Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    05.12.2000 – Pracownia – L. Nørgaard & Bezimienny: V. Vårvik

    2 posters
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    05.12.2000

    "Nie wyglądasz najlepiej, czy coś się stało? Jesteś chory? Ktoś znów cię skrzywdził?"
    Pytała ciotka Ingrid, od siedemnastu lat zastępująca mu matkę, czule przeczesując zmierzwione włosy swoimi kościstymi palcami. Przybyła do Midgardu poprzedniego wieczora, zmartwiona spadkiem częstotliwości wymienianych listów, aby upewnić się, że wszystko w porządku; robiła to odkąd trzy lata wcześniej wyłowiono nieprzytomnego Viktora z lodowatej Nidelvy.
    Mam dużo pracy na uczelni. Walczę o stypendium, rzucił, aby uśpić czujność przybranej krewnej.  Nie skłamał przecież; pisał zaciekle rozdziały do monografii swoich profesorów, walcząc o jak najwyższe miejsce w rankingu, aby chociaż częściowo uniezależnić się od biologicznego ojca. No już, już, nie martw się. Wrócę do Trondheim niedługo, obiecuję.
    Teraz wolnym krokiem przemierzał korytarze budynków, które, pomimo tego, że studiował w Midgardzie od roku, wciąż stanowiły dla niego zagadkę. Wreszcie jednak zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami do jednej z pracowni, przyglądając się przez chwilę szczupłej sylwetce krzątającej się wewnątrz. Zdawało mu się, czy Nørgaard również miał problemy ze snem?
    Lasse — wyartykułował miękko zamiast tradycyjnego powitania, wkraczając pewnie w półmrok pomieszczenia. Rzucił popularnonaukowe czasopismo na blat przed studentem, po czym przysunął bliżej pozostawiony w kącie stołek, na którym następnie usiadł — Napisali tu, że seryjni galdryjscy mordercy zaczynali od rzucania prostych, nieszczególnie drastycznych klątw, podobnie zresztą jak ci, którzy zostali naznaczeni Pieczęcią Lokiego — wsparł łokcie na płytkach, obracając w dłoniach od niechcenia wieczne pióro wyjęte z wewnętrznej kieszeni marynarki — Najwybitniejsi profesorowie sprzeczają się, czy w takim wypadku powinno nauczać się o klątwach... A ty jak myślisz, Lasse? Czy należy wprowadzić cenzurę? Powiedz — zniżył głos niemalże do szeptu, wbijając spojrzenie błękitnych tęczówek w sylwetkę Nørgaarda — Czy winny jest atawizm, uszkodzenia struktury mózgu, hormony i doświadczenia wczesnego dzieciństwa, czy może jednak rzeczywiście to całe klątwołamactwo jest niebezpieczne - wszakże uczy o klątwach, a to zbyt wielka pokusa - i powinni zamknąć twój bezużyteczny kierunek w cholerę?
    Podburzał, prowokował już nie tylko do dyskusji, ale do sprzeczki, sprawdzał, gdzie leżą granice  cierpliwości Lassego — wszystko po to, aby wreszcie poczuć coś więcej, niż przytłaczającą bezsilność związaną z wydarzeniami na aukcji, by choć na moment skupić się na czymś innym, niż na dojrzewającej w nim decyzji, że lepiej będzie jeżeli zniknie z życia Safíra i wreszcie, że jemu samemu będzie lepiej bez Viktora.
    Był wściekły. Na Ingrid, która przybyła do Midgardu niezapowiedziana w momencie, w którym nie chciał, aby go oglądała. Na osobę, która napisała list do plotkarskiego dwutygodnika (jakim prawem?!). Na Abigel i inne osoby, które od razu domyśliły, że wspomnianym w artykule studentem był Vårvik, zmuszając go tym samym do odbycia nieprzyjemnych rozmów. Na Emilię, której zachowanie było co najmniej irracjonalne. Największą jednak złość odczuwał względem siebie; gdyby nie zjawił się na aukcji, do niczego takiego by nie doszło.
    Nie był jednak w stanie długo zachować powagi; na usta młodszego studenta wpełzł uśmiech, a on sam sięgnął do plecaka, z którego wyciągnął termos z zaparzoną niespełna pół godziny wcześniej kawą oraz dwie cynamonowe bułeczki, wciśnięte mu przez nadopiekuńczą ciotkę.
    Zrobiłem twoją ulubioną — oświadczył z dumą, nalewając aromatycznej cieczy do plastikowego kubka, który następnie podsunął współpracownikowi razem z wypiekami. — Jesteś głodny? Możesz zjeść też moją, jeśli chcesz...
    Śniadanie w pracowni? Och, czy to przypadkiem nie wbrew regulaminowi?
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Stukające o blat palce wygrywały siódmą symfonię Reitena - pół minuty fortepianu, potem skrzypce, a gdy tylko wybrzmieć miała drobna altówka, rytm obcych kroków wybudził go z transu. Dłoń zastygła nad stołem w osobliwej zwiewności lekko pouginanych palców - jego mały koncert dobiegł końca. Wzrok oderwał się od czytanego do tej pory artykułu, którego poplamione kawą kartki gubiły się gdzieś między fiolkami, małymi nożami i niedomytymi miarkami roboczego blatu, a gdy spojrzenie dotarło do źródła niewygodnego hałasu, w pierwszym momencie Lasse nie rozpoznał jasnowłosego studenta o zbyt dużych oczach. Viktor jednak zaczął mówić i wraz z tymi słowami, okazał się być całkowicie oczywisty i bardziej swój niż mógł być kiedykolwiek.
    - Dla ciebie Pan Nørgaard, Vårvik - poprawił go twardo, choć w obróconej ku adresatowi twarzy widać było wyraźny cień żartu, szeroki i szelmowski uśmiech rozbawienia.
    Słuchał go uważnie, opierając się biodrami o stół, z rękoma założonymi na piersi. Rękawy prążkowanej srebrną nitką koszuli podwinięte miał do łokci - na jasnej skórze rysowały się świeże, zaróżowione jeszcze zadrapania, a zdobione kilkoma obrączkami palce sunęły po nich niespokojnie, jakby pragnęły zakryć ślady słabości. Robiły to być może całkowicie bezwolnie, gdyż jakaś część skupionego umysłu Lassego zawsze pozostawała przeczulona na punkcie własnej prezencji - nawet teraz, kiedy w grę wchodziła nauka i kwestie etyczne. Uwielbiał wszak dywagować, a jeszcze większą miłością darzył słuchanie mądrych słów, które miały go - w mniemaniu rozmówcy - zdenerwować.
    - Mój drogi, gdybyś choćby kilka minut dłużej zastanowił się nad tym co mówisz, być może pojąłbyś ten boleśnie oczywisty błąd logiczny we własnych słowach - mówił powoli, unosząc podbródek z kolejnym szerokim uśmiechem. Zawsze uważał Viktora za wyjątkowo bystrego młodego mężczyznę, wybijającego się inteligencją na tle innych mu podobnych synów bogatych rodziców i chłystków przeżartych płytką, naiwną ambicją. Rozmowy z nim nigdy nie zdawały się mu wadzić, stanowiły raczej przyjemną odmianę wśród wszystkich tych dyskusji o przyjęciach, żonach, egzaminach i ewentualnych, pozbawionych polotu rozmyślań młodszych studentów. Ci uważali, że każdy średniej klasy artykuł był gotowym argumentem w debacie i niepodważalnym dowodem na ich rację. Viktor natomiast, choć czasem przypominał zbyt ufnego szczeniaka, był rozmówcą wartym czasu. Nawet jeżeli w tym przypadku Lasse uważał, że pierdoli głupoty. - Czy wiedząc, że agresor może wykorzystać względem ofiary nóż kuchenny, przestaniemy uczyć medyków  o ranach ciętych? A jeżeli sprawca znęca się psychicznie nad swoim celem, czy wtedy twój kierunek zaprzestanie nauczania o przemocy psychicznej ze strachu, iż ktoś z was mógłby sam zacząć jej używać? Nonsens! - tłumaczył nadal, ściągając w namyśle brwi, a parę uważnych oczu wbijając jeszcze głębiej w równą twarz swojego towarzysza. Rzucone w jego stronę pismo nie miało najmniejszego znaczenia, równie dobrze wyrzucić mógł je przez okno i patrzeć jak kartki fruwają po kampusie z gracją ptaków o połamanych skrzydłach. - Viktorze, wszystko jest pokusą, a jako istoty śmiertelne jesteśmy na tą pokusę narażeni bez przerwy. Zdaje się, że bez niej niewiele z tego naszego istnienia miałoby sens… - Znów błysnął ku niemu rzędem równych zębów i pochylił się w jego stronę, tym razem rękoma łapiąc się krawędzi blatu, tak by nie stracić równowagi. - Chciałbyś tak żyć? Bez pokus? Bez kremów na tortach i alkoholu? Zawsze odkładać książki na miejsce, uczyć się tylko o rzeczach dobrych i honorowych, patrzeć na pięknych ludzi jedynie z czystą niewinnością? Przecież czasem masz ochotę wykręcić im rękę za plecami, zobaczyć jak naprawdę reagują na te wszystkie psychologiczne gry, o których się uczysz, ujrzeć z bliska oczy człowieka, którego dotyka klątwa - gdy mówił, głos brzmiał niepokojąco wręcz lekko. W swoim słodkim, gładkim rytmie przypominał ton, który zdobiłby opowieści o zimowych elfach i pięknych księżniczkach. Twarz tonęła w łagodnym zamyśleniu, z rozluźnionymi rysami i ciemnym wzrokiem chwytającym oczy Viktora zbyt nachalnie może i zbyt pewnie. - To czyni twoje życie wartościowym, Viktor - ta chęć właśnie i fakt, że musisz z nią walczyć. Czy pozwolisz pozbawić się tej wartości w imię jakiejś płytkiej i idiotycznej idei grupy starych profesorów? - pytanie wybrzmiało ciszej, a w powietrzu wisiało oczekiwanie, gdy Lasse przechylał lekko głowę, kilka sekund jeszcze nie pozwalając oczom rozmówcy na ucieczkę. W końcu jednak odpuścił i klasnął w dłonie, niczym zadowolony z własnego wykładu profesor, a twarz rozjaśnił zadowolony uśmiech, gdy chłopak nalał mu kawy. - Seryjni mordercy znaleźliby sposób na wyprucie flaków, nieważne czy w dzieciństwie bawili się w klątwy czy w skórowanie zwierząt! Taki ich urok.
    Odebrał od niego napój i wypił go w kilku łykach, nagle do bólu wdzięczny za Viktora, który tak często zdawał się robić rzeczy tylko po to, by innym było miło. Cóż za farsa - podobnie jak Theo, Vårvik wydawał się być zbyt dobry dla ciemnego świata wokół. Próbował się kłócić, ale intencje miał czyste i podsuwał mu bułki cynamonowe, które pachniały grudniem spędzonym w murach rodzinnej posiadłości. A jednak Lasse pokręcił lekko głową na zadane mu pytanie i w prawie nerwowym geście przeczesał palcami włosy.
    - Dziękuje, jedz. Wyglądasz jakbyś ostatnio omijał śniadania. Niedożywienie tłumaczyłoby zresztą skąd w tobie wiara w tak głupie tezy...


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Słuchał go w milczeniu, chociaż kilkukrotnie otworzył usta, aby zaprotestować; za każdym jednak razem powstrzymywał się w ostatniej chwili, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich wyrazów, aby skonfrontować jego wywód z obranym stanowiskiem. Wodził więc za nim wzorkiem godnym szczenięcia patrzącego na swojego właściciela, całkowicie bezbronnym i oddanym. Zrobił na nim wrażenie już pierwszego dnia, kiedy został mu przedstawiony przez jednego z nauczycieli akademickich i z każdym kolejnym spotkaniem zaskakiwał go coraz bardziej. Ostrzegano go, że Lasse miał trudny charakter, ale Viktor tego nie widział — być może dlatego, że sam był uległy i chętnie naginał się jak młoda gałązka, by jak najlepiej dopasować się do drugiej osoby. Był jak glina, której można było nadać dowolny kształt.
    Nie odezwał się również, gdy Nørgaard skończył mówić (a mówił pięknie, to należało mu przyznać, dotykając newralgiczne fragmenty jego duszy, zmuszając do refleksji), lecz i nie miał nic do powiedzenia. Zgadzał się z nim w każdym aspekcie, chociaż początkowo zamierzał udawać, że jest inaczej.
    Ja również nie jestem głodny — wzruszył ramionami. Od ponad tygodnia miał problemy z apetytem, noce spędzał na wypłakiwaniu oczu lub bezmyślnym wpatrywaniu się w sufit, czytaniu setny raz listów od Safíra (w których ten starał się uspokoić zszargane nerwy Vårvika, mimo, że sam się obawiał, a przecież powinno być na odwrót, to on powinien być ramieniem, w które można się wypłakać, i zawstydzała go własna niemoc, i nienawidził za to samego siebie), piciu alkoholu, albo wypalaniu całych paczek papierosów; wyglądało na to, że założył się z własnym organizmem o to, który narząd przestanie funkcjonować jako pierwszy.
    Kto powiedział, że w nie wierzę? — pokręcił głową, marszcząc przy tym brwi w grymasie udawanego oburzenia, które szybko jednak przybrało postać łagodnego uśmiechu; jasnego i ciepłego, jak cały Viktor, choć jego dłonie zdawały się pozostawać nienaturalnie chłodne, jakby zaraz miały oblec je cienkie koronki szronu. — Miałem jedynie nadzieję, że się pokłócimy, zdzielisz mnie laską i załatwisz kilka dni zwolnienia lekarskiego, ale wyszło na to, że nie mam najmniejszych szans z twoimi argumentami, więc w tym momencie uczciwie się poddam i oddam w twoje ręce jako więzień wojenny...
    Tembr głosu zdradzał rozbawienie kryjące się za słowami młodszego z galdrów. Nigdy nie należał do osób szczególnie śmiałych, zwykł trzymać się na uboczu, a rozpoczynanie konwersacji przychodziło mu z wielkim trudem, ale przy Lasse wszelkie zakłopotanie znikało, a przynajmniej stawało się mniej uciążliwe, nie urywało w połowie zdań, pozwalało ubrać myśli w słowa. I mógłby tutaj wysilić się na ckliwą opowieść o rozumieniu się bez słów, braterstwie dusz, czerwonej nici zawiązanej na małych palcach, lecz prawdziwy powód był nieco bardziej przyziemny, żałośnie prozaiczny — dzieliła ich niewielka różnica wieku. Ach, jakże przyjemnie pracowało się bez sztywnych ram narzucanych przez akademickie savoir-vivre, gdy przychodziło mu współpracować z zacnym profesorskim gronem.
    Teraz jednak, wyraźnie trawiony od środka pożogą zmartwień, oparł głowę na stole, przytulając policzek do chłodnego blatu, podczas gdy długie palce rozpoczęły wędrówkę wąwozem zszarzałych fug oddzielających płytki. Skóra swoim odcieniem niemalże zlewała się ze śniegiem zalegającym za oknem, oczy, różowe i opuchnięte, patrzyły pusto przed siebie, usta zaś suche i spękane poruszyły się bezgłośnie, jakby Viktor chciał coś powiedzieć, lecz struny głosowe odmówiły posłuszeństwa. Trwał w tym bezgłośnym zawieszeniu dłuższą chwilę — z pewnością trwającą krócej niż dziewięćdziesiąt sekund, lecz zdawało mu się, że minął co najmniej kwadrans — zanim postanowił się podnieść i spojrzeć znów na swego rozmówcę.
    Opowiedz mi o najgorszej klątwie, jaką musiałeś złamać — wreszcie subtelna prośba przecięła całun ciszy pomiędzy nimi. Tak naprawdę mógłby słuchać o czymkolwiek; byle tylko Lasse mówił, byle tylko znajomy głos zagłuszył natarczywe myśli. — Proszę — dodał ciszej, przekupnie, sekretnie licząc, że to wystarczy, aby go przekonać.
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Wiedział, iż nie był szczególnie lubiany - jego obecność na kampusie nie była głośna, była jednak wyraźna i rzadko gryzła się w język; nosiła się z nonszalancją wręcz bezczelną, ciągnąc za sobą ciężki zapach perfum i równie ciężkie usposobienie. Od murowanych ścian Instytutu odbijały się ciche plotki i jeszcze cichsze oskarżenia - o wpływy głownie, o tym, że wszystko załatwił dziadek, ojciec i masa zaznajomionych profesorów, którzy bywali w rodzinnej posiadłości na kolacjach i koktajlach. Łatwo było być kimś ważnym jeżeli świat obdarował cię odpowiednim nazwiskiem - starym i dumnym, niesionym na mądrych językach i w wielkich historiach przodków. Łatwo było być akademickim talentem i wybitnym umysłem jeżeli od małego otaczały cię takie umysły i takie talenty właśnie, jeżeli wychowywało się wśród książek o równych grzbietach i w upartym przekonaniu, iż jeżeli zapragnie być kimś wielkim, wielkość położy się u jego stóp. Wystarczyło tylko sięgnąć. On sięgał chętnie, dłonie miał zawsze sprytne i zręczne - jedne z tych, które pewnie trzymały pióro i szybko przewracały strony. Dostanie się na doktorat było potwierdzeniem jego talentu i choć nadal patrzono na niego z cierpką nieufnością, w końcu bycie nielubianym zaczęło nieść za sobą bycie szanowanym. Lasse zaczął pomagać w zajęciach częściej niż się spodziewano - lubił szeroko otwarte oczy studentów wpatrzone w niego w tym błyszczącym zainteresowaniu, ściszone głosy za swoimi plecami i zawstydzone twarze zadające równie zawstydzone pytania. Ponad wszystko lubił mówić i lubił słuchać, prowadzone na kampusie dyskusje były rutyną tak potrzebną jak kolejne filiżanki kawy i odpalane przy parapecie papierosy.
    Cieszył się, ze dziś przyszło mu rozmawiać właśnie z Viktorem, choć jego milczenie zakuło rozczarowaniem. Tym razem ciągnął jedynie monolog, a mimo to uśmiechnął się do niego raz jeszcze, gdy ten w końcu postanowił się odezwać. Chłopak wyglądał słabo - blady, oczy zaczerwienione, trzęsły mu się dłonie. Lasse znał ten stan, towarzyszył mu przy napadach wizji i dręczył przez prawie całe życie. Rozpacz, lęk, bezsenność, ta uporczywa wrażliwość na wszelkie bodźce, zapadnięte policzki i matowe włosy. Momenty te stanowiły skazę na jego życiu, nadal jednak brakowało mu emocjonalnej inteligencji, która pozwoliłaby na choćby powierzchowne domyślanie się, cóż takiego dręczyć mogło jego młodszego znajomego.
    - Cóż, w takim razie wybacz, ze cię rozczarowałem - westchnął głęboko, oczami przekręcając tak mocno, iż o mało nie dojrzał wnętrza swojej głowy. Tam nikt nie chciał bywać. - Nie ma powodu do kłótni, w końcu wiem, że mam rację. Nie oszukujmy się, zazwyczaj mam - dodał, błyskając ku niemu kolejnym uśmiechem. - Mierz siły na zamiary, Vårvik i nie drażnij tych, z którymi nie masz szans wygrać - w głosie rozbrzmiał żart, a krótka fala perlistego śmiechu odbiła się od ścian pracowni w niemal zwolnionym tempie. Nie uważał tak przecież, nie w tym przypadku na pewno - Viktor mógłby wygrać, gdyby tylko zechciał walczyć, w oczach Lasse nie był jednak nigdy istotą szczególnie waleczną. Częściej łagodną, spokojną, o spojrzeniu jelonka.
    Patrzył jak opiera się o blat, unosząc brwi niemal w zdziwieniu. Teraz jego zmęczenie wydawało się jeszcze bliższe i jeszcze bardziej wyraźne i Lasse czuł ten niepokój na własnym języku. Przez moment pragnął wyciągnąć rękę i w braterskim geście poklepać go po ramieniu, nie ruszył się jednak z miejsca - jedynie ziemne oczy badały twarz Viktora w czujnym skupieniu. Gdy padła prośba, usta rozchyliły się lekko w zaskoczeniu i przez kilka długich chwil milczenie mieszało się z cierpkim zapachem pracowni - kurzu, szkła, rozpuszczalnika i ziół.
    - Ja...kilka lat temu pomagałem jednemu z profesorów przy wyjątkowo parszywym przypadku klątwy koszmarów - zaczął, dziwnie jak na siebie niepewnie i potrzebował kilku sekund nim ściszony głos w końcu się unormował. - Zabierał mnie do wioski pod miastem, mały domek, dwa pokoje, samotna matka w rozpaczy. Mówią ci żebyś nie przeżywał, ale zawsze będziesz...to chyba tyczy się też twojego przyszłego zawodu, co? - Zdobył się na krótki, blady uśmiech. - W każdym razie, to było jeszcze dziecko. Dziewczynka. Brak snu ja wykańczał, a im mniej spala, tym bardziej była zmęczona i w końcu koszmary zaczęły nawiedzać ją też za dnia. Paskudna sprawa, nigdy nie zapomnę tamtej twarzy. Była podobna do mojej młodszej siostry. - Kolejna fala milczenia, ta tym razem była wręcz oczyszczająca i nad wyraz wygodna. Lasse wpatrywał się w okno, w mróz osiadający na koronach drzew, w białe niebo takie senne i niemal nieruchome. - A jaką klątwę ktoś nałożył na ciebie, Vårvik? Nieznośna rodzina, złamane serce, złośliwi profesorowie? Wiele z nich łamie się winem i dobrym towarzystwem którejś koleżanki z roku.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gdyby układał swoje relacje kierując się plotkami, być może nigdy nie udałoby mu się do nikogo zbliżyć. Kiedy bowiem uczył się w akademii w Trondheim, Viktor nieszczególnie cieszył się sympatią; nie ze strony chłopców. Powodem wyalienowania była jego słaba kondycja fizyczna, skłonność do poddawania się sezonowym przeziębieniom, wykluczającym go z udziału w zabawach, zamiłowanie do literatury, objawiające się odkąd tylko nauczył się jak łączyć litery w słowa, idąca za nim wrażliwość (pamiętał, jak śmiano się z niego, gdy ściągał ślimaki z ulicy i przenosił na trawę), a także jego aparycja; duże, błękitne oczy skryte za woalem gęstych rzęs, złociste pukle - podobno zbyt długie jak na chłopca - opadające na szczupłe ramiona. To wszystko sprawiło,  że przylgnęły do niego niekoniecznie przyjemne epitety, a jego życiorys obrósł w fikcyjne wydarzenia, które rozsierdzały bardziej konserwatywną część szkolnych kolegów, eskalując w sporadyczne naruszanie jego fizyczności. Na szczęście tu, w Midgardzie, nikt go nie znał; nie wracał już do domu ze zwieszoną głową, nie drżał w obawie, że za rogiem natknie się na swoich oprawców, szkarłatna stróżka krwi nie przecierała szlaku od skroni po żuchwę. Był nikim; jeszcze kilka lat temu sądził, że być nikim to najgorsze przekleństwo. Teraz jednak uważał to za największe błogosławieństwo.
    Dlatego też nigdy nie brał pod uwagę pomówień; dla niego każda napotkana osoba była czystą kartą, tak, jak on pragnął być nią dla innych. Być może było to naiwne, infantylne, być może jeszcze niejednokrotnie się sparzy, lecz tysiąckroć wolał oparzoną skórę, niż przekreślenie drugiego człowieka.
    Nie oczekiwał litości. Właściwie, to czuł się zawstydzony, że musi pozwalać oglądać się w takim stanie, lecz obawiał się, że jego nieobecność na uczelni wzbudzi pewne podejrzenia, zmusi do trudnych rozmów, których wcale odbywać nie chciał, w związku z czym każdego dnia zmuszał się do wstania z łóżka, założenia uprasowanej poprzedniego wieczora koszuli i przemierzania uniwersyteckich korytarzy z doklejonym uśmiechem, jakby ostatnie tygodnie w ogóle się nie wydarzyły. Był już zmęczony, choć był to dopiero początek koszmaru. — Gdyby Odyn, Wili i We nie podjęli walki z Ymirem, czy dziś istniałby Midgard? — zapytał zaczepnie,  zachęcony żartobliwym tonem swego towarzysza — Nie uważasz, że świat byłby okropnie nudnym i jednocześnie smutnym miejscem, gdyby wszyscy poddawali się przed startem, drżąc z lęku przed tymi, którzy uznawani są za silniejszych od nich? — podniósł się i pochylił nad blatem, spoglądając rozmówcy prosto w oczy — Och, Lasse, przecież zawsze znajdą się od nas lepsi, mądrzejsi, bogatsi, bardziej... godni tego, czego pragniemy — klatka piersiowa boleśnie zakuła na wspomnienie rozmowy z Klarą sprzed zaledwie kilku dni. Nie wiedział, że miał przed sobą osobę, która była tak blisko z tym, którego tak bardzo kochał, lecz czy wiedza ta cokolwiek zmieniłaby w ich relacji? Nie, oczywiście, że nie, nadal nosiłby za nim książki, parzył kawę i zadawał mnóstwo pytań. Miał tę przewagę, że nikt nie wiedział o uczuciach Viktora względem przyjaciela, nawet sam zainteresowany, w związku z czym z łatwością mógł odsunąć się w cień, niczym zbędna walizka odstawiana w kąt po długiej podróży. Poradziłby sobie, wyleczyłby się, to nie pierwszy i nie ostatni zawód w jego życiu. — Poza tym, nie zawsze masz rację.
    Na przykład pomylił się w przypisywaniu Viktorowi bierności. To prawda; zazwyczaj nie podejmował trudu walki, ale tylko w sytuacjach, które dotyczyły go bezpośrednio. Jeżeli więc komuś z jego bliskich zagrażało niebezpieczeństwo - co zdarzało się właściwie rzadko, lecz nie był to całkowicie odrealniony scenariusz - był w stanie stawiać opór. Usposobieniem przypominał łaknące pieszczot szczenię, jednakże nawet ono posiadało kły, którymi przy odpowiednim nakładzie siły było w stanie zranić.
    Szybko pożałował zadanego pytania; nie dlatego, że nie lubił, kiedy Lasse mówi, bo byłoby to co najmniej minięciem się z prawdą, lecz przez natrętną myśl, że oto zmusza go do rozdrapywania ran, które jeszcze nie zdążyły się zabliźnić. Uwielbiał słuchać żywych monologów na temat magii rytualnej, jego ciekawych spostrzeżeń na temat otaczającej ich rzeczywistości; smutek wybrzmiewający w znajomym tembrze natomiast kłuł w uszy i wpędzał w wyrzuty sumienia. Widział, jak z trudem przychodzi mu formowanie zdań, a jednak nie zrobił niczego, by przerwać jego wywód, nie zmienił tematu, nie poprosił, aby zamilkł. Słuchał i milczał, a poruta rozpalała go od środka. — Nie uważasz, że trudno nie przeżywać, jeżeli to wrażliwość na krzywdę innych doprowadziła cię do miejsca, w którym jesteś teraz? — odpowiedział mu tym samym, pozbawionym radości uśmiechem, przeklinając się w duchu za to, że w ogóle podjął temat. — Nie wiedziałem, że masz siostrę — ciche wyznanie przedarło się przez kolejną ścianę ciszy, jaka zapadła między nimi po skończonej opowieści. — Przepraszam, to nie moja sprawa.
    Chociaż był bardzo ciekawy odpowiedzi na pytanie jak to jest mieć siostrę; prawdziwą, biologiczną, mieszkającą z nim pod jednym dachem, nie małą damę, wnuczkę jarla nieświadomą ich pokrewieństwa, widywaną podczas uroczystości u boku ojca, który się go wyparł.
    Och, to nic takiego — machnął ręką, posyłając mu przepraszający uśmiech. — Ale dziękuję, na pewno skorzystam pod koniec tygodnia.
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Gdyby przy okazji którejś z ich naukowych dysput i zaognionych kłótni, Viktor odważył się podzielić z nim tymi przykrymi urywkami historii z dzieciństwa, Lasse nie umiałby zapewne powstrzymać uśmiechu. Piegowata twarz przez moment wydałaby się przyjemniejsza, cieplejsza, niemal młodsza, a potem długie, umyślnie przeciągane milczenie przerwałby niski tembr jego głosu: nie różnimy się aż tak bardzo, Vårvik.
    A jednak Lasse nauczył się walczyć. Wtedy, kiedy okrutne głosy rówieśników wbijały się w jego skronie jak gwoździe, a idiotyczne przepychanki zostawiały siniaki na policzkach, zrozumiał, że choć w walce tej zawsze będzie przegrywał, nigdy nie pozwoliłby sobie na zwieszoną głowę, płacz, na słabość i jej szklany błysk w szeroko otwartych oczach. W tamtych latach skazany był na bycie ofiarą – przez jego skłonność do odsuwania się w kąt, jego uważne spojrzenie mierzące każdą twarz z oceniającą wyniosłością, jego dar, tak często cicho wyśmiewany, gdy wkradał się w krew chłopców. Lecz choć przyszło mu być ofiarą, on potrafił być ofiarą niewdzięczną, jadowitą i złośliwą; ofiarą nieprzyjemną do dręczenia, ofiarą o parze ciemnych, zwężonych oczu żmii. Nigdy już nie miał być kruchy – tego zdołał się nauczyć. Nieważna była siła w zaciśniętej pięści, chora noga, chwiejny, zawsze zlękniony umysł na skraju paniki, bo Lasse postanowił nosić głowę wysoko i walczyć – językiem, pozycją, czymkolwiek. Nigdy nie dać się stłamsić, nigdy nie pozwolić komuś kolanem przycisnąć się do podłogi.
    Widział w Viktorze pokłady tej łagodności, którą on sam krył tak głęboko w swoich trzewiach, iż zdążył zapomnieć, jak wygląda – teraz przypominała jedynie ból w klatce piersiowej, nieprzyjemne wspomnienie ucisku, które wracało co prawda raz za razem, ale nigdy już w tej prawdziwej, szczerej formie. Stłumione, zmącone usilną potrzebą trzymania dystansu i ukrywania się w cieniu reputacji, którą sobie zbudował. Mądry, ułożony, wygadany, ale tak często chłodny i nieprzyjemny, o złośliwym uśmiechu, wymuszonej uprzejmości, która częściej wybrzmiewała surową naganą lub żrącym jadem. A Viktor był spokojną parą wielkich, ufnych oczu – tak samo dobrych i bystrych, jak przy ich pierwszym spotkaniu, teraz jednak smutniejszych. Pamiętał tamten dzień – zwykł przecież pamiętać większość pierwszych rozmów. Pamiętał zakłopotanie na twarzy Viktora, ukrywane pod ładnym, szerokim uśmiechem; pamiętał tamtą wymianę uprzejmości, własny głos rzucający od niechcenia słyszałem o tobie znad dopalanego papierosa. Pamiętał też, że wydal mu się wtedy niebywale uroczy w swoim uległym spojrzeniu i jasnych lokach nad linią uniesionych brwi. Myślał, że mógłby zamienić świeżą znajomość w rozrywkę – w nachylanie się zbyt blisko, dmuchanie dymem w twarz, naumyślne przekręcanie jego imienia ze wzrokiem nachalnie wbitym w jego oczy; zabawę trwającą tak długo, aż chłopak w końcu by się złamał, przespał z nim i zniknął, a Lasse mógłby zacząć unikać go na korytarzach z tą samą co zwykle bezczelnością, z zadartym podbródkiem i uniesionym kącikiem ust. A jednak wtedy – przy tamtej pierwszej rozmowie, przy papierosie smutno kończącym żywot w zaspie śniegu – Viktor zaczął mówić, zaczął opowiadać, a on się uśmiechnął, całkowicie szczerze, przechylając lekko głowę i obiecując sobie w duchu, że zostawi go w spokoju. Bo go polubił. Przedziwne, Viktor bowiem nie jawił się jako ktoś, kogo lubić powinien – nie w taki sposób. A jednak ślady tej sympatii słuchać było w tym cichym, gardłowym śmiechu, gdy chłopak mówił dalej. Nie mylił się wcale, to nie zmieniało jednak istoty sprawy.
    - Och, no proszę, Viktor wielki idealista. A podobno studia wyższe obdzierają z pięknych nadziei – odezwał się, nadal widocznie rozbawiony, kręcąc lekko głową w niedowierzaniu. – A czy byłoby tak źle gdyby nie istniał? – dodał jeszcze, rzucając ku niemu pytanie pełne wymierzonej zaczepności. – Nie należy bać się walki z silniejszymi od nas, mój drogi. Należy natomiast bać się walki ze mną – i mówiąc to, uśmiechnął się szeroko, niemal wyzywająco, dłoń kładąc na piersi w geście, który podkreślić miał jego słowa. – Nawet najsilniejsi kończyli bez głów, czasem bez serc. – Żartował przecież, lecz teraz nagle żart ten wydal się okrutny. Głupi. Zły. Jego tłukące się pod klatką żeber uczucia, jego nagłe pragnienie i zazdrość, które pożerały go od kilku dni nową, nieznaną mu wcześniej falą, jego nierozsądne myśli o miłości, która zdawała się rozdrapywać jego skórę do krwi – teraz, wraz z tamtymi słowami wszystko ożyło na jego języku. Wspomnienia mocno uczepiły się jego gardła, a on nie umiał się ich pozbyć. Nie chciał się ich pozbyć.
    Opowieść o dziewczynce dotkniętej klątwą uspokoiła nieco burzliwe myśli, ukrywając je w chmurze nostalgicznego smutku, o którego mocnym, cierpkim smaku zdążył już zapomnieć. Oczy tamtego dziecka wydały mu się znów bliskie, jeszcze bliższe były oczy jego matki. Trudnym było szukanie sprawiedliwości w miejscach, gdzie dawno zapomniano jej imienia. W tamtym małym domku Lasse czuł się zły – czul się jak ktoś, kto dostał wszystko to, na co nie zasługuje, a gdy wyciągał po to ręce, odbierał każdy kawałek wygody i bezpieczeństwa z dłoni tamtej rodziny. Przypomniał sobie płacz dziewczynki, przypomniał sobie też, jak przy pewnej wizycie uczepiła się jego nogawki. Słyszałaś kiedyś bajkę o Selkie z okolicy?– pytał półszeptem, starając się unikać czujnych uszu profesora. Jego chłód brał początek w lęku, a wtedy nie mógł się bać. Jestem pewien, że widziałem ją dzisiaj, wygrzewała się na słońcu.
    Nie przepraszaj – wpadł mu w słowo, a ton jego głosu był surowy, niemal karcący. – Ogranicz przepraszanie do minimum, pamiętaj – dodał jeszcze, nieco łagodniej. Twarz znów rozjaśnił lekki, przepleciony arogancją uśmiech. – Mam siostry, no tak. Trzy. Moja bliźniaczka robi tu doktorat, jestem pewien, że o niej słyszałeś. Poza tym jest też młodszą Silje, która zawsze ma złamane serce i bez przerwy płacze i jeszcze młodszą Caję, która jest rozpuszczoną gówniarą… - wyliczał i choć słowa brzmiały twardo, on uśmiechał się nadal. – Miłość do rodziny to najgorszy rodzaj miłości. Możesz łamać sobie zęby, a ona i tak wróci. - Myślał być może, że ten krótki monolog poprawi chłopakowi humor, on jednak pozostawał tak samo przybity, tak samo osłabiony, z tą samą mleczną mgłą za zmęczonymi oczami. – No cóż, daj znać gdybyś potrzebował asysty. Na pierwszym roku mojego stopnia jest pewna urocza Islandka, która już trzy razy pytała mnie o twoje imię.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lubił ich spotkania pośród szkieł fiolek nieznanego mu przeznaczenia rozstawionych po całej pracowni i bibliotecznych regałów z kurzem unoszącym się w snopach wpadającego przez okna światła, te ich nieprzyzwoicie długie rozmowy, które prędko zbaczały ze ścieżki konkretności i ciągnęły w gąszcz filozoficznych rozmyślań; rozniecały żar zawziętości i dokładały polan kontrargumentów, by po chwili pożoga ustąpiła pod wpływem fali zgody, wdzierającego się na spaloną ziemię, na nową ją ożywiając. Nie zawsze udawało im się dojść do konsensusu; wówczas Viktor, z całą swoją wyuczoną uległością, odpuszczał dalszą dyskusję i odchodził zaciskając usta w wąską kreskę, przysięgając sobie, że więcej się do niego nie odezwie, lecz już następnego dnia przychodził udobruchać go z termosem pełnym jego ulubionej kawy lub podrzucał mu tabliczki gorzkiej czekolady z lakonicznym przepraszam, miałeś rację skreślonym starannym pismem na dołączonych do nich karteczkach. Bo przecież lubił też samego Lasse, iskrę w jego oczach i tembr podniecenia wybrzmiewający w przyjemnym głosie, kiedy rozmawiali na tematy, w których się specjalizował, ciętość języka i jasny śmiech odbijający się od ścian, proste plecy i ładne rysy, oczy jak kwietniowe niebo przed burzą i popołudniowe słońce tańczące na jego włosach, nadając im na moment kasztanowej barwy, rozedrganie palców sięgających po kolejnego papierosa oraz sposób, w jaki wypowiadał jego nazwisko; drażniąco protekcjonalny, a jednocześnie tejże protekcjonalności pozbawiony.
    Gdyby tylko rok temu zechciał wcielić swój okrutny plan w życie, Viktor nie miałby z nim żadnych szans.
    Wyobraź sobie, że byłem krnąbrnym bachorem robiącym wszystkim na przekór. Być może coś mi zostało z tamtych czasów, bo właśnie tu znalazłem swój raison d'etre — obnażył zęby w uśmiechu, krótkim przebłysku szczerej radości pośród cieni bezsilności wypełzających z każdego kąta. Boję się, że nie dotrwam do wiosny, wybełkotał kilka dni temu pijany, odprowadzając tę śliczną dziewczynę z roku – Lillan lub Lillunn, na drugim roku wstydził się już poprosić, by powtórzyła swe imię, więc zwracał się do niej deminutywnym Lili, jak inni – do jej pokoju w akademiku. Prędko obrócił to w żart o kiepskim ogrzewaniu w swojej kamienicy i przyjął zaproszenie na kolejnego drinka. Tamtą noc spędził na podłodze, trzymając w ramionach drżące od płaczu ciało i powtarzał jak mantrę, że wszystko będzie dobrze. I wziął na swoje barki odpowiedzialność za kolejną zagubioną istotę, chociaż sam błądził w gęstej mgle bezustannie się potykając, bo przecież Viktor nie znał słowa nie, bo przecież Viktor – chociaż nie umiał pływać – odstąpiłby miejsca w szalupie i oddał kamizelkę ratunkową komuś bardziej potrzebującemu. — Tak — odparł bez wahania — Komu wówczas zawracałbym głowę od rana?
    Roześmiał się mrużąc oczy, aż skóra na jego policzkach się zmarszczyła; nie lubił siebie takiego, więc ukrył twarz za swoim kubkiem kawy i upił pierwszy łyk. Zaparzył ją według preferencji Lasse, więc walczył przez chwilę z odruchem skrzywienia się goryczą napoju. Na Odyna, jak coś takiego może ci smakować, pomyślał z wyrzutem, zmuszając się do przełknięcia. Nie powiedział jednak nic, choć na usta cisnęło się wiele; chociażby pytanie o to, czy ofiary jego rozmówcy najpierw tracą dla niego głowę, a potem łamie im serca,  później walczył z pragnieniem przeproszenia go za przepraszanie,  a na końcu w ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie rzucić, że Ida przecież wcale nie jest tak do niego podobna i był pewien, że ma do czynienia z jego kuzynką.
    Milczał więc, nie spuszczając oczu z Nørgaarda i tylko od czasu do czasu kiwał głową na znak, że go słucha i rozumie. — Chcesz zapalić? — zaproponował, przerywając niezręczną ciszę, jaka zapadła między nimi, kiedy Lasse przestał mówić. Nie wiedział, co właściwie powinien mu odpowiedzieć, wszystkie myśli rozpierzchły się chaotycznie; liczył zatem, że nikotyna pomoże mu je pozbierać.
    Chwilę później stał obok niego na opustoszałym o tej porze dziedzińcu, trzymając między odrętwiałymi z zimna palcami tlącego się papierosa. Wirujące w powietrzu gęste płatki wilgotnego śniegu osiadały na włosach i ramionach Viktora, zupełnie tak, jakby ktoś rozciął nad jego głową wypełnioną pierzem poduszkę. Grudniowy wiatr natomiast składał na jego policzkach swe chłodne pocałunki, barwiąc miękką skórę różem, co – paradoksalnie – na moment nadawało poszarzałej twarzy zdrowszego odcienia. — Wiesz... Tak myślę o tym, co powiedziałeś o rodzinie... — rzucił niby od niechcenia, gdy srebrzysty dym opuszczał jego płuca — ...i dochodzę do wniosku, że nie masz racji. Miłości nie można dzielić na lepszą i gorszą, bo w każdym przypadku jest tak samo piękna, co trudna. Czasem ukłucia zazdrości i gorycz nieodwzajemnienia przysłaniają to, jak budującym jest uczuciem. Bo przecież w miłości chodzi o bezinteresowne poświęcenie dla drugiej osoby. Bo przecież miłość to nie jest rzecz, którą sobie oglądasz w sklepie, jest raczej… raczej… nieproszonym prezentem, bo przecież nie pytasz drugiej osoby, czy możesz ją kochać, tylko kochasz ją bez względu na wszystko i nie żądasz zwrotu. Bo przecież, przecież kochać, to stawać się lepszym dla drugiego człowieka. I przyjmować tę kłującą zazdrość i bolesne rozczarowania, chociaż bywają często nie do zniesienia. Ale ich obecność nie wyklucza przecież miłości, Lasse. Pragnienie wyłączności jest naturalne, potrzeba docenienia zdrowa, a stawianie granic konieczne dla własnego komfortu. Skoro nawet bogowie nie są zdolni uwolnić się od tych uczuć, tym bardziej my, zwykli śmiertelnicy, nie jesteśmy w stanie. Chciałem powiedzieć, że, że nie ma czegoś takiego jak gorsza miłość. Są tylko takie niewdzięczne i wymagające większej pracy, jak miłość do rodziny… Ale, och, Lasse, uwierz mi, że to jest ta, o którą warto zawalczyć, zanim... — urwał, zerkając na zbliżający się niebezpiecznie do jego palców żar. Zaciągnął się papierosem ostatni raz i zgasił go w śniegu, po czym zapalił kolejnego. — I możesz uważać mnie za niepoprawnego, ale uważam, że każdy zasługuje na miłość. Na miłość, poczucie bezpieczeństwa i zrozumienie. Wydaje mi się, że to z ich braku istnieje całe zło na świecie. Wiem, że nie mogę kochać wszystkich, nie zaopiekuję się każdym, lecz mogę chociaż spróbować wysłuchać ich historii i spróbować zrozumieć.
    Pomyślał o przybranym ojcu i przez ciało przetoczyły się konwulsje tłumionego szlochu. Przepraszam, że nie byłem cierpliwszy i mądrzejszy, kiedy jeszcze żyłeś.
    Och, nudzę cię? Wybacz, zazwyczaj takie monologi zaczynam między pierwszą, a trzecią w nocy, w połowie drugiej butelki wina — wymamrotał rozbawiony.
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Zawsze miał słabość do rzeczy gorzkich – ciemnej czekolady sprzedawanej w cienkich, wytłaczanych tabliczkach, mocnej kawy o zapachu gałki muszkatołowej, długich powieści o przykrych zakończeniach, w których bohaterowie nigdy nie znajdowali odpowiedzi na swoje pytania i rozwiązań dla swoich problemów. Należał być może do ludzi gorzkich w swojej istocie, on i jego wyrachowany cynizm wyczekujący zawsze gdzieś na dnie ciemnych oczu niczym cierpka plama pleśni na gładkiej powierzchni, która mogłaby być słodka, gdyby tylko zechciała. Chęć była wszystkim, a Lasse jej nie miał. Było przecież coś przyjemnego w goryczy, coś satysfakcjonującego, imponującego w tym, jak zaplatała się wokół języka i oblepiała podniebienie, odbierając możliwość czucia jakichkolwiek innych smaków równie intensywnie. Przywodziła na myśl papierosowy dym wydostający się cienką strugą spomiędzy rozchylonych warg — złośliwa i zaborcza, zawsze gotowa przypomnieć ci o swoim istnieniu.
    Posmak pozostawał na języku, kiedy Viktor mówił, a Lasse patrzył na niego spod do połowy opuszczonych powiek – skupiony na jego twarzy, choć przez cały monolog niewzruszony, milczący niczym surowy profesor. Nie uśmiechał się, pomimo tego iż słowa powinny brzmieć przyjemnie – długa i płynna poezja o miłości, taka szczera i entuzjastyczna w swoim dźwięku, wypływająca z ust chłopaka girlandami pięknych zapewnień, które wypisywać można było w utęsknionych listach. Przez głowę przeszło mu, że być może jest człowiekiem nie tylko po prostu gorzkim – jest człowiekiem złym. Stał teraz ramię w ramię z Vårvikiem, stanowiąc ciemny kontrast jego jasnej osobowości, taki ułożony i elegancki w swoim dwurzędowym płaszczu i czarnym berecie, w swoim milczeniu, które przecież było grzeczne, bo czyż należy przeszkadzać komuś, kto mówi rzeczy tak barwne i istotne? Stał z nim ramię w ramię i nie był w stanie pojąć tego, dlaczego sam nie umie być równie czysty, równie oddany, dlaczego nie potrafi przyjąć do siebie swoich uczuć bez żalu i agresji, bez pretensji rwącej głosem w gniewnych krzykach; dlaczego nie umie być lepszy? W powieściach i filmach naprawa zepsutego charakteru wydawała się taka łatwa – skostniali ludzie uśmiechali się do zwierząt o ciepłych futrach i do kochających dzieci, a potem powierzali serca właściwym osobom i chowali twarze w ich włosach, obiecując wspólną przyszłość; kiedy przyznawali się do swoich błędów, wszyscy klaskali, więc oni ze śmiechem rozkładali ramiona wśród traw letnich łąk. Tak jakby tego typu baśnie były możliwe: jakby świat był w stanie w istocie po prostu zapomnieć. Kolejny raz zaciągnął się papierosem, niedopałek bezdusznie rzucił w śnieg i cichą inkantacją odpalił następnego, trzymanego teraz między palcami z wyuczoną, luźną nonszalancją. Próbował nie myśleć zbyt wiele, to jednak nigdy mu nie wychodziło.
    Nie nudzisz mnie – oznajmił w końcu, ostro i stanowczo, spoglądając na rozmówcę z ukosa. Kąciki ust zadrgały w cieniu uśmiechu zbyt subtelnym, by nadać twarzy przyjemniejszy wyraz. Tłumiły go bowiem ściągnięte w powątpiewaniu brwi, dym nadal kłębiący się wokół rysów jego twarzy. – Jesteś słodki jak cukierek – ocenił, sięgając dłonią ku swojej twarzy, by sczesać z czoła pojedynczy kosmyk włosów. Nie umiał określić tego, co czuł w tym momencie, ale gryząca kwasowość jego emocji odbijała się w rozciągniętym milczeniu i czujności oczu wbitych w twarz Viktora z bezczelną natarczywością. Kwitła w nim pewnego rodzaju zawiść o ciąg jego myśli, o przekonanie, iż nie istniała dobra i zła miłość, o jego własną, prywatną baśń, w której ludzie kochali szczęśliwie nawet wtedy, gdy bolało serce. Chciałby w to wierzyć, chciałby myśleć, że i jemu ta dobra miłość po prostu się należy. – Ale jesteś też naiwny, mon sucre d’orge – wyartykułował francuski zwrot z ostrożną opieszałością, kładąc nacisk na ten drobny przytyk, jakby upewnić się chciał, że Viktor go zrozumie. Wyciągnął papierosa z kącika rozchylonych warg, a dym ugrzązł w zmarzniętym powietrzu dziedzińca, rozciągając się i plącząc w kształty rozmytych koronek. Jego twarz nadal była boleśnie poważna, ale ciało w końcu się rozluźniło, więc odpychając się dłonią od ściany, przesunął tak, by stać naprzeciw swojego rozmówcy. Kilka długich, uciążliwie cichych sekund badał w skupieniu jego rysy, szczenięce oczy i zarumienione policzki, a potem przez nieuchwytny, kuriozalny moment zapragnął złapać go w dłonie i zgnieść, wcisnąć w ziemię pytając, czy dalej tak szczerze wierzy w dobro, w słuszność swojego monologu, który chciał siłą wyrwać mu z gardła. Stawanie się lepszym dla drugiego człowieka. Podbródek uniósł się wyżej, usta rozciągnęły w ugrzecznionym uśmiechu. Co jeżeli nie ma w nas niczego lepszego? Co jeżeli to wszystko, na co mnie stać? Wiesz, wiele zła na świecie bierze swoje źródło w miłości. Nie słyszałeś nigdy o Troi? – Zimną mgłę rozdarł nagle cichy, gardłowy śmiech. Lasse nachylił się delikatnie w stronę chłopaka, a gest ten sprawił, iż przypominali teraz parę chłystków zwierzających się sobie z sekretu, który tylko im wydawał się wielki. - Uważaj. Nie wszystkich możesz zrozumieć, a niektórych historii lepiej nie słyszeć.

    Lasse i Bezimienny z tematu


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.