:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust
2 posters
Arthur Mortensen
02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:41
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
02.01.2001
Nie lubił szpitali, kojarzyły mu się ze śmiercią, przymusową przerwą i bólem, stanowiły nieprzyjemny obraz wspomnień z przeszłości, nigdy nie potrafił wysiedzieć w nich do końca, nawet wówczas, kiedy jeszcze był dzieckiem, niemal siłą wyrywał się na wolność starając wyswobodzić z tej metaforycznej klatki. Bardzo dobrze się składało zatem, że był w nich bardzo rzadkim bywalcem. Zawsze, bowiem znalazł się pod ręką ktoś, kto igłą i nicią potrafił robić lub dziabnął przelotnie magii leczniczej, niestety. Czasem był zmuszony do odwiedzin i to nie z własnej woli zwyczajnie nie był w stanie zaprotestować, lecz wówczas jego wizyta w takim miejscu nie trwała specjalnie długo, znikał nim ktokolwiek cokolwiek przedsięwziął. Ten irracjonalny strach nie przekładał się jednak na jego decyzje i gdy należało postąpić najrozsądniej wybierał wariant bezpieczny i skuteczny, dający niemal stuprocentową pewność powodzenia, bez przykrych niespodzianek.
W ich fachu lekarz, ba jakikolwiek uzdrowiciel w pobliżu był przydatny. Bowiem nie było, nieraz dnia, bez jakiejkolwiek sytuacji wymagającej właśnie ich wiedzy i umiejętności. Owszem wielu marynarzy i pracowników doków bagatelizowało nadwyrężenia i wszelkie mikro urazy. Problem zaczynał powstawać, kiedy to dochodziło do zerwań lub złamań, przygnieceń oraz innych niezbyt przyjemnych wypadków podczas pracy. Rozładunek okazywał się nieraz bardziej niebezpieczny niż rejs po wzburzonym sztormową falą morzu.
Mortensen nie był naiwny wiedział z czego wynikała tak wysoka średnia wypadków i kolizji. Ludzie folgowali sobie. Alkohol robił swoje, a nikomu nie ujmując pracownicy fizyczni doków, niezbyt często należeli do grona rozsądnych. Tak sytuacja z rana, gdy na jednego z jego ludzi podczas rutynowego rozładunku zwaliła się skrzynia pełna towaru i z niemałym hukiem podniosła uwagę i oczy wszystkich w pobliżu doskonale już wówczas wiedział, że dzień będzie pełen atrakcji. Przypadek i alkohol zadecydowały o tym nieszczęśliwym wypadku.
Osobiście zadbał o dostarczenie i zaopiekowanie się towarzyszem na morzu. Wątpił by konsekwencje swojej dyspozycji z rana mogły przejść bez echa zwłaszcza, gdy kapitan się dowie o wszystkim, lecz Arthur liczył, że chłopina nie straci roboty. Wszak to jego pierwszy raz, ładunek nie uległ zniszczeniu, a poza nim nikt nie został ranny. Nie miał jednak wpływu na decyzję przełożonego, mógł tylko zapytać o stan zdrowia lekarza prowadzącego i porozmawiać z poszkodowanym. To drugie zrobił w pierwszej chwili, gdy późnopopołudniową porą zawitał do placówki. Na lekarza jednak musiał poczekać. Dając choremu spokój i zostawiając go samego usiadł w oczekiwaniu, na jednym z krzeseł pod oknami. Śnieg wirował w powietrzu, mróz chociaż mocno dawał o sobie znać na zewnątrz, tutaj był nieodczuwalny. Westchnął patrząc w czubki własnych butów i powoli tracąc nadzieje na umówione spotkanie.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:41
Dzień jak zwykle na oddziale ratowniczym. Rankiem może i nawet był spokój, jednak ktoś oczywiście musiał rzucić magicznym hasłem wywołującym istny Ragnarök. "Ale macie tutaj spokój, u was to tak zawsze?". Kiedy tylko doleciało do niej to pytanie, wymieniła się cierpiętniczym spojrzeniem ze współpracownikami i przygotowała się mentalnie na to, że zaraz będzie nawał pracy. Złośliwość losu, zawsze, ale to zawsze po takim pytaniu musiało się popsuć. A było tak pięknie i każdy miał nadzieję na chociaż jeden spokojny dyżur. Zamiast tego mieli tego dnia wręcz całe ich ratownicze bingo. Calutki pakiet, ani jednej opcji nie pozostawiono niewypełnionej. Te norny stawały się coraz mniej kreatywne. Nawet jej dodatkowe punkty z listy bingo "medium pracujące w szpitalu" zostały przyklepane. Zaraz po pierwszym magicznym zdaniu poleciało kolejne typowe zdanie ujęte w ich bingo. "Bo wy to tutaj tylko siedzicie i nic nie robicie.". A to było tylko preludium.
Pierwszym pacjentem, który został dostarczony i pilnie zabrany na badanie był pracownik z doków, który doznał urazu przy wyładunku. Odhaczył tym samym rubryczkę "pacjent pod wpływem alkoholu". Po badaniu i leczeniu zostało mu przydzielone łóżko, ponieważ musiał zostać na obserwacji, z czego chyba nie był zadowolony, nawet jeśli starała się być miła. W myślach skreśliła kolejne okienko bingo, słysząc z jego ust "A ja to muszę zostać na tym oddziale? Ja muszę wrócić do pracy".
Dalej było tylko jeszcze mniej wesoło. Pracy w bród, musiała mieć pełne skupienie, a duchy wybrały ten dzień na jazgotanie, jakby je ktoś mordował, żywcem obdzierając ze skóry. Do tego jeden nowy, który zaczął za nią łazić krok w krok, kiedy zorientował się, że go widzi. Co dawało kolejne dwa okienka z bingo. Jak nic, powinna tego dnia pójść zagrać na jakiejś loterii, skoro bingo zapełniało się tak błyskawicznie. Kilka mniej lub bardziej wymagających urazów, masa papierkowej roboty i duchy, mające rozrywkę ze stania w rządku w jej gabinecie i obserwowania jak pracuje. Chęć, żeby rzucić wszystko i pójść wykonać rytuał poświęcenia była w niej tego dnia ogromna. Jej stanu nie polepszał fakt, że trafiło się również kilku pacjentów, którzy przyszli z ranami, które mogły ze spokojem trafić do odpowiednich medyków, bez potrzeby zapychania oddziału ratunkowego. Do tego sami przyznawali, że "Myśleli, że przejdzie samo...", przez co miała ochotę tylko któregoś z nich palnąć w łeb, jednak zachowywała na twarzy uśmiech numer pięć i robiła, co do niej należało.
Wisienką na torcie tego dnia był "upierdliwy pacjent". Pielęgniarki na konsoli już po "Kiedy przyjdzie lekarza?" oraz "Długo to jeszcze potrwa?" wiedziały, że będą z tym panem kłopoty. Po zapoznaniu się z jego sprawą został skierowany do odpowiedniego medyka na innym oddziale, z czego nie był zadowolony. "Ale jak to mam iść do xyz?! To mi państwo nie pomogą?! Po co państwo tu są?! A jak coś mi się stanie?!" było kolejnym z okienek medycznego bingo. Zamiast posłuchać i pójść gdzie go skierowano, wparował jej siłą do gabinetu i zaczął się oburzać, jakim prawem jest kierowany gdzie indziej, kiedy powinni go przyjąć natychmiast, a najlepiej to w ogóle z maksymalnym priorytetem i jako VVIPa. Musiała wysłuchać tyrady rozpoczętej "Czy ty wiesz, kim ja jestem?", z przeplotem "już tu nie pracujesz!" i zakończonej przez "Ja to zgłoszę do ministerstwa zdrowia!". Pacjent tak się rozhulał, że zabierał jej czas, który miała poświęcić na robotę papierkową i rozmowę z osobą, która przyszła dowiedzieć się o stan pacjenta i czekała gdzieś na zewnątrz. Nie miała nawet jak wtrącić słowa. Chyba jedynymi istotami, które miały w tej chwili ubaw były duchy. Tylko popcornu im brakowało pod tamtą ścianą, tak zafascynowane gapiły się na krążącego po jej gabinecie furiata. Chcąc mieć jegomościa z głowy, w końcu odezwała się, stwierdzając, że jak najbardziej, może pójść do ministerstwa zdrowia. I żeby przy okazji pozdrowił jej ojca. Wszystko powiedziane spokojnie, bez większych emocji, wręcz z lekkim znudzeniem. Jegomościa jej podejście i słowa zagotowały i wybiegł oburzony z gabinetu, mamrocząc pod nosem obelgi, na czym to świat stoi. Dzięki temu mogła w końcu wstać, poprawić fartuch i wyjrzeć na korytarz zerkając na teczkę z papierami, żeby zaprosić osobę, która czekała już stanowczo zbyt długo na rozmowę z nią.
— Zapraszam na konsultację odnośnie stanu zdrowia pacjenta Vårvika. — Powiedziała głośno, patrząc dalej w papiery, żeby na pewno nie pomylić nazwiska pacjenta. Dopiero po wywołaniu osoby, podniosła wzrok znad teczki i omiotła spojrzeniem korytarz, mając nadzieję, że odwiedzający nie stracił cierpliwości i nie poszedł do domu z niczym. Zamrugała lekko zdziwiona, widząc Arthura cierpliwie siedzącego na krześle. W szpitalu. Był to widok dosyć wyjątkowy, więc początkowo zwątpiła w to, że wzrok nie płata jej figli, jednak, jak się okazało, to właśnie jego wywołała i zaprosiła do gabinetu.
— Cześć. Usiądź, chcesz coś do picia? — Przywitała się ciepło, odczuwając ulgę, że przynajmniej przez chwilę będzie luźniej. Miała trochę obawy, czy nie trafi na kolejnego furiata, który będzie się pieklił, że musiał czekać aż tak długo na spotkanie. Arthur jednak szybko je rozwiał samą swoją obecnością i sprawił, że rozluźniła się i uśmiechnęła do niego.
— Wybacz opóźnienie, trafił się trochę problematyczny osobnik. — Westchnęła, odkładając teczkę na biurko.
Pierwszym pacjentem, który został dostarczony i pilnie zabrany na badanie był pracownik z doków, który doznał urazu przy wyładunku. Odhaczył tym samym rubryczkę "pacjent pod wpływem alkoholu". Po badaniu i leczeniu zostało mu przydzielone łóżko, ponieważ musiał zostać na obserwacji, z czego chyba nie był zadowolony, nawet jeśli starała się być miła. W myślach skreśliła kolejne okienko bingo, słysząc z jego ust "A ja to muszę zostać na tym oddziale? Ja muszę wrócić do pracy".
Dalej było tylko jeszcze mniej wesoło. Pracy w bród, musiała mieć pełne skupienie, a duchy wybrały ten dzień na jazgotanie, jakby je ktoś mordował, żywcem obdzierając ze skóry. Do tego jeden nowy, który zaczął za nią łazić krok w krok, kiedy zorientował się, że go widzi. Co dawało kolejne dwa okienka z bingo. Jak nic, powinna tego dnia pójść zagrać na jakiejś loterii, skoro bingo zapełniało się tak błyskawicznie. Kilka mniej lub bardziej wymagających urazów, masa papierkowej roboty i duchy, mające rozrywkę ze stania w rządku w jej gabinecie i obserwowania jak pracuje. Chęć, żeby rzucić wszystko i pójść wykonać rytuał poświęcenia była w niej tego dnia ogromna. Jej stanu nie polepszał fakt, że trafiło się również kilku pacjentów, którzy przyszli z ranami, które mogły ze spokojem trafić do odpowiednich medyków, bez potrzeby zapychania oddziału ratunkowego. Do tego sami przyznawali, że "Myśleli, że przejdzie samo...", przez co miała ochotę tylko któregoś z nich palnąć w łeb, jednak zachowywała na twarzy uśmiech numer pięć i robiła, co do niej należało.
Wisienką na torcie tego dnia był "upierdliwy pacjent". Pielęgniarki na konsoli już po "Kiedy przyjdzie lekarza?" oraz "Długo to jeszcze potrwa?" wiedziały, że będą z tym panem kłopoty. Po zapoznaniu się z jego sprawą został skierowany do odpowiedniego medyka na innym oddziale, z czego nie był zadowolony. "Ale jak to mam iść do xyz?! To mi państwo nie pomogą?! Po co państwo tu są?! A jak coś mi się stanie?!" było kolejnym z okienek medycznego bingo. Zamiast posłuchać i pójść gdzie go skierowano, wparował jej siłą do gabinetu i zaczął się oburzać, jakim prawem jest kierowany gdzie indziej, kiedy powinni go przyjąć natychmiast, a najlepiej to w ogóle z maksymalnym priorytetem i jako VVIPa. Musiała wysłuchać tyrady rozpoczętej "Czy ty wiesz, kim ja jestem?", z przeplotem "już tu nie pracujesz!" i zakończonej przez "Ja to zgłoszę do ministerstwa zdrowia!". Pacjent tak się rozhulał, że zabierał jej czas, który miała poświęcić na robotę papierkową i rozmowę z osobą, która przyszła dowiedzieć się o stan pacjenta i czekała gdzieś na zewnątrz. Nie miała nawet jak wtrącić słowa. Chyba jedynymi istotami, które miały w tej chwili ubaw były duchy. Tylko popcornu im brakowało pod tamtą ścianą, tak zafascynowane gapiły się na krążącego po jej gabinecie furiata. Chcąc mieć jegomościa z głowy, w końcu odezwała się, stwierdzając, że jak najbardziej, może pójść do ministerstwa zdrowia. I żeby przy okazji pozdrowił jej ojca. Wszystko powiedziane spokojnie, bez większych emocji, wręcz z lekkim znudzeniem. Jegomościa jej podejście i słowa zagotowały i wybiegł oburzony z gabinetu, mamrocząc pod nosem obelgi, na czym to świat stoi. Dzięki temu mogła w końcu wstać, poprawić fartuch i wyjrzeć na korytarz zerkając na teczkę z papierami, żeby zaprosić osobę, która czekała już stanowczo zbyt długo na rozmowę z nią.
— Zapraszam na konsultację odnośnie stanu zdrowia pacjenta Vårvika. — Powiedziała głośno, patrząc dalej w papiery, żeby na pewno nie pomylić nazwiska pacjenta. Dopiero po wywołaniu osoby, podniosła wzrok znad teczki i omiotła spojrzeniem korytarz, mając nadzieję, że odwiedzający nie stracił cierpliwości i nie poszedł do domu z niczym. Zamrugała lekko zdziwiona, widząc Arthura cierpliwie siedzącego na krześle. W szpitalu. Był to widok dosyć wyjątkowy, więc początkowo zwątpiła w to, że wzrok nie płata jej figli, jednak, jak się okazało, to właśnie jego wywołała i zaprosiła do gabinetu.
— Cześć. Usiądź, chcesz coś do picia? — Przywitała się ciepło, odczuwając ulgę, że przynajmniej przez chwilę będzie luźniej. Miała trochę obawy, czy nie trafi na kolejnego furiata, który będzie się pieklił, że musiał czekać aż tak długo na spotkanie. Arthur jednak szybko je rozwiał samą swoją obecnością i sprawił, że rozluźniła się i uśmiechnęła do niego.
— Wybacz opóźnienie, trafił się trochę problematyczny osobnik. — Westchnęła, odkładając teczkę na biurko.
Arthur Mortensen
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:41
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Miał wrażenie, że usnął, a może faktycznie przysnęło mu się na trochę? Zatem, kiedy podniesiony głos należący do kobiety rozległ się na korytarzu, gdzie oczekiwał na swoją kolej drgnął zauważalnie. Musiał mrugnąć kilka razy nim na dobrze przejrzał na oczy i dostrzegł przed sobą dobrze znaną sylwetkę kobiety. Gdyby mógł teraz westchnąć niezauważalnie, to niewątpliwie zrobiłby to z największą ochotą.
Mógł podejrzewać, że natknie się na Astrid w szpitalu, a zwłaszcza na tym oddziale, lecz szczęście mu służyło, jak widać do czasu. Ich ostatnie spotkanie, było przepełnione niedomówionym podszeptem dawnych miłych i beztroskich chwil. Pragnieniem, którego nie dali po sobie poznać tak zauważalnie, to spotkanie miało wymiar leczniczy, tak sądził. Po nim nastał czas dni bez słowa, aż do pierwszego listu i pociągnięcia za pióro z jego strony. Starał się nie wybiegać w przelewanych na papier myślach, zbyt daleko raczkując po brodziku emocji omijał tematy drażliwe częściej pisząc o swojej pracy, niż o sobie samym, a i robiąc to nie zawsze tak jak człowiek kulturalny powinien, jeno przedstawiał swą profesję w bardziej brudny i nieprzyjazny sposób. Licząc, iż kobieta nabierze do niego dystansu i uzna, że dawny Arthur przestał istnieć i nabrał zgubnych manier przez otoczenie, w jakim funkcjonował.
A jednak ta wymiana korespondencji nie ustawała i trwała w najlepsze. To go niepokoiło, bo w głupim umyśle wrażliwca zaczęły pojawiać się fantazje, jakie dławił w zarodku, a raczej starał się tak postępować. Chcąc być wobec siebie, jak najbardziej sprawiedliwy i nie łudzić się, czymś co pozostawało poza zasięgiem, w jego mniemaniu.
– Witaj – dygnął lekko, zamykając za sobą drzwi i pozwalając sobie na rzut oka po gabinecie. Nie bardzo wiedział czego szuka wzrokiem, lecz ciekawość go pchała ku temu i gdy nasycił pierwszy głód, mógł skupić się na dalszej rozmowie. – Nie, nie dzięki. – Nie chciał robić kłopotu, a też nie myślał zabawić, zbyt długo. Usiadł jak pozwoliła naprzeciwko niej i zastanawiał się, o co może zapytać, kiedy będąc na korytarzu, niemal miał cały scenariusz rozmowy z lekarzem, tak teraz patrząc na nią zastanawiał się, od czego zacząć? – Nie ma problemu. – Podrapał się w zdenerwowaniu po brodzie, szczecina blond zarostu wyjrzała za ramy, spod której zwykle nie wyglądała, a zły przez to na siebie zagryzł wargę i zmarkotniał. Na moment.
– Co z Vårvikiem? Czy… da radę w miarę szybko stanąć na nogi? – Wiedział, że ten ma na wykarmieniu żonę i dwójkę dzieciaków, to go na przemian złościło i smuciło. Ta nonszalancja i brak odpowiedzialności.
Mógł podejrzewać, że natknie się na Astrid w szpitalu, a zwłaszcza na tym oddziale, lecz szczęście mu służyło, jak widać do czasu. Ich ostatnie spotkanie, było przepełnione niedomówionym podszeptem dawnych miłych i beztroskich chwil. Pragnieniem, którego nie dali po sobie poznać tak zauważalnie, to spotkanie miało wymiar leczniczy, tak sądził. Po nim nastał czas dni bez słowa, aż do pierwszego listu i pociągnięcia za pióro z jego strony. Starał się nie wybiegać w przelewanych na papier myślach, zbyt daleko raczkując po brodziku emocji omijał tematy drażliwe częściej pisząc o swojej pracy, niż o sobie samym, a i robiąc to nie zawsze tak jak człowiek kulturalny powinien, jeno przedstawiał swą profesję w bardziej brudny i nieprzyjazny sposób. Licząc, iż kobieta nabierze do niego dystansu i uzna, że dawny Arthur przestał istnieć i nabrał zgubnych manier przez otoczenie, w jakim funkcjonował.
A jednak ta wymiana korespondencji nie ustawała i trwała w najlepsze. To go niepokoiło, bo w głupim umyśle wrażliwca zaczęły pojawiać się fantazje, jakie dławił w zarodku, a raczej starał się tak postępować. Chcąc być wobec siebie, jak najbardziej sprawiedliwy i nie łudzić się, czymś co pozostawało poza zasięgiem, w jego mniemaniu.
– Witaj – dygnął lekko, zamykając za sobą drzwi i pozwalając sobie na rzut oka po gabinecie. Nie bardzo wiedział czego szuka wzrokiem, lecz ciekawość go pchała ku temu i gdy nasycił pierwszy głód, mógł skupić się na dalszej rozmowie. – Nie, nie dzięki. – Nie chciał robić kłopotu, a też nie myślał zabawić, zbyt długo. Usiadł jak pozwoliła naprzeciwko niej i zastanawiał się, o co może zapytać, kiedy będąc na korytarzu, niemal miał cały scenariusz rozmowy z lekarzem, tak teraz patrząc na nią zastanawiał się, od czego zacząć? – Nie ma problemu. – Podrapał się w zdenerwowaniu po brodzie, szczecina blond zarostu wyjrzała za ramy, spod której zwykle nie wyglądała, a zły przez to na siebie zagryzł wargę i zmarkotniał. Na moment.
– Co z Vårvikiem? Czy… da radę w miarę szybko stanąć na nogi? – Wiedział, że ten ma na wykarmieniu żonę i dwójkę dzieciaków, to go na przemian złościło i smuciło. Ta nonszalancja i brak odpowiedzialności.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:41
Ich spotkanie po latach było jedynie drobnym krokiem. Początkiem odnowienia ich znajomości, która przecież już wcześniej zaczęła się od przyjaźni. Trochę dziwnej, na pewno pomiędzy dwoma kompletnie odmiennymi jednostkami, a jednak była to więź zawierająca w sobie wzajemne zrozumienie, a w późniejszym etapie również i głębsze uczucia. Kolejnym była zaczęta wymiana listów, która jakoś nie chciała sama z siebie wygasnąć.
Pierwszy list od Arthura zastał ją, kiedy próbowała wymyślić jakikolwiek pretekst, żeby samej napisać. Myśli przelewały się na papier, jednak zaraz wszystko trafiało do kosza. Miotała się w niezdecydowaniu, niepewności, czy w ogóle powinna do niego cokolwiek pisać. List wysłany przez niego rozwiązał jej wewnętrzną walkę. Pisała do niego z uśmiechem na ustach, nie przejmując się więcej tym, co wypada, a co nie. Czuła się trochę, jak wtedy, kiedy czasem wymieniali liściki na lekcjach, tyle że teraz, tematy mieli całkiem inne. Oboje omijali te potencjalnie drażliwe i zdradzające zbyt wiele, skupiając się w większości na opisach pracy, czasem zaplątywał się jakiś opis dnia, czy drobne, mało znaczące informacje o otoczeniu. Każda przerwa między listami była okupiona czającym się gdzieś w głębi oczekiwaniem, a każdy list, który się prędzej, czy później pojawiał, przyjmowany był z jej strony z radosnym uśmiechem, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy, chociaż próbowała sobie wmawiać, że to tylko przyjacielska wymiana wiadomości, bez większego znaczenia.
Gabinet wyglądał jak każdy inny gabinet, w którym przyjmowali lekarze. Nie był imienny, taki miał tylko ordynator oddziału. Reszta musiała się podzielić tymi, które pozostały, w efekcie, w gabinetach nie było zbyt wielu rzeczy, które należałyby do któregokolwiek z lekarzy. Ot, jedynie drobne pierdoły.
Usadowiła się we własnym fotelu, którego już powoli miała na dany dzień dosyć. Za to mogła się z niego przyjrzeć siedzącemu przed nią mężczyźnie. W świetle dnia wyglądał lepiej, niż kiedy ostatnio go widziała. Miała również okazję przyjrzeć mu się bez mgiełki zmęczenia, czy zaspania, która przysłaniała jej oczy podczas poprzedniego spotkania. Spojrzenie prześlizgiwało się po blond lokach, zahaczając o znajome rysy, a jednocześnie inne. Były takie, jak je zapamiętała, ale równocześnie bardziej dorosłe. Przemykając przez zarost, krzywiznę ust i wracając wyżej, do oczu.
— Wstępnie zaleciłam około 5-10 dni odpoczynku. Zależnie od tego, czy będzie stosował się do zaleceń i jak będzie radzić sobie jego ciało. — Już wcześniej miała to oszacowane. Było to jedno z tych pytań, które prawie zawsze padają, więc przygotowała się na nie z góry. — Miał jedno złamanie, jednak całkiem ładne, więc szybko dało się je zaleczyć magią. Ma podejrzenie wstrząsu mózgu, jednak możliwe, że objawy są spowodowane kacem, dlatego zostaje na obserwacji na oddziale. Jedyne obrażenia, jakie mu pozostały do wyleczenia to stłuczenia, stąd 5-10 dni zalecanej przerwy i odpoczynku, które mogą się wydłużyć. Nie jestem w stanie stwierdzić, jak szybko mu się one wygoją. — Podsumowała całość, bez nadmiernego wdawania się w wywody medyczne. Mogłaby streścić cały przebieg leczenia, jednak zwykle mało kto chciał tego słuchać.
— Jak reszta pracowników doków? — Zapytała, mając na myśli głównie współpracowników Artura, którzy mogli również jakoś ucierpieć w tym drobnym wypadku, jednak nie na tyle, żeby zdecydowali się pojawić w szpitalu. Przecież wiedziała, że część z nich miała w zwyczaju ignorować, ich zdaniem, drobne urazy, a potem przychodzili, jak im się to rozbabrało do reszty.
Pierwszy list od Arthura zastał ją, kiedy próbowała wymyślić jakikolwiek pretekst, żeby samej napisać. Myśli przelewały się na papier, jednak zaraz wszystko trafiało do kosza. Miotała się w niezdecydowaniu, niepewności, czy w ogóle powinna do niego cokolwiek pisać. List wysłany przez niego rozwiązał jej wewnętrzną walkę. Pisała do niego z uśmiechem na ustach, nie przejmując się więcej tym, co wypada, a co nie. Czuła się trochę, jak wtedy, kiedy czasem wymieniali liściki na lekcjach, tyle że teraz, tematy mieli całkiem inne. Oboje omijali te potencjalnie drażliwe i zdradzające zbyt wiele, skupiając się w większości na opisach pracy, czasem zaplątywał się jakiś opis dnia, czy drobne, mało znaczące informacje o otoczeniu. Każda przerwa między listami była okupiona czającym się gdzieś w głębi oczekiwaniem, a każdy list, który się prędzej, czy później pojawiał, przyjmowany był z jej strony z radosnym uśmiechem, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy, chociaż próbowała sobie wmawiać, że to tylko przyjacielska wymiana wiadomości, bez większego znaczenia.
Gabinet wyglądał jak każdy inny gabinet, w którym przyjmowali lekarze. Nie był imienny, taki miał tylko ordynator oddziału. Reszta musiała się podzielić tymi, które pozostały, w efekcie, w gabinetach nie było zbyt wielu rzeczy, które należałyby do któregokolwiek z lekarzy. Ot, jedynie drobne pierdoły.
Usadowiła się we własnym fotelu, którego już powoli miała na dany dzień dosyć. Za to mogła się z niego przyjrzeć siedzącemu przed nią mężczyźnie. W świetle dnia wyglądał lepiej, niż kiedy ostatnio go widziała. Miała również okazję przyjrzeć mu się bez mgiełki zmęczenia, czy zaspania, która przysłaniała jej oczy podczas poprzedniego spotkania. Spojrzenie prześlizgiwało się po blond lokach, zahaczając o znajome rysy, a jednocześnie inne. Były takie, jak je zapamiętała, ale równocześnie bardziej dorosłe. Przemykając przez zarost, krzywiznę ust i wracając wyżej, do oczu.
— Wstępnie zaleciłam około 5-10 dni odpoczynku. Zależnie od tego, czy będzie stosował się do zaleceń i jak będzie radzić sobie jego ciało. — Już wcześniej miała to oszacowane. Było to jedno z tych pytań, które prawie zawsze padają, więc przygotowała się na nie z góry. — Miał jedno złamanie, jednak całkiem ładne, więc szybko dało się je zaleczyć magią. Ma podejrzenie wstrząsu mózgu, jednak możliwe, że objawy są spowodowane kacem, dlatego zostaje na obserwacji na oddziale. Jedyne obrażenia, jakie mu pozostały do wyleczenia to stłuczenia, stąd 5-10 dni zalecanej przerwy i odpoczynku, które mogą się wydłużyć. Nie jestem w stanie stwierdzić, jak szybko mu się one wygoją. — Podsumowała całość, bez nadmiernego wdawania się w wywody medyczne. Mogłaby streścić cały przebieg leczenia, jednak zwykle mało kto chciał tego słuchać.
— Jak reszta pracowników doków? — Zapytała, mając na myśli głównie współpracowników Artura, którzy mogli również jakoś ucierpieć w tym drobnym wypadku, jednak nie na tyle, żeby zdecydowali się pojawić w szpitalu. Przecież wiedziała, że część z nich miała w zwyczaju ignorować, ich zdaniem, drobne urazy, a potem przychodzili, jak im się to rozbabrało do reszty.
Arthur Mortensen
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:42
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Prostota dominująca w gabinecie świadczyła raczej o funkcjonalnym przeznaczeniu, niżeli popisie zbędnych akcesoriów w nim skumulowanych prawda, gdyby pokój ten był do dyspozycji tylko i wyłącznie jednego lekarza, ten mógłby wówczas prezentować się bardziej „przytulnie” i nosić znamiona swoistej prywatności użytkownika. Arthurowi obecny wystrój odpowiadał po kilku sekundach rejestrowania obrazu nowego pomieszczenia wrócił spojrzeniem do znajomej i uśmiechnął się, kącikiem ust.
Już na wstępie jej słowa wzbudziły w nim odruch buntu, doskonale świadom siebie samego wiedział, że przymusowe leżenie w łóżku i odpoczynek nie były jego najmocniejszymi stronami, natomiast co do podwładnego, to i tutaj na to, aby się dostosował były marne szanse, nawet jeśli rodzina i lekarz wywrą presję, ten wytrzyma góra dwa do trzech dni. Później Mortensen zapewne spotka go w karczmie.
Vårviki znosił nie najgorzej kaca, wiedział o tym doskonale, bo pracował z nim nie od dziś, stąd bardziej prawdopodobne było to, iż lecąca skrzynia zawadziła, o jego tępy czerep i naruszyła fundamenty mózgownicy. Kac to w jego położeniu była najmniejsza ze spraw, którymi warto byłoby się martwić. Miał podstawy sądzić, że ten jeśli już odzyskał po zabiegach przytomność, to już prosił, którąś z pielęgniarek o oczywistą pomoc na pragnienie, jakie zalęgło się w trzewiach poszkodowanego. Wątpił jednak, by te były skłonne podać mu to czego tak pragnął. On sam nie zamierzał działać wbrew szpitalowi, a mało subtelnie i z premedytacją, chciał by pracownik pocierpiał odrobinę za swoją głupotę.
Pytanie o resztę pracowników, nieco go zaskoczyło, ale pospieszył z odpowiedzią, niemal natychmiast. – Reszta ma się dobrze, nikt nie oberwał ładunkiem. Większość prawdopodobnie jest nawet trzeźwa. Rozluźnienie przyszło, bo praca jest monotonna i ludzi do rozładunków brakuje, gdyby nie to, to załoga zapewne dawno byłaby już wolna i spędzała czas z rodzinami lub w barze. – Stwierdził i podrapał się po potylicy. On sam nie miał specjalnych planów, ale chodziła za nim ostatni mi czasy ochota na węgorza i mocny alkohol.
– Dziękuje za pomoc, jest coś jeszcze? – wrócił myślami do rozmowy.
Już na wstępie jej słowa wzbudziły w nim odruch buntu, doskonale świadom siebie samego wiedział, że przymusowe leżenie w łóżku i odpoczynek nie były jego najmocniejszymi stronami, natomiast co do podwładnego, to i tutaj na to, aby się dostosował były marne szanse, nawet jeśli rodzina i lekarz wywrą presję, ten wytrzyma góra dwa do trzech dni. Później Mortensen zapewne spotka go w karczmie.
Vårviki znosił nie najgorzej kaca, wiedział o tym doskonale, bo pracował z nim nie od dziś, stąd bardziej prawdopodobne było to, iż lecąca skrzynia zawadziła, o jego tępy czerep i naruszyła fundamenty mózgownicy. Kac to w jego położeniu była najmniejsza ze spraw, którymi warto byłoby się martwić. Miał podstawy sądzić, że ten jeśli już odzyskał po zabiegach przytomność, to już prosił, którąś z pielęgniarek o oczywistą pomoc na pragnienie, jakie zalęgło się w trzewiach poszkodowanego. Wątpił jednak, by te były skłonne podać mu to czego tak pragnął. On sam nie zamierzał działać wbrew szpitalowi, a mało subtelnie i z premedytacją, chciał by pracownik pocierpiał odrobinę za swoją głupotę.
Pytanie o resztę pracowników, nieco go zaskoczyło, ale pospieszył z odpowiedzią, niemal natychmiast. – Reszta ma się dobrze, nikt nie oberwał ładunkiem. Większość prawdopodobnie jest nawet trzeźwa. Rozluźnienie przyszło, bo praca jest monotonna i ludzi do rozładunków brakuje, gdyby nie to, to załoga zapewne dawno byłaby już wolna i spędzała czas z rodzinami lub w barze. – Stwierdził i podrapał się po potylicy. On sam nie miał specjalnych planów, ale chodziła za nim ostatni mi czasy ochota na węgorza i mocny alkohol.
– Dziękuje za pomoc, jest coś jeszcze? – wrócił myślami do rozmowy.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:42
Widziała ten błysk w oku, drobne emocje zakradające się do mimiki i świadczące o niezadowoleniu z tego, że pacjent musi leżeć. Zapewne Vårvik będący aktualnie przykuty do łóżka na oddziale podzielał zdanie Arthura w tej kwestii i znając Mortensena, mogła założyć, że jego podwładny za kilka dni, kiedy spuści z niego oczy, zacznie brykać. Czasami naprawdę miała ochotę wynaleźć jakiś sposób, żeby zmusić pacjentów do zadbania o własne zdrowie i trzymania się zaleceń lekarskich.
Zbytnie naciskanie na napojenie pacjenta alkoholem zapewne spotkałoby się z sugestią o możliwości zapisania pacjenta na oddział leczenia uzależnień na program ze wsparciem psychologicznym. Astrid zapewne mogłaby zanudzić go nawet szczegółami, które znała przez to, że Samuel został skierowany na leczenie uzależnienia od alkoholu, a sama maczała palce w wyborze sposobu leczenia dla niego. Stąd znała wszelkie możliwe opcje ze wszelkimi nudnymi szczegółami. Zapewne decyzja, że obejdzie się bez napoju, którego tak bardzo pragnie pacjent, nadeszłaby bardzo szybko.
— To dobrze. Gdyby jednak ktoś się na coś uskarżał, to zawsze możesz wysłać wiewiórkę. — Przynajmniej wiedziała już, że póki co nie będzie w najbliższym czasie więcej marynarzy na ich oddziale. Patrząc na masę ludzi, która się tu dzisiaj stłoczyła, była to dla niej jak najbardziej pozytywna wiadomość. Mogła mieć nadzieję, że to tylko jeden dzień był tak zapchany pracą.
— Nie ma za co. W zasadzie to wszystko, chyba że masz jeszcze jakieś pytania? — Wolała się upewnić, niż zakładać z góry, że żadnych pytań nie ma i wszystko jest jasne. Chwilę jeszcze się jednak namyśliła, aż kiełkujący w jej głowie pomysł w końcu wyrósł na tyle, żeby nabrać jakichś kształtów.
— Po twojej wcześniejszej minie na wspomnienie o odpoczynku wnioskuję, że pacjent jest tego samego typu, co ty i nie będzie grzecznie leżeć. Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę i przekonać go, aby zbyt wiele się nie ruszał? Na magii przeciwbólowej prawdopodobnie będzie mógł ze spokojem funkcjonować, ale jeśli przesadzi, to będzie się tylko dłużej regenerować, albo zrobi sobie krzywdę na tyle, że trzeba będzie przykleić mu zadek do łóżka na dłużej. Póki będzie siedział i się w miarę oszczędzał, powinno być dobrze. — Gdyby teraz nagle zmieniła zalecenia, bądź sugerowała coś nie do końca z nimi zgodnego, zapewne pacjent miałby je gdzieś i po prostu by ją olał, robiąc, co mu się żywnie podoba. Stwierdziła więc, że raz kozie śmierć, może Arthur będzie umieć wpłynąć na Vårvika na tyle, żeby ten nie przeciążał się zbytnio i nie trafił z powrotem na oddział, gdzie byłby pewnie naprawdę marudnym pacjentem przylepionym siłą do łóżka.
— Za chwilę będę kończyć zmianę. Jeśli masz czas i ochotę, może skoczymy do kawiarni? — Początkowo zawahała się, jednak przemogła się i wysunęła propozycję. Nawet jeśli nie miał teraz czasu, to może umówią się na wyjście w inny dzień. Albo po prostu odmówi, przecież to nic strasznego.
Zbytnie naciskanie na napojenie pacjenta alkoholem zapewne spotkałoby się z sugestią o możliwości zapisania pacjenta na oddział leczenia uzależnień na program ze wsparciem psychologicznym. Astrid zapewne mogłaby zanudzić go nawet szczegółami, które znała przez to, że Samuel został skierowany na leczenie uzależnienia od alkoholu, a sama maczała palce w wyborze sposobu leczenia dla niego. Stąd znała wszelkie możliwe opcje ze wszelkimi nudnymi szczegółami. Zapewne decyzja, że obejdzie się bez napoju, którego tak bardzo pragnie pacjent, nadeszłaby bardzo szybko.
— To dobrze. Gdyby jednak ktoś się na coś uskarżał, to zawsze możesz wysłać wiewiórkę. — Przynajmniej wiedziała już, że póki co nie będzie w najbliższym czasie więcej marynarzy na ich oddziale. Patrząc na masę ludzi, która się tu dzisiaj stłoczyła, była to dla niej jak najbardziej pozytywna wiadomość. Mogła mieć nadzieję, że to tylko jeden dzień był tak zapchany pracą.
— Nie ma za co. W zasadzie to wszystko, chyba że masz jeszcze jakieś pytania? — Wolała się upewnić, niż zakładać z góry, że żadnych pytań nie ma i wszystko jest jasne. Chwilę jeszcze się jednak namyśliła, aż kiełkujący w jej głowie pomysł w końcu wyrósł na tyle, żeby nabrać jakichś kształtów.
— Po twojej wcześniejszej minie na wspomnienie o odpoczynku wnioskuję, że pacjent jest tego samego typu, co ty i nie będzie grzecznie leżeć. Mógłbyś wyświadczyć mi przysługę i przekonać go, aby zbyt wiele się nie ruszał? Na magii przeciwbólowej prawdopodobnie będzie mógł ze spokojem funkcjonować, ale jeśli przesadzi, to będzie się tylko dłużej regenerować, albo zrobi sobie krzywdę na tyle, że trzeba będzie przykleić mu zadek do łóżka na dłużej. Póki będzie siedział i się w miarę oszczędzał, powinno być dobrze. — Gdyby teraz nagle zmieniła zalecenia, bądź sugerowała coś nie do końca z nimi zgodnego, zapewne pacjent miałby je gdzieś i po prostu by ją olał, robiąc, co mu się żywnie podoba. Stwierdziła więc, że raz kozie śmierć, może Arthur będzie umieć wpłynąć na Vårvika na tyle, żeby ten nie przeciążał się zbytnio i nie trafił z powrotem na oddział, gdzie byłby pewnie naprawdę marudnym pacjentem przylepionym siłą do łóżka.
— Za chwilę będę kończyć zmianę. Jeśli masz czas i ochotę, może skoczymy do kawiarni? — Początkowo zawahała się, jednak przemogła się i wysunęła propozycję. Nawet jeśli nie miał teraz czasu, to może umówią się na wyjście w inny dzień. Albo po prostu odmówi, przecież to nic strasznego.
Arthur Mortensen
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:42
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Skinął potwierdzająco na sugestię Astrid, nie widział przeszkód, by postąpić inaczej, zwłaszcza że to ona tu była lekarzem i wiedziała najpewniej o tym co robić. Jej obecność wcale mu nie przeszkadzała domyślał się, iż traktuje go odrobinę ulgowo, przez wzgląd na znajomość, acz i tak swoje odczekał nie, miał jej tego za złe, wszak robiła tylko swoją pracę, a cierpliwość podobno uchodziła za cnotę.
– Nie, właściwie to nie, chciałem po prostu odbyć tę rozmowę i mieć to z głowy, by wiedzieć na czym stoimy. Przekażę wszystko to, co mi powiedziałaś rodzinie pacjenta. – Martwili się to pewne, ale zaznaczył, że nic mu nie będzie i dojdzie do siebie. Prawdziwym problemem był kapitan i ewentualnie pierwszy oficer, którzy mogliby zacząć węszyć w sprawie i narobić szumu wokół. Na to jednak pozostawał bezradny, nawet jeśli by chciał coś temu zaradzić, to niestety życie weryfikowało głupców.
– Tego samego typu? – Wszedł w słowo, ale zmilczał, kiedy kobieta kontynuowała swój monolog. Wzruszył ramionami – ponownie podczas rozmowy. Jakby w tym geście upatrując jedynego rozwiązania i odpowiedzi zarazem. Odrobinę niepocieszony, że Astrid miała o nim takie zdanie nie próbował jej z niego wyprowadzać, przeciwnie przytaknął kilkukrotnie, że i owszem zrobi to, o co go prosi, bo nie widział przeszkód, aby nie pogrozić palcem Vårvikiowi. Co prawda wątpił, by i jego posłuchał na długo, ale jednak zupełnie zignorować poleceń lekarza nie chciał.
Jej propozycja odrobinę go zmieszała do tej pory myślał swoje i nie pozwalał tym pragnieniom wybiegać poza obręb pewnej fantazji, tak teraz namacalna propozycja spędzenia razem czasu na tle prywatnym, nieco go zaskoczyła.
– Astrid dziękuję, ale nie. Jestem już dziś wyczerpany praca i to wydarzenie stres z nim związany i oczekiwanie, rozumiesz zapewne doskonale. Ponadto, co tu ukrywać śmierdzę rybą i morzem – Uśmiechnął się krzywo i dopiero teraz spuścił wzrok z jej twarzy. Po chwili namysłu w burzy myśli przetaczających się przez umysł wyłonił jedną i trzymając się jej powrócił do owalu twarzy uzdrowicielki. – Wiesz, że co było, to już nie wróci, prawda? Złudna gra losu, może kaprys bogów zakpił z nas stawiając sobie naprzeciw tamtego dnia, lecz wątpię, by to był dobry pomysł. Jesteśmy dorośli, żyjemy swoim życiem i każde z nas ma jakąś drogę, ty jesteś profesjonalnym lekarzem z pasji ratujesz ludzi, ja cóż skończyłem w nieco mniej przyjemnym miejscu, ale nie żałuje. Nasze ścieżki przez moment biegły wspólnie i były to miesiące, które zawsze będę miło w pamięci wspominał, jednakże wiosna tamtych chwil przeminęła, a nastała zima. Jestem innym człowiekiem, tamten chłopak, cóż nie ma go. Zniknął. – Blady uśmiech, odbił się cieniem na ustach mężczyzna, wstał w ciszy zasuwając za sobą krzesło i oparł się dłońmi o jego oparcie. Szukając zrozumienia w oczach kobiety zastanawiał się, czy nie zranił jej. Nie chciał ponownie uderzać w tę samą ranę.
– Nie, właściwie to nie, chciałem po prostu odbyć tę rozmowę i mieć to z głowy, by wiedzieć na czym stoimy. Przekażę wszystko to, co mi powiedziałaś rodzinie pacjenta. – Martwili się to pewne, ale zaznaczył, że nic mu nie będzie i dojdzie do siebie. Prawdziwym problemem był kapitan i ewentualnie pierwszy oficer, którzy mogliby zacząć węszyć w sprawie i narobić szumu wokół. Na to jednak pozostawał bezradny, nawet jeśli by chciał coś temu zaradzić, to niestety życie weryfikowało głupców.
– Tego samego typu? – Wszedł w słowo, ale zmilczał, kiedy kobieta kontynuowała swój monolog. Wzruszył ramionami – ponownie podczas rozmowy. Jakby w tym geście upatrując jedynego rozwiązania i odpowiedzi zarazem. Odrobinę niepocieszony, że Astrid miała o nim takie zdanie nie próbował jej z niego wyprowadzać, przeciwnie przytaknął kilkukrotnie, że i owszem zrobi to, o co go prosi, bo nie widział przeszkód, aby nie pogrozić palcem Vårvikiowi. Co prawda wątpił, by i jego posłuchał na długo, ale jednak zupełnie zignorować poleceń lekarza nie chciał.
Jej propozycja odrobinę go zmieszała do tej pory myślał swoje i nie pozwalał tym pragnieniom wybiegać poza obręb pewnej fantazji, tak teraz namacalna propozycja spędzenia razem czasu na tle prywatnym, nieco go zaskoczyła.
– Astrid dziękuję, ale nie. Jestem już dziś wyczerpany praca i to wydarzenie stres z nim związany i oczekiwanie, rozumiesz zapewne doskonale. Ponadto, co tu ukrywać śmierdzę rybą i morzem – Uśmiechnął się krzywo i dopiero teraz spuścił wzrok z jej twarzy. Po chwili namysłu w burzy myśli przetaczających się przez umysł wyłonił jedną i trzymając się jej powrócił do owalu twarzy uzdrowicielki. – Wiesz, że co było, to już nie wróci, prawda? Złudna gra losu, może kaprys bogów zakpił z nas stawiając sobie naprzeciw tamtego dnia, lecz wątpię, by to był dobry pomysł. Jesteśmy dorośli, żyjemy swoim życiem i każde z nas ma jakąś drogę, ty jesteś profesjonalnym lekarzem z pasji ratujesz ludzi, ja cóż skończyłem w nieco mniej przyjemnym miejscu, ale nie żałuje. Nasze ścieżki przez moment biegły wspólnie i były to miesiące, które zawsze będę miło w pamięci wspominał, jednakże wiosna tamtych chwil przeminęła, a nastała zima. Jestem innym człowiekiem, tamten chłopak, cóż nie ma go. Zniknął. – Blady uśmiech, odbił się cieniem na ustach mężczyzna, wstał w ciszy zasuwając za sobą krzesło i oparł się dłońmi o jego oparcie. Szukając zrozumienia w oczach kobiety zastanawiał się, czy nie zranił jej. Nie chciał ponownie uderzać w tę samą ranę.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:42
— To dobrze, pewnie będą chcieli wiedzieć co i jak. — Potaknęła spokojna o to, że prawdopodobnie nie będzie kolejnych osób, które mogłyby czekać na rozmowę w tej sprawie. Wszystko, co potrzebne zostało przekazane, a ona mogła powoli zbierać się do wyjścia.
— Typu niemogącego usiedzieć na miejscu i dać ciału się naturalnie wyleczyć. — Sprecyzowała z ciepłym błyskiem w oczach i lekkim rozbawieniem. Znała go przecież na tyle, żeby wiedzieć, że sam miałby problem z wysiedzeniem w łóżku i odpoczynkiem. Pewnie po kilku dniach stwierdziłby, że już dosyć, jest zdrowy i odpoczął wystarczająco, żeby zabrać się za cokolwiek, co wpadłoby mu do głowy w danej chwili. Byleby tylko już nie musieć gapić się na te same ściany.
— Fakt, nie pomyślałam o tym... — Mruknęła, zaraz uciekając wzrokiem w bok, trochę zmieszana i zawieziona odmową. Wybrała sobie naprawdę głupi moment na zaproszenie go na kawę i nawet nie pomyślała, że mógł nie mieć czasu, żeby się ogarnąć po pracy i być po prostu zmęczony. Kiedy zaczął jednak dalej mówić, wróciła do niego wzrokiem, zaskoczona tym, że wyciągnął tak daleko idące wnioski po jednym tylko zaproszeniu na prostą kawę.
— Arthur... — Westchnęła miękko z drobną nutą smutku. Nie miała ochoty na tego typu rozmowę, jednak wyglądało na to, że była potrzebna. — Wiem jedynie, że to nie jest tak proste, jak próbujesz to przedstawić. Wiesz, nie sądziłam, że zasugerujesz jakkolwiek, że mogłabym myśleć, że ot, tak wrócimy do punktu, w którym byliśmy 10 lat temu. Że byłabym w stanie po tym wszystkim tak po prostu rzucić się na głęboką wodę, nie wiedząc nic o aktualnym Tobie, albo że ty sam tak po prostu byś to zrobił, nie wiedząc nic o aktualnej mnie, tym bardziej, że to Ty zakończyłeś tamten związek. To nie jest możliwe i jestem tego absolutnie świadoma. Nie znaczy to jednak, że nie można zbudować na ruinach tamtej znajomości czegoś nowego. Cokolwiek miałoby z tego wyjść, przyjaźń, zejście się i ponowny związek, czy po prostu podtrzymanie znajomości i widywanie się raz do roku. Nie możesz również w stu procentach powiedzieć, że to by nie wypaliło, kiedy w zasadzie, ponowie to podkreślę, nic o sobie aktualnie nie wiemy. Oboje dorośliśmy, oboje przeżyliśmy różne rzeczy, o których nawzajem nie wiemy, jednak czy naprawdę musimy kategorycznie się odcinać od siebie nawzajem? Bo co, bo kiedyś byliśmy razem i teraz nie moglibyśmy nawet od czasu do czasu się spotkać i porozmawiać? Przyjaźnić się? Wiesz, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, dobrze spędzało nam się razem czas, po prostu dobrze się razem bawiliśmy, bo nadawaliśmy na podobnych falach, czemu teraz miałoby być kompletnie inaczej? Fakt, będąc całkowicie szczerą, wątpię, żeby kiedykolwiek ta... słabość, jaką wobec Ciebie czuję, miała przeminąć. Bądź co bądź, jesteś pierwszą osobą, którą obdarzyłam tak mocnym uczuciem, a która nie należy do rodziny, a ponoć pierwszej miłości się po prostu nie zapomina. Do niczego Cię to jednak nie zobowiązuje, a i nie zamierzam Ci się narzucać z tego powodu. Sam zainicjowałeś pisanie do siebie wiadomości. Sądziłam, że również chcesz utrzymać kontakt po tym, jak się spotkaliśmy. Może to trochę egoistyczne, ale chcę Cię widywać. A, dla jasności, zaproszenie na kawę było wysunięte na stopie przyjacielskiej. Nic mniej i nic więcej. Może i częściowo podyktowane tym, co czuję oraz chęcią dowiedzenia się, jak bardzo się zmieniłeś, jednak nie mam i nie miałam złudzeń co do tego, że jakkolwiek wszystko mogłoby nagle wskoczyć na dawne tory i magicznie wymazać taki szmat czasu. — Postawiła na szczerość, próbując ubrać w słowa zarówno to, co czuła, jak i myślała o ich sytuacji. Czuła się trochę niezręcznie, mówiąc to wszystko i do tego przyznając się wprost, że dalej miała do niego słabość. Bolało ją również, że tak po prostu stwierdził, że ot, tak mogłaby sądzić, że wszystko cofnie się do momentu, w jakim byli wtedy, jakby nic się nie zdarzyło. Była przecież boleśnie świadoma, że to tak nie działało. Że minęły długie lata, odkąd zerwali i oboje mieli poukładane własne życia. Być może mogłoby się znaleźć w nich miejsce na tę drugą osobę, jednak oboje musieli tego chcieć i musieli jakoś dojść do tego, jak daleko chcą wpuścić siebie nawzajem do swoich żyć, oraz czy w ogóle tego chcą. Sama również podniosła się z krzesła i wysunęła się zza stołu. Czekała, na ruch Arthura, obserwując jego twarz i denerwując się w środku i zastanawiając się, jak mężczyzna zareaguje na jej słowa. Nie zauważyła nawet kiedy zaczęła z nerwów miętolić skraj rękawa lekarskiego kitla.
— Typu niemogącego usiedzieć na miejscu i dać ciału się naturalnie wyleczyć. — Sprecyzowała z ciepłym błyskiem w oczach i lekkim rozbawieniem. Znała go przecież na tyle, żeby wiedzieć, że sam miałby problem z wysiedzeniem w łóżku i odpoczynkiem. Pewnie po kilku dniach stwierdziłby, że już dosyć, jest zdrowy i odpoczął wystarczająco, żeby zabrać się za cokolwiek, co wpadłoby mu do głowy w danej chwili. Byleby tylko już nie musieć gapić się na te same ściany.
— Fakt, nie pomyślałam o tym... — Mruknęła, zaraz uciekając wzrokiem w bok, trochę zmieszana i zawieziona odmową. Wybrała sobie naprawdę głupi moment na zaproszenie go na kawę i nawet nie pomyślała, że mógł nie mieć czasu, żeby się ogarnąć po pracy i być po prostu zmęczony. Kiedy zaczął jednak dalej mówić, wróciła do niego wzrokiem, zaskoczona tym, że wyciągnął tak daleko idące wnioski po jednym tylko zaproszeniu na prostą kawę.
— Arthur... — Westchnęła miękko z drobną nutą smutku. Nie miała ochoty na tego typu rozmowę, jednak wyglądało na to, że była potrzebna. — Wiem jedynie, że to nie jest tak proste, jak próbujesz to przedstawić. Wiesz, nie sądziłam, że zasugerujesz jakkolwiek, że mogłabym myśleć, że ot, tak wrócimy do punktu, w którym byliśmy 10 lat temu. Że byłabym w stanie po tym wszystkim tak po prostu rzucić się na głęboką wodę, nie wiedząc nic o aktualnym Tobie, albo że ty sam tak po prostu byś to zrobił, nie wiedząc nic o aktualnej mnie, tym bardziej, że to Ty zakończyłeś tamten związek. To nie jest możliwe i jestem tego absolutnie świadoma. Nie znaczy to jednak, że nie można zbudować na ruinach tamtej znajomości czegoś nowego. Cokolwiek miałoby z tego wyjść, przyjaźń, zejście się i ponowny związek, czy po prostu podtrzymanie znajomości i widywanie się raz do roku. Nie możesz również w stu procentach powiedzieć, że to by nie wypaliło, kiedy w zasadzie, ponowie to podkreślę, nic o sobie aktualnie nie wiemy. Oboje dorośliśmy, oboje przeżyliśmy różne rzeczy, o których nawzajem nie wiemy, jednak czy naprawdę musimy kategorycznie się odcinać od siebie nawzajem? Bo co, bo kiedyś byliśmy razem i teraz nie moglibyśmy nawet od czasu do czasu się spotkać i porozmawiać? Przyjaźnić się? Wiesz, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, dobrze spędzało nam się razem czas, po prostu dobrze się razem bawiliśmy, bo nadawaliśmy na podobnych falach, czemu teraz miałoby być kompletnie inaczej? Fakt, będąc całkowicie szczerą, wątpię, żeby kiedykolwiek ta... słabość, jaką wobec Ciebie czuję, miała przeminąć. Bądź co bądź, jesteś pierwszą osobą, którą obdarzyłam tak mocnym uczuciem, a która nie należy do rodziny, a ponoć pierwszej miłości się po prostu nie zapomina. Do niczego Cię to jednak nie zobowiązuje, a i nie zamierzam Ci się narzucać z tego powodu. Sam zainicjowałeś pisanie do siebie wiadomości. Sądziłam, że również chcesz utrzymać kontakt po tym, jak się spotkaliśmy. Może to trochę egoistyczne, ale chcę Cię widywać. A, dla jasności, zaproszenie na kawę było wysunięte na stopie przyjacielskiej. Nic mniej i nic więcej. Może i częściowo podyktowane tym, co czuję oraz chęcią dowiedzenia się, jak bardzo się zmieniłeś, jednak nie mam i nie miałam złudzeń co do tego, że jakkolwiek wszystko mogłoby nagle wskoczyć na dawne tory i magicznie wymazać taki szmat czasu. — Postawiła na szczerość, próbując ubrać w słowa zarówno to, co czuła, jak i myślała o ich sytuacji. Czuła się trochę niezręcznie, mówiąc to wszystko i do tego przyznając się wprost, że dalej miała do niego słabość. Bolało ją również, że tak po prostu stwierdził, że ot, tak mogłaby sądzić, że wszystko cofnie się do momentu, w jakim byli wtedy, jakby nic się nie zdarzyło. Była przecież boleśnie świadoma, że to tak nie działało. Że minęły długie lata, odkąd zerwali i oboje mieli poukładane własne życia. Być może mogłoby się znaleźć w nich miejsce na tę drugą osobę, jednak oboje musieli tego chcieć i musieli jakoś dojść do tego, jak daleko chcą wpuścić siebie nawzajem do swoich żyć, oraz czy w ogóle tego chcą. Sama również podniosła się z krzesła i wysunęła się zza stołu. Czekała, na ruch Arthura, obserwując jego twarz i denerwując się w środku i zastanawiając się, jak mężczyzna zareaguje na jej słowa. Nie zauważyła nawet kiedy zaczęła z nerwów miętolić skraj rękawa lekarskiego kitla.
Arthur Mortensen
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:42
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Zaczynając temat nie oczekiwał takiej wylewności lawina słów, bo tak w myślach nazwał wypowiedź Astrid przygniotła go do tego stopnia, że aż z wrażenia usiadł na krześle, z którego przecież przed momentem wstał. Chwila milczenia przedłużała się niemiłosiernie, czuł to w kościach. Powinien jakkolwiek zareagować, miast tak sterczeć jak kołek ruszyć się i cokolwiek przedsięwziąć, on jednak poczuł się nagle bardzo zmęczony całym tym dniem. Mocno zrezygnowany po wyrazie twarzy, jak i mowie ciała, było to widać podniósł wzrok na kobietę, mimo że stała nie musiał zadzierać głowy, by dostrzec obraz emocji malujący się na jej obliczu.
– Mówiąc uczciwie, jestem w szoku. – Blady uśmiech, przemknął przez twarz, ot zwiastun upadku jego spokoju. Jej argumenty często logiczne przecinała niepewność łączona z dawnymi uczuciami i sympatią, nieoczywistym dla niego z tego punktu widzenia było to usilne pragnienie kontaktu. Czas winien leczyć zwłaszcza zauroczenia z młodzieńczych lat, tu jednak obraz ten prezentował się odwrotnie. Nie miałby zapewne nic przeciwko znajomości, gdyby nie fakt, iż w pobrzmiewającym tonie wyczuwał nutę sentymentu, to go niepokoiło. Jeśli życie nauczyło go czegokolwiek, to tego, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Bywały chwile zwątpienia i utraty nadziei owszem, te chwile uprzykrzały egzystencję, niby ciernie kaleczyły wrażliwe serca, jednak nigdy nie należało się poddawać takim momentom. Krocząc pewnie po swej drodze starał się być dobrym człowiekiem, być może dlatego tego typu rozmowy nie wychodziły mu specjalnie dobrze. Skrzywdzić było niezwykle łatwo, zranić do żywego i później męcz się z tym człowieku. Zależało mu na tej dziewczynie nie tylko przez sentyment wspomnień, ale także przez to, jaka była. Dodawanie na jej barki niepotrzebnych zmartwień, było okrutne, a wystawianie na niepewną przyszłość kusząc cieniem nadziei niemoralne.
– Powinniśmy sobie zrobić przerwę. – Zawyrokował grobowym głosem ponownie wstając z krzesła i prostując się ze słyszalnym westchnięciem, ot ciężar dnia spadał na barki z podwojoną siłą, a on był zbyt słaby, by temu sprostać.
– Nie wiem, co o tym myśleć. Prawdę mówiąc starałem się postępować zgodnie z własnym sumieniem, by niczego nie żałować. Ty natomiast patrzysz na mnie i oczekujesz jakiejkolwiek reakcji. Wdzięczny jestem za twoje słowa dały mi one możliwość przemyślenia swojego postępowania. – Cofnął się nieznacznie od kobiety patrząc na jej ciało unikając wzroku, którego mówiąc szczerze się obawiał. – Dajmy sobie czas, to będzie najlepsze rozwiązanie. Spróbuj przetrawić moje słowa i nie zamykaj się na świat. Nie ma sensu. – Blady uśmiech przemknął przez wąskie wargi.
– Mówiąc uczciwie, jestem w szoku. – Blady uśmiech, przemknął przez twarz, ot zwiastun upadku jego spokoju. Jej argumenty często logiczne przecinała niepewność łączona z dawnymi uczuciami i sympatią, nieoczywistym dla niego z tego punktu widzenia było to usilne pragnienie kontaktu. Czas winien leczyć zwłaszcza zauroczenia z młodzieńczych lat, tu jednak obraz ten prezentował się odwrotnie. Nie miałby zapewne nic przeciwko znajomości, gdyby nie fakt, iż w pobrzmiewającym tonie wyczuwał nutę sentymentu, to go niepokoiło. Jeśli życie nauczyło go czegokolwiek, to tego, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Bywały chwile zwątpienia i utraty nadziei owszem, te chwile uprzykrzały egzystencję, niby ciernie kaleczyły wrażliwe serca, jednak nigdy nie należało się poddawać takim momentom. Krocząc pewnie po swej drodze starał się być dobrym człowiekiem, być może dlatego tego typu rozmowy nie wychodziły mu specjalnie dobrze. Skrzywdzić było niezwykle łatwo, zranić do żywego i później męcz się z tym człowieku. Zależało mu na tej dziewczynie nie tylko przez sentyment wspomnień, ale także przez to, jaka była. Dodawanie na jej barki niepotrzebnych zmartwień, było okrutne, a wystawianie na niepewną przyszłość kusząc cieniem nadziei niemoralne.
– Powinniśmy sobie zrobić przerwę. – Zawyrokował grobowym głosem ponownie wstając z krzesła i prostując się ze słyszalnym westchnięciem, ot ciężar dnia spadał na barki z podwojoną siłą, a on był zbyt słaby, by temu sprostać.
– Nie wiem, co o tym myśleć. Prawdę mówiąc starałem się postępować zgodnie z własnym sumieniem, by niczego nie żałować. Ty natomiast patrzysz na mnie i oczekujesz jakiejkolwiek reakcji. Wdzięczny jestem za twoje słowa dały mi one możliwość przemyślenia swojego postępowania. – Cofnął się nieznacznie od kobiety patrząc na jej ciało unikając wzroku, którego mówiąc szczerze się obawiał. – Dajmy sobie czas, to będzie najlepsze rozwiązanie. Spróbuj przetrawić moje słowa i nie zamykaj się na świat. Nie ma sensu. – Blady uśmiech przemknął przez wąskie wargi.
Bezimienny
Re: 02.01.2001 – Korytarz, szpital im. Alberta Lindgrena – A. Mortensen & Bezimienny: A. Myklebust Sob 25 Lis - 9:43
Cisza wisiała między nimi niczym ciężka zasłona, przyduszająca oddech. Nie spodziewała się takiej reakcji na jej monolog i zrzucenie wszystkiego na raz. Spodziewała się… sama w zasadzie nie wiedziała czego, jednak na pewno nie takiej... ciszy i widocznego przytłoczenia oraz zmęczenia. Zrezygnowania.
— Znowu za dużo gadam, prawda? — Mruknęła, trochę żartobliwie, uciekając wzrokiem w bok, chcąc jakkolwiek rozładować to napięcie, jakie wisiało w powietrzu. Być może powinna zdusić część z tego, co jej się wcisnęło na usta, zamiast po prostu pozwolić sobie gadać, co ślina na język przyniesie. Wiedziała jedynie, że powiedziała więcej, niż zamierzała i teraz oboje czuli się po prostu... dziwnie. Niezręcznie i niepewnie. Mleko się jednak rozlało i nie było już jak tego naprawić. Można było jedynie przeć naprzód i zobaczyć, co z tego wyniknie. Być może norny specjalnie ją podpuściły, żeby doprowadzić do... czegoś. A może po prostu zmęczenie ciężkim dniem i ciągłą obecnością natarczywych duchów rozwiązało jej za bardzo język. Trudno było ocenić, co miało z tego wyniknąć.
Zdusiła protest cisnący się jej na usta, kiedy stwierdził, że powinni zrobić sobie przerwę. Przecież przed chwilą obiecała mu, że nie będzie się narzucać, więc teraz naciskanie na to, żeby nie znikał znowu z jej życia, byłoby głupie. Jedynie pewnie tylko sprawiłoby, że tym szybciej wycofałby się i więcej nie pokazywał jej na oczy. Nawet jeśli w jej myśli zakradało się stwierdzenie, że pewnie Arthur znowu zniknie na długie lata, nie dając w ogóle znaku życia. Usilnie próbowała od siebie odepchnąć tę natrętną obawę. Oboje byli zmęczeni ciężkim dniem oraz ciężarem, jaki niosła za sobą ta nagła rozmowa. Arthur mógł mieć rację, że powinni odetchnąć, odpocząć i na świeżo podejść do poruszonych kwestii. Przemyśleć co się działo, jakie słowa padły i w zasadzie... co dalej. Przymknęła na chwilę oczy, chcąc się odciąć od części nadmiarowych bodźców i chociaż spróbować podjąć jedną rozsądną decyzję.
—W porządku. — Zgodziła się niechętnie, cicho, otwierając przy tym oczy i kierując w końcu spojrzenie na niego. Czuła się, jakby ledwo to przeszło przez jej gardło, chociaż brzmiało normalnie, naturalnie.
— Dbaj o siebie. — Dorzuciła jeszcze miękko drobną prośbę, pomijając drugą, cisnącą się jej na usta, żeby czasem dał znak życia i chociażby napisał, aby nie musiała się zastanawiać, czy wszystko z nim w porządku. Co jak co, ale ta prośba nie pasowała do tego, na co właśnie się zgodziła, więc po prostu zachowała ją dla siebie, dusząc w sobie, zanim by się wyrwało na wolność i jeszcze dorzuciło kolejnych kwestii do i tak skompilowanej sytuacji. Odetchnęła trochę głębiej i odprowadziła Arthura do drzwi gabinetu, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze czegoś nie potrzebuje i czy może sama zacząć się zbierać do zakończenia swojego dyżuru.
Astrid i Arthur z tematu
— Znowu za dużo gadam, prawda? — Mruknęła, trochę żartobliwie, uciekając wzrokiem w bok, chcąc jakkolwiek rozładować to napięcie, jakie wisiało w powietrzu. Być może powinna zdusić część z tego, co jej się wcisnęło na usta, zamiast po prostu pozwolić sobie gadać, co ślina na język przyniesie. Wiedziała jedynie, że powiedziała więcej, niż zamierzała i teraz oboje czuli się po prostu... dziwnie. Niezręcznie i niepewnie. Mleko się jednak rozlało i nie było już jak tego naprawić. Można było jedynie przeć naprzód i zobaczyć, co z tego wyniknie. Być może norny specjalnie ją podpuściły, żeby doprowadzić do... czegoś. A może po prostu zmęczenie ciężkim dniem i ciągłą obecnością natarczywych duchów rozwiązało jej za bardzo język. Trudno było ocenić, co miało z tego wyniknąć.
Zdusiła protest cisnący się jej na usta, kiedy stwierdził, że powinni zrobić sobie przerwę. Przecież przed chwilą obiecała mu, że nie będzie się narzucać, więc teraz naciskanie na to, żeby nie znikał znowu z jej życia, byłoby głupie. Jedynie pewnie tylko sprawiłoby, że tym szybciej wycofałby się i więcej nie pokazywał jej na oczy. Nawet jeśli w jej myśli zakradało się stwierdzenie, że pewnie Arthur znowu zniknie na długie lata, nie dając w ogóle znaku życia. Usilnie próbowała od siebie odepchnąć tę natrętną obawę. Oboje byli zmęczeni ciężkim dniem oraz ciężarem, jaki niosła za sobą ta nagła rozmowa. Arthur mógł mieć rację, że powinni odetchnąć, odpocząć i na świeżo podejść do poruszonych kwestii. Przemyśleć co się działo, jakie słowa padły i w zasadzie... co dalej. Przymknęła na chwilę oczy, chcąc się odciąć od części nadmiarowych bodźców i chociaż spróbować podjąć jedną rozsądną decyzję.
—W porządku. — Zgodziła się niechętnie, cicho, otwierając przy tym oczy i kierując w końcu spojrzenie na niego. Czuła się, jakby ledwo to przeszło przez jej gardło, chociaż brzmiało normalnie, naturalnie.
— Dbaj o siebie. — Dorzuciła jeszcze miękko drobną prośbę, pomijając drugą, cisnącą się jej na usta, żeby czasem dał znak życia i chociażby napisał, aby nie musiała się zastanawiać, czy wszystko z nim w porządku. Co jak co, ale ta prośba nie pasowała do tego, na co właśnie się zgodziła, więc po prostu zachowała ją dla siebie, dusząc w sobie, zanim by się wyrwało na wolność i jeszcze dorzuciło kolejnych kwestii do i tak skompilowanej sytuacji. Odetchnęła trochę głębiej i odprowadziła Arthura do drzwi gabinetu, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze czegoś nie potrzebuje i czy może sama zacząć się zbierać do zakończenia swojego dyżuru.
Astrid i Arthur z tematu