:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala
2 posters
Ivar Soelberg
15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:51
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
15.12.2000
Prowadzone od kilku dni śledztwo wyłoniło grupkę podejrzanych „prywata”, które gnębiła w sposób umiarkowany umysł wysłannika zataczała coraz, to mniejsze okręgi wokół swego celu, niby ptak drapieżny szybujący nad swą zdobyczą, by lada chwila zanurkować ku ziemi i porwać w szpony niczego nieświadome zwierze. Śledztwo prowadzone po godzinach pozwoliło mu zebrać materiały dowodowe wystarczające, by po namieszać w życiu niejednego, lecz obszar, jaki go interesował dalej pozostawał zamglony. Musiał postępować ostrożnie, by niczego nie przeoczyć i nie spłoszyć ptaszyny. Chciał dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe i wykluczyć pomyłkę. Tym sposobem poznał życie i zwyczaje kilku z obserwowanych kurierów odpowiadających jego wytycznym. Wiedział, że tego właściwego rozpozna w chwili, kiedy skonfrontuje się z nim twarzą w twarz, obraz tamtych wydarzeń, był nieoczywisty, przyłapany na chwili słabości nie wyłapał wszystkich elementów wiążących i stąd tak długo trwała cała procedura. Licencje międzynarodowe mieli nieliczni, jeszcze mniejszy procent w interesującym go zakresie czasowym opuszczał Midgard, a zaledwie dwie osoby były odebrać przesyłkę w południowych Niemczech. Zostawała jednak tylko jedna osoba, która spełniała wszystkie z jego wymogów. Dochodząc po nitce do kłębka, mógł zaczaić się w jakimś zaułku i zwyczajnie, acz staromodnie wydusić z kuriera wszystko, co wiedział. Będąc jednak człowiekiem nowoczesnym i oficerem, który stara się nie ulegać emocjom, nawet w przypadku, gdy bezpośrednio jego brat na tym wszystkim ucierpiał, a kurier nie przestaje, być w kręgu podejrzeń, musiał pilnować się. A przynajmniej to sobie powtarzał, gdy wychodził z biura zarzucając czarny płaszcz. To samo przemykało, przez umysł, gdy opuszczał ściany siedziby kruczej i przemierzał ulice pokrytego śnieżnym puchem miasta.
Kiedy stanął w progu kraczmy, na samym skraju Przesmyku Lokiego, gdzie moczymordy i szumowiny zapijały się w trupa za pieniądze pochodzące z nielegalnych źródeł zarobku, gdzie wielu tubylców znało już doskonale jego facjatę i pamiętało, żeby nie wchodzić mu w drogę. Ostatni raz upomniał się w duchu, by panować nad sobą, gdy rozpozna kuriera i nie łapać się pierwszej emocji, jaką było przeciągnięcie mężczyzny przez pół lokalu i wytrząśnięcie zeń wszystkiego, co wiedział. Spojrzał na dłonie w skórzanych rękawiczkach i westchnął. Godziny wieczorne ściągały do lokalu tłumy szumowin i mętów z całego miasta, on był jeden, samotny, ale bynajmniej nie bezbronny. Przygotowany na dosłownie wszystko pewnie wkroczył do środka otwierając drewniane drzwi i schodząc w dół po trzech schodkach. Długo nie musiał szukać wśród rumianych twarzy podchmielonej klienteli. Bladą facjatę i charakterystyczny strój kuriera zdradzał go już na wejściu. Podchodząc bliżej przyjrzał się mężczyźnie. Był młody, o bladej twarzy i długich włosach, obrazem zdrowia go nie można było nazwać, to skonstatował z miejsca. Ubiór nosił ślady użytkowania i pozostawał jak przed paroma dniami niechlujny i brudny. Kamienne spojrzenie, jedno z najwymowniejszych w arsenale Soelberga spoczęło na chłopaku, o którym wiedział tylko tyle, że na nazwisko ma Tikkala, ma około dwudziestu dwóch lat, matka mu zmarła, a ojciec pozostaje nieznany. Poruszył wszystko, co mógłby wydobyć te informacje, lecz było tego śmiesznie mało i to właśnie mu w tym śmierdziało. Nikogo nie można było być pewnym w tych czasach, a ślepcy mogli wykorzystywać takich jak ten tu do podrzucania paczek i ukrytych w nich niespodzianek. Zaciśnięte w pięści dłonie drgnęły lekko kiedy pokonał dzielącą ich odległość i stanął naprzeciwko stolika zajmowanego przez kuriera.
– Kurier Tikkala? – Zapytał, aby mieć całkowitą pewność, i by móc usłyszeć jego głos. – Musimy porozmawiać. – Dodał po chwili, badając reakcję chłopaka.
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:51
Na zewnątrz pizgało złem. Wnętrze lokalu wątpliwej renomy dusiło smrodem taniochy i życiowego niefarta. Obietnicy, że następnym razem będzie lepiej. Oczekiwania na życiową szansę, która zawsze przechodziła bokiem niezauważona, w nieodpowiednim momencie, albo pod osłoną czegoś zupełnie innego. Zwodnicza sucz.
Wyjazd do Niemiec okazał się ostatnim gwoździem do trumny jego finalnego (o tak, to miał być ten ostatni i ostateczny, aż do grobowej deski) związku, zostawiając go przed Jul samego, bez oszczędności, z długami dłuższymi niż płaszcz namiestnika rzymskiego Imperium i zdemolowanym mieszkaniem. CHOLERNA PĘTLA JUL, zamykająca go w złym czasie nieprzerwanym, błędnym kręgiem rok rocznej porażki. Zmuszając do wracania wciąż w te same, przykre miejsca przypominające o niepowodzeniach i dołujące niczym widok grabarza uśmiechającego się wymownie za każdym razem gdy go mijasz. Zupełnie jakby to konkretne zajęcie, któremu właśnie się oddawał miało swojego adresata w twojej osobie. A mimo to jego delikatne oblicze w dalszym ciągu sprawiało niewinne i szczere wrażenie. Dziw aż brał, że Jukka Tikkala, zamiast spoczywać pod grubą warstwą lodu z kamieniem uwiązanym u szyi, siedział sobie teraz w wesołej kompanii niczym pośrodku galerii niezbyt ciekawych osobistości. Niczym beztroski żbik gotowy ruszyć do zabawy, gdyby ktoś poturlał w jego stronę wełnianą kulkę.
Ostatnie zagraniczne zlecenie mimo całego zła, które znowu kumulowało się wokół jego osoby przyniosło kilka dodatkowych monet, które można było spożytkować w tym niezbyt wyszukanym (przede wszystkim cenowo) lokalu. Tłocząca się tusza dawała ciepło. Ciepło, którego brakowało na 16m2 jego wynajmowanej kawalerki będącej w istocie ruderą.
Pod spienioną pianą złocącego się trunku, falą pływu wytworzonego w szklance, 60 voltów rozpędzonego samogonu wzmacniało złocistą ciecz. Pobladła ze złego odżywiania twarz młodzieńca rumieniła się lekko na poczet przyszłej przyjemności, którą obiecywały wzmocnione woltaże.
Garbił się akurat nad kuflem z sentymentem wpatrzony w pianę, gdy nadchodząca postać wywołała go z nazwiska. Uśmiechnął się nieco głupkowato, zadziornie przechylając głowę w stronę mężczyzny. Nawet, owo zainteresowanie jego skromną postacią, wyprostowało go i wypchnęło do przodu nieco zapadłą pierś.
- Dla ciebie, złotko, mogę być nawet miss Midgardu. - zaszabiotał trzepocząc rzęsami niczym koliber swoimi drobniutkimi skrzydłami. Zabawne jak widmo obietnicy zarobku potrafiło odmieniać ludzi. Miliony niepowodzeń raniło duszę niczym rozpadające się odłamki stłuczonego zwierciadła, a on nawet w tym odłamki potrafił się przejrzeć.
- Mogę dostarczyć co tylko chcesz, gdzie tylko chcesz, komu tylko chcesz,– uśmiechnął się zachęcająco niczym człowiek, który faktycznie lubił swoją pracę.
– za odpowiednią opłatą, oczywiście. – pośpiesznie dodał zniżając nieco głos.Uczono go, że o dodatkowych kosztach należało mówić cicho i od niechcenia, w sposób podobny do sporządzania umów- drobnym drukiem. Przesunął się nieco, by zrobić miejsce Ivarowi. Zachęcony ostatnim dobrym zarobkiem był skłonny do następnego. Na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał na taniochę, więc nie zapłaci mu za usługę jakimś wątpliwego pochodzenia artefaktem, których pełno na magicznych bazarach czy inną przyszłościową przysługą. Chociaż każda bazarowa taniocha była lepsza niż przyszłościowe nie-wiadomo-co. Tak uważał.
Zbyt zadowolony z siebie na pierwszy rzut oka nie zarejestrował, że to spotkanie nie potoczy się tak milusio, jakby sobie tego życzył. A przecież powinien był na to zwrócić uwagę. Tylko, że w okresie Jul wszyscy byli dla siebie przesłodcy. Nie pomyślał, że kogoś może wkurzyć dostarczona przez niego przesyłka. Tym bardziej, że ślepców trzymał się z daleka niczym zarazy i nawet jeśli już jakieś przesyłki im dostarczał, zwykle robił to dla stałych klientów, a potem wieczorem oddawał się słodkim nektarom zapomnienia. Znaczy pijaństwu i rozpuście, i to nie koniecznie w tej kolejności.
- To o czym musisz ze mną porozmawiać? – zachęcił do rozwinięcia wypowiedzi. Nie był fanem "służbowych" rozmów, które w istocie stanowiły swego rodzaju niekończącą się wyliczankę żądań.
Wyjazd do Niemiec okazał się ostatnim gwoździem do trumny jego finalnego (o tak, to miał być ten ostatni i ostateczny, aż do grobowej deski) związku, zostawiając go przed Jul samego, bez oszczędności, z długami dłuższymi niż płaszcz namiestnika rzymskiego Imperium i zdemolowanym mieszkaniem. CHOLERNA PĘTLA JUL, zamykająca go w złym czasie nieprzerwanym, błędnym kręgiem rok rocznej porażki. Zmuszając do wracania wciąż w te same, przykre miejsca przypominające o niepowodzeniach i dołujące niczym widok grabarza uśmiechającego się wymownie za każdym razem gdy go mijasz. Zupełnie jakby to konkretne zajęcie, któremu właśnie się oddawał miało swojego adresata w twojej osobie. A mimo to jego delikatne oblicze w dalszym ciągu sprawiało niewinne i szczere wrażenie. Dziw aż brał, że Jukka Tikkala, zamiast spoczywać pod grubą warstwą lodu z kamieniem uwiązanym u szyi, siedział sobie teraz w wesołej kompanii niczym pośrodku galerii niezbyt ciekawych osobistości. Niczym beztroski żbik gotowy ruszyć do zabawy, gdyby ktoś poturlał w jego stronę wełnianą kulkę.
Ostatnie zagraniczne zlecenie mimo całego zła, które znowu kumulowało się wokół jego osoby przyniosło kilka dodatkowych monet, które można było spożytkować w tym niezbyt wyszukanym (przede wszystkim cenowo) lokalu. Tłocząca się tusza dawała ciepło. Ciepło, którego brakowało na 16m2 jego wynajmowanej kawalerki będącej w istocie ruderą.
Pod spienioną pianą złocącego się trunku, falą pływu wytworzonego w szklance, 60 voltów rozpędzonego samogonu wzmacniało złocistą ciecz. Pobladła ze złego odżywiania twarz młodzieńca rumieniła się lekko na poczet przyszłej przyjemności, którą obiecywały wzmocnione woltaże.
Garbił się akurat nad kuflem z sentymentem wpatrzony w pianę, gdy nadchodząca postać wywołała go z nazwiska. Uśmiechnął się nieco głupkowato, zadziornie przechylając głowę w stronę mężczyzny. Nawet, owo zainteresowanie jego skromną postacią, wyprostowało go i wypchnęło do przodu nieco zapadłą pierś.
- Dla ciebie, złotko, mogę być nawet miss Midgardu. - zaszabiotał trzepocząc rzęsami niczym koliber swoimi drobniutkimi skrzydłami. Zabawne jak widmo obietnicy zarobku potrafiło odmieniać ludzi. Miliony niepowodzeń raniło duszę niczym rozpadające się odłamki stłuczonego zwierciadła, a on nawet w tym odłamki potrafił się przejrzeć.
- Mogę dostarczyć co tylko chcesz, gdzie tylko chcesz, komu tylko chcesz,– uśmiechnął się zachęcająco niczym człowiek, który faktycznie lubił swoją pracę.
– za odpowiednią opłatą, oczywiście. – pośpiesznie dodał zniżając nieco głos.Uczono go, że o dodatkowych kosztach należało mówić cicho i od niechcenia, w sposób podobny do sporządzania umów- drobnym drukiem. Przesunął się nieco, by zrobić miejsce Ivarowi. Zachęcony ostatnim dobrym zarobkiem był skłonny do następnego. Na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał na taniochę, więc nie zapłaci mu za usługę jakimś wątpliwego pochodzenia artefaktem, których pełno na magicznych bazarach czy inną przyszłościową przysługą. Chociaż każda bazarowa taniocha była lepsza niż przyszłościowe nie-wiadomo-co. Tak uważał.
Zbyt zadowolony z siebie na pierwszy rzut oka nie zarejestrował, że to spotkanie nie potoczy się tak milusio, jakby sobie tego życzył. A przecież powinien był na to zwrócić uwagę. Tylko, że w okresie Jul wszyscy byli dla siebie przesłodcy. Nie pomyślał, że kogoś może wkurzyć dostarczona przez niego przesyłka. Tym bardziej, że ślepców trzymał się z daleka niczym zarazy i nawet jeśli już jakieś przesyłki im dostarczał, zwykle robił to dla stałych klientów, a potem wieczorem oddawał się słodkim nektarom zapomnienia. Znaczy pijaństwu i rozpuście, i to nie koniecznie w tej kolejności.
- To o czym musisz ze mną porozmawiać? – zachęcił do rozwinięcia wypowiedzi. Nie był fanem "służbowych" rozmów, które w istocie stanowiły swego rodzaju niekończącą się wyliczankę żądań.
Ivar Soelberg
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:51
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Cień irytacji przemknął przez poznaczone powagą oblicze wysłannika, dla wielu był uosobieniem koszmaru, zmory, co prześladuje i wniwecz obraca plany, człowiekiem, który bez cienia zawahania potrafił wyciągać z ludzi to, co najgorsze, za sprawą jedynego dotyku przypominał ten specyficzny dziecięcy strach towarzyszący, tuż po wykonanej psocie. Nie był sadystą lubującym się w torturowaniu ludzi, jednakże specyfika pracy sprawiała, że zmieniał punkt widzenia, i to, co przeciętny człowiek odbierał za okrucieństwo, dlań było dopiero wstępem, ot progiem Niflheimu, w jakim się babrał i z wyboru przebywał, w towarzystwie dusz zmęczonych i przeżartych na wskroś złem.
Patrząc na twarz kuriera, odczuwał zmęczenie oraz ochotę, by jak najprędzej skończyć z tym. Nie zamierzał tracić na chłystka zbyt wiele czasu mając na uwadze tak swoje dobro psychiczne jak i odpoczynek, którego mu brakowało. Jednakże sprawa, z jaką przychodził nie, mogła dłużej być odwlekana i musiała zostać ujawniona, a konkretów chciał dowiedzieć się od kuriera. Gdy ten w sposób odpychający potwierdził przypuszczenia oficera, bez skrępowania wyminął stolik i jego klientów, nie analizując, w jakim stopniu upojenia alkoholowego ci się znajdowali i czy potrafiliby spamiętać, choćby tuzin z wypowiedzianych w ich obecności słów. Nie czekał, aż kurier nawet skończy mówić skórzane rękawice opadły na wątłe ramiona, pod którymi grało mizerne ciało, zaczepiwszy niczym krogulec swą zdobycz w pazury porwał młodzika ze sobą wywlekając z karczmy, dla bywalców której takie widoki nie były pierwszyzną. Puścił go dopiero kiedy stanęli na zapleczu, w wąskim gardle uliczek grudniowa sceneria nie dodała im kolorytu, wręcz przeciwnie szarość i biel mieszały się ze sobą, gdzieniegdzie puste butelki po alkoholu i paczki po fajkach znaczyły swą obecność na równi ze szczurami, których nawet zimno nie spłoszyło.
– Osiem dni temu dostarczyłeś pewną przesyłkę pochodzącą z Niemiec, a konkretniej z Bawarii – wyjawił oczywistości, by rozjaśnić pijaczynie, w czym rzecz i rozwiać ewentualne wątpliwości co do natury ich spotkania w zaułku. Dłonie opuściły chwytu, palce spłynęły w dół zostawiając mężczyznę i jego garderobę w spokoju, a przynajmniej na tę chwilę. – Kim był nadawca? – Zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu, lecz po chwili zmiękł. Widział przed sobą doskonale znany obraz człowieka, na wpół zniszczonego przez używki, na wpół pragnącego się w nich zatracić. Wiedział, że Przesmyk pochłaniał takich jak on. Znał monetę jaką płacono za informacje. Bez namysłu sięgnął do kieszeni i rzucił kurierowi chudą sakiewkę, przygotowaną zawczasu na zmiękczenie klienta. – Dostaniesz więcej, tylko mów wszystko, co wiesz. – Cofnął się o krok i mierzył gościa czujnym spojrzeniem.
Patrząc na twarz kuriera, odczuwał zmęczenie oraz ochotę, by jak najprędzej skończyć z tym. Nie zamierzał tracić na chłystka zbyt wiele czasu mając na uwadze tak swoje dobro psychiczne jak i odpoczynek, którego mu brakowało. Jednakże sprawa, z jaką przychodził nie, mogła dłużej być odwlekana i musiała zostać ujawniona, a konkretów chciał dowiedzieć się od kuriera. Gdy ten w sposób odpychający potwierdził przypuszczenia oficera, bez skrępowania wyminął stolik i jego klientów, nie analizując, w jakim stopniu upojenia alkoholowego ci się znajdowali i czy potrafiliby spamiętać, choćby tuzin z wypowiedzianych w ich obecności słów. Nie czekał, aż kurier nawet skończy mówić skórzane rękawice opadły na wątłe ramiona, pod którymi grało mizerne ciało, zaczepiwszy niczym krogulec swą zdobycz w pazury porwał młodzika ze sobą wywlekając z karczmy, dla bywalców której takie widoki nie były pierwszyzną. Puścił go dopiero kiedy stanęli na zapleczu, w wąskim gardle uliczek grudniowa sceneria nie dodała im kolorytu, wręcz przeciwnie szarość i biel mieszały się ze sobą, gdzieniegdzie puste butelki po alkoholu i paczki po fajkach znaczyły swą obecność na równi ze szczurami, których nawet zimno nie spłoszyło.
– Osiem dni temu dostarczyłeś pewną przesyłkę pochodzącą z Niemiec, a konkretniej z Bawarii – wyjawił oczywistości, by rozjaśnić pijaczynie, w czym rzecz i rozwiać ewentualne wątpliwości co do natury ich spotkania w zaułku. Dłonie opuściły chwytu, palce spłynęły w dół zostawiając mężczyznę i jego garderobę w spokoju, a przynajmniej na tę chwilę. – Kim był nadawca? – Zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu, lecz po chwili zmiękł. Widział przed sobą doskonale znany obraz człowieka, na wpół zniszczonego przez używki, na wpół pragnącego się w nich zatracić. Wiedział, że Przesmyk pochłaniał takich jak on. Znał monetę jaką płacono za informacje. Bez namysłu sięgnął do kieszeni i rzucił kurierowi chudą sakiewkę, przygotowaną zawczasu na zmiękczenie klienta. – Dostaniesz więcej, tylko mów wszystko, co wiesz. – Cofnął się o krok i mierzył gościa czujnym spojrzeniem.
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:52
To sobie wybrał niewłaściwe towarzystwo. Jukka nie był galdrem przeżartym na wskroś złem. Nigdy by o sobie tak nawet nie pomyślał. Bez względu na to, co miał za uszami. Okoliczności zmuszały do różnych zachowań. Tym bardziej nie miał z nikim niezakończonych porachunków, które mogłyby spędzać mu sen z powiek. Nie spodziewał się tego, co nastąpiło. W niemym okrzyku pożegnał się z podrasowanym kuflem, gdy krucze szpony poderwały go znienacka od stołu. Nie zdołał zatopić swych chuderlawych palców w nierówny blat stołu, zaprzeć się patykowatymi nogami, gdy wylądował na mroźnym powietrzu grudniowego nieba.
- Jestem kurierem. Dostarczam paczki. Robiłem to osiem dni temu, dwa dni temu i dwieście czternaście dni temu również zajmowałem się tym samym. I jestem w tym kurewsko dobry. Dostarczam paczki na czas, bez opóźnień i z poświęceniem. – odpowiedział na zarzut dostarczenia przesyłki z Bawarii. - Właśnie tym zajmują się kurierzy, jaśnie wielmożny panie. Doręczaniem przesyłek. Pod wskazany adres, albo do rąk własnych. To nawet czasem dużo bardziej trudniejsze, wiedział pan? – kontynuował układając na powrót w równej linii swój, pościągany przez nadgorliwego galdra, płaszcz. - Zabieramy paczki z jednego miejsca i za odpowiednią opłatą dostarczamy je w inne. Jak trzeba, to nawet z Bawarii, Rumunii czy czarnej Afryki. Nie zależnie od pory dnia, pogody i napotykanych po drodze niebezpieczeństw. – zupełnie nie wiedział o co temu galdrowi chodzi. Wyciągać go z takiego błogiego ciepełka i lekkiego upojenia na ten potworny mróz. - Rozumiem, że przesyłka nie spełniła oczekiwań? – chłód oplatał nasączone alkoholem ciało znacznie szybciej je chłodząc i uwalniając umysł z okow błogiego dryfowania w między przestrzeni cudownego nie odczuwania. Zaczynało być mu tu niezbyt wygodnie. Chwycił rękaw i starał się naciągać go, by zakryć rękę. Raz jeden, raz drugi rękaw. Przestawał z jednej nogi na drugą. - Trzeba ją było zareklamować, a nie wyciągać posłańca. Pan taki elegancki, dobrze ubrany, mocarny, a takich rzeczy nie wie? Nie trzeba się zachowywać jak banda nieudaczników z Valravn. Przecież pan jest od nich dużo lepszy. – nie miał chęci obrywać za… no właśnie za co? Za to, że dobrze wykonywał swoją pracę? - Nie trzeba się było trudzić i mnie szukać. Wystarczyło dokonać zwrotu w centrali. – obawiał się go. Nie był przygotowany na ten atak. Stan jego sprawiał, że ruchy miał nieco mniej skoordynowane, ale niech sobie Ivar nie myśli, że pozwoli się dalej traktować jak worek kartofli zaległych zimą w piwnicy. Ehh… ci nieznośni zamawiacze. Do tego niezadowoleni klienci nie należeli do osób, z którymi lubił mieć kontakt. Nie jego wina, że zamawiali rzeczy z niesprawdzonych źródeł. On był tylko zwykłym kurierem. Nosił co mu kazali. Zabierał to z miejsc, z których mu kazali i dostarczał w miejsca, w które mu kazali. Najczęściej nie wiedział nawet co przenosi. I tak było dobrze.
- Nie wiem kim był nadawca. Jak zawsze. Śniącym, albo galdrem. – odpowiedział nim sakiewka zabrzęczała pięknym dźwiękiem upajającym jego poczucie muzykalności. Popatrzył na lecącą w jego stronę łatwą fortunkę z lubością, jednak nie złapał jej. Odbiła się od korpusu i upadła u jego stóp. Zerknął tylko w jej stronę uśmiechając się nieznacznie, z niejaką tęsknotą i sentymentem. - Nie wiem za kogo mnie masz, ale mylisz się bardzo.- odpowiedział Jukka ewidentnie urażony. - Nie zdradzam takich informacji, panie. Inaczej nikt by mnie nie zatrudnił. – odpowiedział chłopak. Rozejrzał się pospiesznie oceniając, w którą stronę najlepiej się udać, byleby uciec od tego nieprzyjemnego galdra. Szkoda trochę sakiewki, cholera. Trudno. Jukka podjął próbę ucieczki zrywając się na tyle szybko, na ile jego nieco przytłumiony alkoholem refleks mu pozwolił.
- Jestem kurierem. Dostarczam paczki. Robiłem to osiem dni temu, dwa dni temu i dwieście czternaście dni temu również zajmowałem się tym samym. I jestem w tym kurewsko dobry. Dostarczam paczki na czas, bez opóźnień i z poświęceniem. – odpowiedział na zarzut dostarczenia przesyłki z Bawarii. - Właśnie tym zajmują się kurierzy, jaśnie wielmożny panie. Doręczaniem przesyłek. Pod wskazany adres, albo do rąk własnych. To nawet czasem dużo bardziej trudniejsze, wiedział pan? – kontynuował układając na powrót w równej linii swój, pościągany przez nadgorliwego galdra, płaszcz. - Zabieramy paczki z jednego miejsca i za odpowiednią opłatą dostarczamy je w inne. Jak trzeba, to nawet z Bawarii, Rumunii czy czarnej Afryki. Nie zależnie od pory dnia, pogody i napotykanych po drodze niebezpieczeństw. – zupełnie nie wiedział o co temu galdrowi chodzi. Wyciągać go z takiego błogiego ciepełka i lekkiego upojenia na ten potworny mróz. - Rozumiem, że przesyłka nie spełniła oczekiwań? – chłód oplatał nasączone alkoholem ciało znacznie szybciej je chłodząc i uwalniając umysł z okow błogiego dryfowania w między przestrzeni cudownego nie odczuwania. Zaczynało być mu tu niezbyt wygodnie. Chwycił rękaw i starał się naciągać go, by zakryć rękę. Raz jeden, raz drugi rękaw. Przestawał z jednej nogi na drugą. - Trzeba ją było zareklamować, a nie wyciągać posłańca. Pan taki elegancki, dobrze ubrany, mocarny, a takich rzeczy nie wie? Nie trzeba się zachowywać jak banda nieudaczników z Valravn. Przecież pan jest od nich dużo lepszy. – nie miał chęci obrywać za… no właśnie za co? Za to, że dobrze wykonywał swoją pracę? - Nie trzeba się było trudzić i mnie szukać. Wystarczyło dokonać zwrotu w centrali. – obawiał się go. Nie był przygotowany na ten atak. Stan jego sprawiał, że ruchy miał nieco mniej skoordynowane, ale niech sobie Ivar nie myśli, że pozwoli się dalej traktować jak worek kartofli zaległych zimą w piwnicy. Ehh… ci nieznośni zamawiacze. Do tego niezadowoleni klienci nie należeli do osób, z którymi lubił mieć kontakt. Nie jego wina, że zamawiali rzeczy z niesprawdzonych źródeł. On był tylko zwykłym kurierem. Nosił co mu kazali. Zabierał to z miejsc, z których mu kazali i dostarczał w miejsca, w które mu kazali. Najczęściej nie wiedział nawet co przenosi. I tak było dobrze.
- Nie wiem kim był nadawca. Jak zawsze. Śniącym, albo galdrem. – odpowiedział nim sakiewka zabrzęczała pięknym dźwiękiem upajającym jego poczucie muzykalności. Popatrzył na lecącą w jego stronę łatwą fortunkę z lubością, jednak nie złapał jej. Odbiła się od korpusu i upadła u jego stóp. Zerknął tylko w jej stronę uśmiechając się nieznacznie, z niejaką tęsknotą i sentymentem. - Nie wiem za kogo mnie masz, ale mylisz się bardzo.- odpowiedział Jukka ewidentnie urażony. - Nie zdradzam takich informacji, panie. Inaczej nikt by mnie nie zatrudnił. – odpowiedział chłopak. Rozejrzał się pospiesznie oceniając, w którą stronę najlepiej się udać, byleby uciec od tego nieprzyjemnego galdra. Szkoda trochę sakiewki, cholera. Trudno. Jukka podjął próbę ucieczki zrywając się na tyle szybko, na ile jego nieco przytłumiony alkoholem refleks mu pozwolił.
Ivar Soelberg
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:52
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Irytował go.
Jak ryba na haczyku walcząca o przetrwanie, tak i kurier szamotał się nieprzerwanie, co gorsze gadał, przy tym, ciągle gadał nieprzerwanie, jakby od słowa wypowiedzianego tu w zaułku, ktoś obiecał mu talara, drażniło to wysłannika, który oczekiwał łatwej i przyjemnej rozmowy, gdy w grę szła łapówka zwykle, tak to się kończyło. Jednakże w tym przypadku należało postąpić inaczej znał ten typ ludzi. I wiedział, że strach oraz świadectwo ich lojalności jest chwiejny, w momencie, kiedy strategia przesłuchującego zmieni ton na bardziej dynamiczny i wiele mniej komfortowy.
Wysłuchał całego potoku, a raczej fali przypływu, jaką zalał go kurier. Szarość oczu zdradzała zniecierpliwienie, a palce to rozluźniały się na odzieniu mężczyzny, to spinały niebezpiecznie.
– Każdy zdradza. Nie było takiego, który milczał. I ty też powiesz. Zaufaj mi, powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć. – Uśmiechnął się, złośliwie, oto obrazek wykorzystywania władzy do celów prywatnych, ot zakłamanie i krzywy obraz Kruczej Straży – fundamentu bezpieczeństwa Midgardczyków, cudnie. Nie do twarzy mu było z taką łatką, z taką scenką, lecz gra szła o wyższe cele i bezpieczeństwo jego rodziny zostało zachwiane, a tego nie potrafił odpuścić i puścić bez echa. Nie, kiedy w grę wchodziło zdrowie młodszego brata, i pod tym względem był nieprzejednany i głupio uparty, istny baran w kruczej skórze. Trudno.
– Zamilknij i odpowiadaj na pytania, a obiecuje, że nie wyjdziesz na tym źle. – Ostatni raz spróbował polubownej strategii, iście handlarz z bazaru podczas targowania o cenę dóbr.
I jak ryba psotna, co utraconej wolności poczuła nagle zew zerwała się z żyłki niosąc za sobą wiązankę przekleństw naburmuszonego rybaka. Tak i kurier spróbował tej sztuczki, moment wybrał idealny, akurat rozluźnione palce starały się ugłaskać nieznajomego, a jego chuderlawa postura nagle wymknęła się z objęć oficera. Nie na długo ma się rozumieć. Zwinny piskorz przecenił swoje możliwości lub nie docenił kruczego, jakby faktycznie ci całymi dniami tylko kawę pili i zajadali się pączkami…
Dopadł do niego jak ryś skaczący na kozła, chwytem co najmniej krzywdzącym wykręcił rękę i kopniakiem pozbawił równowagi, czym w konsekwencji zjechali do parteru.
– Mów mi o Bawarczyku, cechy szczególne, jakie manieryzmy stosuje. Jesteś łebski i cwany, masz doświadczenie w kontaktach z ludźmi, na pewno zwracasz uwagę na takie szczegóły. Potrzebuję tych informacji, są mi one potrzebne, więc z łaski swojej nie utrudniaj mi tego. Bo konsekwencja odmowy, może pozbawić cię źródła zarobku, który tak sobie cenisz. – Wysyczał mu do ucha jadowicie. Po czym wstał i podniósł chłopaka do góry, ba nawet otrzepał go powierzchownie z grudek śniegu.
Jak ryba na haczyku walcząca o przetrwanie, tak i kurier szamotał się nieprzerwanie, co gorsze gadał, przy tym, ciągle gadał nieprzerwanie, jakby od słowa wypowiedzianego tu w zaułku, ktoś obiecał mu talara, drażniło to wysłannika, który oczekiwał łatwej i przyjemnej rozmowy, gdy w grę szła łapówka zwykle, tak to się kończyło. Jednakże w tym przypadku należało postąpić inaczej znał ten typ ludzi. I wiedział, że strach oraz świadectwo ich lojalności jest chwiejny, w momencie, kiedy strategia przesłuchującego zmieni ton na bardziej dynamiczny i wiele mniej komfortowy.
Wysłuchał całego potoku, a raczej fali przypływu, jaką zalał go kurier. Szarość oczu zdradzała zniecierpliwienie, a palce to rozluźniały się na odzieniu mężczyzny, to spinały niebezpiecznie.
– Każdy zdradza. Nie było takiego, który milczał. I ty też powiesz. Zaufaj mi, powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć. – Uśmiechnął się, złośliwie, oto obrazek wykorzystywania władzy do celów prywatnych, ot zakłamanie i krzywy obraz Kruczej Straży – fundamentu bezpieczeństwa Midgardczyków, cudnie. Nie do twarzy mu było z taką łatką, z taką scenką, lecz gra szła o wyższe cele i bezpieczeństwo jego rodziny zostało zachwiane, a tego nie potrafił odpuścić i puścić bez echa. Nie, kiedy w grę wchodziło zdrowie młodszego brata, i pod tym względem był nieprzejednany i głupio uparty, istny baran w kruczej skórze. Trudno.
– Zamilknij i odpowiadaj na pytania, a obiecuje, że nie wyjdziesz na tym źle. – Ostatni raz spróbował polubownej strategii, iście handlarz z bazaru podczas targowania o cenę dóbr.
I jak ryba psotna, co utraconej wolności poczuła nagle zew zerwała się z żyłki niosąc za sobą wiązankę przekleństw naburmuszonego rybaka. Tak i kurier spróbował tej sztuczki, moment wybrał idealny, akurat rozluźnione palce starały się ugłaskać nieznajomego, a jego chuderlawa postura nagle wymknęła się z objęć oficera. Nie na długo ma się rozumieć. Zwinny piskorz przecenił swoje możliwości lub nie docenił kruczego, jakby faktycznie ci całymi dniami tylko kawę pili i zajadali się pączkami…
Dopadł do niego jak ryś skaczący na kozła, chwytem co najmniej krzywdzącym wykręcił rękę i kopniakiem pozbawił równowagi, czym w konsekwencji zjechali do parteru.
– Mów mi o Bawarczyku, cechy szczególne, jakie manieryzmy stosuje. Jesteś łebski i cwany, masz doświadczenie w kontaktach z ludźmi, na pewno zwracasz uwagę na takie szczegóły. Potrzebuję tych informacji, są mi one potrzebne, więc z łaski swojej nie utrudniaj mi tego. Bo konsekwencja odmowy, może pozbawić cię źródła zarobku, który tak sobie cenisz. – Wysyczał mu do ucha jadowicie. Po czym wstał i podniósł chłopaka do góry, ba nawet otrzepał go powierzchownie z grudek śniegu.
Bezimienny
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:52
– Jesteś niezrównoważony!– wykrzyczał zrozpaczony niczym oszukana panna. – Ślepcy coraz śmielej sobie poczynają a jaśnie wielmożni kruczy gnębią porządnych galdrów.– był bardzo wzburzony, właściwie na skraju rozpaczy. – Oczywiście, że wszystko ci powiem zanim połamiesz mi ręce, zbójco. Potrafisz tylko niszczyć. Jesteś zupełnie taki jak ci, przed którymi miałeś nas bronić. – jak widać wystarczyła odrobinka bólu, żeby Jukka zaczął śpiewać. Może nie koniecznie tak, jakby sobie Ivar tego życzył, ale zawsze to jakiś początek.
Wystarczyły nawet nie pieniądze, tylko ból. Czy to czyniło go mniej nikczemnym? Czy tylko świadczyło o tym, że w ten sposób można z niego wyciągnąć wszystko? Tak się bał bólu? Powinien być na niego odporny. Być może byłby, gdyby było dla kogo cierpieć… Tymczasem otrzymując solidnego kopa zwinął się. Wierzchnie odzienie nie chroniło przed upokorzeniem. Chociaż przed ciosem już tak, to jak na jego standardy był zbyt dotkliwy.
– Jestem porządnym galdrem. - wycharszczał z wyrzutem, a gdyby jego wzrok miał moc zabijać, z całą pewnością co najmniej bardzo dotkliwie by Ivara zranił. – Zabieraj te łapska.– hardo je od siebie starał odrzucić jakby chciał nimi cisnąć jak najdalej. No i trzeba było przyznać, że w tym chuderlawym ciele było jednak trochę więcej siły niż można by było się spodziewać. Odrzuciwszy niechcianą pomoc, sam zaczął otrzepywać się z zimnej bieli. Jego spojrzenie było pełne wyrzutu i niewyartykułowanego bólu, chociaż jakieś usilnie przytrzymywane łzy przemknęły ukradkiem po policzkach i naznaczyły swoją drogę od kącika oczu do bruzdy nieznacznie rysującej się u styku ust.Rozcierał wykręconą przed chwilą rękę. Nie znosił, gdy traktowano go jak worek treningowy, do dawania upustu własnej niemocy i frustracjom. Niemoc i frustracja Ivara wywarły na nim wrażenie. Dotkliwe i namacalne. – Będę mieć siniaki, furiacie. – zaskomlał, a jednak nie potrafił trzymać języka za zębami, w pokorze. Brak mu było instynktu. Czy raczej miał go i wiedział, że bycie pokornym jest gorsze niż odszczekiwanie się. W końcu charyzma nie powstawała z niemocy i bezsilności. Pokłady słów, które cisnęły mu się na usta, musiały znaleźć ujście, bo inaczej by chyba implodował… więc zanim Soelberg, zaślepiony żądzą poznania natychmiastowej i prostej odpowiedzi, zdał sobie sprawę z tego, że przycisnął go na tyle, że jednak chłopak puszcza parę z ust, pewnie minęło trochę czasu.
- Bawarczyk? Jak to Bawarczyk. - oparł się plecami o ścianę równając oddech, przeczesując włosy, które poniosły najdotkliwszą stratę w tym starciu i macając kości twarzy w ocenie czy przy okazji tego "uroczego" spotkania nie stracił na urodzie. -Miły, starszy pan. Siwy, z nieznacznymi zakolami. Przystrzyżony równo. Zadbany. Wyglądał, jakby miał ze sto lat, chociaż nie dawał aż tak bardzo naftaliną. Szczerze, to trupem już bardziej ty trącisz.- Jukka zwykle mówił dużo, wtrącając wiele niepotrzebnych słów, więc średnio inteligentny galdr mógł się nie zorientować jaką przyjemność daje mu wyzlośliwianie się na niegodziwcach pokroju Soelberga.- Poczciwy dziadziuś. Kulturalny. Z manierami. - nie zrozumiał czym ten manieryzm miałby być. W końcu nie był aż tak bardzo uczony jakby się Ivarowi mogło wydawać. - Zupełne przeciwieństwo ciebie. - syczał przez zęby z wściekłością, z którą nie było mu do twarzy. - Poczciwy człowiek, a nie jakiś tam wymemłaniec pokroju ślepca. - splunął. - Nie zadaję się z takimi bez względu na pieniądze. I z tobą też nie mam zamiaru. - splunął z pogardą po raz drugi. Łasy był na zapłatę, ale zapłata od ślepca potrafiła ściągać klątwy wszelakie i inne paskudztwa. Nie była warta nic, w jego mniemaniu. Tak samo jak obrywanie bęcek za damski chuj od Kruczej Straży. Zważywszy na to, że mieszkał w Przesmyku Lokiego, wolał się jednak nie pokazywać w towarzystwie kruczych.
Był obolały i rozczarowany zachowaniem Ivara. Wręcz rozgoryczony. Niby nigdy nie miał najlepszego zdania o kruczych, ale gdzieś w głębi siebie bardzo liczył na to, że jednak się myli. Nie mylił się i to go jeszcze bardziej przybiło. Przepełniło czarę goryczy. - Zupełnie nie wiem po co ten cały cyrk. Przesyłka była w porządku. Adres był w porządku. Chętnie ją wziąłeś, a teraz masz jakieś chore jazdy. Lecz się, człowieku. Chyba, że miała być formą kary za twoje maniery. Wówczas nie dziwię się starcowi. - nie zważał na to, czy agresja w rozmówcy wzbierała. Było mu wszystko jedno co zrobi. Potok słów nie chciał się zatrzymać. Uśmiechnął się szyderczo i niemal zaśmiał.- W środku była zdechła ryba? - zakpił na temat doręczonej przesyłki. - Czy niewłaściwa osoba wzięła się za rozpakowanie paczki? - zakpił po raz drugi. Nie takie historie widział.
Wystarczyły nawet nie pieniądze, tylko ból. Czy to czyniło go mniej nikczemnym? Czy tylko świadczyło o tym, że w ten sposób można z niego wyciągnąć wszystko? Tak się bał bólu? Powinien być na niego odporny. Być może byłby, gdyby było dla kogo cierpieć… Tymczasem otrzymując solidnego kopa zwinął się. Wierzchnie odzienie nie chroniło przed upokorzeniem. Chociaż przed ciosem już tak, to jak na jego standardy był zbyt dotkliwy.
– Jestem porządnym galdrem. - wycharszczał z wyrzutem, a gdyby jego wzrok miał moc zabijać, z całą pewnością co najmniej bardzo dotkliwie by Ivara zranił. – Zabieraj te łapska.– hardo je od siebie starał odrzucić jakby chciał nimi cisnąć jak najdalej. No i trzeba było przyznać, że w tym chuderlawym ciele było jednak trochę więcej siły niż można by było się spodziewać. Odrzuciwszy niechcianą pomoc, sam zaczął otrzepywać się z zimnej bieli. Jego spojrzenie było pełne wyrzutu i niewyartykułowanego bólu, chociaż jakieś usilnie przytrzymywane łzy przemknęły ukradkiem po policzkach i naznaczyły swoją drogę od kącika oczu do bruzdy nieznacznie rysującej się u styku ust.Rozcierał wykręconą przed chwilą rękę. Nie znosił, gdy traktowano go jak worek treningowy, do dawania upustu własnej niemocy i frustracjom. Niemoc i frustracja Ivara wywarły na nim wrażenie. Dotkliwe i namacalne. – Będę mieć siniaki, furiacie. – zaskomlał, a jednak nie potrafił trzymać języka za zębami, w pokorze. Brak mu było instynktu. Czy raczej miał go i wiedział, że bycie pokornym jest gorsze niż odszczekiwanie się. W końcu charyzma nie powstawała z niemocy i bezsilności. Pokłady słów, które cisnęły mu się na usta, musiały znaleźć ujście, bo inaczej by chyba implodował… więc zanim Soelberg, zaślepiony żądzą poznania natychmiastowej i prostej odpowiedzi, zdał sobie sprawę z tego, że przycisnął go na tyle, że jednak chłopak puszcza parę z ust, pewnie minęło trochę czasu.
- Bawarczyk? Jak to Bawarczyk. - oparł się plecami o ścianę równając oddech, przeczesując włosy, które poniosły najdotkliwszą stratę w tym starciu i macając kości twarzy w ocenie czy przy okazji tego "uroczego" spotkania nie stracił na urodzie. -Miły, starszy pan. Siwy, z nieznacznymi zakolami. Przystrzyżony równo. Zadbany. Wyglądał, jakby miał ze sto lat, chociaż nie dawał aż tak bardzo naftaliną. Szczerze, to trupem już bardziej ty trącisz.- Jukka zwykle mówił dużo, wtrącając wiele niepotrzebnych słów, więc średnio inteligentny galdr mógł się nie zorientować jaką przyjemność daje mu wyzlośliwianie się na niegodziwcach pokroju Soelberga.- Poczciwy dziadziuś. Kulturalny. Z manierami. - nie zrozumiał czym ten manieryzm miałby być. W końcu nie był aż tak bardzo uczony jakby się Ivarowi mogło wydawać. - Zupełne przeciwieństwo ciebie. - syczał przez zęby z wściekłością, z którą nie było mu do twarzy. - Poczciwy człowiek, a nie jakiś tam wymemłaniec pokroju ślepca. - splunął. - Nie zadaję się z takimi bez względu na pieniądze. I z tobą też nie mam zamiaru. - splunął z pogardą po raz drugi. Łasy był na zapłatę, ale zapłata od ślepca potrafiła ściągać klątwy wszelakie i inne paskudztwa. Nie była warta nic, w jego mniemaniu. Tak samo jak obrywanie bęcek za damski chuj od Kruczej Straży. Zważywszy na to, że mieszkał w Przesmyku Lokiego, wolał się jednak nie pokazywać w towarzystwie kruczych.
Był obolały i rozczarowany zachowaniem Ivara. Wręcz rozgoryczony. Niby nigdy nie miał najlepszego zdania o kruczych, ale gdzieś w głębi siebie bardzo liczył na to, że jednak się myli. Nie mylił się i to go jeszcze bardziej przybiło. Przepełniło czarę goryczy. - Zupełnie nie wiem po co ten cały cyrk. Przesyłka była w porządku. Adres był w porządku. Chętnie ją wziąłeś, a teraz masz jakieś chore jazdy. Lecz się, człowieku. Chyba, że miała być formą kary za twoje maniery. Wówczas nie dziwię się starcowi. - nie zważał na to, czy agresja w rozmówcy wzbierała. Było mu wszystko jedno co zrobi. Potok słów nie chciał się zatrzymać. Uśmiechnął się szyderczo i niemal zaśmiał.- W środku była zdechła ryba? - zakpił na temat doręczonej przesyłki. - Czy niewłaściwa osoba wzięła się za rozpakowanie paczki? - zakpił po raz drugi. Nie takie historie widział.
Ivar Soelberg
Re: 15.12.2000 – Bar „Valrvan” – I. Soelberg & Bezimienny: J. Tikkala Pią 24 Lis - 11:53
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Paradoksalnie im dłużej z nim rozmawiał, im dłużej przebywał w jego towarzystwie, tym bardziej dostosowywał się i jeśli z początku irytacja mieszała się z chęcią mordobicia tak, teraz gdy słowa płynęły, a on łowił z nich, kluczowe słowa, było mu obojętne, co ten sobie myśli. Informacje, jakie mu serwował stawały się satysfakcjonujące, obraz klarowny. Bawarczyk podpisujący się jedynie inicjałami z rozmazanej niewiadomej stawał się realnym celem, który niebawem zostanie odwiedzony przez Soelbergów i zapewne potraktowany zdecydowanie łagodniej niż kurier. Ten musiał sypnąć nie było innego wyjścia, a że nie zamierzał się z nim użerać dłużej niż to konieczne stawiał na proste i sprawdzone z takimi ludźmi metody. Zwykle wystarczyło samo zastraszenie; groźna mina, machnięcie odznaką przed oczami, w tym przypadku nawet się nie wylegitymował, co uważny galard mógłby uznać za powinność kruczego. Nie przejmował się tym specjalnie sprawy, jakie go tu sprowadziły tyczyły bezpośrednio bezpieczeństwa Eitriego, stąd nieprzebieranie w środkach i fachowe wyciąganie słów. Nawet jeśli te wypływały zbyt wartkim nurtem i usypiały uwagę, tak jego nie zmylił ani ton, ani drwiny i szydera. Świadom, że gdyby chciał mógłby zgarnąć go na dołek za, chociażby podejrzenie jakiejkolwiek przewiny od współpracy w zamachu na życie funkcjonariusza, po handel informacjami z ślepcam. Był kurierem, wiedział sporo i znał wielu ludzi, a przede wszystkim wiedział, gdzie mieszkają. Tym jednak nie zaprzątał sobie głowy. Zadowolony z tego co już miał w garści patrzył, tylko uważnie na mężczyznę próbującego go wyprowadzić z równowagi, po co? By agresji wybuch sprawił, że poczuje na sobie razy wysłannika, by mógł przed tubylcami karczmy rozpowiadać o agresji i funkcjonariusza, by szukać zrozumienia i atencji? A może przebiegła łasica, chciała pójść na skargę do komendy?
Kąciki ust drgnęły.
Czasem żałował, że posiada sumienie i kręgosłup moralny, a ewentualne potknięcie mogło go srogo kosztować. Życie bywało niesprawiedliwe, stąd należało dbać o każdy detal i nie ulegać pierwotnej myśli. Spojrzenie stalowych oczu przeszyło młodzika. Gdy żółć, którą pluł w słowach trafiła celnie. Dłonie jednak nie drgnęły, a on sam stał jak posąg – skamieniały, nawet oddechem się nie zdradził.
– Nie życzę ci, abyś kiedykolwiek czuł bezradność w chwili, gdy bliska ci osoba cierpi. – Poprawił płaszcz, strzepnął śnieg i cofnął się o krok. – Dziękuję za informacje panie Tikkala – odwrócił się, do mężczyzny bokiem z zamiarem odejścia, lecz coś go podkusiło by jeszcze tego nie robić.
– Aha, jeśli naszłaby pana myśl, by złożyć skargę lub w jakkolwiek inny sposób odwdzięczyć się za poniesione krzywdy wizerunkowe. To będę do pana dyspozycji. – Kącik ust drgnął w cieniu nieprzyjemnego zimnego uśmiechu. Kroki wysłannika były płynne, jego postać po chwili zniknęła zza rogiem kamienicy.
Ivar i Bezimienny z tematu
Kąciki ust drgnęły.
Czasem żałował, że posiada sumienie i kręgosłup moralny, a ewentualne potknięcie mogło go srogo kosztować. Życie bywało niesprawiedliwe, stąd należało dbać o każdy detal i nie ulegać pierwotnej myśli. Spojrzenie stalowych oczu przeszyło młodzika. Gdy żółć, którą pluł w słowach trafiła celnie. Dłonie jednak nie drgnęły, a on sam stał jak posąg – skamieniały, nawet oddechem się nie zdradził.
– Nie życzę ci, abyś kiedykolwiek czuł bezradność w chwili, gdy bliska ci osoba cierpi. – Poprawił płaszcz, strzepnął śnieg i cofnął się o krok. – Dziękuję za informacje panie Tikkala – odwrócił się, do mężczyzny bokiem z zamiarem odejścia, lecz coś go podkusiło by jeszcze tego nie robić.
– Aha, jeśli naszłaby pana myśl, by złożyć skargę lub w jakkolwiek inny sposób odwdzięczyć się za poniesione krzywdy wizerunkowe. To będę do pana dyspozycji. – Kącik ust drgnął w cieniu nieprzyjemnego zimnego uśmiechu. Kroki wysłannika były płynne, jego postać po chwili zniknęła zza rogiem kamienicy.
Ivar i Bezimienny z tematu