:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein
2 posters
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Czw 18 Maj - 23:41
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
04.03.2001
Dzisiejszy dzień zdawał się nieznośnie długi – opierając odchylaną oś ciała o zgięte łokcie czuł, jak zmęczone napięcie zbiera mu się w na wysokości łopatek, wspina się przez wnękę obciążonego kręgosłupa podskórną bolesnością i tężeje w karku, pod odchylaną na moment potylicą; marudny pomruk przesunął mu się przez odsłonięte gardło, wzruszając wzniesieniem grdyki, kiedy znajomy dyskomfort szarpnął nieprzyjemnym sztychem pomiędzy prostowane kręgi, wypaczone nierównym noszeniem ciężaru sylwetki. W ostatnim czasie właściwie trudno było znaleźć ułożenie, które wydawałoby się przynajmniej komfortowe – ostatnie miesiące przeciążyły go zrzuconym mu na barki nadmiarem pracy, tymczasem nadchodząca pełnia zdawała się powoli rozbudzać ospałe larwy przekleństwa zalęgłe w zmęczonych, spróchniałych kościach; próbował nie myśleć o tym, że ta zmęczona bolesność była zaledwie – jeszcze znośnym – preludium. Próbował wprawdzie nie myśleć o tym wcale: odwracał spojrzenie od wyzwoleńczych napisów jaskrawiących się coraz gęściej na fasadach kamienic, ignorował narastającą w żyłach alternację przedzierzgającą się w nerwową niespokojność, domagającą się sedatywu alkoholu lub upuszczenia czerniejącej krwi, uporczywie udawał, że nie wyczuwał dywergencji uciskającej coraz silniej na worek osierdzia, rozpychającej się w trzewiach obcym ciężarem; obawiał się, że gdyby pozwolił sobie to wszystko zauważyć, nie zdołałby powstrzymać się przed czymś pochopnym, nie zdołałby powściągnąć znowu raz spuszczonej paniczności dzielonego na dwoje tętna.
Więc próbował o tym nie myśleć; więc próbował o sobie zapomnieć. Więc myślał – coraz więcej – o Folke, odkrywając zaskakującą właściwość zmęczenia: przyłożone do jego skóry stawało się senne lub gasło zupełnie; gasło coraz częściej, im silniej wzbierał w nim przedpełniowy, drażliwy niepokój. Więc poszukiwał jego bliskości bardziej niż wcześniej – i ożywiał się zaborczym rozdrażnieniem na myśl o wieczorze spędzonym bez niego; sam na sam ze sobą i mellan fyra ögon z chrobotem kości drążonych czerwiem przekleństwa, tête-à-tête ze świadomością, że Folke spędzać go miał w towarzystwie ludzi, których łączyła z nim ta sama przepastna dekada, która ich wzajem rozdzielała, wraz ze wszystkim, co się w niej zawierało, a przy czym go nie było.
Drzwi łazienki szczęknęły; Folke – na domiar złego – wszedł do pokoju w białej koszuli, rozpiętej jeszcze pod kołnierzem i w mankietach, pachnąc przyjemnie mydłem, miętą i subtelną wonią perfum. Podniósł się do siadu, obserwując nerwowość jego kroku przez pokój, zauważalne w ruchach zakłopotanie jego spojrzeniem, jakby nie widział go wcześniej więcej niż wpółubranego; przesuwając nieuważnie zgęstniałą czernią źrenicy po bladości odsłoniętego uda, pod luźną krawędź białego materiału, poczuł się zresztą podobnie.
– Nie podoba mi się to – odezwał się, przełamując zakłopotaną ciszę schrypłym tonem niewskazującym jednak na stanowczą dezaprobatę, jedynie zgryźliwą marudność, unieszkodliwioną niepoważną ostentacją. Czuł jeszcze na własnej skórze uwierającą warstwę tego dnia; czuł jeszcze jego ostygły kurz na swoich dłoniach, drażniący teraz tym bardziej, kiedy spoglądał na czystą, wyprasowaną biel jego koszuli, równo odgięty kołnierzyk i okiełznane grzebieniem włosy. – Nie podoba mi się, że mnie tak tutaj zostawiasz – powtórzył jeszcze, nie próbując czynić mu szczerych wyrzutów, choć mówił szczerze; ton miał lekki, pomimo naturalnej ciężkości głosu, niefrasobliwie próbujący pozyskać sobie jego uwagę i może – może tylko trochę – przekonać go do zmiany planów albo przynajmniej rozwleczenia momentu przed jego wyjściem. Zawieszał w końcu spojrzenie na jego miękkim profilu, nieustępliwy w tej obserwacji; w spojrzeniu nie potrafił pozorować podobnej lekkości.
Folke znalazł się bliżej, nie odwzajemniając wciąż wzroku, chcąc sięgnąć po przewieszone przez oparcie krzesła spodnie; znalazł się bliżej, na wyciągnięcie niespokojnych dłoni, na ich współdzielone nieszczęście, znalazł się bliżej ze swoją wyprasowaną koszulą, ze swoją świeżością, przyjemnym zapachem łagodnych perfum i wonią mydła osiadłą na odsłoniętej skórze; ze swoim planem na dzisiejszy wieczór spędzany osobno, w innym towarzystwie, bez niego i ciałem jakby zakłopotanym jego spojrzeniem. Bertram uniósł się ledwie z materaca, by instynktownie prawie sięgnąć do tego wszystkiego, ująć wąskość bioder między podrażnioną zaborczość okurzonych dzisiejszym dniem dłoni i pociągnąć go ku sobie, wsuwając się głębiej na łóżko, by Folke mógł przysiąść na jego skraju, w uczynionej mu przy swoim ciele wnęce.
Splamił zakurzonym dotykiem ciepłą świeżość jego ud, obejmując je przesuniętymi dalej dłońmi, kiedy pochylił się naprzód, przyłożył pierś do jego pleców i rozwrażliwiony węch do przyjemnego zapachu perfum naniesionych mgiełką na szyję; w urywku myśli bardziej niespokojnej niż dotychczas wyobrażając sobie tę czystą, ciepłą kruchość pod kundlim, zębatym pyskiem wzbierającego mu pod skorą zniecierpliwionego nadwyrężenia. Palce nie przylegały jednak do ciała w groźbie, łagodnie obejmując je jeszcze prośbą, pochopną przez rozdźwięczenie podchodzące mu pod gardło ze świadomością, że musiał wypuścić go niedługo – wskazówki zegara nie przystawały, choć może, jak liczył, artyści nie przykładali tak surowej wagi do punktualności.
– Będziesz pamiętać, że na ciebie czekam? – spytał, chrobot słów chowając w zagłębieniu szyi, naruszając nienaganną równość kołnierza; jeśli musiał iść, mógł przynajmniej nie iść tak prowokująco czysty, pozbawiony śladu czułego pożegnania. Czuł podburzane zakłopotanie rozlewające się ciepło na karku, myślał wyłącznie jednak o tym, by Folke o nim nie zapomniał; wyłącznie o tym, by nikomu nie wydawało się, że nikt na niego nie czeka. – Będzie tam ktoś, o kogo powinienem się martwić? Nadgorliwy reżyser? Scenarzysta piszący te wszystkie sprzedajne romansidła? Dla kogo wyglądasz tak dobrze? – spytał niepoważnie (może jedynie trochę, w zdrowym, rzecz jasna, umiarze), podnosząc szept wyżej; w lustrze, ustawionym pod ścianą, dostrzegł kształt ich sylwetek – swoją zaborczość oplatającą go jak aksamitne sidła.
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Sro 31 Maj - 22:29
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Przeszłość powracała do niego nieustannie; zataczała coraz węższe koła nad jego głową, aż słyszał w skroniach szelest jej skrzydeł i kurczył się na brzegu łóżka jak zając, który, słysząc pierwszy huk strzelby, ukrywa się w trawie i czeka – wiedząc, że na śmierć. Wspomnienia wrzynały mu się w kark, posyłając grom bólu wzdłuż kręgosłupa, a on wciąż przepraszał, jakby, nawet z nogami podciągniętymi wysoko pod pierś, zajmował sobą zbyt wiele miejsca. Wyobrażał sobie, że w końcu będzie go za dużo – kiedy kolejną noc spędzał bezsennie w jego ramionach, dławiąc podchodzące do gardła koszmary; kiedy stali na balkonie obserwatorium, a jemu po policzkach spłynęły łzy, bo nachylił się zbyt blisko barierki; kiedy ukrył głowę w ramionach, bo przeciąg trzasnął kuchennymi drzwiami, a potem jeszcze długo trzęsły mu się dłonie, choć zanurzał je w miękkiej, kociej sierści. Bertram nigdy nie dawał mu powodów do strachu, mimo to strach wciąż wyściełał wszystkie pozostałe emocje, rozciągając się wzdłuż nich jak tkliwe podbrzusze, gdzie skóra zawsze była zbyt cienka, a ze skaleczeń płynęło za dużo krwi – całe życie czuł się jak zwierzę łowne, zbyt słabe by uciekać przed drapieżnikami, więc cudze zęby ocierały się o jego kark, a serce biło tak szybko, że siniaczyło się o skobel mostka; potrzebował czasu, by uwierzyć, że nie musiał dłużej uciekać, lecz jego ciało czasem wciąż rwało się atawizmem przeszłości, niezdolne zrozumieć bezpieczeństwa cudzych ramion, autentyczności wypowiadanych szeptem obietnic. Nie przyznał Bertramowi, że bał się wieczornego spotkania, lecz cały dzień chodził rozkojarzony i milczący, a kiedy w końcu stanął przed lustrem, dopinając guziki białej koszuli, zauważył, że pierś falowała mu pod materiałem – rozpiął sztywny kołnierz, by oddech nie grzązł na wysokości grdyki i przez chwilę przyglądał się jasnej skórze u złączenia obojczyków, jakby próbował odtworzyć w pamięci wszystkie barwy, jakie przybierała przez lata.
Zastanawiał się, czy Bertram przyglądał się kiedyś ostatniej fotografii, jaką zrobiono mu przed zakończeniem kariery – nie przypominał na niej siebie, bo oczy miał podkrążone fioletem, brew skrzepniętą śladem cudzej pięści, a źrenice szerokie pomimo błysku flesza; nie miał wielu wspomnień z tamtego dnia, choć pamiętał, że Helene zaciskała mu dłonie na barkach i kazała pochylić się nad umywalką, aż nie miał siły dłużej utrzymać mdłości na wysokości mostka – kiedy na nią spojrzał, wyglądała, jakby nie wiedziała, czy powinna krzyczeć, czy płakać, uderzyć go twarz czy zamknąć ciasno w troskliwych ramionach, więc stała nieruchomo, a on przepraszał, że lata temu zjawił się u progu jej mieszkania, bo nigdy nie był dzieckiem, jakiego pragnęła, nie potrafił żyć w świecie, który nieustannie warczał i odsłaniał kły. Tego samego wieczoru przebudził się w swoim dziecięcym pokoju, z bandażem oplecionym ciasno wokół złamanego żebra i nie miał odwagi zapytać, kto przebrał go w czyste ubranie – miał dwadzieścia siedem lat i po raz pierwszy leżał w łóżku z cudzym ramieniem oplecionym czule wokół piersi; nigdy nie pozwalał Helene położyć się obok, tym razem obejmowała go jednak tak, jakby była jego matką od zawsze, a kiedy zaczął płakać, odgarnęła mu z czoła przepocone włosy, nie wzdrygając się przed widokiem spuchniętej, posiniaczonej twarzy – mój mały zwierzaku, szeptała, choć był od niej o głowę wyższy, a jego barki ciężkie od dorosłości. Nigdy później nie przytulała go w ten sposób – być może myślała, że zapomniał, on był przekonany tymczasem, że jego ciało pamiętało każdy rodzaj dotyku, zmiękczało się pod nim jak plastelina; zastanawiał się, czy cudze dłonie w ten sam sposób pamiętały tkliwość jego ciała, miejsca, w których zanurzały knykcie i odcień, jaki przyjmowała odbarwiona skóra – nie chciał uczestniczyć w wieczornym spotkaniu, nie chciał przekonać się, że bez problemu odnalazłyby go ponownie.
Utykał lekko, gdy wszedł do sypialni, choć starał się zapiąć nerwy pod białą koszulą, zamknąć powieki guzików i wyprostować plecy – próbował nie myśleć o przeszłości, którą ukrył pod deskami teatralnej sceny, choć było to jego pierwsze wyjście z domu bez ciepła cudzej obecności, z tylko jednym sercem bijącym pomiędzy żebrami. Odetchnął cicho, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z krzepnącego w pokoju milczenia i słów, które ugrzęzły mu płytko pod grdyką, więc odwrócił powoli głowę, sięgając spojrzeniem na twarz Bertrama, wygiętej w grymasie przekornej dezaprobaty.
– Wolałbym zostać z tobą – odparł, choć głos miał słaby i zmęczony, szczery w prześwitującym na wierzch zakłopotaniu. Sięgnął po przewieszone przez oparcie spodnie, ledwie chwycił jednak za nogawkę, kiedy dłonie przyjaciela oplotły mu się wokół bioder, a on przysiadł odruchowo we wnęce odsłoniętej pościeli, objęty ciepłem jego ciała, udami przylegającymi do ud, oddechem zatrzymanym na odsłoniętej szyi – żaden z nich nie zauważył, że wyprasowane spodnie osunęły się na dywan, nowa, ogorzała intymność wydawała się bowiem obezwładniać nie tylko dotyk, ale wszystkie pozostałe zmysły, przejęte świadomością, że znajdowali się siebie tak blisko. Odchylił głowę, opierając potylicę o jego bark i pozwalając, by wzrok, a za nim dłonie sięgnęły głębiej pod materiał rozpiętego kołnierza; pierś wciąż falowała mu lekko, więc przymknął powieki, jakby próbował wyobrazić sobie, że mogli spędzić w ten sposób cały wieczór – że kiedy otworzy oczy, wskazówki zegara pochylą się o kilka godzin do przodu, a dłonie Bertrama wciąż będą obejmowały go czule wokół talii. – Nie rozmawiałem z tymi ludźmi od lat, co, jeśli zapamiętali mnie jako... – zaczął cicho, przełykając ostatnie słowo w poszukiwaniu lepszego, nie tak szorstkiego w gardle. – Kogoś innego? – odwrócił się ostrożnie, jakby próbował schować swoje serce w jego dłoniach, oddać mu je na przetrzymanie – jakby bał się, że jeśli weźmie je ze sobą, może się zgubić lub posiniaczyć w uścisku cudzych palców. – Chciałbym, żeby wiedzieli, jak bardzo cię kocham.
Zastanawiał się, czy Bertram przyglądał się kiedyś ostatniej fotografii, jaką zrobiono mu przed zakończeniem kariery – nie przypominał na niej siebie, bo oczy miał podkrążone fioletem, brew skrzepniętą śladem cudzej pięści, a źrenice szerokie pomimo błysku flesza; nie miał wielu wspomnień z tamtego dnia, choć pamiętał, że Helene zaciskała mu dłonie na barkach i kazała pochylić się nad umywalką, aż nie miał siły dłużej utrzymać mdłości na wysokości mostka – kiedy na nią spojrzał, wyglądała, jakby nie wiedziała, czy powinna krzyczeć, czy płakać, uderzyć go twarz czy zamknąć ciasno w troskliwych ramionach, więc stała nieruchomo, a on przepraszał, że lata temu zjawił się u progu jej mieszkania, bo nigdy nie był dzieckiem, jakiego pragnęła, nie potrafił żyć w świecie, który nieustannie warczał i odsłaniał kły. Tego samego wieczoru przebudził się w swoim dziecięcym pokoju, z bandażem oplecionym ciasno wokół złamanego żebra i nie miał odwagi zapytać, kto przebrał go w czyste ubranie – miał dwadzieścia siedem lat i po raz pierwszy leżał w łóżku z cudzym ramieniem oplecionym czule wokół piersi; nigdy nie pozwalał Helene położyć się obok, tym razem obejmowała go jednak tak, jakby była jego matką od zawsze, a kiedy zaczął płakać, odgarnęła mu z czoła przepocone włosy, nie wzdrygając się przed widokiem spuchniętej, posiniaczonej twarzy – mój mały zwierzaku, szeptała, choć był od niej o głowę wyższy, a jego barki ciężkie od dorosłości. Nigdy później nie przytulała go w ten sposób – być może myślała, że zapomniał, on był przekonany tymczasem, że jego ciało pamiętało każdy rodzaj dotyku, zmiękczało się pod nim jak plastelina; zastanawiał się, czy cudze dłonie w ten sam sposób pamiętały tkliwość jego ciała, miejsca, w których zanurzały knykcie i odcień, jaki przyjmowała odbarwiona skóra – nie chciał uczestniczyć w wieczornym spotkaniu, nie chciał przekonać się, że bez problemu odnalazłyby go ponownie.
Utykał lekko, gdy wszedł do sypialni, choć starał się zapiąć nerwy pod białą koszulą, zamknąć powieki guzików i wyprostować plecy – próbował nie myśleć o przeszłości, którą ukrył pod deskami teatralnej sceny, choć było to jego pierwsze wyjście z domu bez ciepła cudzej obecności, z tylko jednym sercem bijącym pomiędzy żebrami. Odetchnął cicho, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z krzepnącego w pokoju milczenia i słów, które ugrzęzły mu płytko pod grdyką, więc odwrócił powoli głowę, sięgając spojrzeniem na twarz Bertrama, wygiętej w grymasie przekornej dezaprobaty.
– Wolałbym zostać z tobą – odparł, choć głos miał słaby i zmęczony, szczery w prześwitującym na wierzch zakłopotaniu. Sięgnął po przewieszone przez oparcie spodnie, ledwie chwycił jednak za nogawkę, kiedy dłonie przyjaciela oplotły mu się wokół bioder, a on przysiadł odruchowo we wnęce odsłoniętej pościeli, objęty ciepłem jego ciała, udami przylegającymi do ud, oddechem zatrzymanym na odsłoniętej szyi – żaden z nich nie zauważył, że wyprasowane spodnie osunęły się na dywan, nowa, ogorzała intymność wydawała się bowiem obezwładniać nie tylko dotyk, ale wszystkie pozostałe zmysły, przejęte świadomością, że znajdowali się siebie tak blisko. Odchylił głowę, opierając potylicę o jego bark i pozwalając, by wzrok, a za nim dłonie sięgnęły głębiej pod materiał rozpiętego kołnierza; pierś wciąż falowała mu lekko, więc przymknął powieki, jakby próbował wyobrazić sobie, że mogli spędzić w ten sposób cały wieczór – że kiedy otworzy oczy, wskazówki zegara pochylą się o kilka godzin do przodu, a dłonie Bertrama wciąż będą obejmowały go czule wokół talii. – Nie rozmawiałem z tymi ludźmi od lat, co, jeśli zapamiętali mnie jako... – zaczął cicho, przełykając ostatnie słowo w poszukiwaniu lepszego, nie tak szorstkiego w gardle. – Kogoś innego? – odwrócił się ostrożnie, jakby próbował schować swoje serce w jego dłoniach, oddać mu je na przetrzymanie – jakby bał się, że jeśli weźmie je ze sobą, może się zgubić lub posiniaczyć w uścisku cudzych palców. – Chciałbym, żeby wiedzieli, jak bardzo cię kocham.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Sob 10 Cze - 11:21
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wciąż wyczuwał jeszcze bolesne gruzły zwłókniałych wspomnień w tkance swojego osierdzia; miejsca stwardniałe po minionych otarciach, ściągnięte nierównym ściegiem nieporadnej blizny, jak gdyby zszywały ją pijane ręce z pomocą przytępionej igły i zbyt grubej, szorstkiej nici. Wieczory, które spędzał z coraz lżejszym szkłem w ręku, im więcej cudzych nazwisk próbował zatopić w alkoholowym uśmierzeniu – należały do mężczyzn, którym ściskał dłonie podczas bankietów, na jakie wyłącznie dla niej przychodził, bo kochała się pokazywać wszędzie; do mężczyzn, do których uśmiechała się odrobinę dłużej, jakby w spojrzeniu wymieniali wspólny żart; do mężczyzn, którym pozwalała się dotykać. Wieczory, w których próbował zatrzymać ją przy sobie – delikatnie, gniewnie, obietnicą i groźbą; miała zawsze ważne powody, ważne osoby, ważne zobowiązania, ważną potrzebę przyciągania spojrzeń, z których na osobności wyłuskiwała pestki podjudzonych źrenic, by wysuszyć je później jak opalizujące pancerzyki owadów, przeszyć drobną szpilką, dodać do kolekcji rzeczy, których nie zrobiła, oszalałeś?
Nie myślał o niej dłużej; tylko te wieczory powracały do niego jeszcze w miejscach włóknistej blizny, nabiegając ciemną krwią i niepokojem wpojonym mu jak wtórny instynkt. Tylko ta rozdrażniająca obawa, że ktoś mógłby dotykać jego nagiej skóry, w miejscach, których nie chciał nikomu oddawać; że mógłby później znaleźć w nich ślad cudzej obecności, o czerwonawym obrzeżu i sinym wypełnieniu, zanim zdążyłby zwietrzeć w gęstości czasu i zniknąć, jak tropy nakrywane świeżym śniegiem, topniejącym mu później z drżeniem na ustach, i z przekonującą niewinnością. Przypominał sobie, że nie musiał dłużej się tego obawiać; tymczasem coś ściskało się w nim bezwolnie, kiedy podążał pociemniałym spojrzeniem za jego sylwetką: za prześwitem rozchylonego dla oddechu kołnierza, smukłością ciała zgubioną pod sztywnym materiałem koszuli, wyjałowioną z jego dotyku połacią odsłoniętej skóry. Drażniła go myśl, że spłukał go z siebie przed wyjściem: wydobył go spod naskórka, wyzuł spod półksiężyców paznokci, starł ręcznikiem ze swoich ramion i brzucha; przed lustrem upewnił się, że nie odbijał mu się dłużej w lustrach źrenic, choćby nieświadomie, choćby zupełnie rozsądnie i na wszelki wypadek, w końcu nikt nie powinien wiedzieć.
Chciał, żeby wiedziano. Chciał, żeby rozumiano, że był przez kogoś kochany – że ktoś ściągnie później z niego ubranie, przesunie dłonią po wnęce lędźwi, obejrzy nadgarstki; upewni się, że wrócił cały, weźmie w objęcie palców rys jego twarzy i zapyta, czy bawił się dobrze. Rozpozna kłamstwo, zanim nadejdzie; rozpozna prawdę. Odetchnie z ulgą dopiero wtedy, mając go z powrotem, mając go wyłącznie dla siebie, mając jego uśmiech i słodką czułość rozbawioną łagodnie tym rozrosłym przez godziny czekania zmartwieniem, to przecież tylko bankiet, dawni znajomi, to przecież tylko parę rozmów i parę kieliszków, i przez cały czas myślałem o tobie.
Więc zostań, chciał mu odpowiedzieć, zrzucając z tonu woal niepoważnej przekory; zostań dzisiaj ze mną, dzisiaj, jutro, jeszcze trochę, zawsze – obawiał się, że nie znałby umiaru, gdyby zaczął o to prosić, nie teraz, kiedy spoglądał na niego i nie mógł znaleźć na nim siebie, jedynie ten biały śnieg pozbawiony śladów, ten biały śnieg, który mógłby stopnieć w jego dłoniach i na jego ustach, odsłaniając rumieniec tkliwej gorączki. Ciało miękkie i uległe, odkształcające się płytkim wzorem linii papilarnych, gdyby tylko poprosił o to również; nie wiedziałby, jak się przed tym zatrzymać, nie teraz, kiedy zbierał jego kolana ku sobie, obejmując jego uda swoimi udami, dłońmi naruszającymi wyjałowioną nagość cierpliwie. Folke wsparł głowę o jego ramię, poddając się tej pożegnalnej pieszczocie, a on poczuł, że może już jest za późno – może nie musiał tego mówić, by stracić umiar i rozsądne granice. Sięgnął pocałunkiem pod odchylony kołnierz, w łagodną krzywiznę szyi, przez chwilę zastanawiając się, czy zauważyłby – gdyby poddał się tej absurdalnej potrzebie ostentacyjnej deklaracji, że miał do kogo dzisiaj wrócić.
– Może powinieneś pójść tym bardziej, właśnie dlatego – słowa zgęstniały między ustami a skórą ciepłym tonem; przeciwne wszystkiemu, o czym myślał, przesuwając dłonie w górę jego ud niespiesznie, w końcu jedną odrywając od ciała. Rozpiął jeden z równych, przyzwoitych guzików koszuli, by wsunąć dłoń pod wyprasowany materiał, dotknąć jego nagiej, opłukanej skóry, namacać nierówność rysujących się pod nią żeber, niespiesznie, jakby powolnym podstępem, opasać go ciaśniej; jakby wbrew swoim słowom, choć zdawał się mówić szczerze. Nie powinien w końcu wykradać go w ten sposób z jego własnego życia, ograbiać go z przeszłości, zamykać przed cudzymi spojrzeniami w obawie, że coś mogłoby się wydarzyć; nie powinien go o to prosić, mówić coś takiego i dotykać go tak, jakby nie chciał, żeby go słuchał; brać serca oddawanego mu tak ufnie i zamykać na nim palce jak więzienne kraty. – Powinieneś pójść. Porozmawiać chwilę, wypić tylko trochę, zostać tylko tak długo, żeby zauważyli na pewno, że cię kocham. Kiedy zrobi się duszniej – powtarzał, muskając ustami odsłoniętą szyję z uśmiechem zatrzymanym ukradkiem w uniesionych kącikach grymasu, czułym i przekornym; zadowolonym. Wiarołomnie zanurzając palce w ciepły przesmyk między nagimi udami. – Pamiętać o tym, że na ciebie czekam. O tym, jak cię dotykam – tylko ja, powściągał jeszcze, jakby mógł ukryć przed nim tę chromość wszytą w podszewkę oddawanej mu miłości; ten prawie warunek, prawie prośbę, prawie potrzebę, zdradliwe naprężenie na tkance serca. Odsunął usta od jego szyi, nierównej plamy na wykrochmalonym obrusie fizjonomii. Pomimo gęstniejącego napięcia, patrzył na niego spokojnie, jakby niepomny tego, co robił; niewinny tych śladów pozostawianych na nim z ostentacją, perłowego guzika wypiętego z pętelki, zmarszczenia koszuli, kiedy wsunął drugą dłoń pod jej materiał, ocierając palcami miękkie wnętrze uda, biodro, ciepłe podbrzusze. – Będziesz pamiętać?
Nie myślał o niej dłużej; tylko te wieczory powracały do niego jeszcze w miejscach włóknistej blizny, nabiegając ciemną krwią i niepokojem wpojonym mu jak wtórny instynkt. Tylko ta rozdrażniająca obawa, że ktoś mógłby dotykać jego nagiej skóry, w miejscach, których nie chciał nikomu oddawać; że mógłby później znaleźć w nich ślad cudzej obecności, o czerwonawym obrzeżu i sinym wypełnieniu, zanim zdążyłby zwietrzeć w gęstości czasu i zniknąć, jak tropy nakrywane świeżym śniegiem, topniejącym mu później z drżeniem na ustach, i z przekonującą niewinnością. Przypominał sobie, że nie musiał dłużej się tego obawiać; tymczasem coś ściskało się w nim bezwolnie, kiedy podążał pociemniałym spojrzeniem za jego sylwetką: za prześwitem rozchylonego dla oddechu kołnierza, smukłością ciała zgubioną pod sztywnym materiałem koszuli, wyjałowioną z jego dotyku połacią odsłoniętej skóry. Drażniła go myśl, że spłukał go z siebie przed wyjściem: wydobył go spod naskórka, wyzuł spod półksiężyców paznokci, starł ręcznikiem ze swoich ramion i brzucha; przed lustrem upewnił się, że nie odbijał mu się dłużej w lustrach źrenic, choćby nieświadomie, choćby zupełnie rozsądnie i na wszelki wypadek, w końcu nikt nie powinien wiedzieć.
Chciał, żeby wiedziano. Chciał, żeby rozumiano, że był przez kogoś kochany – że ktoś ściągnie później z niego ubranie, przesunie dłonią po wnęce lędźwi, obejrzy nadgarstki; upewni się, że wrócił cały, weźmie w objęcie palców rys jego twarzy i zapyta, czy bawił się dobrze. Rozpozna kłamstwo, zanim nadejdzie; rozpozna prawdę. Odetchnie z ulgą dopiero wtedy, mając go z powrotem, mając go wyłącznie dla siebie, mając jego uśmiech i słodką czułość rozbawioną łagodnie tym rozrosłym przez godziny czekania zmartwieniem, to przecież tylko bankiet, dawni znajomi, to przecież tylko parę rozmów i parę kieliszków, i przez cały czas myślałem o tobie.
Więc zostań, chciał mu odpowiedzieć, zrzucając z tonu woal niepoważnej przekory; zostań dzisiaj ze mną, dzisiaj, jutro, jeszcze trochę, zawsze – obawiał się, że nie znałby umiaru, gdyby zaczął o to prosić, nie teraz, kiedy spoglądał na niego i nie mógł znaleźć na nim siebie, jedynie ten biały śnieg pozbawiony śladów, ten biały śnieg, który mógłby stopnieć w jego dłoniach i na jego ustach, odsłaniając rumieniec tkliwej gorączki. Ciało miękkie i uległe, odkształcające się płytkim wzorem linii papilarnych, gdyby tylko poprosił o to również; nie wiedziałby, jak się przed tym zatrzymać, nie teraz, kiedy zbierał jego kolana ku sobie, obejmując jego uda swoimi udami, dłońmi naruszającymi wyjałowioną nagość cierpliwie. Folke wsparł głowę o jego ramię, poddając się tej pożegnalnej pieszczocie, a on poczuł, że może już jest za późno – może nie musiał tego mówić, by stracić umiar i rozsądne granice. Sięgnął pocałunkiem pod odchylony kołnierz, w łagodną krzywiznę szyi, przez chwilę zastanawiając się, czy zauważyłby – gdyby poddał się tej absurdalnej potrzebie ostentacyjnej deklaracji, że miał do kogo dzisiaj wrócić.
– Może powinieneś pójść tym bardziej, właśnie dlatego – słowa zgęstniały między ustami a skórą ciepłym tonem; przeciwne wszystkiemu, o czym myślał, przesuwając dłonie w górę jego ud niespiesznie, w końcu jedną odrywając od ciała. Rozpiął jeden z równych, przyzwoitych guzików koszuli, by wsunąć dłoń pod wyprasowany materiał, dotknąć jego nagiej, opłukanej skóry, namacać nierówność rysujących się pod nią żeber, niespiesznie, jakby powolnym podstępem, opasać go ciaśniej; jakby wbrew swoim słowom, choć zdawał się mówić szczerze. Nie powinien w końcu wykradać go w ten sposób z jego własnego życia, ograbiać go z przeszłości, zamykać przed cudzymi spojrzeniami w obawie, że coś mogłoby się wydarzyć; nie powinien go o to prosić, mówić coś takiego i dotykać go tak, jakby nie chciał, żeby go słuchał; brać serca oddawanego mu tak ufnie i zamykać na nim palce jak więzienne kraty. – Powinieneś pójść. Porozmawiać chwilę, wypić tylko trochę, zostać tylko tak długo, żeby zauważyli na pewno, że cię kocham. Kiedy zrobi się duszniej – powtarzał, muskając ustami odsłoniętą szyję z uśmiechem zatrzymanym ukradkiem w uniesionych kącikach grymasu, czułym i przekornym; zadowolonym. Wiarołomnie zanurzając palce w ciepły przesmyk między nagimi udami. – Pamiętać o tym, że na ciebie czekam. O tym, jak cię dotykam – tylko ja, powściągał jeszcze, jakby mógł ukryć przed nim tę chromość wszytą w podszewkę oddawanej mu miłości; ten prawie warunek, prawie prośbę, prawie potrzebę, zdradliwe naprężenie na tkance serca. Odsunął usta od jego szyi, nierównej plamy na wykrochmalonym obrusie fizjonomii. Pomimo gęstniejącego napięcia, patrzył na niego spokojnie, jakby niepomny tego, co robił; niewinny tych śladów pozostawianych na nim z ostentacją, perłowego guzika wypiętego z pętelki, zmarszczenia koszuli, kiedy wsunął drugą dłoń pod jej materiał, ocierając palcami miękkie wnętrze uda, biodro, ciepłe podbrzusze. – Będziesz pamiętać?
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Pią 30 Cze - 0:04
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
W dzieciństwie nieustannie obawiał się, że miłość – nie miał wtedy odwagi jej tak nazywać, więc myślał o niej jak o zwierzęciu, które żyło w jego piersi i tępiło zęby na płaskiej kości mostka – była widoczna w jego spojrzeniu, prześwitywała spod źrenic i zbierała się cienką obwódką wokół tęczówek. Nakrywał dłońmi zarumienione policzki, jakby spodziewał się, że uczucie zakrzywi topografię jego twarzy, wyłoni się na miękkiej skórze jak plamy wybroczyn lub zastygnie na ustach, zanim zdąży przełknąć je z powrotem w dół gardła; wmuszał serce głębiej pomiędzy trzewia, aż osierdzie pąsowiało ukośnymi śladami żeber, podobnymi do tych, które pojawiały się na skórze po bolesnym ucisku paznokci – chował miłość głęboko pod kołdrą, tam, gdzie w ciemności jego ręce błądziły niespokojnie po nagiej skórze, po czym uciskał ją we wnękę między łóżkiem a ścianą, zawstydzony pragnieniem, w jakie formowały się jego myśli. Czasem naciągał koc na głowę, aż powietrze stawało się duszne i gęste, a jemu robiło się słabo – wyobrażał sobie, że mroczki, które drgały mu przed oczami, były okruchami podduszonych w ciele emocji, że gdyby wtrzymał dłużej, wyzbyłby się ich zupełnie, w końcu zawsze brał jednak głęboki oddech i przez dłuższą chwilę siedział z plecami wspartymi o zimną ścianę, czując, jak wszystko, co podeszło mu do skroni, wycofywało się z powrotem w głąb piersi. We wspomnieniach Bertram trzymał go za ręce tylko przypadkiem, gnany rozweseloną radością, a on wstydził się tego, że wieczorami próbował przypomnieć sobie ten dotyk, przyglądał się uważnie swoim dłoniom, zastanawiając się, czy był widoczny wśród linii papilarnych – na wszelki wypadek naciągał rękawy głębiej i odwracał wzrok od szeptanych na korytarzu obelg, a kiedy Helene znalazła wyzwisko wgniecione złośliwie w okładkę podręcznika alchemii, siedział przy stole upokorzony i milczący. Przez długi czas nie potrafił spojrzeć jej w oczy – obawiał się, że znalazłaby w nich ciche potwierdzenie lub że zadałaby pytanie, a on nie wiedziałby, jak zaprzeczyć, nie potykając się o słowa; jednocześnie chciał spytać ją, czy wie, jak go z tego wyleczyć, ale prośba wymagała przyznania się do winy, on wolał tymczasem ukrywać ją głęboko pod skórą, w nadziei, że w końcu zagubi się i zniknie, przyduszona węzłem dziecięcej skruchy.
Nigdy nie pozbył się strachu przed patrzeniem ludziom głęboko w oczy – przed tym, co mogliby w nich zobaczyć – lecz nie wstydził się już przyjemności, w jaką wrastało zauroczone serce, nie próbował zeskrobać paznokciami swojego pożądania ani wepchnąć go w ciasną szczelinę pomiędzy osierdziem a lewą komorą. Jego miłość wciąż była nieśmiała – sypiała z niedomkniętymi powiekami i unosiła głowę z powolną ostrożnością, nauczona strachu przed światem zewnętrznym, nieprzyzwyczajona do tego, jak jasne potrafiły być promienie słońce, jak ciepłe na odsłoniętej skórze; pamiętała za to jak podstępna bywała rzeczywistość – jak zaciskała jej palce na nadgarstkach, pozostawiając kajdany bolesnej purpury, jak szeptała jej na ucho obelżywe wyzwiska, jak obejmowała ją ciasno wokół bioder, niepomna łez i próśb, by przestała. Wszystko, co go spotkało, mieściło się w niej jak fragmenty szkła – mógł wybierać je kolejno palcami i myśleć, że dno jego serca znów było miękkie i piaszczyste, nigdy nie zdołałby jednak odnaleźć wszystkiego; dopiero kiedy kładł się ufnie we własnym ciele, czuł, jak przeoczony odłamek wbija mu się w lędźwie, pozostawia płytkie zacięcie na mieliźnie skóry – wiedział, że jeśli poprosi Bertrama, żeby usiadł obok, narazi go na ten sam ból, że nieważne jak długo będzie próbował wyzbyć się ostrych fragmentów, część z nich pozostanie w jego ciele na zawsze, wbita zbyt głęboko pomiędzy trzewia. Tym razem nie chciał jednak dłużej jej ukrywać, nie chciał prosić miłości, by schowała się pomiędzy żebrami, nie chciał pozwalać, by cudze dłonie zacisnęły na niej gniewną pięść ani mieć nadziei, że przynajmniej w ten sposób mógłby w końcu się jej pozbyć – tym razem czuł, jak dudniła mu w piersi i uśmiechał się, gdy jego usta muskały miękką skórę na szyi Bertrama, ramiona wspinały się na ciepło jego karku, serce biło w kołysce miękkich dłoni. Pragnął kochać go tak, jak wstydził się kochać go wcześniej – nie tłumił westchnienia, które oparło się leniwie o wargi, kiedy przyjaciel wsunął dłoń pomiędzy jego uda, nie zasłaniał dłońmi prześwitującego przez policzki rumieńca, kiedy jego palce sięgnęły pod odchylony materiał koszuli, dotykając go wszędzie tam, gdzie skóra wciąż była rozmiękła gorącą kąpielą.
– Nie chcę iść – szepnął, czując jego dotyk na udzie, na biodrze, na podbrzuszu. – Nie teraz. – jego głos ostygł cichą prośbą, a spojrzenie, dotąd zdrętwiałe i wykrochmalone napięciem, pojaśniało, topniejąc połyskiem cieplejszej zieleni – nachylił się bliżej, nie zwracając uwagi na koszulę, której kołnierz odgiął się o lewy bark przyjaciela, rękawy wymięte wokół łokci, kiedy materiał naciągnął się wyżej w kierunku ramion, odsłaniając jasne nadgarstki. – Chciałbym pamiętać lepiej, to długi wieczór. – uśmiechnął się, sięgając ustami do jego szyi, wolną dłonią rozpinając kolejny guzik koszuli, choć palce drżały mu wyraźnie, onieśmielone nowym, mrowiącym pod opuszkami pragnieniem, by zerwać materiał zupełnie – Bertram spojrzał na jego ręce, a on chciał zapewnić go, że nic się nie stało, chciał prosić, żeby chwycił go mocniej wokół talii, wsunął dłonie głębiej pomiędzy uda, nigdy go nie wypuszczał, lecz wszystko w jego wnętrzu trzęsło się i dygotało, oddech ustępował płytko na języku, serce wzmogło się pod żebrami, nagle przepełnione krwią. – Proszę… – nie zdołał powiedzieć nic więcej, spłoszony reakcją własnego organizmu, tym, jak bardzo pragnął mieć go teraz przy sobie, bliżej, tak blisko, że czułby jego palce pod skórą, jego oddech we własnych płucach. Znowu uciekał – już nie od swojej miłości, ale od swojego strachu, ciężaru, który przysiadł na skraju pamięci mglistym, niewygodnym wspomnieniem zakończonej kariery.
Nigdy nie pozbył się strachu przed patrzeniem ludziom głęboko w oczy – przed tym, co mogliby w nich zobaczyć – lecz nie wstydził się już przyjemności, w jaką wrastało zauroczone serce, nie próbował zeskrobać paznokciami swojego pożądania ani wepchnąć go w ciasną szczelinę pomiędzy osierdziem a lewą komorą. Jego miłość wciąż była nieśmiała – sypiała z niedomkniętymi powiekami i unosiła głowę z powolną ostrożnością, nauczona strachu przed światem zewnętrznym, nieprzyzwyczajona do tego, jak jasne potrafiły być promienie słońce, jak ciepłe na odsłoniętej skórze; pamiętała za to jak podstępna bywała rzeczywistość – jak zaciskała jej palce na nadgarstkach, pozostawiając kajdany bolesnej purpury, jak szeptała jej na ucho obelżywe wyzwiska, jak obejmowała ją ciasno wokół bioder, niepomna łez i próśb, by przestała. Wszystko, co go spotkało, mieściło się w niej jak fragmenty szkła – mógł wybierać je kolejno palcami i myśleć, że dno jego serca znów było miękkie i piaszczyste, nigdy nie zdołałby jednak odnaleźć wszystkiego; dopiero kiedy kładł się ufnie we własnym ciele, czuł, jak przeoczony odłamek wbija mu się w lędźwie, pozostawia płytkie zacięcie na mieliźnie skóry – wiedział, że jeśli poprosi Bertrama, żeby usiadł obok, narazi go na ten sam ból, że nieważne jak długo będzie próbował wyzbyć się ostrych fragmentów, część z nich pozostanie w jego ciele na zawsze, wbita zbyt głęboko pomiędzy trzewia. Tym razem nie chciał jednak dłużej jej ukrywać, nie chciał prosić miłości, by schowała się pomiędzy żebrami, nie chciał pozwalać, by cudze dłonie zacisnęły na niej gniewną pięść ani mieć nadziei, że przynajmniej w ten sposób mógłby w końcu się jej pozbyć – tym razem czuł, jak dudniła mu w piersi i uśmiechał się, gdy jego usta muskały miękką skórę na szyi Bertrama, ramiona wspinały się na ciepło jego karku, serce biło w kołysce miękkich dłoni. Pragnął kochać go tak, jak wstydził się kochać go wcześniej – nie tłumił westchnienia, które oparło się leniwie o wargi, kiedy przyjaciel wsunął dłoń pomiędzy jego uda, nie zasłaniał dłońmi prześwitującego przez policzki rumieńca, kiedy jego palce sięgnęły pod odchylony materiał koszuli, dotykając go wszędzie tam, gdzie skóra wciąż była rozmiękła gorącą kąpielą.
– Nie chcę iść – szepnął, czując jego dotyk na udzie, na biodrze, na podbrzuszu. – Nie teraz. – jego głos ostygł cichą prośbą, a spojrzenie, dotąd zdrętwiałe i wykrochmalone napięciem, pojaśniało, topniejąc połyskiem cieplejszej zieleni – nachylił się bliżej, nie zwracając uwagi na koszulę, której kołnierz odgiął się o lewy bark przyjaciela, rękawy wymięte wokół łokci, kiedy materiał naciągnął się wyżej w kierunku ramion, odsłaniając jasne nadgarstki. – Chciałbym pamiętać lepiej, to długi wieczór. – uśmiechnął się, sięgając ustami do jego szyi, wolną dłonią rozpinając kolejny guzik koszuli, choć palce drżały mu wyraźnie, onieśmielone nowym, mrowiącym pod opuszkami pragnieniem, by zerwać materiał zupełnie – Bertram spojrzał na jego ręce, a on chciał zapewnić go, że nic się nie stało, chciał prosić, żeby chwycił go mocniej wokół talii, wsunął dłonie głębiej pomiędzy uda, nigdy go nie wypuszczał, lecz wszystko w jego wnętrzu trzęsło się i dygotało, oddech ustępował płytko na języku, serce wzmogło się pod żebrami, nagle przepełnione krwią. – Proszę… – nie zdołał powiedzieć nic więcej, spłoszony reakcją własnego organizmu, tym, jak bardzo pragnął mieć go teraz przy sobie, bliżej, tak blisko, że czułby jego palce pod skórą, jego oddech we własnych płucach. Znowu uciekał – już nie od swojej miłości, ale od swojego strachu, ciężaru, który przysiadł na skraju pamięci mglistym, niewygodnym wspomnieniem zakończonej kariery.
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Nie 2 Lip - 13:37
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Wto 18 Lip - 23:54
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Pią 21 Lip - 13:54
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Sro 9 Sie - 0:05
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Pon 14 Sie - 15:52
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Nie 3 Wrz - 21:36
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
Bertram Holstein
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Nie 17 Wrz - 1:11
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Folke Baantjer
Re: 04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Pon 9 Paź - 1:01
Folke BaantjerWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Miðvágur, Wyspy Owcze
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : była gwiazda filmowa
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : zając
Atuty : artysta: aktorstwo (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 20 / magia natury: 16 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 15
YOU'RE GROWING TIRED OF ME
you love me so hard and I still can't sleep
sorry, l don't want your touch
It's not that I don't want you, It's just that
I fell in love with a war and it left a scar
nobody told me it ended
Bertram Holstein
04.03.2001 – Sypialnia – F. Baantjer & B. Holstein Wto 24 Paź - 1:06
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Bertram i Folke z tematu
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat