:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency
2 posters
Villemo Holmsen
02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:22
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
02.12.2000
Śnieg sypał za oknem zdobiąc ulice Midgardu świeżym puchem, który wyglądał niczym ciepła kołdra otulająca miasto. Villemo trzymała w dłoni ulotkę zapraszającą do eleganckiego wnętrza “Cafe Kierkegaard”, która została wykupiona przez młodego francuza. Wspomnienia sprzed ponad roku powróciły przytłumione patyną czasu i zwodniczej pamięci. Wtedy jej życie nie należało do najłatwiejszych, a melodia dnia codziennego milczała lub fałszowała niczym nie nastrojone skrzypce. Tańczyła i śpiewała po barach za marne pieniądze, z których opłacała codzienne rachunki, jednak dom po rodzinach był kosztowny w utrzymaniu. Ona zaś nie miała siły na dbanie o niego. Pewnego wieczoru zjawił się niespodziewanie Ezra, z bezczelnym uśmiechem i bez pardonu wparował na zaplecze gdzie odpoczywała i rzucił pękatym mieszkiem na stół. Pieniądze zabrzęczały miło obietnicą paru spokojnych dni, odpoczynku i wytchnienia, a mężczyzna, który zachował się z taką nonszalancją i arogancją wpatrywał się w twarz Villemo intensywnie. Nie lubiła sprzedawać swoje ciała, uważała że ciężkie dłonie robotników brukały gładką i jasną skórę niksy, która miała stać się aktorką, a nie uliczną zabawką. W jej życiu miała królować muzyka, światła na deskach teatru zmieszane z odurzającym zapachem kwiatów i ogłuszającym aplauzem z widowni. Pieniądze jednak zbyt kusiły, a mężczyzna ten nie był jednym z wielu robotników, którzy chcieli sobie ulżyć, poklepać ją po pośladku i wyszeptać komplement, który bardziej jej dotykał niż ich szorstkie dłonie. Kiedy miała zamiar rozpiąć bluzkę i wyciągnąć się na starej kanapie niczym kotka na rozgrzanym dachu powstrzymał ją, pragnął bowiem dźwięku jej słów, a nie udawanych jęków rozkoszy. Chciał usłyszeć melodię jej życia, wsłuchać się w nią, zrozumieć, a może nawet wypłynąć na łódce wspomnień ku prawdzie kim byli i co znaczyli w swoim życiu. W gwieździstą, czarną noc jak atrament spacerowali lśniącymi srebrem od wody chodnikami, a słowa płynęły same. Poznali swoje tajemnice, a o świecie zniknął pozostawiając po sobie opowieści i mieszek pieniędzy.
Przychodziły listy, wiele listów, a gdy przeprowadziła się do Midgardu przestała pisać. Inne życie, inne problemy, zatajenie tego kim jest.
Głupi sentymentalizm - odłożyła ulotkę na parapet decydując, że dziś jednak nigdzie nie wyjdzie. Zawahała się na moment i szare spojrzenie znów padło na kawałek kartki. Prychnęła cicho sama do siebie wyśmiewając swoją spolegliwość; porwała płaszcz oraz szalik. Nie chcąc zaciąć się w windzie zbiegła na sam dół po schodach zaplatając jasne włosy w luźny warkocz. Ruszyła w stronę “Cafe Kierkegaard” szybkim, wręcz marszowym krokiem. Para uchodziła z jej ust, a płatki śniegu osiadały na włosach i rzęsach. Szła przed siebie, a towarzyszył jej stukot butów o oblodzony chodnik oraz muzyka, ta zawsze była obecna w jej życiu. Zdawało się, że ciągle jej towarzyszy, szumi w uszach, daje znać jakie decyzje ma podjąć młoda niksa. Zatrzymała się przed wejściem do budynku, przez szybę dostrzegła wnętrza i w końcu nacisnęła klamkę. Wspomnienia znów powróciły w akompaniamencie skrzypiec i zapachu dobrej kawy. Uśmiechnęła się do swoich myśli nie żałując podjętej decyzji. Weszła głębiej i wtedy podszedł do niej kelner. Posłała mu powłóczyste spojrzenie; kolana się pod nim ugięły, wzrok stał się jak za mgłą kiedy na nią patrzył. Podała mężczyźnie okrycie wierzchnie posyłając mu uroczy i pełen wdzięczności uśmiech.
-Byłby pan tak uprzejmy i wskazał mi wolne miejsce? - Zapytała miękkim głosem, a ten zaraz rzucił się aby przygotować stolik przy oknie. Nie musiała długo czekać na kartę, z której wybrała aromatyczną herbatę, a oddając ją kelnerowi musnęła opuszkami palców niewinnie jego dłoń. Odpowiedział uśmiechem, jakże przystojnym. Nie powinna się z nim bawić, nie powinna go prowokować, ale czasami nie potrafiła się opanować. On nie oczekiwał od niej takiego zachowania, nie płacił za to, a jej natura czasami była silniejsza od zdrowego rozsądku.
Uznała, że zanurzy się w tym miejscu niczym w krystalicznie czystej wodzie i pozwoli sobie na chwilę wytchnienia. Wtedy jej wzrok przykuła pozycja książkowa, po którą zaraz sięgnęła - Olaf, syn Auduna na Hestwiken autorstwa Sigrid Undset - otulona zapachem herbaty, szumem typowym dla takiego miejsca, melodią leniwie płynącą zatopiła się w lekturze ignorując cały świat wokół niej.
Nie dostrzegła, że rzeczony młody francuz był w tym miejscu. Nie tak daleko niej. I rozpoznałaby go natychmiast.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:23
Muzyka wypełniała ściany lokalu, niosła się w gwarze prowadzonych rozmów, orbitowała na granicy cichego przyzwolenia, taktu, który niczym niezakłócany, był akompaniamentem, jakże klimatycznym i miłym dla ucha. Czystość dźwięku wydobywająca się z gramofonu pieściła wyczulone ucho i chociaż zamknięty w swym gabinecie przeglądał księgi rachunkowe, notując, co jakiś czas istotne wskazówki w wydzielonym do tego typu sprawunków notatniku, to jego uwaga zawieszona w przestrzeni, pomiędzy odgłosami dochodzącymi, a pracą nie cierpiała, bynajmniej na tym. Brzęk odkładanej na porcelanowy spodeczek filiżanki uzmysłowił francuzowi czas, jaki przesiedział w zamknięciu, wśród uginających się od stert ksiąg regałów, za dębowym solidnym biurkiem, gdzieniegdzie zdobionym wzorami w mitologii. Lubił, szczerze mówiąc ten akcent, chociaż nie należał do grona osób, przesadnie religijnych, to jednak nie można go nazwać ignorantem, przynajmniej starał się pojąć tą naturalną i pierwotną siłę, jaką ci bogowie emanowali, wiara w nich wciąż żywa, była wśród galardów, a on sam, co i rusz przekonywał się, o jej sile. Nie dziwił się tym ludziom specjalnie, wierzyli w coś magicznego, fantastycznego, wręcz, było to dlań, francuza, niesamowite, ale czuł się z tą kulturą i religią związany w jakimś stopniu. Nie była mu ona tak obca i odległa, jak można sądzić.
Kierowany impulsem wstał od biurka i wyprostował kości, spojrzeniem hebanowych oczu otaksował gabinet, w którym jedynym elementem świadczący, o jego obecności, była śnieżnobiała filiżanka. Reszta pozostawała nienaruszona, ład i porządek, o który sam się troszczył, gdyż nie ufał pracownikom, w tym względzie sprawiał, że lubił w tym miejscu przebywać, być tak blisko klientów, a jednocześnie odgradzać się od nich ścianą. Ciekawość wymieszana z nudą sprawiła, iż wstał i zgarnął z blatu naczynie, wychodząc zamknął za sobą solidne drewniane drzwi, co prawda, niczego wartościowego poza księgami tam nie trzymał, lecz siła nawyku i niechęć do obcych sprawiała, że trzymał zawsze pewien dystans jeśli szło o zaufanie i lojalność względem innych.
Rozleniwionym wzrokiem, jak kot szukający poletka do zabawy, płynął po twarzach zgromadzonych. Muzyka grała, przyjemna melodia wypełniała serce i nasuwała przed oczy obrazy ze skąpanej w promieniach wschodzącego słońca Prowansji, uśmiech, ten grymas tak sporadycznie dostrzegany na twarzy ciemnowłosego, mimowolnie wypełzł na twarz, rozświetlając ponure i melancholijne oblicze. Tym, co wytrąciło go z zadumy, w jaką popadł, było szturchnięcie przez kelnera. Na powrót wróciła maska człowieka, jaką przywdziewał dla świata, a w krótkich mamrotanych przeprosinach, w mętnym spojrzeniu dostrzegł nutę, tak sobie doskonale znaną, tak oczywistą, że przestał mieć żal, a poczęła w nim kiełkować ciekawość, kto śmiał? Nuta przyjemnych i jakże kobiecych perfum podrażniła nozdrza, gdy kelner zniknął, by spełnić zamówienie. Kwaśny uśmiech rozorał twarz francuza, który po nitce do kłębka dotarł do istoty problemu.
Płynął przez salę, jak zjawa, czerń koszuli kontrastowała ze złotymi dodatkami, był jak sroka, lubił wszystko, co się błyszczy, acz znał dobry smak. Balansując na jego krawędzi, nie przeginał struny, gdyż wyglądałby wówczas, jak pospolity błazen, czy też inny klaun. Zajął miejsce naprzeciwko blondynki, bez fatygowania się o pozwolenie, był u siebie, więc te drobne uchybienie przemknie, bez echa.
– Żyjesz – westchnął, jakby oczekiwał, iż kobieta znajdowała się na dnie jeziora, a nie w jego kawiarni. Czym sprawiała mu zawód. – Zmieniłaś się – rzucił, od niechcenia patrząc w tarcze szarych luster, którymi taksuje otaczający świat.
Kierowany impulsem wstał od biurka i wyprostował kości, spojrzeniem hebanowych oczu otaksował gabinet, w którym jedynym elementem świadczący, o jego obecności, była śnieżnobiała filiżanka. Reszta pozostawała nienaruszona, ład i porządek, o który sam się troszczył, gdyż nie ufał pracownikom, w tym względzie sprawiał, że lubił w tym miejscu przebywać, być tak blisko klientów, a jednocześnie odgradzać się od nich ścianą. Ciekawość wymieszana z nudą sprawiła, iż wstał i zgarnął z blatu naczynie, wychodząc zamknął za sobą solidne drewniane drzwi, co prawda, niczego wartościowego poza księgami tam nie trzymał, lecz siła nawyku i niechęć do obcych sprawiała, że trzymał zawsze pewien dystans jeśli szło o zaufanie i lojalność względem innych.
Rozleniwionym wzrokiem, jak kot szukający poletka do zabawy, płynął po twarzach zgromadzonych. Muzyka grała, przyjemna melodia wypełniała serce i nasuwała przed oczy obrazy ze skąpanej w promieniach wschodzącego słońca Prowansji, uśmiech, ten grymas tak sporadycznie dostrzegany na twarzy ciemnowłosego, mimowolnie wypełzł na twarz, rozświetlając ponure i melancholijne oblicze. Tym, co wytrąciło go z zadumy, w jaką popadł, było szturchnięcie przez kelnera. Na powrót wróciła maska człowieka, jaką przywdziewał dla świata, a w krótkich mamrotanych przeprosinach, w mętnym spojrzeniu dostrzegł nutę, tak sobie doskonale znaną, tak oczywistą, że przestał mieć żal, a poczęła w nim kiełkować ciekawość, kto śmiał? Nuta przyjemnych i jakże kobiecych perfum podrażniła nozdrza, gdy kelner zniknął, by spełnić zamówienie. Kwaśny uśmiech rozorał twarz francuza, który po nitce do kłębka dotarł do istoty problemu.
Płynął przez salę, jak zjawa, czerń koszuli kontrastowała ze złotymi dodatkami, był jak sroka, lubił wszystko, co się błyszczy, acz znał dobry smak. Balansując na jego krawędzi, nie przeginał struny, gdyż wyglądałby wówczas, jak pospolity błazen, czy też inny klaun. Zajął miejsce naprzeciwko blondynki, bez fatygowania się o pozwolenie, był u siebie, więc te drobne uchybienie przemknie, bez echa.
– Żyjesz – westchnął, jakby oczekiwał, iż kobieta znajdowała się na dnie jeziora, a nie w jego kawiarni. Czym sprawiała mu zawód. – Zmieniłaś się – rzucił, od niechcenia patrząc w tarcze szarych luster, którymi taksuje otaczający świat.
Villemo Holmsen
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:23
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Dźwięki kawiarni płynęły obok niej, nie zwracała na nic uwagi całkowicie pochłonięta lekturą. Była właśnie na fragmencie podróży Olafa i Ingunn do Hamar, gdzie odkrywali sobie jako kobieta i mężczyzna. Wręcz słyszała ich głosy czytając dialogi, widziała ich twarze a w tle nie było dźwięków kawiarni tylko dramatyczne pociągnięcia smyczka i spokojne piano fortepianu. Nie rozumiała jednak postępowania Olafa, który dał drugą szansę Ingunn a potem jej do wypominał, bohaterka żeńska zaś była romantyczna i delikatna ale posiadała w sobie pewną siłę i czytelnik chciał jej kibicować, tak jak to robiła teraz Villemo. Kelner w międzyczasie przyniósł herbatę ale nie zwróciła tym razem na niego uwagi mrucząc pod nosem ciche “dziękuję” czytała dalej. Nie była to bowiem książka z poziomu sagi rodzinnej, a powieść o ciężkich wyborach w średniowiecznej Skandynawii gdzie decyzje bohaterów zyskują szacunek u czytelnika. Za każdym razem gdy sięgnęła po książkę odkrywała w niej coś nowego, dostrzegła inne spojrzenie na pewne problemy. Możliwe, że wynikało to z tego jaką drogę życiową ona sama przeszła, jakie wybory podjęła i kim się teraz stała.
Dostrzegła cień, który na chwilę na nią padł, myślała że to znów kelner, któremu posyłała czarujące uśmiechy więc kiedy usiadł naprzeciwko niej podniosła wzrok znad książki by się zorientować, że to nie uroczy kelner stał się nagłym towarzyszem przy herbacie.
-Wybacz rozczarowanie. - Odpowiedziała spokojnie zamykając książkę. Jej jasno szare ubranie zmieszane z granatem kontrastowało z jego czernią i złotem. Jak stworzenia z dwóch różnych światów, którymi przecież byli. Powieść znalazła się na blacie stolika, a niksa sięgnęła po filiżankę. Ruchy miała płynne, miękkie jakby każdy ruch nie kosztował jej ani krzty wysiłku. Umoczyła usta w ciepłym napoju delektując się przez chwilę jego smakiem i przedłużając ciszę jaka zapadła między nimi. -To prawda. - Zgodziła się z mężczyzną a na jej różanych ustach pojawił się uśmiech, trochę rozbawiony, a trochę przekorny. -Ty też. - Przechyliła lekko głowę odsłaniając kawałek szyi. -Brakuje sakiewki ze złotem.
Doskonale pamiętała tę noc kiedy zjawił się na zapleczu, kiedy byli na długim spacerze, kiedy przed kim się otworzyła i wszystko wyznała. Tama wtedy puściła i porwała ich na fali wyznań okraszonej zapachem brandy. Dźwięki kawiarni już do niej docierały, tak spokojne i dobrze znane, że nie zakłócające tego nieoczekiwanego spotkania. Kawiarnia wykupiona przez młodego francuza miała być podróżą sentymentalną do przeszłości, a okazała się zderzeniem z nią. Odstawiła ostrożnie filiżankę na spodeczek i wtedy zjawił się kelner pytając czy wszystko jest w porządku.
-Idealnym. - Zapewniła mężczyznę na powrót czarując go zarówno aksamitnym głosem jak i spojrzeniem, które zaraz przysłoniła długimi rzęsami. Nie krępowała się przy Ezrze; teraz na niego przeniosła wzrok. -Następny etap to spacer?
Dostrzegła cień, który na chwilę na nią padł, myślała że to znów kelner, któremu posyłała czarujące uśmiechy więc kiedy usiadł naprzeciwko niej podniosła wzrok znad książki by się zorientować, że to nie uroczy kelner stał się nagłym towarzyszem przy herbacie.
-Wybacz rozczarowanie. - Odpowiedziała spokojnie zamykając książkę. Jej jasno szare ubranie zmieszane z granatem kontrastowało z jego czernią i złotem. Jak stworzenia z dwóch różnych światów, którymi przecież byli. Powieść znalazła się na blacie stolika, a niksa sięgnęła po filiżankę. Ruchy miała płynne, miękkie jakby każdy ruch nie kosztował jej ani krzty wysiłku. Umoczyła usta w ciepłym napoju delektując się przez chwilę jego smakiem i przedłużając ciszę jaka zapadła między nimi. -To prawda. - Zgodziła się z mężczyzną a na jej różanych ustach pojawił się uśmiech, trochę rozbawiony, a trochę przekorny. -Ty też. - Przechyliła lekko głowę odsłaniając kawałek szyi. -Brakuje sakiewki ze złotem.
Doskonale pamiętała tę noc kiedy zjawił się na zapleczu, kiedy byli na długim spacerze, kiedy przed kim się otworzyła i wszystko wyznała. Tama wtedy puściła i porwała ich na fali wyznań okraszonej zapachem brandy. Dźwięki kawiarni już do niej docierały, tak spokojne i dobrze znane, że nie zakłócające tego nieoczekiwanego spotkania. Kawiarnia wykupiona przez młodego francuza miała być podróżą sentymentalną do przeszłości, a okazała się zderzeniem z nią. Odstawiła ostrożnie filiżankę na spodeczek i wtedy zjawił się kelner pytając czy wszystko jest w porządku.
-Idealnym. - Zapewniła mężczyznę na powrót czarując go zarówno aksamitnym głosem jak i spojrzeniem, które zaraz przysłoniła długimi rzęsami. Nie krępowała się przy Ezrze; teraz na niego przeniosła wzrok. -Następny etap to spacer?
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:23
W mozaice twarzy jaśniała, wyróżniając się na tle innych, niczym szlachetny kamień w stercie brukwi wiedział, co było przyczyną, jaka wabiła oczy wygłodniałych kobiecych wdzięków mężczyzn i zawsze w jakimś względzie widział w tym tragizm i wadę, błyszczała na scenie i pod sceną, w ścianach zacisznego mieszkania, a także w ramionach kochanka, nieprzerwanie, jarzyła się swym naturalnym blaskiem, co wabił głupców spragnionych miłości, tych mogła związać ze sobą z taką łatwością, że to aż nieprzyzwoite, móc tak kontrolować drugiego człowieka, jej aura była wabikiem, i pomimo zrozumienia i akceptacji zagrożenia, jakim była, bo tego nie można bagatelizować, nigdy nie wątpił w siłę jej spojrzenia, musiał przyznać, że natura była względem niej łaskawą, dziedzicząc gładkie lico i pełne kształty mogłaby i bez aury, powalać na kolana możliwe, że statystycznie mniej, ale jednak z podobnym końcowym skutkiem.
Jej wzrok, był jednocześnie znajomy, jak i obcy, analizując ten zabawny fakt, spoglądał, bez krępacji na jej ciało oceniając i zastanawiając się, co i jak przeszła, być może była bita, gnębiona, torturowana, a może to jeno farsa opłacana wypchaną po brzegi sakiewką, wszystko to teatr, udawanie, ta maskarada trwała i trwać będzie, nawet kiedy ona zniknie z tego świata, przyjdą nowe i nowi, co zasilą szeregi tancerzy i gwiazd, przemykających w cieniu. Nie uważał, aby niszczyła swą karierę, być może prawdziwe talenty skrywała, wgłębi siebie i jedynie nieliczni mogli je poznać, gdyż śpiewem zbyt często wabiła, tańcem stanowczo za często kusiła, a swą osobą wystarczy, że była i już, ot tyle wystarczyło, by głupiec pognał za spełnieniem pragnienia.
Jej historia, była smutna, lecz jakże wiele podobnych w swym krótkim życiu poznał, a ile sam stworzył? Było w tym coś kształtującego ciało i umysł, rzeźbiąc w człowieku, odkrywamy jego predyspozycje i siłę, jaka drzemie skryta częstokroć, pod warstwą zupełnie zbędnych myśli i przekonań, wystarczy impuls, coś, co sprowokuje i utoruje drogę, aby prawdziwa natura artysty wypłynęła na światło dzienne, by świat zobaczył oblicze piękna, tudzież pociągającej w niezrozumieniu brzydoty.
– Ależ, to nic – kąciki ust, drgnęły mimowolnie, bo chociaż heban oczy pozostawał w swej naturze niezmienny, to jakaś jego cząstka, dość mizerna, przyznać trzeba, cieszyła się z tego spotkania. Wzrok ponownie zatrzymał się na dłoniach, które przecinały powietrze z niewymuszoną gracją, pieszcząc je niemalże, było w tym coś intrygującego, zagadkowo uderzającego o sferę intymną, która nie była im szczególnie obca, wręcz przeciwnie. Dopiero gdy słodki głosik kobiety zabrzmiał w pustce wypełnionej, jedynie dźwiękami muzyki podniósł wzrok. Jej gesty i słowa, kryły w sobie jej prawdziwą naturę, a jednocześnie, były kwintesencją kobiecości, ociekając nią nie, sposób oddzielić ją od demonicznej natury kobiety. – A mi śpiewu – stwierdził, nie bez żalu, faktycznie nieźle śpiewała, chociaż wcześniejsze słowa padły dość oczywiście, mógł je podsumować, lecz nie było sensu, po prostu fakt dokonany i cóż można uczynić więcej? Każdy się zmieniał, czasem tylko wychodziło, to niekoniecznie na dobre.
Patrzył z ciekawością na kelnera, to na nią, było w tym widoku coś inspirującego, być może sam czegoś się nauczy, by w przyszłości wykorzystać to dzięki swej umiejętności, to wcale nie było takie odrealnione, wszak byli pod tym względem niezwykle podobni, manipulacja ludźmi, by ci grali w ich teatrzyku, należała do jednych z przyjemniejszych zabaw francuza. Zwłaszcza że z mocami faktycznymi niechętnie się zdradzał i odsłaniał, woląc uchodzić za kogoś słabego i strachliwego w oczach oponentów, po cóż siła, kiedy finezją głosu można obezwładnić wroga, po co korzystać z magii w swej naturze skażonej, co sekrety skrzętnie chowane ujawniłaby tak otwarcie, kiedy perswazja była korzystniejsza.
– Tudzież sypialnia, acz dopij wpierw herbatkę – uśmiechnął się, życzliwie, ba czarująco nawet, czuł się w jej towarzystwie najzwyczajniej dobrze. – Od jak dawna? – Czerń nocy wlepiła się w szarość górskich jezior, był zwyczajnie ciekaw, jak długo już tu jest?
Jej wzrok, był jednocześnie znajomy, jak i obcy, analizując ten zabawny fakt, spoglądał, bez krępacji na jej ciało oceniając i zastanawiając się, co i jak przeszła, być może była bita, gnębiona, torturowana, a może to jeno farsa opłacana wypchaną po brzegi sakiewką, wszystko to teatr, udawanie, ta maskarada trwała i trwać będzie, nawet kiedy ona zniknie z tego świata, przyjdą nowe i nowi, co zasilą szeregi tancerzy i gwiazd, przemykających w cieniu. Nie uważał, aby niszczyła swą karierę, być może prawdziwe talenty skrywała, wgłębi siebie i jedynie nieliczni mogli je poznać, gdyż śpiewem zbyt często wabiła, tańcem stanowczo za często kusiła, a swą osobą wystarczy, że była i już, ot tyle wystarczyło, by głupiec pognał za spełnieniem pragnienia.
Jej historia, była smutna, lecz jakże wiele podobnych w swym krótkim życiu poznał, a ile sam stworzył? Było w tym coś kształtującego ciało i umysł, rzeźbiąc w człowieku, odkrywamy jego predyspozycje i siłę, jaka drzemie skryta częstokroć, pod warstwą zupełnie zbędnych myśli i przekonań, wystarczy impuls, coś, co sprowokuje i utoruje drogę, aby prawdziwa natura artysty wypłynęła na światło dzienne, by świat zobaczył oblicze piękna, tudzież pociągającej w niezrozumieniu brzydoty.
– Ależ, to nic – kąciki ust, drgnęły mimowolnie, bo chociaż heban oczy pozostawał w swej naturze niezmienny, to jakaś jego cząstka, dość mizerna, przyznać trzeba, cieszyła się z tego spotkania. Wzrok ponownie zatrzymał się na dłoniach, które przecinały powietrze z niewymuszoną gracją, pieszcząc je niemalże, było w tym coś intrygującego, zagadkowo uderzającego o sferę intymną, która nie była im szczególnie obca, wręcz przeciwnie. Dopiero gdy słodki głosik kobiety zabrzmiał w pustce wypełnionej, jedynie dźwiękami muzyki podniósł wzrok. Jej gesty i słowa, kryły w sobie jej prawdziwą naturę, a jednocześnie, były kwintesencją kobiecości, ociekając nią nie, sposób oddzielić ją od demonicznej natury kobiety. – A mi śpiewu – stwierdził, nie bez żalu, faktycznie nieźle śpiewała, chociaż wcześniejsze słowa padły dość oczywiście, mógł je podsumować, lecz nie było sensu, po prostu fakt dokonany i cóż można uczynić więcej? Każdy się zmieniał, czasem tylko wychodziło, to niekoniecznie na dobre.
Patrzył z ciekawością na kelnera, to na nią, było w tym widoku coś inspirującego, być może sam czegoś się nauczy, by w przyszłości wykorzystać to dzięki swej umiejętności, to wcale nie było takie odrealnione, wszak byli pod tym względem niezwykle podobni, manipulacja ludźmi, by ci grali w ich teatrzyku, należała do jednych z przyjemniejszych zabaw francuza. Zwłaszcza że z mocami faktycznymi niechętnie się zdradzał i odsłaniał, woląc uchodzić za kogoś słabego i strachliwego w oczach oponentów, po cóż siła, kiedy finezją głosu można obezwładnić wroga, po co korzystać z magii w swej naturze skażonej, co sekrety skrzętnie chowane ujawniłaby tak otwarcie, kiedy perswazja była korzystniejsza.
– Tudzież sypialnia, acz dopij wpierw herbatkę – uśmiechnął się, życzliwie, ba czarująco nawet, czuł się w jej towarzystwie najzwyczajniej dobrze. – Od jak dawna? – Czerń nocy wlepiła się w szarość górskich jezior, był zwyczajnie ciekaw, jak długo już tu jest?
Villemo Holmsen
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:23
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Promienie słoneczne nieśmiało zatańczyły na jasnych włosach niksy nadając im barwę prawdziwego złota. Szare tęczówki spotkały się w połowie drogi z hebanowymi wznawiając falę wspomnień, a przecież nie była sentymentalna. Czyżby praca w galerii poruszyła struny jej jestestwa, których nie była świadoma, że posiada? Odprowadziła kelnera kątem oka, wiedząc, że będzie w jej stronę spoglądał jeszcze przez jakiś czas, dopóki ona nie zniknie mu z oczy lub jej aura przestanie na niego działać. To drugie było mało prawdopodobne. Lecz gdy demonica zniknie, pozostanie po niej przelotne wspomnienie, zapach paczuli i piekący wstyd przed kobietą, która powierzyła mu serce w dniu, gdy wymówił słowo: “kocham”.
W jej naturze leżało kuszenie i uwodzenie, zwodzenie na manowce i mamienie biednych umysłów złaknionych tego czegoś, co zwie się niebezpieczeństwem. Bardzo przydatne w pracy i jakże nudne w życiu codziennym. Między nią a Ezrą zapadła wymowna cisza przerywana od czasu do czasu krótkimi słowami, przesycona za to spojrzeniami, które przeszywały się na wskroś i wodziły po ciele rozmówcy. Dotykały, zadawały pytania i sugerowały; niema rozmowa iście zawiła i porywająca była wyczuwalna gdy mijało się ich stolik. Niksa i hipnotyzer, a żadne nie chciało wykorzystać swoich umiejętności.
-Śpiewam dla wybranych. - Odparła przeciągle i cicho, a kącik ust drgnął delikatnie zapraszając do podjęcia wyzwania. Ponownie sięgnęła po filiżankę z herbatą, którą miała zamiar się delektować jak najdłużej, a obecność Ezry była idealną do niej przyprawą. Zwieńczeniem. Powieść leżała spokojnie na blacie stolika, ponieważ to teraz oni byli Olafem i Indgunn w podróży do Homar; znajdowali się na samym jej początku, stojąc w porcie czekając na statek. Jeszcze nie wiedziała, czy z francuzem wsiądą na pokład, ale wielce ją kusiło by dowiedzieć się w jaką podróż statek ich zabierze. Choć chciał uchodzić za słabego, niepozornego drzemała w nim ukryta siła; siła której przedsmak miała okazję zobaczyć ponad rok temu. -To będzie kosztować. - Odstawiła opróżnioną filiżankę na spodeczek i delikatnie nachyliła się do przodu, parę kosmyków zsunęło się z ramienia, wisiorek z łabędziem wychylił się spod bluzki. -Być może jeden sen, a może wszystkie wspomnienia nim osiągnąłeś wiek lat trzech… - Zmrużyła oczy przyglądając mu się uważnie. -A może właśnie ceną będzie spacer?
Nadal miał w sobie tę nutę bezczelności i pewności siebie, jak sprzed roku. Nadal hipnotyzował samą swoją obecnością, nikt inny wokół się nie liczył. -Od roku.
Rok temu jej świat się zmienił, grała inna muzyka, zupełnie nieznana i obca jej melodia, w której takt musiała na nowo nauczyć się tańczyć. Poznała podstawowe kroki, a następnie tworzyła już sama; kreując nową opowieść. Nie spodziewała się, że dzisiejszego dnia przyjdzie jej kreować kolejną figurę tego tańca zwanego życiem.
W jej naturze leżało kuszenie i uwodzenie, zwodzenie na manowce i mamienie biednych umysłów złaknionych tego czegoś, co zwie się niebezpieczeństwem. Bardzo przydatne w pracy i jakże nudne w życiu codziennym. Między nią a Ezrą zapadła wymowna cisza przerywana od czasu do czasu krótkimi słowami, przesycona za to spojrzeniami, które przeszywały się na wskroś i wodziły po ciele rozmówcy. Dotykały, zadawały pytania i sugerowały; niema rozmowa iście zawiła i porywająca była wyczuwalna gdy mijało się ich stolik. Niksa i hipnotyzer, a żadne nie chciało wykorzystać swoich umiejętności.
-Śpiewam dla wybranych. - Odparła przeciągle i cicho, a kącik ust drgnął delikatnie zapraszając do podjęcia wyzwania. Ponownie sięgnęła po filiżankę z herbatą, którą miała zamiar się delektować jak najdłużej, a obecność Ezry była idealną do niej przyprawą. Zwieńczeniem. Powieść leżała spokojnie na blacie stolika, ponieważ to teraz oni byli Olafem i Indgunn w podróży do Homar; znajdowali się na samym jej początku, stojąc w porcie czekając na statek. Jeszcze nie wiedziała, czy z francuzem wsiądą na pokład, ale wielce ją kusiło by dowiedzieć się w jaką podróż statek ich zabierze. Choć chciał uchodzić za słabego, niepozornego drzemała w nim ukryta siła; siła której przedsmak miała okazję zobaczyć ponad rok temu. -To będzie kosztować. - Odstawiła opróżnioną filiżankę na spodeczek i delikatnie nachyliła się do przodu, parę kosmyków zsunęło się z ramienia, wisiorek z łabędziem wychylił się spod bluzki. -Być może jeden sen, a może wszystkie wspomnienia nim osiągnąłeś wiek lat trzech… - Zmrużyła oczy przyglądając mu się uważnie. -A może właśnie ceną będzie spacer?
Nadal miał w sobie tę nutę bezczelności i pewności siebie, jak sprzed roku. Nadal hipnotyzował samą swoją obecnością, nikt inny wokół się nie liczył. -Od roku.
Rok temu jej świat się zmienił, grała inna muzyka, zupełnie nieznana i obca jej melodia, w której takt musiała na nowo nauczyć się tańczyć. Poznała podstawowe kroki, a następnie tworzyła już sama; kreując nową opowieść. Nie spodziewała się, że dzisiejszego dnia przyjdzie jej kreować kolejną figurę tego tańca zwanego życiem.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:23
Promienie nisko zawieszonego na nieboskłonie grudniowego słońca oświetlały wnętrze kawiarni, nadając wnętrzu iście pastelowej, ciepłej, przyjaznej otoczki kolorystycznej, jakby stare dębowe regały wspinające się pod wysoki sufit ożywały, pod tym blaskiem, jak również księgi trzymane w dłoniach przez klientów, jak i te stojące na stoliczkach, w malowniczych kupkach, nieposegregowane w roztargnieniu przez czytających pozostawione obrazowały się na tle wnętrza kawiarni uspokajająco, malowniczo, gdzieniegdzie kwiat w wazonie przełamywał utarty schemat, kontrastując nienachalnie swą barwą, lecz zaraz potem człowiek spogląda na eleganckie dzbanuszki i filiżanki z najlepszej porcelany, na parujący napar, który w zależności od liści herbaty przybierały różne, często zaskakujące kolory. W tym aromacie cygar i ziół wymieszanym subtelnie ze starością ksiąg oraz wszechobecnym drewnem człowiek miał prawo zatracić się na moment, na chwilkę dłuższą, czasem nawet spragniony sztuki wędrował mimowolnie pod jedną ze ścian, gdzie obrazy tej mógł bezwstydnie oglądać, nie wadząc swą osobą nikomu. Dobry gust, klasa i elegancja, chociaż odchodziły w przeszłość, stając się swego rodzaju reliktem, w niektórych bardziej nowoczesnych miejscach, tak tutaj, człowiek miał prawo zgubić się w epokach i dziejach ludzkości, wręcz na rękę było to gospodarzowi, tegoż lokalu.
Zaabsorbowany kolorem włosów, a może czymś zupełnie innym wydawał się być nieobecny duchem, zastygły w pozycji, którą wprawny artysta, mógłby bez wahania przelać na papier. Dopiero słowa, jakie wyrzekła, sprawiły, że drgnął z miną, jakby się przesłyszał, acz kąciki ust, mimowolnie drgnęły, hamował się. Nie chciał być niekulturalny, wobec dawnej koleżanki. – Domyślam się – przytaknął, wcale nie patrząc jej w oczy, trwając przy swoim punkcie, gdzieś w oddali, a jednocześnie pod nosem. Kolejne słowa sprawiły, że powieki opadł, czerń rzęs niczym kurtyna zwieńczyła występ, a ciche, nienachalne westchnięcie, co gdyby to padło na mrozie, jaki skuł Midgard tego dnia wywołałby malutki obłoczek pary. Dopiero po kilku sekundach odnalazł jej wzrok, będąc raczej stanowczy, niżeli uległy, niezależny, acz nienieprzyjemny. Balansowała, na zbyt cieniutkiej linie, zbyt poufale pragnęła zagarnąć coś, co było tylko jego, przeszłość, należała do wspomnień, nazbyt cennych, by szachować nią w grze złudzeń.
– A może, to ty mi zapłacisz? – Paradoksalnie faktycznie uiszczenie rachunku, byłoby na miejscu, kiedy wyszliby z lokalu, acz nie uprzedzając faktów, myśli francuza płynęły swobodnie, bardzo swobodnie, musiał przyznać otwarcie, że kobieta była warta spojrzenia nań, acz czegoż innego mógłby po kimś dotkniętym jej „piętnem” się spodziewać? To też, zalety spędzenia czasu w zaciszu, musiały stanowić coś więcej, niżeli tylko czystą estetykę. – Rok, to kawał czasu, wystarczający, aby stać się innym człowiekiem – westchnął, bo nie widział w niej już dawnej kobiety.
Zaabsorbowany kolorem włosów, a może czymś zupełnie innym wydawał się być nieobecny duchem, zastygły w pozycji, którą wprawny artysta, mógłby bez wahania przelać na papier. Dopiero słowa, jakie wyrzekła, sprawiły, że drgnął z miną, jakby się przesłyszał, acz kąciki ust, mimowolnie drgnęły, hamował się. Nie chciał być niekulturalny, wobec dawnej koleżanki. – Domyślam się – przytaknął, wcale nie patrząc jej w oczy, trwając przy swoim punkcie, gdzieś w oddali, a jednocześnie pod nosem. Kolejne słowa sprawiły, że powieki opadł, czerń rzęs niczym kurtyna zwieńczyła występ, a ciche, nienachalne westchnięcie, co gdyby to padło na mrozie, jaki skuł Midgard tego dnia wywołałby malutki obłoczek pary. Dopiero po kilku sekundach odnalazł jej wzrok, będąc raczej stanowczy, niżeli uległy, niezależny, acz nienieprzyjemny. Balansowała, na zbyt cieniutkiej linie, zbyt poufale pragnęła zagarnąć coś, co było tylko jego, przeszłość, należała do wspomnień, nazbyt cennych, by szachować nią w grze złudzeń.
– A może, to ty mi zapłacisz? – Paradoksalnie faktycznie uiszczenie rachunku, byłoby na miejscu, kiedy wyszliby z lokalu, acz nie uprzedzając faktów, myśli francuza płynęły swobodnie, bardzo swobodnie, musiał przyznać otwarcie, że kobieta była warta spojrzenia nań, acz czegoż innego mógłby po kimś dotkniętym jej „piętnem” się spodziewać? To też, zalety spędzenia czasu w zaciszu, musiały stanowić coś więcej, niżeli tylko czystą estetykę. – Rok, to kawał czasu, wystarczający, aby stać się innym człowiekiem – westchnął, bo nie widział w niej już dawnej kobiety.
Villemo Holmsen
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:24
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Otoczenie choć stałe, zdawało się być niezwykle ulotne. Atmosfera była zależna od tego jak padały promienie słoneczne, teraz nadając eteryczności, pewnej baśniowości wnętrzu, które powinno tętnić życiem, a na chwilę zamarło. Zdawało się, że czas płynął wolniej, subtelniej, leniwiej sprawiając, że chciało się celebrować chwilę, która właśnie nastała.
Statek stał już w porcie, trap opuszczono, czekano na ostatnich potencjalnych podróżnych. Ona stała już na trapie, a on wciąż w porcie i rzucał wyzwanie, a następnie z niego się wycofywał. Zmrużyła delikatnie oczy, które do tej chwili skupione były na nim i jego osobie, ale coś uciekło. Ten moment, ta ulotna chwila, która mieni się złotem niczym najczystszy jedwab. Ująć ją było łatwo i równie łatwo zniszczyć. Podobnie jak on z uchylonych warg wydobyło się bez głośne westchnienie, a srebrzystość tęczówek zaiskrzyła w chłodzie twarzy niczym u porcelanowej lalki. Nachyliła się w jego stronę, nieznacznie. Smukła i jasna dłoń delikatnie opuszkami palców musnęła wierzch jego, niczym skrzydła motyla; ledwo wyczuwalnie.
-Wielu podawało wygórowaną cenę, nauczona doświadczeniem, nie płacę już jej tak chętnie… - Odparła na granicy szeptu i posłała spojrzenie nad jego ramieniem wyłapując to należące do kelnera. Osunęła się leniwie na poprzednia pozycję, a gdy kelner w paru krokach zjawił się przy ich stoliku skupiła całą swoją uwagę właśnie na nim. Wygięła lekko szyję ukazując jej smukłość iście łabędzią. - Poproszę rachunek. - Powiedziała głosem, który obiecywał wiele, a subtelny uśmiech jedynie to potwierdzał. Aura zawibrowała mocno odbierając prawie oddech, a zapach paczuli stał się bardzo wyraźny. Mężczyzna maślanym spojrzeniem wodził po jej figurze, trochę zbyt długo, nim udał się do kasy aby wrócić z rachunkiem i się oddalić, czekając aż kobieta uiści opłatę. Skupił całą swoją uwagę na niej i nie patrzył na innych klientów, którzy przebywali na sali. -Czy aż tak? - Zapytała poważniej i wróciła spojrzeniem do ciemnych oczu, z którymi skrzyżowała się bez wahania. Zmienili się obydwoje, ale czy całkowicie, czy byli innymi osobami? Szczerze w to wątpiła. Zmianie uległo otoczenie, sytuacja życiowa i chwila w jakiej się spotkali. Odwróciła powoli wzrok sięgając po portfel bo cenę jakąś należało zapłacić, a ona miała zamiar uiścić tą, która się należała. Podróż sentymentalna dobiegła właśnie końca. Statek odbijał od portu. Trap podnoszono. Nie powinno jej tu być.
Statek stał już w porcie, trap opuszczono, czekano na ostatnich potencjalnych podróżnych. Ona stała już na trapie, a on wciąż w porcie i rzucał wyzwanie, a następnie z niego się wycofywał. Zmrużyła delikatnie oczy, które do tej chwili skupione były na nim i jego osobie, ale coś uciekło. Ten moment, ta ulotna chwila, która mieni się złotem niczym najczystszy jedwab. Ująć ją było łatwo i równie łatwo zniszczyć. Podobnie jak on z uchylonych warg wydobyło się bez głośne westchnienie, a srebrzystość tęczówek zaiskrzyła w chłodzie twarzy niczym u porcelanowej lalki. Nachyliła się w jego stronę, nieznacznie. Smukła i jasna dłoń delikatnie opuszkami palców musnęła wierzch jego, niczym skrzydła motyla; ledwo wyczuwalnie.
-Wielu podawało wygórowaną cenę, nauczona doświadczeniem, nie płacę już jej tak chętnie… - Odparła na granicy szeptu i posłała spojrzenie nad jego ramieniem wyłapując to należące do kelnera. Osunęła się leniwie na poprzednia pozycję, a gdy kelner w paru krokach zjawił się przy ich stoliku skupiła całą swoją uwagę właśnie na nim. Wygięła lekko szyję ukazując jej smukłość iście łabędzią. - Poproszę rachunek. - Powiedziała głosem, który obiecywał wiele, a subtelny uśmiech jedynie to potwierdzał. Aura zawibrowała mocno odbierając prawie oddech, a zapach paczuli stał się bardzo wyraźny. Mężczyzna maślanym spojrzeniem wodził po jej figurze, trochę zbyt długo, nim udał się do kasy aby wrócić z rachunkiem i się oddalić, czekając aż kobieta uiści opłatę. Skupił całą swoją uwagę na niej i nie patrzył na innych klientów, którzy przebywali na sali. -Czy aż tak? - Zapytała poważniej i wróciła spojrzeniem do ciemnych oczu, z którymi skrzyżowała się bez wahania. Zmienili się obydwoje, ale czy całkowicie, czy byli innymi osobami? Szczerze w to wątpiła. Zmianie uległo otoczenie, sytuacja życiowa i chwila w jakiej się spotkali. Odwróciła powoli wzrok sięgając po portfel bo cenę jakąś należało zapłacić, a ona miała zamiar uiścić tą, która się należała. Podróż sentymentalna dobiegła właśnie końca. Statek odbijał od portu. Trap podnoszono. Nie powinno jej tu być.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:24
W trzewiach historycznego budynku tętniło życie nieprzerwanie od wielu dekad, niegdyś skarbnica, prawdziwa forteca i ostoja poety i filozofa, dziś ciesząca oko jak również podniebienie kawiarnia i restauracja zarazem, będąca otwarta na sztukę i wszelkie piękno jak i głębię, a regały w alejkach uginały się od woluminów ksiąg, tak popularnych, jaki i tych nieco bardziej wyjątkowych, sam właściciel miejsca zatroszczył się o uzupełnienie i doposażenie zbiorów. Patrząc jednak na pozycję, jaką trzymała w smukłych palcach kobieta, kiedy do niej podchodził, a która teraz leży porzucona na stoliku mógł podejrzewać, iż wybrała ją czystym przypadkiem. Coś podpowiadało mu, że tak właśnie było, a mimo to zainteresowała się nią w sposób widoczny. Przez myśl francuza przemknęły propozycje i obietnice, jakie ktoś będący na jego miejscu mógłby składać komuś takiemu, jak Villemo, czy niemoralne w swym zamiarze? Być może, czy podszyte pierwotnym pragnieniem bliskości i najzwyczajniejszym w świecie pożądaniem, naturalnie, jednak kpem i ostatnim głupcem ten, co uzna ją za prostą i nieobytą, o intelekcie przeciętnym, czy też nawet mizernym, była sprawna tak fizycznie jak i umysłowo, a w igraszkach słownych nie pozwalała sobie wejść na głowę, przynajmniej na chwilę obecną, zbyt jednak ufała swoim umiejętnością. Od zawsze był zdania, że talenty należ stosownie rozwijać, aby te procentowały i ona to czyniła, jednakże mógł mieć żal, że tak na nich polega.
Kiedy dotknęła go, tak ulotnie, jakby zarejestrował podmuch powietrza wywołany ruchem motylich skrzydeł, podniósł wzrok, by przywitać szarość tęczówek ponownie, cieplej i życzliwiej.
– Mylisz się, jeśli sądzisz, że zażądałbym czegoś, czego nie mogłabyś mi dać, lub sprzeczne byłoby to z twą naturą. Jestem synem kupców, chociaż płynie w mych żyłach szlachetna krew, znam się na ludziach i handlu – uśmiech, słaby, wręcz niknący, w twarzy obraz czegoś na kształt smutku wymieszanego z melancholią, bo wspomnienia jak żywe stawały przed oczami. Pragnienie szczęścia i namiastki miłości, domu, było jednocześnie jego zgubą, co motywacją. Leniwie odwrócił wzrok, kiedy zrozumiał, że to gra, fortel uknuty, aby wzbudzić należną zazdrość, której nijak rozniecić, kiedy odwracało się wzrok i rejestrowało grę zimowego światła, czule oświetlającego wnętrze tej części lokalu, jednej z najbardziej wyciszonych i klimatycznych.
– Nie, a jednocześnie tak. Nie pozostaje nic innego, jak przekonanie się o tym na własnej skórze – czuł jej wzrok na sobie, lecz dopiero po chwili dającej kobiecie chwilę do namysłu i przetrawienia jego słów, w których kryła się jednocześnie propozycja, powrócił ku niej. – Czas to pieniądz, lecz porzućmy tę myśl, oddając się jednocześnie przyjemnej konwersacji, która zaprowadzi nas, któż wie gdzie? – Błysk w hebanowych oczach, chociaż wyraz twarzy niezmienny, neutralny, ani podszyty fałszywością, ani nadmierną życzliwością. Musiał mieć pewność, czy potrafi odrzucić fałszywość natury, czy tak przesiąkła nowym miejscem pracy, iż złoto zatarło rys horyzontu, pozostawiając jedynie wydmuszkę pośrodku oceanu niespełnionych pragnień?
Kiedy dotknęła go, tak ulotnie, jakby zarejestrował podmuch powietrza wywołany ruchem motylich skrzydeł, podniósł wzrok, by przywitać szarość tęczówek ponownie, cieplej i życzliwiej.
– Mylisz się, jeśli sądzisz, że zażądałbym czegoś, czego nie mogłabyś mi dać, lub sprzeczne byłoby to z twą naturą. Jestem synem kupców, chociaż płynie w mych żyłach szlachetna krew, znam się na ludziach i handlu – uśmiech, słaby, wręcz niknący, w twarzy obraz czegoś na kształt smutku wymieszanego z melancholią, bo wspomnienia jak żywe stawały przed oczami. Pragnienie szczęścia i namiastki miłości, domu, było jednocześnie jego zgubą, co motywacją. Leniwie odwrócił wzrok, kiedy zrozumiał, że to gra, fortel uknuty, aby wzbudzić należną zazdrość, której nijak rozniecić, kiedy odwracało się wzrok i rejestrowało grę zimowego światła, czule oświetlającego wnętrze tej części lokalu, jednej z najbardziej wyciszonych i klimatycznych.
– Nie, a jednocześnie tak. Nie pozostaje nic innego, jak przekonanie się o tym na własnej skórze – czuł jej wzrok na sobie, lecz dopiero po chwili dającej kobiecie chwilę do namysłu i przetrawienia jego słów, w których kryła się jednocześnie propozycja, powrócił ku niej. – Czas to pieniądz, lecz porzućmy tę myśl, oddając się jednocześnie przyjemnej konwersacji, która zaprowadzi nas, któż wie gdzie? – Błysk w hebanowych oczach, chociaż wyraz twarzy niezmienny, neutralny, ani podszyty fałszywością, ani nadmierną życzliwością. Musiał mieć pewność, czy potrafi odrzucić fałszywość natury, czy tak przesiąkła nowym miejscem pracy, iż złoto zatarło rys horyzontu, pozostawiając jedynie wydmuszkę pośrodku oceanu niespełnionych pragnień?
Villemo Holmsen
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:24
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Niespiesznie uiściła opłatę za rachunek dodając odpowiedni napiwek dla kelnera. On widząc ten gest podszedł i odebrał zapłatę. Niksa jednak nie uraczyła go teraz spojrzeniem, aura nie zawibrowała, a siła jej uroku powoli słabła sprawiając, że wzrok mężczyzny wracał do normalności. Nie otumaniał go już zapach paczuli, nie słyszał szmeru wody, w której pragnął się zanurzyć. Powróciła jasność myślenia, dosłyszał dźwięki tak typowe dla tego miejsca. Ukłonił się grzecznie, podziękował i odszedł. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Na twarz Villemo przemknął cień chłodnego uśmiechu, niebezpiecznego i jednocześnie nadal kuszącego. Wzrok utkwiony miała jednak w tym ciemnym, który to raz się uśmiechał zadowolony z rozmowy a raz zgasł szybko niczym zdmuchnięty płomień świecy; pozostawiając po sobie jedynie cienką smużkę dymu. Chciał oceniać ją przez pryzmat ostatniego spotkania, kiedy to sytuacja była całkowicie odwrotna od tej jaką mieli teraz. Chciał wracać do przeszłości, ale teraz istniała jedynie ta chwila i każda kolejna, zwana przyszłością.
-Czym teraz handlujesz? - Zapytała nie zrażona jego postawą. Nie było wokół niej żadnej magii, ponieważ nie miała w zwyczaju nadmiernie swoich umiejętności wykorzystywać. Nie było też potrzeby aby natura niksy wypłynęła na powierzchnię. Siedziała oparta wygodnie o krzesło, jedną dłonią bawiąc się od niechcenia wisiorkiem z łabędziem, a drugą opuszczą ną podłokietnik krzesła. Zdawało się, że muzyka w tle zmienia się zależnie od tego na jakie wody wypływała ich rozmowa, a ta dryfowała niespiesznie. Raz wznoszona w górę, raz opadająca gwałtownie ku głębinom. Szare oczy uważnie śledziły jego twarz, zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc jego słowa. Czego chcesz? Bo nie zwykłej rozmowy o niczym. - przemknęło jej przez myśl gdy tak siedzieli naprzeciwko siebie. Kątem oka spojrzała na okno, a przez nie na ulicę skąpaną w nieśmiałym świetle słońca. Spaceru wzdłuż wody aż do nocy kiedy zabłysną gwiazdy na niebie?. Siedziała w całkowitej ciszy, w rozluźnieniu, które już jakiś czas temu ujęło ją w swoje ramiona. Dotknęła czubkiem palca pustą filiżankę. Spokojnego wieczoru przy herbacie i obserwacji nieba?. Sama chętnie by tak spędziła jakiś wolny dzień. Nie musząc nigdzie gnać, nie musząc załatwiać wszelkich, ważnych spraw.
Następnie spojrzała na książkę, którą czytała. Smukłymi palcami ujęła ją i podsunęła do mężczyzny. Po czym bez słowa, a jedynie z leniwym uśmiechem na malinowych ustach wstała ze swojego miejsca sięgając po płaszcz. Cały czas nie odrywała spojrzenia od Ezry prowadząc z nim niemą rozmowę, w której każdy gest coś znaczył, każde spojrzenie wiele mówiło. W końcu na jasnej twarzy pojawił się ciepły i szczery uśmiech, który rozjaśnił szare spojrzenie nadając mu iskier. -Do zobaczenia, Ezra. - Imię jego wypowiedziała miękko oraz aksamitnie, powietrze zawibrowało choć nie było w nim krzty aury.
Skierowała się do wyjścia.
Pozostał po niej zapach paczuli.
-Czym teraz handlujesz? - Zapytała nie zrażona jego postawą. Nie było wokół niej żadnej magii, ponieważ nie miała w zwyczaju nadmiernie swoich umiejętności wykorzystywać. Nie było też potrzeby aby natura niksy wypłynęła na powierzchnię. Siedziała oparta wygodnie o krzesło, jedną dłonią bawiąc się od niechcenia wisiorkiem z łabędziem, a drugą opuszczą ną podłokietnik krzesła. Zdawało się, że muzyka w tle zmienia się zależnie od tego na jakie wody wypływała ich rozmowa, a ta dryfowała niespiesznie. Raz wznoszona w górę, raz opadająca gwałtownie ku głębinom. Szare oczy uważnie śledziły jego twarz, zmarszczyła nieznacznie brwi słysząc jego słowa. Czego chcesz? Bo nie zwykłej rozmowy o niczym. - przemknęło jej przez myśl gdy tak siedzieli naprzeciwko siebie. Kątem oka spojrzała na okno, a przez nie na ulicę skąpaną w nieśmiałym świetle słońca. Spaceru wzdłuż wody aż do nocy kiedy zabłysną gwiazdy na niebie?. Siedziała w całkowitej ciszy, w rozluźnieniu, które już jakiś czas temu ujęło ją w swoje ramiona. Dotknęła czubkiem palca pustą filiżankę. Spokojnego wieczoru przy herbacie i obserwacji nieba?. Sama chętnie by tak spędziła jakiś wolny dzień. Nie musząc nigdzie gnać, nie musząc załatwiać wszelkich, ważnych spraw.
Następnie spojrzała na książkę, którą czytała. Smukłymi palcami ujęła ją i podsunęła do mężczyzny. Po czym bez słowa, a jedynie z leniwym uśmiechem na malinowych ustach wstała ze swojego miejsca sięgając po płaszcz. Cały czas nie odrywała spojrzenia od Ezry prowadząc z nim niemą rozmowę, w której każdy gest coś znaczył, każde spojrzenie wiele mówiło. W końcu na jasnej twarzy pojawił się ciepły i szczery uśmiech, który rozjaśnił szare spojrzenie nadając mu iskier. -Do zobaczenia, Ezra. - Imię jego wypowiedziała miękko oraz aksamitnie, powietrze zawibrowało choć nie było w nim krzty aury.
Skierowała się do wyjścia.
Pozostał po niej zapach paczuli.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Bezimienny
Re: 02.12.2000 – Cafe Kierkegaard – V. Holmsen & Bezimienny: E. Montmorency Pią 24 Lis - 13:24
Gra pozorów, mądrych min, zwodzenia i uwodzenia, a wreszcie przemykania cichutko na palcach, jak mysz, kiedy zasłona opada, a to, co dotychczas było brane za pewnik i jakąś, jakąkolwiek gwarancje, choćby przez wzgląd na stare dobre czasy w pył się obraca, bo to, co było uległo zmianie, nastało nowe, to rozdanie było decydujące, a niemożność, czy też nieporadność w podjęciu wyzwania, rozgryzieniu myśli i pragnień stanowiła kluczowy problem zwiastujący rychły koniec przyjemnie zapowiadającej się konwersacji, której rytm wystosował, niemal zapraszając ją do tego, by podjęła rękawice. Francuz pamiętał jak przez mgłę ich pierwsze i do tej pory jedyne spotkanie, podczas którego dowiedział się wiele więcej, niżby chciał, niżby mógł wyciągnąć za pomocą swej sztuczki, lecz to, co kobiecie w ten czas mówił o sobie, zdradzając raczej ogólniki, świadczyło raczej nie o negatywnym nastawieniu i nieufności, oj nie, nieufny on był zawsze, a nastawienie, cóż wówczas było jakże pozytywne, tyle tylko, że nikomu się nigdy nie spowiadał z trosk i problemów, stanowiąc raczej filar i swego rodzaju podporę dla innych, sama ta myśl, aby przed kimś zdradzić, coś więcej burzyła taflę spokoju w duszy mężczyzny, a chociażby lekkie zmącenie tej powierzchni, było niebezpieczne dla osoby, z jaką rozmawiał. Nieraz zachowując się w sytuacji zagrożenia, jak gad, co stonowany w emocjach trwa przez większość czasu, lecz gdy poczuje się, dotknięty zaatakuje.
Rozmowa toczona na tle tak urokliwym, by nie rzec romantycznym w otoczce klasycznej muzyki i klimatu poważnego, acz przyjemnego, co duszę artysty rozpieszcza i tuli do piersi. Gdy za oknami śnieżna pierzyna śniegu zalega na wybrukowanych alejkach, a słońca nieśmiałe promienie zaglądały ciekawie do środka. Nic, to gdy słowa niewieście zapytały, chciał momentalnie odpowiedzieć: marzeniami, lecz czy byłaby to prawda? Tak i nie, spełniał je, owszem, był kimś, kto potrafił dać szanse i dostrzegał światełko w tunelu, jeśli przy tym słyszał melodyjny i jakże dźwięczny śpiew pieniądza, acz w swej skromnej opinii mógłby rzec, że handluje tylko tym, co widzi, a obecnie widziała wiele i nie pomyliłaby się wcale, rzucając wybiórczo szarymi oczkami na przedmioty, czy to książki, czy wina. Wszystko to było przy odrobinie filozoficznego podejścia jego towarem dzięki, któremu przyciągał wzrok i skłaniał ku lokalowi klientelę. Handlując kuchnią, kulturą i sztuką, można było podejść do wielu kwestii bardzo lekko, a jednocześnie stanowczo.
Widząc jednak rezygnację, ucieczkę z paszczy gada zrozumiał, że odpowiedź niekoniecznie nawet prawdziwa, byłaby tylko próżną gadaniną, więc rozłożył ręce w geście tak wiele mówiącym, jak i wcale nic, a nic. Pożegnał ją skinieniem głowy, a książkę w twardej grubej okładce ujął delikatnie w dłonie i odstawił na miejsce. Heban oczu nie odprowadził blondynki do wyjścia, a płynął po wnętrzu lokalu, który przygotowywał się na resztę dnia. Miał ochotę tu zostać, przechadzać się między stolikami, rozmawiać z klientami, doradzając w wyborze dań i deserów, a także i trunków, było to przyjemne zajęcie, a przy okazji mając oko na pracowników, wiedział, że nie pozwolą sobie na chwilę rozluźnienia i braku profesjonalizmu względem gości, jacy tłumnie odwiedzali lokal. Samą swoją obecnością ich motywował, po cóż bat i groźby, jeśli można było za dobre wyniki nagradzać, a za złe korygować działanie całego mechanizmu.
Villemo i Bezimienny z tematu
Rozmowa toczona na tle tak urokliwym, by nie rzec romantycznym w otoczce klasycznej muzyki i klimatu poważnego, acz przyjemnego, co duszę artysty rozpieszcza i tuli do piersi. Gdy za oknami śnieżna pierzyna śniegu zalega na wybrukowanych alejkach, a słońca nieśmiałe promienie zaglądały ciekawie do środka. Nic, to gdy słowa niewieście zapytały, chciał momentalnie odpowiedzieć: marzeniami, lecz czy byłaby to prawda? Tak i nie, spełniał je, owszem, był kimś, kto potrafił dać szanse i dostrzegał światełko w tunelu, jeśli przy tym słyszał melodyjny i jakże dźwięczny śpiew pieniądza, acz w swej skromnej opinii mógłby rzec, że handluje tylko tym, co widzi, a obecnie widziała wiele i nie pomyliłaby się wcale, rzucając wybiórczo szarymi oczkami na przedmioty, czy to książki, czy wina. Wszystko to było przy odrobinie filozoficznego podejścia jego towarem dzięki, któremu przyciągał wzrok i skłaniał ku lokalowi klientelę. Handlując kuchnią, kulturą i sztuką, można było podejść do wielu kwestii bardzo lekko, a jednocześnie stanowczo.
Widząc jednak rezygnację, ucieczkę z paszczy gada zrozumiał, że odpowiedź niekoniecznie nawet prawdziwa, byłaby tylko próżną gadaniną, więc rozłożył ręce w geście tak wiele mówiącym, jak i wcale nic, a nic. Pożegnał ją skinieniem głowy, a książkę w twardej grubej okładce ujął delikatnie w dłonie i odstawił na miejsce. Heban oczu nie odprowadził blondynki do wyjścia, a płynął po wnętrzu lokalu, który przygotowywał się na resztę dnia. Miał ochotę tu zostać, przechadzać się między stolikami, rozmawiać z klientami, doradzając w wyborze dań i deserów, a także i trunków, było to przyjemne zajęcie, a przy okazji mając oko na pracowników, wiedział, że nie pozwolą sobie na chwilę rozluźnienia i braku profesjonalizmu względem gości, jacy tłumnie odwiedzali lokal. Samą swoją obecnością ich motywował, po cóż bat i groźby, jeśli można było za dobre wyniki nagradzać, a za złe korygować działanie całego mechanizmu.
Villemo i Bezimienny z tematu