Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    11.04.2001 – Czytelnia – G. Molander & M. Rovelstad

    2 posters
    Widzący
    Gerda Molander
    Gerda Molander
    https://midgard.forumpolish.com/t1120-gerda-molander#8014https://midgard.forumpolish.com/t1429-gerda-molander#12456https://midgard.forumpolish.com/t1436-fintifluszka#12555https://midgard.forumpolish.com/f167-gerda-molander


    11.04.2001

    Dociekliwość otwierała się na gałązkach nerwów jak wiosenne kwiaty; koniuszki palców świerzbiły ją rześką ciekawością, więc badała ostrożnymi opuszkami woskowość epidermy młodych pędów, delikatność pręcików i żółtość pyłków, świeże życie wylewało się na dłonie lepkim mleczkiem z ułamywanych szypułek listków, a ona zdawała sobie sprawę, jak za nim tęskniła. Po długiej zimie, spędzonej między wzbierającym strachem a blaknącą nadzieją, dość miała śmierci i duszącego niepokoju – nie mogła znieść dłużej zapachu czarnego tuszu pozostającego na dłoniach bladym przebarwieniem, kiedy wygładzała nimi ogłoszenia rozwieszane na miejskich słupach, nie mogła dłużej spoglądać w ciemne plamy oczu zaginionych ludzi, bo te śledziły ją później w snach, jeśli nie wypiła wieczorem uspokajającego wywaru; dość miała jego posmaku, dość miała oglądania się przez ramię na nieobecność Josefa, dość miała duchów. Powietrze zaczynało pachnieć wiosną, a ona przypominała sobie zapach swojego dzieciństwa, tak daleki od nieszczęścia: ziołowy, przyjemnie gryzący, rozbudzający zmysły; pęczki świeżych ziół zawieszanych na belkach pracowni pozostawiały jej na palcach tłustawą woń olejków, którymi zawsze pachniał fartuch matki i jej włosy. Nie miała od dawna czasu dla tych rzeczy, których Sibylla próbowała ją nauczyć od małości – odwykła od rozpoznawania ingrediencji z kształtu drobnych listków i rozumienia ich właściwości, a jedynym eliksirem, jaki potrafiła uwarzyć z pamięci, był najprostszy eliksir spokoju, choć kiedyś księgę alchemiczną matki recytowała z pamięci jak szkolne wierszyki. Nie zauważyła, kiedy cała ta wiedza uciekła jej przez rozchylone palce, zbyt zajęta ostrożnym kosztowaniem samodzielnego życia i trudnej dorosłości, a teraz wsuwała ręce w kieszenie swojej pamięci i znajdowała w nich jedynie okruszki. Mogłaby poprosić matkę, by zaprzęgła ją do pracy na zapleczu swojego sklepu i pomogła jej nauczyć się jeszcze raz sposobu, w jaki nerwy rozkładały się na blaszkach liści i jak odczytać z ich układu leczniczy gatunek, ale tęskniła za satysfakcją odkrywania nieznośnie – za satysfakcją uczenia się świata z nieprzymuszonym entuzjazmem i swobodą, na którą nie było miejsca pod okiem matki; dałaby jej zapewne każdą odpowiedź, zanim zdążyłaby zadać pytanie, zupełnie praktyczną, zupełnie rzeczową do znudzenia.
    Wchodząc między regały w Wielkiej Bibliotece czuła się, jakby ktoś nakrył jej uszy dłońmi – dźwięk jej wygodnych obcasów uderzających w wypolerowaną podłogę wydawał się ginąć w zaklętej ciszy, a ludzie przechodzący obok byli ledwie cichym szelestem ubrania, jak głuche widma. Znalazła dość szybko alejkę przeznaczoną magicznej botanice, a później tę zapełnioną sekretami alchemii, wybierając najciekawsze woluminy. Ich ciężar w dłoniach wydawał się przyjemnie familiarny – przypominał wolne popołudnia po zajęciach na studiach, spędzane często w ten sposób, w gęstej ciszy uniwersyteckiej biblioteki, w której czasami zdradzała studiowaną dziedzinę z literaturą piękną, czasem z poezją, najczęściej jednak ze swoimi myślami przemykającymi między wersami potokiem niebieskich migdałów, czasami z listami pisanymi w ukrywanym wzruszeniu: do brata, do matki, do przyjaciółek i na północ do Gosty, choć nigdy nie odpowiadał. Gdyby wiedziała wtedy, że nie pozwolą mu ich czytać, zebrałaby je dla niego w pęczek, dałaby mu je dzisiaj, te dni odliczane kolejnym, tkliwym drogi przyjacielu, żeby mógł wypełnić cztery stracone lata szczątkami wspomnień innych niż chłód więziennych murów.
    Wchodząc do czytelni, spojrzeniem odnalazła natychmiast puste miejsce przy stole stojącym na uboczu; książki odkładane na blat nie wydały dźwięku głośniejszego niż szmer, choć wypadły jej prawie z dłoni – wydawało jej się z początku, że się przewidziała, ale kobieta siedząca tyłem do niej przy dalszym stoliku przechyliła znów łagodnie głowę i poczuła jak radość, prawie dziecinna, rozlewa się ciepłym rumieńcem na piegowatych policzkach. Było w tym trochę wstydu, szczypiącego w uszy; nie rozmawiały ze sobą właściwie od ostatniego lata, od tego czasu, kiedy zdała sobie nagle sprawę, że Josef nie pojawi się więcej w ich kawiarni, nie usiądzie obok, nie uśmiechnie się zza szyby witryny, malując na zaparowanej oddechem szybie krzywego serca. Uderzało ją teraz dopiero, jak niesprawiedliwa się stawała w tęsknocie; przesiadywała godzinami przy tym samym stoliku, wypatrując go w siniejącej wieczorem uliczce, zapominając zupełnie o ludziach, którzy czekali na nią.
    Zostawiła książki na stole, nieotwarte; stukot obcasów zapadał się w ciszy prawie niesłyszalny. Częścią siebie, pamiętającą jeszcze wspólnie spędzane wakacje, miała ochotę zawołać ją, poderwać jej spojrzenie jak spłoszoną jaskółkę, rzucić jej się na szyję z uśmiechem jakby wcale nie dorosły – ale żadna z nich nie nosiła już warkoczy wiązanych wstążkami i białych podkolanówek szkolnego mundurka. Dłonie drżały jej łagodnie, kiedy pochylała się lekko za jej krzesłem, by przesłonić palcami jej oczy, czując pod opuszkami ciepło równie piegowatych policzków. Chociaż nie były do siebie podobne tak bardzo, ludzie często brali je za siostry – często żałowała, że nie może zabrać jej ze sobą do Tärnaby i oddać jej połowy swojego pokoju, połowy swojego łóżka i połowy swojego dzieciństwa.
    Przynieś mi zachód słońca w filiżance, policz wylane dzbany świtu i powiedz, jak dużo jest rosy na łące – szepnęła, bo zaklęcie zawisłe w powietrzu biblioteki nie pozwalało jej mówić głośniej, musiał pochylić się bardziej; w jej głosie brzmiał uśmiech, niewinna przekorność. Urokliwy wiersz, znaleziony przypadkiem w tomiku śniącej autorki (Dickinson, pamiętała), zawsze kojarzył jej się z Mildri: niewinna ciekawość w jego wersach i to, jak zaskakiwał każdym pytaniem. – Jak daleko skacze poranek? O której do snu kładzie się tkacz, co przędzie rozpiętość błękitu? Ile jest tonów w śpiewie rudzika i ile wędrówek w swym życiu żółw odbywa, ile filiżanek nektaru pszczoła zażywa? – rumieńce łaskotały ją przyjemnie w policzki, czuła się trochę tylko niepoważnie, trochę za tym tęskniła. – Gniewasz się?
    Widzący
    Mildri Rovelstad
    Mildri Rovelstad
    https://midgard.forumpolish.com/t2364-mildri-rovelstad#28012https://midgard.forumpolish.com/t2387-mildri-rovelstad#28182https://midgard.forumpolish.com/t2388-kjeks#28187https://midgard.forumpolish.com/f182-mildri-i-rjan-rovelstad


    Czas stawał się płynny, uciekał jej przez palce, a im bardziej Mildri chciała go złapać, zatrzymać na dłużej przy sobie, ten z pełną złośliwością umykał jeszcze prędzej. Tak wiele próbowała zrobić, uchwycić jak najwięcej srok za długie ogony, wszystko w celu uporania się z dokuczliwym uczuciem, że nie stara się wystarczająco. Natrętna myśl zawsze wypowiadana była ojcowskim głosem, wybijała się dzięki temu spomiędzy ciągłej gonitwy, przerywała śnienie na jawie, gdy uniwersyteckiej sali odwracała głowę w bok i przyglądała się zachmurzonemu niebu, kiedy nagle ciekawsze od rozwiązywania równań stało się zastanawianie nad powrotem wiosny i przynajmniej kilku promyków słońca. Pragnęła tylko być wymarzoną córką człowieka, którego jednocześnie unikała tyle, ile potrafiła udawać, że nie istnieje on i nie istnieją przede wszystkim jego wymagania, wysokie progi o które potykała się niejednokrotnie w trakcie swojego dzieciństwa, a nawet teraz stanowiły dla niej wyzwanie takim jakim dla alpinistów było Galdhøpiggen. Ciężko było mieć ledwo dwadzieścia lat i dźwigać na swoich barkach problemy pokoleń Rovelstadów pozbawionych przychylności bogini, ich kurczące się zasoby i szacunek nazwiska, jaki należało podtrzymać, bo to jedyne, co posiadali nieustannie. Większość czasu spędzać na szukaniu nowych okazji do uczciwego zarobku, swój życiorys wzbogacając kolejnymi małymi i dużymi zleceniami, mijając się z bratem coraz częściej, mimo że dzielili jedno mieszkanie.

    Między regałami uginającymi się pod ciężarem opasłych tomiszczy i wiedzy w nich zawartej nauczyła się odpoczywać. Pochłaniając strony z zainteresowaniem, nie rozpraszała się każdym szelestem i szurnięciem nóg krzesła jakie niosło się przez czytelnię. Dopiero zapominając się pomiędzy kolejnymi wersami, sunąc ołówkiem po kartkach notatnika, mogła się skoncentrować i sprawić, że wskazówka zegara przerywała swój morderczy pęd do przodu. Poruszała się wolniej i z większą rozwagą, dając Mildri szansę by ją dogonić i dotrzymać kroku. Wciąż go kontrolowała zerkając na drobny zegarek zdobiący jej nadgarstek, nie mogąc sobie pozwolić na spędzenie całego dnia na nauce w bibliotece. Zachód słońca był bezlitosny i tylko jeden eliksir pozwalał jej oszukać własną naturę, ale z tej broni nie korzystała często. Wystarczyło tylko pilnować godziny, by nie wybiec na ulicę na czterech łapach, ciągnąć sukienkę za sobą i licząc na dobroduszność jakiegoś galdra, który pomoże jej z torebką. Tyle lat udało jej się uniknąć wypadku, nie mogła tego zaprzepaścić.

    Mimo wyostrzonego słuchu, wydawała się nie słyszeć stukotu obcasów, głośniejszego z każdym krokiem, gdy kobieta zbliżała się w jej stronę. Ołówek wypadł z jej dłoni w tym samym momencie, gdy wzdrygnęła się w siedzeniu, pozostawił po sobie nieregularną kreskę i urwane słowo. Zapomniała o artykule czytanym przed chwilą – mówił o złotym mchu czy glebach Skandynawii? Serce zadrżało w piersi, bynajmniej nie przez płochliwość charakteru, ale wspomnienia jakie wróciły z pomocą wersów wiersza i przyjemnej barwy głosu. Nie sposób było nie połączyć jej z ulubioną twarzą, dotychczasowy smutek jakim opleciona była postać nie zagłuszył lekkiej ekscytacji z jaką odwróciła się do rudowłosej. Nie potrzebowała potwierdzenia. Chciała się nacieszyć jej widokiem. Na wszelki wypadek, gdyby znowu miała ją zobaczyć dopiero za rok.

    Nie wiem — przyznała z lekkim ociąganiem i zawstydzeniem. Powinna przecież wiedzieć jak się czuje, mierząc ją wzrokiem, by przekonać się jak wiele powierzchownych zmian zaszło w jej drogiej przyjaciółce przez miesiące nieobecności w jej życiu; wbijając spojrzenie w twarz, niby to próbując policzyć piegi i sprawdzić jak wiele ich przybyło. Rumieniec rozlany na policzkach Gerdy dodawał jej uroku, nie potrzebowała teraz różowego pudru do stworzenia pozoru. Dopiero krzyżując na kilka sekund – tylko kilka, utrzymywanie kontaktu wzrokowego nigdy nie było jej mocną stroną – ich spojrzenia i zaglądając głębiej w brązowe oczy, widziała w nich więcej powagi niż wcześniej. — A powinnam?

    Ciotka Edel prosiła ją wielokrotnie, żeby przestała zadawać niemądre pytania, ale Mildri chciała rozumieć, kiedy nie umiała odpowiedzieć na coś odpowiedzieć sama. W podręcznikach nie mogła znaleźć antidotum na brak wiadomości od kochanej przez siebie osoby. Ciężko było o solucję czy wypada niepokoić osobę, która wyraźnie kontaktu nie oczekuje. Próba racjonalizacji problemu podpowiedziała jej jedyne, co zdawało się być słuszne i czego zamierzała się trzymać, nieważne jak było jej z tego powodu przykro – dała jej przestrzeń, uszanowała to w pełni.

    Wolałabym wiedzieć jak ty się czujesz — przyznała po chwili i spróbowała się uśmiechnąć. Wargi wygięły się w ładnym, ale nieco przybladłym uśmiechu, zdradzającym zmieszanie po raz kolejny, o ile początkowo rozchylone szeroko oczy nie były wystarczającym tego dowodem. Niezręczność całkowicie obca w jej towarzystwie. Nie podobała jej się, chciała się jej pozbyć jak najszybciej. — Nie byłam pewna, co powinnam zrobić — słowa te mogły być równie dobrze szelestem kartek przerzucanych przez studenta kilkanaście kroków od nich, ale niezależnie od tego jak ciche były – padły.



    pretty little girl, she shines knowing she is young. silly little girl, she tries thinking she is good and wise



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.