Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    18.11.2000 – Księgarnia „Oko Odyna” – E. Halvorsen & Bezimienny: V. Vårvik

    3 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    18.11.2000

    Jeżeli gdziekolwiek w Midgardzie — poza czterema ścianami wynajmowanego przez biologicznego ojca własnego mieszkania — mógł czuć się bezpiecznie, to właśnie pośród książek; zarówno starych opasłych woluminów, których każda stronnica stanowiła odbicie przeszłości, dowód istnienia galdrów, których ślady dawno pokrył już kurz, a kości w grobowcach zbielały, jak i pachnących jeszcze tuszem drukarskim powieści o nieistniejących ludziach i miejscach, o wydarzeniach, których nigdy nie będzie dane przeżyć Viktorowi. Błądził  zatem bez większego celu pośród wysokich regałów, dotykając obitych skórą grzbietów, z wybitymi nań złotymi literami. Od czasu do czasu zatrzymywał się, sięgał po jeden z tomiszczy, by przejrzeć jego zawartość, lecz bez szczególnego zainteresowania treścią. Wystarczyło tylko, że pod palcami czuł miękką fakturę papieru, dzięki której nabierał pewności, że wszystko wokół niego jest realne, istniejące wraz z nim, zawieszone na drzewie świata na równie kruchych gałązkach egzystencji, bezbronnych wobec niszczycielskiej siły żywiołów.
    Był tu, prawdziwy, chociaż ostatnimi czasy coraz bardziej czuł się oderwany od rzeczywistości, niczym książka od swej okładki, wymagająca niezwłocznej interwencji introligatora, gdyż w innym wypadku się rozsypie. Jego dusza już była rozbita na kawałki, na tysiące fragmentów o ostrych krawędziach, którymi Viktor nieświadomie kaleczył każdego, kto odważył się zanadto do niego zbliżyć. Jedno należało przyznać Vårvikowi — miał ogromny talent do łamania sobie serca.
    Odłożył książkę na półkę i cofnął się o krok do tyłu, lecz napotkał przeszkodę. Z cichym westchnieniem bólu wypuścił powietrze z płuc, gdy jego plecy spotkały się z czymś dużym i twardym, czego — mógłby przysiąc na wszystkich Asgardzkich bogów — wcześniej za nim nie było. — Przepraszam — odparł szybko, zanim w ogóle zdołał zarejestrować to, co właściwie się wydarzyło. Przepraszał i brał winę na siebie, bo tak było bezpieczniej, niż stawiać czoła przeciwnościom i walczyć o swoje. Trzymać głowę nisko, nie rzucać się w oczy, ugłaskać oponenta. Nie miał sił na wchodzenie w polemikę, był na to zbyt słaby, zbyt zmęczony. Chciałby zniknąć, nie umrzeć, lecz zniknąć, zrobić się mały, malutki, tak bardzo, aż przestanie zawadzać światu i świat przestanie zwracać na niego uwagę.
    Kiedyś będzie duży, tak mówiła mu Ingrid. Ale nie dziś, nie teraz, gdy samo wyjście z domu na uczelnię i odwiedzenie księgarni wydawało mu się szczytem jego możliwości. Czuł się jak Ymir, który przegrywał walkę z trzema braćmi.
    Chciał odejść, lecz coś nakazywało mu, żeby jednak się odwrócił, żeby podniósł wzrok, żeby chociaż spojrzał. Walczył ze sobą przez chwilę, aż w końcu cichy głos urósł do krzyku odbijającego się echem w jego głowie. W końcu mu uległ i przeniósł swe spojrzenie na twarz mężczyzny, który za nim stał. Zamarł.
    Einar. Na Odyna, to Einar.
    Przepraszam — powtórzył drżącym głosem. Po długich miesiącach nieobecności i milczenia tylko na tyle było stać Viktora. Przymknął powieki, odruchowo naciągając rękaw swetra na lewy nadgarstek oraz przygryzł wargę. Nie chciał na niego patrzeć, nie był gotowy. — Przepraszam.
    Odwrócił się w naiwnej nadziei, że mężczyzna pozwoli mu uciec.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Żebra regałów obrosły grzbietami książek; bogactwo, skrywane w „Oku Odyna” wzniecało za każdym razem odmienny, falujący w nim płomyk zaskoczenia. Pigmenty narastającej, zdrowej ciekawości mieszały się, niemal natychmiast, z łagodną barwą podziwu na uniesionej palecie uświadomienia. Wizyty w podobnych miejscach nie rozkwitały szpetnymi plamami znamion monotonności oraz rutyny, nie miały zmiażdżyć się w rytualnym moździerzu w szarą, rozdygotaną papkę bez kolorytu i smaku.
    Usłyszał, jak drzwi zamknęły się za plecami dryfującej sylwetki. Stłumił impuls uśmiechu, nie zatrzymując spokojnych, kolejnych taktów wiodących w głąb sali kroków. Arkady, prowadzące przez wystrój rozpoznawalnej księgarni, spozierały ciekawskim wzrokiem często pozłacanych tytułów - znanych i niepoznanych - milczały, w wymownościach szeregów oczekiwania na wyciągniętą rękę potencjalnego nabywcy. Nie miał najmniejszej wizji ani konstruktu planów; zamiary przypominały jałowość pustynnej gleby, mogącej ożywić się pod ulewą bodźców, czerpanych z samej scenerii. Niektórzy zwykli powiadać, że czytelnicy nie wybierają książek; w ich odczuciu to książka miała wybrać człowieka. Stawał się, w związku z tym, jedną z wielu komórek pojawiającej się klienteli, krążącej w krwiobiegu skarbca galdryjskiej literatury. Szedł, karczując zawzięcie dywagacje, bez najmniejszego pośpiechu, z lekkim, przyjemnym ciężarem osiadłych pod czaszką myśli, pytania, który wolumin zatrzyma strumień spojrzenia.
    Nie zastanawiał się, w chwili, gdy czcionka ujawniająca nazwę oraz autora dzieła przykuła jego uwagę.
    Powinien się zastanowić.
    Postać mężczyzny pod wpływem naiwnego kaprysu, stała się niewyraźnym szczegółem tła, rekwizytem scenerii, nieszkodliwym, przystającym naprzeciwko pobliskich, piętrzących się rzędów półek. Nie rozpatrywał, że nie zatrzyma się dostatecznie długo w obranej pozie; plecy momentalnie zderzyły się z jego torsem, kiedy próbował przecisnąć się i przejść obok, wprawiając w drgnięcie połacie rozpiętego, wełnianego płaszcza. Upuszczone w przestrzeni, osłonięte grzecznościowym manewrem przepraszam wbiło się cierniem wspomnień w pofałdowaną korę pamięci, zwracało się jednocześnie przeszłym i teraźniejszym czasem. Spojrzenie krótkotrwale przemknęło po krzywiznach fizjonomii; twarzy, którą wspaniale znał i pamiętał, dziś wyjątkowo spłoszonej, o wzroku zdeformowanym, jak gdyby, za mętną szybą nieśmiałości, niechęci do nawiązania kontaktu.
    Nie miał za co przepraszać.
    - To moja wina - przecisnęło się przez cieśninę krtani, upadło między ich dwie sylwetki stłumione woalem półszeptu. Prosty szkielet stwierdzenia był skierowany nie tylko do spontanicznej chwili; wypadku, któremu sam mógł zapobiec; nurkował, o wiele głębiej, pod samą taflę przeszłości, muskając zarazem inne oblicze znaczenia.
    - Nie będę cię zatrzymywał - odsunął się, wyjaśniając miękko; na tym miał początkowo poprzestać. Pokusa, wierzgała jednak jak niespokojne zwierzę; wiedział, że od pierwszego spotkania, pierwszej wymiany zdań, postępował wbrew sobie, tłumiąc szum chwastów własnej niedoskonałości. Wiedział, że nie pozwalał niektórym ludziom odchodzić, buntując się, zupełnie, jakby sam żywił się stabilnością cudzego, ułożonego życia.
    - Mogę tylko zaproponować ci - tęczówki, z dozą nieobecności, przesunęły się po powierzchni parkietu, aby ulecieć, wznieść się, do jednej z najwyższych kondygnacji regałów i przyjrzeć się zamieszczonym egzemplarzom - abyś został - zasiał ziarno rozterek. Okrucieństwo, którym zazwyczaj władał, mieściło się w delikatnych, pozornie wykorzenionych z natarczywości słowach.
    Słowach - wystawiających na próbę.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Znajomy głos rozlał się na sercu niczym łagodzący balsam, wdzierał się między spękane szczeliny, zasklepiał rany, które powstały na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, otaczał niewidzialną powłoką, chwilowo chroniącą przed ciosami z zewnątrz; tchnął życie w odrętwiały narząd i nadał mu nowy rytm — donośny w swej gwałtowności, sprawiający wrażenie, jakby klatka piersiowa Viktora miała za chwilę zostać rozerwana od środka. Wszystko to w czasie mierzonym zaledwie kilkoma mgnieniami powiek oraz towarzyszącym im drżącymi oddechami, kiedy Einar wypowiadał na głos swoją propozycję.
    To niesprawiedliwe, pomyślał, gdy metaliczny smak jego własnej krwi wypełnił mu usta, wie, że zrobię wszystko, o co poprosi. Zatrzymał się wpół kroku, jakby jeszcze się wahając, po czym ostrożnie, z pewną dozą nieufności, odwrócił się na pięcie i wbił spojrzenie zmęczonych oczu w Halvorsena.
    Był tak piękny, że samo patrzenie na niego sprawiało Viktorowi niemalże fizyczny ból, żołądek podchodził do gardła, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Jego wzrok błądził przez chwilę po linii żuchwy, zatrzymał się na moment na szerokich ustach, łapiąc się na pragnieniu, by ułożyły się w jego imię raz jeszcze, zaraz jednak przeniósł się wyżej, wzdłuż prostego nosa, na wydatne łuki brwiowe. Nie mógł odwlekać tego w nieskończoność, nie miał w sobie dość sił, aby oprzeć się pokusie i wreszcie — po długich sekundach wodzenia spojrzeniem po twarzy swego rozmówcy — odważył się wyjść na spotkanie jego oczom, zielono-błękitnymi tęczówkom, w których mógłby utonąć. — Nie, to moja wina — z ust wyrwał się cichy protest, zdanie zawieszone pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Poczuł nagłą potrzebę wytłumaczenia się, wyjaśnienia mu wszystkiego, utwierdzenia go w przekonaniu, że to nie on był powodem, dla którego Viktor jeszcze przed nastaniem wiosny zniknął z jego życia. — Muszę wracać… — podjął nieudaną próbę walki z własną uległością. W końcu dokąd miałby wracać? Do kawalerki zagraconej książkami, których założeniem było zastępowanie mu nieobecnych już w jego życiu ludzi? Do zimnej herbaty i swetra narzuconego na oparcie fotela?
    Einar wiedział. Kiedyś, kiedy za dużo wypił, Viktor powiedział mu, że mieszka sam, że jego rodzice zmarli, że ma jedynie ciotkę w Trondheim. Zdradził mu swoją największą słabość i teraz czuł, jak palą go policzki, jakby znów był chłopcem przyłapanym na kłamstwie.
    Wolałby już stać nago naprzeciwko Einara, by ten bezwstydnie wodził wzrokiem po jego ciele, potraktował jak przedmiot, narzędzie, niż konfrontować się z nim w rozmowie, której nigdy nie przećwiczył w głowie, ponieważ nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek do niej dojdzie. Za naturalne uznał, że kiedy się wycofa, nikomu nie będzie zależało na tym, aby go odnaleźć, a już z pewnością nie poprosi o to, aby został.
    Był wyższy od Halvorsena, lecz teraz czuł się przy nim taki mały, malutki. Nie chciał z nim rozmawiać — nie potrafił znaleźć słów, które mógłby wyrazić to, co czuł — ale nie chciał, aby odchodził. Pragnął jedynie, by zamknął go w swoich objęciach i nie puszczał, lecz nie chciał być dla niego problemem, nie chciał być niewdzięcznikiem, któremu nie wystarczały długie dialogi poświęcone sztuce i niby przypadkowe muśnięcia dłoni przy zabieraniu pustych kieliszków.
    Nie chciał, aby Einar wiedział, że Viktor jest inny i że widział w nim kogoś więcej niż kompana rozmów. Nie chciał, lecz nieświadomie zdradzał się każdym spojrzeniem, słowem oraz gestem.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Pomiędzy łukami bodźców i nadchodzących odruchów, pomiędzy upuszczonymi, dźwięcznymi kroplami słów, pomiędzy harmonijkami mimicznych zmarszczek, pomiędzy czystym, przewiewnym płótnem intencji a ciężkostrawną, surową homilią prawdy - skrywał się lepki brud.
    Przylegał; przylegał; przylegał; czuł, jak okręca się wokół całej sylwetki, zachłanny jak winne pnącze, czuł, jak mackami korzeni przenika siateczkę żył.
    Każdy gest, każde, dryfujące stwierdzenie, tonęło w falach trucizny. Czuł się przeklęty; od czubka głowy aż po koniuszki palców, przeklęty wśród pęczniejących pod żebrami oddechów, przeklęty w każdym spojrzeniu, rzucanym z nieukrywaną, toksyczną dozą uwagi.
    Do czego zmierzał?
    Pytanie, gorzkie i nieuchronne zabiło w dzwon jego czaszki. Do czego zmierzał? Wędrował wokół oszustwa, rozszarpał pokrywę strupów, wycisnął krew z zawodzących kraterów ran. Wiedział, że nie podoła wyznaczonemu zadaniu - nie spełni się w przyjacielskiej, obranej przez siebie roli. Był jak choroba, możliwa do powstrzymania jedynie przez amputację sczerniałych w gangrenie tkanek. Konstelacja reakcji uwikłanych w oblicze Viktora, utwierdzała, wyłącznie, w posiadanym przeczuciu; znał, doskonale wszystko, sczytywał, niczym z otwartych ksiąg przezierającą podatność na czar roztaczanej charyzmy. Wiedział, że na ten moment najlepszym, co mógł dla niego uczynić, byłoby przystać na słowa, oddalić się, tworząc na sobie szczelną patynę zobojętnienia.
    Coś jednak tkwiło jak drzazga, długa, brudna, niszcząca wstęgi rozsądku, drążąca wściekłe naskórek silnej (słabej) i dobrej woli.
    Nie mógł obecnie odejść.
    Kierował się, nieuchronnie - donikąd.
    Do samej przepaści zguby.
    - Musisz? - podchwycił, rozpuścił natychmiast jad kolejnego pytania. Nie wiedział, które ze zdarzeń miało drastyczny wpływ, które zdecydowało, że więcej już nie pojawił się w jego progach. Chciał go przy sobie zatrzymać, tak jak wstrzymywał każdego, na kim mu zależało, zatrzymać, choć nie był w stanie, zatrzymać, choć karmił się i żerował na padlinie słabości.
    - Nie wziąłeś choć jednej książki - celne, wypuszczone wytknięcie. Był w zupełności świadomy, że tomy literatury miały istotne miejsce w życiu Vårvika. Nie sadził, aby opuścił księgarnię bez przygarnięcia pojedynczego woluminu. Łączyły ich wspólne pasje, płynące często w rozmowach, podobnie jak pochodzenie, przyprawiona delikatnie nostalgią mieszanka wspomnień o rodzinnej Norwegii, rozciętej fałdami fiordów.
    - Niektórzy z uporem myślą, że samotność jest najsmutniejszym losem, jaki może ich spotkać - oznajmił niespodziewanie. Tembr głosu, kołyszący się z łagodnością zachęcał do prowadzenia dyskusji. Wiedział, perfidnie wiedział, że Viktor nie zdoła odejść.
    Niektórzy myślą, że nie ma nic podlejszego od braku odwzajemnienia.
    - Są w wielkim błędzie - nie patrzył na niego dłużej, nie osaczał spojrzeniem; wyciągnął rękę po obiekt zaciekawienia, skromny, niewielki tomik nowego wydania wierszy Otto Jakobsena.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Błoga nieświadomość wlewała się w szczeliny ich relacji, maskowała niedopowiedzenia, uciszała wątpliwości, zanim te w ogóle zdołały się pojawić. Nie miał o niczym pojęcia — nie chciał mieć; prawda jawiła mu się jako trudna do przełknięcia pigułka, która stawała w gardle i wypełniała usta goryczą — sądził, że tłumem ludzi otaczającym Einara krył się jego sposób bycia, charyzma, siła charakteru. Był jak światło, do którego lgnęło stado ciem. Viktor był jedną z nich; słabą, z uszkodzonymi skrzydłami, niezdolną, aby przebić się przez resztę i do niego dotrzeć, ale nie zobojętniałą na jego urok.
    Nie przypuszczał w tym udziału czegoś tak prozaicznego jak magia. W swoich osądach kierował się jeszcze chłopięcą naiwnością, niewinną jak trele pliszek, nienaruszoną i niezmąconą ciężarem melancholii zrzuconym na jego barki, tak osobliwie kontrastującej z bliznami doświadczeń znaczących jego serce. Głowę natomiast pełną miał prostodusznych myśli, które nie miały dotychczas okazji wyrwać się spomiędzy spękanych warg i zderzyć się z krytycyzmem świata. Był jednym z tych, którzy mogli żyć dla ideałów i dla ideałów mogli również zginąć.
    Lekkomyślność połączona z alkoholem były największym wrogiem Viktora; w ten sposób Einar poznał jego słabe punkty, wiedział, gdzie uderzyć, aby opuścił gardę (czy kiedykolwiek ją trzymał w jego obecności?), stał się całkowicie bezbronny, uległy — cały jego.
    „Musisz?”
    Pokręcił przecząco głową. Nie musiał. Niczego nie musiał, mógł tylko pragnąć, lecz i pragnienia zdawały się być prute przez ostrze ambiwalentności. Chciał zostać. Chciał odejść. Chciał go dotknąć, lecz bał się, że dotyk go sparzy. Stał więc nieruchomo — pomiędzy et cupio, et nequeo; i pragnę, i nie chcę — licząc na to, że mężczyzna odejdzie, że zostawi go samego ze swoimi myślami. Sam Viktor nie był w stanie tego zrobić, a jednocześnie czuł, że jeżeli sytuacja szybko się nie zmieni, targające nim uczucia eskalują w coś więcej, coś, czego bardzo się wstydził i nie chciał pokazać światu.
    „Nie wziąłeś choć jednej książki.”
    Wzruszył ramionami. Czy to naprawdę miało znaczenie? Czy mógł myśleć o książkach, kiedy na wyciągnięcie ręki miał Halvorsena? Kiedy niemalże czuł ciepło bijące od jego ciała, a od jego zapachu kręciło się w głowie i uginały się nogi.
    Zmarszczył brwi, przyglądając się swojemu rozmówcy. Prowokujesz mnie, przeszło mu przez myśl, kiedy wypowiadał na głos słowa o samotności. I musiał przyznać, że był w tym skuteczny, skoro w błękitnych oczach młodszego z galdrów zapłonęło coś żywego, coś buntowniczego, jakby chciał wykrzyczeć „a co ty możesz na ten temat wiedzieć?!”, skoro skrócił udzielający ich dystans i patrzył na niego z góry
    Powiedz mi — odezwał się w końcu, nie odrywając wzroku od tęczówek oponenta, bo tym właśnie stał się Einar w tamtym momencie — Co według ciebie jest gorsze?
    Viktor się zmienił. Zakazana magia go zmieniła, chociaż sam tego nie widział — nie chciał widzieć — stał się butniejszy, agresywniejszy, bardziej cyniczny.
    Czego właściwie ode mnie chcesz? Bawi cię to, że jestem sam? Czujesz się lepiej, gdy do ciebie lgnę?
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Suchy trzask irytacji - jak rozdeptanej gałązki na kobiercu listowia. Chrzęst; ostrzegawczy grzechot - prosty, kakofoniczny akord pod futerałem skóry. Twarz, wyrzeźbiona płomiennym dłutem afektu, skurczone włókienka mięśni za podniszczoną fasadą onieśmielenia. Błysk; ostrzegawczy refleks na powleczonej wilgocią tkance białkówki, łuki brwi nastroszone jak niespokojne dachowce, marszcząca się warstwa powłok.
    Dostrzegał zmiany.
    Zmiany, których samemu się nie spodziewał; zmiany, nieuchwycone w szponach przewidywania.
    Igrał.
    Oliwa, spijana chciwie przez pióropusze ognia. Kij wymierzony w mrowisko, rozjuszone, bezliczne robotnice rozważań, pod pancerzykiem milczenia kłębi się, kłębi gniew.
    Garść prowokacji jak szczypta złowieszczej soli, sypanej wprost w gębę rany.
    Słowa - bezpowrotnie - zapadły, wodospad werbalnej treści przepłynął wraz z szumem głosu poza krawędzie warg. Uwielbiał skupiać uwagę, dzierżyć jej pęczki w garści niczym insygnia władzy, uwielbiał, nawet, gdy sam zarzekał się w uporczywej, wewnętrznej perseweracji, że nienawidzi i gardzi wykwitłym znamieniem piętna, aurą rozkwitającą kusząco jak barwny i rozchylony kwiat. Inni, pod jego wpływem, przypominali trudniących się w scenariuszu aktorów, kukiełki, podrygujące na sznurkach impulsywnych kaprysów. Mógł twierdzić, że nienawidzi, jednak, w rzeczywistości za nic nie oddałby podobnego wachlarzu cech, niewątpliwej przewagi, atutu wczepionego w banalne, bękarcie mięso jak drogocenna perła. Mógł twierdzić, że chciał go chronić - chronić przed samym sobą - jednak dociskał, świadomie, tłok wyznaczonej trucizny krążącej w dorzeczu naczyń. Mógł życzyć mu, aby odszedł - chociaż sam czynił wszystko, aby mógł przy nim zostać. Kaleki taniec sprzeczności, słowa - posłańcy zguby, uśmiech - przekonujący, pogodny profeta zniszczenia.
    - Kto. Ludzie - prosta, wytoczona odpowiedź skomponowana w duecie razem z zamknięciem książki. Szelest cieniutkich stronic oraz szmer krańców oprawy - draśnięty krnąbrną zielenią, nieoczywisty błękit rzucanego spojrzenia, odebrał woluminowi prym gromadzonej atencji. Kręgi tęczówek, pełne niekłamliwego skupienia i ciekawości przylgnęły do oblicza rozmówcy. Ludzie - relacje - ludzie, którzy nie w pełni są ludźmi. Ton, przyprószony niewinną szczyptą rozbawienia, nie wskazał na złe intencje.
    Inni - niewłaściwi - niegodni - żujący strawę oddania, jak obła larwa choroby, jak wstrętny, wstrętny pasożyt o chciwych, ruchliwych szczękach.
    - Na całe szczęście nie wszyscy - dodał, niszcząc natychmiast ponowne kiełki milczenia, pierwsze, nieśmiałe pędy porastające jak chwast żyzny pas bezczynności. Uśmiech - kolejny - szerszy, obrzeża warg uniesione, wstają, rozpromienione jak powitanie jutrzenki.
    Całość jego zachowań przykryta tuszem niewiedzy.
    - Brakowało mi twoich wizyt - zapadło, wbiło się; przypuściło atak. Cichy, łagodny ton, miękkie, gładkie wyznanie. Nie kłamał - jego obecność wpisywał w krąg rytuałów, czekał, niekiedy, wpatrzony w przezrocze okna, czekał, przez moment stygnąc od zamyślenia - czy przyjdzie? Nie, nie pojawił się - wczoraj, dziś, jutro - wszystkie nazwy wyschnięte w same wióry przeszłości.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Skłonność do zamykania oczu na przykrą prawdę w zamian za krótkie chwile szczęścia od zawsze stanowiła nierozerwalną część ludzkiej natury. Była niczym świeca trzymana w dłoni; mimo, że rozgrzany wosk kapiący na nagą skórę sprawiał ból, płomień uparcie był podtrzymywany, rozjaśniając swym miękkim światłem ciemne korytarze życia.
    Odwagą było zgaszenie go w odpowiednim momencie. Koniecznością wypuszczenie świecy, kiedy oparzenia stawały się zbyt rozległe. Niektóre pożegnania nie były pustym “żegnaj”; niejednokrotnie kryła się za nimi niema prośba, by nie sprawiać drugiej stronie więcej bólu. Odstawianie leków lub mieszanie ich z alkoholem za każdym razem, gdy miał spotkać się z Einarem, odbiło się negatywnie na kruchym zdrowiu, które Viktor ledwo zaczął odzyskiwać. Kurczowe trzymanie się nadziei, kiedy wszelkie znaki wskazywały, aby ją porzucić, było wyniszczające.
    Nie. — nie wierzył mu, nie chciał kolejny raz  słuchać pustych frazesów. Wszystko jawiło mu się jako gra, tania sztuczka mająca na celu zatrzymać go przy sobie. Ludzie byli źli, ale on nie był jak inni, tak? Niezwykły chłopiec, złote dziecko, wzór do naśladowania przez rówieśników? Gdzieś w przeszłości zabrzmiały podobne słowa, pewnego jesiennego popołudnia blisko dekadę wcześniej, echo niosło je korytarzami akademii w Trondheim. Ponura reminiscencja objawiła się na twarzy w postaci pochmurnej bruzdy na czole.
    Przysiągł sobie, że nie da sobie kolejny raz wmówić, że jest dla kogoś wyjątkowy. Wiedział aż nadto, że nie było w nim niczego, co wyróżniałoby go na tle innych galdrów. Nie będzie znów psem, który za resztki ze stołu i podrapanie za uchem pójdzie wszędzie za człowiekiem, który okaże mu odrobinę życzliwości. Nie weźmie znów na swoje barki ciężaru bycia dla kogoś wyjątkowym. Chciałby — bogowie jedni wiedzieli jak bardzo tego pragnął — stać się godzien, jednocześnie obawiając się presji, nie wspominając już o odrzuceniu. Nie da się ponowny raz zakuć w kajdany przywiązania. Trwał więc nieruchomo w uwiędzie własnych lęków, śniąc o iskrze, która rozżarzy jego otępione serce, lecz ta nie nadchodziła, pogrążając ciało w jeszcze większym skostnieniu. Czuł się niczym samotnym żeglarzem, który rzucony przez wściekłe morskie fale wprost do lodowatej wody, opadał wciąż niżej, i niżej, aż granat głębi przybrał barwę zimnej czerni.
    Ochłonął.
    To wszystko zmierzało w złym kierunku. — należały mu się wyjaśnienia. W oczach Viktora nie było już nic. Ni gniewu, ni żalu, jedynie pustka, jakby zaledwie chwilę wcześniej wydarto z niego fragment duszy odpowiadający za emocje. Twarz złagodniała, ramiona opadły bezwiednie wzdłuż ciała, a oddech stał się równiejszy. — Tak będzie lepiej.
    Dla kogo?
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Okruchy czasu przeciskały się, tłumnie, przez lej niewidzialnej klepsydry; garść upuszczonych, niepozornych odłamków, tworzyła na dnie smętny kopiec, utkany z granulek wspomnień, muśniętych bladym, bezkształtnym snopem refleksów, połysków dawnych, minionych - i posiadanych - uczuć. Niepewność, jak cierpki owoc marszczyła nadzorcze zmysły, wprawiała w nagłą stagnację, w nieprzyjemne natręctwo krzepnącego pod skórą odrętwienia. Niepewność podszywana pewnością; cichym, nieśmiałym głosem, wątłą fonacją szeptu wtopioną gdzieś w potylicę, rozkazem i napomnieniem.
    Miał rację.
    (Powinien odejść).
    Jedyny, nieskażony uczynek, jedyna, szlachetna czynność i egzekucja decyzji zdolna zapadać w imię wspólnego dobra.
    Czar, wypalony nagrzanym do czerwoności żegadłem przylegał już od początków, od pierwszych, podatnych źdźbeł wrażliwego istnienia - zatrute dziecko pod sercem zatrutej matki, w miękkim, zatrutym łonie, pierwszy, zatruty akord szorstkiego i bezradnego krzyku, zatrute, rytmiczne ciepło oddechów tłoczonych i pęczniejących w płucach. Chwile, w których dostrzegał jaskrawy, rażący dysonans odmienności wrzynały się w sam początek adolescencji - przezierały, wyraźnie, przez spąsowiałe płótna onieśmielonych oblicz, nieracjonalnych, balansujących ponad gardłem szaleństwa. Wiedział; od dawna wiedział o wpływie, odciskanym na dnie świadomości innych, na ich umysłach modelowanych jak glina, omotanych i zachłyśniętych toksyną złudnej, niemal nieludzkiej perfekcji. Był naznaczony piętnem - przeklęta, nieustępliwa aura demona niszczyła, dzień za dniem, nawiązaną relację; przeklęta, zrośnięta z nim, nierozłączna natura trzymała go w swoich ryzach jak posłusznego sługę, domagała się, w zenicie haniebnego egoizmu, zatrzymania Viktora obok, w zasięgu szponów bezwzględnej i ekspansywnej obecności. Odkąd pamiętał, nie postępował w szlachetny, skłonny do poświęcenia się sposób; wnętrze, skorodowane liszajem samolubnych pobudek, nie pozwalało rozmywać się w zawiesinie tłumu. Natura - winowajcza - przemknęła, jak choroba w scenerię myśli Vårvika i równocześnie - ta sama, obrzydliwa - natura nie wyrażała zgody na sprzyjające rozstanie. Pełen premedytacji, przyzwalał na dalszy rozwój wprowadzonego zniszczenia. Był w tym, bezsprzecznie, mistrzem - wirtuozem zdeptania w natarczywym tętencie nowych i niezliczonych emocji. Niszczył - stając się zaprzeczeniem własnej, uprawianej profesji. Przesiąkał pustką ruiny.
    Wypraszał, z czary umysłu, skwaszone rozczarowaniem twarze, łzy, szklące się początkowo w samych kącikach oczu i zniekształcone pretensją, upadające stwierdzenia. Spalone mosty relacji snuły się czarną, zwęgloną wstęgą przed horyzontem rozważań. Nie chciał wyciągać wniosków, konfrontując spojrzenie, ponownie, ze spojrzeniem Viktora, wysuniętą i naostrzone szablę prezentowanej uwagi. Dostrzegał - mdłą katatonię pustki, prześwitującą w oczach o barwie błękitu nieba; grząską, pochłaniającą go rezygnację.
    - Lepiej? - nieokazałe, krótkie i niewłaściwe pytanie, powtórzenie; odprysk dociekliwości tlący się w okolicznym powietrzu. Celowa zwodniczość aury wplatała się w przemarsz głosek i intensywność spojrzenia - skłaniała do otwartości, nęciła do zmiany zdania.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości


    'k100' : 84
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Chciał znać jego myśli. Chciał poznać wszystkie wątpliwości pożerające jego duszę, wiedzieć, jakie koszmary budzą go nocą, czym są jego najskrytsze pragnienia, czego dotyczą najwstydliwsze tajemnice; dzięki tej wiedzy wszystko byłoby prostsze. Być może wówczas wiedziałby jak się zachować — nie tylko jak przynieść ukojenie zszarganym nerwom, jak zagłuszyć głos wypowiadający słowa pogardy, lecz także jak się przed nim bronić.
    Gdyby tylko Viktor wiedział, że ma do czynienia z hulderkallem… Co wówczas? Unikałby go jak ognia, przeklinał jego imię, życzył mu potępienia? Nie, na Odyna, to takie do niego niepodobne.  Vårvik największego łajdaka otoczyłby swymi troskliwymi ramionami, gdyby tylko wierzył, że w ten sposób uda się sprowadzić go z powrotem na właściwą ścieżkę. Matka mawiała, że całe zło świata bierze się z deficytu miłości. A Viktor, mimo, że wielokrotnie raniony, miał tej miłości aż nadmiar.
    I zdecydowanie nie potrafił długo się opierać Einarowi. Nie miał na to zwyczajnie szans.
    Tak — ostateczny przejaw słabnącej woli, śmieszna w swej żałości próba oparcia się własnym pragnieniom — Nie… — porażka szkląca się łzami w ufnych oczach — Oczywiście, że nie…
    Pierwsza gorąca kropla spłynęła po rumianym licu; wstydliwy obraz wrażliwej natury, dowód ułomności zatarty szybkim ruchem dłoni. To nie pierwszy raz, gdy na myśl o Halvorsenie policzki Viktora przecierały mokre szlaki; czuł się przy nim taki mały, tak kruchy, tak boleśnie bezsilny w starciu z jego pięknem. Był niegodny przebywania w jego towarzystwie, mizerny w porównaniu z jego pewnością siebie oraz aparycją, szarym, wypłowiałym człowiekiem, zaledwie cieniem dawnego siebie. Nie dorastał mu do pięt, dlaczego więc mężczyzna miałby się nim zainteresować?
    Tęskniłem… Bardzo tęskniłem… Jesteś na mnie zły, Einarze? Przepraszam, przepraszam… — chaos myśli znalazł ujście w postaci bezładnych słów wyrywających się spomiędzy spierzchniętych warg. Ukrył twarz w drżących dłoniach, nie mogąc znieść myśli, że towarzysz na nią patrzy, że widzi czerwień oblewającą jego skórę, krępującą manifestację młodzieńczych uczuć. — Chciałbym… Chciałbym znów przyjść… Kiedyś…
    Wybacz mi, że nie jestem choć w połowie doskonały jak ty.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Powiedz.
    Łańcuszek łez na policzku; lśniące, osowiałe paciorki na gładkiej powierzchni skóry. Słona, wilgotna ścieżka sunąca po miękkiej skarpie aż do konturu żuchwy; stłumiona chęć zatrzymania, zduszona próba otarcia mrowiąca w opuszkach palców. Sztywny, ciasny kształt obyczajów miażdżących żebra jak gorset, ściśnięte usta, niemrawe, opadłe w bezruchu dłonie.
    Czy  t e g o  właściwie chciałeś?
    Cień wątpliwości opuszczający wstęgi splątanych myśli, licha, rachitycznie kaleka dłoń wzburzonego sumienia osunięta wzdłuż szyi by chwycić nagle, kurczowo za łodygę tchawicy, by dławić, by szarpać tkanki. Odchylił bramę wiodącą wprost do ruchomych piasków tendencji, tłamszonych z wyraźnych przyczyn, ze wzniosłym, intensywnym namysłem chroniącym przed samym sobą. Całość zachwiała się, zdolna runąć jak domek stworzony z kart, pod pojedynczym raptownym tchnieniem decyzji. Zdumiewająca - jak zawsze - siła oraz łatwość niszczenia. Każda, stworzona więź mogła przepaść, tygodnie przekreślone przez jeden zuchwały czyn. Podszyta toksyną przyjaźń, słowa, odziane w samą, pozornie prostą serdeczność.
    Wiesz, doskonale, jak kończą się te historie.
    Wiedział, podobnie jak pozostawał niezdolny aby pozwolić odejść, okazać garść zrozumienia, zwłaszcza gdy w przeciwieństwie do niego znał całą, szpetną twarz prawdy, jej cierpki zastygły grymas i przenikliwe jak groty włóczni spojrzenie. Egoistycznie - działał w imieniu ledwie własnej wygody. Egoistycznie - cieszył się z nowej zmiany, treści emocji wydartych przed samą skórę.
    - Nie byłem zły - miękka tkanina głosu oplotła pobliską przestrzeń. Nie kłamał; nie odczuł złości, jedynie zastanowienie ilekroć wpatrzony w okno poszukiwał sylwetki, ilekroć zawsze pamiętał o której porze sam Vårvik pojawiał się w jego progach. Wysmukłe palce zegara układały kształt znanych godzin wypełniających się ciszą, szczelną i pozbawioną kształtu.
    - Rozważałem - przełamany poświatą zieleni błękit po krótkiej chwili ponownie uniósł się i zatrzymał na rysach znajomej twarzy - czy zdołamy się jeszcze spotkać - szczerość w zamian za szczerość, kolejne porcje trucizny wtłaczanej pomimo wiedzy o podatności. Przestał się dłużej karcić za własny, haniebny wzorzec postępowania, za wprowadzenie czaru, za próby, wdrożone próby aby móc go zatrzymać. Wysunął ostrą odpowiedź naprzeciw treściom rozsianym po firmamencie umysłu; postąpił w zgodzie ze sobą. Chciał.
    - Przyjdź - lekko, bez trudu podobnie jak inne słowa. Usta przełamane przez uśmiech, zdradliwy, triumfalny łuk ułożonych warg. Ciepło i zrozumienie tworzące wzorzyste szaty przybieranego fałszu; spokój, pogoda ducha oraz słodycz nadziei tworzące kontrast z jątrzącą go niepewnością.
    - Będę czekał - odwrócił się, niknąc w gąszczu alejek; zdusił nagłą pokusę by zerknąć choć raz przez ramię, by spojrzeć po raz ostatni do czego znów doprowadził. Niszczył, zaburzał spokój i nie powinien zamącić tafli decyzji. Wiedział, że był przeklęty.
    Przyszłość wiła się, pozbawiona kształtu.

    Einar i Bezimienny z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.