:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt
3 posters
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sro 4 Sty - 1:25
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
03.02.2001
Luty zaczął się końcem moich nieszczęsnych urodzin. Kochana familia znowu wplątała mnie w jakieś spotkanie z tej okazji. W głowie nadal odbija mi się echem sztuczny śmiech mojej matki, którym odpowiadała na nieśmieszne żarty jakiś bogatych szych ze Stortingu. Nienawidziłam jej za to, za robienie z rocznicy moich narodzin wydarzenia, dzięki którym będzie mogła posunąć się wyżej po tej nieskończonej drabince sukcesów. Jednak mimo tego wszystkiego nadal się o nią martwię, bo przecież jest moją mamą, nawet pomimo tej traumy, która mogła mi oszczędzić. Nie dogadujemy się, ale i tak codziennie sprawdzam, czy na liście ofiar na pewno nie ma jej lub taty. Ona pomimo tego, że też nie okazuje mi czułości, to wiem, że troszczy się o mnie jeszcze bardziej niż ja. Nigdy temu nikomu nie mówiłam, ale moim marzeniem jest kojarzyć ją z domem, a nie z jej pracą.
Nadal przyzwyczajam się do jasnego dnia po nocy polarnej, dlatego dopiero po zachodzie słońca, które całe szczęście szybko następowało po wschodzie, trochę odżywałam. Wieczorem miał pojawić się u mnie Gösta, którego poznałam nie tak dawno w przesmyku. Zainteresowała mnie jego kolekcja starych ksiąg, w której znalazłam stary podręcznik poświęcony rytuałowi łutu szczęścia. Następne przypadkowe spotkania poskutkowały małym zaciśnięciem naszej relacji, przez co okazało się, że oboje interesujemy się magią runiczną. Spotkanie chcieliśmy przeznaczyć na trening tej dziedziny magii. Chłopak miał zrobić klątwę, a ja miałam ją potem rozbroić. Nie miałam żadnej wcześniejszej praktyki w zaklinaniu, jedynie na studiach i w domu udało mi się pojąć kilka teoretycznych aspektów całego przedsięwzięcia. Koniec końców całe życie szłam w kierunku magii rytualnej, nie oglądając się za niczym innym.
Leżąc na sofie, przyglądałam się wysoko położonemu sufitowi. Światło z kominka tworzyło na jego powierzchni dynamiczne, zmieniające się wzory. Żałowałam, że nie umówiłam się na konkretną godzinę z Göstą. Chętnie bym się zabrała za jedną ze spraw studenckich, ale nie chciałabym się też od niej nagle odrywać, dlatego po prostu nic nie robiłam. Nie wiem, po jakim czasie usłyszałam odgłos pukania. Wstałam z lekkim trudem i jeszcze idąc do drzwi, ziewnęłam cicho.
- Gösta... Wchodź śmiało - Uśmiechnęłam się, gdy tylko otworzyłam drzwi, a następnie rozchyliłam je, jak najbardziej mogłam i przysunęłam się do ściany, żeby zrobić chłopakowi miejsce do wejścia. Mogłam wyglądać jak obraz nędzy, przez widoczne wory pod oczami, lekko roztargane od leżenia włosy, za duży czarny sweter z golfem i sztruksowe, szare, szersze przy nogawkach spodnie.
- Chciałbyś się czegoś napić? Kawy, herbaty, wody? - Spytałam się, gdy tylko zamknęłam drzwi za brunetem.
Gösta Almstedt
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sro 11 Sty - 22:50
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Wydawało mu się, że wraz z początkiem lutego miasto pogrążyło się w zbiorowej hipnozie – jakby szronem porosły nie tylko okna wysokich, szarych kamienic, ale także ludzkie spojrzenia, pełne płochliwej nadziei, która poruszała kącik jego ust do niemrawego rozbawienia, powątpiewania, jakie przykucało w spokojnej fizjonomii, wyglądając przez ciemny otwór zdrowej źrenicy; wiedział, że straż wciąż robiła wszystko, by zachować porządek, nie tylko w Midgardzie, ale także w duszach strapionych i przestraszonych mieszkańców, zauważył, jak wiele dokumentów piętrzyło się na stole w mieszkaniu Gerdy, jak zmęczona się wydawała, kiedy odwiedził ją pod koniec stycznia – pracowała dla tych samych ludzi, którzy ściągnęli mu dłonie za plecami i posiniaczyli nadgarstki uciskiem metalowych kajdan, nie potrafił jednak winić jej za zaangażowanie, jedynie za czułą, dziecięcą naiwność, nieustępliwą wobec cudzej krzywdy. Świat nigdy nie był sprawiedliwy, nie układał kornie karku pod jarzmo cudzych pragnień, nie ocierał łez z zaczerwienionych policzków, nie ujmował nikogo za rękę, wskazując drogę, którą należało podążać – tę należało obrać sobie samemu, a on wiedział, dokąd szedł, już w dniu, w którym skończył dwanaście lat, dostrzegając swojego ojca przewieszonego stryczkiem przez gałąź podwórkowego drzewa.
Ursula mieszkała w starej kamienicy, której rozpięta wzdłuż fasady winorośl przypominała gęstą brodę – w otoczeniu spokojnej, cichej dzielnicy i schludnej klatki schodowej nie przywodziła mu na myśl dziewczyny, którą spotkał w jednym z zapyziałych korytarzy Przesmyku; młode, eleganckie studentki o smukłych dłoniach i czystych, pszenicznych włosach nie były zupełnie niespotykane w brudnych jelitach dzielnicy, choć zawsze wzbudzały więcej zainteresowania – zastanawiał się, czy robiły to ze znużenia, aby przeciwstawić się woli nadopiekuńczych rodziców, dowieść sobie odwagę, która nigdy nie zmieściłaby się w ich niewielkim, zeschłym jak orzech sercu? Był dla nich uprzejmy – układał wargi do tego samego uśmiechu, który ukazywał przed matką, poprawiając pod grdyką zakupiony na targu krawat i opowiadając o stażu w Stortingu, będącym przepustką do kariery, o jakiej zawsze dla niego marzyła. Mój syn, opowiadała wszystkim z dumą, zostanie ministrem, na co jej przyjaciółki życzliwie kiwały głowami, przyglądając mu się wyrozumiale, choć z zazdrością, którą Märta z triumfem hołubiła w piersi. Pomyślał o sztylecie, który trzymał na dnie przewieszonej przez ramię torby. Pomyślał, że ją zawiódł.
– Nie dbają o was w Instytucie – zauważył, przechodząc przez próg i rozpinając guziki cienkiego płaszcza, gdy drzwi wsparły się za jego plecami o ciemię rdzewiejącego zawiasu – uniósł wzrok, przyglądając się twarzy Ursuli, zmęczonej i bladej, z półksiężycami nabiegłych szarością cieni pod jasnymi okręgami spojrzenia. – Nie, nie trzeba. – pokręcił głową o jej pytanie, wspierając się o ścianę i unosząc lekko brodę. – Mam ze sobą coś, co cię rozweseli. – sięgnął dłonią do torby, wyciągając krótki, zabytkowy sztylet, którego ozdobna rękojeść pokryta była sekwencją grawerowanych run. – Może być twój – odparł przewrotnie, łyskając prześwitem krótkiego uśmiechu i zwinnie obrócił ostrze między palcami. – Na twojej drodze stoję tylko ja.
Ursula mieszkała w starej kamienicy, której rozpięta wzdłuż fasady winorośl przypominała gęstą brodę – w otoczeniu spokojnej, cichej dzielnicy i schludnej klatki schodowej nie przywodziła mu na myśl dziewczyny, którą spotkał w jednym z zapyziałych korytarzy Przesmyku; młode, eleganckie studentki o smukłych dłoniach i czystych, pszenicznych włosach nie były zupełnie niespotykane w brudnych jelitach dzielnicy, choć zawsze wzbudzały więcej zainteresowania – zastanawiał się, czy robiły to ze znużenia, aby przeciwstawić się woli nadopiekuńczych rodziców, dowieść sobie odwagę, która nigdy nie zmieściłaby się w ich niewielkim, zeschłym jak orzech sercu? Był dla nich uprzejmy – układał wargi do tego samego uśmiechu, który ukazywał przed matką, poprawiając pod grdyką zakupiony na targu krawat i opowiadając o stażu w Stortingu, będącym przepustką do kariery, o jakiej zawsze dla niego marzyła. Mój syn, opowiadała wszystkim z dumą, zostanie ministrem, na co jej przyjaciółki życzliwie kiwały głowami, przyglądając mu się wyrozumiale, choć z zazdrością, którą Märta z triumfem hołubiła w piersi. Pomyślał o sztylecie, który trzymał na dnie przewieszonej przez ramię torby. Pomyślał, że ją zawiódł.
– Nie dbają o was w Instytucie – zauważył, przechodząc przez próg i rozpinając guziki cienkiego płaszcza, gdy drzwi wsparły się za jego plecami o ciemię rdzewiejącego zawiasu – uniósł wzrok, przyglądając się twarzy Ursuli, zmęczonej i bladej, z półksiężycami nabiegłych szarością cieni pod jasnymi okręgami spojrzenia. – Nie, nie trzeba. – pokręcił głową o jej pytanie, wspierając się o ścianę i unosząc lekko brodę. – Mam ze sobą coś, co cię rozweseli. – sięgnął dłonią do torby, wyciągając krótki, zabytkowy sztylet, którego ozdobna rękojeść pokryta była sekwencją grawerowanych run. – Może być twój – odparł przewrotnie, łyskając prześwitem krótkiego uśmiechu i zwinnie obrócił ostrze między palcami. – Na twojej drodze stoję tylko ja.
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sob 14 Sty - 0:26
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W Instytucie nas nie oszczędzali, ale do mojego wycieńczenia doprowadziłam poniekąd ja. Spałam mało z wyboru, nie chciałam marnować czasu na sen. Ambicja i chęć udowodnienia matce tego, że magia rytualna jest dla mnie dobrym kierunek, sprawiły, iż bycie w czołówce studentów było jedyną rzeczą, o której maniakalnie myślałam. Od połowy stycznia bardzo duże się uczę, jeszcze więcej niż zwykle. Staram się wszystko utrwalać, szczególnie wiedzę teoretyczną, bo to z nią miewam najwięcej problemów.
- Miesiąc egzaminów... - Westchnęłam ciężko i odebrałam płaszcz od chłopaka. Powiesiłam go na wieszaku naściennym i wróciłam do chłopaka. Zapowiedź bruneta mnie zaintrygowała. Z pewnością miał wiele rzeczy, które mogły mi się spodobać. - Z jakiej to okazji? - Spytałam się, gdy zaczął sięgać do torby i z niecierpliwością czekałam na rozwój sprawy. Nagle przed oczami ukazał mi się sztylet rytualny. Nie byle jaki. Mój wzrok od razu przyciągnęła jego zdobiona rękojeść. Udało mi się zauważyć też sekwencję wygrawerowanych run, ale z tej odległości trudno było mi je rozczytać. Następnie przyjrzałam się ostrzu, które prawdopodobnie nie służyło tylko do kreślenia wzorów. Wydawało mi się naostrzone nie bez powodu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś wzbudziło we mnie tyle emocji.
- Nie... Gösta..? chyba nie zamierzasz go zaklinać?! - Z wyraźnym szokiem popatrzyłam chłopakowi błagalnie prosto w oczy. Przy nieudanym zaklinaniu i łamaniu klątw istnieje szansa, że przedmiot obróci się w pył. Byłaby to strata nie tylko dla mnie, bo sztylet bardzo mi się podobał i już w głowie wyobrażałam sobie, jak elokwentnie będę go używać, kreślić wzory... ale też dla naszego dziedzictwa był to niewątpliwie rzadki artefakt, dlatego muszę dać z siebie wszystko. Kolekcjoner musiał zdecydowanie zdawać sobie sprawę z jego wartości.- Chyba nie pozostało mi nic innego, jak przyjąć twoje wyzwanie... - Skrzyżowałam ręce na torsie i ponownie westchnęłam ciężko. Przysięgam, że gdy jakkolwiek sztylet ucierpi dzisiejszego dnia, to nie wybaczę tego nigdy brunetowi albo sobie, zależy kto, go zniszczy.
Powędrowałam do swojego pokoju, skąd po niedługiej chwili przyniosłam niedużą dębową podkładkę, na którym był położony jedwabny zdobiony fioletowy obrus. Używam go do przygotowywania rytuałów czy mieszania ziół, dzięki czemu nie boję się, że pobrudzę meble. Położyłam przedmiot na stoliku przed sofą i ruchem głowy zaprosiłam chłopaka, aby usiadł obok mnie.
- Zobaczmy, na co cię stać… - Zachęciłam go prowokacyjnie do zaczęcia rysowania klątwy. W pokoju można było wyczuć mocną atmosferę rywalizacji. Zaczynamy na tym samym poziomie, on pierwszy raz robi klątwę, ja pierwszy raz spróbuję ją złamać. Szanse, że sztylet przeżyje dzisiejszy wieczór? Nikłe. Czy jestem zmotywowana? Jak nigdy.
- Miesiąc egzaminów... - Westchnęłam ciężko i odebrałam płaszcz od chłopaka. Powiesiłam go na wieszaku naściennym i wróciłam do chłopaka. Zapowiedź bruneta mnie zaintrygowała. Z pewnością miał wiele rzeczy, które mogły mi się spodobać. - Z jakiej to okazji? - Spytałam się, gdy zaczął sięgać do torby i z niecierpliwością czekałam na rozwój sprawy. Nagle przed oczami ukazał mi się sztylet rytualny. Nie byle jaki. Mój wzrok od razu przyciągnęła jego zdobiona rękojeść. Udało mi się zauważyć też sekwencję wygrawerowanych run, ale z tej odległości trudno było mi je rozczytać. Następnie przyjrzałam się ostrzu, które prawdopodobnie nie służyło tylko do kreślenia wzorów. Wydawało mi się naostrzone nie bez powodu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś wzbudziło we mnie tyle emocji.
- Nie... Gösta..? chyba nie zamierzasz go zaklinać?! - Z wyraźnym szokiem popatrzyłam chłopakowi błagalnie prosto w oczy. Przy nieudanym zaklinaniu i łamaniu klątw istnieje szansa, że przedmiot obróci się w pył. Byłaby to strata nie tylko dla mnie, bo sztylet bardzo mi się podobał i już w głowie wyobrażałam sobie, jak elokwentnie będę go używać, kreślić wzory... ale też dla naszego dziedzictwa był to niewątpliwie rzadki artefakt, dlatego muszę dać z siebie wszystko. Kolekcjoner musiał zdecydowanie zdawać sobie sprawę z jego wartości.- Chyba nie pozostało mi nic innego, jak przyjąć twoje wyzwanie... - Skrzyżowałam ręce na torsie i ponownie westchnęłam ciężko. Przysięgam, że gdy jakkolwiek sztylet ucierpi dzisiejszego dnia, to nie wybaczę tego nigdy brunetowi albo sobie, zależy kto, go zniszczy.
Powędrowałam do swojego pokoju, skąd po niedługiej chwili przyniosłam niedużą dębową podkładkę, na którym był położony jedwabny zdobiony fioletowy obrus. Używam go do przygotowywania rytuałów czy mieszania ziół, dzięki czemu nie boję się, że pobrudzę meble. Położyłam przedmiot na stoliku przed sofą i ruchem głowy zaprosiłam chłopaka, aby usiadł obok mnie.
- Zobaczmy, na co cię stać… - Zachęciłam go prowokacyjnie do zaczęcia rysowania klątwy. W pokoju można było wyczuć mocną atmosferę rywalizacji. Zaczynamy na tym samym poziomie, on pierwszy raz robi klątwę, ja pierwszy raz spróbuję ją złamać. Szanse, że sztylet przeżyje dzisiejszy wieczór? Nikłe. Czy jestem zmotywowana? Jak nigdy.
Gösta Almstedt
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Nie 29 Sty - 22:56
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Zapłacił za sztylet więcej niż posiadał w kieszeni, a teraz, kiedy trzymał go w dłoni, czuł jak grawerowana rękojeść ciążyła mu symbolami zarysowanych na niej run, jakby te już teraz ukrywały w sobie klątwę tak, jak linie papilarne ukrywały długość ludzkiego życia – trzymał pojedyncze monety uwięzione wewnątrz połów płaszcza, talary wszyte w cienką podszewkę i zgniecione pośpiechem banknoty śniących, nieprzydatne w świecie, które spoglądał na nie z pogardą; pieniądze nigdy nie stanowiły jednak podstawowej waluty jego transakcji – zbyt łatwo przerzucało się je z rąk do rąk, zbyt łatwo kradło, zbyt łatwo gubiło na ulicy. Trzymał pod językiem tajemnice, które zdradzał tylko za dobrą cenę – płacił cudzym życiem, spłachciami wyrwanej spod skroni świadomości i szeptu przekazywanych na ucho sekretów; posiadał ich zbyt wiele, by mógł wszystkie zapamiętać, mimo to potrafił powtórzyć je z łatwością, jakby od dawna trzymał słowa zeschłe na wargach i musiał jedynie przesunąć po nich językiem, żeby ponownie nabrały koloru. Po czterech latach nieobecności, kiedy zobaczył puginał na wystawie niepozornej witryny, wiedział dokładnie co z nim zrobić – błysk zadziwionej fascynacji w oczach Ursuli jedynie potwierdził jego przypuszczenia.
– Nie wzdychaj, to prezent – odparł, uśmiechając się przewrotnie i wchodząc głębiej w zachęcające ciepło skromnego mieszkania – rozmasował palcami pąsowe rumieńce zimna, które zebrały mu się na zdrętwiałych policzkach, po czym z nożem w dłoni odwrócił się z powrotem w stronę studentki. – Chcesz zaklinać tłuczeń, możesz zejść na dół po schodach i zacząć zbierać. Ten sztylet... – zaczął, wznosząc przedmiot wyżej, by grawer nordyckich run błysnął jaśniejszym refleksem we wgłębieniach rękojeści. – Jest wart naszej magii, zasługuje na siłę obciążającej go klątwy. Rozumiesz? – oczy rozświetliły mu się podżeganą w sercu fascynacją, entuzjazmem, którego nigdy nie potrafił wstrzymać w mroku zawężonych źrenic. Fioletowy obrus zafalował tymczasem lekko na drewnianej podkładce, przyjmując nóż w jedwabne objęcie – ich zniekształcone twarze odbijały się w wąskim ostrzu, kiedy oboje przysiedli na brzegu kanapy, nachylając się nad przygotowanym stanowiskiem; czuł, jak opuszki palców mierzwią go nagłą, wzbierającą w ciele zapalczywością – nie potrzebował zachęty do działania, a mimo to przyjął prowokacyjny uśmiech Ursuli, odwzajemniając go krótkim grymasem, który wzniósł kąciki jego ust w zuchwałej satysfakcji.
– Zależy ci na nim – odparł spokojnie, kreśląc symbol pierwszej runy – kanciasty znak nordyckiej Raido, powolny i powściągliwy, jakby umyślnie droczył się z jej niecierpliwością, ciągnął za pojedyncze nitki przetykających rozsądek ściegów i czekał, aż ukryte pod skórą emocje wypłyną na mieliznę tkanki dropiatym objawem. – Co zamierzasz z nim zrobić? – wciąż przyglądał się sztyletowi; musiał wiedzieć – wiedział o wszystkich przedmiotach, które przekazywał w cudze posiadanie.
Raido (35) = 15 + 37 powodzenie
– Nie wzdychaj, to prezent – odparł, uśmiechając się przewrotnie i wchodząc głębiej w zachęcające ciepło skromnego mieszkania – rozmasował palcami pąsowe rumieńce zimna, które zebrały mu się na zdrętwiałych policzkach, po czym z nożem w dłoni odwrócił się z powrotem w stronę studentki. – Chcesz zaklinać tłuczeń, możesz zejść na dół po schodach i zacząć zbierać. Ten sztylet... – zaczął, wznosząc przedmiot wyżej, by grawer nordyckich run błysnął jaśniejszym refleksem we wgłębieniach rękojeści. – Jest wart naszej magii, zasługuje na siłę obciążającej go klątwy. Rozumiesz? – oczy rozświetliły mu się podżeganą w sercu fascynacją, entuzjazmem, którego nigdy nie potrafił wstrzymać w mroku zawężonych źrenic. Fioletowy obrus zafalował tymczasem lekko na drewnianej podkładce, przyjmując nóż w jedwabne objęcie – ich zniekształcone twarze odbijały się w wąskim ostrzu, kiedy oboje przysiedli na brzegu kanapy, nachylając się nad przygotowanym stanowiskiem; czuł, jak opuszki palców mierzwią go nagłą, wzbierającą w ciele zapalczywością – nie potrzebował zachęty do działania, a mimo to przyjął prowokacyjny uśmiech Ursuli, odwzajemniając go krótkim grymasem, który wzniósł kąciki jego ust w zuchwałej satysfakcji.
– Zależy ci na nim – odparł spokojnie, kreśląc symbol pierwszej runy – kanciasty znak nordyckiej Raido, powolny i powściągliwy, jakby umyślnie droczył się z jej niecierpliwością, ciągnął za pojedyncze nitki przetykających rozsądek ściegów i czekał, aż ukryte pod skórą emocje wypłyną na mieliznę tkanki dropiatym objawem. – Co zamierzasz z nim zrobić? – wciąż przyglądał się sztyletowi; musiał wiedzieć – wiedział o wszystkich przedmiotach, które przekazywał w cudze posiadanie.
Raido (35) = 15 + 37 powodzenie
Mistrz Gry
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Nie 29 Sty - 22:56
The member 'Gösta Almstedt' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sro 1 Lut - 17:46
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie byłam świadoma ceny, którą Gösta musiał zapłacić za ten sztylet. Żyłam w bajce dziecka, które nie zaznało nigdy trudów finansowych. Miałam i mam zapewnione wszystko, ale gdy nie zna się wartości talara i pracy, to nic dziwnego, że nie docenia się takich rzeczy. Jedyne czego chciałam to w spokoju zaszyć się gdzieś, uczyć, studiować, a resztę zostawiłam w rękach rodziców, nie myśląc o widmie przyszłości, w którym może ich zabraknąć, a ludzie teraz giną, codziennie i nikt nie ma mocy, żeby to zaprzestać.
Słowa chłopaka postawiły mnie do pionu. Słuchałam uważnie jego słów, które z prędkością światła wbijały się w moje serce. Nigdy się tak nie czułam, nigdy nie poznałam kogoś, kto w ten sam sposób dzielił ze mną fascynację. Z ognikami w źrenicach, przybliżyłam się do chłopaka, żeby odbijające się światło od rękojeści oślepiło mnie również swoją niepojętą mocą. - Teraz... teraz rozumiem... - Zarumieniłam się lekko, widząc, jak chłopak przypatruje się grawerunkowi. Może to głupie, ale przez moment, liczyłam, że odwróci swoją głowę w moją stronę i spojrzy mi się w ten sposób prosto w oczy, tak jakbym to ja... była warta tego spojrzenia.
Teraz jedyne, o czym myślałam, była moja aparycja. Nagle plama na swetrze zaczęła mi przeszkadzać. Ten jeden ciągle odstający, platynowy kosmyk, którego próbowałam już któryś raz dyskretnie przykleić do reszty włosów, denerwował mnie niesamowicie. Przetarłam powieki, jakby to miało wymazać te sine wory, które permanentnie przyległy do mojej skórki, tak samo, jak ta jedna pęknięta żyłka w prawym oku.
Chłopak słusznie zauważył, że zależy mi na sztylecie, co było prawdą, a w mojej głowie tlił się jeden pomysł. - Chciałabym wykonać z nim rytuał łutu szczęścia - Chłopak na pewno o nim słyszał, więc wiedział, że należy do najtrudniejszych ceremonii. Skutki niepowodzenia są tragiczne, ale powodzenie pozwala oszukać los, który wyznaczyły nam Norny. - Czuję, że jestem gotowa. - Dodałam pewnie. Szczerze wierzyłam w swoje umiejętności. Lata mojej praktyki, ciągłego dokształcania się nie poszły na marne. Mimo wszystko były to odważne słowa, jak na dwudziestolatkę, która nawet nie ukończyła jeszcze pierwszego roku studiów.
Uważnie przypatrywałam się, jak chłopak kreślił runę i przegryzłam wargę w skupieniu. Mój wzrok wędrował za jego ręką, analizując powoli każdy ruch. Domyśliłam się, co kreślił chwilę przed zakończeniem jego czynności. Runa nowych doświadczeń? Bez wątpienia umyślnie wybrał ją, jako pierwszą, co jeszcze bardziej wzmogło moje zaintrygowanie jego osobą.. - Raido... - Wyszeptałam po chwili. Była to jedna z podstawowych run, przez co przychodziły mi nazwy różnych klątw do głowy, ale nie byłam stuprocentowo pewna, do czego zmierza Almstedt.
Słowa chłopaka postawiły mnie do pionu. Słuchałam uważnie jego słów, które z prędkością światła wbijały się w moje serce. Nigdy się tak nie czułam, nigdy nie poznałam kogoś, kto w ten sam sposób dzielił ze mną fascynację. Z ognikami w źrenicach, przybliżyłam się do chłopaka, żeby odbijające się światło od rękojeści oślepiło mnie również swoją niepojętą mocą. - Teraz... teraz rozumiem... - Zarumieniłam się lekko, widząc, jak chłopak przypatruje się grawerunkowi. Może to głupie, ale przez moment, liczyłam, że odwróci swoją głowę w moją stronę i spojrzy mi się w ten sposób prosto w oczy, tak jakbym to ja... była warta tego spojrzenia.
Teraz jedyne, o czym myślałam, była moja aparycja. Nagle plama na swetrze zaczęła mi przeszkadzać. Ten jeden ciągle odstający, platynowy kosmyk, którego próbowałam już któryś raz dyskretnie przykleić do reszty włosów, denerwował mnie niesamowicie. Przetarłam powieki, jakby to miało wymazać te sine wory, które permanentnie przyległy do mojej skórki, tak samo, jak ta jedna pęknięta żyłka w prawym oku.
Chłopak słusznie zauważył, że zależy mi na sztylecie, co było prawdą, a w mojej głowie tlił się jeden pomysł. - Chciałabym wykonać z nim rytuał łutu szczęścia - Chłopak na pewno o nim słyszał, więc wiedział, że należy do najtrudniejszych ceremonii. Skutki niepowodzenia są tragiczne, ale powodzenie pozwala oszukać los, który wyznaczyły nam Norny. - Czuję, że jestem gotowa. - Dodałam pewnie. Szczerze wierzyłam w swoje umiejętności. Lata mojej praktyki, ciągłego dokształcania się nie poszły na marne. Mimo wszystko były to odważne słowa, jak na dwudziestolatkę, która nawet nie ukończyła jeszcze pierwszego roku studiów.
Uważnie przypatrywałam się, jak chłopak kreślił runę i przegryzłam wargę w skupieniu. Mój wzrok wędrował za jego ręką, analizując powoli każdy ruch. Domyśliłam się, co kreślił chwilę przed zakończeniem jego czynności. Runa nowych doświadczeń? Bez wątpienia umyślnie wybrał ją, jako pierwszą, co jeszcze bardziej wzmogło moje zaintrygowanie jego osobą.. - Raido... - Wyszeptałam po chwili. Była to jedna z podstawowych run, przez co przychodziły mi nazwy różnych klątw do głowy, ale nie byłam stuprocentowo pewna, do czego zmierza Almstedt.
Gösta Almstedt
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Pon 13 Lut - 0:16
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie myślał o pieniądzach – kolekcjonował monety, jakby był nieświadomy ich wartości, bo grawer na rewersie talara oznaczonego numerem pięć zawsze urzekał go bardziej niż ten, który znajdował się na dwudziestce; trzymał pod łóżkiem pudełko pełne walut, spośród których żadna nie miała wartości ani znaczenia, zbierała kurz pośród metalowych grawerów i nie niosła na barkach niczyjej przyszłości. Matka otwierała wieka jego rozlicznych kasetek, odgarniała na bok przedmioty, które gromadził pod poduszką, czyściła zabałaganione szafki i wyjmowała kwiaty ususzone pomiędzy stronami uciśniętych na regale książek, a on obrażał się i gniewał, próbując odłożyć wszystko z powrotem na miejsce – mógłbyś choć raz zająć się kolekcjonowaniem czegoś pożytecznego, wzdychała ciężko, próbując zakleić plastrem kolejną wnękę w nieszczelnych oknach, pozbyć się rdzy ze szwankującej klamki i wypełnić miski ciepłym jedzeniem; nie potrafił docenić troski, jaką roztaczała wokół ich ubogiego życia, zbyt przejęty chaosem, który sam w nie wprowadzał – zbiorem banknotów z podobiznami szwedzkich władców, drobinkami rozbitego kryształu, który wydobył spomiędzy wnęk chodnika w Gamla Stan, wymięte, kolorowe papierki po cukierkach sprzedawanych w sklepikach śniących, zdobione koraliki z runicznym grawerem, mapy konstelacji, zawsze różniące się od siebie o pojedyncze współrzędne, scyzoryki, świece i figurki, wszystko pozornie nieistotne, wszystko przechowujące w sobie ogromne znaczenie. Sztylet nie był wyjątkiem w kolekcji – nie był zatem zwykłym sztyletem.
Runa Raido zalśniła w odbiciu przeszklonego ostrza, prawie jakby szlifowała miejsce dla pozostałych znaków, rozcinając cienkie rysy w powierzchni przedmiotu – lubił myśleć, że nauczył się runicznego alfabetu, jeszcze zanim jego dłoń opanowała kształty nordyckich liter, a język ułożył się do słów, jakimi przemawiała do niego matka; kreślił swoje imię jak klątwę, wyobrażając sobie, że nakłada ją na każdy z podpisywanych przedmiotów, rozcina swoim istnieniem drewniane kładki skrzypiącej podłogi, chropowatą korę podwórkowego dębu. Tym razem nie było inaczej i choć kobieta nachyliła się w jego stronę, pozostawiając ślad płytkiego oddechu na miękkiej skórze policzka, nie uniósł wzroku, wciąż wpatrując się intensywnie w leżący przed nimi nóż, którego rękojeść drżała pod ciężarem kolejnych run – Tiwaz, Fehu, przywoływane jak nierozłączne siostry, bliźniacze rodzeństwo, skrywające koszmary w ostrzu rytualnej broni. Odetchnął cicho, przez chwilę wpatrując się we własne dłonie, po czym powoli wznosząc spojrzenie na bladą, dziewczęcą twarz, jej szare oczy, w których odbijał się cień ogorzałej determinacji.
– Uważaj, komu życzysz szczęścia – odparł, mierząc ją uważnie wzrokiem, jakby spodziewał się, że przezierająca na cerę słabość rozejdzie krakelurą drobnych pęknięć, ta trzymała się jednak mocno na ściągniętym emocjami sercu. – Możesz przypadkiem odebrać je komuś innemu lub, co gorsza, samej sobie. – kącik jego ust drgnął, dłoń zawisła niewysoko nad sztyletem, skuszona pragnieniem, by nabić czubek miękkiej opuszki na kraniec ostrza, zaraz cofnął ją jednak zupełnie, śmiejąc się w sposób, który dla nikogo innego nie wydawał się być tak charakterystyczny – nie zdradzając przy tym żadnych emocji. – Jeżeli ci się nie powiedzie, przyniesiesz pecha tylko mi – dodał kąśliwie, kierując ku niej wyzywające spojrzenie.
Tiwaz 15 + 45 = 60/60
Fehu 15 + 52 = 67/50
Runa Raido zalśniła w odbiciu przeszklonego ostrza, prawie jakby szlifowała miejsce dla pozostałych znaków, rozcinając cienkie rysy w powierzchni przedmiotu – lubił myśleć, że nauczył się runicznego alfabetu, jeszcze zanim jego dłoń opanowała kształty nordyckich liter, a język ułożył się do słów, jakimi przemawiała do niego matka; kreślił swoje imię jak klątwę, wyobrażając sobie, że nakłada ją na każdy z podpisywanych przedmiotów, rozcina swoim istnieniem drewniane kładki skrzypiącej podłogi, chropowatą korę podwórkowego dębu. Tym razem nie było inaczej i choć kobieta nachyliła się w jego stronę, pozostawiając ślad płytkiego oddechu na miękkiej skórze policzka, nie uniósł wzroku, wciąż wpatrując się intensywnie w leżący przed nimi nóż, którego rękojeść drżała pod ciężarem kolejnych run – Tiwaz, Fehu, przywoływane jak nierozłączne siostry, bliźniacze rodzeństwo, skrywające koszmary w ostrzu rytualnej broni. Odetchnął cicho, przez chwilę wpatrując się we własne dłonie, po czym powoli wznosząc spojrzenie na bladą, dziewczęcą twarz, jej szare oczy, w których odbijał się cień ogorzałej determinacji.
– Uważaj, komu życzysz szczęścia – odparł, mierząc ją uważnie wzrokiem, jakby spodziewał się, że przezierająca na cerę słabość rozejdzie krakelurą drobnych pęknięć, ta trzymała się jednak mocno na ściągniętym emocjami sercu. – Możesz przypadkiem odebrać je komuś innemu lub, co gorsza, samej sobie. – kącik jego ust drgnął, dłoń zawisła niewysoko nad sztyletem, skuszona pragnieniem, by nabić czubek miękkiej opuszki na kraniec ostrza, zaraz cofnął ją jednak zupełnie, śmiejąc się w sposób, który dla nikogo innego nie wydawał się być tak charakterystyczny – nie zdradzając przy tym żadnych emocji. – Jeżeli ci się nie powiedzie, przyniesiesz pecha tylko mi – dodał kąśliwie, kierując ku niej wyzywające spojrzenie.
Tiwaz 15 + 45 = 60/60
Fehu 15 + 52 = 67/50
Mistrz Gry
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Pon 13 Lut - 0:16
The member 'Gösta Almstedt' has done the following action : kości
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k100' : 52
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k100' : 52
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Nie 26 Lut - 11:53
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wiedziałam, że zdejmowanie klątw jest o wiele trudniejsze, niż ich nakładanie. Rzuciłam się na głęboką wodę, ale wciąż byłam dobrej myśli. Nie pamiętam, kiedy ostatnio moje umiejętności zawiodły. Nie chciałam też przegrać. Przyznam szczerze, że moja wiedza zapewne jest na większym poziomie niż Almstedta. Dokształcałam się tyle lat, do tego teraz pod czujnym okiem kadry na uniwersytecie. Chciałam to pokazać nie tylko jemu, tylko najlepiej każdemu galdrowi. Jednak moje popisy ograniczają się najczęściej do rytuałów w zaciszu domowym lub prywatnym. Rzadziej na kampusie, ponieważ na pierwszym roku utrwalają nam wiedzę teoretyczną, ale mam nadzieję, że potem będzie więcej okazji zaprezentowania swoich umiejętności w sposób praktyczny.
Dalej z determinacją i skupieniem śledziłam jego ruchy dłoni, dokładnie podążając śladem grawerunku. Nie chciałam ominąć nawet najdrobniejszego szczegółu, chociaż wszystkie runy znałam pewnie na pamięć. Mimo wszystko dalej starałam się trzymać wzrok na nowopowstałych ścieżkach w rękojeści, ale dalej moją głowę nawiedzały niecodzienne myśli. Ugryzłam się lekko w wewnętrzną stronę lewego, próbując je odgonić. Nigdy w życiu nie byłam w podobnym stanie. Czułam, że przyśpieszyło mi tętno, gdy przez przypadek stuknęliśmy się nieznacznie łokciami w czasie jego pracy ze sztyletem. Zaraz po tym przyszła do mojego gardła gula stresu. Zaczęły przerażać mnie niepokojące objawy, z którymi wcześniej nie miałam do czynienia. Chciałam pójść schować się do łazienki, przepłukać twarz zimną wodą, ochłonąć, ale nie byłam nawet pewna, co powinnam teraz powiedzieć. Dopiero głos Gösty wyrwał mnie z przemyśleń:
- Tak, wiem. Najchętniej zrobiłabym go na sobie, ale no... są pewne ograniczenia - Wróciłam na ziemię. Miałam nadzieję, że chłopak nie zauważył, że odleciałam na moment, przez co przegapiłam moment kreślenia ostatniej z run, ale wbiłam szybko wzrok w grawer, rozpoznając wszystkie trzy.
- Raido, Tiwaz, Fehu… - Zaczęłam, odbierając od chłopaka rytualny sztylet. Musiałam pomyśleć przez moment, ale udało mi się chyba poprawnie dobrać nazwę klątwy do jej trzech liter alfabetu runicznego. - Klątwa koszmarów..? - Wysłałam retoryczne pytanie, jakby upewniając samą siebie. Teraz już mój wcześniejszy dziwny stan zniknął, ale zaczęłam myśleć o czymś nowym... a raczej starym. Nazwa ta przypomniała mi o nawiedzających mnie koszmarach. Wrześniowy punkt kulminacyjny już w miarę przygasł i nie jestem tak wyczerpana, jak wtedy, ale nadal je miewam choć rzadziej. Skaza babki, którą zostawiła na moim umyśle wiele lat temu, dotąd trzyma mnie w swoich szponach. Była to kobieta niewątpliwie genialna w swoim fachu, choć obłąkana i jej eksperymentalne praktyki były dalekie od panujących norm etycznych. Żyła w swoim świecie i wizjach, choć nie sądzę, że była medium. Mama nigdy o tym nie wspominała, ale nic w tym dziwnego. Prawie wcale o niej nie mówiła. Mimo wszystko pozostawiła za sobą wielkie dziedzictwo, którego jej córka nigdy by nie zrozumiała, dlatego ukryłam je przed nią. Najciekawsze były jej notatki, choć nadal nie rozumiem wszystkich. Dzieliła się tam swoimi przemyśleniami i obserwacjami odnośnie do zakazanych rytuałów, magii i zaklinania. Zapisane były tam niecodzienne kroki, zmieniając tym samym ich przebieg, który nieznacznie różnił się od tego w wydanych masowo księgach. W rodzinnym domu zawsze bałam się, że moja matka je odkryje. Trzymałam je w swoim pokoju, na najwyższej półce szafy, zaraz za pudłami ze starymi albumami. Teraz gdy mieszkam sama, czuję, że są bezpieczne, ale zauważyłam inny problem. Kartki zaczynały żółknąć i niszczyć się, a tusz trochę wyblaknął, dlatego ostatnio podjęłam decyzję o przepisaniu ich. Warto by było mieć zapasowe kopię, tylko dalej jest problem w tym, że nie rozumiem wszystkich zapisów. Niektóre wydają mi się być napisane w innym języku albo kodem, którego nie jestem w stanie rozwiązać od kilku lat.
Krok pierwszy rozpoznać runy - to udało mi się bez problemu. Teraz czas na największą zabawę, czyli zdejmowanie z nich mocy. Skupiłam się na nich, zaczynając od pierwszej i idąc po kolei, tak jak czytałam w notatkach babki. Raido, podróż i odkrywanie. Tiwaz, sprawiedliwość i poświęcenie. Fehu, bogactwo i szczęście. Powtarzałam to stale w myślach. Pierwsza i ostatnia z liter jakby zaczęły znikać, ale środkowa pozostawała bez zmian, zaraz zalśniła i utrwaliła pozostałe znaki.
- Na Odyna... To trudniejsze niż myślałam... - Westchnęłam ciężko z lekką frustracją. Nie udało mi się zdjąć tylko środkowej, więc byłam już prawie u celu. - Mogę spróbować jeszcze raz? - Rzuciłam chłopakowi pytające spojrzenie. W naszej umowie nie było nic o dodatkowych próbach, więc zrozumiem, jak się nie zgodzi i zatrzyma sztylet dla siebie.
Zdejmowanie klątwy nieudane:
raido: 29+25 = 54 > 35 - udane
tiwaz: 11+25 = 36 < 60 - nieudane
fehu: 42 + 25 = 67 >50 - udane
Dalej z determinacją i skupieniem śledziłam jego ruchy dłoni, dokładnie podążając śladem grawerunku. Nie chciałam ominąć nawet najdrobniejszego szczegółu, chociaż wszystkie runy znałam pewnie na pamięć. Mimo wszystko dalej starałam się trzymać wzrok na nowopowstałych ścieżkach w rękojeści, ale dalej moją głowę nawiedzały niecodzienne myśli. Ugryzłam się lekko w wewnętrzną stronę lewego, próbując je odgonić. Nigdy w życiu nie byłam w podobnym stanie. Czułam, że przyśpieszyło mi tętno, gdy przez przypadek stuknęliśmy się nieznacznie łokciami w czasie jego pracy ze sztyletem. Zaraz po tym przyszła do mojego gardła gula stresu. Zaczęły przerażać mnie niepokojące objawy, z którymi wcześniej nie miałam do czynienia. Chciałam pójść schować się do łazienki, przepłukać twarz zimną wodą, ochłonąć, ale nie byłam nawet pewna, co powinnam teraz powiedzieć. Dopiero głos Gösty wyrwał mnie z przemyśleń:
- Tak, wiem. Najchętniej zrobiłabym go na sobie, ale no... są pewne ograniczenia - Wróciłam na ziemię. Miałam nadzieję, że chłopak nie zauważył, że odleciałam na moment, przez co przegapiłam moment kreślenia ostatniej z run, ale wbiłam szybko wzrok w grawer, rozpoznając wszystkie trzy.
- Raido, Tiwaz, Fehu… - Zaczęłam, odbierając od chłopaka rytualny sztylet. Musiałam pomyśleć przez moment, ale udało mi się chyba poprawnie dobrać nazwę klątwy do jej trzech liter alfabetu runicznego. - Klątwa koszmarów..? - Wysłałam retoryczne pytanie, jakby upewniając samą siebie. Teraz już mój wcześniejszy dziwny stan zniknął, ale zaczęłam myśleć o czymś nowym... a raczej starym. Nazwa ta przypomniała mi o nawiedzających mnie koszmarach. Wrześniowy punkt kulminacyjny już w miarę przygasł i nie jestem tak wyczerpana, jak wtedy, ale nadal je miewam choć rzadziej. Skaza babki, którą zostawiła na moim umyśle wiele lat temu, dotąd trzyma mnie w swoich szponach. Była to kobieta niewątpliwie genialna w swoim fachu, choć obłąkana i jej eksperymentalne praktyki były dalekie od panujących norm etycznych. Żyła w swoim świecie i wizjach, choć nie sądzę, że była medium. Mama nigdy o tym nie wspominała, ale nic w tym dziwnego. Prawie wcale o niej nie mówiła. Mimo wszystko pozostawiła za sobą wielkie dziedzictwo, którego jej córka nigdy by nie zrozumiała, dlatego ukryłam je przed nią. Najciekawsze były jej notatki, choć nadal nie rozumiem wszystkich. Dzieliła się tam swoimi przemyśleniami i obserwacjami odnośnie do zakazanych rytuałów, magii i zaklinania. Zapisane były tam niecodzienne kroki, zmieniając tym samym ich przebieg, który nieznacznie różnił się od tego w wydanych masowo księgach. W rodzinnym domu zawsze bałam się, że moja matka je odkryje. Trzymałam je w swoim pokoju, na najwyższej półce szafy, zaraz za pudłami ze starymi albumami. Teraz gdy mieszkam sama, czuję, że są bezpieczne, ale zauważyłam inny problem. Kartki zaczynały żółknąć i niszczyć się, a tusz trochę wyblaknął, dlatego ostatnio podjęłam decyzję o przepisaniu ich. Warto by było mieć zapasowe kopię, tylko dalej jest problem w tym, że nie rozumiem wszystkich zapisów. Niektóre wydają mi się być napisane w innym języku albo kodem, którego nie jestem w stanie rozwiązać od kilku lat.
Krok pierwszy rozpoznać runy - to udało mi się bez problemu. Teraz czas na największą zabawę, czyli zdejmowanie z nich mocy. Skupiłam się na nich, zaczynając od pierwszej i idąc po kolei, tak jak czytałam w notatkach babki. Raido, podróż i odkrywanie. Tiwaz, sprawiedliwość i poświęcenie. Fehu, bogactwo i szczęście. Powtarzałam to stale w myślach. Pierwsza i ostatnia z liter jakby zaczęły znikać, ale środkowa pozostawała bez zmian, zaraz zalśniła i utrwaliła pozostałe znaki.
- Na Odyna... To trudniejsze niż myślałam... - Westchnęłam ciężko z lekką frustracją. Nie udało mi się zdjąć tylko środkowej, więc byłam już prawie u celu. - Mogę spróbować jeszcze raz? - Rzuciłam chłopakowi pytające spojrzenie. W naszej umowie nie było nic o dodatkowych próbach, więc zrozumiem, jak się nie zgodzi i zatrzyma sztylet dla siebie.
Zdejmowanie klątwy nieudane:
raido: 29+25 = 54 > 35 - udane
tiwaz: 11+25 = 36 < 60 - nieudane
fehu: 42 + 25 = 67 >50 - udane
Mistrz Gry
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Nie 26 Lut - 11:53
The member 'Ursula Frisk' has done the following action : kości
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k100' : 11
--------------------------------
#3 'k100' : 42
#1 'k100' : 29
--------------------------------
#2 'k100' : 11
--------------------------------
#3 'k100' : 42
Gösta Almstedt
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Pon 13 Mar - 23:43
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Sztylet wciąż wyglądał tak samo – zdobiona rękojeść z eleganckim, nordyckim grawerem, splatającym się z symboli prastarych run, tworzących wnikliwy obraz na jej powierzchni i krótkie, lśniące ostrze, w którym majaczyły rozmyte odbicia ich twarzy, przebłyski rozemocjonowanej fizjonomii i skupionych oczu, uwięzione w cienkim fragmencie metalu; wyobrażał sobie, że mógłby ponownie obserwować go zza sklepowej witryny, ułożyć nóż czule między pozostałymi i pozwolić, by nieostrożna dłoń wyciągnęła go ze skórzanej pochwy – im intensywniej wpatrywał się w oszlifowaną klingę, tym bardziej wydawało mu się, że klątwa istniała jedynie w refleksie jego twarzy, przygarbiona w ciemnych jaskiniach źrenic, rozrysowana wśród napiętych rysów tak, jakby jego własne koszmary miały ujawnić się na bladym obliczu, nakreślone tymi samymi runami, które uwięziły klątwę w złowrogim uśmiechu ostrza. Drgnął nerwowo, cofając się nagle, jakby spodziewał się dostrzec odbicie tej podświadomości, nóż wciąż połyskiwał tymczasem srebrzystym odcieniem stali, nie dając poznać po sobie magii, jaką przechowywał w środku – wystarczyło jednak unieść wzrok i przelotnie odnaleźć przejęte spojrzenie Ursuli, by wiedzieć, że oboje czuli ciężar nałożonych na przedmiot run.
– W takim razie musi być ktoś inny, kto na nią zasługuje – odparł, przez chwilę przyglądając jej się uważnie, po czym przenosząc wzrok z powrotem na sztylet, by przesunąć dłonią nad jego szklistą powierzchnią, jakby droczył się z własnym ciałem, groził mu dotykiem, którego nie chciało dokonać. – Kto? – ciekawość oplotła mu się ciasnym gruzłem wokół krtani, po czym powoli rozluźniła się na języku, pozwalając, by słowa przybrały ton swobodnej obojętności – życie innych ludzi było tłem do jego własnego i choć głęboko pod osierdziem szemrała w nim zazdrość o dostęp do edukacji, jaką oferowali profesorowie instytutu, sztubacka pilność, do jakiej przymuszało studentów, wydawała mu się mdła, prawie bezużyteczna w dłoniach, które dzierżyły dość ambicji, by ułożyć z runicznego alfabetu nie tylko prozę, ale przede wszystkim poezję; dostrzec wszystkie sposoby, na jakie można było go zinterpretować. Raido, Tiwaz, Fehu – jak wiele koszmarów mógł odwzorować prosty układ trzech run? Jak wiele dni spędzonych w więzieniu mógłby wyobrazić sobie pod powiekami, jak wiele obrazów rozczarowania, jak wiele sposobów na przegryzienie własnego tętna? Po opuszczeniu Kinnarodden często budził się sercem sinym od dudnienia w twarde pręty żeber i potem lepiącym włosy do bladego czoła – za każdym razem musiał zacisnąć mocno powieki, przypominając sobie w myślach, gdzie był, a potem stanąć przy oknie, dopóki chłodne, rześkie powietrze nie pozostawiało w jego świadomości szczerbatych gołoborzy, rozkruszonych fragmentów strachu, które mógł kopnąć z powrotem w dół własnego sumienia; sny nigdy jednak się nie powtarzały.
Sztylet tracił tymczasem swe właściwości – Ursula tępiła ostrze, zdejmując z niego kolejne runy, a on przyglądał się, jak rękojeść noża drżała na rytualnej płachcie; kształt dwóch run zblaknął wyraźnie, Tiwaz wciąż tliła się jednak mocno, zaklinowana pomiędzy strunami naciągniętych wewnątrz zaklęć. Tiwaz, powtórzył w myślach, pozwalając, by na usta wpłynęła mu krzywizna enigmatycznego uśmiechu, poświęcenie. Uniósł wzrok, podchwytując pytające spojrzenie dziewczyny i przetrzymując je złośliwie we własnych źrenicach, zanim nie odchylił głowy do tyłu – grdyka poruszyła się pod wpływem krótkiego, bezczelnego śmiechu, który drżał w krtani jeszcze przez chwilę po nastaniu ciszy, najpierw rozrywając usta grymasem, a potem ściągając go do środka, powoli i precyzyjnie.
– Nie tak się umawialiśmy – odparł w końcu, wspierając się ramieniem o brzeg pobliskiego taboretu i zerkając na Ursulę z prowokacyjnym zastanowieniem. – Możesz spróbować jeszcze raz. Pod warunkiem – jego głos zawisł w dzielącej ich przestrzeni, podczas gdy tęczówka prawego oka pociemniała, łyskając złowrogo. – że weźmiesz go do ręki. Przychylności losu nie otrzymuje się, nie czyniąc w życiu poświęceń.
– W takim razie musi być ktoś inny, kto na nią zasługuje – odparł, przez chwilę przyglądając jej się uważnie, po czym przenosząc wzrok z powrotem na sztylet, by przesunąć dłonią nad jego szklistą powierzchnią, jakby droczył się z własnym ciałem, groził mu dotykiem, którego nie chciało dokonać. – Kto? – ciekawość oplotła mu się ciasnym gruzłem wokół krtani, po czym powoli rozluźniła się na języku, pozwalając, by słowa przybrały ton swobodnej obojętności – życie innych ludzi było tłem do jego własnego i choć głęboko pod osierdziem szemrała w nim zazdrość o dostęp do edukacji, jaką oferowali profesorowie instytutu, sztubacka pilność, do jakiej przymuszało studentów, wydawała mu się mdła, prawie bezużyteczna w dłoniach, które dzierżyły dość ambicji, by ułożyć z runicznego alfabetu nie tylko prozę, ale przede wszystkim poezję; dostrzec wszystkie sposoby, na jakie można było go zinterpretować. Raido, Tiwaz, Fehu – jak wiele koszmarów mógł odwzorować prosty układ trzech run? Jak wiele dni spędzonych w więzieniu mógłby wyobrazić sobie pod powiekami, jak wiele obrazów rozczarowania, jak wiele sposobów na przegryzienie własnego tętna? Po opuszczeniu Kinnarodden często budził się sercem sinym od dudnienia w twarde pręty żeber i potem lepiącym włosy do bladego czoła – za każdym razem musiał zacisnąć mocno powieki, przypominając sobie w myślach, gdzie był, a potem stanąć przy oknie, dopóki chłodne, rześkie powietrze nie pozostawiało w jego świadomości szczerbatych gołoborzy, rozkruszonych fragmentów strachu, które mógł kopnąć z powrotem w dół własnego sumienia; sny nigdy jednak się nie powtarzały.
Sztylet tracił tymczasem swe właściwości – Ursula tępiła ostrze, zdejmując z niego kolejne runy, a on przyglądał się, jak rękojeść noża drżała na rytualnej płachcie; kształt dwóch run zblaknął wyraźnie, Tiwaz wciąż tliła się jednak mocno, zaklinowana pomiędzy strunami naciągniętych wewnątrz zaklęć. Tiwaz, powtórzył w myślach, pozwalając, by na usta wpłynęła mu krzywizna enigmatycznego uśmiechu, poświęcenie. Uniósł wzrok, podchwytując pytające spojrzenie dziewczyny i przetrzymując je złośliwie we własnych źrenicach, zanim nie odchylił głowy do tyłu – grdyka poruszyła się pod wpływem krótkiego, bezczelnego śmiechu, który drżał w krtani jeszcze przez chwilę po nastaniu ciszy, najpierw rozrywając usta grymasem, a potem ściągając go do środka, powoli i precyzyjnie.
– Nie tak się umawialiśmy – odparł w końcu, wspierając się ramieniem o brzeg pobliskiego taboretu i zerkając na Ursulę z prowokacyjnym zastanowieniem. – Możesz spróbować jeszcze raz. Pod warunkiem – jego głos zawisł w dzielącej ich przestrzeni, podczas gdy tęczówka prawego oka pociemniała, łyskając złowrogo. – że weźmiesz go do ręki. Przychylności losu nie otrzymuje się, nie czyniąc w życiu poświęceń.
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Pon 17 Kwi - 18:12
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
- Kto? - Zacięłam się w tym momencie, a różne nazwiska przelatywały przez moją głowę. Każdemu przydałoby się trochę szczęścia, tylko powstaje w tym wszystkim pytanie, kto jest gotowy na to ryzyko? - Myślę nad jedną kobietą… ale... wydaje mi się, że ty też mógłbyś być dobrym celem... Może z pomocą rytuału udałoby Ci się zdobyć więcej takich ciekawych rzeczy! - Zaśmiałam się, gdy zebrałam myśli. Pani Vanhanen z pewnością zasłużyłaby na łut szczęścia, ale bałabym się wykonać go na niej. Gdyby spadł na nią pech, przez moją niekompetencję, narobiłabym sobie tylko długu, którego mogłabym nigdy nie spłacić. Najlepiej byłoby, gdybym wiedziała, że wykonam ten rytuał na osobie, która jego dobrych skutków nie wykorzysta w niegodziwych zamiarach, a ja nie będę miała wyrzutów sumienia, jakbym podkręciła tylko jego pech. Niestety igranie z fatum jest niebezpieczne i trzeba znać jego możliwe konsekwencje.
Na początku myślałam, że chłopak żartuje z dotknięciem sztyletu. Uśmiechnęłam się z dyskomfortem, czekając na resztę jego słów. Te nigdy nie nadeszły, a moje serce przyśpieszyło swoją pracę. - C-co? - Wyjąkałam niezręcznie, mimo że doskonale usłyszałam jego propozycję. W mojej głowie znowu nastąpił mętlik. Czy powinnam się zgodzić, czy dać sobie spokój? Czułam ten niedosyt i chciwość, które szeptały mi do ucha, żebym spróbowała raz jeszcze. Z drugiej strony za to przypominałam sobie wszystkie nieprzespane noce, które przeżywałam i nadal zdarza mi się przeżyć. Jak go dotknę i znowu nie zdejmę klątwy, to wrócę w snach do Uppsali, do tej starej, obskurnej chaty, w której unosi się gryzący zapach owoców jötuny.
Wyciągnęłam dłoń, jakby chcąc złapać za rękojeść sztyletu. Już miałam go dotknąć, musnąć go palcami, ale zawahałam się:
- Nie, nie zrobię tego. - Powiedziałam stanowczo. Nie dałabym rady znowu tego przeżywać w kółko, a wyprawa do klątwołamacza mogłaby mnie trochę kosztować. Jest teraz miesiąc egzaminów, więc tym bardziej muszę być silna na umyśle, a dotknięcie sztyletu mogłoby się wiązać też z obniżeniem mojej efektywności. - To nie jest odpowiedni moment na poświęcenia, więc obejdę się smakiem... - Westchnęłam teraz ciężko, odsuwając się na kanapie dalej, jakby nie chcąc już patrzeć na zdobycz, którą przegrałam w tych zawodach. Żałowałam też, że Gösta poznał mnie bliżej w ten sposób, kiedy to chciałam pokazać się i moje umiejętności z najlepszej strony. Może kiedyś będzie jeszcze okazja poprawienia się, jeśli na ten moment nie zaprzepaściłam naszej całej relacji.
- Pamiętaj, żeby nie przesadzać z... no wiesz, z magią ślepców. Możesz się nieodwracalnie zatruć - Zwróciłam jeszcze uwagę na fakt, że to, co chłopak zrobił, może być zagrożeniem dla jego zdrowia. Gdyby został ślepcem, to nie dość, że zatraciłby w tym siebie samego, to też zamknąłby sobie wiele ścieżek w życiu.
Na początku myślałam, że chłopak żartuje z dotknięciem sztyletu. Uśmiechnęłam się z dyskomfortem, czekając na resztę jego słów. Te nigdy nie nadeszły, a moje serce przyśpieszyło swoją pracę. - C-co? - Wyjąkałam niezręcznie, mimo że doskonale usłyszałam jego propozycję. W mojej głowie znowu nastąpił mętlik. Czy powinnam się zgodzić, czy dać sobie spokój? Czułam ten niedosyt i chciwość, które szeptały mi do ucha, żebym spróbowała raz jeszcze. Z drugiej strony za to przypominałam sobie wszystkie nieprzespane noce, które przeżywałam i nadal zdarza mi się przeżyć. Jak go dotknę i znowu nie zdejmę klątwy, to wrócę w snach do Uppsali, do tej starej, obskurnej chaty, w której unosi się gryzący zapach owoców jötuny.
Wyciągnęłam dłoń, jakby chcąc złapać za rękojeść sztyletu. Już miałam go dotknąć, musnąć go palcami, ale zawahałam się:
- Nie, nie zrobię tego. - Powiedziałam stanowczo. Nie dałabym rady znowu tego przeżywać w kółko, a wyprawa do klątwołamacza mogłaby mnie trochę kosztować. Jest teraz miesiąc egzaminów, więc tym bardziej muszę być silna na umyśle, a dotknięcie sztyletu mogłoby się wiązać też z obniżeniem mojej efektywności. - To nie jest odpowiedni moment na poświęcenia, więc obejdę się smakiem... - Westchnęłam teraz ciężko, odsuwając się na kanapie dalej, jakby nie chcąc już patrzeć na zdobycz, którą przegrałam w tych zawodach. Żałowałam też, że Gösta poznał mnie bliżej w ten sposób, kiedy to chciałam pokazać się i moje umiejętności z najlepszej strony. Może kiedyś będzie jeszcze okazja poprawienia się, jeśli na ten moment nie zaprzepaściłam naszej całej relacji.
- Pamiętaj, żeby nie przesadzać z... no wiesz, z magią ślepców. Możesz się nieodwracalnie zatruć - Zwróciłam jeszcze uwagę na fakt, że to, co chłopak zrobił, może być zagrożeniem dla jego zdrowia. Gdyby został ślepcem, to nie dość, że zatraciłby w tym siebie samego, to też zamknąłby sobie wiele ścieżek w życiu.
Gösta Almstedt
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sro 3 Maj - 23:34
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Sztylet łyskał złowrogo na dywanie, a on zastanawiał się, jakie sny rozciąłby mu pod powiekami, gdyby zacisnął dłoń na rękojeści – kiedy budził się nad ranem z czołem mokrym od potu i tętnem pulsującym płytko pod skórą, nie pamiętał nawet własnych koszmarów, zupełnie jakby rozpływały się w jego świadomości w chwili, w której otwierał oczy, pozostawiając po sobie jedynie dudniące serce i echo uwięzłego pod czaszką strachu; podchodził do okna, uchylając szybę, by wiatr ostudził pąs twarzy gwałtownym podmuchem, a puls powrócił do miarowego riffu, spokoju niepamiętającego klaustrofobicznego ucisku żeber. Myślał o klątwie zdolnej pchnąć go z powrotem do więziennej celi, przypomnieć krzyk Elisy, gdy magia przebijała się włócznią przez jej wiotkie ciało, rozlać się po źrenicy mleczną bielą, aż na spojówce nie pozostała nawet mielizna lśniącego bursztynu – był pewien, że panował nad własnym strachem, potrafił schwycić go między palcami i przydeptać brzegiem podeszwy, panował jednak wyłącznie nad jego objawami, przełykał bicie serca głęboko w dół gardła i uśmiechał się życzliwie, próbując nie zdradzić tiku rozstrojonej fizjonomii, drgnienia, które przesuwało się wzdłuż jego czoła, gdy się denerwował.
– Nie martwisz się, że sprowadzisz na mnie pecha? Nie mam w życiu miejsca na więcej – odparł żartobliwie, choć w zdrowym oku pojawił się błysk przestrogi, ukryte oblicze więziennej rzeczywistości – nie mówił nikomu o tym, jakie naprawdę było Kinnarodden, zupełnie jakby próbował zepchnąć jego wspomnienia pod grząski muł pamięci, aż zaleje je woda i ugniecie piach; nie mówił o jękach, które niosły się echem przez brudne korytarze, nie mówił o pięściach zaciskanych mu wokół szyi i metalowych pałkach wbitych głęboko pomiędzy żebra, nie mówił o ludziach, którzy nie przeżyli nawet tygodnia więziennej rzeczywistości ani o tych, którzy spędzili za kratami więcej życia niż na wolności. Być może koszmary chwyciłyby go za nadgarstki i zaprowadziły z powrotem do zimnego karceru – jeżeli Helheim w rzeczywistości istniał, myślał, musiał być miejscem, w którym człowiek nie mógł spędzić ani chwili w samotności.
Uniósł wzrok, spoglądając na pobladłą twarz Ursuli, jej rozchylone usta i powiększone przestrachem oczy – co zakradało się pod jej powieki, kiedy je zamykała? Miał ochotę zapytać, lecz zamiast tego zacisnął wargi w ciasną linię, pozwalając, by przez fizjonomię przebrzmiało ciężkie westchnięcie niezadowolenia; sądził, że była gotowa na więcej.
– Rozczarowałaś mnie – odparł, nachylając się do przodu, by podeprzeć brodę na dłoni, przez chwilę przyglądając się inkrustacjom leżącego przed nimi sztyletu. – Boisz się tego, co mogłabyś zobaczyć? – ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, w jego tonie nie przebrzmiewała już jednak złośliwa wesołość, a oczy lśniły wyraźnie, zawieszone naprzeciw kobiecej twarzy. Chciał, żeby go dotknęła i pragnienie to rozrastało się w nim jak dzika winorośl, chwast przysłaniający tkankę bijącego serca, oplatający się ciasno wokół nabrzmiałego sumienia. – Wiem, co robię. – warknął, podnosząc się z podłogi i przez chwilę spoglądając na nią z góry, jakby zastanawiał się nad własnym gniewem, pozwalając mu przesiąknąć na wierzch jedynie z postaci ciemnych fusów, majaczących na granicy tęczówek. – Opanowanie języka wymaga opanowania myśli, a ślepcom brakuje rygoru. Sądzą, że magia została stworzona z kaprysu, po to, aby podłożyć kark pod ich dłonie. – parsknął cicho, gdy wzdłuż policzków rozciągnęła się wyrazista linia żuchwy. – Niczego co wartościowe nie dokonuje się ani nie poznaje bez wysiłku, a nawet bez pewnych poświęceń i bez dyscypliny.
– Nie martwisz się, że sprowadzisz na mnie pecha? Nie mam w życiu miejsca na więcej – odparł żartobliwie, choć w zdrowym oku pojawił się błysk przestrogi, ukryte oblicze więziennej rzeczywistości – nie mówił nikomu o tym, jakie naprawdę było Kinnarodden, zupełnie jakby próbował zepchnąć jego wspomnienia pod grząski muł pamięci, aż zaleje je woda i ugniecie piach; nie mówił o jękach, które niosły się echem przez brudne korytarze, nie mówił o pięściach zaciskanych mu wokół szyi i metalowych pałkach wbitych głęboko pomiędzy żebra, nie mówił o ludziach, którzy nie przeżyli nawet tygodnia więziennej rzeczywistości ani o tych, którzy spędzili za kratami więcej życia niż na wolności. Być może koszmary chwyciłyby go za nadgarstki i zaprowadziły z powrotem do zimnego karceru – jeżeli Helheim w rzeczywistości istniał, myślał, musiał być miejscem, w którym człowiek nie mógł spędzić ani chwili w samotności.
Uniósł wzrok, spoglądając na pobladłą twarz Ursuli, jej rozchylone usta i powiększone przestrachem oczy – co zakradało się pod jej powieki, kiedy je zamykała? Miał ochotę zapytać, lecz zamiast tego zacisnął wargi w ciasną linię, pozwalając, by przez fizjonomię przebrzmiało ciężkie westchnięcie niezadowolenia; sądził, że była gotowa na więcej.
– Rozczarowałaś mnie – odparł, nachylając się do przodu, by podeprzeć brodę na dłoni, przez chwilę przyglądając się inkrustacjom leżącego przed nimi sztyletu. – Boisz się tego, co mogłabyś zobaczyć? – ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, w jego tonie nie przebrzmiewała już jednak złośliwa wesołość, a oczy lśniły wyraźnie, zawieszone naprzeciw kobiecej twarzy. Chciał, żeby go dotknęła i pragnienie to rozrastało się w nim jak dzika winorośl, chwast przysłaniający tkankę bijącego serca, oplatający się ciasno wokół nabrzmiałego sumienia. – Wiem, co robię. – warknął, podnosząc się z podłogi i przez chwilę spoglądając na nią z góry, jakby zastanawiał się nad własnym gniewem, pozwalając mu przesiąknąć na wierzch jedynie z postaci ciemnych fusów, majaczących na granicy tęczówek. – Opanowanie języka wymaga opanowania myśli, a ślepcom brakuje rygoru. Sądzą, że magia została stworzona z kaprysu, po to, aby podłożyć kark pod ich dłonie. – parsknął cicho, gdy wzdłuż policzków rozciągnęła się wyrazista linia żuchwy. – Niczego co wartościowe nie dokonuje się ani nie poznaje bez wysiłku, a nawet bez pewnych poświęceń i bez dyscypliny.
Ursula Frisk
Re: 03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sro 7 Cze - 22:25
Ursula FriskWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 20 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : studentka Instytutu Eihwaz (magia rytualna, I rok)
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : mistrz rytuałów (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 14 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 15 / magia runiczna: 25 / magia zakazana: 5 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 6 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
- Droga do szczęścia też może wymagać poświęceń… Może to właśnie w pechu znajdziesz to, czego szukasz..? - Uśmiechnęłam się do niego w odpowiedzi na jego obawę przed pechem. - Norny nigdy nie są zadowolone, kiedy próbujemy mieszać w ich planach. Wszystko pewnie zależy od tego, jak na Ciebie spojrzą. Kto wie, czy jesteś wart tkania nici na nowo? Jesteś? - Moja prawa brew podniosła się mimowolnie w oczekiwaniu na jego reakcję. Norny stale przędzą złote włókna, a na nich zapisany jest nasz los. Narodziło mi się w tych przemyśleniach jedno pytanie. Czy powodzenie tego rytuału lub jego brak jest już zapisany w naszej przyszłości?
Wcześniejszy czar prysnął wraz z jego kolejnymi wypowiedziami. Nie patrzyłam już na Gostę w ten sam sposób, jak jeszcze moment przed nieudanym zdjęciem klątwy, czy odmową dotknięcia zaczarowanego sztyletu.
- Nie. Ja wiem, co bym zobaczyła i najzwyczajniej w świecie nie chcę tego widzieć. - Odpowiedziałam z wyraźnym spięciem, które rozchodziło się wyczuwalnie w moim głosie. W głębi duszy wiedziałam, że nie muszę mu się z niczego tłumaczyć, ale jego wzrok skutecznie zmuszał mnie do usprawiedliwienia się w tym wszystkim. - Nie możesz tego ode mnie oczekiwać. Nie prosiłam Cię o żadne wymagania względem mnie, dlatego Twoje rozczarowanie jest zwyczajnie nie na miejscu. - Dopowiedziałam jeszcze stanowczo zgodnie ze sobą. Jego słowy widocznie mnie zmieszały. Wzięłam je do serca bardziej, niż powinnam i chciałam.
- Raczej udowadniasz mi, że właściwie to nie wiesz, co robisz, a może nie zdajesz sobie sprawy? - Westchnęłam cicho, podnosząc się zaraz po nim, żeby nie patrzył na mnie z góry, co zdawało mi się, że sprawia mu nie małą satysfakcję. - W moim mniemaniu próbujesz się tylko i wyłącznie usprawiedliwić. Nie obchodzi mnie, czemu zatruli się magią, czy co ich do tego doprowadziło. Ślepiec to ślepiec i każdy z nich w którymś momencie kończy w tym samym miejscu, gdzie ich ścieżki się krzyżują i biegną razem już do końca ku nicości i marności. Nie warto marnować sobie życia za kilka endorfin, które przyśpieszą twoje serce w chwili ekscytacji, kiedy to rzucasz zakazane zaklęcia czy cokolwiek innego związanego ze stałym zatruwaniem siebie samego. Czarna magia to najlepszy narkotyk, który daje dużo i zabiera tyle samo. - Ostrzegłam go, choć zdawałam sobie sprawę, że bardzo możliwe jest to, że chłopak podjął już decyzje odnośnie swoich planów. Byłam pewna swoich słów, bo sama byłam świadkiem tego, co zatrucie magią robi z galdrem.
- Jest już późno, a ja muszę zająć się jeszcze czymś innym. - Powiedziałam na koniec, wskazując mu swoim wzrokiem drzwi. Teraz to ja byłam rozczarowana jego osobą, ale zachowałam zbędne komentarze dla siebie.
Wcześniejszy czar prysnął wraz z jego kolejnymi wypowiedziami. Nie patrzyłam już na Gostę w ten sam sposób, jak jeszcze moment przed nieudanym zdjęciem klątwy, czy odmową dotknięcia zaczarowanego sztyletu.
- Nie. Ja wiem, co bym zobaczyła i najzwyczajniej w świecie nie chcę tego widzieć. - Odpowiedziałam z wyraźnym spięciem, które rozchodziło się wyczuwalnie w moim głosie. W głębi duszy wiedziałam, że nie muszę mu się z niczego tłumaczyć, ale jego wzrok skutecznie zmuszał mnie do usprawiedliwienia się w tym wszystkim. - Nie możesz tego ode mnie oczekiwać. Nie prosiłam Cię o żadne wymagania względem mnie, dlatego Twoje rozczarowanie jest zwyczajnie nie na miejscu. - Dopowiedziałam jeszcze stanowczo zgodnie ze sobą. Jego słowy widocznie mnie zmieszały. Wzięłam je do serca bardziej, niż powinnam i chciałam.
- Raczej udowadniasz mi, że właściwie to nie wiesz, co robisz, a może nie zdajesz sobie sprawy? - Westchnęłam cicho, podnosząc się zaraz po nim, żeby nie patrzył na mnie z góry, co zdawało mi się, że sprawia mu nie małą satysfakcję. - W moim mniemaniu próbujesz się tylko i wyłącznie usprawiedliwić. Nie obchodzi mnie, czemu zatruli się magią, czy co ich do tego doprowadziło. Ślepiec to ślepiec i każdy z nich w którymś momencie kończy w tym samym miejscu, gdzie ich ścieżki się krzyżują i biegną razem już do końca ku nicości i marności. Nie warto marnować sobie życia za kilka endorfin, które przyśpieszą twoje serce w chwili ekscytacji, kiedy to rzucasz zakazane zaklęcia czy cokolwiek innego związanego ze stałym zatruwaniem siebie samego. Czarna magia to najlepszy narkotyk, który daje dużo i zabiera tyle samo. - Ostrzegłam go, choć zdawałam sobie sprawę, że bardzo możliwe jest to, że chłopak podjął już decyzje odnośnie swoich planów. Byłam pewna swoich słów, bo sama byłam świadkiem tego, co zatrucie magią robi z galdrem.
- Jest już późno, a ja muszę zająć się jeszcze czymś innym. - Powiedziałam na koniec, wskazując mu swoim wzrokiem drzwi. Teraz to ja byłam rozczarowana jego osobą, ale zachowałam zbędne komentarze dla siebie.
Gösta Almstedt
03.02.2001 – Pokój dzienny – U. Frisk & G. Almstedt Sob 24 Cze - 19:19
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Nie wierzył w szczęście lub – być może – nie wierzył, że spotykało ludzi sprawiedliwych; norny plotły błyszczące ściegi, nie spoglądając w dół na ludzi, których życie trzymały w dłoniach, nanizały na włókna kolejne gruzły i nie zauważały, że przypadkiem zaciskały je na czyjejś szyi, tkały pętle ze złota, które coraz częściej przypominały stryczek, a coraz rzadziej elegancką kokardę. Przeniósł wzrok na jasną, dziewczęcą twarz Ursuli, jej szare oczy, w których tliła się świadomość własnego przeznaczenia – miała dopiero dwadzieścia lat, lecz kiedy przyglądał jej się teraz, pomyślał, że była naiwna i uśmiechnął się pobłażliwie.
– Norny nigdy nie patrzą na ludzi, których życie trzymają w rękach – odparł, a jego głos wybrzmiał z niezamierzoną surowością – pomyślał o ojcu, który powiesił się na przekór woli losu, a potem o Elisie, jej pulchnych, dziecięcych policzkach i szerokim uśmiechu, niemożliwym do przepędzenia spomiędzy kącików ust; jak norny mogły nie być zadowolone z jej życia? Jak mogły pozwolić, żeby narodziła się w domu zmurszałym od żałoby? Sprawić, że nigdy nie pamiętała kochającej matki i codziennie trzymała za rękę osobę, która miała przyczynić się do jej śmierci? – Moja nić jeszcze się nie zerwała. – głos mu zmiękł, a fizjonomia rozciągnęła się wzdłuż linii warg – wyglądał prawie jakby się uśmiechał, lecz brakowało mu wiarygodności.
– Nie oczekuję, dałem ci wybór – wygiął usta w nieprzyjemnym grymasie. – Nie zawsze będziesz go miała. – podniósł się z podłogi, czując jak rozdrażnienie mrowi go w opuszkach palców, przyspiesza nieposłuszne tętno i przesłania zdrowy rozsądek – nie potrafił przełknąć w dół gardła zaniepokojonego pouczenia, więc emocje uwierały go pod grdyką, zbijając się w gęstą pecynę; miał z powrotem swój sztylet, lecz satysfakcja ugrzęzła we frędzlach dywanu – nie wydobyłby jej, choćby próbował zedrzeć materiał paznokciami. Chciał ją przestrzec, ale w zdrowym oku zaczynało łyskać mu jedynie coś na kształt szaleństwa – nie sądził, że wiązał z magią tak wiele emocji, tymczasem czuł, jak gniew tężeje mu w piersi, odsłania zęby i mierzwi sierść wokół napiętego karku.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – uciął krótko, mrużąc oczy i mierząc ją spojrzeniem, na które mógłby zdobyć się wyłącznie ktoś, kto przestąpił o krok za daleko w głąb toni i nie wiedział, jak cofnąć się z powrotem do brzegu – rozpamiętywał lata abstynencji pomiędzy grubymi kratami więzienia i był pewien, że popadłby w szaleństwo, gdyby zmuszono go do tego ponownie; jego tętno uspokajało się tylko wtedy, gdy trzymał zaklęcia płytko pod językiem i mógł w każdej chwili wyciągnąć dłonie, aby zmaterializować jego brzmienie. – Wydaje ci się, że wiesz ode mnie więcej, bo studiujesz w Instytucie, ale ta magia jest zupełnie inna, potrzeba doświadczenia, żeby ją zrozumieć… żeby naprawdę ją zrozumieć – odparł, kładąc nacisk na ostatnie słowa, a jego oko pojaśniało niepokojącym blaskiem – jeżeli sądził, że był tym samym człowiekiem, którego zesłano na Kinnarodden cztery lata temu, z całą pewnością nie był nim w tej chwili. – Mam wszystko pod kontrolą. Pracowałem nad tym zbyt długo, żeby poddać się przy pierwszym tchnieniu obawy. – dłonie mu drżały, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi – nie pamiętał, kiedy stał się taki nerwowy.
Ursula i Gösta z tematu
– Norny nigdy nie patrzą na ludzi, których życie trzymają w rękach – odparł, a jego głos wybrzmiał z niezamierzoną surowością – pomyślał o ojcu, który powiesił się na przekór woli losu, a potem o Elisie, jej pulchnych, dziecięcych policzkach i szerokim uśmiechu, niemożliwym do przepędzenia spomiędzy kącików ust; jak norny mogły nie być zadowolone z jej życia? Jak mogły pozwolić, żeby narodziła się w domu zmurszałym od żałoby? Sprawić, że nigdy nie pamiętała kochającej matki i codziennie trzymała za rękę osobę, która miała przyczynić się do jej śmierci? – Moja nić jeszcze się nie zerwała. – głos mu zmiękł, a fizjonomia rozciągnęła się wzdłuż linii warg – wyglądał prawie jakby się uśmiechał, lecz brakowało mu wiarygodności.
– Nie oczekuję, dałem ci wybór – wygiął usta w nieprzyjemnym grymasie. – Nie zawsze będziesz go miała. – podniósł się z podłogi, czując jak rozdrażnienie mrowi go w opuszkach palców, przyspiesza nieposłuszne tętno i przesłania zdrowy rozsądek – nie potrafił przełknąć w dół gardła zaniepokojonego pouczenia, więc emocje uwierały go pod grdyką, zbijając się w gęstą pecynę; miał z powrotem swój sztylet, lecz satysfakcja ugrzęzła we frędzlach dywanu – nie wydobyłby jej, choćby próbował zedrzeć materiał paznokciami. Chciał ją przestrzec, ale w zdrowym oku zaczynało łyskać mu jedynie coś na kształt szaleństwa – nie sądził, że wiązał z magią tak wiele emocji, tymczasem czuł, jak gniew tężeje mu w piersi, odsłania zęby i mierzwi sierść wokół napiętego karku.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – uciął krótko, mrużąc oczy i mierząc ją spojrzeniem, na które mógłby zdobyć się wyłącznie ktoś, kto przestąpił o krok za daleko w głąb toni i nie wiedział, jak cofnąć się z powrotem do brzegu – rozpamiętywał lata abstynencji pomiędzy grubymi kratami więzienia i był pewien, że popadłby w szaleństwo, gdyby zmuszono go do tego ponownie; jego tętno uspokajało się tylko wtedy, gdy trzymał zaklęcia płytko pod językiem i mógł w każdej chwili wyciągnąć dłonie, aby zmaterializować jego brzmienie. – Wydaje ci się, że wiesz ode mnie więcej, bo studiujesz w Instytucie, ale ta magia jest zupełnie inna, potrzeba doświadczenia, żeby ją zrozumieć… żeby naprawdę ją zrozumieć – odparł, kładąc nacisk na ostatnie słowa, a jego oko pojaśniało niepokojącym blaskiem – jeżeli sądził, że był tym samym człowiekiem, którego zesłano na Kinnarodden cztery lata temu, z całą pewnością nie był nim w tej chwili. – Mam wszystko pod kontrolą. Pracowałem nad tym zbyt długo, żeby poddać się przy pierwszym tchnieniu obawy. – dłonie mu drżały, kiedy zatrzasnął za sobą drzwi – nie pamiętał, kiedy stał się taki nerwowy.
Ursula i Gösta z tematu