:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg
2 posters
Bezimienny
11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:16
11.11.2000
Noc przycupnęła na firmamencie rozlanym, atramentowym cielskiem; gwiazdy, srebrzyste łuski wtopione w rozległy granat, skrzyły się obojętną poświatą między strzępami chmur. Oddech przybierał postać niewielkiej mgiełki, wiszącej, przez wątłą impresję chwili na chłodnym, szorstkim powietrzu. Twarz, oświetloną żółtawym światłem latarni przełamywał nieznaczny, wyzywający uśmiech. Cisza, cisza i cisza - rozgnieciona stukotem niskich obcasów butów, melodii wygrywanej sennemu, otępiałemu miastu. Miastu o dwóch obliczach; miastu, które kochała, którego nienawidziła.
To był udany dzień - i równocześnie udane jego następstwo.
Nierzadko, podobne chwile spędzała wewnątrz lokali, które co wieczór, zgodnie wypełniały się gwarem, jak słoje pełne brzęczących, pochwyconych owadów. Starczyło - ledwie - zamówić dla siebie trunek; albo pozwolić, by zapłacili inni - i czekać, wędrując dyskretnie wzrokiem w poszukiwaniu celu. Samotni - jak zresztą twierdzili, oczekiwani przez żony i dzieci w swoich zaciszach domów - mężczyźni, lgnęli węsząc okazję, krążyli, myśląc, że nie są wcale jej łupem, malowani drapieżcy, pospolite gołębie o głodnych, jastrzębich ślepiach, wszyscy, identycznie żałośni, poruszający ustami - bla-bla-bla - bo przecież musieli mówić, musieli, byle osiągnąć wkrótce pustkę spełnienia. Często, jedyne, czego mogli dostąpić to pustka własnych kieszeni, przedwczesny koniec igrania i beztroskiego flirtu.
Zmierzała, z zadowoleniem, do domu, wrastającego w nitkowate uliczki Przesmyku Lokiego. Jesienne, rześkie powietrze, wyostrzone po zmierzchu zachęcało ją do podjęcia spaceru.
Dalej też są portale.
Nagle, zza najbliższego zakrętu wyłoniła się postać, której oblicze tonęło pod narzuconym kapturem, postać mężczyzny, który przystąpił do niej, gdy zbladło światło najbliższej, mijanej przez nią latarni.
- Spierdalaj - rzuciła wściekle przez zaciśnięte zęby, wyjmując dłonie z kieszeni i zaciskając je w marnej, instynktownej obronie. Napastnik szarpnął jej ciałem niczym szmacianą lalką; jej plecy, zetknęły się z zimną ścianą kamienicy, gdy sama, próbowała go kopać oraz wściekle uderzać, łudząc się, że nie zmusi jej do użycia zakazanej magii, której ryzykowne w podobnych miejscach inkantacje powzięła za ostateczność (zawsze ktoś mógł być w oknie, zawsze ktoś mógł spoglądać).
Potencjalny oprawca nie zdołał sprawnie przeszukać zawartości jej płaszcza - co za ironia, złodziej okradający złodzieja! - spłoszył się, po przyjęciu kilku następnych, zapadających ciosów, znikając z pola widzenia.
Znużył się jej oporem?
Nie - powód był zgoła inny - zauważony przez nią niedługo później, przybierający zarys ludzkiej sylwetki, zmierzającej pospiesznie w jej stronę.
- Przyznaję - odezwała się, wówczas, gdy pozwoliła na to odległość - w pierwszej chwili sądziłam, że przepędziły go moje pięści - posępne poczucie humoru w równie posępnej, mogącej przybrać złe zakończenie sytuacji.
Tym razem była pokorna.
- Dziękuję - mimo wszystko, przyznała - w istocie, miała za co dziękować, nawet, jeśli napastnik uciekł, niedościgniony przez konsekwencje czynu.
Untamo Sorsa
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:17
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Nikt w życiu nie podejrzewałby Untamo o późny powrót z powodu własnych zachcianek. Mężczyzna nie był naturalnie typem moczymordy czy zwyczajnego imprezowicza - chociażby dlatego, że na zajęcia tego typu zwyczajnie nie miał czasu. Ani chęci. Ani jaj by na kacu wstawać do tak odpowiedzialnej pracy. Nie mógłby przestać wtedy myśleć o tym, że któryś z przełożonych (nie było ich już wielu), postanowi wyczuć od niego jeszcze ten drobny smrodek gorzelni.
Tym razem był jednak po piwie. Razem z kolegą w jego wieku, jednak z innego wydziału, musieli w końcu nawet symbolicznie opić narodziny jego drugiego wnuka. Wnuka, bo pomimo zachcianek jego młodej córki, płci dziecka nigdy nie dało się wybrać.
Dzisiaj mógł mieć te tak zwane: wychodne. Klara podała matce jeść o określonej godzinie, a kiedy upewniła się, że ta powoli zasypia, opuściła dom. Untamo dla bezpieczeństwa najstarszej z ich rodu miał wrócić do domu… teraz. Szkoda tylko, że obowiązki wobec świata goniły Untamo wszędzie, gdzie tylko się podział.
Chuchnął w dłonie i powąchał swój oddech, jednak zamiast uspokoić się, poczuł się jeszcze bardziej zaniepokojony. Nie mógł w końcu pozwolić by ten podstępny truciciel pod postacią alkoholu utrudnił mu koncentrację. W końcu wypił tylko jedno piwo.
Nie na to liczył jednak wypierając na powrót jedną z najbezpieczniejszych okolic. I chociaż bohaterską postawę mógł równie dobrze pozostawić w pracy, za biurkiem niczym kukłę czekającą na powrót Sorsy na posterunek… Natura pozostawała niezmienna, a nogi starszego inspektora same przyspieszyły kroku, gdy ten tylko spostrzegł na horyzoncie malującą się szarpanine.
I chociaż pierwsze co przyszło mu do głowy w takim momencie to rzucenie na siebie ochronnego czaru, ze względu na brak rozeznania w zastałej sytuacji - gdy zauważył raczej jednostronną agresję - był pewien, że napastnik był tu tylko jeden. W końcu jaka młoda dziewczyna decydowałaby się na ustawkę z silniejszym wyraźnie mężczyzną.
Dodatkowo jej sytuacja, te marne przyparcie do ściany - to nie wyglądało niegroźne.
Gdyby nie zareagował, zasłaniając się przerwą od pilnowania praworządności, pewnie nie mógłby w nocy zasnąć. Zresztą - cholernik jeszcze nie wiedział, że kiedy tylko poradzi sobie z przegonieniem agresora i wróci do domu - zaśnie dopiero gdy wyszlocha się już na dobre.
Teraz jednak przystanął zaraz obok moment temu atakowanej Ronji. Przyjrzał się jej sylwetce i ubraniu, za które przed chwilą ciągał ją mężczyzna. Gdyby była jego córką - rozprostowałby jej płaszcz, jednak na ten moment - wypił o jedno piwo za mało, by nawet wpaść na podobny pomysł.
- Przepraszam, cholera, powinienem był go złapać zaklęciem. Kto to był? - zapytał, bo jeżeli miało się za moment okazać, że sama młoda dziewczyna szarpała się po prostu ze swoim konkubentem - dałby sobie spokój z uspokajaniem jej. Albo przynajmniej tak wmawiał sobie teraz, kiedy sytuacja okazała się zgoła inna. - Pamiętasz twarz?
I chociaż nie przyznał się jeszcze do tego, że Krucze nawyki kierują jego życiem, samo pytanie mogło wydać się odrobinę niestandardowe. W końcu na co byłaby komuś totalnie zielonemu wiedza o mordzie jakiegoś gamonia, który napadał na ulicy młode dziewczęta?
- Jesteś cała? - powiedział po chwili zakłopotany, spuszczając wzrok na czubki swoich butów raptem na moment. Potem uciekł nim w bok, byle nie patrzeć w niewinne jak dla niego oczęta Ronji.
Powinien być zapytać o to od razu.
Tym razem był jednak po piwie. Razem z kolegą w jego wieku, jednak z innego wydziału, musieli w końcu nawet symbolicznie opić narodziny jego drugiego wnuka. Wnuka, bo pomimo zachcianek jego młodej córki, płci dziecka nigdy nie dało się wybrać.
Dzisiaj mógł mieć te tak zwane: wychodne. Klara podała matce jeść o określonej godzinie, a kiedy upewniła się, że ta powoli zasypia, opuściła dom. Untamo dla bezpieczeństwa najstarszej z ich rodu miał wrócić do domu… teraz. Szkoda tylko, że obowiązki wobec świata goniły Untamo wszędzie, gdzie tylko się podział.
Chuchnął w dłonie i powąchał swój oddech, jednak zamiast uspokoić się, poczuł się jeszcze bardziej zaniepokojony. Nie mógł w końcu pozwolić by ten podstępny truciciel pod postacią alkoholu utrudnił mu koncentrację. W końcu wypił tylko jedno piwo.
Nie na to liczył jednak wypierając na powrót jedną z najbezpieczniejszych okolic. I chociaż bohaterską postawę mógł równie dobrze pozostawić w pracy, za biurkiem niczym kukłę czekającą na powrót Sorsy na posterunek… Natura pozostawała niezmienna, a nogi starszego inspektora same przyspieszyły kroku, gdy ten tylko spostrzegł na horyzoncie malującą się szarpanine.
I chociaż pierwsze co przyszło mu do głowy w takim momencie to rzucenie na siebie ochronnego czaru, ze względu na brak rozeznania w zastałej sytuacji - gdy zauważył raczej jednostronną agresję - był pewien, że napastnik był tu tylko jeden. W końcu jaka młoda dziewczyna decydowałaby się na ustawkę z silniejszym wyraźnie mężczyzną.
Dodatkowo jej sytuacja, te marne przyparcie do ściany - to nie wyglądało niegroźne.
Gdyby nie zareagował, zasłaniając się przerwą od pilnowania praworządności, pewnie nie mógłby w nocy zasnąć. Zresztą - cholernik jeszcze nie wiedział, że kiedy tylko poradzi sobie z przegonieniem agresora i wróci do domu - zaśnie dopiero gdy wyszlocha się już na dobre.
Teraz jednak przystanął zaraz obok moment temu atakowanej Ronji. Przyjrzał się jej sylwetce i ubraniu, za które przed chwilą ciągał ją mężczyzna. Gdyby była jego córką - rozprostowałby jej płaszcz, jednak na ten moment - wypił o jedno piwo za mało, by nawet wpaść na podobny pomysł.
- Przepraszam, cholera, powinienem był go złapać zaklęciem. Kto to był? - zapytał, bo jeżeli miało się za moment okazać, że sama młoda dziewczyna szarpała się po prostu ze swoim konkubentem - dałby sobie spokój z uspokajaniem jej. Albo przynajmniej tak wmawiał sobie teraz, kiedy sytuacja okazała się zgoła inna. - Pamiętasz twarz?
I chociaż nie przyznał się jeszcze do tego, że Krucze nawyki kierują jego życiem, samo pytanie mogło wydać się odrobinę niestandardowe. W końcu na co byłaby komuś totalnie zielonemu wiedza o mordzie jakiegoś gamonia, który napadał na ulicy młode dziewczęta?
- Jesteś cała? - powiedział po chwili zakłopotany, spuszczając wzrok na czubki swoich butów raptem na moment. Potem uciekł nim w bok, byle nie patrzeć w niewinne jak dla niego oczęta Ronji.
Powinien być zapytać o to od razu.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:17
Okazja czyni złodzieja.
W tym, określonym przypadku - próżno było jej szukać.
Rozgardiasz gestów, siła przeciwko sile, przekleństwo, niepasujące do młodych, dziewczęcych ust; kolaż wspomnienia nieuchronnie dogasał, zanurzał się w konstelacji zmarszczek utwardzonej pamięci, szybki, bez porządku i składu, zwieńczony rychłym przybyciem nieznanego mężczyzny. Wykrzesał z niej, nieświadomie, sympatię; serdeczność i prostoduszność, których wrażeniu uległa, rozlewały się, tworząc wokoło wieniec niepotrzebnej świętości; miały swój nieodparty, niepodważalny urok, niczym małe i pocieszne zwierzątko zesłane do okrucieństwa świata. Lubiła mówić, że zna się dobrze na ludziach, potrafiąc natychmiast wskazać rozmaitych oszustów i egoistów czerpiących chciwie ze złoży potencjalnych korzyści. W przypadku nieznajomego, nie posiadała żadnych, podobnych odczuć; w obecnej, trwającej chwili był czysty, niemal bez skazy. Ocalił ją przed sięgnięciem po radykalność zaklęć - zaklęć, których nie chciała użyć, zaklęć, których nie powinien znać żaden, godny szacunku galdr.
Była mu - bez względu na wszystko - wdzięczna.
- Nie wiem - prosta, szczera odpowiedź - miał nałożony kaptur. Nie byłam w stanie zobaczyć szczegółów jego twarzy - dłoń zahaczyła o rozchełstany kołnierz, poprawiając ubranie. Żałowała, poniekąd, że nie poznała sprawcy; ominęła ją, nieszczęśliwie, zemsta. Przesmyk Lokiego służyłby jej pomocą; wąskie, ciasne uliczki znały dokładnie wszystkie, przeciskające się krętaniną zatrutych alejek twarze. Wystarczyłoby uruchomić kontakty, położyć na blatach stołów odrobinę talarów - mogłaby wiedzieć wszystko.
Jej niedoszły, opuszczony przez rozum oprawca pożałowałby gorzko ekscesu.
- Nic mi nie jest - mogła, jedynie liczyć na kilka zabłąkanych sińców, rozkwitających fioletem pod płótnem napiętej skóry - musiał obejść się z niczym - zaznaczyła, że sprawca nic jej nie ukradł, ani też nie wyrządził jej innej, możliwej krzywdy.
Milczenie, przez krótką chwilę rozlało się niczym gęsty syrop; czuła nieznośny ciężar, zaległy na dnie jej płuc. Nie chciała wzbudzać podejrzeń, nie chciała nagle uciekać, czując się doskonale w jej nowej, nadanej przez spontaniczność roli. Była, w tej chwili, zwykła; aż do bólu zwyczajna, prosta, być może też lekkomyślna. Perfekcyjna ofiara; młoda, przenikająca dopiero w zgniliznę ludzi.
- Proszę się tak nie martwić - przyjrzała się uważniej mężczyźnie, uznając, w głębi duszy, że całe, dokonane zdarzenie nie jest mu obojętne. Uznała, że po zadanych pytaniach może jej sugerować, aby i tak zgłosiła czym prędzej wszystko do odpowiednich służb.
Niepotrzebnie.
- Sprawiedliwość jest zawsze cierpliwa - drobny, subtelny uśmiech poderwał kąciki jej ust gdy sączyła bez pośpiechu stwierdzenie - ale i konsekwentna - ciężka do przetrawienia, ciężka do pogodzenia się, do przyjęcia, jednak niepodważalnie prawda.
Chwalmy, chwalmy Kolegium Sprawiedliwości, dziękujmy za Kruczą Straż, módlmy się w imię boskich Forsetiego i Tyra.
Wiedziała, że uciekinier nie zaprzestanie napadów; ich zaistnienie było oczywistością, podobnie jak umieszczone wśród mgły przyszłości potknięcia i pobyt w klatce aresztu. Nie odpowiedział dzisiaj - jednak, prędzej czy później, odpowie za swoje czyny.
Ona sama, przecież - mierzyła się z identycznym ryzykiem.
W tym, określonym przypadku - próżno było jej szukać.
Rozgardiasz gestów, siła przeciwko sile, przekleństwo, niepasujące do młodych, dziewczęcych ust; kolaż wspomnienia nieuchronnie dogasał, zanurzał się w konstelacji zmarszczek utwardzonej pamięci, szybki, bez porządku i składu, zwieńczony rychłym przybyciem nieznanego mężczyzny. Wykrzesał z niej, nieświadomie, sympatię; serdeczność i prostoduszność, których wrażeniu uległa, rozlewały się, tworząc wokoło wieniec niepotrzebnej świętości; miały swój nieodparty, niepodważalny urok, niczym małe i pocieszne zwierzątko zesłane do okrucieństwa świata. Lubiła mówić, że zna się dobrze na ludziach, potrafiąc natychmiast wskazać rozmaitych oszustów i egoistów czerpiących chciwie ze złoży potencjalnych korzyści. W przypadku nieznajomego, nie posiadała żadnych, podobnych odczuć; w obecnej, trwającej chwili był czysty, niemal bez skazy. Ocalił ją przed sięgnięciem po radykalność zaklęć - zaklęć, których nie chciała użyć, zaklęć, których nie powinien znać żaden, godny szacunku galdr.
Była mu - bez względu na wszystko - wdzięczna.
- Nie wiem - prosta, szczera odpowiedź - miał nałożony kaptur. Nie byłam w stanie zobaczyć szczegółów jego twarzy - dłoń zahaczyła o rozchełstany kołnierz, poprawiając ubranie. Żałowała, poniekąd, że nie poznała sprawcy; ominęła ją, nieszczęśliwie, zemsta. Przesmyk Lokiego służyłby jej pomocą; wąskie, ciasne uliczki znały dokładnie wszystkie, przeciskające się krętaniną zatrutych alejek twarze. Wystarczyłoby uruchomić kontakty, położyć na blatach stołów odrobinę talarów - mogłaby wiedzieć wszystko.
Jej niedoszły, opuszczony przez rozum oprawca pożałowałby gorzko ekscesu.
- Nic mi nie jest - mogła, jedynie liczyć na kilka zabłąkanych sińców, rozkwitających fioletem pod płótnem napiętej skóry - musiał obejść się z niczym - zaznaczyła, że sprawca nic jej nie ukradł, ani też nie wyrządził jej innej, możliwej krzywdy.
Milczenie, przez krótką chwilę rozlało się niczym gęsty syrop; czuła nieznośny ciężar, zaległy na dnie jej płuc. Nie chciała wzbudzać podejrzeń, nie chciała nagle uciekać, czując się doskonale w jej nowej, nadanej przez spontaniczność roli. Była, w tej chwili, zwykła; aż do bólu zwyczajna, prosta, być może też lekkomyślna. Perfekcyjna ofiara; młoda, przenikająca dopiero w zgniliznę ludzi.
- Proszę się tak nie martwić - przyjrzała się uważniej mężczyźnie, uznając, w głębi duszy, że całe, dokonane zdarzenie nie jest mu obojętne. Uznała, że po zadanych pytaniach może jej sugerować, aby i tak zgłosiła czym prędzej wszystko do odpowiednich służb.
Niepotrzebnie.
- Sprawiedliwość jest zawsze cierpliwa - drobny, subtelny uśmiech poderwał kąciki jej ust gdy sączyła bez pośpiechu stwierdzenie - ale i konsekwentna - ciężka do przetrawienia, ciężka do pogodzenia się, do przyjęcia, jednak niepodważalnie prawda.
Chwalmy, chwalmy Kolegium Sprawiedliwości, dziękujmy za Kruczą Straż, módlmy się w imię boskich Forsetiego i Tyra.
Wiedziała, że uciekinier nie zaprzestanie napadów; ich zaistnienie było oczywistością, podobnie jak umieszczone wśród mgły przyszłości potknięcia i pobyt w klatce aresztu. Nie odpowiedział dzisiaj - jednak, prędzej czy później, odpowie za swoje czyny.
Ona sama, przecież - mierzyła się z identycznym ryzykiem.
Untamo Sorsa
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:17
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Nawet pomimo tych kilku dekad które zgromadzić szkocki już na karku, wciąż czasami zastanawiał się co powinno szablonowo mówić w niektórych sytuacjach. Wciąż zadawał sobie pytania co do słuszności swoich działań i taktu swoich słów. Nie miał scenariusza przygotowanego na każdą sytuację, chociaż w głowie rozważał również opcje zrealizowane pewnie w alternatywnych rzeczywistościach - co by było gdyby nie pomógł wystraszonej dziewczynie, co by było gdyby faktycznie rzucił zaklęcie i zdołał trafić napastnika… Ostatnia możliwość byłaby właściwie najbardziej naturalna - zachowałaby się wtedy jak każdy Kruczy Strażnik łapiący za rękę przyłapanego na gorącym uczynku złoczyńcę.
Teraz nie był pewien czy warto było nawet przyznawać się do swojej przynależności. Może i odpędził w końcu agresora, jednak doprowadzenie go przed oblicze sprawiedliwości byłoby lepsze. Oszczędziłoby też możliwej wizji zemsty albo odwlekło ją w czasie - o tym jednak Untamo nie miał prawa wiedzieć, nie potrafiąc czytać nikomu w myślach.
– Nie martwię się - zaprzeczył machinalnie, jednak czy faktycznie tak myślał? Powiedział to dla uspokojenia duszy - bardziej swojej niż Ronji. Kiedy jednak znowu spojrzał na nią i wciąż wyczuwał jakby niefałszywą niewinność. w takich sytuacjach strach był chyba naturalny - Dobrze. Martwię się, bo pomyślałem o tym co by było gdyby nikt tędy jednak nie przechodził.
Całego świata nie był jednak w stanie uratować, w końcu próby byłyby porównywalne do walenia głową w mur.
Powinien odejść, ale zanim to zrobił, rozejrzał się jeszcze. Widocznie liczył na to, że kobieta odejdzie pierwsza i nie da mu wyboru.
– Ktoś pewnie puści tu niedługo dodatkowe patrole - a ktoś kto o to zawnioskuje, to będę ja - dodał w myślach. Wymuszona rozmowa zmusiła go do kolejnej rzeczy. - Jeżeli idziesz w kierunku Ragnhildy, możesz kawałek iść ze mną. Nie jestem porywaczem.
To nie było wcale nic, co powiedziałaby standardowy porywacz. Wcale.
W międzyczasie minęła ich jakaś para ludzi - dwóch idących ze sobą w ciszy mężczyzn. Untamo obejrzał się za nimi, dochodząc do wniosku, że jeżeli on sam by się tu nie pojawił, zapewne ta dwójka wyciągnęłaby pomocną dłoń do Ronji. Teraz wszystkie scenariusze które rozważał zaczęły być w końcu bardziej uspokajające.
– Ale musisz szybko się zdecydować, bo nie mamy całego dnia - teraz próbował chociaż udawać niezainteresowanego i jakby zajętego. Właściwie - dziesięć czy piętnaście minut które mógł poświęcić na nadłożenie drogi wcale nie zrobiłoby mu krzywdy.
Teraz nie był pewien czy warto było nawet przyznawać się do swojej przynależności. Może i odpędził w końcu agresora, jednak doprowadzenie go przed oblicze sprawiedliwości byłoby lepsze. Oszczędziłoby też możliwej wizji zemsty albo odwlekło ją w czasie - o tym jednak Untamo nie miał prawa wiedzieć, nie potrafiąc czytać nikomu w myślach.
– Nie martwię się - zaprzeczył machinalnie, jednak czy faktycznie tak myślał? Powiedział to dla uspokojenia duszy - bardziej swojej niż Ronji. Kiedy jednak znowu spojrzał na nią i wciąż wyczuwał jakby niefałszywą niewinność. w takich sytuacjach strach był chyba naturalny - Dobrze. Martwię się, bo pomyślałem o tym co by było gdyby nikt tędy jednak nie przechodził.
Całego świata nie był jednak w stanie uratować, w końcu próby byłyby porównywalne do walenia głową w mur.
Powinien odejść, ale zanim to zrobił, rozejrzał się jeszcze. Widocznie liczył na to, że kobieta odejdzie pierwsza i nie da mu wyboru.
– Ktoś pewnie puści tu niedługo dodatkowe patrole - a ktoś kto o to zawnioskuje, to będę ja - dodał w myślach. Wymuszona rozmowa zmusiła go do kolejnej rzeczy. - Jeżeli idziesz w kierunku Ragnhildy, możesz kawałek iść ze mną. Nie jestem porywaczem.
To nie było wcale nic, co powiedziałaby standardowy porywacz. Wcale.
W międzyczasie minęła ich jakaś para ludzi - dwóch idących ze sobą w ciszy mężczyzn. Untamo obejrzał się za nimi, dochodząc do wniosku, że jeżeli on sam by się tu nie pojawił, zapewne ta dwójka wyciągnęłaby pomocną dłoń do Ronji. Teraz wszystkie scenariusze które rozważał zaczęły być w końcu bardziej uspokajające.
– Ale musisz szybko się zdecydować, bo nie mamy całego dnia - teraz próbował chociaż udawać niezainteresowanego i jakby zajętego. Właściwie - dziesięć czy piętnaście minut które mógł poświęcić na nadłożenie drogi wcale nie zrobiłoby mu krzywdy.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:17
Słodycz zwycięstwa nie przychodziła łatwo.
Przeczucie; piękna iluzja, że trzyma go właśnie w szponach swojej dziewczęco-kobiecej, lekkiej nieporadności - stojącej na pograniczu, na płynnym przejściu już we właściwą dorosłość - rozpadła się jak ciśnięte, porcelanowe naczynie pod naciskami kolejnych, sączonych wytrwale zdań. Balansowała po cienkiej linii spotkania, nakreślonego niezdarną dłonią przypadku, uznając, że jeszcze - wkrótce - nadejdzie właściwa pora, jeszcze wystawi pana-nieznajomego na próbę, jeszcze, bezbłędnie i ostatecznie zdoła go podsumować. Cierpliwość, o której zresztą wspominała w rozmowie, była oparciem, kluczem, mającym otworzyć drzwiczki własnego zaciekawienia; nie miała żadnego celu.
Ciekawość.
Czysta jak łza.
- Tak pan uważa? - ożywiła się przy wspomnieniu o dodatkowym patrolu. - Obawiam się, że Krucza Straż i bez tego jest pochłonięta różnymi obowiązkami - spojrzenie jej szarych oczu przez krótką chwilę opadło, omiotło płyty chodnika osaczonego ze wszystkich stron panującą ciemnością; rozdartą jedynie światłem odważnych, dumnych latarni, wyprostowanych przeciwko tyranii nocy.
Przedstawienie wciąż trwało.
Uznała to za wyzwanie - za próbę, dla samej siebie, kolejną próbę, by spostrzec, jak odbierają ją inni, spotkani na drodze ludzie.
- Już nigdzie nie jest bezpiecznie - wspomnienie, pełne oczywistości z niewielką kropelką żalu. Nie było, rzeczywiście, bezpiecznie; wieści o zaginięciach i znalezionych ciałach krążyły ponad Midgardem jak stado żarłocznych sępów. Trupi, słodkawy odór wypełniał świadomość trunkiem zmieszanym z dogłębnym strachem, pierwotnym i podłym lękiem, rosnącym, kwitnącym prędko niczym zasiany chwast. W obliczu podobnych przestępstw, jej wykroczenia - oraz inne kradzieże - zdawały się być błahostką. Odebranie dobytku kurczyło się, śmieszne, niemal żałosne przy odebraniu życia. Śmierć lub pieniądze - odpowiedź wydawała się łatwa, wskakując prędko na język.
- Mieszkam w Dzielnicy Ymira Starszego - przyznała. Tereny, zwykle uboższych i zaniedbanych osiedli były dostatecznie rozległe, wypełnione przez szare i umęczone nadmiarem etatów twarze. Kłamstwo smakowało najlepiej, gdy doprawiono je prawdą - potrafiła wyciągnąć niczym karty historie o swojej nędznej przeszłości i posiadanych ambicjach. Znała doskonale dzielnicę - nie tylko Przesmyk Lokiego, do którego to, zresztą, przenikła stosunkowo niedawno.
- Skorzystam z najbliższego portalu - proste, rzucone mu zapewnienie zdawało się dostateczne. Wszystko, co powiedziała, było podparte na fundamencie prostego rozumowania. Cieszący się niezachwianą popularnością, wiekowy środek transportu, wydawał się być rozsądną i odpowiednią decyzją.
Czekała, wciąż, na reakcję; nie miała nic do stracenia, podobnie, jak nie wiedziała, co mogła w przyszłości zyskać; stawała, w związku z tym, w złotym środku, z subtelną, zarzuconą zachętą do prowadzenia rozmowy.
Nie miała zamiaru płakać, gdyby nagle odmówił.
- Proszę iść. Pewnie się panu śpieszy - udawana zachęta; w rzeczywistości próba, która sprawiała, że serce zabiło szybciej.
Przeczucie; piękna iluzja, że trzyma go właśnie w szponach swojej dziewczęco-kobiecej, lekkiej nieporadności - stojącej na pograniczu, na płynnym przejściu już we właściwą dorosłość - rozpadła się jak ciśnięte, porcelanowe naczynie pod naciskami kolejnych, sączonych wytrwale zdań. Balansowała po cienkiej linii spotkania, nakreślonego niezdarną dłonią przypadku, uznając, że jeszcze - wkrótce - nadejdzie właściwa pora, jeszcze wystawi pana-nieznajomego na próbę, jeszcze, bezbłędnie i ostatecznie zdoła go podsumować. Cierpliwość, o której zresztą wspominała w rozmowie, była oparciem, kluczem, mającym otworzyć drzwiczki własnego zaciekawienia; nie miała żadnego celu.
Ciekawość.
Czysta jak łza.
- Tak pan uważa? - ożywiła się przy wspomnieniu o dodatkowym patrolu. - Obawiam się, że Krucza Straż i bez tego jest pochłonięta różnymi obowiązkami - spojrzenie jej szarych oczu przez krótką chwilę opadło, omiotło płyty chodnika osaczonego ze wszystkich stron panującą ciemnością; rozdartą jedynie światłem odważnych, dumnych latarni, wyprostowanych przeciwko tyranii nocy.
Przedstawienie wciąż trwało.
Uznała to za wyzwanie - za próbę, dla samej siebie, kolejną próbę, by spostrzec, jak odbierają ją inni, spotkani na drodze ludzie.
- Już nigdzie nie jest bezpiecznie - wspomnienie, pełne oczywistości z niewielką kropelką żalu. Nie było, rzeczywiście, bezpiecznie; wieści o zaginięciach i znalezionych ciałach krążyły ponad Midgardem jak stado żarłocznych sępów. Trupi, słodkawy odór wypełniał świadomość trunkiem zmieszanym z dogłębnym strachem, pierwotnym i podłym lękiem, rosnącym, kwitnącym prędko niczym zasiany chwast. W obliczu podobnych przestępstw, jej wykroczenia - oraz inne kradzieże - zdawały się być błahostką. Odebranie dobytku kurczyło się, śmieszne, niemal żałosne przy odebraniu życia. Śmierć lub pieniądze - odpowiedź wydawała się łatwa, wskakując prędko na język.
- Mieszkam w Dzielnicy Ymira Starszego - przyznała. Tereny, zwykle uboższych i zaniedbanych osiedli były dostatecznie rozległe, wypełnione przez szare i umęczone nadmiarem etatów twarze. Kłamstwo smakowało najlepiej, gdy doprawiono je prawdą - potrafiła wyciągnąć niczym karty historie o swojej nędznej przeszłości i posiadanych ambicjach. Znała doskonale dzielnicę - nie tylko Przesmyk Lokiego, do którego to, zresztą, przenikła stosunkowo niedawno.
- Skorzystam z najbliższego portalu - proste, rzucone mu zapewnienie zdawało się dostateczne. Wszystko, co powiedziała, było podparte na fundamencie prostego rozumowania. Cieszący się niezachwianą popularnością, wiekowy środek transportu, wydawał się być rozsądną i odpowiednią decyzją.
Czekała, wciąż, na reakcję; nie miała nic do stracenia, podobnie, jak nie wiedziała, co mogła w przyszłości zyskać; stawała, w związku z tym, w złotym środku, z subtelną, zarzuconą zachętą do prowadzenia rozmowy.
Nie miała zamiaru płakać, gdyby nagle odmówił.
- Proszę iść. Pewnie się panu śpieszy - udawana zachęta; w rzeczywistości próba, która sprawiała, że serce zabiło szybciej.
Untamo Sorsa
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:17
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
- Masz rację – odpowiedział prędko na jej uwagę. Właściwie w chwili błogości, jaką była możliwość wyjścia do miasta, nieco zatracił poczucie w jakim punkcie w historii Kruczej Straży się znajdowali. To nawet nie tak, że ludzi u nich brakowało – nie było tak źle, to w końcu nie były czasy gdy na ulicach rządziłaby jakaś mafia i chętnych do służby brakowało. Zwyczajnie zajęci byli często szukaniem igły w stogu siana, chcąc dać ludziom chociaż namiastkę bezpieczeństwa. Pewnie tą chęcią kierowane były też wcześniejsze zapewnienia Sorsy, jakby to patrole w tym miejscu miały się pojawić. – Pewnie i tak złodzieje zapamiętaliby sobie ich trasę i brali się do pracy gdy tylko nie będą blisko.
Pocierając dłonie o siebie, rozejrzał się dookoła. Właściwie – stanie w miejscu o tej porze roku było trochę jak proszenie się o przemianę w wielki sopel. Untamo nie był już najmłodszy – czasami niektóre bodźce zewnętrzne wpływały na niego już nieco mocniej niż na młodych, ogrzewanych gorącą krwią stażystów czy innych galdrów w ich wieku. Co za tym szło – zanim odpowiedział Ronji, pociągnął czerwonym od mrozu nosem i wytarł go o rękaw płaszcza. Wskazał w konkretnym kierunku otwartą dłonią. Tak, właśnie w tą stronę kierować powinni się do portalu, co za tym szło – możliwość odejścia i pozostawienia młodej złodziejki a pastwę losu nie wchodziła w grę.
- Mieszkasz na Ymirze, nic dziwnego, że nie czujesz się bezpiecznie – sarknął, chociaż właściwie w głębi serca chciał być uprzejmy. Musiał jednak pomruczeć nieco, zgodnie ze swoją „starczą” naturą. – Tam Kruczym Strażnikom wybijają okna w mieszkaniach, a karaluchy tańczą między deskami parkietu. No i malują po murach.
Nie dało się ukryć, że Untamo potrafił czasami rozmówić się jak prawdziwy dziad maruda. Pozostawał jednak w gruncie rzeczy dość łagodny i troskliwy, co może pozwalało mu wyjść ze swojego jojczenia z jakąkolwiek twarzą. W końcu nie mówił tego wszystkiego by dopiec Ronji, a jedynie zdeprawować jej dzielnicę, licząc na to, że ta nie okaże się lokalną patriotką. Zresztą, by obronić swoje tezy musiał wywlec na wierzch znaczącą kwestię…
- Sam mieszkałem tam… Kilkanaście lat? Naoglądałem się. Pewnie jeszcze wtedy kiedy ciebie na świecie nie było, teraz to świat poszedł do przodu… – kontynuował swoje dziadowe gadania. – Odprowadzę cię do tego portalu. Chyba, że dajesz mi po prostu uprzejmie znać, że powinienem już sobie iść…
Zatrzymał się, by dać jej wypowiedzieć się i na pewno nie narzucać swojej obecności.
Pocierając dłonie o siebie, rozejrzał się dookoła. Właściwie – stanie w miejscu o tej porze roku było trochę jak proszenie się o przemianę w wielki sopel. Untamo nie był już najmłodszy – czasami niektóre bodźce zewnętrzne wpływały na niego już nieco mocniej niż na młodych, ogrzewanych gorącą krwią stażystów czy innych galdrów w ich wieku. Co za tym szło – zanim odpowiedział Ronji, pociągnął czerwonym od mrozu nosem i wytarł go o rękaw płaszcza. Wskazał w konkretnym kierunku otwartą dłonią. Tak, właśnie w tą stronę kierować powinni się do portalu, co za tym szło – możliwość odejścia i pozostawienia młodej złodziejki a pastwę losu nie wchodziła w grę.
- Mieszkasz na Ymirze, nic dziwnego, że nie czujesz się bezpiecznie – sarknął, chociaż właściwie w głębi serca chciał być uprzejmy. Musiał jednak pomruczeć nieco, zgodnie ze swoją „starczą” naturą. – Tam Kruczym Strażnikom wybijają okna w mieszkaniach, a karaluchy tańczą między deskami parkietu. No i malują po murach.
Nie dało się ukryć, że Untamo potrafił czasami rozmówić się jak prawdziwy dziad maruda. Pozostawał jednak w gruncie rzeczy dość łagodny i troskliwy, co może pozwalało mu wyjść ze swojego jojczenia z jakąkolwiek twarzą. W końcu nie mówił tego wszystkiego by dopiec Ronji, a jedynie zdeprawować jej dzielnicę, licząc na to, że ta nie okaże się lokalną patriotką. Zresztą, by obronić swoje tezy musiał wywlec na wierzch znaczącą kwestię…
- Sam mieszkałem tam… Kilkanaście lat? Naoglądałem się. Pewnie jeszcze wtedy kiedy ciebie na świecie nie było, teraz to świat poszedł do przodu… – kontynuował swoje dziadowe gadania. – Odprowadzę cię do tego portalu. Chyba, że dajesz mi po prostu uprzejmie znać, że powinienem już sobie iść…
Zatrzymał się, by dać jej wypowiedzieć się i na pewno nie narzucać swojej obecności.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:18
Miasto nie spało; było wyłącznie senne.
Sprowadzona przez noc peleryna ciemności świeciła żółcią ubytków - jasnością twarzy latarni i prostokątnych księżyców okien wielu kamienic. Czarne jak smoła cienie kąpały się w płytkim blasku, nieliczne i niewyraźne sylwetki wędrowały po wnętrzach swoich azylów mieszkań, niekiedy, rozmarzone przystając, by spojrzeć w doliny ulic oraz kotliny placów, by przyjrzeć się płótnu świata, zaplamionemu przez wywrócony kałamarz późnej, jesiennej pory. Nieliczne, wątłe oznaki okazanego czuwania, nieliczne, tlące się stosy zmysłów, nieliczne, połyskujące jeziora szeroko otwartych oczu; zupa utworzonego, gęstniejącego mroku miała zapach pokusy. Bezkarność była kapryśną i kwaskowatą przyprawą, zawartą w przepisie życia - mogła dać wiele, mogła więcej odebrać.
Czuła na sobie echo wcześniejszego uścisku, rąk zaciśniętych jak kleszcze na szczytach ramion, szorstką podporę ściany zetkniętą z powierzchnią pleców. Los odniósł się do zdarzenia wyjątkowo przychylnie, z niespotykaną łaską; zażegnał powstały konflikt, zanim rozjątrzył się, samoistnie, jak zakażona rana. Decyzja, została za nią podjęta przed wyważeniem drzwi, za którymi skrywała się ostateczność, przed mglistym woalem bielma, przed ściemniałymi, zaplątanymi żmijami przezierających żył.
- Oczywiście, że poszedł. Storting jest tylko przykładem, choć osobiście nie jestem fanką podobnej architektury - nowoczesność Stortingu, gryzła się, w jej odczuciu z atmosferą stolicy; nie była, zresztą, samotna w wyznawanym poglądzie, wiele osób, jak zdołała usłyszeć podzielało treść posiadanej przez nią hardo opinii. Wiedziała, że każda z metod na wytłumienie niesławy była nietrwała, krucha i nieskuteczna; tak długo, jak istniał Przesmyk, półświatek krzewił się, rozprzestrzeniał i kwitnął.
- Nie uważa pan jednak, że to nie kwestia pojedynczej dzielnicy? - rzuciła w eter pytanie, ciekawa zdania mężczyzny. - To, o czym piszą w gazetach… - fałszywa, wtłoczona troska pobrzmiała w urwanym głosie. Ponad galdrami zastygło nieznane widmo, morowy, skłębiony obłok, groza, zasiana wewnątrz ruchliwych kielichów serc. Delektowała się rolą szarej, zwyczajnej obywatelki; nigdy, dotychczas, nie prowadziła dyskusji na identyczne tematy.
- Nie - zaprzeczyła natychmiast - nie przeszkadza mi pana obecność - oznajmiła szczerze, bezbarwnym, rzeczowym tonem. Ruszyła, niedługo później, przed siebie, sięgając kątem spojrzenia postaci nieznajomego, naszkicowanej niedbałą dłonią impresji nocy.
- Myślałam tylko, że śpieszy się pan do domu - powtórzyła; nie miała zamiaru nadwyrężać pokładów cudzych, dobrodusznych intencji - nawet, gdy z ciekawości, czystej jak górski strumień, wolała, by towarzyszył jej jeszcze przez kilka chwil. Poczuła posmak zwycięstwa.
- Pora, cóż, pozostawia wiele do życzenia. Dostałam pewną nauczkę - półżartobliwość wkradała się między wstęgi wypowiadanych zdań. Nie zmieni swoich zwyczajów; zadba, z całą pewnością o odpowiednią zemstę. Noc miała być sojuszniczką zamiast jej przeciwnikiem, sprzyjając szarganiu prawa.
Sprowadzona przez noc peleryna ciemności świeciła żółcią ubytków - jasnością twarzy latarni i prostokątnych księżyców okien wielu kamienic. Czarne jak smoła cienie kąpały się w płytkim blasku, nieliczne i niewyraźne sylwetki wędrowały po wnętrzach swoich azylów mieszkań, niekiedy, rozmarzone przystając, by spojrzeć w doliny ulic oraz kotliny placów, by przyjrzeć się płótnu świata, zaplamionemu przez wywrócony kałamarz późnej, jesiennej pory. Nieliczne, wątłe oznaki okazanego czuwania, nieliczne, tlące się stosy zmysłów, nieliczne, połyskujące jeziora szeroko otwartych oczu; zupa utworzonego, gęstniejącego mroku miała zapach pokusy. Bezkarność była kapryśną i kwaskowatą przyprawą, zawartą w przepisie życia - mogła dać wiele, mogła więcej odebrać.
Czuła na sobie echo wcześniejszego uścisku, rąk zaciśniętych jak kleszcze na szczytach ramion, szorstką podporę ściany zetkniętą z powierzchnią pleców. Los odniósł się do zdarzenia wyjątkowo przychylnie, z niespotykaną łaską; zażegnał powstały konflikt, zanim rozjątrzył się, samoistnie, jak zakażona rana. Decyzja, została za nią podjęta przed wyważeniem drzwi, za którymi skrywała się ostateczność, przed mglistym woalem bielma, przed ściemniałymi, zaplątanymi żmijami przezierających żył.
- Oczywiście, że poszedł. Storting jest tylko przykładem, choć osobiście nie jestem fanką podobnej architektury - nowoczesność Stortingu, gryzła się, w jej odczuciu z atmosferą stolicy; nie była, zresztą, samotna w wyznawanym poglądzie, wiele osób, jak zdołała usłyszeć podzielało treść posiadanej przez nią hardo opinii. Wiedziała, że każda z metod na wytłumienie niesławy była nietrwała, krucha i nieskuteczna; tak długo, jak istniał Przesmyk, półświatek krzewił się, rozprzestrzeniał i kwitnął.
- Nie uważa pan jednak, że to nie kwestia pojedynczej dzielnicy? - rzuciła w eter pytanie, ciekawa zdania mężczyzny. - To, o czym piszą w gazetach… - fałszywa, wtłoczona troska pobrzmiała w urwanym głosie. Ponad galdrami zastygło nieznane widmo, morowy, skłębiony obłok, groza, zasiana wewnątrz ruchliwych kielichów serc. Delektowała się rolą szarej, zwyczajnej obywatelki; nigdy, dotychczas, nie prowadziła dyskusji na identyczne tematy.
- Nie - zaprzeczyła natychmiast - nie przeszkadza mi pana obecność - oznajmiła szczerze, bezbarwnym, rzeczowym tonem. Ruszyła, niedługo później, przed siebie, sięgając kątem spojrzenia postaci nieznajomego, naszkicowanej niedbałą dłonią impresji nocy.
- Myślałam tylko, że śpieszy się pan do domu - powtórzyła; nie miała zamiaru nadwyrężać pokładów cudzych, dobrodusznych intencji - nawet, gdy z ciekawości, czystej jak górski strumień, wolała, by towarzyszył jej jeszcze przez kilka chwil. Poczuła posmak zwycięstwa.
- Pora, cóż, pozostawia wiele do życzenia. Dostałam pewną nauczkę - półżartobliwość wkradała się między wstęgi wypowiadanych zdań. Nie zmieni swoich zwyczajów; zadba, z całą pewnością o odpowiednią zemstę. Noc miała być sojuszniczką zamiast jej przeciwnikiem, sprzyjając szarganiu prawa.
Untamo Sorsa
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:18
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Sorsa nie wierzył, że jeden element był w stanie odmienić wizerunek dzielnicy, jednak dobrze wiedział, że sukcesy osiąga się latami, a nie w wyniku pojedynczej decyzji, nie odezwał się więc wcale, pozwalając dziewczynie trzymać się swojej opinii. W końcu on sam nie posiadał aż tak rozległej wiedzy, by móc z całą pewnością stwierdzić, że rewitalizacja dzielnicy takiej jak Ymir wymagała działań bardziej kompleksowych.
- Teraz wszystko się miesza, wiesz? – zastanowił się na jej pytanie. – Niebezpieczeństwo spotkało cię w jednym z bezpieczniejszych miejsc w mieście, no przecież. Problem Ymira polega na tym… Dobra, patrz. Ciężko wyrwać się z biedy, da się, ale zejść musi się albo talent, albo szczęście. A najlepiej obie z tych rzeczy. Urodzenie się w najgorszej dzielnicy to już dowód na to, że szczęście nie ma cię w swojej opiece. Ale wciąż możesz odkryć jeszcze swój talent. Ale kto chce słuchać gadania obcego, podstarzałego faceta.
Zaśmiał się. Z córką nie rozmawiał w ten sposób – właściwie, na ten moment nie musieli już nawet wymieniać między sobą tak dużo słów, by wiedzieć co maja sobie do przekazania. Klara znała większość opinii ojca od lat, a ten wychowany w nieco innych czasach – nie był tak otwarty na zmiany jak część „jej” społeczności. Starał się adaptować, starał dopasować i rozumieć, ale nie zawsze wszystko to wychodziło na tyle skutecznie, by pozostawał zadowolony z efektów. Właściwie – bezradność ta sprzyjała nawet kiełkującej frustracji i obecnemu w jego niektórych wypowiedziach cynizmowi. Szkoda, w końcu miał jeszcze tyle do zaoferowania…
- Śpieszę się, ale kiedy mówisz o tym co piszą w gazetach, pewnie ciężej byłoby mi zasnąć wiedząc, że mogłem zrobić coś więcej – uspokoił ją. Sam również mógł w końcu użyć jednego z portali, była to jedna z wielu dróg którą łatwiej trafić mógł do mieszkania jego i matki. To, że wolał wybrać się tam pieszo, podyktowane było wcześniej raczej chęcią zebrania myśli w pojedynkę lub doprowadzenia się do stanu zupełnej trzeźwości poprzez kontakt z przenikającym chłodem. – Moja córka jest w podobnym do ciebie wieku. Chciałbym, żeby trafiała tylko na dobrych ludzi.
Ckliwość w głosie Untamo zadrżała tylko na końcu wypowiedzi. Nie potrafił w końcu patrzeć na nową towarzyszkę wieczornych spacerów inaczej, niż przez pryzmat własnego dziecka z którego dojrzewaniem wciąż nie potrafił sobie poradzić. Czasami chciałby, by Klara znowu była dziesięć lat młodszym dzieckiem. I żeby on sam też wrócił się o te kilka lat, do jakby spokojniejszych, gloryfikowanych czasów.
- Teraz wszystko się miesza, wiesz? – zastanowił się na jej pytanie. – Niebezpieczeństwo spotkało cię w jednym z bezpieczniejszych miejsc w mieście, no przecież. Problem Ymira polega na tym… Dobra, patrz. Ciężko wyrwać się z biedy, da się, ale zejść musi się albo talent, albo szczęście. A najlepiej obie z tych rzeczy. Urodzenie się w najgorszej dzielnicy to już dowód na to, że szczęście nie ma cię w swojej opiece. Ale wciąż możesz odkryć jeszcze swój talent. Ale kto chce słuchać gadania obcego, podstarzałego faceta.
Zaśmiał się. Z córką nie rozmawiał w ten sposób – właściwie, na ten moment nie musieli już nawet wymieniać między sobą tak dużo słów, by wiedzieć co maja sobie do przekazania. Klara znała większość opinii ojca od lat, a ten wychowany w nieco innych czasach – nie był tak otwarty na zmiany jak część „jej” społeczności. Starał się adaptować, starał dopasować i rozumieć, ale nie zawsze wszystko to wychodziło na tyle skutecznie, by pozostawał zadowolony z efektów. Właściwie – bezradność ta sprzyjała nawet kiełkującej frustracji i obecnemu w jego niektórych wypowiedziach cynizmowi. Szkoda, w końcu miał jeszcze tyle do zaoferowania…
- Śpieszę się, ale kiedy mówisz o tym co piszą w gazetach, pewnie ciężej byłoby mi zasnąć wiedząc, że mogłem zrobić coś więcej – uspokoił ją. Sam również mógł w końcu użyć jednego z portali, była to jedna z wielu dróg którą łatwiej trafić mógł do mieszkania jego i matki. To, że wolał wybrać się tam pieszo, podyktowane było wcześniej raczej chęcią zebrania myśli w pojedynkę lub doprowadzenia się do stanu zupełnej trzeźwości poprzez kontakt z przenikającym chłodem. – Moja córka jest w podobnym do ciebie wieku. Chciałbym, żeby trafiała tylko na dobrych ludzi.
Ckliwość w głosie Untamo zadrżała tylko na końcu wypowiedzi. Nie potrafił w końcu patrzeć na nową towarzyszkę wieczornych spacerów inaczej, niż przez pryzmat własnego dziecka z którego dojrzewaniem wciąż nie potrafił sobie poradzić. Czasami chciałby, by Klara znowu była dziesięć lat młodszym dzieckiem. I żeby on sam też wrócił się o te kilka lat, do jakby spokojniejszych, gloryfikowanych czasów.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:18
Słuszność, zapisana pokrętnie w wypowiadanych słowach; miał rację, miał w zupełności rację tocząc obszerny wywód na temat jarzma dzielnicy i odrzucenia pierwszego, nałożonego piętna. Zbyt długo trwała w kokonie szeptanej modlitwy kłamstw, w powtórzeniach zaprzeczeń, nie widząc własnych, gotowych złoży zdolności. Odkryła talent, o którym sam zdołał wspomnieć, talent, którego z pewnością nigdy by nie pochwalał, talent dzięki któremu zgubiła dawną niepewność i zagubienie, niską, grząską mieliznę samooceny doskwierającą z każdym, stawianym w głąb życia krokiem.
- Cóż - nieznaczny, pogodny uśmiech przystroił pokrytą ziarenkami piegów twarz - nie chcę zapeszać swoich planów na przyszłość - stwierdziła półżartobliwie. Planów, na których miała wybudować hierarchię, jako złodziejka oraz informatorka. Nigdy, przy odpowiedniej, słusznej pokusie zapłaty nie odmawiała zleceń, nie zadawała żadnych, zbytecznych pytań, nie rozważała czy sposób postępowania, ścieżka, którą obrała, jest najzupełniej słuszna. Nie chciała dłużej oszczędzać, spoglądając na wątłą stertę talarów i ogrzewać się w kącie wynajętego pokoju, w budynku zadrapanym przez upływ bezwzględnych lat; pragnęła silnie respektu i artefaktów, gwarantujących spory, pomnożony majątek. Nie podzielała zdania, że stacza się po krawędzi w bezdenną, straszliwą przepaść, uznała, że właśnie teraz zdoła rozwinąć skrzydła; odnaleźć dla siebie miejsce; miejsce w cienistym, podstępnym labiryncie Przesmyku.
- Szkoda, że to niemożliwe - przyznała z nutą goryczy; nie mogli się oszukiwać. - Mam nadzieję, że jednak większość z nich będzie dobra - zapewniła mężczyznę. Nie widziała powodów aby życzyć źle ludziom, których - w rzeczywistości - nie znała, zwłaszcza, gdy odgrywana rola kłóciła się z jej klasycznym - beznamiętnym podejściem. Powoli, krok za kolejnym krokiem zbliżali się do portalu; cisza, snująca się po ulicach mogła być wówczas niemal przytłaczająca. Spojrzeniem myśli objęła wkrótce ponure, smętne oblicze dzielnicy, do której się kierowała; brudna i zaniedbana, prezentowała się stokroć - lub więcej - gorzej niż dumne rzędy kamienic Starego Miasta.
- Dziękuję panu za pomoc - oznajmiła na koniec - i za krótką rozmowę - dodała na zakończenie sceny nim zsunie zupełnie maskę, zanim ponownie zanurzy się w gęsty mrok; runy, wyżłobione w portalu błysnęły posłusznym światłem.
Była znowu u siebie.
Ronja z tematu
- Cóż - nieznaczny, pogodny uśmiech przystroił pokrytą ziarenkami piegów twarz - nie chcę zapeszać swoich planów na przyszłość - stwierdziła półżartobliwie. Planów, na których miała wybudować hierarchię, jako złodziejka oraz informatorka. Nigdy, przy odpowiedniej, słusznej pokusie zapłaty nie odmawiała zleceń, nie zadawała żadnych, zbytecznych pytań, nie rozważała czy sposób postępowania, ścieżka, którą obrała, jest najzupełniej słuszna. Nie chciała dłużej oszczędzać, spoglądając na wątłą stertę talarów i ogrzewać się w kącie wynajętego pokoju, w budynku zadrapanym przez upływ bezwzględnych lat; pragnęła silnie respektu i artefaktów, gwarantujących spory, pomnożony majątek. Nie podzielała zdania, że stacza się po krawędzi w bezdenną, straszliwą przepaść, uznała, że właśnie teraz zdoła rozwinąć skrzydła; odnaleźć dla siebie miejsce; miejsce w cienistym, podstępnym labiryncie Przesmyku.
- Szkoda, że to niemożliwe - przyznała z nutą goryczy; nie mogli się oszukiwać. - Mam nadzieję, że jednak większość z nich będzie dobra - zapewniła mężczyznę. Nie widziała powodów aby życzyć źle ludziom, których - w rzeczywistości - nie znała, zwłaszcza, gdy odgrywana rola kłóciła się z jej klasycznym - beznamiętnym podejściem. Powoli, krok za kolejnym krokiem zbliżali się do portalu; cisza, snująca się po ulicach mogła być wówczas niemal przytłaczająca. Spojrzeniem myśli objęła wkrótce ponure, smętne oblicze dzielnicy, do której się kierowała; brudna i zaniedbana, prezentowała się stokroć - lub więcej - gorzej niż dumne rzędy kamienic Starego Miasta.
- Dziękuję panu za pomoc - oznajmiła na koniec - i za krótką rozmowę - dodała na zakończenie sceny nim zsunie zupełnie maskę, zanim ponownie zanurzy się w gęsty mrok; runy, wyżłobione w portalu błysnęły posłusznym światłem.
Była znowu u siebie.
Ronja z tematu
Untamo Sorsa
Re: 11.11.2000 – Ulica Gammel – U. Sorsa & Bezimienny: R. Åkerberg Sob 25 Lis - 10:18
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Czuł, że mówił to wszystko bez potrzeby. Że alkohol, którego wcale nie wypił dziś tak dużo, pchał język do ruchu. Był jednak osobą samotną, co mogło wyjaśniać jego przesadną otwartość przed innymi, w końcu jeżeli nie powie czegoś teraz, przy okazji którą poniekąd wytworzył mu sam los, będzie musiał pewnie do rana tkwić w milczeniu, nie chcąc zajmować głowy wiecznie zmęczonej walką z chorobą matce.
Gdyby wiedział, że ta właśnie dokonywała żywota, sama, zamknięta w czterech ścianach, zasypiając po prostu, oddając się w ramiona ostatniego snu – chciałby być przy niej. Urwać rozmowę jeszcze kilka minut temu, wbiec do portalu i biec do mieszkania tak, jak biegać potrafił jeszcze kilka lat temu – z werwą, tylko niewielką zadyszką i autentyczna pasją. W końcu ruch sprawiał mu przyjemność, kiedyś, kiedy rzadkiej dostawał w trakcie jego kolek, skurczy czy doznawał duszności. Wciąż jak na swój wiek pozostawał wyjątkowo zdrowy, ale nie mógł zatrzymać biegu upływających lat.
Tak samo jak nie mógł uratować już swojej matki, nad którą dziś zapłacze.
- Niemożliwe… – powtórzył tylko posłusznie po niej.
Klara była dzielna, na pewno potrafiła radzić sobie z problemami lepiej niż ojciec o miękkim sercu i łagodnej duszy. Nie chciał martwić się na zapas, a mimo wszystko ciężko wychodziło mu to w obliczu słów puszczonych mu przez Ronję. Chciał wierzyć, że jego dzisiejsza towarzyszka też prezentuje sobą coś więcej, że jest dziewczyną mądrą i z dobrymi perspektywami. A raczej chciał jej tak życzyć, próbując w głowie utworzyć sobie jakby na siłę jej obraz. Że mówi tak mało, bo jest nieśmiała, dokładnie jak on kiedyś. Że tak naprawdę ma światu wiele do zaoferowania.
- Nie ma sprawy, uważaj na siebie młoda – odpowiedział na jej podziękowania. Zrobiłby to jeszcze raz, i kolejny raz, i jeszcze kolejny, jeżeli byłaby taka potrzeba, czując, że nigdy nie nastąpi czas, kiedy pozostanie obojętny na cierpienie czy zagrożenie innych, szczególnie niewinnych w jego oczach kobiet. Wychowany w duchu dżentelmeńskiej maniery, Sorsa nie potrafił inaczej traktować Ronji, której imienia w rzeczy samej – nawet nie poznał.
Krótka znajomość zakończyła się jednak tak szybko, jak się zaczęła. Gdy portal wygasł po przeniesieniu jej w konkretne miejsce, Sorsa ponownie obserwował runy ustawiające siew taki sposób, by przenieść go w upragnione miejsce.
Untamo z tematu
Gdyby wiedział, że ta właśnie dokonywała żywota, sama, zamknięta w czterech ścianach, zasypiając po prostu, oddając się w ramiona ostatniego snu – chciałby być przy niej. Urwać rozmowę jeszcze kilka minut temu, wbiec do portalu i biec do mieszkania tak, jak biegać potrafił jeszcze kilka lat temu – z werwą, tylko niewielką zadyszką i autentyczna pasją. W końcu ruch sprawiał mu przyjemność, kiedyś, kiedy rzadkiej dostawał w trakcie jego kolek, skurczy czy doznawał duszności. Wciąż jak na swój wiek pozostawał wyjątkowo zdrowy, ale nie mógł zatrzymać biegu upływających lat.
Tak samo jak nie mógł uratować już swojej matki, nad którą dziś zapłacze.
- Niemożliwe… – powtórzył tylko posłusznie po niej.
Klara była dzielna, na pewno potrafiła radzić sobie z problemami lepiej niż ojciec o miękkim sercu i łagodnej duszy. Nie chciał martwić się na zapas, a mimo wszystko ciężko wychodziło mu to w obliczu słów puszczonych mu przez Ronję. Chciał wierzyć, że jego dzisiejsza towarzyszka też prezentuje sobą coś więcej, że jest dziewczyną mądrą i z dobrymi perspektywami. A raczej chciał jej tak życzyć, próbując w głowie utworzyć sobie jakby na siłę jej obraz. Że mówi tak mało, bo jest nieśmiała, dokładnie jak on kiedyś. Że tak naprawdę ma światu wiele do zaoferowania.
- Nie ma sprawy, uważaj na siebie młoda – odpowiedział na jej podziękowania. Zrobiłby to jeszcze raz, i kolejny raz, i jeszcze kolejny, jeżeli byłaby taka potrzeba, czując, że nigdy nie nastąpi czas, kiedy pozostanie obojętny na cierpienie czy zagrożenie innych, szczególnie niewinnych w jego oczach kobiet. Wychowany w duchu dżentelmeńskiej maniery, Sorsa nie potrafił inaczej traktować Ronji, której imienia w rzeczy samej – nawet nie poznał.
Krótka znajomość zakończyła się jednak tak szybko, jak się zaczęła. Gdy portal wygasł po przeniesieniu jej w konkretne miejsce, Sorsa ponownie obserwował runy ustawiające siew taki sposób, by przenieść go w upragnione miejsce.
Untamo z tematu
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss