Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    8.09.2000 – Pracownia rzeźbiarska – S. Vänskä & Bezimienny: M. Järvelä

    2 posters
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    8.09.2000

    Wbrew wszelkiemu rozsądkowi – ostatniej cnocie, przeciw której skłonna była wprawdzie świadomie w podobnych kwestiach występować – zdarzało jej się czasami, w chwilach podobnych do obecnej, żałować swojego mariażu; nie było w tym żadnej ostentacji ani perfidnej zawiści, ani dramatu konwulsyjnej goryczy, który mógłby uczynić owe doświadczenie, paradoksalnie, łatwiejszym do zniesienia, bo darującym jej jednoznaczne i proste w wykonaniu rozwiązanie problemu. Było to uczucie daleko gorsze, bo, trzymane twardo w ryzach racjonalnej kalkulacji, niezdolne do osiągnięcia natężenia bodźca progowego, zarazem drażniąco przewlekłe i dokuczliwie podskórne, kładące się chłodnym odrętwieniem na pocierany z nerwową irytacją kark, a w końcu właśnie – co najgorsze – było to uczucie w jej sytuacji zupełnie nieroztropne. Liczne korzyści, jakie oferował jej ten mezalians, będący dotąd najdobitniejszym objawem łaskawości Norn, stanowiły w jej przekonaniu walutę, jakiej nie należało naruszać patyną jakichkolwiek wątpliwości i zawahań przynajmniej, jeśli nie przede wszystkim, dla własnego świętego spokoju. Koszty, jakie poniosła w tej transakcji – niezupełnie dokonanej wyłącznie z wyrachowania, bo wprawdzie szczerze podziwiała i kochała swojego męża – były jej doskonale znane przed podpisaniem cyrografu i jeszcze przed tym, z pełnią przytomności myśli i zdecydowaniem bezpardonowo ambitnego katona, zaakceptowane; rozumiała doskonale, że w zamian za wolność od pewnych dotychczasowych ograniczeń musiała oddać inną cząstkę swojej swobody i pogodziła się z tym stanem, zanim jeszcze przyszło jej posłusznie wsunąć nadgarstki we wzniosły banał więzów małżeńskich.
    Pomimo to czasami jednak odzywał się w niej ten chroniczny żal, wplatał fałszywe tony w zwykle nienaganny rytm jej kroków, wytrącał ją z równowagi, nie tej nerwowej mającej odbicie w nastroju, ale wewnętrznej, z taką dbałością utrzymywanej w stanowczym niewzruszeniu; mącił gładką taflę myśli, odwiązując kamienie od utopionych w sobie trupów przeszłych, nieosiągalnych już marzeń; popychał ją do decyzji i czynów pochopnych, nieprzemyślanych, prowadzonych impulsem, jakby w bezwarunkowym odruchu zbyt długo i zbyt surowo niewolonego, z natury pożądliwego i niespokojnego, temperamentu. Nie miałaby prawdopodobnie z tym większego problemu – z upływem czasu i metodą błędów nauczyła się przecież tuszować swoje małe zbrodnie, popełnione w porywach, jakich nie umiała i nie chciała powstrzymywać – gdyby nie mały druczek zamieszczony pod treścią zawartej umowy, który obligował ją, na mocy autentyczności jej uczuć do Nikolaia, do natrętnych, kąsających wyrzutów sumienia. Utkana hojność losu była w ten sposób dla niej przewrotna, że dała jej męża, którego Sohvi szanowała i istotnie darzyła jakąś czystą formą miłości, która burzyła się w niej, ilekroć dopuszczała się jakiejś – dyplomatycznie eufemizując – występnej niestosowności wobec ich małżeństwa, czy to wyrażonej w czynie, czy – przez ostatnie parę lat wyłącznie – w zdrożnej, nieposłusznej myśli. Gdyby miała to szczęście wyjść za kogoś innego, niezdolnego poruszyć jej w podobny sposób, byłaby w istocie po stokroć spokojniejsza i o ile szczęśliwsza, nie znając katuszy nudności i torsji czujnego sumienia, stojącego na warcie przyzwoitości; wystarczyłoby jej wtedy dbać tylko o jej przekonujący pozór, nic ponadto.
    Schwytana w sidła tej nawrotowej niedyspozycji równowagi wewnętrznej, w rozstrojeniu paradoksalnie wprawiającym ją  w nastrój rześki, jakby chciała sobie samej udowodnić własne niezachwianie, nie potrafiła skupić się na pochwyconej losowo lekturze. Siedząc na szmaragdowej sofie, z otwartą książką niedbale porzuconą na kolanach i podstarzałym czarnym psem u stóp, odchyliła głowę na oparcie i przymknęła oczy, sięgając opuszkami palców do swojego czoła i skroni, które pogładziła w roztargnieniu. Nasłuchiwała, oczekując odgłosu zamykanych za umówionym gościem drzwi wejściowych, jaki spodziewała się dosłyszeć z przesmyku uchylnego wejścia do pracowni; miał to być dla niej sygnał, by spojrzeć wreszcie na wskazówki, opieszale orbitujące wokół centrum tarczy eleganckiego, naręcznego zegarka, nie tylko w celu oceny punktualności, ale też dokładnego odmierzenia objętości swojego szczodrego podarunku.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Niekiedy, w błahych, nieśpiesznych chwilach nostalgicznej słabości, tęskniła za wygodą, jaką oferował jej Eemil, pozbawioną problemów i niepowodzeń prostotą, na którą byłaby zapewne przystała z czystej przekory, ażeby jak najdłużej i z niegasnącą determinacją przekonać go do uczuć, jakie do niego żywiła, popełniła jednak błąd pozwalając, aby gruba i barwna kurtyna zakrywająca dotąd jej tajemnice, uchyliła rąbka komuś tak bezmyślnemu i niegodnemu zaufania, co mężczyzna. Było to oczywiście pragnienie złudne i niewarte uwagi, Eemila nie kochała bowiem nigdy, lecz ponieważ na jej szczere zauroczenie nie zasłużył przez lata żaden wybranek, gotowa była oddać mu swoją rękę w małżeństwie choćby i tylko z nudy i figlarnej potrzeby całkowitego jego uziemienia, całkowitego poddania sobie i swoim zachciankom skonstruowanym tak, żeby zawsze wbijały się drzazgą w najczulsze i najwrażliwsze miejsca ludzkiego ciała. Jakkolwiek potrafiła być dla niego przystępna, wszelkie nierozsądnie oferowane przejawy prawdziwego oddania były jednak w istocie ledwie dziecinną histerią kobiety, która w wieku lat dwudziestu dobitnie uświadamia sobie swoją niezdolność do kochania i aby udowodnić światu, ale przede wszystkim sobie, że chłód jej serca jest jedynie złudnym wrażeniem, zgrabnie wytworzonym mirażem, imitacją uczucia, które małodusznie uważała za miłość, pokornie wychodzi za mąż.
    Z powodu, który zakrawał poniekąd o ten małoduszny brak doświadczeń, w jej sercu zrodziło się więc figlarne zainteresowanie dla życia ludzi, którzy, w przeciwieństwie do niej, odczuwali nie tylko troskę i poczucie winy względem siebie nawzajem, lecz żywili także pewną pokrętną, wzajemną czułość, której kręte labirynty zdawały się być zawiłą, intelektualną zagadką oczekującą rychłego rozwiązania. Śmiała się niekiedy w myślach z jakim zaciekawieniem i przezornością podchodziła do obrazu, w postaci którego jawiła się jej rzeczywistość Sohvi – znajomość ta nie była największym ogniem, z jakim przyszło jej w życiu igrać, mimo to stanowiła radosną odskocznię od szarej i nużącej rzeczywistości, choć poprzecinanej grozą niepokojących wiadomości, to wciąż parszywie przewidywalną i wybrakowaną w szczegóły. Kiedy więc dzisiaj po raz kolejny naciskała na srebrną klamkę drzwi wejściowych, nie wiedziała jeszcze, co zrobi, lecz jednocześnie nie obawiała się nieszczęścia i nie bała szczęścia, w czym odmienna była od tylu innych ludzi, którym nieustannie wydawało się, że go szukają – jedynym, co zdolne było bowiem rozpalić w jej sercu chłodną iskrę trwogi, były okowy smętnej i nieciekawej przeciętności.
    Wewnątrz było jasno i schludnie, a gdy zamknęła za sobą drzwi, odcinając świst i szelest rozbawionego, jesiennego wiatru, w domostwie zapadła także przyjemna cisza, jak gdyby za sprawą murów posesji można było odciąć się rzeczywistości, zatrzymać w gęstej melasie tego spokojnego, upojnego życia, jakie zawsze wyobrażała sobie, siadając na drewnianym podeście w rzeźbiarskiej pracowni. Dzisiaj nieśpieszno było jej jednak do rychłego przywitania się z panią domu, szczodrze ofiarowany jej prezent miał bowiem nie tylko piętno skrywanej intymności, lecz także ścisłe ograniczenia czasowe, spośród których Mirjam nie zamierzała pozwolić, by przez palce przeciekła jej choćby minuta łaskawie podarowanego jej czasu. Zamiast bezpośrednio do pomieszczenia rzeźbiarskiego, skierowała się więc w przeciwną stronę, ostrożnym, wyważonym krokiem przechodząc wpierw wokół pokoju sypialnianego, koło starannie pościelonego łóżka, wzdłuż rozległej biblioteczki, gdzie w zamkniętej na klucz szufladzie skryte były starannie poukładane listy; część przedmiotów brała do rąk, obracając je dłoniach, innym przyglądała się z daleka, gdy na jasnej tarczy zegara dostrzegła natomiast, że jej czas powoli dobiega końca, przystanęła jeszcze przed gabinetem Nikolai’a, mierząc drzwi złowrogim, przenikliwym spojrzeniem i zaciskając drobne palce na błyszczącej klamce, nim zdecydowała się jednak na jej naciśnięcie, ciche tykanie zegara wskazało równo godzinę siedemnastą, zacisnęła więc usta w cienką linię i zwróciła się z powrotem ku pracowni rzeźbiarskiej.
    Kiedy weszła do środka, długa wskazówka minutowa przesunęła się właśnie w prawo, ona sama pozwoliła natomiast by jej drobne usta wygięły się w wyrazie przyjacielskiego uśmiechu.
    Cieszy mnie, że znajdujesz dla mnie te urocze wieczory, lecz nie mogę odpuścić sobie wrażenia, że nieustannie przed kimś się ukrywamy, bo choć nie przeczę, że sprzyja mi twoje towarzystwo, chciałabym zapewnić, że nie zawstydza mnie obecność pozostałych domowników. – odparła, zadzierając nieznacznie brodę i siadając obok Sohvi na szmaragdowej sofie. – Lecz być może to twój mąż wstydzi się mnie? Nie ma w tym oczywiście nic uwłaczającego, nieskromnie przyznam, że przyzwyczaiłam się do męskich umizgów, wierz lub nie, ale dzisiejszego ranka otrzymałam skromny podarunek od mego sąsiada – zaręczonego mężczyzny, też mi sytuacja! – dodała zaraz, śmiejąc się pod nosem z żartobliwą pobłażliwością. – Dał mi w prezencie piękne, jedwabne pończochy. Wątpię, by sam je wybierał, a jednak – spójrz – ktokolwiek mu pomógł, miał znakomity gust. Żywię jedynie skromną nadzieję, że nie była to jego narzeczona. – nie czekając aprobatę, wyciągnęła nogi i podniosła suknię aż do kolan, pokazując kobiecie biały materiał ozdobnego odzienia.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Wierny – choć z natury zawstydzająco bojaźliwy i przez to zupełnie nieużyteczny w jedynym względzie, dla którego Sohvi zgodziła się go przygarnąć – Otso poruszył się wreszcie u jej stóp niespokojnie, odrywając posiwiały łeb od zbitej, połyskującej masy zwiniętego w jednolicie smolisty kłąb ciała, zaalarmowany szczęknięciem klamki krótko przed tym, jak rozległ się, dostępny również zmysłom samej pani domu, wyczekiwany sygnał. Dostrzegłszy w porę narastające zainteresowanie psa, spoglądającego bystro w szczelinę rozwartych drzwi, kobieta pochyliła się naprzód, by z upomnieniem na ustach pochwycić bladymi palcami zgubioną w sierści skórzaną, szeroką obrożę. Spojrzała jednocześnie na wskazówki zegarka bijącego swój puls w harmonijnym, niezakłóconym spoufaleniu z jej własnym, którego pewny ton wtórował upływającym sekundom w wiotkości jasnego nadgarstka. Ukontentowana w głębi ducha bezbłędną punktualnością towarzyszki dzisiejszego wieczoru, odłożyła dłoń na szorstką fakturę stronic otwartej książki, sunąc jej wnętrzem po uciekających dziś myślom słowach, by zawinąć w końcu palce na krawędzi okładki. Zdawało jej się, że słyszy rytmiczne kroki czasu więzionego w drogim, eleganckim podarunku od męża; kobieca niepozorność zegarka pozostawała jednak w istocie zupełnie niema, kiedy Sohvi bezwiednie przeczesywała czarną sierść zastygłego w czuwaniu psa. Nasłuchiwała razem z nim, starając się w nienaruszonej tkaninie ciszy dostrzec odstające drażniąco nici, nadszarpnięte skrzypnięciem drewnianej podłogi czy zdradliwym brzękiem nieuważnie potrąconego wazonu – Mirjam jednak obchodziła się z nią ze szczególną ostrożnością, nie pozostawiając uwadze kobiety najmniejszych zdradliwych śladów swojej obecności. Sohvi, porwana wyboistym nurtem domysłów, widziała gładkie, dziewczęce dłonie sunące po równo rozścielonej narzucie łóżka, subtelnej krzywiźnie biodra z marmuru, poznające dotykiem detale piór valravna wydobyte z masy kości słoniowej; zaciskające się wreszcie na wytartym złoceniu ozdobnej główki klucza wetkniętego w zamek szuflady i zanurzające się ciekawsko w jej wnętrze, między papier listów najbardziej osobistych, noszących ślady sentymentalnych powrotów do skrytych w nich treści, częstszych niż wypadałoby robić to kobiecie zupełnie usatysfakcjonowanej i pogodzonej z chwilą teraźniejszą. Na pociągniętych ciemną wiśnią ustach osiadł jej ciężar niecierpliwego pytania, ważonego z rozwagą, choć wywodzącego się z pobudek mu przeciwnych – czy znalazłaś prawdę? czy znalazłaś w tym wszystkim mnie?
    Mary imaginacji pierzchły nagle, spłoszone bezpardonowym wtargnięciem ich prowodyra; niewypowiedziane pytanie zgasło natychmiast, wsiąkając w poważną surowość krzywizny ust, zanim nie załagodził jej uprzejmy, zdawkowo serdeczny uśmiech. Otso poderwał się spod jej nóg, by zakręcić się wokół postaci Mirjam, domagając się pieszczoty – jego czarny kształt zakotłował się wokół jej kolan w krótkim zrywie opieszałej radości i podążył za nią z beztroską uległością do sofy, z której z najwyższą uwagą obserwowała ich Sohvi. Zderzona z pytaniem o własnego męża, zamknęła trzymaną na kolanach książkę w impulsie tuszowanego uśmiechem zadrażnienia; wytłoczone na okładce litery składały się w imię Isto Rautiainena. Odkładając ją na stolik, a sięgając w zamian po filiżankę z herbatą (jak obiecała - ostygłą), odwróciła na moment spojrzenie od promiennej, słodkiej twarzy Mirjam, obawiając się, że zdradzi ją jakiś nieokiełznany błysk w oku, kiedy przecież, dla dobra swojej sprawy, nie należało przejawiać najmniejszych objawów dyskomfortu w poruszonym temacie. Dziewczyna, szczęśliwie, swoimi wyznaniami wpędziła ją zaraz w znacznie bezpieczniejsze rozbawienie, jakiego nie omieszkała już okazać bez najmniejszych oporów, zanim jej uwagi nie skierowano  na, faktycznie ładne, pończochy.
    Odrażająco bezczelne – skomentowała przewrotnie, spoglądając na ostentacyjnie wyeksponowane nogi Mirjam, odmierzając przy tym wystarczającą dawkę uwagi, by nie wyjść na niegrzeczną, ale też nie nazbyt zainteresowaną ich zgrabnością. Kiedy zderzyła znów spojrzenie z żywym błękitem tęczówek, na jej ustach igrał uśmiech, teatralnie wręcz niewinny, w kontraście do wyrazu ciemnych oczu. – Jest to oczywiście przezabawny przypadek naiwnej lekkomyślności samczej i, jak przypuszczam, bardzo ci miły, jeśli jednak pozwolisz mi na tę nieśmiałą sugestię, uważam, że powinnaś uratować tę dziewczynę, jego narzeczoną, przed związkiem z mężczyzną – zawiesiła głos, unosząc z rozmysłem filiżankę do ust, by przełknąć zimny łyk herbaty, z figlarną perfidią nie spiesząc się wcale, zanim kontynuowała – przepraszam; niewiernym, w tak niestosownym momencie w dodatku. Po ślubie, oczywiście, należy być wyrozumiałym i pobłażliwym w jakimś rozsądnym stopniu wobec mężczyzn; nie jest ich winą wprawdzie, że są w większości istotami ułomnej woli i kalekiego charakteru, ale - na bogów - jeśli nawet w czasie narzeczeństwa nie stać go na przyzwoitą wstrzemięźliwość i nienaturalny im - płci  beznadziejnie uległej pokusom - rozsądek, wspaniałomyślnym miłosierdziem dla niej i dla niego również byłoby stosownie interweniować. – Wyraźnie ubawiona przedmiotem rozmowy, choć wciąż w jakiś sposób poważna, bezwiednie pocierała kciukiem brzeg porcelany, obejmując filiżankę palcami z pewną nieostrożną swobodą. – Byłabym przy tym, nie ukrywam, pocieszona, gdybyś pozwoliła mi mieć w tym jakiś, choćby najmniejszy, udział. Obiecuję też, że jakkolwiek poufne nasze spiski by nie były, mój mąż będzie miał o nich pełną świadomość; wbrew twoim podejrzeniom, pozostaję wobec niego klarownie przejrzysta. Z przyjemnością postaram się o wasze spotkanie, jeśli sobie tego życzysz, jednak... – przystanęła na moment, po czym nachyliła się odrobinę w jej stronę, szeleszcząc czarnym materiałem prostej sukni. – Mogę być z tobą szczera, Mirjam? Jeśli obiecasz nie obracać tego weredyzmu przeciwko Nikolaiowi czy też przeciwko mnie...
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Drobna dłoń ostrożnie, jak gdyby przypadkowo, zanurzyła się zwichrzonym futrze ogromnego czworonoga, który zakręcił się wokół jej nóg, by zatrzymać się zaraz przy szmaragdowej sofie, opieszale, choć z niestygnącą, zwierzęcą uciechą poruszając swoim kudłatym ogonem, gdzie wśród gęstej, ciemnej sierści zatrzymały się pojedyncze drobiny jasnego pyłu. Mirjam zawiesiła chwilowo wzrok na mętnych, kasztanowych oczach psa, jego łagodnym spojrzeniu nie obciążonym splotem egotycznych interesów, pełnym sympatii dla problemów, które były poza jego pojęciem i zrozumieniem, przesiąkniętym miłosną, współpracującą ciekawością, która nie znała zła ani nikczemności – zwierzęta te, trzymane niegdyś przez ojca w rodzinnym Rovaniemi, zawsze wydawały jej się naiwne i łatwowierne, lecz ponieważ, w przeciwieństwie do ludzi, nie nosiły w swoich sercach żadnej skazy, pozwalała niekiedy, w akcie dobrej woli, by opierały swój ciepły, ociężały łeb na jej smukłych udach.
    Kiedy nareszcie zadała pytanie, unosząc jednocześnie szklany, chłodny błękit spojrzenia na twarz przyjaciółki, dostrzegając, jak przez jej lico przechodzi cień nieprzychylnego paroksyzmu, błahy, dobrze skrywany przejaw niechęci wobec podjętej tematyki, w jej sercu, wbrew wszelkim, dotychczasowym przejawom nieskażonej sympatii, roziskrzył się błysk zadowolenia, wewnętrznego triumfu, jaki odczuwała zawsze, gdy udawało jej się trafić puginałem we wrażliwy punkt swojego rozmówcy. Nie okazując swego sukcesu, rezolutnie zadarła jednak brodę ku górze, uśmiechając się uprzejmie i opuszczając uniesiony wcześniej skrawek sukni, której błękitny materiał zakołysał się leniwie w okolicy jej kostek – wścibska, nachalna ciekawość stanowiła nieszczęsny mankament jej charakteru, pewien atawizm dzieciństwa, który zachował się nikczemnie pod płaszczem pozornej i złudnej dorosłości.
    Obawiam się, że masz rację. Strach pomyśleć, co też czekałoby tę biedną dziewczynę z mężczyzną tak kalekiej woli, nie sposobna mi jednak pogrywać sobie jego strategią, obraną, jak sądzę, bezmyślnie i w niemożnym do powstrzymania przypływie chłopskiego impulsu. Powinnam wybrać się do nich jeszcze dzisiaj, dopilnować, by nie popełnili tak potwornego błędu, jak wymienienie pomiędzy sobą przyrzeczeń małżeńskich. – odparła z determinacją, choć w lekko uniesionych kącikach jej ust podrygiwał przejaw figlarnego rozbawienia, jawnej i nieukrywanej satysfakcji, jaką czerpała z zaglądania w życie prywatne i miłosne perypetie obcych sobie ludzi. – Pończochy zachowam oczywiście dla siebie, w innym wypadku oznaczałoby to, że dołączam lub, co gorsza, aprobuję zasady chromej kokieterii mego sąsiada. Do dzieci i mężczyzn nigdy nie należy się, jak to mówią, zniżać, wszak oni się na tym od razu poznają i obraża ich to tylko. – wyjaśniła zaraz, również wznosząc ku ustom drobną, porcelanową filiżankę, znad której unosiła się jeszcze półprzezroczysta, wonna para mocno zaparzonej herbaty. Dopiero w obliczu kolejnych słów Sohvi, Mirjam wyprostowała się wyraźnie, skoncentrowanym, przenikliwym wzrokiem obserwując fizjonomię siedzącej naprzeciwko kobiety, jak domowa kotka, która nastawia uszy wobec najcichszych dźwięków, które przyciągają jej uwagę nawet wówczas, gdy umysł spowity jest głębokim snem.
    Poniekąd przerażało ją ślepe oddanie, jakim rozmówczyni zdawała się darzyć swojego męża – bystrego i wiernego wprawdzie, lecz należącego przecież wciąż do obszernej grupy mężczyzn słabej woli i wątłej wnikliwości, która rzadko wykraczała, choćby tylko z ciekawości, poza to, co wpojono im w dzieciństwie, jednocześnie zazdrościła jej jednak nieznanego sobie obłędu możliwości i obligacji mówienia prawdy oraz, co ważniejsze, odczuwania jej bezpośrednio, jak gdyby wszelkie, najmniejsze choćby kłamstwo bądź niepokorny przejaw figlarnego oszustwa były drzazgami boleśnie wbijającymi się w jej wrażliwe sumienie. Słyszała pogłoski, które wśród wyższych sfer niezobowiązujących, kobiecych ugrupowań pojawiały się niekiedy, dekorując Sohvi nieprzychylnymi uwagami, cierpkimi, pełnymi nagany podejrzeniami, które wypełzały spod oskarżycielsko wymierzonych palców wskazujących, spod brwi ściągniętych z niesmakiem, ust zdrętwiałych w przejawie niepochlebnej dezaprobaty, gdy przebywała jednak w jej towarzystwie, zainteresowanie, jakie wzbudzały w niej dotąd te wędrujące pomiędzy ustami socjety plotki, gasło, godząc ją chłodną mizerykordią gorzkiego rozczarowania – mimo to pozostawała na miejscu, zastygła jak gdyby w formalinie swej upartej, dociekliwej podejrzliwości.
    Nie pomyślałabym, że Nikolai zainteresowany będzie podobnymi błahostkami, wszak praca z pewnością zapewnia mu już wystarczające doświadczenie nieszczęsnej, ludzkiej emocjonalności, lecz jeśli uważasz, że jest to wiedza, którą, jako twój mąż, winien jest posiadać, cóż, nie mi stawać na drodze waszych prywatnych porozumień. – wypowiedziała te słowa spokojnie, ostrożnie, odchylając się nieznacznie na kanapie, jak gdyby w przejawie chwilowej refleksji, wewnętrznej debaty nad kierunkiem i celem zadanego jej pytania.
    Oczywiście. – odrzekła nareszcie, odczekawszy stosowną chwilę zapadłej pomiędzy nimi ciszy, po czym wygięła drobne usta w przyjacielskim uśmiechu ciepłej serdeczności. – Twoja szczerość i zaufanie byłyby dla mnie prezentem znakomitszym niż najdroższe nawet pończochy.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Świadoma determinacja, by pozostać szczególnie baczną na przyjemnie swobodny pływ ich konwersacji, w sytuacji obecnego stanu rozprzężenia wewnętrznego, z łamiącym spokój zgrzytem ścierała się w niej z objawem fatalnej inercji wobec własnych słabości i okoliczności sprzyjającym ich nasileniu. Ukradkiem, ponad delikatną porcelaną filiżanki, starając się utrzymać uwagę w równorzędnym nurcie z kaskadą rozmowy, studiowała, nie bez – nieprzystojnie i paradoksalnie satysfakcjonującego – poczucia winy, dziewczęcy rys lica, gładką linię jasnej szyi, ułożenie malinowej miękkości ust pod wodzą przebłysków rozbawienia i słów zdradzających urokliwy esprit Mirjam; ten sam, który przywiódł Sohvi do podjęcia tak ryzykownej dla niej motii, bez poprawnego namysłu, pod wpływem zrywu nieokiełznanej potrzeby sięgania po więcej, dalej, poza granice stosowności, poza granice narzucone przez innych czy – w tym wypadku – siebie samą. Ta nagła bezwiedna uległość myśli wobec dojmująco rzeczywistej obecności niksy przyprawiała Sohvi o chowaną w kuluarach podświadomości niepewność, trwale związaną z zaintrygowaniem, ciekawością i wreszcie – naturalną potrzebą poznania i skruszenia jej źródła. Ona też właśnie, skrzętnie zamiatana pod dywan tkany nicią opanowania, prowokowała w niej trudne do przemożenia przekonanie, że należy, bez względu na pozór zawartego drogą bliższego poznania pokoju, zachować w jej towarzystwie czujność, nienadwyrężającą nerwów, ale pobudzającą umysł do zręcznego dynamizmu. Mirjam, nosząca się z trudną do przeoczenia lekkością bycia i atrakcyjną swobodą postępowania, dościgała ją w staranności wypowiedzi; w jej słowach i tonie głosu Sohvi rozpoznawała własną precyzję i przemyślność, jakąś celowość, której obiekt miał podlegać jedynie wyrokom domysłów i która sprawiała, że w jej towarzystwie czuła się nieustannie schwytana w sidła szachu.
    Powzięła sobie za kierunek udowodnić własną niewinność – wybór wyrokodawcy był przy tym, najwyraźniej, objawem przerośniętych ambicji – tymczasem nie mogła oprzeć się pokusie, by dać się zapędzić w ślepy zaułek matu. Zadręczając samą siebie bez litości, obracała ten pomysł w zaciszu skroni, podjudzana, poza urokiem samej Mirjam, wspomnieniem doświadczeń, jakie przesiąkały przestrzeń pracowni – tkwiły w szmaragdzie sofy, na której siedziały, w miękkości dywanu pod ich stopami, w cichym strzelaniu nieśmiałego płomienia i w ślepych spojrzeniach wyrzeźbionych twarzy.
    Kąciki jej ust drgnęły zdradliwie na przywołanie przyrzeczeń małżeńskich w kategorii błędów potwornych, ostatecznie ułożyły się jednak w grymasie aprobaty nie tylko dla przedstawianych planów, ale również wobec brzmienia całej wypowiedzi, tak przyjemnie wpadającego w antymęską narrację, jaką pozwoliła sobie zainicjować. Sprawiało jej zawsze cichą, niezdrową satysfakcję, gdy spotykała się z podobnymi do swoich poglądami w tym względzie, nieważne czy w granicach towarzyskiego dowcipu, czy zupełnie na poważnie.
    Oczywiście, powinnaś je zachować – przyznała jej rację, bez chwili zawahania czy  choć cienia skrupułów; za wystarczające usprawiedliwienie uznałaby po prawdzie ordynarną chciwość, musiała przyznać jednak, że błyskotliwe uargumentowanie swoich działań wywarło na niej tym lepsze wrażenie. Miała ochotę pociągnąć ją dalej w tę nikczemność, sprawdzić płyciznę jej moralności, wybadać dno stanowiące limit własnej interesowności i rozgrzebać je, w trosce oczywiście o zdrowy egoizm, którego, jak uważała, nie należało się wstydzić, tym bardziej czy szczególnie wtedy, gdy mierzył w osoby – mężczyzn – pokroju jej sąsiada. Najpierw jednak należało skonfrontować się z tematem, którego grot zagrażał jej własnej wiarygodności; chcąc nadać swoim wyznaniom odpowiedniego ciężaru, poprzedziła je rozwleczoną ciszą, pełną brzęku odstawianej filiżanki i wymownego spoważnienia. Potrzebowała tego wstępu także dla zmierzenia się, po raz kolejny, z roztropną pułapką cichych, zawoalowanych prowokacji.
    Będę więc mówić wprost, wierząc, że prócz tak słodkiej życzliwości, znajdziesz dla mnie również wyrozumiałość – zapewniła, jakby w pokornym zdenerwowaniu wodząc opuszką palca wskazującego po bladym, nierównym półkolu drobnej blizny na wnętrzu lewej dłoni. – Muszę, niestety, przywołać do naszej rozmowy znane ci dobrze plotki krążące na mój temat, wciąż bezmyślnie powielane, choć łudziłam się, że upływ czasu okaże się skutecznym przeciw nim remedium. Powtarzane, co gorsza i co najtrudniej mi przełknąć, tak samo przez ludzi mi obcych, jak i osoby, które, zdawało mi się, znam dobrze – surowa szorstkość wkradła się w jej głos, sprowokowana naturalnie, niehamowana za to z rozmysłem.  – Jak wiesz, nigdy niczego mi nie udowodniono ani też żadna z moich rzekomych kochanek nie potwierdziła tych pogłosek; przyznasz zresztą, mam nadzieję, że lista nazwisk była doprawdy niedorzeczna. – Wciąż pozostawało wprawdzie poza jej zrozumieniem, jak można było umieścić nazwisko tak żałosnego mężczyzny zaraz obok tak szlachetnych jejmości; zaraz po tożsamości złodzieja jej sekretów stanowiło to drugą drażniącą nerwy zagadkę.
    Mimo że w plotkach tych nigdy nie stwierdzono nawet ziarna prawdy, zaprowadziły poruszenie, nie tylko w towarzystwie, ale również, tym większe, w moim małżeństwie. Nigdy nie dawałam Nikolaiowi powodów do wątpienia w szczerość moich uczuć, coś takiego jednak, nawet pomimo naszego wzajemnego zaufania... – zawiesiła głos, jakby potrzebując chwili, by przebrnąć przez grząskość wspomnień, smoliste bagno konsekwencji – nie jej czynów, ale tego, że ujrzały światło dzienne. Uniosła dłoń, którą dotąd gładziła drugą, opierając łokieć o oparcie sofy, opuszkę kciuka przywodząc do swoich ust, które potarła w udawanym roztargnieniu, spoglądając w głąb pracowni na szereg niemych świadków, którzy, na jej szczęście, nie mogli obnażyć krętych ścieżek jej słów, omijających ostrożnie zarówno prawdę, jak i zupełne kłamstwo.
    Żeby ratować reputację, moją, jego, tych kobiet, z którymi, przyznam, miewałam bliskie relacje, nie zakrawające jednak nigdy o nic niemoralnego, obiecałam ograniczyć z nimi kontakt i nie pracować już więcej z żywymi modelami, uczynić z tej pracowni absolutną pustelnię… – Spojrzała z powrotem na Mirjam, z kwaśnym przygnębieniem, ponurą goryczą. – To wbrew mojej naturze, zamykać się tak, odcinać od rzeczywistego piękna, z niczym prócz chłodu marmuru, milczeniem tępego kamienia. Pomyślałam dlatego, że minęło już wystarczająco czasu... Nikolai, oczywiście, nie zabroniłby mi, zna mnie zbyt dobrze, jednak musisz wybaczyć mu, że patrzy na ciebie przez pryzmat naszej reputacji. Przyzwoitość nie pozwoliłaby mu na otwartą wrogość, obawiam się jednak, że nie powściągnąłby swojego resentymentu, jest wprawdzie mężczyzną dalece lepszym niż pozostali – urwała, by zwilżyć usta i przygryźć wargę, zrzucając ten odruch na garb nerwowego żalu, w istocie nie mogąc sobie odmówić, po raz kolejny, subtelnej dwuznaczności – wciąż jednak tylko mężczyzną. Przyznaję, że świadomie zapobiegam waszemu spotkaniu, nie robię tego jego z pobudek niewłaściwych, nie chcę, zwyczajnie, ani drażnić jego, ani też ciebie wystawiać na ewentualnie nieprzyjemności.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Zawsze kusiły ją imponderabilia – wszystko co nieuchwytne, nieziemskie, pozbawione pierwiastka dotykalnej autentyczności, istniejące jedynie w przestrzeni, w słabych, defektywnych i zużytych umysłach ludzkości, świadomości przekazywanej przez wieki, niby moralistyczne opowieści starego bajarza: chowane po kątach uprzedzenia Norwegów do ludzi takich, jak ona, ciągła, nieustanna troskliwość matki, która wciąż darzyła ją niestygnącą, opiekuńczą czułością, wreszcie również miłość, która wciąż jawiła się w jej niedojrzałym umyśle jedynie jako gra, przewrotna sztuka aktorska, rozgrywka, którą można wygrać bądź przegrać, lecz niewiele poza tym. Z zuchwałym cynizmem spoglądała na ludzi takich jak Sohvi, ludzi uważających przysięgi małżeńskie za sakrament nieskalanej grzechem moralności, miłość natomiast – za wieczne oddanie, nieustającą, zmysłową fascynację oraz konsensus, do którego należało dojść, rezygnując z hołubionych dotychczas uciech i przyjemności. W pewnym sensie odczuwała zazdrość względem wszystkich tych kobiet, które naiwnie i małodusznie sądziły, że odnalazły w swoim mężczyźnie coś wyjątkowego, lecz drugiej strony – tej bezdusznej i sceptycznej – myślała o nich z politowaniem, wszak wiedziała, że gdyby tylko rozbudziło się w niej takie pragnienie, mogłaby zdobyć każdego z tych wiernych, oddanych, wywyższonych na piedestale mężów, będących w istocie ludźmi o uwłaczająco słabej woli i tym bardziej ułomnej, nieopierzonej szlachetności. Wobec wszystkich dumnych, płytko zakopanych uczuć, do Sohvi żywiła jednak uznanie, wątłą rewerencję dla siły jej nieokrzesanego charakteru.
    Już na samym początku wypowiedzi wyprostowała się ostrożnie, jak gdyby w wyważony, przemyślany sposób próbowała znaleźć sobie najwygodniejszą pozę do wysłuchania wszystkich szczerości i zażaleń, do analizowania ich tak, jak zwykła deliberować wszystko, co ją uwzględniało – uważnie, krytycznie i przenikliwie, lecz nawet ta intelektualna rozgrywka przynosiła jej ostatnimi czasy głównie znużenie, toteż dzisiaj słuchała przyjaciółki z zainteresowaniem całkiem szczerym, niepodszytym nikczemnością nadnaturalnych skłonności ani złośliwością dziecięcego uwielbienia dla kontrowersji. Jej wewnętrzna siła przewrotnego intelektu była siłą bez granic, ona powoli zaczynała tracić jednak sens tego, do czego mogłaby ją zastosować – zarówno zło, jak i dobro nie sprawiały jej szczególnej różnicy, ze wszystkich jej skromnych przedsięwzięć wynikało wszak jedynie ponure poczucie daremności, powoli, z najdrobniejszymi szczegółami, odsłaniające jej plugawą naturę. Niegdyś rozkoszowała się angażem w społeczny rozdźwięk i nerwową polemikę scysji uknutych na potrzeby własnej przyjemności, odsłaniały one bowiem jej nieprzyzwoite wnętrze, pozwalały rozkoszować się, rozsmakowywać w tej podłości, przedłużając ją w nieskończoność, od czasu przyjazdu do Midgardu odczuwała jednak pewien bolesny niedosyt, znudzenie triumfem i ukontentowaniem,  w miejsce których pojawiło się wątłe, słusznie ukrywane pragnienie miłosnych ewenementów.
    To zrozumiałe, plotki potrafią wydobyć z człowieka najbardziej obmierzłe elementy charakteru. Ludzie lubią szeptać po kątach i ciężko im się w tym aspekcie dziwić, wszak życie prywatne potrafi niekiedy być perfidnie pozbawione ciekawości. – odparła spokojnie, uśmiechając się blado w subtelnym wyrazie uprzejmości. – Przyznaję, że sama z początku uległam im z ogromną rozkoszą, nie skąpiąc sobie przy tym wnikliwości, teraz, kiedy znamy się, jak sądzę, dość dobrze, widzę, że pomówienia te były w istocie... jedynie pomówieniami, a mnie na dłuższą metę nie interesują czcze plotki – są jak mgła bez żadnej treści, która szybko rozpływa się w powietrzu, pozostawiając po sobie bardzo niewiele. – nie ukrywała, że lubowała się w fikcji krążących po mieście pogłosek i nikczemnych konfabulacji, socjeta wielbiła wszak ludzi takich jak ona, symbolizujących wszystkie te podstępne, najciemniejsze właściwości, tchnienie aroganckiej potęgi i buńczucznego samoubóstwienia.
    Cóż, w takim wypadku będę musiała odnaleźć w swym sercu cierpliwość. – odrzekła, przystając na wytłumaczenie, które jej zaoferowano, nawet w owym pokornym przejawie życzliwego kompromisu pojawił się jednak figlarny błysk psotliwych skłonności. – Wobec tego powinnyśmy zużytkować przypadkową nieobecność twojego męża i wykorzystać te kilka złotych godzin szczodrze podarowanego nam czasu, by dokończyć dzieło, które, nie ukrywam, z wiedzioną podziwem niecierpliwością pragnę ujrzeć w pełnym wymiarze twych artystycznych zdolności. – słowa te wydobyły się zza karmazynowych wrót jej drobnych ust, wygiętych teraz w rozbawionym, frywolnym grymasie przyjacielskiego uśmiechu – gdy skończyła mówić, odstawiła porcelanową filiżankę z powrotem na ciemny blat drewnianego stolika i wstała z kanapy, mimowolnie rozglądając się po pracowni. Perlisty błękit jej spojrzenia zatrzymał się nareszcie na niewysokim podeście, na którym stawała zazwyczaj, gdy Sohvi pracowała nad rzeźbą – wówczas Mirjam uniosła swe smukłe palce ku prostemu wiązaniu, które podtrzymywało zwiewną, jasnoniebieską suknię na jej lekko zaokrąglonej piersi, szybkim, acz niepośpiesznym ruchem rozwiązując je i pozwalając tym samym, by odzienie nieskromnie opadło na podłogę, pozostawiając ją w strojnej, białej bieliźnie. Nie dając Vanhanen przyjemności kolejnego uśmiechu, przeszła do przodu po miękkim, kremowym dywanie i zatrzymała się we wcześniej wyznaczonym miejscu.
    Przypomnij mi, w jakiej pozycji pozowałam ostatnio? – spytała nareszcie tonem beztroskim i swobodnym, sięgając rękami za plecy, by odpiąć klips jedwabnego stanika, po czym przeniosła ciężar na prawą nogę, przystając w eleganckim kontrapoście.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Wykrętne aleje sofistycznie skonstruowanego wyznania wykalkulowane były na uzyskanie antagonistycznego dalszym podejrzeniom zrozumienia – uzyskawszy jednak spolegliwą wyrozumiałość, o jaką prosiła, odnalazła się w nieprzewidzianej konfrontacji ze słabą goryczką rozczarowania i podskórnie odczuwanego niezaspokojenia. Podążała uważnie za głosem Mirjam, wypatrując w dyplomatycznej uprzejmości pęknięć i ukruszeń, białego pyłu nieufnych obiekcji sypiącego się spod odłażącej życzliwości; apoliński gwasz dziewczęcego uśmiechu był jednak zupełnie nieskazitelny, wbrew jej – jak zdała sobie sprawę – nadziejom. Powinna czuć się uspokojona i bezpieczna w obliczu zaistniałego porozumienia, do którego pierwsza wyciągnęła makiaweliczną dłoń, powinna czuć błogą zgodność przebiegu spotkania z własnym sumieniem, tymczasem czuła drgający w piersi rankor, narastające zniecierpliwienie i potrzebę zaburzenia tej powstającej między nimi grzecznej, stosownej harmonii, do której wszak sama jeszcze przed chwilą zdecydowana była dążyć. Teraz, mając ją w zasięgu dłoni – choćby był to w istocie tylko fantastycznie zagrany pozór – pragnęła zacisnąć na niej palce, mocno, mocniej, do zbielenia kłykci, do zgrzytu kruszonych atomów. Pragnęła, na powrót i wbrew rozsądkowi, badawczego dotyku bezpardonowej dociekliwości, wścibskiego zainteresowania, błysku niebezpiecznej śmiałości w lazurze tęczówki; pragnęła powieść niksę z powrotem na właściwy trop, zostawić odcisk palców na miękkości skóry, kruczy włos na błękitnym kołnierzyku sukienki, wiśniowy ślad ust u nasady wyeksponowanej szyi, w miejscu, gdzie subtelnie wygina się w nieznaczną pochyłość ramienia – chciała rozsypać przed nią okruszki popełnianych bezeceństw i czekać, w rozkosznym napięciu, aż do niej dotrze, jasną smukłością palców wybada prawdę pod wiążącym ciało materiałem ubrań. Niewinność, uprawiana z taką konsekwencją przez ostatnie parę lat, wrzynała się w spętane nadgarstki, wgryzała się w skórę wyjałowieniem odrętwiałych zmysłów, zastraszała marazmem nużącej przyzwoitości wytyczanej granicami szeroko uznanej moralności, w której nie było miejsca na jej pragnienia, głęboko osobiste, dotkliwie instynktowne, zapisane jej kaprysem złośliwej – hojnej – natury.
    Uśmiechnęła się z wdzięcznością, jak należało.
    Nie śmiałabym trzymać wobec ciebie z tego powodu urazy, sama wprawdzie zabawiam się czasami barwnością plotek. Z powodu osobistych doświadczeń powinnam zapewne zachować przy tym większą rozwagę, skłamałabym jednak, mówiąc, że nie zdarza mi się ulegać im tym chętniej właśnie z tego powodu, ze zwykłej małodusznej mściwości. Jestem może dlatego właśnie gorsza jeszcze niż te osoby, które znajdują w pomówieniach uciechę dla niewinnej zabawy lub też z powodu prostej łatwowierności – ze stanowczą determinacją nadszarpywała skrawek swojego portretu, odrywała śliską powłokę od właściwego płótna, wygrzebywała brud spod złoconej ramy; burzyła własną krystaliczność, sprowokowana nagłą spokojnością spojrzenia, obmierzłą, zwyczajną grzecznością tonów. Nie chciała być czysta i nużąca, paskudnie przeciętna – chciała, żeby przyglądano jej z uważniej, bliżej, z ożywieniem, choćby w wyrazie dezaprobaty czy wrogości.
    Nie miej, proszę, zbyt dużych oczekiwań – upomniała delikatnie, wodząc za nią spojrzeniem, studiując z uwagą harmonijne linie sylwetki, dopóki ruch jasnych dłoni nie przykuł jej uwagi; obserwowała jak węzeł, zebrany przemyślnie przy dekolcie, rozluźnia się i puszcza ściągnięty dotąd materiał sukni, jak lekki błękit zsuwa się gładko z wyprostowanej, doskonałej fizjonomii na szarą podłogę jej pracowni. Sohvi nie udawała, że nie widzi obnażonego piękna kobiecego ciała; patrzyła nań jednak z wyrachowaniem artystki, profesjonalną rzeczowością. Wstała również zaraz po niej, podchodząc do niebieskiego kłębu sukni, by podnieść ją i przerzucić przez szmaragdowe oparcie, a w zamian za nią pochwycić lekki, miękki materiał ozdobnego, jasnego koca.
    Poczekaj – zaoponowała z jakąś ostentacyjną opieszałością, podchodząc zaraz do stojącej na podeście niksy, puszczającej właśnie ozdobny jedwab rozpiętej bielizny. Sohvi stanęła za nią, nie bez powodu, bo szukając ucieczki przed możliwą obserwacją, zdając sobie za późno sprawę, że wpadła w sidła ciaśniej zaciskające się na jej przytomności, bo w udrękę rozbudzającej zmysły bliskości. Przekładając ciężar koca przez zgięcie łokcia lewej ręki, wspięła się na skraj podestu, by znaleźć się jeszcze bliżej, zanurzając się w niej głębiej, nie mając dla siebie litości – lub może pozwalając sobie na jej łapczywy haust bezwstydnie. Uniosła wolną dłoń do ramiączka stanika, by wsunąć podeń krańce palców i zsunąć go, z powściąganą, ale dostrzegalną opieszałością, z krągłości ramienia. Powiodła spojrzeniem po delikatnie zaczerwienionym odcisku paska na bladej skórze, zwalczając pokusę by zadrażnić uwrażliwione nerwy dotykiem chłodnej opuszki; starając się zachować trzeźwość postępowania, zarazem nie mogąc sobie odmówić przyjemności tortury, zsunęła drugie ramiączko, muskając z lekkością przypadku ciepło nagiego ciała. Pozwoliła, by materiał opadł po drobnych ramionach, by Mirjam ściągnęła jego pęta i porzuciła je gdzieś obok.
    Unieś ręce – poinstruowała ze zdradliwą łagodnością, chwytając koc za przeciwne rogi, a kiedy niksa usłuchała, wsunęła dłonie pod jej ramiona naprzód, nieomal ją obejmując, czując jak deski dna jej rozumu trzeszczą i uginają się, z trudem opierając się wyłamaniu; obnażone drewno szczerzyło drzazgi w szczelinach powstających pęknięć. Otuliła smukłą sylwetkę Mirjam kocem, przeciągając go pod jej pachami i zawijając jego róg za krawędź materiału na plecach, upewniając się, że lekki materiał będzie się trzymał, przynajmniej w czasie spokojnego pozowania.
    Skupię się na razie na szyi, ramionach i rękach, nie ma potrzeby byś marzła – usprawiedliwiła się, choć argument dla niej samej zdawał się obecnie nieudolnym żartem; miała ochotę wprawdzie otworzyć na oścież jedno z zasłoniętych okien, by wpuścić do pracowni rześkie powietrze wieczoru. Zeszła z podestu i wyminęła Mirjam, kierując się do stołu zawalonego odłamkami, próbkami i narzędziami, łapiąc po drodze stanik, który zawiesiła obscenicznie na wyciągniętej dłoni jednej z nieukończonych rzeźb. Zakładając roboczy fartuch, spojrzała na Järvelę z lekkim uśmiechem. Brąz jej oczu zdawał się żywszy, ściśnięty w wąskie kręgi wokół rozszerzonych źrenic.
    Głowa delikatnie w lewo, broda wyżej. Rozluźnij ramiona, ale stój prosto, dłonie opuść swobodnie. Jak mówiłam, chcę cię władczą i nonszalancką, absolutnie poza zasięgiem zwykłego człowieka – przypomniała z nutą żartobliwości, podchodząc do bryły, która posiadała już nadany kształt, z jakiego z uwagą wydobywała zaklętą postać niksy. Nie odwracając spojrzenia od kamienia, dorzuciła lekko: – Czy może jest ktoś, kto dosięgnął zaszczytu twojej szczególnej uwagi?
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Wraz z upływem czasu, Mirjam odznaczała się coraz to większą cierpliwością, która, bardziej niż dojrzałą, emocjonalną równowagą, była raczej ostrożnym, długoterminowym nieprzejednaniem, jakie można by przypisać drapieżnikowi, mozolnie i wytrwale tropiącemu obraną przez siebie ofiarę. Nosiła w sobie nieludzką zdolność przekładania w czasie tego, czego w danej chwili osiągnąć nie mogła – już w dzieciństwie nauczyła się wygrywać, wykorzystując rozmach przeciwnika; z łatwością kierowała siłą drugiego człowieka właśnie wtedy, kiedy pozornie nie mogła mu się przeciwstawić, kiedy jej domysły, wiedza i spekulacje zbywane były ruchem dłoni na drugi plan, ku cieniom pamięci, skąd wspomnienia wyciąga się zawsze zbyt późno i z przesadną opieszałością, a ponieważ w swojej niedojrzałej młodości skłonna była do paradoksów i intelektualnej ekwilibrystyki, również zapewnienia Sohvi przyjęła z cierpliwą akceptacją, pozwalając im spocząć, lecz nie zagnieździć się na stałe w świadomości. Wątła, zadziwiająca podejrzliwość w żadnym aspekcie nie była jednak klinem wymierzonym ukradkiem w godność i dobre imię przyjaciółki, a raczej osobliwym przyzwyczajeniem do chwilowego wyrzekania się tego, czego nie mogła uzyskać – rozwiania pompatycznego fałszu zajadłej defensywy, jaki osiadł na gładkiej powierzchni dopowiedzeń – i oczekiwania na to, co dostać mogła – uśmiechu, zażyłości, sympatii. Był to chłodny, przerażający mankament jej charakteru, w manichejski sposób obnażający jej zawiłą osobowość, równie szczerze podłą, co szlachetną.
    Życie jest, niestety, dosyć nudne, nie sposób zbyt długo osądzać ludzi, którzy pragną je sobie w jakiś sposób urozmaicić. – odparła beztrosko, subtelnie wzruszając ramionami, po czym przenosząc jasny błękit spojrzenia bezpośrednio na upstrzoną rudą rdzą piegów twarz Sohvi. – A czy istnieje na świecie jakaś większa i bardziej chwalebna rozrywka niż ta, którą uzyskujemy kosztem drugiego człowieka? – dodała po chwili, wyginając wargi w cierpkim, choć rozweselonym uśmiechu i pozwalając, by wyraz sarkastycznego rozbawienia drasnął jak lico jak ostra brzytwa. Znajdowała się poniekąd na dwóch skrajnych biegunach moralności, pomiędzy którymi, niby dziecko na świeżo naoliwionej huśtawce, kołysała się radośnie w tę i z powrotem, nie tylko niezdolna zagrzać miejsca na żadnym z krańców, lecz niechętna również wobec podobnego postępowania – lawirowała pomiędzy dobrem, a złem, jak wprawione w ruch wahadło, wiecznie rozkołysane, nieustannie kapryśne i nieopanowane. W krętym labiryncie jej zawiłej, nieludzkiej natury leżała pewna demoniczna dychotomia, której genezę mężczyźni próbowali zazwyczaj odgadywać, wynikając w wyraz jej fizjonomii, mowę jej ciała, bezsilni jak uczniowie wobec trudności greckiego tekstu – w daremnych próbach pochwycenia jej w okowach swojej jurysdykcji, wymyślali najbardziej pokraczne i bezowocne z metod, uniżając się do obietnic małżeństwa i przysług wierności, jak gdyby nie wiedzieli, że na świecie nic nie pasuje tak źle do siebie, jak mężczyzna i kobieta.
    Gdy przystanęła nareszcie na drewnianym podwyższeniu, niby posąg wywyższony na swym marmurowym cokole, pozwoliła po raz kolejny, by jej lico przeciął cień triumfalnego uśmiechu, jak gdyby skrywana pod woalem zatroskania pruderia Sohvi wprawiała ją w rozbawienie, któremu ostatkiem sił starała się nie folgować. Gdy poczuła jak dłoń kobiety zsuwa się ostrożnie po jej szczupłym, zaokrąglonym ramieniu, pomagając zsunąć wąskie ramiączko eleganckiego, jedwabnego stanika, Mirjam odwróciła nieznacznie głowę, tak, by krótkim błyskiem modrego spojrzenia pochwycić uwagę przyjaciółki, bezpardonowo przełamując tym samym decorum milczącej chwili – bez szczególnego przejęcia, a nawet, jak można by sądzić, z pewną filuterną zapamiętałością, na złość skromnym konwenansom i obyczajom, nie bacząc na szczodre zapewnienia, którymi Vanhanen jeszcze niedawno ją obdarzała. Okruchy jej wytrwałości oraz wpajanych przez lata zasad wychowania wichrzyły się pod wpływem figlarnych porywów serca, które z wiekiem nauczyła się tłumić, które jednak, mimo siły i determinacji jej grzesznego charakteru, wyrywały się niekiedy z łańcuchów kontroli, uderzając zaciśniętymi pięściami w kraty cierpliwie trzymanych za zębami skłonności, upewniając ją jednocześnie w przekonaniu, że wszystko, co się pomiędzy nimi działo, było jedynie donkiszoterią wieczornych afektacji, uczuć prawdziwych, lecz wątłych i nieprzemyślanych, lecących, niczym ćmy, ku rozpalonemu źródłu światła, którego gorące płomienie przypalały i zwęglały ich filigranowe skrzydła.
    Kiedy kobieta owinęła ją w piersi miękkim kocem, Järvelä uniosła nieznacznie brwi, wyginając kąciki ust w argusowym uśmiechu i wzrokiem rozbawionym, acz wciąż przenikliwym podążyła za śniącą, dopóki ta nie zatrzymała się przy stole i, założywszy roboczy fartuch, nie odwróciła się z powrotem w jej kierunku. Nie pozwalając, by z warg zszedł jej wyniosły przejaw młodzieńczego zachwytu nad sytuacją, w której przyszło jej się znaleźć, pokornie usłuchała wskazówek, jakie dała jej Sohvi, dumna i władcza, sprawiająca wrażenie, jak gdyby w jednej chwili mogła unieść się ponad światem zwykłych ludzi w sposób o wiele bardziej widoczny i narzucający niż anioły, które przelatywały niegdyś nad światem chrześcijan – w zasięgu wzroku, a jednocześnie niedostępna, wytworna, nienależąca do tej rzeczywistości. Stojąc nieskończenie wysoko, mogłaby wydawać polecenia swym poddanym, być obiektem podziwu i zazdrości zarazem, królowa, która zamiast rządzić, wytycza drogę – zawładnąwszy masową wyobraźnią, otwiera wrota do zupełnie nowego świata.
    Cóż… – w reakcji na zadane pytanie, w jej oczach rozognił się błysk niezadowolenia, jak gdyby ciekawość Vanhanen ściągnęła ją ku ziemi, zderzając z obrazem pospolitej przyziemności, z którą należało się mierzyć – w odpowiedzi Mirjam wygięła więc wpierw usta w przesłodzonym, konspiracyjnym uśmiechu teatralnej refleksji, jak gdyby musiała wniknąć myślami ku zakątkom własnego serca, by z ławicy pogmatwanych emocji wyłowić tę jedną, którą naiwnie przywykło się okraszać mianem miłości. – Obawiam się, że nie spotkałam jeszcze w mieście nikogo, kto zainteresowałby mnie wystarczająco długo, bym mogła obdarzyć go czymś więcej, jak tylko wątłym sentymentem lub błahą tentacją niezobowiązującej rozmowy. Mężczyźni nigdy nie byli zresztą szczególnie istotnym obiektem moich afektów, a jak na złość tylko oni lgną do mnie, jak muchy do plastra miodu. – odrzekła spokojnie, marszcząc czoło w wyrazie znużonej dezaprobaty, jaka dopadała ją zawsze, gdy powracała myślami do tego tematu. – Może być to dla ciebie zaskoczeniem, choć nie zdziwię się, jeśli już o tym wiesz i, jakkolwiek uspokajające by to nie było, nie wymagam byś udawała, że jest inaczej, lecz zanim przyjechałam do Midgardu byłam niepokojąco blisko ożenku z pewnym mężczyzną, którego poznałam w Rovaniemi sposobem całkiem przypadkowym. – roześmiała się pod nosem, subtelnie wzruszając ramionami, lecz pozostając w pozie, którą ówcześnie narzuciła jej rzeźbiarka. – Prawda jest taka, że nie zastanawiałam się wówczas wcale nad tym, czy go kocham. Był artystą i bawił mnie niekiedy swoim bałwochwalczym uwielbieniem dla sztuki, lecz rozmowa z nim była płaska jak uliczny chodnik i nie wnosiła zbyt wiele w moje życie. Zapewne nie powinnam tego mówić, lecz obawiam się, że mój kres nastąpiłby u jego boku z powodu równie prozaicznego, co zwykła nuda.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Powstały między nimi interwał dręczył ją w równym stopniu, co uspokajał, przede wszystkim jednak sprzyjał odzyskaniu przejrzystej dorzeczności myśli albo chociaż ich quasi-trzeźwości, jasności pozwalającej na doświadczanie bardziej świadome, choć wciąż beznadziejnie nierzeczowe. Odnajdowała błogą przyjemność w zaistniałej koniunkturze sytuacji, drażniącej słodką pokusą odsłonięte nerwy duszy, przez tak długi czas trzymane wprawdzie pod arbitralną narkozą zmysłowej abstynencji. Czuła w piersi siarczysty ciężar jeszcze kornej tęsknoty, przyczajonej, jakby cierpliwie wyczekiwała asumptu najwłaściwszego momentu, by wniknąć w miąższ ciała, wpuścić w światło żył toksynę zachłannej pożądliwości, nieznającej innego antidotum niż zaspokojenie lub – możliwość niedopuszczana nigdy do pysznej świadomości – lapidarne odrzucenie. W osnowie chwili, akcentowanej miękkim, łagodnym światłem ozdobnego żyrandolu zawieszonego wysoko nad wybrzmiewającymi splotami ich rozmowy, tkwiło ciche strzelanie płomienia, nieśmiałe i wygłuszane przestrzenią, uwięzione jednak w skroniach Sohvi z zapamiętaną wyrazistością, wyłuskiwaną skrzętnie z kłębu filowanych przez podświadomość wspomnień. Opierając koniec dłuta o uległą jej woli materię mieniącego się marmuru, widziała złoty brzask ognia tańczący na nagiej skórze, wyeksponowanej wybrzuszonej linii kobiecego biodra, połaci bladoróżowego uda, na połyskliwych, zabliźnionych wrębach nieregularnych pręg, za którymi wodziła niecierpliwymi palcami. Nie potrafiła już przywołać we wrażliwość opuszek reminiscencji ciepłej,  poszczerbionej dojrzałością faktury skóry, nie ufała też echu uczuć rozbijającym się o korozyjną siłę czasu, wiedziała zbyt dobrze, jak bardzo pamięć niezdolna jest objąć ich pełni, w sposób, w jaki oko nie pojmowało kompletnej feerii istniejących barw.
    Uderzyła parokrotnie w dłuto, z początku delikatnie, odnajdując ostrożnie właściwą, bezpieczną siłę; wspomnienia rozkruszyły się wraz z odpryskującym pyłem, pozostawiając na podniebieniu słodycz pragnienia. Spojrzała na Mirjam z uśmiechem, aby zapewnić ją o swoim niegasnącym zainteresowaniu jej odpowiedzią; melodyjność jej głosu, co prawda nagle mniej ożywionego niż dotychczas, rezonowała w przestronności pracowni, wznosząc się ponad głuchym, zduszanym gumową nakładką młotka, stukaniem. Zębate ostrze dłuta chrobotało, żłobiąc w surowcu paralelne zadrapania – przystanęło na chwilę, zdradzając szczególne zaintrygowanie, jakie wzbudziło w rzeźbiarce otwarte przyznanie niechęci do męskiego towarzystwa; było to krótkie potknięcie, bezwarunkowy odruch, szybko opanowany, zanim urósł do rozmiarów trudnych do wyjaśnienia przypadkiem.
    Jak się domyśliłaś, istotnie wiedziałam już o tym, choć teraz, kiedy znam cię już trochę, zdaje mi się to bardziej zaskakujące niż było wcześniej – wtrąciła, podrzucając uważne spojrzenie na niksę, najpierw poświęcone jej serafińskiemu uśmiechowi, opadłe następnie niżej, na elegancki kształt prostowanych ramion, zanurzone w zagłębieniu obojczyka u nasady szyi, zatrzymane wreszcie na linii materiału rozciągniętego w poprzek piersi. Dojrzewała w niej myśl, zuchwała intencja, szelmowski zamiar, dyktowany wywołaną przez Mirjam inklinacją do rozrywki czyimś kosztem;  nie potrafiła ocenić zarazem, czy w tragicznym przewrocie sama nie padłaby jej obiektem.
    Bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum zaczyna krzyczeć – zacytowała, chwytając znowu spojrzenie kobiety w nieprzejednane spięcie symetrycznych perspektyw, zgodnych po raz wtóry, w rozkoszny sposób wspólnych. Uśmiechała się, w inny sposób niż dotychczas, porzucając zmęczony motyw uprzejmości na rzecz zgłębianej poufałej otwartości. Powróciła do pracy, precyzyjnej i nieśpiesznej; miały wprawdzie czas – mnóstwo czasu, którym mogła kunktatorsko rozporządzać według swojego uznania.
    Sądzę, że potrzeba poddania uczuć jakimkolwiek deliberacjom stoi z miłością w absolutnym wzajemnym wykluczeniu – stwierdziła, niedyskretnie rozbawiona słowami Järveli, równocześnie jednak nie mogąc przemóc zaskoczenia. Nie posądziłaby Mirjam o niedoświadczenie w miłości, tym bardziej zawiedziona była przejawem podobnej kalkulatorskiej oziębłości. – Namiętność i rozmysł nie idą w parze; osobiście uważam nawet, że iść razem nie powinny, przykryty kloszem płomień wprawdzie bardziej usypia niż gaśnie, przydługo i anemicznie. To żadna namiętność ani miłość, raczej abulia przyrodzonej człowiekowi pasji – wyjaśniła,  na koniec unosząc nań wzrok, na chwilę jakby zgasły, zanim nie dosięgnął go roziskrzony poblask figlarnego uśmiechu. – Należy chyba pogratulować ci więc uniknięcia tak fatalnego zamążpójścia, czy też zamążpójścia w ogóle, w jedyny stosowny sposób – mówiąc to, wsunęła narzędzia w kieszenie fartucha i skierowała się do drzwi, za którymi zniknęła, rzuciwszy Mirjam krótkie, proste przeprosiny. Rozleniwiony Otso, czerniący się na jasnej podłodze jak kłąb rozwichrzonego futra, otworzył ospale ślepia, nie racząc unieść nawet głowy. Uszy opadłe w spokojnym rozluźnieniu drgnęły raz, podrażnione odgłosem szkła, chwilę przed tym jak Sohvi wsunęła się z powrotem do pracowni, trzymając w jednej dłoni szyjkę butelki szampana, w drugiej dwa wysokie kieliszki.
    Obawiam się, że nie mam zamiaru pytać ani czy pijesz, ani czy masz akurat na to ochotę – mruknęła, podchodząc do podestu, na którym stała niksa, spoglądająca teraz na nią z góry. Łagodny poblask światła osiadający na jasnych włosach dodawał jej eterycznej nadobności, podkreślał naturalny powab dziewczęcej urody. Podała jej kieliszki, na których osiadł mieniący się pył z jej palców. Szampan był już napoczęty, odkorkowała więc butelkę bez większego problemu, by zalać zaraz wąskość szkła złotawą, pieniącą się ambrozją. Wolną rękę oparła dyskretnie od dołu o dłoń trzymającą kieliszek, unosząc na chwilę spojrzenie; biała piana otuliła leniwie krawędź, przelewając się przez nią ospale.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Rzadko rozpamiętywała błędy swojej przeszłości, tym rzadziej powracała do nich w ogóle myślami, niechętna czczym, błahym rozważaniom, refleksjom z założenia niezdolnym przynieść jej niczego więcej, jak gniewu i rozczarowania. Nigdy nie była sentymentalna, brakowało jej wrażliwości właściwej ludziom, którzy potrafili mitologizować własne wspomnienia, tworzyć z pamiątek artefakty i odtwarzać zamierzchłe sceny przeszłości, które odbijały się na ich umyśle, jak stara klisza na filmowym negatywie, nie poświęcała więc wiele czasu na wspominanie rodzinnego Rovaniemi, nie pozwalała myślom pierzchnąć i błądzić po stepach niezbadanych domysłów, wątpliwości i obaw dotyczących losów Eemila, który od czasu niefortunnej konfrontacji przepadł bez śladu – tak długo, jak pozostawał tam, gdzie był obecnie, Mirjam nie zajmowała sobie głowy niewygodnymi perypetiami jego egzystencji. Wobec braku dylematów, zdawałoby się, że jej życie było serią hedonistycznych przyjemności, radosnym refrenem własnej egzystencji – hołubiła siebie samą na piedestale z oddaniem, z jakim czcić można by nordyckich bogów, podobnie co oni, była jednak świadoma mankamentów swego charakteru, filuternych skłonności i wad, które przypisać można by jedynie istotom wyższym, splamionym piętnem działań, do jakich muszą się posuwać. Nie wstydziła się tych rys i skaz na pozornie gładkiej fakturze swej osobowości, wręcz przeciwnie – traktowała je z bałwochwalczym uwielbieniem. Głuche zakamarki i ciemne zaułki duszy sięgały rangi jej ulubionych miejsc w niej samej.
    Doprawdy do dziś bawią mnie niekiedy te krótkie zaręczyny. Ze wszystkich śmiesznych rzeczy zaręczyny są chyba najśmieszniejsze. – odparła, wyginając delikatnie kąciki warg i unosząc głowę tak, by spojrzeniem powieść po rzeźbie, gdzie spod zręcznych palców kobiety wyłaniały się wyraźne rysy łagodnej lineatury jej smukłej twarzy. – W małżeństwie doszukiwać można się przynajmniej jakiegoś sensu, choćby był on bardzo niewygodny, zaręczyny muszą być jednak wynalazkiem mężczyzny i bynajmniej nie przynoszą swemu wynalazcy zaszczytu. – tym razem zaśmiała się szczerze, mimowolnie pozwalając by w ten wyraz rozbawienia wkradła się pewna cierpka zapamiętałość – nie sądziła, by kiedykolwiek (komukolwiek) dane jej było oddać swą rękę w małżeństwie, wszak choć już we wczesnej młodości nauczyła się kolekcjonować słowo kocham jak koraliki, nikt, do kogo je kierowała, nie odegrał żadnej znaczącej roli w jej życiu, nie zdołał poruszyć skostniałego chłodem serca, rozniecić w piersi uczucia, które nie byłoby jedynie przejawem kąśliwego rozbawienia, a rzetelnym, niebiańskim afektem, pozbawionym celu i przyczyny. Z determinacją i pozornym obyciem opowiadała o miłości, lecz gdy wypowiadała to słowo na głos, w jej głowie pojawiały się definicje szczerości, godności, prawdy, innym razem zysku, pasji, oddania, lecz nigdy miłości prawdziwej, wszak tak żarliwą namiętność w jej umyśle wzbudzić mogła tylko namiętność do wewnętrznego obrazu własnej duszy.
    Do podobnego ubytku w spiżu swej doskonałości podchodziła z niechęcią, gniewem i wstydem, znużona lubieżnym wzrokiem mężczyzn, lecz jednocześnie odczuwająca ich względem jakąś wątłą, zadomowioną w sercu iskierkę żalu i jadowitej zazdrości, która nakazywała z przekąsem spoglądać na gorszące umizgi oczarowanych nią nieznajomych, gotowych klękać na jedno kolano, przez łzy wypowiadających słowa obietnic i uwielbienia. Choć doprowadzali ją do mdłości, zawistnym okiem spoglądała na ich całkowitą uległość, wierne oddanie totalitaryzmowi bezrozumnych emocji oraz radość wobec możliwości utraty sterowności, której ona – niezależnie jak filuterna, krnąbrna i buńczuczna – utracić nie potrafiła. Na przytoczony przez Sohvi cytat, roześmiała się, kiwając powoli głową, jak gdyby w uznaniu dla wspólnej perspektywy, dla kwitnących, wonnych pąków ich szczególnego porozumienia.
    Tak, zdaje się, że był to dla mnie najrozsądniejszy wybór. W innym wypadku w naszą relację wkraść mogłaby się litość i znużenie, na obie te rzeczy jestem natomiast jeszcze zbyt młoda. Być może będę musiała pogodzić się z nimi w przyszłości, lecz teraz jedyne czego pragnę, to biec przez całą drogę i nie odwracać się za siebie. – przytaknęła, odchylając głowę nieznacznie do tyłu i pozwalając by jasna kaskada miękkich, błyszczących włosów musnęła jej gołe ramię. Dopiero kiedy Sohvi schowała narzędzia z powrotem do głębokiej kieszeni białego fartucha, Mirjam wyprostowała się nieznacznie, lustrując ją z uważnym zaciekawieniem, dociekliwością, z jaką siedzący na dachu kot mógłby obserwować mijających go dołem przechodniów, spokojnych i beztroskich, zupełnie nieświadomych przenikliwego spojrzenia, które zza dwóch, ciemnych otchłani źrenic osiadło, niby pył na ich ramionach.
    Kiedy Vanhanen pojawiła się ponownie w progu pracowni, dziewczyna opuściła nieznacznie barki w widocznym rozluźnieniu, kąciki ust unosząc jednocześnie w doraźnym przejawie zadowolenia.
    Nie śmiałabym odmówić. – dłonią sięgnęła po wyciągnięty ku niej kieliszek, gdzie, w bezpiecznych objęciach szklanej półkuli wciąż szemrały jeszcze pojedyncze bąbelki złotego trunku, który zakołysał się tanecznie, gdy uniosła go ku twarzy. – Dum vivimus, vivamus. – kieliszki zderzyły się o siebie z cichym stukotem, Mirjam nachyliła się natomiast ku stojącej przed cokołem kobiecie, zawisając na chwilę w ciasnej odległości, jaka ich dzieliła, zanim jej usta nie sięgnęły nareszcie do warg przyjaciółki, kradnąc z nich krótki, winny pocałunek.
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Zachwycała i zarazem bawiła ją wyborna, wysublimowana ekstrawagancja podnoszonych przez Mirjam opinii i spostrzeżeń, głoszonych ponadto z bezpruderyjną filuterią i nonszalanckim rozbawieniem wobec zjawisk powszechnie poważanych lub przynajmniej obojętnie koniecznych. Sohvi zdawała sobie przy niej sprawę, jak bardzo brakowało jej podobnego cymesu osobliwej, nie znającej kajdan powszechnego, mentalnego konformizmu, zuchwałej wobec sprawdzonych schematów i norm, indywidualności – jej odkrycie ożywiało ją w przyjemny sposób, rozbudzało wewnętrznie z apatycznej zastałości, która wkradała się niepostrzeżenie w codzienność przez szczeliny powtarzanych bezmyślnie poglądów, przez regularne oczka płytkich, powierzchownych konwersacji i nieuniknione wykroty rozczarowań, jakie były ryzykiem wpisanym w rozrywkę obcowania z drugim człowiekiem. Dźwięcznemu śmiechowi wtórowała zgodnym rozweseleniem, unoszącym kąciki ust i rozciągającym je w rzadkim, pełnym uśmiechu, odsłaniającym perły zębów; na co dzień woalowana chłodną powagą rysów beztroska promienność rozjaśniła jej lico, wymknąwszy się spod prymu wyniosłego, subtelnego poloru.
    Jest w nich coś siostrzanego z chwilą łożenia głowy pod katowskie ostrze, po której następuje chaotyczna pauza pełna ścierających się ze sobą myśli o obiecanej słodyczy małżeństwa i ucieczce, na którą jeszcze nie jest za późno, póki cios nie zapadł – dodała, podtrzymując nastrój rozbawienia, pociągając twierdzenia o krok dalej ku blasfemicznemu brzmieniu, zarazem zdając sobie sprawę, że i ona popada tym samym w przykrą szablonowość, od jakiej chciała uciec, wysuniętą na przeciwną powszechnemu uznaniu skrajność. Mogła osłonić się wprawdzie żartobliwością, lecz świadomość własnej banalności ugodziła ją w głębi duchowych żeber; nie pozwoliła jednak, by wpłynęło to znaczniej na jej nastrój, uspokajając się czujną obserwacją reakcji Mirjam. Był to pierwszy raz, kiedy z zaskoczeniem i słabym jeszcze cieniem goryczy skonstatowała własną potrzebę podobania się i  przypodobania młodej Järveli – z doświadczenia wiedziała, że nie jest to dla niej znak dobry, ale, jak przypomniała sobie z trzeźwym dystansem, nie jest też fatalnie decydujący. Choć kochała popadać w afekty związków wolnych od rozsądku, nie potrafiła znieść myśli o poświęcaniu w tym procesie własnej niezależnej i zupełnej odrębności; jeśli dostosowywała się do kogoś, czyniła to zawsze świadomie i z wspaniałomyślną intencją sprawienia komuś przyjemności bądź uniknięcia zgrzytów. Zdawało się jej dotąd, że jest więc zwyczajnie wolna od wady tak jej dojmująco ubliżającej, jak inercyjnie podświadome zabieganie o czyjeś uznanie; było to w istocie zadawane sobie litościwie białe kłamstwo, oddalające od niej tragizm destrukcyjnej prawdy. Potrzeba uznania kurczowym splotem wiła się wprawdzie pośród przędzy jej życia, nadając kierunek jej decyzjom i działaniom, motywując w niej siłę, z jaką wydzierała kolejne cale własnego losu spod nieprzebłaganych palców Norn, które wprzęgały w nią tę słabość smolistą nicią osobistego fatum.
    Następne wyznanie przyjaciółki podsumowała pełnym aprobaty spojrzeniem i rozumiejącym uśmiechem, wstrzymując w krtani brzmienie słów, wybita z rezonu odkryciem pęknięcia w autoportrecie własnego charakteru. Otrząsnęła się z tego stanu prędko, z chirurgiczną precyzją wykrawając z siebie nowotwór błędu, powziąwszy sobie zarazem zamiar odzyskania pełnej nad sobą władzy, egzekwowanej z ostrą przytomnością i bezwzględną niezawisłością postępowania.
    Krystaliczny szczęk zderzającego się szkła zawisł na końcu przytoczonego przez Mirjam toastu niczym rysowane stanowczą linią podkreślenie, prowadzone ręką nie uznającą odmiennych możliwości ani kompromisu. Wzburzone złoto szampana zdążyło wyciszyć się pod ciężarem topniejącej piany, tymczasem żadna z nich nie uniosła szkła do ust – niksa z premedytacją, Sohvi natomiast, zwiedzona błyskiem powziętego zamiaru w błękicie oczu – z cierpliwym oczekiwaniem.
    Nie broniła się przed coraz śmielszą bliskością; tym bardziej nie odnalazła w sobie siły, by oponować, gdy Mirjam składała na jej ustach krótki, słodki pocałunek – przyjęła go z pokorną, spokojną wdzięcznością, czując, jak pękają fundamenty jej nieporadnie wzniesionej fasady i jak pod subtelnym dotykiem czułości, której była beznadziejnie spragniona, drżą narzucone sobie granice zahamowań. W skroniach pulsował jej rozkoszny szum zapomnienia, kiedy uległa wreszcie naciskowi pokusy, odpowiadając z ostrożną jeszcze subtelnością. Zdawało jej się, że czuje, jak kieliszek wysuwa jej się z dłoni, że słyszy trzask tłuczonego szkła i że nagle, najzwyczajniej w świecie, zrzuca z siebie ciężar powinności i rozsądku, z nowo odzyskaną swobodą wstępując na podest, by zatracić się w pożodze zmysłowości, w ambrozji dziewczęcych ust i zachwycającej delikatności jasnej szyi, w pośpiechu rozszalałej pożądliwości, z jaką poszukiwała zawiniętego skraju koca na gładkiej linii pleców.
    Kiedy jednak otworzyła oczy, odsłaniając roziskrzoną toń rozwartych szeroko źrenic, stała wciąż przed niksą, z palcami zawiniętymi na szkle – czuła w nich przyjemne, mrowiące osłabienie, dlatego poprawiła ich uścisk roztropnie, pocierając przy tym bezwiednie opuszką palca lśniącą, chłodną krągłość czaszy.
    Wystarczy na dzisiaj. Powinnaś już pójść – usłyszała swój własny głos, bezlitośnie stanowczy, choć blady i wewnętrznie rozedrgany.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Jej życie wewnętrzne było, wbrew pozorom, zaskakująco jałowe, pozbawione niespodziewanych wybojów i karbowanych wertepów nierozwiązanych kłębków miłosnej włóczki. Słowo kocham wyrzucała z siebie jak mantrę, nie zastanawiając się nad definicją, nie snując refleksji nad konsekwencjami – kochała życie, kochała Finlandię, kochała błyszczące spinki do włosów i długie, jednobarwne suknie, rozcieńczała to wybrzmiałe, dumne uczucie swoją małostkową więzią z rzeczywistością, okraszała nim ludzi, jak brokatem, pudrem delikatnie przylegającym do twarzy i chociaż zdawało jej się niekiedy, że u niczyjego boku nie czuła się tak szczęśliwa, jak u tego, który kroczył akurat koło niej, afekt ten, niby ogień rozpalony pochopnie i nieudolnie, gasł zaraz, pozostawiając po sobie ledwie ciemne, obtoczone popiołem zarzewie. Posiadała, zdawałoby się, pewien defekt moralny, który tkwił w jej umyśle, jak drzazga wsunięta płytko pod cienką fakturę skóry – niezdolna była do uczucia głębszego od przelotnych kaprysów, grymasów i fanaberii, a mankament ten ciążył jej na duszy z cierpką, przywodzącą o znużenie boleścią, jak głuchota, ślepota czy paraliż, tylko mniej widocznie.
    Wówczas właśnie, gdy w sekrecie przed światem pogodziła się z rzuceniem w otchłań resztek nadziei na wyzdrowienie, pojawiła się Sohvi – ona i jej sekrety, ona i jej powaga, jej niedostępność, jej spokój, przypominający zimne, lapońskie noce. Stały po dwóch przeciwnych stronach chybotliwej szali, żelaznej wagi określającej masę ludzkich dusz – Vanhanen uprzejma, wychowana, wstrzemięźliwa w swych gestach i uczuciach, Mirjam natomiast niezwykle wylewna we własnej emocjonalności, rozbłyskująca paletą barw, pod naciskiem wzroku chętna zwierzyć się każdemu z najgłębszych, najbardziej niezbadanych odmętów swego życia. Ochoczo, bez zawahania, gotowa była karmić przyjaciółkę historiami szepczącymi łagodnie o absurdzie dzieciństwa dotkniętego piętnem rodzicielskiej pokory, o lepkiej pajęczynie dni, które nigdy już nie powrócą, o niezliczonych twarzach układających się w jej głowie w groteskową mozaikę barw, o chłodzie finlandzkich nocy i barwach zorzy, które, niby odważne muśnięcia pędzla, pozostawiały kolorowe portrety natury, obrazy upstrzone pasmami grynszpanu, złota i amarantu. Przede wszystkim jednak – gotowa była rozmawiać z nią o miłości.
    Dwadzieścia cztery lata błogiego życiorysu nie nauczyły jej spolegliwości, nie pokazały czym jest odmowa, negacja i odrzucenie, wiodły ją przez życie na ikarowych skrzydłach iluzorycznej szczęśliwości, pozwalały, by gorące promienie grzały ją w twarz, opadały przyjemną ciepłotą triumfu na rozluźnione barki, nie ukazując możliwych konsekwencji – teraz, gdy była nareszcie tak blisko uczucia, którego usilnie pragnęła, wosk zaczynał się roztapiać, spływać ciemnymi strugami wzdłuż utworzonych za młodu konstrukcji. Spotkawszy się z surową, stanowczą obojętnością, zdawała się odtwarzać mitologiczny upadek, cofnąć się o krok z głuchym odgłosem uderzenia o prawie niezmąconą taflę morskiej wody. W błękicie jej spojrzenia błysnął ognik zaskoczenia, krzywdy, zdrady, ledwie dostrzegalny ślad po marzeniu, który za chwilę przykryła fala – Mirjam uniosła rezolutnie brodę ku górze, uśmiechnęła się ostrożnie, życzliwie, przepraszająco, jak gdyby zdała sobie sprawę, że przekroczyła pewną granicę, postawiła stopę o krok za daleko, sparzyła się, próbując dłonią uchwycić roztańczony płomień zapalonej świecy, w sercu daleka była jednak od od wyrzutów, daleka od zniechęcenia.
    Rozumiem. – odparła spokojnie po krótkiej chwili milczenia, przyglądając się kamiennej, ściągniętej twarzy kobiety oraz szczupłym palcom zaciśniętym ciasno na opasłej fakturze szklanego kieliszka. Na drobnych ustach naruszonych karmazynową smugą krótkiego pocałunku wciąż czuła dotyk warg Sohvi, uśmiechnęła się więc tylko łagodnie, już jakby na pożegnanie, nie śmiejąc zwilżyć ust końcówką języka. – Wobec tego nie będę dłużej zajmować ci dziś czasu. – dodała po chwili, odstawiając połowicznie wypełniony kieliszek na próg drewnianego stolika i unosząc wzrok na wskazówki zegara, który wskazywał, że wieczór zbliżał się już do wczesnej nocy, a obrzeża miasta okalające domostwo jak bezpieczna fosa, pogrążyły się w cieniu i jesiennym chłodzie. – Nie chciałabym przecież się zasiedzieć i przypadkiem minąć się w progu z twoim mężem. – niepotrzebna zgryźliwość zakryta woalem wątłej żartobliwości, dłoń podana beztrosko, choć przecież już na zakończenie.
    Wypowiedziawszy ostatnie słowa pożegnania, wyszła na dwór, pozwalając by wicher owinął ją niby gruby płaszcz, połami mrozu muskający odsłonięte partie jej ciała. Gdy drzwi zamknęły się za nią, odetchnęła cicho, pozwalając by w powietrzu uniósł się biały obłok pary, przez ramię oglądając się jeszcze na domostwo, po czym rozpływając się w ciemności wrześniowego wieczoru.

    Mirjam i Sohvi z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.