:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen
2 posters
Bezimienny
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:33
25.09.2000
List z przeprosinami przemycony w aktach sprawy.
Oto dowód męstwa starszego inspektora Untamo Sorsy. Dowód, który został przywitany przez panią Nykänen najpierw zdziwieniem, a później... też zdziwieniem, ale o zabarwieniu zdecydowanie pozytywnym. Gdyby pojawił się wcześniej — tego samego, parszywego dnia, gdy wyrzucili z siebie zdecydowanie zbyt dużo żółci — zapewne świstek papieru ugiąłby się pod ciężarem jej rąk, a następnie poszybował zgrabnie do kosza, gdzie miejsce podobnych niechcianych skrawków rzeczywistości.
Na całe szczęście Pirkko-Liisa zdawała się być wyjątkowo zsynchronizowana ze swym niegdysiejszym mentorem, zwłaszcza w kwestii wybuchów niechęci, powracania do spokoju i... zżerających ją wyrzutów sumienia. To, co odgradzało ją grubą linią od mężczyzny to tylko niemożliwy do przezwyciężenia wstyd. Przyznanie się do błędu, choć było rzeczą niezwykle honorową, było również czymś, przez co cierpiała duma tej, która od zawsze musiała udowadniać, że jest dla niej miejsce w tej formacji. Czasami wydawało się, że prędzej zsinieje i umrze, niż przyzna się do błędu przed kimś, z czyją opinią liczyła się szczególnie.
Bo co jeśli? Jeśli uzna ją za faktycznie niekompetentną, jeżeli słowa, którym nadał kontekst dopiero w liście, były słowami prawdziwymi, a teraz, na trzeźwo, chciał jedynie oszczędzić jej dalszego bólu? Mimo czasami oschłego podejścia Untamo był przecież dobrym człowiekiem. Taki zabieg nie był czymś zupełnie nieprawdopodobnym.
Nie chciała znów wpaść w spiralę nadinterpretacji. Czasami kluczem do szczęścia była prostota — Untamo nigdy nie okazywał się być człowiekiem niesprawiedliwym, więc nie było powodu doszukiwania się drugiego dna tam, gdzie nie miało prawa go być.
Ze względu na wczesną porę i w miarę spokojny dzień w biurze postanowiła nie odpowiadać na list. Zresztą — co mogłaby w nim napisać? Nawet gdyby spróbowała, czuła, że jej wysiłki i tak zdadzą się na niewiele. Sorsa zasługiwał na zdecydowanie więcej niż ledwo zdatny do zrozumienia bełkot.
Dobrze wiedziała, gdzie go znaleźć. Powrót na znajome korytarze pierwszego piętra z zaskakująco nie zbiegł się z pogorszeniem nastroju. Wręcz przeciwnie. Dawno niewidziany uśmiech na twarzy Pirkko-Liisy wskazywał na zdecydowanie pozytywne nastawienie do wszystkiego, co miało się wydarzyć w przeciągu najbliższych kilku minut. Stanąwszy przed pomieszczeniem wspólnym, w ostatnim momencie rozmyśliła się i zamiast nacisnąć klamkę, skierowała się w lewo, w kierunku pomieszczenia gospodarczego. Gdy na powrót zjawiła się na korytarzu, ręce miała zajęte przez dwa kubki z kawą. Czarną z trzema łyżkami cukru. Wymieszana cztery razy w ruchach przeciwnych wskazówkom zegara. Dokładnie taką, jaką zwykł pijać starszy inspektor.
Krótkie zerknięcie na zegar — dziesiąta trzydzieści.
Idealnie.
Dobrze wiedziała, gdzie go zastanie. Od progu wyłapała wzrokiem jego sylwetkę, na fotelu usadowionym tyłem do wejścia. Nawet lepiej, nie zobaczy jej tak prędko i nie zepsuje niespodzianki. Noga nie dawała dzisiaj zbyt wiele powodów do narzekań, zatem poza charakterystycznym kuleniem, dzielący ich dystans przeszła całkiem zgrabnie i szybko.
Szczęk odkładanego na stół kubka musiał być tym, co miało ostatecznie wyrwać Untamo z rwącej rzeki jego myśli.
— Mieszałam tylko cztery razy, piąty przynosi pecha.
Ukazane w szczerym uśmiechu zęby błysnęły perłową bielą, a policzki uniosły się na tyle, by z oczu Pirkko-Liisy zostały ino zadowolone półksiężyce. Niedługo później odłożyła i swój kubek, by zająć miejsce na fotelu naprzeciwko Sorsy.
— Zgubiłeś coś — Wyciągnięty z tylnej kieszeni spodni, zmięty kawałek papieru został położony na stole, tuż obok kubków, lecz niezapisaną stroną do góry. Untamo nie musiał nawet szczególnie wysilać wyobraźni, by w siedzącej naprzeciw kobiecie znów zobaczył tego samego podlotka, któremu czasami podrzucał cukierki na biurko. Na próżno było szukać w niej żalu, zawziętości, gniewu, jakiegokolwiek uczucia nieprzystającego do wesołej, pełnej ideałów kobiety.
Czyżby dobry prognostyk na przyszłość?
Untamo Sorsa
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:33
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Dzisiaj miał mieć wychodne. Zapowiedziane wyjście w towarzystwie jednego z Wysłanników trzymało go w dość dobrym humorze, jakby tłumiąc wyrzuty sumienia, które wciąż obijały mu się gdzieś o wnętrze czaszki, bez ustanku przypominając o sobie.
Bo cóż – wciąż mógł się przecież martwić o to, jak jego krótka notka została odebrana. Czy odniosła zamierzone skutki? Czy w ogóle dotarła do adresatki, czy może zwyczajnie wymknęła się spomiędzy dokumentów i poleciała gdzieś na podłogę, kończąc bezczelnie zdeptana przez zawilgłe podeszwy Kruczych butów? Albo czy urodziwe oczęta jego ulubienicy w ogóle raczyły spojrzeć na karteczkę, po takim pokazie niedojrzałości, jaki zaprezentował jej dawny mentor?
Jeżeli dobrze ją znał – pewnie z ciekawości i tak by spojrzała, jednak doświadczenie ostatnio i tak go zawiodło – w końcu zwykle nie bywał podły dla ludzi na których mu zależało, a tu proszę, bęc i pomyłka. Może faktycznie powinien rozważyć emeryturę, zanim do reszty już przestanie rozpoznawać swoje własne zachowania?
Przed nosem, na stoliku kawowym, leżały akta związane ze sprawą Erlinga Møllera. A raczej ochłapy informacji, jakie dało się uzyskać o rzeczonym mężczyźnie. I chociaż zapoznał się już z nimi szmat czasu temu, co jakiś czas śledząc postępy (czy raczej ich brak), tak teraz, kiedy miał udać się do mieszkania delikwenta… Cóż, jakby to powiedzieć – Sorsa lubił być wręcz patologiczne dobrze przygotowany. W końcu nie bez powodu nosił na barkach miano pracoholika.
Dodatkowo cieszył go fakt, jakoby to nie odszedł do lamusa. Wciąż mógł być użyteczny, a jeżeli nie tak samo fizycznie jak kiedyś, to może chociaż słownie? To już w końcu nie te czasy, by bić kogoś dla uzyskania informacji. I to nie zawsze prawdziwych informacji, a byle jakich informacji. Byle tylko zapchać akta.
Spojrzenie skierował na swój stary zegarek zamontowany na nadgarstku lewej ręki. Mógł śledzić wielkie odliczanie do rzeczonej godziny 10:30, podczas to której zwykle odczuwał największy odpływ życiowej energii. A jako, że ucinanie sobie drzemek w pracy i to jeszcze o tak niegodziwej godzinie naturalnie nie wchodziło w grę – trzeba było podnieść swoje przestarzałe cztery litery i pognać czym prędzej po ten napój bogów spożywany każdego dnia, czyniąc z tego rytuały godne zapisów w księgach.
I gdy tylko pochylił się przy stoliku, by zgarnąć do teczki rozsypane w artystycznym nieładzie karteczki – coś brzęknęło o siebie, a przed samym nosem Sorsy wyrosło to, o czym przed chwilą myślał. Czy był więc cudotwórcą, którego myśl zamienia się w czyn?
Nie, o nie – drodzy czytelnicy, osoba która stanęła przed nim byłą bowiem dość niespodziewanym gościem.
Na tyle niespodziewanym, by na krótką chwilę usta zdziwionego starszego inspektora przybrały kształt spłaszczonej piłeczki. Potem oczywiście gębą kłapnął, nie chcąc wychodzić na bardziej niewychowanego niż zwykle, jednak – zaskoczenie i niespodziewany stres pozostały w jego ciele, objawiając się głównie podskakującą nogą, którą powstrzymał tylko zarzuceniem jej na drugą no i lekko roztrzęsionymi rękami, które odsunął od akt, a które potem oparł na kolanie w pozie może i zgrabnej, jednak jakże i bezpiecznej! W końcu w ten sposób blondynka na pewno nie zauważy, że ten trzęsie się jak galareta na jej widok.
Nie oczekiwał konfrontacji tak szybko.
- Ja… – zaczął, jednak by nie wyjść na niewdzięcznika, najpierw odniósł się do czarnego płynu, który przed nim wylądował. Tak wygodny, neutralny temat, no tak… - Podobno za szóstym się zeruje… Tak mówią niektórzy. Dziękuję.
Teraz jednak, kiedy uprzejmości mieli już za sobą, Sorsa musiał przejść od tematu listu, o którym zresztą dobitnie przypomniano mu gestem rzucenia go przed nos. Kącik ust zadrgał mu zdradziecko, a spojrzenie podniosło się momentalnie z powrotem na twarz Prikko-Liisy. Odpowiedział na jej uśmiech swoim nieśmiałym uśmiechem, jednak nawet nie schylił się po karteczkę, którą już na wylot znał, układając te słowa znowu i znowu w swojej głowie.
- Przyszłaś popatrzeć jak miotam się w niezręczności? – zapytał uniżonym tonem. – Bo jeżeli tak, to doskonały adres. Przepraszam. Jeszcze raz przepraszam.
Ściszył głos do szeptu, a kiedy wreszcie wyrzucił to z siebie, powieki nie tańczyły już tego szaleńczego tańca pełnego drgawek. Poczuł jakby ciśnienie z niego zeszło, a gest drapania się po karku zasugerował jasno, że pozostawał bardziej niż zmieszany.
- Ale skoro tu jesteś, to pewnie też masz mi coś do powiedzenia…? – oby nie była tu by osobiście poinformować go, że wypełnił papiery jak jakiś jełop. Jakoś średnio było mu w smak teraz kreślić i pisać wszystko od nowa. – Bo jeżeli nie, to przygotuj się na moje dalsze suplikacje. Jestem dziś w humorze na takie ckliwości…
Bo cóż – wciąż mógł się przecież martwić o to, jak jego krótka notka została odebrana. Czy odniosła zamierzone skutki? Czy w ogóle dotarła do adresatki, czy może zwyczajnie wymknęła się spomiędzy dokumentów i poleciała gdzieś na podłogę, kończąc bezczelnie zdeptana przez zawilgłe podeszwy Kruczych butów? Albo czy urodziwe oczęta jego ulubienicy w ogóle raczyły spojrzeć na karteczkę, po takim pokazie niedojrzałości, jaki zaprezentował jej dawny mentor?
Jeżeli dobrze ją znał – pewnie z ciekawości i tak by spojrzała, jednak doświadczenie ostatnio i tak go zawiodło – w końcu zwykle nie bywał podły dla ludzi na których mu zależało, a tu proszę, bęc i pomyłka. Może faktycznie powinien rozważyć emeryturę, zanim do reszty już przestanie rozpoznawać swoje własne zachowania?
Przed nosem, na stoliku kawowym, leżały akta związane ze sprawą Erlinga Møllera. A raczej ochłapy informacji, jakie dało się uzyskać o rzeczonym mężczyźnie. I chociaż zapoznał się już z nimi szmat czasu temu, co jakiś czas śledząc postępy (czy raczej ich brak), tak teraz, kiedy miał udać się do mieszkania delikwenta… Cóż, jakby to powiedzieć – Sorsa lubił być wręcz patologiczne dobrze przygotowany. W końcu nie bez powodu nosił na barkach miano pracoholika.
Dodatkowo cieszył go fakt, jakoby to nie odszedł do lamusa. Wciąż mógł być użyteczny, a jeżeli nie tak samo fizycznie jak kiedyś, to może chociaż słownie? To już w końcu nie te czasy, by bić kogoś dla uzyskania informacji. I to nie zawsze prawdziwych informacji, a byle jakich informacji. Byle tylko zapchać akta.
Spojrzenie skierował na swój stary zegarek zamontowany na nadgarstku lewej ręki. Mógł śledzić wielkie odliczanie do rzeczonej godziny 10:30, podczas to której zwykle odczuwał największy odpływ życiowej energii. A jako, że ucinanie sobie drzemek w pracy i to jeszcze o tak niegodziwej godzinie naturalnie nie wchodziło w grę – trzeba było podnieść swoje przestarzałe cztery litery i pognać czym prędzej po ten napój bogów spożywany każdego dnia, czyniąc z tego rytuały godne zapisów w księgach.
I gdy tylko pochylił się przy stoliku, by zgarnąć do teczki rozsypane w artystycznym nieładzie karteczki – coś brzęknęło o siebie, a przed samym nosem Sorsy wyrosło to, o czym przed chwilą myślał. Czy był więc cudotwórcą, którego myśl zamienia się w czyn?
Nie, o nie – drodzy czytelnicy, osoba która stanęła przed nim byłą bowiem dość niespodziewanym gościem.
Na tyle niespodziewanym, by na krótką chwilę usta zdziwionego starszego inspektora przybrały kształt spłaszczonej piłeczki. Potem oczywiście gębą kłapnął, nie chcąc wychodzić na bardziej niewychowanego niż zwykle, jednak – zaskoczenie i niespodziewany stres pozostały w jego ciele, objawiając się głównie podskakującą nogą, którą powstrzymał tylko zarzuceniem jej na drugą no i lekko roztrzęsionymi rękami, które odsunął od akt, a które potem oparł na kolanie w pozie może i zgrabnej, jednak jakże i bezpiecznej! W końcu w ten sposób blondynka na pewno nie zauważy, że ten trzęsie się jak galareta na jej widok.
Nie oczekiwał konfrontacji tak szybko.
- Ja… – zaczął, jednak by nie wyjść na niewdzięcznika, najpierw odniósł się do czarnego płynu, który przed nim wylądował. Tak wygodny, neutralny temat, no tak… - Podobno za szóstym się zeruje… Tak mówią niektórzy. Dziękuję.
Teraz jednak, kiedy uprzejmości mieli już za sobą, Sorsa musiał przejść od tematu listu, o którym zresztą dobitnie przypomniano mu gestem rzucenia go przed nos. Kącik ust zadrgał mu zdradziecko, a spojrzenie podniosło się momentalnie z powrotem na twarz Prikko-Liisy. Odpowiedział na jej uśmiech swoim nieśmiałym uśmiechem, jednak nawet nie schylił się po karteczkę, którą już na wylot znał, układając te słowa znowu i znowu w swojej głowie.
- Przyszłaś popatrzeć jak miotam się w niezręczności? – zapytał uniżonym tonem. – Bo jeżeli tak, to doskonały adres. Przepraszam. Jeszcze raz przepraszam.
Ściszył głos do szeptu, a kiedy wreszcie wyrzucił to z siebie, powieki nie tańczyły już tego szaleńczego tańca pełnego drgawek. Poczuł jakby ciśnienie z niego zeszło, a gest drapania się po karku zasugerował jasno, że pozostawał bardziej niż zmieszany.
- Ale skoro tu jesteś, to pewnie też masz mi coś do powiedzenia…? – oby nie była tu by osobiście poinformować go, że wypełnił papiery jak jakiś jełop. Jakoś średnio było mu w smak teraz kreślić i pisać wszystko od nowa. – Bo jeżeli nie, to przygotuj się na moje dalsze suplikacje. Jestem dziś w humorze na takie ckliwości…
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:34
Wyraźne zaskoczenie starszego inspektora urosło do rangi niezwykle rzadkiej, acz miłej okoliczności. Gdyby spytać Pirkko-Liisę, czy spodziewała się ujrzeć swego mentora rozdziawionego jakby zobaczył przed sobą samą Freyję, w dodatku w negliżu, odpowiedziałaby, że w żadnym wypadku. Widać klimat Kruczej Straży został ostatnio zaburzony przez wyjątkowo silną emocjonalność jej funkcjonariuszy. Czy było czemu się dziwić? W obliczu wciąż rosnącej liczby morderstw cała formacja czuła na sobie czujne spojrzenie opinii publicznej.
A działanie pod presją — choć byli do tego przyzwyczajeni, poniekąd również stworzeni — potrafiło złamać nawet najgrubsze i najtwardsze maski spokoju. Opuszczona garda emocjonalna łapała każdego z nich. Czy to ze zmęczenia, czy przez zwyczajne gapiostwo.
Untamo miał jednak szczęście, trafił bowiem na kogoś, kto nie zamierzał wykorzystywać jego słabostek do własnych celów. Widząc spięcie mężczyzny, Pirkko poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Może faktycznie lepiej było po prostu odpisać mu na list, kilka dni unikać się wzajemnie na korytarzach, by wyrzuty sumienia zniknęły spod powierzchni skóry i rozeszły się w końcu po kościach. Ale nie byłaby sobą, gdyby nie przeprowadziła kolejnej konfrontacji. Może zbyt szybko, może nieprzemyślanie, ale z pewnością z wyłącznie dobrymi intencjami.
— Tak? — wyraźne rozbawienie tańczyło w kącikach ust kobiety, która musiała odpowiedzieć sama przed sobą, czy zachowanie siedzącego przed nią mężczyzny bardziej ją rozczuliło, czy stało się powodem do stłumionego, acz niosącego się po trzewiach śmiechu. Nie z niego. Z sytuacji, która stała się ich udziałem kilka dni temu i nie chciała zakończyć się bez wzajemnego uniżenia w przeprosinach. — Może to midgardzki zwyczaj, moja rodzina zawsze żyła po fińsku... Nie pamiętam, czy ci o tym wspominałam, ale moi rodzice pochodzą z Lahti, w Midgardzie zostali po studiach, ale nigdy nie udało im się do końca wsiąknąć w to miasto.
Nagłe dywagacje opierające się głównie o istotę pecha zamkniętego w prostych ruchach łyżeczką mogły zdziwić. Pirkko już dawno nie była ani tak szczerze uśmiechnięta, ani tak rozgadana. Naprawdę martwić się można będzie zacząć, gdy wpadnie na pomysł noszenia butów na wysokim obcasie pomimo swej... niedoskonałości. Kto wie, może pomysł ten zakwitnie w jej głowie już całkiem niedługo?
Nie spodziewała się po nim aż tak gorących przeprosin. Nie, żeby jej nie schlebiały, co to to nie. Po prostu nie wydawało jej się, by na nie zasługiwała. Zatem widok wyglądającego jak zbity szczeniak Sorsy był dla Pirkko na tyle niespodziewanie niewygodny, że wobec pierwszych słów wymykających się spomiędzy uśmiechniętych — nieśmiało, może nieporadnie — warg, zareagowała niemal automatycznie.
— Ale kiedy ty nie masz mnie już za co przepraszać — taka była prawda. Teraz przyszedł czas na jej przeprosiny. Wysunięta ku Sorsie sylwetka, wzrok chwilowo ignorujący wszystko, co działo i znajdowało się dookoła nich — tak, nawet akta Møllera, choć było to cholernie trudne — dawało wyraźny sygnał, że miał jej niepodzielną uwagę. — To ja powinnam. Nie będę zrzucać tego na zły dzień, w tej pracy idzie do nich przywyknąć. Więc...
Ramiona uniosły się wysoko, prawie dotykając jej uszu. Tak głęboki wdech wzięła, by przypadkiem nie zakrztusić się własną dumą.
— Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać ani tym bardziej mówić o twojej emeryturze. Jesteś jednym z, jeżeli nie najlepszym człowiekiem, który kiedykolwiek nosił ten mundur — szybki ruch podbródkiem wskazywał co prawda na ten sam mundur, który należał od Sorsy, jednak miała nadzieję, że moc figury retorycznej obejmie wszystkie mundury wydawane przez Kruczą Straż od początków jej istnienia. — Wiem, że próba przekupstwa kawą to niezbyt wyszukana sztuczka, ale... Ech. Nie miałam innego pomysłu. Zresztą, chodzą słuchy, że całe dnie spędzam na piciu kawy, więc równie dobrze mogłabym zrobić to z tobą.
Próby schowania zmieszania za puszczonym ukradkiem oczkiem musiały jednak wystarczyć. Ze słów Pirkko płynął bowiem prawdziwie szczery żal, a przybierające na intensywności wykręcanie palców, które miało zająć zdecydowanie zbyt nerwowe ciało, jedynie potwierdzało tezę, że słowa te nie przychodziły z łatwością.
A jednak padły. Podobnie do długiego spojrzenia błękitu oczu, które nieco śmielej zaczęło zbaczać z twarzy Untamo, jakby uciekało od konsekwencji mogących mieć źródło w … ojcowskim rozczarowaniu? Mimo tego, że oboje byli ludźmi dorosłymi, Pirkko-Liisa cały czas traktowała starszego inspektora jak własnego ojca. Sprawniejszego, z umysłem nieco lotniejszym i zdolnym do układania puzzli śledztwa z zaskakującą łatwością. Ale wciąż ojca. A takiemu należy się szacunek, nie podrzędne pyskówki godne dzieciaka bez ukończonego nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia.
— Suplikacje? — lekko zmarszczone myślą czoło pokazało jak na dłoni nieznajomość tak... poważnego słowa. — Tak mówiliście w twojej młodości? Nigdy wcześniej nie słyszałam, by ktokolwiek użył takiego słowa.
Lekko zachrypnięty śmiech — Pirkko musiała niedawno wrócić z papierosa — wypełnił przestrzeń między nimi i w połączeniu ze szczerym zaskoczeniem Nykänen potwierdzał jedynie to, co wiedzieli już wcześniej.
Untamo Sorsa był zdecydowanie bardziej oczytanym z tej dwójki.
— Oho, a co to? — w dociekliwości mogła dotrzymać mu kroku bez większego problemu. Dostrzeżenie akt leżących na stole nie było znowu wielkim sukcesem, ale w jej przypadku dźwignięcie się (na jednej nodze oczywiście) by przejąć je dla siebie — zdecydowanie tak.
Nie była na tyle bezczelna, by przeglądać je bez wcześniejszego pozwolenia.
— Pozwolisz?
Ciągnie wilka do lasu.
A działanie pod presją — choć byli do tego przyzwyczajeni, poniekąd również stworzeni — potrafiło złamać nawet najgrubsze i najtwardsze maski spokoju. Opuszczona garda emocjonalna łapała każdego z nich. Czy to ze zmęczenia, czy przez zwyczajne gapiostwo.
Untamo miał jednak szczęście, trafił bowiem na kogoś, kto nie zamierzał wykorzystywać jego słabostek do własnych celów. Widząc spięcie mężczyzny, Pirkko poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Może faktycznie lepiej było po prostu odpisać mu na list, kilka dni unikać się wzajemnie na korytarzach, by wyrzuty sumienia zniknęły spod powierzchni skóry i rozeszły się w końcu po kościach. Ale nie byłaby sobą, gdyby nie przeprowadziła kolejnej konfrontacji. Może zbyt szybko, może nieprzemyślanie, ale z pewnością z wyłącznie dobrymi intencjami.
— Tak? — wyraźne rozbawienie tańczyło w kącikach ust kobiety, która musiała odpowiedzieć sama przed sobą, czy zachowanie siedzącego przed nią mężczyzny bardziej ją rozczuliło, czy stało się powodem do stłumionego, acz niosącego się po trzewiach śmiechu. Nie z niego. Z sytuacji, która stała się ich udziałem kilka dni temu i nie chciała zakończyć się bez wzajemnego uniżenia w przeprosinach. — Może to midgardzki zwyczaj, moja rodzina zawsze żyła po fińsku... Nie pamiętam, czy ci o tym wspominałam, ale moi rodzice pochodzą z Lahti, w Midgardzie zostali po studiach, ale nigdy nie udało im się do końca wsiąknąć w to miasto.
Nagłe dywagacje opierające się głównie o istotę pecha zamkniętego w prostych ruchach łyżeczką mogły zdziwić. Pirkko już dawno nie była ani tak szczerze uśmiechnięta, ani tak rozgadana. Naprawdę martwić się można będzie zacząć, gdy wpadnie na pomysł noszenia butów na wysokim obcasie pomimo swej... niedoskonałości. Kto wie, może pomysł ten zakwitnie w jej głowie już całkiem niedługo?
Nie spodziewała się po nim aż tak gorących przeprosin. Nie, żeby jej nie schlebiały, co to to nie. Po prostu nie wydawało jej się, by na nie zasługiwała. Zatem widok wyglądającego jak zbity szczeniak Sorsy był dla Pirkko na tyle niespodziewanie niewygodny, że wobec pierwszych słów wymykających się spomiędzy uśmiechniętych — nieśmiało, może nieporadnie — warg, zareagowała niemal automatycznie.
— Ale kiedy ty nie masz mnie już za co przepraszać — taka była prawda. Teraz przyszedł czas na jej przeprosiny. Wysunięta ku Sorsie sylwetka, wzrok chwilowo ignorujący wszystko, co działo i znajdowało się dookoła nich — tak, nawet akta Møllera, choć było to cholernie trudne — dawało wyraźny sygnał, że miał jej niepodzielną uwagę. — To ja powinnam. Nie będę zrzucać tego na zły dzień, w tej pracy idzie do nich przywyknąć. Więc...
Ramiona uniosły się wysoko, prawie dotykając jej uszu. Tak głęboki wdech wzięła, by przypadkiem nie zakrztusić się własną dumą.
— Przepraszam. Nie powinnam była tak na ciebie naskakiwać ani tym bardziej mówić o twojej emeryturze. Jesteś jednym z, jeżeli nie najlepszym człowiekiem, który kiedykolwiek nosił ten mundur — szybki ruch podbródkiem wskazywał co prawda na ten sam mundur, który należał od Sorsy, jednak miała nadzieję, że moc figury retorycznej obejmie wszystkie mundury wydawane przez Kruczą Straż od początków jej istnienia. — Wiem, że próba przekupstwa kawą to niezbyt wyszukana sztuczka, ale... Ech. Nie miałam innego pomysłu. Zresztą, chodzą słuchy, że całe dnie spędzam na piciu kawy, więc równie dobrze mogłabym zrobić to z tobą.
Próby schowania zmieszania za puszczonym ukradkiem oczkiem musiały jednak wystarczyć. Ze słów Pirkko płynął bowiem prawdziwie szczery żal, a przybierające na intensywności wykręcanie palców, które miało zająć zdecydowanie zbyt nerwowe ciało, jedynie potwierdzało tezę, że słowa te nie przychodziły z łatwością.
A jednak padły. Podobnie do długiego spojrzenia błękitu oczu, które nieco śmielej zaczęło zbaczać z twarzy Untamo, jakby uciekało od konsekwencji mogących mieć źródło w … ojcowskim rozczarowaniu? Mimo tego, że oboje byli ludźmi dorosłymi, Pirkko-Liisa cały czas traktowała starszego inspektora jak własnego ojca. Sprawniejszego, z umysłem nieco lotniejszym i zdolnym do układania puzzli śledztwa z zaskakującą łatwością. Ale wciąż ojca. A takiemu należy się szacunek, nie podrzędne pyskówki godne dzieciaka bez ukończonego nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia.
— Suplikacje? — lekko zmarszczone myślą czoło pokazało jak na dłoni nieznajomość tak... poważnego słowa. — Tak mówiliście w twojej młodości? Nigdy wcześniej nie słyszałam, by ktokolwiek użył takiego słowa.
Lekko zachrypnięty śmiech — Pirkko musiała niedawno wrócić z papierosa — wypełnił przestrzeń między nimi i w połączeniu ze szczerym zaskoczeniem Nykänen potwierdzał jedynie to, co wiedzieli już wcześniej.
Untamo Sorsa był zdecydowanie bardziej oczytanym z tej dwójki.
— Oho, a co to? — w dociekliwości mogła dotrzymać mu kroku bez większego problemu. Dostrzeżenie akt leżących na stole nie było znowu wielkim sukcesem, ale w jej przypadku dźwignięcie się (na jednej nodze oczywiście) by przejąć je dla siebie — zdecydowanie tak.
Nie była na tyle bezczelna, by przeglądać je bez wcześniejszego pozwolenia.
— Pozwolisz?
Ciągnie wilka do lasu.
Untamo Sorsa
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:34
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Kiedy to już miłą i miękką część dnia mieli za sobą, a zatem – poprzepraszali siebie po wsze czasy, może i ciśnienie w głowie Untamo nieco spadło. Nie czuł się wciąż zupełnie swobodnie, prędzej jak siłacz który po odstawieniu ciężarów odczuwać mógł niezręczne swędzenie i słabość mięśni, jednak na pewno czuł się lepiej. Wiedział, że po tym emocjonalnym stresie nadejdzie też czas na emocjonalne zakwasy, które to objawią się pewnie pod postacią kilku absolutnych dni ciszy, jednak cieszył się, że nie musiał dalej wystawiać swojego poczucia winy na próbę.
I tak miał w tym życiu trochę więcej zmartwień niż powinien, a te całe niezręczne nieporozumienie z Prikko-Liisą w roli głównej mogło być już jego gwoździem do trumny. Ale już mniejsza o to – było, minęło, a takie a nie inne akcje z zasady tylko pogłębiały relacje międzyludzkie. W końcu nie ma małżeństwa bez kłótni, nie ma rodzeństwa bez zabierania sobie zabawek… Zabawne było to, że tak usprawiedliwiał to sobie w głowie właśnie Sorsa, który nigdy nie zaznał bycia w pełnej rodzinie, jak i jej tworzenia.
Może faktycznie był postacią tragiczną. Ale chociaż mógł wypić sobie kawkę, prawda?
- Ja niewiele już pamiętam z Finlandii, więc może faktycznie – promuję jakieś spaczone tradycje – usprawiedliwił się jakby, kłamiąc co prawda, ale obdarzając kobietę wyjątkowo ciepłym uśmiechem, który miał ją kupić. Właściwie nawet nie wiedział czy chciałby wracać do Helsinek – dzieci które tam poznał nie miały swego czasu skrupułów. Podżegane pewnie przez rodziców widziały w jego braku ojca jakąś ujmę, zamiast chwalić matkę, że ta radzi sobie z wychowaniem syna w pojedynkę. Na samą myśl o samotności jaka wtedy czuł, było mu po prostu żal dawnego siebie. Na szczęście potem było już tylko lepiej. – Czasami zachodzę w głowę czy nie jesteśmy autentycznie spokrewnieni. Przecież możesz spytać któregokolwiek z tych chłopców kto zawsze ma w dłoni kubek kawy. Dobrze wiesz kogo wskażą… Poza tym, to jest przekupstwo na które jestem gotów.
A mówiąc to, już sięgnął ku naczyniu, by załapać je finezyjnie za uszko. Potem uniósł je prawie jak w toaście ku górze, uśmiechając się już szerzej. To pewnie fakt, że chociaż jednego dnia nie musiał parzyć kawy sam sprawiał, że zrobił się nagle taki promienny. No i widocznie dobrze przyjął słowa przeprosin z ust dawnej inspektor, bo nie poruszał już nawet ich tematu, zwyczajnie zostawiając to wszystko za sobą.
- Gdy będziesz w moim wieku, młoda damo, też będziesz rzucała takimi trudnymi do spamiętania hasłami z tyłka i pewnie też mądrzyła się jak jakaś kwoka. Ciężko jest wtedy żyć z samym sobą, ale cóż… Przekonasz się! – próbował przykryć obrusikiem dużej ilości słów to, jak zmieszany poczuł się w momencie wytknięcia mu jakiś słownikowych szaleństw. Może pomylił się? Przejęzyczył? Przekręcił literki? Teraz to już nie ważne – postąpił w końcu tak, jak było mu najłatwiej – zrzucił wszystko na doświadczenie. – A to… – mruknął, patrząc ku aktom Møllera. – Nie krępuj się, zerknij sobie. I tak możesz tam patrzeć kiedy chcesz, na pewno są również do twojego wglądu. Szefostwo przypuszcza, że u tego właśnie elegancika znaleźć możemy dowody na jego powiązanie z miłośnikami zakazanych praktyk. Przeczuwam, że sprawa może być grubsza, skoro posyłają tam mnie i jednego z Wysłanników, ale cóż – może intuicja tym razem mnie zawodzi? Ten chłopak… Terje Tordenskiold. Jaką masz o nim opinię? – przyciszył głos do szeptu, nachylając się ku i tak pochylonej nad aktami Prikko-Liisie. Sam znał go jeszcze zanim ten trafił do Wysłanników, w końcu był niegdyś częścią ich wydziału. Posłyszał też kilka bardziej czy mniej przychylnych plotek… Ot, tyle, ile mógł wiedzieć ktoś, kto nie zaglądał ludziom w akta bez potrzeby. – Imponuje mi to, że doszedł tak daleko w tak młodym wieku… Ja w jego wieku byłem dopiero trzy lata na służbie. Odynie, jak ten czas zasuwa…
I tak miał w tym życiu trochę więcej zmartwień niż powinien, a te całe niezręczne nieporozumienie z Prikko-Liisą w roli głównej mogło być już jego gwoździem do trumny. Ale już mniejsza o to – było, minęło, a takie a nie inne akcje z zasady tylko pogłębiały relacje międzyludzkie. W końcu nie ma małżeństwa bez kłótni, nie ma rodzeństwa bez zabierania sobie zabawek… Zabawne było to, że tak usprawiedliwiał to sobie w głowie właśnie Sorsa, który nigdy nie zaznał bycia w pełnej rodzinie, jak i jej tworzenia.
Może faktycznie był postacią tragiczną. Ale chociaż mógł wypić sobie kawkę, prawda?
- Ja niewiele już pamiętam z Finlandii, więc może faktycznie – promuję jakieś spaczone tradycje – usprawiedliwił się jakby, kłamiąc co prawda, ale obdarzając kobietę wyjątkowo ciepłym uśmiechem, który miał ją kupić. Właściwie nawet nie wiedział czy chciałby wracać do Helsinek – dzieci które tam poznał nie miały swego czasu skrupułów. Podżegane pewnie przez rodziców widziały w jego braku ojca jakąś ujmę, zamiast chwalić matkę, że ta radzi sobie z wychowaniem syna w pojedynkę. Na samą myśl o samotności jaka wtedy czuł, było mu po prostu żal dawnego siebie. Na szczęście potem było już tylko lepiej. – Czasami zachodzę w głowę czy nie jesteśmy autentycznie spokrewnieni. Przecież możesz spytać któregokolwiek z tych chłopców kto zawsze ma w dłoni kubek kawy. Dobrze wiesz kogo wskażą… Poza tym, to jest przekupstwo na które jestem gotów.
A mówiąc to, już sięgnął ku naczyniu, by załapać je finezyjnie za uszko. Potem uniósł je prawie jak w toaście ku górze, uśmiechając się już szerzej. To pewnie fakt, że chociaż jednego dnia nie musiał parzyć kawy sam sprawiał, że zrobił się nagle taki promienny. No i widocznie dobrze przyjął słowa przeprosin z ust dawnej inspektor, bo nie poruszał już nawet ich tematu, zwyczajnie zostawiając to wszystko za sobą.
- Gdy będziesz w moim wieku, młoda damo, też będziesz rzucała takimi trudnymi do spamiętania hasłami z tyłka i pewnie też mądrzyła się jak jakaś kwoka. Ciężko jest wtedy żyć z samym sobą, ale cóż… Przekonasz się! – próbował przykryć obrusikiem dużej ilości słów to, jak zmieszany poczuł się w momencie wytknięcia mu jakiś słownikowych szaleństw. Może pomylił się? Przejęzyczył? Przekręcił literki? Teraz to już nie ważne – postąpił w końcu tak, jak było mu najłatwiej – zrzucił wszystko na doświadczenie. – A to… – mruknął, patrząc ku aktom Møllera. – Nie krępuj się, zerknij sobie. I tak możesz tam patrzeć kiedy chcesz, na pewno są również do twojego wglądu. Szefostwo przypuszcza, że u tego właśnie elegancika znaleźć możemy dowody na jego powiązanie z miłośnikami zakazanych praktyk. Przeczuwam, że sprawa może być grubsza, skoro posyłają tam mnie i jednego z Wysłanników, ale cóż – może intuicja tym razem mnie zawodzi? Ten chłopak… Terje Tordenskiold. Jaką masz o nim opinię? – przyciszył głos do szeptu, nachylając się ku i tak pochylonej nad aktami Prikko-Liisie. Sam znał go jeszcze zanim ten trafił do Wysłanników, w końcu był niegdyś częścią ich wydziału. Posłyszał też kilka bardziej czy mniej przychylnych plotek… Ot, tyle, ile mógł wiedzieć ktoś, kto nie zaglądał ludziom w akta bez potrzeby. – Imponuje mi to, że doszedł tak daleko w tak młodym wieku… Ja w jego wieku byłem dopiero trzy lata na służbie. Odynie, jak ten czas zasuwa…
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:35
Spoglądając na Untamo zaczęła się zastanawiać, co by było gdyby. Natura takich przemyśleń sprowadzała się głównie do rozważania niemożliwych do spełnienia w warunkach obecnych scenariuszy. Pamiętała bowiem, że jej własny ojciec, Tuomo Nykänen był o krok od wstąpienia w szeregi Kruczej Straży. Zrezygnował jedynie ze względu na matkę Pirrko-Liisy, która na chwilę przed inspektorskim ślubowaniem jej wybranka ogłosiła mu, że jest w ciąży. O ile się nie myliła, jej ojciec był ledwie kilka lat starszy od Untamo — może gdyby kariera patriarchy rodziny potoczyła się inaczej, byliby przyjaciółmi? Albo to jemu dokuczałyby teraz docinki o emeryturze? Ciężar zawsze lepiej było nieść we dwójkę i delikatne ukłucie rozczarowania, które znalazło miejsce w jej sercu, podkreślało jedynie tę tezę. Z drugiej strony, gdyby jednak jej ojciec został oficerem, jak inaczej potoczyłyby się losy ich rodziny? Czy doczekałby się piątki dzieci? A może na dwóch najstarszych siostrach Pirkko by się skończyło i ona sama nigdy nie byłaby w stanie nabrać pierwszego oddechu?
A co dopiero siedzieć dziś z Sorsą w pomieszczeniu wspólnym, czy też może socjalnym.
— Może chciałbyś kiedyś wrócić? Podobno mamy dostać jakieś dofinansowanie podobnych podróży — zaznajomiona ze wszelkimi sprawami okołoadministracyjnymi kobieta zdawała się mieć swoich informatorów w każdym zakątku Kruczej Straży. Kto by się spodziewał, że techniki śledcze zostaną wykorzystane w tak... kreatywny sposób jak do infiltracji działu finansowego. — Przyda ci się odpoczynek od...
Gwałtowny i dość wymowny ruch nadgarstkiem objął wszech miar przestrzeni wokół nich i jeżeli tylko chcieli, przez delikatne wysilenie wyobraźni mogli dojść do wniosku, że w jego zasięgu znalazł się cały Midgard.
Miasto splamione krwią mniej lub bardziej winnych; krwią, którą niechcący nosili na swych mundurach tak długo, jak nie dowiedzą się, kto lub co jest ich powodem.
— Tego wszystkiego. Sama chętnie ruszyłabym w jakąś podróż, choć w moim wypadku bliżej mi do magisanatorium, ale... Wiesz, co mam na myśli.
Kwaśne rozbawienie, które zamalowało się na licu Pirkko-Liisy wobec wspomnienia tak nieciekawego dla niej miejsca jak magisanatorium szybko ustąpiło niemej prośbie o zrozumienie. Wobec człowieka posiadającego tak szeroki zasób słów jak Untamo proste próby sklecenia zdania przez Nykänen zawsze wypadały jakoś… blado. Pokładała więc szczere nadzieje w jego inteligencji emocjonalnej, pozwalając sobie (przynajmniej dziś) na delikatne spuszczenie z tonu.
— Co do pokrewieństwa... Mamy sporą rodzinę, a Nykänenek w Finlandii jest tyle, że statystycznie jedna przypada na każdą rodzinę. Sama mam trzy siostry, one też nie mogą doczekać się synów, ciągle rodzą się nam córki — mówią, że gdy rodzą się córki, nadchodzi czas pokoju. Synowie zwykli mieszać się w wojny, potyczki i utarczki ze znacznie większą siłą od swych sióstr. Lecz czy Untamo, samemu będąc ojcem swej córki, mógł podzielać to zdanie? Z córkami problem był bowiem taki, iż zwłaszcza w ojcowskich głowach panowało przekonanie o konieczności chronienia ich przed wszystkim, co złe. Synów można było puścić samopas i wierzyć, że jakoś sobie poradzą. Córki nawet, a może zwłaszcza, po osiągnięciu pełnoletności wciąż potrafiły być traktowane jako największy skarb rodziny. A takiemu nie można było pozwolić na banalnie proste zepsucie. Ani każde inne.
Spojrzenie rzucone starszemu inspektorowi spod jednej uniesionej brwi, w połączeniu z zawadiackim uśmiechem podpowiadało, że mogła być jeszcze dla niej i jej wewnętrznego słownika nadzieja. Lata praktyki lingwistycznej miała jeszcze przed sobą, a dogonienie w tej materii Untamo stanowiło cel rozsądny, choć możliwy do zrealizowania tylko długoterminowo.
— Mhm — krótkie mruknięcie rzucone w odpowiedzi na słowa Sorsy mogło wydawać się prostym ignorowaniem całego zlepku informacji, których jej udzielał. Słowo-klucz to jednak "wydawać". Pirkko potrafiła bowiem rozsądnie zarządzać swą uwagą, a więc przeglądając ostrożnie akta, słuchała dodatkowego kontekstu przekazywanego jej przez osobę bezpośrednio w sprawę zaangażowaną. — Myślisz, że może być umoczony w Nørgaarda?
Pytanie padło samo, gdzieś w połowie zapytania o jej własne odczucia względem Tordenskiolda. Moment ciszy — znamiennego zmieszania wobec nagłego poplątania wątków upłynął Pirkko na oczekiwaniu, czy Untamo podejmie temat. Jeżeli tak, poczeka, aż jej odpowie. Dopiero po tym sama przedstawi, co następuje:
— Z Terje? To dobry człowiek na tym miejscu. Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, nie byłam początkowo zbyt dobrze do niego nastawiona, ale powiem Ci szczerze, że nie można go oceniać zbyt pochopnie. To nie pieniądze rodziny, a jego własne umiejętności poderwały go tak wysoko. — wobec ludzi z tak potężnym nazwiskiem jak Tordenskiold należało zachować odpowiednią rozwagę. Potrafili trafiać się tacy, którzy własnymi siłami dostawali się na coraz wyższe miejsca w hierarchii. Byli też ci, którzy wybierali drogę na skróty. Na całe szczęście tymczasowy partner Untamo do nich nie należał. — Jestem pewna, że dobrze się uzupełnicie. Ba, jeżeli lubisz po pracy wyskoczyć na drinka, Terje to idealny kompan.
Swoje w tym temacie wiedziała.
Poświęciła jeszcze kilka chwil na cichą analizę. Sprawa była, najłagodniej rzecz ujmując specyficzna i to właśnie budziło największe emocje. Poczuła, że prawa noga zaczęła sama wystukiwać nerwowy rytm.
Czyżby zbliżał się czas konfrontacji z własnymi marzeniami?
— Untamo. Mam jeszcze jedną sprawę, ale wymaga ona twojej absolutnej dyskrecji.
Kości zostały rzucone. Nie było odwrotu.
A co dopiero siedzieć dziś z Sorsą w pomieszczeniu wspólnym, czy też może socjalnym.
— Może chciałbyś kiedyś wrócić? Podobno mamy dostać jakieś dofinansowanie podobnych podróży — zaznajomiona ze wszelkimi sprawami okołoadministracyjnymi kobieta zdawała się mieć swoich informatorów w każdym zakątku Kruczej Straży. Kto by się spodziewał, że techniki śledcze zostaną wykorzystane w tak... kreatywny sposób jak do infiltracji działu finansowego. — Przyda ci się odpoczynek od...
Gwałtowny i dość wymowny ruch nadgarstkiem objął wszech miar przestrzeni wokół nich i jeżeli tylko chcieli, przez delikatne wysilenie wyobraźni mogli dojść do wniosku, że w jego zasięgu znalazł się cały Midgard.
Miasto splamione krwią mniej lub bardziej winnych; krwią, którą niechcący nosili na swych mundurach tak długo, jak nie dowiedzą się, kto lub co jest ich powodem.
— Tego wszystkiego. Sama chętnie ruszyłabym w jakąś podróż, choć w moim wypadku bliżej mi do magisanatorium, ale... Wiesz, co mam na myśli.
Kwaśne rozbawienie, które zamalowało się na licu Pirkko-Liisy wobec wspomnienia tak nieciekawego dla niej miejsca jak magisanatorium szybko ustąpiło niemej prośbie o zrozumienie. Wobec człowieka posiadającego tak szeroki zasób słów jak Untamo proste próby sklecenia zdania przez Nykänen zawsze wypadały jakoś… blado. Pokładała więc szczere nadzieje w jego inteligencji emocjonalnej, pozwalając sobie (przynajmniej dziś) na delikatne spuszczenie z tonu.
— Co do pokrewieństwa... Mamy sporą rodzinę, a Nykänenek w Finlandii jest tyle, że statystycznie jedna przypada na każdą rodzinę. Sama mam trzy siostry, one też nie mogą doczekać się synów, ciągle rodzą się nam córki — mówią, że gdy rodzą się córki, nadchodzi czas pokoju. Synowie zwykli mieszać się w wojny, potyczki i utarczki ze znacznie większą siłą od swych sióstr. Lecz czy Untamo, samemu będąc ojcem swej córki, mógł podzielać to zdanie? Z córkami problem był bowiem taki, iż zwłaszcza w ojcowskich głowach panowało przekonanie o konieczności chronienia ich przed wszystkim, co złe. Synów można było puścić samopas i wierzyć, że jakoś sobie poradzą. Córki nawet, a może zwłaszcza, po osiągnięciu pełnoletności wciąż potrafiły być traktowane jako największy skarb rodziny. A takiemu nie można było pozwolić na banalnie proste zepsucie. Ani każde inne.
Spojrzenie rzucone starszemu inspektorowi spod jednej uniesionej brwi, w połączeniu z zawadiackim uśmiechem podpowiadało, że mogła być jeszcze dla niej i jej wewnętrznego słownika nadzieja. Lata praktyki lingwistycznej miała jeszcze przed sobą, a dogonienie w tej materii Untamo stanowiło cel rozsądny, choć możliwy do zrealizowania tylko długoterminowo.
— Mhm — krótkie mruknięcie rzucone w odpowiedzi na słowa Sorsy mogło wydawać się prostym ignorowaniem całego zlepku informacji, których jej udzielał. Słowo-klucz to jednak "wydawać". Pirkko potrafiła bowiem rozsądnie zarządzać swą uwagą, a więc przeglądając ostrożnie akta, słuchała dodatkowego kontekstu przekazywanego jej przez osobę bezpośrednio w sprawę zaangażowaną. — Myślisz, że może być umoczony w Nørgaarda?
Pytanie padło samo, gdzieś w połowie zapytania o jej własne odczucia względem Tordenskiolda. Moment ciszy — znamiennego zmieszania wobec nagłego poplątania wątków upłynął Pirkko na oczekiwaniu, czy Untamo podejmie temat. Jeżeli tak, poczeka, aż jej odpowie. Dopiero po tym sama przedstawi, co następuje:
— Z Terje? To dobry człowiek na tym miejscu. Biorąc pod uwagę jego pochodzenie, nie byłam początkowo zbyt dobrze do niego nastawiona, ale powiem Ci szczerze, że nie można go oceniać zbyt pochopnie. To nie pieniądze rodziny, a jego własne umiejętności poderwały go tak wysoko. — wobec ludzi z tak potężnym nazwiskiem jak Tordenskiold należało zachować odpowiednią rozwagę. Potrafili trafiać się tacy, którzy własnymi siłami dostawali się na coraz wyższe miejsca w hierarchii. Byli też ci, którzy wybierali drogę na skróty. Na całe szczęście tymczasowy partner Untamo do nich nie należał. — Jestem pewna, że dobrze się uzupełnicie. Ba, jeżeli lubisz po pracy wyskoczyć na drinka, Terje to idealny kompan.
Swoje w tym temacie wiedziała.
Poświęciła jeszcze kilka chwil na cichą analizę. Sprawa była, najłagodniej rzecz ujmując specyficzna i to właśnie budziło największe emocje. Poczuła, że prawa noga zaczęła sama wystukiwać nerwowy rytm.
Czyżby zbliżał się czas konfrontacji z własnymi marzeniami?
— Untamo. Mam jeszcze jedną sprawę, ale wymaga ona twojej absolutnej dyskrecji.
Kości zostały rzucone. Nie było odwrotu.
Untamo Sorsa
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:37
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
- Do Finlandii na stałe pewnie powrócę dopiero po śmierci, złożony z metr dalej, obok mojego staruszka – uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż był to uśmiech pełny goryczy i ukrywający niezadowolenie. W głowie ukrywał strach jaki pojawiał się na każdą myśl o tym, że i jego matkę wkrótce może czekać taki los. Bo może i średnio przyjmował do wiadomości to, że Essi Sorsa mogłaby wybierać się na tamten świat już jutro, córka próbowała przygotować ojca na konieczność rozstania z ukochaną babką.
Same wspomnienie tematu ziem rodzinnych wpędziło go w dość melancholijny i pełny przemyśleń nastrój. W tym momencie zachciało mu się palić, jednak przypomniał sobie o tym, że zapychanie sobie dzioba fajkami porzucił na rzecz oszczędności pieniędzy, które jakby parowały mu z portfela. Gdyby mógł – pewnie dokonałby przekrętu, wziął pieniądze na wyjazd i wydał je na leczenie matki, udając, że nie jest w mieście. Poczucie sprawiedliwości i zupełny brak duszy oszusta nie pozwalał mu jednak na takie nieprawości.
- Nie wygaduj bzdur, Pirkko. Ani ty nie nadajesz się do magisanatorium, ani ja do wyjazdów gdziekolwiek. Za młoda jesteś na siedzenie z tymi staruchami, których największym problemem jest o której w tym tygodniu jest potańcówka. Tak właśnie wyglądają sanatoria, moja miła, a wiem to, bo jestem już w takim wieku… – zaśmiał się oczywiście, obdarzając kobietę jednym ze swoich najprzyjemniejszych uśmiechów. Dopiero potem uświadomił sobie, że może mówi zbyt wiele, że może mężczyźnie nie wypada być tak rezolutnym, że może powinien udawać chociaż mniej zadowolonego z tego, jak bardzo dobrze jest spędzać czas w towarzystwie Nykanen. Może nie wypadało spoufalać się w pracy. Na Odyna – dlaczego myślał o tym właśnie teraz? Szybka zmiana tematu na upiorny miała, jego zdaniem, pogrzebać chociaż odrobinę, ten wręcz słowiczy ton jakim odzywał się do swojej dawnej podwładnej. – Ja nie wyjadę, nie mogę przecież zostawić matki samej, nie będę ściągał Klary by siedziała w domu, gdy jest jeszcze taka młoda i powinna korzystać z życia, a nie nosić na barkach ciężar odpowiedzialności… Bardzo chciałbym wreszcie ją gdzieś zabrać, wiesz? Nigdy chyba nie byliśmy na wakacjach z prawdziwego zdarzenia.
Wiedział, że teraz na to wszystko jest trochę za późno. Że jego dziecko już nie jest dzieckiem, że pewnie niedługo zacznie jeździć gdzieś z narzeczonymi, a nie z tym nudnym starym człowiekiem, który jest jej ojcem. Wiedział, że będzie wymykać mu się przez palce, nawet gdyby płakał i wył – ale wyć nie będzie, bo w końcu jest facetem, który nie powinien pokazywać swoich słabości przed światem, który musi widzieć w nim twardziela.
Gdy Nykanen przeglądała akta, Sorsa zatopił wargi w kawie i obserwował jej ruchy i porównywał jej blond włosy do tych, które miała jego własna córka i jej matka. Być może nigdy nie potraktowałby wyszczekanej Pirkko-Liisy tak pozytywnie, gdyby nie fakt, jak bardzo przypominała mu o tym dla kogo właściwie dalej pracował w tym zawodzie. Jego matka splatała Klarze długi warkocz, za który Sorsa czasem łapał, zaczepiając swoją pierworodną. Sprzedawał jej buziaka w czubek głowy i wychodził do pracy, z której wracał często długo po tym, jak córka poszła spać.
Z jednej strony żałował, że Klara nie poszła w jego ślady. Mógłby chronić ją skuteczniej.
Gdy do uszu dotarło pytanie – Sorsa wydawał się być wyrwanym z nicości, w której to się zatracił.
- Intuicja podpowiada mi – nie. Zło nie śpi, a wiele osób które wcześniej działały bardziej skrycie, obecnie podejmują się odważniejszych ruchów, bo przecież hej – oczy Straży kierują się jak jeden mąż, w jednym kierunku… Ale nie chce mi się o tym nawet gadać, wiesz? Nie twierdzę, że sprawa Nørgaarda czy innych to błahostka, ale mamy nagle rzucić wszystko co było i skupić się tylko na tym? – aż warknął, a kiedy sam posłyszał wydany przez siebie odgłos, wykonał teatralny przerzut oczami i wydał się odrobinę zmieszany, jednak nie przeprosił, nic z tych rzeczy.
Ocenę postawioną na Wysłanniku również skwitował tylko kiwnięciem głowy. Widocznie obydwoje mieli w końcu podobną opinię o Tordenskioldzie. Chociaż, dobrze – o jedno musiał zapytać, nie byłby sobą gdyby tego nie zrobił. Zanim jednak to się stało, upewnił się, że żadne spojrzenie nie jest skierowane w ich stronę.
- Ty z nim nigdy…? – wiedział, że to pytanie z rodzaju tych niezbyt dyskretnych, ba – nawet nieuprzejmych i nieprzystających takiemu dżentelmenowi jakim był dla większości Sorsa, jednak rozbawienie jakie rozmazało mu się na twarzy dodało wszystkiemu „powagi”. – Wiesz, plotki są różne… I…
Kiedy ta poprosiła go o dyskrecję, jakby myśli mu się pomyliły. W głowie zaczął układać sobie scenariusze, jakie mogą wydarzyć się za moment, odtwarzał katalog opcji jakie może mieć na myśli Nykanen, zastanawiał się czy gdyby było to coś niezgodnego z prawem, to czy dałby radę kryć ją do końca życia… Ot, zwyczajne przemyślenia kogoś chorego na punkcie niebezpieczeństw z których mógłby wyciągać swoich bliskich.
- Chcesz wyjść gdzieś i porozmawiać na osobności? – pytanie było sensowne.
Same wspomnienie tematu ziem rodzinnych wpędziło go w dość melancholijny i pełny przemyśleń nastrój. W tym momencie zachciało mu się palić, jednak przypomniał sobie o tym, że zapychanie sobie dzioba fajkami porzucił na rzecz oszczędności pieniędzy, które jakby parowały mu z portfela. Gdyby mógł – pewnie dokonałby przekrętu, wziął pieniądze na wyjazd i wydał je na leczenie matki, udając, że nie jest w mieście. Poczucie sprawiedliwości i zupełny brak duszy oszusta nie pozwalał mu jednak na takie nieprawości.
- Nie wygaduj bzdur, Pirkko. Ani ty nie nadajesz się do magisanatorium, ani ja do wyjazdów gdziekolwiek. Za młoda jesteś na siedzenie z tymi staruchami, których największym problemem jest o której w tym tygodniu jest potańcówka. Tak właśnie wyglądają sanatoria, moja miła, a wiem to, bo jestem już w takim wieku… – zaśmiał się oczywiście, obdarzając kobietę jednym ze swoich najprzyjemniejszych uśmiechów. Dopiero potem uświadomił sobie, że może mówi zbyt wiele, że może mężczyźnie nie wypada być tak rezolutnym, że może powinien udawać chociaż mniej zadowolonego z tego, jak bardzo dobrze jest spędzać czas w towarzystwie Nykanen. Może nie wypadało spoufalać się w pracy. Na Odyna – dlaczego myślał o tym właśnie teraz? Szybka zmiana tematu na upiorny miała, jego zdaniem, pogrzebać chociaż odrobinę, ten wręcz słowiczy ton jakim odzywał się do swojej dawnej podwładnej. – Ja nie wyjadę, nie mogę przecież zostawić matki samej, nie będę ściągał Klary by siedziała w domu, gdy jest jeszcze taka młoda i powinna korzystać z życia, a nie nosić na barkach ciężar odpowiedzialności… Bardzo chciałbym wreszcie ją gdzieś zabrać, wiesz? Nigdy chyba nie byliśmy na wakacjach z prawdziwego zdarzenia.
Wiedział, że teraz na to wszystko jest trochę za późno. Że jego dziecko już nie jest dzieckiem, że pewnie niedługo zacznie jeździć gdzieś z narzeczonymi, a nie z tym nudnym starym człowiekiem, który jest jej ojcem. Wiedział, że będzie wymykać mu się przez palce, nawet gdyby płakał i wył – ale wyć nie będzie, bo w końcu jest facetem, który nie powinien pokazywać swoich słabości przed światem, który musi widzieć w nim twardziela.
Gdy Nykanen przeglądała akta, Sorsa zatopił wargi w kawie i obserwował jej ruchy i porównywał jej blond włosy do tych, które miała jego własna córka i jej matka. Być może nigdy nie potraktowałby wyszczekanej Pirkko-Liisy tak pozytywnie, gdyby nie fakt, jak bardzo przypominała mu o tym dla kogo właściwie dalej pracował w tym zawodzie. Jego matka splatała Klarze długi warkocz, za który Sorsa czasem łapał, zaczepiając swoją pierworodną. Sprzedawał jej buziaka w czubek głowy i wychodził do pracy, z której wracał często długo po tym, jak córka poszła spać.
Z jednej strony żałował, że Klara nie poszła w jego ślady. Mógłby chronić ją skuteczniej.
Gdy do uszu dotarło pytanie – Sorsa wydawał się być wyrwanym z nicości, w której to się zatracił.
- Intuicja podpowiada mi – nie. Zło nie śpi, a wiele osób które wcześniej działały bardziej skrycie, obecnie podejmują się odważniejszych ruchów, bo przecież hej – oczy Straży kierują się jak jeden mąż, w jednym kierunku… Ale nie chce mi się o tym nawet gadać, wiesz? Nie twierdzę, że sprawa Nørgaarda czy innych to błahostka, ale mamy nagle rzucić wszystko co było i skupić się tylko na tym? – aż warknął, a kiedy sam posłyszał wydany przez siebie odgłos, wykonał teatralny przerzut oczami i wydał się odrobinę zmieszany, jednak nie przeprosił, nic z tych rzeczy.
Ocenę postawioną na Wysłanniku również skwitował tylko kiwnięciem głowy. Widocznie obydwoje mieli w końcu podobną opinię o Tordenskioldzie. Chociaż, dobrze – o jedno musiał zapytać, nie byłby sobą gdyby tego nie zrobił. Zanim jednak to się stało, upewnił się, że żadne spojrzenie nie jest skierowane w ich stronę.
- Ty z nim nigdy…? – wiedział, że to pytanie z rodzaju tych niezbyt dyskretnych, ba – nawet nieuprzejmych i nieprzystających takiemu dżentelmenowi jakim był dla większości Sorsa, jednak rozbawienie jakie rozmazało mu się na twarzy dodało wszystkiemu „powagi”. – Wiesz, plotki są różne… I…
Kiedy ta poprosiła go o dyskrecję, jakby myśli mu się pomyliły. W głowie zaczął układać sobie scenariusze, jakie mogą wydarzyć się za moment, odtwarzał katalog opcji jakie może mieć na myśli Nykanen, zastanawiał się czy gdyby było to coś niezgodnego z prawem, to czy dałby radę kryć ją do końca życia… Ot, zwyczajne przemyślenia kogoś chorego na punkcie niebezpieczeństw z których mógłby wyciągać swoich bliskich.
- Chcesz wyjść gdzieś i porozmawiać na osobności? – pytanie było sensowne.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:39
Gdyby nie fakt, że w dłoniach trzymała akta zamiast kubka z kawą, pewnie zakrztusiłaby się ciepłym płynem szybciej, niż się tego spodziewała.
— Widzę, że ostatnimi czasy wyostrzył ci się dowcip — mogła być po prostu głupia i mieć nadzieję, że to wyłącznie żart. Jej własnemu ojcu ostatnio udzielał się grobowy nastrój, a podobne przytyki sprowadzały się do rujnowania coniedzielnego, rodzinnego obiadu. Na całe szczęście wkraczała wtedy albo jego żona, matka piątki Nykanenów, albo najmłodszy brat. Jedno działało ścierką kuchenną w biało—czerwoną kratkę, drugie równie przebrzydłym i zaskakująco śmiesznym żartem. Kilka gryzów kotletów popitych kompotem z suszonych owoców, a życie wracało na właściwe tory.
Teraz sama chętnie wcisnęłaby sobie papierosa w dziób. Życie singla uprawniało ją do dalszego kontynuowania nałogu, który podłapała od razu na początku służby. Odpowiedzialna była bowiem wyłącznie za siebie, nawet jeżeli od kilku lat próbowała dźwignąć na swe barki także życie Magnusa. Ten odmawiał jej z uporem maniaka, po części starając się chronić jej jedyne źródło zarobku przed ewentualnymi konsekwencjami ujawnienia ich relacji, po części nie chcąc, by zawierzała się mu jeszcze bardziej. Nic jednak nie mogło powstrzymać równi pochyłej, po której poruszali się w ramach własnej relacji. Czasami miłość nie jest wszystkim, czego potrzebujesz. To, jak komplikuje pozornie najprostsze, niepowiązane z nią kwestie wiedział na przykład sam Untamo, który szybko ściągnął myśli Pirkko na ziemię, nawet szczególnie się nie starając.
— No to pojechałbyś ze mną. Nauczył tańczyć, może nawet byś umówił mnie z jakimś miłym, bogatym emerytem — porozumiewawcze oczko idące w parze z kolejną salwą śmiechu mogło wprowadzić w konsternację każdego, kto ostatnimi czasy widział Pirkko wyłącznie w jej gabinecie, wśród wciąż rosnących stosów akt. Dla kogoś obcego wydawać by się mogło, że nie była w stanie odczuwać emocji innych niż znużenie czy gniew, prawda była zgoła inna. Potrzebowała wyłącznie kogoś, kto mógłby nadążyć za jej poczuciem humoru, czasem popchnąć w kierunku słownej awangardy, a przede wszystkim tego, który zdolny byłby po prostu ją wysłuchać. Untamo sprawdzał się w tej roli doskonale. — Musisz sam przyznać, że wtedy nie musiałabym wypełniać tej sterty papierów i nie musiałbyś się martwić, że wpadną mi do głowy zupełnie inne głupoty. A tobie, po latach dzielnej służby, kilka chwil w roli utrzymanka zrobi równie dobrze.
Akta wreszcie znalazły się na stole. Odłożone na bok, by przed Pirkko znalazł się kubek z kawą. Na razie nieunoszony do ust, czekał na wypełnienie swego przeznaczenia spokojnie, tymczasowo ogrzewając palce finki, która objęła go dłońmi; na wpół z przyzwyczajenia, na wpół z chęci zajęcia sobie dłoni.
Choć miała w pamięci kilka strzępek informacji o rodzinie Sorsy, zawsze czuła się odrobinę niezręcznie, gdy temat schodził w tym kierunku. Nie dlatego, że sam fakt posiadania przez Untamo rodziny stanowił dla niej coś nieodpowiedniego. Cierpiała za każdym razem, gdy cudza krzywda trafiała przed jej oczy. Czy nie z tego powodu otaczała się takim, a nie innym towarzystwem? Wciąż młodzieńczo—głupie serce, mięsień przepełniony chęcią bohaterskiego ratowania z życiowych zakrętów, chciało zaangażować się w życie Untamo nieco bardziej. Chociaż spróbować przynieść mu ulgę, na którą zasługiwał. Była jednak na tyle rozważna, że wiedziała, iż takie mieszanie się w cudze sprawy wykracza daleko poza roboczy profesjonalizm i nie każdy lubi widzieć się w roli księżniczki potrzebującej ocalenia przez dzielnego rycerza. Mogła więc zrobić tylko tyle.
Odciągnąć jedną z dłoni z kubka i położyć ją — bez najmniejszego wyrazu zawahania się, czy zawstydzenia — na dłoni Untamo.
— Jeżeli będziecie chcieli gdzieś wyjechać, powiedz. Jeżeli będę mogła odwdzięczyć się za te wszystkie lata, będę więcej niż wdzięczna — słowa zniżone do szeptu płynęły, zdawało się, bez zastanowienia. Jednakże ze spojrzenia, które posłała starszemu koledze — niewzruszonego w postanowieniu i niemal wyjątkowo czystym — można było wyciągnąć wniosek, że była to jedna z obietnic, z których Pirkko zamierzała się wywiązać za wszelką cenę. — Daj sobie pomóc, Untamo. Chociaż jeden raz.
Dobrze?
Dorozumiane pytanie utkwiło w ciszy. Nie wiedziała, jak zareaguje. Może poza jednym wyjątkiem — nie spodziewała się nagłego wybuchu radości i szybkiej zgody. Untamo był skałą, a drążące go krople zawsze miały wyjątkowo trudne zadanie.
Ponad pięćdziesiąt lat na karku i wciąż wydawało się, jakby nie dotarło do niego, że czasem może poprosić o pomoc.
Ustąpiła po kilku, długich sekundach. Dłoń uniosła się z dłoni, plecy znów zetknęły się z miękkim oparciem fotela, a kubek wreszcie trafił do ust. Trzy łapczywe łyki później odłożony został na powrót na stolik. Palce splotły się ze sobą, na wysokości paska od spodni kobiety. To, co mówił Untamo miało sens, jak zawsze. Jednak nie mogła powstrzymać się przed wrażeniem, że gdzieś tam jest drugie dno. A wrażenie to skrystalizowało się w postaci ściągniętych w głębokim rozmyślaniu brwi.
— Ale wiesz, że równie dobrze może to być ta sama osoba lub te same o s o b y? Nie jest trudno zadbać o podobną dywersję, nawet przy pomocy słupa takiego jak ten gagatek — wskazała brodą na leżące obok akta. Nawet teatralne przewrócenie oczami i warknięcia Sorsy pokazywały, że nie była to sprawa oczywista. Nie chciała w jakikolwiek sposób podważać jego autorytetu czy kryminalnego nosa; wyłącznie wskazać szerszą perspektywę, w razie gdy wszystkie tropy okażą się ślepe.
Następne pytanie towarzysza znów doprowadziło ją do niemych podziękowań, że nie piła kawy w tym samym tempie, co on. Znowu była na skraju zakrztuszenia się, tym razem jednak własną śliną.
— Czy ja... ci wyglądam na kogoś, komu w głowie romanse w miejscu pracy? — bardziej niż zezłoszczona, brzmiała raczej na... rozczarowaną. Oczywiście, że słyszała opowieści o możliwościach Terje i podbojach miłosnych przez niego prowadzonych. Nigdy jednak nie byłaby w stanie pójść do łóżka z jakimkolwiek krukiem. Nawet nie z powodu własnych kompleksów. Gdyby okazało się, że któryś z jej kolegów nie przystaje do pewnego poziomu, niezdolna byłaby przejść nad tym do porządku dziennego i pewnie przez najbliższy rok czy dwa nie mogłaby utrzymać pełni powagi w trakcie wykonywania swoich obowiązków. Untamo w końcu spytałby się, co ją bawi w towarzystwie tego, czy owego i musiałby słuchać o intymnych sprawkach innych funkcjonariuszy. Nie byłby to najlepszy sposób na spędzanie wolnego czasu w socjalnym.
Mimo to, szybko udało się jej otrzepać z delikatnego rozczarowania, teraz podszytego również seksualnym humorkiem. Troska Untamo była naprawdę bezgraniczna. A Nykanen, ukrywając swoje zakłopotanie pod płaszczykiem rozczarowania, musiała robić dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza że napoczęła już temat, który ciążył jej od dłuższego czasu na sercu.
— Nie, nie, możemy zostać tutaj — najlepiej było zdusić zapędy opiekuńcze Sorsy w zarodku; jeszcze nie teraz, drogi Untamo, ale w niedługiej przyszłości będziesz miał okazję się wykazać. — Ech. Nie przychodzi mi to łatwo, ale jesteś osobą, której... naprawdę ufam. I to tak bezgranicznie. Poza tobą nie wie o tym planie nikt i na razie chciałabym, by tak pozostało.
Zbolała mina i trudność w doborze słów nie zapowiadała żadnej dobrej nowiny.
A jednak?
— Chciałabym niedługo pójść do szefa. Poprosić go o zgodę na powrót do was. Do kryminalnych. Duszę się w tych papierach od kilku miesięcy i jeżeli tak dalej pójdzie, wykorkuję. Wiem, że z tą durną nogą nie dam rady ganiać za przestępcami, ale chociaż pomogę w planowaniu, w przesłuchaniach, nawet przecież na miejscu zbrodni, jeżeli, przepraszam, kiedy pojawią się kolejne ciała. Mam doświadczenie w tym fachu.
Słowotok, który płynął z ust Pirkko-Liisy, mógł przyprawić o zawrót głowy. Zwłaszcza że niekoniecznie należała do osób szczególnie rozgadanych, a w dodatku wiele rzeczy trzymała w sobie. Tymczasem Untamo Sorsa został właśnie zarzucony nie tylko nim, ale także wiedzą, iż jest najbardziej zaufaną osobą w życiu zawodowym swojej byłej podwładnej.
— Chciałam spytać cię o twoje zdanie. Moje marzenia i chęci to jedno, ale miło byłoby posłuchać kogoś… rozsądniejszego? Mądrzejszego? Człowieka z lepszą perspektywą.
Więc co sądzisz o kolejnym pomyśle z kategorii poronionych?
— Widzę, że ostatnimi czasy wyostrzył ci się dowcip — mogła być po prostu głupia i mieć nadzieję, że to wyłącznie żart. Jej własnemu ojcu ostatnio udzielał się grobowy nastrój, a podobne przytyki sprowadzały się do rujnowania coniedzielnego, rodzinnego obiadu. Na całe szczęście wkraczała wtedy albo jego żona, matka piątki Nykanenów, albo najmłodszy brat. Jedno działało ścierką kuchenną w biało—czerwoną kratkę, drugie równie przebrzydłym i zaskakująco śmiesznym żartem. Kilka gryzów kotletów popitych kompotem z suszonych owoców, a życie wracało na właściwe tory.
Teraz sama chętnie wcisnęłaby sobie papierosa w dziób. Życie singla uprawniało ją do dalszego kontynuowania nałogu, który podłapała od razu na początku służby. Odpowiedzialna była bowiem wyłącznie za siebie, nawet jeżeli od kilku lat próbowała dźwignąć na swe barki także życie Magnusa. Ten odmawiał jej z uporem maniaka, po części starając się chronić jej jedyne źródło zarobku przed ewentualnymi konsekwencjami ujawnienia ich relacji, po części nie chcąc, by zawierzała się mu jeszcze bardziej. Nic jednak nie mogło powstrzymać równi pochyłej, po której poruszali się w ramach własnej relacji. Czasami miłość nie jest wszystkim, czego potrzebujesz. To, jak komplikuje pozornie najprostsze, niepowiązane z nią kwestie wiedział na przykład sam Untamo, który szybko ściągnął myśli Pirkko na ziemię, nawet szczególnie się nie starając.
— No to pojechałbyś ze mną. Nauczył tańczyć, może nawet byś umówił mnie z jakimś miłym, bogatym emerytem — porozumiewawcze oczko idące w parze z kolejną salwą śmiechu mogło wprowadzić w konsternację każdego, kto ostatnimi czasy widział Pirkko wyłącznie w jej gabinecie, wśród wciąż rosnących stosów akt. Dla kogoś obcego wydawać by się mogło, że nie była w stanie odczuwać emocji innych niż znużenie czy gniew, prawda była zgoła inna. Potrzebowała wyłącznie kogoś, kto mógłby nadążyć za jej poczuciem humoru, czasem popchnąć w kierunku słownej awangardy, a przede wszystkim tego, który zdolny byłby po prostu ją wysłuchać. Untamo sprawdzał się w tej roli doskonale. — Musisz sam przyznać, że wtedy nie musiałabym wypełniać tej sterty papierów i nie musiałbyś się martwić, że wpadną mi do głowy zupełnie inne głupoty. A tobie, po latach dzielnej służby, kilka chwil w roli utrzymanka zrobi równie dobrze.
Akta wreszcie znalazły się na stole. Odłożone na bok, by przed Pirkko znalazł się kubek z kawą. Na razie nieunoszony do ust, czekał na wypełnienie swego przeznaczenia spokojnie, tymczasowo ogrzewając palce finki, która objęła go dłońmi; na wpół z przyzwyczajenia, na wpół z chęci zajęcia sobie dłoni.
Choć miała w pamięci kilka strzępek informacji o rodzinie Sorsy, zawsze czuła się odrobinę niezręcznie, gdy temat schodził w tym kierunku. Nie dlatego, że sam fakt posiadania przez Untamo rodziny stanowił dla niej coś nieodpowiedniego. Cierpiała za każdym razem, gdy cudza krzywda trafiała przed jej oczy. Czy nie z tego powodu otaczała się takim, a nie innym towarzystwem? Wciąż młodzieńczo—głupie serce, mięsień przepełniony chęcią bohaterskiego ratowania z życiowych zakrętów, chciało zaangażować się w życie Untamo nieco bardziej. Chociaż spróbować przynieść mu ulgę, na którą zasługiwał. Była jednak na tyle rozważna, że wiedziała, iż takie mieszanie się w cudze sprawy wykracza daleko poza roboczy profesjonalizm i nie każdy lubi widzieć się w roli księżniczki potrzebującej ocalenia przez dzielnego rycerza. Mogła więc zrobić tylko tyle.
Odciągnąć jedną z dłoni z kubka i położyć ją — bez najmniejszego wyrazu zawahania się, czy zawstydzenia — na dłoni Untamo.
— Jeżeli będziecie chcieli gdzieś wyjechać, powiedz. Jeżeli będę mogła odwdzięczyć się za te wszystkie lata, będę więcej niż wdzięczna — słowa zniżone do szeptu płynęły, zdawało się, bez zastanowienia. Jednakże ze spojrzenia, które posłała starszemu koledze — niewzruszonego w postanowieniu i niemal wyjątkowo czystym — można było wyciągnąć wniosek, że była to jedna z obietnic, z których Pirkko zamierzała się wywiązać za wszelką cenę. — Daj sobie pomóc, Untamo. Chociaż jeden raz.
Dobrze?
Dorozumiane pytanie utkwiło w ciszy. Nie wiedziała, jak zareaguje. Może poza jednym wyjątkiem — nie spodziewała się nagłego wybuchu radości i szybkiej zgody. Untamo był skałą, a drążące go krople zawsze miały wyjątkowo trudne zadanie.
Ponad pięćdziesiąt lat na karku i wciąż wydawało się, jakby nie dotarło do niego, że czasem może poprosić o pomoc.
Ustąpiła po kilku, długich sekundach. Dłoń uniosła się z dłoni, plecy znów zetknęły się z miękkim oparciem fotela, a kubek wreszcie trafił do ust. Trzy łapczywe łyki później odłożony został na powrót na stolik. Palce splotły się ze sobą, na wysokości paska od spodni kobiety. To, co mówił Untamo miało sens, jak zawsze. Jednak nie mogła powstrzymać się przed wrażeniem, że gdzieś tam jest drugie dno. A wrażenie to skrystalizowało się w postaci ściągniętych w głębokim rozmyślaniu brwi.
— Ale wiesz, że równie dobrze może to być ta sama osoba lub te same o s o b y? Nie jest trudno zadbać o podobną dywersję, nawet przy pomocy słupa takiego jak ten gagatek — wskazała brodą na leżące obok akta. Nawet teatralne przewrócenie oczami i warknięcia Sorsy pokazywały, że nie była to sprawa oczywista. Nie chciała w jakikolwiek sposób podważać jego autorytetu czy kryminalnego nosa; wyłącznie wskazać szerszą perspektywę, w razie gdy wszystkie tropy okażą się ślepe.
Następne pytanie towarzysza znów doprowadziło ją do niemych podziękowań, że nie piła kawy w tym samym tempie, co on. Znowu była na skraju zakrztuszenia się, tym razem jednak własną śliną.
— Czy ja... ci wyglądam na kogoś, komu w głowie romanse w miejscu pracy? — bardziej niż zezłoszczona, brzmiała raczej na... rozczarowaną. Oczywiście, że słyszała opowieści o możliwościach Terje i podbojach miłosnych przez niego prowadzonych. Nigdy jednak nie byłaby w stanie pójść do łóżka z jakimkolwiek krukiem. Nawet nie z powodu własnych kompleksów. Gdyby okazało się, że któryś z jej kolegów nie przystaje do pewnego poziomu, niezdolna byłaby przejść nad tym do porządku dziennego i pewnie przez najbliższy rok czy dwa nie mogłaby utrzymać pełni powagi w trakcie wykonywania swoich obowiązków. Untamo w końcu spytałby się, co ją bawi w towarzystwie tego, czy owego i musiałby słuchać o intymnych sprawkach innych funkcjonariuszy. Nie byłby to najlepszy sposób na spędzanie wolnego czasu w socjalnym.
Mimo to, szybko udało się jej otrzepać z delikatnego rozczarowania, teraz podszytego również seksualnym humorkiem. Troska Untamo była naprawdę bezgraniczna. A Nykanen, ukrywając swoje zakłopotanie pod płaszczykiem rozczarowania, musiała robić dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza że napoczęła już temat, który ciążył jej od dłuższego czasu na sercu.
— Nie, nie, możemy zostać tutaj — najlepiej było zdusić zapędy opiekuńcze Sorsy w zarodku; jeszcze nie teraz, drogi Untamo, ale w niedługiej przyszłości będziesz miał okazję się wykazać. — Ech. Nie przychodzi mi to łatwo, ale jesteś osobą, której... naprawdę ufam. I to tak bezgranicznie. Poza tobą nie wie o tym planie nikt i na razie chciałabym, by tak pozostało.
Zbolała mina i trudność w doborze słów nie zapowiadała żadnej dobrej nowiny.
A jednak?
— Chciałabym niedługo pójść do szefa. Poprosić go o zgodę na powrót do was. Do kryminalnych. Duszę się w tych papierach od kilku miesięcy i jeżeli tak dalej pójdzie, wykorkuję. Wiem, że z tą durną nogą nie dam rady ganiać za przestępcami, ale chociaż pomogę w planowaniu, w przesłuchaniach, nawet przecież na miejscu zbrodni, jeżeli, przepraszam, kiedy pojawią się kolejne ciała. Mam doświadczenie w tym fachu.
Słowotok, który płynął z ust Pirkko-Liisy, mógł przyprawić o zawrót głowy. Zwłaszcza że niekoniecznie należała do osób szczególnie rozgadanych, a w dodatku wiele rzeczy trzymała w sobie. Tymczasem Untamo Sorsa został właśnie zarzucony nie tylko nim, ale także wiedzą, iż jest najbardziej zaufaną osobą w życiu zawodowym swojej byłej podwładnej.
— Chciałam spytać cię o twoje zdanie. Moje marzenia i chęci to jedno, ale miło byłoby posłuchać kogoś… rozsądniejszego? Mądrzejszego? Człowieka z lepszą perspektywą.
Więc co sądzisz o kolejnym pomyśle z kategorii poronionych?
Untamo Sorsa
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:40
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Tak błogie rozmowy jakie przychodziło im teraz prowadzić sprawiały właśnie, że w Kruczej Straży czuł się czasami lepiej niż w domu. Co prawda próżno było często szukać wśród nich osób w jego wieku, ze względu chociażby na to, jak dużo wcześniej na emeryturę mogli udać się przedstawiciele jego zawodu, jednak otaczanie się osobami tak młodymi jak Pirkko-Liisa miało jakieś plusy. Mógł czuć się młodszy chociażby w momentach w których nie zwracano mu uwagi na bliskość emerytury, za razem niekiedy czując się jak kochający ojciec, kiedy mniej doświadczeni zwracali się do niego o rady zarówno w sferze zawodowej, jak i czasami prywatnej.
A łącząc to jeszcze z podsuwaniem kawy pod nos, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały już na to, że należał do Kruczej Straży całym sobą i nawet przez myśl nie przechodziło mu porzucać to wszystko nawet by „zostać utrzymankiem”, jak zresztą zabawnie przyszło to określić Nykanen.
- Nie poradziłabyś sobie z emerytem – prychnął na jej słowa. Nie wyobrażał sobie młodej i tak niegdyś energicznej blondynki u boku jakiegoś dziada – chociaż na pewno wielu takich chciałoby cieszyć się towarzystwem tak wspaniałej kobiety, wątpił by którykolwiek był w stanie za nią nadążyć. Nawet, jeżeli ta również przeżywała ból stawów i szwów w niesprawnej nodze w gorszą pogodę. Ale – może intuicja go zawodziła. Może Prikko było potrzeba właśnie starucha, którego mogłaby doić z pieniędzy, a potem odziedziczyć jego dom i zostać znienawidzoną przez resztę jego rodziny? – Chociaż – skoro jakoś radzisz sobie ze mną, jesteś na doskonałej drodze.
Wytłumaczył się jeszcze po tym, gdy faktycznie prześwietlił sprawę od góry do dołu. Właściwie w głowie wciąż zastanawiał się trochę nad tym czy nie powinien przypadkiem odesłać matki do jakiegoś zakładu w którym to będą w stanie zająć się nią lepiej. Nie było tu mowy o sanatorium – w końcu ta była zdecydowanie zbyt mało samodzielna, jednak Sorsa posiadał stałe źródło dochodu, dodatkowo pensja starszego inspektora była doprawdy nielicha jak na midgardzkie standardy. Może faktycznie powinien pomyśleć o tym, by wreszcie dać sobie pomóc i sięgnąć po dłoń specjalistów?
Z zamyślenia nad całym tym poświęcaniem całego swojego czasu i całych swoich środków na innych, wyrwał go bardzo miły i uprzejmy gest z rąk młodszej koleżanki. Pogładzony po dłoni uśmiechnął się lekko, obrócił palce i delikatnie zacisnął je na tych Pirkko-Liisy, posmyrawszy zewnętrzną część jej dłoni kciukiem. Potem wyrwał się spod zbawiennego wpływu pocieszających czynów i pozwolił sobie na krótkie westchnienie pełne zastanowienia.
- Samo to że mogłem komuś powiedzieć o tej chęci bardzo dobrze mi zrobiło – wytłumaczył się, wyraźnie odpychając od siebie możliwość przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Wychował się w myśli, jakoby to mężczyzna musiał być głową domu – tym, który nigdy nie marudzi, a zawsze wspiera. Jest silny i wskazuje innym drogę. Właśnie brak ojca tak na niego wpłynął, bo w końcu jaki mógł być inny powód dla którego wtedy, kiedy on jeszcze chodził do szkoły, a matka do byle jakiej pracy, żyło im się źle? Gdyby mieli nad sobą czujne oko dorosłego mężczyzny, wszystko ułożyłoby się inaczej. – Nie przejmuj się starcem, wierzę, że masz na głowie wystarczająco własnych spraw.
Temat sprawy Mollera mógł skwitować wzruszeniem ramion. Póki co nie wiedzieli na tyle wiele, by skreślić możliwość podsuniętą mu przez Prikko – oczywiście, zachowa ją w pamięci na czas przesłuchania podejrzanego, o ile lub kiedy do niego dojdzie. W końcu nie została ona podsunięta mu przez pierwszą lepszą osobę, a dziewczynę z doświadczeniem w kwestiach kryminalnych. W końcu zdrowie Prikko-Liisy mogło nie być już tym co dawniej, jednak umysł z pewnością pozostawał tak bystry jak dawniej.
Co bardziej nim poruszyło to temat iście plotkarski – temat Terje który poruszył zupełnie z innego powodu niż można byłoby pomyśleć obecnie – wcale nie chciał w końcu poznawać pikantnych szczegółów z życia któregokolwiek z przedstawicieli Kruczej Straży. Nie był w końcu starym zboczeńcem! Gdy został zganiony pytaniem i tonem, jaki wystosowała ku niemu blondynka, jakby zawstydził się uciekając wzrokiem.
- Nie to miałem na myśli… – zaczął się tłumaczyć, ale wiedział, że to żadne rozwiązanie. Chciał powiedzieć pewnie, że to tylko z troski i chęci otoczenia Prikko opieką, na którą na pewno zasługiwała, jednak nazwanie swoich chęci po imieniu jawiło się bardzo trudno. Głupio. Niepotrzebnie. W końcu kto słuchałby takich sentymentalnych opowieści Sorsy? Ba, kto zrobiłby to bez salwy śmiechu?
Nie chciał by się z niego śmiano.
Cieszył się więc, że mógł uciec myślami w innym kierunku – w stronę tego w czym był najlepszy. W wysłuchiwaniu cudzych zmartwień i oczywiście – dawania czasami trafnych rad. A że tym razem wątpliwości Prikko-Liisy okazały się bardzo… Obiecujące, Untamo ciężko było powstrzymać cień uśmiechu, jaki zaczął kwitnąć na jego porośniętej zarostem twarzy.
To jak odebrany zostanie jednak ten grymas zadowolenia, zależało tylko i wyłącznie od blondynki.
- Prikko… – powiedział spokojnym głosem, jakby chciał ugłaskać te wszystkie rozpędzone konie, które nosiły na grzbiecie potok jej słów. Teraz uśmiechnął się już szerzej, nawet nie próbując powstrzymywać skurczy mięśni spowodowanych jakby… Ekscytacją? No nie, panie Sorsa, proszę się opanować… - Gdyby to ode mnie zależało, już byłabyś z powrotem u nas. – Nim jednak nawypluwał z siebie jeszcze więcej słów niczym wesołe szczenię, widzące wracającego do domu właściciela, postanowił nieco przystopować, ugasić płomienie które znalazły się w jego głowie i dodać mniej podekscytowanym głosem: – Nie chcę wyjść na narwańca, ale… Ucieszyła mnie ta wiadomość. W tych głupich czasach ktoś taki jak ty marnuje się nad tymi durnymi papierami w tych durnych archiwach… Wiesz jednak, że będziesz musiała udowodnić komendantowi, że dwój stan nie przeszkodzi w żadnych działaniach osoby na twoim stanowisku. Wiesz dobrze jacy są ci na stołku – nie lubią traktować nikogo ulgowo, a i ty na pewno nie chciałabyś być traktowana jak ktoś gorszy. Skoro coś… Hamuje twoją fizyczną sprawność, może jesteś w stanie dać coś w zamian? Myślałaś o tym?
A łącząc to jeszcze z podsuwaniem kawy pod nos, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały już na to, że należał do Kruczej Straży całym sobą i nawet przez myśl nie przechodziło mu porzucać to wszystko nawet by „zostać utrzymankiem”, jak zresztą zabawnie przyszło to określić Nykanen.
- Nie poradziłabyś sobie z emerytem – prychnął na jej słowa. Nie wyobrażał sobie młodej i tak niegdyś energicznej blondynki u boku jakiegoś dziada – chociaż na pewno wielu takich chciałoby cieszyć się towarzystwem tak wspaniałej kobiety, wątpił by którykolwiek był w stanie za nią nadążyć. Nawet, jeżeli ta również przeżywała ból stawów i szwów w niesprawnej nodze w gorszą pogodę. Ale – może intuicja go zawodziła. Może Prikko było potrzeba właśnie starucha, którego mogłaby doić z pieniędzy, a potem odziedziczyć jego dom i zostać znienawidzoną przez resztę jego rodziny? – Chociaż – skoro jakoś radzisz sobie ze mną, jesteś na doskonałej drodze.
Wytłumaczył się jeszcze po tym, gdy faktycznie prześwietlił sprawę od góry do dołu. Właściwie w głowie wciąż zastanawiał się trochę nad tym czy nie powinien przypadkiem odesłać matki do jakiegoś zakładu w którym to będą w stanie zająć się nią lepiej. Nie było tu mowy o sanatorium – w końcu ta była zdecydowanie zbyt mało samodzielna, jednak Sorsa posiadał stałe źródło dochodu, dodatkowo pensja starszego inspektora była doprawdy nielicha jak na midgardzkie standardy. Może faktycznie powinien pomyśleć o tym, by wreszcie dać sobie pomóc i sięgnąć po dłoń specjalistów?
Z zamyślenia nad całym tym poświęcaniem całego swojego czasu i całych swoich środków na innych, wyrwał go bardzo miły i uprzejmy gest z rąk młodszej koleżanki. Pogładzony po dłoni uśmiechnął się lekko, obrócił palce i delikatnie zacisnął je na tych Pirkko-Liisy, posmyrawszy zewnętrzną część jej dłoni kciukiem. Potem wyrwał się spod zbawiennego wpływu pocieszających czynów i pozwolił sobie na krótkie westchnienie pełne zastanowienia.
- Samo to że mogłem komuś powiedzieć o tej chęci bardzo dobrze mi zrobiło – wytłumaczył się, wyraźnie odpychając od siebie możliwość przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Wychował się w myśli, jakoby to mężczyzna musiał być głową domu – tym, który nigdy nie marudzi, a zawsze wspiera. Jest silny i wskazuje innym drogę. Właśnie brak ojca tak na niego wpłynął, bo w końcu jaki mógł być inny powód dla którego wtedy, kiedy on jeszcze chodził do szkoły, a matka do byle jakiej pracy, żyło im się źle? Gdyby mieli nad sobą czujne oko dorosłego mężczyzny, wszystko ułożyłoby się inaczej. – Nie przejmuj się starcem, wierzę, że masz na głowie wystarczająco własnych spraw.
Temat sprawy Mollera mógł skwitować wzruszeniem ramion. Póki co nie wiedzieli na tyle wiele, by skreślić możliwość podsuniętą mu przez Prikko – oczywiście, zachowa ją w pamięci na czas przesłuchania podejrzanego, o ile lub kiedy do niego dojdzie. W końcu nie została ona podsunięta mu przez pierwszą lepszą osobę, a dziewczynę z doświadczeniem w kwestiach kryminalnych. W końcu zdrowie Prikko-Liisy mogło nie być już tym co dawniej, jednak umysł z pewnością pozostawał tak bystry jak dawniej.
Co bardziej nim poruszyło to temat iście plotkarski – temat Terje który poruszył zupełnie z innego powodu niż można byłoby pomyśleć obecnie – wcale nie chciał w końcu poznawać pikantnych szczegółów z życia któregokolwiek z przedstawicieli Kruczej Straży. Nie był w końcu starym zboczeńcem! Gdy został zganiony pytaniem i tonem, jaki wystosowała ku niemu blondynka, jakby zawstydził się uciekając wzrokiem.
- Nie to miałem na myśli… – zaczął się tłumaczyć, ale wiedział, że to żadne rozwiązanie. Chciał powiedzieć pewnie, że to tylko z troski i chęci otoczenia Prikko opieką, na którą na pewno zasługiwała, jednak nazwanie swoich chęci po imieniu jawiło się bardzo trudno. Głupio. Niepotrzebnie. W końcu kto słuchałby takich sentymentalnych opowieści Sorsy? Ba, kto zrobiłby to bez salwy śmiechu?
Nie chciał by się z niego śmiano.
Cieszył się więc, że mógł uciec myślami w innym kierunku – w stronę tego w czym był najlepszy. W wysłuchiwaniu cudzych zmartwień i oczywiście – dawania czasami trafnych rad. A że tym razem wątpliwości Prikko-Liisy okazały się bardzo… Obiecujące, Untamo ciężko było powstrzymać cień uśmiechu, jaki zaczął kwitnąć na jego porośniętej zarostem twarzy.
To jak odebrany zostanie jednak ten grymas zadowolenia, zależało tylko i wyłącznie od blondynki.
- Prikko… – powiedział spokojnym głosem, jakby chciał ugłaskać te wszystkie rozpędzone konie, które nosiły na grzbiecie potok jej słów. Teraz uśmiechnął się już szerzej, nawet nie próbując powstrzymywać skurczy mięśni spowodowanych jakby… Ekscytacją? No nie, panie Sorsa, proszę się opanować… - Gdyby to ode mnie zależało, już byłabyś z powrotem u nas. – Nim jednak nawypluwał z siebie jeszcze więcej słów niczym wesołe szczenię, widzące wracającego do domu właściciela, postanowił nieco przystopować, ugasić płomienie które znalazły się w jego głowie i dodać mniej podekscytowanym głosem: – Nie chcę wyjść na narwańca, ale… Ucieszyła mnie ta wiadomość. W tych głupich czasach ktoś taki jak ty marnuje się nad tymi durnymi papierami w tych durnych archiwach… Wiesz jednak, że będziesz musiała udowodnić komendantowi, że dwój stan nie przeszkodzi w żadnych działaniach osoby na twoim stanowisku. Wiesz dobrze jacy są ci na stołku – nie lubią traktować nikogo ulgowo, a i ty na pewno nie chciałabyś być traktowana jak ktoś gorszy. Skoro coś… Hamuje twoją fizyczną sprawność, może jesteś w stanie dać coś w zamian? Myślałaś o tym?
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:40
Słowa starszego kolegi zadziałały na Pirkko-Liisę niczym płachta na byka. Nigdy bowiem nie mogła przepuścić okazji, by pokazać komuś — komukolwiek — jak bardzo się myli. Coraz rzadsze momenty, w których ktoś podważał jej zdolność do osiągnięcia sukcesu, były bowiem wodą na młyn jej istnienia. Nie po to wstąpiła do zdominowanej przez mężczyzn Kruczej Straży, by wysłuchiwać słów o tym, że "nie da sobie rady". Nawet, a może przede wszystkim, jeżeli w tym przypadku chodziło o dotrzymywanie towarzystwa emerytom.
— Ja nie dam rady? — uniesiona zawadiacko brew i ponowne wysunięcie ciała do przodu zwiastowało gotowość do podjęcia wyzwania. Jego irracjonalność, zamiast stopować rozgrzany od wysiłku umysł kobiety, tylko dodawała sprawie rumieńców. Długie palce zacisnęły się bowiem na oparciu fotela, a sama Pirkko przypominała w tej pozycji lwicę szykującą się do ataku. Skoku do szyi najbliższego człowieka w wieku okołoemerytalnym, czyli niestety naszego wytrudzonego i zasłużonego starszego inspektora Sorsy.
Dopiero kolejne słowa sprawiły, że nagłe napięcie mięśni ustało. Zamiast wypisanej na twarzy prośby o to, by wreszcie sformułował wyzwanie wprost (zobaczysz jeszcze, Untamo, że dam radę, nie ma rzeczy niemożliwych), pojawił się święty spokój. Zadziałał zarówno na mięśnie twarzy, pozwalając raczej niebrzydkiej fince powrót do względnie przyjemnej aparycji, jak i na ramiona, które uniesione — gotowe do rzucenia się na zdobycz, czymkolwiek lub kimkolwiek by ona nie była — powoli opadały do poziomu, w którym być powinny przez cały czas. Gdzieś w kącikach ust zabłysł nawet krótki uśmiech, całkowicie dziecięcy w prostocie przekorności.
Za dwa lata obchodzić będzie trzydzieste urodziny a dalej mogła dawać się podpuszczać jak dziecko z piaskownicy.
— Nie pleć głupot. Jesteśmy tu po to, by pomagać. Zwłaszcza innym. A gdy mam odrobinę czasu i dobrych chęci, skorzystaj. Nigdy nie wiesz, kiedy trafi się kolejna podobna okazja.
Od tonu przepełnionego bezinteresowną troską, prostą w swej naturze emocją, a tak rzadko spotykaną na midgardzkich ulicach, do zamaskowania potrzeby serca puszczeniem mu oczka. Nie chciała bowiem przytłaczać go możliwościami pomocy. Broń boże wmawiać mu, iż potrzebuje jej tutaj, teraz, natychmiast. Kilkukrotnie miała przyjemność wmieszać się w życiorysy osób, które dzieliły z Untamo podejście do pomocy. Wiecznie zbyt dumni, brali na swe barki zdecydowanie za wiele, ale męski pierwiastek ich osobowości zawsze nie pozwalał im przyznać się — tak przed sobą, jak przed innymi — że nie dają sobie sami rady. Podobnych ludzi trzeba było po prostu złapać za ucho, a po wcześniejszym porządnym jego wytarganiu otworzyć oczy niedowiarkowi na to, co dzieje się wokół niego. Choć i to nie zawsze doprowadzało do pożądanych skutków.
Wzruszenie ramion było w istocie jedynym sposobem do skomentowania akt, wciąż leżących gdzieś na uboczu. Pirkko złapała się na naśladowaniu gestów Untamo dopiero po fakcie — zagryziona w niepokoju warga i spuszczenie wzroku miało uchronić ją przed sprawdzeniem, czy jej dzisiejszy rozmówca w ogóle zauważył, iż powoli przejmuje jego zwyczaje. Wpływ Sorsy na Nykänen był jednak oczywisty, a ten jeden przypadek wyjątkowy o tyle, że wydarzył się w obecności samego zainteresowanego.
Szybka zmiana tematu na Terje uratowała ją przed koniecznością formułowania niezgrabnych tłumaczeń.
— Spokojnie — uniesione dłonie miały zatrzymać słowotok, do którego inklinacje Sorsa przejawiał niemal na każdym kroku. To nie tak, że nie chciała go słuchać, czy zamierzała mu przerywać. Wiedziała jednak, że w obecnym stanie i w obliczu nie tak dawnych wylewnych przeprosin nadepnięcie na emocjonalny nerw Untamo skończy się kolejną s u p l i k a c j ą, a tej z kolei nie mogła już wysłuchiwać w pełni przekonana o swojej nieomylności. Żadne z nich nie było święte i żadne nie zasługiwało na przeprosiny z powodu uzasadnionej troski i naturalnie głupkowatych odzywek. — Nic się nie stało. Mam świadomość tego, jakie krążą o nim plotki, ale...
Oho. Ten uśmiech, choć całkiem uroczy i to w dodatku sięgający wesołością do roziskrzonej radośnie tafli błękitu tęczówek nie mógł przynosić niczego dobrego.
— To absolutnie urocze, jak się o mnie troszczysz.
A podobno słowa wypowiedziane szeptem nie mogą przecinać konwenansów bardziej niż zacięcie papierem.
W uśmiechu i tonie Pirkko nie kryła się jednak żadna negatywna emocja. Nawet jeżeli słowa podszyte były humorem, nie śmiała się z niego, a z nim. Zawadiacką manierą próbowała ochronić swój własny image, jakoby podobne starania Sorsy wcale a wcale nie uderzyły w najdelikatniejsze struny jej duszy. Schlebiało jej bowiem, że się martwił. Nawet w sposób tak nieporadny, ale czy ona sama potrafiła być poradniejsza? Zdecydowanie raczej nie. Kiedyś będzie musiała odwdzięczyć się mu czymś więcej niż czarną kawą.
Wystarczył tylko dźwięk jej imienia, by ponownie skupiła na nim całą swoją uwagę. Znów wpatrywała się w niego jak w obrazek. Zupełnie jak pierwszego dnia, gdy wtedy jeszcze nieśmiało wsunęła głowę w szczelinę między drzwiami a framugą i półszeptem — półpytaniem — wywołała jego stopień służbowy i nazwisko. Tylko trzy lata minęły od tamtej pory, choć dla Pirkko była to niemal cała wieczność. Wieczność, która zatrzymana brutalnie w pół słowa mogła zacząć biec dalej.
— Aaaaa — przeciągnięta samogłoska, długie palce wplecione w jasne włosy, przy samej ich nasadzie. Odchylona do tyłu głowa sugerowała, że tak dużo i tak niewiele słów jednocześnie spowodowało, że walczyła ze sobą, by nie uronić ani jednej łzy. Zaciśnięte w wyrazie absolutnej dyscypliny zęby zrobiły swoje — linia szczęki Pirkko uwydatniła się znaczniej, choć gdy głowa opadła na powrót w dół, na jej ustach widniał szeroki uśmiech.
Bez krzty szaleństwa.
— Szczerze mówiąc myślałam o zostaniu koronerem. Zanim powiesz cokolwiek — tak, studia. Ale mogłabym zrobić je nawet zaocznie, jeżeli komendant chciałby papierka, a doświadczenie zdobywałabym już na miejscu. Znasz Gaute Eriksena? To nasz medyk sądowy. Dzięki niemu jeszcze tu jestem. Gdy...
Miała wrażenie, że dźwięk przełykanej z trudem śliny odbija się echem od ścian pokoju.
— Gdy to się stało, właśnie on mi pomógł. Zawdzięczam mu życie i... wiem, że to trochę głupie, tak wiązać sobie ręce w jednym fachu, ale... Otarłszy się o śmierć, chciałabym choć trochę przyczynić się do wyjaśnienia tego, co stało się z innymi. Tymi, którzy nie mieli tyle szczęścia — przedłużająca się cisza pozwoliła wreszcie na ponowne krzyżowanie spojrzeń. Serce kobiety biło jak szalone, zupełnie tak, jakby za wszelką cenę chciało wydostać się zza żeber, wyrwać z piersi. Czy rozumiał? Oddałaby wszystko, by tak było. — To co prawda tylko plan b. Jeżeli nie zgodzi się na powrót do służby i udział w czynnościach, które nie wymagają… fizycznego wysiłku.
— Ja nie dam rady? — uniesiona zawadiacko brew i ponowne wysunięcie ciała do przodu zwiastowało gotowość do podjęcia wyzwania. Jego irracjonalność, zamiast stopować rozgrzany od wysiłku umysł kobiety, tylko dodawała sprawie rumieńców. Długie palce zacisnęły się bowiem na oparciu fotela, a sama Pirkko przypominała w tej pozycji lwicę szykującą się do ataku. Skoku do szyi najbliższego człowieka w wieku okołoemerytalnym, czyli niestety naszego wytrudzonego i zasłużonego starszego inspektora Sorsy.
Dopiero kolejne słowa sprawiły, że nagłe napięcie mięśni ustało. Zamiast wypisanej na twarzy prośby o to, by wreszcie sformułował wyzwanie wprost (zobaczysz jeszcze, Untamo, że dam radę, nie ma rzeczy niemożliwych), pojawił się święty spokój. Zadziałał zarówno na mięśnie twarzy, pozwalając raczej niebrzydkiej fince powrót do względnie przyjemnej aparycji, jak i na ramiona, które uniesione — gotowe do rzucenia się na zdobycz, czymkolwiek lub kimkolwiek by ona nie była — powoli opadały do poziomu, w którym być powinny przez cały czas. Gdzieś w kącikach ust zabłysł nawet krótki uśmiech, całkowicie dziecięcy w prostocie przekorności.
Za dwa lata obchodzić będzie trzydzieste urodziny a dalej mogła dawać się podpuszczać jak dziecko z piaskownicy.
— Nie pleć głupot. Jesteśmy tu po to, by pomagać. Zwłaszcza innym. A gdy mam odrobinę czasu i dobrych chęci, skorzystaj. Nigdy nie wiesz, kiedy trafi się kolejna podobna okazja.
Od tonu przepełnionego bezinteresowną troską, prostą w swej naturze emocją, a tak rzadko spotykaną na midgardzkich ulicach, do zamaskowania potrzeby serca puszczeniem mu oczka. Nie chciała bowiem przytłaczać go możliwościami pomocy. Broń boże wmawiać mu, iż potrzebuje jej tutaj, teraz, natychmiast. Kilkukrotnie miała przyjemność wmieszać się w życiorysy osób, które dzieliły z Untamo podejście do pomocy. Wiecznie zbyt dumni, brali na swe barki zdecydowanie za wiele, ale męski pierwiastek ich osobowości zawsze nie pozwalał im przyznać się — tak przed sobą, jak przed innymi — że nie dają sobie sami rady. Podobnych ludzi trzeba było po prostu złapać za ucho, a po wcześniejszym porządnym jego wytarganiu otworzyć oczy niedowiarkowi na to, co dzieje się wokół niego. Choć i to nie zawsze doprowadzało do pożądanych skutków.
Wzruszenie ramion było w istocie jedynym sposobem do skomentowania akt, wciąż leżących gdzieś na uboczu. Pirkko złapała się na naśladowaniu gestów Untamo dopiero po fakcie — zagryziona w niepokoju warga i spuszczenie wzroku miało uchronić ją przed sprawdzeniem, czy jej dzisiejszy rozmówca w ogóle zauważył, iż powoli przejmuje jego zwyczaje. Wpływ Sorsy na Nykänen był jednak oczywisty, a ten jeden przypadek wyjątkowy o tyle, że wydarzył się w obecności samego zainteresowanego.
Szybka zmiana tematu na Terje uratowała ją przed koniecznością formułowania niezgrabnych tłumaczeń.
— Spokojnie — uniesione dłonie miały zatrzymać słowotok, do którego inklinacje Sorsa przejawiał niemal na każdym kroku. To nie tak, że nie chciała go słuchać, czy zamierzała mu przerywać. Wiedziała jednak, że w obecnym stanie i w obliczu nie tak dawnych wylewnych przeprosin nadepnięcie na emocjonalny nerw Untamo skończy się kolejną s u p l i k a c j ą, a tej z kolei nie mogła już wysłuchiwać w pełni przekonana o swojej nieomylności. Żadne z nich nie było święte i żadne nie zasługiwało na przeprosiny z powodu uzasadnionej troski i naturalnie głupkowatych odzywek. — Nic się nie stało. Mam świadomość tego, jakie krążą o nim plotki, ale...
Oho. Ten uśmiech, choć całkiem uroczy i to w dodatku sięgający wesołością do roziskrzonej radośnie tafli błękitu tęczówek nie mógł przynosić niczego dobrego.
— To absolutnie urocze, jak się o mnie troszczysz.
A podobno słowa wypowiedziane szeptem nie mogą przecinać konwenansów bardziej niż zacięcie papierem.
W uśmiechu i tonie Pirkko nie kryła się jednak żadna negatywna emocja. Nawet jeżeli słowa podszyte były humorem, nie śmiała się z niego, a z nim. Zawadiacką manierą próbowała ochronić swój własny image, jakoby podobne starania Sorsy wcale a wcale nie uderzyły w najdelikatniejsze struny jej duszy. Schlebiało jej bowiem, że się martwił. Nawet w sposób tak nieporadny, ale czy ona sama potrafiła być poradniejsza? Zdecydowanie raczej nie. Kiedyś będzie musiała odwdzięczyć się mu czymś więcej niż czarną kawą.
Wystarczył tylko dźwięk jej imienia, by ponownie skupiła na nim całą swoją uwagę. Znów wpatrywała się w niego jak w obrazek. Zupełnie jak pierwszego dnia, gdy wtedy jeszcze nieśmiało wsunęła głowę w szczelinę między drzwiami a framugą i półszeptem — półpytaniem — wywołała jego stopień służbowy i nazwisko. Tylko trzy lata minęły od tamtej pory, choć dla Pirkko była to niemal cała wieczność. Wieczność, która zatrzymana brutalnie w pół słowa mogła zacząć biec dalej.
— Aaaaa — przeciągnięta samogłoska, długie palce wplecione w jasne włosy, przy samej ich nasadzie. Odchylona do tyłu głowa sugerowała, że tak dużo i tak niewiele słów jednocześnie spowodowało, że walczyła ze sobą, by nie uronić ani jednej łzy. Zaciśnięte w wyrazie absolutnej dyscypliny zęby zrobiły swoje — linia szczęki Pirkko uwydatniła się znaczniej, choć gdy głowa opadła na powrót w dół, na jej ustach widniał szeroki uśmiech.
Bez krzty szaleństwa.
— Szczerze mówiąc myślałam o zostaniu koronerem. Zanim powiesz cokolwiek — tak, studia. Ale mogłabym zrobić je nawet zaocznie, jeżeli komendant chciałby papierka, a doświadczenie zdobywałabym już na miejscu. Znasz Gaute Eriksena? To nasz medyk sądowy. Dzięki niemu jeszcze tu jestem. Gdy...
Miała wrażenie, że dźwięk przełykanej z trudem śliny odbija się echem od ścian pokoju.
— Gdy to się stało, właśnie on mi pomógł. Zawdzięczam mu życie i... wiem, że to trochę głupie, tak wiązać sobie ręce w jednym fachu, ale... Otarłszy się o śmierć, chciałabym choć trochę przyczynić się do wyjaśnienia tego, co stało się z innymi. Tymi, którzy nie mieli tyle szczęścia — przedłużająca się cisza pozwoliła wreszcie na ponowne krzyżowanie spojrzeń. Serce kobiety biło jak szalone, zupełnie tak, jakby za wszelką cenę chciało wydostać się zza żeber, wyrwać z piersi. Czy rozumiał? Oddałaby wszystko, by tak było. — To co prawda tylko plan b. Jeżeli nie zgodzi się na powrót do służby i udział w czynnościach, które nie wymagają… fizycznego wysiłku.
Untamo Sorsa
Re: 25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:42
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Proszenie Untamo o zaniechanie ukazywania swej troski i ogólnego zainteresowania losami osób jemu bliskich byłoby po prostu głupie – w końcu to tak jak zabronić psu szczekać. Niby można nauczyć go tego, by siedział cicho przez lwią część czasu, jednak widząc złodzieja wdzierającego się na terytorium należące do właściciela – jakoś ciężko powstrzymać go od wycia.
Właśnie taki był Sorsa – nawet jeżeli troska o losy Pirkko-Liisy wydawała się irracjonalna, bo w końcu kto jak kto, ale starszy inspektor miał się o kogo martwić, nie miał zamiaru powstrzymywać się przed wyrażeniem swoich obaw. I chyba właśnie w ten sposób zdobywał sobie serce młodej tak przecież blondynki, która dnia dzisiejszego chciała go chyba onieśmielić stwierdzeniami jakie wyrzucała ze swoich ust i ze swojego zagubionego w obecnej sytuacji umysłu. W końcu nawet w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że przeprowadzi z nią tak szczerą rozmowę po tym, jak wystawili swoją sympatię na próbę jeszcze dwa dni temu, wtedy, w archiwum.
- Jesteś jeszcze młoda, wciąż możesz wszystkiego się nauczyć… – powiedział niepewnie na jej, jakby nie patrzeć, bardzo odważne plany. Zmiana toru swojej kariery, nie opieranie jej już na zdobytym niegdyś wykształceniu, oderwanie się od tego czym trudniło się w przeszłości, odcięcie od niej, za razem z możliwością ocierania się o tematykę dawniej podejmowaną. Na pewno była to jakaś możliwość. Na pewno pozwoliłaby Nykanen na powrót do tego, do czego była stworzona, jednak ubierając to w inne szaty. Szaty, które w jasny sposób pozwolą zerwać z widmem tej mrocznej części przeszłości. W końcu to właśnie praca u kryminalnych sprowadziła na nią to wszystko, dlaczego tak bardzo cierpiała. A ta pragnęła wrócić do bagna, które ją pochłaniało.
Coś w głowie Untamo szeptało, że może nie powinien tak wylewnie godzić się na jej powrót. Może powinien zniechęcać ją do tego, byle tylko nie narażać blondynki na niebezpieczeństwo i możliwość spotkania się twarzą w twarz z dawnym partnerem. Może nie powinien kierować się zwykłą, ludzką chęcią czucia się dobrze ze względu na świadomość bliskości Pirkko-Liisy gdzieś wśród podwładnych, a może obudzić wobec niej jeszcze bardziej ojcowskie uczucia?
Przyłapawszy się na milczeniu i zatopieniu się w swoich myślach, zamrugał wyraźnie zaskoczony. Może powinien zapytać jej czy któreś z tych przemyśleń nie wyciekły poza umysł, sprawiając, że myślał głośno. Nie zapytał jednak – wolał nie wiedzieć.
- Poznałem – powiedział jeszcze w ramach wyjaśnienia sobie osoby Gaute Eriksena, tego od niezwykle pięknej i utalentowanej żony, rzecz jasna. – Nie wiedziałem, że to właśnie on tak bardzo ci pomógł.
Skłamał, dobrze wiedział w końcu kto pomagał składać Pirkko do kupy, bo zwyczajnie interesował się jej losem. Tyle. Nie uważał jednak, że oznajmienie tego wszem i wobec uznane może być za obyczajne. W końcu każdy wolał zachować trochę swojej prywatności, to zrozumiałe, a i Sorsa nie był napastnikiem lub zboczeńcem – wolał jedynie czasami coś w i e d z i e ć.
Zapił te wszystkie niezręczne myśli kawą, której ubywało już z filiżanki. Zdecydowanie zbyt szybko, chciałoby się dodać.
- Nie wiem Pirkko – wydusił z siebie, jednak Untamo, jak to Untamo – rzadko kiedy nie wiedział co ma powiedzieć. I tym razem doskonale wiedział co miał jej do przekazania, jednak nie chciał jej w końcu ranić źle dobranym tonem czy słowami. Mimo wszystko musiał, po prostu musiał powiedzieć co sądzi. – To jednak znacząca zmiana. Nie zrozum mnie źle, wiem, że jesteś zdolna i masz w sobie wiele samozaparcia, ale pomyśl co może powiedzieć na to szefostwo. Co zrobią mając do wyboru ciebie, bez studiów i dopiero zdobywającą doświadczenie, a jakiegoś młodego łebka z odpowiednim wykształceniem?
Może podcinał jej skrzydła, a może po prostu starał się kierować nieśmiertelną tak logiką. Wiedział, że te słowa mogą ją ranić, a jednak wystosował je, w końcu wierząc, że przemówią Nykanen do rozsądku. Zmuszą do przemyślenia swoich planów jeszcze raz.
- Ale skoro to Eriksen dał ci powód by zacząć to rozważać, może to z nim powinnaś to również przedyskutować? Jego opinia może być kluczowa… – zasugerował.
Właśnie taki był Sorsa – nawet jeżeli troska o losy Pirkko-Liisy wydawała się irracjonalna, bo w końcu kto jak kto, ale starszy inspektor miał się o kogo martwić, nie miał zamiaru powstrzymywać się przed wyrażeniem swoich obaw. I chyba właśnie w ten sposób zdobywał sobie serce młodej tak przecież blondynki, która dnia dzisiejszego chciała go chyba onieśmielić stwierdzeniami jakie wyrzucała ze swoich ust i ze swojego zagubionego w obecnej sytuacji umysłu. W końcu nawet w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że przeprowadzi z nią tak szczerą rozmowę po tym, jak wystawili swoją sympatię na próbę jeszcze dwa dni temu, wtedy, w archiwum.
- Jesteś jeszcze młoda, wciąż możesz wszystkiego się nauczyć… – powiedział niepewnie na jej, jakby nie patrzeć, bardzo odważne plany. Zmiana toru swojej kariery, nie opieranie jej już na zdobytym niegdyś wykształceniu, oderwanie się od tego czym trudniło się w przeszłości, odcięcie od niej, za razem z możliwością ocierania się o tematykę dawniej podejmowaną. Na pewno była to jakaś możliwość. Na pewno pozwoliłaby Nykanen na powrót do tego, do czego była stworzona, jednak ubierając to w inne szaty. Szaty, które w jasny sposób pozwolą zerwać z widmem tej mrocznej części przeszłości. W końcu to właśnie praca u kryminalnych sprowadziła na nią to wszystko, dlaczego tak bardzo cierpiała. A ta pragnęła wrócić do bagna, które ją pochłaniało.
Coś w głowie Untamo szeptało, że może nie powinien tak wylewnie godzić się na jej powrót. Może powinien zniechęcać ją do tego, byle tylko nie narażać blondynki na niebezpieczeństwo i możliwość spotkania się twarzą w twarz z dawnym partnerem. Może nie powinien kierować się zwykłą, ludzką chęcią czucia się dobrze ze względu na świadomość bliskości Pirkko-Liisy gdzieś wśród podwładnych, a może obudzić wobec niej jeszcze bardziej ojcowskie uczucia?
Przyłapawszy się na milczeniu i zatopieniu się w swoich myślach, zamrugał wyraźnie zaskoczony. Może powinien zapytać jej czy któreś z tych przemyśleń nie wyciekły poza umysł, sprawiając, że myślał głośno. Nie zapytał jednak – wolał nie wiedzieć.
- Poznałem – powiedział jeszcze w ramach wyjaśnienia sobie osoby Gaute Eriksena, tego od niezwykle pięknej i utalentowanej żony, rzecz jasna. – Nie wiedziałem, że to właśnie on tak bardzo ci pomógł.
Skłamał, dobrze wiedział w końcu kto pomagał składać Pirkko do kupy, bo zwyczajnie interesował się jej losem. Tyle. Nie uważał jednak, że oznajmienie tego wszem i wobec uznane może być za obyczajne. W końcu każdy wolał zachować trochę swojej prywatności, to zrozumiałe, a i Sorsa nie był napastnikiem lub zboczeńcem – wolał jedynie czasami coś w i e d z i e ć.
Zapił te wszystkie niezręczne myśli kawą, której ubywało już z filiżanki. Zdecydowanie zbyt szybko, chciałoby się dodać.
- Nie wiem Pirkko – wydusił z siebie, jednak Untamo, jak to Untamo – rzadko kiedy nie wiedział co ma powiedzieć. I tym razem doskonale wiedział co miał jej do przekazania, jednak nie chciał jej w końcu ranić źle dobranym tonem czy słowami. Mimo wszystko musiał, po prostu musiał powiedzieć co sądzi. – To jednak znacząca zmiana. Nie zrozum mnie źle, wiem, że jesteś zdolna i masz w sobie wiele samozaparcia, ale pomyśl co może powiedzieć na to szefostwo. Co zrobią mając do wyboru ciebie, bez studiów i dopiero zdobywającą doświadczenie, a jakiegoś młodego łebka z odpowiednim wykształceniem?
Może podcinał jej skrzydła, a może po prostu starał się kierować nieśmiertelną tak logiką. Wiedział, że te słowa mogą ją ranić, a jednak wystosował je, w końcu wierząc, że przemówią Nykanen do rozsądku. Zmuszą do przemyślenia swoich planów jeszcze raz.
- Ale skoro to Eriksen dał ci powód by zacząć to rozważać, może to z nim powinnaś to również przedyskutować? Jego opinia może być kluczowa… – zasugerował.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Bezimienny
25.09.2000 – Pomieszczenie wspólne, Krucza Straż – U. Sorsa & Bezimienny: P. Nykänen Wto 21 Lis - 23:43
Pirkko nie chciała w całości rezygnować z troski Untamo. Był dla niej jak drugi ojciec, co do tego nie było wątpliwości. Jednakże wiedziała, że ma na głowie zdecydowanie za dużo, by uznać za stosowne dokładanie mu jeszcze większej ilości zmartwień. Ba, wiedziała też, że marzenia o jej powrocie w teren były obustronne. W końcu podobna sytuacja pozwoliłaby im na ponowne skrzyżowanie ścieżek zawodowych i kto wie — może zostaliby partnerami? Praca przy boku Sorsy była niemal zawsze ekscytująca i z każdego wspólnie spędzonego dnia można się było wiele nauczyć. Jeżeli kiedykolwiek marzyłaby o wyjściu zza biurka jeszcze bardziej niż teraz, sama możliwość współpracy z Untamo byłaby wystarczającą okolicznością, by na powrót obudzić w niej zapał.
— Powtórzę się, wybacz — zaniepokojony ton Sorsy uruchomił w niej niemal wszystkie reakcje obronne na raz. Dlatego też niegrzecznie wtrąciła się w rytm jego myśli i słów, zamiast oczekiwać grzecznie na wydanie kolejnego, już spokojniejszego osądu. Trzymała przy sercu jego wcześniejsze słowa. Oczywistą radość z podjętej decyzji, ponownie rozbudzoną ekscytację jutrem. W tym momencie jednak nie wiedziała, która z jego reakcji była odpowiedniejsza. Ta pierwsza, przepełniona dziwną odmianą radości, która mogła udzielać się tylko funkcjonariuszom Kruczej Straży, czy bliższa zwykłej, człowieczej doli reakcja druga. Obie były równie wartościowe, obie pokazywały jak na dłoni stosunek starszego oficera do blondynki i z obiema miała problem.
Nie wiedziała, które z nich zagalopowało się w swych myślach bardziej.
— To tylko plan b. Skupmy się na... przekonaniu i tym, że nie muszę się przebranżawiać, dobrze?
Przy samym końcu pytania, wraz ze wznoszącym tonem przypisanym do tego typu wypowiedzi, głos Pirkko-Liisy zadrżał wyraźnie. W spojrzeniu jasnoniebieskich tęczówek widać było czającą się gdzieś niepewność, emocję, do której zdążyła przywyknąć i zaakceptować, ale nigdy nie miała śmiałości nazwać swoją. W jej umyśle nie pojawiła się nawet opcja ponownego spotkania z byłym partnerem. Nie teraz, gdy całą uwagę skupiła na człowieku, który w jej oczach uosabiał całą mądrość i doświadczenie, które można było podjąć wyłącznie z wiekiem.
Gdyby Untamo przełamał swe wewnętrzne wątpliwości i zadał pytanie zahaczające o tamtą osobę, ich rozmowa przebiegłaby w zupełnie inny, zapewne bardziej dramatyczny sposób.
Na całe szczęście, dzięki woli Odyna, zapytał o Eriksena.
— To... on zjawił się jako pierwszy na miejscu. Minęło tyle czasu, a ja dalej nie spytałam go, jakim cudem znalazł się tam tak szybko. Wzięłam to za pewnik, wiesz? — uniesiony do góry łokieć był tylko wstępem do kolejnych manewrów ręką. Te zdradzały w całej okazałości zmieszanie Nykanen, na przykład w formie usilnego rozmasowywania sobie karku, które miało miejsce właśnie w tej chwili. Gdyby jeszcze dodać to, że wbiła wzrok w wypolerowaną powierzchnię stołu, a jej uszy poczerwieniały odrobinkę przy czubkach, Sorsa miał pełen obraz zmieszania swojej młodszej koleżanki po fachu. — Że wezwali go, bo myśleli, że już nie żyję. Widziałam zdjęcia z tamtego miejsca. Nie dziwię im się.
Mam nadzieję, że tobie ich nie pokazali.
Energiczne wzruszenie ramionami miało uwolnić ją od widma przeszłości, które znów znalazło swoje miejsce tuż pod powiekami. Dłoń z karku wystrzeliła w kierunku jej własnego kubka, zupełnie jakby była lustrzanym odbiciem Untamo. On pił kawę, ona też. Jego kubek świecił pustkami i nie inaczej prezentował się jej własny, odłożony chwilę później na wcześniejsze miejsce z niemal niknącym wśród gwaru rozmów szczęknięciem.
Krótkie westchnienie ponownie znalazło drogę wyjścia z jej ust, gdy Untamo na powrót starał się ostrożnie przekazać swe wątpliwości. Wiedziała, że nie zamierza jej podminowywać na sile, jednak w jego słowach przebijał tak dziwny rodzaj czarnowidztwa, że Pirkko czuła się niemalże w obowiązku wystąpić naprzeciw wszelkim podobnym standardom. Zacisnąć zęby jeszcze mocniej, przegryźć język i wargi do krwi, zaprzeć się z całych sił i pokazać każdemu w tym cholernym budynku, a najbardziej Sorsie i komendantowi, że w istocie należy dać jej szansę. Właściwie nie tylko szansę, ale też zaufanie. Na tym chyba zależało jej najbardziej.
— Na Odyna, Untamo... — żałosne jęknięcie zbiegło się w czasie z delikatnym zsunięciem się z fotela. Ledwie kilkanaście centymetrów, a dorosła kobieta wyglądała jak dziecko, które właśnie zostało poproszone przez rodzica o sprzątnięcie pokoju, gdy zrobiłoby wszystko, tylko nie to. — Już wystarczy, że mu życie zawdzięczam, nie mogę tak wchodzić ludziom na głowy!
Oho! Czyżby ktoś się tutaj wstydził?
— A zresztą — natychmiastowo poprawiła się na siedzeniu, zupełnie tak jakby nagle oprzytomniała i uświadomiła sobie, że właśnie rozpłynęła się przed Sorsą jak małe dziecko. Mieli rację ci, którzy mówili, że Untamo znał się na używaniu słowa i potrafił nimi naginać ludzi do swych potrzeb. Albo ci, co głosili, że dwójka Finów zawsze odnajdzie wspólny język, niezależnie od sytuacji. — Zobacz, która godzina! Jeszcze kilka minut a moja przełożona ucięłaby mi głowę.
Cień uśmiechu na powrót zamajaczył na jasnych ustach kobiety, która poderwawszy się z miejsca, chwyciła oba kubki. Skoro już je tutaj przytargała, da radę je odnieść.
— Porozmawiamy o tym jeszcze później, dobrze? Teraz serio muszę lecieć. Miłego dnia, starszy oficerze Sorsa!
Bezimienny i Untamo z tematu
— Powtórzę się, wybacz — zaniepokojony ton Sorsy uruchomił w niej niemal wszystkie reakcje obronne na raz. Dlatego też niegrzecznie wtrąciła się w rytm jego myśli i słów, zamiast oczekiwać grzecznie na wydanie kolejnego, już spokojniejszego osądu. Trzymała przy sercu jego wcześniejsze słowa. Oczywistą radość z podjętej decyzji, ponownie rozbudzoną ekscytację jutrem. W tym momencie jednak nie wiedziała, która z jego reakcji była odpowiedniejsza. Ta pierwsza, przepełniona dziwną odmianą radości, która mogła udzielać się tylko funkcjonariuszom Kruczej Straży, czy bliższa zwykłej, człowieczej doli reakcja druga. Obie były równie wartościowe, obie pokazywały jak na dłoni stosunek starszego oficera do blondynki i z obiema miała problem.
Nie wiedziała, które z nich zagalopowało się w swych myślach bardziej.
— To tylko plan b. Skupmy się na... przekonaniu i tym, że nie muszę się przebranżawiać, dobrze?
Przy samym końcu pytania, wraz ze wznoszącym tonem przypisanym do tego typu wypowiedzi, głos Pirkko-Liisy zadrżał wyraźnie. W spojrzeniu jasnoniebieskich tęczówek widać było czającą się gdzieś niepewność, emocję, do której zdążyła przywyknąć i zaakceptować, ale nigdy nie miała śmiałości nazwać swoją. W jej umyśle nie pojawiła się nawet opcja ponownego spotkania z byłym partnerem. Nie teraz, gdy całą uwagę skupiła na człowieku, który w jej oczach uosabiał całą mądrość i doświadczenie, które można było podjąć wyłącznie z wiekiem.
Gdyby Untamo przełamał swe wewnętrzne wątpliwości i zadał pytanie zahaczające o tamtą osobę, ich rozmowa przebiegłaby w zupełnie inny, zapewne bardziej dramatyczny sposób.
Na całe szczęście, dzięki woli Odyna, zapytał o Eriksena.
— To... on zjawił się jako pierwszy na miejscu. Minęło tyle czasu, a ja dalej nie spytałam go, jakim cudem znalazł się tam tak szybko. Wzięłam to za pewnik, wiesz? — uniesiony do góry łokieć był tylko wstępem do kolejnych manewrów ręką. Te zdradzały w całej okazałości zmieszanie Nykanen, na przykład w formie usilnego rozmasowywania sobie karku, które miało miejsce właśnie w tej chwili. Gdyby jeszcze dodać to, że wbiła wzrok w wypolerowaną powierzchnię stołu, a jej uszy poczerwieniały odrobinkę przy czubkach, Sorsa miał pełen obraz zmieszania swojej młodszej koleżanki po fachu. — Że wezwali go, bo myśleli, że już nie żyję. Widziałam zdjęcia z tamtego miejsca. Nie dziwię im się.
Mam nadzieję, że tobie ich nie pokazali.
Energiczne wzruszenie ramionami miało uwolnić ją od widma przeszłości, które znów znalazło swoje miejsce tuż pod powiekami. Dłoń z karku wystrzeliła w kierunku jej własnego kubka, zupełnie jakby była lustrzanym odbiciem Untamo. On pił kawę, ona też. Jego kubek świecił pustkami i nie inaczej prezentował się jej własny, odłożony chwilę później na wcześniejsze miejsce z niemal niknącym wśród gwaru rozmów szczęknięciem.
Krótkie westchnienie ponownie znalazło drogę wyjścia z jej ust, gdy Untamo na powrót starał się ostrożnie przekazać swe wątpliwości. Wiedziała, że nie zamierza jej podminowywać na sile, jednak w jego słowach przebijał tak dziwny rodzaj czarnowidztwa, że Pirkko czuła się niemalże w obowiązku wystąpić naprzeciw wszelkim podobnym standardom. Zacisnąć zęby jeszcze mocniej, przegryźć język i wargi do krwi, zaprzeć się z całych sił i pokazać każdemu w tym cholernym budynku, a najbardziej Sorsie i komendantowi, że w istocie należy dać jej szansę. Właściwie nie tylko szansę, ale też zaufanie. Na tym chyba zależało jej najbardziej.
— Na Odyna, Untamo... — żałosne jęknięcie zbiegło się w czasie z delikatnym zsunięciem się z fotela. Ledwie kilkanaście centymetrów, a dorosła kobieta wyglądała jak dziecko, które właśnie zostało poproszone przez rodzica o sprzątnięcie pokoju, gdy zrobiłoby wszystko, tylko nie to. — Już wystarczy, że mu życie zawdzięczam, nie mogę tak wchodzić ludziom na głowy!
Oho! Czyżby ktoś się tutaj wstydził?
— A zresztą — natychmiastowo poprawiła się na siedzeniu, zupełnie tak jakby nagle oprzytomniała i uświadomiła sobie, że właśnie rozpłynęła się przed Sorsą jak małe dziecko. Mieli rację ci, którzy mówili, że Untamo znał się na używaniu słowa i potrafił nimi naginać ludzi do swych potrzeb. Albo ci, co głosili, że dwójka Finów zawsze odnajdzie wspólny język, niezależnie od sytuacji. — Zobacz, która godzina! Jeszcze kilka minut a moja przełożona ucięłaby mi głowę.
Cień uśmiechu na powrót zamajaczył na jasnych ustach kobiety, która poderwawszy się z miejsca, chwyciła oba kubki. Skoro już je tutaj przytargała, da radę je odnieść.
— Porozmawiamy o tym jeszcze później, dobrze? Teraz serio muszę lecieć. Miłego dnia, starszy oficerze Sorsa!
Bezimienny i Untamo z tematu