:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz
2 posters
Bezimienny
25.11.2000
Świt był chłodny i mglisty, nasączony tchnieniem listopadowej nostalgii, która zdawała się osiąść szronem na spadzistych dachach szarych kamienic, ich murowanych fasadach, okrytych rumieńcem patyny, przeplecionych żyłami splątanej winorośli, której pożółkłe liście uderzały za sprawą wiatru w szkło szczelnie zamkniętych okien, szyb otoczonych winietą kurzu, jak gdyby w dni takie, jak ten, nikt rzeczywiście nie pragnął spoglądać na zewnątrz, usatysfakcjonowany ciepłem swego ciasnego mieszkania. Im dłużej przebywała w Midgardzie, tym silniejsze odnosiła wrażenie, że przeżywała każdy dzień jak kliszę przesuwaną na filmowej taśmie, da capo al fine, od surowego nieprzejednania poranku, po ciężar opadających na ramiona wieczorów – byle przed siebie, z daleka od głosów, które wdzierały się pod kopułę umysłu, zastygały w rysach niechlujnie otynkowanych ścian, układały się we wgnieceniach kołdry niczym koty, rozdzierające ciszę swym przenikliwym, błagalnym miauczeniem, podczas gdy ona wciąż, z narastającym rozdrażnieniem, nie rozumiała, czego od niej oczekiwały.
O tej porze, gdy śreżoga słońca ledwo przedzierała mętność poranka, kładąc się na nierównym brukowaniu chodnika żółtawą poświatą, ulice były jeszcze puste, dodatkowo przerzedzone mżawką, która zacinała lekko, pozostawiając pojedyncze krople wody na osuwających się po ramionach włosach, pod wpływem wilgoci spuszonych lekko, majacząc wokół skroni bladą imitacją aureoli. Kwiaciarnia, wiernie podporządkowana cyklowi dnia, miała otworzyć się dopiero za godzinę, tymczasem odznaczała się na ponurym tle ulicy barwą prześwitujących przez witrynę kwiatów, rozłożystych pąków, obojętnych na kaprysy jesiennej pogody, nieposłusznych melancholii, która zdawała się owijać wokół mieszkańców miasta jak ciasny, wyjątkowo niewygodny kaftan; co więcej, ku jej uldze, również zjawy zdawały się pogrążyć w opieszałości tego sennego i leniwego marazmu.
Przystanęła przed drzwiami, gotowa sięgnąć dłonią po klusze, gdy odruchowo wsparła jednak dłoń o chłód srebrnej klamki, ta ugięła się posłusznie pod jej naciskiem, a zawiasy jęknęły cicho – nawet one witały ją bez entuzjazmu – uchylając się do wewnątrz i sprawiając, że wzdłuż kręgosłupa przemknął pierwszy, ostrzegawczy dreszcz irytacji; było otwarte? Wnętrze, wciąż pogrążone w półcieniu, tęchło milczącym spokojem, świerzbiąc rozbudzone zmysły – przemknęła wzrokiem po głównym pomieszczeniu, ostrożnie, prawie bezgłośnie przechodząc kilka kroków naprzód, po tylu miesiącach nieobecności wciąż świadoma, które deski skrzypiały niechętnie pod naciskiem stopy, a które potrafiły zachować bezgłos upragnionej dyskrecji. Podświadomie wiedziała chyba, gdzie powinna szukać, czuła, jak jej uwaga zakotwicza się na bocznych drzwiach prowadzących na zaplecze i jeszcze zanim zdała sobie sprawę, że pokonuje odległość, jaka ją od nich dzieliła, szarpnęła za klamkę, wypuszczając z ciasnego wnętrza jasność rozpalonego światła.
– Co tu robisz? – głos dobyty z głębi krtani zabrzmiał szorstko i nieprzyjemnie, zaskakując nieznajomą tonem nasączonym entuzjazmem kogoś, kto wita nową epidemię rumienicy i chroboczącym o ściany gardła, kiedy wzrok wychwycił pośród asortymentu wyrazistość obcej sylwetki – obcej w podwójnym tego słowa znaczeniu; nieznajomej, ale też nieprzystającej do tego, co spodziewała się zobaczyć. Brwi zsunęły się odruchowo, a usta wygięły w paroksyzmie nieprzyjemnego grymasu, Tove wyprostowała się jednak, na przekór wrodzonym odruchom, biorąc głęboki oddech – wdech i wydech, przywracające płucom spokój, rozplątujące kołtun nieprzyjemnych myśli. Nie zamierzała dać po sobie poznać, że nie informowano jej na bieżąco o zmianach, które zachodziły w kwiaciarni, widok obcych dłoni, zawieszonych w powietrzu tak blisko jej rzeczy, które, nieużywane, wciąż zalegały na drewnianych półkach, wprawiał ją jednak w infantylny dyskomfort, jakby na dnie serca ugrzęzło ziarno kłującego piasku – wbrew sobie, poczuła się urażona i odruchowo nakryła tę słabość maską ustawicznego rozgniewania.
Yasmin Forfang
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:15
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin jak zawsze wcześnie wstała, by nie spóźnić się do pracy. Chociaż miała jeszcze dużo czasu do otwarcia kwiaciarni, przychodziła pierwsza, by zadbać o rośliny, które miała pod opieką. Nie była może florystką po kursach, ale szybko się uczyła i na tyle kochała swoją pracę, by dowiadywać się o wszystkim i pielęgnować kwiaty jak gdyby była wykształcona w tym kierunku. Dziewczynie nie przeszkadzało wstawanie o świcie. Chodziła spać o wczesnej porze, by rankiem zrywać się z łóżka przed innymi i móc przyjść do pracy punktualnie.
Tego dnia jak zawsze zajmowała się wszystkim, dbając o każdy drobiazg. Każda potrzebna rzecz musiała być na swoim miejscu, pod ręką, by łatwo po to sięgnąć.
Zajęta swoją pracą nie była świadoma nawet tego, że ktoś już jest w środku. Yasmin nie spodziewała się nikogo o tej porze. Zwykle bywała tam sama, własnoręcznie zmieniając wodę kwiatom, czy jak teraz, zajmując się porządkowaniem rzeczy potrzebnych.
Kiedy ujrzała osobę w drzwiach, zatrzymała się zaskoczona, trzymając w rękach kilka tasiemek ozdobnych, które prawie wyleciały jej z dłoni, tak się przestraszyła.
Usłyszała pytanie, które paść mogły z ust jedynie nieznajomej jej osoby. Słyszała o pani Tove, ale nie wiedziała, że ta wejdzie do kwiaciarni o takiej porze. Nie spodziewała się nikogo, tak jak osoba stojąca przed nią.
- Pracuję tutaj – powiedziała zgodnie z prawdą. Władczy ton kobiety sprawił, że panna Forfang poczuła się bardzo niepewnie. Wiedziała, że można się było spodziewać jej odwiedzin, ale nie pomyślałaby, że spotkają się bez towarzystwa i o tej godzinie.
- Pani Tove? - któż inny przyszedłby i pytał o to, co pracownica robi w tym miejscu. Yas pracowała już dość długo u Rosenkrantzów i wszyscy ją znali. No prawie wszyscy…
- Nazywam się Yasmin Forfang – dodała.
Panie stały naprzeciwko siebie i wpatrywały się w siebie z uwagą.
- Zawsze przychodzę pierwsza do kwiaciarni, mam klucz – wyjęła go z kieszeni i pokazała go kobiecie, udowadniając tym samym, że nie jest włamywaczką.
Yasmin nie lubiła takich sytuacji, czuła się trochę jak intruz, którym przecież nie była. Byłoby o wiele lepiej poznać się w jakichś bardziej sprzyjających warunkach, a nie o takiej porze i w takiej sytuacji. Mimo to stało się.
- Przepraszam, że panią wystraszyłam.
Tego dnia jak zawsze zajmowała się wszystkim, dbając o każdy drobiazg. Każda potrzebna rzecz musiała być na swoim miejscu, pod ręką, by łatwo po to sięgnąć.
Zajęta swoją pracą nie była świadoma nawet tego, że ktoś już jest w środku. Yasmin nie spodziewała się nikogo o tej porze. Zwykle bywała tam sama, własnoręcznie zmieniając wodę kwiatom, czy jak teraz, zajmując się porządkowaniem rzeczy potrzebnych.
Kiedy ujrzała osobę w drzwiach, zatrzymała się zaskoczona, trzymając w rękach kilka tasiemek ozdobnych, które prawie wyleciały jej z dłoni, tak się przestraszyła.
Usłyszała pytanie, które paść mogły z ust jedynie nieznajomej jej osoby. Słyszała o pani Tove, ale nie wiedziała, że ta wejdzie do kwiaciarni o takiej porze. Nie spodziewała się nikogo, tak jak osoba stojąca przed nią.
- Pracuję tutaj – powiedziała zgodnie z prawdą. Władczy ton kobiety sprawił, że panna Forfang poczuła się bardzo niepewnie. Wiedziała, że można się było spodziewać jej odwiedzin, ale nie pomyślałaby, że spotkają się bez towarzystwa i o tej godzinie.
- Pani Tove? - któż inny przyszedłby i pytał o to, co pracownica robi w tym miejscu. Yas pracowała już dość długo u Rosenkrantzów i wszyscy ją znali. No prawie wszyscy…
- Nazywam się Yasmin Forfang – dodała.
Panie stały naprzeciwko siebie i wpatrywały się w siebie z uwagą.
- Zawsze przychodzę pierwsza do kwiaciarni, mam klucz – wyjęła go z kieszeni i pokazała go kobiecie, udowadniając tym samym, że nie jest włamywaczką.
Yasmin nie lubiła takich sytuacji, czuła się trochę jak intruz, którym przecież nie była. Byłoby o wiele lepiej poznać się w jakichś bardziej sprzyjających warunkach, a nie o takiej porze i w takiej sytuacji. Mimo to stało się.
- Przepraszam, że panią wystraszyłam.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:15
Okryte obawą zaskoczenie kobiety rozgrzało się w jej piersi iskrą stłumionej raptem satysfakcji, rozpościerając się na surowej, spiętej w oczekiwaniu fizjonomii pojedynczym drżeniem uśmiechu, triumfalnością, z jaką stała nad nieznajomą, przewyższając ją nie tylko wzrostem, lecz również władzą, którą wciąż, mimo nieobecności, dzierżyła w dłoni, niechętna, by kiedykolwiek rozluźnić uścisk na ozdobnym berle swego uzurpatorskiego zwierzchnictwa. Przez chwilę przyglądała się jej z uwagą, zatrzymując przenikliwość spojrzenia na wyrazistości nietypowych rysów, okrągłych, brązowych oczach osadzonych symetrycznie na płótnie śniadej twarzy – wyraźnie odróżniała się na tle bladych i wysokich mieszkańców Skandynawii, nie sposób było jednak odmówić jej urody, która w słabym, pożółkłym świetle zaplecza sprawiała wrażenie tym silniej wyeksponowanej, niż gdyby wychyliła się na jasność dnia; raptem jej wzrok, rozproszony poruszeniem, prześlizgnął się jednak ku przestrzeni za jej plecami, gdzie za szkłem przezroczystych drzwi kołysała się niewyraźna, zwierzęca sylwetka, cichym chrobotaniem łapy domagając się wpuszczenia do środka. Chrząknęła cicho, unosząc brodę, by znów pochwycić spojrzenie Yasmin.
– Nie jestem wystraszona. – zawyrokowała szorstko, a w czerni jej źrenic, poza irytacją, błysnął również refleks politowania, skrywanego w piersi rozbawienia na myśl o tym, że mogłaby odczuwać wobec nieznajomej lęk. – Zaskoczyłaś mnie, to wszystko, nie wiedziałam, że zatrudniono już kogoś nowego na to stanowisko. – odparła, przygryzając ukradkiem wnętrze policzka. – Byłam zbyt zajęta pracą, by przyglądać się podobnym błahostkom... mam nadzieję, że wybrali kompetentną osobę. – skorygowała się zaraz, pozwalając, by na usta wpełzł cień zadowolonego uśmiechu, po czym rozejrzała się opieszale po pomieszczeniu, opierając plecy o chłód jednej ze ścian, dopiero z tego miejsca rzucając kobiecie pytające spojrzenie – tym razem pozbawione otwartej uszczypliwości, wciąż jednak nie całkiem uprzejme, trącające pewną osobliwą tajemniczością, której sama nie potrafiła w pełni rozwikłać. – Więc? Kim jest Yasmin Forfang? – dłoń oparła swobodnie o kościstą wypukłość biodra, na lico zaprosiła natomiast wystudiowany grymas błyskotliwej satysfakcji – przyglądając jej się w ten sposób, przypominała dzikie zwierzę, baczące z ubawieniem na pochwyconą w pułapce zdobycz, ociągające się przekornie z wysunięciem pazurów. Nim kwiaciarka zdołałaby odpowiedzieć, wyostrzone turmaliny spojrzenia przesunęły się z powrotem na tylne drzwi, zza których, tym razem znacznie głośniej, dobyło się echo rozdrażnionego miauczenia.
– Wpuścisz tego kota, czy gramy na czas? – spytała beztrosko, zerkając na Yasmin z rozweselonym oczekiwaniem. – Szanuję gości z obcych krain i pokojów. Wpuszczę go sama pod warunkiem, że się zasymiluje. – odparła, chociaż nie sprawiała wrażenia, jakby zamierzała przekroczyć odległość, jaka dzieliła ją od wejścia do magazynu, skupiona na zdrapywaniu lakieru z powierzchni okrytych nim paznokci, jak zwykle ukruszonych; nigdy nie miała wprawy w doprowadzaniu ich do porządku. Kocur tymczasem miauknął znowu, ocierając się o wypukłą, lekko przyćmioną powierzchnię szkła, sprawiającą, że przypominał bezkształtną, rdzawą masę, Tove rozpoznała jednak zwierzę, które zwykło zaglądać do kwiaciarni wczesnym rankiem i przesypiać długie, słoneczne dni za główną witryną, gdzie słońce sprawiało, że jego bure futro nabierało jaśniejszego, cynamonowo miedzianego odcienia.
– Nie jestem wystraszona. – zawyrokowała szorstko, a w czerni jej źrenic, poza irytacją, błysnął również refleks politowania, skrywanego w piersi rozbawienia na myśl o tym, że mogłaby odczuwać wobec nieznajomej lęk. – Zaskoczyłaś mnie, to wszystko, nie wiedziałam, że zatrudniono już kogoś nowego na to stanowisko. – odparła, przygryzając ukradkiem wnętrze policzka. – Byłam zbyt zajęta pracą, by przyglądać się podobnym błahostkom... mam nadzieję, że wybrali kompetentną osobę. – skorygowała się zaraz, pozwalając, by na usta wpełzł cień zadowolonego uśmiechu, po czym rozejrzała się opieszale po pomieszczeniu, opierając plecy o chłód jednej ze ścian, dopiero z tego miejsca rzucając kobiecie pytające spojrzenie – tym razem pozbawione otwartej uszczypliwości, wciąż jednak nie całkiem uprzejme, trącające pewną osobliwą tajemniczością, której sama nie potrafiła w pełni rozwikłać. – Więc? Kim jest Yasmin Forfang? – dłoń oparła swobodnie o kościstą wypukłość biodra, na lico zaprosiła natomiast wystudiowany grymas błyskotliwej satysfakcji – przyglądając jej się w ten sposób, przypominała dzikie zwierzę, baczące z ubawieniem na pochwyconą w pułapce zdobycz, ociągające się przekornie z wysunięciem pazurów. Nim kwiaciarka zdołałaby odpowiedzieć, wyostrzone turmaliny spojrzenia przesunęły się z powrotem na tylne drzwi, zza których, tym razem znacznie głośniej, dobyło się echo rozdrażnionego miauczenia.
– Wpuścisz tego kota, czy gramy na czas? – spytała beztrosko, zerkając na Yasmin z rozweselonym oczekiwaniem. – Szanuję gości z obcych krain i pokojów. Wpuszczę go sama pod warunkiem, że się zasymiluje. – odparła, chociaż nie sprawiała wrażenia, jakby zamierzała przekroczyć odległość, jaka dzieliła ją od wejścia do magazynu, skupiona na zdrapywaniu lakieru z powierzchni okrytych nim paznokci, jak zwykle ukruszonych; nigdy nie miała wprawy w doprowadzaniu ich do porządku. Kocur tymczasem miauknął znowu, ocierając się o wypukłą, lekko przyćmioną powierzchnię szkła, sprawiającą, że przypominał bezkształtną, rdzawą masę, Tove rozpoznała jednak zwierzę, które zwykło zaglądać do kwiaciarni wczesnym rankiem i przesypiać długie, słoneczne dni za główną witryną, gdzie słońce sprawiało, że jego bure futro nabierało jaśniejszego, cynamonowo miedzianego odcienia.
Yasmin Forfang
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin była zaskoczona, że nikt o niej nie mówił, ale z drugiej strony kimże miałaby być, by kogoś zainteresować? Była tylko biedną śniącą, która pilnie potrzebowała pracy. Nigdy się nie wychylała przed szereg, ale bardzo chciała być zauważana. Zależało jej na dobrych relacjach z innymi, była zresztą bezkonfliktowa. Starała się też ze wszystkich sił pracować ciężko i dawała z siebie tyle sił, ile posiadała. Nawet będąc zmęczoną, rozdawała klientom pełne ciepła uśmiechy. I czuła się dobrze w tym miejscu, przywykła do niego i robiła co w jej mocy, by zasługiwać na zaufanie i miejsce w pracy.
Na pytanie kim jest, odpowiedziała od razu.
- Pochodzę z Oslo, ale od dziecka mieszkam w Midgardzie, jestem śniącą – wyjaśniła. - Przez jakiś czas studiowałam biologię w rodzinnym mieście. Niestety pewne przykre zdarzenia sprawiły, że musiałam wrócić tutaj. Zaczęłam szukać pracy, a że interesuje mnie botanika i florystyka, spróbowałam szczęścia tutaj. Odbyłam kilkumiesięczny okres próbny i przyuczenie, a potem zdecydowano mnie tutaj zatrudnić – ominęła fakt, że jej rodzice – Norweg i Angielka hinduskiego pochodzenia, zmarli, a ona została sama, jedynie z dachem nad głową. Praca była dla niej bardzo ważna, stanowiła sposób na przeżycie i Yasmin traktowała ją poważnie.
Przez chwilę ciszę, która wypełniła pomieszczenie, zakłócał jedynie kot. Dziewczyna nie wiedziała, co robić, iść do niego, czy stać i czekać na kolejne pytania, ale pani Tove ją uprzedziła.
- Oczywiście, już idę – powiedziała z pokorą i przemierzyła kilka kroków, by otworzyć zwierzęciu. Natychmiast zrobiło się cicho.
Yasmin wróciła na swoje miejsce i wpatrywała się nieco zlękniona w oblicze panny Rosenkrantz.
Może i Norweżka nie była lękliwa, ale mimo wszystko czuła – właściwy pracownicy – respekt wobec tamtej. Nie śmiała się odzywać niepytana. Nie wiedziała, co może sądzić przy pierwszym spotkaniu owa kobieta, ale panna Forfang gratulowała sobie tego, że nie odpuszczała i zawsze wszystko miała pod ręką. Panował porządek, a kwiaty zawsze miały zmienioną wodę i dodaną do niej odżywkę. Wszystkie potrzebne rzeczy do ozdoby bukietów także miały swoje miejsce. Nożyce do cięcia kwiatów były pod ręką, zapas drutów florystycznych także miał swoje miejsce. Wystarczyło spojrzeć również na dłonie Yasmin, by zobaczyć, że nosiły ślady różnych obrażeń. Nosiła rękawice ochronne, ale nie zawsze. Spracowane ręce były najlepszym dowodem na to, że dziewczyna oddała tej pracy całe swoje serce. Chciała być jeszcze lepsza, wiedzieć więcej i móc wciąż obdarzać klientów tym pełnym szczerości uśmiechem.
- To praca wymagająca, ale cieszą jej efekty. Każdego dnia można się nauczyć czegoś nowego, zarówno o roślinach, jak i o ludziach, którzy tu przychodzą – dodała.
Któż nie znał tej uprzejmej panienki, która dla każdego miała dobre słowo? Yasmin była jednym ze stałych punktów tej kwiaciarni, ale oczywiście wszystko mogło się zmienić bardzo szybko. Norweżka nie narzekała na to, że spędzała tam wiele godzin. Lubiła czuć się potrzebna, no i odwdzięczała się za dobroć, jaką jej okazano. Gdyby miała zostać nagle odprawiona z niczym, bardzo by to przeżyła. To miejsce było jej drugim domem.
Na pytanie kim jest, odpowiedziała od razu.
- Pochodzę z Oslo, ale od dziecka mieszkam w Midgardzie, jestem śniącą – wyjaśniła. - Przez jakiś czas studiowałam biologię w rodzinnym mieście. Niestety pewne przykre zdarzenia sprawiły, że musiałam wrócić tutaj. Zaczęłam szukać pracy, a że interesuje mnie botanika i florystyka, spróbowałam szczęścia tutaj. Odbyłam kilkumiesięczny okres próbny i przyuczenie, a potem zdecydowano mnie tutaj zatrudnić – ominęła fakt, że jej rodzice – Norweg i Angielka hinduskiego pochodzenia, zmarli, a ona została sama, jedynie z dachem nad głową. Praca była dla niej bardzo ważna, stanowiła sposób na przeżycie i Yasmin traktowała ją poważnie.
Przez chwilę ciszę, która wypełniła pomieszczenie, zakłócał jedynie kot. Dziewczyna nie wiedziała, co robić, iść do niego, czy stać i czekać na kolejne pytania, ale pani Tove ją uprzedziła.
- Oczywiście, już idę – powiedziała z pokorą i przemierzyła kilka kroków, by otworzyć zwierzęciu. Natychmiast zrobiło się cicho.
Yasmin wróciła na swoje miejsce i wpatrywała się nieco zlękniona w oblicze panny Rosenkrantz.
Może i Norweżka nie była lękliwa, ale mimo wszystko czuła – właściwy pracownicy – respekt wobec tamtej. Nie śmiała się odzywać niepytana. Nie wiedziała, co może sądzić przy pierwszym spotkaniu owa kobieta, ale panna Forfang gratulowała sobie tego, że nie odpuszczała i zawsze wszystko miała pod ręką. Panował porządek, a kwiaty zawsze miały zmienioną wodę i dodaną do niej odżywkę. Wszystkie potrzebne rzeczy do ozdoby bukietów także miały swoje miejsce. Nożyce do cięcia kwiatów były pod ręką, zapas drutów florystycznych także miał swoje miejsce. Wystarczyło spojrzeć również na dłonie Yasmin, by zobaczyć, że nosiły ślady różnych obrażeń. Nosiła rękawice ochronne, ale nie zawsze. Spracowane ręce były najlepszym dowodem na to, że dziewczyna oddała tej pracy całe swoje serce. Chciała być jeszcze lepsza, wiedzieć więcej i móc wciąż obdarzać klientów tym pełnym szczerości uśmiechem.
- To praca wymagająca, ale cieszą jej efekty. Każdego dnia można się nauczyć czegoś nowego, zarówno o roślinach, jak i o ludziach, którzy tu przychodzą – dodała.
Któż nie znał tej uprzejmej panienki, która dla każdego miała dobre słowo? Yasmin była jednym ze stałych punktów tej kwiaciarni, ale oczywiście wszystko mogło się zmienić bardzo szybko. Norweżka nie narzekała na to, że spędzała tam wiele godzin. Lubiła czuć się potrzebna, no i odwdzięczała się za dobroć, jaką jej okazano. Gdyby miała zostać nagle odprawiona z niczym, bardzo by to przeżyła. To miejsce było jej drugim domem.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Pamiętała, jak wnętrze tej kwiaciarni, wypełnione intensywną, słodką wonią kwiatów, wydawało jej się czymś pięknym i niesamowitym, rozciągającym się przed jej oczami niczym gęsta selwa rozmaitych odcieni zieleni; szybko zawiodła się na tych dziecinnych mrzonkach, obrazach wysnutych siłą wyobraźni, teraz sprawiających wrażenie tak miałkich i zaściankowych, klaustrofobicznie zamkniętych pomiędzy ścianami spowszedniałego lokalu w dzielnicy Ostatniej Walkirii – czymże wprawdzie były te schludnie ścięte łodygi, zasadzone w donicach aralie, gęste pędy całorocznie kwitnących róż wobec piękna dzikiej przyrody, tej, której nie okiełznano jeszcze ludzką ręką, która wyzierała się spomiędzy skał Kaukazu i kwitła mimo soli jaka osiadała na wybrzeżach otoczonego płycizną archipelagu? „Belladonna”, podobnie jak cały Midgard, wydawała jej się nagle osobliwie uwsteczniona, jak gdyby pod jej nieobecność kubatura wnętrza skurczyła się i skarłowaciała, niczym przegniła skórka na rozmiękłym, brzoskwiniowym miąższu.
Ściągnęła lekko brwi, słuchając odpowiedzi Yasmin, jednocześnie przyglądając jej się uważnie, choć bez niepotrzebnej nachalności, tak, jak gdyby obserwowała obraz, w każdej chwili gotowa przenieść wzrok ku zawartości następnej ramy – nawet jej opanowanie potrafiło być jednak zachwiane, przecięte pojedynczą rysą, która ujawniła się rychłym grymasem zdziwienia w obliczu wyznania kobiety. Jej krewni odznaczali się neutralnym stosunkiem do śniących, a jednak – była to neutralność nadwyrężona uprzedzeniami, raczej niechęć do interakcji, niż rzeczywista, pozbawiona wątpliwości obojętność.
– Ciekawe. – skwitowała krótko, wypowiadając te słowa z przeciągłym zamyśleniem, jak gdyby ich artykulacja była czymś niespodziewanym, przypadkowym wychynięciem na wierzch myśli, które nie były przeznaczone dla cudzych uszu, nie oczekiwały żadnej odpowiedzi. Obserwowała z ponurą uwagą, jak kobieta posłusznie wypełnia jej polecenie, kajając się przed nią ze spolegliwą skruchą, która, choć sprawiała jej satysfakcję, była również na swój sposób uwłaczająca; przeniosła wzrok na kocura, który z wdzięcznym zadowoleniem otarł się o nogi Yasmin, po czym wydała z siebie cichy pomruk aprobaty, kontynuując zaczęty wcześniej wątek. – Pospolite nauki śniących dysponują zapewne bardzo skąpą wiedzą o botanice. – odrzekła, przenosząc czerń spojrzenia na łagodną, śniadą twarz towarzyszki. – Niemniej ostatecznie to tylko kwiaciarnia. Niewiele się tutaj dzieje. – ton miała spokojny, nieco apatyczny, a jednak wprawnemu rozmówcy mogłoby się zdawać, że gdzieś w ciemnej obręczy tęczówek zalśniła iskra zadowolonego przytyku.
– Nie musisz rozmawiać ze mną jak na przesłuchaniu. – odparła w końcu, pozwalając, by na karminowe wargi wkradł się grymas krótkiego uśmiechu, łagodne, nieco figlarne rozbawienie, jak gdyby dotąd rozstawiała przed nią teatralne rekwizyty, a teraz okazało się, że wszystkie były ledwie teksturową atrapą, przewróconą za sprawą pojedynczego uderzenia powietrza. Po tych słowach wyprostowała się powoli, odwracając się, by dłonią pchnąć drzwi, które z cichym jękiem zamknęły się po jej wejściu – poza ciasnym karcerem zaplecza kwiaciarnia była znacznie jaśniejsza, ubrana w feeryczne odcienie kwiatowych płatków, których zapach sprawiał, że powietrze w pomieszczeniu było zgęstniałe jak w perfumerii. – Widzę przecież, że zależy ci na tej pracy.
Ściągnęła lekko brwi, słuchając odpowiedzi Yasmin, jednocześnie przyglądając jej się uważnie, choć bez niepotrzebnej nachalności, tak, jak gdyby obserwowała obraz, w każdej chwili gotowa przenieść wzrok ku zawartości następnej ramy – nawet jej opanowanie potrafiło być jednak zachwiane, przecięte pojedynczą rysą, która ujawniła się rychłym grymasem zdziwienia w obliczu wyznania kobiety. Jej krewni odznaczali się neutralnym stosunkiem do śniących, a jednak – była to neutralność nadwyrężona uprzedzeniami, raczej niechęć do interakcji, niż rzeczywista, pozbawiona wątpliwości obojętność.
– Ciekawe. – skwitowała krótko, wypowiadając te słowa z przeciągłym zamyśleniem, jak gdyby ich artykulacja była czymś niespodziewanym, przypadkowym wychynięciem na wierzch myśli, które nie były przeznaczone dla cudzych uszu, nie oczekiwały żadnej odpowiedzi. Obserwowała z ponurą uwagą, jak kobieta posłusznie wypełnia jej polecenie, kajając się przed nią ze spolegliwą skruchą, która, choć sprawiała jej satysfakcję, była również na swój sposób uwłaczająca; przeniosła wzrok na kocura, który z wdzięcznym zadowoleniem otarł się o nogi Yasmin, po czym wydała z siebie cichy pomruk aprobaty, kontynuując zaczęty wcześniej wątek. – Pospolite nauki śniących dysponują zapewne bardzo skąpą wiedzą o botanice. – odrzekła, przenosząc czerń spojrzenia na łagodną, śniadą twarz towarzyszki. – Niemniej ostatecznie to tylko kwiaciarnia. Niewiele się tutaj dzieje. – ton miała spokojny, nieco apatyczny, a jednak wprawnemu rozmówcy mogłoby się zdawać, że gdzieś w ciemnej obręczy tęczówek zalśniła iskra zadowolonego przytyku.
– Nie musisz rozmawiać ze mną jak na przesłuchaniu. – odparła w końcu, pozwalając, by na karminowe wargi wkradł się grymas krótkiego uśmiechu, łagodne, nieco figlarne rozbawienie, jak gdyby dotąd rozstawiała przed nią teatralne rekwizyty, a teraz okazało się, że wszystkie były ledwie teksturową atrapą, przewróconą za sprawą pojedynczego uderzenia powietrza. Po tych słowach wyprostowała się powoli, odwracając się, by dłonią pchnąć drzwi, które z cichym jękiem zamknęły się po jej wejściu – poza ciasnym karcerem zaplecza kwiaciarnia była znacznie jaśniejsza, ubrana w feeryczne odcienie kwiatowych płatków, których zapach sprawiał, że powietrze w pomieszczeniu było zgęstniałe jak w perfumerii. – Widzę przecież, że zależy ci na tej pracy.
Yasmin Forfang
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin była niespokojna. Nie była najlepsza w takich momentach i wiedziała, że stres dość mocno przeszkadzał jej w życiu. Niemniej jednak starała się, by wypaść naturalnie. Z jakim efektem? Trudno powiedzieć, nie potrafiła jeszcze odszyfrować tego, co miała o niej na myśli pani Tove, ale może nie będzie tak źle? Yasmin bała się utraty pracy przez coś, co mogła powiedzieć czy zrobić, nieumyślnie oczywiście.
Panna Forfang nie potrafiła znaleźć odpowiedniego komentarza do słów pani Tove. Na pewno nauka różniła się w dość znaczący sposób, przecież te dwa światy były zupełnie inne, ale jako wychowana pośród widzących, miała dostęp do nieco większej wiedzy.
- Szybko się uczę, praca tutaj bardzo rozwija – powiedziała zgodnie z prawdą. - Może to być tylko kwiaciarnia, ale dla mnie to miejsce, które pokochałam całym sercem. Mówią, by się nie przyzwyczajać, ale trudno nie polubić tej pracy – dodała.
- Nie miałam wcześniej szczęścia do zatrudnienia, tutaj zagrzałam miejsce na dłużej – wyznała.
Przez chwilę milczały, a kiedy znowu kobieta się odezwała, Yasmin odparła:
- Przepraszam, po prostu jestem zaskoczona. Bardzo zależy mi na tej pracy – dobrze, że było to widać. Yas naprawdę potrzebowała zajęcia, a tutaj czuła się jak na swoim miejscu.
- Bardzo lubię tu przychodzić. Wydaje się, że to łatwa praca, ale jest wymagająca. Kwiaty muszą być idealne, wszystko musi też pięknie wyglądać. Staram się jak mogę, by zasłużyć na pracę w tym miejscu. Nie chcę sprawić zawodu tym, którzy mi zaufali – Yasmin była tylko prostą dziewczyną, która chciała, by utrzymać się w pracy. Nie potrzebowała wiele, naprawdę.
- Mam nadzieję, że nie czuje się pani urażona moim zachowaniem. Spotykam na swojej drodze różnych ludzi, jestem z natury ostrożna. Nie wiem też czego się spodziewać. Nie chcę by pani mnie źle odebrała, naprawdę – mówiła to z głębi serca. Chciała, by jak najlepiej zaczęła się ta znajomość i współpraca.
- Zacznijmy jeszcze raz. Nazywam się Yasmin Forfang i bardzo miło mi panią poznać – wyciągnęła ku niej rękę.
Panna Forfang nie potrafiła znaleźć odpowiedniego komentarza do słów pani Tove. Na pewno nauka różniła się w dość znaczący sposób, przecież te dwa światy były zupełnie inne, ale jako wychowana pośród widzących, miała dostęp do nieco większej wiedzy.
- Szybko się uczę, praca tutaj bardzo rozwija – powiedziała zgodnie z prawdą. - Może to być tylko kwiaciarnia, ale dla mnie to miejsce, które pokochałam całym sercem. Mówią, by się nie przyzwyczajać, ale trudno nie polubić tej pracy – dodała.
- Nie miałam wcześniej szczęścia do zatrudnienia, tutaj zagrzałam miejsce na dłużej – wyznała.
Przez chwilę milczały, a kiedy znowu kobieta się odezwała, Yasmin odparła:
- Przepraszam, po prostu jestem zaskoczona. Bardzo zależy mi na tej pracy – dobrze, że było to widać. Yas naprawdę potrzebowała zajęcia, a tutaj czuła się jak na swoim miejscu.
- Bardzo lubię tu przychodzić. Wydaje się, że to łatwa praca, ale jest wymagająca. Kwiaty muszą być idealne, wszystko musi też pięknie wyglądać. Staram się jak mogę, by zasłużyć na pracę w tym miejscu. Nie chcę sprawić zawodu tym, którzy mi zaufali – Yasmin była tylko prostą dziewczyną, która chciała, by utrzymać się w pracy. Nie potrzebowała wiele, naprawdę.
- Mam nadzieję, że nie czuje się pani urażona moim zachowaniem. Spotykam na swojej drodze różnych ludzi, jestem z natury ostrożna. Nie wiem też czego się spodziewać. Nie chcę by pani mnie źle odebrała, naprawdę – mówiła to z głębi serca. Chciała, by jak najlepiej zaczęła się ta znajomość i współpraca.
- Zacznijmy jeszcze raz. Nazywam się Yasmin Forfang i bardzo miło mi panią poznać – wyciągnęła ku niej rękę.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Kiedy wróciła do Midgardu, sądziła, że w mieście zmieniło się bardzo niewiele – życie wciąż sunęło naprzód tym samym, frenetycznym tempem, znad portu wciąż docierał zapach soli i ryb, a wznoszące się w oddali góry, których poszarpane szczyty stanowiły nieodłączny element lokalnego krajobrazu, trwały tak samo ociężałe i nieruchome jak zawsze, odznaczające się jedynie tym, że, odkąd wyjechała, zdążyły nakryć się wełnianą czapką śniegu, srebrzącego się teraz w oddali, jak narzucona na skały woalka. Im więcej czasu spędzała jednak na próbach ponownego wpisania się w mozaikę rzeczywiści, tym więcej drobnych spraw, pozornie niewartych uwagi, ją zaskakiwało, wychylając się drobnymi cierniami z powierzchni rzeczywistości, wbijając się pod skórę jak drzazgi, tym bardziej krzywdzące, bo nieoczekiwane, pojawiające się niespodziewanie na drewnianej poręczy, wzdłuż której przesuwała dłoń tylekroć wcześniej – Yasmin była jedną z takich spraw, pozbawioną wprawdzie negatywnych konotacji, lecz przez swój kontrast z tym, co oczekiwała zastać, zdumiewającą, a zatem zakradającą się ku piersi cichym szemraniem rozdrażnienia.
– Oczywiście. – przyznała, poruszając głową w krótkotrwałej refleksji, po czym wchodząc po trzech, kamiennych stopniach, jakie prowadziły w dół na zaplecze. – Zdaje się, że radzisz sobie nadzwyczaj dobrze. – dodała zaraz, rozglądając się po wnętrzu kwiaciarni, po czym opierając się swobodnie o krawędź głównej lady – oszlifowanej i zamiecionej z pojedynczych, białych płatków, które lubiły osuwać się z łodyg zawieszonego nad sufitem pnącza; nawet jeśli Yasmin wzbudzała w niej wątpliwości, musiała przyznać w myślach, że „Belladonna” rozkwitła pod jej nieobecność, obsadzona kwiatami o intensywnym zapachu i jasnych barwach, rozświetlających ciemny koloryt kasztanowej boazerii. – Nie szkodzi, to dobre miejsce dla kogoś takiego jak ty. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego stwierdzenia za złe, podzielam przychylne skłonności mojej rodziny, ale nie sądzę, by ktokolwiek zdołał mi zaprzeczyć, że Midgard staje się miastem coraz mniej gościnnym dla nowicjuszy, a przy tym, czego nie ukrywa już nawet straż, coraz bardziej niebezpiecznym. Kwiaciarnia to dobre miejsce, by trzymać się na uboczu. – uniosła lekko głowę, przyglądając się kobiecie z uwagą, choć bez wcześniejszej wyższości, która zalśniła odległą krytyką gdzieś w ciemnych obręczach spojrzenia.
– Mi również miło cię poznać, Yasmin Forfang. – odparła zaraz z teatralną uprzejmością, wyciągając smukłą, udekorowaną srebrem pierścionków dłoń, by uścisnąć tę, która zawisła w powietrzu prośbą oficjalnego pojednania. – Spotkałaś już, zgaduję, mojego kuzyna Eliasa? Kiedyś przychodził tu dużo częściej.
– Oczywiście. – przyznała, poruszając głową w krótkotrwałej refleksji, po czym wchodząc po trzech, kamiennych stopniach, jakie prowadziły w dół na zaplecze. – Zdaje się, że radzisz sobie nadzwyczaj dobrze. – dodała zaraz, rozglądając się po wnętrzu kwiaciarni, po czym opierając się swobodnie o krawędź głównej lady – oszlifowanej i zamiecionej z pojedynczych, białych płatków, które lubiły osuwać się z łodyg zawieszonego nad sufitem pnącza; nawet jeśli Yasmin wzbudzała w niej wątpliwości, musiała przyznać w myślach, że „Belladonna” rozkwitła pod jej nieobecność, obsadzona kwiatami o intensywnym zapachu i jasnych barwach, rozświetlających ciemny koloryt kasztanowej boazerii. – Nie szkodzi, to dobre miejsce dla kogoś takiego jak ty. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego stwierdzenia za złe, podzielam przychylne skłonności mojej rodziny, ale nie sądzę, by ktokolwiek zdołał mi zaprzeczyć, że Midgard staje się miastem coraz mniej gościnnym dla nowicjuszy, a przy tym, czego nie ukrywa już nawet straż, coraz bardziej niebezpiecznym. Kwiaciarnia to dobre miejsce, by trzymać się na uboczu. – uniosła lekko głowę, przyglądając się kobiecie z uwagą, choć bez wcześniejszej wyższości, która zalśniła odległą krytyką gdzieś w ciemnych obręczach spojrzenia.
– Mi również miło cię poznać, Yasmin Forfang. – odparła zaraz z teatralną uprzejmością, wyciągając smukłą, udekorowaną srebrem pierścionków dłoń, by uścisnąć tę, która zawisła w powietrzu prośbą oficjalnego pojednania. – Spotkałaś już, zgaduję, mojego kuzyna Eliasa? Kiedyś przychodził tu dużo częściej.
Yasmin Forfang
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
Yasmin nie potrafiła powstrzymać delikatnego uśmiechu.
- Kocham tę pracę. Sprawia mi dużo satysfakcji – powiedziała szczerze. - Staram się ze wszystkich sił zapracować na zaufanie, którym mnie obdarzono – ciągnęła.
- Lubię być zorganizowana, dlatego wszystko jest pod ręką. To skraca czas pracy. Poza tym satysfakcja, jaka płynie z zajęcia w tym miejscu, jest naprawdę cudowna. To, co żyje i wzrasta jest moją pasją. Nie jestem może florystką z prawdziwego zdarzenia, ale to nie przeszkadza w niczym. Jeśli się coś kocha, to nauka jest przyjemnością – Yasmin uwielbiała swoją pracę. Nie czuła się gorsza od innych.
Wysłuchała z uwagą słów kobiety, po czym pokiwała głową.
- To prawda – przyznała. - Czuję się czasem bezbronna w Midgardzie, nie mogąc używać magii. Ale dotychczas mogłam liczyć na szczęście i tych, którzy bronią obywateli przed tym, co złe. Kwiaciarnia naprawdę jest dobrym miejscem, by się w nim zaszyć i nie wychylać. Poza tym nie przeszkadzają mi długie godziny pracy, mieszkam sama, nie mam tu nikogo, więc dobrze jest się czymś zająć. Uśmiech zadowolonego klienta jest dla mnie najlepszą nagrodą za trud – to była prawda, wielu ludzi przychodziło do tej kwiaciarni, nierzadko po to, by po prostu sprawić sobie przyjemność kupując kwiaty dla siebie. Spotykała ich życzliwość i uśmiech. Jakby to miejsce było oderwane od kłopotów i istniało poza złem tego świata. Te zapachy, kolory i gościnność były naprawdę czymś wspaniałym.
Yas uśmiechnęła się, gdy uścisnęły sobie dłonie. Miała nadzieję na dobrą współpracę.
- Owszem, przyjął mnie do pracy – odpowiedziała. - I prawda, kiedyś częściej się tu pojawiał. Ma jednak zaufanie do pracowników, chociaż czasami przydałaby się dla niektórych jakaś motywacyjna przemowa – wiadomo, jeśli ktoś z szefostwa się pojawiał, było inaczej.
- Myślę, że dobrze się stało, że pani tutaj przyszła. Wiele osób będzie bardziej zmotywowana do pracy. Mamy dobre wyniki, ale mimo wszystko… - Yasmin nie trzeba było może takiego „kopa” do pracy, ale wiedziała, że wszyscy będą się bardziej starać, gdy zajmie się nimi ktoś z klanu Rosenkrantz.
- Bardzo żałuję, że nie miałam okazji do skończenia studiów, ale na pewno nie żałuję tego, że tu trafiłam. Lubię pracować, a to miejsce jest cudowne. Nie tylko rozwija, ale i uczy wrażliwości na piękno. Myślę, że wszyscy tutaj to czują. Panuje dobra atmosfera, to także jest bardzo ważne.
- Kocham tę pracę. Sprawia mi dużo satysfakcji – powiedziała szczerze. - Staram się ze wszystkich sił zapracować na zaufanie, którym mnie obdarzono – ciągnęła.
- Lubię być zorganizowana, dlatego wszystko jest pod ręką. To skraca czas pracy. Poza tym satysfakcja, jaka płynie z zajęcia w tym miejscu, jest naprawdę cudowna. To, co żyje i wzrasta jest moją pasją. Nie jestem może florystką z prawdziwego zdarzenia, ale to nie przeszkadza w niczym. Jeśli się coś kocha, to nauka jest przyjemnością – Yasmin uwielbiała swoją pracę. Nie czuła się gorsza od innych.
Wysłuchała z uwagą słów kobiety, po czym pokiwała głową.
- To prawda – przyznała. - Czuję się czasem bezbronna w Midgardzie, nie mogąc używać magii. Ale dotychczas mogłam liczyć na szczęście i tych, którzy bronią obywateli przed tym, co złe. Kwiaciarnia naprawdę jest dobrym miejscem, by się w nim zaszyć i nie wychylać. Poza tym nie przeszkadzają mi długie godziny pracy, mieszkam sama, nie mam tu nikogo, więc dobrze jest się czymś zająć. Uśmiech zadowolonego klienta jest dla mnie najlepszą nagrodą za trud – to była prawda, wielu ludzi przychodziło do tej kwiaciarni, nierzadko po to, by po prostu sprawić sobie przyjemność kupując kwiaty dla siebie. Spotykała ich życzliwość i uśmiech. Jakby to miejsce było oderwane od kłopotów i istniało poza złem tego świata. Te zapachy, kolory i gościnność były naprawdę czymś wspaniałym.
Yas uśmiechnęła się, gdy uścisnęły sobie dłonie. Miała nadzieję na dobrą współpracę.
- Owszem, przyjął mnie do pracy – odpowiedziała. - I prawda, kiedyś częściej się tu pojawiał. Ma jednak zaufanie do pracowników, chociaż czasami przydałaby się dla niektórych jakaś motywacyjna przemowa – wiadomo, jeśli ktoś z szefostwa się pojawiał, było inaczej.
- Myślę, że dobrze się stało, że pani tutaj przyszła. Wiele osób będzie bardziej zmotywowana do pracy. Mamy dobre wyniki, ale mimo wszystko… - Yasmin nie trzeba było może takiego „kopa” do pracy, ale wiedziała, że wszyscy będą się bardziej starać, gdy zajmie się nimi ktoś z klanu Rosenkrantz.
- Bardzo żałuję, że nie miałam okazji do skończenia studiów, ale na pewno nie żałuję tego, że tu trafiłam. Lubię pracować, a to miejsce jest cudowne. Nie tylko rozwija, ale i uczy wrażliwości na piękno. Myślę, że wszyscy tutaj to czują. Panuje dobra atmosfera, to także jest bardzo ważne.
Bezimienny
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:16
Powoli, poniekąd niechętnie zdawała sobie sprawę, że tkwiło w Yasmin coś, co czynnie ją uwierało, pewien nieznośny, obcy jej życiu pierwiastek, nakazujący wypowiadać się ze sztubackim entuzjazmem o sprawach błahych, nieistotnych i całkiem przyziemnych – przypominała jej niektóre rówieśniczki z Akademii, śmiejące się przeciągle, idąc za ręce przez wirydarz, słodkie i wesołe, zwartym szeregiem zajmujące rząd drewnianych ław pod samą tablicą, z głowami uniesionymi ciekawsko ku górze; jak surykatki, myślała wówczas z przekąsem, przygryzając drewniany sztyft ołówka i wzdychając ciężko, nakazując sobie obojętność wobec posłusznej niefrasobliwości, której nie tyle nie potrafiła znieść, co zwyczajnie, po ludzku, zrozumieć, sama wiecznie nachmurzona, niezdolna jeszcze z wprawą odróżniać prawdziwych głosów od tych, które rezonowały tylko w jej głowie, uparte i złośliwe, niepomne wobec krzyków, jakimi rozpaczliwie próbowała wypędzić je z własnych myśli, jakby sądziła, że zmarli rozpierzchną się niczym płochliwe zające, przestraszeni kakofonią jej grubiańskiego wnętrza. Westchnęła cicho, pochylając się lekko i opierając łokcie o gładką powierzchnię lady, na którą z sufitu opadł pojedynczy, biały płatek róży – ujęła go ostrożnie w palce, po czym odwróciła wzrok w stronę Forfang, obserwując ją z wyćwiczoną przez lata powagą, od którego jej tęczówki zdawały się ciemnieć i zlewać z monetami źrenic.
– Szczęście – podjęła temat, marszcząc lekko brwi. – To wyjątkowo niepewna waluta, o chwiejnym kursie i słabych fundamentach. Nie powinnaś na nim polegać, z natury bywa nietrwałe. – odparła, prostując plecy i taksując kobietę badawczym wzrokiem, jakby właśnie pouczała dziecko i teraz próbowała upewnić się, że to nie tylko zrozumiało jej słowa, ale przede wszystkim zamierzało uwzględnić ich znaczenie w swoim życiu; roztarła opuszkami biały płatek, pozwalając, by słaby barwnik pozostawił smugę pośród linii papilarnych, a w powietrzu uwolniła się intensywna, słodka woń, prędko ginąca wśród amalgamatu pozostałych, kwiatowych zapachów, zmieszanych ze sobą wewnątrz ciasnego pomieszczenia, które zawsze przywodziło jej na myśl babciną szafkę z olejkami eterycznymi. Mimo szorstkości swojego pouczenia, uścisnęła jednak dłoń Yasmin z niespodziewaną pogodnością, pozwalając, by kącik ust drgnął subtelnie, zdradzając przejaw chęci życzliwego uśmiechu, której nie wypełniła zbyt rzetelnie, ulegając atawizmowi dziecięcego roztargnienia.
– Motywacyjna przemowa. – tym razem jej wargi rozsunęły się wyraźniej, ulegając grymasowi szczerego rozbawienia, lecz naznaczonego już nie tyle uprzejmością, co drwiącym powątpiewaniem w umiejętności oratorskie Eliasa – w szczególności te, które nie skupiały się na nim samym. – Obawiam się, że będziecie musieli poszukać swojej motywacji gdzie indziej… umysł mojego kuzyna zaprząta wiele spraw i każdej z nich brakuje przyziemnego pragmatyzmu. – mruknęła, po czym uniosła rękę w wyrazie swobodnego lekceważenia, jakby dając kobiecie do zrozumienia, że uznała ten temat za niewarty dalszej dyskusji. – Twój entuzjazm niewątpliwie sprzyja temu miejscu. – zawyrokowała w końcu przychylnie, unosząc lekko głowę i raz jeszcze przesuwając wzrokiem po barwnym wnętrzu kwiaciarni, która niegdyś wydawała jej się tak przestrzenna, a która dzisiaj przypominała ciasną klitkę, mysią dziurę w ogromnym domostwie świata. – Nie będę zajmować ci więcej czasu, niedługo powinniście otwierać. – oznajmiła po chwili, odrywając lędźwie od kanciastego brzegu lady i choć głos miała spokojny, w jego brzmienie wdarła się pojedyncza, przezorna nić krytycznej uwagi.
– Szczęście – podjęła temat, marszcząc lekko brwi. – To wyjątkowo niepewna waluta, o chwiejnym kursie i słabych fundamentach. Nie powinnaś na nim polegać, z natury bywa nietrwałe. – odparła, prostując plecy i taksując kobietę badawczym wzrokiem, jakby właśnie pouczała dziecko i teraz próbowała upewnić się, że to nie tylko zrozumiało jej słowa, ale przede wszystkim zamierzało uwzględnić ich znaczenie w swoim życiu; roztarła opuszkami biały płatek, pozwalając, by słaby barwnik pozostawił smugę pośród linii papilarnych, a w powietrzu uwolniła się intensywna, słodka woń, prędko ginąca wśród amalgamatu pozostałych, kwiatowych zapachów, zmieszanych ze sobą wewnątrz ciasnego pomieszczenia, które zawsze przywodziło jej na myśl babciną szafkę z olejkami eterycznymi. Mimo szorstkości swojego pouczenia, uścisnęła jednak dłoń Yasmin z niespodziewaną pogodnością, pozwalając, by kącik ust drgnął subtelnie, zdradzając przejaw chęci życzliwego uśmiechu, której nie wypełniła zbyt rzetelnie, ulegając atawizmowi dziecięcego roztargnienia.
– Motywacyjna przemowa. – tym razem jej wargi rozsunęły się wyraźniej, ulegając grymasowi szczerego rozbawienia, lecz naznaczonego już nie tyle uprzejmością, co drwiącym powątpiewaniem w umiejętności oratorskie Eliasa – w szczególności te, które nie skupiały się na nim samym. – Obawiam się, że będziecie musieli poszukać swojej motywacji gdzie indziej… umysł mojego kuzyna zaprząta wiele spraw i każdej z nich brakuje przyziemnego pragmatyzmu. – mruknęła, po czym uniosła rękę w wyrazie swobodnego lekceważenia, jakby dając kobiecie do zrozumienia, że uznała ten temat za niewarty dalszej dyskusji. – Twój entuzjazm niewątpliwie sprzyja temu miejscu. – zawyrokowała w końcu przychylnie, unosząc lekko głowę i raz jeszcze przesuwając wzrokiem po barwnym wnętrzu kwiaciarni, która niegdyś wydawała jej się tak przestrzenna, a która dzisiaj przypominała ciasną klitkę, mysią dziurę w ogromnym domostwie świata. – Nie będę zajmować ci więcej czasu, niedługo powinniście otwierać. – oznajmiła po chwili, odrywając lędźwie od kanciastego brzegu lady i choć głos miała spokojny, w jego brzmienie wdarła się pojedyncza, przezorna nić krytycznej uwagi.
Yasmin Forfang
Re: 25.11.2000 – Kwiaciarnia „Belladonna” – Y. Forfang & Bezimienny: T. Rosenkrantz Sob 25 Lis - 12:17
Yasmin ForfangŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Oslo, Norwegia
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Zawód : florystka w kwiaciarni Rosenkrantzów i projektantka biżuterii
Wykształcenie : średnie
Totem : gronostaj
Atuty : odporny (I), opiekun roślin (II)
Statystyki : charyzma: 12 / flora i fauna: 18 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 13 / wiedza ogólna: 12
- Zgadzam się – powiedziała Yas, patrząc poważnie. - Szczęście łatwo się odwraca od człowieka. Dzisiaj jest, jutro go nie ma. Ale mimo to warto czasem na nie liczyć. Ja w wielu przypadkach muszę na nim polegać, ale to dłuższa i pewnie nudna opowieść – nie chciała zajmować cennego czasu kobiety, więc nie rozwinęła myśli. Panna Forfang nie chciała opowiadać o sobie, uważała, że jej życie nie jest warte rozpamiętywania. Cieszyła się tym, co miała, a przecież nie było najgorzej. Może i była biedna, bez wyższego wykształcenia i z pracą, z której mogła wylecieć, bo czasy były jakie były, to jednak się uśmiechała. Wierzyła, że po burzy zawsze wychodzi słońce i coś dobrego się wydarzy.
Nie chciała wyjść na głupią, ale chyba tak się stało. Poczuła się przez chwilę niepewnie, gdy panna Rosenkrantz się uśmiechnęła.
Znowu wyszłaś na idiotkę, brawo… Zganiła się w myślach.
- Nie mam pojęcia, co też dzieje się w jego umyśle, ale wiele osób potrzebuje czegoś, co ich zmotywuje. Czasy są, jakie są. Dajemy radę, ale nie zawsze jest łatwo. Ja nie narzekam, warunki pracy są bez zarzutu i mam co robić – nie skarżyła się nawet na pensję, bo uważała, że póki wystarczy jej na podstawowe potrzeby, wszystko jest w porządku. Oczywiście nie zawsze może tak być, ale obecnie nie mogła powiedzieć, że jest kiepsko.
- Staram się – powiedziała raz jeszcze. - Ale bez pomocy innych nie osiągnęlibyśmy tego, co jest teraz. Dobry zespół ze wszystkim sobie poradzi, ja to tylko mały element całości – bo tak czuła. Gdyby nie inne osoby, byłoby inaczej, sama nie pociągnęłaby tego w żadną stronę. Ona może jako jedyna traktowała tę pracę jak zbawienie. I było warto się pobrudzić, pokaleczyć i zmęczyć. Efekt końcowy był najważniejszy.
Słysząc kolejną wypowiedź spojrzała na zegarek. Faktycznie, było już niewiele czasu do otwarcia, a jeszcze nie wszystko ogarnęła. Część kwiatów potrzebowała odżywki, a inna zmiany wody.
- Dziękuję za cenne wskazówki – powiedziała raźno. - A teraz, faktycznie, bo ma pani rację, zajmę się tym, co mi jeszcze zostało do zrobienia – włożyła rękawice ochronne i wzięła się do pracy.
Nikt już nie przerywał jej w zajęciach, a kiedy przyszły dwie kolejne pracownice, wkrótce mogli otworzyć kwiaciarnię i zacząć kolejny dzień pełen pięknych roślin i upajających zapachów. Panna Rosenkrantz mogła na własne oczy zobaczyć, jak spisują się ich pracownicy i jak wygląda codzienność w tym miejscu.
Yasmin i Bezimienny z tematu
Nie chciała wyjść na głupią, ale chyba tak się stało. Poczuła się przez chwilę niepewnie, gdy panna Rosenkrantz się uśmiechnęła.
Znowu wyszłaś na idiotkę, brawo… Zganiła się w myślach.
- Nie mam pojęcia, co też dzieje się w jego umyśle, ale wiele osób potrzebuje czegoś, co ich zmotywuje. Czasy są, jakie są. Dajemy radę, ale nie zawsze jest łatwo. Ja nie narzekam, warunki pracy są bez zarzutu i mam co robić – nie skarżyła się nawet na pensję, bo uważała, że póki wystarczy jej na podstawowe potrzeby, wszystko jest w porządku. Oczywiście nie zawsze może tak być, ale obecnie nie mogła powiedzieć, że jest kiepsko.
- Staram się – powiedziała raz jeszcze. - Ale bez pomocy innych nie osiągnęlibyśmy tego, co jest teraz. Dobry zespół ze wszystkim sobie poradzi, ja to tylko mały element całości – bo tak czuła. Gdyby nie inne osoby, byłoby inaczej, sama nie pociągnęłaby tego w żadną stronę. Ona może jako jedyna traktowała tę pracę jak zbawienie. I było warto się pobrudzić, pokaleczyć i zmęczyć. Efekt końcowy był najważniejszy.
Słysząc kolejną wypowiedź spojrzała na zegarek. Faktycznie, było już niewiele czasu do otwarcia, a jeszcze nie wszystko ogarnęła. Część kwiatów potrzebowała odżywki, a inna zmiany wody.
- Dziękuję za cenne wskazówki – powiedziała raźno. - A teraz, faktycznie, bo ma pani rację, zajmę się tym, co mi jeszcze zostało do zrobienia – włożyła rękawice ochronne i wzięła się do pracy.
Nikt już nie przerywał jej w zajęciach, a kiedy przyszły dwie kolejne pracownice, wkrótce mogli otworzyć kwiaciarnię i zacząć kolejny dzień pełen pięknych roślin i upajających zapachów. Panna Rosenkrantz mogła na własne oczy zobaczyć, jak spisują się ich pracownicy i jak wygląda codzienność w tym miejscu.
Yasmin i Bezimienny z tematu