:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
10.01.2001 – Zakątek Pochyłych Drzew – A. Mortensen & Bezimienny: A. Morozova
2 posters
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
10.01.2001
Od ostatniej rozmowy z Astrid, chodził jak struty, a nakładające się na siebie sprawy dodatkowo utrudniały funkcjonowanie, myśli nieustannie schodziły na plan najbliższej podróży na Islandię i konfrontacji z przeszłością, która już raz próbowała go zabić. Nie szukał jednak spokoju w zaciszu czterech ścian, w domu sytuacja była napięta i gęsta jak zsiadłe mleko wyczuwał podświadomie, że Fárbauti potrzebuje miejsca dla siebie do pomyślenia. Uciekał z każdym świtem i wracał grubo, po północy funkcjonował, tak od niemal początków stycznia, a im dalej w las, tym obraz sytuacji w domu wydawał się, coraz to bardziej beznadziejny. Nie mogli tak egzystować, lecz dawał mu czas ponadto, miał bez liku zajęć dodatkowych na mieście i pomijając przemyt, który w ostatnich dniach, był niezwykle intratny, tak przed i po nim uwiązał się przy pomocy w kuchni sierocińca. Jako wolontariusz pomagał od lat w miesiącach zimowych, gdy praca w Kompanii Handlowej, nieco stopowała, a kontrakty pojawiały się, co kilka tygodni. Mając sposobność pomocy, nigdy nie wahał się i zawsze chętnie popierał wszelkie działania tego typu. Był zaufanym człowiekiem w jadłodajni dla bezdomnych, ale przekierowano go jakiś czas temu do sierocińca.
Obraz znajomości z tamtejszymi pracownikami prezentował się raczej marnie, bez wyjątków, lecz po dzisiejszym wieczorze uległ on znacznej poprawie, gdy po pracy udali się na piwo w zróżnicowanym gronie. Mortensen czuł się wśród nich odrobinę nieswojo, gdyż nie był prawnie pracownikiem tej instytucji, aczkolwiek nikomu to nie przeszkadzało. Nie zabawił również, zbyt długo w towarzystwie, bądź co bądź obcych ludzi, z małymi wyjątkami.
Rosjankę poznał przypadkiem i związany, tym przypadkiem spacerował z nią, wpierw po starym mieście, a teraz tu w tym urokliwym, acz spowitym nimbem niewypowiedzianej tajemnicy miejscu ciesząc się odrobiną spokoju, jaka otuliła ich w swe ramiona, kiedy tylko zagłębili się wśród drzew. Śnieg trzeszczał pod butami, a odświętny płaszcz marynarza powiewał przy gwałtowniejszych podmuchach wiatru. Wypite kilka piw nadawało mu swobody, jakby na co dzień nią nie emanował. Myśli płynęły swobodnie nie uderzając w przykre tematy, a towarzyszka spaceru wyglądała na zadowoloną.
– Sporo wypiłaś i trzymasz się lepiej, niż większość znanych mi kobiet, chociaż nie, czekaj… Jesteś z Rosji, to by wszystko tłumaczyło, masz podwojoną odporność na trucizny. – Stwierdził, pewny swego i spojrzał kątem oka na dziewczynę idącą obok, miał cichą nadzieje, że ta miała poczucie humoru i nie obrazi się za niewinne stereotypowe postrzeganie. Znał ją dość słabo, a gdy zaczął pomagać w kuchni, to ta nawet się do niego nie odzywała, dopiero po incydencie w lesie nabrali do siebie jakiegoś zalążka zaufania, jeśli tak to mógł określić. Raźny krok przemytnika nie uległ zmianie, a wesoła melodia, którą pogwizdywał, pod nosem nadawała pewnego czaru chwili. – Nie co dzień widuję cię taką, jesteś zupełnie niepodobna do kobiety, którą poznałem. – Celna uwaga zahaczała o delikatną urazę, ale był szczery i chciał ją skomplementować, ale zabierał się do tej czynności od złej strony.
Bezimienny
Odkąd pracowała na dwa etaty jej organizm przyzwyczaił się do minimalnej ilości snu, przez co kiedy miała wolne noce, nie potrafiła zasnąć wcześniej. Nosiło ją, po domu, przez co czasami przeszkadzała rodzinie. Dlatego, kiedy okazja sama się nadarzyła, zdecydowała się wyjść po pracy ze współpracownikami i wolontariuszami z sierocińca, korzystając zarówno z wolnego i pozwalając jednocześnie odpocząć bliskim w spokoju. Rzadko miewała okazje, że nie miała nic do zrobienia, nigdzie się nie spieszyła, nie musiała biec z jednej pracy do drugiej. Od gotowania dla dzieci do tańczenia w skąpym stroju dla możnych z Midgardu. Dwie bardzo skrajne prace, jednak czego się nie robi, żeby utrzymać rodzinę? Wolałaby jednak nie sprawdzać ich reakcji na wieść o tym, gdzie przyszło jej pracować, żeby mieli co włożyć do garnka. Podejrzewała, że nie byliby zachwyceni.
Piwo w większym gronie nie było jednak najlepszym pomysłem. Szybko znużyła ją atmosfera baru i hałas, które odrobinę przypominały jej Besettelse. Co prawda, miejsca różniły się diametralnie, jednak w jej odczuciu, nie była to na tyle wielka różnica, żeby nie czuć się odrobinę nieswojo i nie porównywać tych miejsc. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej okazji wymówiła się od dalszego siedzenia w barze i porwała Arthura na szlajanie się po mieście. Jakby byli niesfornymi nastolatkami w fazie buntu, które nie chciały za nic wracać do domu. Alkohol przyjemnie szumiał w głowie, jednak nie na tyle, żeby nie była poczytalna, albo nie mogła wypić więcej. Dawka w sam raz, żeby najzwyczajniej w świecie się rozluźnić i uśmiechać się całkiem szczerze, kiedy już wyszli z barowej duchoty.
— Ha, tylko podwójną? Nie doceniasz ruskiej braci. — Roześmiała się swobodnie — Chociaż, jeśli brać poprawkę na to, że jestem Rosjanką tylko w połowie... to faktycznie, mogę mieć ledwo tyle, co podwójna odporność na trucizny. — Wyszczerzyła się zaraz, podłapując żarcik i przeciągając go. Cóż, nie mogła powiedzieć, że Rosjanie wylewali za kołnierz. Po samym jej ojcu mogła całkowicie potwierdzić, że faktycznie trzeba było bardzo dużo procentów, aby się grzecznie ululał. Lubiła tego wiecznie uśmiechniętego i pozytywnego marynarza, nawet jeśli faktycznie rozmawiać zaczęli dopiero niedawno. i to kompletnym przypadkiem, bo pewnie gdyby nie on, nie odezwałaby się do obcego. W pracy zwykle była zdystansowana od innych, skupiając się na tym, żeby gotować w sposób smaczny i nie marnować składników przez błędy, na które nie można sobie było pozwolić, jeśli chciało się wykarmić gromadkę bardzo głodnych dzieciaków. Brała tę pracę na poważnie, czując, że chociaż w taki sposób może czynić w świecie trochę dobrego i faktycznie na coś się społeczeństwu przydać.
— Mam wiele twarzy. W pracach bywam... nadmiernie skupiona na tym, co mam do zrobienia i na roli, jaką mam do odegrania. — Mruknęła, jakby to miało tłumaczyć jej dziwną przemianę. A najzwyczajniej w świecie, to teraz miał okazję obserwować ten obraz osoby, jaką była nie udając nikogo. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że ujęła pracę w liczbie mnogiej, czego zwykle nie robiła. W sierocińcu... jakoś nie pasowało jej, żeby być całkowicie sobą. Była bardziej poważna, cichsza. Jakby nie chciała dawać dzieciakom złego przykładu, nawet jeśli same dzieci widywały ją stosunkowo rzadko. W Besettelse zaś oczekiwano od niej seksapilu, uwodzenia samym gestem, czy spojrzeniem. Odgrywania roli, jaką jej z góry narzucono. Mało było tam miejsca, na ukazywanie siebie samej, która różniła się od tej maski.
Rytm jej kroków odruchowo wpasował się we wcześniejsze pogwizdywanie Arthura. Gdzieś w podświadomości zachowała tę drobną melodyjkę i teraz bez większej świadomości czynu poruszała się do niej. Drobny nawyk wyniesiony z lat pracy w burdelu. Lekko zziębnięte ręce schowała do kieszeni, natrafiając przy tym na niewielki woreczek strunowy z dwoma skrętami. Zawinęła wokół niego dłoń, by po chwili namysłu wyciągnąć go i pokazać Arthurowi.
— Masz ochotę na mgłę? — Zapytała, nie tłumacząc się, skąd dokładnie ma narkotyk. Bez towarzystwa jakoś nie miała ochoty palić, a ludzi z sierocińca jakoś… czuła, że lepiej było ich nie częstować narkotykiem. Arthur wydawał się na tyle w porządku, żeby nie donieść na nią do pracodawcy, że popala czasami skręty. Dodatkowo zapewne alkohol również miał trochę wpływu na jej nagłą decyzję.
Piwo w większym gronie nie było jednak najlepszym pomysłem. Szybko znużyła ją atmosfera baru i hałas, które odrobinę przypominały jej Besettelse. Co prawda, miejsca różniły się diametralnie, jednak w jej odczuciu, nie była to na tyle wielka różnica, żeby nie czuć się odrobinę nieswojo i nie porównywać tych miejsc. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej okazji wymówiła się od dalszego siedzenia w barze i porwała Arthura na szlajanie się po mieście. Jakby byli niesfornymi nastolatkami w fazie buntu, które nie chciały za nic wracać do domu. Alkohol przyjemnie szumiał w głowie, jednak nie na tyle, żeby nie była poczytalna, albo nie mogła wypić więcej. Dawka w sam raz, żeby najzwyczajniej w świecie się rozluźnić i uśmiechać się całkiem szczerze, kiedy już wyszli z barowej duchoty.
— Ha, tylko podwójną? Nie doceniasz ruskiej braci. — Roześmiała się swobodnie — Chociaż, jeśli brać poprawkę na to, że jestem Rosjanką tylko w połowie... to faktycznie, mogę mieć ledwo tyle, co podwójna odporność na trucizny. — Wyszczerzyła się zaraz, podłapując żarcik i przeciągając go. Cóż, nie mogła powiedzieć, że Rosjanie wylewali za kołnierz. Po samym jej ojcu mogła całkowicie potwierdzić, że faktycznie trzeba było bardzo dużo procentów, aby się grzecznie ululał. Lubiła tego wiecznie uśmiechniętego i pozytywnego marynarza, nawet jeśli faktycznie rozmawiać zaczęli dopiero niedawno. i to kompletnym przypadkiem, bo pewnie gdyby nie on, nie odezwałaby się do obcego. W pracy zwykle była zdystansowana od innych, skupiając się na tym, żeby gotować w sposób smaczny i nie marnować składników przez błędy, na które nie można sobie było pozwolić, jeśli chciało się wykarmić gromadkę bardzo głodnych dzieciaków. Brała tę pracę na poważnie, czując, że chociaż w taki sposób może czynić w świecie trochę dobrego i faktycznie na coś się społeczeństwu przydać.
— Mam wiele twarzy. W pracach bywam... nadmiernie skupiona na tym, co mam do zrobienia i na roli, jaką mam do odegrania. — Mruknęła, jakby to miało tłumaczyć jej dziwną przemianę. A najzwyczajniej w świecie, to teraz miał okazję obserwować ten obraz osoby, jaką była nie udając nikogo. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że ujęła pracę w liczbie mnogiej, czego zwykle nie robiła. W sierocińcu... jakoś nie pasowało jej, żeby być całkowicie sobą. Była bardziej poważna, cichsza. Jakby nie chciała dawać dzieciakom złego przykładu, nawet jeśli same dzieci widywały ją stosunkowo rzadko. W Besettelse zaś oczekiwano od niej seksapilu, uwodzenia samym gestem, czy spojrzeniem. Odgrywania roli, jaką jej z góry narzucono. Mało było tam miejsca, na ukazywanie siebie samej, która różniła się od tej maski.
Rytm jej kroków odruchowo wpasował się we wcześniejsze pogwizdywanie Arthura. Gdzieś w podświadomości zachowała tę drobną melodyjkę i teraz bez większej świadomości czynu poruszała się do niej. Drobny nawyk wyniesiony z lat pracy w burdelu. Lekko zziębnięte ręce schowała do kieszeni, natrafiając przy tym na niewielki woreczek strunowy z dwoma skrętami. Zawinęła wokół niego dłoń, by po chwili namysłu wyciągnąć go i pokazać Arthurowi.
— Masz ochotę na mgłę? — Zapytała, nie tłumacząc się, skąd dokładnie ma narkotyk. Bez towarzystwa jakoś nie miała ochoty palić, a ludzi z sierocińca jakoś… czuła, że lepiej było ich nie częstować narkotykiem. Arthur wydawał się na tyle w porządku, żeby nie donieść na nią do pracodawcy, że popala czasami skręty. Dodatkowo zapewne alkohol również miał trochę wpływu na jej nagłą decyzję.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nic jej nie zdradzało, jak zwykle ma to miejsce do pewnego czasu, kiedy się odezwała Mortensen wyłapał w lot jej entuzjazm, który eksplodował mu przed twarzą, a on sam zareagował na jej słowa stonowanym uśmiechem. Jarzące się świetliki w błękitnych oczach zdradzały życzliwość i sympatię. Dziewczyna wydawało mu się – może mylnie – wyglądała na samotną w mieście, znikała w tłumie rozweselonych twarzy w barze i nie wyglądała na specjalnie podekscytowaną spotkaniem „integracyjnym”. Jemu było wszystko jedno, mógł zostać, mógł się ulotnić, nic go nie trzymało – zawsze wolny, no może z wyjątkiem pracy, bo na morzu trudno gdziekolwiek uciec, kiedy ramy statku trzymają człowieka w ryzach, chociaż już będąc na samym jego środku, człowieka ponownie nachodzi pytanie, przed czym mógłby uciekać? Skoro nic go nie goniło, a ogrom przestrzeni rozciągającej się po horyzont nadawał, każdej wyprawie znamiona przygody, w odkrywaniu czegoś nowego i nieznanego, mimo odwiedzania tych samych portów i krajów, zawsze było, coś nowego, co przyciągało uwagę.
– Chyba, aż za bardzo doceniłem, zdaje się… – bąknął, zakłopotany, ale ten grymas nie trzymał się go długo. Zniknął wraz z kolejnym podmuchem wiatru, a na ustach zagościł ponownie z lekka jeno, tylko zaznaczony uśmiech. To co ich wszystkich łączyło, to chęć pomocy innym, byli tacy ludzie na świecie, którzy pragnęli pomagać, często nawet bezinteresownie. Arthur widział, w tym zajęciu szczyptę magii, jaką emanowała jego matka, przez to chyba, tak ochoczo zawsze sięgał po zajęcia na rzecz społeczeństwa, nawet nieznaczny czyn, był w czyiś oczach doceniony, i to chyba była największa nagroda, jaką mógł dostać od losu. Nikt nie patrzył na sieroty, większość ignorowała tak je, jak i bezdomnych, przypominając sobie o ich istnieniu raz do roku, w geście dobrej woli dając łaskawie garść talarów na jedzenie dla nich. Przez pozostałe dni stanowili oni brzydki obrazek codzienności, nad którym można było przejść obojętnie. Niezwykle go to drażniło, niestety akceptował taki stan rzeczy, takie było społeczeństwo, w którym żyli, dlatego z takim uporem szukał zawsze dobra w innych, nawet tych z pozoru go pozbawionych.
Rozmowa o pracy wcale nie zwróciła jego uwagi, jednakże, kiedy kobieta zaproponowała mu konspiracyjnie skręta zlustrował ją uważniej. Jakby w obawie, czy też niedowierzaniu. – Dorabiasz jako diler? – Zapytał wstrząśnięty, z lekka. Tym obrotem sytuacji, tak otwarcie, bez wcześniejszego wybadania terenu proponowała mu środek odurzający, był równie zaciekawiony, co zaskoczony, takim obrotem spraw, ale w pozytywnym geście uśmiechnął się i podrapał się po szczecinie blond zarostu. – Coś mi w tobie nie pasowało, zbyt cicha, zbyt pracowita, a tu proszę, wychodzi szydło z worka. Znaczy się, szara myszka potrafi zaskoczyć. – Stwierdził zwalniając kroku i oglądając się za siebie, byli sami, wśród drzew. – Dziękuję, ale rzuciłem – zażartował, by po czasie dodać: – Może później, jednak odprowadzam cię do domu, fakt trochę na około, ale źle by to wyglądało, jakbyś przyszła upalona – oznajmił, dość trzeźwo, jak na kogoś kto spożywał alkohol. Widać Norwegowie, mieli lepszy metabolizm w spalaniu alkoholu.
– Chyba, aż za bardzo doceniłem, zdaje się… – bąknął, zakłopotany, ale ten grymas nie trzymał się go długo. Zniknął wraz z kolejnym podmuchem wiatru, a na ustach zagościł ponownie z lekka jeno, tylko zaznaczony uśmiech. To co ich wszystkich łączyło, to chęć pomocy innym, byli tacy ludzie na świecie, którzy pragnęli pomagać, często nawet bezinteresownie. Arthur widział, w tym zajęciu szczyptę magii, jaką emanowała jego matka, przez to chyba, tak ochoczo zawsze sięgał po zajęcia na rzecz społeczeństwa, nawet nieznaczny czyn, był w czyiś oczach doceniony, i to chyba była największa nagroda, jaką mógł dostać od losu. Nikt nie patrzył na sieroty, większość ignorowała tak je, jak i bezdomnych, przypominając sobie o ich istnieniu raz do roku, w geście dobrej woli dając łaskawie garść talarów na jedzenie dla nich. Przez pozostałe dni stanowili oni brzydki obrazek codzienności, nad którym można było przejść obojętnie. Niezwykle go to drażniło, niestety akceptował taki stan rzeczy, takie było społeczeństwo, w którym żyli, dlatego z takim uporem szukał zawsze dobra w innych, nawet tych z pozoru go pozbawionych.
Rozmowa o pracy wcale nie zwróciła jego uwagi, jednakże, kiedy kobieta zaproponowała mu konspiracyjnie skręta zlustrował ją uważniej. Jakby w obawie, czy też niedowierzaniu. – Dorabiasz jako diler? – Zapytał wstrząśnięty, z lekka. Tym obrotem sytuacji, tak otwarcie, bez wcześniejszego wybadania terenu proponowała mu środek odurzający, był równie zaciekawiony, co zaskoczony, takim obrotem spraw, ale w pozytywnym geście uśmiechnął się i podrapał się po szczecinie blond zarostu. – Coś mi w tobie nie pasowało, zbyt cicha, zbyt pracowita, a tu proszę, wychodzi szydło z worka. Znaczy się, szara myszka potrafi zaskoczyć. – Stwierdził zwalniając kroku i oglądając się za siebie, byli sami, wśród drzew. – Dziękuję, ale rzuciłem – zażartował, by po czasie dodać: – Może później, jednak odprowadzam cię do domu, fakt trochę na około, ale źle by to wyglądało, jakbyś przyszła upalona – oznajmił, dość trzeźwo, jak na kogoś kto spożywał alkohol. Widać Norwegowie, mieli lepszy metabolizm w spalaniu alkoholu.
Bezimienny
Była typem osoby, która raczej wszystkich obserwowała, siedząc na uboczu, nie wpychając się w centrum grupy, ani nie zabiegając o atencję innych. Ot, wolała nie zwracać na siebie zbyt wielkiej uwagi, jeszcze by się zaczęły pytania. Dlaczego zawsze jest tak zmęczona, co się u niej dzieje, jakim cudem stać ją było na to, żeby posłać siostrę na studia i jeszcze utrzymać dom i pewnie wiele innych niezbyt wygodnych kwestii, których wolała nie poruszać. W ten sposób mogła mieć nad tym jakąś kontrolę, żeby nikt nie wypytywał jej o zbyt osobiste sprawy, albo po prostu, żeby nie drążył zanadto w jej życiu, jeśli sama nie zechce czegoś o sobie powiedzieć.
— No dobra, może trochę przesadziłam, jednak faktem jest, że Rosjanie mają dosyć mocne głowy do picia. A i niektórzy rosyjscy mężczyźni po alkoholu bywają… niezbyt przyjemni w obejściu. — Drobne skrzywienie przy ostatnich słowach mogło wskazywać na to, że przyszło jej na myśl niezbyt przyjemne wspomnienie z udziałem takowej persony. Odruchowo spróbowała je od razu od siebie wewnętrznie odepchnąć i skupić się na czymś milszym. Skrzypieniem śniegu, wiatrem w drzewach i mrozem szczypiącym w odsłoniętą skórę.
— Gdybym dorabiała jako diler, byłoby mnie pewnie stać na to, żeby nie mieszkać w takiej dziurze jak Ymir. — Rzuciła całkiem poważnie, zerkając na Arthura z lekkim uśmiechem. Co jak co, ale gdyby tak zaczęła faktycznie prowadzić działalność jako diler, to pewnie mogłaby sporo zarobić, biorąc pod uwagę, gdzie tak w zasadzie pracowała i kogo tam wpuszczano. Z drugiej strony, dilowanie nie było bezpiecznym zajęciem, a ona nie mogła sobie pozwolić na przymknięcie jej za kratkami, albo ewentualną śmierć, jeśli któremuś dilerowi coś się nie spodoba, że hasa sobie wesoło po jego terenie i kradnie mu klientów.
— Cicha woda brzegi rwie... — Zwolniła kroku zaraz za nim, żeby nie zostawić go w tyle. — Od czasu do czasu dostaję takie "prezenty", jeszcze rzadziej je w ogóle wykorzystuję. Na dwóch etatach raczej ciężko o na tyle dużo wolnego, żeby faktycznie móc zaszaleć. — Wzruszyła ramionami, tłumacząc się, jak najbliżej prawdy mogła. Z jednej strony, nie musiała, z drugiej, po prostu chciała jasno postawić sprawę. Nie sprzedawała narkotyków, ani ich nie nadużywała.
— Czasami mam wrażenie, że czegokolwiek by się nie próbowało, to po prostu nie da się w normalny sposób zarobić tyle, żeby ze spokojem starczyło na życie. Szczególnie mając jedynie II stopień wtajemniczenia i mając na barkach utrzymywanie chorej matki i siostry, która bardzo chciała iść na studia. — Mruknęła trochę ponuro, dzieląc się odrobinę tym ciężarem, który miała na swoich barkach. Co prawda, Dima odkąd wrócił, starał się ją odciążać, jednak gdzieś w sobie miała zakorzeniony lęk przed tym, że jej brat znowu gdzieś zniknie, zostawiając ją znowu samą z tym ciężarem.
— Im później zapalimy, tym bardziej upaleni będziemy, jak dotrzemy do mojego domu. Zresztą mgła jedynie trochę uspokaja i rozwesela. — Stwierdziła pewnie. Z tym nie mógł się kłócić. Jeśli zapaliłaby teraz, istniało prawdopodobieństwo, że trochę wywieje jej upalenie z głowy, zanim dotrą do celu. Znała siebie, była grzeczna po tym konkretnym specyfiku. No może poza prawdopodobieństwem tego, że w domu, kiedy już całkiem byłaby poza zasięgiem obcych oczu, rozwaliłaby się na łóżku w postaci przydużego kiciusia. Wbrew pozorom, nie była jakoś bardzo wstawiona. Jasne, czuła działanie alkoholu, jednak nie na tyle, żeby się nie kontrolować.
— No dobra, może trochę przesadziłam, jednak faktem jest, że Rosjanie mają dosyć mocne głowy do picia. A i niektórzy rosyjscy mężczyźni po alkoholu bywają… niezbyt przyjemni w obejściu. — Drobne skrzywienie przy ostatnich słowach mogło wskazywać na to, że przyszło jej na myśl niezbyt przyjemne wspomnienie z udziałem takowej persony. Odruchowo spróbowała je od razu od siebie wewnętrznie odepchnąć i skupić się na czymś milszym. Skrzypieniem śniegu, wiatrem w drzewach i mrozem szczypiącym w odsłoniętą skórę.
— Gdybym dorabiała jako diler, byłoby mnie pewnie stać na to, żeby nie mieszkać w takiej dziurze jak Ymir. — Rzuciła całkiem poważnie, zerkając na Arthura z lekkim uśmiechem. Co jak co, ale gdyby tak zaczęła faktycznie prowadzić działalność jako diler, to pewnie mogłaby sporo zarobić, biorąc pod uwagę, gdzie tak w zasadzie pracowała i kogo tam wpuszczano. Z drugiej strony, dilowanie nie było bezpiecznym zajęciem, a ona nie mogła sobie pozwolić na przymknięcie jej za kratkami, albo ewentualną śmierć, jeśli któremuś dilerowi coś się nie spodoba, że hasa sobie wesoło po jego terenie i kradnie mu klientów.
— Cicha woda brzegi rwie... — Zwolniła kroku zaraz za nim, żeby nie zostawić go w tyle. — Od czasu do czasu dostaję takie "prezenty", jeszcze rzadziej je w ogóle wykorzystuję. Na dwóch etatach raczej ciężko o na tyle dużo wolnego, żeby faktycznie móc zaszaleć. — Wzruszyła ramionami, tłumacząc się, jak najbliżej prawdy mogła. Z jednej strony, nie musiała, z drugiej, po prostu chciała jasno postawić sprawę. Nie sprzedawała narkotyków, ani ich nie nadużywała.
— Czasami mam wrażenie, że czegokolwiek by się nie próbowało, to po prostu nie da się w normalny sposób zarobić tyle, żeby ze spokojem starczyło na życie. Szczególnie mając jedynie II stopień wtajemniczenia i mając na barkach utrzymywanie chorej matki i siostry, która bardzo chciała iść na studia. — Mruknęła trochę ponuro, dzieląc się odrobinę tym ciężarem, który miała na swoich barkach. Co prawda, Dima odkąd wrócił, starał się ją odciążać, jednak gdzieś w sobie miała zakorzeniony lęk przed tym, że jej brat znowu gdzieś zniknie, zostawiając ją znowu samą z tym ciężarem.
— Im później zapalimy, tym bardziej upaleni będziemy, jak dotrzemy do mojego domu. Zresztą mgła jedynie trochę uspokaja i rozwesela. — Stwierdziła pewnie. Z tym nie mógł się kłócić. Jeśli zapaliłaby teraz, istniało prawdopodobieństwo, że trochę wywieje jej upalenie z głowy, zanim dotrą do celu. Znała siebie, była grzeczna po tym konkretnym specyfiku. No może poza prawdopodobieństwem tego, że w domu, kiedy już całkiem byłaby poza zasięgiem obcych oczu, rozwaliłaby się na łóżku w postaci przydużego kiciusia. Wbrew pozorom, nie była jakoś bardzo wstawiona. Jasne, czuła działanie alkoholu, jednak nie na tyle, żeby się nie kontrolować.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
– Rozumiem, że mężczyzn innych nacji, to nie dotyczy? – Zapytał ciągnąć błędne koło zwątpienia, chcąc przekonać się, czy złapie ją na wykroku i przyzna się do popełnienia błędu, czy też dalej uparcie będzie szła obranym tokiem myślenia, który w oczach Mortensena był odrobinę dziecięco-naiwny, jakby życie, zbyt łaskawie się z nią obeszło, przez co postanowił za cel, nieco ją uświadomić. Poleganie na stereotypach i obnażanie wad narodu, było dość niecodzienne, a sam marynarz patrzył na tego typu zachowanie z przymrużeniem oka. Jasnym zdało się, że miała uraz do kogoś z jej najbliższego otoczenia, kto nadmiernie spożywał alkohol, być może był to bliski krewny lub inną osoba związana bezpośrednio z nią. Nie wnikał w szczegóły, to go nie interesowało, jedynie fakt błędnego założenia, chciał zlikwidować.
– Są gorsze i lepsze miejsca do mieszkania; masz dach nad głową, a to najistotniejsze. – Stwierdził, nie pozostając jednak obojętny na jej wzmiankę o dilerce, uznając ją raczej za wyrzut rozżalenia, niżeli faktyczny żal. – W twoim przypadku, taka droga szybko zakończyłaby się w przydrożnym rowie lub na dołku. Bez szału taka kariera. – Jasna sygnalizacja przemytnika oświadczała wyraźnie, że nie widział jej w tej roli i nie życzył jej, by kiedykolwiek musiała sięgać po takie rozwiązanie. To jawnie przedstawiało desperację.
– Dostajesz prezenty od… klientów, zgaduje? Ponadto ciągle jesteś zmęczona, co ewidentnie wskazuje, że zarywasz nocki, niewiele zawodów przychodzi mi do głowy, a patrząc na wiek, kilka propozycji odpada – zaczepka w słowach kryła się pod warstwą złośliwego tonu, który jasno sugerował coś, lecz ubranie tego w słowa pozostawiał jej. Nie zamierzał wychodzić przed szereg z takimi stwierdzeniami. Ponadto istniało ryzyko, iż się myli, a wówczas mógłby ją rozdrażnić tylko.
– Wszystko się da pogodzić. Siostra może dorabiać na pół etatu, ty pracujesz, gdzie pracujesz, jesteście same? – Patrzył na nią dłuższą chwilę, nim schował spojrzenie w śnieżnej zaspie, jaka widniała na horyzoncie, było to sięganie po prywatę, jakiego nie przewidział, oczekiwał rozmowy o pierdołach, a nie czegoś w tym zakresie, co jednak nie zmieniało faktu, że nie był jej ciekawy, po prostu nagła fala informacji o niej, ta wylewność go zaskoczyła i zapalała lampkę ostrzegawczą. – Wystarczy jedno, na pół. Idealny kompromis. – Zawyrokował i przystanął w zaułku pochylonych drzew, osłaniających ich ciała przed śniegiem i wiatrem. Tonąc w półmroku ciepłego żółtego światła latarni miejskich, mogli odetchnąć po kilkuminutowym marszu. – Dlaczego mi to wszystko mówisz? – Pytanie, jakie narastało w głowie marynarza, od dłuższego czasu wreszcie wypełzło ze swej jaskini.
– Są gorsze i lepsze miejsca do mieszkania; masz dach nad głową, a to najistotniejsze. – Stwierdził, nie pozostając jednak obojętny na jej wzmiankę o dilerce, uznając ją raczej za wyrzut rozżalenia, niżeli faktyczny żal. – W twoim przypadku, taka droga szybko zakończyłaby się w przydrożnym rowie lub na dołku. Bez szału taka kariera. – Jasna sygnalizacja przemytnika oświadczała wyraźnie, że nie widział jej w tej roli i nie życzył jej, by kiedykolwiek musiała sięgać po takie rozwiązanie. To jawnie przedstawiało desperację.
– Dostajesz prezenty od… klientów, zgaduje? Ponadto ciągle jesteś zmęczona, co ewidentnie wskazuje, że zarywasz nocki, niewiele zawodów przychodzi mi do głowy, a patrząc na wiek, kilka propozycji odpada – zaczepka w słowach kryła się pod warstwą złośliwego tonu, który jasno sugerował coś, lecz ubranie tego w słowa pozostawiał jej. Nie zamierzał wychodzić przed szereg z takimi stwierdzeniami. Ponadto istniało ryzyko, iż się myli, a wówczas mógłby ją rozdrażnić tylko.
– Wszystko się da pogodzić. Siostra może dorabiać na pół etatu, ty pracujesz, gdzie pracujesz, jesteście same? – Patrzył na nią dłuższą chwilę, nim schował spojrzenie w śnieżnej zaspie, jaka widniała na horyzoncie, było to sięganie po prywatę, jakiego nie przewidział, oczekiwał rozmowy o pierdołach, a nie czegoś w tym zakresie, co jednak nie zmieniało faktu, że nie był jej ciekawy, po prostu nagła fala informacji o niej, ta wylewność go zaskoczyła i zapalała lampkę ostrzegawczą. – Wystarczy jedno, na pół. Idealny kompromis. – Zawyrokował i przystanął w zaułku pochylonych drzew, osłaniających ich ciała przed śniegiem i wiatrem. Tonąc w półmroku ciepłego żółtego światła latarni miejskich, mogli odetchnąć po kilkuminutowym marszu. – Dlaczego mi to wszystko mówisz? – Pytanie, jakie narastało w głowie marynarza, od dłuższego czasu wreszcie wypełzło ze swej jaskini.
Bezimienny
— Pewnie też dotyczy... — Mruknęła. Nie, żeby miała aż takie doświadczenie z innymi nacjami, żeby to faktycznie stwierdzić. Z Rosjanami miała po prostu do czynienia od najmłodszych lat, więc jakoś łatwiej jej było zrzucać to na nich, a nie na ogólny fakt, że część osób po alkoholu robiła się nieprzyjemna i dobrze byłoby im w ogóle zakazać jego spożywania. — Po prostu... z Rosjanami miałam chyba najwięcej takich sytuacji i wychodzi mój uraz. — Przyznała, bo nie miała też zamiaru się upierać przy swoim. Fakt, że to nie zależało od narodowości, był… no właśnie — faktem. Jej uprzedzenia tylko przebijały się na wierzch, generalizując fakt co do Rosjan.
— Zawsze można trafić gorzej. Nie można jednak ani przez chwilę nie pomyśleć, że chciałoby się mieszkać w milszej dzielnicy, gdyby się miało taką możliwość. — Wzruszyła ramionami. Ymir nie był zły, dobry również nie był. Dawał możliwość przeżycia, kiedy unikało się wtryniania w nieswoje sprawy i uważało się na siebie. Jasne, mieszkanie w innej dzielnicy byłoby czymś świetnym, jednak wiedziała, że nie na ich kieszenie. Utrzymanie się w Ymirze już bywało ciężkie, a co dopiero w jakiejś lepszej dzielnicy.
— Wiem, dlatego ostatnie, o czym bym myślała, to faktyczne zajęcie się tego rodzaju dorabianiem. Oberwałoby się nie tylko mi, ale pewnie również i mojej rodzinie. — Nie miała złudzeń, że konkurencję dilerzy zostawiliby ot, tak w spokoju. Zrobiliby wszystko, żeby dać jej nauczkę i żeby wyniosła się zarówno z "biznesem" jak i po prostu z miasta, a więcej problemów nie było jej już w życiu potrzebne. Miała ich wystarczająco.
Zawahała się, zanim otworzyła usta, by odpowiedzieć i wyklarować całkiem sytuację. Nie mówiła przecież o istnieniu Besettelse, więc mogła go chyba trochę naprowadzić na to, co w zasadzie robiła po nocach.
— Odrzuć skrajności, dorzuć do tego to, co już o mnie wiesz, odjąć łyżwy jako narzędzie i pewnie trafisz. — Może jednak wyszło to trochę zagmatwane, jednak powinien się połapać. A przynajmniej miała nadzieję, że się połapie, żeby nie musiała mówić wprost. Jakoś, dalej ją gdzieś trochę uwierało, że skończyła, pracując w takim miejscu, chociaż do samej pracy dawno się przyzwyczaiła.
— Siostra jest na medycynie, ma sporo nauki. Dorabia trochę, na ile jej czas pozwala, ale pół etatu to to nie jest. Zwykle zajmuje się mamą, kiedy jestem w pracy. Przez kilka lat byłyśmy same, potem wrócił brat, więc zrobiło się trochę łatwiej. — Nie patrzyła na niego, wzrok miała utkwiony w śniegu przed sobą. Może i była to trochę prywata, o której nieczęsto pozwalała sobie rozmawiać, żeby nie zejść na temat Dimy i tego, że jest on berserkiem. Lepiej akurat o tym szczególiku było nie mówić, tym bardziej, kiedy wyzwoleni coraz mocniej działali na ulicach. Wolałaby, żeby nie zaatakowali Dimy. Z jednej strony, była pewna, że sobie poradzi, a z drugiej, wolała, żeby nie istniała szansa na to, że zacznie biegać po ulicach Midgardu jako wkurzony niedźwiedź. Bo nawet jeśli była to szansa minimalna, to dalej istniała.
Przystanęła zaraz obok niego i wyłuskała jednego papierosa z woreczka, który zaraz schowała wraz z pozostałym papierosem do kieszeni. Tego, który został jej w ręce, odpaliła rzucając cicho Vindlingur i zaciągając się, by zaraz przekazać papierosa Arthurowi i powili wypuścić dym w bok. Co prawda, miał sam zaraz palić to samo, jednak nie zamierzała mu dmuchać dymem po oczach.
— Masz... jakąś taką aurę wokół siebie, że chce Ci się zaufać. — Stwierdziła. Może to były tylko jej odczucia, a może to jakiś instynkt kazał jej po prostu z nim rozmawiać. — Raz na jakiś czas chyba każdy potrzebuje się wygadać. Tym bardziej, kiedy kisi się w sobie to wszystko ładnych kilka lat. — Stwierdziła spokojnie. Arthur wydawał się osobą, której można było powiedzieć coś, czego innym się nie mówiło. Sprawiał wrażenie osoby, która zachowa dla siebie pewne rzeczy i nie będzie ich wywlekać na światło dzienne. A nawet jeśli by go coś o to pokusiło, to i tak pewnie niedługo zniknie na morzu, więc za długo plotki pewnie by nie pożyły.
— Zawsze można trafić gorzej. Nie można jednak ani przez chwilę nie pomyśleć, że chciałoby się mieszkać w milszej dzielnicy, gdyby się miało taką możliwość. — Wzruszyła ramionami. Ymir nie był zły, dobry również nie był. Dawał możliwość przeżycia, kiedy unikało się wtryniania w nieswoje sprawy i uważało się na siebie. Jasne, mieszkanie w innej dzielnicy byłoby czymś świetnym, jednak wiedziała, że nie na ich kieszenie. Utrzymanie się w Ymirze już bywało ciężkie, a co dopiero w jakiejś lepszej dzielnicy.
— Wiem, dlatego ostatnie, o czym bym myślała, to faktyczne zajęcie się tego rodzaju dorabianiem. Oberwałoby się nie tylko mi, ale pewnie również i mojej rodzinie. — Nie miała złudzeń, że konkurencję dilerzy zostawiliby ot, tak w spokoju. Zrobiliby wszystko, żeby dać jej nauczkę i żeby wyniosła się zarówno z "biznesem" jak i po prostu z miasta, a więcej problemów nie było jej już w życiu potrzebne. Miała ich wystarczająco.
Zawahała się, zanim otworzyła usta, by odpowiedzieć i wyklarować całkiem sytuację. Nie mówiła przecież o istnieniu Besettelse, więc mogła go chyba trochę naprowadzić na to, co w zasadzie robiła po nocach.
— Odrzuć skrajności, dorzuć do tego to, co już o mnie wiesz, odjąć łyżwy jako narzędzie i pewnie trafisz. — Może jednak wyszło to trochę zagmatwane, jednak powinien się połapać. A przynajmniej miała nadzieję, że się połapie, żeby nie musiała mówić wprost. Jakoś, dalej ją gdzieś trochę uwierało, że skończyła, pracując w takim miejscu, chociaż do samej pracy dawno się przyzwyczaiła.
— Siostra jest na medycynie, ma sporo nauki. Dorabia trochę, na ile jej czas pozwala, ale pół etatu to to nie jest. Zwykle zajmuje się mamą, kiedy jestem w pracy. Przez kilka lat byłyśmy same, potem wrócił brat, więc zrobiło się trochę łatwiej. — Nie patrzyła na niego, wzrok miała utkwiony w śniegu przed sobą. Może i była to trochę prywata, o której nieczęsto pozwalała sobie rozmawiać, żeby nie zejść na temat Dimy i tego, że jest on berserkiem. Lepiej akurat o tym szczególiku było nie mówić, tym bardziej, kiedy wyzwoleni coraz mocniej działali na ulicach. Wolałaby, żeby nie zaatakowali Dimy. Z jednej strony, była pewna, że sobie poradzi, a z drugiej, wolała, żeby nie istniała szansa na to, że zacznie biegać po ulicach Midgardu jako wkurzony niedźwiedź. Bo nawet jeśli była to szansa minimalna, to dalej istniała.
Przystanęła zaraz obok niego i wyłuskała jednego papierosa z woreczka, który zaraz schowała wraz z pozostałym papierosem do kieszeni. Tego, który został jej w ręce, odpaliła rzucając cicho Vindlingur i zaciągając się, by zaraz przekazać papierosa Arthurowi i powili wypuścić dym w bok. Co prawda, miał sam zaraz palić to samo, jednak nie zamierzała mu dmuchać dymem po oczach.
— Masz... jakąś taką aurę wokół siebie, że chce Ci się zaufać. — Stwierdziła. Może to były tylko jej odczucia, a może to jakiś instynkt kazał jej po prostu z nim rozmawiać. — Raz na jakiś czas chyba każdy potrzebuje się wygadać. Tym bardziej, kiedy kisi się w sobie to wszystko ładnych kilka lat. — Stwierdziła spokojnie. Arthur wydawał się osobą, której można było powiedzieć coś, czego innym się nie mówiło. Sprawiał wrażenie osoby, która zachowa dla siebie pewne rzeczy i nie będzie ich wywlekać na światło dzienne. A nawet jeśli by go coś o to pokusiło, to i tak pewnie niedługo zniknie na morzu, więc za długo plotki pewnie by nie pożyły.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dłuższa obserwacja dziewczyny sprawiała, że mimowolny uśmiech życzliwości wymykał się z kajdan powściągliwości, ta nadszarpnięta spożytym alkoholem wydawała się, być bardziej uległa i przychylna niezależnie od słów Rosjanki marynarz patrzył na nią, by w momentach kluczowych mrugnąć, jakby zupełnie czasem zapominając o tej możliwości w rozmowie. Jej słowa zataczały pewien krąg podejrzanych i zdawał sobie z tego doskonale sprawę, lecz mówiąc uczciwie; nie chciał bawić się w te gierki, zamiast tego pochylił się, nad kucharką i po chwili wahania oparł głowę na jej ramieniu, cicho przy tym wzdychając.
– Lubię zagadki – zaczął początkowo odrobinę markotnym tonem na myśl przywodzącym znudzone dziecko – ale jeśli nie dzieje ci się krzywda, jesteś zadowolona i nikogo nie krzywdzisz, to chyba nie istotne, czym tak naprawdę się zajmujesz, co nie? – Podniósł wzrok na bladą twarz dziewczyny o dużych dziecięcych oczach, w których tliła się jakaś niewypowiedziana groźba. Przemytnik jednak pozostawał głuchy na rozsądek, chcąc oderwać się od myśli, jakie tak ostatnio intensywnie tłukły się w głowie – pragnął zapomnienia. Dopiero zapach skręta uświadomił mu, to jak bardzo potrzebuje odpoczynku. Gdy purpurowa mgiełka opuściła usta Aleks z wyczuwalnym zawahaniem sięgnął po wyciągnięty ku niemu narkotyk. Dopiero w tym momencie wyprostował się i zaciągnął, bawiąc się w palcach niewielkim zwitkiem patrzył na swą towarzyszkę, która ponownie go rozbrajała swą szczerością, nie negował jej, zwyczajnie był zawstydzony, to dawno mu się nie przytrafiło, by tak ulegał emocji.
– Chyba tak, ale czy jestem godny zaufania? Nie znasz mnie, nie wiesz, czy nie sprzedam twoich sekretów pierwszemu lepszemu marynarzowi, przy kufelku piwa. Nie chcę byś, miała mylny obraz mojej osoby. – Zadumał się ze skrętem wetkniętym w kącik ust. Obraz myśliciela, nad którym rozłożyste konary plotły swą koronę, teraz zimową porą czarne i nijakie oprószone warstewką bieli prokurowały raczej depresyjny nastrój, niżeli pozytywny. – Nie lubię wycieków zwierzeń zwłaszcza takich kiszonych latami. Wolę i wolałem zawsze wyrzucić z siebie to, co zalega na duszy, niż pozwalać, by ta złość i bezsilność narastały. – oddał jej białą bibułkę i spojrzał w oczy: – Miotam się między przeszłością, a przyszłością, należy żyć chwilą obecną, wiem to. Po prostu zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, czy moje decyzje są słuszne. Boję się, jak każdy pomyłek, ale wiem, że te są nieuniknione. – Uśmiechnął się smutno, skoro dziewczyna schodziła na ciężkie tematy, nie pozostawał jej dłużny, byli złączeni w troskach na polu minowym, musieli trwać i stąpać ostrożnie podejmując decyzje, które być może zaważą na ich przyszłości. Czy byli gotowi wyjść naprzeciw i walczyć o swoje, czy też stonowani w swych zapędach woleli, by to los decydował za nich?
– Lubię zagadki – zaczął początkowo odrobinę markotnym tonem na myśl przywodzącym znudzone dziecko – ale jeśli nie dzieje ci się krzywda, jesteś zadowolona i nikogo nie krzywdzisz, to chyba nie istotne, czym tak naprawdę się zajmujesz, co nie? – Podniósł wzrok na bladą twarz dziewczyny o dużych dziecięcych oczach, w których tliła się jakaś niewypowiedziana groźba. Przemytnik jednak pozostawał głuchy na rozsądek, chcąc oderwać się od myśli, jakie tak ostatnio intensywnie tłukły się w głowie – pragnął zapomnienia. Dopiero zapach skręta uświadomił mu, to jak bardzo potrzebuje odpoczynku. Gdy purpurowa mgiełka opuściła usta Aleks z wyczuwalnym zawahaniem sięgnął po wyciągnięty ku niemu narkotyk. Dopiero w tym momencie wyprostował się i zaciągnął, bawiąc się w palcach niewielkim zwitkiem patrzył na swą towarzyszkę, która ponownie go rozbrajała swą szczerością, nie negował jej, zwyczajnie był zawstydzony, to dawno mu się nie przytrafiło, by tak ulegał emocji.
– Chyba tak, ale czy jestem godny zaufania? Nie znasz mnie, nie wiesz, czy nie sprzedam twoich sekretów pierwszemu lepszemu marynarzowi, przy kufelku piwa. Nie chcę byś, miała mylny obraz mojej osoby. – Zadumał się ze skrętem wetkniętym w kącik ust. Obraz myśliciela, nad którym rozłożyste konary plotły swą koronę, teraz zimową porą czarne i nijakie oprószone warstewką bieli prokurowały raczej depresyjny nastrój, niżeli pozytywny. – Nie lubię wycieków zwierzeń zwłaszcza takich kiszonych latami. Wolę i wolałem zawsze wyrzucić z siebie to, co zalega na duszy, niż pozwalać, by ta złość i bezsilność narastały. – oddał jej białą bibułkę i spojrzał w oczy: – Miotam się między przeszłością, a przyszłością, należy żyć chwilą obecną, wiem to. Po prostu zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, czy moje decyzje są słuszne. Boję się, jak każdy pomyłek, ale wiem, że te są nieuniknione. – Uśmiechnął się smutno, skoro dziewczyna schodziła na ciężkie tematy, nie pozostawał jej dłużny, byli złączeni w troskach na polu minowym, musieli trwać i stąpać ostrożnie podejmując decyzje, które być może zaważą na ich przyszłości. Czy byli gotowi wyjść naprzeciw i walczyć o swoje, czy też stonowani w swych zapędach woleli, by to los decydował za nich?
Bezimienny
Drgnęła, odrobinę zdziwiona, że tak nagle położył na jej ramieniu swoją głowę. Po chwili jednak objęła go w luźnym przytuleniu, jakby stwierdzając, że być może go potrzebuje. Albo to ona sama potrzebowała faktycznie po prostu kogoś przytulić, a on sam się jej władował na ochotnika na ramiona.
— Fakt. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, więc nie ma się o co martwić w tej kwestii. — Stwierdziła, pozwalając tematowi urwać się i zginąć w chwili ciszy pomiędzy nimi, w której palili skręta. Nie trzymała go przy sobie na siłę, więc kiedy się odsunął i wyprostował, pozwoliła mu na, to tylko zerkając na niego, jakby sprawdzając, czy nie blefuje z paleniem mgły.
— W sumie mi to obojętne, czy wygadasz jakiemuś marynarzowi. Byle nie dotarło do sierocińca albo mojej rodziny. Wolałabym, chyba żebyś jeśli już, to zmienił mi imię na jakieś, po którego usłyszeniu mój brat nie wpadnie na pomysł, żeby urwać komuś łeb... — Mruknęła. Jakby już część możnych z Midgardu nie mogła jej rozpoznać na ulicy. Mogli, pewnie niektórzy faktycznie ją rozpoznawali, jednak siedzieli cicho, wiedząc, że nie będzie mile widziane gadanie o Yesfir poza miejscem jej pracy. Póki plotki nie miały możliwości dotrzeć do niepożądanych przez nią uszu, póty mógł sobie paplać, ile chciał. Inaczej pewnie zrobiłby się problem.
— Czasami po prostu nie ma kiedy i gdzie z siebie niektórych rzeczy wyrzucić… — Stwierdziła, jakby chcąc się wytłumaczyć, trochę skruszona, że zrzuciła to na, bądź co bądź, prawie obcego jej mężczyznę. Nie oczekiwała od niego pomocy, czy żeby cokolwiek z jej sytuacją próbował zrobić, potrzebowała jedynie się wygadać. Wyrzucić z siebie to, co jej ciążyło od dawna na duszy, a czego nie bardzo mogła powiedzieć komuś, kto ją znał lepiej. Przejęła od niego skręta, zaciągając się nim zaraz i słuchając, co miał sam do powiedzenia. Chociaż tyle mogła zrobić, skoro sama mu zrzucała na łeb swoje problemy, z którymi nie mógł nic przecież zrobić. Wypuściła strumień dymu z płuc i przekazała mu z powrotem papierosa.
— Tylko Ty możesz ocenić, czy Twoje decyzje są słuszne. Znasz swoje emocje, wiesz, do czego wyrywa Ci się serce, jeśli idzie o decyzję, którą trzeba podjąć. Czasami trzeba po prostu wybrać to, co wydaje się w danej chwili najlepszą opcją, pozwolić sobie być szczerym samemu ze sobą i nie bać się pomyłek. Jeśli jakąś popełnisz, trudno. Możesz spróbować ją naprawić, przeprosić za nią, wynagrodzić ją i żyć dalej, starając się już nie popełnić więcej danego błędu. Jeśli za długo będzie się stało i zastanawiało nad decyzją albo roztrząsało się, czy się podjęło dobrą, czy złą, to przestaje to mieć sens. Niepotrzebnie przytwierdza się człowiek do tego jednego momentu, zamiast iść dalej i zwrócić uwagę na swoje kolejne kroki i to, żeby było lepiej, zamiast gorzej. — Wzięło ją na filozofowanie, chociaż nie wiedziała, z czym konkretnie miał problem. Wiedziała jedynie, że nikt za niego nie może podjąć decyzji, jedynie on sam będzie wiedział, co jest dla niego najlepsze i czego tak naprawdę, w głębi serca pragnie.
— Fakt. Nikt nikogo do niczego nie zmusza, więc nie ma się o co martwić w tej kwestii. — Stwierdziła, pozwalając tematowi urwać się i zginąć w chwili ciszy pomiędzy nimi, w której palili skręta. Nie trzymała go przy sobie na siłę, więc kiedy się odsunął i wyprostował, pozwoliła mu na, to tylko zerkając na niego, jakby sprawdzając, czy nie blefuje z paleniem mgły.
— W sumie mi to obojętne, czy wygadasz jakiemuś marynarzowi. Byle nie dotarło do sierocińca albo mojej rodziny. Wolałabym, chyba żebyś jeśli już, to zmienił mi imię na jakieś, po którego usłyszeniu mój brat nie wpadnie na pomysł, żeby urwać komuś łeb... — Mruknęła. Jakby już część możnych z Midgardu nie mogła jej rozpoznać na ulicy. Mogli, pewnie niektórzy faktycznie ją rozpoznawali, jednak siedzieli cicho, wiedząc, że nie będzie mile widziane gadanie o Yesfir poza miejscem jej pracy. Póki plotki nie miały możliwości dotrzeć do niepożądanych przez nią uszu, póty mógł sobie paplać, ile chciał. Inaczej pewnie zrobiłby się problem.
— Czasami po prostu nie ma kiedy i gdzie z siebie niektórych rzeczy wyrzucić… — Stwierdziła, jakby chcąc się wytłumaczyć, trochę skruszona, że zrzuciła to na, bądź co bądź, prawie obcego jej mężczyznę. Nie oczekiwała od niego pomocy, czy żeby cokolwiek z jej sytuacją próbował zrobić, potrzebowała jedynie się wygadać. Wyrzucić z siebie to, co jej ciążyło od dawna na duszy, a czego nie bardzo mogła powiedzieć komuś, kto ją znał lepiej. Przejęła od niego skręta, zaciągając się nim zaraz i słuchając, co miał sam do powiedzenia. Chociaż tyle mogła zrobić, skoro sama mu zrzucała na łeb swoje problemy, z którymi nie mógł nic przecież zrobić. Wypuściła strumień dymu z płuc i przekazała mu z powrotem papierosa.
— Tylko Ty możesz ocenić, czy Twoje decyzje są słuszne. Znasz swoje emocje, wiesz, do czego wyrywa Ci się serce, jeśli idzie o decyzję, którą trzeba podjąć. Czasami trzeba po prostu wybrać to, co wydaje się w danej chwili najlepszą opcją, pozwolić sobie być szczerym samemu ze sobą i nie bać się pomyłek. Jeśli jakąś popełnisz, trudno. Możesz spróbować ją naprawić, przeprosić za nią, wynagrodzić ją i żyć dalej, starając się już nie popełnić więcej danego błędu. Jeśli za długo będzie się stało i zastanawiało nad decyzją albo roztrząsało się, czy się podjęło dobrą, czy złą, to przestaje to mieć sens. Niepotrzebnie przytwierdza się człowiek do tego jednego momentu, zamiast iść dalej i zwrócić uwagę na swoje kolejne kroki i to, żeby było lepiej, zamiast gorzej. — Wzięło ją na filozofowanie, chociaż nie wiedziała, z czym konkretnie miał problem. Wiedziała jedynie, że nikt za niego nie może podjąć decyzji, jedynie on sam będzie wiedział, co jest dla niego najlepsze i czego tak naprawdę, w głębi serca pragnie.
Arthur Mortensen
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Pachniała purpurową mgiełką, piwem i czymś jeszcze, czymś słodkim i spędzającym sen z powiek nie potrafił odgadnąć, cóż to takiego było, być może widmo tajemnicy, jaką skrywała? Tak prosta i niepozorna kobieta o oczach łagodnych obdarzona spokojnym głosem wydawała się pielęgnować w sercu, więcej strachów, niż mógł przypuszczać. Z początku i owszem odrobinę zaskoczony jej spontaniczną wylewnością, był wdzięczny za oparcie, jakie mu dała nie ponaglając, przy tym, aby się cofnął. Wiedział, że była troskliwa widywał ją w sierocińcu, gdy tam pomagał na wolontariacie głównie w miesiącach zimowych, a bijąca od Rosjanki aura dobroci rzucała się w oczy zwłaszcza jemu. Nigdy nie pytał jej o nic te tajemnice, które ta chowała stanowiły oddzielny byt, a jednak zrzucały cień na jej charakter ujawniając się w momentach, takich jak ten. Każdy potrzebował chwili wytchnienia kogoś, kto wysłucha i przytaknie, czasem przytuli. Dlatego nie chciał, aby sekret, jaki drzemał na serca dnie wypłynął w ciszę między nich, nie musiała nic mówić, to jak pracowała, było wyłącznie jej sprawą, a on nie zamierzał jej oceniać. Odrobinę się martwił, lecz to nic, to drobiazg, ot wada jego osoby chcącej pochłonąć nieraz wszelkie troski.
– Nikomu nie powiem, o niczym. – Stwierdził, a błękit oczu rozświetliły iskierki pewności siebie. Wspomnienie brata wywołało na twarzy marynarza, jednak niepokój. – Twój brat bywa impulsywny? – Zapytał delikatnie, chcąc poruszyć temat wiecznej melancholii, jaka kobietę spowijała. Nie miał prawa drążyć tematu, zwłaszcza że staż ich znajomości, był delikatnie mówiąc nieznaczny, ale wyczuł niepokojącą nutkę w głosie Aleksandry i wolał ją rozwiać, nim ta chwila szczerości przeminie.
Uśmiechał się na słowa towarzyszki, to co mówiła mu na temat jego wątpliwości i przemyśleń wypowiedzianych na głos budziło dziwne skojarzenia z własnymi radami, jakie mogłaby usłyszeć z jego ust, to dziwne słyszeć to od kogoś praktycznie obcego, kto nie ma pojęcia kim jesteś i co leży ci na wątrobie, a jednak pomaga bezinteresownie. Po chwili wahania ujął skręta między palce , ale dłoń jakby trwała w zawieszeniu. Nie unosiła się z narkotykiem do ust, tym samym pozwalając, by dłonie spacerowiczów się stykały, ot nieznacznie tylko muskając.
– Powinienem, być ci wdzięczny za te słowa – westchnął i zaciągnął się, na moment mrużąc oczy. Mgła działała na niego, zbyt dosłownie – rozluźniając, stąd przystopował odrobinę, co prawda już przeszło połowa za nimi, ale wiedział, że ta trzymała jeszcze jednego skręta w rękawie. – Nie pal go sama, dobrze? – prośba wyrwana nagle z kontekstu, ale miał nadzieję, że zrozumie jej przekaz. – Będę miał wiele czasu do namysłu nie wiem, czy słusznie robię. Pewnie tradycyjnie wpadnę w jakieś bagno, lecz tym razem mnie już nikt nie wyciągnie. – Zaśmiał się, chociaż po chwili śmiech zmienił się w kaszel i przemytnik musiał nabrać tchu. Oczy zaszły mu łzami, a policzki pokraśniały, nieznacznie.
– Mogę cię odprowadzić? – pytanie zamarło na ustach, ale śmiałość spojrzenia, niosła ciepło i pokrzepienie. Był jej wdzięczny za wszystko; za milczenie, za słowa, za narkotyk… potrzebował tego, nawet nie wiedział jak bardzo.
Bez słowa ponaglenia wyciągnął ramię, ku dziewczynie i skierowali się alejką do wyjścia z parku.
Arthur i Alexandra z tematu
– Nikomu nie powiem, o niczym. – Stwierdził, a błękit oczu rozświetliły iskierki pewności siebie. Wspomnienie brata wywołało na twarzy marynarza, jednak niepokój. – Twój brat bywa impulsywny? – Zapytał delikatnie, chcąc poruszyć temat wiecznej melancholii, jaka kobietę spowijała. Nie miał prawa drążyć tematu, zwłaszcza że staż ich znajomości, był delikatnie mówiąc nieznaczny, ale wyczuł niepokojącą nutkę w głosie Aleksandry i wolał ją rozwiać, nim ta chwila szczerości przeminie.
Uśmiechał się na słowa towarzyszki, to co mówiła mu na temat jego wątpliwości i przemyśleń wypowiedzianych na głos budziło dziwne skojarzenia z własnymi radami, jakie mogłaby usłyszeć z jego ust, to dziwne słyszeć to od kogoś praktycznie obcego, kto nie ma pojęcia kim jesteś i co leży ci na wątrobie, a jednak pomaga bezinteresownie. Po chwili wahania ujął skręta między palce , ale dłoń jakby trwała w zawieszeniu. Nie unosiła się z narkotykiem do ust, tym samym pozwalając, by dłonie spacerowiczów się stykały, ot nieznacznie tylko muskając.
– Powinienem, być ci wdzięczny za te słowa – westchnął i zaciągnął się, na moment mrużąc oczy. Mgła działała na niego, zbyt dosłownie – rozluźniając, stąd przystopował odrobinę, co prawda już przeszło połowa za nimi, ale wiedział, że ta trzymała jeszcze jednego skręta w rękawie. – Nie pal go sama, dobrze? – prośba wyrwana nagle z kontekstu, ale miał nadzieję, że zrozumie jej przekaz. – Będę miał wiele czasu do namysłu nie wiem, czy słusznie robię. Pewnie tradycyjnie wpadnę w jakieś bagno, lecz tym razem mnie już nikt nie wyciągnie. – Zaśmiał się, chociaż po chwili śmiech zmienił się w kaszel i przemytnik musiał nabrać tchu. Oczy zaszły mu łzami, a policzki pokraśniały, nieznacznie.
– Mogę cię odprowadzić? – pytanie zamarło na ustach, ale śmiałość spojrzenia, niosła ciepło i pokrzepienie. Był jej wdzięczny za wszystko; za milczenie, za słowa, za narkotyk… potrzebował tego, nawet nie wiedział jak bardzo.
Bez słowa ponaglenia wyciągnął ramię, ku dziewczynie i skierowali się alejką do wyjścia z parku.
Arthur i Alexandra z tematu