:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen
2 posters
Bezimienny
15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:29
15.12.2000
Prawie obniosła się płaczem, kiedy zza oprawek swoich okularów zauważyła treść niewysłanych nigdy listów Nelii do rzeczonego Kwiatuszka, którym z pewnością musiał być starszy mężczyzna. Mężczyzna, którego notatki wypełniały jej notatnik, którego słowa z pewnością wypełniały jej myśli… Mężczyzna, który został już przedstawiony jej w listach od Larsa, miał na imię Erik. Erik Niellsen, ten fatalny głupiec który podpisywał się imieniem i nazwiskiem. Lotte była nieco nadwrażliwa, niebo zbyt opiekuńcza wobec każdego, na kim jej zależało, a przypadek bądź taż nie chciał, by siostra nie pozostawała jej obojętna. Niewiele młodsza Nelia, a tak zagubiona Nelia. Nelia podkreślająca swoje oczy czarną kreską, Nelia ucząca się magii przemiany tylko po to, by móc zamienić swoje włosy w burzę kruczoczarnych pukli. Nelia umawiająca się bez zawahania na rozmowę w mieszkaniu Erika…
Hansen zbyt długo zwlekała, zbyt długo próbowała nie mieszać się w nieswoje sprawy i pozwalała na to, by jej kochana siostra robiła co chciała. Wiedziała, że kontrola, którą próbowałaby nad nią przejąć nie byłaby raczej niczym zdrowym, a i czymś czyniącym ją podobną do Isabel – wścibskiej ciotki pozostawionej kilka lat temu za sobą… Siostra nie była jednak nawet dyskretna do tego stopnia, by ukryć swój romans z wykładowcą! Lotte mogła jej to wybaczyć, mogła próbować kryć ją, chronić, nie pozwolić by stała się jej krzywda i układać się wrogiem, byle tylko ocalić jej skórę.
Była dobrą siostrą? Bracia nie narzekali. To jak zachowa się młoda rytualistka pozostawało kwestią zgoła odrębną. Lotte z pewnością musiała walczyć z samą sobą by to zrobić, ale wystosowała kolejny list do swojego korespondencyjnego znajomego. Powiedziała, że sprawa powoli wymyka się spod kontroli, posiada zbyt wiele nieprzyjemnych szczegółów, pędzi zbyt szybko i w zbyt niekorzystne strony. Poprosiła o spotkanie, tym razem wybierając korzystną dla sienie i znajomą dobrze przestrzeń, znajdującą się w posiadaniu jej gospodarza.
Cafe Kierkegaard, miejsce w którym mogła obserwować również swoją rzeźbę czy dwie, w którym stały jej dwa czy trzy krzesła, miejsce w którym każdy nowo wywieszany obraz posiadał ramę wychodzącą spod jej zwinnych, uzdolnionych rzemieślniczo dłoni. Obsługa znała ja tutaj, w końcu gdyby była taka potrzeba, byłaby w stanie pomóc im z obowiązkami w bardziej gorącym okresie. Nie była dobrą kelnerką, nie potrafiła przyrządzać wyśmienitej kawy, jednak miała dwie zdolne ręce – do zmywania, do układania talerzyków na półeczkach…
Poznany dobrze układ lokalu sprzyjał jej zmysłom – nie bała się przemieszczać po nim, nawet jeżeli robiła to czasami przy ścianę, blatach czy asekurując ruchy dłonią lekko wyciągniętą do przodu. Nie lubiła gwaru, jednak ten w znajomej lokalizacji nie przeszkadzał jej tak bardzo. Zapowiedziała, że zajmie miejsce najbliżej największej półki z literaturą. Miała mieć na sobie ciężkie okulary w okrągłych oprawkach i blond włosy. Długa, wełniana sukienka w paski była kolejnym elementem rozpoznawczym, który przedstawiła w liście. Stwierdziła, że Larsowi łatwiej będzie rozpoznać ją, niż jej jego. Na blacie leżały dwa notatniki – na których Lotte trzymała szorstkie od rzeźbiarskiego fachu dłonie. I czekała, nie rzucała spojrzeniem po lokalu, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że i tak nic jej to nie da.
Lasse Nørgaard
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:30
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
To prawda? To o Nielssenie? - jasne oczy Meiera rozszerzyły się za szkłami jego kanciastych okularów, a dym ulatywał z ust, kiedy konspiracyjnym szeptem wypowiadał drugie pytanie. Lasse nie odzywał się przez kilka kolejnych sekund, w końcu racząc go długim westchnięciem, którego niski ton przywiódł na myśl matkę zirytowaną poczynieniami rozwydrzonego dziecka. Pragnął jedynie zapalić spokojnie na dziedzińcu, tak jak miał to w zwyczaju o dziewiątej trzydzieści pięć każdego ranka spędzanego na uczelni - ciesząc się samotnością i ciszą, którą gwarantowały trwające w najlepsze wykłady i zajęcia pozamykane za drzwiami pracowni. Obawiam się, że nie mam pojęcia, o czym mówisz, Emilu - jego głos był zimny i choć para znudzonych oczu odwzajemniła spojrzenie znajomego z Instytutu, postawiony powolnym ruchem kołnierz płaszcza sugerować miał niechęć do jakichkolwiek dłuższych interakcji - wyćwiczony sposób na utrzymywanie dystansu. Meier - w mniemaniu Lasse zbyt głupi i zbyt skupiony na nogach studentek, by zasłużyć na równy mu stopień - nie odpuszczał jednak, z typowym sobie brakiem taktu wypytując go dalej o szepty rozpuszczanych po korytarzach plotek, mówiąc o znajomym wykładowcy, jakby pragnął wręczyć mu złoty medal za jego marne, prostackie poczynania. Powinieneś zająć się raczej swoją tezą doktorską, chyba że postanowiłeś naukę porzucić na rzecz pracy w jakimś szmatławcu. Cóż, tak być może byłoby lepiej dla nas wszystkich. Niedopałek zgaszony o podeszwę buta, sylwetka prostująca się nad nadal pochylonym rozmówcą i zmęczone mięśnie twarzy wymuszające jeden uśmiech, który nie miał w sobie krzty szczerej wesołości. Emil i tak nigdy go nie lubił i w uczuciu tym nie był wcale osamotniony, w szczególności na terenach ich Instytutu. I dlatego być może cała ta sprawa panny Hansen okazała się być trudniejsza niż powinna.
Chciał pomóc, oczywiście, że chciał - od pierwszych listów wymienianych z jej starszą siostrą irytacja związana z tą nieodpowiednią sytuacją trzęsła jego dłońmi i ściągała jego brwi za każdym razem, kiedy zamieszany w nią wykładowca znajdował się w zasięgu jego wzroku. Pragnął naturalnie wszystko mu wygarnąć krótką serią słów splecionych razem kilkoma przekleństwami, powiedzieć wprost, że to co robi jest obrzydliwe, że przynosi wstyd miejscu ich nauki i pracy, że tamta dziewczyna na to nie zasługuje. Bo wiedział przecież - wiedział jak to jest być w jej wieku i wpatrywać się ufnie w kogoś starszego, silniejszego, wyższego rangą; jak łatwo było poddać się takim dłoniom i takiemu spojrzeniu, upaść na kolana, słuchać kłamstw wypowiadanych z czułością, której pragnęło się tak płomiennie, iż obłuda głosu niemożliwa była do wyłapania. Złapać kogoś słabszego za kark było wszak łatwo i równie łatwo było ten kark skręcić. Panna Hansen przypominała przestraszone szczenię, kiedy poprosił ją o rozmowę, jej pomalowane na czarno oczy wpatrywały się w niego niechętnie, a on nie mógł zmusić jej do rozmowy. Postanowił zostawić ją w spokoju, choć poprosił siostrę bliźniaczkę by miała na nią oko. Niewiele mu zostało poza prowadzeniem zimnej, partyzanckiej wojny z Nielssenem - pukanie do drzwi jego gabinetu i nachodzenie go w najmniej odpowiednich momentach, rzucanie ku niemu dwuznacznymi uwagami i jadowitymi uśmiechami, trzymanie bacznego spojrzenia na postaci hansenówny. Wszystko to nie było jednak wystarczające. Erik szybko zaczął się domyślać i wypowiadać jego nazwisko tonem kogoś, kto literuje właśnie nazwę wyjątkowo paskudnej choroby. Najbardziej bolał jednak fakt, iż Lasse złamał obietnicę daną Lotte. Miał pomóc, ale pomóc nie umiał, nie tak jak chicał.
Miał talent do sprytnego ukrywania emocji pod płaszczem wyniosłości i wymuszonej elegancji, ale tym razem nie mógł oprzeć się wrażeniu, że poczucie winy odbijało się w ciemnych oczach. Zgodził się na spotkanie od razu i przybył wcześnie - nie zwykł się bowiem spóźniać - od progu wypatrując zgodnej z opisem postaci wśród znajomych stolików. Okulary, wełniana sukienka, najwyższa biblioteczka. Zawsze przepadał za tym lokalem i sposobem w jaki jego wnętrze kojarzyło mu się z domem, a jednak w ciągu tych krótkich poszukiwań wydało mu się nagle obce, jakby zmuszony był popatrzeć na nie świeżym spojrzeniem. Jako Lars, nie jako Lasse.
- Panno Hansen - odezwal się gładko, ściszając ton niskiego głosu tak jakby byli faktycznie w bibliotece. Usiadł w końcu, zrzuciwszy z ramion wełniany płaszcz i poprawiając w nerwowym geście kraciastą marynarkę. - Nørgaard, Lasse...Proszę wybaczyć mi moje małe kłamstwo. Było raczej konieczne. - Przyglądał się jej uważnie, jak zwykle nico zbyt nachalnie, badając rysy jej twarzy z uważną analitycznością, bo przysiąc by mógł, iż nie wiedzieli się wcale pierwszy raz. Młoda, ładna dziewczyna o sarnich oczach, ubrana w błękit, śmiejąca się nieopodal znajomego ramienia. - Chyba się już widzieliśmy. - Ledwo powstrzymał cień szelmowskiego uśmiechu, z rozbawieniem myśląc o tym, co takiego powiedzieć mógłby biednemu Viktorowi. W końcu wziąłeś sobie do serca moją radę. Boleśnie świadom był jednak tego, iż nie był to czas na tego typu pogawędki, odchrząknął więc, łokcie ułożył na blacie stołu i nachylił się nieznacznie w kierunku dziewczyny, jakby kontemplował właśnie czy powinien zdradzić jej jeden z tysiąca swoich małych sekretów. - W liście pisała panna, to znaczy, w liście pisałaś, że sytuacja się pogorszyła. Cóż, pogorszyła się chyba również w Instytucie. Podobno krążą plotki.
Chciał pomóc, oczywiście, że chciał - od pierwszych listów wymienianych z jej starszą siostrą irytacja związana z tą nieodpowiednią sytuacją trzęsła jego dłońmi i ściągała jego brwi za każdym razem, kiedy zamieszany w nią wykładowca znajdował się w zasięgu jego wzroku. Pragnął naturalnie wszystko mu wygarnąć krótką serią słów splecionych razem kilkoma przekleństwami, powiedzieć wprost, że to co robi jest obrzydliwe, że przynosi wstyd miejscu ich nauki i pracy, że tamta dziewczyna na to nie zasługuje. Bo wiedział przecież - wiedział jak to jest być w jej wieku i wpatrywać się ufnie w kogoś starszego, silniejszego, wyższego rangą; jak łatwo było poddać się takim dłoniom i takiemu spojrzeniu, upaść na kolana, słuchać kłamstw wypowiadanych z czułością, której pragnęło się tak płomiennie, iż obłuda głosu niemożliwa była do wyłapania. Złapać kogoś słabszego za kark było wszak łatwo i równie łatwo było ten kark skręcić. Panna Hansen przypominała przestraszone szczenię, kiedy poprosił ją o rozmowę, jej pomalowane na czarno oczy wpatrywały się w niego niechętnie, a on nie mógł zmusić jej do rozmowy. Postanowił zostawić ją w spokoju, choć poprosił siostrę bliźniaczkę by miała na nią oko. Niewiele mu zostało poza prowadzeniem zimnej, partyzanckiej wojny z Nielssenem - pukanie do drzwi jego gabinetu i nachodzenie go w najmniej odpowiednich momentach, rzucanie ku niemu dwuznacznymi uwagami i jadowitymi uśmiechami, trzymanie bacznego spojrzenia na postaci hansenówny. Wszystko to nie było jednak wystarczające. Erik szybko zaczął się domyślać i wypowiadać jego nazwisko tonem kogoś, kto literuje właśnie nazwę wyjątkowo paskudnej choroby. Najbardziej bolał jednak fakt, iż Lasse złamał obietnicę daną Lotte. Miał pomóc, ale pomóc nie umiał, nie tak jak chicał.
Miał talent do sprytnego ukrywania emocji pod płaszczem wyniosłości i wymuszonej elegancji, ale tym razem nie mógł oprzeć się wrażeniu, że poczucie winy odbijało się w ciemnych oczach. Zgodził się na spotkanie od razu i przybył wcześnie - nie zwykł się bowiem spóźniać - od progu wypatrując zgodnej z opisem postaci wśród znajomych stolików. Okulary, wełniana sukienka, najwyższa biblioteczka. Zawsze przepadał za tym lokalem i sposobem w jaki jego wnętrze kojarzyło mu się z domem, a jednak w ciągu tych krótkich poszukiwań wydało mu się nagle obce, jakby zmuszony był popatrzeć na nie świeżym spojrzeniem. Jako Lars, nie jako Lasse.
- Panno Hansen - odezwal się gładko, ściszając ton niskiego głosu tak jakby byli faktycznie w bibliotece. Usiadł w końcu, zrzuciwszy z ramion wełniany płaszcz i poprawiając w nerwowym geście kraciastą marynarkę. - Nørgaard, Lasse...Proszę wybaczyć mi moje małe kłamstwo. Było raczej konieczne. - Przyglądał się jej uważnie, jak zwykle nico zbyt nachalnie, badając rysy jej twarzy z uważną analitycznością, bo przysiąc by mógł, iż nie wiedzieli się wcale pierwszy raz. Młoda, ładna dziewczyna o sarnich oczach, ubrana w błękit, śmiejąca się nieopodal znajomego ramienia. - Chyba się już widzieliśmy. - Ledwo powstrzymał cień szelmowskiego uśmiechu, z rozbawieniem myśląc o tym, co takiego powiedzieć mógłby biednemu Viktorowi. W końcu wziąłeś sobie do serca moją radę. Boleśnie świadom był jednak tego, iż nie był to czas na tego typu pogawędki, odchrząknął więc, łokcie ułożył na blacie stołu i nachylił się nieznacznie w kierunku dziewczyny, jakby kontemplował właśnie czy powinien zdradzić jej jeden z tysiąca swoich małych sekretów. - W liście pisała panna, to znaczy, w liście pisałaś, że sytuacja się pogorszyła. Cóż, pogorszyła się chyba również w Instytucie. Podobno krążą plotki.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:30
Przez mąconą szmerem ubrań gości czy szumem odsuwanych i wsuwanych krzeseł, przebiły się słowa głosu nieznajomego – zapamiętywała je, bardziej niż twarze, w końcu musiała radzić sobie jakoś w tym świecie, wypełnionym plamami, niewyraźnymi krawędziami i cudzą frustracją – frustracją tych, którzy pozostawali mniej czuli na jej słabość, bardziej zirytowani tym, że czegoś nie zauważyła, że o coś się potknęła, że nieopatrznie zrzuciła coś, nawet pomimo własnej wzmożonej ostrożności. Ciotka wciąż nie rozumiała tego do końca – ale nie rozumieć, nie oznacza przecież piętnować. A ona piętnowała.
Hansen miała czasami wrażenie, że Isabel było na rękę pozbycie się Lotte z domostwa, którym się zajmowali. Że ta bardziej przeszkadzała, skupiając się tylko i wyłącznie na rzeźbieniu, cięciu drewna i obijaniu siedzisk odpowiednio wyprawioną skórą. Hansen była pracowita, a do pewnego czasu – nawet poświęcona trosce o dom. Gotowa pozostać w nim, zajmować się nim i odziedziczyć rolę ciotki, do której właściwie była szkolona. Choroba sprawiała, że nie mogła być już tak skuteczna. Nawet, jeżeli głównym narzędziem walki o porządek były wciąż odpowiednie zaklęcia.
Rzeźbiarka wstała, kiedy usłyszała własne nazwisko i poprawiając okulary na nosie, nachyliła się lekko, by być może odczytać choćby drobny szczegół z sylwetki zatopionej w jasności oświetlonego magicznymi kandelabrami pomieszczenia.
- Dzień dobry, cieszę się, że pojawiłeś się i nie zignorowałeś mojego niepokoju – powiedziała, kiedy on zasiadł, również i ona zajęła z powrotem swoje miejsce, wsuwając krzesło i opierając się przedramionami w jego kierunku. Natrętnie nieco, jednak nie chciała czuć się tak, jakby rozmawiała z plamą światła – chciała wyłapać w okularach chociaż szczegół jego wyglądu. Oczy. Nos. Brwi. Czy krzywił się, kiedy przyznawał do przedstawienia fałszywej tożsamości? A może było mu to zupełnie obojętne? W głosie próżno było szukać kpiny, a skoro udałoby się mu ukryć ją w nim, prawdopodobnie potrafiłby opanować również swoją twarz.
- Proszę się nie przejmować, rozumiem, że korespondencja mogła trafić w niepowołane ręce… Tak jak ta twojego kolegi w kierunku mojej drogiej siostry. – Chociaż stresowała się spotkaniem twarzą w twarz, co dało się wyczytać bez problemu z jej twarzy i jej gestów, wydawała się być zdeterminowana niemal do bólu. Tłumaczyła w końcu oszustwo wobec siebie samej z taką lekkością… - Widzieliśmy się? Och, nie sądzę. Może jestem złudnie podobna do siostry. Nie przebywam jednak w towarzystwie akademickim, właściwie, nie przebywam w żadnym… – machnęła dłonią. Musiał ją z kimś pomylić. Nie zadawała się z Nørgaardami. To nie był przytyk – po prostu byli poza jej zasięgiem. Za wysokie progi, na jej nogi. – Ale wracając do Nelii… Umawia się z nim, Lasse. Umawia poza uczelnią. Nie wiem gdzie… Mam ze sobą listy, które dla niego przygotowała. Powieliłam je magią, nie powinna się zorientować… – powiedziała, łapiąc za swoją niewielkich rozmiarów torebkę. Rozsunęła suwak, wyciągnęła z niej niedbale zgięty kawałek papieru. Rozprostowała na stoliku, a potem podsunęła ku doktorantowi. – Jest ulica, konkretna ulica i konkretny numer. Nie znam miasta jednak na tyle dobrze, by wiedzieć nawet w jakiej to dzielnicy. Listu jeszcze nie wysłała, dowiem się dzisiaj czy zniknie z miejsca, w którym je znalazłam… Ale wtedy nie wiem co zrobię. Uważasz, że powinnam się już sprzedać? – stres przemawiał za każdym słowem, mówiła za dużo jak na siebie, chociaż nie szybko – cierpliwie, jakby próbując uspokoić się własnym tonem. – Powinnam powiedzieć bezpośrednio, że wiem? Powiesz mi co mówią? – zapytała, chociaż zarówno ton, jak i wielkie, złote oczy uniosły się prośbą.
Hansen miała czasami wrażenie, że Isabel było na rękę pozbycie się Lotte z domostwa, którym się zajmowali. Że ta bardziej przeszkadzała, skupiając się tylko i wyłącznie na rzeźbieniu, cięciu drewna i obijaniu siedzisk odpowiednio wyprawioną skórą. Hansen była pracowita, a do pewnego czasu – nawet poświęcona trosce o dom. Gotowa pozostać w nim, zajmować się nim i odziedziczyć rolę ciotki, do której właściwie była szkolona. Choroba sprawiała, że nie mogła być już tak skuteczna. Nawet, jeżeli głównym narzędziem walki o porządek były wciąż odpowiednie zaklęcia.
Rzeźbiarka wstała, kiedy usłyszała własne nazwisko i poprawiając okulary na nosie, nachyliła się lekko, by być może odczytać choćby drobny szczegół z sylwetki zatopionej w jasności oświetlonego magicznymi kandelabrami pomieszczenia.
- Dzień dobry, cieszę się, że pojawiłeś się i nie zignorowałeś mojego niepokoju – powiedziała, kiedy on zasiadł, również i ona zajęła z powrotem swoje miejsce, wsuwając krzesło i opierając się przedramionami w jego kierunku. Natrętnie nieco, jednak nie chciała czuć się tak, jakby rozmawiała z plamą światła – chciała wyłapać w okularach chociaż szczegół jego wyglądu. Oczy. Nos. Brwi. Czy krzywił się, kiedy przyznawał do przedstawienia fałszywej tożsamości? A może było mu to zupełnie obojętne? W głosie próżno było szukać kpiny, a skoro udałoby się mu ukryć ją w nim, prawdopodobnie potrafiłby opanować również swoją twarz.
- Proszę się nie przejmować, rozumiem, że korespondencja mogła trafić w niepowołane ręce… Tak jak ta twojego kolegi w kierunku mojej drogiej siostry. – Chociaż stresowała się spotkaniem twarzą w twarz, co dało się wyczytać bez problemu z jej twarzy i jej gestów, wydawała się być zdeterminowana niemal do bólu. Tłumaczyła w końcu oszustwo wobec siebie samej z taką lekkością… - Widzieliśmy się? Och, nie sądzę. Może jestem złudnie podobna do siostry. Nie przebywam jednak w towarzystwie akademickim, właściwie, nie przebywam w żadnym… – machnęła dłonią. Musiał ją z kimś pomylić. Nie zadawała się z Nørgaardami. To nie był przytyk – po prostu byli poza jej zasięgiem. Za wysokie progi, na jej nogi. – Ale wracając do Nelii… Umawia się z nim, Lasse. Umawia poza uczelnią. Nie wiem gdzie… Mam ze sobą listy, które dla niego przygotowała. Powieliłam je magią, nie powinna się zorientować… – powiedziała, łapiąc za swoją niewielkich rozmiarów torebkę. Rozsunęła suwak, wyciągnęła z niej niedbale zgięty kawałek papieru. Rozprostowała na stoliku, a potem podsunęła ku doktorantowi. – Jest ulica, konkretna ulica i konkretny numer. Nie znam miasta jednak na tyle dobrze, by wiedzieć nawet w jakiej to dzielnicy. Listu jeszcze nie wysłała, dowiem się dzisiaj czy zniknie z miejsca, w którym je znalazłam… Ale wtedy nie wiem co zrobię. Uważasz, że powinnam się już sprzedać? – stres przemawiał za każdym słowem, mówiła za dużo jak na siebie, chociaż nie szybko – cierpliwie, jakby próbując uspokoić się własnym tonem. – Powinnam powiedzieć bezpośrednio, że wiem? Powiesz mi co mówią? – zapytała, chociaż zarówno ton, jak i wielkie, złote oczy uniosły się prośbą.
Lasse Nørgaard
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:30
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Kawiarnia miała teraz kolor sepii, przypominając tym samym starą fotografię, rodzinną pamiątkę wepchniętą z zimnym sercem między strony jednego z wielu albumów. W jej pobielanych granicach mieściły się wysokie ściany zwieńczone białym sufitem, książki o pożółkłych kartkach poukładane w nierównych rzędach za szkłem gabloty, stoliki otoczone ludzkimi sylwetkami poruszającymi się opieszale, niemal w zwolnionym tempie, uwięzionymi nieszczęśliwie na kawałku podniszczonego, fotograficznego papieru. Nachylając się nad swoimi talerzami i filiżankami, postacie zamykały się we własnych, niewielkich światach, których mury wyznaczały linie ich pleców i tyły ich głów. Lasse słyszał szumy ich rozmów, co jakiś czas wyłapując z nich brzmienie pojedynczych słów, imion i krótkich śmiechów. Ich świat – ten, w którym znalazł się teraz z Lotte Hansen – niewiele różnił się od zimowego Midgardu za drzwiami lokalu. Był równie zimny i rozdygotany, niepewny kolejnych mijających minut. Opierał łokcie o blat, podbródek kładąc na splecionych ze sobą palcach; twarz miał jak zwykle spokojną, surową i zatopioną w jednym z tych rodzajów namysłu, który nie czynił człowieka sennym i rozmarzonym, a raczej czujnym i napiętym w skupieniu. Przyglądał się swojej towarzyszce i widział cień zagubienia schowany za szkłami okularów – miała wielkie, mądre oczy, a ich złota barwa przywodziła mu na myśl lalki jego młodszych sióstr. Uśmiechnął się lekko na tę myśl, podtrzymując gest i kiwając delikatnie głową, kiedy przyjęła przeprosiny.
- Ty mnie może nie, ale ja ciebie na pewno. Byłaś na ostatnim wernisażu w Besettelse – odezwał się gładko, unosząc lekko podbródek, a uśmiech zmienił wyraz z uprzejmego na niemal zaczepny. – Mam świetną pamięć do twarzy, nie pomyliłbym cię z nikim – dodał jeszcze, a w glosie wybrzmiewała twarda pewność siebie. Jego przesadnie dokładna, uciążliwie trwała pamięć bywała równie przydatna co męcząca, oznaczała jednak, iż Lasse nie zwykł gubić faktów – przypominał pod tym względem przykładnie poukładane archiwum pełne informacji, liczb i imion, setki drobnych szuflad i grubych segregatorów. Nie zapomniał więc również żadnego zdania ich listów i żadnej z próśb, które Lotte ku niemu kierowała, a których on nie umiał spełnić, bo choć zawsze miał się za człowieka sprytnego zaistniała sytuacja okazała się być zbyt delikatna, niebezpiecznie krucha; bał się, że każdy mocniejszy ruch mógłby wywołać zbyt głośny wybuch, odbić się echem w życiu młodszej panny Hansen, jej siostry, również jego. Wiedział przecież, jak okrutny potrafi być akademicki świat względem młodych studentek – Nielssen był na to żywym, śmierdzącym wodą kolońską i arogancją dowodem.
- To krucha sprawa – rzucił ciszej, przyjmując od niej ułożone na stole listy i śledząc pośpiesznie ciągi liter. Z każdym kolejnym słowem Lotte wydawała się coraz bardziej zdenerwowana, choć jej głos nie drżał, brzmiał spokojnie i cierpliwie. Widział stres w rysach jej dziewczęcej twarzy, słyszał go w znaczeniu wypowiadanych zdań, w cichej prośbie zamkniętej w jej tęczówkach. Odchrząknął, powolnym ruchem złożył papier i podał jej go z powrotem. Schowaj, nie zgub. – Słuchaj, Lotte… Naprawdę chcę dobrze. Po Instytucie rozniosła się plotka, że Nielssen sypia ze studentką, z dużo młodszą studentką. Oczywiście słychać ją tylko w wąskich gronach, jest cicha, ale wredna. Sama rozumiesz, w takich sytuacjach z naszego doktorka łatwo zrobić niemal bohatera, a z jego ofiary… - przerwał i zamilkł na moment, bezwiednie stukając palcami o drewniany blat stołu. Szukał dobrych słów, słów które nie bolą. – No cóż, kogoś, kto za bardzo stara się o dobrą ocenę. Próbuję uciszać plotki, ale ludzie za bardzo lubią skandale. Ten człowiek ma żonę i dzieci, na pewno wykorzystuje twoją siostrę, a to dla tych znudzonych doktorantów i studentów dobry temat do chichotów przy kawie. – Prychnął z kpiną, a jednak wzrok, który wbił w Lotte był łagodny i prawie przepraszający. – Musisz jej powiedzieć, koniecznie. Jeżeli to wyjdzie na jaw, Nielssena zwolnią, ale jego brak w Instytucie nie pomoże jej reputacji. Zabrzmię być może jak skończony palant, wiem, ale twoja siostra nie jest pierwszą dziewczyną, która ucierpiała na podobnym wybryku któregoś ze swoich wykładowców. Ludzie w środowisku akademickim potrafią być strasznymi łajzami. Trzeba ją od niego odciąć.
- Ty mnie może nie, ale ja ciebie na pewno. Byłaś na ostatnim wernisażu w Besettelse – odezwał się gładko, unosząc lekko podbródek, a uśmiech zmienił wyraz z uprzejmego na niemal zaczepny. – Mam świetną pamięć do twarzy, nie pomyliłbym cię z nikim – dodał jeszcze, a w glosie wybrzmiewała twarda pewność siebie. Jego przesadnie dokładna, uciążliwie trwała pamięć bywała równie przydatna co męcząca, oznaczała jednak, iż Lasse nie zwykł gubić faktów – przypominał pod tym względem przykładnie poukładane archiwum pełne informacji, liczb i imion, setki drobnych szuflad i grubych segregatorów. Nie zapomniał więc również żadnego zdania ich listów i żadnej z próśb, które Lotte ku niemu kierowała, a których on nie umiał spełnić, bo choć zawsze miał się za człowieka sprytnego zaistniała sytuacja okazała się być zbyt delikatna, niebezpiecznie krucha; bał się, że każdy mocniejszy ruch mógłby wywołać zbyt głośny wybuch, odbić się echem w życiu młodszej panny Hansen, jej siostry, również jego. Wiedział przecież, jak okrutny potrafi być akademicki świat względem młodych studentek – Nielssen był na to żywym, śmierdzącym wodą kolońską i arogancją dowodem.
- To krucha sprawa – rzucił ciszej, przyjmując od niej ułożone na stole listy i śledząc pośpiesznie ciągi liter. Z każdym kolejnym słowem Lotte wydawała się coraz bardziej zdenerwowana, choć jej głos nie drżał, brzmiał spokojnie i cierpliwie. Widział stres w rysach jej dziewczęcej twarzy, słyszał go w znaczeniu wypowiadanych zdań, w cichej prośbie zamkniętej w jej tęczówkach. Odchrząknął, powolnym ruchem złożył papier i podał jej go z powrotem. Schowaj, nie zgub. – Słuchaj, Lotte… Naprawdę chcę dobrze. Po Instytucie rozniosła się plotka, że Nielssen sypia ze studentką, z dużo młodszą studentką. Oczywiście słychać ją tylko w wąskich gronach, jest cicha, ale wredna. Sama rozumiesz, w takich sytuacjach z naszego doktorka łatwo zrobić niemal bohatera, a z jego ofiary… - przerwał i zamilkł na moment, bezwiednie stukając palcami o drewniany blat stołu. Szukał dobrych słów, słów które nie bolą. – No cóż, kogoś, kto za bardzo stara się o dobrą ocenę. Próbuję uciszać plotki, ale ludzie za bardzo lubią skandale. Ten człowiek ma żonę i dzieci, na pewno wykorzystuje twoją siostrę, a to dla tych znudzonych doktorantów i studentów dobry temat do chichotów przy kawie. – Prychnął z kpiną, a jednak wzrok, który wbił w Lotte był łagodny i prawie przepraszający. – Musisz jej powiedzieć, koniecznie. Jeżeli to wyjdzie na jaw, Nielssena zwolnią, ale jego brak w Instytucie nie pomoże jej reputacji. Zabrzmię być może jak skończony palant, wiem, ale twoja siostra nie jest pierwszą dziewczyną, która ucierpiała na podobnym wybryku któregoś ze swoich wykładowców. Ludzie w środowisku akademickim potrafią być strasznymi łajzami. Trzeba ją od niego odciąć.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:30
Wspomnienie wernisażu, kolejne mgliste wspomnienie przyjemnego w tamtym czasie nacisku na usta niczego nie spodziewającego się Viktora, żołądek skręcający się pod presją stresu, który to powrócił do niej, tak samo jak powracał kolejnego poranka, kiedy utkwiona w ciemnych ścianach swojego ciasnego pokoju drżała, woląc myśleć, że całe jej nieszczęsne zachowanie w trakcie wystawy było tylko złym snem. Bała się utraty dopiero co odzyskanej przyjaźni Varvika, bała się możliwej reakcji Ezry na jej publiczne zachowania – śmiechu, pogardy, ucięcia środków. Bała się opinii Olafa, tego, że pomimo jej pracowitości, nie czekać jej będą żadne dodatkowe benefity i możliwości na rozwój – tylko dlatego, że napiła się alkoholu w momencie, o którym kilka dni temu wspominała im Frida. Drinki miały być zgubne – nie spodziewała się jednak tego. Nie utraty kontroli po jednym, nawet nie dopitym do końca przysmaku.
Spięła się wyraźnie, kiedy Lasse wspomniał o okolicznościach poznania. Ten nie mógł wiedzieć czemu, gdy ona nie mogła wiedzieć również, że wcale nie jest kojarzona źle. Komunikacja była ważna, tylko ona pozwoliłaby im poznać swoje myśli, zrozumieć etymologię negatywnych uczuć – Lotte nie była jednak wylewna jeżeli chodziło o jej własne emocje. Wolała zacisnąć zęby, wykonać obowiązki względem tych, którzy jej za to płacili lub względem własnego sumienia – jak to było w tym przypadku. Nie lubiła zrzucać niepotrzebnego ciężaru na innych, stąd też wyjaśnienie sprawy z Nørgaardem było dla niej tak ważne – im szybciej w końcu wybawi go od konieczności dalszego użerania się ze sprawami które go nie dotyczą, tym szybciej zazna wewnętrznego spokoju – zarówno ze względu na wyjaśnienie sprawy Nelii, jak i brak konieczności dzielenia jej niedoli z innymi.
- Dlaczego zapamiętałeś akurat mnie? – musiała dopytać, właściwie nawet nie wbrew swojej naturze. Wielkie oczy omijały te Lasse, tym razem zupełnie intencjonalnie, nie ze względu na naturalnie wrodzona wadę. Wstydziła się swojego zachowania, ale i wstydziła możliwej reakcji – jakby na zapas. – Czyżbyśmy obie z siostrą miały fatalną tendencję do rzucania się w oczy? – nie było jej do śmiechu, stad uśmiech był kwaśny.
Dalej wysłuchiwała już tylko słów młodego naukowca. Hansen nie lubiła przerywać, właściwie – często nawet proszona wolała wypowiadać się w zdaniach skąpych, często mało wnoszących, o funkcji fatycznej, kontaktowej, jedynie utrzymujących rozmowę przy życiu – rzadko nazbyt emocjonalnie. Nazywanie emocji wobec samej siebie było w końcu trudne, a przekazywanie ich innym…
- Wolałabym, by było inaczej – skwitowała. Nie mogła cofnąć czasu – mogła jedynie ganić siebie samą za zbyt długą pasywność w obliczu informacji na temat jej siostry. Chociaż znała bezsens zachowań takich, w głębi duszy nie mogła się od nich powstrzymać – gdyby była Nelią, swoją ciotką albo swoim ojcem, winy doszukiwałaby się w kim innym, być może w Lasse. Była jednak sobą, a co za tym szło – paskudną realistką, która pomimo wizjonerskich zapędów wolała trawić surowe fakty, a nie dławić się na wygodnym kłamstwie. – Myślisz, że potraktują go lepiej bo jest mężczyzną? Dobrym naukowcem? Kimś wpływowym? Bogatym? – chciała poznać przyczynę niesprawiedliwości. Jej zdaniem to siostra Hansen była ofiarą – zagubioną dziewczyną w sieci drapieżnika. – A może wszystko w jednym? Nelia, po co to robiłaś… – powiedziała smętnie, przejechawszy palcami po swoich skroniach, a potem przemykając za uszami, poprawiła włosy w uroczym geście – nawet mimo woli. Zastukała palcami o blat, jakby próbując przekalkulować ich szanse. Nie znała się na środowisku akademickim, nie znała zasad jakim się ono rządziło. Musiała więc zaufać osądom Lasse.
- Mam… Surowych rodziców. Nie chcę żeby przeze mnie uziemili ją w domu na zawsze. Jest zdolna, w zupełnie inny sposób niż każdy z nas. Unikatowa. Jedyna w swoim rodzaju – zaczęła opowiadać o swojej siostrze. – Nigdy nie uważali jej ścieżki za… Przydatną – mojej zresztą też nie – chciało się dodać. – Chciałabym, by nie dowiedzieli się o wszystkim. Dlatego nie mogę dopuścić by została wyrzucona. Nie chcę źle dla profesora Nielssena, ale musisz zrozumieć, że na pierwszym miejscu… – odchrząknęła, jakby głos nieco jej się przyciął. – Postawię dobro mojej siostry. Pomóż mi wymyślić rozwiązanie najkorzystniejsze dla niej, dobrze? Moja wdzięczność niewiele znaczy, ale może kiedyś okaże się pomocna…
Spięła się wyraźnie, kiedy Lasse wspomniał o okolicznościach poznania. Ten nie mógł wiedzieć czemu, gdy ona nie mogła wiedzieć również, że wcale nie jest kojarzona źle. Komunikacja była ważna, tylko ona pozwoliłaby im poznać swoje myśli, zrozumieć etymologię negatywnych uczuć – Lotte nie była jednak wylewna jeżeli chodziło o jej własne emocje. Wolała zacisnąć zęby, wykonać obowiązki względem tych, którzy jej za to płacili lub względem własnego sumienia – jak to było w tym przypadku. Nie lubiła zrzucać niepotrzebnego ciężaru na innych, stąd też wyjaśnienie sprawy z Nørgaardem było dla niej tak ważne – im szybciej w końcu wybawi go od konieczności dalszego użerania się ze sprawami które go nie dotyczą, tym szybciej zazna wewnętrznego spokoju – zarówno ze względu na wyjaśnienie sprawy Nelii, jak i brak konieczności dzielenia jej niedoli z innymi.
- Dlaczego zapamiętałeś akurat mnie? – musiała dopytać, właściwie nawet nie wbrew swojej naturze. Wielkie oczy omijały te Lasse, tym razem zupełnie intencjonalnie, nie ze względu na naturalnie wrodzona wadę. Wstydziła się swojego zachowania, ale i wstydziła możliwej reakcji – jakby na zapas. – Czyżbyśmy obie z siostrą miały fatalną tendencję do rzucania się w oczy? – nie było jej do śmiechu, stad uśmiech był kwaśny.
Dalej wysłuchiwała już tylko słów młodego naukowca. Hansen nie lubiła przerywać, właściwie – często nawet proszona wolała wypowiadać się w zdaniach skąpych, często mało wnoszących, o funkcji fatycznej, kontaktowej, jedynie utrzymujących rozmowę przy życiu – rzadko nazbyt emocjonalnie. Nazywanie emocji wobec samej siebie było w końcu trudne, a przekazywanie ich innym…
- Wolałabym, by było inaczej – skwitowała. Nie mogła cofnąć czasu – mogła jedynie ganić siebie samą za zbyt długą pasywność w obliczu informacji na temat jej siostry. Chociaż znała bezsens zachowań takich, w głębi duszy nie mogła się od nich powstrzymać – gdyby była Nelią, swoją ciotką albo swoim ojcem, winy doszukiwałaby się w kim innym, być może w Lasse. Była jednak sobą, a co za tym szło – paskudną realistką, która pomimo wizjonerskich zapędów wolała trawić surowe fakty, a nie dławić się na wygodnym kłamstwie. – Myślisz, że potraktują go lepiej bo jest mężczyzną? Dobrym naukowcem? Kimś wpływowym? Bogatym? – chciała poznać przyczynę niesprawiedliwości. Jej zdaniem to siostra Hansen była ofiarą – zagubioną dziewczyną w sieci drapieżnika. – A może wszystko w jednym? Nelia, po co to robiłaś… – powiedziała smętnie, przejechawszy palcami po swoich skroniach, a potem przemykając za uszami, poprawiła włosy w uroczym geście – nawet mimo woli. Zastukała palcami o blat, jakby próbując przekalkulować ich szanse. Nie znała się na środowisku akademickim, nie znała zasad jakim się ono rządziło. Musiała więc zaufać osądom Lasse.
- Mam… Surowych rodziców. Nie chcę żeby przeze mnie uziemili ją w domu na zawsze. Jest zdolna, w zupełnie inny sposób niż każdy z nas. Unikatowa. Jedyna w swoim rodzaju – zaczęła opowiadać o swojej siostrze. – Nigdy nie uważali jej ścieżki za… Przydatną – mojej zresztą też nie – chciało się dodać. – Chciałabym, by nie dowiedzieli się o wszystkim. Dlatego nie mogę dopuścić by została wyrzucona. Nie chcę źle dla profesora Nielssena, ale musisz zrozumieć, że na pierwszym miejscu… – odchrząknęła, jakby głos nieco jej się przyciął. – Postawię dobro mojej siostry. Pomóż mi wymyślić rozwiązanie najkorzystniejsze dla niej, dobrze? Moja wdzięczność niewiele znaczy, ale może kiedyś okaże się pomocna…
Lasse Nørgaard
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:30
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Nigdy nie przestał uważać, iż ludzie są w swojej skomplikowanej, wielowarstwowej formie niezwykle kłopotliwi do pojęcia, męcząco trudni do rozgryzienia, choć sama ich skóra była przecież tak miękka, a kości niebezpiecznie kruche. Czasem patrzył im w oczy i chociaż uczucia, które w nich tonęły, były jaskrawe i wyraźnie zarysowane niczym świeża rycina, nie potrafił nazwać żadnego z nich - tylko ich obecność, tylko zimny fakt ich istnienia zsuwającego się wzdłuż krawędzi mimiki, nic ponadto. Teraz widział więc twarz Lotte Hansen - od jej wykrzywionych w lekkim grymasie ust, przez drobny nos, po rozjaśnione oczy ukryte skrzętnie za grubymi szkłami okularów - i zastanawiał się nad tym, czego było w niej więcej: strachu, bólu, gniewu, tego twardego rozczarowania, które mogło nosić w sobie tylko starsze rodzeństwo. Pamiętał spojrzenie ciemnych oczu Malthe, kiedy wrócił do domu z podbitym okiem; pamiętał surowy granat własnych tęczówek, kiedy chłopak, którego jego młodsza siostra widywała po zajęciach, wydał mu się zbyt dorosły i zbyt chłodny - zbyt żałosny, kiedy już dziewczęcy płacz przeżarł ściany rodzinnej posiadłości smrodem złamanego serca. Młodsza Panna Hansen zaczęła kojarzyć mu się z Silje, z tymi sarnimi oczami i ufnością zagubionego zwierzęcia, z drobną powłoką drobnego człowieka wypełnionego po czubek zamyślonej głowy krzątaniną pięknych uczuć i wielkich słów o miłości. I choć Lasse nie zwykł sprawiać wrażenia człowieka wrażliwego lub przesadnie empatycznego, jego serce było miękkie pod ciężarem niesprawiedliwości, podatne na choroby i spazmy bólu, gdy świat okazywał się być miejscem tak odległym od ideału. Lubił, gdy bałagan dosięgał przedmiotów, a nie ludzi; pragnął wierzyć, że wszystko na tym padole było ułożone pod linijkę i zdane na reguły, podobne do alchemicznych równań i zgodne z prawami, zawsze gotowe wyrównać braki i dążyć do harmonii. Ale harmonii nie było, nie było sprawiedliwości i nie było porządku, a on przez dwadzieścia pieć lat przekonywał się o tym raz za razem: z każdą krwawą wizją, z każdym zaginięciem, z każdym płaczem i z każdym spojrzeniem zrozpaczonej starszej siostry, która nie wiedziała, co zrobić żeby bezbronność uratować przed drapieżnikami. Lasse patrzył wprost na nią, w swojej powadze przypominał młodego profesora. Zawsze gdy się martwił, przez sztywny spokój jego prezencji przebijał się ten sam zaszklony wzrok zaniepokojenia - jedna głowa krokusa przebijająca śnieg.
- Och, to chyba... - zaczął, nagle oszołomiony jej pytaniem. Po prostu pamiętał, zazwyczaj po prostu pamiętał. Jego umysł rzadko dawał mu spokój i poza kojącym alkoholem i otumaniającymi narkotykami nie na przypadłość tę lekarstwa. Zdawał się być więc zbity z tropu słowami Lotte, uświadamiając sobie widocznie, iż nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiał. Nie zwykł pamiętać przecież wszystkich, to byłoby niemożliwe nawet dla głowy tak dokuczliwie szczegółowej i obsesyjnej jak ta jego. Coś w rodzaju nerwowego uśmiechu przesunęło się wzdłuż jego twarzy, krótki cień niepewności dosięgającej go zwykle, gdy tracił zaplanowany ciąg rozmowy. - Pewnie dlatego, że byłaś tam z kimś, kogo kojarzę z uczelni. Poza tym kolor twojej sukienki był dosyć niezwykłym odcieniem błękitu, rzadko spotykanym. Coś w rodzaju rozbielonego ceruleum - tłumaczył, a jego głos stał się nagle cichszy, mniej pewny siebie i mniej stateczny, jakby młody Nørgaard zgubił się w swoich myślach i swoich słowach. Był to dla niego stan znajomy, bardziej niż chciałby przyznać i choć czuł już wstyd kładący się różem na bladych policzkach, nie umiał przestać. - Wiesz, czytałem kiedyś o nim, o tonach niebieskiego czytałem kiedyś, i dowiedziałem się, że wynaleziono go w dziewiętnastym wieku, w tysiąc osiemset sześćdziesiątym zdaje się…. Ceruleum, to znaczy. To całkiem ciekawe, prawda? Wynajdywanie kolorów. Wiem, ze chodzi o pigmenty, ale to niezwykle fascynujące, że mówimy o odkrywaniu zjawisk, które są zawsze. Przecież - przerwał wnet, otwierając szerzej oczy i z krótkim ukłuciem paniki stwierdzając, że znów wszedł w trans jednego ze swoich małych monologów zupełnie nie na temat i zupełnie niepotrzebnych. Otrząsnął, przykładając zwiniętą w pięść dłoń do ust i posłał Lotte krótki grymas skruchy, bardziej próbę niż prawdziwy przepraszający uśmiech. - Wybacz, mówię od rzeczy.
Niezręczność udało mu się naprawić zamartwieniami i zdenerwowanym szeptem, gdy jego opowieść o plotkach w Instytucie rozlała się nieprzyjemnym chłodem nad ich głowami. Czul się winny własnych słów i własnej bezradności. Miał niewyleczalne wrażenie, iż zawiódł w sprawie tak dla niego ważnej i z rozgoryczeniem próbował znaleźć jakikolwiek sposób rozwiązania problemu w swojej przeciążonej informacjami głowie. Pełna nieprzydatnych dat i nazw, pozbawiona zupełnie pragmatycznych wskazówek, które mogłyby pomóc dwóm Hansenównom. Słuchał Lotte i czuł jak ściskają się w nim narządy - bał się, że serce mogłoby wypaść mu przez gardło. Starał się mieć spokojny, wyrozumiały wzrok, ale jego twarz była spięta, brwi ściągnięte, a oczy pozostawały przesadnie skupione na twarzy naprzeciw niego.
- To raczej oczywiste, choć naturalnie wolałbym, żeby tak nie było - westchnął cicho na jej pytanie, przeżarty wnet przez drapieżne przekonanie, iż on również należy do tego rodzaju mężczyzn. Był zbyt uprzywilejowany i zbyt bezmyślny, by móc choćby o tym mówić. - Jestem pewien, że miała swoje... powody. Sama rozumiesz, niektórzy ludzie potrafią wmawiać innym sympatię, nawet miłość. - Nachylił się bliżej, niemal konspiracyjnie, a słowa zakuły w podniebienie jak setki drobnych szpilek. Gdy mówiła o rodzinie, Lasse przeszył krótki prąd. Wiedział doskonale wszak, co oznacza posiadanie surowych rodziców, jakie przekleństwa idą za ich stanowczymi głosami i zaborczymi ramionami. Wiedział doskonale, co stałoby sie gdyby to on lub któraś z jego sióstr była na miejscu siostry Lotte, bo znał Isaka i Dagmar doskonale, znał ściany zamkniętych pokoi i grube podręczniki młodzieńczych obowiązków, które miały pomóc wyrosnąć na kogoś porządnego, kogoś kto mógłby być dumą wystarczająco złotą w ich oczach. - Rozumiem. Całkowicie rozumiem. - Przytaknął nieco zbyt entuzjastycznie i również zastukał palcami w blat stołu, mimowolnie powtarzając rytm, który Lotte wybiła przed chwilą. - Nielssen nie jest ważny. To jego wybór i jego wina. Nie chcę po prostu, żeby jakakolwiek kontrowersja zamieniła się w festiwal plotek na temat twojej siostry. Ciche załatwienie sprawy jest najlepsze, oczywiście, bo dzięki temu będzie mogła spokojnie skończyć studia i nie przejmować się cudzymi spojrzeniami... Cóż, mógłbym go skonfrontować, jeżeli mi na to pozwolisz. Szantaż nie jest być może zbyt elegancki lub moralny, ale zazwyczaj działa. - Uniósł lekko podbródek, posyłając dziewczynie delikatny, porozumiewawczy uśmiech. - Mam zaplecze. Zachowanie Nielssena jest w końcu zgoła nieodpowiednie, a na dodatek zagraża nie tylko twojej siostrze, ale też kochanej, mądrej Idzie Nørgaard. - Przechylił głowę, nagle ożywiony i przypominający w tym ożywieniu intryganta z dziecięcych bajek. - Moi kochani rodzice nie byliby zachwyceni, gdyby usłyszeli, że ich córka studiuje w Instytucie, który trzyma pod swoim dachem mężczyznę tego pokroju. Ani rodzice, ani droga babcia.
- Och, to chyba... - zaczął, nagle oszołomiony jej pytaniem. Po prostu pamiętał, zazwyczaj po prostu pamiętał. Jego umysł rzadko dawał mu spokój i poza kojącym alkoholem i otumaniającymi narkotykami nie na przypadłość tę lekarstwa. Zdawał się być więc zbity z tropu słowami Lotte, uświadamiając sobie widocznie, iż nigdy szczególnie się nad tym nie zastanawiał. Nie zwykł pamiętać przecież wszystkich, to byłoby niemożliwe nawet dla głowy tak dokuczliwie szczegółowej i obsesyjnej jak ta jego. Coś w rodzaju nerwowego uśmiechu przesunęło się wzdłuż jego twarzy, krótki cień niepewności dosięgającej go zwykle, gdy tracił zaplanowany ciąg rozmowy. - Pewnie dlatego, że byłaś tam z kimś, kogo kojarzę z uczelni. Poza tym kolor twojej sukienki był dosyć niezwykłym odcieniem błękitu, rzadko spotykanym. Coś w rodzaju rozbielonego ceruleum - tłumaczył, a jego głos stał się nagle cichszy, mniej pewny siebie i mniej stateczny, jakby młody Nørgaard zgubił się w swoich myślach i swoich słowach. Był to dla niego stan znajomy, bardziej niż chciałby przyznać i choć czuł już wstyd kładący się różem na bladych policzkach, nie umiał przestać. - Wiesz, czytałem kiedyś o nim, o tonach niebieskiego czytałem kiedyś, i dowiedziałem się, że wynaleziono go w dziewiętnastym wieku, w tysiąc osiemset sześćdziesiątym zdaje się…. Ceruleum, to znaczy. To całkiem ciekawe, prawda? Wynajdywanie kolorów. Wiem, ze chodzi o pigmenty, ale to niezwykle fascynujące, że mówimy o odkrywaniu zjawisk, które są zawsze. Przecież - przerwał wnet, otwierając szerzej oczy i z krótkim ukłuciem paniki stwierdzając, że znów wszedł w trans jednego ze swoich małych monologów zupełnie nie na temat i zupełnie niepotrzebnych. Otrząsnął, przykładając zwiniętą w pięść dłoń do ust i posłał Lotte krótki grymas skruchy, bardziej próbę niż prawdziwy przepraszający uśmiech. - Wybacz, mówię od rzeczy.
Niezręczność udało mu się naprawić zamartwieniami i zdenerwowanym szeptem, gdy jego opowieść o plotkach w Instytucie rozlała się nieprzyjemnym chłodem nad ich głowami. Czul się winny własnych słów i własnej bezradności. Miał niewyleczalne wrażenie, iż zawiódł w sprawie tak dla niego ważnej i z rozgoryczeniem próbował znaleźć jakikolwiek sposób rozwiązania problemu w swojej przeciążonej informacjami głowie. Pełna nieprzydatnych dat i nazw, pozbawiona zupełnie pragmatycznych wskazówek, które mogłyby pomóc dwóm Hansenównom. Słuchał Lotte i czuł jak ściskają się w nim narządy - bał się, że serce mogłoby wypaść mu przez gardło. Starał się mieć spokojny, wyrozumiały wzrok, ale jego twarz była spięta, brwi ściągnięte, a oczy pozostawały przesadnie skupione na twarzy naprzeciw niego.
- To raczej oczywiste, choć naturalnie wolałbym, żeby tak nie było - westchnął cicho na jej pytanie, przeżarty wnet przez drapieżne przekonanie, iż on również należy do tego rodzaju mężczyzn. Był zbyt uprzywilejowany i zbyt bezmyślny, by móc choćby o tym mówić. - Jestem pewien, że miała swoje... powody. Sama rozumiesz, niektórzy ludzie potrafią wmawiać innym sympatię, nawet miłość. - Nachylił się bliżej, niemal konspiracyjnie, a słowa zakuły w podniebienie jak setki drobnych szpilek. Gdy mówiła o rodzinie, Lasse przeszył krótki prąd. Wiedział doskonale wszak, co oznacza posiadanie surowych rodziców, jakie przekleństwa idą za ich stanowczymi głosami i zaborczymi ramionami. Wiedział doskonale, co stałoby sie gdyby to on lub któraś z jego sióstr była na miejscu siostry Lotte, bo znał Isaka i Dagmar doskonale, znał ściany zamkniętych pokoi i grube podręczniki młodzieńczych obowiązków, które miały pomóc wyrosnąć na kogoś porządnego, kogoś kto mógłby być dumą wystarczająco złotą w ich oczach. - Rozumiem. Całkowicie rozumiem. - Przytaknął nieco zbyt entuzjastycznie i również zastukał palcami w blat stołu, mimowolnie powtarzając rytm, który Lotte wybiła przed chwilą. - Nielssen nie jest ważny. To jego wybór i jego wina. Nie chcę po prostu, żeby jakakolwiek kontrowersja zamieniła się w festiwal plotek na temat twojej siostry. Ciche załatwienie sprawy jest najlepsze, oczywiście, bo dzięki temu będzie mogła spokojnie skończyć studia i nie przejmować się cudzymi spojrzeniami... Cóż, mógłbym go skonfrontować, jeżeli mi na to pozwolisz. Szantaż nie jest być może zbyt elegancki lub moralny, ale zazwyczaj działa. - Uniósł lekko podbródek, posyłając dziewczynie delikatny, porozumiewawczy uśmiech. - Mam zaplecze. Zachowanie Nielssena jest w końcu zgoła nieodpowiednie, a na dodatek zagraża nie tylko twojej siostrze, ale też kochanej, mądrej Idzie Nørgaard. - Przechylił głowę, nagle ożywiony i przypominający w tym ożywieniu intryganta z dziecięcych bajek. - Moi kochani rodzice nie byliby zachwyceni, gdyby usłyszeli, że ich córka studiuje w Instytucie, który trzyma pod swoim dachem mężczyznę tego pokroju. Ani rodzice, ani droga babcia.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:31
Zwątpienie, a może zawstydzeni jakie wyczuła na koniuszku języka Lassego utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że ośmieszyła się tamtego wieczora. Nie była w stanie dłużej wierzyć w bajki o tym, że pojawiła się tam z kimś, kogo mógł kojarzyć (chociaż zdrowy rozsądek podpowiadać mógł, że faktycznie Viktora dało się poznać w Instytucie), w sukience która mogła przyciągać wzrok… Mówił od rzeczy, tak, sam to przyznał. Nie przyznał się jednak, jak zakładała, do samej prawdy jakoby to spartoliła po całości, oddając się pocałunkom w toalecie galerii. Od całej niezręczności, różowych policzków, nagłej duszności i nudności, na krótką chwilę odciągnął jej uwagę temat Nelii. Lotte wiedziała, że długo nie wytrzyma już w miejscu publicznym, wiedziała też, że bałaby się spojrzeć Nørgaardowi w oczy, nawet gdyby była w stanie zrobić to skuteczniej niż teraz, kiedy to błędnymi źrenicami co jakiś czas podrywała się z powierzchni blatu, ku jego spojrzeniu. Musieli załatwić sprawę jednak, a skoro ten chciał nadal pomagać jej, nawet pomimo nieobyczajnego zachowania, w związku z którym pewnie ją zapamiętał - musiała to wykorzystać. Kolejnej okazji mogło w końcu nie być.
- Jestem gotowa na wszystko, co nie narazi mojej siostry tak bardzo jak ujawnienie tego wszystkiego - powiedziała już bez grama zawahania. Chciała doprowadzić sprawę do końca, chciała żeby ten skurczybyk dał spokój młodej Hansen, odszedł w zapomnienie i nigdy nie wspominał o tym nikomu. Żeby odczepił się, żeby nie zaczepiał już żadnej z młodych dziewcząt. Wolała wierzyć, że Nelia pozostawała bez winy, że została tylko zgubiona przez swoją naiwność i młodość. Jeżeli szantaż mógł zadziałać - być może powinno sią go zastosować. Lasse zaproponował to na własną rękę, czuła więc, że wie z czym to się wiąże. Sama nigdy nie mogłaby zdecydować się na takie rozwiązanie, nie posiadając ani pleców, o których wspomniał też, ani odpowiedniej charyzmy. Właściwie - już w trakcie tej rozmowy poczuła, jak niewiele znaczy. Jak niewiele ma do powiedzenia. Po długich wypowiedziach inteligentnego uczonego, po jego skutecznie dobieranych słowach… Nigdy nie umknie z gminu, nawet pomimo swoich dobrych chęci. Nawet pomimo tego, że jako artystka pozostawała wrażliwsza, czulsza, ostrożniejsza. Była gorsza. Zawsze będzie gorsza. Ale w swoim dołku budowała swój mały świat, ciesząc się tylko, że ktoś taki jak Lasse się nad nim pochylił. - Jesteś… To więcej, niż mogę prosić. Naprawdę. Nie wiem jak mogłabym odwdzięczyć się za zaangażowanie w sprawę tak błahą twojej rodziny, Lasse. To szlachetne, jesteś dobrym i szlachetnym człowiekiem - pochwaliła go szczerze, błądząc szczupłymi palcami rzeźbiarki po swoim własnym karku i gładząc króciutkie, uciekające z upięcia włosy. W słowach Lotte było coś oczywiście czystego - nie była spaczona, nie czuła naturalnej dla niektórych konieczności przebiegłości - starała się po prostu być szczera ze sobą i światem. Smucić się niepowodzeniami, nie przechodzić wobec nich zupełnie obojętnie, jednak uczyć je akceptować. Teraz… Nie musiała. Ktoś chciał podać jej rodzinie pomocną dłoń. - Nie mamy wiele… Ale jestem artystką. Rzeźbiarką. Głównie meblarką. Zrobię dla ciebie co sobie wymarzysz. Dla ciebie albo dla twojej rodziny. Skrzynie, drzwi, ramy okien… Co będziecie potrzebować, naprawdę. Tylko obiecaj, obiecaj że to co mówiłeś faktycznie dojdzie do skutku i zrobimy coś ze sprawą Nelii. Pomogę jak będę mogła. Zgoda? Mamy układ? - stresowała się, ale jedno słowo, jedno “tak” mogło rozwiązać przecież problem. Nawet pusta obietnica ucieszyłaby ją teraz i uspokoiła.
- Jestem gotowa na wszystko, co nie narazi mojej siostry tak bardzo jak ujawnienie tego wszystkiego - powiedziała już bez grama zawahania. Chciała doprowadzić sprawę do końca, chciała żeby ten skurczybyk dał spokój młodej Hansen, odszedł w zapomnienie i nigdy nie wspominał o tym nikomu. Żeby odczepił się, żeby nie zaczepiał już żadnej z młodych dziewcząt. Wolała wierzyć, że Nelia pozostawała bez winy, że została tylko zgubiona przez swoją naiwność i młodość. Jeżeli szantaż mógł zadziałać - być może powinno sią go zastosować. Lasse zaproponował to na własną rękę, czuła więc, że wie z czym to się wiąże. Sama nigdy nie mogłaby zdecydować się na takie rozwiązanie, nie posiadając ani pleców, o których wspomniał też, ani odpowiedniej charyzmy. Właściwie - już w trakcie tej rozmowy poczuła, jak niewiele znaczy. Jak niewiele ma do powiedzenia. Po długich wypowiedziach inteligentnego uczonego, po jego skutecznie dobieranych słowach… Nigdy nie umknie z gminu, nawet pomimo swoich dobrych chęci. Nawet pomimo tego, że jako artystka pozostawała wrażliwsza, czulsza, ostrożniejsza. Była gorsza. Zawsze będzie gorsza. Ale w swoim dołku budowała swój mały świat, ciesząc się tylko, że ktoś taki jak Lasse się nad nim pochylił. - Jesteś… To więcej, niż mogę prosić. Naprawdę. Nie wiem jak mogłabym odwdzięczyć się za zaangażowanie w sprawę tak błahą twojej rodziny, Lasse. To szlachetne, jesteś dobrym i szlachetnym człowiekiem - pochwaliła go szczerze, błądząc szczupłymi palcami rzeźbiarki po swoim własnym karku i gładząc króciutkie, uciekające z upięcia włosy. W słowach Lotte było coś oczywiście czystego - nie była spaczona, nie czuła naturalnej dla niektórych konieczności przebiegłości - starała się po prostu być szczera ze sobą i światem. Smucić się niepowodzeniami, nie przechodzić wobec nich zupełnie obojętnie, jednak uczyć je akceptować. Teraz… Nie musiała. Ktoś chciał podać jej rodzinie pomocną dłoń. - Nie mamy wiele… Ale jestem artystką. Rzeźbiarką. Głównie meblarką. Zrobię dla ciebie co sobie wymarzysz. Dla ciebie albo dla twojej rodziny. Skrzynie, drzwi, ramy okien… Co będziecie potrzebować, naprawdę. Tylko obiecaj, obiecaj że to co mówiłeś faktycznie dojdzie do skutku i zrobimy coś ze sprawą Nelii. Pomogę jak będę mogła. Zgoda? Mamy układ? - stresowała się, ale jedno słowo, jedno “tak” mogło rozwiązać przecież problem. Nawet pusta obietnica ucieszyłaby ją teraz i uspokoiła.
Lasse Nørgaard
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:31
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Zdawało mu się — a przeczucie to barwą w ogóle nie przypominało ceruleum, raczej nieprzyjemną, ceglastą czerwień — że tak oto i oboje znaleźli się w samym centrum własnego zakłopotania. Podczas gdy on mówił od rzeczy, ciągnąc bezsensowne monologi losowych ciekawostek, które — o ironio — nigdy nie okazywały się w swojej finalnej formie ciekawe, Panna Hansen milczała uparcie, a jej policzki zalały się różem, jakby ktoś podszczypywał je na zimowym wietrze. Odchrząknął więc i szybko zmienił remat, ale wstyd pozostał, jak zwykle ciężki i mdlący, jak zwykle niemal infantylny w swoim kształcie, bo poważnemu mężczyźnie w jego wieku nie wypadało się rumienić. Kolejny raz zastukał palcami w blat stołu, wybijając sobie tylko znaną melodię i desperacko próbując znaleźć w sobie skrawki jakichkolwiek słów, które mogłyby uczynić sytuację choćby ciut mniej niezręczną, być może nawet znośną — jak zwykle jednak nie mógł wydusić z siebie niczego pożytecznego. Starszy brat zwykł nazywać go dziwakiem i choć robił to w ten lekceważący, złośliwy sposób, w jaki starsi bracia nauczeni byli oznajmiać rzeczy okrutne, Lasse od dawna widział, iż miał rację. Teraz — niezdolny do nawiązania lekkiej i przyjemniej rozmowy z siedzącą naprzeciw młodą kobietą — czul się znów tym niewielkim, dziwnym chłopcem zagubionym jak bezpańskie szczenie między rówieśnikami. Po cholerę w ogóle się odzywasz? - kajał się w myślach, śledząc cień duszności na twarzy Panny Hansen. Przez głowę przeszła mu paniczna myśl, iż biedna dziewczyna pomyślała, że ten wścibski, zarozumiały doktorant zaplanował cały ten cyrk tylko po to, by koszmarnie nieudolnie ją podrywać. Ciemna przestrzeń między deskami podłogi nigdy jeszcze nie wydawała się tak zachęcająca.
— Tak, naturalnie. Zadbamy o to, by nic jej się nie stało — przytaknął cicho, gdy starł już z twarzy wyraźne oznaki zakłopotania, a jej słowa nabrały stanowczego, niepodważalnego sensu. Kiedy mówiła, Lasse wpatrywał się w nią parą wielkich, skonsternowanych oczu, zupełnie tak jakby nie rozumiał połowy jej zapewnień. W jego głowie sprawa ta wydawała się prosta, boleśnie oczywista — był tylko jeden sposób, w jaki należało postąpić, a obieranie jedynej dobrej ścieżki — jak uważał — nie czyniło z nikogo człowieka szlachetnego. Przyglądał się więc równym rysom jej twarzy i jaśniejącym, sarnim oczom i z całej siły pragnął zaprzeczyć. Nie był ani dobry, ani szlachetny, nie potrafił myśleć o sobie w ten sposób. Był powykrzywiany i pozaciągany jak stary sweter. — Panno Hansen — przerwał, krzywiąc się lekko w przepraszającym uśmiechu. — Lotte — poprawił się kolejny raz i szybkim, zdenerwowanym gestem pogładził klapę marynarki, jakby za ruchem tym próbował ukryć własne zawstydzenie. - Myślę, że moje zachowanie nie powinno być wychwalane, a oczekiwane. Bardzo mi miło, naprawdę, ale wątpię, by należały mi się laury za przyzwoitość — brzmiał nagle ciszej, spokojniej, a jego słowa stały się miękkie i mniej pewne, zupełnie jakby wraz z reakcją Lotte pogubił resztki swojej zimnej arogancji. Wbrew własnym słowom jednak, kąciki jego ust uniosły się w zaskakująco łagodnym, szczerym uśmiechu. — A sprawa nie jest błaha, ani trochę. Uważam ją właściwie za niezwykle ważną i nader pilną. Moja rodzina zresztą szczyci się swoimi tradycjami i wychowywaniem ludzi światłych, a ja nie widzę lepszego sposobu, by fakt ten udowodnić… Poza tym, nie ukrywam — nachylił się w jej stronę, posyłając jej szerszy i radośniejszy wyzywający uśmiech łobuza — z chęcią zobaczę z bliska, jak ta gnida wylatuje na próg.
Gdy padła propozycje zapłaty, Lasse wyprostował się powoli, kolejny raz uciekając spojrzeniem od swojej rozmówczyni. Prześledził wzrokiem linie białej boazerii, najwyższe półki przeszklonych biblioteczek, w końcu także powyginane pręty żyrandoli — zapomniał na moment, jak się mówi. Zwiedziwszy lokal, zajął się poprawianiem mankietów, nadal nie umiał bowiem wymusić na sobie odpowiedzi. Nie chciał zapłaty, nie chciał również jednak, by Panna Hansen czuła się w jakikolwiek sposób zobowiązana. Gdziekolwiek stawiał kroki, wpadał na grząski grunt.
— Nie mogę niczego przyjąć, to nie przysługa - oznajmił w końcu, unosząc podbródek tak, jakby chciał dodać sobie pewności i powagi. — Ale obiecuję.
— Tak, naturalnie. Zadbamy o to, by nic jej się nie stało — przytaknął cicho, gdy starł już z twarzy wyraźne oznaki zakłopotania, a jej słowa nabrały stanowczego, niepodważalnego sensu. Kiedy mówiła, Lasse wpatrywał się w nią parą wielkich, skonsternowanych oczu, zupełnie tak jakby nie rozumiał połowy jej zapewnień. W jego głowie sprawa ta wydawała się prosta, boleśnie oczywista — był tylko jeden sposób, w jaki należało postąpić, a obieranie jedynej dobrej ścieżki — jak uważał — nie czyniło z nikogo człowieka szlachetnego. Przyglądał się więc równym rysom jej twarzy i jaśniejącym, sarnim oczom i z całej siły pragnął zaprzeczyć. Nie był ani dobry, ani szlachetny, nie potrafił myśleć o sobie w ten sposób. Był powykrzywiany i pozaciągany jak stary sweter. — Panno Hansen — przerwał, krzywiąc się lekko w przepraszającym uśmiechu. — Lotte — poprawił się kolejny raz i szybkim, zdenerwowanym gestem pogładził klapę marynarki, jakby za ruchem tym próbował ukryć własne zawstydzenie. - Myślę, że moje zachowanie nie powinno być wychwalane, a oczekiwane. Bardzo mi miło, naprawdę, ale wątpię, by należały mi się laury za przyzwoitość — brzmiał nagle ciszej, spokojniej, a jego słowa stały się miękkie i mniej pewne, zupełnie jakby wraz z reakcją Lotte pogubił resztki swojej zimnej arogancji. Wbrew własnym słowom jednak, kąciki jego ust uniosły się w zaskakująco łagodnym, szczerym uśmiechu. — A sprawa nie jest błaha, ani trochę. Uważam ją właściwie za niezwykle ważną i nader pilną. Moja rodzina zresztą szczyci się swoimi tradycjami i wychowywaniem ludzi światłych, a ja nie widzę lepszego sposobu, by fakt ten udowodnić… Poza tym, nie ukrywam — nachylił się w jej stronę, posyłając jej szerszy i radośniejszy wyzywający uśmiech łobuza — z chęcią zobaczę z bliska, jak ta gnida wylatuje na próg.
Gdy padła propozycje zapłaty, Lasse wyprostował się powoli, kolejny raz uciekając spojrzeniem od swojej rozmówczyni. Prześledził wzrokiem linie białej boazerii, najwyższe półki przeszklonych biblioteczek, w końcu także powyginane pręty żyrandoli — zapomniał na moment, jak się mówi. Zwiedziwszy lokal, zajął się poprawianiem mankietów, nadal nie umiał bowiem wymusić na sobie odpowiedzi. Nie chciał zapłaty, nie chciał również jednak, by Panna Hansen czuła się w jakikolwiek sposób zobowiązana. Gdziekolwiek stawiał kroki, wpadał na grząski grunt.
— Nie mogę niczego przyjąć, to nie przysługa - oznajmił w końcu, unosząc podbródek tak, jakby chciał dodać sobie pewności i powagi. — Ale obiecuję.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Cafe Kierkegaard – L. Nørgaard & Bezimienny: L. Hansen Pią 24 Lis - 13:31
Lasse był dobrym człowiekiem, nawet jeżeli to odrzucał – czuła to w jego aurze, czuła to w jego słowach, mogła wyczytać to z domniemanych rysów jego twarzy. Był człowiekiem szlachetnym – nie wiedziała czy na wskroś, czy może jedynie w kwestiach takich jak ta, które dotyczyć miały jego osobiście, zamiary jego jednak wystarczały, by obdarzyła go odpowiednim szacunkiem, poważaniem, być może nawet cieniem sympatii. Zakłopotanie odchodziło w cień, w momencie kiedy Lotte zauważyła, że faktycznie ma do czynienia z osobą bezinteresowną – nie chciał niczego i chociaż Hansen dobrze wiedziała, co oznacza „nic” w większości przypadków, mogła chociaż przez chwilę karmić się nadzieją, że doktorant zrobi to trochę w ramach pomocy uboższym. Chociaż nie była w Midgardzie od dawna, wiedzieć przecież mogła jakim majątkiem pochwalić się może ród Nørgaard i z całym szacunkiem – był on wielokrotnie większy od jej studenckich, maleńkich oszczędności.
- Lasse, proszę, nie zaklinaj rzeczywistości – poprosiła go, chociaż słowa te okrasił kolejny rumieniec wykwitający na twarzy. Rzadko pozwalała sobie na tak wielką bezpośredniość, na wręcz kokieteryjne słowa wobec obcych mężczyzn, ba – nie miałaby nawet odwagi używać ich zbyt często wobec kobiet, które z zasady nie powinny być przecież zainteresowane nią romantycznie. – Jeżeli twój kolega z pracy tak traktuje moją siostrę, faktycznie jest cię za co chwalić. Ja… Nie mam dużego pola do porównania, ale naprawdę doceniam to jaki jesteś… – być może brzmiała śmiesznie, być może brzmiała jak ktoś, kto chciał kupić sobie jego sympatię, jednak przecież fakty mówiły co innego. Lotte chciała odwdzięczyć się Lasse za wszystko, co mógł dla niej zrobić, nawet jeżeli byłoby to tak zwaną „opłatą z góry”. – Doceniam, że dla ciebie to wszystko też jest brudne i niesprawiedliwe. Ale wiesz, muszę już iść. Nie chcę zatrzymywać cię dłużej, a sama mam dużo pracy przed nowym rokiem… Napiszesz do mnie? Jeżeli będzie wiadomo o jakichkolwiek postępach? – zapytała, chociaż przeczuwała, że odpowiedź będzie rzecz jasna twierdząca. – Wybierz sobie cokolwiek z wystawki. Ciastko, ptysia, sernik… Proszę. Chociaż tyle. Kelnerka zapakuje ci to i weźmiesz nawet do domu – bardzo chciała, by jej wdzięczność się ucieleśniła. Nie miała zamiaru jednak naciskać, ubrała płaszcz, zarzuciła na ramię torbę i wyciągnęła dłoń ku Lasse, by uścisnąć mu ją. Byli partnerami w „zbrodni”, która w rzeczywistości zbrodnią przecież nie była. Mieli czynić dobro, nie zło. Hansen wychodząc jeszcze zahaczyła o kontuar, by faktycznie poprosić kelnerkę o to, by zapakowała Nørgaardowi wszystko czego ten chciał. Obiecała, że zapłaci za zamówienie jutro, kiedy będzie tędy przechodzić. Czuła jednak, że właściciel i tak umorzy jej dług…
Lasse i Bezimienny z tematu
- Lasse, proszę, nie zaklinaj rzeczywistości – poprosiła go, chociaż słowa te okrasił kolejny rumieniec wykwitający na twarzy. Rzadko pozwalała sobie na tak wielką bezpośredniość, na wręcz kokieteryjne słowa wobec obcych mężczyzn, ba – nie miałaby nawet odwagi używać ich zbyt często wobec kobiet, które z zasady nie powinny być przecież zainteresowane nią romantycznie. – Jeżeli twój kolega z pracy tak traktuje moją siostrę, faktycznie jest cię za co chwalić. Ja… Nie mam dużego pola do porównania, ale naprawdę doceniam to jaki jesteś… – być może brzmiała śmiesznie, być może brzmiała jak ktoś, kto chciał kupić sobie jego sympatię, jednak przecież fakty mówiły co innego. Lotte chciała odwdzięczyć się Lasse za wszystko, co mógł dla niej zrobić, nawet jeżeli byłoby to tak zwaną „opłatą z góry”. – Doceniam, że dla ciebie to wszystko też jest brudne i niesprawiedliwe. Ale wiesz, muszę już iść. Nie chcę zatrzymywać cię dłużej, a sama mam dużo pracy przed nowym rokiem… Napiszesz do mnie? Jeżeli będzie wiadomo o jakichkolwiek postępach? – zapytała, chociaż przeczuwała, że odpowiedź będzie rzecz jasna twierdząca. – Wybierz sobie cokolwiek z wystawki. Ciastko, ptysia, sernik… Proszę. Chociaż tyle. Kelnerka zapakuje ci to i weźmiesz nawet do domu – bardzo chciała, by jej wdzięczność się ucieleśniła. Nie miała zamiaru jednak naciskać, ubrała płaszcz, zarzuciła na ramię torbę i wyciągnęła dłoń ku Lasse, by uścisnąć mu ją. Byli partnerami w „zbrodni”, która w rzeczywistości zbrodnią przecież nie była. Mieli czynić dobro, nie zło. Hansen wychodząc jeszcze zahaczyła o kontuar, by faktycznie poprosić kelnerkę o to, by zapakowała Nørgaardowi wszystko czego ten chciał. Obiecała, że zapłaci za zamówienie jutro, kiedy będzie tędy przechodzić. Czuła jednak, że właściciel i tak umorzy jej dług…
Lasse i Bezimienny z tematu