:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist
2 posters
Bezimienny
06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:46
07.09.2000
Czarne trzewiki na delikatnym obcasie uporczywie stukały w kamienną ścieżkę, w rytm kroków ich właścicielki. Krok ten był daleki od spokojnego i zrównoważonego. Długie nogi stawiały jeszcze dłuższe kroki, jakby pospieszne i nachalne. Delikatna, letnia sukienka bujała się wokół kolan, talii, próbując dorównać swoją gracją, do całej postury kobiety. Platynowe pasma sięgające niemalże pasa, unosiły się za nią niczym welon, zbyt zwiewny nawet jak na kogoś takiego, kim ona była. Obszerne, czarne okulary skrywały niemalże pół idealnie wyglądającego lica. Astrid sądziła, że tym razem wyróżnia ją z tłumu tylko czerwona pomadka nałożona na kształtne wargi. Chyba nie zdawała sobie sprawy z faktu, że całą swoją posturą i zachowaniem przyciągała spojrzenia. Jeszcze więcej pośród osób z muzycznego światka. Tam wiedzieli kim była Astrid Blomkvist. Być może niedługo każdy będzie wiedział…
Uparcie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą. Nie zawracała sobie głowy spoglądaniem na boki, na nielicznych mijanych dzisiaj przechodniów. Nawet nie wiedziała, dlaczego pojawiła się w tej okolicy. Ot wracała z uczelni, po naprawdę ciężkim dniu. Pomimo wczesnych, popołudniowych godzin, miała wszystkiego skrajnie dość. Pragnęła odciąć umysł w brzmieniu kolejnej etiudy, lub zatopić go w kieliszku czerwonego wina. Byle tylko nie myśleć. Zapomnieć. Pójść dalej w nieznane i urocze ukojenie. Dlaczego więc jej stopy niosły ją poprzez ten kamienny bruk? Dlaczego ta dzielnica? Pytanie to zadawała sobie, kiedy skręciła w prawo i zgrabnie wyminęła przeszkodę w postaci niewielkiego ogrodzenia. Ponownie pytała samą siebie, gdy jej kłykcie niemalże boleśnie ścierały się z powierzchnią litego drewna. Zastukała grzecznie w drzwi, choć wcale nie zamierzała. Niemniej próbowała udawać grzeczną i okrzesaną. Nie słyszała jednak charakterystycznego zaproszenia. Nikt nie ruszył jej na spotkanie. Irytował ją ten fakt. A zirytowana niksa, to zła niksa. Wyraźnie słyszała gdzieś w pobliżu jakiś ruch. Wiedziała, że ktoś jest w środku, tylko usilnie ją ignoruje.
Nawet nie wiedziała, dlaczego nacisnęła klamkę. Drzwi uchyliły się z cichym westchnieniem, a ona bezpardonowo wślizgnęła się do środka, starannie zamykając je za spódnicą swojej sukienki. Honey, I’m home… wykrzywiła wargi w delikatnym uśmiechu na tę myśl. Stawiała kolejne kroki, znacznie spokojniejsze i opanowane. Obcasy nie stukały o parkiet, kiedy przemieszczała się dalej. Rozglądała się czujnie, ciekawa w którym momencie go dostrzeże. Nie było go nigdzie widać w kuchni, czy jadalni. Salon również pozostawał pustym. Kolejne drzwi pozostawały uchylone, więc powoli skierowała się w tamtą stronę. Teraz jeszcze wyraźniej poczuła zapach farb i rozpuszczalnika. Wiedziała, że jest na odpowiednim tropie. Zapach nabierał na sile, im bliżej tych drzwi się znajdowała. Przez niedużą szparę zauważyła swój obiekt. Stał tyłem do niej, przed sztalugą, namiętnie coś tworząc. Na drugim planie zauważyła coś potencjalnie dla niej ciekawszego.
– Einarze, nie wiedziałam, że tworzysz takie portrety – odezwała się nagle. Uniosła swoje wielkie okulary, odsłaniając oczy. Zręcznie wplotła je w pasma platynowych włosów, bezpardonowo przyglądając się roznegliżowanej kobiecie, spoczywającej na łóżku. Gdyby chociaż była ładna… Pewnym krokiem weszła do pomieszczenia, wprawiając kobietę w jeszcze większe osłupienie. Z konsternacją zauważyła, że jej biust był niemal tak wielki, jak astridowa głowa… – Na Odyna, jeśli nie masz pieniędzy, wystarczy powiedzieć, coś się na to poradzi – jęknęła w jego stronę i po chwili bez skrępowania ucałowała jego policzek, by za chwilę zaszczycić tutaj obecnych dosyć kpiącym wyrazem twarzy.
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niecierpliwa.
Łagodna, złota tkanina promieni światła wsunęła się z entuzjazmem godnym ostatnich, ubywających zrywów napoczętego jesienną korozją ciepła. Opadła, z niewymuszoną gracją i rozgościła się między licami ścian, niemych obserwatorów splamionych błędami zdarzeń. Oczy błysnęły; kilka refleksów mrugnęło filuternie na wilgotnej powierzchni, zatańczyło na okręgach tęczówek o wiecznie nieoczywistej barwie - z przeważającą obecnie rolą zielonkawego akcentu. Krawędzie warg drgnęły, uśmiech nanosił się na oblicze, nie ulegając zmęczeniu. Niecierpliwa. Dłonie osiadały raptownie na materiale koszuli, szarpiąc i rozpinając pierwsze guziki; usta wytrwale szukały przeciwnych ust, łącząc je przeznaczeniem spragnionych, namiętnych zetknięć dłużących się pocałunków. Westchnęła, kiedy nachylił się, obmywając oddechem jej małżowinę uszną. W posłanym szepcie niosło się pouczenie - była zmuszona czekać.
Obraz nie był - nie wydawał się - celem sam w sobie; był jednym z wielu kaprysów, których skąpane oparem absurdu natchnienia, przejawiały się podczas wszelkich etapów życia. Nie wiedział, czy rzeczywiście pragnie uwiecznić jej piękno - kobiece ciało, zadbane pomimo wieku - skoro jedynym, dostrzegalnym marzeniem utęsknionej małżonki dyplomaty - czerpiącej garściami z delegacji męża - było, jak powiedziała sama bez subtelności, żeby zwyczajnie ją zerżnął. Bawił się przednio, wiedząc, że prędzej czy później rozchyli spragnione uda i zwieńczy ich karygodne spotkanie, które z pewnością sprowadzi rozgoryczenie Frigg.
Obiecał, że wróci do niej, kiedy naniesie szkic.
Kurwa
mać.
Nie mógł określić, co z mieszaniny chaosu wyłoniło się najpierw - rytm kroków, uderzających o posadzkę z poświatą stukotu echa, kobiecy pisk, szelest pościeli zakrywającej skąpane od wstydu ciało, czy może własna dłoń, która wymsknęła się, kreśląc skażoną niewłaściwością linię. Odwrócił się. Astrid, mimo talentu brzmiąca obecnie jak podły, fatalnie dobrany akord. Głos zamarł, grzęznąc w przepaści krtani. Ręka zgarbiła się w pięść. Rzucił Blomkvist dość krótkie, choć intensywne spojrzenie, zupełnie, jakby chciał przebić jej przepełnioną nieskazitelną urodą postać, na wylot, niedostrzegalną włócznią. Kobieta, którą próbował jeszcze przed chwilą uwiecznić, zaczęła rzucać na oślep mnogimi stadami wyzwisk. Stwierdziła, że ją oszukał, pospiesznie zabierając ubrania, by wkrótce, niedbale wsuwając suknię, natychmiast teleportować się z jego domu. Przez chwilę nastała cisza.
Dopiero wtedy przełamał własne milczenie.
- Mogłaś uprzedzić, że przyjdziesz - zaczął, powoli, nie kryjąc zirytowania pokrzyżowaniem planów z powodu niezapowiedzianej wizyty. Odwrócił się w stronę Blomkvist oraz poświęcił jej pełnię swojej uwagi. Zaczął poprawiać koszulę. Materiał nieznośnie drażnił - podobnie jak sytuacja, w której objęciach, chcąc nie chcąc, stawał się uwięziony.
Łagodna, złota tkanina promieni światła wsunęła się z entuzjazmem godnym ostatnich, ubywających zrywów napoczętego jesienną korozją ciepła. Opadła, z niewymuszoną gracją i rozgościła się między licami ścian, niemych obserwatorów splamionych błędami zdarzeń. Oczy błysnęły; kilka refleksów mrugnęło filuternie na wilgotnej powierzchni, zatańczyło na okręgach tęczówek o wiecznie nieoczywistej barwie - z przeważającą obecnie rolą zielonkawego akcentu. Krawędzie warg drgnęły, uśmiech nanosił się na oblicze, nie ulegając zmęczeniu. Niecierpliwa. Dłonie osiadały raptownie na materiale koszuli, szarpiąc i rozpinając pierwsze guziki; usta wytrwale szukały przeciwnych ust, łącząc je przeznaczeniem spragnionych, namiętnych zetknięć dłużących się pocałunków. Westchnęła, kiedy nachylił się, obmywając oddechem jej małżowinę uszną. W posłanym szepcie niosło się pouczenie - była zmuszona czekać.
Obraz nie był - nie wydawał się - celem sam w sobie; był jednym z wielu kaprysów, których skąpane oparem absurdu natchnienia, przejawiały się podczas wszelkich etapów życia. Nie wiedział, czy rzeczywiście pragnie uwiecznić jej piękno - kobiece ciało, zadbane pomimo wieku - skoro jedynym, dostrzegalnym marzeniem utęsknionej małżonki dyplomaty - czerpiącej garściami z delegacji męża - było, jak powiedziała sama bez subtelności, żeby zwyczajnie ją zerżnął. Bawił się przednio, wiedząc, że prędzej czy później rozchyli spragnione uda i zwieńczy ich karygodne spotkanie, które z pewnością sprowadzi rozgoryczenie Frigg.
Obiecał, że wróci do niej, kiedy naniesie szkic.
Kurwa
mać.
Nie mógł określić, co z mieszaniny chaosu wyłoniło się najpierw - rytm kroków, uderzających o posadzkę z poświatą stukotu echa, kobiecy pisk, szelest pościeli zakrywającej skąpane od wstydu ciało, czy może własna dłoń, która wymsknęła się, kreśląc skażoną niewłaściwością linię. Odwrócił się. Astrid, mimo talentu brzmiąca obecnie jak podły, fatalnie dobrany akord. Głos zamarł, grzęznąc w przepaści krtani. Ręka zgarbiła się w pięść. Rzucił Blomkvist dość krótkie, choć intensywne spojrzenie, zupełnie, jakby chciał przebić jej przepełnioną nieskazitelną urodą postać, na wylot, niedostrzegalną włócznią. Kobieta, którą próbował jeszcze przed chwilą uwiecznić, zaczęła rzucać na oślep mnogimi stadami wyzwisk. Stwierdziła, że ją oszukał, pospiesznie zabierając ubrania, by wkrótce, niedbale wsuwając suknię, natychmiast teleportować się z jego domu. Przez chwilę nastała cisza.
Dopiero wtedy przełamał własne milczenie.
- Mogłaś uprzedzić, że przyjdziesz - zaczął, powoli, nie kryjąc zirytowania pokrzyżowaniem planów z powodu niezapowiedzianej wizyty. Odwrócił się w stronę Blomkvist oraz poświęcił jej pełnię swojej uwagi. Zaczął poprawiać koszulę. Materiał nieznośnie drażnił - podobnie jak sytuacja, w której objęciach, chcąc nie chcąc, stawał się uwięziony.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:47
Niejednokrotnie wykazywała się całkowitą pogardą względem kryzysowych sytuacji, gdzie należał podejmować jednolite i racjonalne działania. Racjonalność nigdy nie leżała w jej naturze. Mijała się z niksą każdego dnia, choć nie wyrażała potrzeby zagościć w jej życiu na kilka dłuższych chwil. Próbowała w ten sposób tłumaczyć swoje zachowanie. Winić błędy genetyczne za swoje niejednokrotnie paskudne zachowanie. Udawało się raz, drugi i piętnasty. Ale w końcu szlag jasny wszystko trafiał i wielu orientowało się, że jest to samodzielny wybór Astrid. Tak jak teraz, kiedy wchodząc do pomieszczenia, bezwstydnie przyglądała się roznegliżowanej kobiecie. Wynajdowała coraz to ciekawsze niedoskonałości szpecące jej ciało. Te, które ona sama w normalnej sytuacji prawdopodobnie próbowała by zakryć. Widziała pąsowiejące policzki i całkowicie je rozumiała. Powinna dać jej nieco przestrzeni, jednak wolała skupiać się na tym, co tu i teraz. Grymas bardzo wyraźnego wkurwienia na twarzy Einara dodatkowo upewniał ją w przekonaniu, że czyni dobrze. Nawet bardzo dobrze.
Posłała mu szeroki uśmiech, kiedy kobieta beształa i jego i ją, by po chwili teleportować się w nieznane. Zrobiła kilka kroków, z zainteresowaniem rozglądając się po pomieszczeniu. Mężczyzna nie był nazbyt rozmownym, więc dźwięk jej obcasów rozrywał ciszę wokół.
- Owszem, mogłam - stwierdziła, zerkając na niego przez ramię, którym to następnie poruszyła, wprost pokazując, być może dlaczego tego nie uczyniła. Jeśli jednak Einar posiadał jakiekolwiek dodatkowe wątpliwości, pospieszyła z kolejnymi wyjaśnieniami. - Gdybym powiedziała, że przyjdę, zamknął być dom na trzy spusty i na pewno nie wpuścił mnie do środka - oczywista oczywistość.
Wiedziała, że dokładnie tak by się wtedy stało. Ponownie uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku, odwracając przodem. Zaplotła ręce na wysokości piersi, wyzywająco unosząc podbródek.
- Zastanawiam się, naprawdę jesteś aż tak zdesperowanym? - jedna jej brew uniosła się ku górze, kiedy to mówiła. Nie miała najmniejszego pojęcia, co mężczyzna widział w tamtej kobiecie. Nie była nawet pewna, czy chciała dociekać szczegółów. Jednak jej język zadecydował za nią, bo zadał to właśnie pytanie. - Przecież ona wyglądała jakby miała cię zgnieść swoimi cyckami - westchnęła cicho, kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. Oj Einarze, Einarze...
- Jeszcze twój ogon by na tym ucierpiał - wymownie poruszyła brwiami, ciekawa, czy da się złapać na tak banalną aluzję. I kiedy zechce przestać zaprzeczać.
Posłała mu szeroki uśmiech, kiedy kobieta beształa i jego i ją, by po chwili teleportować się w nieznane. Zrobiła kilka kroków, z zainteresowaniem rozglądając się po pomieszczeniu. Mężczyzna nie był nazbyt rozmownym, więc dźwięk jej obcasów rozrywał ciszę wokół.
- Owszem, mogłam - stwierdziła, zerkając na niego przez ramię, którym to następnie poruszyła, wprost pokazując, być może dlaczego tego nie uczyniła. Jeśli jednak Einar posiadał jakiekolwiek dodatkowe wątpliwości, pospieszyła z kolejnymi wyjaśnieniami. - Gdybym powiedziała, że przyjdę, zamknął być dom na trzy spusty i na pewno nie wpuścił mnie do środka - oczywista oczywistość.
Wiedziała, że dokładnie tak by się wtedy stało. Ponownie uśmiechnęła się szeroko w jego kierunku, odwracając przodem. Zaplotła ręce na wysokości piersi, wyzywająco unosząc podbródek.
- Zastanawiam się, naprawdę jesteś aż tak zdesperowanym? - jedna jej brew uniosła się ku górze, kiedy to mówiła. Nie miała najmniejszego pojęcia, co mężczyzna widział w tamtej kobiecie. Nie była nawet pewna, czy chciała dociekać szczegółów. Jednak jej język zadecydował za nią, bo zadał to właśnie pytanie. - Przecież ona wyglądała jakby miała cię zgnieść swoimi cyckami - westchnęła cicho, kręcąc głową z wyraźną dezaprobatą. Oj Einarze, Einarze...
- Jeszcze twój ogon by na tym ucierpiał - wymownie poruszyła brwiami, ciekawa, czy da się złapać na tak banalną aluzję. I kiedy zechce przestać zaprzeczać.
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zmiął w ustach wiązankę przekleństw.
Złość narasta - złość pali - pulsuje. Bolesna, uwierająca go opuchlizna. Pożoga myśli wiła się opętańczo w głowie - myśli, związanych z nagłym rechotem losu, który z pewnością bawił się wyśmienicie, kreśląc parszywy scenariusz (nie)przypadkowych zdarzeń. Dawne, stworzone plany opadły teraz w ponurą i bezkształtną ruinę. Niedoceniona, samotna małżonka dyplomaty zniknęła. Zostali sami, brodzili w konsekwencjach trującej złośliwości Blomkvist, wstrzykniętej w jego prywatny świat, w jego pozorny azyl. Pozorny. Szlag.
- Masz o mnie bardzo złe zdanie - teatralne, wpajane jej oburzenie sprawiało, że stawał się godny miana scenicznego aktora. - Niepotrzebnie - dodał natychmiast, próbując, najwyraźniej przekonać kobietę o niesłuszności opinii. - Zadbałbym o alkohol i wszystko inne, w miarę swych możliwości - stwierdził przekonująco; uśmiech przez chwilę wspiął się po jego twarzy. Byłbym przygotowany. Wiedział, że nieustannie z nim igra, szuka idiotycznego, wprost dziecięcego pretekstu, aby wyjaśnić wtargnięcie do jego domu. Dyskusje, które przeprowadzali na temat sztuki, były jedyną korzyścią płynącą z zawartej pomiędzy nimi znajomości - relacji nadgryzionej przez tragizm, który spisywał ich od początków na straty, od pierwszej wymiany spojrzeń, od mocy, drzemiącej pod płótnem skóry, która w ich towarzystwie stawała się bezskuteczna, wygasła.
Mruknął, od niechcenia, zaklęcie - sztaluga posłusznie przeniosła się w róg pokoju. Usiadł na krawędzi łóżka, pośród pofałdowanej, chaotycznej pościeli, pozostawionej przez roztrzęsioną kobietę. Pachniała jej perfumami. Pachniała doznaną klęską.
- Zobacz, co narobiłaś - wyrzucił tylko, nie komentując jej wypomnienia o guście. Nie miał ochoty dzielić się z nią wycinkami życia, a zwłaszcza tych elementów, odgrywających się wewnątrz jego sypialni. Wyprostował się, spoglądając znów prosto w jej ciemne, skupione oczy. Odsłoniła się. Zrozumiał. Wszystko zrozumiał - to było proste, to było banalnie proste. Nie ustawała w drążeniu, we własnym śledztwie, w poszukiwaniach, które zamierzał natychmiast jej udaremnić. Nie wydał się poruszony - doskonale nauczył się utrzymywać na swoim obliczu maskę, zwłaszcza w tej niewygodnej kwestii; zwłaszcza, gdy kłamał w niej nieprzerwanie przez ponad trzydzieści lat.
- Różnie go nazywano, ale nigdy w ten sposób - nieznaczne rozbawienie rozniosło się wraz z przekazem; odebrał przytyk za całkiem inną aluzję.
Złość narasta - złość pali - pulsuje. Bolesna, uwierająca go opuchlizna. Pożoga myśli wiła się opętańczo w głowie - myśli, związanych z nagłym rechotem losu, który z pewnością bawił się wyśmienicie, kreśląc parszywy scenariusz (nie)przypadkowych zdarzeń. Dawne, stworzone plany opadły teraz w ponurą i bezkształtną ruinę. Niedoceniona, samotna małżonka dyplomaty zniknęła. Zostali sami, brodzili w konsekwencjach trującej złośliwości Blomkvist, wstrzykniętej w jego prywatny świat, w jego pozorny azyl. Pozorny. Szlag.
- Masz o mnie bardzo złe zdanie - teatralne, wpajane jej oburzenie sprawiało, że stawał się godny miana scenicznego aktora. - Niepotrzebnie - dodał natychmiast, próbując, najwyraźniej przekonać kobietę o niesłuszności opinii. - Zadbałbym o alkohol i wszystko inne, w miarę swych możliwości - stwierdził przekonująco; uśmiech przez chwilę wspiął się po jego twarzy. Byłbym przygotowany. Wiedział, że nieustannie z nim igra, szuka idiotycznego, wprost dziecięcego pretekstu, aby wyjaśnić wtargnięcie do jego domu. Dyskusje, które przeprowadzali na temat sztuki, były jedyną korzyścią płynącą z zawartej pomiędzy nimi znajomości - relacji nadgryzionej przez tragizm, który spisywał ich od początków na straty, od pierwszej wymiany spojrzeń, od mocy, drzemiącej pod płótnem skóry, która w ich towarzystwie stawała się bezskuteczna, wygasła.
Mruknął, od niechcenia, zaklęcie - sztaluga posłusznie przeniosła się w róg pokoju. Usiadł na krawędzi łóżka, pośród pofałdowanej, chaotycznej pościeli, pozostawionej przez roztrzęsioną kobietę. Pachniała jej perfumami. Pachniała doznaną klęską.
- Zobacz, co narobiłaś - wyrzucił tylko, nie komentując jej wypomnienia o guście. Nie miał ochoty dzielić się z nią wycinkami życia, a zwłaszcza tych elementów, odgrywających się wewnątrz jego sypialni. Wyprostował się, spoglądając znów prosto w jej ciemne, skupione oczy. Odsłoniła się. Zrozumiał. Wszystko zrozumiał - to było proste, to było banalnie proste. Nie ustawała w drążeniu, we własnym śledztwie, w poszukiwaniach, które zamierzał natychmiast jej udaremnić. Nie wydał się poruszony - doskonale nauczył się utrzymywać na swoim obliczu maskę, zwłaszcza w tej niewygodnej kwestii; zwłaszcza, gdy kłamał w niej nieprzerwanie przez ponad trzydzieści lat.
- Różnie go nazywano, ale nigdy w ten sposób - nieznaczne rozbawienie rozniosło się wraz z przekazem; odebrał przytyk za całkiem inną aluzję.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:47
Podniecała ją myśl, jakoby właśnie przyczyniła się do rozwiania pozornego spokoju na jego twarzy. Niewątpliwie sprawiało jej to przyjemność. Nawet nie potrafiła powiedzieć, od którego momentu ich wspólnej egzystencji, zaczęła tak lubować się w sprawiania mu bólu, czy to fizycznego, czy psychicznego. Dyskomfort malujący się na jego licu niewątpliwie był wspaniałą nagrodą za trud, jaki włożyła w pojawienie się w tym miejscu. Nie, teraz już zdecydowanie nie zamierzała tego czynu żałować. Było warto. Choćby po to, aby przeszkodzić mu w pewnych cielesnych uniesieniach, które to zniknęły razem z tamtą kobietą.
Dalej przyglądała się jego twarzy, próbując wyczytać w niej wszystkie oszczerstwa, którymi to tak uparcie kalał swoje usta. Odsunęła z twarzy zbłąkany, platynowy kosmyk włosów.
– Nie wiem, jak to robisz, ale jakoś ci nie wierzę – odparła w odpowiedzi na jego słowa, bez nawet najmniejszego skrępowania tym, że mógłby uznać je za niewłaściwe czy wręcz niegrzeczne. Ona była niegrzeczną, więc po co miałaby udawać kogoś innego. Bawiła się świetnie, wytykając mu to wszystko prosto w twarz. Wiedziała, w jaki sposób ją traktował. Jak dla niego wyglądała. Jak upierdliwy intruz, przydatny tylko w konkretnych momentach, zdarzeniach. We wszystkich innych powinna nie istnieć. Bo być może dowiedziała by się za dużo…
Przewróciła oczami w odpowiedzi na jego oskarżenie. Również usiadła na krawędzi łóżka, nawet nie pytając o pozwolenie. Niemniej, szybko podniosła swoje pośladki do góry, aby wydobyć z pod nich porzucony przez kobietę biustonosz. Czarny, koronkowy, prześwitujący znacznie bardziej, niż powinien. Wytknęła go w jego stronę, unosząc jedną brew ku górze. Zgrabnie rzuciła nim prosto w jego twarz.
– Prawdopodobnie nie odzyskasz od niej swoich pieniędzy – jej ton za nic w świecie nie sugerował, jak się czuła z tym faktem. Źle, dobrze, nieprzyzwoicie. Żadne uczucia nie wypłynęły na powierzchnię ślicznej buźki, która mogła skrywać coś więcej, niż tylko wyjątkowy muzyczny talent. Geniusz niejednokrotnie szedł w parze z szaleństwem. Czy i tak było w jej przypadku? Może właśnie dlatego atakowała go w tak prosty niezawoalowany w żaden sposób, by tylko tego się spodziewał? Myśli kotłowały się pod kościstą kopułą.
Dobrze, ignoruj mnie, nie doceniaj. Tak będzie… łatwiej.
– Po co to robisz? – zapytała w końcu, spoglądając na niego. Nie dopowiedziała, co dokładnie miała na myśli. Pozostawiała to jego umysłowi, który zapewne miał zinterpretować jej słowa, w sobie wygodny sposób. Dzięki temu miała poznać jego sposób obronny. W prostocie tkwi siła, czyż nie?
Dalej przyglądała się jego twarzy, próbując wyczytać w niej wszystkie oszczerstwa, którymi to tak uparcie kalał swoje usta. Odsunęła z twarzy zbłąkany, platynowy kosmyk włosów.
– Nie wiem, jak to robisz, ale jakoś ci nie wierzę – odparła w odpowiedzi na jego słowa, bez nawet najmniejszego skrępowania tym, że mógłby uznać je za niewłaściwe czy wręcz niegrzeczne. Ona była niegrzeczną, więc po co miałaby udawać kogoś innego. Bawiła się świetnie, wytykając mu to wszystko prosto w twarz. Wiedziała, w jaki sposób ją traktował. Jak dla niego wyglądała. Jak upierdliwy intruz, przydatny tylko w konkretnych momentach, zdarzeniach. We wszystkich innych powinna nie istnieć. Bo być może dowiedziała by się za dużo…
Przewróciła oczami w odpowiedzi na jego oskarżenie. Również usiadła na krawędzi łóżka, nawet nie pytając o pozwolenie. Niemniej, szybko podniosła swoje pośladki do góry, aby wydobyć z pod nich porzucony przez kobietę biustonosz. Czarny, koronkowy, prześwitujący znacznie bardziej, niż powinien. Wytknęła go w jego stronę, unosząc jedną brew ku górze. Zgrabnie rzuciła nim prosto w jego twarz.
– Prawdopodobnie nie odzyskasz od niej swoich pieniędzy – jej ton za nic w świecie nie sugerował, jak się czuła z tym faktem. Źle, dobrze, nieprzyzwoicie. Żadne uczucia nie wypłynęły na powierzchnię ślicznej buźki, która mogła skrywać coś więcej, niż tylko wyjątkowy muzyczny talent. Geniusz niejednokrotnie szedł w parze z szaleństwem. Czy i tak było w jej przypadku? Może właśnie dlatego atakowała go w tak prosty niezawoalowany w żaden sposób, by tylko tego się spodziewał? Myśli kotłowały się pod kościstą kopułą.
Dobrze, ignoruj mnie, nie doceniaj. Tak będzie… łatwiej.
– Po co to robisz? – zapytała w końcu, spoglądając na niego. Nie dopowiedziała, co dokładnie miała na myśli. Pozostawiała to jego umysłowi, który zapewne miał zinterpretować jej słowa, w sobie wygodny sposób. Dzięki temu miała poznać jego sposób obronny. W prostocie tkwi siła, czyż nie?
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Gniew zaczął blednąć, przypominając ledwie niewinne muśnięcie, leniwą, wyblakłą plamę na firmamencie skupienia; skazę, niedostrzegalną przy omiataniu pierwszym spojrzeniem obserwatora. Cisza, zmęczona, pełgająca po ustąpieniu burzy, kiedy powietrze stroszy się od jej woni jak obruszony kocur. Cisza przed dalszą burzą, przed dalszym, niezdolnym do uniknięcia starciem.
- Nie była dziwką - zabrał biustonosz z twarzy. Dłoń zacisnęła się wkrótce na materiale; rzucił kobiecą bielizną w nieokreśloną przestrzeń, bez przemyślenia, bez planu. Zabawne - snuła domysły, jednak sądziła, że przepełniony jest wydumanym głodem zdesperowania. Nie miał zamiarów spowiadać się jej z wyborów, ani z uznawanego przez siebie kanonu piękna - nieuchwytnego, za każdym razem poddającego się nowej, doskonalonej wciąż definicji, zamkniętej w ludzkiej sylwetce. Blomkvist, bez wątpienia była jedną z niewielu osób obojętnych na aurę, która bez przeszkód mogła siąść bliżej niego, nie czując drażniącego napięcia. Cały, magiczny świat elit kochał Einara Halvorsena - kochał jego obrazy, kochał tworzoną sztukę i niecodzienną urodę, zachowującą młodzieńczość pomimo upływu lat.
Wiedział, do czego dąży - czego konkretnie chciała, jaką pragnęła nanieść interpretację na zagnieżdżone pomiędzy nimi pytanie. Okryta mgłą prowokacja, ukryta, ożywiająca pęd myśli. Nie miał zamiaru wpaść w zastawione sidła - nie wydrze z niego słabości. Nie teraz - dzisiaj poniosła klęskę.
- Co robię? - głosu przeszedł w tony lekkiego zażenowania. - Spytałbym bardziej, co ty wyrabiasz, Astrid - wytknął, spokojnie, jak nauczyciel, który tłumaczy podopiecznemu błąd. Nie rozumiała, że dzisiaj nic nie uzyska? (Przyznaj się, wreszcie, Halvorsen - dlaczego, odkąd pamiętasz, postępujesz w ten sposób? Mącisz, zaburzasz, kłamiesz. Prawda jest zawsze prosta i naostrzona jak sztylet. Nie miał innego wyjścia - świat nie chciał Einara Halvorsena, będacego demonem przewrotności, zepsucia, nieznanym szczęściem znajdującego rozległe złoża talentu, innego, niż przewidziały krążące stereotypy).
Osunął się, opadając na łóżko, czując na skórze miękkość, obecnie - złudne schronienie pościeli.
- Liczę, że osiągnęłaś, co chciałaś. - Zniszczyłaś szkice zamiarów. Wtargnęłaś, bez zaproszenia do środka, nie miałaś żadnych, najmniejszych zrywów sumienia. Wzrok przeniósł się, prędko, ze sklepienia sufitu, aby na nowo szukać oblicza wroga. Półksiężyc uśmieszku zajaśniał na jego twarzy. Obrócił głowę w kierunku najbliższym Blomkvist.
- ...ale nie osiągnęłaś, prawda? - odwdzięczył się. Kolejne z pytań, stłamszonych w gąszczu domysłów; adresowane, by ciąć z chirurgiczną precyzją.
- Nie była dziwką - zabrał biustonosz z twarzy. Dłoń zacisnęła się wkrótce na materiale; rzucił kobiecą bielizną w nieokreśloną przestrzeń, bez przemyślenia, bez planu. Zabawne - snuła domysły, jednak sądziła, że przepełniony jest wydumanym głodem zdesperowania. Nie miał zamiarów spowiadać się jej z wyborów, ani z uznawanego przez siebie kanonu piękna - nieuchwytnego, za każdym razem poddającego się nowej, doskonalonej wciąż definicji, zamkniętej w ludzkiej sylwetce. Blomkvist, bez wątpienia była jedną z niewielu osób obojętnych na aurę, która bez przeszkód mogła siąść bliżej niego, nie czując drażniącego napięcia. Cały, magiczny świat elit kochał Einara Halvorsena - kochał jego obrazy, kochał tworzoną sztukę i niecodzienną urodę, zachowującą młodzieńczość pomimo upływu lat.
Wiedział, do czego dąży - czego konkretnie chciała, jaką pragnęła nanieść interpretację na zagnieżdżone pomiędzy nimi pytanie. Okryta mgłą prowokacja, ukryta, ożywiająca pęd myśli. Nie miał zamiaru wpaść w zastawione sidła - nie wydrze z niego słabości. Nie teraz - dzisiaj poniosła klęskę.
- Co robię? - głosu przeszedł w tony lekkiego zażenowania. - Spytałbym bardziej, co ty wyrabiasz, Astrid - wytknął, spokojnie, jak nauczyciel, który tłumaczy podopiecznemu błąd. Nie rozumiała, że dzisiaj nic nie uzyska? (Przyznaj się, wreszcie, Halvorsen - dlaczego, odkąd pamiętasz, postępujesz w ten sposób? Mącisz, zaburzasz, kłamiesz. Prawda jest zawsze prosta i naostrzona jak sztylet. Nie miał innego wyjścia - świat nie chciał Einara Halvorsena, będacego demonem przewrotności, zepsucia, nieznanym szczęściem znajdującego rozległe złoża talentu, innego, niż przewidziały krążące stereotypy).
Osunął się, opadając na łóżko, czując na skórze miękkość, obecnie - złudne schronienie pościeli.
- Liczę, że osiągnęłaś, co chciałaś. - Zniszczyłaś szkice zamiarów. Wtargnęłaś, bez zaproszenia do środka, nie miałaś żadnych, najmniejszych zrywów sumienia. Wzrok przeniósł się, prędko, ze sklepienia sufitu, aby na nowo szukać oblicza wroga. Półksiężyc uśmieszku zajaśniał na jego twarzy. Obrócił głowę w kierunku najbliższym Blomkvist.
- ...ale nie osiągnęłaś, prawda? - odwdzięczył się. Kolejne z pytań, stłamszonych w gąszczu domysłów; adresowane, by ciąć z chirurgiczną precyzją.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:48
Leniwie sunęła spojrzeniem po jego posturze, twarzy, wszystkim co jej demonstrował. Zastanawiała się nad tym, jak wiele złości wciąż kotłowało się w jego głowie. Jednak z każdą kolejną minutą widziała, że pierwszy szok minął i powoli wracali do standardowej rutyny.
– Zakonnicą też nie – stwierdziła krótko w odpowiedzi na jego słowa. Obserwowała, jak odrzucał bieliznę w bliżej nieokreślony kąt. W jej głowie zawitała złośliwa myśl, że może zbiera pamiątki po swoich licznych modelkach. Oh, nie wątpiła w to, że nie tylko modelkami się one stawały. Śmiała sądzić, że potrafiły zrobić wszystko, o co tylko je poprosił. Jednocześnie wyczuwała, że w jej kierunku to nie działało, choć prawdopodobnie już kilkukrotnie próbował. Intrygowało ją to, jak się z tym czuł. Nie zmierzała pytać wprost. Nie słuchała prostych rozkazów swojego mózgu. Wolała okrężną droga dojść do celu. Powoli, skrupulatnie. Nie odsłaniając od razu swoich wszystkich kart.
Niewinnie zatrzepotała rzęsami, kiedy obił piłeczkę w jej stronę. Przywdziała na usta jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, który niejednokrotnie roztapiał serca oraz umysły tak wielu ludzi.
– W zasadzie to siedzę na Twoim łóżku. To źle? – skoro bawił się w tak głupie podchody, na pewno liczył się z głupimi odpowiedziami. A tych nie zamierzała mu w obecnej chwili szczędzić. Zresztą, dlaczego miałaby to robić? On też ją okłamywał, choć w znacznie bardziej wyrafinowany sposób. Jednak tego konkretnego dnia, nie zamierzała być elokwentna i wyszukana. Straciła te dwie ze sowich tarcz w momencie, kiedy zauważyła brzydkie, kobiece ciało. W końcu każdym aspektem swojego jestestwa udowadniała, że jest lepsza.
Rozglądała się ciekawie po pomieszczaniu, kiedy jej gospodarz rozłożył się wygodnie pośród zmiętej pościeli. Podpierała się dłońmi o krawędź łóżka wynajdując coraz to nowe niedoskonałości. Rozmach z jakim tworzył odbił się na jednej ze ścian, gdzie widniała pojedyncza, kolorowa pręga, odciskająca się piętnem na ścianie. Mogła tylko próbować się domyślić, co się stało czarnej komódce obok łóżka, gdzie widniały wyraźne, głębokie żłobienia przypominające ślady paznokci. Niespiesznie przeniosła na Einara swoje spojrzenie, kiedy zadał jej kolejne pytanie.
-Oh, zirytowanie Cię zdecydowanie zaliczam jako dzisiejsze osiągnięcie – wyszczerzyła swoje białe ząbki w jego stronę, wyraźnie pokazując, jak wielką radość jej to sprawiło. Nawet jeśli nie po to pierwotnie przybyła do tego domostwa. Wpatrywała się w niego długo i intensywnie, czując jak pierwotna magia jej naturalnej zdolności napływa z każdej strony. Wciąż uśmiechała się uroczo, kiedy postanowiła przetestować jeszcze raz, jak bardzo mógł być na nią podatny. –Einarze, a jak myślisz, co chciałam osiągnąć? Co się plącze w twojej głowie? – delikatny nacisk, jaki skierowała wprost w stronę jego umysłu był wystarczającym, aby zmusić go do zdradzenia swoich myśli. Gdyby był na nią podatny. Może jednak jest?
– Zakonnicą też nie – stwierdziła krótko w odpowiedzi na jego słowa. Obserwowała, jak odrzucał bieliznę w bliżej nieokreślony kąt. W jej głowie zawitała złośliwa myśl, że może zbiera pamiątki po swoich licznych modelkach. Oh, nie wątpiła w to, że nie tylko modelkami się one stawały. Śmiała sądzić, że potrafiły zrobić wszystko, o co tylko je poprosił. Jednocześnie wyczuwała, że w jej kierunku to nie działało, choć prawdopodobnie już kilkukrotnie próbował. Intrygowało ją to, jak się z tym czuł. Nie zmierzała pytać wprost. Nie słuchała prostych rozkazów swojego mózgu. Wolała okrężną droga dojść do celu. Powoli, skrupulatnie. Nie odsłaniając od razu swoich wszystkich kart.
Niewinnie zatrzepotała rzęsami, kiedy obił piłeczkę w jej stronę. Przywdziała na usta jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, który niejednokrotnie roztapiał serca oraz umysły tak wielu ludzi.
– W zasadzie to siedzę na Twoim łóżku. To źle? – skoro bawił się w tak głupie podchody, na pewno liczył się z głupimi odpowiedziami. A tych nie zamierzała mu w obecnej chwili szczędzić. Zresztą, dlaczego miałaby to robić? On też ją okłamywał, choć w znacznie bardziej wyrafinowany sposób. Jednak tego konkretnego dnia, nie zamierzała być elokwentna i wyszukana. Straciła te dwie ze sowich tarcz w momencie, kiedy zauważyła brzydkie, kobiece ciało. W końcu każdym aspektem swojego jestestwa udowadniała, że jest lepsza.
Rozglądała się ciekawie po pomieszczaniu, kiedy jej gospodarz rozłożył się wygodnie pośród zmiętej pościeli. Podpierała się dłońmi o krawędź łóżka wynajdując coraz to nowe niedoskonałości. Rozmach z jakim tworzył odbił się na jednej ze ścian, gdzie widniała pojedyncza, kolorowa pręga, odciskająca się piętnem na ścianie. Mogła tylko próbować się domyślić, co się stało czarnej komódce obok łóżka, gdzie widniały wyraźne, głębokie żłobienia przypominające ślady paznokci. Niespiesznie przeniosła na Einara swoje spojrzenie, kiedy zadał jej kolejne pytanie.
-Oh, zirytowanie Cię zdecydowanie zaliczam jako dzisiejsze osiągnięcie – wyszczerzyła swoje białe ząbki w jego stronę, wyraźnie pokazując, jak wielką radość jej to sprawiło. Nawet jeśli nie po to pierwotnie przybyła do tego domostwa. Wpatrywała się w niego długo i intensywnie, czując jak pierwotna magia jej naturalnej zdolności napływa z każdej strony. Wciąż uśmiechała się uroczo, kiedy postanowiła przetestować jeszcze raz, jak bardzo mógł być na nią podatny. –Einarze, a jak myślisz, co chciałam osiągnąć? Co się plącze w twojej głowie? – delikatny nacisk, jaki skierowała wprost w stronę jego umysłu był wystarczającym, aby zmusić go do zdradzenia swoich myśli. Gdyby był na nią podatny. Może jednak jest?
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Dziesiątki.
Setki.
Spojrzenia, których nie umiał zliczyć - strumień uwagi, obmywający za każdym razem sylwetkę na ceremoniach spotkań, podczas nieudolnego włączania się w gęsty tłum, obecny, odkąd pamiętał, na każdym etapie życia. Opary aury krążące wokół postaci jak wygłodniałe ptactwo, zdolne rozdziobać każdy, pełen słabości umysł, każdą opokę rozsądku, która jedynie mogła się przy nim zachwiać.
Mogę z tym żyć. Poradzę sobie. Niech inni mówią, co chcą - wypadło dawniej z pewnością spomiędzy chłopięcych warg. Głupcze, kręciła głową; jej twarz, pełna zmarszczek kreślonych przez wędrujący czas, wkrótce potem zastygła w oznace politowania. Głupcze. Miała rację - był głupcem, próbując sądzić, że może kiedyś być sobą.
Kłamstwo jest kluczem.
Esencją.
Jedynym, co utrzymuje go na powierzchni kariery, co może nadawać sens bezkształtnemu życiu, dziecka podrzuconego niczym kukułcze pisklę.
Blomkvist wciąż nie złożyła broni; nie chciała, za wszelką cenę się poddać. Spojrzenie, rzucane przez ciemne oczy, miało wręcz odczuwalną pewność, przemieszczało się po składowych wystroju, próbując poznać historie odgrywających się epizodów z kart życia. Wzburzona kołdra gładziła mu czule twarz. Chciał zamknąć przez chwilę oczy, zapomnieć, odgonić wszystko jak senną, plączącą się przy nim marę - za pomocą jednego, prostego odruchu powiek. Otworzyć oczy - położyć kres nieprzychylnej tyranii chwili. Naiwne, słodkie marzenie.
Jak myślisz?
Nie ustąpiła.
Rozkoszny uśmiech, rozkoszny, przeszywający wzrok; piękno, na które był obojętny i ślepy, w porównaniu do innych, których los nie oszczędzał, podatnych na jej sugestie. Grał. Zerwał się, wsparł na łokciach, by znaleźć się jak najbliżej. Wszystko, co umiał wprost doskonale, nie licząc malarskiej sztuki - zaplanowane spojrzenie i każdy, wdrożony gest. Zupełnie, jakby prawdziwie rozbłysło w nim pożądanie, oczy skupione, połyskujące kolejnym, ulotnym spektaklem refleksów, wargi, uginające się w łuk, pełne porażajacej tęsknoty za pocałunkiem. Potrafił wspaniale grać, na miarę przeklętego dziedzictwa, którym był naznaczony.
- Niedosyt - nić szeptu zafalowała w eterze. - Nie znam jego podłoża - bogowie, oczywiście, że znał. Wiedział, czego pragnęła - czego tak bardzo szuka - czego nie mogła znaleźć. Oboje przecież wiedzieli i rozmijali się z prawdą, pogrywali, celowo, bawiąc się jak drapieżnik swym upatrzonym łupem.
Zastygnął.
Czekał.
- Zwyczajnie wiem, że jest - wyznał na zakończenie.
Bogowie, to wręcz zabawne.
Setki.
Spojrzenia, których nie umiał zliczyć - strumień uwagi, obmywający za każdym razem sylwetkę na ceremoniach spotkań, podczas nieudolnego włączania się w gęsty tłum, obecny, odkąd pamiętał, na każdym etapie życia. Opary aury krążące wokół postaci jak wygłodniałe ptactwo, zdolne rozdziobać każdy, pełen słabości umysł, każdą opokę rozsądku, która jedynie mogła się przy nim zachwiać.
Mogę z tym żyć. Poradzę sobie. Niech inni mówią, co chcą - wypadło dawniej z pewnością spomiędzy chłopięcych warg. Głupcze, kręciła głową; jej twarz, pełna zmarszczek kreślonych przez wędrujący czas, wkrótce potem zastygła w oznace politowania. Głupcze. Miała rację - był głupcem, próbując sądzić, że może kiedyś być sobą.
Kłamstwo jest kluczem.
Esencją.
Jedynym, co utrzymuje go na powierzchni kariery, co może nadawać sens bezkształtnemu życiu, dziecka podrzuconego niczym kukułcze pisklę.
Blomkvist wciąż nie złożyła broni; nie chciała, za wszelką cenę się poddać. Spojrzenie, rzucane przez ciemne oczy, miało wręcz odczuwalną pewność, przemieszczało się po składowych wystroju, próbując poznać historie odgrywających się epizodów z kart życia. Wzburzona kołdra gładziła mu czule twarz. Chciał zamknąć przez chwilę oczy, zapomnieć, odgonić wszystko jak senną, plączącą się przy nim marę - za pomocą jednego, prostego odruchu powiek. Otworzyć oczy - położyć kres nieprzychylnej tyranii chwili. Naiwne, słodkie marzenie.
Jak myślisz?
Nie ustąpiła.
Rozkoszny uśmiech, rozkoszny, przeszywający wzrok; piękno, na które był obojętny i ślepy, w porównaniu do innych, których los nie oszczędzał, podatnych na jej sugestie. Grał. Zerwał się, wsparł na łokciach, by znaleźć się jak najbliżej. Wszystko, co umiał wprost doskonale, nie licząc malarskiej sztuki - zaplanowane spojrzenie i każdy, wdrożony gest. Zupełnie, jakby prawdziwie rozbłysło w nim pożądanie, oczy skupione, połyskujące kolejnym, ulotnym spektaklem refleksów, wargi, uginające się w łuk, pełne porażajacej tęsknoty za pocałunkiem. Potrafił wspaniale grać, na miarę przeklętego dziedzictwa, którym był naznaczony.
- Niedosyt - nić szeptu zafalowała w eterze. - Nie znam jego podłoża - bogowie, oczywiście, że znał. Wiedział, czego pragnęła - czego tak bardzo szuka - czego nie mogła znaleźć. Oboje przecież wiedzieli i rozmijali się z prawdą, pogrywali, celowo, bawiąc się jak drapieżnik swym upatrzonym łupem.
Zastygnął.
Czekał.
- Zwyczajnie wiem, że jest - wyznał na zakończenie.
Bogowie, to wręcz zabawne.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:48
Ileż to razy podpierała się swoim darem w tak prozaicznych czynnościach. Nie sposób było zliczyć. Naturalnie, jak oddychanie, oddawała się w objęcia mocy, której nikt inny nie powinien posiadać. Mamiła, mąciła w głowie, zagrażała, skupiała uwagę bądź bezbłędnie wymierzała ciosy tylko po to, aby za chwilę przeciwnik o tym zapomniał. Odyn jej świadkiem że wielokrotnie nie wiedziała, że t o robi, dopóki nie miało to faktycznie miejsca. Łapała się wtedy uczucia nieświadomości. Tłumaczyła swoje zachowanie niewinnością i niezrozumieniem. Jednak tylko wtedy, gdy faktycznie czuła się zmuszona to zrobić. Gdy ktoś złapał ją wprost na ubrudzone w kłamstwie rączki.
Co więc się działo, kiedy działała w pełni świadomie?
Wzrok rażonej osoby rozmywał się, tracił na ostrości. Skupiał na jej wargach, na wypływających z pomiędzy nich słowach. Gładził swoim spojrzeniem naskórek twarzy, pragnąc patrzeć tylko w nią, nie szukając niczego innego. Ciało wyrywało się z uwięzi własnych myśli, byle bliżej jej własnego, gotowe spełnić każde rozkazy.
Mogła też zadziałać bardziej niewinnie…
Leniwie spowić cudzy umysł jedynie chęcią zdradzenia sekretu. Zasugerować idealne rozwiązanie, które było zgodne z jej myślą. Pozostawić wszystko inne we władaniu właściciela, byle tylko dostać się niepostrzeżenie do jego umysłu. Pokazać, że to on sam pragnie jej odpowiedzieć. Wysłać impuls tak delikatny, że praktycznie niezauważalny w swej prostocie.
Umiała to rozróżnić.
Jak widać, Einar nie był na tyle doświadczony.
Muśnięte czerwoną pomadką usta, wygięły się w mocniejszym uśmiechu. Czułość spozierała nań zza kaskady długich rzęs. Dotykała umysłu. Jednak czuła, że odbija się od ściany. Że nie dane jej zajrzeć głębiej, wyczytać, że faktycznie ma szansę na niego zadziałać. Przysunął się nagle a ona wciąż wpatrywała się prosto w jego oczy. Zniżyła wzrok na dalsze obszary jego twarzy, pieszcząc niewerbalnie policzki, szczękę, wargi… Leniwie odrzuciła na plecy kosmyk własnych włosów, pochylając się w jego stronę jeszcze bardziej. Czemu to robiła? Czy miała jak to wytłumaczyć? Musnęła jego wargi swoimi własnymi od razu nieco zachłannie pogłębiając to. Obrysowała językiem jego dolną wargę, przymykając oczy. Mruknęła z zadowoleniem, czego przecież nie planowała, a jednak uczyniła. Jak nagle się przysunęła, tak nagle mógł owiać go chłód jej nieobecności.
– Niezły blef – wyszeptała, rozchylając powieki. W czekoladowych tęczówkach czaiła się kpina, która wykrzywiała jej wargi w coraz to szerszym uśmiechu. Chyba oboje potrafili grać w tę grę. Pytaniem pozostawało, kto był skuteczniejszym zawodnikiem?
Co więc się działo, kiedy działała w pełni świadomie?
Wzrok rażonej osoby rozmywał się, tracił na ostrości. Skupiał na jej wargach, na wypływających z pomiędzy nich słowach. Gładził swoim spojrzeniem naskórek twarzy, pragnąc patrzeć tylko w nią, nie szukając niczego innego. Ciało wyrywało się z uwięzi własnych myśli, byle bliżej jej własnego, gotowe spełnić każde rozkazy.
Mogła też zadziałać bardziej niewinnie…
Leniwie spowić cudzy umysł jedynie chęcią zdradzenia sekretu. Zasugerować idealne rozwiązanie, które było zgodne z jej myślą. Pozostawić wszystko inne we władaniu właściciela, byle tylko dostać się niepostrzeżenie do jego umysłu. Pokazać, że to on sam pragnie jej odpowiedzieć. Wysłać impuls tak delikatny, że praktycznie niezauważalny w swej prostocie.
Umiała to rozróżnić.
Jak widać, Einar nie był na tyle doświadczony.
Muśnięte czerwoną pomadką usta, wygięły się w mocniejszym uśmiechu. Czułość spozierała nań zza kaskady długich rzęs. Dotykała umysłu. Jednak czuła, że odbija się od ściany. Że nie dane jej zajrzeć głębiej, wyczytać, że faktycznie ma szansę na niego zadziałać. Przysunął się nagle a ona wciąż wpatrywała się prosto w jego oczy. Zniżyła wzrok na dalsze obszary jego twarzy, pieszcząc niewerbalnie policzki, szczękę, wargi… Leniwie odrzuciła na plecy kosmyk własnych włosów, pochylając się w jego stronę jeszcze bardziej. Czemu to robiła? Czy miała jak to wytłumaczyć? Musnęła jego wargi swoimi własnymi od razu nieco zachłannie pogłębiając to. Obrysowała językiem jego dolną wargę, przymykając oczy. Mruknęła z zadowoleniem, czego przecież nie planowała, a jednak uczyniła. Jak nagle się przysunęła, tak nagle mógł owiać go chłód jej nieobecności.
– Niezły blef – wyszeptała, rozchylając powieki. W czekoladowych tęczówkach czaiła się kpina, która wykrzywiała jej wargi w coraz to szerszym uśmiechu. Chyba oboje potrafili grać w tę grę. Pytaniem pozostawało, kto był skuteczniejszym zawodnikiem?
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:48
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Węzeł napięcia zaciskał się z całej siły na szyi najbliższych zdarzeń. Ciężki, dobitny punkt kulminacji; spisana improwizacją, aktorska scena w teatrze i rekwizytach codziennych – dusznych chwilowo, nieswoich, z tlącą się jeszcze mgłą perfum przerażonej kobiety, skazanej na nieuchronną ucieczkę.
Zuchwałość. Tylko podobni im mogli zachować w sobie kryształ pewności, wytworzyć, za każdym razem przewidywalny, utarty schemat wpatrzenia, płytkiego, przyspieszonego oddechu oraz srebrzystych iskier wyłaniającej się, całkowicie niepostrzeżenie – fascynacji. Jedynie podobni do nich, wiedzieli, zanim zbliżyli się, zanim padły spojrzenia i pierwsze słowa, zanim sypnęli szczodrze z sakiewki swojej uwagi. Znali każdą reakcję.
Gdyby – podłe słowo podłego, językowego trybu – nie liczyć kilku wyjątków. Nie mogli działać na siebie, nie wywierali wrażenia. Zdzierano z nich szaty aury.
Ulotne zetknięcie warg zdawało się przyjemnością. Nie bronił się, chociaż prawda uderzała na równi silnie ze dzwonem poruszonego w prostocie instynktu serca. Nie był aż tak naiwny, dźwigając w sobie wyraźny głaz świadomości, że zachowanie, pozornie zmysłowa czynność, nie bierze się z pożądania. Odpowiedział jej – lekko, tłamsząc w sobie pierwotną, zauważalną tendencję przejęcia inicjatywy.
– Gdzie, twoim zdaniem, kłamałem? – w pełni zuchwały uśmieszek wykrzywił się na obliczu. Było po wszystkim - mógłby przynajmniej odnieść takie wrażenie. Nie kłamał – bynajmniej, nie oszukiwał w słowach, które ulotnie powierzał bez-trosce powietrza i jawnym liniom dialogów.
– Prawda i tylko prawda – mruknął. Nie ustępował. – Nie zadowalam cię – fałszywa gorycz skubnęła głosowe struny. Wiedział, że nie dał jej tego, co planowała w myślach. Nie ofiarował jej nic, poza stłuczeniem i tak potłuczonej dumy, kiedy spłoszyła klientkę, pozującą do aktu.
– Chciałaś więcej – wyciągnął w jej stronę dłoń, zupełnie, jakby chciał się przekonać, poznać fakturę skóry, przesunąć badawczo dotykiem, poczuć pod opuszkami powłokę idealności. Proste i bezpośrednie słowa, nie przeszłyby mu przez gardło. Szukała skazy, wyraźnej, na jego pięknie, ogona, którego zawsze pozbywał się skrupulatnie, czując łzy bólu napierające, by wkrótce stoczyć się po krzywiźnie twarzy.
– Jeśli zaproszę cię – zaczął, kpiąc i zarazem nie kpiąc – przyjdziesz? – dopytał. Błogosławione, zaplanowane wizyty – na które każdy był w stanie się przygotować – które nie mogły spowodować kolizji z przypadkową modelką
które nie mogły go zdradzić.
Zuchwałość. Tylko podobni im mogli zachować w sobie kryształ pewności, wytworzyć, za każdym razem przewidywalny, utarty schemat wpatrzenia, płytkiego, przyspieszonego oddechu oraz srebrzystych iskier wyłaniającej się, całkowicie niepostrzeżenie – fascynacji. Jedynie podobni do nich, wiedzieli, zanim zbliżyli się, zanim padły spojrzenia i pierwsze słowa, zanim sypnęli szczodrze z sakiewki swojej uwagi. Znali każdą reakcję.
Gdyby – podłe słowo podłego, językowego trybu – nie liczyć kilku wyjątków. Nie mogli działać na siebie, nie wywierali wrażenia. Zdzierano z nich szaty aury.
Ulotne zetknięcie warg zdawało się przyjemnością. Nie bronił się, chociaż prawda uderzała na równi silnie ze dzwonem poruszonego w prostocie instynktu serca. Nie był aż tak naiwny, dźwigając w sobie wyraźny głaz świadomości, że zachowanie, pozornie zmysłowa czynność, nie bierze się z pożądania. Odpowiedział jej – lekko, tłamsząc w sobie pierwotną, zauważalną tendencję przejęcia inicjatywy.
– Gdzie, twoim zdaniem, kłamałem? – w pełni zuchwały uśmieszek wykrzywił się na obliczu. Było po wszystkim - mógłby przynajmniej odnieść takie wrażenie. Nie kłamał – bynajmniej, nie oszukiwał w słowach, które ulotnie powierzał bez-trosce powietrza i jawnym liniom dialogów.
– Prawda i tylko prawda – mruknął. Nie ustępował. – Nie zadowalam cię – fałszywa gorycz skubnęła głosowe struny. Wiedział, że nie dał jej tego, co planowała w myślach. Nie ofiarował jej nic, poza stłuczeniem i tak potłuczonej dumy, kiedy spłoszyła klientkę, pozującą do aktu.
– Chciałaś więcej – wyciągnął w jej stronę dłoń, zupełnie, jakby chciał się przekonać, poznać fakturę skóry, przesunąć badawczo dotykiem, poczuć pod opuszkami powłokę idealności. Proste i bezpośrednie słowa, nie przeszłyby mu przez gardło. Szukała skazy, wyraźnej, na jego pięknie, ogona, którego zawsze pozbywał się skrupulatnie, czując łzy bólu napierające, by wkrótce stoczyć się po krzywiźnie twarzy.
– Jeśli zaproszę cię – zaczął, kpiąc i zarazem nie kpiąc – przyjdziesz? – dopytał. Błogosławione, zaplanowane wizyty – na które każdy był w stanie się przygotować – które nie mogły spowodować kolizji z przypadkową modelką
które nie mogły go zdradzić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:48
Nie mógł podejrzewać, jak trudnym było to dla niej. Idealnie wystudiowane gesty, ruchy, uśmiechy. Prócz znamienitego kunsztu muzycznego, posiadała równie rozwinięty kunszt aktorski. Musiała, nie miała innego wyjścia. Wszyscy tylko czekali na to, jak podwinie się jej stopa. Żaden upadek nie mógł mieć miejsca. Żaden gest nie mógł być dobrowolnym, skrupulatnie wcześniej nieprzeanalizowanym w odmętach umysłu.
Sama nie mogła zrozumieć, czy wierzyła w jego czyny, czy nie. Dziś usilnie starał się udowodnić, że jest w błędzie. Wiedział, że gdyby znała go od dziś, uwierzyłaby? Niestety, wielokrotnie próbowała tych samych sztuczek, nawet wtedy gdy się nie spodziewał. Kiedy i ona samą siebie nie podejrzewała o takie działania. To dziwne. Przy nim czuła się jak zwyczajny człowiek, którym przecież nigdy nie była. Oddalona od pozornej normalności, od zawsze podążała własnymi ścieżkami. Świadomość tego, że jej nie ulegał była doprawdy fascynującą. Zachęcała do testowania granic. Jak bardzo mogłaby zaatakować jego jaźń, bez czynienia uszczerbku sobie i jemu? Oh, zamierzała to wielokrotnie sprawdzić!
Uśmiech odpowiadał na uśmiech. Szukała na jego licu niewypowiedzianej nigdy prawdy? Może pragnęła zaspokoić swój pociąg do wiedzy wszelakiej?
– Oh Einarze… – nieznaczne pogłębienie oddechu. Szukała dalej, nie wiedząc, co właściwie chciała dostrzec. Niespiesznie sięgnęła opuszkami palców w stronę jego policzka. Błądziła za nimi wzrokiem, gdy powoli badała jego strukturę. Szorstka w dotyku, wyczuwalne zalążki zaniedbanego zarostu. Uroczy uśmiech ponownie wykrzywił jej wargi, gdy powróciła spojrzeniem w stronę jasnych tęczówek. – Każdy twój ruch względem mnie, to kłamstwo – powiedziała w końcu, szeleszcząc kurtyną czarnych rzęs.
Uniosła się z niewygodnej pozycji, tak samo nagle, jak nagle w niej się znalazła. Wyprostowała sylwetkę, spuszczając nogi z łóżka. Założyła jedną na drugą i odruchowo wygładziła nieistniejące zmarszczki na zdobnej spódnicy. Parsknęła lekkim śmiechem słysząc kolejne jego słowa. Niemniej, nie zamierzała je pozostawić bez komentarza. Musiała zareagować. Tego od niej oczekiwał, więc chciała mu to ofiarować. Przelotnie zerknęła na niego przez ramię.
– Wydajesz na mnie zakaz nachodzenia? – jedna z idealnie wypielęgnowanych brwi uniosła się ku górze. Na Odyna, czy on postradał zmysły. Zakazany owoc zawsze smakował najlepiej! Niemniej, postanowiła grać w tę grę. Co miała do stracenia oprócz swojej godności? Niewiele. Natomiast mogła zyskać znacznie więcej. Chociażby szansę na odkrycie prawdy. – Oczywiście, że przyjdę – obwieściła w końcu, uśmiechając się delikatnie w jego stronę. Uśmiech ten niejednemu już łamał serce. Nie wątpiła w to, że Einar pozostanie nań odpornym. I nie dopowiedziała, że zamierzała przyjść jeszcze wiele razy, nie tylko wtedy gdy wystosuje względem niej odpowiednie zaproszenie.
Sama nie mogła zrozumieć, czy wierzyła w jego czyny, czy nie. Dziś usilnie starał się udowodnić, że jest w błędzie. Wiedział, że gdyby znała go od dziś, uwierzyłaby? Niestety, wielokrotnie próbowała tych samych sztuczek, nawet wtedy gdy się nie spodziewał. Kiedy i ona samą siebie nie podejrzewała o takie działania. To dziwne. Przy nim czuła się jak zwyczajny człowiek, którym przecież nigdy nie była. Oddalona od pozornej normalności, od zawsze podążała własnymi ścieżkami. Świadomość tego, że jej nie ulegał była doprawdy fascynującą. Zachęcała do testowania granic. Jak bardzo mogłaby zaatakować jego jaźń, bez czynienia uszczerbku sobie i jemu? Oh, zamierzała to wielokrotnie sprawdzić!
Uśmiech odpowiadał na uśmiech. Szukała na jego licu niewypowiedzianej nigdy prawdy? Może pragnęła zaspokoić swój pociąg do wiedzy wszelakiej?
– Oh Einarze… – nieznaczne pogłębienie oddechu. Szukała dalej, nie wiedząc, co właściwie chciała dostrzec. Niespiesznie sięgnęła opuszkami palców w stronę jego policzka. Błądziła za nimi wzrokiem, gdy powoli badała jego strukturę. Szorstka w dotyku, wyczuwalne zalążki zaniedbanego zarostu. Uroczy uśmiech ponownie wykrzywił jej wargi, gdy powróciła spojrzeniem w stronę jasnych tęczówek. – Każdy twój ruch względem mnie, to kłamstwo – powiedziała w końcu, szeleszcząc kurtyną czarnych rzęs.
Uniosła się z niewygodnej pozycji, tak samo nagle, jak nagle w niej się znalazła. Wyprostowała sylwetkę, spuszczając nogi z łóżka. Założyła jedną na drugą i odruchowo wygładziła nieistniejące zmarszczki na zdobnej spódnicy. Parsknęła lekkim śmiechem słysząc kolejne jego słowa. Niemniej, nie zamierzała je pozostawić bez komentarza. Musiała zareagować. Tego od niej oczekiwał, więc chciała mu to ofiarować. Przelotnie zerknęła na niego przez ramię.
– Wydajesz na mnie zakaz nachodzenia? – jedna z idealnie wypielęgnowanych brwi uniosła się ku górze. Na Odyna, czy on postradał zmysły. Zakazany owoc zawsze smakował najlepiej! Niemniej, postanowiła grać w tę grę. Co miała do stracenia oprócz swojej godności? Niewiele. Natomiast mogła zyskać znacznie więcej. Chociażby szansę na odkrycie prawdy. – Oczywiście, że przyjdę – obwieściła w końcu, uśmiechając się delikatnie w jego stronę. Uśmiech ten niejednemu już łamał serce. Nie wątpiła w to, że Einar pozostanie nań odpornym. I nie dopowiedziała, że zamierzała przyjść jeszcze wiele razy, nie tylko wtedy gdy wystosuje względem niej odpowiednie zaproszenie.
Einar Halvorsen
Re: 06.09.2000 – Salon – E. Halvorsen & Bezimienny: A. Blomkvist Pią 24 Lis - 9:49
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Bezużyteczna aura niczym odcięta kończyna – skazana by smętnie uschnąć przy zachowanym ciele. Żadne z nich nie przywykło do tego wprost cudacznego stanu, żadne z nich nie sądziło, że rozniecenie uznania w oczach przeciwnej płci, może być naznaczone ciężarem koniecznego wysiłku. Wyrwano im nieuchronnie cząstkę, wędrującą dotychczas przy każdym stawianym kroku, odkrywaną przez lata nad którą każde z nich nauczyło się dzierżyć władzę. Tego dnia – byli, równocześnie nie będąc sobą, pozbawieni dziedzictwa krążącego w tętniących odżywczo gałęziach krwionośnych naczyń. Zdumiewający, nowy, kosztowany dopiero stan o gorzkawym smaku – gorycz rzeczywistości, tworząca się w ich umysłach gorycz, że jedno wobec drugiego nie stanie się marionetką podatną na najmniejsze skinienie, na leniwy gest dłonią, na poruszenie się ust, na głębię lądującego spojrzenia. Życie zdawało się ich rozpieszczać pod tym, określonym względem, wypaczonym przez ewidentnie nieludzkie piętno; nie musieli przenigdy z trudem zabiegać o jakąkolwiek uwagę, to uwaga rozsiana zabiegała wręcz rozpaczliwie o nich. Tłum nieświadomie kierował za każdym razem wzrok. Byli podobni – nienawiść jaką darzyły się obie rasy, wydawała się czerpać z zatrutego źródełka niezwykle zbliżonych cech. Ona: potomkini istot żyjących w zagadkach jezior, zwodzących młodzieńców śpiewem aby przepadli pod granatową taflą, on: potomek demonów noszących skazę ogona, wodzących na pokuszenie, rozniecających żądzę. Byli podobni a może wręcz identyczni. Podobne zdanie nie padło jednak w powietrzu, nie zagościło jawnie, dźwięcznie pomiędzy ich sylwetkami. Wszystko, co jawne, było zmuszone poruszać się w niejasnościach, tkwić oplecione cieniem niedopowiedzeń.
— Oczekuj listu – ostatni, posłany uśmiech, zaskakująco szczera odpowiedź układających się bez przymusu warg. Domyślał się, że może go nie posłuchać – co wydawało się niemal pewne – niemniej, przystanie na propozycję odebrał jako korzystny, błogosławiony sygnał. Wstał w końcu z łóżka, nosząc na skórze pamiątkę spontanicznego dotyku, ulotną mgiełkę zapamiętanych kobiecych ust i opuszek palców. Strząsnął ostatnie obawy, rozważając przez chwilę o treści listu, który to zdecydował się wysłać gdy przyjdzie właściwy czas. Nie wydawał zakazu; wydawał jej propozycję odpowiedniego przyjścia, spotkania, na które mogli oboje się przygotować, uzbroić w odpowiedni mur kłamstw. Nie zawiesili broni – nie sądził by kiedykolwiek dotarli do takiej chwili.
Einar i Bezimienny z tematu
— Oczekuj listu – ostatni, posłany uśmiech, zaskakująco szczera odpowiedź układających się bez przymusu warg. Domyślał się, że może go nie posłuchać – co wydawało się niemal pewne – niemniej, przystanie na propozycję odebrał jako korzystny, błogosławiony sygnał. Wstał w końcu z łóżka, nosząc na skórze pamiątkę spontanicznego dotyku, ulotną mgiełkę zapamiętanych kobiecych ust i opuszek palców. Strząsnął ostatnie obawy, rozważając przez chwilę o treści listu, który to zdecydował się wysłać gdy przyjdzie właściwy czas. Nie wydawał zakazu; wydawał jej propozycję odpowiedniego przyjścia, spotkania, na które mogli oboje się przygotować, uzbroić w odpowiedni mur kłamstw. Nie zawiesili broni – nie sądził by kiedykolwiek dotarli do takiej chwili.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?