:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
04.12.2000 – Herbaciarnia „Lavendel” – L. Nørgaard & Bezimienny: M. Nørgaard
2 posters
Bezimienny
04.12.2000
Ile to już nie widziała się z Lasse? Zdawało się, że całe wieki. Za każdym razem, kiedy widziała się z kuzynem, coś w niej... Przepełniało się smutkiem. Doskonale znała jego historię; każdy z głównych linii u Nørgaardów wiedział, co mu się przydarzyło.
Niesprawiedliwość i cierpienie.
Chciała mu pomóc. Zastanawiała się nieraz, jak może wesprzeć kuzyna; ale co miała do zaoferowania poza dobrym słowem i ciepłym uściskiem? Jedyne co, to wiedzę na temat radzenia sobie z wizjami; choć i one ją samą okrutnie męczyły. Czasami miała ich dość. Sprawiały, że pękała jej głowa; że miała ochotę zwymiotować. Kiedy się pojawiały; same z siebie, nagle i niespodziewane — niewywołane wcale seidrem — to miała ochotę wyrywać sobie włosy z głowy. Zanosiła się płaczem i desperacko biła w pierś; nie wiedząc jak zaznać ulgi. Jak, choć jeden raz, mogła nad nimi zapanować? Przed rodzicami — rodziną — udawała, że nic jej nie jest. Że doskonale sobie zdaje sprawę z tego, co robi.
Czy ktoś zauważył już, że jej maska zaczęła pękać?
Ostatni raz przejrzała się w lustrze; odgarniając włosy z twarzy i krzywiąc się na swój widok. Makijaż ukrywał częściowo to, jak wyglądała; ale nawet spod niego z jej twarzy zionęło zmęczenie. Przekrwione oczy wcale nie pomagały — ostatnio płakała więcej, niżeli chciała. I poranione usta, od wiecznego przygryzania, również nie poprawiały sytuacji.
Zabawne, że byle co potrafiło doprowadzić ją do łez. Była rozdrażniona; a jednocześnie cicha i smutna, pogrążona w swoich myślach. Jeżeli dalej miała zamiar się tak marszczyć, to zmarszczki były nieuniknione.
Czy to powiedziałaby jej matka, gdyby wiedziała, co się dzieje z jej córką?
Westchnęła ciężko — już wkrótce wychodząc z domu i kierując się w stronę herbaciarni, w której umówiła się z kuzynem. Powtarzała sobie, że to wyjście dobrze jej zrobi. Że wreszcie się rozluźni. Lasse był jedną z niewielu osób, w których obecności mogła czuć się choć trochę swobodniej. On przecież rozumiał. Sam był wyrocznią.
Znowu padał śnieg; potrząsnęła głową i pozbyła się płatków ze swoich włosów, gdy pchnęła drzwi herbaciarni, wchodząc do środka; od razu praktycznie wypatrując kuzyna. Jej wyraz twarzy rozluźnił się nieco, gdy podeszła do stolika, przy którym siedział.
— Przepraszam za lekkie spóźnienie, ale sam wiesz, jak trudno się teraz gdziekolwiek dostać przez ten śnieg — tymi słowami przywitała go Mimosa, pochylając się, by ucałować go w policzek. Następnie prędko zdjęła płaszcz, zawieszając go na oparciu krzesła; na nim też zaraz usiadła. Przez dobrą chwilę po prostu patrzyła się na Lasse, obserwując go uważnie, aż w końcu kiwnęła lekko głową, przysuwając się bliżej stolika.
— Co u ciebie? — zapytała, zaczesując swoje włosy za ucho. — No i co u twojej siostry? Nie piszecie, nie odwiedzacie mnie, już zaczynam myśleć, że zapominacie o swojej kuzynce. Jak rodzice? Wszystko u nich w porządku?
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Świat był biały i gdyby nie budynki twardo przecinające krajobraz, trudno byłoby odróżnić niebo od ulicy. Zwykł odnajdywać jakiś bezpieczny, cichy spokój w sposobie, w jaki czas zwalniał, gdy padał śnieg, nawet wtedy, kiedy porywisty wiatr układał go w serie małych, perlistych trąb powietrznych. Mróz osadzał się wszędzie, a świat posłusznie mu na to pozwalał, tak jak Lasse pozwalał mu wgryzać się w piegowate policzki i szyję okrytą przez niedokładnie zawiązany szalik. Nie mógł oprzeć się wrażeni, iż jakiś drobny odłamek lodu wszedł pod jego skórę i płynął teraz ku sercu.
Czuł go teraz, kiedy drzwi herbaciarni otwierały się, a do środka wchodziła jego kuzynka — jasnowłosa Mimosa o urodzie równie bajkowej co wszystkie otaczające go w rodzinie kobiety. Mimosa, która była prawie siostrą, choć Lasse uważał, że tych prawdziwych sióstr ma wystarczająco — to nic, zawsze było miejsce na tą dalszą, tą która odwracała uwagę babki od nieudanej i rozczarowującej wyroczni; tą która zawsze jakoś była, gdy akurat jej potrzebowali.
Zamrugał w konsternacji, gdy zmęczona twarz i poczerwieniałe oczy znalazły się bliżej, a Mimosa siląc się na beztroskę całowała go w policzek. On sam, ubrany zaskakująco jasno jak na siebie, z białym, haftowanym kołnierzem koszuli wystającym spod popielatego swetra, wyglądał zasadniczo dobrze — jak ktoś kto sypia mniej niż powinien, ale nie jak ktoś kto oka nocą nie zmrużył; na pewno nie jak ktoś kto płakał. Nadal wiec ze wzrokiem wbitym w kuzynkę, odsunął na bok czytaną do tej pory gazetę, odstawił z cichym brzdękiem trzymaną w palcach filiżankę i uśmiechnął się słabo, a w uśmiechu tym odbijało się coś na kształt pokrzepienia.
— Nie przepraszaj, Mi. Nigdy nie jest mi mało samotnego siedzenia przy stolikach — choć w głosie rozbrzmiało rozbawienie, w stwierdzeniu nie było grama ironii. Lasse i jego książki, ta nigdy niezaspokojona potrzeba bycia obok, ale oddzielnie oraz niezdrowe uwielbienie do wszystkiego co miało kofeinę — miał słabość do samotnego przesiadywania w kawiarniach i herbaciarniach. Dni wtedy kończyły się szybciej. — Nalej sobie, jest świeża. Masz na coś ochotę? — mówił spokojnie, wskazując lekkim ruchem głowy na stojący na blacie stolika dzbanek z herbatą. — Może czekoladę? Marcepan? Dobrze by ci zrobiło — brzmiał łagodnie i gdyby usłyszał go ktokolwiek spoza rodziny, miły i dopięty pod szyję młody mężczyzna siedzący przed Mimosą zostałby okrzyknięty kimś, kto po prostu wygląda jak Lasse, ktoś inny jednak na pewno. Mniej szorstki i szczerzej uśmiechnięty, ktoś kto właśnie śmiał się krótko, gdy padły kolejne słowa i szybko wywracał oczami w swoim ulubionym, teatralnym geście.
— Och, Jest zajęta...czymś. Czasem sam nie wiem, są jednak dni, kiedy wolę nie wnikać. Ojciec kończy nową książkę, matka jak zabiegana, jak co grudzień zresztą, a ja...no cóż, staram się nie zwariować — ciągnął, raz po raz uśmiechając się do kuzynki, by potem wrócić wzrokiem do własnych mankietów. — Ale skoro mamy za sobą zbędne wstępy, droga kuzynko, powiesz mi dlaczego płakałaś? Wątpię, że aż tak wzruszyło cię spotkanie ze mną — głos był lekki i ściszony, ale gdy Lasse podniósł na nią wzrok, w oczach migała skupiona czujność. Nie miał zamiaru jej odpuszczać.
Czuł go teraz, kiedy drzwi herbaciarni otwierały się, a do środka wchodziła jego kuzynka — jasnowłosa Mimosa o urodzie równie bajkowej co wszystkie otaczające go w rodzinie kobiety. Mimosa, która była prawie siostrą, choć Lasse uważał, że tych prawdziwych sióstr ma wystarczająco — to nic, zawsze było miejsce na tą dalszą, tą która odwracała uwagę babki od nieudanej i rozczarowującej wyroczni; tą która zawsze jakoś była, gdy akurat jej potrzebowali.
Zamrugał w konsternacji, gdy zmęczona twarz i poczerwieniałe oczy znalazły się bliżej, a Mimosa siląc się na beztroskę całowała go w policzek. On sam, ubrany zaskakująco jasno jak na siebie, z białym, haftowanym kołnierzem koszuli wystającym spod popielatego swetra, wyglądał zasadniczo dobrze — jak ktoś kto sypia mniej niż powinien, ale nie jak ktoś kto oka nocą nie zmrużył; na pewno nie jak ktoś kto płakał. Nadal wiec ze wzrokiem wbitym w kuzynkę, odsunął na bok czytaną do tej pory gazetę, odstawił z cichym brzdękiem trzymaną w palcach filiżankę i uśmiechnął się słabo, a w uśmiechu tym odbijało się coś na kształt pokrzepienia.
— Nie przepraszaj, Mi. Nigdy nie jest mi mało samotnego siedzenia przy stolikach — choć w głosie rozbrzmiało rozbawienie, w stwierdzeniu nie było grama ironii. Lasse i jego książki, ta nigdy niezaspokojona potrzeba bycia obok, ale oddzielnie oraz niezdrowe uwielbienie do wszystkiego co miało kofeinę — miał słabość do samotnego przesiadywania w kawiarniach i herbaciarniach. Dni wtedy kończyły się szybciej. — Nalej sobie, jest świeża. Masz na coś ochotę? — mówił spokojnie, wskazując lekkim ruchem głowy na stojący na blacie stolika dzbanek z herbatą. — Może czekoladę? Marcepan? Dobrze by ci zrobiło — brzmiał łagodnie i gdyby usłyszał go ktokolwiek spoza rodziny, miły i dopięty pod szyję młody mężczyzna siedzący przed Mimosą zostałby okrzyknięty kimś, kto po prostu wygląda jak Lasse, ktoś inny jednak na pewno. Mniej szorstki i szczerzej uśmiechnięty, ktoś kto właśnie śmiał się krótko, gdy padły kolejne słowa i szybko wywracał oczami w swoim ulubionym, teatralnym geście.
— Och, Jest zajęta...czymś. Czasem sam nie wiem, są jednak dni, kiedy wolę nie wnikać. Ojciec kończy nową książkę, matka jak zabiegana, jak co grudzień zresztą, a ja...no cóż, staram się nie zwariować — ciągnął, raz po raz uśmiechając się do kuzynki, by potem wrócić wzrokiem do własnych mankietów. — Ale skoro mamy za sobą zbędne wstępy, droga kuzynko, powiesz mi dlaczego płakałaś? Wątpię, że aż tak wzruszyło cię spotkanie ze mną — głos był lekki i ściszony, ale gdy Lasse podniósł na nią wzrok, w oczach migała skupiona czujność. Nie miał zamiaru jej odpuszczać.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Intensywne spojrzenie kuzyna przyprawiło ją o dreszcze. Nigdy nie rozumiała, czemu ludzie się tak w nią wpatrują; jak gdyby widzieli ją pierwszy raz na oczy. Babka zawsze świdrowała ją wzrokiem; podobnie jej matka. Może to była cecha wspólna tej rodziny.
Spojrzenie tak mocne, że wypalało dziurę w człowieku, jak gdyby mogło sięgnąć duszy; przejrzeć człowieka na wskroś i dowiedzieć się wszystkich, nawet najbrudniejszych jego sekretów. I może to jedynie była jej podświadomość, ale właśnie tak się teraz czuła. Jak gdyby Lasse wynajdował wszystko, co ukrywała przed wszystkimi. Co by on sobie o niej pomyślał, gdyby wiedział? Podejrzewała; pocieszała się; że jego reakcja byłaby cokolwiek mniej gwałtowna, niżeli jej rodziców czy babki. Czasami kusiło ją to, żeby jemu się wyżalić.
Czy zrozumiałby?
Chciała wierzyć, że tak, jednak strach przed byciem odkrytą był ogromny. Przytłaczający, nawet. Zdawało się, że zawładnął całym jej życiem; tańczyła tak, jak jej zagrał.
Odwzajemniła słaby uśmiech kuzyna, podnosząc się nieco z krzesła, by nalać sobie herbaty; nie odpowiedziała jeszcze na jego dalsze słowa, wypuszczając lekko powietrze nosem. Prawda była taka, że rzeczywiście nie miała na nic ochoty. Ostatnio wszystko smakowało tak samo. Gorące. Zimne. Gorzkie. Może traciła zmysły. Może została przeklęta. A może, po prostu, była największą kretynką tego świata, która za dużo się przejmowała, zamiast zwolnić, złapać oddech i postawić na własne szczęście. Któż to mógł wiedzieć? Na pewno nie ona; a przynajmniej tak sobie mówiła.
Usiadła z powrotem na krześle, biorąc filiżankę w dłonie i upijając z niej łyk; wpatrując się w płyn, jak gdyby ten miał zawierać wszystkie odpowiedzi.
— Może być czekolada — zdecydowała w końcu, by nie przysparzać mu więcej trosk; zamówienie czegoś i zjedzenie tego zrobiłoby lepsze wrażenie, niż po prostu odmowa. Nie lubiła, kiedy ktoś się o nią martwił, tak jakby to miało jej zaszkodzić. Nie lubiła odsłaniać tej swojej wrażliwej strony - kiedy wymykała się spod jej kontroli, czuła frustrację i swoiste poczucie winy. Nikt nie musiał wiedzieć, przez co przechodziła i co spędzało jej sen z powiek.
Lasse, jednak zdawał się znać ją zbyt dobrze; jej uśmiech nieco bardziej zbladł, gdy po zwyczajowej pogawędce zaczął się pytać, dlaczego płakała. Cholera. A miała nadzieję, że taktownie to przemilczy i pozwoli jej zachować swój sekret. Nie to, żeby miała zamiar mu mówić prawdę; ale co jak co, trudniej jej było kłamać rodzinie. Nie lubiła tego.
— Wizje — powiedziała po dłuższej chwili milczenia, wymuszając nieco większy uśmiech i wzruszyła ramionami. — Sam wiesz, jakie potrafią być. Ostatnio, zdaje się, Norny postanowiły pomęczyć mnie trochę bardziej. Mało spałam. Ale nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o tak przykrym temacie, Lasse. Co u ciebie? Jak się czujesz? No i jak tam noga? Dokucza ci bardzo? Mama ostatnio wspomniała mi o takim jednym medyku, może zapisałabym cię na wizytę? Nie potrzebujesz czegoś? Wiesz dobrze, że ze wszystkim ci pomogę.
Spojrzenie tak mocne, że wypalało dziurę w człowieku, jak gdyby mogło sięgnąć duszy; przejrzeć człowieka na wskroś i dowiedzieć się wszystkich, nawet najbrudniejszych jego sekretów. I może to jedynie była jej podświadomość, ale właśnie tak się teraz czuła. Jak gdyby Lasse wynajdował wszystko, co ukrywała przed wszystkimi. Co by on sobie o niej pomyślał, gdyby wiedział? Podejrzewała; pocieszała się; że jego reakcja byłaby cokolwiek mniej gwałtowna, niżeli jej rodziców czy babki. Czasami kusiło ją to, żeby jemu się wyżalić.
Czy zrozumiałby?
Chciała wierzyć, że tak, jednak strach przed byciem odkrytą był ogromny. Przytłaczający, nawet. Zdawało się, że zawładnął całym jej życiem; tańczyła tak, jak jej zagrał.
Odwzajemniła słaby uśmiech kuzyna, podnosząc się nieco z krzesła, by nalać sobie herbaty; nie odpowiedziała jeszcze na jego dalsze słowa, wypuszczając lekko powietrze nosem. Prawda była taka, że rzeczywiście nie miała na nic ochoty. Ostatnio wszystko smakowało tak samo. Gorące. Zimne. Gorzkie. Może traciła zmysły. Może została przeklęta. A może, po prostu, była największą kretynką tego świata, która za dużo się przejmowała, zamiast zwolnić, złapać oddech i postawić na własne szczęście. Któż to mógł wiedzieć? Na pewno nie ona; a przynajmniej tak sobie mówiła.
Usiadła z powrotem na krześle, biorąc filiżankę w dłonie i upijając z niej łyk; wpatrując się w płyn, jak gdyby ten miał zawierać wszystkie odpowiedzi.
— Może być czekolada — zdecydowała w końcu, by nie przysparzać mu więcej trosk; zamówienie czegoś i zjedzenie tego zrobiłoby lepsze wrażenie, niż po prostu odmowa. Nie lubiła, kiedy ktoś się o nią martwił, tak jakby to miało jej zaszkodzić. Nie lubiła odsłaniać tej swojej wrażliwej strony - kiedy wymykała się spod jej kontroli, czuła frustrację i swoiste poczucie winy. Nikt nie musiał wiedzieć, przez co przechodziła i co spędzało jej sen z powiek.
Lasse, jednak zdawał się znać ją zbyt dobrze; jej uśmiech nieco bardziej zbladł, gdy po zwyczajowej pogawędce zaczął się pytać, dlaczego płakała. Cholera. A miała nadzieję, że taktownie to przemilczy i pozwoli jej zachować swój sekret. Nie to, żeby miała zamiar mu mówić prawdę; ale co jak co, trudniej jej było kłamać rodzinie. Nie lubiła tego.
— Wizje — powiedziała po dłuższej chwili milczenia, wymuszając nieco większy uśmiech i wzruszyła ramionami. — Sam wiesz, jakie potrafią być. Ostatnio, zdaje się, Norny postanowiły pomęczyć mnie trochę bardziej. Mało spałam. Ale nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać o tak przykrym temacie, Lasse. Co u ciebie? Jak się czujesz? No i jak tam noga? Dokucza ci bardzo? Mama ostatnio wspomniała mi o takim jednym medyku, może zapisałabym cię na wizytę? Nie potrzebujesz czegoś? Wiesz dobrze, że ze wszystkim ci pomogę.
Lasse Nørgaard
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Przetykane ziołami i mchem geny ich rodziny były genami nadzwyczaj silnymi i Lasse dość szybko przekonał się, iż walka z nimi nie ma najmniejszego sensu. Nigdy nie przypominał swojego postawnego ojca o posągowej twarzy, choć wiele lat nosił w sobie nadzieję na to, iż podobnie jak starszy brat, w końcu wyrośnie na syna Isaka — choćby w spokoju jego charakteru, rysie jego szerokich ramion lub dumnym kształcie orlego nosa. A jednak latami nic się nie zmieniało. Dar wyroczni zostawał, nieważne jak usilnie próbował wydrapać go paznokciami wbijanymi w skórę; pozostawała twardość charakteru jego babki i cicha złośliwość jego matki. Pozostawały długie palce i ciężkie powieki, a ponad wszystko pozostawały te czujne oczy, które potrafiły wbijać się w człowieka niczym serie małych ostrzy — zbyt drobnych by były śmiertelnymi, ale na tyle celnych, by wywoływały przykry dyskomfort. Tymi oczami wpatrywała się w nich Kasandra i matki czuwające u jej boku. Tymi oczami również Lasse szukał kłamstwa wypisanego zgrabnie na twarzy jego kuzynki.
Z uśmiechem zaczepił przechodzącą obok młodą kelnerkę, prosząc ją o kawałek czekoladowego tortu dla Mimosy. Zawsze uchodził za niejadka, bez przerwy ciążący mu na żołądku lęk był bowiem mistrzem odbierania mu apetytu, wierzył jednak w zbawczą siłę cukru, kiedy za czyimiś oczami zbierał się smutek. Jego kuzynka miała go w sobie więcej niż wtedy, kiedy widzieli się ostatni raz. Przypominała teraz obraz smutnego anioła na tle szalejącego za oknem śniegu. Przez chwilę miał ochotę rzucić w nią kostką cukru z porcelanowego naczynia miedzy nimi, tak jakby znów mieli po sześć lat, a jedyny żal był żalem dziecka, które dostało młodszą siostrę zamiast wymarzonego szczeniaka samojeda.
— Wizje, jasne — przytaknął jej więc, choć nadal szczerze wątpił. On wizji nie miał już jakiś czas i fakt ten pozostawiał go w obsesyjnym i stresującym oczekiwaniu. Mogły przyjść w każdym momencie, mogły przyjść nawet teraz i przysporzyć mu koszmarów na kolejne tygodnie.
Zmieniła temat, a on widocznie spochmurniał. Ze wszystkich rzeczy (a rzeczy tych było sporo), których Lasse nienawidził z całej wątpliwej szczerości swojego serca, każde wspomnienie o nodze było najgorsze — niczym nadepnięcie kotu na ogon. Cały się napisał, oczy stawały się surowe, głos twardy i nieprzyjemny, a on zamieniał się w zwierzę gotowe do ataku. Nie pogodził się nadal całkowicie ze stanem swojego zdrowia, jednak te ciągnące się bez końca uwagi, pytania i pełne troski cmoknięcia sprawiały, iż miał ochotę rozerwać się na pół, byle tylko pozbyć się problemu. Och, biedny Lasse i jego biedna noga, taki słaby, taki ułomny, taki nieporadny, nie potrzebujesz pomocy? Nie, nie, radził sobie znakomicie.
— Szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty o tym rozmawiać — odparł więc głosem szorstkim i oficjalnym, prostując się nagle. Mimo to jednak, odrzucając swoją własną wolę, mówił nadal. — Mi, wybacz moje słowa, ale od dziesięciu lat moje życie to leczenie tej nogi. Jeżeli myślisz, że znajdzie się jakiś cudowny doktor, którego babka jeszcze do mnie nie przysłała, to się mylisz. Nie jest lepiej, jest gorzej, a ja mam już dość waszej troski, więc przyjmijmy do wiadomości fakt, że to nic wielkiego i zamknijmy temat na zawsze.
Z uśmiechem zaczepił przechodzącą obok młodą kelnerkę, prosząc ją o kawałek czekoladowego tortu dla Mimosy. Zawsze uchodził za niejadka, bez przerwy ciążący mu na żołądku lęk był bowiem mistrzem odbierania mu apetytu, wierzył jednak w zbawczą siłę cukru, kiedy za czyimiś oczami zbierał się smutek. Jego kuzynka miała go w sobie więcej niż wtedy, kiedy widzieli się ostatni raz. Przypominała teraz obraz smutnego anioła na tle szalejącego za oknem śniegu. Przez chwilę miał ochotę rzucić w nią kostką cukru z porcelanowego naczynia miedzy nimi, tak jakby znów mieli po sześć lat, a jedyny żal był żalem dziecka, które dostało młodszą siostrę zamiast wymarzonego szczeniaka samojeda.
— Wizje, jasne — przytaknął jej więc, choć nadal szczerze wątpił. On wizji nie miał już jakiś czas i fakt ten pozostawiał go w obsesyjnym i stresującym oczekiwaniu. Mogły przyjść w każdym momencie, mogły przyjść nawet teraz i przysporzyć mu koszmarów na kolejne tygodnie.
Zmieniła temat, a on widocznie spochmurniał. Ze wszystkich rzeczy (a rzeczy tych było sporo), których Lasse nienawidził z całej wątpliwej szczerości swojego serca, każde wspomnienie o nodze było najgorsze — niczym nadepnięcie kotu na ogon. Cały się napisał, oczy stawały się surowe, głos twardy i nieprzyjemny, a on zamieniał się w zwierzę gotowe do ataku. Nie pogodził się nadal całkowicie ze stanem swojego zdrowia, jednak te ciągnące się bez końca uwagi, pytania i pełne troski cmoknięcia sprawiały, iż miał ochotę rozerwać się na pół, byle tylko pozbyć się problemu. Och, biedny Lasse i jego biedna noga, taki słaby, taki ułomny, taki nieporadny, nie potrzebujesz pomocy? Nie, nie, radził sobie znakomicie.
— Szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty o tym rozmawiać — odparł więc głosem szorstkim i oficjalnym, prostując się nagle. Mimo to jednak, odrzucając swoją własną wolę, mówił nadal. — Mi, wybacz moje słowa, ale od dziesięciu lat moje życie to leczenie tej nogi. Jeżeli myślisz, że znajdzie się jakiś cudowny doktor, którego babka jeszcze do mnie nie przysłała, to się mylisz. Nie jest lepiej, jest gorzej, a ja mam już dość waszej troski, więc przyjmijmy do wiadomości fakt, że to nic wielkiego i zamknijmy temat na zawsze.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Wyraz twarzy Lasse zmienił się, a Mimosa znieruchomiała na swoim miejscu; nie odwracając jednak ani na moment wzroku od jego twarzy. Już kiedy tylko skończyła mówić, zdała sobie sprawę, że nie powinna była otwierać ust i wspominać o tym. Mimo to; nie miała złych intencji. Oczywiście, że martwiła się o kuzyna. Oczywiście, że chciała, żeby dało się wyleczyć jego nogę; żeby żył lepiej, niż do teraz.
Czy to był aż taki wielki grzech?
Nagle, w obliczu złości kuzyna, poczuła się maleńka. Niczym pyłek, targany przez wiatr - albo płatek śniegu, tańczący wraz z innymi. Tak ulotny i tak mało znaczący. W oczach stanęły jej łzy; jednak nie miała zamiaru pozwolić im opaść. Czuła się zaatakowana; ale rozumiała jego gniew. A przynajmniej tak cholernie się starała. I, w każdej innej sytuacji, Mimosa zapewne zmilkłaby; przeprosiłaby i nie wracała już do tematu, udając, że nic się nie stało.
Ale dzisiaj nie potrafiła. Nie, dzisiaj czuła, że rośnie w niej gorąca frustracja; parząca ją od środka i grożąca wywołaniem samospalenia, jeżeli kobieta jeszcze raz ją zabutelkuje. Mało w tym winy było Lassego; on jedynie dolał oliwy do ognia. Długo tłumiła w sobie emocje.
— Rozumiem twoją frustrację lepiej, niż myślisz, Lasse. Uwierz mi, cholera, doskonale zdaję sobie sprawę, jak ciężko jest żyć z czymś, co wpływa na całe twoje życie i nie pozwala ci ruszyć w przód, bo nieustannie jest to ci przypominane. Myślisz, że jako jedyny tak masz? — nie kryła już złości; jedna samotna łza potoczyła się po jej policzku, ale otarła ją gwałtownym ruchem dłoni, nie chcąc by ktokolwiek widział jej słabość. — Jestem twoją rodziną. Martwię się o ciebie. Martwiłabym się nawet, gdybyś na nic nie chorował. Myślisz, że pytam cię o nogę, bo chcę, żebyś cierpiał? Myślisz, że nie rozumiem, że najchętniej w ogóle byś o tym nie rozmawiał? Za kogo ty mnie masz, Lasse? Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym, żebym w ogóle nie okazywała, że się martwię, to dobrze!
Uniosła lekko głos; jednak natychmiast się opanowała; wbiła wzrok w stolik i w filiżankę z parującym napojem, która stała na nim. Zacisnęła usta w wąską linię; czując to okropne, oślizgłe poczucie winy - ale gdzieś w tle również tliła się ulga, że wreszcie się odezwała. Znowu otarła policzek; zaraz po nim oczy, pozbywając się łez i pociągnęła lekko nosem. Po krótkiej chwili do ich stolika podeszła kelnerka, stawiając przed nią talerzyk z ciastem czekoladowym; jednak Mimosa nawet na niego nie spojrzała. Siedziała tylko, nieco zgarbiona, z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że zbielały jej knykcie; odezwała się dopiero po dłuższej chwili.
— Już nie będę o tym wspominać, skoro tak bardzo cię to drażni — powiedziała, cichym tonem, wzruszając ramionami; walcząc z tym, żeby po prostu nie pobiec do domu. — Opowiedz mi lepiej co u ciebie w pracy, dobrze?
Czy to był aż taki wielki grzech?
Nagle, w obliczu złości kuzyna, poczuła się maleńka. Niczym pyłek, targany przez wiatr - albo płatek śniegu, tańczący wraz z innymi. Tak ulotny i tak mało znaczący. W oczach stanęły jej łzy; jednak nie miała zamiaru pozwolić im opaść. Czuła się zaatakowana; ale rozumiała jego gniew. A przynajmniej tak cholernie się starała. I, w każdej innej sytuacji, Mimosa zapewne zmilkłaby; przeprosiłaby i nie wracała już do tematu, udając, że nic się nie stało.
Ale dzisiaj nie potrafiła. Nie, dzisiaj czuła, że rośnie w niej gorąca frustracja; parząca ją od środka i grożąca wywołaniem samospalenia, jeżeli kobieta jeszcze raz ją zabutelkuje. Mało w tym winy było Lassego; on jedynie dolał oliwy do ognia. Długo tłumiła w sobie emocje.
— Rozumiem twoją frustrację lepiej, niż myślisz, Lasse. Uwierz mi, cholera, doskonale zdaję sobie sprawę, jak ciężko jest żyć z czymś, co wpływa na całe twoje życie i nie pozwala ci ruszyć w przód, bo nieustannie jest to ci przypominane. Myślisz, że jako jedyny tak masz? — nie kryła już złości; jedna samotna łza potoczyła się po jej policzku, ale otarła ją gwałtownym ruchem dłoni, nie chcąc by ktokolwiek widział jej słabość. — Jestem twoją rodziną. Martwię się o ciebie. Martwiłabym się nawet, gdybyś na nic nie chorował. Myślisz, że pytam cię o nogę, bo chcę, żebyś cierpiał? Myślisz, że nie rozumiem, że najchętniej w ogóle byś o tym nie rozmawiał? Za kogo ty mnie masz, Lasse? Jeżeli tak bardzo zależy ci na tym, żebym w ogóle nie okazywała, że się martwię, to dobrze!
Uniosła lekko głos; jednak natychmiast się opanowała; wbiła wzrok w stolik i w filiżankę z parującym napojem, która stała na nim. Zacisnęła usta w wąską linię; czując to okropne, oślizgłe poczucie winy - ale gdzieś w tle również tliła się ulga, że wreszcie się odezwała. Znowu otarła policzek; zaraz po nim oczy, pozbywając się łez i pociągnęła lekko nosem. Po krótkiej chwili do ich stolika podeszła kelnerka, stawiając przed nią talerzyk z ciastem czekoladowym; jednak Mimosa nawet na niego nie spojrzała. Siedziała tylko, nieco zgarbiona, z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że zbielały jej knykcie; odezwała się dopiero po dłuższej chwili.
— Już nie będę o tym wspominać, skoro tak bardzo cię to drażni — powiedziała, cichym tonem, wzruszając ramionami; walcząc z tym, żeby po prostu nie pobiec do domu. — Opowiedz mi lepiej co u ciebie w pracy, dobrze?
Lasse Nørgaard
04.12.2000 – Herbaciarnia „Lavendel” – L. Nørgaard & Bezimienny: M. Nørgaard Sro 22 Lis - 12:15
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Widział jak jej oczy — smutne już wcześniej — zastygają w tej nagłej i niespodziewanej formie rozpaczy. Po niej, w burzowej wręcz manierze, twarz przecięła mocna i głęboka rysa gniewu, a słowa brzmiały inaczej niż zwykle. Więcej było w nich wyrzutu, bólu więcej i Lasse nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że to nie jego złość ta dotyczyła w całości; że był fragmentem rany, małym siniakiem otaczającym rozległe rozcięcie, którego obecność mierzi, nie ona jednak doprowadza do płaczu z bólu. Uniósł brwi, łapiąc jej roztrzęsiony głos, nie wtrącając się, tak jakby prowadził właśnie jedną z długich rozmów ze znajomymi z Instytutu - trzymać emocje na wodzy, odbijać argumenty jak piłkę w tenisie. Jej łza, której pozbyła się tak szybko, a jednak w sposób, który sprawiał, iż nie dało się jej przeoczyć, wprawiła go w ostry dyskomfort. Nie chciał jej płaczu, nie o jej bólu przecież mówili.
Czyż nie wiedziała? Jak dotkliwy był to dla niego temat, jak szybko milknął, jak złośliwy się stawał i jak oczy zmieniały wyraz z obytej, osobliwie znudzonej czujności na skupiony, roziskrzony gniew. Znała go przecież tak długo, ponad dziesięć lat obserwowała jak wszyscy coraz boleśniej i bardziej stanowczo wpychają go w ramę ofiary. Był na nią zły — czuł to w kościach i żołądku, w tym że herbata przestała smakować bergamotką — a jednak nie potrafił jej winić. Mimosa zawsze była częścią jego rodzeństwa — jego czwartą siostrą, a sióstr winien był bronić.
— Cóż, myślę że jako jedyny nie mogę przebrnąć przez rodzinne spotkanie bez przynajmniej siedmiu zapytań o to czy boli i namiarów na przynajmniej czterech lekarzy — mruknął wiec tylko, nagle poirytowany faktem, iż Mimosa porównywała ich na tym gruncie. Skąd mogła wiedzieć jak to jest? — Na Odyna, wszyscy uważacie mnie za takiego poszkodowanego przez tą cholerną nogę. Ty, rodzice, ciotki, babka — tylko dziadek zwykł mówić, że to nic wielkiego i choć niektórzy uznawali to za chłodne i okrutne, Lasse uwielbiał słuchać tych słów i tęsknił za nimi potwornie. — Jestem dorosły, daję sobie radę, a ty nie musisz się nade mną litować — głos miał spokojny lecz twardy, a twarz przybrała surowy wyraz besztającego swoje dziecko rodzica. — Wiem, ze chcesz dobrze, ale kiedy zapraszam cię na herbatę, chciałbym nie rozmawiać o swoich wadliwych kościach, hm? — wszystko nagle zelżało, z gardła wydostało się miękkie westchniecie. Wraz z tą zmianą tonu, chwilą milczenia i talerzykiem postawionym przez kelnerkę przed nosem Mimosy, chmury nad ich głowami zdawały się topnieć i rozpływać.
Odchrząknął, poprawił kołnierz koszuli — wszystko było dobrze.
— Och, wyśmienicie — odparł więc, klaszcząc z zadowoleniem w dłonie. Rysy złagodniały, złagodniał wzrok, a uśmiech, który uniósł kąciki był szczery i ciepły, jakby nic złego nigdy nie miało prawa się stać; jakby tamta sprzeczka była tylko krótką chwilą, małym potknięciem. — Jestem na dobrej drodze do następnej publikacji, a potem nim się obejrzę będę mieć tytuł… Pozostanie mi tylko starać się o profesurę — oznajmił, widocznie uradowany. Wśród zjadających go cieni, nauka była jasnym i słodkim ratunkiem. - Coraz częściej myślę, że zostanę w Instytucie. Studenci mnie denerwują, ale chyba lubią mnie słuchać… Wiesz, to przyjemne mówić do kogoś, kto chce słuchać. — Wzrok znów wbił się w jej twarz. Szukał pozostałości smutku, mokrego śladu po łzach. Zwątpienia. — A u ciebie? Nie w pracy, w życiu.
W szmerze rozmów i stukających o spodki filiżanek czas leciał ospale, ciągnąc się jak ciężki muślin udrapowany w tren długiej sukni. Rozmawiali, a Mimosa kłamała — wiedział, że kłamała, to nie miało jednak znaczenia. Wiele razy przekonał się już, iż w miękkich słowach małych kłamstw kryl się komfort, którego nie była w stanie zapewnić żadna z wielkich prawd. Uśmiechnął się, wypił herbatę, śnieg nigdy nie przestał padać.
Lasse i Bezimienny z tematu
Czyż nie wiedziała? Jak dotkliwy był to dla niego temat, jak szybko milknął, jak złośliwy się stawał i jak oczy zmieniały wyraz z obytej, osobliwie znudzonej czujności na skupiony, roziskrzony gniew. Znała go przecież tak długo, ponad dziesięć lat obserwowała jak wszyscy coraz boleśniej i bardziej stanowczo wpychają go w ramę ofiary. Był na nią zły — czuł to w kościach i żołądku, w tym że herbata przestała smakować bergamotką — a jednak nie potrafił jej winić. Mimosa zawsze była częścią jego rodzeństwa — jego czwartą siostrą, a sióstr winien był bronić.
— Cóż, myślę że jako jedyny nie mogę przebrnąć przez rodzinne spotkanie bez przynajmniej siedmiu zapytań o to czy boli i namiarów na przynajmniej czterech lekarzy — mruknął wiec tylko, nagle poirytowany faktem, iż Mimosa porównywała ich na tym gruncie. Skąd mogła wiedzieć jak to jest? — Na Odyna, wszyscy uważacie mnie za takiego poszkodowanego przez tą cholerną nogę. Ty, rodzice, ciotki, babka — tylko dziadek zwykł mówić, że to nic wielkiego i choć niektórzy uznawali to za chłodne i okrutne, Lasse uwielbiał słuchać tych słów i tęsknił za nimi potwornie. — Jestem dorosły, daję sobie radę, a ty nie musisz się nade mną litować — głos miał spokojny lecz twardy, a twarz przybrała surowy wyraz besztającego swoje dziecko rodzica. — Wiem, ze chcesz dobrze, ale kiedy zapraszam cię na herbatę, chciałbym nie rozmawiać o swoich wadliwych kościach, hm? — wszystko nagle zelżało, z gardła wydostało się miękkie westchniecie. Wraz z tą zmianą tonu, chwilą milczenia i talerzykiem postawionym przez kelnerkę przed nosem Mimosy, chmury nad ich głowami zdawały się topnieć i rozpływać.
Odchrząknął, poprawił kołnierz koszuli — wszystko było dobrze.
— Och, wyśmienicie — odparł więc, klaszcząc z zadowoleniem w dłonie. Rysy złagodniały, złagodniał wzrok, a uśmiech, który uniósł kąciki był szczery i ciepły, jakby nic złego nigdy nie miało prawa się stać; jakby tamta sprzeczka była tylko krótką chwilą, małym potknięciem. — Jestem na dobrej drodze do następnej publikacji, a potem nim się obejrzę będę mieć tytuł… Pozostanie mi tylko starać się o profesurę — oznajmił, widocznie uradowany. Wśród zjadających go cieni, nauka była jasnym i słodkim ratunkiem. - Coraz częściej myślę, że zostanę w Instytucie. Studenci mnie denerwują, ale chyba lubią mnie słuchać… Wiesz, to przyjemne mówić do kogoś, kto chce słuchać. — Wzrok znów wbił się w jej twarz. Szukał pozostałości smutku, mokrego śladu po łzach. Zwątpienia. — A u ciebie? Nie w pracy, w życiu.
W szmerze rozmów i stukających o spodki filiżanek czas leciał ospale, ciągnąc się jak ciężki muślin udrapowany w tren długiej sukni. Rozmawiali, a Mimosa kłamała — wiedział, że kłamała, to nie miało jednak znaczenia. Wiele razy przekonał się już, iż w miękkich słowach małych kłamstw kryl się komfort, którego nie była w stanie zapewnić żadna z wielkich prawd. Uśmiechnął się, wypił herbatę, śnieg nigdy nie przestał padać.
Lasse i Bezimienny z tematu
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round