:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen
2 posters
Bezimienny
11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Pią 24 Lis - 11:56
11.11.2000
Gęste, opadające ciężką, ponurą strugą zasłony codzienności, gubiły, w ciasno splecionych niciach, błogie, radosne promienie odpoczynku. Dłubał w bajorze własnej - niekiedy zawodnej - pamięci bez najmniejszego skutku, nie odnajdując mimo wdrożonych starań chwil podobnych do tej, trwającej, świeżej i rozpoczętej. Nie umiał wskazać wydarzeń, w których stosunkowo ostatnio porzuciłby własny zawód oraz związane z nim troski, pozwalając, aby przez moment stał się ledwie majakiem widocznym nad zmarszczką horyzontu łagodnie wmieszanym w błękit kopuły nieba. Praca - i wszystkie z nią powiązane czynności - stanowiła główną oś, wokół której obracał się niezależnie od dni, kart kalendarza opadających jak suche, jesienne liście na gładką ziemię podłogi. Ostatnie wydarzenia, zabójstwa, podsycające rozdygotane stwory ludzkiego strachu, aż narastały, nieposkromione, żarłoczne, uciskające ze wszystkich stron otępiałe myśli, sprawiały, że tonął w niewyjaśnionych matniach zagadek, zaginięć, ciał, z których starał się odczytywać możliwie najwięcej tropów. Błądzili, bez najmniejszego wyjątku, jak dzienne ptactwo po zmroku. Niektórzy, mogliby uznać jego oddanie za wręcz niezdrową obsesję, noce, osłodzone nieszczodrze snem, spędzane na wertowaniu zapisków, rozważania, często sprowadzone do ofiar, do poszukiwań sprawców. Żyli w koszmarze, który musiał się skończyć, musiał nareszcie minąć, opaść na dno świadomości, stać się historią zamiast dłużącą się serią przestępstw zdolnych zamrozić krew w przeczulonych gałęziach naczyń.
Potrzebował odpocząć. Cieszył się - w związku z tym - że zgodził się na spotkanie oraz rozmowę z Karlem, licząc, że przez ten moment stanie się znowu sobą zamiast chłodnym, odłączającym szumy emocji medykiem. Cieszył się, po raz pierwszy, od dawna - szczerze, bez wyciskania z kurczy mimicznych mięśni wymuszonego uśmiechu, niczym kwaśnego soku z uciśniętej cytryny, uśmiechu, który był pustą, zmarkotniałą skorupą utworzoną bolesnym skrzywieniem warg.
Przechodząc przez próg lokalu, został powitany przyjemną, aromatyczną wonią kawowych ziaren oraz korzennych przypraw, która, jak dobroduszna mgiełka unosiła się ponad wysepkami stolików. Zajął miejsce, czekając na Sørensena - niedługo później - w towarzystwie zamówionego napoju, z którego tafli unosiła się wata pary, rozprowadzonej bez pośpiechu w powietrzu.
- Dobrze cię widzieć - przyznał na powitanie, ze szczerą, nieposkąpioną sympatią. Tak, rzeczywiście, dobrze było go widzieć.
Naprawdę: potrzebował odpocząć.
Karl Sørensen
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:29
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Sørensen spojrzał na zegarek, miał jeszcze trochę czasu do umówionej pory, więc nie musiał się spieszyć. Zawsze dbał o punktualność, a jednak nie wyrzucał nikomu, gdy ktoś się spóźnił. Szedł więc ulicą, mając pod kontrolą sytuację. Jasne oczy obserwowały z uwagą okolicę. Wszędzie potrafił dostrzec coś godnego uwagi. Zawsze był czujny, bo wiedział jak niespokojne czasy nadeszły dla mieszkańców Midgardu. Miał znajomych w Kruczej Straży, więc znał sytuację. Czytał co nieco w gazetach, czy słyszał w radiu. Mimo wszystko nie chciał żyć jedynie tym, co złe. Świat potrzebował normalności i rozrywki i tę właśnie starał się zapewnić Sørensen czytelnikom.
Chociaż miał własne problemy, starał się o nich nie myśleć. Ukrywał własne sprawy pod maską uśmiechu, którym obdarzał każdą znajomą osobę. Potrafił udawać, a jego obojętność wobec wielu spraw, była często jedynie zasłoną. Było kilka osób, które wiedziały, że nie jest takim lekkoduchem jakiego udawał. Bo jemu zależało na wielu rzeczach, nawet tych, które pozornie nie miały większego znaczenia. Rzadko mówił o swoich uczuciach, bo wydawało mu się to niewłaściwe. Pragnął tego czy tamtego, miał swoje marzenia, ale nie mówił o nich głośno. Dobrze było udawać, że wszystko grało, nawet jeśli naprawdę było inaczej.
Karl nie był jednak człowiekiem, który przejmował się sobą bardziej, niż to było potrzebne. Chociaż wydawać się mogło, że olewał rodzinę, sprawy klanu i całe dziedzictwo familii, było inaczej, naprawdę. Nie był egoistycznym dupkiem, jakiego czasem udawał. Zależało mu, ale był wolnym duchem i robił to, co chciał i co podpowiadało mu serce. Nie udawał nikogo innego, był sobą, z całą paletą zalet i wad.
Będąc przed drzwiami lokalu, w którym umówił się na spotkanie, wziął głęboki oddech, wyprostował się i uniósł głowę do góry. Nie musiał udawać zadowolenia ze spotkania z druhem, było ono szczere. Wszedł do środka i zaczął szukać wzrokiem znajomej twarzy. W końcu zbliżył się do mężczyzny i uśmiechnął się na powitanie.
- I wzajemnie – odpowiedział na słowa powitania. - Nie czekasz chyba zbyt długo, co? - zapytał.
Ściągnął płaszcz i zsunął z dłoni rękawiczki, które schował do kieszeni. Potem zasiadł na wolnym miejscu i z ulgą odetchnął. Nie przepadał za tą porą roku, tak kapryśną i nieprzewidywalną. No, ale nieważne. Przeniósł spojrzenie na swojego rozmówcę.
- Nie wyglądasz najlepiej, wiesz o tym? - zagadnął. - Praca daje ci w kość, co? - zawsze uważał, że jego zajęcie jest trudne i wymagające. No, ale sam sobie wybrał swój fach. Mimo to nie napawało optymizmem to, że miał pełne ręce roboty, a i jego koledzy ciągle byli zajęci. To akurat nie wróżyło najlepiej. Czy jednak musieli rozmawiać o nieprzyjemnych sprawach? A skąd.
- Spokojnie, nie będę cię gnębić – zapewnił.
Chociaż miał własne problemy, starał się o nich nie myśleć. Ukrywał własne sprawy pod maską uśmiechu, którym obdarzał każdą znajomą osobę. Potrafił udawać, a jego obojętność wobec wielu spraw, była często jedynie zasłoną. Było kilka osób, które wiedziały, że nie jest takim lekkoduchem jakiego udawał. Bo jemu zależało na wielu rzeczach, nawet tych, które pozornie nie miały większego znaczenia. Rzadko mówił o swoich uczuciach, bo wydawało mu się to niewłaściwe. Pragnął tego czy tamtego, miał swoje marzenia, ale nie mówił o nich głośno. Dobrze było udawać, że wszystko grało, nawet jeśli naprawdę było inaczej.
Karl nie był jednak człowiekiem, który przejmował się sobą bardziej, niż to było potrzebne. Chociaż wydawać się mogło, że olewał rodzinę, sprawy klanu i całe dziedzictwo familii, było inaczej, naprawdę. Nie był egoistycznym dupkiem, jakiego czasem udawał. Zależało mu, ale był wolnym duchem i robił to, co chciał i co podpowiadało mu serce. Nie udawał nikogo innego, był sobą, z całą paletą zalet i wad.
Będąc przed drzwiami lokalu, w którym umówił się na spotkanie, wziął głęboki oddech, wyprostował się i uniósł głowę do góry. Nie musiał udawać zadowolenia ze spotkania z druhem, było ono szczere. Wszedł do środka i zaczął szukać wzrokiem znajomej twarzy. W końcu zbliżył się do mężczyzny i uśmiechnął się na powitanie.
- I wzajemnie – odpowiedział na słowa powitania. - Nie czekasz chyba zbyt długo, co? - zapytał.
Ściągnął płaszcz i zsunął z dłoni rękawiczki, które schował do kieszeni. Potem zasiadł na wolnym miejscu i z ulgą odetchnął. Nie przepadał za tą porą roku, tak kapryśną i nieprzewidywalną. No, ale nieważne. Przeniósł spojrzenie na swojego rozmówcę.
- Nie wyglądasz najlepiej, wiesz o tym? - zagadnął. - Praca daje ci w kość, co? - zawsze uważał, że jego zajęcie jest trudne i wymagające. No, ale sam sobie wybrał swój fach. Mimo to nie napawało optymizmem to, że miał pełne ręce roboty, a i jego koledzy ciągle byli zajęci. To akurat nie wróżyło najlepiej. Czy jednak musieli rozmawiać o nieprzyjemnych sprawach? A skąd.
- Spokojnie, nie będę cię gnębić – zapewnił.
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:29
Nigdy - nie miał w zwyczaju obdarzać zaciekawieniem swojego widoku w lustrze; wiedząc, już pod płatkami cienkich, przymkniętych powiek, jaki zastanie obraz. Blada, ziemista cera, twarz wykrzywiona grymasem bezustannego zmęczenia, chronicznej, pożerającej wątłe ciało choroby; sine, rozprowadzone smużki na cienkiej skórnej membranie niczym stygmaty wielu, słabo przespanych nocy. Po części - był sam sobie winien, zaklęty w niemal niezmiennym, zmiennym tylko na gorsze, przekleństwie własnych decyzji. Nosząc w myślach świadomość swojej rachityczności, nie powinien prowadzić pod granatowym kloszem panoszącej się nocy, żadnych, samotnych dysput, sięgać w stronę notatek oraz naukowych ksiąg. Ambicje, palące w środku jak żrąca kałuża kwasu, nie pozwalały mu należycie czerpać z dóbr odpoczynku. Chciał - zawsze - więcej, niż był w stanie osiągnąć, rozjątrzony biernością i zaistnieniem wielu, niewyjaśnionych poszlak. Morderstwa nie ustawały; mrok, panoszący się nad Midgardem, nie zniknął.
- Nie, nie. Sam przed chwilą przyszedłem - powiedział mu zgodnie z prawdą. Nawet, gdyby miał dłużej czekać, nie siedziałby urażony przy kawiarnianym stoliku, sącząc wolno stygnący, dawno wręczony napój. Nie umiał się wcale gniewać, nie z powodu podobnych, nadarzających się w ludzkim życiu błahostek. Każdy, nawet on, mógł się spóźnić, niekiedy z ważnej przyczyny, a innym razem z pospolitego, ludzkiego roztargnienia; sztuka tkwiła przy wyjściu z twarzą w obliczu tego drugiego.
Słysząc uwagę, padającą z ust Sørensena, zamarł przez chwilę w porażającym go zamyśleniu. Nie wiedział, czy rzeczywiście wyglądał gorzej - nigdy nie miał okazji przecież wyglądać dobrze. Klątwa krwi, nadana przy narodzinach trzymała go w swoich szponach aż po ostatnie, skażone agonią tchnienie.
- Tak mówisz? - zapytał z nieudanym zaskoczeniem. - Wiem, że nie będziesz. Zawód… Cóż, stawia swoje wymagania. - Karl nie należał do wścibskich i natarczywych osób. Z tego powodu doceniał, za każdym razem, jego towarzystwo; wiedział, że w obecności mężczyzny będzie mógł należycie odpocząć. Nie chciał, za wszelką cenę, zrażać go mdłą szarością swojego świata, świata medycznych rozterek, akt Kruczej Straży, które nie mogły, co więcej, ujrzeć światła dziennego w postaci spojrzeń postronnych. Przyszedł, aby wypocząć i trzymał się tej zasady, kurczowo, choćby miał być tonącym, który z rozpaczą chwyta się naostrzona brzytwy.
- Opowiedz lepiej o sobie. Pracujesz nad kolejną powieścią? - postanowił skierować całą uwagę na Karła. Mogli rozmawiać również o jego życiu, lecz nie chciał tego narzucać, ani zaczynać dialogu od niezjednanie ponurych, niszczących spowiedzi medyka sądowego, który po całe uszy zanurzony był w swojej pasji.
- Nie, nie. Sam przed chwilą przyszedłem - powiedział mu zgodnie z prawdą. Nawet, gdyby miał dłużej czekać, nie siedziałby urażony przy kawiarnianym stoliku, sącząc wolno stygnący, dawno wręczony napój. Nie umiał się wcale gniewać, nie z powodu podobnych, nadarzających się w ludzkim życiu błahostek. Każdy, nawet on, mógł się spóźnić, niekiedy z ważnej przyczyny, a innym razem z pospolitego, ludzkiego roztargnienia; sztuka tkwiła przy wyjściu z twarzą w obliczu tego drugiego.
Słysząc uwagę, padającą z ust Sørensena, zamarł przez chwilę w porażającym go zamyśleniu. Nie wiedział, czy rzeczywiście wyglądał gorzej - nigdy nie miał okazji przecież wyglądać dobrze. Klątwa krwi, nadana przy narodzinach trzymała go w swoich szponach aż po ostatnie, skażone agonią tchnienie.
- Tak mówisz? - zapytał z nieudanym zaskoczeniem. - Wiem, że nie będziesz. Zawód… Cóż, stawia swoje wymagania. - Karl nie należał do wścibskich i natarczywych osób. Z tego powodu doceniał, za każdym razem, jego towarzystwo; wiedział, że w obecności mężczyzny będzie mógł należycie odpocząć. Nie chciał, za wszelką cenę, zrażać go mdłą szarością swojego świata, świata medycznych rozterek, akt Kruczej Straży, które nie mogły, co więcej, ujrzeć światła dziennego w postaci spojrzeń postronnych. Przyszedł, aby wypocząć i trzymał się tej zasady, kurczowo, choćby miał być tonącym, który z rozpaczą chwyta się naostrzona brzytwy.
- Opowiedz lepiej o sobie. Pracujesz nad kolejną powieścią? - postanowił skierować całą uwagę na Karła. Mogli rozmawiać również o jego życiu, lecz nie chciał tego narzucać, ani zaczynać dialogu od niezjednanie ponurych, niszczących spowiedzi medyka sądowego, który po całe uszy zanurzony był w swojej pasji.
Karl Sørensen
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:29
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
Karl był szczerym człowiekiem, ale nie chodziło mu o to, by komuś przez to dowalić. Nie. On wolał prawdę od kłamstwa, nie słodził nikomu, jeśli nie mówiłby wtedy prawdy. A jego druh naprawdę wyglądał na zmęczonego. Pewnie rzeczy widać gołym okiem, po prostu. A wnikliwy obserwator potrafił dostrzec nawet małe zmiany.
- To miałem właśnie na myśli – powiedział. - Ciężkie czasy nadeszły, nie jest wesoło – życie w Midgardzie wyglądało coraz gorzej, ludzie żyli tu w napięciu i niewiadomej, coś złego czaiło się tu i tam i nie było mowy o dawnym spokoju.
- Podziwiam waszą pracę, naprawdę. A jednak mam wrażenie, że was powoli wykańcza, nie jesteś pierwszą osobą, którą widzę w takim stanie, ale nieważne. Nie będziemy rozmawiać o czymś, co tylko pogorszy nam nastrój – nie po to się chyba spotkali, by narzekać, omawiać to, co było wałkowane dosłownie wszędzie i o każdej porze.
Gdy temat zszedł na niego, początkowo zbierał myśli, co by odpowiedzieć. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale coś tam zdradzić mógł.
- Owszem – rzekł poważnie. - I myślę, że może coś z tego wyjść. Mam sporo ciekawego materiału, plus własne pomysły, dlatego sądzę, że wkrótce uda mi się złożyć to wszystko w sensowną całość. Jest nieźle, weny nie brakuje póki co – przyznał. Nie był może jakoś bardzo z siebie dumny – był bardzo krytyczny wobec własnej pracy – wiele można było dodać bądź zmienić, ale na to przyjdzie czas. Byle mieć spisane to, co miało być najważniejsze i co kleiło się jeśli chodziło o całość.
- Powiem uczciwie, że ostatnie wydarzenia działają pobudzająco na wyobraźnię. Jako, że interesują mnie kryminalne zagadki, nie obejdzie się bez takowych na kartach powieści – dodał.
Sørensen nie lubił zdradzać zbyt wiele odnośnie swoich zapisków, dlatego też nie wdawał się w szczegóły. Ostatecznie kto przeczyta w końcu całość, znajdzie odniesienia do prawdziwych zdarzeń i postaci. Trzeba było dobrze skupić się na treści, ale to już później, gdy wyjdzie książka.
- Wstępnie myślę, że zimą skończymy całość i zrobimy korektę. Ale to plan optymistyczny, dzisiaj niczego nie można być pewnym – Karl miał jeszcze jakieś zobowiązania wobec rodziny, więc czasem naprawdę grał przykładnego Sørensena. I tak połowa rodziny miała mu za złe to, że nie poświęcał się w całości interesom klanu. Ale jakby nie patrzeć, pracował na nazwisko w inny sposób, chciał by dobrze ich kojarzono. Szkoda, że nie każdy to widział.
- To miałem właśnie na myśli – powiedział. - Ciężkie czasy nadeszły, nie jest wesoło – życie w Midgardzie wyglądało coraz gorzej, ludzie żyli tu w napięciu i niewiadomej, coś złego czaiło się tu i tam i nie było mowy o dawnym spokoju.
- Podziwiam waszą pracę, naprawdę. A jednak mam wrażenie, że was powoli wykańcza, nie jesteś pierwszą osobą, którą widzę w takim stanie, ale nieważne. Nie będziemy rozmawiać o czymś, co tylko pogorszy nam nastrój – nie po to się chyba spotkali, by narzekać, omawiać to, co było wałkowane dosłownie wszędzie i o każdej porze.
Gdy temat zszedł na niego, początkowo zbierał myśli, co by odpowiedzieć. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale coś tam zdradzić mógł.
- Owszem – rzekł poważnie. - I myślę, że może coś z tego wyjść. Mam sporo ciekawego materiału, plus własne pomysły, dlatego sądzę, że wkrótce uda mi się złożyć to wszystko w sensowną całość. Jest nieźle, weny nie brakuje póki co – przyznał. Nie był może jakoś bardzo z siebie dumny – był bardzo krytyczny wobec własnej pracy – wiele można było dodać bądź zmienić, ale na to przyjdzie czas. Byle mieć spisane to, co miało być najważniejsze i co kleiło się jeśli chodziło o całość.
- Powiem uczciwie, że ostatnie wydarzenia działają pobudzająco na wyobraźnię. Jako, że interesują mnie kryminalne zagadki, nie obejdzie się bez takowych na kartach powieści – dodał.
Sørensen nie lubił zdradzać zbyt wiele odnośnie swoich zapisków, dlatego też nie wdawał się w szczegóły. Ostatecznie kto przeczyta w końcu całość, znajdzie odniesienia do prawdziwych zdarzeń i postaci. Trzeba było dobrze skupić się na treści, ale to już później, gdy wyjdzie książka.
- Wstępnie myślę, że zimą skończymy całość i zrobimy korektę. Ale to plan optymistyczny, dzisiaj niczego nie można być pewnym – Karl miał jeszcze jakieś zobowiązania wobec rodziny, więc czasem naprawdę grał przykładnego Sørensena. I tak połowa rodziny miała mu za złe to, że nie poświęcał się w całości interesom klanu. Ale jakby nie patrzeć, pracował na nazwisko w inny sposób, chciał by dobrze ich kojarzono. Szkoda, że nie każdy to widział.
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Zawód, którym się parał - podobnie jak oficerowie Kruczej Straży, dzielący z nim mury kwatery - był obdarzony snującą się, nieodzowną domieszką goryczy, posmakiem drapiącym szorstką, wrażliwą tkankę języka. Zdarzały się, nieuchronnie, etapy, kiedy sama domieszka stawała się nagle nutą o drastycznej przewadze, cierpkim, rozlewanym aż po brzegi posmakiem, przeczuciem wypełniającym doszczętnie naczynie czaszki. Podobny, przytłaczający korowód wyzwań pojawił w związku z licznymi zaginięciami, ciałami osób które okrutnie padły ofiarą licznych, podpartych na fundamencie rytuału mordów. Wszyscy niemniej wiedzieli, jaką wybrali profesję, znosząc cierpliwie trudy, stawiając czoła nawarstwiającym się komplikacjom. Poddanie się oznaczało porażkę całego systemu w egzekwowaniu prawa - nie mogli zgasić tej świecy, musiała dalej, nieposkromiona, płonąć.
- Niestety - potwierdził jego przypuszczenia - nikt nie powiedział, że będzie łatwo - dodał z kwaśnym uśmiechem rozciągającym wargi. Rzeczywiście, nie chciał o tym rozmawiać. Morderstw i odszukanych, niezbędnych do przebadania denatów miał dostatecznie w godzinach - i nadgodzinach - pracy. Wolał, w chwili obecnej poświecić się innym sprawom. Upił kolejny łyk kawy - smakowała wybornie, jak zresztą zawsze, kiedy odwiedzał lokal. Niestety, w ostatnich, przepływających tygodniach dysponował o wiele mniejszym zasobem czasu.
- Zatem kryminał? Wybacz tę natarczywą ciekawość - skarcił sam siebie po wypuszczeniu pytania. Czytelnicy, tacy jak on, mieli przekonać się we właściwym czasie. Przyznawał, że bardzo lubił styl Karla i przedstawiane jego piórem historie; nic dziwnego, skoro temat nowej, powstającej powieści rozbudzał jego ciekawość. Mimo, że sam był typem naukowca, interesował się, w miarę możliwości, szeroko pojętą literaturą fikcyjną.
- Powinienem cierpliwie czekać jak inni - dopowiedział półżartobliwie. Słynął z opanowania i niemal flegmatycznej osobowości, doskonale komponującej się z jego bladą, nieco znużoną twarzą, nawet, jeśli był pochłonięty rozmową czy określoną czynnością. Powinien dobrze znieść trudy oczekiwania.
- Z pewnością słyszałeś o aukcji Tordenskioldów. Przyznaję, że jestem pod wrażeniem ich nierozwagi - przerzucił się na odmienny temat, dla nich - a w szczególności klanu Sørensenów - niespecjalnie wygodny. Musiał jednak poskarżyć się na postawę Przymierza Pierwszych; informacja o aukcji krążyła w kolejnych wydaniach magazynów, za każdym razem wzbudzając niemal tę samą, zgrzytającą w nim irytację.
- Niestety - potwierdził jego przypuszczenia - nikt nie powiedział, że będzie łatwo - dodał z kwaśnym uśmiechem rozciągającym wargi. Rzeczywiście, nie chciał o tym rozmawiać. Morderstw i odszukanych, niezbędnych do przebadania denatów miał dostatecznie w godzinach - i nadgodzinach - pracy. Wolał, w chwili obecnej poświecić się innym sprawom. Upił kolejny łyk kawy - smakowała wybornie, jak zresztą zawsze, kiedy odwiedzał lokal. Niestety, w ostatnich, przepływających tygodniach dysponował o wiele mniejszym zasobem czasu.
- Zatem kryminał? Wybacz tę natarczywą ciekawość - skarcił sam siebie po wypuszczeniu pytania. Czytelnicy, tacy jak on, mieli przekonać się we właściwym czasie. Przyznawał, że bardzo lubił styl Karla i przedstawiane jego piórem historie; nic dziwnego, skoro temat nowej, powstającej powieści rozbudzał jego ciekawość. Mimo, że sam był typem naukowca, interesował się, w miarę możliwości, szeroko pojętą literaturą fikcyjną.
- Powinienem cierpliwie czekać jak inni - dopowiedział półżartobliwie. Słynął z opanowania i niemal flegmatycznej osobowości, doskonale komponującej się z jego bladą, nieco znużoną twarzą, nawet, jeśli był pochłonięty rozmową czy określoną czynnością. Powinien dobrze znieść trudy oczekiwania.
- Z pewnością słyszałeś o aukcji Tordenskioldów. Przyznaję, że jestem pod wrażeniem ich nierozwagi - przerzucił się na odmienny temat, dla nich - a w szczególności klanu Sørensenów - niespecjalnie wygodny. Musiał jednak poskarżyć się na postawę Przymierza Pierwszych; informacja o aukcji krążyła w kolejnych wydaniach magazynów, za każdym razem wzbudzając niemal tę samą, zgrzytającą w nim irytację.
Karl Sørensen
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
- Ano, nic nie poradzimy. Możemy tylko powoli odkrywać prawdę. Wiesz, że sam lubię się bawić w detektywa, poza tym często do was przychodzę, ale mimo wszystko zaczyna mnie to przerażać. Jeszcze kilka lat temu było spokojniej, o wiele spokojniej. Midgard wydawał się bezpieczny, a teraz? - nie musiał kończyć. Zawsze coś udawało mu się podsłuchać, czy dowiedzieć się od innych osób. Miał swoje źródła i znajomości.
Karl był bardzo dociekliwym człowiekiem, nie tylko ze wzgląd na swoje wykształcenie i pracę. Lubił wiedzieć, co się dzieje, ale co najważniejsze, nie paplał o tym na prawo i lewo. Zachowywał większość spraw dla siebie, wiedząc, że nie każdy chciał i mógł słuchać o nich.
- Nie szkodzi – machnął ręką. - Tak, tym razem stawiam na poważniejszy temat i wybory. Chociaż jeśli mam być szczery, materiału mam tak wiele, że starczyłoby nie tylko na pokaźny tom, ale i na kilka innych. Nie tylko w tym gatunku. Ale nad tym trzeba by dłużej popracować. Myślę, że w najbliższym czasie wydam jeszcze swoje opowiadania - Sørensen pracował pilnie nad swoimi działami. Wszędzie miał ze sobą coś do notowania, bo w każdej chwili mógł dostać weny. Pojawiał się też w dziwnych miejscach, takich jak karczmy, bo tam często słuchał ciekawych opowieści z życia i posmakował lokalnych plotek. Każdy mógł mu podpowiedzieć coś ciekawego. Zmieniał historie, bawił się nimi i naginał do własnych potrzeb. Natchnienie do postaci miał często z życia.
- Proces pisarski bywa trudny i długi, ale jeśli widzi się cel, no i jest się upartym, to jakoś idzie. Korekta i tym podobne sprawy też trochę zajmują – Karl był filologiem i jeśli chciał, potrafił posługiwać się pięknie językiem, ale także on potrzebował pomocy. Książka zawsze musiała być odpowiednio dopieszczona, zanim trafi do czytelników.
- Zobaczymy, czy się przyjmie – to zawsze była loteria, ale jak się nie spróbuje, to się nie dowie.
Na temat poruszony później, uśmiechnął się – o dziwo – po czym odpowiedział:
- Wybieram się tam – powiedział szczerze. - I nie będę sam – rozmawiał już o tym z Lumikki. Przedstawiciele tak „bardzo lubianych” klanów na pewno zwrócą na siebie uwagę.
- Cóż mogę powiedzieć, robią co im się podoba. Kopią dołki pod moją rodziną, ale są bogaci, mają możliwości i chyba nie boją się krytyki – trudno mu było powiedzieć, co tak naprawdę nimi kierowało.
- Wiesz, wybrałem inną drogę od moich bliskich, ale to nie znaczy, że mam gdzieś rodzinne interesy. Na szczęście towary Sørensenów są jeszcze wybierane przez wielu i uważane za naprawdę unikatowe. Niech więc się cieszą, póki mogą, powoli wychodzimy z dołka i chociaż zadali nam cios nie chcąc naszych wyrobów, są jeszcze tacy, którzy doceniają pracę mojej rodziny - Karl znał się trochę na tym, czym zajmowali się jego krewniacy. Jakby nie było, dorastał pośród opowieści o dawnej świetności, oglądał pracę najbliższych i miał jakieś pojęcie. Był dumny z klanu, nawet jeśli ten nie był zachwycony jego zawodem.
- Jestem bardzo ciekawy aukcji i nastrojów gości.
Karl był bardzo dociekliwym człowiekiem, nie tylko ze wzgląd na swoje wykształcenie i pracę. Lubił wiedzieć, co się dzieje, ale co najważniejsze, nie paplał o tym na prawo i lewo. Zachowywał większość spraw dla siebie, wiedząc, że nie każdy chciał i mógł słuchać o nich.
- Nie szkodzi – machnął ręką. - Tak, tym razem stawiam na poważniejszy temat i wybory. Chociaż jeśli mam być szczery, materiału mam tak wiele, że starczyłoby nie tylko na pokaźny tom, ale i na kilka innych. Nie tylko w tym gatunku. Ale nad tym trzeba by dłużej popracować. Myślę, że w najbliższym czasie wydam jeszcze swoje opowiadania - Sørensen pracował pilnie nad swoimi działami. Wszędzie miał ze sobą coś do notowania, bo w każdej chwili mógł dostać weny. Pojawiał się też w dziwnych miejscach, takich jak karczmy, bo tam często słuchał ciekawych opowieści z życia i posmakował lokalnych plotek. Każdy mógł mu podpowiedzieć coś ciekawego. Zmieniał historie, bawił się nimi i naginał do własnych potrzeb. Natchnienie do postaci miał często z życia.
- Proces pisarski bywa trudny i długi, ale jeśli widzi się cel, no i jest się upartym, to jakoś idzie. Korekta i tym podobne sprawy też trochę zajmują – Karl był filologiem i jeśli chciał, potrafił posługiwać się pięknie językiem, ale także on potrzebował pomocy. Książka zawsze musiała być odpowiednio dopieszczona, zanim trafi do czytelników.
- Zobaczymy, czy się przyjmie – to zawsze była loteria, ale jak się nie spróbuje, to się nie dowie.
Na temat poruszony później, uśmiechnął się – o dziwo – po czym odpowiedział:
- Wybieram się tam – powiedział szczerze. - I nie będę sam – rozmawiał już o tym z Lumikki. Przedstawiciele tak „bardzo lubianych” klanów na pewno zwrócą na siebie uwagę.
- Cóż mogę powiedzieć, robią co im się podoba. Kopią dołki pod moją rodziną, ale są bogaci, mają możliwości i chyba nie boją się krytyki – trudno mu było powiedzieć, co tak naprawdę nimi kierowało.
- Wiesz, wybrałem inną drogę od moich bliskich, ale to nie znaczy, że mam gdzieś rodzinne interesy. Na szczęście towary Sørensenów są jeszcze wybierane przez wielu i uważane za naprawdę unikatowe. Niech więc się cieszą, póki mogą, powoli wychodzimy z dołka i chociaż zadali nam cios nie chcąc naszych wyrobów, są jeszcze tacy, którzy doceniają pracę mojej rodziny - Karl znał się trochę na tym, czym zajmowali się jego krewniacy. Jakby nie było, dorastał pośród opowieści o dawnej świetności, oglądał pracę najbliższych i miał jakieś pojęcie. Był dumny z klanu, nawet jeśli ten nie był zachwycony jego zawodem.
- Jestem bardzo ciekawy aukcji i nastrojów gości.
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Łyk rozgrzanego napoju na umilenie - wystarczająco już - przyjemnego spotkania; ciche zachrobotanie wydane przez filiżankę i prędki, okraszony uwagą powrót trajektorii spojrzenia, przez większą część prowadzonej, swobodnej wymiany zdań, osadzonego na fizjonomii rozmówcy; doceniał zawsze entuzjazm oraz ambicje Karla, jego niezwykłe, przyjazne usposobienie i kreatywność pełną kolejnych planów na artystyczną przyszłość.
- Oczywiście, że się nie boją - zgodził się z przyjacielem. - W przeciwnym razie, po tylu kontrowersjach, nie mieliby już odwagi pokazać się pośród ludzi - skomentował kąśliwie. Tordenskioldowie byli, bez wątpienia, rodziną budzącą same skrajne odczucia. Wzbudzali podziw tak często jak nieprzyjemną, cierpką strawę pogardy; krążące, rozsiane plotki, wirowały nie tylko w samym, zamkniętym światku przedstawicieli klanów. Nigdy nie fascynował się pogłoskami, jednak one, natrętne jak rój owadów znajdowały pokrętną i przypadkową drogę.
- Dobrze, skoro masz takie podejście. To czysta prowokacja - pokręcił głową w wyrazie politowania. Był w zupełności świadomy, że Sørensenowie zostali postawieni w niespecjalnie wygodnie sytuacji. Nie sądził, jednak, aby mieli potrzebę dowodzić swojej wartości; pomimo sprzecznych, nawarstwiających się odczuć i rozpętany zmagań, kojarzyli się, nadal, przede wszystkim z uzdolnionymi rzemieślnikami. Nie miał w zwyczaju zagłębiać się w treść konfliktów, które, w jego odczuciu powinny być łagodzone zwłaszcza w obliczach wyzwań, niepokoju, gniotącego się w sercach galdrów z powodu licznych zaginięć i notowanych morderstw. Działania, podjęte przez Tordenskioldów, były w jego odczuciu najzwyczajniej dziecinne - sypali sól na bolesne, wystarczająco piekące ubytki stworzonych ran.
- Wielu z nich będzie chełpić się w przekonaniu o swojej dobroczynności - pokrył głos nieszkodliwą ironią, drobną, kąśliwą szczyptą. Wiedział, że mnóstwo osób zagości na samej aukcji, by karmić się pozorami, zabłysnąć wśród towarzystwa, podzielić się kurtuazją, wytrenowaną przez lata ustawicznej tresury w rzekomej, elitarnej otoczce. Nie drążył temat towarzyszki Karla, uznając, że wszystko jest niespodzianką, której nie chciał zapeszyć; cieszył się jego szczęściem. Liczył, że spędzi czas w jak najlepszym towarzystwie, na jakie zresztą zasłużył pomimo nieprzychylności nadanej przez Tordenskioldów.
- Sam nie wiem jeszcze, czy pójdę. Męczą mnie podobne wydarzenia - podzielił się z nim wątpliwością. - Czuję jednak, że moja żona nie przepuści podobnej okazji - słodko-gorzki uśmiech rozświetlił jego oblicze. Różnił się, bardzo, od samej Anne-Marie; stanowili niezwykły, pełen sprzeczności duet. Nie był, podobnie jak ona, towarzyski i skory do jaskrawego, szczodrego ekstrawertyzmu.
- Oczywiście, że się nie boją - zgodził się z przyjacielem. - W przeciwnym razie, po tylu kontrowersjach, nie mieliby już odwagi pokazać się pośród ludzi - skomentował kąśliwie. Tordenskioldowie byli, bez wątpienia, rodziną budzącą same skrajne odczucia. Wzbudzali podziw tak często jak nieprzyjemną, cierpką strawę pogardy; krążące, rozsiane plotki, wirowały nie tylko w samym, zamkniętym światku przedstawicieli klanów. Nigdy nie fascynował się pogłoskami, jednak one, natrętne jak rój owadów znajdowały pokrętną i przypadkową drogę.
- Dobrze, skoro masz takie podejście. To czysta prowokacja - pokręcił głową w wyrazie politowania. Był w zupełności świadomy, że Sørensenowie zostali postawieni w niespecjalnie wygodnie sytuacji. Nie sądził, jednak, aby mieli potrzebę dowodzić swojej wartości; pomimo sprzecznych, nawarstwiających się odczuć i rozpętany zmagań, kojarzyli się, nadal, przede wszystkim z uzdolnionymi rzemieślnikami. Nie miał w zwyczaju zagłębiać się w treść konfliktów, które, w jego odczuciu powinny być łagodzone zwłaszcza w obliczach wyzwań, niepokoju, gniotącego się w sercach galdrów z powodu licznych zaginięć i notowanych morderstw. Działania, podjęte przez Tordenskioldów, były w jego odczuciu najzwyczajniej dziecinne - sypali sól na bolesne, wystarczająco piekące ubytki stworzonych ran.
- Wielu z nich będzie chełpić się w przekonaniu o swojej dobroczynności - pokrył głos nieszkodliwą ironią, drobną, kąśliwą szczyptą. Wiedział, że mnóstwo osób zagości na samej aukcji, by karmić się pozorami, zabłysnąć wśród towarzystwa, podzielić się kurtuazją, wytrenowaną przez lata ustawicznej tresury w rzekomej, elitarnej otoczce. Nie drążył temat towarzyszki Karla, uznając, że wszystko jest niespodzianką, której nie chciał zapeszyć; cieszył się jego szczęściem. Liczył, że spędzi czas w jak najlepszym towarzystwie, na jakie zresztą zasłużył pomimo nieprzychylności nadanej przez Tordenskioldów.
- Sam nie wiem jeszcze, czy pójdę. Męczą mnie podobne wydarzenia - podzielił się z nim wątpliwością. - Czuję jednak, że moja żona nie przepuści podobnej okazji - słodko-gorzki uśmiech rozświetlił jego oblicze. Różnił się, bardzo, od samej Anne-Marie; stanowili niezwykły, pełen sprzeczności duet. Nie był, podobnie jak ona, towarzyski i skory do jaskrawego, szczodrego ekstrawertyzmu.
Karl Sørensen
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
- Co zrobić – wzruszył ramionami. - Nic na to nie poradzimy. Zamierzam się dobrze bawić, korzystać z uprzejmości gospodarzy i się porozglądam tu i tam – a co innego miał zrobić? Nie rozmawiał ostatnio z krewnymi, więc nie wiedział, czy ktoś z nich się tam wybiera, ale on nie miał zamiaru się chować w mysiej dziurze. Nie miał się czego wstydzić.
- Myślę, że nie ma co drążyć ich motywacji i działań. Nigdy się nie dogadywaliśmy i tak chyba pozostanie – on osobiście nie miał do nikogo konkretnego żalu czy złości. Był nastawiony pokojowo do innych, ale jeśli coś było jawnie niesprawiedliwe, to po nie mógł przyjąć tego na spokojnie. Nie postępował jednak lekkomyślnie i nie wywoływał większych kłótni. Pójdzie tam ze szczerymi intencjami dobrej zabawy. Zobaczy się jednak, jak to wszystko się potoczy.
- Ależ oczywiście – przyznał rację – Tak zawsze było i będzie. To świetna okazja do zaprezentowania się przed innymi. Wielu będzie pokazywać sobie nawzajem swoją wielkoduszność. Inni przyjdą po to, by się nakarmić plotkami. Każdy znajdzie coś dla siebie – taka prawda. Co innego, gdy wspiera się cel częściej, niż tylko podczas takiego wydarzenia. Ale tego typu przyjęcia miały to do siebie, że przyciągały wiele osób. Jedne miały bardziej szczere intencje, inne tylko realizowały swoje cele.
- Też bym nie szedł, ale wypada. Mam zamiar coś kupić, uraczyć się alkoholem i zatańczyć ze swoją czarującą partnerką. Wszystko z luźnym podejściem do sprawy. Liczę na dobre towarzystwo i wiele pasjonujących rozmów – o tak, dokładnie tak było. Zawsze znajdzie się ktoś, z kim można wymienić swoje spostrzeżenia i myśli. Nie miał pojęcia, z kim przyjdzie mu porozmawiać, ale z pewnością dowie się wielu ciekawych rzeczy.
- No nic, zobaczymy jak to będzie – rzekł cicho.
- Zastanawia mnie to, czy obędzie się bez jakiejś większej akcji. Wracając do niespokojnych czasów, powiedziałbym, że to niewykluczone, że ktoś zakłóci spokój wydarzenia. Obym się mylił. Dzisiaj chyba już nic nie jest pewne – westchnął głęboko.
Takie życie. Ciężko było powiedzieć, co się wydarzy za dziesięć minut. Można było myśleć, że wszystko będzie dobrze, a tu masz. Niektóre wydarzenia przyciągały spojrzenia tych, którzy nie zawsze mieli uczciwe zamiary. O zamieszanie nie było trudno.
Osobiście miał nadzieję, że nic nie zmieni się w jego życiu. Chyba, że… nie, nie mógł myśleć pozytywnie o pewnej sprawie, bo to było mocno skomplikowane. Jego sprawy nigdy nie były łatwe. Od małego był raczej rozczarowaniem, więc nie mógł liczyć na powodzenie i wsparcie innych. Musiał radzić sobie sam. Jakoś.
- Myślę, że nie ma co drążyć ich motywacji i działań. Nigdy się nie dogadywaliśmy i tak chyba pozostanie – on osobiście nie miał do nikogo konkretnego żalu czy złości. Był nastawiony pokojowo do innych, ale jeśli coś było jawnie niesprawiedliwe, to po nie mógł przyjąć tego na spokojnie. Nie postępował jednak lekkomyślnie i nie wywoływał większych kłótni. Pójdzie tam ze szczerymi intencjami dobrej zabawy. Zobaczy się jednak, jak to wszystko się potoczy.
- Ależ oczywiście – przyznał rację – Tak zawsze było i będzie. To świetna okazja do zaprezentowania się przed innymi. Wielu będzie pokazywać sobie nawzajem swoją wielkoduszność. Inni przyjdą po to, by się nakarmić plotkami. Każdy znajdzie coś dla siebie – taka prawda. Co innego, gdy wspiera się cel częściej, niż tylko podczas takiego wydarzenia. Ale tego typu przyjęcia miały to do siebie, że przyciągały wiele osób. Jedne miały bardziej szczere intencje, inne tylko realizowały swoje cele.
- Też bym nie szedł, ale wypada. Mam zamiar coś kupić, uraczyć się alkoholem i zatańczyć ze swoją czarującą partnerką. Wszystko z luźnym podejściem do sprawy. Liczę na dobre towarzystwo i wiele pasjonujących rozmów – o tak, dokładnie tak było. Zawsze znajdzie się ktoś, z kim można wymienić swoje spostrzeżenia i myśli. Nie miał pojęcia, z kim przyjdzie mu porozmawiać, ale z pewnością dowie się wielu ciekawych rzeczy.
- No nic, zobaczymy jak to będzie – rzekł cicho.
- Zastanawia mnie to, czy obędzie się bez jakiejś większej akcji. Wracając do niespokojnych czasów, powiedziałbym, że to niewykluczone, że ktoś zakłóci spokój wydarzenia. Obym się mylił. Dzisiaj chyba już nic nie jest pewne – westchnął głęboko.
Takie życie. Ciężko było powiedzieć, co się wydarzy za dziesięć minut. Można było myśleć, że wszystko będzie dobrze, a tu masz. Niektóre wydarzenia przyciągały spojrzenia tych, którzy nie zawsze mieli uczciwe zamiary. O zamieszanie nie było trudno.
Osobiście miał nadzieję, że nic nie zmieni się w jego życiu. Chyba, że… nie, nie mógł myśleć pozytywnie o pewnej sprawie, bo to było mocno skomplikowane. Jego sprawy nigdy nie były łatwe. Od małego był raczej rozczarowaniem, więc nie mógł liczyć na powodzenie i wsparcie innych. Musiał radzić sobie sam. Jakoś.
Bezimienny
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Nigdy nie dążył do odwiedzania bankietów, do zapełniania ich śmiechem, kurtuazjami gestów oraz wydmuszek stwierdzeń. Wąski, hermetyczny świat klanów uciskał niekiedy żebra, utrudniał spokojny oddech i chwytał za tunel gardła.
- Zawsze byłeś bardziej towarzyski niż ja. Zajmująca partnerka jest podstawą sukcesu podczas podobnych chwil - ośmielił się szczerze przyznać. Wiedział, jak wiele mogło zależeć od doboru kompana (albo jak w tym przypadku kompanki). - Skoro Tordenskioldowie zapraszają wszystkich, powinni mierzyć się z konsekwencją decyzji - półżartobliwość wybrzmiała w kolejnym spośród mówionych zdań. Karl rozbudzał sympatię; nie sądził, aby istniała możliwość darzenia go nienawiścią, szczerą, uzasadnioną opartą na namacalnych faktach inne niż dziedziczone nazwisko.
- Zadbają o swoje dobro - w to oczywiście nie wątpił. - Zdziwiłbym się, gdyby nie zatrudnili ochrony. Dowiedziałem się, również, że nawiązali porozumienie z Kruczą Strażą - nie uważał, by sama organizacja aukcji była dobrą decyzją, zwłaszcza, w obliczu licznych niepokojących wydarzeń. Nie pochlebiał działania Tordenskioldów, jednak nie wątpił w zadbanie przez nich o choć niezbędne podstawy, zwłaszcza, gdy mieli również pobudki czysto egoistyczne. Wydarzenie jak zawsze miał otworzyć jarl klanu, otoczony wianuszkiem odpowiedniej prewencji. Zamach wstrząsnąłby światem, byłby iskrą tworzącą pożar paniki.
- Myślę, że przede wszystkim możemy spodziewać się kradzieży - dokładnie to, wspominane przestępstwo wydawało mu się najbardziej prawdopodobnym. Liczne, szlachetne kamienie i jubilerskie wyroby bez wątpienia kusiły wszystkich o przestępczych skłonnościach. Dodatkowym atutem była też wolność wstępu; mógł przybyć każdy, bez względu na status majątkowy i pochodzenie. Wydarzenie, jak magnes, mogło przyciągnąć też niewłaściwych ludzi.
- O ile dobrze pamiętam - dopytał - chcą też otworzyć historyczną wystawę? - szczególne skarby, artefakty zgromadzone przez Tordenskioldów były warte majątek. Klan, słynął zresztą z pokaźnych zasobów skarbca, powiększonego przez wyzysk i niskie stawki rzucane pracownikom kopalni. Znaczną część z nich stanowili więźniowie, wpleceni w chwalebny projekt powrotu do społecznego życia.
- Będę powoli się zbierał - oznajmił. Filiżanka z napojem pozostawała pusta; czas ich spotkania upłynął, jak zakładał, owocnie. - Miło się rozmawiało. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy - przyznał, później wstając od stołu i zakładając płaszcz. Ulice miasta powitały go chłodem niosącym zapowiedź srogiej, coraz to bliższej zimy.
Bezimienny z tematu
- Zawsze byłeś bardziej towarzyski niż ja. Zajmująca partnerka jest podstawą sukcesu podczas podobnych chwil - ośmielił się szczerze przyznać. Wiedział, jak wiele mogło zależeć od doboru kompana (albo jak w tym przypadku kompanki). - Skoro Tordenskioldowie zapraszają wszystkich, powinni mierzyć się z konsekwencją decyzji - półżartobliwość wybrzmiała w kolejnym spośród mówionych zdań. Karl rozbudzał sympatię; nie sądził, aby istniała możliwość darzenia go nienawiścią, szczerą, uzasadnioną opartą na namacalnych faktach inne niż dziedziczone nazwisko.
- Zadbają o swoje dobro - w to oczywiście nie wątpił. - Zdziwiłbym się, gdyby nie zatrudnili ochrony. Dowiedziałem się, również, że nawiązali porozumienie z Kruczą Strażą - nie uważał, by sama organizacja aukcji była dobrą decyzją, zwłaszcza, w obliczu licznych niepokojących wydarzeń. Nie pochlebiał działania Tordenskioldów, jednak nie wątpił w zadbanie przez nich o choć niezbędne podstawy, zwłaszcza, gdy mieli również pobudki czysto egoistyczne. Wydarzenie jak zawsze miał otworzyć jarl klanu, otoczony wianuszkiem odpowiedniej prewencji. Zamach wstrząsnąłby światem, byłby iskrą tworzącą pożar paniki.
- Myślę, że przede wszystkim możemy spodziewać się kradzieży - dokładnie to, wspominane przestępstwo wydawało mu się najbardziej prawdopodobnym. Liczne, szlachetne kamienie i jubilerskie wyroby bez wątpienia kusiły wszystkich o przestępczych skłonnościach. Dodatkowym atutem była też wolność wstępu; mógł przybyć każdy, bez względu na status majątkowy i pochodzenie. Wydarzenie, jak magnes, mogło przyciągnąć też niewłaściwych ludzi.
- O ile dobrze pamiętam - dopytał - chcą też otworzyć historyczną wystawę? - szczególne skarby, artefakty zgromadzone przez Tordenskioldów były warte majątek. Klan, słynął zresztą z pokaźnych zasobów skarbca, powiększonego przez wyzysk i niskie stawki rzucane pracownikom kopalni. Znaczną część z nich stanowili więźniowie, wpleceni w chwalebny projekt powrotu do społecznego życia.
- Będę powoli się zbierał - oznajmił. Filiżanka z napojem pozostawała pusta; czas ich spotkania upłynął, jak zakładał, owocnie. - Miło się rozmawiało. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy - przyznał, później wstając od stołu i zakładając płaszcz. Ulice miasta powitały go chłodem niosącym zapowiedź srogiej, coraz to bliższej zimy.
Bezimienny z tematu
Karl Sørensen
Re: 11.11.2000 – Kaffekoppen – K. Sørensen & Bezimienny: G. Eriksen Nie 26 Lis - 13:30
Karl SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : pisarz
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : maskonur
Atuty : odporny (I), artysta: proza (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 15
- Nie przeczę, lubię mieć towarzystwo, ale mimo to… nie wszędzie lubię chodzić. Zależy od towarzystwa, ale będzie tak różnorodne, że pewnie znajdę dla siebie coś ciekawego. Cel jest najważniejszy, dlatego ufam, że nie będzie tak źle – powiedział Karl, po czym dodał:
- Och, masz rację co do środków bezpieczeństwa, naturalnie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby nie upilnowali wszystkiego – Karl był pisarzem, który wiedzę czerpał z życia. Znał już takie sytuacje, w których nie wszystko poszło tak, jak się spodziewano. Jako człowiek, który chyba najbardziej lubił kryminały, wiedział, że wszystko może się wydarzyć nagle. Nie każdego można upilnować. Wypadki chodziły po ludziach.
- Mam jednak nadzieję, że będzie spokojnie. Wystarczy mi pewnie samych emocji aukcji i nastrojów gości – każdy przyjdzie z własnym celem i nastawieniem. On także. Ufał, że będzie się dobrze bawić. Na nic innego nie liczył.
- To prawda, nie będzie trudno o łatwe łupy – miał jednak nadzieję, że obędzie się bez tego. Ważne jednak, by datki, które przekażą innym się zgadzały i cel zostanie wsparty odpowiednią kwotą.
- Pewnie będzie się mówić o tym wydarzeniu przez dłuższy czas. Oby w dobrym tonie, chociaż kto wie. Kontrowersje też bywają niezapominane – zauważył.
Gdy towarzysz powiedział, że idzie, Karl pokiwał głową.
- Jasne, nie będę cię zatrzymywać – odparł. - Miło było pogawędzić, oby częściej – powiedział, zanim tamten wstał ze swojego miejsca.
- Trzymaj się – pożegnał go, ale sam jeszcze nie wyszedł.
Karl spędził w lokalu jeszcze dobrych kilkanaście minut. A chociaż nie miał już rozmówcy, siedział jeszcze i poprosił nawet o kolejną filiżankę kawy. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale nie spieszył się z wyjściem. Było mu ciepło i miło. Poza tym rozmyślał o kilku rzeczach i skupiał się na tym. W końcu jednak wypił napój, zapłacił rachunek i wstał, po czym ubrał ciepły płaszcz. Wyszedł z lokalu zastanawiając się, którą sprawę załatwić najpierw.
Karl z tematu
- Och, masz rację co do środków bezpieczeństwa, naturalnie, ale nie zdziwiłbym się, gdyby nie upilnowali wszystkiego – Karl był pisarzem, który wiedzę czerpał z życia. Znał już takie sytuacje, w których nie wszystko poszło tak, jak się spodziewano. Jako człowiek, który chyba najbardziej lubił kryminały, wiedział, że wszystko może się wydarzyć nagle. Nie każdego można upilnować. Wypadki chodziły po ludziach.
- Mam jednak nadzieję, że będzie spokojnie. Wystarczy mi pewnie samych emocji aukcji i nastrojów gości – każdy przyjdzie z własnym celem i nastawieniem. On także. Ufał, że będzie się dobrze bawić. Na nic innego nie liczył.
- To prawda, nie będzie trudno o łatwe łupy – miał jednak nadzieję, że obędzie się bez tego. Ważne jednak, by datki, które przekażą innym się zgadzały i cel zostanie wsparty odpowiednią kwotą.
- Pewnie będzie się mówić o tym wydarzeniu przez dłuższy czas. Oby w dobrym tonie, chociaż kto wie. Kontrowersje też bywają niezapominane – zauważył.
Gdy towarzysz powiedział, że idzie, Karl pokiwał głową.
- Jasne, nie będę cię zatrzymywać – odparł. - Miło było pogawędzić, oby częściej – powiedział, zanim tamten wstał ze swojego miejsca.
- Trzymaj się – pożegnał go, ale sam jeszcze nie wyszedł.
Karl spędził w lokalu jeszcze dobrych kilkanaście minut. A chociaż nie miał już rozmówcy, siedział jeszcze i poprosił nawet o kolejną filiżankę kawy. Miał jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale nie spieszył się z wyjściem. Było mu ciepło i miło. Poza tym rozmyślał o kilku rzeczach i skupiał się na tym. W końcu jednak wypił napój, zapłacił rachunek i wstał, po czym ubrał ciepły płaszcz. Wyszedł z lokalu zastanawiając się, którą sprawę załatwić najpierw.
Karl z tematu