:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard
2 posters
Einar Halvorsen
20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:57
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
20.01.2001
Niebo było przejrzyste; modre, jasne sklepienie, utkane złudzeniem magii, wznosiło się ponad wieńcem architektury, której wieże budynków stygły zawsze z niezmienną, kamienną bezsilnością, skończoną granicą dzieła niezdolnego dosięgnąć tafli błękitu, rozorać wody bezkresu rozpiętej kloszem w objęciach pejzażów spojrzeń. Przez krętaniny ulic, pokryte wokół przez czepce twardego śniegu, garnęły się kompozycje przechodniów, twarzy spowitych chłodem obojętności, okrzepłych w codziennych sprawach i majaczeniach dążeń.
Sam zatrzymał się, nagle, muśnięty przez intuicję, trącony szmerem jej szeptu, jaki zaszumiał wewnątrz przestrzeni czaszki; przystanął, tuż naprzeciwko pomnika, nakreślonego ponad okiem sadzawki, pod ażurową kotarą nagich gałęzi drzew. Trzy warstwy czasu, trzy, boskie Norny, darzone równą niechęcią jak pozostałe zastępy nordyckiego panteonu. Nie lubił myśleć, że nie ma władzy nad losem, że wszystko spowija marność, bezwzględny rygor werdyktów, nazwanych wprost poetycko mianem przeznaczenia; wiedział, że przepowiednie wzniecone głosem wyroczni spełniają się nieodmiennie, wiedział, choć nie chciał doznać żadnego uświadomienia, że wszystko jest marnym pyłem, że każde, staranne kłamstwo, na którym wznosił fasadę samego siebie, może raptownie runąć; nie chciał, aby runęło, było przecież jedynym, co kiedykolwiek posiadł, co kiedykolwiek mógł mieć. Podobni jemu nie mieli szansy wśród możnych, strącani wciąż za margines, wyklęci niczym pariasi, pokryci trądem zwodniczej, trującej wokoło aury. Wzrok, wkrótce później odnalazł kształty kamiennych, wyżłobionych tęczówek, z obawą i jednoczesnym przejęciem zatopił każdą spomiędzy wiązek uwagi; nie dojrzał, mimo to, żadnych migotań wizji. Nawet, jeśli podchodził do przedstawionej legendy stosunkowo sceptycznie, odczuwał ukłucie lęku, jeden, dosadny cierń wrastający tuż u podstawy nieugiętego serca. Miał zamiar odejść; odwrócił głowę, zauważając jednak młodą kobietę; kobietę, której twarz zdała mu się znajoma; była znajoma, owszem, Ida Nørgaard, odnalazł prędko tożsamość spisaną w zwojach pamięci. Znał różnych przedstawicieli czołowych galdryjskich rodzin, najczęściej głównie z widzenia lub z zamówionych portretów, nie miał podobnych wpływów będąc wciąż, mimo wszystko tylko i aż malarzem; wszystkim, czego sam zresztą pragnął.
- A pani? – zapytał miękko. - Dostrzegła pani skrywaną w ich oczach przyszłość? – w strukturze głosu nie kryła się żadna drwina; zwykłe, proste pytanie zakołysało się w okolicznej przestrzeni pomiędzy ich sylwetkami
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:57
Norny nie były kapryśne – były zwyczajnie okrutne.
Ida poznała bardzo dobrze na własnej skórze chciwość losu. Płatał jej figle, prezentując to, czego najbardziej chciała od życia jej ukochanemu bratu. Czasami była zbyt zaślepiona odrzuceniem, aby dostrzec, że było to również błogosławieństwo. Smycz z wygrawerowanym jej rodzinnym nazwiskiem byłaby znacznie krótsza, gdyby Ida biegła w stronę przyszłości. Zamiast tego mogła się chronić swoim rozczarowaniem, dostać trochę więcej wolności, niż będzie musiała spełnić swoją rolę. Znała bardzo dobrze swoją przyszłość — wymalowano ją jej grubymi literami, nim nauczyła się czytać. Dlaczego więc oczekiwała innej odpowiedzi od Norn? Jej brak ranił jeszcze bardziej.
Otuliła się mocniej grubym, wełnianym płaszczem, jakby to chłód był teraz jej problemem. Nie spodziewała się, że mężczyzna stojący nieopodal do niej przemówi. Przez krótką chwilę pomyślała, że los znowu chce z niej zażartować.
Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, dlaczego jego twarz gościła już w jej wspomnieniach. Świadomość przyszła szybko i gwałtownie. Duszący zapach papierosów, oddech upojenia alkoholowego unosił się do góry. Zbyt dużo bodźców. Zbyt dużo wspomnień. Im starsza Ida była, tym bardziej bała się przeszłości. Była jak duchy, które atakowały ją w najmniej spodziewanym momencie. Coś, co jako dziecko ją ekscytowało, teraz przychodziło zebrać bolesne konsekwencje. Co o niej wiedział? Co pamiętał?
— Niestety, ich oczy pozostają dla mnie skamieniałą tajemnicą — odpowiedziała uprzejmie, nie dając poznać po sobie pulsujących żył. Z pewnością jej nie pamięta. Nie mogła być jedyną kobietą, którą widział w towarzystwie swojego przyjaciela. Było to w przeszłości, nie miało już znaczenia. Prawda?
— A czy panu uchyliły rąbka tajemnicy, panie Halvorsen? — Bezbłędnie przywołała z odmętów pamięci jego nazwisko. Obdarowała go również wyuczonym, przekazanym z babki na prababki uśmiechem. Jakby gotowa była, że zaraz wyciągnie pędzel i zacznie ją malować. Żadnych prywatnych emocji, jedynie to, co jest od niej oczekiwane. — Proszę tylko nie brać tego do siebie, jeśli nie. Skamieniałe serca ciężko poruszyć.
Z pewnością nie były jedyne. Galdrowie lubili się tworzyć na podobieństwo bogów. Nie tylko w swojej piękności czy potęgi, ale również w okrucieństwie niedostępnym dla zwykłych ludzi. Być może nie tylko kosztowanie zakazanej magii sprawiało, że pozbywali się swojego człowieczeństwa, a samo obcowanie z nią sprawiało, że nie można było już powrócić do niewinności. Zresztą — powrócić do czego? Okrucieństwo było jedynym, co znała. Karmiła się nim, jakby pochodziło od samych bogów, w których istnienie nie wierzyła.
Ida poznała bardzo dobrze na własnej skórze chciwość losu. Płatał jej figle, prezentując to, czego najbardziej chciała od życia jej ukochanemu bratu. Czasami była zbyt zaślepiona odrzuceniem, aby dostrzec, że było to również błogosławieństwo. Smycz z wygrawerowanym jej rodzinnym nazwiskiem byłaby znacznie krótsza, gdyby Ida biegła w stronę przyszłości. Zamiast tego mogła się chronić swoim rozczarowaniem, dostać trochę więcej wolności, niż będzie musiała spełnić swoją rolę. Znała bardzo dobrze swoją przyszłość — wymalowano ją jej grubymi literami, nim nauczyła się czytać. Dlaczego więc oczekiwała innej odpowiedzi od Norn? Jej brak ranił jeszcze bardziej.
Otuliła się mocniej grubym, wełnianym płaszczem, jakby to chłód był teraz jej problemem. Nie spodziewała się, że mężczyzna stojący nieopodal do niej przemówi. Przez krótką chwilę pomyślała, że los znowu chce z niej zażartować.
Zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, dlaczego jego twarz gościła już w jej wspomnieniach. Świadomość przyszła szybko i gwałtownie. Duszący zapach papierosów, oddech upojenia alkoholowego unosił się do góry. Zbyt dużo bodźców. Zbyt dużo wspomnień. Im starsza Ida była, tym bardziej bała się przeszłości. Była jak duchy, które atakowały ją w najmniej spodziewanym momencie. Coś, co jako dziecko ją ekscytowało, teraz przychodziło zebrać bolesne konsekwencje. Co o niej wiedział? Co pamiętał?
— Niestety, ich oczy pozostają dla mnie skamieniałą tajemnicą — odpowiedziała uprzejmie, nie dając poznać po sobie pulsujących żył. Z pewnością jej nie pamięta. Nie mogła być jedyną kobietą, którą widział w towarzystwie swojego przyjaciela. Było to w przeszłości, nie miało już znaczenia. Prawda?
— A czy panu uchyliły rąbka tajemnicy, panie Halvorsen? — Bezbłędnie przywołała z odmętów pamięci jego nazwisko. Obdarowała go również wyuczonym, przekazanym z babki na prababki uśmiechem. Jakby gotowa była, że zaraz wyciągnie pędzel i zacznie ją malować. Żadnych prywatnych emocji, jedynie to, co jest od niej oczekiwane. — Proszę tylko nie brać tego do siebie, jeśli nie. Skamieniałe serca ciężko poruszyć.
Z pewnością nie były jedyne. Galdrowie lubili się tworzyć na podobieństwo bogów. Nie tylko w swojej piękności czy potęgi, ale również w okrucieństwie niedostępnym dla zwykłych ludzi. Być może nie tylko kosztowanie zakazanej magii sprawiało, że pozbywali się swojego człowieczeństwa, a samo obcowanie z nią sprawiało, że nie można było już powrócić do niewinności. Zresztą — powrócić do czego? Okrucieństwo było jedynym, co znała. Karmiła się nim, jakby pochodziło od samych bogów, w których istnienie nie wierzyła.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:58
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Bawił się kształtem słów, ich posmakiem, który płynął po giętkim, szorstkim grzbiecie języka i muskał fałd podniebienia, słodkim niczym pudrowe, skosztowane pastylki lub gorzkim niczym lekarstwo, bawił się, ewidentnie, w dystansie i kurtuazji, w wymyśle chwili, w krótkim spleceniu ścieżek ich wyznaczonych losów. Usta, rozchylone w łagodnym, przyjemnym cieple uśmiechu kreśliły pełną swobodę, mógł zostać przy niej i równocześnie był w stanie natychmiast odejść, nie nużąc przymusem nagłej, przydługiej wymiany zdań.
- Milczały – stwierdził jedynie, bez kropli zbędnego żalu. W kamiennym, szorstkim spojrzeniu nie dostrzegł niczego więcej, żadnych, wątłych majaków zagadkowej przyszłości; wszystko wskazało na to, że nie było im dane poznać jej tajemnicy. Być może, przetrwawił słowa, być może to dobry znak.
- Co, jeśli to przejaw łaski? – wypuścił pytanie w przestrzeń. - Wiedza często nie daje nic poza bólem – ośmielił się wtem jej wytknąć, choć mogła stwierdzić że nie traktuje tych rozważań poważnie, ot, igra z prędką, stworzoną interpretacją. O zgrozo! czy nie istniało nic znacznie bardziej podłego niż wyrok, którego nie mógł w żaden sposób oddalić, którego nie mógł odmienić, patrząc, jak się przysuwa, jak ściska rękojeść noża, chcąc zanurkować w czterech komnatach serca? Cieszył się ledwie chwilą, ton jego wzroku, zaklęty w kręgach niejasnej barwy tęczówek, nie okazał nic więcej, żadnych uprzedzeń, żadnych szmerów przeszłości. Czy ją pamiętał? Z pewnością widział jej twarz; z pewnością łączył z innymi, pamiętał, że widział ją w towarzystwie swojego przyjaciela, chociaż nie zwracał na to żadnej większej uwagi. Czy mogło to mieć znaczenie? Nie, nie dla niego; nigdy nie miał w zwyczaju nadmiernie drążyć i pytać, sam naznaczony brudem o wiele większym niż część napotkanych osób, splamiony piętnem dotyku i niecierpliwym drżeniem.
- Teraz trwamy w złudzeniu - dodał sprytnie, świadomy nuty ironii - naszych wpływów na wszystko, co może się wkrótce zdarzyć – wciąż mieli wątłą nadzieję, jeszcze jej nie stracili, skoro oczekujące ich przeznaczenie ukryło się za woalem ciemnym i niedostępnym, mogli obecnie sądzić, że wszystko, co postanowią, wyniknie z ich własnej woli oraz wdrożonych działań. Kłamstwo, odkąd pamiętał, było bardziej wygodne; prawda, szorstka i niepodatna, miała szpetne oblicze pełne korony blizn.
- Milczały – stwierdził jedynie, bez kropli zbędnego żalu. W kamiennym, szorstkim spojrzeniu nie dostrzegł niczego więcej, żadnych, wątłych majaków zagadkowej przyszłości; wszystko wskazało na to, że nie było im dane poznać jej tajemnicy. Być może, przetrwawił słowa, być może to dobry znak.
- Co, jeśli to przejaw łaski? – wypuścił pytanie w przestrzeń. - Wiedza często nie daje nic poza bólem – ośmielił się wtem jej wytknąć, choć mogła stwierdzić że nie traktuje tych rozważań poważnie, ot, igra z prędką, stworzoną interpretacją. O zgrozo! czy nie istniało nic znacznie bardziej podłego niż wyrok, którego nie mógł w żaden sposób oddalić, którego nie mógł odmienić, patrząc, jak się przysuwa, jak ściska rękojeść noża, chcąc zanurkować w czterech komnatach serca? Cieszył się ledwie chwilą, ton jego wzroku, zaklęty w kręgach niejasnej barwy tęczówek, nie okazał nic więcej, żadnych uprzedzeń, żadnych szmerów przeszłości. Czy ją pamiętał? Z pewnością widział jej twarz; z pewnością łączył z innymi, pamiętał, że widział ją w towarzystwie swojego przyjaciela, chociaż nie zwracał na to żadnej większej uwagi. Czy mogło to mieć znaczenie? Nie, nie dla niego; nigdy nie miał w zwyczaju nadmiernie drążyć i pytać, sam naznaczony brudem o wiele większym niż część napotkanych osób, splamiony piętnem dotyku i niecierpliwym drżeniem.
- Teraz trwamy w złudzeniu - dodał sprytnie, świadomy nuty ironii - naszych wpływów na wszystko, co może się wkrótce zdarzyć – wciąż mieli wątłą nadzieję, jeszcze jej nie stracili, skoro oczekujące ich przeznaczenie ukryło się za woalem ciemnym i niedostępnym, mogli obecnie sądzić, że wszystko, co postanowią, wyniknie z ich własnej woli oraz wdrożonych działań. Kłamstwo, odkąd pamiętał, było bardziej wygodne; prawda, szorstka i niepodatna, miała szpetne oblicze pełne korony blizn.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:58
Wyuczone uśmiechy, słowa, myśli. Wszystko było wyuczone, z zasady więc nieprawdziwe. Grzeczności były jak modlitwa — wpajane od małego, aż do bólu, aż do zapamiętania. Mogłaby większość konwersacji przeprowadzić we śnie. Nie ona w końcu to robiła. To nie były jej słowa, czyjeś opinie i głosy. Może jej matki, jednak ona również od kogoś je dostała. Jak daleko należy sięgnąć, aby odkryć coś prawdziwego? Ile warstw mają maski? Czy tyle, ile jego obrazy? Być może potrafił przez nie przejrzeć jednym spojrzeniem. Tak jak ona nauczona była udawać, on mógł być nauczony patrzeć i widzieć wszystko, co zobaczyć potrzebuje. Chyba coś spod jego ręki wisi w Ostatnim Przylądku. Mogła się mylić — myliła się w końcu bardzo często, nie chciała stawiać wszystkich żetonów na jedną kartę.
Pokiwała głową. Milczenie może być miłosierdziem; szczególnie gdy słowa zamieniają się w klątwy. Ida wiedziała, jak taką rozpoznać. Nie zawsze kryły się pod runami. Czasami lub nawet znacznie częściej, ukrywały się w czarujących uśmiechach i wyciągniętej do przodu ręki proszącej do tańca. W szeptach i półprawdach; w rozlanym winie na biały sweter. W oczach każdego koloru — niebieskich, zielonych i ciemnych jak smoła.
— Obojętność i łaskę łatwo jest pomylić — powiedziała z prawdą tańczącą jej na języku. — Aczkolwiek ma pan oczywiście rację. Nie da się zapomnieć, czego już się raz dowiedziało. Życie w niewiedzy jest słodsze.
Nie myślała już o losie, to nie przyszłość kryła się jej za zębami. Wspomnienia kolejnych nocy atakowały ją z ukrycia. Ach tak, wiedza dawała jej tylko ból. Kończyła przyjaźnie, nim rozkwitły w pełni. Wiedza nic jej nie nauczyła.
— Myślę, że mamy — odparła, odwracając wzrok od chłodnego pomnika i kierując go na swojego rozmówcę. Miał ładną twarz. Rysy jak z obrazu lub rzeźby. Jakby nie należał wcale tutaj, do tej szarości i szorstkości. — myślę, że wiara w wyższy byt kontrolujący nasz los, jest egocentryczna. Nie jesteśmy na tyle ważni.
Skarciła się w głowie, używając do tego głosu swojej matki. To nieuprzejme. Zapomniała się na chwilę, etykieta wyszła z niej i stanęła obok, kręcąc głową z dezaprobatą. Tak nie można, Ida.
— Przepraszam — uśmiechnęła się zmieszana, a jej głos podskoczył o tonację wyżej. Był słodszy niż przed chwilą. — Oczywiście nie miałam pana na myśli, panie Halvorsen. Pańskie obrazy są zdecydowanie warte uwagi nie tylko galdrów, ale także i bogów — jeśli jeszcze gdzieś istnieją.
Pokiwała głową. Milczenie może być miłosierdziem; szczególnie gdy słowa zamieniają się w klątwy. Ida wiedziała, jak taką rozpoznać. Nie zawsze kryły się pod runami. Czasami lub nawet znacznie częściej, ukrywały się w czarujących uśmiechach i wyciągniętej do przodu ręki proszącej do tańca. W szeptach i półprawdach; w rozlanym winie na biały sweter. W oczach każdego koloru — niebieskich, zielonych i ciemnych jak smoła.
— Obojętność i łaskę łatwo jest pomylić — powiedziała z prawdą tańczącą jej na języku. — Aczkolwiek ma pan oczywiście rację. Nie da się zapomnieć, czego już się raz dowiedziało. Życie w niewiedzy jest słodsze.
Nie myślała już o losie, to nie przyszłość kryła się jej za zębami. Wspomnienia kolejnych nocy atakowały ją z ukrycia. Ach tak, wiedza dawała jej tylko ból. Kończyła przyjaźnie, nim rozkwitły w pełni. Wiedza nic jej nie nauczyła.
— Myślę, że mamy — odparła, odwracając wzrok od chłodnego pomnika i kierując go na swojego rozmówcę. Miał ładną twarz. Rysy jak z obrazu lub rzeźby. Jakby nie należał wcale tutaj, do tej szarości i szorstkości. — myślę, że wiara w wyższy byt kontrolujący nasz los, jest egocentryczna. Nie jesteśmy na tyle ważni.
Skarciła się w głowie, używając do tego głosu swojej matki. To nieuprzejme. Zapomniała się na chwilę, etykieta wyszła z niej i stanęła obok, kręcąc głową z dezaprobatą. Tak nie można, Ida.
— Przepraszam — uśmiechnęła się zmieszana, a jej głos podskoczył o tonację wyżej. Był słodszy niż przed chwilą. — Oczywiście nie miałam pana na myśli, panie Halvorsen. Pańskie obrazy są zdecydowanie warte uwagi nie tylko galdrów, ale także i bogów — jeśli jeszcze gdzieś istnieją.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:59
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Obawa jest cienką błoną, rozpiętą między szczękami obłej niewiedzy, kotarą wiodącą w gęsty i niezjednany sos mroku, pasmem, które należy nakłuć krawędzią igieł zaciekawienia; śledził, jak pierwsze, lśniące iskry śmiałości momentalnie wygasły, przykryte, z całą pewnością, przez strofujący, wewnętrzny ton kurtuazji, przez nachodzące uwagi wynikłe z lekcji tresury. Nagłe spięcie w obronie, przykrycie odsłoniętej tuż przed nim wrażliwości przez gładką tkaninę słów, było wprost zrozumiałe; nie znała go, nie wiedziała, jak przedstawia się jego cały stosunek w odniesieniu do życia, do siły, nadnaturalnej dzierżącej lub niekoniecznie pieczę nad kruchym światem. Zaśmiał się, krótkotrwale i cicho w odpowiedzi na wyuczoną pochwałę, która nie połechtała w najmniejszym stopniu próżności, nie płynęła z jej odczuć; nie umiał stwierdzić, czy nawet widziała więcej niż pojedynczy portret zawisły na licu ściany.
- Proszę nie bać się, panno Nørgaard - dodał natychmiast, wskazując, że nie zamierza z niej drwić, wręcz przeciwnie, że imponuje mu ukazaną odwagą i pragnie zaznać jej więcej. W chwili, gdy tylko puścił pytanie, nie oczekiwał nic; nie chciał, pomimo tego, osaczać ją stosownością spłyconej, obyczajowej rozmowy; tych miała już pod dostatkiem.
- Doceniam pani opinię - upewnił ją w przeświadczeniu. - Szczerość jest znacznie rzadsza niż wizje kamiennych Norn - zawiasy warg nienagannie rozprowadziły uśmiech. Stwierdzenie, którym się podzieliła było co najmniej kontrowersyjne w ustach członkini klanu, cieszącego się, zdaniem wielu szczególnym błogosławieństwem trzech prządek śmiertelnych losów. Klan Nørgaardów od wieków słynął ze swych wyroczni, z daru, niezwykłego, który pozwalał im czerpać przeróżne wizje. Jej uchodząca sceptyczność musiała być zeskrobiną szczerych, okrzepłych wątpliwości, trawiących przez większość czasu, możliwe, że pochwyconych wprost nieumyślnie przez aurę; czar, który tłamsił, jednak którego nie mógł doszczętnie zdławić.
- Lubimy być wyjątkowi w oczach ludzi i bogów - przyznał poniekąd rację jej rozważaniom. Wiara leżała silnie w naturze ludzi, w niechęci do samotności, w pragnieniu wyższości bytów, których opieka albo których przekleństwo tkało nić egzystencji. Sam nie był zbyt religijny, odrzucony z powodu przeklętego pochodzenia, przez krew demonów sunącą arabeskami żył; świątynie, jeszcze w dzieciństwie budziły w nim grząski lęk, podobnie jak też kapłani.
- Przejdziemy się? - dążył, by się upewnić, że nie jest zbyt natarczywy. Pozostawienie pomniku w oddali, za plamą pleców, było wygodną opcją; suche, ociosane spojrzenia, budziło marsz dyskomfortu.
- Proszę nie bać się, panno Nørgaard - dodał natychmiast, wskazując, że nie zamierza z niej drwić, wręcz przeciwnie, że imponuje mu ukazaną odwagą i pragnie zaznać jej więcej. W chwili, gdy tylko puścił pytanie, nie oczekiwał nic; nie chciał, pomimo tego, osaczać ją stosownością spłyconej, obyczajowej rozmowy; tych miała już pod dostatkiem.
- Doceniam pani opinię - upewnił ją w przeświadczeniu. - Szczerość jest znacznie rzadsza niż wizje kamiennych Norn - zawiasy warg nienagannie rozprowadziły uśmiech. Stwierdzenie, którym się podzieliła było co najmniej kontrowersyjne w ustach członkini klanu, cieszącego się, zdaniem wielu szczególnym błogosławieństwem trzech prządek śmiertelnych losów. Klan Nørgaardów od wieków słynął ze swych wyroczni, z daru, niezwykłego, który pozwalał im czerpać przeróżne wizje. Jej uchodząca sceptyczność musiała być zeskrobiną szczerych, okrzepłych wątpliwości, trawiących przez większość czasu, możliwe, że pochwyconych wprost nieumyślnie przez aurę; czar, który tłamsił, jednak którego nie mógł doszczętnie zdławić.
- Lubimy być wyjątkowi w oczach ludzi i bogów - przyznał poniekąd rację jej rozważaniom. Wiara leżała silnie w naturze ludzi, w niechęci do samotności, w pragnieniu wyższości bytów, których opieka albo których przekleństwo tkało nić egzystencji. Sam nie był zbyt religijny, odrzucony z powodu przeklętego pochodzenia, przez krew demonów sunącą arabeskami żył; świątynie, jeszcze w dzieciństwie budziły w nim grząski lęk, podobnie jak też kapłani.
- Przejdziemy się? - dążył, by się upewnić, że nie jest zbyt natarczywy. Pozostawienie pomniku w oddali, za plamą pleców, było wygodną opcją; suche, ociosane spojrzenia, budziło marsz dyskomfortu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 10:59
Dźwięk jego krótkiego śmiechu rozbrzmiewał w jej uszach. Była to miła melodia, chociaż nie grała zbyt długo. Być może gdyby nie była odpowiedzią na jej próbę zachowania twarzy, doceniłaby ją bardziej. Nie udało jej się wybrnąć z sytuacji, chociaż szybko okazało się, że szczerość była lepszą strategią. Czasami potknięcie może sprowadzić na właściwą ścieżkę. Ida nauczyła się tego już dawno nie kwestionować.
Sama nie była pewna, czy to strach dyktował jej słowa, czy wyuczone od kołyski nawyki. Ciężko jest kwestionować pochodzenie czegoś, co od zawsze szepcze do ucha polecenia. Najpewniej było to posłuszeństwo wplecione jej wraz z warkoczykami we włosy. Najpierw przed długie, kościste dłonie jej matki, która plotła jej kłosy mocno przy głowie. Ani jeden włos nie odstawał ze swojego miejsca, każde domino ułożone było w pionie, czekając na swoją kolej, by upaść. Potem inne długie palce mówiły jej, jak ma się czesać, szarpiąc za nie, przynosząc rozkosz i potępienie.
Zwątpienie w wiele rzeczy przychodziło z ukrycia. Rozczarowanie kartami, które jej podarowano, zapoczątkowało w niej gorycz, której nie była w stanie się dotąd pozbyć. Spokój był dobrem luksusowym, którego nawet jej nazwisko nie mogło zapewnić. Być może to właśnie ono go odstraszało. Widmo wszystkich czasów i niespełnionych obietnic widziało nad jej głową.
Uśmiechnęła się do niego; tym razem z wdzięcznością, nie ze zmieszaniem.
— Dziękuję — powiedziała cicho. — Przyzwolenie na szczerość jest zdecydowanie… rzadka. Skoro żadne z nas nie otrzymało łaski wyroczni, to być może możemy się wzajemnie obdarzyć przynajmniej zaszczytem prawdomówności. Oczywiście nie twierdzę, że pan wcześniej taki nie był — dodała pośpiesznie.
Miał szczerą twarz. Twarz, której chciało się zaufać, chociaż Ida próbowała z całych sił wzbronić się przed tym uczuciem. Nie była w nastroju na zaufanie, jej delikatne ego nadal było sparzone. Słowa jednak same wychodziły z jej ust, przynosiły jej ulgę. Jakby nie mówiąc nic, zrzucała z siebie ciężar wszystkiego. Z pewnością naraziła dobre imię swojego klanu publicznie powątpiewać w wagę przepowiedni. Niemniej, nie było tu publiki, tylko Halvorsen, który był świadkiem znacznie gorszego narażania dobrego imienia Idy. Czym była opinia kobiety w porównaniu z opinią o niej?
Pokiwała głową, z rozluźnieniem mięśni przyjmując propozycję.
— Z przyjemnością — powiedziała, zgodnie z obietnicą — szczerze. Zostawiła za plecami kamienną przyszłość. Robiąc kilka kroków do przodu, u boku młodego dżentelmena, myślami wracała w stronę przeszłości. Delikatnie chciała wybadać kilka rzeczy. Zobaczyć, na jakim kamieniu dokładnie stoją. Tak naprawdę nie wiedziała o nim zbyt wiele. Bardziej znajome było jej jego towarzystwo; jego dzieła niż on sam.
Pamięć potrafi być złudną kochanką. Również jej ostatnimi czasy noce potrafiła spędzać w obcych łóżkach. Nie chciała słuchać jej poleceń, przytaczać rzeczy tak, jak się wydarzyły. Chęci mieszały się z faktami, tworząc mgiełkę czegoś, co balansowało na granicy fikcji i trzeźwości.
— Nie wiem, czy pan pamięta, ale spotkaliśmy się już wcześniej — zaczęła nieśmiało, wpatrzona w swoje kozaki. Oczywiście, że pamiętał, znał przecież jej imię. Miał być to jedynie wstęp do dalszej dedukcji.
Sama nie była pewna, czy to strach dyktował jej słowa, czy wyuczone od kołyski nawyki. Ciężko jest kwestionować pochodzenie czegoś, co od zawsze szepcze do ucha polecenia. Najpewniej było to posłuszeństwo wplecione jej wraz z warkoczykami we włosy. Najpierw przed długie, kościste dłonie jej matki, która plotła jej kłosy mocno przy głowie. Ani jeden włos nie odstawał ze swojego miejsca, każde domino ułożone było w pionie, czekając na swoją kolej, by upaść. Potem inne długie palce mówiły jej, jak ma się czesać, szarpiąc za nie, przynosząc rozkosz i potępienie.
Zwątpienie w wiele rzeczy przychodziło z ukrycia. Rozczarowanie kartami, które jej podarowano, zapoczątkowało w niej gorycz, której nie była w stanie się dotąd pozbyć. Spokój był dobrem luksusowym, którego nawet jej nazwisko nie mogło zapewnić. Być może to właśnie ono go odstraszało. Widmo wszystkich czasów i niespełnionych obietnic widziało nad jej głową.
Uśmiechnęła się do niego; tym razem z wdzięcznością, nie ze zmieszaniem.
— Dziękuję — powiedziała cicho. — Przyzwolenie na szczerość jest zdecydowanie… rzadka. Skoro żadne z nas nie otrzymało łaski wyroczni, to być może możemy się wzajemnie obdarzyć przynajmniej zaszczytem prawdomówności. Oczywiście nie twierdzę, że pan wcześniej taki nie był — dodała pośpiesznie.
Miał szczerą twarz. Twarz, której chciało się zaufać, chociaż Ida próbowała z całych sił wzbronić się przed tym uczuciem. Nie była w nastroju na zaufanie, jej delikatne ego nadal było sparzone. Słowa jednak same wychodziły z jej ust, przynosiły jej ulgę. Jakby nie mówiąc nic, zrzucała z siebie ciężar wszystkiego. Z pewnością naraziła dobre imię swojego klanu publicznie powątpiewać w wagę przepowiedni. Niemniej, nie było tu publiki, tylko Halvorsen, który był świadkiem znacznie gorszego narażania dobrego imienia Idy. Czym była opinia kobiety w porównaniu z opinią o niej?
Pokiwała głową, z rozluźnieniem mięśni przyjmując propozycję.
— Z przyjemnością — powiedziała, zgodnie z obietnicą — szczerze. Zostawiła za plecami kamienną przyszłość. Robiąc kilka kroków do przodu, u boku młodego dżentelmena, myślami wracała w stronę przeszłości. Delikatnie chciała wybadać kilka rzeczy. Zobaczyć, na jakim kamieniu dokładnie stoją. Tak naprawdę nie wiedziała o nim zbyt wiele. Bardziej znajome było jej jego towarzystwo; jego dzieła niż on sam.
Pamięć potrafi być złudną kochanką. Również jej ostatnimi czasy noce potrafiła spędzać w obcych łóżkach. Nie chciała słuchać jej poleceń, przytaczać rzeczy tak, jak się wydarzyły. Chęci mieszały się z faktami, tworząc mgiełkę czegoś, co balansowało na granicy fikcji i trzeźwości.
— Nie wiem, czy pan pamięta, ale spotkaliśmy się już wcześniej — zaczęła nieśmiało, wpatrzona w swoje kozaki. Oczywiście, że pamiętał, znał przecież jej imię. Miał być to jedynie wstęp do dalszej dedukcji.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:02
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Kłamstwo było ucieczką, dogodną ścieżką zaułków omszałą w dywanach mroku, w półcieniach, których zasłony dławiły kontury świata. Tworzyło zgubne schronienie, atrapę cennej kryjówki zdolnej pozornie chronić przed kłapiącymi szczękami rzeczywistości, przed pazurami reguł, które wbijały się, orząc pręgi restrykcji. Sam łaknął cudzej szczerości, wyznaczał przy tym odległą, głęboką fosę dystansu, ukryty w wieży fortecy, strzelistej i niedostępnej, skrywając najgłębsze brudy, największe osady grzechów. Bał się; najsilniej z palety klęski obawiał się odrzucenia, chwili, w której dosadny, lepki ciężar pogardy zmiażdży oparcie barków, wgniatając go w pancerz bruku. Bał się oblicza prawdy, własnej, parszywej, szpetnej; dbał, aby obraz, który przedstawia innym, nie raził podobną skazą.
- Tak - odpowiedział, nie szczędząc ciepła uśmiechu - jak najbardziej - oboje mieli po części wspólne grono kontaktów, szczególnie w poprzednich latach. Szedł płynnie, niespiesznym krokiem, sięgając smugą spojrzenia co pewien czas do oblicza rozmówczyni; pamiętał ją, tak, pamiętał, pamiętał prześwitującą, możliwą do uchwycenia, zażyłość, kiedy alkohol szumiał zdradliwie w piśmie splątanych żył. Wiedział, że oprócz tego, ona - oraz jego przyjaciel - odnosili się wobec siebie z przejrzystą, nieskalaną powściągliwością, wpisaną w ton kurtuazji. Nie pytał nigdy o więcej; więcej niż zauważył, podobne przebłyski pokus leżały w znacznej oddali, ponad prywatnym kręgiem zaciekawienia, sam, na zniszczonym sumieniu miał różne warstwy skandali; milczał, w zamian za cudze, okazane milczenie.
- Kiedyś o wiele częściej zjawiałem się na przyjęciach - spostrzegł, wprost doskonale pamiętając zdarzenia, gdy chaos w życiu przybierał pstrokatą barwę, bankiety, na których pojawiał się w towarzystwie Wahlberga, samotnie albo dzierżąc ściskaną, rozdygotaną z przejęcia dłoń zaproszonej kobiety, rozchwianej używką aury. Pamiętał, że wciskał w siebie przeróżne, spotkane na salach trunki, krew wina i bursztyn brandy, pamiętał, że chciał zapomnieć, porzucić troski, obawy, które jak czerwie pełzały pod jego skórą.
- Ostatnim razem, nie licząc obchodów Thurseblot, byłem na debiutanckim wernisażu Jeske Helvig - nie zauważył jej podczas wspomnianego wydarzenia, zgromadzenie było jednak zbyt gęste, by zdołał je objąć wzrokiem, wyłuskać każdą, poznaną odrębność twarzy. Drugim, jak sądził, równie istotnym czynnikiem była osoba organizatora; wystawa miała miejsce w kuluarach Besettelse, której właściciel był jej z pewnością znany, wsiąkając w płótno przeszłości.
- Tak - odpowiedział, nie szczędząc ciepła uśmiechu - jak najbardziej - oboje mieli po części wspólne grono kontaktów, szczególnie w poprzednich latach. Szedł płynnie, niespiesznym krokiem, sięgając smugą spojrzenia co pewien czas do oblicza rozmówczyni; pamiętał ją, tak, pamiętał, pamiętał prześwitującą, możliwą do uchwycenia, zażyłość, kiedy alkohol szumiał zdradliwie w piśmie splątanych żył. Wiedział, że oprócz tego, ona - oraz jego przyjaciel - odnosili się wobec siebie z przejrzystą, nieskalaną powściągliwością, wpisaną w ton kurtuazji. Nie pytał nigdy o więcej; więcej niż zauważył, podobne przebłyski pokus leżały w znacznej oddali, ponad prywatnym kręgiem zaciekawienia, sam, na zniszczonym sumieniu miał różne warstwy skandali; milczał, w zamian za cudze, okazane milczenie.
- Kiedyś o wiele częściej zjawiałem się na przyjęciach - spostrzegł, wprost doskonale pamiętając zdarzenia, gdy chaos w życiu przybierał pstrokatą barwę, bankiety, na których pojawiał się w towarzystwie Wahlberga, samotnie albo dzierżąc ściskaną, rozdygotaną z przejęcia dłoń zaproszonej kobiety, rozchwianej używką aury. Pamiętał, że wciskał w siebie przeróżne, spotkane na salach trunki, krew wina i bursztyn brandy, pamiętał, że chciał zapomnieć, porzucić troski, obawy, które jak czerwie pełzały pod jego skórą.
- Ostatnim razem, nie licząc obchodów Thurseblot, byłem na debiutanckim wernisażu Jeske Helvig - nie zauważył jej podczas wspomnianego wydarzenia, zgromadzenie było jednak zbyt gęste, by zdołał je objąć wzrokiem, wyłuskać każdą, poznaną odrębność twarzy. Drugim, jak sądził, równie istotnym czynnikiem była osoba organizatora; wystawa miała miejsce w kuluarach Besettelse, której właściciel był jej z pewnością znany, wsiąkając w płótno przeszłości.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:03
Wiele z rzeczy, które miały gwarantować jej bezpieczeństwo, ostatecznie przynosiły jedynie udrękę. Kłamstwo z troski potrafiło boleć najmocniej — wbijać się kolcem w stopę przy każdym kroku, podczas gdy głosy za nią krzyczą, aby biegła przed siebie. Raz wypuszczone z rąk zaufanie ciężko jest odzyskać, w szczególności, jeśli zdążyło już upaść na ziemie i roztrzaskać się w proch. Ida podejrzewała, że ludzie z miłości ranią najmocniej. Z miłości, również, najtrudniej jest wybaczyć. Ciężar skrytych pod skórzaną rękawiczką blizn boleśnie przypominał jej o najświeższej stracie. Blizny stworzone przez kłamstwo. Dlatego tak łatwo jej było złapać się w pułapkę prawdy. Pragnęła, by ktoś rozmawiał z nią szczerze i otwarcie. Było to jej ostatnie życzenie.
Ona również lękała się odrzucenia. Momentu, w którym patrzy się w oczy kochanka i nie widzi się tam już siebie. Bardzo łatwo jest zauważyć moment, w którym zostaje się wyrzuconym z czyiś myśli, zastąpionym w dotyku. Nigdy nie była wystarczająca — ani dla innych, ani tym bardziej dla siebie. Mówili jej, jak wyjątkowa i cenna była — zbyt cenna, aby jej dotknąć i iść przy jej boku. Wymówki sypały się za wymówkami, układając górę rozczarowania i rozpaczy.
— Żałuję, że nie było dane nam wtedy porozmawiać. Jest pan bardzo ujmującym towarzyszem dyskusji — mówiła, ponownie, całkowicie szczerze. Chociaż poprzedni komplement nie był całkowicie zamoczony w prawdzie, to ten skąpany był w niej doszczętnie. Brakowało jej ostatnio spokoju, powolnych spacerów, dyskusji z niemal obcymi osobami. Wprawdzie obcych miała w życiu aż nad pęczki, jednak nie rozmawiali za dużo. Wymiana zdań kończyła zazwyczaj się przy trzecim kieliszku, a do rana było wiele innych czynności do zrobienia. Przed pierwszymi promieniami słońca wymykała się, aby nie musieć słuchać ich przemyśleć na temat wieczoru.
Nieczęsto wracała myślami do tamtego wieczoru. Było wiele na jego podobieństwo. Czuła jednak wtedy na sobie spojrzenia; komuś udało się wyczytać z jej gestów więcej, niż powinien. Zapamiętała jego twarz. Była to bardzo ładna twarz do zapamiętania, jednak to strach przed odkryciem zmusił ją, do zarejestrowania w swojej głowie. Wiedziała, że się przyjaźnią, nie oznaczało to jednak, że będzie bezpieczna. Oznacza to, że on będzie bezpieczny. Co się z nią stanie? Olaf nie zmarnował pewnie na to ani jednej myśli.
Przystanęła, lekko zaskoczona zmianą tematu. Nie powinna była, była to dość naturalna kontynuacja. Ona sama włożyła im Olafa do głowy. Zapomniała jednak, że mężczyzna nie przestał istnieć, gdy wyszła z jego życia. Chociaż od tego czasu ktoś inny zdążył już złamać jej serce, z zaskoczeniem odkryła, że stare rany potrafiły nadal tak samo boleć.
— Och, tak. Słyszałam, że był on interesującym wydarzeniem — odparła z ledwo słyszalną przekorą w głowie. Nie było jej tam, zdecydowanie unikała takich oczywistych pułapek dla własnego komfortu psychicznego. Była przekonana, że gospodarza jej nieobecność czy obecność nie obeszła w ogóle. Unikanie go weszło jej już w nawyk; ostatnimi czasy nawet nie nawiedzał jej myśli, zastąpiony inną zmorą. Niemniej jednak Lasse zdał jej relację z wydarzeń tamtego wieczoru, jak i każdego innego, gdzie wydarzyło się coś, o czym powinna była wiedzieć. — Nie byłam jednak w stanie się pojawić. Rozumie pan, inne zobowiązania. Osobiście ostatnio wolę zacisze prywatnego życia niż śmietanki Midgardu.
Ten wieczór spędziła z naprawdę dobrą książką, między nogami kobiety o ciepłym głosie. Zdecydowanie rozsądniejsza wymiana, jeśli miała być szczera. A przecież umówili się, że będzie.
Ona również lękała się odrzucenia. Momentu, w którym patrzy się w oczy kochanka i nie widzi się tam już siebie. Bardzo łatwo jest zauważyć moment, w którym zostaje się wyrzuconym z czyiś myśli, zastąpionym w dotyku. Nigdy nie była wystarczająca — ani dla innych, ani tym bardziej dla siebie. Mówili jej, jak wyjątkowa i cenna była — zbyt cenna, aby jej dotknąć i iść przy jej boku. Wymówki sypały się za wymówkami, układając górę rozczarowania i rozpaczy.
— Żałuję, że nie było dane nam wtedy porozmawiać. Jest pan bardzo ujmującym towarzyszem dyskusji — mówiła, ponownie, całkowicie szczerze. Chociaż poprzedni komplement nie był całkowicie zamoczony w prawdzie, to ten skąpany był w niej doszczętnie. Brakowało jej ostatnio spokoju, powolnych spacerów, dyskusji z niemal obcymi osobami. Wprawdzie obcych miała w życiu aż nad pęczki, jednak nie rozmawiali za dużo. Wymiana zdań kończyła zazwyczaj się przy trzecim kieliszku, a do rana było wiele innych czynności do zrobienia. Przed pierwszymi promieniami słońca wymykała się, aby nie musieć słuchać ich przemyśleć na temat wieczoru.
Nieczęsto wracała myślami do tamtego wieczoru. Było wiele na jego podobieństwo. Czuła jednak wtedy na sobie spojrzenia; komuś udało się wyczytać z jej gestów więcej, niż powinien. Zapamiętała jego twarz. Była to bardzo ładna twarz do zapamiętania, jednak to strach przed odkryciem zmusił ją, do zarejestrowania w swojej głowie. Wiedziała, że się przyjaźnią, nie oznaczało to jednak, że będzie bezpieczna. Oznacza to, że on będzie bezpieczny. Co się z nią stanie? Olaf nie zmarnował pewnie na to ani jednej myśli.
Przystanęła, lekko zaskoczona zmianą tematu. Nie powinna była, była to dość naturalna kontynuacja. Ona sama włożyła im Olafa do głowy. Zapomniała jednak, że mężczyzna nie przestał istnieć, gdy wyszła z jego życia. Chociaż od tego czasu ktoś inny zdążył już złamać jej serce, z zaskoczeniem odkryła, że stare rany potrafiły nadal tak samo boleć.
— Och, tak. Słyszałam, że był on interesującym wydarzeniem — odparła z ledwo słyszalną przekorą w głowie. Nie było jej tam, zdecydowanie unikała takich oczywistych pułapek dla własnego komfortu psychicznego. Była przekonana, że gospodarza jej nieobecność czy obecność nie obeszła w ogóle. Unikanie go weszło jej już w nawyk; ostatnimi czasy nawet nie nawiedzał jej myśli, zastąpiony inną zmorą. Niemniej jednak Lasse zdał jej relację z wydarzeń tamtego wieczoru, jak i każdego innego, gdzie wydarzyło się coś, o czym powinna była wiedzieć. — Nie byłam jednak w stanie się pojawić. Rozumie pan, inne zobowiązania. Osobiście ostatnio wolę zacisze prywatnego życia niż śmietanki Midgardu.
Ten wieczór spędziła z naprawdę dobrą książką, między nogami kobiety o ciepłym głosie. Zdecydowanie rozsądniejsza wymiana, jeśli miała być szczera. A przecież umówili się, że będzie.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:03
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Doceniał jej towarzystwo, przyjemną, lekką rozmowę sunącą w oddechu zimy; doceniał obecność innych, wygodną, tętniącą dźwiękiem, który zagłuszał srogi chrzęst samotności. Bał się podobnej ciszy, głuchej, gęstej jak zupa, w której pływały cząstki zmiękczonych myśli, bał się rozterek wrzących mu w kotle czaszki, bał się - bezsilności kipiącej po obu granicach skroni, topiącej warstwy okłady. W splątanych niciach dialogu nie szukał niczego więcej; wkrótce mieli się rozstać, przeniknąć w kontynent tłumu. Nic więcej; nic, ponad chwilę zastygłą na krańcach palców.
- Nic jeszcze nie jest stracone - wywinął usta w jaśniejszym, natężonym uśmiechu. Nic nie było stracone, jak wierzył, skoro właśnie ich ścieżki zeszły się przy pomniku; nic nie było stracone, nie widział przeszkód, aby w przyszłości również mogły się zetknąć. Zatrzymał się razem z nią, czując, że mógł poruszyć w jej wnętrzu wrażliwą strunę, włókienko, które przy pociągnięciu nagle wydało jazgot. Większość ruin relacji tonęło w kurzach niesmaku, w mglistych, wiszących smugach - oparach rozczarowania. Czy jej znajomość z Wahlbergiem wygasła w podobnym tonie? Nie mógł być tego pewny, nie mógł (i nie chciał) pytać. Nie była na wernisażu, z przyczyn które podobnie nie były silnie istotne, sam fakt nieobecności kobiety mógł jednak stać się wskazówką, subtelną, ale dostępną.
- Rozumiem - przyznał, po prostu, nie czując, że muszą głębiej rozstrząsać podobny temat, wiedział, wprost doskonale, że doświadczanie wyższych, możnych sfer mogło stać się nużące i zemdlić od kurtuazji, spłowiałej i równie sztucznej - gdyby jednak odczuła pani niedosyt i chciała się przyjrzeć dziełom - nawiązał wkrótce do samych rzeźb i obrazów - służę swym towarzystwem. Midgard słynie z co najmniej kilku galerii sztuki - wyłonił się z propozycją, bez zobowiązań, bez żaru przejęcia w głosie. Mogła grzecznie odmówić; skoro jednak przyznała, że dyskusja z nim przypadła jej do gustu, nie zaniechał podobnego zaproszenia. Z rozmysłem stwierdził o kilku znanych galeriach - innych niż sama Besettelse, zdolna rozdrapać blizny drażliwych wspomnień. Sam nie należał do znawców różnych tytułów, nie był historykiem sztuki, lubił przy sposobności obcować z cząstką artystów zaklętą na lnianych płótnach, ostygłą w rysach marmuru.
- Nic jeszcze nie jest stracone - wywinął usta w jaśniejszym, natężonym uśmiechu. Nic nie było stracone, jak wierzył, skoro właśnie ich ścieżki zeszły się przy pomniku; nic nie było stracone, nie widział przeszkód, aby w przyszłości również mogły się zetknąć. Zatrzymał się razem z nią, czując, że mógł poruszyć w jej wnętrzu wrażliwą strunę, włókienko, które przy pociągnięciu nagle wydało jazgot. Większość ruin relacji tonęło w kurzach niesmaku, w mglistych, wiszących smugach - oparach rozczarowania. Czy jej znajomość z Wahlbergiem wygasła w podobnym tonie? Nie mógł być tego pewny, nie mógł (i nie chciał) pytać. Nie była na wernisażu, z przyczyn które podobnie nie były silnie istotne, sam fakt nieobecności kobiety mógł jednak stać się wskazówką, subtelną, ale dostępną.
- Rozumiem - przyznał, po prostu, nie czując, że muszą głębiej rozstrząsać podobny temat, wiedział, wprost doskonale, że doświadczanie wyższych, możnych sfer mogło stać się nużące i zemdlić od kurtuazji, spłowiałej i równie sztucznej - gdyby jednak odczuła pani niedosyt i chciała się przyjrzeć dziełom - nawiązał wkrótce do samych rzeźb i obrazów - służę swym towarzystwem. Midgard słynie z co najmniej kilku galerii sztuki - wyłonił się z propozycją, bez zobowiązań, bez żaru przejęcia w głosie. Mogła grzecznie odmówić; skoro jednak przyznała, że dyskusja z nim przypadła jej do gustu, nie zaniechał podobnego zaproszenia. Z rozmysłem stwierdził o kilku znanych galeriach - innych niż sama Besettelse, zdolna rozdrapać blizny drażliwych wspomnień. Sam nie należał do znawców różnych tytułów, nie był historykiem sztuki, lubił przy sposobności obcować z cząstką artystów zaklętą na lnianych płótnach, ostygłą w rysach marmuru.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:04
Wiedziała, że moment rozliczenia przyjdzie po nią prędzej czy później. Znała osoby, które latami potrafiły ukrywać swoje poczynania z lekkością i łatwością. Szli spać, a żaden grzech nie spędzał im snu z powiek. Ona czuła jednak na sobie ciężkie spojrzenia jej rodziny — wywroty oczami, zbierającą się irytację w ich gardłach. Bała się. Bała się porzucenia przez nich, chociaż nigdy tak naprawdę nie została zaakceptowana. Ze ściśniętym żołądkiem wypatrywała momentu, gdy jej wina spowita grzechem wyjdzie na jaw, ktoś dowie się o łożu kłamcy, które dzieliła. Tęskniła za czasem, gdy sen przychodził szybko i nie spotykała w nim żadnych duchów.
Ceniła sobie dystrakcję, którą jej ofiarował, nawet jeśli krótką i ulotną w swej naturze. Lata temu chwaliła właśnie takie momenty — przelotne spojrzenia, sprytne wymiany słów i miłe towarzystwo. Uważała, że piękno przemijania jest czymś, co potrafi zaakceptować. Nie znała wtedy siebie za dobrze, jeszcze tyle jej kształtów nie było wyrzeźbionych. Miała okazję poznać Idę Nørgaard dość dobrze w ostatnich dniach. Samą siebie jeszcze potrafiła zaskakiwać.
Propozycja była miła. Kolejny akt łaski, czymże zasłużony? Nawet jeśli mężczyzna coś wiedział, to był to jedynie ułamek tego, co uczyniła. Widział może przebłysk, pierwiastek jednej znajomości, gdzie w wyobraźni artysty mógł domalować resztę. Było jednak wiele momentów, których nie widział, o których nawet mu się nie śniło. Czy gdyby zobaczył jad wypływający z jej żył, byłby dla niej tak samo życzliwy? Było to, oczywiście, pytanie, na które Ida bardzo dobrze znalazła odpowiedź. Dojrzała, aby nienawidzić tego typu zapytań.
Niemniej każdą łaskę, w szczególności niezasłużoną, przyjmowała z gracją i dozą wdzięczności, której ona wymagała.
— Z miłą chęcią przyjmę kiedyś pańskie zaproszenie — powiedziała, brązowymi oczami próbując przekazać podziękowanie większe niż słowa, które mogłaby znaleźć. Był jednak głos, samotny szept w jej głowie, snujący teorie, nieumiejący uwierzyć w szczerość intencji kogokolwiek. Nie bądź głupia, dziewczyno, zdawał się mówić coraz głośniej. — Nikt nie powinien się zamykać jedynie do jednego rodzaju, sztuki już w szczególności.
Chwilę później dotarło do niej, że nieświadomie zatrzymała ich wspólną wędrówkę, ruszyła więc ponownie do przodu, zostawiając wspomnienia nieprzyjemnych galerii za nimi. Jeśli miałaby się z nim w przyszłości jeszcze raz spotkać, wolałaby, gdyby pewien ciemnowłosy mężczyzna nie był ich jedynym tematem.
— Chociaż obrazy, rzeźby czy inne artefakty artystów przeszłych, czy obecnych są wizualnie bardzo przyjemne, to znacznie chętniej i częściej odwiedzam filharmonię. Historie, która muzyka potrafi opowiedzieć, dotykają jakoś głębiej — mówiła, lekko zamyślona. Ramiona miała odprężone, a ręce splecione za plecami wełnianego płaszcza. Niemal beztrosko, można by powiedzieć naiwnie.
Już od dzieciństwa czuła, że muzyka jest medium, w którym najswobodniej jej się wyrazić. Rozumiała ją bardzo dobrze, słyszała ją wszędzie, nie tylko w instrumentach, ale także w ludzkich głosach i emocjach. Nie była ona jednak priorytetem w jej edukacji. Muzyka nie jest nauką, nie jest krokiem, który zbliży ją do dumnego spojrzenia matki. Sama więc też w pewnym momencie, sama nie wiedziała jakim, odłożyła ją na bok, wracając do niej tylko od czasu. Wizyty w filharmonii sprawiały, że czuła się na nowo młoda i czysta. Jakby nie podjęła jeszcze żadnej złej decyzji.
Ceniła sobie dystrakcję, którą jej ofiarował, nawet jeśli krótką i ulotną w swej naturze. Lata temu chwaliła właśnie takie momenty — przelotne spojrzenia, sprytne wymiany słów i miłe towarzystwo. Uważała, że piękno przemijania jest czymś, co potrafi zaakceptować. Nie znała wtedy siebie za dobrze, jeszcze tyle jej kształtów nie było wyrzeźbionych. Miała okazję poznać Idę Nørgaard dość dobrze w ostatnich dniach. Samą siebie jeszcze potrafiła zaskakiwać.
Propozycja była miła. Kolejny akt łaski, czymże zasłużony? Nawet jeśli mężczyzna coś wiedział, to był to jedynie ułamek tego, co uczyniła. Widział może przebłysk, pierwiastek jednej znajomości, gdzie w wyobraźni artysty mógł domalować resztę. Było jednak wiele momentów, których nie widział, o których nawet mu się nie śniło. Czy gdyby zobaczył jad wypływający z jej żył, byłby dla niej tak samo życzliwy? Było to, oczywiście, pytanie, na które Ida bardzo dobrze znalazła odpowiedź. Dojrzała, aby nienawidzić tego typu zapytań.
Niemniej każdą łaskę, w szczególności niezasłużoną, przyjmowała z gracją i dozą wdzięczności, której ona wymagała.
— Z miłą chęcią przyjmę kiedyś pańskie zaproszenie — powiedziała, brązowymi oczami próbując przekazać podziękowanie większe niż słowa, które mogłaby znaleźć. Był jednak głos, samotny szept w jej głowie, snujący teorie, nieumiejący uwierzyć w szczerość intencji kogokolwiek. Nie bądź głupia, dziewczyno, zdawał się mówić coraz głośniej. — Nikt nie powinien się zamykać jedynie do jednego rodzaju, sztuki już w szczególności.
Chwilę później dotarło do niej, że nieświadomie zatrzymała ich wspólną wędrówkę, ruszyła więc ponownie do przodu, zostawiając wspomnienia nieprzyjemnych galerii za nimi. Jeśli miałaby się z nim w przyszłości jeszcze raz spotkać, wolałaby, gdyby pewien ciemnowłosy mężczyzna nie był ich jedynym tematem.
— Chociaż obrazy, rzeźby czy inne artefakty artystów przeszłych, czy obecnych są wizualnie bardzo przyjemne, to znacznie chętniej i częściej odwiedzam filharmonię. Historie, która muzyka potrafi opowiedzieć, dotykają jakoś głębiej — mówiła, lekko zamyślona. Ramiona miała odprężone, a ręce splecione za plecami wełnianego płaszcza. Niemal beztrosko, można by powiedzieć naiwnie.
Już od dzieciństwa czuła, że muzyka jest medium, w którym najswobodniej jej się wyrazić. Rozumiała ją bardzo dobrze, słyszała ją wszędzie, nie tylko w instrumentach, ale także w ludzkich głosach i emocjach. Nie była ona jednak priorytetem w jej edukacji. Muzyka nie jest nauką, nie jest krokiem, który zbliży ją do dumnego spojrzenia matki. Sama więc też w pewnym momencie, sama nie wiedziała jakim, odłożyła ją na bok, wracając do niej tylko od czasu. Wizyty w filharmonii sprawiały, że czuła się na nowo młoda i czysta. Jakby nie podjęła jeszcze żadnej złej decyzji.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:04
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Jej szczerość, prosta, surowa, pełna śladów szorstkości szarpnęła grzechoczącym, złowieszczym łańcuchem kurtuazji; zniknęła nadmierna gładkość starannie ważonych słów - i dobrze, tak, bardzo dobrze. Porzucił wstążeczki myśli oplatające dotychczas temat ich wspólnych wspomnień i przyjaciela, nakreślonego na płótnie skrzepłej, okrytej kurzem przeszłości; obecna, prowadzona dyskusja dotyczyła twórczych talentów posiadanych przez ludzi, które w licznych postaciach trwały przez pokolenia. Nie mógł od niej wymagać, by podzielała najmniejsze spośród własnych upodobań, wręcz przeciwnie, cieszył się że poczuła się w jego towarzystwie dostatecznie swobodnie, by podać treść swej opinii. Świat zawsze był różnorodny, podobnie jak sama sztuka; miała zupełną rację, zamknięcie, nakierowanie, mdlące, sztywne, bezmyślne, niszczyło całą przyjemność związaną z odbiorem dzieł.
- Ujmuje panią ulotność - ośmielił się zauważyć z łagodnym światłem uśmiechu. - Przeciwnie do wielu innych, rozległych gałęzi sztuki, muzyka trwa tu i teraz - potwierdził. Wiedział, co oczywiste, jak unikalne stają się kompozycje; tak samo, jak dana wizja zawarta pośród obrazu ożywa z każdym spojrzeniem w odmienny, wewnętrzny sposób, tak samo również melodia tkana wirtuozerską dłonią, biegnącą po czarno-białych sprzecznościach klawiatury fortepianu, szarpiącą smyczkiem za struny, trwająca w piętnie wydechu, miała za każdym razem odrębną interpretację. Muzyka, w swojej kruchości, zdawała się bardziej żywa, bardziej bliska, obecna, niczym fantazja ducha, której nie można, pomimo starań doścignąć.
- Będę wdzięczny, w przyszłości, za polecenie mi kilku, wartych uwagi koncertów - dodał, ewidentnie otwarty na jej osobisty gust. Nie miał zamiaru teraz - ani w przyszłości - lukrować nadmiernie słów, które zresztą słyszała, jak uważał, zbyt często od innych, tak licznych osób, których karki ugięło brzmienie nazwiska klanu. Chciał być zwyczajnym (nadzwyczajnym?) rozmówcą, który unikał płytkich stwierdzeń i pytań, spłowiałych tkanin frazesów, przetartych upływem lat. Spotkanie w murach galerii było o tyle bezpieczniejsze, że nie wzbudzało nadmiernej gamy kształtów podejrzeń; był kojarzony z dokładnie tą formą sztuki i mogli dzięki temu uniknąć choć części o zgrozo zbędnych - i niewłaściwych - plotek. Wędrówka po korytarzach pełnych esencji dzieł sprzyjała wymianie zdań, choć nie wykluczał i nie miał w planach odmówić innej formy rozrywki; pomimo upodobania, aby oprawiać w wieczność własne natchnienia spojrzeń, zamykać pośród warstw farby, żył spontanicznie, z chwili na drugą chwilę; nie tworzył, w chwili obecnej, choć drobnych, zakleszczających się oczekiwań i scenariuszy; żył tylko samą rozmową.
- Ujmuje panią ulotność - ośmielił się zauważyć z łagodnym światłem uśmiechu. - Przeciwnie do wielu innych, rozległych gałęzi sztuki, muzyka trwa tu i teraz - potwierdził. Wiedział, co oczywiste, jak unikalne stają się kompozycje; tak samo, jak dana wizja zawarta pośród obrazu ożywa z każdym spojrzeniem w odmienny, wewnętrzny sposób, tak samo również melodia tkana wirtuozerską dłonią, biegnącą po czarno-białych sprzecznościach klawiatury fortepianu, szarpiącą smyczkiem za struny, trwająca w piętnie wydechu, miała za każdym razem odrębną interpretację. Muzyka, w swojej kruchości, zdawała się bardziej żywa, bardziej bliska, obecna, niczym fantazja ducha, której nie można, pomimo starań doścignąć.
- Będę wdzięczny, w przyszłości, za polecenie mi kilku, wartych uwagi koncertów - dodał, ewidentnie otwarty na jej osobisty gust. Nie miał zamiaru teraz - ani w przyszłości - lukrować nadmiernie słów, które zresztą słyszała, jak uważał, zbyt często od innych, tak licznych osób, których karki ugięło brzmienie nazwiska klanu. Chciał być zwyczajnym (nadzwyczajnym?) rozmówcą, który unikał płytkich stwierdzeń i pytań, spłowiałych tkanin frazesów, przetartych upływem lat. Spotkanie w murach galerii było o tyle bezpieczniejsze, że nie wzbudzało nadmiernej gamy kształtów podejrzeń; był kojarzony z dokładnie tą formą sztuki i mogli dzięki temu uniknąć choć części o zgrozo zbędnych - i niewłaściwych - plotek. Wędrówka po korytarzach pełnych esencji dzieł sprzyjała wymianie zdań, choć nie wykluczał i nie miał w planach odmówić innej formy rozrywki; pomimo upodobania, aby oprawiać w wieczność własne natchnienia spojrzeń, zamykać pośród warstw farby, żył spontanicznie, z chwili na drugą chwilę; nie tworzył, w chwili obecnej, choć drobnych, zakleszczających się oczekiwań i scenariuszy; żył tylko samą rozmową.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:05
Pokiwała głową, w zamyśleniu zgadzając się z jego słowami. Ulotność łapała łapczywie rękami, ale potrafiła wybrać moment, w którym ją puścić. Piękno nigdy nie jest trwałe. Nie byłoby wartościowe w innym przypadku. Należy się z niego cieszyć, gdy ma się ku temu sposobność, ale odpuścić, gdy przyjdzie na to czas. Ciężko jest jednak rozluźnić uścisk, gdy czuć, że pod stopami nie ma miękkiego dna, na które można spaść.
— Trafne spostrzeżenie — przyznała mu rację. — Doceniam jeszcze jeden jej aspekt. Muzyka jest znacznie mniej samotna niż sztuka wizualna. Są całe organizmy orkiestry, które razem tworzą coś pięknego. Jedną melodię, może grać wielu, tak samo pięknie, choć na inne sposoby. Obraz jest jeden, jego artysta również. Nie widzę go również, gdy oglądam jego obraz, tak jak on nie widzi mnie. — Delikatnym krokiem dalej kierowała się przed siebie, miejscami powracając wzrokiem na swojego rozmówcę. Miał bardzo spokojną, przyjemną twarz do zawieszania na niej wzroku. Gdy światło padało na nią odpowiednio, można by pomylić go z jednym z jego obrazów.
Być może przemawiało przez nią własne poczucie osamotnienia w ostatnich dniach, potrzeba bliskości i poczucia, że jest się z kimś powiązanym czarnymi nutami rozpaczy. Oczywiście, są soliści, którzy zawsze pojedynczo zajmują scenę, upierając się przy swojej wyjątkowości. Czas jednak pokazuje, że przyjdzie ktoś nowy — młodszy, kto równie pięknie zagra ich melodię. Czyż nie tym właśnie jest muzyka? Opowiadaną historię, na nowo i na nowo, dla dusz, które wróciły z przeszłości, spragnione tego, czym karmiły się za młodu. Wyczekiwała dnia, gdy z kruchymi kośćmi usiądzie w fotelu, przykryje kolana ciepłym kocem, a z gramofonu wyfrunie melodia, która niegdyś podrywała ją do tańca. W swoim umyśle zatańczy, równie pięknie, co wtedy, gdy nogi i serce miała młode.
— Z przyjemnością podzielę się swoimi osobistymi recenzjami — rozpromieniła się, uradowana, gdy ktoś pytał ją o zdanie. Nie zdarzało jej się to często w rodzinnym gronie. — Jeśli to nie jest zbyt śmiała propozycja, to z chęcią bym je panu przesłała za pośrednictwem mojej wiewiórki. Sama gubię myśli znacznie łatwiej niż pergaminy listów.
W tym miesiącu zaniedbała swoje wizyty w filharmonii, miała jednak nadzieję, że gdy luty przyjdzie łaskawie, to ona odkopie się z pyłu życia codziennego. Zasiądzie na widowni i przez dwie godziny wyprowadzi się z własnej głowy, stanie się jednym i tym samym ze wszystkimi oczami z tęsknotą wpatrzonymi w zgrabne palce poruszające się na strunach instrumentów.
Dzisiejsze spotkanie było niespodzianką z natury z każdym krokiem przyjemniejszą. Miała nadzieję, że ich umowa zawarta była w szczerych intencjach i wcale nie próbował wodzić jej za nos. Nie oczekiwała niczego, to było bezpieczniejsze rozwiązanie, ale lubowała się w przyjemnościach jak każdy inny hedonista. Czasami wbrew rozsądkowi, pozwalała przyjemnością trwać, nie zważając na plotki, które one tworzyły. Być może powinna rozsądniej dobierać towarzystwo, uważać, z kim można ją zobaczyć i kto może o tym coś powiedzieć. Być może wiele rzeczy powinna w życiu wykonać inaczej. Być może.
— Trafne spostrzeżenie — przyznała mu rację. — Doceniam jeszcze jeden jej aspekt. Muzyka jest znacznie mniej samotna niż sztuka wizualna. Są całe organizmy orkiestry, które razem tworzą coś pięknego. Jedną melodię, może grać wielu, tak samo pięknie, choć na inne sposoby. Obraz jest jeden, jego artysta również. Nie widzę go również, gdy oglądam jego obraz, tak jak on nie widzi mnie. — Delikatnym krokiem dalej kierowała się przed siebie, miejscami powracając wzrokiem na swojego rozmówcę. Miał bardzo spokojną, przyjemną twarz do zawieszania na niej wzroku. Gdy światło padało na nią odpowiednio, można by pomylić go z jednym z jego obrazów.
Być może przemawiało przez nią własne poczucie osamotnienia w ostatnich dniach, potrzeba bliskości i poczucia, że jest się z kimś powiązanym czarnymi nutami rozpaczy. Oczywiście, są soliści, którzy zawsze pojedynczo zajmują scenę, upierając się przy swojej wyjątkowości. Czas jednak pokazuje, że przyjdzie ktoś nowy — młodszy, kto równie pięknie zagra ich melodię. Czyż nie tym właśnie jest muzyka? Opowiadaną historię, na nowo i na nowo, dla dusz, które wróciły z przeszłości, spragnione tego, czym karmiły się za młodu. Wyczekiwała dnia, gdy z kruchymi kośćmi usiądzie w fotelu, przykryje kolana ciepłym kocem, a z gramofonu wyfrunie melodia, która niegdyś podrywała ją do tańca. W swoim umyśle zatańczy, równie pięknie, co wtedy, gdy nogi i serce miała młode.
— Z przyjemnością podzielę się swoimi osobistymi recenzjami — rozpromieniła się, uradowana, gdy ktoś pytał ją o zdanie. Nie zdarzało jej się to często w rodzinnym gronie. — Jeśli to nie jest zbyt śmiała propozycja, to z chęcią bym je panu przesłała za pośrednictwem mojej wiewiórki. Sama gubię myśli znacznie łatwiej niż pergaminy listów.
W tym miesiącu zaniedbała swoje wizyty w filharmonii, miała jednak nadzieję, że gdy luty przyjdzie łaskawie, to ona odkopie się z pyłu życia codziennego. Zasiądzie na widowni i przez dwie godziny wyprowadzi się z własnej głowy, stanie się jednym i tym samym ze wszystkimi oczami z tęsknotą wpatrzonymi w zgrabne palce poruszające się na strunach instrumentów.
Dzisiejsze spotkanie było niespodzianką z natury z każdym krokiem przyjemniejszą. Miała nadzieję, że ich umowa zawarta była w szczerych intencjach i wcale nie próbował wodzić jej za nos. Nie oczekiwała niczego, to było bezpieczniejsze rozwiązanie, ale lubowała się w przyjemnościach jak każdy inny hedonista. Czasami wbrew rozsądkowi, pozwalała przyjemnością trwać, nie zważając na plotki, które one tworzyły. Być może powinna rozsądniej dobierać towarzystwo, uważać, z kim można ją zobaczyć i kto może o tym coś powiedzieć. Być może wiele rzeczy powinna w życiu wykonać inaczej. Być może.
Einar Halvorsen
Re: 20.01.2001 – Pomnik Norn – E. Halvorsen & Bezimienny: I. Nørgaard Sro 22 Lis - 11:05
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Kamienne rysy zamarłych pod dłutem figur przymgliły się w dalszych krokach, majacząc za plamą pleców; przeszłość i teraźniejszość, przyszłość, skrywana wciąż za kotarą niewiedzy ludzkich umysłów zaszyła się, niedostępna, zawiła jak treść enigmy. Nie mogli dostrzec jej w oczach, w matowych licach marmuru, w statycznym, wiecznym spojrzeniu; dostrzegli ją w zamian za to, obecnie w sobie nawzajem, w prostej, upuszczonej sugestii ich przyszłego spotkania. Zgodziła się; świadomość, że się zgodziła uniosła nawiasy ust w wyważonym - oraz szczerym - uśmiechu, w subtelnej, jawnej serdeczności, jaką wydawał się nieodmiennie żywić do towarzyszki rozmowy. Musiał dopiero ją poznać; nie miał na jej temat obecnie żadnej opinii, mieniącej się detalami, wzorzystej, pełnej spostrzeżeń i wyciągniętych wniosków. Wszystko mógł zmienić czas; mógł, oczywiście, tkany zgodnie z wierzeniem przez trzy boskie prządki których postaci zastygły w dziele człowieka wzniesionym pośród alejek tworzących gęstą sieć miasta.
- Nie - odpowiedział przyjaźnie. - Oczywiście, że nie - dlaczego miał być przeciwny?. Sam, wielokrotnie chętnie korespondował, przelewał myśli na blady policzek kartki, pozwalał im płynnie wsiąkać ciemną krwią atramentu. Miał wiele listów od osób spętanych ponadto czarem; miał wiele listów, choć rzeczywiście spodziewał się, przepełniony przejęciem, jedynie ułamka z nich. Na parapecie wewnątrz jego sypialni piętrzyły się stosy kopert, niektóre czysto kłamliwe, zwiedzione przewrotną aurą.
- Może mieć pani pewność, że będę ich oczekiwać - utwierdził ją w przekonaniu. Dalej, jak sądził, powinien ruszyć przed siebie, z perspektywą zetknięcia się jeszcze później, z zaproszeniem, które nie było pustą wydmuszką słów porzuconych, samotnych w bliskim eterze. Dziś pozostawał szczery, bez scenariuszy, bez chytrych, zdradliwych planów, bez żadnych, prędkich rozmyślań; nie potrzebował nic więcej poza samym spotkaniem, kolejną przyjemnością dyskusji na temat sztuki. Był gotów również poruszyć inne, dostępne kwestie; pozostał nadal otwarty i cieszył się z towarzystwa. Nie był sam jeszcze pewien, którą z galerii wybierze za miejsce rozmów, budynek nie miał jednak większego zresztą znaczenia, w każdym z nich znajdowały się dzieła godne większej uwagi.
- Do zobaczenia, panno Nørgaard - dodał na zakończenie; uśmiechnął się w jej kierunku, po raz ostatni, łagodnie i wniknął w masę przechodniów sunących pasem chodnika. Śnieg, który sączył się z misy nieba, utworzył gęste firanki; wirował w ulotnym tańcu.
Einar i Bezimienny z tematu
- Nie - odpowiedział przyjaźnie. - Oczywiście, że nie - dlaczego miał być przeciwny?. Sam, wielokrotnie chętnie korespondował, przelewał myśli na blady policzek kartki, pozwalał im płynnie wsiąkać ciemną krwią atramentu. Miał wiele listów od osób spętanych ponadto czarem; miał wiele listów, choć rzeczywiście spodziewał się, przepełniony przejęciem, jedynie ułamka z nich. Na parapecie wewnątrz jego sypialni piętrzyły się stosy kopert, niektóre czysto kłamliwe, zwiedzione przewrotną aurą.
- Może mieć pani pewność, że będę ich oczekiwać - utwierdził ją w przekonaniu. Dalej, jak sądził, powinien ruszyć przed siebie, z perspektywą zetknięcia się jeszcze później, z zaproszeniem, które nie było pustą wydmuszką słów porzuconych, samotnych w bliskim eterze. Dziś pozostawał szczery, bez scenariuszy, bez chytrych, zdradliwych planów, bez żadnych, prędkich rozmyślań; nie potrzebował nic więcej poza samym spotkaniem, kolejną przyjemnością dyskusji na temat sztuki. Był gotów również poruszyć inne, dostępne kwestie; pozostał nadal otwarty i cieszył się z towarzystwa. Nie był sam jeszcze pewien, którą z galerii wybierze za miejsce rozmów, budynek nie miał jednak większego zresztą znaczenia, w każdym z nich znajdowały się dzieła godne większej uwagi.
- Do zobaczenia, panno Nørgaard - dodał na zakończenie; uśmiechnął się w jej kierunku, po raz ostatni, łagodnie i wniknął w masę przechodniów sunących pasem chodnika. Śnieg, który sączył się z misy nieba, utworzył gęste firanki; wirował w ulotnym tańcu.
Einar i Bezimienny z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?