:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
10.02.2001 – Galeria im. Joachima Ingebretsona – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard
2 posters
Einar Halvorsen
Re: 10.02.2001 – Galeria im. Joachima Ingebretsona – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:14
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
10.02.2001
Chłodne, szorstkie powietrze było jak ziarna piasku; sam tonął w wydmach sylwetek, w szumie tętniących słów, w pustyni (nie)samotności. Papieros gładził mu wargi; wciśnięty filtrem pomiędzy pasy czerwieni, oblekał kapturem dymu sączącego się z pulsującej jaskrawym tonem końcówki. Odetchnął gryzącą smugą, która pęczniała w płucach; ugodził spojrzeniem w tłum wędrujący litanią pośrodku świątyni miasta. Nie spodziewał się; nie zakładał, że krótka nitka rozmowy, równie subtelnej co pełnej czystej szczerości, przeniknie na karty listów, na dalsze plany spotkania; dziś czekał na nią pod gmachem galerii sztuki. Przejrzenie bogactwa zbiorów było dobrym dodatkiem, detalem wsuniętym w chęć nawiązania relacji, chęć prowadzenia kolejnej wymiany zdań; Ida Nørgaard ciekawiła go, słowo ciekawość określało najlepiej koloryt żywionych odczuć, adresowanych do niej. Różniła się, jego zdaniem, od dużej części poznanych przedstawicieli klanów, którzy z dbałością kryli się za wygodną pustką kurtuazji, nieskorzy do wyrażania własnych prawd i opinii.
- Jak wiele słyszała pani na temat Ingebretsona? - dopytał po krótkim powitaniu, nieprzesadnym w szczodrości; ruszyli, bez zbędnej dozy pośpiechu w kierunku sal zapełnionych kompozycjami dzieł. Nie pragnął w żadnych szczegółach wertować teraz jej wiedzy; chciał ledwie przelotnie stwierdzić, na czym powinien osiąść, na co zwrócić uwagę. Przed nimi rozpościerał się widok na dzieło przedstawiające niksę; nieludzko piękna kobieta wynurzała się na obrazie z jeziora, tak samo odległa jak bliska.
- To, co ukochał w malarstwie - przypomniał ciszej, subtelniej niż chwilę przedtem - przyniosło mu później zgubę - zginął w tragiczny sposób, przedwcześnie; zginął, bo igrał z siłą, której nie umiał sprostać. Ingebretson zasłynął z dużej odwagi, graniczącej z głupotą; odwagi, która sprawiała, że wnikał w gęstwiny lasu, chcąc jak najwierniej odtworzyć wizerunki zawartych wśród opowieści istot, równie fascynujących co potencjalnie niebezpiecznych. Nie był jednym z nich, chociaż bezsprzecznie pragnął być jak najbliżej, próbując wniknąć, poznawać malarskim wzrokiem; ryzykował wiele, zbyt wiele, co udowodnił życiorys zwieńczony tragicznym losem. Sam wzbudzał w nim pewną litość, nawet, gdy jego śmierć wydawała się naturalnym skutkiem, konsekwencją, która musiała nadejść, prędzej lub nieco później, skrywana na ścieżkach czasu. Strach, podzielany przez Wyzwolonych, nie był całkowicie bezzasadny; kurtyna aury umiała przyćmić rozsądek, ugasić żar wolnej woli, uwikłać jak gruby kokon, porazić, wyłonić słabość.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 10.02.2001 – Galeria im. Joachima Ingebretsona – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:16
Ciekawość była pewną dziurą, która ze względu na swą głębokość kusiła, aby podejść bliżej krawędzi — w końcu z daleka nie zobaczy, co skrywa się na jej dnie. Stopami stanie przy brzegu i wychyli się, aby dostrzec, co znajduje się ku źródła. Z pewnością spadnie, spadać będzie jeszcze długo i wiele razy, nim się nauczy. Może kiedyś się nauczy.
Stała teraz, wpatrując się w dno dziury, którą był Einar Halvorsen, z papierosem w ustach witający ją przed galerią. Nie sprawiał wrażenie niebezpiecznego, być może nie był gruntem, który usypie jej się spod stóp; być może nie zobaczy treści ich rozmowy w którejś porannej gazecie.
— Więcej wiem o jego śmierci niż twórczości — przyznała, nie próbując kreować się na osobę bardziej interesującą niż była. Czuła w sobie fascynację do piękna (lecz i brzydoty) sztuki, aczkolwiek znacznie mocniej ciągnęło ją do historii. Czasami obraz potrafił opowiedzieć przypowieść piękniejszą niż jakiekolwiek inne kartki papieru; czasami, to w biografii autora prawdziwa tragedia rozgrywała się na jej oczach, sprawiając, że sztuka, którą tworzył zyskiwała na znaczeniu, którego samym pędzlem nie był w stanie mu nadać. Tworzenie i życie nie istnieją między sobą w próżni.
Wciąż niepewnie, jednak z każdym krokiem rozluźniając chód, ruszyła wraz z nim do wnętrza, czując jak policzki osadzają się czerwienią z różnicy temperatur, która skrajnie panowała między wnętrzem galerii a chłodnymi ulicami Midgardu.
Przyjrzała się kobiecie, zanurzając wzrok w obrazie, jak ona swe ciało w jeziorze. Jej piękno tętniło tak wyraźnie iż można by pomyśleć, że jest prawdziwa. W pewnym stopniu była, Ida śmiała twierdzić. W pewnym stopniu była bardziej prawdziwa od niej.
Jego cichy głos odciągnął jej wzrok od zaschniętej sprzed laty farby, skierowała go zaś na dzieło znacznie młodsze — jego twarz. Uśmiechnęła się z sympatii, nie z grzeczności, wciąż pamiętając umowę, którą ostatnio zawarli między sobą.
— Taki już chyba los tego, co kochamy — odpowiedziała równie cichym głosem, wdzięczna, że nie musi zadzierać głowy do niebios, aby z nim porozmawiać. — Doprowadzenie do zguby, ma się rozumieć. Nie uważa pan?
Umrzeć z miłości, pomyślała cicho, samej sobie nie dając do końca usłyszeć tego zdania. Śmierć, której nie da się uniknąć. Można artyście współczuć, jednak Ida nie widziała w tym celu. Fascynacja doprowadziła go do miejsca, w którym skończył — było to życie znacznie bardziej wartościowe niż takie, w którym ktoś nie zaznał pasji choć przez chwilę.
Stała teraz, wpatrując się w dno dziury, którą był Einar Halvorsen, z papierosem w ustach witający ją przed galerią. Nie sprawiał wrażenie niebezpiecznego, być może nie był gruntem, który usypie jej się spod stóp; być może nie zobaczy treści ich rozmowy w którejś porannej gazecie.
— Więcej wiem o jego śmierci niż twórczości — przyznała, nie próbując kreować się na osobę bardziej interesującą niż była. Czuła w sobie fascynację do piękna (lecz i brzydoty) sztuki, aczkolwiek znacznie mocniej ciągnęło ją do historii. Czasami obraz potrafił opowiedzieć przypowieść piękniejszą niż jakiekolwiek inne kartki papieru; czasami, to w biografii autora prawdziwa tragedia rozgrywała się na jej oczach, sprawiając, że sztuka, którą tworzył zyskiwała na znaczeniu, którego samym pędzlem nie był w stanie mu nadać. Tworzenie i życie nie istnieją między sobą w próżni.
Wciąż niepewnie, jednak z każdym krokiem rozluźniając chód, ruszyła wraz z nim do wnętrza, czując jak policzki osadzają się czerwienią z różnicy temperatur, która skrajnie panowała między wnętrzem galerii a chłodnymi ulicami Midgardu.
Przyjrzała się kobiecie, zanurzając wzrok w obrazie, jak ona swe ciało w jeziorze. Jej piękno tętniło tak wyraźnie iż można by pomyśleć, że jest prawdziwa. W pewnym stopniu była, Ida śmiała twierdzić. W pewnym stopniu była bardziej prawdziwa od niej.
Jego cichy głos odciągnął jej wzrok od zaschniętej sprzed laty farby, skierowała go zaś na dzieło znacznie młodsze — jego twarz. Uśmiechnęła się z sympatii, nie z grzeczności, wciąż pamiętając umowę, którą ostatnio zawarli między sobą.
— Taki już chyba los tego, co kochamy — odpowiedziała równie cichym głosem, wdzięczna, że nie musi zadzierać głowy do niebios, aby z nim porozmawiać. — Doprowadzenie do zguby, ma się rozumieć. Nie uważa pan?
Umrzeć z miłości, pomyślała cicho, samej sobie nie dając do końca usłyszeć tego zdania. Śmierć, której nie da się uniknąć. Można artyście współczuć, jednak Ida nie widziała w tym celu. Fascynacja doprowadziła go do miejsca, w którym skończył — było to życie znacznie bardziej wartościowe niż takie, w którym ktoś nie zaznał pasji choć przez chwilę.
Einar Halvorsen
10.02.2001 – Galeria im. Joachima Ingebretsona – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:16
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Prawdziwa sztuka (pochód rozważań przenosił się dziarskim krokiem przez ścieżki zwojów umysłu) jest zawsze sztuką poświęceń.
Poświęceń, którym daleko jest do martyrskiej podniosłości, pyszyniącej się w akapitach rozlanych na płótnach stronic i w barwach pamiątek ikon - poświęceń, które pomimo tego wzbudzały pewny, zbłąkany ognik współczucia, świecący gdzieś w zakamarkach zawiłych przestrzeni duszy. W twórczości Ingebretsona podobnie dopatrywał się poświęcenia, którego cząstki plątały się w kompozycjach i wiły się w śladach dawnych, misternych pociągnięć pędzla - oddania, które sprawiało, że ryzykował, stawiając na szali życie, by nadać dziełom wyraźną, budzącą podziw autentyczność.
Spoglądał na niego z góry - spoglądał z pobłażliwością jak utrudzony mędrzec patrzący na wynik ucznia, na pracę rąk niezmarszczonych najmniejszym, dosadnym piętnem doświadczeń. Wyższość, którą przypisał z początku samemu sobie, czerpała z samej natury, którą był obdarzony, po części dzikiej, nieokiełznanej, żyjącej wśród serca lasu, który w przedsionkach pni drzew i komorach liści wydawał cichy szmer tętna. Nie patrzył jako osoba trudniąca się identycznym, malarskim fachem - daleko było mu do podobnych, wprost niedojrzałych porównań - sam patrzył się w charakterze jednego z tych, jakich twórca zapragnął ciągle uwieczniać pośród ozdobnych ram. Był ich potomkiem, przełamanym kruchą, nadszarpniętą słabością materią człowieczeństwa - wywodził się z grona istot przewrotnych i niebezpiecznych, kuszących zdradliwym pięknem, tych, które twórca obarczał zawsze najwyższym, nieskrępowanym zainteresowaniem.
- To prawda - głos wtopił się niczym krok w tło listowia, ułamał ciszę, tak nieostrożnie jak lekkomyślny przechodzień roztrzaska zeschniętą gałąź. Coś pękło - nie gałąź - samo włókienko ducha, wzrok zerwał uprząż uwagi dotychczas gładko skupionej na samym układzie dzieł. Potrzeba, dotąd nieznana, której nie umiał nazwać, zaczęła łaskotać w krtani i pełzać przez norę gardła. Potrzeba kolejnych słów; potrzeba niedopełnienia, pustki, która drążyła jak nagły, powstały zdradliwie krater.
- Nie znam innej miłości - dodał nagle, zatrzymał się i odwrócił, nie kryjąc się dłużej z faktem, że nie obcuje z dziełami - spoglądał obecnie na nią, wtopiony w dzieło dyskusji. W umyśle, jak porzucone stosy, zatliły się kępki wspomnień. Dlaczego kontynuował?, osaczył siebie z wyrzutem. Przemęczył go ciąg wydarzeń, sprawiał, że nieuchronnie uchylił wieko od wnętrza.
Jej otwartość i szczerość - w zamian za własną prawdę.
Nie musiał mówić szczegółów, nie musiał mówić nic więcej; mogła odczytać, że słyszy echo przeszłości, echo własnych słów, własnych działań; pogłosy, majaki twarzy.
- Jeśli nas nie kaleczy - dodał ciszej - jeśli nas nie przenika - jeden krok, jeden krok w jej kierunku, jeden i żaden więcej, chcąc poszanować terytorium cudzej przestrzeni osobistej.
- ...jeśli nie może nas zniszczyć - nitka własnego głosu rzucona w paszczę percepcji, odważna, prowokująca w całej swojej subtelności. Uśmiechnął się lekko, blado; napięcie tkwiło jak kat.
- Czy stanie się autentyczna?
Einar i Bezimienny z tematu
Poświęceń, którym daleko jest do martyrskiej podniosłości, pyszyniącej się w akapitach rozlanych na płótnach stronic i w barwach pamiątek ikon - poświęceń, które pomimo tego wzbudzały pewny, zbłąkany ognik współczucia, świecący gdzieś w zakamarkach zawiłych przestrzeni duszy. W twórczości Ingebretsona podobnie dopatrywał się poświęcenia, którego cząstki plątały się w kompozycjach i wiły się w śladach dawnych, misternych pociągnięć pędzla - oddania, które sprawiało, że ryzykował, stawiając na szali życie, by nadać dziełom wyraźną, budzącą podziw autentyczność.
Spoglądał na niego z góry - spoglądał z pobłażliwością jak utrudzony mędrzec patrzący na wynik ucznia, na pracę rąk niezmarszczonych najmniejszym, dosadnym piętnem doświadczeń. Wyższość, którą przypisał z początku samemu sobie, czerpała z samej natury, którą był obdarzony, po części dzikiej, nieokiełznanej, żyjącej wśród serca lasu, który w przedsionkach pni drzew i komorach liści wydawał cichy szmer tętna. Nie patrzył jako osoba trudniąca się identycznym, malarskim fachem - daleko było mu do podobnych, wprost niedojrzałych porównań - sam patrzył się w charakterze jednego z tych, jakich twórca zapragnął ciągle uwieczniać pośród ozdobnych ram. Był ich potomkiem, przełamanym kruchą, nadszarpniętą słabością materią człowieczeństwa - wywodził się z grona istot przewrotnych i niebezpiecznych, kuszących zdradliwym pięknem, tych, które twórca obarczał zawsze najwyższym, nieskrępowanym zainteresowaniem.
- To prawda - głos wtopił się niczym krok w tło listowia, ułamał ciszę, tak nieostrożnie jak lekkomyślny przechodzień roztrzaska zeschniętą gałąź. Coś pękło - nie gałąź - samo włókienko ducha, wzrok zerwał uprząż uwagi dotychczas gładko skupionej na samym układzie dzieł. Potrzeba, dotąd nieznana, której nie umiał nazwać, zaczęła łaskotać w krtani i pełzać przez norę gardła. Potrzeba kolejnych słów; potrzeba niedopełnienia, pustki, która drążyła jak nagły, powstały zdradliwie krater.
- Nie znam innej miłości - dodał nagle, zatrzymał się i odwrócił, nie kryjąc się dłużej z faktem, że nie obcuje z dziełami - spoglądał obecnie na nią, wtopiony w dzieło dyskusji. W umyśle, jak porzucone stosy, zatliły się kępki wspomnień. Dlaczego kontynuował?, osaczył siebie z wyrzutem. Przemęczył go ciąg wydarzeń, sprawiał, że nieuchronnie uchylił wieko od wnętrza.
Jej otwartość i szczerość - w zamian za własną prawdę.
Nie musiał mówić szczegółów, nie musiał mówić nic więcej; mogła odczytać, że słyszy echo przeszłości, echo własnych słów, własnych działań; pogłosy, majaki twarzy.
- Jeśli nas nie kaleczy - dodał ciszej - jeśli nas nie przenika - jeden krok, jeden krok w jej kierunku, jeden i żaden więcej, chcąc poszanować terytorium cudzej przestrzeni osobistej.
- ...jeśli nie może nas zniszczyć - nitka własnego głosu rzucona w paszczę percepcji, odważna, prowokująca w całej swojej subtelności. Uśmiechnął się lekko, blado; napięcie tkwiło jak kat.
- Czy stanie się autentyczna?
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?