:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist
2 posters
Einar Halvorsen
14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
14.10.2000
Chuda, koścista ręka jesieni zatapiała pod skórą haczykowate, wstrętne pazury chłodu, panując nielitościwie - i niepodzielnie - nad połaciami skandynawskiej scenerii, ciętej przez nieustanne smagnięcia porywów wiatru, oświetlonej przez osowiałe, słabe promienie słońca. Chmury, gromadzące się pod bezkresnym turkusem nieba, mogły przywodzić na myśl zastygłe kłęby szarego i zgorzkniałego dymu, który z oślim uporem przysłaniał gorejące oblicze złotej, świetlistej tarczy. Zimno skubało skórę wystawionych na jego pastwę rąk, ukrywanych, możliwie najczęściej w schronieniu kieszeni płaszcza. Wbił odrętwiałe ręce - parł naprzód, decydując się, zgodnie z przyzwyczajeniem wydeptanym podobnie jak okoliczne ścieżki, na niepozorny spacer, krótki, celem uspokojenia i ułożenia myśli. Dom na przedmieściach miał kilka niepodważalnych zalet; jedną z nich okazała się niewątpliwa bliskość natury, z której objęć wyłaniała się, dopiero po jakimś czasie, kamienna architektura Midgardu. Odkąd się przeprowadził, nigdy nie pożałował zmiany - mógł poszczycić się miejscem pośród spokojnej dzielnicy, budynkiem, doskonale dostosowanym do jego własnych potrzeb, włącznie z obszerną pracownią. Sposobność łatwych wycieczek, była, co prawda, na samym końcu możliwych do rozpisania zalet, jednak, paradoksalnie, okazywała się niesłychanie przydatna.
Na spacer - tak samo, jak zawsze - wybrał się w samotności. Nurkował w gąszczach rozważań, niekiedy też dokonując szkiców postrzeganych widoków, okazałych, ukazujących się jego oczom terenów nienadkażonym zanadto przez ludzką, natarczywą ekspansję, hałas i bezustanny pośpiech.
Dziś - sytuacja nie odbiegała od innych, tego rodzaju zdarzeń, wypełnianej rutyny - pogrążając się w zamyśleniu, przemierzał tereny leśne, wiodące do malowniczego zagajnika. Suche, bezlistne gałęzie przypominały mu wyciągnięte bezradnie ręce, oczekujące cierpliwie na zbawienny wpływ wiosny, kiedy ich szorstkie, zdrewniałe pędy pokryje zieloność pąków.
Zatrzymał się, nagle zdjęty przeczuciem.
Niepokój otrząsnął się z błogiej i zasłużonej drzemki; rozrastał się uporczywie pod skórą, gdy obejmował wzrokiem sylwetki kilku, wydaje się, niepozornych drzew. Zaschnięte, czerwonobrunatne plamy tworzyły niechcianą dysharmonię na początkowo spokojnej kompozycji natury. Krew? Nie umiał stłumić podobnych, intuicyjnych myśli. Obaw, piętrzących się w niepojętym tempie. Dlaczego, już od początku zakładał, że miał do czynienia z krwią? Czy coś w pobliżu naprawdę mogło mieć miejsce? Ściągnął brwi w krótkotrwałym grymasie zastanowienia. Wyciągnął rękę, muskając opuszkiem palca szorstką fakturę kory, nieopodal jej zabrudzenia.
Szelest.
Odwrócił się, poszukując spojrzeniem źródła mknącego dźwięku.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:45
Wilczura zawsze puszczała wolno na spacerze, znał zasady. Poświęciła Vittowi dość uwagi, żeby zrozumiał wszystko co trzeba. Nie zbliżać się, nie wąchać obcych ludzi i określonych zwierząt, w ogóle ich unikać, cała reszta była jego. Jego niezależny charakter potrzebował tej namiastki wolności. Mimo tego nigdy nie oddalał się za daleko. Każdy miał swoje potrzeby. Ich układanka targała istnieniem i rzucała to w kolejny dzień, kolejny świt, któremu przeznaczony był zmierzch.
Sam dzień dawał posmak nadchodzącej zimy, delikatny zapach zmrożonego świerku, zmarzniętej żywicy. Czarne skórzane rękawiczki szyte na miarę trzymały skutecznie ciepło, które atmosfera lubiła łapczywie wydzierać z ciała. Materiał długiego i grubego brązowego płaszczu miarowo kołysał się nad ponad dwa cale od poziomu kostek. Te osłaniały wysokie czarne buty, równie ciepłe, jak grube ciemnoszare spodnie wykonane z myślą czysto praktyczną. Czapkę trzymała w ręku, jakby wszystkimi zmysłami chciała kosztować klimat, który ją otaczał. Włosy spięte w surowo związany w kok sztywno trwały w swej formie. Żaden z kosmyków nie śmiał wysunąć się z poza. Bezgłośny jej oddech delektował się powietrzem. Cisza. Błoga cisza ledwie zagłuszana grzęskimi odgłosami spod spokojnie stawianych kroków. Liście, ziemia i naniesiony wietrzeniem żwir. Ten ostatni mimo swej szorstkiej natury brzmiał tutaj miękko.
Rytuał spaceru nie przynależał do żadnej ze szkół magii, ale myślą spontaniczną zastanowiła się, czyby przypadkiem nie wymusić na felernej grupie z drugiego roku wykład w terenie i dać im okazję skosztować tej praktyki. Przyjemne z pożytecznym. Co poniektórzy mogliby się wykazać nawet brakiem jakichkolwiek podstaw. Sądziła, że znalazłby się ktoś kto nie potrafiłby rozróżnić poprawnie drzew. Oczywiście, że podałaby lupę i wskazałaby siewki.
Pomysł był do rozważenia, kiedy idąc beztrosko, najzwyczajniej w świecie wyłowiła nieopodal siebie męską sylwetkę. Stał przy drzewie i wymienili się spojrzeniem. Bliżej nieokreślona morska barwa kryjąca się w oczach nieznajomego w pierwszej chwili mogła oznaczać wszystko. Całokształt twarzy mężczyzny zdawał się być jakoś znajomy, ale nie to uchwyciło uwagę Judith. Widząc niepokojący kolor niby plamy na drzewie, nie mogła nie ulec przekonaniu o krwi. Nie barwa, ale fakt, że mężczyzna szczególnie zwrócił na to uwagę, budził wyobraźnię. Była jednak zbyt daleko, aby wysuwać takie pochopne wnioski.
Zagwizdała donośnie, aby Vitt wrócił. Zmierzyła uważnie nieufnym wzrokiem jeszcze raz postać stojącą przed nią. Skądś znam tę twarzyczkę. Myśl ta wcale nie mogła oznaczać dobrych wieści. Jakby spotkała tutaj któregoś ze swojego klanu, to miała by za pewnie zrujnowany spacer doszczętnie. Nikogo takiego jednak nie przypominał. Te zakazane mordy znała zbyt dobrze, aby się pomylić.
Uczyniła pierwszy krok, obdarowując go swoim skromnym, wymuszonym grzecznością uśmiechem. Niby na wstępne przywitanie.
- Dzień dobry panu. Mam nadzieję nie boi się pan psów, ten co zaraz przybiegnie jest ułożony - zapewniła o spodziewanie nadchodzącym wilczurze w utarty rytm uprzejmości. Z kolei szerszym, w pełni swych białych zębów uśmiechem dawała gwarancję wypowiedzianym słowom. Poczyniła też kolejne kroki. Kształt na korze był już całkiem widoczny, a obliczu napotkanego gościa w lesie mogła przypisać cechy, które gdzieś już widziała. Na okładce czegoś? - Coś się stało? - Zagadnęła niby z troską, znajdując w swoim pytaniu usprawiedliwienie, aby skrócić dystans już zupełnie w tej podejrzanej sytuacji i przyjrzeć się barwie całkiem z bliska- Kogoś twórczość poniosła? - Zapytała żartobliwie, patrząc na nieznajomego pytająco z drwiącym uśmieszkiem, nie przeznaczonym dla niego, a dla swoistego malunku na drzewie. W jej postawie mógł wychwycić spokój, ale oczy w jakimś momencie błysnęły raz zaprzeczeniem i pełną gotowością. W odruchu instynktu rozejrzała się uważnie, czy nie ma nigdzie takich, czy podobnych śladów, gdzieś indziej w zasięgu wzroku.
Sam dzień dawał posmak nadchodzącej zimy, delikatny zapach zmrożonego świerku, zmarzniętej żywicy. Czarne skórzane rękawiczki szyte na miarę trzymały skutecznie ciepło, które atmosfera lubiła łapczywie wydzierać z ciała. Materiał długiego i grubego brązowego płaszczu miarowo kołysał się nad ponad dwa cale od poziomu kostek. Te osłaniały wysokie czarne buty, równie ciepłe, jak grube ciemnoszare spodnie wykonane z myślą czysto praktyczną. Czapkę trzymała w ręku, jakby wszystkimi zmysłami chciała kosztować klimat, który ją otaczał. Włosy spięte w surowo związany w kok sztywno trwały w swej formie. Żaden z kosmyków nie śmiał wysunąć się z poza. Bezgłośny jej oddech delektował się powietrzem. Cisza. Błoga cisza ledwie zagłuszana grzęskimi odgłosami spod spokojnie stawianych kroków. Liście, ziemia i naniesiony wietrzeniem żwir. Ten ostatni mimo swej szorstkiej natury brzmiał tutaj miękko.
Rytuał spaceru nie przynależał do żadnej ze szkół magii, ale myślą spontaniczną zastanowiła się, czyby przypadkiem nie wymusić na felernej grupie z drugiego roku wykład w terenie i dać im okazję skosztować tej praktyki. Przyjemne z pożytecznym. Co poniektórzy mogliby się wykazać nawet brakiem jakichkolwiek podstaw. Sądziła, że znalazłby się ktoś kto nie potrafiłby rozróżnić poprawnie drzew. Oczywiście, że podałaby lupę i wskazałaby siewki.
Pomysł był do rozważenia, kiedy idąc beztrosko, najzwyczajniej w świecie wyłowiła nieopodal siebie męską sylwetkę. Stał przy drzewie i wymienili się spojrzeniem. Bliżej nieokreślona morska barwa kryjąca się w oczach nieznajomego w pierwszej chwili mogła oznaczać wszystko. Całokształt twarzy mężczyzny zdawał się być jakoś znajomy, ale nie to uchwyciło uwagę Judith. Widząc niepokojący kolor niby plamy na drzewie, nie mogła nie ulec przekonaniu o krwi. Nie barwa, ale fakt, że mężczyzna szczególnie zwrócił na to uwagę, budził wyobraźnię. Była jednak zbyt daleko, aby wysuwać takie pochopne wnioski.
Zagwizdała donośnie, aby Vitt wrócił. Zmierzyła uważnie nieufnym wzrokiem jeszcze raz postać stojącą przed nią. Skądś znam tę twarzyczkę. Myśl ta wcale nie mogła oznaczać dobrych wieści. Jakby spotkała tutaj któregoś ze swojego klanu, to miała by za pewnie zrujnowany spacer doszczętnie. Nikogo takiego jednak nie przypominał. Te zakazane mordy znała zbyt dobrze, aby się pomylić.
Uczyniła pierwszy krok, obdarowując go swoim skromnym, wymuszonym grzecznością uśmiechem. Niby na wstępne przywitanie.
- Dzień dobry panu. Mam nadzieję nie boi się pan psów, ten co zaraz przybiegnie jest ułożony - zapewniła o spodziewanie nadchodzącym wilczurze w utarty rytm uprzejmości. Z kolei szerszym, w pełni swych białych zębów uśmiechem dawała gwarancję wypowiedzianym słowom. Poczyniła też kolejne kroki. Kształt na korze był już całkiem widoczny, a obliczu napotkanego gościa w lesie mogła przypisać cechy, które gdzieś już widziała. Na okładce czegoś? - Coś się stało? - Zagadnęła niby z troską, znajdując w swoim pytaniu usprawiedliwienie, aby skrócić dystans już zupełnie w tej podejrzanej sytuacji i przyjrzeć się barwie całkiem z bliska- Kogoś twórczość poniosła? - Zapytała żartobliwie, patrząc na nieznajomego pytająco z drwiącym uśmieszkiem, nie przeznaczonym dla niego, a dla swoistego malunku na drzewie. W jej postawie mógł wychwycić spokój, ale oczy w jakimś momencie błysnęły raz zaprzeczeniem i pełną gotowością. W odruchu instynktu rozejrzała się uważnie, czy nie ma nigdzie takich, czy podobnych śladów, gdzieś indziej w zasięgu wzroku.
Einar Halvorsen
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Kosmata pleśń wzbierających, spotęgowanych obaw, wyhodowana na spontanicznym, podeschłym znalezisku, naznaczającym szpetnie niczym szkaradna blizna pomarszczone pnie drzew. Stał, oziębiony przypływem myśli, których ostre krawędzie kaleczyły go razem z każdym, przepływającym impulsem wzroku; przełamany zielenią błękit kręgów tęczówek, wodził, z jednej strony na drugą, prześlizgując się zwinnie po konstelacji odprysków, mogących - co najmniej - zostać uznane za podejrzane poszlaki. Znał, wbrew pozorom, przynajmniej z samych, naszkicowanych podstaw, zachowywanie się krwi; niechciane, sączące się we wspólnocie zawartej z piekącym bólem, szkarłatne wiązki, tworzyły ciepłe, wilgotne ścieżki, często na jego ciele, ilekroć, od dzieciństwa, pozbywał się własnej atawistycznej hańby w postaci rosnącego ogona. Cecha, na wskroś zwierzęca, od zawsze wzmagała w nim wstyd; sprawiała, że nie mógł nigdy, przenigdy zaznać spokoju i upewnienia, że jest cieszącą się pełnią praw, wartościową jednostką, nie zaś abominacją i pogardzanym przez społeczeństwo pomiotem, rozsiewającym wokół zatrute ziarno zgorszenia. Ogon ostatecznie odpadał, aby, po pewnej dozie mijającego czasu, uporczywie powrócić; sam, pozbywając się niechcianego fragmentu własnej anatomii, szorował później łazienkę, powracał do niej i śledził uważnie każdy, najmniejszy kąt, w poszukiwaniu zaschniętych, niedopatrzonych kropelek krwi, przekłuty na wylot lękiem, że będą mogły go zdradzić.
Obecność nieznajomej kobiety, wpłynęła, wbrew pozorom, kojąco, sprawiała, że jarzmo myśli stawało się dogodniejsze w taszczeniu przez wyznaczoną trasę co najmniej kilku, splecionych ze sobą chwil.
- Nie; nie będę mieć nic przeciwko - spojrzenie, odwróciło się z odpowiednią i należną uwagą, oszlifowane skupieniem i pozbawione podobnych jemu przebłysków jeszcze beztroskiej, niemal młodzieńczej radości. Twarz skamieniała w powadzenie; nie uśmiechał się, tak jak czynił zazwyczaj, nie urzekał serdecznym, zaskarbiającym sympatię innych usposobieniem. Nie kłamał; nie miał, w rzeczywistości, nic przeciwko zwierzętom, nawet, gdy sam okazywał się zwolennikiem kotów, których gromadkę zawsze chętnie dokarmiał oraz rozpieszczał w nieszczęśliwie odległych, prostych, dziecięcych czasach. Nie odpowiedział, przez dłuższy moment, nic więcej; wargi, z nieprzełamaną pieczęcią milczenia, nie poruszyły się nawet nieznacznym drżeniem. Szedł, w zamyśleniu nad dokonanym odkryciem, z którym wkrótce, była w stanie zapoznać się również sama kobieta.
- …ślad urywa się tutaj - powiedział, zatrzymując się, zawieszony wśród niepewności, nie wiedząc, czy powinien był uczynić cokolwiek, czy może, nie powinien uczynić nic, zapomnieć, uznać już za minione i całkowicie nieważne.
Nie wiedział, czy coś się stało.
Nie wiedział, czy powinien był - w chwili obecnej - karmić się niepokojem. Nie wiedział.
Liczył, że nieznajoma pomoże mu wytypować najwłaściwszą odpowiedź, podjąć dalszą decyzję, odwrócić się - albo wdrożyć.
Obecność nieznajomej kobiety, wpłynęła, wbrew pozorom, kojąco, sprawiała, że jarzmo myśli stawało się dogodniejsze w taszczeniu przez wyznaczoną trasę co najmniej kilku, splecionych ze sobą chwil.
- Nie; nie będę mieć nic przeciwko - spojrzenie, odwróciło się z odpowiednią i należną uwagą, oszlifowane skupieniem i pozbawione podobnych jemu przebłysków jeszcze beztroskiej, niemal młodzieńczej radości. Twarz skamieniała w powadzenie; nie uśmiechał się, tak jak czynił zazwyczaj, nie urzekał serdecznym, zaskarbiającym sympatię innych usposobieniem. Nie kłamał; nie miał, w rzeczywistości, nic przeciwko zwierzętom, nawet, gdy sam okazywał się zwolennikiem kotów, których gromadkę zawsze chętnie dokarmiał oraz rozpieszczał w nieszczęśliwie odległych, prostych, dziecięcych czasach. Nie odpowiedział, przez dłuższy moment, nic więcej; wargi, z nieprzełamaną pieczęcią milczenia, nie poruszyły się nawet nieznacznym drżeniem. Szedł, w zamyśleniu nad dokonanym odkryciem, z którym wkrótce, była w stanie zapoznać się również sama kobieta.
- …ślad urywa się tutaj - powiedział, zatrzymując się, zawieszony wśród niepewności, nie wiedząc, czy powinien był uczynić cokolwiek, czy może, nie powinien uczynić nic, zapomnieć, uznać już za minione i całkowicie nieważne.
Nie wiedział, czy coś się stało.
Nie wiedział, czy powinien był - w chwili obecnej - karmić się niepokojem. Nie wiedział.
Liczył, że nieznajoma pomoże mu wytypować najwłaściwszą odpowiedź, podjąć dalszą decyzję, odwrócić się - albo wdrożyć.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:45
Brak uśmiechu na uśmiech. Choćby uniesienie kącików lub spojrzenie napełnione ciepłem. Pierwszy zgrzyt, tak oczywiście unikany w dziennej komunikacji, wychwytywany natychmiastowo, jak ostrzeżenie. Kolejny znak podsycający bardziej pierwotne odruchy. Jej drwiący uśmieszek, przyzwyczajony do szydzenia ze wszystkiego co błahe, czy święte, spełzł, pozostawiając beznamiętną, ujawniającą zarys zmęczenia minę. Robiło się poważnie, a zastane ślady sugerowały rozmach wydarzenia. Ze zniecierpliwieniem wyczekiwała znanego hałasu pędzącego przez liście psa, kiedy to w jakiejś dziwnej chęci zawiesiła spojrzenie na nieznajomym.
Wrażenie, że zna człowieka przed sobą, mieniło się niezrozumiałymi odcieniami. Niespotykana jak dla niej ciekawość nabierała, gdy tylko dopatrywała się linii jego twarzy, próbując wzrokiem odrysować jej kształt. Była pewna, że na niej coś odnajdzie, dowie się kim jest, choć jak na przekór rozumowi była pewna, że nie zna mężczyzny. Z ulgą usłyszała nadejście Vitta. Towarzysz od ostatnich lat stanowił doborowego partnera do spacerów. Tych zza dnia, jak i nocy. Teraz zaś już nabrała pewności, że po zmierzchu raczej się już nie wybierze z byle powodu. Pogłoski o morderstwach i porwaniach docierały, przysparzając powodów do ponurych żartów. To zawsze działo się gdzieś tam. Tam. Mediom z resztą lubiła z przekąsem zarzucać stronniczość polityczną i ubóstwianie dezorientacji populacji. Potrafiła też kpić z czyjejś śmierci. Tym razem nie było jej jednak do śmiechu. Wieści nabierały namacalnych kształtów, które jawiły się przed oczami realnym dowodem. Z pewnością miało to zniekształcić nieco postrzeganie przez nią dotychczasowej codzienności. Uczulić.
Dorosły jämthund z rozdziawionym pyskiem pędził jak na złamanie karku, nadbiegał z kierunku z którego nadeszła Judith. Gęste szare futro mieniło się nabraną wilgocią traw. Białe łapy miał już ubrudzone jakimś błotem, nos czarny od ziemi. Stanowczo wyprostowana gestem uniesionej ręki rozkazała mu stanąć, tuż przed nimi. Pies zwolnił i niechętnie, ale zatrzymał się ze sztywno postawionym do góry ogonem, wysuwając i pociągając nosem w kierunku nieznajomego, chcąc złapać powonienie. Wnet spojrzał ciekawsko na Judith, wciąż nieco sapiąc -- Jestem! Jestem! Polujemy? Co to za pan? Przyjaciel? -- Vitt był podekscytowany, uwielbiał spacery i był skory do zabawy. Kobieta wpatrując się w swojego pupila odezwała się, ale nie do Vitta - Tresuję psy. W tym czasami dla łowców. Vitt zareaguje na zapach krwi - Zapewniła z powagą w głosie i oderwała kawałek kory ozdobionej podejrzanym odcieniem szkarłatu. Jak nic krew. Sama sobie odpowiedziała, nim przykucnęła do psa. Spojrzała na niego surowo -- Vitt, czy czujesz krew? -- Musiała zapytać wprost, wydając z siebie niezrozumiały ludziom świst przechodzący w syczenie, starając się niby szeptem. Z komend pies umiał tropić na wskazany zapach, ale raczej nie byłby w stanie kręcić głową na tak lub nie wobec pytań ludzi. No i akurat Vitt nie był w ogóle przystosowywany do wspomnianej reakcji, traktowała go bardziej jak domowego psa.
Pies obwąchiwał łapczywie kawałek kory -- Krew! Tak, tak! -- Poruszył się i zaskomlał, a spojrzeniem swych czarnych ślepi rzucał wyzwanie. Chciał tropić, szukać cokolwiek by to było, instynkt go nawoływał, ale zaraz też spojrzał na nieznajomego, jak na niedokończoną sprawę -- Przyjaciel. -- Odpowiedziała mu nim zadał pytanie, tym razem unosząc kąciki ust, po czym dłonią machnęła zwalniając go z komendy. Ten od razu merdając ogonem podreptał, aby zaspokoić ciekawość i zapoznać się z napotkanym przyjacielem.
Wyprostowała się i spojrzała na nieznajomego - To z pewnością ślady krwi. Musiało się coś tutaj stać - Rzekła zapowietrzając się na moment - Powinniśmy powiadomić służby ze względu na ostatnie wydarzenia... Możliwe, że wciąż nie jest tu bezpiecznie - Dodała ponuro, z nutą paranoi w głosie i spojrzała. Wglądała mu w oczy. Jakby w nich mogła znaleźć odpowiedź na niecierpiące zwłoki nieme pytanie. Zostać tutaj, czy natychmiast odejść? Sztywne ręce trzymała niepewnie wzdłuż tułowia, jakby miały się zaraz nagle do czegoś przydać, aż otarła ramiona o siebie, nie wiedząc co z nimi zrobić.
Wrażenie, że zna człowieka przed sobą, mieniło się niezrozumiałymi odcieniami. Niespotykana jak dla niej ciekawość nabierała, gdy tylko dopatrywała się linii jego twarzy, próbując wzrokiem odrysować jej kształt. Była pewna, że na niej coś odnajdzie, dowie się kim jest, choć jak na przekór rozumowi była pewna, że nie zna mężczyzny. Z ulgą usłyszała nadejście Vitta. Towarzysz od ostatnich lat stanowił doborowego partnera do spacerów. Tych zza dnia, jak i nocy. Teraz zaś już nabrała pewności, że po zmierzchu raczej się już nie wybierze z byle powodu. Pogłoski o morderstwach i porwaniach docierały, przysparzając powodów do ponurych żartów. To zawsze działo się gdzieś tam. Tam. Mediom z resztą lubiła z przekąsem zarzucać stronniczość polityczną i ubóstwianie dezorientacji populacji. Potrafiła też kpić z czyjejś śmierci. Tym razem nie było jej jednak do śmiechu. Wieści nabierały namacalnych kształtów, które jawiły się przed oczami realnym dowodem. Z pewnością miało to zniekształcić nieco postrzeganie przez nią dotychczasowej codzienności. Uczulić.
Dorosły jämthund z rozdziawionym pyskiem pędził jak na złamanie karku, nadbiegał z kierunku z którego nadeszła Judith. Gęste szare futro mieniło się nabraną wilgocią traw. Białe łapy miał już ubrudzone jakimś błotem, nos czarny od ziemi. Stanowczo wyprostowana gestem uniesionej ręki rozkazała mu stanąć, tuż przed nimi. Pies zwolnił i niechętnie, ale zatrzymał się ze sztywno postawionym do góry ogonem, wysuwając i pociągając nosem w kierunku nieznajomego, chcąc złapać powonienie. Wnet spojrzał ciekawsko na Judith, wciąż nieco sapiąc -- Jestem! Jestem! Polujemy? Co to za pan? Przyjaciel? -- Vitt był podekscytowany, uwielbiał spacery i był skory do zabawy. Kobieta wpatrując się w swojego pupila odezwała się, ale nie do Vitta - Tresuję psy. W tym czasami dla łowców. Vitt zareaguje na zapach krwi - Zapewniła z powagą w głosie i oderwała kawałek kory ozdobionej podejrzanym odcieniem szkarłatu. Jak nic krew. Sama sobie odpowiedziała, nim przykucnęła do psa. Spojrzała na niego surowo -- Vitt, czy czujesz krew? -- Musiała zapytać wprost, wydając z siebie niezrozumiały ludziom świst przechodzący w syczenie, starając się niby szeptem. Z komend pies umiał tropić na wskazany zapach, ale raczej nie byłby w stanie kręcić głową na tak lub nie wobec pytań ludzi. No i akurat Vitt nie był w ogóle przystosowywany do wspomnianej reakcji, traktowała go bardziej jak domowego psa.
Pies obwąchiwał łapczywie kawałek kory -- Krew! Tak, tak! -- Poruszył się i zaskomlał, a spojrzeniem swych czarnych ślepi rzucał wyzwanie. Chciał tropić, szukać cokolwiek by to było, instynkt go nawoływał, ale zaraz też spojrzał na nieznajomego, jak na niedokończoną sprawę -- Przyjaciel. -- Odpowiedziała mu nim zadał pytanie, tym razem unosząc kąciki ust, po czym dłonią machnęła zwalniając go z komendy. Ten od razu merdając ogonem podreptał, aby zaspokoić ciekawość i zapoznać się z napotkanym przyjacielem.
Wyprostowała się i spojrzała na nieznajomego - To z pewnością ślady krwi. Musiało się coś tutaj stać - Rzekła zapowietrzając się na moment - Powinniśmy powiadomić służby ze względu na ostatnie wydarzenia... Możliwe, że wciąż nie jest tu bezpiecznie - Dodała ponuro, z nutą paranoi w głosie i spojrzała. Wglądała mu w oczy. Jakby w nich mogła znaleźć odpowiedź na niecierpiące zwłoki nieme pytanie. Zostać tutaj, czy natychmiast odejść? Sztywne ręce trzymała niepewnie wzdłuż tułowia, jakby miały się zaraz nagle do czegoś przydać, aż otarła ramiona o siebie, nie wiedząc co z nimi zrobić.
Einar Halvorsen
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:45
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nigdy, dotychczas, nie czuł się bezpośrednio wplątany w macki czyhających zagrożeń, zagarniające splecione siateczką więzi, ludzkie istnienia; widmo ryzyka osiadło niczym przeklęte fatum ponad powierzchnią galdryjskiej społeczności, skutecznie odgradzając od beztroskiego i przejrzystego błękitu sielankowego nieba. Wszystko, począwszy od plagi zaginięć oraz odnotowanych zabójstw, wydawało się znacznie cięższe, trudniejsze do osiągnięcia, splamione błotem ryzyka; ludzie, nie wyruszali podobnie chętnie na spontaniczne wędrówki, część hucznych i radosnych wydarzeń niknęła w przepełnionej zadumą atmosferze pogrzebów, a okoliczne oblicza wydawały się coraz częściej marszczyć w grymasach przysporzonych im trosk.
Żadna z przeszywających serca tragedii, nie uderzyła go w dobitniejszy sposób; pojedyncza, wątpliwa zaleta nieposiadania krewnych ani nawet rodziny, oprócz korzeni pozbawiała go również części udzielających się pozostałym obywatelom trosk. Oprócz tego, jak każdy, pełen słabości człowiek, kierował się w swoim życiu naiwną, dziecięcą wiarą, że wszystkie, potencjalne nieszczęścia, ominą go na przestrzeni czasu cudownym, szerokim łukiem; że wszystko, co złe, co dotyka cierpieniem innych, nie zdoła mimo wszystko go spotkać.
- Ma pani rację - zgodził się i pokiwał wymownie głową, oswobodzony z więzienia dawnych przemyśleń i dywagacji. - Najlepiej będzie, jeśli powiadomimy Kruczą Straż - sprawa powinna zostać niewątpliwie złożona do odpowiednich rąk. Nawet, gdy sama kobieta była obeznana w relacjach ze stworzeniami, nie mogli, na ten moment, nic wnieść do potencjalnego śledztwa. Przyglądał się z ciekawością poczynaniom czworonoga, chociaż, nie mógł odeprzeć wrażenia, że znacznie bardziej intryguje go nieznajoma. Niedługo później po upłynięciu chwili, gdy pupil odszedł, zaspokajając ciekawość i obwąchując go, chciał ruszyć w drogę powrotną. Liczył na towarzystwo; wiedział, że nie powinni, oboje, zagłębiać się w okoliczny las.
- Proszę z góry wybaczyć tę dociekliwość - zainicjował rozmowę; w tembr jego głosu wplatała się, wreszcie, niezagłuszona obawami sympatia. - Zauważyłem sposób, w jaki kontaktowała się pani z psem. Czy jest pani zwierzęcoustną? - Spojrzenie, z przebłyskiem zaciekawienia spoczęło na obliczu kobiety. Nie miał w zwyczaju być podobnie zachłannym, sytuacja, której doświadczył, wydawała mu się, niemniej, do tego stopnia podobna, że musiał zaspokoić głód wiedzy.
- Spotkałem kiedyś osobę - poczuł się w obowiązku do wyjaśnienia - o podobnych zdolnościach. - Nadal pamiętał spotkanie, nocną, nieprzewidzianą porą z obiecującą artystką oraz zaprzyjaźnionym z nią, półdzikim sokołem. Rzadko spotykane talenty odznaczały się wspólną cechą - zawsze przykuwały uwagę.
Żadna z przeszywających serca tragedii, nie uderzyła go w dobitniejszy sposób; pojedyncza, wątpliwa zaleta nieposiadania krewnych ani nawet rodziny, oprócz korzeni pozbawiała go również części udzielających się pozostałym obywatelom trosk. Oprócz tego, jak każdy, pełen słabości człowiek, kierował się w swoim życiu naiwną, dziecięcą wiarą, że wszystkie, potencjalne nieszczęścia, ominą go na przestrzeni czasu cudownym, szerokim łukiem; że wszystko, co złe, co dotyka cierpieniem innych, nie zdoła mimo wszystko go spotkać.
- Ma pani rację - zgodził się i pokiwał wymownie głową, oswobodzony z więzienia dawnych przemyśleń i dywagacji. - Najlepiej będzie, jeśli powiadomimy Kruczą Straż - sprawa powinna zostać niewątpliwie złożona do odpowiednich rąk. Nawet, gdy sama kobieta była obeznana w relacjach ze stworzeniami, nie mogli, na ten moment, nic wnieść do potencjalnego śledztwa. Przyglądał się z ciekawością poczynaniom czworonoga, chociaż, nie mógł odeprzeć wrażenia, że znacznie bardziej intryguje go nieznajoma. Niedługo później po upłynięciu chwili, gdy pupil odszedł, zaspokajając ciekawość i obwąchując go, chciał ruszyć w drogę powrotną. Liczył na towarzystwo; wiedział, że nie powinni, oboje, zagłębiać się w okoliczny las.
- Proszę z góry wybaczyć tę dociekliwość - zainicjował rozmowę; w tembr jego głosu wplatała się, wreszcie, niezagłuszona obawami sympatia. - Zauważyłem sposób, w jaki kontaktowała się pani z psem. Czy jest pani zwierzęcoustną? - Spojrzenie, z przebłyskiem zaciekawienia spoczęło na obliczu kobiety. Nie miał w zwyczaju być podobnie zachłannym, sytuacja, której doświadczył, wydawała mu się, niemniej, do tego stopnia podobna, że musiał zaspokoić głód wiedzy.
- Spotkałem kiedyś osobę - poczuł się w obowiązku do wyjaśnienia - o podobnych zdolnościach. - Nadal pamiętał spotkanie, nocną, nieprzewidzianą porą z obiecującą artystką oraz zaprzyjaźnionym z nią, półdzikim sokołem. Rzadko spotykane talenty odznaczały się wspólną cechą - zawsze przykuwały uwagę.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:46
Ulżyło jej, gdy w niemym porozumieniu zdecydowali się opuścić to miejsce. Każde towarzystwo było lepsze niż żadne w obliczu posmaku zbrodni. Wyobraźnia lubiła się rozpędzać, strach dyktować swoje warunki, Judith jednak miała już dość w życiu przeżyć, aby całą sytuację zdołać przyjąć w końcu z chłodem. Wedle jej doświadczenia należało szukać opanowania, tylko spokój jakoś pomagał. Było łatwiej, idąc obok mężczyzny i z psem u drugiego boku. Temu ostatniemu prostą komendą kazała trzymać się blisko nogi.
Czas i myśli ułożyły na ten moment w głowie prosty plan. Dotrzeć na posterunek straży i złożyć zeznania, koniec spaceru. Fragment oderwanej kory schowała do kieszeni płaszczu.
- Zwierzęcoustna - Zaczęła w obliczu ciekawości mężczyzny, jakby poruszała niechciany temat. Nie była w najlepszym nastroju do swoich gierek i unikania szczerości. Właśnie dokładnie i doszczętnie pojęła, że te wszystkie wydarzenia i fala morderstw to akt nieprzerwany, a nad Midgardem wciąż wisi widmo śmierci. Krucza Straż znowu jest nieudolna. Zresztą, kiedy była? Poza tym mężczyzna wydawał się jej być bardzo przyjemny w obyciu - To całkiem komplement. Jak dla osoby o mojej profesji. Moi studenci tak o mnie mówią, choć tyle, że za moimi plecami - Sięgnęła do kieszeni we wnętrze płaszczu, odpinając uprzednio dwa guziki. Wyciągnęła swoją wizytówkę i podała ją mężczyźnie. Uznała, że przyszła w końcu pora się przedstawić. Prostokątny biały kartonik miał napisy o zdobionej kaligrafii i ożywioną magicznie reklamą przedstawiającą ujęcia różnych zwierząt, które wykonują wymyślne sztuczki - Judith Lundqvist - Podarowała sobie tytuł naukowy, czy określenia profesji i pełnionych obowiązków. Wszystko miał na wizytówce, w tym adres sklepu zoologicznego Ekorre, herb jej klanu w rogu i dane osobistej skrzynki pocztowej - Studenci miewają czasami przebłyski - Przyznała z uśmiechem zrozumiałym tylko przez swoich uczniów. Nie potrafiła się pochwalić swoim darem wprost, nie chciała, wymownie mówiąc o nim naokoło, mogąc zawsze zaprzeczyć. Zwykle robiła to otwarcie, acz jak tylko zawieszała swój wzrok w odmętach jego spojrzenia, korciło ją, aby nie chować się z takimi rzeczami. Poza tym i tak na uczelni wiedzieli. Była tam już parę lat i domysły znajdywały swoje potwierdzenie w licznych faktach. I przecież grono akademickie nie miało szczególnie nic przeciwko. Jej odruch omijania tematu był jak niepoprawny nawyk z dzieciństwa. Stamtąd miał też swoje korzenie. Uparcie jednak nie powiedziała ani jednego słowa więcej na wszczęty temat, wzrokiem czujnie obejmując okolicę i pozwalając nieznajomemu poprowadzić rozmowę. Liczyła, że ten odwdzięczy się otwartością i pozna jego personalia. Chęć zawarcia nowej znajomości nabrała w obliczu zastanego zwiastuna nieminionego zagrożenia.
Czas i myśli ułożyły na ten moment w głowie prosty plan. Dotrzeć na posterunek straży i złożyć zeznania, koniec spaceru. Fragment oderwanej kory schowała do kieszeni płaszczu.
- Zwierzęcoustna - Zaczęła w obliczu ciekawości mężczyzny, jakby poruszała niechciany temat. Nie była w najlepszym nastroju do swoich gierek i unikania szczerości. Właśnie dokładnie i doszczętnie pojęła, że te wszystkie wydarzenia i fala morderstw to akt nieprzerwany, a nad Midgardem wciąż wisi widmo śmierci. Krucza Straż znowu jest nieudolna. Zresztą, kiedy była? Poza tym mężczyzna wydawał się jej być bardzo przyjemny w obyciu - To całkiem komplement. Jak dla osoby o mojej profesji. Moi studenci tak o mnie mówią, choć tyle, że za moimi plecami - Sięgnęła do kieszeni we wnętrze płaszczu, odpinając uprzednio dwa guziki. Wyciągnęła swoją wizytówkę i podała ją mężczyźnie. Uznała, że przyszła w końcu pora się przedstawić. Prostokątny biały kartonik miał napisy o zdobionej kaligrafii i ożywioną magicznie reklamą przedstawiającą ujęcia różnych zwierząt, które wykonują wymyślne sztuczki - Judith Lundqvist - Podarowała sobie tytuł naukowy, czy określenia profesji i pełnionych obowiązków. Wszystko miał na wizytówce, w tym adres sklepu zoologicznego Ekorre, herb jej klanu w rogu i dane osobistej skrzynki pocztowej - Studenci miewają czasami przebłyski - Przyznała z uśmiechem zrozumiałym tylko przez swoich uczniów. Nie potrafiła się pochwalić swoim darem wprost, nie chciała, wymownie mówiąc o nim naokoło, mogąc zawsze zaprzeczyć. Zwykle robiła to otwarcie, acz jak tylko zawieszała swój wzrok w odmętach jego spojrzenia, korciło ją, aby nie chować się z takimi rzeczami. Poza tym i tak na uczelni wiedzieli. Była tam już parę lat i domysły znajdywały swoje potwierdzenie w licznych faktach. I przecież grono akademickie nie miało szczególnie nic przeciwko. Jej odruch omijania tematu był jak niepoprawny nawyk z dzieciństwa. Stamtąd miał też swoje korzenie. Uparcie jednak nie powiedziała ani jednego słowa więcej na wszczęty temat, wzrokiem czujnie obejmując okolicę i pozwalając nieznajomemu poprowadzić rozmowę. Liczyła, że ten odwdzięczy się otwartością i pozna jego personalia. Chęć zawarcia nowej znajomości nabrała w obliczu zastanego zwiastuna nieminionego zagrożenia.
Einar Halvorsen
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niepewność, zeskrobywana w rytmie stawianych kroków, zagłębiających się w napoczętym wilgocią dywanie ległych na ziemi liści. Im dalej od zagrożenia, tym rzeczywiście lepiej - troski kurczyły się, pomniejszały, uschły. Na horyzoncie, jak początkowo zakładał, majaczyła wyłącznie powiązana ze znaleziskiem formalność, zgłoszenie niecodziennego zjawiska, z którym zderzyli się w nieuchronnej kolizji przypadku. Plamy na kilku drzewach, od których zgodnie postanowili się zdystansować, niechętni, by nadal szarpać za struny napiętego ryzyka. Powinny, z całą pewnością, zostać zbadane, wnikliwie, przez kilku funkcjonariuszy. Sam, nie chciał z nimi mieć nic wspólnego. Nic więcej.
- Gdyby nie moja, nawiązana wcześniej znajomość - przyjemne, pogodne ciepło uśmiechu poderwało kąciki ust, utrzymało się, wdzięcznie i nienagannie, niechętne do wygaśnięcia - nie zadałbym podobnego pytania - cieszył się, że kobieta nie miała, przynajmniej powierzchownie, za złe wytoczonej wścibskości. Nie miał, przez większość czasu, w zwyczaju rozdrapywania patyny osłaniającej połyskliwość sekretów. Nie wszyscy odnosili się z klarowną beztroską do posiadanych zdolności; strzegli ich, czasem, zamykając na niewzruszoną, opasłą kłódkę milczenia. Nie miał, wewnętrznej potrzeby wydobywania tajemnic, pozyskiwania i obrabiania ich złóż - o wiele bardziej, sam starał się aby własne, mgliste zasłony niedopowiedzeń nie rozproszyły się, porzucając prawdę na pastwę dziennego światła, nie złożyły jej, przypadkowo w ofierze dla spojrzeń postronnych osób.
W odgałęzieniu kolejnej, rozrastającej się między ich sylwetkami chwili, przyjrzał się wizytówce wręczonej do jego ręki. Imię, nazwisko i sprawowana rola - zawód, wręcz doskonale wpasował się do niecodziennego daru, z którym przyszła na świat. Niewielu było w stanie nawiązać podobną i silną więź ze stworzeniem, zwierzęciem - żaden z nich nie potrafił się jej wyuczyć - musiał ją wpierw otrzymać.
- Nie pozostanę dłużny - własna, skromna zapowiedź, wpuszczona w następną porcję przekazywanych stwierdzeń. Owszem; nie miał w planach być dłużny, zwłaszcza, gdy rozchodziło się o transakcję zdań, odwzorowania najmniej zawiłych, nakreślających ledwie osobę faktów. Alarmujące, dokonane odkrycie sprawiło, że mogli się teraz poznać.
- Einar Halvorsen - dodał, gryząc się prędko w język przed wyuczonym, spłowiałym od codzienności frazesem. Nie sądził, by miło mi panią poznać tworzyło zgodną kompozycję, w zestawieniu z okolicznościami z którymi, bez względu na wszystko, musieli się wcześniej zmierzyć.
- Jestem... najprościej ujmując, malarzem - wyjaśnił; nie sądził, by inne słowa oddały lepiej całokształt jego osoby. Zagadkowy, przełamany zielenią błękit jego spojrzenia napotkał śmiało na twarz; osiadł, poszukując reakcji
- Gdyby nie moja, nawiązana wcześniej znajomość - przyjemne, pogodne ciepło uśmiechu poderwało kąciki ust, utrzymało się, wdzięcznie i nienagannie, niechętne do wygaśnięcia - nie zadałbym podobnego pytania - cieszył się, że kobieta nie miała, przynajmniej powierzchownie, za złe wytoczonej wścibskości. Nie miał, przez większość czasu, w zwyczaju rozdrapywania patyny osłaniającej połyskliwość sekretów. Nie wszyscy odnosili się z klarowną beztroską do posiadanych zdolności; strzegli ich, czasem, zamykając na niewzruszoną, opasłą kłódkę milczenia. Nie miał, wewnętrznej potrzeby wydobywania tajemnic, pozyskiwania i obrabiania ich złóż - o wiele bardziej, sam starał się aby własne, mgliste zasłony niedopowiedzeń nie rozproszyły się, porzucając prawdę na pastwę dziennego światła, nie złożyły jej, przypadkowo w ofierze dla spojrzeń postronnych osób.
W odgałęzieniu kolejnej, rozrastającej się między ich sylwetkami chwili, przyjrzał się wizytówce wręczonej do jego ręki. Imię, nazwisko i sprawowana rola - zawód, wręcz doskonale wpasował się do niecodziennego daru, z którym przyszła na świat. Niewielu było w stanie nawiązać podobną i silną więź ze stworzeniem, zwierzęciem - żaden z nich nie potrafił się jej wyuczyć - musiał ją wpierw otrzymać.
- Nie pozostanę dłużny - własna, skromna zapowiedź, wpuszczona w następną porcję przekazywanych stwierdzeń. Owszem; nie miał w planach być dłużny, zwłaszcza, gdy rozchodziło się o transakcję zdań, odwzorowania najmniej zawiłych, nakreślających ledwie osobę faktów. Alarmujące, dokonane odkrycie sprawiło, że mogli się teraz poznać.
- Einar Halvorsen - dodał, gryząc się prędko w język przed wyuczonym, spłowiałym od codzienności frazesem. Nie sądził, by miło mi panią poznać tworzyło zgodną kompozycję, w zestawieniu z okolicznościami z którymi, bez względu na wszystko, musieli się wcześniej zmierzyć.
- Jestem... najprościej ujmując, malarzem - wyjaśnił; nie sądził, by inne słowa oddały lepiej całokształt jego osoby. Zagadkowy, przełamany zielenią błękit jego spojrzenia napotkał śmiało na twarz; osiadł, poszukując reakcji
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:46
Coś było w powietrzu, czy może to stres spowodowany świadectwem zbrodni jednak zaczął się jej odbijać? Proste słowa, przedstawienie się raczej nie stanowiło o magii, ale poznając jego imię, odniosła nieuchronne wrażenie, że ten wypowiedział jakieś zaklęcie. Nie brakło mu uroku, już chyba zauważyła to wcześniej. Była pewna, że mogłaby się rozpuścić w jego spojrzeniu, gdyby ten utkwił w niej je odrobinę dłużej. Nie potrafiła na tym jednak świadomie teraz skupić myśli, zdawało się to błahe, zbędne. Nieodpowiednie w takich okolicznościach, acz przychodziło to same. Głos Einara zdawał się dziwnie rezonować z dnem jej duszy, z miejscem nad którym nie miewała czasu się skupić.
Zaniedbywała to bardzo istotne miejsce i wyrzucała tam wszystko na co nie miała czasu. Mnożyły się tam między sobą pragnienia i myśli, tworząc teraz już dziwne twory, które nigdy nie miały ujrzeć dnia dziennego. Od dawna nie miały okazji zabrać głosu, choć krzyczały za każdym coraz mocniej, razem, całym chórem, wynaturzając się byle osiągnąć swój cel. Pomimo lat, daremnie. Morderczo wyczerpująca rutyna, utrzymywana wyniszczającą pasją, wypleniała z niej inne uczucia, jak długotrwały suchy wiatr osuszał, pozostawiając po sobie tylko spękaną ziemię, aż w końcu tylko piasek i chłód.
- Einar Halvorsen - Powtórzyła jego godność, pozwalając jej zabrzmieć we własnych ustach. Nie, nie było to żadne zaklęcie. Po prostu facet był nieprzyzwoicie przystojny, musiała mu to oddać - Przypominam sobie, że moja ciotka bardzo chwaliła sobie pański smak i styl. Nie drążyłam jednak tematu. Kiepsko jestem obyta w świecie sztuki, acz wiem, że maluje pan obrazy dla możnych. To z pewnością zajmujące zajęcie, tyle że musi się pan użerać z bufonami - Przyznała z uśmiechem, podsumowując w tym również i siebie, choć w tym przypadku była gotowa na takie poświęcenie. Niektóre panie bardzo chwalą sobie portrety. Mówią, że są wykonane z prawdziwym namaszczeniem. Dodała, zatrzymując w myślach niewypowiedziany fragment, zarówno słowa, jak i flirciarski, rzucający się na usta, ton, który to chciał samowolnie zaistnieć. Zreflektowała się, że musi być już starą dewiantką, skoro pierwsze po uspokojeniu się, to myśli o podrywaniu wspólnego świadka zbrodni, najpewniej kolejnej w serii brutalnych morderstw i zaginięć. Aż tak była zdesperowana? Sądziła, że w żadnym przypadku. Raczej doszczętnie zepsuta? - to już potrafiła się zgodzić. W wewnętrznej odpowiedzi zacisnęła swojemu chórkowi pętlę jeszcze ciaśniej, nim ten się rozśpiewa na dobre.
- W takim razie malarz i nauczycielka znaleźli ślad zbrodni przed Kruczą Strażą. Co, następnym razem będziemy łapać morderców? Nie uważa pan, że ci nie wywiązują się ze swoich obowiązków? Że zupełnie wymknęło im się to spod kontroli... - Podsunęła temat, który równie mocno teraz okupował jej myśli. Zastanawiała się co im powiedzą, kiedy już zgłoszą zdarzenie. Proszę się nie stresować, nad wszystkim panujemy? Z własnego doświadczenia wiedziała, że korupcja i podziemie miało się dobrze w Midgardzie. Coś jednak musiało iść bardzo nie tak. Nikomu z panujących nie było na rękę, aby zabijać bezmyślnie losowych ludzi! Co jeśli ten chaos się jeszcze poszerzy i jej własne plany runą, jak domek z kart? Tylko dlatego, że nie bierze pod uwagę bardziej naglących problemów? Co jednak miałaby niby zrobić z zastaną sytuacją?
Zaniedbywała to bardzo istotne miejsce i wyrzucała tam wszystko na co nie miała czasu. Mnożyły się tam między sobą pragnienia i myśli, tworząc teraz już dziwne twory, które nigdy nie miały ujrzeć dnia dziennego. Od dawna nie miały okazji zabrać głosu, choć krzyczały za każdym coraz mocniej, razem, całym chórem, wynaturzając się byle osiągnąć swój cel. Pomimo lat, daremnie. Morderczo wyczerpująca rutyna, utrzymywana wyniszczającą pasją, wypleniała z niej inne uczucia, jak długotrwały suchy wiatr osuszał, pozostawiając po sobie tylko spękaną ziemię, aż w końcu tylko piasek i chłód.
- Einar Halvorsen - Powtórzyła jego godność, pozwalając jej zabrzmieć we własnych ustach. Nie, nie było to żadne zaklęcie. Po prostu facet był nieprzyzwoicie przystojny, musiała mu to oddać - Przypominam sobie, że moja ciotka bardzo chwaliła sobie pański smak i styl. Nie drążyłam jednak tematu. Kiepsko jestem obyta w świecie sztuki, acz wiem, że maluje pan obrazy dla możnych. To z pewnością zajmujące zajęcie, tyle że musi się pan użerać z bufonami - Przyznała z uśmiechem, podsumowując w tym również i siebie, choć w tym przypadku była gotowa na takie poświęcenie. Niektóre panie bardzo chwalą sobie portrety. Mówią, że są wykonane z prawdziwym namaszczeniem. Dodała, zatrzymując w myślach niewypowiedziany fragment, zarówno słowa, jak i flirciarski, rzucający się na usta, ton, który to chciał samowolnie zaistnieć. Zreflektowała się, że musi być już starą dewiantką, skoro pierwsze po uspokojeniu się, to myśli o podrywaniu wspólnego świadka zbrodni, najpewniej kolejnej w serii brutalnych morderstw i zaginięć. Aż tak była zdesperowana? Sądziła, że w żadnym przypadku. Raczej doszczętnie zepsuta? - to już potrafiła się zgodzić. W wewnętrznej odpowiedzi zacisnęła swojemu chórkowi pętlę jeszcze ciaśniej, nim ten się rozśpiewa na dobre.
- W takim razie malarz i nauczycielka znaleźli ślad zbrodni przed Kruczą Strażą. Co, następnym razem będziemy łapać morderców? Nie uważa pan, że ci nie wywiązują się ze swoich obowiązków? Że zupełnie wymknęło im się to spod kontroli... - Podsunęła temat, który równie mocno teraz okupował jej myśli. Zastanawiała się co im powiedzą, kiedy już zgłoszą zdarzenie. Proszę się nie stresować, nad wszystkim panujemy? Z własnego doświadczenia wiedziała, że korupcja i podziemie miało się dobrze w Midgardzie. Coś jednak musiało iść bardzo nie tak. Nikomu z panujących nie było na rękę, aby zabijać bezmyślnie losowych ludzi! Co jeśli ten chaos się jeszcze poszerzy i jej własne plany runą, jak domek z kart? Tylko dlatego, że nie bierze pod uwagę bardziej naglących problemów? Co jednak miałaby niby zrobić z zastaną sytuacją?
Einar Halvorsen
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:46
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Potrzebował ich.
Ludzi, płynących - niewymuszenie, swobodnie - strumieniem spokojnych kroków, dryfujących przez progi pomieszczenia pracowni, szczodrze naznaczonej przez tłumne, złotawe światło. Ludzi, których oblicza, których sylwetki powstawały na naprężonych, lnianych membranach płótna, ludzi wyłaniających się z podmalówki właściwą kaskadą barw, kolorytem emocji, językiem mnogich pigmentów. Ludzi, przybierających przed nim właściwą i pożądaną formę, zastygłych w pozie, tworzących ścieżkę wiodącą do kolejnego, ukończonego dzieła. Ludzi, obdarzających go znaczną, dużą zapłatą. Malował nie tylko możnych, lecz dzięki możnym, przedstawicielom galdryjskich elit był w stanie tylko malować, nie troszcząc się o odrębne sposoby na utrzymanie. Był ich maskotką; rozbudzał, z niewysłowioną łatwością sympatię, rozciągał usta w uśmiechach, łączył talent z charyzmą i ułożeniem.
Pozornie.
- Nazwijmy to pięknem niedoskonałości - na samym początku, z jego gardła wydobył się krótki, urwany, serdeczny śmiech. Odważne słowa, przyznawał przed sobą w myślach. Odważne, zwłaszcza że jej nazwisko dźwigało wielką spuściznę jednego z klanów. - Dzięki ich udziałowi stajemy się bardziej ludzcy. - Fatamorgana perfekcji, obca, rozpływająca się z każdym wdrażanym ruchem. Niedościgniona, zastępowana przez szorstkie, zgarbione grzbiety spieczonych od słońca wydm, mogił, tworzonych z niewielkich okruch wadzącej im codzienności, dręczącej, sypiącej się prosto w oczy i zgrzytającej między zaciśniętymi zębami. Wszystko, co ludzkie, posiada zarazem skazę, wyrastającą jak blada, ponura blizna, rysę przeżartą grubym, fałszywie podobnym włóknem, które nieudolnie odstaje, odległe od pierwowzoru gładkiej, okolicznej faktury. Dotknął tym, półświadomie, również własnej natury, płytkiej, atrakcyjnej powierzchowności kontrastującej się z dawno sfermentowanym wnętrzem.
- Oczywiście, ten rodzaj pracy może wymagać poświęceń - przyznał niedługo później jej rację. - Jestem jednak ostatnią osobą, która śmiałaby panią o tym pouczać. - Zawód nauczycielki akademickiej, w dużej mierze wymagał współpracowania z drugim człowiekiem, przekazywania młodym, często nieskorym do rzetelności umysłom. Nawet, gdy sam nie przekroczył innego stopnia wtajemniczenia niż wymagany, wiedział, jak przedstawiała się rzeczywistość.
- Szczerze mówiąc, nigdy tego specjalnie nie roztrząsałem - kruche, efemeryczne momenty przeznaczone na samo, milczące zastanowienie, przełamała w ostateczności wypowiedź. Nie kontrolował rozgrywającej się sytuacji, złowrogich, burzowych mas chmur mogących zdzielić ich gromem druzgocącego nieszczęścia. Żył, nie ukrywał, we własnym, odosobnionym świecie, świecie potrzeby twórczej. Dokładał starań, aby nie tworzyć naddatku chaosu w głowie, zwłaszcza, gdy nie miał nad nim choć nieznacznego wpływu. Miał dostatecznie własnych, życiowych zmartwień, które, w większości, sprowadził na siebie sam, ulegając instynktom wpisanym w odziedziczonych cechach.
- Miejmy nadzieję, że służby wkrótce podejmą właściwe kroki - nuta pocieszenia, mająca, nawet nieznacznie sprowadzić na rozmówczynię spokój. Sam, wolał wierzyć, że Krucza Straż podejmuje wszystkie, możliwe środki. Wiedział, że jest daleki od bohaterstwa - nie licząc magii twórczej oraz posługiwania się swoją przeklętą aurą, nie uchodził za mistrza w rzucaniu wszelakich czarów.
- Niestety - spostrzegł - nie zwrócą nam odpoczynku - kaprys, zwyczajny, wetknięty pod skórę kaprys nakazał podjęcia próby, aby rozszerzyć znajomość; dokładać starań, aby nie przeminęła, kiedy oboje opuszczą kwaterę funkcjonariuszy, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo galdrów. Nie istniał w tym, wbrew pozorom, żaden złożony powód; czysta, krystaliczna ciekawość; czysta chęć poznawania oraz czerpania garściami z nadarzonych przypadków.
- Najlepiej będzie, gdy sami sprawimy sobie rekompensatę - miękka i przyjazna sugestia pomknęła zza rozchylanych warg. Wzrok, nienatarczywie, a przy tym wymownie przycupnął, wyjałowiony z obaw dotykających szybkiej - zbyt szybkiej? - propozycji spotkania. Miał tylko jedną okazję; później, mogła na nowo rozproszyć się w szarym tłumie zupełnie nieznanych osób.
- Znam kilka miejsc w Midgardzie, szczególnie wartych odwiedzin - otulił tę propozycję subtelną tkaniną aury; bardziej zachęcającą niż przepełnioną rozkazem.
Ludzi, płynących - niewymuszenie, swobodnie - strumieniem spokojnych kroków, dryfujących przez progi pomieszczenia pracowni, szczodrze naznaczonej przez tłumne, złotawe światło. Ludzi, których oblicza, których sylwetki powstawały na naprężonych, lnianych membranach płótna, ludzi wyłaniających się z podmalówki właściwą kaskadą barw, kolorytem emocji, językiem mnogich pigmentów. Ludzi, przybierających przed nim właściwą i pożądaną formę, zastygłych w pozie, tworzących ścieżkę wiodącą do kolejnego, ukończonego dzieła. Ludzi, obdarzających go znaczną, dużą zapłatą. Malował nie tylko możnych, lecz dzięki możnym, przedstawicielom galdryjskich elit był w stanie tylko malować, nie troszcząc się o odrębne sposoby na utrzymanie. Był ich maskotką; rozbudzał, z niewysłowioną łatwością sympatię, rozciągał usta w uśmiechach, łączył talent z charyzmą i ułożeniem.
Pozornie.
- Nazwijmy to pięknem niedoskonałości - na samym początku, z jego gardła wydobył się krótki, urwany, serdeczny śmiech. Odważne słowa, przyznawał przed sobą w myślach. Odważne, zwłaszcza że jej nazwisko dźwigało wielką spuściznę jednego z klanów. - Dzięki ich udziałowi stajemy się bardziej ludzcy. - Fatamorgana perfekcji, obca, rozpływająca się z każdym wdrażanym ruchem. Niedościgniona, zastępowana przez szorstkie, zgarbione grzbiety spieczonych od słońca wydm, mogił, tworzonych z niewielkich okruch wadzącej im codzienności, dręczącej, sypiącej się prosto w oczy i zgrzytającej między zaciśniętymi zębami. Wszystko, co ludzkie, posiada zarazem skazę, wyrastającą jak blada, ponura blizna, rysę przeżartą grubym, fałszywie podobnym włóknem, które nieudolnie odstaje, odległe od pierwowzoru gładkiej, okolicznej faktury. Dotknął tym, półświadomie, również własnej natury, płytkiej, atrakcyjnej powierzchowności kontrastującej się z dawno sfermentowanym wnętrzem.
- Oczywiście, ten rodzaj pracy może wymagać poświęceń - przyznał niedługo później jej rację. - Jestem jednak ostatnią osobą, która śmiałaby panią o tym pouczać. - Zawód nauczycielki akademickiej, w dużej mierze wymagał współpracowania z drugim człowiekiem, przekazywania młodym, często nieskorym do rzetelności umysłom. Nawet, gdy sam nie przekroczył innego stopnia wtajemniczenia niż wymagany, wiedział, jak przedstawiała się rzeczywistość.
- Szczerze mówiąc, nigdy tego specjalnie nie roztrząsałem - kruche, efemeryczne momenty przeznaczone na samo, milczące zastanowienie, przełamała w ostateczności wypowiedź. Nie kontrolował rozgrywającej się sytuacji, złowrogich, burzowych mas chmur mogących zdzielić ich gromem druzgocącego nieszczęścia. Żył, nie ukrywał, we własnym, odosobnionym świecie, świecie potrzeby twórczej. Dokładał starań, aby nie tworzyć naddatku chaosu w głowie, zwłaszcza, gdy nie miał nad nim choć nieznacznego wpływu. Miał dostatecznie własnych, życiowych zmartwień, które, w większości, sprowadził na siebie sam, ulegając instynktom wpisanym w odziedziczonych cechach.
- Miejmy nadzieję, że służby wkrótce podejmą właściwe kroki - nuta pocieszenia, mająca, nawet nieznacznie sprowadzić na rozmówczynię spokój. Sam, wolał wierzyć, że Krucza Straż podejmuje wszystkie, możliwe środki. Wiedział, że jest daleki od bohaterstwa - nie licząc magii twórczej oraz posługiwania się swoją przeklętą aurą, nie uchodził za mistrza w rzucaniu wszelakich czarów.
- Niestety - spostrzegł - nie zwrócą nam odpoczynku - kaprys, zwyczajny, wetknięty pod skórę kaprys nakazał podjęcia próby, aby rozszerzyć znajomość; dokładać starań, aby nie przeminęła, kiedy oboje opuszczą kwaterę funkcjonariuszy, odpowiedzialnych za bezpieczeństwo galdrów. Nie istniał w tym, wbrew pozorom, żaden złożony powód; czysta, krystaliczna ciekawość; czysta chęć poznawania oraz czerpania garściami z nadarzonych przypadków.
- Najlepiej będzie, gdy sami sprawimy sobie rekompensatę - miękka i przyjazna sugestia pomknęła zza rozchylanych warg. Wzrok, nienatarczywie, a przy tym wymownie przycupnął, wyjałowiony z obaw dotykających szybkiej - zbyt szybkiej? - propozycji spotkania. Miał tylko jedną okazję; później, mogła na nowo rozproszyć się w szarym tłumie zupełnie nieznanych osób.
- Znam kilka miejsc w Midgardzie, szczególnie wartych odwiedzin - otulił tę propozycję subtelną tkaniną aury; bardziej zachęcającą niż przepełnioną rozkazem.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:46
Zawtórowała uśmiechem na ten dobitnie dobrany eufemizm, aż kiwnęła nieznacznie głową w uznaniu za dobór słów. Piękno niedoskonałości odbiło jej się echem od tyłu głowy, poruszając napięte struny, które zagrały jazgot zdolny wykrzywić nawet najdelikatniejszy z jej uśmiechów, lecz miast tego tylko prychnęła cicho przez nos. Powstrzymała się też od grymasów. Jego słowa były całkiem zabawne, a żart osładzał nawet najcięższą gorycz, czyniąc ją zjadliwą, a nawet... przyjemną - W takim razie tak, rzeczywiście jesteśmy szczególnie piękni - Rzekła z przekąsem, jawnie wymierzonym w niego, ale uśmiechem niewątpliwie sugerowała rozbawienie - Jarlowie winni pośród siebie wybierać miss rady, a nie przedstawiciela - Uniosła brwi sugerując jakże pomysł i przyjrzała się mu raz jeszcze, krocząc dalej do przodu - Jak widać na szczęście nie mam głowy do polityki - Zażartowała na koniec z siebie i poniekąd z niego, powstrzymując na ustach cynizm oraz śmiech i zmniejszając wagę rozmowy na dany temat imitowaną skromnością, lekko, niby gestem na potwierdzenie niedorzeczności jej słów, na moment przechylając głowę w bok.
- Opinia może być cenną perspektywą - Przyznała na jego słowa o pouczeniu, trochę na przekór samej sobie, ale w żadnym przypadku cynicznie. Rzeczywiście zdania żadnego nie potrzebowała na ten moment, ani rady, ale raczej zwyczajnie rozmowy, towarzystwa. Z chęcią wyraziłaby własne zdanie, o ile te dostatecznie pokryłoby się z jego. Głupio byłoby psuć zapowiadającą się znajomość na start jakąś wymianą argumentów. Wystarczyłoby jej, że znosiłby jej humor. Nie można za dużo wymagać.
Zwierzenie, że nie podejmował wybiegających myśli wobec stróżów prawa, przyjęła dwojako. Albo był powściągliwy dlań w tej kwestii, albo romantycznie beztroski. Wszakże nadziei pozwoliła wlecieć jednym uchem i wylecieć drugim. Nie lubiła tego słowa. Nie mogła jednak mieć mu nic za złe, sama często używała tego słowa. Zwłaszcza na spotkaniach rodzinnych, kiedy wypadało coś powiedzieć. Zaskoczył ją jednak, kiedy płynnie przeszedł z braku odpoczynku do jawnej rekompensaty - Naturalnie, czemu nie - Odpowiedziała po chwili, dając sobie na przetrawienie kontekstu. Wręcz bezwarunkowo zgodziła się, bo w pierwszej myśli, czemu miałaby się nie zgodzić? Kto ostatnio ją zaprosił na kawę? Na obiady nie liczyła uroczych klanowych spotkań. A na kolację? Były?
Oj tak, na pewno on, jakieś pół roku przed rozwodem po raz ostatni, jeszcze tego roku.
Na jej twarzy nie wymalowała się choćby plamka zawstydzenia, czy niepewności. Wręcz zadowolenie z obrotu sytuacji, jakby jakaś uprzednia niedorzeczna myśl odprawiona jeszcze przed chwilą dopięła jednak swego. Ciekawość nabierała, a jeden z nielicznych dni wolnych mogłaby dla miłej odmiany spędzić inaczej niż zwykle. Może wywiązałaby się jakaś interesująca dyskusja, albo zachłysnęłaby się świeżościami ze świata kultury malarskiej. Chętnie by go posłuchała. Choćby taki akcent urozmaicenia tygodniowej rutyny w obliczu seryjnych porwań i morderstw prezentował się wyjątkowo atrakcyjnie.
Popatrzyła na niego zachęcająco, powściągając się jednak od przedłużonego spojrzenia, obdarowując go najskromniejszym uśmiechem na jaki było ją stać, aby nie zdradzić zupełnie skali zainteresowania. Mógł być pewien, że chętnie posłucha dalszej części o tym lokalu, gdzie mieliby się udać.
- Opinia może być cenną perspektywą - Przyznała na jego słowa o pouczeniu, trochę na przekór samej sobie, ale w żadnym przypadku cynicznie. Rzeczywiście zdania żadnego nie potrzebowała na ten moment, ani rady, ale raczej zwyczajnie rozmowy, towarzystwa. Z chęcią wyraziłaby własne zdanie, o ile te dostatecznie pokryłoby się z jego. Głupio byłoby psuć zapowiadającą się znajomość na start jakąś wymianą argumentów. Wystarczyłoby jej, że znosiłby jej humor. Nie można za dużo wymagać.
Zwierzenie, że nie podejmował wybiegających myśli wobec stróżów prawa, przyjęła dwojako. Albo był powściągliwy dlań w tej kwestii, albo romantycznie beztroski. Wszakże nadziei pozwoliła wlecieć jednym uchem i wylecieć drugim. Nie lubiła tego słowa. Nie mogła jednak mieć mu nic za złe, sama często używała tego słowa. Zwłaszcza na spotkaniach rodzinnych, kiedy wypadało coś powiedzieć. Zaskoczył ją jednak, kiedy płynnie przeszedł z braku odpoczynku do jawnej rekompensaty - Naturalnie, czemu nie - Odpowiedziała po chwili, dając sobie na przetrawienie kontekstu. Wręcz bezwarunkowo zgodziła się, bo w pierwszej myśli, czemu miałaby się nie zgodzić? Kto ostatnio ją zaprosił na kawę? Na obiady nie liczyła uroczych klanowych spotkań. A na kolację? Były?
Oj tak, na pewno on, jakieś pół roku przed rozwodem po raz ostatni, jeszcze tego roku.
Na jej twarzy nie wymalowała się choćby plamka zawstydzenia, czy niepewności. Wręcz zadowolenie z obrotu sytuacji, jakby jakaś uprzednia niedorzeczna myśl odprawiona jeszcze przed chwilą dopięła jednak swego. Ciekawość nabierała, a jeden z nielicznych dni wolnych mogłaby dla miłej odmiany spędzić inaczej niż zwykle. Może wywiązałaby się jakaś interesująca dyskusja, albo zachłysnęłaby się świeżościami ze świata kultury malarskiej. Chętnie by go posłuchała. Choćby taki akcent urozmaicenia tygodniowej rutyny w obliczu seryjnych porwań i morderstw prezentował się wyjątkowo atrakcyjnie.
Popatrzyła na niego zachęcająco, powściągając się jednak od przedłużonego spojrzenia, obdarowując go najskromniejszym uśmiechem na jaki było ją stać, aby nie zdradzić zupełnie skali zainteresowania. Mógł być pewien, że chętnie posłucha dalszej części o tym lokalu, gdzie mieliby się udać.
Einar Halvorsen
Re: 14.10.2000 – Zagajnik – E. Halvorsen & Bezimienny: J. Lundqvist Pią 24 Lis - 11:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie mógł, o zgrozo, podzielać jej otwartości; kąśliwych, skutecznie wycelowanych harpunów uwag, przeszywających dostojne, opływające wygodą cielska większości przedstawicieli klanów, dzierżących najszerszy wachlarz spośród możliwych wpływów. Nie mógł; uzależniony wprost od wygody, zdany absolutnie na łaskę albo niełaskę arystokracji galdrów, wyniesiony przez ich uznanie, ich finansowe środki, ich aprobatę, ich nieustanne zlecenia. Niekiedy odczuwał wstręt, krzywiąc się z wewnętrzną odrazą, walcząc z myślą namolną jak stado tłustych, wirujących w powietrzu much, że stał się ich niewolnikiem; u podstaw artystycznej kariery burzył, wznosząc na nowo pożądanego siebie, pozbawionego niechcianej, wiążącej się z pochodzeniem skazy. Wolał, w związku z tym, poprzestawać w azylu bezpiecznych i pustych słów, miłych, przyjemnych dla ucha treści rozdmuchanych bezwartościowym przekazem. Przeklinał zawsze swój stan, zarazem nie będąc zdolnym do prowadzenia innego, przepełnionego okrutną wolnością życia. Wygoda podróżowała w parze z rażącą ignorancją, doskwierającym brakiem wykształconej opinii i świadomości na temat czyhającego ryzyka. Nie śledził nekrologów, a po większości artykułów Orakel przemykał spłowiałym, pozbawionym dozy zaciekawienia i żądzy zorientowania się w wydarzeniach spojrzeniem. Dbał, przede wszystkim, o własną pasję, łudząc się, z dziecięcą naiwnością, że widmo nieszczęść nie zdoła jego dosięgnąć. Większość ludzi, odkąd sięgał pamięcią, postępowała zgodnie z jego sugestią, uginała się pod ciężarem magicznej, zwodniczej aury, odziedziczonej po nieludzkim rodzicu. Uchylał się od srogiego jarzma dalekich mu, niekomfortowych spraw, ze zdecydowanie większym entuzjazmem poruszając tematy inne niż teatrzyki klanów czy nieudolność ochrony przed tajemniczym sprawcą (sprawcami?).
Kobieta, ze swoją zdecydowaną, intrygującą osobowością, ciętym, uderzającym starannie w słabe punkty poczuciem humoru, wyróżniała się na tle innych członkiń magicznych klanów. Teraz lub nigdy więcej - zaryzykował nagłą propozycją spotkania, wiedząc, że wkrótce każde z nich uda się inną ścieżką, a ich spotkanie obrośnie kurzem przeszłości, odstawione na jedną z kondygnacji pamięci.
- Cieszy mnie, skoro nie widzi w tym pani przeszkód - wyznał, w głowie wertując raz jeszcze listę nadających się, możliwie najbardziej, na spotkanie miejsc. Midgard stał się dla niego domem; z biegiem systematyki lat, stopniowo poznawał wszystko, co mogła zaoferować stolica społeczności galdrów. Nadchodzące spotkanie mogło być, z całą pewnością, szansą na zajmującą rozmowę i wspaniałe towarzystwo, nienadkażoną już grozą leśnego znaleziska.
Einar i Bezimienny z tematu
Kobieta, ze swoją zdecydowaną, intrygującą osobowością, ciętym, uderzającym starannie w słabe punkty poczuciem humoru, wyróżniała się na tle innych członkiń magicznych klanów. Teraz lub nigdy więcej - zaryzykował nagłą propozycją spotkania, wiedząc, że wkrótce każde z nich uda się inną ścieżką, a ich spotkanie obrośnie kurzem przeszłości, odstawione na jedną z kondygnacji pamięci.
- Cieszy mnie, skoro nie widzi w tym pani przeszkód - wyznał, w głowie wertując raz jeszcze listę nadających się, możliwie najbardziej, na spotkanie miejsc. Midgard stał się dla niego domem; z biegiem systematyki lat, stopniowo poznawał wszystko, co mogła zaoferować stolica społeczności galdrów. Nadchodzące spotkanie mogło być, z całą pewnością, szansą na zajmującą rozmowę i wspaniałe towarzystwo, nienadkażoną już grozą leśnego znaleziska.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?