sob 25 Lis - 15:17
Czy szacunek, którym darzyła Sorsę ucierpiał?
Odrobinę.
Czy oznaczało to, że najchętniej rozszarpałaby go na strzępy, gdyby tylko nie znajdowali się w archiwum?
Niekoniecznie.
Mimo wszystko wciąż była tą samą Pirkko-Liisą, która cztery lata temu, z gilem pod nosem po raz pierwszy stanęła przy jego biurku, obładowana papierami niemal tak samo jak dzisiaj. Cztery lata temu. Z perspektywy dwudziestego trzeciego września dwutysięcznego roku to prawie jak wieczność. A jednak mimo wichur, burz i śnieżnych zawiei wciąż istnieli. Niektórzy mówili, że luksus przeżycia był przez Kruków postrzegany jako pewnik, przynajmniej do czasu pierwszego zajrzenia śmierci w oczy.
Pirkko nie wiedziała jeszcze, dlaczego to właśnie j e g o słowa bolały tak bardzo. Ile było tych, którzy potrafili mówić rzeczy jeszcze gorsze, a którymi opiniami nie zawracała sobie głowy? Uświadomi sobie później, że to wszystko przez jedną, wyjątkowo oczywistą okoliczność. Untamo Sorsa, czy tego chciał, czy nie, należał do wąskiego grona osób bliskich jej sercu. Może nie potrafiła mu tego przekazać wcześniej, ubrać myśli w odpowiednie słowa. Zawsze wolała przekazywać najważniejsze informacje poprzez gesty, nie będąc szczególnie wprawioną w trudną sztukę wyrażania emocji za pomocą mowy.
A co pokazała mu dzisiaj?
Wielkie nic. Absolutny brak zrozumienia i perspektywę ograniczoną do czubka własnego nosa.
Właściwie tylko na sobie mogła się teraz skupić. Na tępym bólu obudzonym nagłym przeciążeniem nogi. Na skroniach pulsujących boleśnie, czego nie poprawiało zaciśnięcie szczęki. Tą starała się rozluźnić dopiero gdy zniknęła z pola widzenia starszego inspektora, lecz wystarczyła tylko chwila, by doszła do wniosku, że już woli żyć w stanie przeciągłego napięcia niż stanąć oko w oko z konsekwencjami nieprzemyślanego napadu gniewu.
Jedyna amunicja, która jej została to spojrzenie. Jakiekolwiek słowa nie poleciałyby w stronę starszego inspektora, mogła być więcej niż pewna, że zostaną odbite w jej kierunku z jeszcze większą siłą, że zostaną użyte przeciwko niej. Untamo nie należał do ludzi prostych, a tym bardziej już głupich. Jeżeli bowiem ktoś tutaj zaniżał zbiorowy iloraz inteligencji w archiwum, była to chmurna i durna Pirkko-Liisa Nykänen. I nie warto było nawet próbować udawać, że jest inaczej.
Ot, kolejna gorzka pigułka do przełknięcia. Nic szczególnie nowego.
— Słabe pocieszenie, ale nie zwykłam wybrzydzać — przynajmniej młodziaki nie były jeszcze naznaczone typową dla starszych stażem Kruków butnością. Oczywiście, złapią ją kiedyś, co do tego nie było wątpliwości. Młodzi jednak nawet jeżeli mieli gorszy dzień, potrafili stanąć na rzęsach, byle tylko nie wypaść z łask swych przełożonych. Ważyli słowa, używali swych mózgowin do czegoś więcej niż układania puzzli z poszlak napotkanych na miejscu zdarzenia. Nie zatracili jeszcze podstawowej empatii i przy użyciu odpowiedniego tonu można było pokierować nimi łatwiej niż losami kukiełek w dziecięcym teatrzyku.
Odprowadziła go wzrokiem tak długo, póki pozostawał w jego zasięgu. Gdy tylko zniknął, usiadła na blacie stołu. Krótka chwila na oddech, opanowanie emocji. Twarz schowana w dłoniach, ukryta dodatkowo za kotarą jasnych włosów.
Chyba pora na odetchnięcie świeżym powietrzem.
Bezimienny z tematu
Odrobinę.
Czy oznaczało to, że najchętniej rozszarpałaby go na strzępy, gdyby tylko nie znajdowali się w archiwum?
Niekoniecznie.
Mimo wszystko wciąż była tą samą Pirkko-Liisą, która cztery lata temu, z gilem pod nosem po raz pierwszy stanęła przy jego biurku, obładowana papierami niemal tak samo jak dzisiaj. Cztery lata temu. Z perspektywy dwudziestego trzeciego września dwutysięcznego roku to prawie jak wieczność. A jednak mimo wichur, burz i śnieżnych zawiei wciąż istnieli. Niektórzy mówili, że luksus przeżycia był przez Kruków postrzegany jako pewnik, przynajmniej do czasu pierwszego zajrzenia śmierci w oczy.
Pirkko nie wiedziała jeszcze, dlaczego to właśnie j e g o słowa bolały tak bardzo. Ile było tych, którzy potrafili mówić rzeczy jeszcze gorsze, a którymi opiniami nie zawracała sobie głowy? Uświadomi sobie później, że to wszystko przez jedną, wyjątkowo oczywistą okoliczność. Untamo Sorsa, czy tego chciał, czy nie, należał do wąskiego grona osób bliskich jej sercu. Może nie potrafiła mu tego przekazać wcześniej, ubrać myśli w odpowiednie słowa. Zawsze wolała przekazywać najważniejsze informacje poprzez gesty, nie będąc szczególnie wprawioną w trudną sztukę wyrażania emocji za pomocą mowy.
A co pokazała mu dzisiaj?
Wielkie nic. Absolutny brak zrozumienia i perspektywę ograniczoną do czubka własnego nosa.
Właściwie tylko na sobie mogła się teraz skupić. Na tępym bólu obudzonym nagłym przeciążeniem nogi. Na skroniach pulsujących boleśnie, czego nie poprawiało zaciśnięcie szczęki. Tą starała się rozluźnić dopiero gdy zniknęła z pola widzenia starszego inspektora, lecz wystarczyła tylko chwila, by doszła do wniosku, że już woli żyć w stanie przeciągłego napięcia niż stanąć oko w oko z konsekwencjami nieprzemyślanego napadu gniewu.
Jedyna amunicja, która jej została to spojrzenie. Jakiekolwiek słowa nie poleciałyby w stronę starszego inspektora, mogła być więcej niż pewna, że zostaną odbite w jej kierunku z jeszcze większą siłą, że zostaną użyte przeciwko niej. Untamo nie należał do ludzi prostych, a tym bardziej już głupich. Jeżeli bowiem ktoś tutaj zaniżał zbiorowy iloraz inteligencji w archiwum, była to chmurna i durna Pirkko-Liisa Nykänen. I nie warto było nawet próbować udawać, że jest inaczej.
Ot, kolejna gorzka pigułka do przełknięcia. Nic szczególnie nowego.
— Słabe pocieszenie, ale nie zwykłam wybrzydzać — przynajmniej młodziaki nie były jeszcze naznaczone typową dla starszych stażem Kruków butnością. Oczywiście, złapią ją kiedyś, co do tego nie było wątpliwości. Młodzi jednak nawet jeżeli mieli gorszy dzień, potrafili stanąć na rzęsach, byle tylko nie wypaść z łask swych przełożonych. Ważyli słowa, używali swych mózgowin do czegoś więcej niż układania puzzli z poszlak napotkanych na miejscu zdarzenia. Nie zatracili jeszcze podstawowej empatii i przy użyciu odpowiedniego tonu można było pokierować nimi łatwiej niż losami kukiełek w dziecięcym teatrzyku.
Odprowadziła go wzrokiem tak długo, póki pozostawał w jego zasięgu. Gdy tylko zniknął, usiadła na blacie stołu. Krótka chwila na oddech, opanowanie emocji. Twarz schowana w dłoniach, ukryta dodatkowo za kotarą jasnych włosów.
Chyba pora na odetchnięcie świeżym powietrzem.
Bezimienny z tematu