:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg
2 posters
Einar Halvorsen
05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:44
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
05.11.2000
Płótno bezkresu nieba zgorzkniało nad ranem w srogiej, nieprzejednanej ekspresji nadchodzącej szarugi; deszcz spływał w mnogich strumieniach, a kłęby złowieszczego powietrza siekały chłodem wrażliwe połacie skóry. Melodia, skomponowana przez wodniste opuszki zyskującej na natężeniu ulewy, niosła się monotonnym pogłosem, falowała nieznośnie, trzymając zmysły w drażniącej cykliczności pobudzeń, klatce - konieczności odbioru nużących, nakładających się tonów niepokornego dudnienia. Na stole, wewnątrz salonu, leżało wymięte truchło przedwczorajszej gazety, leżało, pozostawione w pół-ześlizgnięciu się z tępej krawędzi blatu, pozostawione, zwiastując ciemnym, znieruchomiałym korowodem słów naniesionych na wiotki papier, niemiłe treści prognozy - zgodnie z założeniami uczonych, zaburzenia, związane z panującą na terenie Midgardu pogodą, miały utrzymać się przez przynajmniej kilka najbliższych dni. Irytacja, wzmagana wraz z rozbestwieniem się anomalii, trzeszczała, jak sterta kruchych gałęzi, gniecionych podeszwą butów przy nierozważnym spacerze po krętych, wijących się ścieżkach lasu. Obecny, rozchylający powieki poranka, nowy dzień, przywitał go równie hojnie jak zgraja jego krewniaków, umieszczonych w niedalekiej przeszłości, tworzących na ekranie pamięci wyraźne i niegasnące obrazy. Obudził się wyjątkowo wcześnie, objęty - do tego czasu - snem przeraźliwie płytkim i nieporadnym, tworzącym ledwie majaki właściwej, słusznej postaci odprężenia. Sen, z którego budził się kilkakrotnie, stał się zbyt słaby, by zabrać jego znużenie na rachitycznych, wręcz wysuszonych ramionach, porzucił go, niczym dziecko zabawkę, pozostawiając z dogasającym ogarkiem entuzjazmu. Nie był - naprawdę - nie był w żadnym dobrym nastroju, kiedy podnosił się z miękkich objęć pościeli. Wszystko, czego w ostatnich tygodniach doświadczali galdrowie, stawało się coraz silniej niepokojące, poruszając nawet jego murami ignorancji. Z cierpkim, beznadziejnie dotkliwym poczuciem niemocy, wydostał się z pomieszczenia, wiedząc, że pora na odpoczynek zdołała już nieuchronnie minąć - nie zmruży obecnie oka.
Westchnął, kilka momentów później, pociągając, z lekkim, przedzierającym się zawahaniem, za klamkę wejściowych drzwi. Udał się na pospieszne, okoliczne zakupy, zanim ulewa przejdzie w konsekwencje - nie dajcie bogowie - powodzi. Przesiąknięty do suchej nitki, w drodze powrotnej, dostrzegł zagubionego kota. Zwierzę nie wyglądało na jednego z pupili, należących do okolicznych sąsiadów. Jego spojrzenie zetknęło się ze spojrzeniem ślepiów. Kot zbliżył się, przemoczony, o ciężkim, zebranym w wilgotne strąki futrze.
Przykucnął, czując, jak własne ubranie lepi się do zewnętrznych powłok, skazanych na wyziębienie.
- To nie najlepsza pora na spacer - osądził.
Na ulicy, prócz nich, nie było żywego ducha.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:45
Ponura aura zaczynała doskwierać nawet najwytrwalszym. Raz po raz otaczająca świat irracjonalna niechęć obejmowała szczelnie ramionami nawet najbardziej radosnych. Laila Westberg gubiła się w otchłani myśli i wizji, które przychodziły do niej niespodziewanie.
Szukała spokoju, odnajdując jedynie mur, którego nie była zdolna przedrzeć. W efemerycznym uniesieniu, zdecydowała - nie chcąc dłużej tłamsić duszy wyrzutami, które powracały do niej późną nocą, gdy uczyła się obserwować świat z dystansu. Rozmyślała też o ostatnich spotkaniach z Einarem, który na nowo wdzierał się w ściany czaszki i poddawał destrukcji, jaka obezwładniała rudowłosą. Pragnęła i tęskniła, jednocześnie bojąc się z nim bliskości.
Nie chciała być porzucona,
bowiem nie była po stokroć głupcem, który zawierzy słowom.
Serce błagało niemo o spotkanie, kolejną szansę i iluzję relacji, dzięki której na nowo odzyska własne przeświadczenia.
Mógł być jej - ona mogła być jego.
Przemiana nastąpiła przypadkiem, choć planowana. Rozmyślała o swym wcieleniu, o gęstwinie białego futra. Przechadzała się leniwie po domostwie babci, lecz instynkty ludzkie odeszły na moment w niepamięć. Igrała z własną ciekawością, która pchała ją w otchłań ciekawości. Przedzierała się wąskimi alejkami, czując jak gęste włosie staje się coraz bardziej ciężkie. Dumnie i z jawnym zaintrygowaniem badała teren, który z tej perspektywy wydawał się być niebywale pasjonujący. Dostrzegała wszak rzeczy, na które wcześniej nie zwracała uwagi, nawet wtedy, gdy serce biło szybciej.
Wiedziona instynktem - dotarła do dzielnicy, gdzie mieszkał Halvorsen. Obserwowała jego okna, kręcąc się i machając ogonem raz po raz, jakby łudziła się, że ją zauważy. Domostwo pozostawało puste, przez co ona traciła wiarę w swój iście diaboliczny plan.
Chciała sprawdzić emocjonalną stronę mężczyzny i to jak bardzo zareagowałby na strudzone zwierzę.
Pogoda była parszywa, a powrót do swej naturalnej postaci stawał się coraz trudniejszy. Zmęczenie i rozgoryczenie dawało się we znaki, stąd kiedy usłyszała męski głos, wydała z siebie charakterystyczny odgłos miauczenia. Łasiła się i zbliżała do nogi Einara, chcąc zakomunikować mu, że stanie się jej przyjacielem na dzisiejszy wieczór, kiedy to wreszcie uda jej się pozbyć wody z gęstego futra, a potem na nowo stać się Lailą Westberg.
Stanęła na tylnych łapach i wyciągnęła ku niemu przednie, jawnie sugerując - czego od niego oczekuje.
Szukała spokoju, odnajdując jedynie mur, którego nie była zdolna przedrzeć. W efemerycznym uniesieniu, zdecydowała - nie chcąc dłużej tłamsić duszy wyrzutami, które powracały do niej późną nocą, gdy uczyła się obserwować świat z dystansu. Rozmyślała też o ostatnich spotkaniach z Einarem, który na nowo wdzierał się w ściany czaszki i poddawał destrukcji, jaka obezwładniała rudowłosą. Pragnęła i tęskniła, jednocześnie bojąc się z nim bliskości.
Nie chciała być porzucona,
bowiem nie była po stokroć głupcem, który zawierzy słowom.
Serce błagało niemo o spotkanie, kolejną szansę i iluzję relacji, dzięki której na nowo odzyska własne przeświadczenia.
Mógł być jej - ona mogła być jego.
Przemiana nastąpiła przypadkiem, choć planowana. Rozmyślała o swym wcieleniu, o gęstwinie białego futra. Przechadzała się leniwie po domostwie babci, lecz instynkty ludzkie odeszły na moment w niepamięć. Igrała z własną ciekawością, która pchała ją w otchłań ciekawości. Przedzierała się wąskimi alejkami, czując jak gęste włosie staje się coraz bardziej ciężkie. Dumnie i z jawnym zaintrygowaniem badała teren, który z tej perspektywy wydawał się być niebywale pasjonujący. Dostrzegała wszak rzeczy, na które wcześniej nie zwracała uwagi, nawet wtedy, gdy serce biło szybciej.
Wiedziona instynktem - dotarła do dzielnicy, gdzie mieszkał Halvorsen. Obserwowała jego okna, kręcąc się i machając ogonem raz po raz, jakby łudziła się, że ją zauważy. Domostwo pozostawało puste, przez co ona traciła wiarę w swój iście diaboliczny plan.
Chciała sprawdzić emocjonalną stronę mężczyzny i to jak bardzo zareagowałby na strudzone zwierzę.
Pogoda była parszywa, a powrót do swej naturalnej postaci stawał się coraz trudniejszy. Zmęczenie i rozgoryczenie dawało się we znaki, stąd kiedy usłyszała męski głos, wydała z siebie charakterystyczny odgłos miauczenia. Łasiła się i zbliżała do nogi Einara, chcąc zakomunikować mu, że stanie się jej przyjacielem na dzisiejszy wieczór, kiedy to wreszcie uda jej się pozbyć wody z gęstego futra, a potem na nowo stać się Lailą Westberg.
Stanęła na tylnych łapach i wyciągnęła ku niemu przednie, jawnie sugerując - czego od niego oczekuje.
Einar Halvorsen
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Markotne, pokaźne cielska obłoków czołgały się pod kopułą nieba - bez werwy, bez szans na słoneczne igły, mogące przebić się oraz utkać zwiewną kurtynę złotych, rozradowanych promieni. Nadzieja na odrobinę znośną, przychylną aurę, skarłowaciała i uschła niczym ciśnięta w sklejony od mroku kąt, zrozpaczona roślina. Szum rozdzielonej w miriady kropel (tworzącej zarazem jedno, aroganckie zjawisko) wody rozpinał się jak pajęcza błona, jak niespełniony kokon, w którym znużony umysł nie dokonywał przemian. Deszcz był niechcianym, postronnym - i natarczywym - kompanem piętrzącej się sytuacji, osobliwego zdarzenia, mężczyzny, zastygłego nad przemoczonym, usiłującym nawiązać kontakt stworzeniem. Niewiedza, nieprzezierna niewiedza tworzyła na oczach klapki, zawężając solidnie pole jego widzenia, sprawiała, że nie dostrzegał, tym razem, wyjątkowo i szczerze w słodkiej, gęstej ironii, nie wiedział, kim naprawdę jest zabłąkany kot. Strużki kropel zachłannie lizały skórę, gdy przyglądał się, z sumienną uwagą, zwierzęciu. Odczucia, wrzucone w zupę sprzeczności, tworzyły mdłą strawę obaw i kiełkującej sympatii. Niepewność przechadzała się chwiejnie - jak miała w zwyczaju czynić.
- …i co ja mam z tobą zrobić - strużka szeptu pośród grubych strug deszczu, osaczających każdą, zesłaną na jej pastwę sylwetkę. Rozważał, co powinien uczynić. Wyciągnął rękę, by dać ją nowo poznanemu zwierzęciu do obwąchania. Chwilę później zatopił palce w zbrylonym i mokrym futrze. Drgnięcie kącików ust uwolniło uśmiech ze sztywnych więzów powagi.
Podjął decyzję.
- Wygrałaś - mruknął. Rozmiar zwierzęcia wskazywał raczej na kotkę niż na kocura. Zwierzę nie bało się ludzi; w jego odczuciu, musiało przestraszyć się wybrykami pogody i wymknąć właścicielowi. Uznał, że przetrzyma je oraz odda osobie, która się później zgłosi. Znał się, choćby nieznacznie, na kotach - Linda miała w zwyczaju dokarmiać całą, hałaśliwą gromadę, również półdzikich i zagubionych zwierząt. Później, niestety, nie starczyło mu czasu ani determinacji, by zabrać pod dach pupila. Bez Lindy i bez - mimo wszystko - szczęśliwych chwil w Trondheim, świat tracił dawne pigmenty, stawał się suchą walką, toczoną w uprzejmych słowach i zdobywaniu uznania. Kurz - w tej toczonej, dzień za dniem bitwie - przysłaniał krajobrazy przeszłości, nie zawsze wartej wspomnienia.
Kotka - przyznał przed samym sobą - miała niepodważalny urok, jedyny, na który sam był podatny. Powoli, zachowując ostrożność, przyjął zalążek sugestii. Obyło się bez protestów, gdy przytrzymywał zwierzę we własnym schronieniu ramion, czując, jak przylega do torsu. Bez większych, niepotrzebnych rozterek, ruszył teraz przed siebie - kiedy przekroczył próg oraz zamknął przezornie drzwi, opuścił kotkę na ziemię. Był ciekaw, co spróbuje uczynić.
- …i co ja mam z tobą zrobić - strużka szeptu pośród grubych strug deszczu, osaczających każdą, zesłaną na jej pastwę sylwetkę. Rozważał, co powinien uczynić. Wyciągnął rękę, by dać ją nowo poznanemu zwierzęciu do obwąchania. Chwilę później zatopił palce w zbrylonym i mokrym futrze. Drgnięcie kącików ust uwolniło uśmiech ze sztywnych więzów powagi.
Podjął decyzję.
- Wygrałaś - mruknął. Rozmiar zwierzęcia wskazywał raczej na kotkę niż na kocura. Zwierzę nie bało się ludzi; w jego odczuciu, musiało przestraszyć się wybrykami pogody i wymknąć właścicielowi. Uznał, że przetrzyma je oraz odda osobie, która się później zgłosi. Znał się, choćby nieznacznie, na kotach - Linda miała w zwyczaju dokarmiać całą, hałaśliwą gromadę, również półdzikich i zagubionych zwierząt. Później, niestety, nie starczyło mu czasu ani determinacji, by zabrać pod dach pupila. Bez Lindy i bez - mimo wszystko - szczęśliwych chwil w Trondheim, świat tracił dawne pigmenty, stawał się suchą walką, toczoną w uprzejmych słowach i zdobywaniu uznania. Kurz - w tej toczonej, dzień za dniem bitwie - przysłaniał krajobrazy przeszłości, nie zawsze wartej wspomnienia.
Kotka - przyznał przed samym sobą - miała niepodważalny urok, jedyny, na który sam był podatny. Powoli, zachowując ostrożność, przyjął zalążek sugestii. Obyło się bez protestów, gdy przytrzymywał zwierzę we własnym schronieniu ramion, czując, jak przylega do torsu. Bez większych, niepotrzebnych rozterek, ruszył teraz przed siebie - kiedy przekroczył próg oraz zamknął przezornie drzwi, opuścił kotkę na ziemię. Był ciekaw, co spróbuje uczynić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:45
Wydawała się być niebywale zmyślna i przebiegła.
Białe futro - choć mokre - nadal pozostawało przyjemnie miękkie i podatne na pieszczotę. Prężyła się, unosząc ogon i zachodząc w głowę, czy już odkrył - kim nowa towarzyszka była, kim mogłaby się okazać. Oczekiwała uwagi, o którą zabiegała. Stawała się bardziej egoistyczna niż pod ludzką postacią, dlatego z taką skrupulatnością przekraczała granice mężczyzny, by dostrzec na jak wiele może sobie pozwolić.
Kolejne miauknięcie uleciało z niej eter, a wielkie, błękitne spojrzenie osiadło na twarzy Halvorsena. Oczekiwała jego ruchu, który przyszedł nagle.
Nigdy nie sądziła, że wykorzysta swą zwierzęcą formę do manipulacji na Einarze, ale im dalej w to brnęli, tym bardziej tego chciała. Chciała przekonać się o własnych możliwościach i dlaczego los obdarzył ją akurat możliwością przemiany w kota, który w swej dostojności wymagał nadmiernej atencji.
Matka nigdy nie szanowała zdolności córki, która pragnęła otrzymać od życia więcej i więcej. Ślub z Otto był jej o tyle na rękę, że nie musiała znosić wizji córki. Przychodziły do niej nagle, tak jak i te, które prowokowała sama. Będąc pod postacią czworonoga - uciekała, ile tylko sił miała w łapach. Nieboszczyk jednak utrudniał każde opuszczenie domostwa. Wszelkie spotkania. Dręczył i poddawał okrutnym katuszom, kiedy ta raz po raz błagała o chwilę wytchnienia. Podejrzewał ją o kolejny romans, który tym razem nie miał zakończyć się towarzyskim skandalem.
Einar Halvorsen zniknął z życia Laili Westberg - nie zdając sobie sprawy, że to ją właśnie trzymał w swoich objęciach. Pyszczkiem wtuliła się w męski tors, oczekując aż znajdą się w przyjemnym cieple domostwa.
Zaciekawiona, oglądająca znajome pomieszczenia z innej perspektywy, pospiesznie ruszyła w stronę kanapy. Kapiąca woda nadal ociekała z futra, którego sklejone strąki zaczynały frustrować młodą kobietę.
Rozciągając się i próbując wejść pod przyjemną strukturę koca, miauknęła po raz kolejny. Łapkami z trudem odnajdywała miejsce na swoje ciało, dlatego obróciła głowę, spoglądając na mężczyznę. Oczekiwała pomocy, jakby to miał jej ofiarować bez względu na jakąkolwiek cenę. Pazurkami zahaczyła o tworzywo kanapy, obracając się na grzbiet i czyszcząc kończyny z nadmiernego brudu.
Charakterystyczny dla niej dźwięk ponownie uleciał ze szczeliny gardła, aż wreszcie odsunęła się, by dać mu możliwość otulenia jej kocem.
Białe futro - choć mokre - nadal pozostawało przyjemnie miękkie i podatne na pieszczotę. Prężyła się, unosząc ogon i zachodząc w głowę, czy już odkrył - kim nowa towarzyszka była, kim mogłaby się okazać. Oczekiwała uwagi, o którą zabiegała. Stawała się bardziej egoistyczna niż pod ludzką postacią, dlatego z taką skrupulatnością przekraczała granice mężczyzny, by dostrzec na jak wiele może sobie pozwolić.
Kolejne miauknięcie uleciało z niej eter, a wielkie, błękitne spojrzenie osiadło na twarzy Halvorsena. Oczekiwała jego ruchu, który przyszedł nagle.
Nigdy nie sądziła, że wykorzysta swą zwierzęcą formę do manipulacji na Einarze, ale im dalej w to brnęli, tym bardziej tego chciała. Chciała przekonać się o własnych możliwościach i dlaczego los obdarzył ją akurat możliwością przemiany w kota, który w swej dostojności wymagał nadmiernej atencji.
Matka nigdy nie szanowała zdolności córki, która pragnęła otrzymać od życia więcej i więcej. Ślub z Otto był jej o tyle na rękę, że nie musiała znosić wizji córki. Przychodziły do niej nagle, tak jak i te, które prowokowała sama. Będąc pod postacią czworonoga - uciekała, ile tylko sił miała w łapach. Nieboszczyk jednak utrudniał każde opuszczenie domostwa. Wszelkie spotkania. Dręczył i poddawał okrutnym katuszom, kiedy ta raz po raz błagała o chwilę wytchnienia. Podejrzewał ją o kolejny romans, który tym razem nie miał zakończyć się towarzyskim skandalem.
Einar Halvorsen zniknął z życia Laili Westberg - nie zdając sobie sprawy, że to ją właśnie trzymał w swoich objęciach. Pyszczkiem wtuliła się w męski tors, oczekując aż znajdą się w przyjemnym cieple domostwa.
Zaciekawiona, oglądająca znajome pomieszczenia z innej perspektywy, pospiesznie ruszyła w stronę kanapy. Kapiąca woda nadal ociekała z futra, którego sklejone strąki zaczynały frustrować młodą kobietę.
Rozciągając się i próbując wejść pod przyjemną strukturę koca, miauknęła po raz kolejny. Łapkami z trudem odnajdywała miejsce na swoje ciało, dlatego obróciła głowę, spoglądając na mężczyznę. Oczekiwała pomocy, jakby to miał jej ofiarować bez względu na jakąkolwiek cenę. Pazurkami zahaczyła o tworzywo kanapy, obracając się na grzbiet i czyszcząc kończyny z nadmiernego brudu.
Charakterystyczny dla niej dźwięk ponownie uleciał ze szczeliny gardła, aż wreszcie odsunęła się, by dać mu możliwość otulenia jej kocem.
Einar Halvorsen
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Młoda, zwinięta ciasno uwaga oderwała się - nagle - od gładkiej podstawy chwili; oderwała się, krążąc po prozaicznej orbicie niewiele zamąconego umysłu, unosząc się nad prostotą kiełkujących (o ironio, po deszczu), powstałych natychmiast potrzeb. Zamarł, niedługo po przekroczeniu progu i śledził wędrówkę czworonoga wśród nowo poznanej (jak, dalej, o ironio, już druga, uważał) scenerii. Nieznośny, lepki materiał kleił się swą zwilżoną - lub, bardziej adekwatnie, przemoczoną do resztek - płachtą do zniesmaczonej kaskadą bodźców i zaziębionej skóry. Przez moment, odważył się nie spoglądać na kotkę - zdjął buty i rozpiął grubszy, późnojesienny płaszcz, machinalnie, już wkrótce przechodząc do rozpinania koszuli. Potrzebował kąpieli - odświeżenie się zmiotło z planszy odmienne, pełnokrwiste ambicje i szkicowane plany. Z rozchełstaną do ponad połowy, górną częścią ubrania, skierował własny tor kroków w stronę dalszych pomieszczeń. Oczy, zdumione, porzucające wylinki mglistej nieświadomości, otworzyły się znacznie szerzej niż dotąd, gdy zastał zwierzę, przemoczone i brudne, na przemoczonej i brudnej - w wyniku jego ekspansji - poszkodowanej kanapie.
- Nie, nie - i jeszcze raz nie, wymamrotał, wyrzucił ledwie słyszalnie ruchem zmęczonych ust, zresztą, mówiąc do siebie, nie do stworzenia, które przecież, najpewniej (na pewno?) nie pojmowało żadnej, wypowiadanej treści. - Tak nie może być - dodał, odsuwając stopniowo koc oraz następnie biorąc kotkę na ręce. Uznał, że wszystko posprząta już nieco później - zaklęcie mogło z łatwością poskromić największy brud. Pozbawiony pośpiechu, nie chcąc przestraszyć swojej towarzyszki niedoli, obecnie, tę niedolę świadomie lub nieświadomie jedynie rozszerzającą, miał zamiar wejść do łazienki - kąpiel nieznanego, nieobytego stworzenia zdawała być szaleństwem, jednak, sam wyszedł z założenia, że nie miał innego wyjścia.
- Jesteś pierwsza w kolejce - odstąpił jej własne miejsce. W ironicznym, po raz trzeci, momencie, kiedy wyciągnął rękę do odpowiedniej klamki, usłyszał odgłos pukania. Lekko skonsternowany - nie spodziewał się aktualnie odwiedzin, zwłaszcza w podobnej, rozzuchwalonej aurze - podążył do przedpokoju. Jedna, spośród zamieszkujących w pobliżu kobiet, po otworzeniu jej drzwi, rozchyliła usta w zakłopotanym, na swój sposób też urokliwym uśmiechu; krótkie, ściszone och dryfowało po okolicznej przestrzeni. Nie przeszkadzam? Postanowiłam, że sprawdzę, czy aby wszystko w porządku u pozostałych sąsiadów.
- Nie, nie - i jeszcze raz nie, wymamrotał, wyrzucił ledwie słyszalnie ruchem zmęczonych ust, zresztą, mówiąc do siebie, nie do stworzenia, które przecież, najpewniej (na pewno?) nie pojmowało żadnej, wypowiadanej treści. - Tak nie może być - dodał, odsuwając stopniowo koc oraz następnie biorąc kotkę na ręce. Uznał, że wszystko posprząta już nieco później - zaklęcie mogło z łatwością poskromić największy brud. Pozbawiony pośpiechu, nie chcąc przestraszyć swojej towarzyszki niedoli, obecnie, tę niedolę świadomie lub nieświadomie jedynie rozszerzającą, miał zamiar wejść do łazienki - kąpiel nieznanego, nieobytego stworzenia zdawała być szaleństwem, jednak, sam wyszedł z założenia, że nie miał innego wyjścia.
- Jesteś pierwsza w kolejce - odstąpił jej własne miejsce. W ironicznym, po raz trzeci, momencie, kiedy wyciągnął rękę do odpowiedniej klamki, usłyszał odgłos pukania. Lekko skonsternowany - nie spodziewał się aktualnie odwiedzin, zwłaszcza w podobnej, rozzuchwalonej aurze - podążył do przedpokoju. Jedna, spośród zamieszkujących w pobliżu kobiet, po otworzeniu jej drzwi, rozchyliła usta w zakłopotanym, na swój sposób też urokliwym uśmiechu; krótkie, ściszone och dryfowało po okolicznej przestrzeni. Nie przeszkadzam? Postanowiłam, że sprawdzę, czy aby wszystko w porządku u pozostałych sąsiadów.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:45
Wydawała się być bardziej nieznośna pod postacią puszystego kota o śnieżnobiałym umaszczeniu. Igrała z jego nerwami, które wystawiała na próbę, jakby zwierzęcia forma dawała jej pełne prawo do prowokowania Halvorsena.
Nie odczuwała emocji podobnych do tych, które iskrzyły w niej, gdy była Lailą Westberg. Rozkoszowała się bowiem towarzystwem mężczyzny, raz po raz łaknąc jego obecności w swojej codzienności. Sięgała po nią bez zastanowienia, jakoby miało to być jedyną, słuszną drogą do zakosztowania spokoju. Umysł płatał wielokrotnie figla, wszakże rozmyślając o nadchodzących dniach, pojawiały się również te, w których załamywała się nad przeszłością.
Porzucił ją.
Zostawił z dala od uczuć, którymi faszerował spragnioną, kobiecą duszę przez długie miesiące.
Czy był tchórzem?
Ona z pewnością.
Szukała drogi na skróty, gdy miała dosyć swego męża tyrana. Myślała jedynie o ucieczce, która pozwoliłaby wyzwolić się z oków chłodu i nagłego osamotnienia. Uczucie to nawarstwiało się z każdym kolejnym dniem u boku Otto, przez co im dalej brnęła w bezkres poczucia niestabilności, tym bardziej chciała się z niego wydostać.
Marzyła o skradzionej wolności, toteż…
Nim zareagował na jej wylegujące się ciało, które poddawało materiał koca zniszczeniu, robiła to intensywniej. Miauknięcie uleciało nagle, gdy porwał ją na ręce, a ona wspierała się łapkami, by powrócić do dawnej pozycji. Wolała być tą, która psoci, a nie bierze kąpiel.
Błękitne tęczówki wlepione w twarz Einara były przepełnione ufnością. Do czasu.
Patrzyła nieufnie na kobietę. Była przepełniona złością, co sugerować mógł niespokojnie merdający ogon.
- Ma pan kota? Piękny! - powiedziała z zachwytem, zaraz potem wyciągając dłoń w kierunku kotki. Ta jednak zaczęła syczeć, nie chcąc dopuścić do bliskości, która nie była nikomu potrzebna.
Wydawać się mogło, że zwierzę nie przepada za kobietami, lecz tym razem ktoś wchodził na jej teren, czemu była całkowicie przeciwna.
- Och, nie wspominał pan, że lubi agresywne zwierzaki - weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wolała nie rozmawiać w progu, dlatego też przystąpiła krok w przód, by zaraz potem obserwować z dystansu kota.
Nie odczuwała emocji podobnych do tych, które iskrzyły w niej, gdy była Lailą Westberg. Rozkoszowała się bowiem towarzystwem mężczyzny, raz po raz łaknąc jego obecności w swojej codzienności. Sięgała po nią bez zastanowienia, jakoby miało to być jedyną, słuszną drogą do zakosztowania spokoju. Umysł płatał wielokrotnie figla, wszakże rozmyślając o nadchodzących dniach, pojawiały się również te, w których załamywała się nad przeszłością.
Porzucił ją.
Zostawił z dala od uczuć, którymi faszerował spragnioną, kobiecą duszę przez długie miesiące.
Czy był tchórzem?
Ona z pewnością.
Szukała drogi na skróty, gdy miała dosyć swego męża tyrana. Myślała jedynie o ucieczce, która pozwoliłaby wyzwolić się z oków chłodu i nagłego osamotnienia. Uczucie to nawarstwiało się z każdym kolejnym dniem u boku Otto, przez co im dalej brnęła w bezkres poczucia niestabilności, tym bardziej chciała się z niego wydostać.
Marzyła o skradzionej wolności, toteż…
Nim zareagował na jej wylegujące się ciało, które poddawało materiał koca zniszczeniu, robiła to intensywniej. Miauknięcie uleciało nagle, gdy porwał ją na ręce, a ona wspierała się łapkami, by powrócić do dawnej pozycji. Wolała być tą, która psoci, a nie bierze kąpiel.
Błękitne tęczówki wlepione w twarz Einara były przepełnione ufnością. Do czasu.
Patrzyła nieufnie na kobietę. Była przepełniona złością, co sugerować mógł niespokojnie merdający ogon.
- Ma pan kota? Piękny! - powiedziała z zachwytem, zaraz potem wyciągając dłoń w kierunku kotki. Ta jednak zaczęła syczeć, nie chcąc dopuścić do bliskości, która nie była nikomu potrzebna.
Wydawać się mogło, że zwierzę nie przepada za kobietami, lecz tym razem ktoś wchodził na jej teren, czemu była całkowicie przeciwna.
- Och, nie wspominał pan, że lubi agresywne zwierzaki - weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Wolała nie rozmawiać w progu, dlatego też przystąpiła krok w przód, by zaraz potem obserwować z dystansu kota.
Einar Halvorsen
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Pewność, że przemoczona do zakamarków sierści kotka - zabrana pod dach w przypływie chwalebnego altruizmu, który przyświecał jak gwiazda mającym nadchodzić czynom - nie przyjmie z entuzjazmem kąpieli, wbiła się grubą i rozwarstwioną drzazgą oczywistości. Nie chciał, niemniej, ryzykować użyciem magii w obliczu anomalii; lękał się, że zaklęcie przybrałoby inny skutek.
Korowód pobliskich zdarzeń podeptał napuchłą ranę, przechadzał się rozpaczliwym, ziejącym kraterem wrzodu, który narastał z każdym tętnieniem sekund. Kwaśne, drażniące zmysły obecnego nastroju niezadowolenie - podyktowane najzwyklejszą niewygodą, złym, absolutnie złym ułożeniem się wyjątkowo przypadkowych przypadków, legło u stóp postawienia w niezręcznej sytuacji. Sytuacji, w której musiał pogodzić ze sobą dwie, wymagające obecności - krnąbrnego, psotnego zwierzęcia oraz kobiety, składającej wizytę bez szczypty subtelnej zapowiedzi. Z biegiem lat, nauczył się biegle czytać z twarzy rozmówców, poznawał szyfr arabesek zmarszczek, związanych z przybieraną naturą zmiennej, mimicznej ekspresji, dostrzegał filuterne odbicia oraz stężałe w gęste płaty napięcie, które jak galareta drgało wraz z przekraczanym dystansem. Poznał, gdy zatrzasnęła drzwi, cel właściwej wizyty, podyktowanej pokusą szczelnej, wręcz hermetycznej prywatności, na którą mogła (mogli oboje) liczyć przez tyranię pogody, smagającej umęczone podłoże kolejnym batem ulewy. Poczuł, przez wydzielony, krótki ułamek czasu jak własne trzewia podnoszą się, ożywione, łamiące - w tym ułudnym wrażeniu - wszelkie prawa przyrody, jak podchodzą pod gardło i zawiązują się w splugawiony supeł. Ich dążenie było jego dążeniem, ich cel stawał się jego celem z nieopisaną łatwością. Urodził się podniszczony. Brudny.
- Jest przerażona - miękki, wrażliwy jedwab usprawiedliwienia rozsunął się w okolicznym powietrzu. Zachowanie zwierzęcia, mimo, że nie dostrzegał w nim żadnej głębi - trudno, aby dostrzegał, skąpany, aż po czubek swej głowy w ciemnych wodach niewiedzy - było wprost zrozumiałe. Nowy układ pomieszczeń, nowe, niezliczone zapachy dostające się kanonadą do nozdrzy. Wszystko, z czym obcowała, mogło podsycać lęk.
- Najpewniej komuś uciekła. Przygarnąłem ją dosłownie przed chwilą - dopełnił tłumaczenia, które, zresztą, wyjaśniało opłakany - przemoczony - stan czworonoga. Zanurzył się wewnątrz salonu, aby naprędce rzucić zaklęcie czyszczące.
- Proszę się czuć jak u siebie. Spróbuję szybko wykąpać tę łobuziarę - kąciki ust drgnęły w sympatycznym i równocześnie obarczonym wieloznacznością uśmiechu - i zaraz do pani wrócę - dodał, obrzucając ją przydługim spojrzeniem, nieświadomy, zupełnie, konsekwencji stojących za bramą grzechu, którą chciał lekko, niemalże z gracją uchylić. Sam, spróbował ponownie zabrać kotkę na ręce - odstawił ją, wcześniej, podczas wymiany zdań oraz inkantacji zaklęcia.
Korowód pobliskich zdarzeń podeptał napuchłą ranę, przechadzał się rozpaczliwym, ziejącym kraterem wrzodu, który narastał z każdym tętnieniem sekund. Kwaśne, drażniące zmysły obecnego nastroju niezadowolenie - podyktowane najzwyklejszą niewygodą, złym, absolutnie złym ułożeniem się wyjątkowo przypadkowych przypadków, legło u stóp postawienia w niezręcznej sytuacji. Sytuacji, w której musiał pogodzić ze sobą dwie, wymagające obecności - krnąbrnego, psotnego zwierzęcia oraz kobiety, składającej wizytę bez szczypty subtelnej zapowiedzi. Z biegiem lat, nauczył się biegle czytać z twarzy rozmówców, poznawał szyfr arabesek zmarszczek, związanych z przybieraną naturą zmiennej, mimicznej ekspresji, dostrzegał filuterne odbicia oraz stężałe w gęste płaty napięcie, które jak galareta drgało wraz z przekraczanym dystansem. Poznał, gdy zatrzasnęła drzwi, cel właściwej wizyty, podyktowanej pokusą szczelnej, wręcz hermetycznej prywatności, na którą mogła (mogli oboje) liczyć przez tyranię pogody, smagającej umęczone podłoże kolejnym batem ulewy. Poczuł, przez wydzielony, krótki ułamek czasu jak własne trzewia podnoszą się, ożywione, łamiące - w tym ułudnym wrażeniu - wszelkie prawa przyrody, jak podchodzą pod gardło i zawiązują się w splugawiony supeł. Ich dążenie było jego dążeniem, ich cel stawał się jego celem z nieopisaną łatwością. Urodził się podniszczony. Brudny.
- Jest przerażona - miękki, wrażliwy jedwab usprawiedliwienia rozsunął się w okolicznym powietrzu. Zachowanie zwierzęcia, mimo, że nie dostrzegał w nim żadnej głębi - trudno, aby dostrzegał, skąpany, aż po czubek swej głowy w ciemnych wodach niewiedzy - było wprost zrozumiałe. Nowy układ pomieszczeń, nowe, niezliczone zapachy dostające się kanonadą do nozdrzy. Wszystko, z czym obcowała, mogło podsycać lęk.
- Najpewniej komuś uciekła. Przygarnąłem ją dosłownie przed chwilą - dopełnił tłumaczenia, które, zresztą, wyjaśniało opłakany - przemoczony - stan czworonoga. Zanurzył się wewnątrz salonu, aby naprędce rzucić zaklęcie czyszczące.
- Proszę się czuć jak u siebie. Spróbuję szybko wykąpać tę łobuziarę - kąciki ust drgnęły w sympatycznym i równocześnie obarczonym wieloznacznością uśmiechu - i zaraz do pani wrócę - dodał, obrzucając ją przydługim spojrzeniem, nieświadomy, zupełnie, konsekwencji stojących za bramą grzechu, którą chciał lekko, niemalże z gracją uchylić. Sam, spróbował ponownie zabrać kotkę na ręce - odstawił ją, wcześniej, podczas wymiany zdań oraz inkantacji zaklęcia.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Laila Westberg pozostawała bezradna pod postacią kota. Dostatecznie spłoszona, lecz zuchwała w swym postępowaniu,
stając się bardziej zdystansowaną dopiero w chwili, gdy kobieta postanowiła w subtelnej pieszczocie zgłębić palce w jej miękkim futrze. Broniła się, nie zamierzając dawać nikomu szansy na dotyk, który nie był właściwy ani potrzebny. Chciała jedynie pomocy, by wydostać się z innego ciała niż to, które faktycznie należało do niej.
Liczyła, że Einar spławi wspomnianą sąsiadkę, lecz ten nie uczynił tego, co wywołało - wbrew pozorom w nieświadomej kocicy - irytację. Oczekiwała pewnych zachowań, łudząc się, iż ten zdoła się domyślić, jakoby sekret rudowłosej kobiety był ich wspólnym.
Wtedy też przypomniała sobie, że artysta nie ma pojęcia o drugim wcieleniu, które od niedawna w pełni przyjmowała. Dzisiaj poszło coś nie tak. Nie była w stanie odczynić czaru, przez co pozostawała uwięziona w czworonożnej postawie.
Kąpiel,
krótka komenda sprawiła, że serce zabiło gwałtowniej, a ona zaczęła z pełnią atencji kręcić się przy nogach Halvorsena. Patrzyła na niego, domagając się uwagi, lecz nagle nieproszony gość zrobił niespodziewany ruch. Zbliżyła się ku mężczyźnie, kocicę odsuwając stopą. Westberg straciła równowagę, a piorunująca złość zmusiła ją do wydania z siebie kilku miauknięć i ruszenia z nastroszonym ogonem w kierunku - zapewne - wywłoki.
- Niech to poczeka… Tęskniłam… - nie kryła się z intencjami, choć i urok zdziałał swoje. Zwierzak niewiele myśląc, zbliżył się do ciemnowłosej, a zaraz potem wbiła w jej nogę pazury, dotkliwie i boleśnie. Kopnięcie przyszło nagle, a biała istota skomląc odeszła gdzieś w bok. Łapka zdawała się być zraniona, dlatego wielkimi oczami patrzyła błagalnie na Einara, by pozbył się tego wrednego babska.
- Powinieneś pozbyć się tego przebrzydłego pchlarza - warknęła ostro, zarzucając dłonie na męskie ramiona. Spoglądała mu w oczy, oczekując pewnej rekompensaty za doznane krzywdy, których doświadczyła w jego domu. - Opatrzysz mi ranę po tym wstrętnym gadzie? - zaproponowała,
mając nadzieję, że mężczyzna ugnie się i otoczy ją troską.
stając się bardziej zdystansowaną dopiero w chwili, gdy kobieta postanowiła w subtelnej pieszczocie zgłębić palce w jej miękkim futrze. Broniła się, nie zamierzając dawać nikomu szansy na dotyk, który nie był właściwy ani potrzebny. Chciała jedynie pomocy, by wydostać się z innego ciała niż to, które faktycznie należało do niej.
Liczyła, że Einar spławi wspomnianą sąsiadkę, lecz ten nie uczynił tego, co wywołało - wbrew pozorom w nieświadomej kocicy - irytację. Oczekiwała pewnych zachowań, łudząc się, iż ten zdoła się domyślić, jakoby sekret rudowłosej kobiety był ich wspólnym.
Wtedy też przypomniała sobie, że artysta nie ma pojęcia o drugim wcieleniu, które od niedawna w pełni przyjmowała. Dzisiaj poszło coś nie tak. Nie była w stanie odczynić czaru, przez co pozostawała uwięziona w czworonożnej postawie.
Kąpiel,
krótka komenda sprawiła, że serce zabiło gwałtowniej, a ona zaczęła z pełnią atencji kręcić się przy nogach Halvorsena. Patrzyła na niego, domagając się uwagi, lecz nagle nieproszony gość zrobił niespodziewany ruch. Zbliżyła się ku mężczyźnie, kocicę odsuwając stopą. Westberg straciła równowagę, a piorunująca złość zmusiła ją do wydania z siebie kilku miauknięć i ruszenia z nastroszonym ogonem w kierunku - zapewne - wywłoki.
- Niech to poczeka… Tęskniłam… - nie kryła się z intencjami, choć i urok zdziałał swoje. Zwierzak niewiele myśląc, zbliżył się do ciemnowłosej, a zaraz potem wbiła w jej nogę pazury, dotkliwie i boleśnie. Kopnięcie przyszło nagle, a biała istota skomląc odeszła gdzieś w bok. Łapka zdawała się być zraniona, dlatego wielkimi oczami patrzyła błagalnie na Einara, by pozbył się tego wrednego babska.
- Powinieneś pozbyć się tego przebrzydłego pchlarza - warknęła ostro, zarzucając dłonie na męskie ramiona. Spoglądała mu w oczy, oczekując pewnej rekompensaty za doznane krzywdy, których doświadczyła w jego domu. - Opatrzysz mi ranę po tym wstrętnym gadzie? - zaproponowała,
mając nadzieję, że mężczyzna ugnie się i otoczy ją troską.
Einar Halvorsen
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Tęsknota, wyciśnięta spomiędzy różowych warg oraz inne, tłamszone za kotarami umysłu uczucia składały się w stos aksjomatów, o których nie musiał słyszeć, oczywistości, przestudiowanych wnikliwie uważnym pociągnięciem percepcji - jednym, leniwym ruchem, umieszczającym sylwetkę w trwałych ramach spostrzeżeń. Niektórych, napotykanych ludzi pieczętował bez ciernia lęku wbitego w fałdy umysłu, pokrywał ich szarym tuszem miana przewidywalnych.
Aura, oplatająca sylwetkę bluźnierczym charyzmatem perswazji, sprawiała, że znalazł się odrobinę wyżej na kondygnacjach kukiełek tańczących w rytmie kapryśnej dramaturgii Norn, samemu, mając sposobność skosztować kropelki władzy cieknącej z boskiego stołu, z uczty wychwalanej wszechmocy, będąc w stanie rozniecać w istnieniach ludzkich pokłady nowych emocji i posiadanych przekonań. Byli, niekiedy, w jego życiu jak pionki, chwycone i przesuwane spojrzeniem, słowem i gestem. Byli śmiesznie podatni.
Nie stanowiła wyjątku.
- Nie - sprzeciwił się, delikatnie, subtelnie, tym rodzajem sprzeciwu, z którym w istocie chciało się dyskutować, który nie dążył, za wszelką cenę, do rozjątrzenia konfliktu - proszę - wrażliwy akord przytłumionego głosu miał dojść do kwartetu serca, przyspieszonego tak samo żądzą kontaktu, zaspokojenia jak i jarzącą się irytacją.
Uniósł swoje spojrzenie.
Zrozum mnie. Proszę.
- Przecież jej nie wyrzucę - dopełnił. Uklęknął przed nią i bez najmniejszej skargi natychmiast opatrzył ranę. Myślała, że był okrutny? Z pewnością, na swój zepsuty i demoniczny sposób, był, owszem, depcząc i miętosząc w moździerzu kolejnych grzechów uczucia i przywiązanie innych. Nie był, jednak, na tyle egoistyczny, aby wyrzucić za drzwi dopiero-co znalezioną kotkę, tylko, by zaspokoić jedną z przewidywalnych kobiet.
Łatwiej współczuć zwierzętom niż dostrzeżonym ludziom.
- Spotkajmy się, wtedy, gdy anomalie ustąpią. Uważaj na siebie - dodał, wstając i spoglądając jej prosto w oczy, serwując toksynę własnych, posiadanych zdolności. Kobieta wyszła, szczęśliwa, z obietnicą, że wynagrodzą sobie wszystko w niedalekiej przyszłości. Niedługo później zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
Konflikt był rozwiązany.
- Nie możesz być tak zazdrosna - wytknął, biorąc kocicę na ramiona. Opuścił ją, gdy przekroczył progi łazienki; kojący szum ciepłej wody, rozległ się w pomieszczeniu z zamarłym oczekiwaniem. Upewnił się, później, że szacowana temperatura jest odpowiednia i delikatnie postawił zabrudzone stworzenie, aby brodziło w wannie. Spodziewał się najgorszego - ucieczki oraz pazurów rozdzierających nagle skórną membranę.
Aura, oplatająca sylwetkę bluźnierczym charyzmatem perswazji, sprawiała, że znalazł się odrobinę wyżej na kondygnacjach kukiełek tańczących w rytmie kapryśnej dramaturgii Norn, samemu, mając sposobność skosztować kropelki władzy cieknącej z boskiego stołu, z uczty wychwalanej wszechmocy, będąc w stanie rozniecać w istnieniach ludzkich pokłady nowych emocji i posiadanych przekonań. Byli, niekiedy, w jego życiu jak pionki, chwycone i przesuwane spojrzeniem, słowem i gestem. Byli śmiesznie podatni.
Nie stanowiła wyjątku.
- Nie - sprzeciwił się, delikatnie, subtelnie, tym rodzajem sprzeciwu, z którym w istocie chciało się dyskutować, który nie dążył, za wszelką cenę, do rozjątrzenia konfliktu - proszę - wrażliwy akord przytłumionego głosu miał dojść do kwartetu serca, przyspieszonego tak samo żądzą kontaktu, zaspokojenia jak i jarzącą się irytacją.
Uniósł swoje spojrzenie.
Zrozum mnie. Proszę.
- Przecież jej nie wyrzucę - dopełnił. Uklęknął przed nią i bez najmniejszej skargi natychmiast opatrzył ranę. Myślała, że był okrutny? Z pewnością, na swój zepsuty i demoniczny sposób, był, owszem, depcząc i miętosząc w moździerzu kolejnych grzechów uczucia i przywiązanie innych. Nie był, jednak, na tyle egoistyczny, aby wyrzucić za drzwi dopiero-co znalezioną kotkę, tylko, by zaspokoić jedną z przewidywalnych kobiet.
Łatwiej współczuć zwierzętom niż dostrzeżonym ludziom.
- Spotkajmy się, wtedy, gdy anomalie ustąpią. Uważaj na siebie - dodał, wstając i spoglądając jej prosto w oczy, serwując toksynę własnych, posiadanych zdolności. Kobieta wyszła, szczęśliwa, z obietnicą, że wynagrodzą sobie wszystko w niedalekiej przyszłości. Niedługo później zniknęła za zamkniętymi drzwiami.
Konflikt był rozwiązany.
- Nie możesz być tak zazdrosna - wytknął, biorąc kocicę na ramiona. Opuścił ją, gdy przekroczył progi łazienki; kojący szum ciepłej wody, rozległ się w pomieszczeniu z zamarłym oczekiwaniem. Upewnił się, później, że szacowana temperatura jest odpowiednia i delikatnie postawił zabrudzone stworzenie, aby brodziło w wannie. Spodziewał się najgorszego - ucieczki oraz pazurów rozdzierających nagle skórną membranę.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Gdyby mogła się odmienić, zapewne pozwoliłaby sobie na ogrom złośliwości wymierzonych w stronę kobiety i mężczyzny. Była jak niepotrzebna pchła, którą należało pozbawić możliwości jakiejkolwiek rozmowy, bowiem przekraczała granicę, których białe zwierzę nie pojmowało.
Umysł podpowiadał różne zachowania, a choć odczucia nie przejmowały nad zeń kontroli, wiedziała, że powinna zaprzestać igrania z własną zazdrością. Oczekiwała wszak, że Einar sam zażegna konflikt
i pozbędzie się natrętnej adoratorki nader szybko.
Ku łasce wszystkich Bogów - ugiął się. Wyrzucił niechcianego gościa, a Laila pod postacią śnieżnobiałej kotki mogła tryumfować. Łasiła się, raz za razem spoglądała na niego z ciekawością, jakby chciała go uwieść wielkimi, błękitnymi oczami, które wpatrywały się w niego nieprzerwanie.
Ciche miauknięcie ponownie wydobyło się z uroczego pyszczka, a łapki powolnie zarzuciła na jego ramiona. Bez trudu wtulała się w męski policzek, próbując podrapać się o męski zarost, ale kiedy odstawił ją do wanny - wiedziała, co się święci.
Siedziała pokornie, merdając ogonem, który powoli stawał się bardziej mokry. Dłoń Einara przyjemnie gładziła kocie futro, dlatego też Westberg pod postacią zwierzęcia starała się być niesamowicie grzeczna. Spoglądała na niego pełna ufności i nadziei, że nie zrobi jej krzywdy, toteż po chwili miłej kąpieli ułożyła się na plecach, rozciągając na całej długości. Nie zamierzała drapać, gryźć ani prowadzić wodnej batalii.
Była zmęczona i sfrustrowana niemocą,
niemożnością podjęcia się odmiany.
Po zakończonej toalecie, która sprawiła małej, teraz mokrej od wody z opadniętym futrze istoty - należał się odpoczynek, który z pewnością pozwoliłby na chwilę wytchnienia. Otulona kocem, dała Halvorsenowi przyzwolenie, by zaniósł ją do sypialni, gdzie ułożyła się wygodnie między miękkimi poduszkami. Bez pardonu i oczekiwania na jego zgodę, zamknęła powieki, a chwilę później przymknęła powieki.
Czas przelatywał przez palce.
Minuty zamieniały się w godziny, a ciało Laili Westberg odzyskiwało naturalny kształt. Długie pukle włosów otulały plecy, zaś sylwetka zaczynała przypominać bardziej ludzką. Oczy dostrzegły obok Einara, który spał, dlatego z taką zuchwałością nachyliła się nad nim, kiedy miała już pewność, że jest sobą.
- Dzień dobry - szepnęła cicho, a przyjemny głos otulił pomieszczenie. Wargi w słodkiej pieszczocie musnęły te einarowe, co skwitowała otatecznie nieznacznym chichotem. - Jak się spało?
Umysł podpowiadał różne zachowania, a choć odczucia nie przejmowały nad zeń kontroli, wiedziała, że powinna zaprzestać igrania z własną zazdrością. Oczekiwała wszak, że Einar sam zażegna konflikt
i pozbędzie się natrętnej adoratorki nader szybko.
Ku łasce wszystkich Bogów - ugiął się. Wyrzucił niechcianego gościa, a Laila pod postacią śnieżnobiałej kotki mogła tryumfować. Łasiła się, raz za razem spoglądała na niego z ciekawością, jakby chciała go uwieść wielkimi, błękitnymi oczami, które wpatrywały się w niego nieprzerwanie.
Ciche miauknięcie ponownie wydobyło się z uroczego pyszczka, a łapki powolnie zarzuciła na jego ramiona. Bez trudu wtulała się w męski policzek, próbując podrapać się o męski zarost, ale kiedy odstawił ją do wanny - wiedziała, co się święci.
Siedziała pokornie, merdając ogonem, który powoli stawał się bardziej mokry. Dłoń Einara przyjemnie gładziła kocie futro, dlatego też Westberg pod postacią zwierzęcia starała się być niesamowicie grzeczna. Spoglądała na niego pełna ufności i nadziei, że nie zrobi jej krzywdy, toteż po chwili miłej kąpieli ułożyła się na plecach, rozciągając na całej długości. Nie zamierzała drapać, gryźć ani prowadzić wodnej batalii.
Była zmęczona i sfrustrowana niemocą,
niemożnością podjęcia się odmiany.
Po zakończonej toalecie, która sprawiła małej, teraz mokrej od wody z opadniętym futrze istoty - należał się odpoczynek, który z pewnością pozwoliłby na chwilę wytchnienia. Otulona kocem, dała Halvorsenowi przyzwolenie, by zaniósł ją do sypialni, gdzie ułożyła się wygodnie między miękkimi poduszkami. Bez pardonu i oczekiwania na jego zgodę, zamknęła powieki, a chwilę później przymknęła powieki.
Czas przelatywał przez palce.
Minuty zamieniały się w godziny, a ciało Laili Westberg odzyskiwało naturalny kształt. Długie pukle włosów otulały plecy, zaś sylwetka zaczynała przypominać bardziej ludzką. Oczy dostrzegły obok Einara, który spał, dlatego z taką zuchwałością nachyliła się nad nim, kiedy miała już pewność, że jest sobą.
- Dzień dobry - szepnęła cicho, a przyjemny głos otulił pomieszczenie. Wargi w słodkiej pieszczocie musnęły te einarowe, co skwitowała otatecznie nieznacznym chichotem. - Jak się spało?
Einar Halvorsen
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niesmak, jak kiepski trunek, tlił się na chropowatym grzbiecie języka, osuwał się w przepaść gardła i drażnił, zadrapując od środka niedostrzegalnym garniturem pazurzysk. Pozostał; wypełnił szczelnie, aż po krańce, naczynie świadomości, podatnej na rozjuszenie iskrami spontanicznych uniesień - dziś, wyjątkowo - odrzucającej kosmate, niechciane myśli, ścinając ich ciężkie strąki i wyrywając wijące się plugawości korzenia, aby odsłonić miłą w zetknięciu gładkość dobrych intencji, przysługi, wyświadczanej zabłąkanemu zwierzęciu. Aura, oplatająca w ścisłym uścisku ciało niejednokrotnie stawała się wybawieniem - rozkołysane konfliktem, szczerzące kły sytuacje, jeżące sierść u nasady naprężonego karku, stawały się w mgnieniu oka posłusznym, okiełznanym stworzeniem. Pozostał sam, mając pod pieczą swojej opieki kotkę wpatrzoną w niego uważnie połyskliwymi ślepiami, spokojną, odkąd trzask drzwi i znajomy zgrzyt strzegącego zamka, wyznaczyły jak dzwon podziału pożegnanie z kobietą.
Ulewa nie ustawała; krople gęstego deszczu uderzały posępnie, bez najmniejszego wytchnienia w werble parapetów oraz w pochyłe dachy zabudowania przedmieść, snuły się, zataczając na szybach płaczliwe arabeski, zesłane przez kotłujące się pod sufitem niewidocznego nieba, gromady szarych obłoków. Wsłuchany, przez krótką chwilę w symfonię dysharmonicznej natury, zabrał kotkę na ręce.
Jej posłuszeństwo wprawiało go w osłupienie - spodziewał się gniewnych miauknięć i rzucanego syku, czerwonych, broczących śladów na terytoriach ramion. Kąpiel przebiegła wprost sielankowo łatwo; zbyt łatwo, gdy przychodziło do samych, stroszących się oczekiwań.
Miał do niej słabość; oczywistą, z pewnością zauważaną oczami zwierzęcego instynktu. Kiedy nastąpił wieczór, pozwolił jej znaleźć miejsce pośród miękkiej pościeli. Obawiał się, że odejdzie przy niewłaściwym ruchu i ułożeniu ciała, jednak, gdy wrota snu otwierały się pod przymknięciem powiek, czuł jej obecność obok, miękką sierść pod palcami złożonej w pobliżu dłoni.
Sen rozproszyło muśnięcie - miękkie, kobiece wargi, pieszczota figlarnego oddechu niosąca się po wybrzeżu skóry. Otworzył oczy, zrywając morfeuszową pieczęć łączącą mu skrzydła powiek.
Zerwał się, w konsternacji; w przerażeniu obłędem, który, jak sądził polewał zdradliwym sosem galaretę umysłu. Usiadł na skraju łóżka, zupełnie, jakby nie widział bliskiej - zbyt bliskiej - mu Laili Westberg, tylko panoszącego się z sykiem węża lub oślizgłego szkodnika, który opuścił ciemny azyl schronienia, ruszając na nieostrożną pielgrzymkę.
- Nie jesteś prawdziwa - wykrztusił, nie mając wiedzy o niezwykłej zdolności; był przekonany, że przecież znał ją, dokładnie, wydobywając zza rozchylanej kotary zdystansowania trzymane dotąd sekrety.
- Nie możesz… - ręka, naprędce, chwyciła powierzchnię kołdry, którą odgarnął, łudząc się, że rozproszy w ten sposób piętno iluzji. Wzrok, wyostrzony od konsternacji błąkał się po scenerii pokoju, próbując, za wszelką cenę, dopatrzeć się sylwetki zwierzęcia.
Nie mógł oszaleć.
Bogowie - nigdy do tego stopnia.
Ulewa nie ustawała; krople gęstego deszczu uderzały posępnie, bez najmniejszego wytchnienia w werble parapetów oraz w pochyłe dachy zabudowania przedmieść, snuły się, zataczając na szybach płaczliwe arabeski, zesłane przez kotłujące się pod sufitem niewidocznego nieba, gromady szarych obłoków. Wsłuchany, przez krótką chwilę w symfonię dysharmonicznej natury, zabrał kotkę na ręce.
Jej posłuszeństwo wprawiało go w osłupienie - spodziewał się gniewnych miauknięć i rzucanego syku, czerwonych, broczących śladów na terytoriach ramion. Kąpiel przebiegła wprost sielankowo łatwo; zbyt łatwo, gdy przychodziło do samych, stroszących się oczekiwań.
Miał do niej słabość; oczywistą, z pewnością zauważaną oczami zwierzęcego instynktu. Kiedy nastąpił wieczór, pozwolił jej znaleźć miejsce pośród miękkiej pościeli. Obawiał się, że odejdzie przy niewłaściwym ruchu i ułożeniu ciała, jednak, gdy wrota snu otwierały się pod przymknięciem powiek, czuł jej obecność obok, miękką sierść pod palcami złożonej w pobliżu dłoni.
Sen rozproszyło muśnięcie - miękkie, kobiece wargi, pieszczota figlarnego oddechu niosąca się po wybrzeżu skóry. Otworzył oczy, zrywając morfeuszową pieczęć łączącą mu skrzydła powiek.
Zerwał się, w konsternacji; w przerażeniu obłędem, który, jak sądził polewał zdradliwym sosem galaretę umysłu. Usiadł na skraju łóżka, zupełnie, jakby nie widział bliskiej - zbyt bliskiej - mu Laili Westberg, tylko panoszącego się z sykiem węża lub oślizgłego szkodnika, który opuścił ciemny azyl schronienia, ruszając na nieostrożną pielgrzymkę.
- Nie jesteś prawdziwa - wykrztusił, nie mając wiedzy o niezwykłej zdolności; był przekonany, że przecież znał ją, dokładnie, wydobywając zza rozchylanej kotary zdystansowania trzymane dotąd sekrety.
- Nie możesz… - ręka, naprędce, chwyciła powierzchnię kołdry, którą odgarnął, łudząc się, że rozproszy w ten sposób piętno iluzji. Wzrok, wyostrzony od konsternacji błąkał się po scenerii pokoju, próbując, za wszelką cenę, dopatrzeć się sylwetki zwierzęcia.
Nie mógł oszaleć.
Bogowie - nigdy do tego stopnia.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 05.11.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & Bezimienny: L. Westberg Sob 25 Lis - 12:46
Irracjonalna feeria emocji buchnęła w twarz Laili, kiedy raz po raz docierało do niej, jak wiele czasu zdołała spędzić z Halvorsenem pod inną postacią. Poznawała go. Układała w głowie pewne zachowania, doceniając też reakcję. Jako stworzenie o białym futrze nie była jednak świadoma uczuć pełnych zazdrości i żalu, bowiem czy podświadomość nie dyktowała mu zejścia na drogę grzechu?
Serce zatrzepotało w piersi, gdy umysł po raz kolejny zalała fala wyrzutów sumienia. Nie powinna mataczyć i wymijać się od prawdy, którą skropiona była niebywała umiejętność. Westberg od zawsze odznaczała się cudaczną motywacją do zgłębiania tajemnej wiedzy i im dalej brnęła we wszelkie tajniki, tym coraz usilniej rozpadała się na wiele kawałków. Formowana z naiwności, ufała że dzięki temu odniesie niegdyś sukces,
choć matka podcinała jej wielokrotnie skrzydła, a ona mimo to - badała struktury, genezę i możliwości, odchodząc coraz bardziej od prozaicznych teorii.
Einar więc nie zawsze miał być tym, któremu zdradzi własne sekrety. Darzyła go zaufaniem, jak nikogo innego, dlatego im głębiej w to wszystko wchodzili, tym ona mocniej chciała znaleźć w męskim sercu szczególne miejsce.
Nic się nie zmieniło przez lata samotności, kiedy to zmuszona do obcowania z Otto, każdą myślą powracała do ukochanego artysty.
Liczyła się z tym, że znajomość ta jest zgubna, pełna cudacznych tajemnic owianych oniryczną nutą magii, której nie rozumiała. Igrała więc z własną duszą i umysłem - błagając o więcej.
Dzisiaj sięgała po to, zaciskając smukła palce na jego nadgarstku, kiedy starała się w sposób subtelny obudzić zaspane ciało. Spoglądała na zeń i doszukiwała się trzeźwości, lecz ta nie nadeszła.
- Jestem prawdziwa - szepnęła z rozbawieniem, pozwalając mu się odsunąć. Opuszki palców błądziły po linii ramion, na znak poczucia i utwierdzenia go w przekonaniu - kim jest. - Taką jaką poznałeś mnie wiele razy... Nie widzisz tego? - spytała, ale im dalej trwali w nicości ciszy, tym ona traciła poczucie stabilności.
Zsunęła się więc z łóżka, stając przed nim i wlepiając w tęczówki Einara swoje, jakoby to miało być dostatecznym powodem, a pocałunek, który złączył ich wargi stał się ledwie iluzją.
- To ja... Laila Westberg - wydukała, dopiero po czasie tłumacząc mu wszystko, jakby było to najważniejszym elementem tego spotkania.
Einar i Bezimienny z tematu
Serce zatrzepotało w piersi, gdy umysł po raz kolejny zalała fala wyrzutów sumienia. Nie powinna mataczyć i wymijać się od prawdy, którą skropiona była niebywała umiejętność. Westberg od zawsze odznaczała się cudaczną motywacją do zgłębiania tajemnej wiedzy i im dalej brnęła we wszelkie tajniki, tym coraz usilniej rozpadała się na wiele kawałków. Formowana z naiwności, ufała że dzięki temu odniesie niegdyś sukces,
choć matka podcinała jej wielokrotnie skrzydła, a ona mimo to - badała struktury, genezę i możliwości, odchodząc coraz bardziej od prozaicznych teorii.
Einar więc nie zawsze miał być tym, któremu zdradzi własne sekrety. Darzyła go zaufaniem, jak nikogo innego, dlatego im głębiej w to wszystko wchodzili, tym ona mocniej chciała znaleźć w męskim sercu szczególne miejsce.
Nic się nie zmieniło przez lata samotności, kiedy to zmuszona do obcowania z Otto, każdą myślą powracała do ukochanego artysty.
Liczyła się z tym, że znajomość ta jest zgubna, pełna cudacznych tajemnic owianych oniryczną nutą magii, której nie rozumiała. Igrała więc z własną duszą i umysłem - błagając o więcej.
Dzisiaj sięgała po to, zaciskając smukła palce na jego nadgarstku, kiedy starała się w sposób subtelny obudzić zaspane ciało. Spoglądała na zeń i doszukiwała się trzeźwości, lecz ta nie nadeszła.
- Jestem prawdziwa - szepnęła z rozbawieniem, pozwalając mu się odsunąć. Opuszki palców błądziły po linii ramion, na znak poczucia i utwierdzenia go w przekonaniu - kim jest. - Taką jaką poznałeś mnie wiele razy... Nie widzisz tego? - spytała, ale im dalej trwali w nicości ciszy, tym ona traciła poczucie stabilności.
Zsunęła się więc z łóżka, stając przed nim i wlepiając w tęczówki Einara swoje, jakoby to miało być dostatecznym powodem, a pocałunek, który złączył ich wargi stał się ledwie iluzją.
- To ja... Laila Westberg - wydukała, dopiero po czasie tłumacząc mu wszystko, jakby było to najważniejszym elementem tego spotkania.
Einar i Bezimienny z tematu