:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
21.11.200 – Stacja widmo – I. Soelberg & Bezimienny: R. Åkerberg
2 posters
Bezimienny
21.11.200 – Stacja widmo – I. Soelberg & Bezimienny: R. Åkerberg Czw 23 Lis - 13:17
21.11.2000
(Cisza).
Rekwizyty scenerii, zamarłe w samotnym transie oczekiwania, odległe turnie budynków pod owiniętym futrem licznych obłoków, posępnym obliczem nieba. Milczące, czerwone smugi miękkich pagórków warg, wodospad włosów w zachłannych objęciach wiatru, ręce, skulone w norach kieszeni płaszcza, oczekiwanie, jak struna, na smukłym gryfie sylwetki; sekrety, skrywane szczelnie pod membranami ciała - i serce, uderzające niczym spłoszony ptak. Złowieszczy, przełknięty koktajl, ciekawość wymieszana z cierpkością różnych zagrożeń. Szkielet nieużywanej, okrytej enigmą stacji, zataczał łuk ponad głową; filary, jak żebra, unosiły tors zmęczonego dachu. Spojrzenie, w nieposkromionej, adekwatnej pokusie, musnęło taflę zegarka, sprawdzając w pośpiechu czas.
Mężczyzna, z którym miała się spotkać, kierował pielgrzymkę myśli nieuchronnie ku matce, jej obojętnym, często surowym wzroku i horyzoncie ust, zaciśniętym, nieskorym do najwątlejszych przebłysków słońca wyjaśnień. Rozważała, niekiedy - z grzęznącym, uciążliwym poczuciem - jak wyglądała martwa, leżąca sztywno w salonie, o pustych, płytkich źrenicach wczepionych bezmyślnie w sufit. Wspomnienia, drążące wokół sprawy jej śmierci, rozlały się po umyśle nieznośną, zgęstniałą breją; poważny ton przesłuchania, monotonia zapewnień i kondolencji, widmo zapadłej zbrodni - niedoścignionych sprawców. Nie uwierzyła w nikogo, w żadną grację zapewnień - tym bardziej, nie pokładała ufności w samych kruczych strażnikach. Zemsta smakowała najlepiej po odpowiednim czasie, pozostawiona, poddana mumifikacji, nie gniła pod korcem czaszki. Wiedziała, że winowajca - prędzej czy później - zapłaci najwyższą cenę. Zmieniła się, grzebiąc dawne, schorowane oblicze pod grudami przeszłości, zmazując półksiężyce zmęczenia i ożywiając bladą i anemiczną cerę. Pewność siebie przyświecała każdemu wdrożonemu działaniu jak nieśmiertelna świeca, jaskrawa, nastroszona czupryna tańczącego płomienia.
Przechadzała się, wolnym krokiem, po terytorium stacji; podeszwy butów wystukiwały nierówną, spowolniałą melodię w nieprzełamanym milczeniu. Fałszywy, zwodniczy spokój pozostał w okolicznej scenerii - każda, pobliska chwila, mogła wbić prosto w plecy wyostrzony starannie nóż, zanurzony bezwzględnym, krwawym kraterem dźgnięcia. Skorupa początkowej niewiedzy, pokruszyła się w obecności mężczyzny.
Pośrednik przekazał prawdę.
- Jesteś - głos, ze spokojem rozpłynął się wśród powietrza, gdy wychodziła naprzeciw jego sylwetki, znajomej, nadal, pomimo dystansu lat - a raczej - poprawiła się, pełna sztucznej, udawanej przezorności - zjawił się pan, oficerze - zwieńczyła treść powitania. Na twarzy zawitał uśmiech, pogodny i dobrotliwy, zupełnie, jakby do bólu, na wskroś przenikała ją poszarzała zwyczajność, jak gdyby, w odczuciu innych, nie staczała się po pochyłym i niebezpiecznym zboczu decyzji, zmierzając śladami matki, trwając w pajęczynie układów zawartych z mieszkańcami Przesmyku. Nie popełniano błędu, twierdząc, że była dobrą informatorką i szpiegiem, dyskretną, niekierującą zbytecznych frazesów pytań.
- Słyszałam, że mnie pan szukał - dodała, natychmiast, zręcznie przechodząc w kierunku suchych oraz potrzebnych wyjaśnień.
Szanowała ich czas.
Ivar Soelberg
Re: 21.11.200 – Stacja widmo – I. Soelberg & Bezimienny: R. Åkerberg Czw 23 Lis - 13:18
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Gwar miasta cichł z każdym krokiem, niknął za zlewającymi się w tło szarości ścianami budynków, odgradzając miejsce spotkania od reszty miasta, pozostając w jego murach, a jednocześnie będąc w odosobnieniu, które odstraszało przeciętnych mieszkańców, ci omijali je za dnia, przyspieszali kroku, kiedy byli w zasięgu jego mocy, lecz to w nocy budziło uśpione w duszach ludzkich demony, gdy słońca tarcza zniknęła za linią horyzontu, mało kto kusił los zagłębiając się weń, szukając wrażeń i przygód.
Sprężysty krok, pewny wzrok, mina standardowo poprawna, wręcz klasyczna w wizualizacji, jego osoby, tak naturalna, jakby powagą podszyta maska przylegała idealnie do skóry twarzy, nienagannie wręcz dopasowana, do obrazu jak i osoby, wysłannika. A jednak w tym wszystkim, odnajdywało się jakiś spokój, harmonię. Szare oczy lustrujące świat nie były bezdusznymi zwierciadłami duszy, nie zsyłały koszmarów, ani nie czytały w umysłach ludzkich, w dniu takim jak ten, gdy mógł wyrwać się szybciej z pracy, zza biurka, był szczęśliwy. Ivar Soelberg, był człowiekiem pasji, ambitnym, jednakże wewnątrz tego zdawać by się mogło, nieraz sztywnego i nieprzyjemnego mężczyzny kryła się wiara w słuszność sprawy, której był wysłannikiem. Ta nadzieja sprawiała, że dawał posłuch wszelkim mętom, odpadowi społeczeństwa, ludziom zniszczonym, przez mroczne sztuki, używki i nienawiść do samych siebie. Gdy mu powiedziano o nowym, jakże obiecującym informatorze, kiedy imię i opis osoby przebrzmiały w zaciszu gabinetu. Soelberg miał przed oczami, kogoś innego, wydmuszkę, kobiety, która straciła wszystko i była na skraju przepaści. Pustka w oczach i żałosny obraz, jakich wiele widział w swym życiu, zbyt wielki ciężar, jak na jego wątłe barki spoczywał na nim samym. Obietnice, zapewnienia, puste słowa, jakimi Krucza Straż mydliła oczy i uspokajała własne sumienia, nigdy nie był taki jak oni. Nigdy nie rzucał słów na wiatr, nie dawał złudnej, i jakże krzywdzącej nadziei. Pragnął sprawiedliwości, własnoręcznie obdarłby niejednego gada ze skóry, lecz nie byli zwierzętami, należało przestrzegać pewnych zasad i przepisów, podporządkować się im i dostosować. Naginając jeno w przypadkach ostatecznej próby, gdy oczy sumienia spoglądały na inne obrazy.
Stając przed blondynką, co jak struna wyprężona sterczała, uśmiechnął się. Delikatnie, subtelnie, ale znacząco, jakby ciesząc się w duchu, iż ta odnalazła siebie, że nie poddała się rozpaczy i zwalczyła truciznę. Wyglądała na zdeterminowaną i gotową do działania. Wystarczyło jedno spojrzenie w szare oczy kobiety, by dostrzec w nich znaczącą zmianę. To mu się podobało.
– Owszem – skinął głową i sięgnął odruchowo do wewnętrznej kieszeni płaszcza po srebrną papierośnicę. Wyciągając ją, poczęstował blondynkę i sam bez namysłu porwał jednego z rzędu równo ułożonych białych skrętów. – Słyszałem, że dużo wiesz, że warto cię wysłuchać, bo być może szepniesz słówko, które naprowadzi ogary na zajączka. – Spojrzenie posłane kobiecie zdradzało zainteresowanie. Miała jego uwagę, to było jej pięć minut, po których zadecyduje, co dalej.
Sprężysty krok, pewny wzrok, mina standardowo poprawna, wręcz klasyczna w wizualizacji, jego osoby, tak naturalna, jakby powagą podszyta maska przylegała idealnie do skóry twarzy, nienagannie wręcz dopasowana, do obrazu jak i osoby, wysłannika. A jednak w tym wszystkim, odnajdywało się jakiś spokój, harmonię. Szare oczy lustrujące świat nie były bezdusznymi zwierciadłami duszy, nie zsyłały koszmarów, ani nie czytały w umysłach ludzkich, w dniu takim jak ten, gdy mógł wyrwać się szybciej z pracy, zza biurka, był szczęśliwy. Ivar Soelberg, był człowiekiem pasji, ambitnym, jednakże wewnątrz tego zdawać by się mogło, nieraz sztywnego i nieprzyjemnego mężczyzny kryła się wiara w słuszność sprawy, której był wysłannikiem. Ta nadzieja sprawiała, że dawał posłuch wszelkim mętom, odpadowi społeczeństwa, ludziom zniszczonym, przez mroczne sztuki, używki i nienawiść do samych siebie. Gdy mu powiedziano o nowym, jakże obiecującym informatorze, kiedy imię i opis osoby przebrzmiały w zaciszu gabinetu. Soelberg miał przed oczami, kogoś innego, wydmuszkę, kobiety, która straciła wszystko i była na skraju przepaści. Pustka w oczach i żałosny obraz, jakich wiele widział w swym życiu, zbyt wielki ciężar, jak na jego wątłe barki spoczywał na nim samym. Obietnice, zapewnienia, puste słowa, jakimi Krucza Straż mydliła oczy i uspokajała własne sumienia, nigdy nie był taki jak oni. Nigdy nie rzucał słów na wiatr, nie dawał złudnej, i jakże krzywdzącej nadziei. Pragnął sprawiedliwości, własnoręcznie obdarłby niejednego gada ze skóry, lecz nie byli zwierzętami, należało przestrzegać pewnych zasad i przepisów, podporządkować się im i dostosować. Naginając jeno w przypadkach ostatecznej próby, gdy oczy sumienia spoglądały na inne obrazy.
Stając przed blondynką, co jak struna wyprężona sterczała, uśmiechnął się. Delikatnie, subtelnie, ale znacząco, jakby ciesząc się w duchu, iż ta odnalazła siebie, że nie poddała się rozpaczy i zwalczyła truciznę. Wyglądała na zdeterminowaną i gotową do działania. Wystarczyło jedno spojrzenie w szare oczy kobiety, by dostrzec w nich znaczącą zmianę. To mu się podobało.
– Owszem – skinął głową i sięgnął odruchowo do wewnętrznej kieszeni płaszcza po srebrną papierośnicę. Wyciągając ją, poczęstował blondynkę i sam bez namysłu porwał jednego z rzędu równo ułożonych białych skrętów. – Słyszałem, że dużo wiesz, że warto cię wysłuchać, bo być może szepniesz słówko, które naprowadzi ogary na zajączka. – Spojrzenie posłane kobiecie zdradzało zainteresowanie. Miała jego uwagę, to było jej pięć minut, po których zadecyduje, co dalej.
Bezimienny
Re: 21.11.200 – Stacja widmo – I. Soelberg & Bezimienny: R. Åkerberg Czw 23 Lis - 13:18
Krucza Straż wybudzała w pieczarze głowy emocje.
Zrywały się, przeciągając i otwierając ślepia; kłapiąc, w przedłużonym ziewnięciu, sennym lecz pamiętliwym pyskiem - biały krajobraz zębów mienił się poszarpaną i ostrzegawczą linią. Pejzaże myśli składały się w tryptyk wspomnień - pierwszym z nich była pieczęć wrośnięta w miękką dłoń matki, ciemny akt poniżenia wchłonięty przez delikatny, podatny pergamin ciała. Krążąc po gęstym tłumie, jako bezradne dziecko, trzymała się jej sylwetki z prostą, sztywną ufnością, czując na sobie brudne, natarczywe spojrzenia, pełne od radykalnych, pośpieszonych osądów. Funkcjonariusze, kroczący zwartym patrolem mieli inny ton wzroku, zimny, wyrachowany profesją i ostrzegawczy, zupełnie, jakby bezgłośnie pragnęli mówić nie próbuj. Matka nie próbowała, skrywając w gęstym oraz szczelnym milczeniu enigmaty przeszłości, strzeżonej niezwykle wiernie, aż po kres samej śmierci. Drugą, zawieszoną w naczyniu jej świadomości wizją, była rozmowa wiążąca się z podejrzeniem morderstwa. Ciężki ołów zmęczenia dotykał ciała i duszy - przeżuta widmem choroby oraz doznanej klęski, czuła się niczym skrzep wycharczany na krzesło z oczekującym naprzeciw niej oficerem. Nieszczęścia, w jej przypadku nadeszły zdziczałym stadem, uniosły się jak szarańcza, wędrując obłokiem plagi. Trzeci - ostatni - obraz, dotyczył szargania prawa i bezustannych ucieczek przed konsekwencją. Była świadoma, że ryzykuje wiele - jeden dysonans, ruch, wpisujący się w krąg nietaktu mógł owocować zgubą. Najmniejszym cieniem czyhającej konsekwencji był stygmat, wyróżniający dosadnie takich jak ona. Największym - i niezwykle rozległym - był pobyt w celi więzienia.
- Wiem różne rzeczy - głos posyłany w pełni swobodnie w przestrzeń - ale nie wiem wszystkiego - serdeczne, zapadłe zdanie zdradzało wewnętrzny komfort. Nie czuła, że sytuacja ją w danej chwili przerasta, przesycona pewnością, że jest niewątpliwie potrzebna - tak długo, jak jest potrzebna, ma prawo stawiać warunki, ustalać niektóre własne, niezbędne reguły gry.
- Niestety, zdarza mi się zapomnieć o bardzo istotnych kwestiach - pielęgnowane, wystudiowane zmartwienie. Nie była skłonna natychmiast dzielić się zdobyczami, zwłaszcza, gdy miały tylko okazać się jednostronne. Wachlarz posiadanych zdolności - dyskretnego śledzenia i zdobywania kolejnych informacji - podlegał bezustannej wycenie. Świat nie był skłonny, przenigdy, do altruizmu pozbawionego najmniejszych, stawianych oczekiwań - nawet oficerowie, za swoje misje, działania, pobierali zapłatę.
- Istnieje jednak metoda - niewinny uśmiech ponownie poderwał wargi - aby wyleczyć moją smutną przypadłość - tafle oczu błysnęły, a jej wzrok, początkowo podążył za wstęgą dymu, by koniec końców zatrzymać się na obliczu Wysłannika. Właściwy, dosadny przekaz, pozostawał ukryty - a przy tym niezwykle łatwy do oderwania spod samej przykrywki słów.
- Rozumie pan, o czym mówię? - pytanie, leniwe, zakołysało się w okolicznym powietrzu. Oczywiście, że wiedział; była taka jak inni.
Oczekiwała korzyści, płynących z podobnych działań.
Zrywały się, przeciągając i otwierając ślepia; kłapiąc, w przedłużonym ziewnięciu, sennym lecz pamiętliwym pyskiem - biały krajobraz zębów mienił się poszarpaną i ostrzegawczą linią. Pejzaże myśli składały się w tryptyk wspomnień - pierwszym z nich była pieczęć wrośnięta w miękką dłoń matki, ciemny akt poniżenia wchłonięty przez delikatny, podatny pergamin ciała. Krążąc po gęstym tłumie, jako bezradne dziecko, trzymała się jej sylwetki z prostą, sztywną ufnością, czując na sobie brudne, natarczywe spojrzenia, pełne od radykalnych, pośpieszonych osądów. Funkcjonariusze, kroczący zwartym patrolem mieli inny ton wzroku, zimny, wyrachowany profesją i ostrzegawczy, zupełnie, jakby bezgłośnie pragnęli mówić nie próbuj. Matka nie próbowała, skrywając w gęstym oraz szczelnym milczeniu enigmaty przeszłości, strzeżonej niezwykle wiernie, aż po kres samej śmierci. Drugą, zawieszoną w naczyniu jej świadomości wizją, była rozmowa wiążąca się z podejrzeniem morderstwa. Ciężki ołów zmęczenia dotykał ciała i duszy - przeżuta widmem choroby oraz doznanej klęski, czuła się niczym skrzep wycharczany na krzesło z oczekującym naprzeciw niej oficerem. Nieszczęścia, w jej przypadku nadeszły zdziczałym stadem, uniosły się jak szarańcza, wędrując obłokiem plagi. Trzeci - ostatni - obraz, dotyczył szargania prawa i bezustannych ucieczek przed konsekwencją. Była świadoma, że ryzykuje wiele - jeden dysonans, ruch, wpisujący się w krąg nietaktu mógł owocować zgubą. Najmniejszym cieniem czyhającej konsekwencji był stygmat, wyróżniający dosadnie takich jak ona. Największym - i niezwykle rozległym - był pobyt w celi więzienia.
- Wiem różne rzeczy - głos posyłany w pełni swobodnie w przestrzeń - ale nie wiem wszystkiego - serdeczne, zapadłe zdanie zdradzało wewnętrzny komfort. Nie czuła, że sytuacja ją w danej chwili przerasta, przesycona pewnością, że jest niewątpliwie potrzebna - tak długo, jak jest potrzebna, ma prawo stawiać warunki, ustalać niektóre własne, niezbędne reguły gry.
- Niestety, zdarza mi się zapomnieć o bardzo istotnych kwestiach - pielęgnowane, wystudiowane zmartwienie. Nie była skłonna natychmiast dzielić się zdobyczami, zwłaszcza, gdy miały tylko okazać się jednostronne. Wachlarz posiadanych zdolności - dyskretnego śledzenia i zdobywania kolejnych informacji - podlegał bezustannej wycenie. Świat nie był skłonny, przenigdy, do altruizmu pozbawionego najmniejszych, stawianych oczekiwań - nawet oficerowie, za swoje misje, działania, pobierali zapłatę.
- Istnieje jednak metoda - niewinny uśmiech ponownie poderwał wargi - aby wyleczyć moją smutną przypadłość - tafle oczu błysnęły, a jej wzrok, początkowo podążył za wstęgą dymu, by koniec końców zatrzymać się na obliczu Wysłannika. Właściwy, dosadny przekaz, pozostawał ukryty - a przy tym niezwykle łatwy do oderwania spod samej przykrywki słów.
- Rozumie pan, o czym mówię? - pytanie, leniwe, zakołysało się w okolicznym powietrzu. Oczywiście, że wiedział; była taka jak inni.
Oczekiwała korzyści, płynących z podobnych działań.
Ivar Soelberg
Re: 21.11.200 – Stacja widmo – I. Soelberg & Bezimienny: R. Åkerberg Czw 23 Lis - 13:18
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Brzęk zamykanej papierośnic, był przez moment jedynym dźwięcznym elementem w panującej ciszy między postaciami. Schowana w wewnętrznej kieszeni przenośna trucizna, którą zatruwał się, co dnia spoczęła w ciemności i cieple, a jeden papierosów w białej bibułce przyozdobił dłonie mężczyzny. Jego spokój, mógł działać kojąco, wręcz usypiająco, pomimo błysku w szarych tęczówkach, wyrażającego uwagę, tudzież dającego sygnał zaciekawienia, nie spodziewał się, niczego ponadto co sam wiedział, a jednak nie lekceważył kobiety, nie na starcie. Widział w jej postawie, w oczach zmianę, jaką przeszła od ich ostatniego spotkania. Wówczas obserwował ją, pilnie widząc pogrążoną w żałości dziewczynę, młodą kobietę, którą zaledwie była, a już na starcie los potraktował ją tak okrutnie. Nigdy nie dawał złudnej nadziei, był pozbawiony podobnych sloganów, jakie wypływały tak często z ust jego towarzyszy pracy, nie potępiał jednak ich zachowania, czasem bywało ono pomocne i dobre, ale czy z wyrazów współczucia rzucanych przez obcych płynęła jakaś korzyść? To zawsze były tylko słowa, a bez odpowiedniego działania, bez wyników i zatrzymań świadczyły one, tyle, co nic.
Uśmiechnął się, tak charakterystycznie, jak to miał w zwyczaju, z lekka drwiąco, gdy sroka zaczęła mówić. Obserwował ją, taktownie, w chwilach gdy któreś z barwnych słów wydawało się mocniej i wyraźniej zaakcentowane, odnajdywał jej twarz, czytając z regularnych i miłych dla oka rysów twarzy prawdy, jakakolwiek by ona nie była, chciał ją poznać, czując w kościach, że to nadawało jej motywacji do działania i kierowało czynami. To jednak nie było wszystko, zmieniła się. W sposób uderzający, a chociaż widział ją raptem chwil kilka, to przecież, miał porównanie. Być może zapadła już podówczas wysłannikowi w pamięci i trwała tam do dziś. Nie wiedział wszystkiego.
Gdy skończyła, westchnął z udawanym zaskoczeniem, myśląc, że będzie inna niż wszyscy dotychczasowi informatorzy pomylił się. Ceniła swe informacje, jak przekupka towary, to jednak nie oznaczało jeszcze, że cokolwiek kupi na chwilę obecną, wyraził zainteresowanie, a to i tak dużo, jak dla Soelberga. Lubił mieć swoich informatorów, niezależny i z dostępem do ciekawostek świata czuł, się pewniej. Krucza w swych działaniach, była częstokroć, jak dziecko we mgle, biedna i przerażona, często strachem i widmem nieprzyjemnych konsekwencji dyktująca polecenia i nakłaniająca do współpracy, niekoniecznie perfekcyjna, a przynajmniej nie w opinii Ivara. Stąd lata temu, nim jeszcze wstąpił w zastępy wysłanników, zbierał na własną rękę ludzi, którzy chętnie uchylą rąbka tajemnicy w zamian za jakieś korzyści, a te bywały różnorakie. W tym przypadku jednak wiedział już na starcie, o co dziewczynie chodziło i był to plus. Nie będą kluczyć.
– Nim wyleczymy twoją przypadłość, wolę mieć pewność, gwarant tego, że faktycznie coś wiesz, musisz mi zaufać – prosił o wiele, miał tego świadomość, a zaufanie, ta nić łącząca dwie osoby, mogła dać podwaliny, pod coś większego. Nie oczekiwał, by zaufała Kruczej Straży, a jemu.
A jednak, nie zaufała.
Ivar i Bezimienny z tematu
Uśmiechnął się, tak charakterystycznie, jak to miał w zwyczaju, z lekka drwiąco, gdy sroka zaczęła mówić. Obserwował ją, taktownie, w chwilach gdy któreś z barwnych słów wydawało się mocniej i wyraźniej zaakcentowane, odnajdywał jej twarz, czytając z regularnych i miłych dla oka rysów twarzy prawdy, jakakolwiek by ona nie była, chciał ją poznać, czując w kościach, że to nadawało jej motywacji do działania i kierowało czynami. To jednak nie było wszystko, zmieniła się. W sposób uderzający, a chociaż widział ją raptem chwil kilka, to przecież, miał porównanie. Być może zapadła już podówczas wysłannikowi w pamięci i trwała tam do dziś. Nie wiedział wszystkiego.
Gdy skończyła, westchnął z udawanym zaskoczeniem, myśląc, że będzie inna niż wszyscy dotychczasowi informatorzy pomylił się. Ceniła swe informacje, jak przekupka towary, to jednak nie oznaczało jeszcze, że cokolwiek kupi na chwilę obecną, wyraził zainteresowanie, a to i tak dużo, jak dla Soelberga. Lubił mieć swoich informatorów, niezależny i z dostępem do ciekawostek świata czuł, się pewniej. Krucza w swych działaniach, była częstokroć, jak dziecko we mgle, biedna i przerażona, często strachem i widmem nieprzyjemnych konsekwencji dyktująca polecenia i nakłaniająca do współpracy, niekoniecznie perfekcyjna, a przynajmniej nie w opinii Ivara. Stąd lata temu, nim jeszcze wstąpił w zastępy wysłanników, zbierał na własną rękę ludzi, którzy chętnie uchylą rąbka tajemnicy w zamian za jakieś korzyści, a te bywały różnorakie. W tym przypadku jednak wiedział już na starcie, o co dziewczynie chodziło i był to plus. Nie będą kluczyć.
– Nim wyleczymy twoją przypadłość, wolę mieć pewność, gwarant tego, że faktycznie coś wiesz, musisz mi zaufać – prosił o wiele, miał tego świadomość, a zaufanie, ta nić łącząca dwie osoby, mogła dać podwaliny, pod coś większego. Nie oczekiwał, by zaufała Kruczej Straży, a jemu.
A jednak, nie zaufała.
Ivar i Bezimienny z tematu