:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman
2 posters
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Nie 4 Lip - 21:57
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
16.10.2000
Dotrzymywał obietnic.
Nie pozwolił jej czekać dłużej niż zadeklarował, choć ostatnie dni zdawały się rozciągać niemożliwie i popychały do pochopnej decyzji o szybszym wtargnięciu w jej ułożony plan tygodnia. Powstrzymując się przed niedorzeczną i szczeniacką zachcianką dyktowaną dźwięczącymi od ostatniego spotkania emocjami, nacisnął na dzwonek punktualnie o ustalonej porze – nie wcześniej i nie później.
Nie pamiętał, kiedy w ostatnim czasie miał okazję, aby tak swobodnie zagospodarować wieczór po pracy, nie padając z miejsca na rozgrzebane łóżko, w pośpiechu nie zaścielone, gdy rano budził się i zdecydowanym korkiem zmierzał do pracowni.
Otwierając drewnianą szafę, wydobył z niej strój opakowany starannie w pokrowiec, by zbyt rzadkie używanie nie odcisnęło się na nim piętnem trwałych zagnieceń i wypłowiałych plam. Idealnie skrojona marynarka i eleganckie spodnie nie przypominały znoszonych roboczych ubrań, w których przywykł chodzić. Początkowo czuł się dość niezręcznie, jednak odbicie w lustrze przypomniało mu, że w istocie potrafił odnaleźć się nawet w takim wydaniu. Z naturalną nonszalancją zarzucając na siebie płaszcz podążył w stronę serca Midgardu, trzymając kurczowo pod pachą prostokątne pudełko obleczone w czarną przypominającą jedwab chustkę.
Stojąc przed drzwiami zastanawiał się, który to już raz oczekuje na Freję, składając jej wizytę w domu. Z całą pewnością nie było to jego zwyczajem, jednak z łatwością mógł zliczyć kilka sytuacji, gdy zapraszała go, by towarzyszył jej w ciągu wolnych popołudni. Nie powinien czuć więc ucisku, wspinającego się powoli od żołądka po samo gardło, jednak wrażenie było wyraźne i prawdziwe, zupełnie tak, jakby po drugiej stronie miał oczekiwać go ktoś zupełnie nieznajomy. Myśli otrzymujące przestrzeń mogły okrzepnąć i ułożyć we wnioski, które niekoniecznie musiały odpowiadać temu, co działo się kilka dni wcześniej. Nie odmówiła jednak spotkania, nie wysłała listu stanowiącego o pospiesznej zmianie zdania, więc nie pozostawało mu nic innego, jak wyjść z pracowni i udać się ku jej mieszkaniu.
Wszedł do środka na głębokim wdechu, racząc Freję uśmiechem, testując kolejny raz swoją cierpliwość spokojnym powitaniem, nie wybijającym się ponad to, co zwykli praktykować, choć zachłanność nakazywała iść dalej i z miejsca zburzyć porządek. Przecież uczynili już tak wiele, aby zmienić tor biegu pielęgnowanej od lat przyjaźni, by w ciągu kilku chwil sięgnąć po to, czego unikali i o czym nie myśleli w przeszłości. Zachowując wciąż w swej pamięci smak ust, który nie zdołał jeszcze całkiem ulecieć, zdjął posłusznie płaszcz, udając się w stronę rozświetlonego salonu, witającego go dobrze znanymi barwami. Przebiegł spojrzeniem po obrazach i dłuższą chwilę studiował błyszczącą strukturę fortepianu. Zatrzymał się przy stoliku i postawił na nim przyniesiony pakunek, który skrywał rzeźbioną skrzynkę z ażurowymi drzwiczkami za którymi znajdował się szklany słój wypełniony słodyczą płynnego złota. Chwilowo zupełnie porzucił go za sobą, by podejść bliżej Frei – wyglądała niezwykle. Ni grama nie wyblakło to, co wyjawiła przed nim zapomniana część duszy przechowująca najgłębiej zakorzenione pragnienia i uczucia.
– Cieszę się, że w końcu cię widzę – pozwolił, by skrywane wyczekiwanie wypłynęło śmielej, gdy podszedł jeszcze o krok i ułożył dłoń na jej policzku. – Mam nadzieję, że czas nie dłużył ci się tak jak mi… – Coś, co do tej pory było zupełnie prostym zadaniem, obecnie urastało do rangi nieznośnej uciążliwości. Pracował, jednak przez cały ten czas, pojawiały się impulsy, które uniemożliwiały pełne skupienie. Z zazdrości obdarłby wszystkich, z którymi spotykała się Freja, z czasu, jaki dla nich miała. Pierwsze nienasycenie, zbyt krótka chwila, by nacieszyć się w pełni swoją obecnością – znaną doskonale, a jednak zupełnie odmienioną i odkrywaną na nowo. Zacisnął usta w nerwowym grymasie i lekko odwrócił twarz w stronę stolika, jakby nagle przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym. – Przyniosłem coś dla ciebie.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pon 5 Lip - 19:36
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Terminarz pękał w szwach. Od pierwszych promieni brzasku przeciskających się przez zasłony do złocistych łun ustępujących miejsca srebrnym starała się zajmować swe myśli pracą, specjalnie nakładając na barki więcej obowiązków niż miała w zwyczaju, inaczej byłaby gotowa wtargnąć w przestrzeń warsztatu bez przejmowania się wyznaczoną datą spotkania. Nawet przy podjęciu takich środków ostrożności nie potrafiła zabronić sennym ułudom płynąć w stronę wydarzeń sprzed paru dni. Nie miała nad tym kontroli.
Niepokój pojawił się tuż po przebudzeniu, wraz z pierwszym haustem świeżego powietrza owinął się wokół szemrzącego serca, złośliwie próbując obudzić poczucie strachu zduszone przez słodką woń wspomnień. Opuszkami palców przesunęła po zarysie warg, z powrotem przypominając sobie zadowolenie muskające udręczony umysł - grymas zwątpienia mimowolnie rozpoczął przekształcać się w obleczony delikatnością uśmiech. Zapewne nie powinna aż tak się bać, lecz trzymanie swych prawdziwych emocji na krótkich postronkach nie sprawiło, że stanie się łatwiejsze i lżejsze do zniesienia. Z cichym westchnięciem opuściła chłodne ramiona pościeli w ramach ukojenia rozkołysanych wątpliwości w wannie pełnej gorącej wody.
Wybór sukni opiewał o bolesną udrękę. Przerażenie rosło proporcjonalnie do czasu spędzonego na przerzucaniu kreacji, bowiem w każdej dopatrywała się jakiejkolwiek, nawet najdrobniejszej niedoskonałości, która mogła zepsuć efekt końcowy. Chciała być idealna. Na nowo, raz za razem odczuwała fale niepewności przechodzące przez ciało, upewniając się, że w pełni przejęło nad nim władzę. Ich opoka otulała skórę niczym kolejna powłoka, przenikała przez nią aż do serca, które w niemal śmiertelnym ścisku oczekiwało na wyrok.
Wskazówki zegara wlekły się gorzej niż przez ostatnie dni.
Słysząc oznakę przybycia Fárbautiego drgnęła nerwowo. Po raz ostatni przejrzała się w lustrze, pozornie nonszalanckim gestem strzepując widmowe okruchy z ramienia sukni w iście królewskim kolorze butelkowej zieleni, nie zapominając o przyjrzeniu się złotym kosmykom włosów okalających czoło. Dopiero po uchyleniu drzwi cząstka strachu opuściła drżące myśli. Ujrzenie znajomego oblicza mężczyzny okraszonego uśmiechem przeniknęło nerwy na wylot, ujęło je w krótkie postronki i związało, aby tego wieczora już nie zakłócały spokoju. Ostatkiem silnej woli powstrzymała się od ujęcia jego twarzy w dłonie dla zaspokojenia swego dojmującego pragnienia, którego łapczywość urosła przynajmniej trzykrotnie od ostatniego spotkania. Stanęła z cierpliwością w szranki - wiedziała, że wkrótce przegra. Najlepszym dowodem na bezsilność wobec emocji wypełniających ciało aż po brzegi była chwila, w której z zachwytem wymalowanym na licu obserwowała w salonie.
Był tu. Tuż obok.
— Obawiam się, że ostatnie dni były dla mnie udręką — szepnęła ni to rozbawiona, ni to rozżalona, ganiąc się za wewnętrzne niezdecydowanie, wszak mogła machnąć na wszystko ręką i stanąć w drzwiach warsztatu. Nie ulegało wątpliwości również to, że pod wpływem zarówno wypowiedzianych wcześniej słów, jak i samego dotyku, szyja oraz poliki zaczęły pokrywać się pąsowym rumieńcem. Podążając za jego wzrokiem dostrzegła tajemniczy podarunek skryty za czarną chustą - na moment uwalniając się od zbawiennego wpływu bliskości podeszła bliżej stolika. Materiał odrzuciła na kanapę, aby tuż po otwarciu kunsztownie wykonanych drzwiczek móc swobodnie przyjrzeć się temu, co znajdowało się wewnątrz. Ostrożnie sięgnęła po słoik wypełniony drogocennym miodem, po zdjęciu pokrywki unosząc go do nosa, natychmiast wychwytując zapach pełen słodkich nut. Nozdrza nie mogły nacieszyć się boską wonią unoszącego się znad efektu pracy pszczół. Nie chcąc uronić ani kropli na razie został przykryty z powrotem i odstawiony na miejsce.
Z uśmiechem pełnym zadowolenia znalazła się tuż przy Fárbautim. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek poczuje choćby ułudę ognistej pasji korzeniącej się w samym centrum umysłu, tymczasem nie mogła odnaleźć granic szczęścia płynącego z dwóch dusz splecionych ze sobą w wiecznym tańcu. Odrzucając niepewność przysunęła się jeszcze bliżej, w czułym geście trącając jego nos swoim.
— Dziękuję. Teraz nie masz wyjścia i musisz spróbować miodu razem ze mną — zaśmiała się cichutko, z przekąsem, próbując oddać mu całe ciepło płynące z spojrzenia błękitnych tęczówek.
Niepokój pojawił się tuż po przebudzeniu, wraz z pierwszym haustem świeżego powietrza owinął się wokół szemrzącego serca, złośliwie próbując obudzić poczucie strachu zduszone przez słodką woń wspomnień. Opuszkami palców przesunęła po zarysie warg, z powrotem przypominając sobie zadowolenie muskające udręczony umysł - grymas zwątpienia mimowolnie rozpoczął przekształcać się w obleczony delikatnością uśmiech. Zapewne nie powinna aż tak się bać, lecz trzymanie swych prawdziwych emocji na krótkich postronkach nie sprawiło, że stanie się łatwiejsze i lżejsze do zniesienia. Z cichym westchnięciem opuściła chłodne ramiona pościeli w ramach ukojenia rozkołysanych wątpliwości w wannie pełnej gorącej wody.
Wybór sukni opiewał o bolesną udrękę. Przerażenie rosło proporcjonalnie do czasu spędzonego na przerzucaniu kreacji, bowiem w każdej dopatrywała się jakiejkolwiek, nawet najdrobniejszej niedoskonałości, która mogła zepsuć efekt końcowy. Chciała być idealna. Na nowo, raz za razem odczuwała fale niepewności przechodzące przez ciało, upewniając się, że w pełni przejęło nad nim władzę. Ich opoka otulała skórę niczym kolejna powłoka, przenikała przez nią aż do serca, które w niemal śmiertelnym ścisku oczekiwało na wyrok.
Wskazówki zegara wlekły się gorzej niż przez ostatnie dni.
Słysząc oznakę przybycia Fárbautiego drgnęła nerwowo. Po raz ostatni przejrzała się w lustrze, pozornie nonszalanckim gestem strzepując widmowe okruchy z ramienia sukni w iście królewskim kolorze butelkowej zieleni, nie zapominając o przyjrzeniu się złotym kosmykom włosów okalających czoło. Dopiero po uchyleniu drzwi cząstka strachu opuściła drżące myśli. Ujrzenie znajomego oblicza mężczyzny okraszonego uśmiechem przeniknęło nerwy na wylot, ujęło je w krótkie postronki i związało, aby tego wieczora już nie zakłócały spokoju. Ostatkiem silnej woli powstrzymała się od ujęcia jego twarzy w dłonie dla zaspokojenia swego dojmującego pragnienia, którego łapczywość urosła przynajmniej trzykrotnie od ostatniego spotkania. Stanęła z cierpliwością w szranki - wiedziała, że wkrótce przegra. Najlepszym dowodem na bezsilność wobec emocji wypełniających ciało aż po brzegi była chwila, w której z zachwytem wymalowanym na licu obserwowała w salonie.
Był tu. Tuż obok.
— Obawiam się, że ostatnie dni były dla mnie udręką — szepnęła ni to rozbawiona, ni to rozżalona, ganiąc się za wewnętrzne niezdecydowanie, wszak mogła machnąć na wszystko ręką i stanąć w drzwiach warsztatu. Nie ulegało wątpliwości również to, że pod wpływem zarówno wypowiedzianych wcześniej słów, jak i samego dotyku, szyja oraz poliki zaczęły pokrywać się pąsowym rumieńcem. Podążając za jego wzrokiem dostrzegła tajemniczy podarunek skryty za czarną chustą - na moment uwalniając się od zbawiennego wpływu bliskości podeszła bliżej stolika. Materiał odrzuciła na kanapę, aby tuż po otwarciu kunsztownie wykonanych drzwiczek móc swobodnie przyjrzeć się temu, co znajdowało się wewnątrz. Ostrożnie sięgnęła po słoik wypełniony drogocennym miodem, po zdjęciu pokrywki unosząc go do nosa, natychmiast wychwytując zapach pełen słodkich nut. Nozdrza nie mogły nacieszyć się boską wonią unoszącego się znad efektu pracy pszczół. Nie chcąc uronić ani kropli na razie został przykryty z powrotem i odstawiony na miejsce.
Z uśmiechem pełnym zadowolenia znalazła się tuż przy Fárbautim. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek poczuje choćby ułudę ognistej pasji korzeniącej się w samym centrum umysłu, tymczasem nie mogła odnaleźć granic szczęścia płynącego z dwóch dusz splecionych ze sobą w wiecznym tańcu. Odrzucając niepewność przysunęła się jeszcze bliżej, w czułym geście trącając jego nos swoim.
— Dziękuję. Teraz nie masz wyjścia i musisz spróbować miodu razem ze mną — zaśmiała się cichutko, z przekąsem, próbując oddać mu całe ciepło płynące z spojrzenia błękitnych tęczówek.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Wto 6 Lip - 17:35
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
W przypływach pychy był skłonny twierdzić, że w swym życiu widział już wszystko. Poznając dokładnie odcienie człowieczego zachowania, często pociągające za te najbardziej pierwotne instynkty i świadczące o degradacji gatunku ludzkiego. W przypływach pychy był skłony twierdzić także, że nic nie będzie w stanie zachwiać wyuczonym przez lata spokojem, by niebezpiecznie wychylić pasmo życia w kierunku nieogarnionej przepaści. Ten czas miał już przecież za sobą, kosztując niemal wszystkiego, ucząc się na błędach popełnianych w młodości, jak i w dojrzałości, nie mógł ponownie narażać się na zagładę, gdyż było to niedorzeczne. Będąc jedynie słabym człowiekiem wiedział jednak, że los gotuje rzeczy nieprzewidziane, kruszy dotychczasowe postrzeganie świata i każe naginać karku przed potęgą boskiego zamysłu. Tak jakby kiedykolwiek bogowie przejmowali się jego marną egzystencją… Zatrzymując się w przestrzeni salonu musiał zrewidować dotychczasową hierarchię wartości, powoli kruszejącą pod wpływem nowych decyzji.
Obejmując dłonią policzek Frei, przyglądał się jej posągowym rysom, tak niewzruszonym i stanowiącym idealne odbicie boskiej imienniczki. Zawsze podziwiał jej charakter, odnajdując w nim przyjemne elementy, drapieżnie konfrontujące się ze wszystkimi tymi, którzy niech cieli ustąpić pod jej wpływem. Gdy odkryła przed nim część elementów z własnego życia, poczuł sposobność, by zadomowić się przy niej na dłużej, z czystego wyrachowani kalkulując to, co było opłacalne i co dawało mu ochronę przed niedowiarkami wątpiącymi w jego niewinność i niezachwianą reputację. Kryjąc się w cieniu postaci mecenas, miał niezwykłą okazję, by obserwować to, czego żadna opowieść nie zdołałaby w pełni oddać. Słyszał o niej wiele historii, jednak żadna z nich nawet w połowie nie oddawała tego, jaką w istocie była kobietą.
Pąs spływający na twarz dotknął w nim nieznane struny, karmiąc męską dumę przygaszonego człowieka; nakazał uwierzyć, że jest zdolny poruszyć istotę, której idealna sylwetka jawiła się jako boski drogowskaz dla ludzi pragnących osiągnąć szczyt swych twórczych osiągnięć pod jej skrzydłami. Zachłannie wierzył w to, że tylko on może dotknąć tych czułych struktur, wywołując w swej towarzyszce tak niewinną i spontaniczną reakcję, w swej prostocie poruszającej jego serce mocniej, niż byłby w stanie w przeszłości zaakceptować.
– Gdybym wiedział, nie skazałbym cię na takie katusze. – Czekała podobnie jak on, mógł jedynie domyślać się rozterek, które przeżywała. Odpowiedź na swe pytanie przyjął z urywanym oddechem, odsuwając dłoń od ciepłego policzka i pozwalając Frei na udanie się we wskazane wcześniej miejsce. Chciał ją powstrzymać czując, że zbyt pochopnie pozwolił sobie na zmianę tematu i zgodził się na jej odejście, jednak szybko zmiarkował. Odwrócił się w stronę stolika i przeniósł ciężar spojrzenia na pakunek, prześlizgując oczami po łuku kobiecych pleców w idealnie skrojonej sukni.
– Wybierając prezent, myślałem o miodzie poezji, chyba nie ma nic bardziej niezwykłego... Ten tu, to jednak prosty miód. Być może jestem mało romantyczny. – Przysłonił usta kciukiem, śmiejąc się do własnej nieporadności. Pomysł w pierwszej chwili zdawał się być niezwykły i iście poetycki, jednak ostatecznie spoglądał nań bardzo krytycznie, złoszcząc się jedynie, że popełnił tak mało wyszukane i nieeleganckie porównanie. Pomimo rodzącego się dyskomfortu, spoglądał na każdy z ruchów kobiety, wypatrując jakichkolwiek grymasów mogących świadczyć o niezadowoleniu z podarku – chciał skonfrontować się z prawdą, nawet za cenę uszczerbku na dumie. Nie mógł jednak nic podobnego wyczytać z gestów, które wykonała. Uśmiech nie zdołał zniknąć z jego ust i trwał do momentu, w którym Freja zbliżyła się do niego ponownie – prezentowała szczere zadowolenie, co pozwoliło odetchnąć mężczyźnie z ulgą.
Muśnięcie skóry zdołało zupełnie zetrzeć niepotrzebną nerwowość i długie chwile rozpamiętywania słuszności własnych wyborów. Liczyło się to, że mogli być obok siebie, w końcu ciesząc się swoją obecnością w ciszy salonu odgradzającej od wszystkich trosk świata. Tego właśnie pragnął – choć przez moment trwać w ułudzie spokoju, czerpiąc ze szczęścia, którego wyrzekł się lata temu przywdziewając czerń rozpaczy i żalu.
Opuszkiem palca dotknął dolnej wargi kobiety przesuwając powoli wzdłuż jej konturu, odwzajemniając czuły gest, który wykonała w jego kierunku.
– Zrobię to z przyjemnością – odparł spokojnie, prezentując zupełną uległość względem pragnień Frei. W końcu pozwolił sobie na zakosztowanie ust, za którymi zdołał zatęsknić, nieumiejętnie próbując pogrążyć się w codzienności szkutniczej pracowni. Doznanie wciąż pachniało świeżością. Dopiero w pocałunku upatrywał najwłaściwszego powitania.
Obejmując dłonią policzek Frei, przyglądał się jej posągowym rysom, tak niewzruszonym i stanowiącym idealne odbicie boskiej imienniczki. Zawsze podziwiał jej charakter, odnajdując w nim przyjemne elementy, drapieżnie konfrontujące się ze wszystkimi tymi, którzy niech cieli ustąpić pod jej wpływem. Gdy odkryła przed nim część elementów z własnego życia, poczuł sposobność, by zadomowić się przy niej na dłużej, z czystego wyrachowani kalkulując to, co było opłacalne i co dawało mu ochronę przed niedowiarkami wątpiącymi w jego niewinność i niezachwianą reputację. Kryjąc się w cieniu postaci mecenas, miał niezwykłą okazję, by obserwować to, czego żadna opowieść nie zdołałaby w pełni oddać. Słyszał o niej wiele historii, jednak żadna z nich nawet w połowie nie oddawała tego, jaką w istocie była kobietą.
Pąs spływający na twarz dotknął w nim nieznane struny, karmiąc męską dumę przygaszonego człowieka; nakazał uwierzyć, że jest zdolny poruszyć istotę, której idealna sylwetka jawiła się jako boski drogowskaz dla ludzi pragnących osiągnąć szczyt swych twórczych osiągnięć pod jej skrzydłami. Zachłannie wierzył w to, że tylko on może dotknąć tych czułych struktur, wywołując w swej towarzyszce tak niewinną i spontaniczną reakcję, w swej prostocie poruszającej jego serce mocniej, niż byłby w stanie w przeszłości zaakceptować.
– Gdybym wiedział, nie skazałbym cię na takie katusze. – Czekała podobnie jak on, mógł jedynie domyślać się rozterek, które przeżywała. Odpowiedź na swe pytanie przyjął z urywanym oddechem, odsuwając dłoń od ciepłego policzka i pozwalając Frei na udanie się we wskazane wcześniej miejsce. Chciał ją powstrzymać czując, że zbyt pochopnie pozwolił sobie na zmianę tematu i zgodził się na jej odejście, jednak szybko zmiarkował. Odwrócił się w stronę stolika i przeniósł ciężar spojrzenia na pakunek, prześlizgując oczami po łuku kobiecych pleców w idealnie skrojonej sukni.
– Wybierając prezent, myślałem o miodzie poezji, chyba nie ma nic bardziej niezwykłego... Ten tu, to jednak prosty miód. Być może jestem mało romantyczny. – Przysłonił usta kciukiem, śmiejąc się do własnej nieporadności. Pomysł w pierwszej chwili zdawał się być niezwykły i iście poetycki, jednak ostatecznie spoglądał nań bardzo krytycznie, złoszcząc się jedynie, że popełnił tak mało wyszukane i nieeleganckie porównanie. Pomimo rodzącego się dyskomfortu, spoglądał na każdy z ruchów kobiety, wypatrując jakichkolwiek grymasów mogących świadczyć o niezadowoleniu z podarku – chciał skonfrontować się z prawdą, nawet za cenę uszczerbku na dumie. Nie mógł jednak nic podobnego wyczytać z gestów, które wykonała. Uśmiech nie zdołał zniknąć z jego ust i trwał do momentu, w którym Freja zbliżyła się do niego ponownie – prezentowała szczere zadowolenie, co pozwoliło odetchnąć mężczyźnie z ulgą.
Muśnięcie skóry zdołało zupełnie zetrzeć niepotrzebną nerwowość i długie chwile rozpamiętywania słuszności własnych wyborów. Liczyło się to, że mogli być obok siebie, w końcu ciesząc się swoją obecnością w ciszy salonu odgradzającej od wszystkich trosk świata. Tego właśnie pragnął – choć przez moment trwać w ułudzie spokoju, czerpiąc ze szczęścia, którego wyrzekł się lata temu przywdziewając czerń rozpaczy i żalu.
Opuszkiem palca dotknął dolnej wargi kobiety przesuwając powoli wzdłuż jej konturu, odwzajemniając czuły gest, który wykonała w jego kierunku.
– Zrobię to z przyjemnością – odparł spokojnie, prezentując zupełną uległość względem pragnień Frei. W końcu pozwolił sobie na zakosztowanie ust, za którymi zdołał zatęsknić, nieumiejętnie próbując pogrążyć się w codzienności szkutniczej pracowni. Doznanie wciąż pachniało świeżością. Dopiero w pocałunku upatrywał najwłaściwszego powitania.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Sob 10 Lip - 21:38
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Gorąco rozlewające się po szyi oraz licu w mniej dostrzegalny sposób objęło również resztę ciała. Niewątpliwie było w tym coś zawstydzająco, wszak dotąd niewielu miało sposobność je widzieć, a zwłaszcza sprawić, że pojawiły się na alabastrowej skórze. Tolerowała ich obecność wyłącznie przez pryzmat sprawcy. Nie mogła uwierzyć w posiadanie tak intensywnej zdolności odczuwania uczuć, która ponoć była dedykowana wyłącznie młodym, niepokornym duszom. Fárbauti posiadł niezwykłą umiejętność wpływania na okute lodem serce. Wystarczyło jedno, smagnięte ciepłem spojrzenie i toń wzburzona latami zimna stopniowo zaczynała obumierać, posłusznie ustępując miejsca wzburzonej pożodze.
Odurzona siłą pragnień piętrzących się tuż pod skórą pozwoliła sobie raz jeszcze wykrzywić usta w grymasie niezadowolenia. Powinna bez najmniejszego zastanowienia rzucić się w objęcia żaru, lecz wyciągające się ramiona niepewności oraz strachu przed jego ostateczną decyzją sprawiły, że nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji. Zdradliwa świadomość kreowała scenariusze sztuk przepełnionych bolesnym odczuwaniem. Ból raz za razem przeszywał istnienie przepełnione niepewnością, aż eteryczny balsam obecności drugiej duszy objął strzępki nerwów emanujących bezbronnością.
Dreszcze musnęły całą długość kręgosłupa. Mięśnie pleców wyprężyły się w gotowości do skoku.
— Następnym razem nie będę aż tyle czekać, żeby Cię ujrzeć.
Na myśl o kolejnym dniu spędzonym poza zasięgiem ciepła bijącego z jego ciała zadrżała nie z zniecierpliwienia, lecz złości - spędzili wystarczająco dużo czasu osobno, żeby zatrzeć ślady tej haniebnej tradycji i rozpocząć dogodniejszą dla nich obojga. Odwrócenie się w stronę tajemniczego podarku dało czas na oswojenie się z intrygującym doznaniem zaborczości względem spędzania dni we własnym towarzystwie. Niepewna cząstka wciąż posuwała się do powstrzymania gwałtowniejszych uczuć w obawie przed odrzuceniem, choć każdym z swoich ruchów przeczył takowemu rozrachunkowi.
Słysząc porównanie padające z ust mężczyzny nie mogła się nie uśmiechnąć. Jeśli nawet uważał je za mało trafione, to wprawdzie nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, mając przed oczami dobroć intencji oraz sięgnięcie po inwencję twórczą. Już za samo to należało się mu uznanie. Nie każdy miał odwagę choćby spróbować wysilić się na coś ponad to, co w zwyczaju dostawały kobiety podczas spotkań. Słodycz miodu była ciekawą alternatywą wobec zapachu kwiecia czy smaku czekolady rozpływającej się na języku.
— Nadaje się idealnie — zadowolenie swobodnie wybrzmiewało pośród słów. — Tylko w naszej intencji leży to, jakie nadamy mu znaczenie. Zresztą... Cokolwiek od Ciebie dostanę, zawsze będzie to coś wyjątkowego — wyjaśniła z czułym uśmiechem tuż po tym, kiedy zgodził się razem z nią skosztować złocistej słodyczy. Wkrótce nadeszła kolejna, poprzedzona ostrożnym dotykiem przesuwającym się wzdłuż warg adorowanych z pełnym zaangażowaniem. Dostali to, czego oczekiwali od momentu ujrzenia się w progu mieszkania, lecz żadne nie miało wystarczająco dużo śmiałości na przełamanie schematów utartych na przestrzeni lat. Tym razem jako pierwsza przejęła inicjatywę, pozwalając pocałunkowi stać się bardziej odważnym, wręcz... władczym. Troska, którą karmiła się przez lwią część ich znajomości, odnosiła się również do posiadanych przez niego kontaktów. Myśl o kobietach mogących kręcić się wokół niego z iście jagnięcym spojrzeniem sprawiła, że do repertuaru nowych uczuć dołączyło kolejne. Spijając senne marzenia z ust powoli przesuwała dłońmi po jego ramionach, aż finalnie ułożyła je na barkach.
Wtem potrzeba zaczerpnięcia oddechu i olśnienie sprawiły, że oderwała się od niego zaledwie na milimetr.
— Zapomniałam... przynieść wino z kuchni — wystarczył dosłownie moment, żeby chrypka nadała głosowi charakterystycznej głębi. Jednak nie powiedziała tego tonem sugerującym chęć oderwania się od o wiele bardziej interesującego zajęcia. Na szczęścia magia potrafiła zdziałać cuda, dlatego po wyszeptaniu zaklęcia na szklanym stoliku pojawiła się butelka wraz z dwoma kieliszkami. Była już tuż tuż od ponownego złączenia ich ust w niecierpliwym pocałunku, lecz głośne miauknięcie dochodzące z miejsca tuż przy nogach posłużyło w dekoncentracji i skierowaniu spojrzenia na winowajczynię całego zamieszania, śnieżnobiałą kotkę wwiercającą w nich swe złote ślepia.
Odurzona siłą pragnień piętrzących się tuż pod skórą pozwoliła sobie raz jeszcze wykrzywić usta w grymasie niezadowolenia. Powinna bez najmniejszego zastanowienia rzucić się w objęcia żaru, lecz wyciągające się ramiona niepewności oraz strachu przed jego ostateczną decyzją sprawiły, że nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji. Zdradliwa świadomość kreowała scenariusze sztuk przepełnionych bolesnym odczuwaniem. Ból raz za razem przeszywał istnienie przepełnione niepewnością, aż eteryczny balsam obecności drugiej duszy objął strzępki nerwów emanujących bezbronnością.
Dreszcze musnęły całą długość kręgosłupa. Mięśnie pleców wyprężyły się w gotowości do skoku.
— Następnym razem nie będę aż tyle czekać, żeby Cię ujrzeć.
Na myśl o kolejnym dniu spędzonym poza zasięgiem ciepła bijącego z jego ciała zadrżała nie z zniecierpliwienia, lecz złości - spędzili wystarczająco dużo czasu osobno, żeby zatrzeć ślady tej haniebnej tradycji i rozpocząć dogodniejszą dla nich obojga. Odwrócenie się w stronę tajemniczego podarku dało czas na oswojenie się z intrygującym doznaniem zaborczości względem spędzania dni we własnym towarzystwie. Niepewna cząstka wciąż posuwała się do powstrzymania gwałtowniejszych uczuć w obawie przed odrzuceniem, choć każdym z swoich ruchów przeczył takowemu rozrachunkowi.
Słysząc porównanie padające z ust mężczyzny nie mogła się nie uśmiechnąć. Jeśli nawet uważał je za mało trafione, to wprawdzie nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, mając przed oczami dobroć intencji oraz sięgnięcie po inwencję twórczą. Już za samo to należało się mu uznanie. Nie każdy miał odwagę choćby spróbować wysilić się na coś ponad to, co w zwyczaju dostawały kobiety podczas spotkań. Słodycz miodu była ciekawą alternatywą wobec zapachu kwiecia czy smaku czekolady rozpływającej się na języku.
— Nadaje się idealnie — zadowolenie swobodnie wybrzmiewało pośród słów. — Tylko w naszej intencji leży to, jakie nadamy mu znaczenie. Zresztą... Cokolwiek od Ciebie dostanę, zawsze będzie to coś wyjątkowego — wyjaśniła z czułym uśmiechem tuż po tym, kiedy zgodził się razem z nią skosztować złocistej słodyczy. Wkrótce nadeszła kolejna, poprzedzona ostrożnym dotykiem przesuwającym się wzdłuż warg adorowanych z pełnym zaangażowaniem. Dostali to, czego oczekiwali od momentu ujrzenia się w progu mieszkania, lecz żadne nie miało wystarczająco dużo śmiałości na przełamanie schematów utartych na przestrzeni lat. Tym razem jako pierwsza przejęła inicjatywę, pozwalając pocałunkowi stać się bardziej odważnym, wręcz... władczym. Troska, którą karmiła się przez lwią część ich znajomości, odnosiła się również do posiadanych przez niego kontaktów. Myśl o kobietach mogących kręcić się wokół niego z iście jagnięcym spojrzeniem sprawiła, że do repertuaru nowych uczuć dołączyło kolejne. Spijając senne marzenia z ust powoli przesuwała dłońmi po jego ramionach, aż finalnie ułożyła je na barkach.
Wtem potrzeba zaczerpnięcia oddechu i olśnienie sprawiły, że oderwała się od niego zaledwie na milimetr.
— Zapomniałam... przynieść wino z kuchni — wystarczył dosłownie moment, żeby chrypka nadała głosowi charakterystycznej głębi. Jednak nie powiedziała tego tonem sugerującym chęć oderwania się od o wiele bardziej interesującego zajęcia. Na szczęścia magia potrafiła zdziałać cuda, dlatego po wyszeptaniu zaklęcia na szklanym stoliku pojawiła się butelka wraz z dwoma kieliszkami. Była już tuż tuż od ponownego złączenia ich ust w niecierpliwym pocałunku, lecz głośne miauknięcie dochodzące z miejsca tuż przy nogach posłużyło w dekoncentracji i skierowaniu spojrzenia na winowajczynię całego zamieszania, śnieżnobiałą kotkę wwiercającą w nich swe złote ślepia.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Wto 13 Lip - 16:21
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Nie oczekiwał cudownego ozdrowienia – wiedział, że nie jest możliwe, że próba ponownego wyprostowania ścieżek życia, prędzej, czy później, zostanie zakończona fiaskiem. Zrozumienie dla owej materii nie powstrzymywało go jednak przed ponownym nurkowaniem w objęcia tęsknoty za drugim człowiekiem; za chęcią pokazania, że wcale nie jest marną skorupą porzucaną przez każdego, kto ją dostrzeże. Myśl o własnej słabości onieśmielała go zupełnie; wiedział, że zarezerwowana jest tylko dla niej i tylko w tych miejscach, gdzie miał zupełną pewność, iż nikt nie zdoła przekuć jej na własną korzyść.
Chwytając się tego, co zdołało pomiędzy nimi wykiełkować – na jałowej ziemi uprzednich doświadczeń, zmęczenia i zgryzoty – nie zamierzał odpuścić i łatwo pozostawić wątłej roślinki coraz żywiej rozwijającej swe liście i oplatającej miałki grunt swymi korzeniami; jedyną siecią wiążącą jeszcze grudy losu w stabilną całość.
Słysząc zapewnienie, uspokoił się nieco, zrozumiawszy ostatecznie, że podobna siła pchała ich oboje do coraz pewniejszych deklaracji, odsuwających wszelakie bariery wyznaczane przez dotychczasowe schematy, w obrębie których się poruszali. Nie chciał, aby kiedykolwiek tyle czekała, zastanawiając się, czy powinna swoją obecnością zaburzać jego codzienność. Drzwi pracowni stały zawsze otworem, oczekując na zmącenie spokoju i wzniecenie potrzeby bliskości. Choć wciąż chronił ją przed poznaniem całej prawdy, oszukując się co do tego, że przecież wie o najważniejszym i nic więcej nie potrzeba, uśmiechnął się lekko, muskając opuszkami gładką skórę twarzy, której odczucie zdołał doskonale zapamiętać już za pierwszym razem, lecz wciąż łaknął odnawiać je ciągle i ciągle.
Złocisty miód już w pierwszej chwili wydawała mu się najlepszym, co mógł jej ofiarować, z całą pewnością ryzykował, odchodząc od powszechnie przyjętych prezentów ofiarowywanych w wyrazie żywionych uczuć. Był prostym człowiekiem, jednak unikał sztampy, starał się zawsze wyciągać to, co najbardziej niezwykłe z rzeczy zupełnie prozaicznych. Freja miała rację, jedynie od ludzkiej intencji zależał sposób postrzegania przedmiotów, to człowiek nadawał im znaczenie, zwłaszcza gdy szło o to, co najbardziej osobiste. Zupełnie uspokojony wyrazem uznania, odepchnął troski i przeniósł całą swoją uwagę na tu i teraz; byli blisko siebie, tak jak tego pragnął przez ostatnie dni, zwłaszcza gdy wdzierały się w nie troski i koszmary tkane przez pogrążony we śnie umysł.
Przeniósł palce z kobiecej twarzy na kark, pozwalając złotym kosmykom opaść swobodnie na dłoń. Z wdzięcznością przyjął odwzajemnienie pocałunku, zachłanna pieszczota wywołała w nim pragnienie, by przyciągnąć jej ciało jeszcze bliżej, choć poczuł dreszcz przesuwający się po barkach, gdy ułożyła na nich swe palce. Wiedział, że Freja potrafi walczyć o to, co się jej należy, demonstrując swoją siłę charakteru, którą przecież sam tak uwielbiał i nawet w największej trwodze przed jej gniewem, nie umiałby zareagować ucieczką. Szarobłękitne oczy wyjrzały spod rzęs, gdy nastąpiło brutalne wyrwanie ze słodkiego rozedrgania emocji. Nabrał powierza w płuca, wzdychając płytko.
– Wino. No tak… – Stwierdził, tuż po tym, gdy przemówiła i przypomniała sobie o rzeczy, która pierwotnie miała być celem ich spotkania. Niezwykle łatwo było go pominąć w zaistniałej sytuacji. Słowa Frei wibrowały w gęstym powietrzu pomiędzy nimi i choć mógł przysiąc, że salon wcześniej nie był w żaden sposób przesiąknięty duchotą, obecnie miał znaczny kłopot z tym, by wyrównać oddech. Ledwie chwilę po niezwykłym odkryciu, na stoliku pojawiła się butelka i kieliszki przywołane przez Freję. – To znacząco ułatwia sprawę – zaśmiał się i szepnął, widząc, że ponownie zbliża ku niemu swoją twarz.
Dalsze wydarzenia były czymś, czego zupełnie się nie spodziewał; donośne miauknięcie rozrywające ciszę było na tyle niecierpliwie, że automatycznie odwrócił głowę w kierunku białego stworzenia bacznie przyglądającego się im bez cienia zakłopotania.
– O. – Jedyny dźwięk, na jaki potrafił sobie teraz pozwolić, opuścił jego usta ze szczerym zdziwieniem. Najwyraźniej kotka poczuła obecność nieproszonego gościa i postanowiła sprawdzić samodzielnie, co tak właściwie go tu sprowadziło.
Przepadał za zwierzętami, a puchate futerko wywołało falę serdecznego śmiechu, który nieco zaburzył intymność i romantyzm celebrowania spotkania. – Wybacz, popełniłem straszny nietakt – skierował przeprosiny do Frei, zsuwając dłoń z jej karku. – Chyba nie przywitałem się z niezwykle ważną osobistością. –Choć był to tylko i wyłącznie ich wieczór, w zaistniałej sytuacji i przez zupełne rozkojarzenie, musiał poruszyć się i odsunąć nieco. – Nie pozwoli mi tu zostać, jeśli jej tego nie wynagrodzę. – Opuszczając ciepłe ramiona kobiety, przykucnął, aby znaleźć się bliżej kotki. Skłonił głowę w kierunku zwierzęcia. Najpierw ostrożnie wyciągnął przed siebie dłoń, by mogła oswoić się z jego zapachem, po czym dotknął delikatnej miękkiej głowy. – Nie martw się, zupełnie nie zapomniałem o takiej ewentualności. Hitta. – W lewej ręce mężczyzny pojawił się kawałek wędzonej ryby, specjalnego kociego przysmaku. – Proszę, to dla ciebie. – Przysunął się bliżej i w końcu zadarł głowę, aby złapać spojrzenie Frei. – To jedyna rzecz, która była w stanie oderwać moją uwagę od ciebie – przyznał. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. – Szarobłękitne oczy błysnęły radośnie i nieco zadziornie. W gruncie rzeczy, był rozbawiony sytuacją.
Chwytając się tego, co zdołało pomiędzy nimi wykiełkować – na jałowej ziemi uprzednich doświadczeń, zmęczenia i zgryzoty – nie zamierzał odpuścić i łatwo pozostawić wątłej roślinki coraz żywiej rozwijającej swe liście i oplatającej miałki grunt swymi korzeniami; jedyną siecią wiążącą jeszcze grudy losu w stabilną całość.
Słysząc zapewnienie, uspokoił się nieco, zrozumiawszy ostatecznie, że podobna siła pchała ich oboje do coraz pewniejszych deklaracji, odsuwających wszelakie bariery wyznaczane przez dotychczasowe schematy, w obrębie których się poruszali. Nie chciał, aby kiedykolwiek tyle czekała, zastanawiając się, czy powinna swoją obecnością zaburzać jego codzienność. Drzwi pracowni stały zawsze otworem, oczekując na zmącenie spokoju i wzniecenie potrzeby bliskości. Choć wciąż chronił ją przed poznaniem całej prawdy, oszukując się co do tego, że przecież wie o najważniejszym i nic więcej nie potrzeba, uśmiechnął się lekko, muskając opuszkami gładką skórę twarzy, której odczucie zdołał doskonale zapamiętać już za pierwszym razem, lecz wciąż łaknął odnawiać je ciągle i ciągle.
Złocisty miód już w pierwszej chwili wydawała mu się najlepszym, co mógł jej ofiarować, z całą pewnością ryzykował, odchodząc od powszechnie przyjętych prezentów ofiarowywanych w wyrazie żywionych uczuć. Był prostym człowiekiem, jednak unikał sztampy, starał się zawsze wyciągać to, co najbardziej niezwykłe z rzeczy zupełnie prozaicznych. Freja miała rację, jedynie od ludzkiej intencji zależał sposób postrzegania przedmiotów, to człowiek nadawał im znaczenie, zwłaszcza gdy szło o to, co najbardziej osobiste. Zupełnie uspokojony wyrazem uznania, odepchnął troski i przeniósł całą swoją uwagę na tu i teraz; byli blisko siebie, tak jak tego pragnął przez ostatnie dni, zwłaszcza gdy wdzierały się w nie troski i koszmary tkane przez pogrążony we śnie umysł.
Przeniósł palce z kobiecej twarzy na kark, pozwalając złotym kosmykom opaść swobodnie na dłoń. Z wdzięcznością przyjął odwzajemnienie pocałunku, zachłanna pieszczota wywołała w nim pragnienie, by przyciągnąć jej ciało jeszcze bliżej, choć poczuł dreszcz przesuwający się po barkach, gdy ułożyła na nich swe palce. Wiedział, że Freja potrafi walczyć o to, co się jej należy, demonstrując swoją siłę charakteru, którą przecież sam tak uwielbiał i nawet w największej trwodze przed jej gniewem, nie umiałby zareagować ucieczką. Szarobłękitne oczy wyjrzały spod rzęs, gdy nastąpiło brutalne wyrwanie ze słodkiego rozedrgania emocji. Nabrał powierza w płuca, wzdychając płytko.
– Wino. No tak… – Stwierdził, tuż po tym, gdy przemówiła i przypomniała sobie o rzeczy, która pierwotnie miała być celem ich spotkania. Niezwykle łatwo było go pominąć w zaistniałej sytuacji. Słowa Frei wibrowały w gęstym powietrzu pomiędzy nimi i choć mógł przysiąc, że salon wcześniej nie był w żaden sposób przesiąknięty duchotą, obecnie miał znaczny kłopot z tym, by wyrównać oddech. Ledwie chwilę po niezwykłym odkryciu, na stoliku pojawiła się butelka i kieliszki przywołane przez Freję. – To znacząco ułatwia sprawę – zaśmiał się i szepnął, widząc, że ponownie zbliża ku niemu swoją twarz.
Dalsze wydarzenia były czymś, czego zupełnie się nie spodziewał; donośne miauknięcie rozrywające ciszę było na tyle niecierpliwie, że automatycznie odwrócił głowę w kierunku białego stworzenia bacznie przyglądającego się im bez cienia zakłopotania.
– O. – Jedyny dźwięk, na jaki potrafił sobie teraz pozwolić, opuścił jego usta ze szczerym zdziwieniem. Najwyraźniej kotka poczuła obecność nieproszonego gościa i postanowiła sprawdzić samodzielnie, co tak właściwie go tu sprowadziło.
Przepadał za zwierzętami, a puchate futerko wywołało falę serdecznego śmiechu, który nieco zaburzył intymność i romantyzm celebrowania spotkania. – Wybacz, popełniłem straszny nietakt – skierował przeprosiny do Frei, zsuwając dłoń z jej karku. – Chyba nie przywitałem się z niezwykle ważną osobistością. –Choć był to tylko i wyłącznie ich wieczór, w zaistniałej sytuacji i przez zupełne rozkojarzenie, musiał poruszyć się i odsunąć nieco. – Nie pozwoli mi tu zostać, jeśli jej tego nie wynagrodzę. – Opuszczając ciepłe ramiona kobiety, przykucnął, aby znaleźć się bliżej kotki. Skłonił głowę w kierunku zwierzęcia. Najpierw ostrożnie wyciągnął przed siebie dłoń, by mogła oswoić się z jego zapachem, po czym dotknął delikatnej miękkiej głowy. – Nie martw się, zupełnie nie zapomniałem o takiej ewentualności. Hitta. – W lewej ręce mężczyzny pojawił się kawałek wędzonej ryby, specjalnego kociego przysmaku. – Proszę, to dla ciebie. – Przysunął się bliżej i w końcu zadarł głowę, aby złapać spojrzenie Frei. – To jedyna rzecz, która była w stanie oderwać moją uwagę od ciebie – przyznał. – Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. – Szarobłękitne oczy błysnęły radośnie i nieco zadziornie. W gruncie rzeczy, był rozbawiony sytuacją.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Sob 17 Lip - 22:30
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Zanim zapragnęła mieć go dla siebie umiała cieszyć się drobnostkami. W upalne, lipcowe popołudnia wznosiła ciche modlitwy dziękczynne za krople deszczu, w październiku skłaniała głowę za ciepły promień słońca przeciskający się przez matowe kłęby chmur. Teraz, kiedy poznała przyjemność płynącą z pocałunku dwojga spragnionych siebie ludzi, nie potrafiła powstrzymać zachłanności rosnącej w zastraszającym tempie. Z kojącym, ciepłym uczuciem rozprzestrzeniającym się po ciele pozwoliła temu spostrzeżeniu zakotwiczyć się w głębi umęczonej duszy. Duszy, która niosła w sobie otwarte rany broczące krwią. Wciąż, po latach od pamiętnego ranka wypełnionego zapachem śmierci, po części nie mogła się od tego otrząsnąć.
Wtem pojawił się on, szkutnik, z talentem drzemiącym w dłoniach naznaczonych pracą. Z słoikiem miodu schowanym za ażurowymi drzwiczkami drewnianego pudełka. Od dnia, w którym zdecydowała się przekroczyć starannie wyznaczoną granicę i spleść z nim wici swego losu, stał się wyznacznikiem kresu wewnętrznego niepokoju. I choć wtedy wciąż czuła strach z powodu nadmiernej śmiałości, tak powoli rozmywał się w niebycie, żeby dzisiejszego wieczoru zniknąć zupełnie.
Śmiała twierdzić, że niemal zawsze dostawała to, czego chciała. W przypadku Fárbautiego nie mogła być aż tak stanowcza, wszak aż nazbyt mocno liczyła się z posiadanym przez niego zdaniem - w niespotykanej dla siebie delikatności oczekiwała tego, co powie, choć nigdy nie omieszkałaby przestać się przekomarzać. Nie chciała, żeby rozumiano to zbyt dosłownie, ponieważ wciąż posiadała dar do stawiania na swoim, lecz akurat w jego przypadku potrafiła ustąpić. Potrafiła posłuchać. Tak jak zrozumiała, że miałkie powitanie tuż po otworzeniu drzwi nie było tym, czego naprawdę oczekiwali, dlatego też z tak wielką ochotą oddała mu pocałunek. I gdyby nie nagłe, kompletnie niepotrzebnie wspomnienie dotyczące wina, a później także pojawienie się śnieżnobiałej kuli miękkiego futra, nie traciłaby czasu na zaczerpnięcie oddechu.
Tym razem spojrzenie taksujące kotkę łaszącą się przy ich stopach nie znaczyło smagnięcie zadowolenia. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przeszkodziła im specjalnie. Od rana nie wchodziły sobie w drogę, dlatego pokładała bardzo mało wiary w przypadek i rozum tkwiący w tej małej, kociej głowie wypełnionej sprytem w wyłudzaniu czułości. I choć nie takiego rozwoju wydarzeń oczekiwała, tak złość była wyłącznie powierzchowna, czego najlepszym dowodem stało się rozbawienia tlące się w delikatnie uniesionych ustach.
— Nie wybaczyłaby Ci, gdybyś nie zwrócił na nią uwagi. W najlepszym wypadku wyszedłbyś od mnie z tylko pogryzionymi butami — rzuciła z przekąsem, tym samym chcąc - w wyjątkowo nieudolny - sposób zamaskować niezadowolenie z zwiększenia pomiędzy nimi dystansu. — Oboje mielibyśmy niezapomnianą szansę na koncert rozgoryczonego, pełnego niezadowolenia miauczenia... — zaśmiała się, czujnie obserwując jego pierwsze zetknięcie się z kapryśną Hnoss. Mimo pewnego wyobrażenia musiała przyznać, że na razie zachowywała się wzorowo. Kotka była nadzwyczaj zaintrygowana przybyłym gościem, więc zaraz po dokładnym zapoznaniu się z nowym zapachem pozwoliła się mu pogłaskać, z jeszcze większym entuzjazmem przyjmując pojawienie się przysmaku. Racząc obojga donośnym mruczeniem z pasją rozpoczęła pałaszowanie wędzonej ryby. Fárbauti po ponownym zwróceniu się ku niej mógł dostrzec, że spogląda na niego z mieszaniną rozbawienia i zniecierpliwienia, jakby każda chwila spędzona z dala kosztowała wiele sił.
— Obawiam się, że przy każdym z naszych spotkań w moim mieszkaniu będę musiała znosić to... oderwanie uwagi. Polubiła Cię i uwierz mi na słowo, nie da Ci spokoju — jakby na potwierdzenie Hnoss oparła się łapkami o jego kolana w taki sposób, aby pyszczkiem sięgnąć do twarzy i przeciągnąć szorstkim językiem po poliku. — Nie wiem, czy w pewnym momencie nie zacznę być zazdrosna — zauważyła, choć bardzo szybko pożałowała wypowiedzenia tych słów z jednego, prostego powodu. Pąsowy rumieniec ze zdwojoną siłą zaatakował bladą skórę dekoltu, szyi i lica. Nijak nie mogła tego ukryć. Gorąc rozchodził się wzdłuż całego ciała, od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp. Przyznanie się do tego przyszło z zadziwiającą łatwością i nie tego spodziewałaby się po sobie. Nie była już taka młoda, wiek nakazywał stateczność i powściągliwość, lecz nie mogła powstrzymać namiętnej pasji płynącej prosto z osnowy istnienia.
Wtem pojawił się on, szkutnik, z talentem drzemiącym w dłoniach naznaczonych pracą. Z słoikiem miodu schowanym za ażurowymi drzwiczkami drewnianego pudełka. Od dnia, w którym zdecydowała się przekroczyć starannie wyznaczoną granicę i spleść z nim wici swego losu, stał się wyznacznikiem kresu wewnętrznego niepokoju. I choć wtedy wciąż czuła strach z powodu nadmiernej śmiałości, tak powoli rozmywał się w niebycie, żeby dzisiejszego wieczoru zniknąć zupełnie.
Śmiała twierdzić, że niemal zawsze dostawała to, czego chciała. W przypadku Fárbautiego nie mogła być aż tak stanowcza, wszak aż nazbyt mocno liczyła się z posiadanym przez niego zdaniem - w niespotykanej dla siebie delikatności oczekiwała tego, co powie, choć nigdy nie omieszkałaby przestać się przekomarzać. Nie chciała, żeby rozumiano to zbyt dosłownie, ponieważ wciąż posiadała dar do stawiania na swoim, lecz akurat w jego przypadku potrafiła ustąpić. Potrafiła posłuchać. Tak jak zrozumiała, że miałkie powitanie tuż po otworzeniu drzwi nie było tym, czego naprawdę oczekiwali, dlatego też z tak wielką ochotą oddała mu pocałunek. I gdyby nie nagłe, kompletnie niepotrzebnie wspomnienie dotyczące wina, a później także pojawienie się śnieżnobiałej kuli miękkiego futra, nie traciłaby czasu na zaczerpnięcie oddechu.
Tym razem spojrzenie taksujące kotkę łaszącą się przy ich stopach nie znaczyło smagnięcie zadowolenia. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przeszkodziła im specjalnie. Od rana nie wchodziły sobie w drogę, dlatego pokładała bardzo mało wiary w przypadek i rozum tkwiący w tej małej, kociej głowie wypełnionej sprytem w wyłudzaniu czułości. I choć nie takiego rozwoju wydarzeń oczekiwała, tak złość była wyłącznie powierzchowna, czego najlepszym dowodem stało się rozbawienia tlące się w delikatnie uniesionych ustach.
— Nie wybaczyłaby Ci, gdybyś nie zwrócił na nią uwagi. W najlepszym wypadku wyszedłbyś od mnie z tylko pogryzionymi butami — rzuciła z przekąsem, tym samym chcąc - w wyjątkowo nieudolny - sposób zamaskować niezadowolenie z zwiększenia pomiędzy nimi dystansu. — Oboje mielibyśmy niezapomnianą szansę na koncert rozgoryczonego, pełnego niezadowolenia miauczenia... — zaśmiała się, czujnie obserwując jego pierwsze zetknięcie się z kapryśną Hnoss. Mimo pewnego wyobrażenia musiała przyznać, że na razie zachowywała się wzorowo. Kotka była nadzwyczaj zaintrygowana przybyłym gościem, więc zaraz po dokładnym zapoznaniu się z nowym zapachem pozwoliła się mu pogłaskać, z jeszcze większym entuzjazmem przyjmując pojawienie się przysmaku. Racząc obojga donośnym mruczeniem z pasją rozpoczęła pałaszowanie wędzonej ryby. Fárbauti po ponownym zwróceniu się ku niej mógł dostrzec, że spogląda na niego z mieszaniną rozbawienia i zniecierpliwienia, jakby każda chwila spędzona z dala kosztowała wiele sił.
— Obawiam się, że przy każdym z naszych spotkań w moim mieszkaniu będę musiała znosić to... oderwanie uwagi. Polubiła Cię i uwierz mi na słowo, nie da Ci spokoju — jakby na potwierdzenie Hnoss oparła się łapkami o jego kolana w taki sposób, aby pyszczkiem sięgnąć do twarzy i przeciągnąć szorstkim językiem po poliku. — Nie wiem, czy w pewnym momencie nie zacznę być zazdrosna — zauważyła, choć bardzo szybko pożałowała wypowiedzenia tych słów z jednego, prostego powodu. Pąsowy rumieniec ze zdwojoną siłą zaatakował bladą skórę dekoltu, szyi i lica. Nijak nie mogła tego ukryć. Gorąc rozchodził się wzdłuż całego ciała, od czubka głowy aż po koniuszki palców u stóp. Przyznanie się do tego przyszło z zadziwiającą łatwością i nie tego spodziewałaby się po sobie. Nie była już taka młoda, wiek nakazywał stateczność i powściągliwość, lecz nie mogła powstrzymać namiętnej pasji płynącej prosto z osnowy istnienia.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Nie 18 Lip - 23:09
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Palce zapadły się w miękkim futrze kota, gdy kolejny raz przeczesał je delikatnie, pozwalając aby biała dama skosztowała przysmaku. Przyglądał się jej ruchom z pewną dozą fascynacji, w głębi duszy lękając się, że gotowa jest przy najmniejszym drgnieniu okazać pogardę i uciec, gdyż nie był wystarczająco delikatny. Wiedział doskonale, że należała do niezwykłego gatunku – za nic mającego sobie wyższość człowieka i jego rozumu. To ona rościła sobie prawo do tego skrawka świata, układając podług własnych pragnień osoby ją otaczające. Nie mógł pozbawić jej szacunku przez wzgląd na Freję oraz własne zamiłowanie do obcowania ze zwierzętami. Spokojnie rozwarł palce, aby pochłonęła resztę ryby, oblizując pyszczek różowym, chropowatym językiem. Mruczenie wibrowało wyraźnie w powietrzu. Zastanawiał się, czy wyrzec ponownie zaklęcie, by pojawiła się przed nim kolejna porcja przysmaku, jednak zrezygnował reflektując się, jak szybko padł pod urokiem bursztynowych kocich ślepi.
Komentarz Frei wywołał rozbawienie, igrające na twarzy szkutnika nie tylko w rozciągniętych kącikach ust, ale i w oczach, wciąż przesyconych radosnym blaskiem.
– Chciałbym jednak uniknąć jej gniewu. I możliwości zniszczenia butów. Zwłaszcza, że ubrałem najlepsze, jakie miałem. – Prostoduszność wypływająca z jego słów i brak skrępowania dla własnych finansowych braków, wyznaczała dokładnie jakiego pokroju był człowiekiem. Nie zwykł odczuwać wstydu w związku z pozycją na jakiej plasował się w społeczeństwie galdrów, nigdy nie zabiegając zbytnio o nadmierne zaplecze w postaci fortuny. Już wcześniej dał się poznać Frei jako osoba wyjątkowo swobodnie podchodząca do podobnych zagadnień.
– Ma całkiem uroczy głos, chociaż miauczenie w nadmiarze, faktycznie może nieco… przeszkadzać… Bez urazy, moja droga! – Mówiąc wpierw do Frei, nagle zwrócił się w stronę kotki, wyrażając nadzieję na to, że jego słowa nie zniszczą ledwie zawiązanego sojuszu.
Zdawał sobie sprawę ze zniecierpliwienia wybijającego się w spojrzeniu kobiety, jednak nie miał jeszcze odwagi, by podnieść się z ziemi. Jego ramiona zadrżały kolejną falą śmiechu, gdy tylko zwierzę wspięło się po jego kolanie i przystawiło pyszczek do jego twarzy, nie kryjąc się z zamiarem potraktowania go szorstkim językiem. – Cieszę się bardzo z takiego obrotu spraw. – Dłoń Bergmana przesunęła się po szyi Hnoss, później podążyła w stronę kociej brody, by obdarować ją pieszczotą w postaci lekkiego drapania. Spoglądając to na nową puchatą towarzyszkę, to na Freję, mruknął z zadowoleniem. – Sądzę, że jakoś z tego wybrniemy tak, aby każdy był zadowolony, prawda? – Jego odpowiedź na snute obawy była zaskakująco beztroska, jednak szybko skonstatował co w istocie się wydarzyło, gdy pąs spłynął na oblicze Frei. Zamarł na chwilę. Pozwalając kotce, by jeszcze raz otarła się o jego twarz, następnie delikatnie zsunął ją z kolana i mrugnął porozumiewawczo, zupełnie tak, jakby ta miała pochwycić niewypowiedzianą myśl Bergmana. Wyprostował się powoli, a jego twarz ściągnęła się w wyrazie troski. Sam przejawiać zaczynał wiele zachowań, których obecność była dlań niewytłumaczalna, zwłaszcza, gdy konfrontował je ze swym wiekiem i ilością goryczy wypełniającą całe jego życie.
– Nie powinnaś… – Wyciągnął przed siebie dłoń, pod którą poczuł znaną gładkość policzka. – Choć nie będę ukrywał, schlebiają mi twoje słowa. – Nie chciał jej speszyć, jednak nie mógł odmówić sobie przyjemności poruszenia najdelikatniejszych strun kobiecej duszy, zupełnie przed nim odkrytych w desperacji pragnienia wydzierania sobie kolejnych skrawków wspólnie spędzanego czasu. Zbliżył się i drugą dłonią również objął jej twarz, zamykając w delikatnym uścisku szczupłych palców. Przysunął się jeszcze i dotknął czołem do jej czoła. – Teraz masz już moją zupełną uwagę. Mnie… – Złożył jedynie krótki pocałunek na ustach Frei, by ponownie przemówić. – Opowiedz mi, opowiedz mi wszystko, co działo się u ciebie przez tych kilka dni, wciąż o tym myślałem. – Pragnął nie tylko jej bliskości ale i słów, słów które zawsze go przyciągały, uchylając tajemnic z życia, przybliżając jeszcze mocniej do codzienności, która wszak była równie ważna, co te bardziej doniosłe chwile. Niepohamowane pragnienie posiadania wiedzy o tym, czyimi sprawami musiała zaprzątać sobie głowę w pracy, gdzie wciąż nowe twarze przewijały się przez jej gabinet. Czy sam poczuł zazdrość, pchnięty w jej meandry zwykłym żartobliwym stwierdzeniem nawiązującym do kociej uwagi, którą sobie przywłaszczył na kilka krótkich chwil? Nie potrafił określić. Ponownie złączył ich usta w pocałunku. – Opowiedz, nawet, jeśli są to najnudniejsze rzeczy pod słońcem. Chcę cię słuchać. – Głos mężczyzny nie przejawiał jakiegokolwiek wyrzutu i ataku, drgała w nim niepewność i cicha prośba o to, by uspokoiła jego myśli. Spojrzał na kanapę tuż obok i zachęcił ją, by na niej spoczęli.
Komentarz Frei wywołał rozbawienie, igrające na twarzy szkutnika nie tylko w rozciągniętych kącikach ust, ale i w oczach, wciąż przesyconych radosnym blaskiem.
– Chciałbym jednak uniknąć jej gniewu. I możliwości zniszczenia butów. Zwłaszcza, że ubrałem najlepsze, jakie miałem. – Prostoduszność wypływająca z jego słów i brak skrępowania dla własnych finansowych braków, wyznaczała dokładnie jakiego pokroju był człowiekiem. Nie zwykł odczuwać wstydu w związku z pozycją na jakiej plasował się w społeczeństwie galdrów, nigdy nie zabiegając zbytnio o nadmierne zaplecze w postaci fortuny. Już wcześniej dał się poznać Frei jako osoba wyjątkowo swobodnie podchodząca do podobnych zagadnień.
– Ma całkiem uroczy głos, chociaż miauczenie w nadmiarze, faktycznie może nieco… przeszkadzać… Bez urazy, moja droga! – Mówiąc wpierw do Frei, nagle zwrócił się w stronę kotki, wyrażając nadzieję na to, że jego słowa nie zniszczą ledwie zawiązanego sojuszu.
Zdawał sobie sprawę ze zniecierpliwienia wybijającego się w spojrzeniu kobiety, jednak nie miał jeszcze odwagi, by podnieść się z ziemi. Jego ramiona zadrżały kolejną falą śmiechu, gdy tylko zwierzę wspięło się po jego kolanie i przystawiło pyszczek do jego twarzy, nie kryjąc się z zamiarem potraktowania go szorstkim językiem. – Cieszę się bardzo z takiego obrotu spraw. – Dłoń Bergmana przesunęła się po szyi Hnoss, później podążyła w stronę kociej brody, by obdarować ją pieszczotą w postaci lekkiego drapania. Spoglądając to na nową puchatą towarzyszkę, to na Freję, mruknął z zadowoleniem. – Sądzę, że jakoś z tego wybrniemy tak, aby każdy był zadowolony, prawda? – Jego odpowiedź na snute obawy była zaskakująco beztroska, jednak szybko skonstatował co w istocie się wydarzyło, gdy pąs spłynął na oblicze Frei. Zamarł na chwilę. Pozwalając kotce, by jeszcze raz otarła się o jego twarz, następnie delikatnie zsunął ją z kolana i mrugnął porozumiewawczo, zupełnie tak, jakby ta miała pochwycić niewypowiedzianą myśl Bergmana. Wyprostował się powoli, a jego twarz ściągnęła się w wyrazie troski. Sam przejawiać zaczynał wiele zachowań, których obecność była dlań niewytłumaczalna, zwłaszcza, gdy konfrontował je ze swym wiekiem i ilością goryczy wypełniającą całe jego życie.
– Nie powinnaś… – Wyciągnął przed siebie dłoń, pod którą poczuł znaną gładkość policzka. – Choć nie będę ukrywał, schlebiają mi twoje słowa. – Nie chciał jej speszyć, jednak nie mógł odmówić sobie przyjemności poruszenia najdelikatniejszych strun kobiecej duszy, zupełnie przed nim odkrytych w desperacji pragnienia wydzierania sobie kolejnych skrawków wspólnie spędzanego czasu. Zbliżył się i drugą dłonią również objął jej twarz, zamykając w delikatnym uścisku szczupłych palców. Przysunął się jeszcze i dotknął czołem do jej czoła. – Teraz masz już moją zupełną uwagę. Mnie… – Złożył jedynie krótki pocałunek na ustach Frei, by ponownie przemówić. – Opowiedz mi, opowiedz mi wszystko, co działo się u ciebie przez tych kilka dni, wciąż o tym myślałem. – Pragnął nie tylko jej bliskości ale i słów, słów które zawsze go przyciągały, uchylając tajemnic z życia, przybliżając jeszcze mocniej do codzienności, która wszak była równie ważna, co te bardziej doniosłe chwile. Niepohamowane pragnienie posiadania wiedzy o tym, czyimi sprawami musiała zaprzątać sobie głowę w pracy, gdzie wciąż nowe twarze przewijały się przez jej gabinet. Czy sam poczuł zazdrość, pchnięty w jej meandry zwykłym żartobliwym stwierdzeniem nawiązującym do kociej uwagi, którą sobie przywłaszczył na kilka krótkich chwil? Nie potrafił określić. Ponownie złączył ich usta w pocałunku. – Opowiedz, nawet, jeśli są to najnudniejsze rzeczy pod słońcem. Chcę cię słuchać. – Głos mężczyzny nie przejawiał jakiegokolwiek wyrzutu i ataku, drgała w nim niepewność i cicha prośba o to, by uspokoiła jego myśli. Spojrzał na kanapę tuż obok i zachęcił ją, by na niej spoczęli.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Wto 20 Lip - 22:19
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Kotka ani przez moment nie pomyślałaby o odtrąceniu pieszczot, tym samym nie dając sobie szansy skosztowania przysmaku, z czego doskonale zdawała sobie sprawę choćby po rzuceniu okiem na zrelaksowaną sylwetkę oraz donośne mruczenie wydobywające się z piersi. Bergman jeszcze tego nie wiedział, ale przy każdej następnej wizycie będzie zmuszony do serwowania coraz to większej porcji zainteresowania. Niestety mogła winić za to wyłącznie siebie, bowiem wielokrotnie poddawała się łagodności bijącej z lśniącym czystym złotem ślepi i tym samym wyrobiła w niej nawyk naginania zasad względem ulegania prośbom płynącym wraz z słodkim pomrukiem.
I choć niewątpliwie nie była zadowolona z tego, że teraz to Hnoss stała w centrum uwagi, tak cieszyła się z nawiązanej pomiędzy nimi nici porozumienia. Wbrew temu, co działo się teraz, kotka bardzo często nawet nie interesowała się gośćmi przekraczającymi próg mieszkania lub ograniczała się do nieprzyjaznych posykiwań.
— Myślę, że i tak jesteście na dobrej drodze, bo zazwyczaj ignoruje większość moich podopiecznych. Wpadłeś jej w oko i nie sądzę, żeby nabrała ochoty na niszczenie twoich ubrań. — Im dłużej przyglądała się kuli białego futra przymilającej się do Farbautiego, w tym coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że wkrótce rozpocznie koncert miauknięć z innego powodu niż mogliby sądzić na początku - z tęsknoty za nim, za świeżym powiewem zainteresowania. O ile Hnoss zdobyłaby się na pogryzienie butów, wynikałoby to wyłącznie z zbyt długiego oczekiwania na jego ponowne przybycie. — I wcale nie jestem przesadna, jeśli powiem, że już Cię uwielbia.
Choćby z tego względu nie zwróciła uwagi na to, kiedy wytknął kłopotliwy aspekt zbyt długiego wystawienia się na donośne wrażenia dźwiękowa płynące z kociego gardła.
Hnoss za nic miała zniecierpliwione spojrzenie przesuwające się po grzbiecie. W najlepszym wydaniu swego uporu postanowiła nieustannie obdarowywać go swoją cenną, iście uroczą atencją, której apogeum osiągnęła po próbie znalezienia się bliżej polika. Mimo ochoty na wywrócenie oczami nie mogła nie przyznać, że nie jest to zabawne, dlatego wkrótce i ona zatrzęsła się ze śmiechu. Niestety właśnie w taki sposób niemal wszystko uchodziło kotce na sucho, obywała się bez większych konsekwencji za najgorsze przewinienia.
— Nie jestem pewna, czy osiągnięcie kompromisu będzie dość proste. Obawiam się, że Hnoss będzie miała własne zdanie na temat wypracowanego rozwiązania.
Rumieniec na dobre rozgościł się na bladej skórze. Płomienne gorąco rozchodziło się wzdłuż czerwonego śladu rozprzestrzeniającego się tam, gdzie tylko mógł, za nic mając tłumienie szumiącej krwi czy próby uspokojenia szalonego trzepotu serca obijającego się o kościaną klatkę żeber. Chcąc wychwycić wspomnienia uczepione bliźniaczych odczuć musiałaby sięgnąć do czasów młodości, gdy dni nie były przysłonięte woalem dymu, a usta składały się do uśmiechu częściej niż miało to miejsce przed dekadą poszukiwań względnej normalności.
— Ja... Nie zdarza mi się to często, Fárbauti. W zasadzie nigdy mi się to nie zdarzało — szepnęła niepewnie, przesuwając opuszkami palców po szyi, aż przeniosła je na ślad delikatnie wystających obojczyków. Wargi zadrgały w największej czeluści ostrożności, kiedy to zaczerpnęła oddech na poczuciu przechodzących wzdłuż policzków, jakby resztki strachu dostrzegły okazję i zawyły z uciechy. Wyczuły słabość, które zostały prędko rozwiane przez na wskroś delikatny pocałunek tchnący spokojem - a tego potrzebowały aż nadto. Nie śmiałaby mu odmówić opowieści z minionych dni, choć przez wzgląd na emocjonalną roszadę skrytą za półmrokiem warsztatu zlały się w jedną, mglistą masę z nadto wypełnionym kalendarzem spotkań z osobami o rozmytym obliczu. — Z chęcią spełnię takie życzenie — przyjemnie chrapliwy, niski tembr głosu owinął się wokół zmysłów Fárbautiego z rozkoszą uwydatnioną przez następne złączenie warg. Matowy blask w oczach został zastąpiony przez iskrę rodzącej się gwiazdy. Z cichym westchnięciem rozleniwienia pociągnęła go za sobą, aby zasiedli na wskazanej chwilę wcześniej kanapie - tuż po tym odwróciła się ku niemu i przysunęła się na tyle blisko, na ile mogła... i na ile pozwoliła na to Hnoss, która zwietrzyła okazję znalezienia się na kolanach mężczyzny.
— Nałożyłam sobie trudne do wytrzymania tempo. Od rana do wieczora musiałam mieć zajęcie, inaczej nie dałabym rady znieść aż tak długiej rozłąki. — Spędziła z dala od niego wyłącznie sześć dni, ale było to sześć dni wypełnionych bijatyką rozedrganych myśli, tworzenia miliona scenariuszy wspólnie spędzonego wieczoru i tkania obaw, w większości kompletnie bezzasadnych. — Pożegnałam się z paroma podopiecznymi. Już od dawna miałam wątpliwości odnośnie ich rozwoju, a zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej trwonić na nich czasu. Odprawiłam ich z kwitkiem, ale na szczęście obyło się bez przesadnego dramatyzmu i wylewania żalu. Próbowałam zorganizować parę wystaw i wernisaży... Niestety porzucono rozmyślania o sztuce na rzecz ubolewania nad tymi, których nie ma już wśród nas — pogłos goryczy przebijał się ponad zmęczenie. Nie ulegało wątpliwości, że taka sytuacja nie jest nikomu z branży na rękę, zwłaszcza tym, którzy nieustannie dążyli do perfekcji. W międzyczasie bezwiednie sięgnęła ku dłoni mężczyzny i splotła ją ze swoją, jakby chociaż na moment nie mogła się oprzeć temu elektryzującemu ciało uczuciu.
— Próbowałam wszystkiego, byle choć na moment zapomnieć o udręce.
Nie sądziła, że tęsknota może przysporzyć aż tyle bólu.
I choć niewątpliwie nie była zadowolona z tego, że teraz to Hnoss stała w centrum uwagi, tak cieszyła się z nawiązanej pomiędzy nimi nici porozumienia. Wbrew temu, co działo się teraz, kotka bardzo często nawet nie interesowała się gośćmi przekraczającymi próg mieszkania lub ograniczała się do nieprzyjaznych posykiwań.
— Myślę, że i tak jesteście na dobrej drodze, bo zazwyczaj ignoruje większość moich podopiecznych. Wpadłeś jej w oko i nie sądzę, żeby nabrała ochoty na niszczenie twoich ubrań. — Im dłużej przyglądała się kuli białego futra przymilającej się do Farbautiego, w tym coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że wkrótce rozpocznie koncert miauknięć z innego powodu niż mogliby sądzić na początku - z tęsknoty za nim, za świeżym powiewem zainteresowania. O ile Hnoss zdobyłaby się na pogryzienie butów, wynikałoby to wyłącznie z zbyt długiego oczekiwania na jego ponowne przybycie. — I wcale nie jestem przesadna, jeśli powiem, że już Cię uwielbia.
Choćby z tego względu nie zwróciła uwagi na to, kiedy wytknął kłopotliwy aspekt zbyt długiego wystawienia się na donośne wrażenia dźwiękowa płynące z kociego gardła.
Hnoss za nic miała zniecierpliwione spojrzenie przesuwające się po grzbiecie. W najlepszym wydaniu swego uporu postanowiła nieustannie obdarowywać go swoją cenną, iście uroczą atencją, której apogeum osiągnęła po próbie znalezienia się bliżej polika. Mimo ochoty na wywrócenie oczami nie mogła nie przyznać, że nie jest to zabawne, dlatego wkrótce i ona zatrzęsła się ze śmiechu. Niestety właśnie w taki sposób niemal wszystko uchodziło kotce na sucho, obywała się bez większych konsekwencji za najgorsze przewinienia.
— Nie jestem pewna, czy osiągnięcie kompromisu będzie dość proste. Obawiam się, że Hnoss będzie miała własne zdanie na temat wypracowanego rozwiązania.
Rumieniec na dobre rozgościł się na bladej skórze. Płomienne gorąco rozchodziło się wzdłuż czerwonego śladu rozprzestrzeniającego się tam, gdzie tylko mógł, za nic mając tłumienie szumiącej krwi czy próby uspokojenia szalonego trzepotu serca obijającego się o kościaną klatkę żeber. Chcąc wychwycić wspomnienia uczepione bliźniaczych odczuć musiałaby sięgnąć do czasów młodości, gdy dni nie były przysłonięte woalem dymu, a usta składały się do uśmiechu częściej niż miało to miejsce przed dekadą poszukiwań względnej normalności.
— Ja... Nie zdarza mi się to często, Fárbauti. W zasadzie nigdy mi się to nie zdarzało — szepnęła niepewnie, przesuwając opuszkami palców po szyi, aż przeniosła je na ślad delikatnie wystających obojczyków. Wargi zadrgały w największej czeluści ostrożności, kiedy to zaczerpnęła oddech na poczuciu przechodzących wzdłuż policzków, jakby resztki strachu dostrzegły okazję i zawyły z uciechy. Wyczuły słabość, które zostały prędko rozwiane przez na wskroś delikatny pocałunek tchnący spokojem - a tego potrzebowały aż nadto. Nie śmiałaby mu odmówić opowieści z minionych dni, choć przez wzgląd na emocjonalną roszadę skrytą za półmrokiem warsztatu zlały się w jedną, mglistą masę z nadto wypełnionym kalendarzem spotkań z osobami o rozmytym obliczu. — Z chęcią spełnię takie życzenie — przyjemnie chrapliwy, niski tembr głosu owinął się wokół zmysłów Fárbautiego z rozkoszą uwydatnioną przez następne złączenie warg. Matowy blask w oczach został zastąpiony przez iskrę rodzącej się gwiazdy. Z cichym westchnięciem rozleniwienia pociągnęła go za sobą, aby zasiedli na wskazanej chwilę wcześniej kanapie - tuż po tym odwróciła się ku niemu i przysunęła się na tyle blisko, na ile mogła... i na ile pozwoliła na to Hnoss, która zwietrzyła okazję znalezienia się na kolanach mężczyzny.
— Nałożyłam sobie trudne do wytrzymania tempo. Od rana do wieczora musiałam mieć zajęcie, inaczej nie dałabym rady znieść aż tak długiej rozłąki. — Spędziła z dala od niego wyłącznie sześć dni, ale było to sześć dni wypełnionych bijatyką rozedrganych myśli, tworzenia miliona scenariuszy wspólnie spędzonego wieczoru i tkania obaw, w większości kompletnie bezzasadnych. — Pożegnałam się z paroma podopiecznymi. Już od dawna miałam wątpliwości odnośnie ich rozwoju, a zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej trwonić na nich czasu. Odprawiłam ich z kwitkiem, ale na szczęście obyło się bez przesadnego dramatyzmu i wylewania żalu. Próbowałam zorganizować parę wystaw i wernisaży... Niestety porzucono rozmyślania o sztuce na rzecz ubolewania nad tymi, których nie ma już wśród nas — pogłos goryczy przebijał się ponad zmęczenie. Nie ulegało wątpliwości, że taka sytuacja nie jest nikomu z branży na rękę, zwłaszcza tym, którzy nieustannie dążyli do perfekcji. W międzyczasie bezwiednie sięgnęła ku dłoni mężczyzny i splotła ją ze swoją, jakby chociaż na moment nie mogła się oprzeć temu elektryzującemu ciało uczuciu.
— Próbowałam wszystkiego, byle choć na moment zapomnieć o udręce.
Nie sądziła, że tęsknota może przysporzyć aż tyle bólu.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Sro 21 Lip - 14:42
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Beztroska tych kilku chwil potrafiła zdjąć z barków ciężar całego tygodnia. Choć zwykle nie forsował się przesadnie, nauczony ograniczeń własnego ciała, to wciąż obowiązki, które pojawiały się przed nim, nie należały do najprostszych i wyjątkowo lekkich. Godziny spędzane w pracowni szkutniczej naznaczone mozolnym kształtowaniem drewna podług własnej woli, choć pomagał sobie magią, odciskały piętno na strudzonych mięśniach i twarzy – pogrążonej w surowości monotonnej pracy. Uwielbiał swój zawód, jednak w obliczu ostatnich dni każda chwila dłużyła się okropnie i nie pozwalała na wystarczające skupienie. Czasami czuł rozdrażnienie, jednak nie zamierzał kogokolwiek za nie winić oprócz siebie, gdyż sam skazał się na odwlekanie w czasie tego, czego najbardziej potrzebował. Przekroczenie progu mieszkania Frei, zaledwie kilka minut w jej towarzystwie, pomruki Hnoss i jej pragnienie pieszczot, każdy z elementów powodował lekkość jaką powoli nabierała jego dusza – zwykle ociężała i podobna do bryły ołowiu leżącej w czeluściach klatki piersiowej. Wpierw nie chciał okazywać tak wyzwalającej radości w obawie, że stanowi jedynie złudne odczucie, chwilową przerwę w rzeczywistej agonii, a byle gest sprowokuje bogów (jeśli kiedykolwiek się nim przejmowali) do powzięcia decyzji o starciu wszystkiego w pył. Zakorzeniony lęk nie chciał odpuścić, gdy szponami wbijał się pomiędzy żebra i próbował odsunąć od tego, co dziś było najistotniejsze.
Potraktował Hnoss spojrzeniem przepełnionym ciepłą życzliwością. Nawet jeśli jej działanie naznaczone było zwierzęcą złośliwością i pragnieniem atencji, był wdzięczny za niespodziewany gest sympatii. W przychylności odnalazł kolejną okazję dla siebie, by w końcu poczuć, że gdzieś jest całkowicie mile widziany i oczekiwany. Obserwacja zwierzęcia łaszącego się przy nogach i wciąż wyraźnie dającego do zrozumienia, że zachowanie to nie jest jedynie zwykłym kaprysem podyktowanym znużeniem wylegiwaniem się, sprawiała mu przyjemność.
– Być może moje obycie z kotami nie należy do największych, ale tym bardziej, czuję się niezwykle podbudowany tym, co mówisz. – Sam nigdy nie posiadał podobnego towarzysza przez większość życia; prowadząc egzystencję odludka, nigdy nie zdecydował się na podobny krok. Ledwie kilka lat temu pewne sprawy zaczęły przybierać nieco inny obrót, gdy był gotów, aby dopuścić kogokolwiek bliżej. – Postaram się jednak, żeby chociaż spróbować. – Nie zraził się potencjalnymi trudnościami w osiągnięciu kompromisu pomiędzy Freją i zachłannością kociej natury; mimo wszystko sądził, że podoła zadaniu chociaż w jakimś stopniu. Nie chciał narazić się na gniew i wyrzuty żadnej z nich.
Obserwował oblicze Frei, które wciąż kołysane niepewnością i zdziwieniem dla przeżywanych emocji, różowiło się w przyjemny dla oka sposób. Choć obydwoje mieli za sobą lata młodzieńczych uniesień, zakleszczeni zostali w czymś, czego nie spodziewali się przeżywać na nowo, odlegle wspominając pierwsze niepewne kroki stawiane w obliczu uczuć rodzących się względem drugiej osoby.
– Znasz moją powściągliwość, wiesz dobrze, że ja sam nigdy… nigdy bym nie pomyślał, że zostanę onieśmielony tym, co się teraz dzieje, tym co teraz robię. Tyle lat… a ja nie potrafię tego wyjaśnić… – Szeptał z wciąż wyraźnym zmieszaniem w głosie. Choć to nie jego oblicze oblało się czerwienią, czuł podobne rozdygotanie, powracającą niepewność i obawę o to, czy nie wyrywa się zbytnio, składając głupie słowa, do których tkania nigdy nie miał starczającego talentu. Pozwolił się poprowadzić ku kanapie, na którą opadł bezwładnie, pozwalając zmęczonemu ciału na chwilę wytchnienia. Czekał na jej opowieść, zachęcony słowami zgody, nie musiał wyjątkowo nalegać, by podzieliła się z nim troskami codzienności. Zanim przysunął się bliżej, poczuł niewielki ciężar opadający z gracją na jego kolana. Mimowolny śmiech towarzyszył kotce, która poczęła mościć sobie miejsce ugniatając uprzednio idealnie wyprasowany materiał spodni.
Gdy Hnoss w końcu uznała, że może się położyć, przeniósł całą swoją uwagę na Freję, która poczęła snuć opowieść. Wsłuchiwał się we wszystkie jej słowa, doszukując się w nich ukojenia dla niepewności rodzącej się przez rozłąkę. Troskliwe spojrzenie zakotwiczyło w błękicie jej oczu, gdy przyznała się do niewyobrażalnego nadwyrężania swej siły, byle nie dać sobie możliwości do zbytniego zastoju. Tak jak ona kilka dni temu martwiła się o jego kondycję, tak teraz on z trudem słuchał, że była gotowa tak bardzo się forsować. Westchnął.
– Zawsze byłem dla ciebie pełen podziwu. Potrafisz dzielić swój czas pomiędzy tylu ludzi, czego wymaga oczywiście twój zawód, ale… wciąż pozostaje to dla mnie zagadką. Jak to jest możliwe? Bierzesz tak wiele na swe barki… – Przesunął dłoń, by dotknąć do kosmyka blond włosów i założyć go za kobiece ucho w geście przesyconym łagodnością i troską. Słysząc gorycz w tonie jej głosu zafrasował się. Wiedział, co dzieje się w Midgardzie, czuł chaos powoli wdzierający się w każdy element życia i niszczący dotychczasowy porządek. – Ludzie nagle przypomnieli sobie o tym, że śmierć otacza ich na co dzień… – Parsknął lekko pokpiwając z paniki. Nie lekceważył sytuacji, jednak miał wrażenie, że galdrowie doznali niezwykłego olśnienia tyczącego się sprawy tak oczywistej, jak nieprzewidywalność człowieczego losu. – Ludzki umysł ma jednak to do siebie, że szybko się przyzwyczaja. Jeszcze trochę i zobojętnieją na te wydarzenia, podobnie jak na inne katastrofy, które mają miejsce… – Czując kobiece palce ogarniające jego dłoń, oderwał myśli od panującego zamieszania. Ponownie z troską spojrzał na swoją towarzyszkę.
– Frejo… Sam nie potrafiłem odnaleźć miejsca dla siebie. Nasze ostatnie spotkanie, choć niezwykłe, wywołało we mnie falę obaw wobec tego, co dzisiaj nas czeka. Więcej niepewności, niż mógłbym się spodziewać. To coś nowego. Lęk wciąż gdzieś pulsuje, ale jestem tu. – Decydując się na kilka nieporadnych zdań, zacisnął mocniej palce, jakby w obawie, że zapragnie zabrać dłoń. – Znamy się tyle czasu, nie mógłbym pozwolić sobie na żadną pochopną decyzję. To wszystko jest zbyt ważne. – Nigdy nie wybaczyłby sobie, że zaprzepaścił to, co ich łączyło; przyjaźń przeobrażającą się w zupełnie coś nowego. Nie chciał zostawiać zgliszczy, ale też nie zamierzał się cofać do tego, co było na samym początku.
Potraktował Hnoss spojrzeniem przepełnionym ciepłą życzliwością. Nawet jeśli jej działanie naznaczone było zwierzęcą złośliwością i pragnieniem atencji, był wdzięczny za niespodziewany gest sympatii. W przychylności odnalazł kolejną okazję dla siebie, by w końcu poczuć, że gdzieś jest całkowicie mile widziany i oczekiwany. Obserwacja zwierzęcia łaszącego się przy nogach i wciąż wyraźnie dającego do zrozumienia, że zachowanie to nie jest jedynie zwykłym kaprysem podyktowanym znużeniem wylegiwaniem się, sprawiała mu przyjemność.
– Być może moje obycie z kotami nie należy do największych, ale tym bardziej, czuję się niezwykle podbudowany tym, co mówisz. – Sam nigdy nie posiadał podobnego towarzysza przez większość życia; prowadząc egzystencję odludka, nigdy nie zdecydował się na podobny krok. Ledwie kilka lat temu pewne sprawy zaczęły przybierać nieco inny obrót, gdy był gotów, aby dopuścić kogokolwiek bliżej. – Postaram się jednak, żeby chociaż spróbować. – Nie zraził się potencjalnymi trudnościami w osiągnięciu kompromisu pomiędzy Freją i zachłannością kociej natury; mimo wszystko sądził, że podoła zadaniu chociaż w jakimś stopniu. Nie chciał narazić się na gniew i wyrzuty żadnej z nich.
Obserwował oblicze Frei, które wciąż kołysane niepewnością i zdziwieniem dla przeżywanych emocji, różowiło się w przyjemny dla oka sposób. Choć obydwoje mieli za sobą lata młodzieńczych uniesień, zakleszczeni zostali w czymś, czego nie spodziewali się przeżywać na nowo, odlegle wspominając pierwsze niepewne kroki stawiane w obliczu uczuć rodzących się względem drugiej osoby.
– Znasz moją powściągliwość, wiesz dobrze, że ja sam nigdy… nigdy bym nie pomyślał, że zostanę onieśmielony tym, co się teraz dzieje, tym co teraz robię. Tyle lat… a ja nie potrafię tego wyjaśnić… – Szeptał z wciąż wyraźnym zmieszaniem w głosie. Choć to nie jego oblicze oblało się czerwienią, czuł podobne rozdygotanie, powracającą niepewność i obawę o to, czy nie wyrywa się zbytnio, składając głupie słowa, do których tkania nigdy nie miał starczającego talentu. Pozwolił się poprowadzić ku kanapie, na którą opadł bezwładnie, pozwalając zmęczonemu ciału na chwilę wytchnienia. Czekał na jej opowieść, zachęcony słowami zgody, nie musiał wyjątkowo nalegać, by podzieliła się z nim troskami codzienności. Zanim przysunął się bliżej, poczuł niewielki ciężar opadający z gracją na jego kolana. Mimowolny śmiech towarzyszył kotce, która poczęła mościć sobie miejsce ugniatając uprzednio idealnie wyprasowany materiał spodni.
Gdy Hnoss w końcu uznała, że może się położyć, przeniósł całą swoją uwagę na Freję, która poczęła snuć opowieść. Wsłuchiwał się we wszystkie jej słowa, doszukując się w nich ukojenia dla niepewności rodzącej się przez rozłąkę. Troskliwe spojrzenie zakotwiczyło w błękicie jej oczu, gdy przyznała się do niewyobrażalnego nadwyrężania swej siły, byle nie dać sobie możliwości do zbytniego zastoju. Tak jak ona kilka dni temu martwiła się o jego kondycję, tak teraz on z trudem słuchał, że była gotowa tak bardzo się forsować. Westchnął.
– Zawsze byłem dla ciebie pełen podziwu. Potrafisz dzielić swój czas pomiędzy tylu ludzi, czego wymaga oczywiście twój zawód, ale… wciąż pozostaje to dla mnie zagadką. Jak to jest możliwe? Bierzesz tak wiele na swe barki… – Przesunął dłoń, by dotknąć do kosmyka blond włosów i założyć go za kobiece ucho w geście przesyconym łagodnością i troską. Słysząc gorycz w tonie jej głosu zafrasował się. Wiedział, co dzieje się w Midgardzie, czuł chaos powoli wdzierający się w każdy element życia i niszczący dotychczasowy porządek. – Ludzie nagle przypomnieli sobie o tym, że śmierć otacza ich na co dzień… – Parsknął lekko pokpiwając z paniki. Nie lekceważył sytuacji, jednak miał wrażenie, że galdrowie doznali niezwykłego olśnienia tyczącego się sprawy tak oczywistej, jak nieprzewidywalność człowieczego losu. – Ludzki umysł ma jednak to do siebie, że szybko się przyzwyczaja. Jeszcze trochę i zobojętnieją na te wydarzenia, podobnie jak na inne katastrofy, które mają miejsce… – Czując kobiece palce ogarniające jego dłoń, oderwał myśli od panującego zamieszania. Ponownie z troską spojrzał na swoją towarzyszkę.
– Frejo… Sam nie potrafiłem odnaleźć miejsca dla siebie. Nasze ostatnie spotkanie, choć niezwykłe, wywołało we mnie falę obaw wobec tego, co dzisiaj nas czeka. Więcej niepewności, niż mógłbym się spodziewać. To coś nowego. Lęk wciąż gdzieś pulsuje, ale jestem tu. – Decydując się na kilka nieporadnych zdań, zacisnął mocniej palce, jakby w obawie, że zapragnie zabrać dłoń. – Znamy się tyle czasu, nie mógłbym pozwolić sobie na żadną pochopną decyzję. To wszystko jest zbyt ważne. – Nigdy nie wybaczyłby sobie, że zaprzepaścił to, co ich łączyło; przyjaźń przeobrażającą się w zupełnie coś nowego. Nie chciał zostawiać zgliszczy, ale też nie zamierzał się cofać do tego, co było na samym początku.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pią 23 Lip - 13:05
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Zmiotłaby boskie pomioty z panteonu, jeśli choćby przez myśl przeszedłby im pomysł zatrucia ich umysłów udręką, na którą nie zasługiwali po życiu wypełnionym goryczą. Zręcznym, przerażająco zgrabnym ruchem chwyciłaby kostuchę i starła w proch śmiałków będących pomysłodawcami tego błazeńskiego zamysłu. Dusza od lat nie była tak upojnie spokojna, a działo się tak wyłącznie w obecności Fárbautiego - nie bez powodu nie miała najmniejszych chęci do męczenia się w gwarze własnych myśli, dokładając do nich te, które naprawdę pragnęła usłyszeć.
Wraz z upływem czasu zachowanie przymilającej się do niego kotki nie było czymś, co okazałoby się warte zmartwień, prędzej poczucia rozbawienia rozchodzącego się wzdłuż coraz to wyższych tonów mruczenia. Niestety nadal nie mogła przekonać się do tego, czy aby na pewno przy następnym spotkaniu nie zaanektuje go na dobre, a do tej pory wszystko na to wskazywało. W tych lśniących złotem ślepiach kryło się o wiele więcej chytrości niż ktokolwiek, kto nie miał z nią uprzednio do czynienia, mógł się spodziewać choćby z racji pogłosek o kociej naturze.
— Spróbujemy się jakoś z nią dogadać. Mimo to odnoszę wrażenie, że nie będzie skora do rozmów i zrobi to, co uzna dla siebie za najlepsze. — Nie należało lekceważyć pomysłów Hnoss. Wiedziała to aż za dobrze, skoro spędzała z nią większość dnia i miała oko na to, co wymyśli. Przecież nie raz ratowała cenne przedmioty przed rozbiciem się w drobny mak. Na samą myśl o tym, jak bardzo zachwycona byłaby wnętrzem warsztatu Bergmana aż przewróciła oczami, ponieważ ilość znajdujących się tam narzędzi i specyficznych przedmiotów mogłaby ujść za bajeczny plac zabaw.
Otulona uczuciami pozwalała im kołysać się niczym dziecko układane do snu. Przyjemnie ciepła, stopniowo rozgrzewająca się powłoka szczelnie okrywała każde, nawet najbardziej odległe wspomnienie z nim związane. Nie był to idealny moment na roztrząsanie pobudek idących za momentem nawiązania nici porozumienia, wszak do głosu docierały pierwotne, burzące się z siłą sztormu pasje i namiętności. Powinni mieć to już dawno za sobą, czasy młodzieńczych namiętności lokowały się w znacznie bardziej rześkich i nieskalanych goryczą umysłach. Samo doznanie było ciekawym doświadczeniem, a złączenie tego z niepewnością jarzącą się w blasku błękitu tęczówek tworzyło prawdziwą orkiestrę uczuć.
— Jesteśmy w tym oboje, bo również nie potrafię tego wyjaśnić. Najważniejsze, że nie jest to powód, dla którego mielibyśmy się wycofać. Nauczymy się wszystkiego wspólnie.
Targani tymi samymi wątpliwości mogli wzajemnie odnaleźć ścieżkę, którą powinni podążać. Nie sądziła, że podobne słowa kiedykolwiek opuszczą usta przyzwyczajone do szeptania gniewnych wróżb czy rzucania - w poczuciu skrajnej irytacji - prześmiewczych komentarzy dotyczących czyjejś twórczości. Nie nawykła do czułości, a wijący się ze złości strach zakleszczający się na czerniejącym sercu potęgował niepewność sunącą wzdłuż pąsowego rumieńca, choć zdawało się, jakby został uśpiony już na wieki. Zdawała się wiedzieć wyłącznie to, że wiążąc się z istotą istnienia Fárbautiego odnalazła sposób, w jaki mieli porzucić gorycz życia.
Ponoć żyli tak, jak śnili. Sami. Czy grzeszyła, wierząc, że zdoła to zmienić?
Na widok kotki układającej się na jego kolanach przewróciła wymownie oczami. Donośne, nader entuzjastycznie mruczenie wydobywające się z głębi klatki piersiowej świadczyło o niezwykle wysokim szczeblu zadowolenia z obecnego obrotu wydarzeń, zwłaszcza tego, że nadal mogła cieszyć się zainteresowaniem mężczyzny. Prędko przestała zwracać na nią uwagę, przejęta składaniem własnej, mało skomplikowanej historii z ostatnich kilku dni. Duże znaczenie na to miało również jego spojrzenie, ponieważ z największą przyjemnością zaczęła w nim tonąć. Serce aż zadygotało z uciechy, gdy Fárbauti postanowił ukorzyć niesforny kosmyk włosów, przy okazji niemal trącając opuszkami palców spragnioną dotyku skórę.
— Nie przywiązuję się do nich. Owszem, niektórzy są moimi podopiecznymi, ale zawsze zachowujemy profesjonalny dystans i dzięki temu nikt nie cierpi. To najzdrowsze i najbezpieczniejsze wyjście. — Sprawowanie mecenatu nad wzrastającymi umysłami nie było najłatwiejszym zadaniem, wręcz karkołomnym. Niemniej dlatego bardzo doceniła słowa uznania. Zwłaszcza, że były szczere, w przeciwieństwie do ohydnej obłudy panującej w artystycznym środowisku. Sytuacja panująca w mieście dodatkowo utrudniała sprawną komunikację. Niemal każdy udawał, że przejmuje się roznoszącą się wokół wonią śmierci. — Nie ujęłabym tego lepiej. Za kilka miesięcy zapomną, pogrzeby znów wtopią się w ponurą codzienność kresu życia... Midgard znów będzie taki, jak kiedyś. Może i zagrożenie nie minie, ale większość stanie się zbyt otępiała, żeby je dostrzec.
Nie mogli zmienić zachowania społeczeństwa i w zasadzie nie było to na tyle poważne, aby przejmowała się tym aż nadto. Zresztą, w tym momencie miała o wiele poważniejsze zmartwienia niż to, jak Midgard podniesie się po zapaści. Odruchowo zmysłami odszukała ciepło płynące z złączenia ich dłoni. Delikatny nacisk palców naznaczonych pracą palców był dla niej lepszy niż jakiekolwiek inne remedium.
— Po tylu latach wywróciliśmy wszystko do góry nogami, prawda? — szept rozciął atmosferę wokół nich niczym nóż, lecz nie miało to służyć oddaleniem od siebie, lecz jeszcze większej potrzebie znalezienia się bliżej. Ani myślała odsunąć się czy zabrać od niego dłoń. — Cieszę się, że jesteś tutaj... że jesteś ze mną. Sama nie jestem pewna, co przekonało mnie do przekroczenia ustalonej granicy, ale nie mogłam postąpić lepiej. A pamiętasz, jak przekomarzaliśmy się na temat twojego odejścia bez słowa? Nawet myślenie o tym bolało. Nie potrafiłam i nie potrafię wyobrazić sobie mojego dnia bez Ciebie.
Przymknęła powieki. Z jakiegoś powodu nie chciała, aby zobaczył ogrom zmęczenia i bólu kryjącego się za błękitną zasłoną tęczówek.
Wraz z upływem czasu zachowanie przymilającej się do niego kotki nie było czymś, co okazałoby się warte zmartwień, prędzej poczucia rozbawienia rozchodzącego się wzdłuż coraz to wyższych tonów mruczenia. Niestety nadal nie mogła przekonać się do tego, czy aby na pewno przy następnym spotkaniu nie zaanektuje go na dobre, a do tej pory wszystko na to wskazywało. W tych lśniących złotem ślepiach kryło się o wiele więcej chytrości niż ktokolwiek, kto nie miał z nią uprzednio do czynienia, mógł się spodziewać choćby z racji pogłosek o kociej naturze.
— Spróbujemy się jakoś z nią dogadać. Mimo to odnoszę wrażenie, że nie będzie skora do rozmów i zrobi to, co uzna dla siebie za najlepsze. — Nie należało lekceważyć pomysłów Hnoss. Wiedziała to aż za dobrze, skoro spędzała z nią większość dnia i miała oko na to, co wymyśli. Przecież nie raz ratowała cenne przedmioty przed rozbiciem się w drobny mak. Na samą myśl o tym, jak bardzo zachwycona byłaby wnętrzem warsztatu Bergmana aż przewróciła oczami, ponieważ ilość znajdujących się tam narzędzi i specyficznych przedmiotów mogłaby ujść za bajeczny plac zabaw.
Otulona uczuciami pozwalała im kołysać się niczym dziecko układane do snu. Przyjemnie ciepła, stopniowo rozgrzewająca się powłoka szczelnie okrywała każde, nawet najbardziej odległe wspomnienie z nim związane. Nie był to idealny moment na roztrząsanie pobudek idących za momentem nawiązania nici porozumienia, wszak do głosu docierały pierwotne, burzące się z siłą sztormu pasje i namiętności. Powinni mieć to już dawno za sobą, czasy młodzieńczych namiętności lokowały się w znacznie bardziej rześkich i nieskalanych goryczą umysłach. Samo doznanie było ciekawym doświadczeniem, a złączenie tego z niepewnością jarzącą się w blasku błękitu tęczówek tworzyło prawdziwą orkiestrę uczuć.
— Jesteśmy w tym oboje, bo również nie potrafię tego wyjaśnić. Najważniejsze, że nie jest to powód, dla którego mielibyśmy się wycofać. Nauczymy się wszystkiego wspólnie.
Targani tymi samymi wątpliwości mogli wzajemnie odnaleźć ścieżkę, którą powinni podążać. Nie sądziła, że podobne słowa kiedykolwiek opuszczą usta przyzwyczajone do szeptania gniewnych wróżb czy rzucania - w poczuciu skrajnej irytacji - prześmiewczych komentarzy dotyczących czyjejś twórczości. Nie nawykła do czułości, a wijący się ze złości strach zakleszczający się na czerniejącym sercu potęgował niepewność sunącą wzdłuż pąsowego rumieńca, choć zdawało się, jakby został uśpiony już na wieki. Zdawała się wiedzieć wyłącznie to, że wiążąc się z istotą istnienia Fárbautiego odnalazła sposób, w jaki mieli porzucić gorycz życia.
Ponoć żyli tak, jak śnili. Sami. Czy grzeszyła, wierząc, że zdoła to zmienić?
Na widok kotki układającej się na jego kolanach przewróciła wymownie oczami. Donośne, nader entuzjastycznie mruczenie wydobywające się z głębi klatki piersiowej świadczyło o niezwykle wysokim szczeblu zadowolenia z obecnego obrotu wydarzeń, zwłaszcza tego, że nadal mogła cieszyć się zainteresowaniem mężczyzny. Prędko przestała zwracać na nią uwagę, przejęta składaniem własnej, mało skomplikowanej historii z ostatnich kilku dni. Duże znaczenie na to miało również jego spojrzenie, ponieważ z największą przyjemnością zaczęła w nim tonąć. Serce aż zadygotało z uciechy, gdy Fárbauti postanowił ukorzyć niesforny kosmyk włosów, przy okazji niemal trącając opuszkami palców spragnioną dotyku skórę.
— Nie przywiązuję się do nich. Owszem, niektórzy są moimi podopiecznymi, ale zawsze zachowujemy profesjonalny dystans i dzięki temu nikt nie cierpi. To najzdrowsze i najbezpieczniejsze wyjście. — Sprawowanie mecenatu nad wzrastającymi umysłami nie było najłatwiejszym zadaniem, wręcz karkołomnym. Niemniej dlatego bardzo doceniła słowa uznania. Zwłaszcza, że były szczere, w przeciwieństwie do ohydnej obłudy panującej w artystycznym środowisku. Sytuacja panująca w mieście dodatkowo utrudniała sprawną komunikację. Niemal każdy udawał, że przejmuje się roznoszącą się wokół wonią śmierci. — Nie ujęłabym tego lepiej. Za kilka miesięcy zapomną, pogrzeby znów wtopią się w ponurą codzienność kresu życia... Midgard znów będzie taki, jak kiedyś. Może i zagrożenie nie minie, ale większość stanie się zbyt otępiała, żeby je dostrzec.
Nie mogli zmienić zachowania społeczeństwa i w zasadzie nie było to na tyle poważne, aby przejmowała się tym aż nadto. Zresztą, w tym momencie miała o wiele poważniejsze zmartwienia niż to, jak Midgard podniesie się po zapaści. Odruchowo zmysłami odszukała ciepło płynące z złączenia ich dłoni. Delikatny nacisk palców naznaczonych pracą palców był dla niej lepszy niż jakiekolwiek inne remedium.
— Po tylu latach wywróciliśmy wszystko do góry nogami, prawda? — szept rozciął atmosferę wokół nich niczym nóż, lecz nie miało to służyć oddaleniem od siebie, lecz jeszcze większej potrzebie znalezienia się bliżej. Ani myślała odsunąć się czy zabrać od niego dłoń. — Cieszę się, że jesteś tutaj... że jesteś ze mną. Sama nie jestem pewna, co przekonało mnie do przekroczenia ustalonej granicy, ale nie mogłam postąpić lepiej. A pamiętasz, jak przekomarzaliśmy się na temat twojego odejścia bez słowa? Nawet myślenie o tym bolało. Nie potrafiłam i nie potrafię wyobrazić sobie mojego dnia bez Ciebie.
Przymknęła powieki. Z jakiegoś powodu nie chciała, aby zobaczył ogrom zmęczenia i bólu kryjącego się za błękitną zasłoną tęczówek.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pon 26 Lip - 13:51
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Dziecko odcięte od rodziny, zupełnie pozbawione punku odniesienia i pomimo obecności matki skazane jedynie na siebie. Poczucie wspólnoty było dla niego czymś obcym, chociaż wielokrotnie w toku życia próbował je budować – nie posiadając żadnych schematów i błądząc po omacku w czerni nieznanego. Pomimo tego nauczył się cenić wagę powiązań rodzących się pomiędzy obcymi ludźmi. Już raz próbował ulokować w nich swoją przyszłość, doszukując się w swej decyzji możliwości stabilizacji. I chociaż czuł podmuch zmian, nie uzyskał w pełni tego, czego oczekiwał. Nie wiedział, czy w tym przypadku liczył na coś odmiennego. Nie miał jednak siły rozwodzić się nad tak błahymi sprawami, pochłonięty rzeczami większej wagi. Rozrywające płuca uczucie, podrygująca w rytm urywanego oddechu klatka piersiowa – chwytał więcej tlenu, niż był przyzwyczajony, pochłaniając kolejne zapierające dech w piersiach obrazy. Bezpieczne mury, namiastka utraconego domu, czegoś nieuchwytnego – mnogość wątków przyprawiała o zawroty głowy i była ryzykiem zatracenia się w wizjach o całkiem pogodnej przyszłości. Ta nigdy nie była jednak tak prosta i jednoznacznie dobra.
Był w stanie znieść porażkę, jeśli jego próby mądrego rozdzielenia uwagi nie powiodą się za pierwszym razem. Ciepło wibrującego od pomruku kociego ciała wciąż dawało ukojenie; przymknięte powieki, zupełna bezbronność – zwykle obawiał się podobnego stanu, doszukując się czyhającego niebezpieczeństwa lub pragnienia wykorzystania przewagi, by tylko ponownie strącić go w ciemność. Nie zamierzał jednak ulegać lękom, gotów poderwać się w odpowiednim momencie i ściąć macki koszmarów wdzierające się pod skórę. W końcu chwytał to, czego najbardziej pragnął i nie zamierzał dać za wygraną; tak jak zdarzało się to wcześniej.
Choć nie miał jeszcze planu na to, jak dalej poskłada ze sobą wszystkie wątki, czuł spokój i przestrzeń na to, by zrobić to w sposób przemyślany, jednak pewne pokoje jego przeszłości i obecnego życia wciąż pozostawały szczelnie zamknięte na mosiężny kluczyk zawieszony u szyi. Skóra pod nim paliła, choć doskonale znieczulił się zachwytem i uniesieniem, słodkim posmakiem beztroski i JEJ – Frei obecności, wyłaniającej się z odmętów wzburzonego morza. Tam, gdzie powinien pojawić się sen i przerażający Nagelfar, obecnie był jedynie blask boskiego stworzenia.
Przesunął opuszkiem po dalszej części blond kosmyka.
– Nie chcę się wycofywać – odrzekł z niewzruszonym spokojem, ponownie potwierdzając wszystkie słowa, które padły z ich ust. – Nie jesteśmy łatwymi istotami, ale wspólnie… masz rację, chcę się uczyć. – Obietnica, że nigdy już nie wstąpi na ścieżkę życia z innymi pękła z donośnym chrzęstem. Echo kotłowało się pod sklepieniem jego czaszki wytykając brak konsekwencji i hipokryzję. Skoro wcześniej nie zdołał uratować tego, co miał, czy i tym razem poniesie klęskę? Poczuł chłodne ukłucie pomiędzy żebrami w miejscu, gdzie serce kurczyło się boleśnie. Zdecydowanym ruchem odciął kolejną mackę.
– Cieszę się, taki wgląd w sprawę i zachowywanie pełnego profesjonalizmu ułatwia życie i zmniejsza koszy emocjonalne – stwierdził ponownie tonem przesiąkniętym szczerym uznaniem. – Często w niektórych pojawia się pokusa do naginania granic i prób wymuszenia bardziej osobistego zaangażowania, byle później wzbudzić poczucie żalu i winy przy ewentualnym rozstaniu. – Być może nieco demonizował jej podopiecznych, jednak czasami nie mógł się powstrzymać od traktowania ich z poczuciem niejakiej wyższości, gdy w jego jaźni jawili się jako rozedrgani i rozemocjonowani szaleńcy, nie zawsze radzący sobie z jakąkolwiek krytyką; pragnący ciągłej uwagi i pochłaniający wszelaką energię drugiej osoby. – Wybacz, chyba przemawia przeze mnie czysta złośliwość. I fakt, że jesteś dla nich dostępna niemalże codziennie – zduszony śmiech opuścił jego usta, jednak wcześniej przysłonił je dłonią, rzucając Frei zadziorne spojrzenie, które wygładziło się wraz z kolejnymi słowami padającymi z jej ust. Nie odsunęła się od niego i pomimo nieporadności wypowiadanych zdań, nie wyrażała znużenia jego osobą – choć nigdy wcześniej nie rozpatrywał wspólnych rozmów pod takim względem, to teraz ciągle odczuwał niepokój o to, w jaki sposób jawi się w jej oczach.
Wszystko przybierało nienaturalny kształt, Midgard pogrążał się w chaosie, a oni? Oni prostowali wyboje i zakręty własnego życia.
Z całą pewnością, ludzie w końcu przywykną.
– Midgard płonie… Ludzie płaczą. A my? Masz rację, wywracamy wszystko po tylu latach do góry nogami. I ja… czuję mim wszystko spokój. Czy to zbieg okoliczności? – Odparł pytaniem na jej własne. Pomimo niesprzyjających okoliczności on odczuwał coś wiele bardziej ważnego niż tragedia odległych mu ludzi. Przysunął się bliżej, ignorując nieco Hnoss wyciągniętą na jego kolanach. – Pamiętam naszą rozmowę – rozbawienie zaigrało w jego oczach – Wiele lat poświeciłem na podróżowanie, bez korzeni, bez przeszłości godnej wspomnienia. A teraz, gdy mam coś, co sprawia, że nie chcę ponownie oderwać tabliczki z nazwą mojej pracowni i przenieść jej w inne miejsce… nie mógłbym odejść bez słowa. – Widząc, że zamyka oczy, przesunął dłonią po jej policzku, ponownie zatroskany, jednak pełen realnego poczucia ulgi, że wszystkie wcześniejsze gesty i rodzące się emocje w końcu przybierają kształt słów.
Wiedziony pewną ideą, która zrodziła się w jego głowie, rozplótł ich dłonie, uniósł się z zajmowanego miejsca i delikatnym ruchem ułożył Hnoss na miejscu obok, pomimo kociego niezadowolenia.
– Nie miej mi za złe, że trochę nietaktownie wejdę w twoją rolę gospodarza. – Przysunął się do stolika, gdzie spoczywało wino z kieliszkami. Sprawnym ruchem uporał się z otworzeniem butelki. Zawsze stronił od używek, jednak w sytuacjach takich jak ta, nie potrafił sobie odmówić odrobiny przyjemności. Rozlewając klarowny trunek, obrócił się w stronę Frei. – Chciałbym napić się z tobą, bo chociaż otacza nas chaos, chociaż wciąż gdzieś próbuje wdzierać się w duszę, to wszystko traci na znaczeniu w obliczu tego, czego teraz doświadczamy. – Usiadł w końcu na kanapie i przekazał jej kieliszek. Cały świat mógł trząść się u swych podstaw, mógł płonąć i pochłaniać kolejne ofiary, byle oni mieli w końcu upragniony spokój, by w końcu trwali czując prawdziwość własnego życia.
Był w stanie znieść porażkę, jeśli jego próby mądrego rozdzielenia uwagi nie powiodą się za pierwszym razem. Ciepło wibrującego od pomruku kociego ciała wciąż dawało ukojenie; przymknięte powieki, zupełna bezbronność – zwykle obawiał się podobnego stanu, doszukując się czyhającego niebezpieczeństwa lub pragnienia wykorzystania przewagi, by tylko ponownie strącić go w ciemność. Nie zamierzał jednak ulegać lękom, gotów poderwać się w odpowiednim momencie i ściąć macki koszmarów wdzierające się pod skórę. W końcu chwytał to, czego najbardziej pragnął i nie zamierzał dać za wygraną; tak jak zdarzało się to wcześniej.
Choć nie miał jeszcze planu na to, jak dalej poskłada ze sobą wszystkie wątki, czuł spokój i przestrzeń na to, by zrobić to w sposób przemyślany, jednak pewne pokoje jego przeszłości i obecnego życia wciąż pozostawały szczelnie zamknięte na mosiężny kluczyk zawieszony u szyi. Skóra pod nim paliła, choć doskonale znieczulił się zachwytem i uniesieniem, słodkim posmakiem beztroski i JEJ – Frei obecności, wyłaniającej się z odmętów wzburzonego morza. Tam, gdzie powinien pojawić się sen i przerażający Nagelfar, obecnie był jedynie blask boskiego stworzenia.
Przesunął opuszkiem po dalszej części blond kosmyka.
– Nie chcę się wycofywać – odrzekł z niewzruszonym spokojem, ponownie potwierdzając wszystkie słowa, które padły z ich ust. – Nie jesteśmy łatwymi istotami, ale wspólnie… masz rację, chcę się uczyć. – Obietnica, że nigdy już nie wstąpi na ścieżkę życia z innymi pękła z donośnym chrzęstem. Echo kotłowało się pod sklepieniem jego czaszki wytykając brak konsekwencji i hipokryzję. Skoro wcześniej nie zdołał uratować tego, co miał, czy i tym razem poniesie klęskę? Poczuł chłodne ukłucie pomiędzy żebrami w miejscu, gdzie serce kurczyło się boleśnie. Zdecydowanym ruchem odciął kolejną mackę.
– Cieszę się, taki wgląd w sprawę i zachowywanie pełnego profesjonalizmu ułatwia życie i zmniejsza koszy emocjonalne – stwierdził ponownie tonem przesiąkniętym szczerym uznaniem. – Często w niektórych pojawia się pokusa do naginania granic i prób wymuszenia bardziej osobistego zaangażowania, byle później wzbudzić poczucie żalu i winy przy ewentualnym rozstaniu. – Być może nieco demonizował jej podopiecznych, jednak czasami nie mógł się powstrzymać od traktowania ich z poczuciem niejakiej wyższości, gdy w jego jaźni jawili się jako rozedrgani i rozemocjonowani szaleńcy, nie zawsze radzący sobie z jakąkolwiek krytyką; pragnący ciągłej uwagi i pochłaniający wszelaką energię drugiej osoby. – Wybacz, chyba przemawia przeze mnie czysta złośliwość. I fakt, że jesteś dla nich dostępna niemalże codziennie – zduszony śmiech opuścił jego usta, jednak wcześniej przysłonił je dłonią, rzucając Frei zadziorne spojrzenie, które wygładziło się wraz z kolejnymi słowami padającymi z jej ust. Nie odsunęła się od niego i pomimo nieporadności wypowiadanych zdań, nie wyrażała znużenia jego osobą – choć nigdy wcześniej nie rozpatrywał wspólnych rozmów pod takim względem, to teraz ciągle odczuwał niepokój o to, w jaki sposób jawi się w jej oczach.
Wszystko przybierało nienaturalny kształt, Midgard pogrążał się w chaosie, a oni? Oni prostowali wyboje i zakręty własnego życia.
Z całą pewnością, ludzie w końcu przywykną.
– Midgard płonie… Ludzie płaczą. A my? Masz rację, wywracamy wszystko po tylu latach do góry nogami. I ja… czuję mim wszystko spokój. Czy to zbieg okoliczności? – Odparł pytaniem na jej własne. Pomimo niesprzyjających okoliczności on odczuwał coś wiele bardziej ważnego niż tragedia odległych mu ludzi. Przysunął się bliżej, ignorując nieco Hnoss wyciągniętą na jego kolanach. – Pamiętam naszą rozmowę – rozbawienie zaigrało w jego oczach – Wiele lat poświeciłem na podróżowanie, bez korzeni, bez przeszłości godnej wspomnienia. A teraz, gdy mam coś, co sprawia, że nie chcę ponownie oderwać tabliczki z nazwą mojej pracowni i przenieść jej w inne miejsce… nie mógłbym odejść bez słowa. – Widząc, że zamyka oczy, przesunął dłonią po jej policzku, ponownie zatroskany, jednak pełen realnego poczucia ulgi, że wszystkie wcześniejsze gesty i rodzące się emocje w końcu przybierają kształt słów.
Wiedziony pewną ideą, która zrodziła się w jego głowie, rozplótł ich dłonie, uniósł się z zajmowanego miejsca i delikatnym ruchem ułożył Hnoss na miejscu obok, pomimo kociego niezadowolenia.
– Nie miej mi za złe, że trochę nietaktownie wejdę w twoją rolę gospodarza. – Przysunął się do stolika, gdzie spoczywało wino z kieliszkami. Sprawnym ruchem uporał się z otworzeniem butelki. Zawsze stronił od używek, jednak w sytuacjach takich jak ta, nie potrafił sobie odmówić odrobiny przyjemności. Rozlewając klarowny trunek, obrócił się w stronę Frei. – Chciałbym napić się z tobą, bo chociaż otacza nas chaos, chociaż wciąż gdzieś próbuje wdzierać się w duszę, to wszystko traci na znaczeniu w obliczu tego, czego teraz doświadczamy. – Usiadł w końcu na kanapie i przekazał jej kieliszek. Cały świat mógł trząść się u swych podstaw, mógł płonąć i pochłaniać kolejne ofiary, byle oni mieli w końcu upragniony spokój, by w końcu trwali czując prawdziwość własnego życia.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Nie 1 Sie - 14:33
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Wspomnienia nieustannie kierowały historię na tor czci oddawanej słabości. Przywiązanie oznaczało oddanie się na pastwę niepewności, wszak nie mogła być równie pewna swoim myślom co innych, pozornie bardziej kruchych i wątłych w obejściu. Wewnętrznie trwała w zawieszeniu, dusza została spopielona wraz z kośćmi ukochanych i objuczona wilgotnym zapachem jeziora. Czekała, aż w końcu wyrwie się na wolność, lecz jednocześnie miała przed tym pewne obawy zrodzone z na wskroś ludzkich pobudek. Powinna nie mieć nic do stracenia. Nie raz czuła oddech losu na przetrąconym po złości karku, znacząc oddech bezsilnością wypalającą trzewia. Martwa rozpacz obróciła się w niwecz. Przepędziła głupie myśli w bezdenny bezkres, a zastąpiła je nowym doznaniem płynącym z odnalezienia bliskości.
Mogło się zdawać, że uśmiech na dobre zagościł na twarzy okolonej złotymi kosmykami - nie było to złudzenie, lecz solidnie ugruntowany woal rzeczywistości utkany przez zręczne palce nawykłe do przetykania smutku. Raz za razem cieszyła się, że blisko tydzień temu zerwała wiążące ich pęta i uwolniła to, co cierpliwie rosło w piersiach przez lata milczenia. I choć niewątpliwie prowadzili ze sobą rozmowy, tak od pewnego czasu brakowało im właściwego zakończenia wraz z decydującym muśnięciem uśpionych uczuć.
— Nie mam nic przeciwko czekającej nas długiej drodze. Wierzę, że czeka na nas coś dobrego.
Zbyt długo żyła w mroku, żeby zaprzepaścić szansę na odrobinę szczęścia przy boku Fárbautiego. Obecność kogoś takiego jak on dodawała odwagi. Zasługiwali na to, co najlepsze, skoro życie do tej pory nie potrafiło należycie ich obdarować. Należało ostatecznie zamknąć zmurszałe stronice ksiąg, uprzednio dopisując ostatnie zdania do toczących się na nich historii, będących żywym przykładem trudu dzierżonego przez ich dłonie. Naiwnie nie dopuszczała do siebie myśli, że ich opowieść będzie inna, a dzięki temu nie będzie musiała dopisać nieszczęśliwego zakończenia pełnego goryczy obrzuconego ciężką wonią kadzidła.
Powrót do rozważań związanych z pracą stanowił przyjemny przerywnik przy niepokornie kręcących się myślach.
— Wciąż próbują. Uważają, że zdołają mnie przechytrzyć i postawić na swoim — niemal kipiała rozbawieniem, bowiem ilekroć przypominała sobie chwyty stosowane przez podopiecznych, nie mogła przejść obok tego obojętnie. Mnogość sposób udających niezwykle trafne i figlarne przewyższałaby i ta wysokie wyobrażenia Bergmana o tym, z czym musi się mierzyć. — Chyba zbyt długo jestem mecenasem i widziałam za dużo, żeby nabrać się na sztuczki okraszone szczenięcym spojrzeniem pełnym udawanego oddania. Powinieneś zobaczyć to na własne oczy! Gwarantuję, że nie ma lepszej zabawy od udowadniania im bolesnej prawdy. — Wielokrotnie słyszała, że nie miała sobie równych w okrucieństwie, jakim obdarzała artystyczne postępy podopiecznych. Niestety odpowiedzialni za rozpowszechnianie tej wiedzy pomijali fakt, że miała przy sobie najliczniejsze grono odnoszących największe sukcesy. Kosztowało to wiele, wiele wysiłku, w tym najgorsze ciosy zadawali sami artyści - znoszenie sarkastycznych uwag czy próby wymuszenia emocjonalnego przywiązania były na porządku dziennym, dlatego też bardzo często nie zwracała uwagi, jeśli ktokolwiek w gronie najbliższych mówił o nich z pewną wyższością. Wbrew pozorom traktowała ich jako partnerów niemal równych sobie, tak zawsze musieli znać swoje miejsce. Zauważając to zadziorne, błyszczące z pasji spojrzenie mrugnęła porozumiewawczo, po czym krótko parsknęła śmiechem. — Dla Ciebie również będę. Mogę odwiedzać warsztat choćby na kwadrans wolnego czasu, jaki zostanie mi po dniu pracy.
Spędzenie nawet tych kilku, kilkunastu minut razem było dla niej ważne. Zobaczyłaby go, owinęła się w kokon błogiego spokoju płynący z niewinnych pocałunków i potrzasku ciepłych ramion, których obecność nabrała teraz jeszcze większego znaczenia. Zbyt dobrze pamiętała udrękę ostatnich dni, by znowu narazić się na wprowadzenie w podobny stan. Dla niego również nie było to łatwe. Żadne z nich nie było gotowe na to dłuższe rozstanie, choć w ich przypadku mogło oznaczać to naprawdę krótki okres.
Nie oglądali się za siebie. Niesiona przez Midgard zagłada nie miała najmniejszego znaczenia w obliczu stojącej przed nimi szansy. Płomienie sięgały ku rozgwieżdżonemu niebu, lecz w zrodzonym egoizmie i obojętności nie zwróciła na to uwagi, ponad to będąc głuchą na krzyki poległych. Słyszała wyłącznie dźwięk narzędzi przesuwających się po drewnie i melodię wygrywaną na fortepianie.
— Czujemy spokój, bo może sięgnęliśmy po to, co od zawsze było nam dane. Nie odtrącę daru poczucia przynależenia do Ciebie. Zbyt długo błąkałam się wśród nicości — żarliwa pewność sycząca z tembru głosu kontrastowała z tym, jak dotąd odnosiła się do podobnych temu uczuć. Oboje pożegnali osoby, którym przyszło im ślubować pod opatrznością boskiego spojrzenia, lecz to w żadnym razie nie stanowiło przeszkody ku temu, by porzucić kroczenie wspólną ścieżką. — Jeśli będzie trzeba, osobiście przybiję tabliczkę na twoich drzwiach. Nie pozwoliłabym Ci odejść bez słowa. Odnalazłabym Cię nawet w najgorszych czeluściach świata, byle usłyszeć twoje słowa choćby ostatni raz i pożegnać się tak, jak należy. Na szczęście nie muszę zakładać takiej możliwości, ale... chciałabym, żebyś to wiedział. — Odruchowo wtuliła się policzkiem w przesuwającą się po nim dłoń.
Hnoss nie omieszkała czekać z wyrażeniem swojego niezadowolenia, bo już chwilę po zmianie scenerii wydała z siebie głośne, pełne żalu miauknięcie okraszone intensywnym spojrzeniem śledzącym ruchy Fárbautiego. Na przemian pomrukując i furcząc ułożyła się na jednej z poduszek, którą niby przypadkiem strąciła łapą.
— Nie mam nic przeciwko temu — zauważyła rozbawiona, ponieważ czasami było miło popatrzeć, kiedy to ktoś inny rozlewał wino. Z uśmiechem błądzącym na ustach obserwowała krótkie zmagania Bergmana z butelką, a po tym również eleganckie i wyważone ruchy przy napełnianiu kieliszków. — Idealna okazja, prawda? Za nas.
Uniosła szkło do toastu z poczuciem triumfu rozchodzącym się po ciele. Nie odegnała jeszcze całego strachu, ale od dawna nie czuła się równie dobrze i z rozkoszą cieszyła się tym stanem, mając na względzie samopoczucie swojego towarzysza. Dzielenie się tym miała nadzieję na rychłe przebicie się promieni słońca przez burzowe chmury gromadzące się nad Midgardem. Po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku dwóch stykających się ze sobą kieliszków uniosła swój do ust i upiła łyk, nie będąc przygotowana na to, jak dobry okaże się trunek. Bukiet intensywnego smaku eksplodował na języku istną orkiestrą doznań. Pchana przedziwną śmiałością skierowała ku Fárbautiemu pełne zadowolenia spojrzenia, ponieważ i ona postanowiła przetrzeć ślady idei.
— Wspominałeś o tym, że wiele lat spędziłeś na podróżach... Może w następną wybralibyśmy się razem? Pokazałabym Ci Pragę, Bukareszt, Florencję... — Dreszcz podekscytowania przebiegł przez całą długość kręgosłupa. Odruchowo przysunęła się bliżej niego, tym samym odsuwając się od Hnoss, która na moment żyła w własnym świecie dopieszczania śnieżnobiałego futerka. — A ty pokazałbyś mi to, co dla Ciebie ważne, miejsca, które mają szczególne znaczenie.
Mogło się zdawać, że uśmiech na dobre zagościł na twarzy okolonej złotymi kosmykami - nie było to złudzenie, lecz solidnie ugruntowany woal rzeczywistości utkany przez zręczne palce nawykłe do przetykania smutku. Raz za razem cieszyła się, że blisko tydzień temu zerwała wiążące ich pęta i uwolniła to, co cierpliwie rosło w piersiach przez lata milczenia. I choć niewątpliwie prowadzili ze sobą rozmowy, tak od pewnego czasu brakowało im właściwego zakończenia wraz z decydującym muśnięciem uśpionych uczuć.
— Nie mam nic przeciwko czekającej nas długiej drodze. Wierzę, że czeka na nas coś dobrego.
Zbyt długo żyła w mroku, żeby zaprzepaścić szansę na odrobinę szczęścia przy boku Fárbautiego. Obecność kogoś takiego jak on dodawała odwagi. Zasługiwali na to, co najlepsze, skoro życie do tej pory nie potrafiło należycie ich obdarować. Należało ostatecznie zamknąć zmurszałe stronice ksiąg, uprzednio dopisując ostatnie zdania do toczących się na nich historii, będących żywym przykładem trudu dzierżonego przez ich dłonie. Naiwnie nie dopuszczała do siebie myśli, że ich opowieść będzie inna, a dzięki temu nie będzie musiała dopisać nieszczęśliwego zakończenia pełnego goryczy obrzuconego ciężką wonią kadzidła.
Powrót do rozważań związanych z pracą stanowił przyjemny przerywnik przy niepokornie kręcących się myślach.
— Wciąż próbują. Uważają, że zdołają mnie przechytrzyć i postawić na swoim — niemal kipiała rozbawieniem, bowiem ilekroć przypominała sobie chwyty stosowane przez podopiecznych, nie mogła przejść obok tego obojętnie. Mnogość sposób udających niezwykle trafne i figlarne przewyższałaby i ta wysokie wyobrażenia Bergmana o tym, z czym musi się mierzyć. — Chyba zbyt długo jestem mecenasem i widziałam za dużo, żeby nabrać się na sztuczki okraszone szczenięcym spojrzeniem pełnym udawanego oddania. Powinieneś zobaczyć to na własne oczy! Gwarantuję, że nie ma lepszej zabawy od udowadniania im bolesnej prawdy. — Wielokrotnie słyszała, że nie miała sobie równych w okrucieństwie, jakim obdarzała artystyczne postępy podopiecznych. Niestety odpowiedzialni za rozpowszechnianie tej wiedzy pomijali fakt, że miała przy sobie najliczniejsze grono odnoszących największe sukcesy. Kosztowało to wiele, wiele wysiłku, w tym najgorsze ciosy zadawali sami artyści - znoszenie sarkastycznych uwag czy próby wymuszenia emocjonalnego przywiązania były na porządku dziennym, dlatego też bardzo często nie zwracała uwagi, jeśli ktokolwiek w gronie najbliższych mówił o nich z pewną wyższością. Wbrew pozorom traktowała ich jako partnerów niemal równych sobie, tak zawsze musieli znać swoje miejsce. Zauważając to zadziorne, błyszczące z pasji spojrzenie mrugnęła porozumiewawczo, po czym krótko parsknęła śmiechem. — Dla Ciebie również będę. Mogę odwiedzać warsztat choćby na kwadrans wolnego czasu, jaki zostanie mi po dniu pracy.
Spędzenie nawet tych kilku, kilkunastu minut razem było dla niej ważne. Zobaczyłaby go, owinęła się w kokon błogiego spokoju płynący z niewinnych pocałunków i potrzasku ciepłych ramion, których obecność nabrała teraz jeszcze większego znaczenia. Zbyt dobrze pamiętała udrękę ostatnich dni, by znowu narazić się na wprowadzenie w podobny stan. Dla niego również nie było to łatwe. Żadne z nich nie było gotowe na to dłuższe rozstanie, choć w ich przypadku mogło oznaczać to naprawdę krótki okres.
Nie oglądali się za siebie. Niesiona przez Midgard zagłada nie miała najmniejszego znaczenia w obliczu stojącej przed nimi szansy. Płomienie sięgały ku rozgwieżdżonemu niebu, lecz w zrodzonym egoizmie i obojętności nie zwróciła na to uwagi, ponad to będąc głuchą na krzyki poległych. Słyszała wyłącznie dźwięk narzędzi przesuwających się po drewnie i melodię wygrywaną na fortepianie.
— Czujemy spokój, bo może sięgnęliśmy po to, co od zawsze było nam dane. Nie odtrącę daru poczucia przynależenia do Ciebie. Zbyt długo błąkałam się wśród nicości — żarliwa pewność sycząca z tembru głosu kontrastowała z tym, jak dotąd odnosiła się do podobnych temu uczuć. Oboje pożegnali osoby, którym przyszło im ślubować pod opatrznością boskiego spojrzenia, lecz to w żadnym razie nie stanowiło przeszkody ku temu, by porzucić kroczenie wspólną ścieżką. — Jeśli będzie trzeba, osobiście przybiję tabliczkę na twoich drzwiach. Nie pozwoliłabym Ci odejść bez słowa. Odnalazłabym Cię nawet w najgorszych czeluściach świata, byle usłyszeć twoje słowa choćby ostatni raz i pożegnać się tak, jak należy. Na szczęście nie muszę zakładać takiej możliwości, ale... chciałabym, żebyś to wiedział. — Odruchowo wtuliła się policzkiem w przesuwającą się po nim dłoń.
Hnoss nie omieszkała czekać z wyrażeniem swojego niezadowolenia, bo już chwilę po zmianie scenerii wydała z siebie głośne, pełne żalu miauknięcie okraszone intensywnym spojrzeniem śledzącym ruchy Fárbautiego. Na przemian pomrukując i furcząc ułożyła się na jednej z poduszek, którą niby przypadkiem strąciła łapą.
— Nie mam nic przeciwko temu — zauważyła rozbawiona, ponieważ czasami było miło popatrzeć, kiedy to ktoś inny rozlewał wino. Z uśmiechem błądzącym na ustach obserwowała krótkie zmagania Bergmana z butelką, a po tym również eleganckie i wyważone ruchy przy napełnianiu kieliszków. — Idealna okazja, prawda? Za nas.
Uniosła szkło do toastu z poczuciem triumfu rozchodzącym się po ciele. Nie odegnała jeszcze całego strachu, ale od dawna nie czuła się równie dobrze i z rozkoszą cieszyła się tym stanem, mając na względzie samopoczucie swojego towarzysza. Dzielenie się tym miała nadzieję na rychłe przebicie się promieni słońca przez burzowe chmury gromadzące się nad Midgardem. Po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku dwóch stykających się ze sobą kieliszków uniosła swój do ust i upiła łyk, nie będąc przygotowana na to, jak dobry okaże się trunek. Bukiet intensywnego smaku eksplodował na języku istną orkiestrą doznań. Pchana przedziwną śmiałością skierowała ku Fárbautiemu pełne zadowolenia spojrzenia, ponieważ i ona postanowiła przetrzeć ślady idei.
— Wspominałeś o tym, że wiele lat spędziłeś na podróżach... Może w następną wybralibyśmy się razem? Pokazałabym Ci Pragę, Bukareszt, Florencję... — Dreszcz podekscytowania przebiegł przez całą długość kręgosłupa. Odruchowo przysunęła się bliżej niego, tym samym odsuwając się od Hnoss, która na moment żyła w własnym świecie dopieszczania śnieżnobiałego futerka. — A ty pokazałbyś mi to, co dla Ciebie ważne, miejsca, które mają szczególne znaczenie.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Sro 4 Sie - 21:51
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Był pewien swych decyzji, które miały w końcu ukoić najbardziej naglące potrzeby duszy – tej, której posiadania mu często odmawiano, gdyż zaprzedał całe swe człowieczeństwo na rzecz zagłębiania się w arkany zakazanej magii. Niezdolny do poświęcenia się komukolwiek miał być tym, który symbolizuje całą zgniliznę świata, choć jego wypaczenie pochodziło od dumnie noszących się z mianem sprawiedliwych i roztropnych. Gdyby nie ich surowość, gdyby nie odtrącenie i brak zgody na poszanowanie każdego ludzkiego żywota, wiódłby inne życie, niewiele odbiegające od tego, któremu społeczeństwo tak bardzo hołdowało. Tymczasem przemocą musiał wydzierać sobie to, co mu przysługiwało, a wraz z zaprzeczeniem człowieczeństwa, nie chciano mu ofiarować. Jedynie balansowanie na cienkiej granicy i pozostawanie niedostrzeżonym, bez piętna czerniącego się na dłoni, dawało możliwość pozorowania zwykłego życia. Czasami się dusił – kamień kłamstwa grzązł w tchawicy i męczył schorowane ciało.
Czuł, żył i pragnął.
Chwytając w końcu cień nadziei na to, że ponownie doświadczy cudownego oczyszczenia i namiastki swobody, nie zamierzał odpuszczać, nawet jeśli miałby ponownie zaprzedać duszę. Dostrzegał komplementarne fragmenty, cząstki zapełniające luki i rysy w jego istocie. Odetchnął głęboko czując podniosłość chwili, oplatającej słodyczą ciało.
– Czeka, owszem. Nawet jeśli Norny zaplanowały coś innego, wytnę siłą zadowalającą nas przyszłość. – Determinacja zapaliła szary błękit oczu i poruszyła jego powierzchnią tak, że pojedyncze włókna tęczówki zdawały się mienić pomarańczem.
Czuł, żył i pragnął.
Gardłowy śmiech wybrzmiał w odpowiedzi na uwagę tyczącą się osób będących pod mecenatem Frei.
– Sądzę, że faktycznie może nieć to satysfakcję. – Tonując rozbawienie spojrzał na nią z nadzieją. – Będę czekał. Świadomość, że obedrzesz ich z kolejnej możliwości wykorzystywania twojego czasu na moją rzecz niezwykle mnie cieszy. – Nawet nie próbował kryć się z satysfakcją wybrzmiewającą w głoskach. Chciał, by wdarła się w zastój pracowni, by poruszyła powietrzem i wszystkim, co znajdowało się dookoła niego. Czekał na to z utęsknieniem.
– Również nie zamierzam zaprzepaścić tej szansy. Nie pozwolę, by ponownie otoczyła cię nicość. – Zbyt wiele stracił i poświęcił w swym życiu, aby ponownie zgodzić się na klęskę. Powietrze trwale przesiąknęło zapachem Frei, a jej obraz wyrył się w źrenicy i stawał powidokiem gdziekolwiek nie spojrzał. – Dziękuję za twoje słowa, utwierdzają mnie tylko w tym, czego do tej pory nie mieliśmy odwagi przed sobą ujawnić.
Nie miała mu nadgorliwości za złe, ze swobodą zajął się więc butelką, by w końcu uraczyć oczy strumieniem alkoholu spływającym do cieniutkiego szkła. Trunek lśnił w lampkach, gdy taniec dłoni wprawiał go w delikatne poruszenie. Bystre spojrzenie śledziło rubinową barwę, a nos wychwycił niemal natychmiast woń, na którą był niezwykle wyczulony miesiącami abstynencji. Opadając na kanapę, przyglądał się swej towarzyszce i ruchom, które wykonała subtelnie wyciągając rękę po swój kieliszek. Śmiałość toastu była przyjemna, odnawiała doznanie rozkoszy i zachwytu nad przeżywaną samolubnie przyjemnością.
– Tak. Za nas, Frejo. – Dopełnił toast ze swojej strony i delikatnie uderzył o strukturę szkła. Przyjemny dźwięk wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi. Odważnie postanowił napić się nieco i musiał przyznać, że w takich sytuacjach zachowywanie powściągliwości wobec używek procentowało, choć intensywność doznania na drobny moment zawróciła mu w głowie. Odstawił kieliszek na blat stolika i zakładając swobodnie nogę na nogę, rozpłynął się w kolejnych chwilach błogiego spokoju.
Lata tułaczki pozbawiły go możliwości nazywania jakiegokolwiek miejsca na Ziemi domem. Gdy był jeszcze dzieckiem, bezpieczeństwo i względny spokój był tam, gdzie podążała jego matka, choć paradoksalnie jej rozchwianie nie napawało go poczuciem stałości. Kiedy jej zabrakło, spędzając lata na wyspie, wciąż nie potrafił wpasować się w jej strukturę, choć z czasem przesiąknął zwyczajami, sposobem postrzegania świata i zachowaniem. Hrym skazał go na wieczne wygnanie, gdyż nie mógł maskować swych zdolności przebywając w jednym miejscu nieskończoną ilość lat. Z czasem, każdy powoli domyślał się, iż nie wszystko jest z nim w porządku. Pytania, podejrzenia, znaczyły subtelnie linię jego życia, chociaż zawsze był bardzo ostrożny i wyważony w swych poczynaniach. Wiedział, że i tym razem nie uniknie pytań, jednak odwlekał wizję trudności jak tylko mógł – nie po to sięgnął daleko poza wyznaczane granice, by teraz przekreślać wszystko swoją niepewnością i gdybaniem, kiedy każdy kolejny dzień mógł przynieść diametralne zmiany w panującym wśród galdrów poruszeniu. Spoglądał na Freję i na pasję z jaką mówiła o możliwości wspólnych podróży – uśmiechnął się nieznacznie. Dla niego przemierzanie kolejnych skrawków świata i zmieniane miejsca zamieszkania było koniecznością, nigdy chęcią odkrywania, choć taka wizja zdawała się mu niezwykle przyjemna. Rozmyślał o tym przez chwilę, dreszcz przebiegający pomiędzy łopatkami zdradzał ekscytację nowymi możliwościami, które powoli otwierały się przed nim. Uniósł lampkę z winem do ust.
– Tak, choć nigdy nie w głąb Europy. Moje podróże ograniczały się do półwyspu i Islandii i jeśli o nią chodzi, zwiedziłem chyba każdy jej zakamarek. Zazwyczaj chodziło o pracę… obowiązek, niekoniecznie samo zwiedzanie. – Westchnął jakby na jego barkach spoczywał ogromny ciężar. – Podróż z tobą będzie niezwykłym doświadczeniem. Czymś zupełnie nowym i już teraz nie mogę się doczekać, nie odmówię sobie takiej okazji. – Pozwolił, aby na powrót zajęła miejsce tuż obok, napawał się bliskością. Wraz z kolejnymi słowami na ułamek sekundy błękit jego oczu okrył się matem, niekontrolowana niepewność wdarła się nieproszona. Wszystkie ważne dla Bergmana miejsca zwykle wiązały się z bolesnymi wydarzeniami, naznaczonymi śmiercią, bądź decyzjami brzemiennymi w konsekwencje, o których nie chciał wspominać. Chwycił Freję za dłoń i zaczął śledzić wzrokiem smukłość kobiecych palców, byle tylko nie dać po sobie poznać, iż niematerialny szpikulec zwątpienia wbił się pomiędzy jego żebra. – Cóż. Jest kilka takich. Choć nie są wyjątkowo daleko. – Przez chwilę wahał się wyraźnie. – Może… Trondheim lub Vardø. Nim przeniosłem się na wyspę, spędziłem tam moje wczesne lata dzieciństwa. Nie umywają się do Pragi czy Florencji, ale… – Odstawiając kieliszek na stolik usiadł wygodniej. Czasami zwyczajnie nie miał siły, aby się wzbraniać, by budować wciąż dookoła siebie mury nie do przebicia. Zmęczenie wypełzające na twarz zdawało się dodawać mu lat, choć te wcale nie płynęły dlań tak szybko jak dla innych galdrów. – Będę bardzo szczęśliwy, jeśli zechcesz się tam ze mną udać. – Przyłożył dłoń Frei do swego policzka, następnie do ust, chłonąc zapach rozgrzanej skóry oraz miękkość jej faktury, chciał odnaleźć na powrót skrawek pewności, którą zgubił przed chwilą.
Czuł, żył i pragnął.
Chwytając w końcu cień nadziei na to, że ponownie doświadczy cudownego oczyszczenia i namiastki swobody, nie zamierzał odpuszczać, nawet jeśli miałby ponownie zaprzedać duszę. Dostrzegał komplementarne fragmenty, cząstki zapełniające luki i rysy w jego istocie. Odetchnął głęboko czując podniosłość chwili, oplatającej słodyczą ciało.
– Czeka, owszem. Nawet jeśli Norny zaplanowały coś innego, wytnę siłą zadowalającą nas przyszłość. – Determinacja zapaliła szary błękit oczu i poruszyła jego powierzchnią tak, że pojedyncze włókna tęczówki zdawały się mienić pomarańczem.
Czuł, żył i pragnął.
Gardłowy śmiech wybrzmiał w odpowiedzi na uwagę tyczącą się osób będących pod mecenatem Frei.
– Sądzę, że faktycznie może nieć to satysfakcję. – Tonując rozbawienie spojrzał na nią z nadzieją. – Będę czekał. Świadomość, że obedrzesz ich z kolejnej możliwości wykorzystywania twojego czasu na moją rzecz niezwykle mnie cieszy. – Nawet nie próbował kryć się z satysfakcją wybrzmiewającą w głoskach. Chciał, by wdarła się w zastój pracowni, by poruszyła powietrzem i wszystkim, co znajdowało się dookoła niego. Czekał na to z utęsknieniem.
– Również nie zamierzam zaprzepaścić tej szansy. Nie pozwolę, by ponownie otoczyła cię nicość. – Zbyt wiele stracił i poświęcił w swym życiu, aby ponownie zgodzić się na klęskę. Powietrze trwale przesiąknęło zapachem Frei, a jej obraz wyrył się w źrenicy i stawał powidokiem gdziekolwiek nie spojrzał. – Dziękuję za twoje słowa, utwierdzają mnie tylko w tym, czego do tej pory nie mieliśmy odwagi przed sobą ujawnić.
Nie miała mu nadgorliwości za złe, ze swobodą zajął się więc butelką, by w końcu uraczyć oczy strumieniem alkoholu spływającym do cieniutkiego szkła. Trunek lśnił w lampkach, gdy taniec dłoni wprawiał go w delikatne poruszenie. Bystre spojrzenie śledziło rubinową barwę, a nos wychwycił niemal natychmiast woń, na którą był niezwykle wyczulony miesiącami abstynencji. Opadając na kanapę, przyglądał się swej towarzyszce i ruchom, które wykonała subtelnie wyciągając rękę po swój kieliszek. Śmiałość toastu była przyjemna, odnawiała doznanie rozkoszy i zachwytu nad przeżywaną samolubnie przyjemnością.
– Tak. Za nas, Frejo. – Dopełnił toast ze swojej strony i delikatnie uderzył o strukturę szkła. Przyjemny dźwięk wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi. Odważnie postanowił napić się nieco i musiał przyznać, że w takich sytuacjach zachowywanie powściągliwości wobec używek procentowało, choć intensywność doznania na drobny moment zawróciła mu w głowie. Odstawił kieliszek na blat stolika i zakładając swobodnie nogę na nogę, rozpłynął się w kolejnych chwilach błogiego spokoju.
Lata tułaczki pozbawiły go możliwości nazywania jakiegokolwiek miejsca na Ziemi domem. Gdy był jeszcze dzieckiem, bezpieczeństwo i względny spokój był tam, gdzie podążała jego matka, choć paradoksalnie jej rozchwianie nie napawało go poczuciem stałości. Kiedy jej zabrakło, spędzając lata na wyspie, wciąż nie potrafił wpasować się w jej strukturę, choć z czasem przesiąknął zwyczajami, sposobem postrzegania świata i zachowaniem. Hrym skazał go na wieczne wygnanie, gdyż nie mógł maskować swych zdolności przebywając w jednym miejscu nieskończoną ilość lat. Z czasem, każdy powoli domyślał się, iż nie wszystko jest z nim w porządku. Pytania, podejrzenia, znaczyły subtelnie linię jego życia, chociaż zawsze był bardzo ostrożny i wyważony w swych poczynaniach. Wiedział, że i tym razem nie uniknie pytań, jednak odwlekał wizję trudności jak tylko mógł – nie po to sięgnął daleko poza wyznaczane granice, by teraz przekreślać wszystko swoją niepewnością i gdybaniem, kiedy każdy kolejny dzień mógł przynieść diametralne zmiany w panującym wśród galdrów poruszeniu. Spoglądał na Freję i na pasję z jaką mówiła o możliwości wspólnych podróży – uśmiechnął się nieznacznie. Dla niego przemierzanie kolejnych skrawków świata i zmieniane miejsca zamieszkania było koniecznością, nigdy chęcią odkrywania, choć taka wizja zdawała się mu niezwykle przyjemna. Rozmyślał o tym przez chwilę, dreszcz przebiegający pomiędzy łopatkami zdradzał ekscytację nowymi możliwościami, które powoli otwierały się przed nim. Uniósł lampkę z winem do ust.
– Tak, choć nigdy nie w głąb Europy. Moje podróże ograniczały się do półwyspu i Islandii i jeśli o nią chodzi, zwiedziłem chyba każdy jej zakamarek. Zazwyczaj chodziło o pracę… obowiązek, niekoniecznie samo zwiedzanie. – Westchnął jakby na jego barkach spoczywał ogromny ciężar. – Podróż z tobą będzie niezwykłym doświadczeniem. Czymś zupełnie nowym i już teraz nie mogę się doczekać, nie odmówię sobie takiej okazji. – Pozwolił, aby na powrót zajęła miejsce tuż obok, napawał się bliskością. Wraz z kolejnymi słowami na ułamek sekundy błękit jego oczu okrył się matem, niekontrolowana niepewność wdarła się nieproszona. Wszystkie ważne dla Bergmana miejsca zwykle wiązały się z bolesnymi wydarzeniami, naznaczonymi śmiercią, bądź decyzjami brzemiennymi w konsekwencje, o których nie chciał wspominać. Chwycił Freję za dłoń i zaczął śledzić wzrokiem smukłość kobiecych palców, byle tylko nie dać po sobie poznać, iż niematerialny szpikulec zwątpienia wbił się pomiędzy jego żebra. – Cóż. Jest kilka takich. Choć nie są wyjątkowo daleko. – Przez chwilę wahał się wyraźnie. – Może… Trondheim lub Vardø. Nim przeniosłem się na wyspę, spędziłem tam moje wczesne lata dzieciństwa. Nie umywają się do Pragi czy Florencji, ale… – Odstawiając kieliszek na stolik usiadł wygodniej. Czasami zwyczajnie nie miał siły, aby się wzbraniać, by budować wciąż dookoła siebie mury nie do przebicia. Zmęczenie wypełzające na twarz zdawało się dodawać mu lat, choć te wcale nie płynęły dlań tak szybko jak dla innych galdrów. – Będę bardzo szczęśliwy, jeśli zechcesz się tam ze mną udać. – Przyłożył dłoń Frei do swego policzka, następnie do ust, chłonąc zapach rozgrzanej skóry oraz miękkość jej faktury, chciał odnaleźć na powrót skrawek pewności, którą zgubił przed chwilą.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pią 13 Sie - 19:50
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Bezwolnie dała się omamić młodzieńczej pasji oplatającej ciało niczym druga skóra. Zniknęła gorycz lat pełnych przykrego doświadczenia, a wspomnienia poprzednich relacji rozpłynęły się w nicości, jakby to wszystko nagle przestało mieć znaczenie. Nie mogła całkowicie wymazać tego z pamięci, choćby przez łuny mglistych zjaw przeciskających się przez złociste promienie słońca, jednak z dziecinną łatwością spiła płynące z nich ciepło. Kołacząc się w tej niezwykłej przyjemności starała się odsuwać zdrowy rozsądek. Chciała choć ten jeden, jedyny raz poczuć na twarzy muśnięcie dreszczy pojawiających się wraz z dotykiem dłoni Farbautiego.
— Nie ma nic bardziej szaleńczego niż powstanie przeciwko Nornom, prawda? — śmiech opuszczający usta nie był komentarzem względem poczynionego planu, lecz ostrzeżeniem tnącym powietrze jak śmiercionośna strzała wymierzona w serce wieszczek. Nie zamierzała być litościwa wobec śmiałków mających niecne plany wobec rozdzielenia ścieżki ich dusz.
Gdyby tylko mogła, zapewne spędzałaby z nim każdą chwilę i nie wahała wydrzeć z terminarza kilkunastu kartek wyłącznie po to, aby wyrzucić z pamięci godziny spędzone na - zazwyczaj - jałowych dyskusjach. Zawsze znaleźli się tacy, którzy potrafili zaintrygować charyzmą drzemiącą w dźwięcznych słowach bądź nienagannym zachowaniem. Niestety, bez względu na posiadany talent, każdy bladł w obliczu samego faktu bliskości mężczyzny.
— Na szczęście możesz być pewien, że jesteś wobec nich bezkonkurencyjny. W starciu z tobą zawsze będą ponosić porażkę.
Równie często chciałaby go widywać u siebie. Nie mogłaby nasycić się widokiem Bergmana pochylającego się nad książką, uprzednio wyciągniętą z czeluści regałów pnących się po ścianach biblioteczki - pragnęłaby tylko więcej i więcej, a nawet teraz ostatkiem sił opanowywała niespokojny głód. Zachwycała się bladym błękitem tęczówek czujnie obserwujących otoczenie, ledwo widocznymi bruzdami na wewnętrznej stronie czy napięciem mięśni kumulujących się przy kącikach warg, gdy formował je na kształt uśmiechu. Zwracała uwagę na każdy, choćby najmniejszy drobiazg.
Podobnie kierowała swoje zainteresowanie ku temu, co ubrała w związaną z nim definicję bliskości. Stonowane dźwięki wydawane narzędzi przesuwających się po drewnie, kiedy kształtował życie langskipu i próbował tchnąć w niego wyjątkowość magii. Nonszalanckie stuknięcia kubka herbaty o stół zastawiony szkicami projektowymi. Melodia wydobywająca się z czeluści fortepianu otoczonego obrazami i uciechą kuli śnieżnego futra.
— Nie chciałam dłużej przed tym uciekać. Wtedy... — zamilkła na moment w gorączkowym poszukiwaniu właściwych słów — coś we mnie pękło i musiałam Ci to powiedzieć.
Na zawsze będzie jego.
Przyjemność z skosztowania wybornego wina stopniowo rozchodziła się po ciele w akompaniamencie dreszczy. Podejrzewała, że w istocie pochodzenie trunku mogło okazać się nijakie, lecz nabierało aromatu i smaku w odpowiednim towarzystwie. Nie wspominając o toaście, który opiewał na szczęście dwójki zagubionych osób. Przez lata byli obok siebie, przeprowadzali tysiące rozmów i wspólnie trwali w milczeniu, ale wprawdzie wciąż dzielił ich ogromny dystans zniwelowany dopiero przed tygodniem. Nic więc dziwnego, że wprawiona w ruch machina głodu nie znała granic, a sama nie chciała tego zatrzymywać. Wspólne podróże nie oddałyby im czasu spędzonego osobno, na to nie liczyła. Mogli wzajemne uchylić przed sobą to, co najważniejsze i cenne, jakby wzajemnie próbowali przekazać sobie cząstkę siebie. Pokazanie mu Europy w ten niezobowiązujący, swobodny sposób powinien być wyzwalającym doświadczeniem, zwłaszcza, jeśli dotychczas utożsamiał je w większości z pracą. O wiele bardziej od szkarłatnego trunku interesujące było to, co mówił, dlatego w pewnym momencie odstawiła go na bok.
— Moje podróże również poniekąd wiązały się z pracą, ale zawsze starałam się uszczknąć trochę dla siebie — nie potrafiła ukryć podekscytowania wizją, w której dzieli się z nim jednymi z najbardziej szczęśliwych wspomnień. Dopiero westchnienie, jakby wydostającego się zza jego ust z ogromnym wysiłkiem, nieco ostudziło płomienny zapał. Przymykając powieki wzięła głęboki, choć dyskretny wdech. Płuca zamknęły się wokół gorejącego serca.— Postaram się, żebyś nie umarł ze znudzenia, inaczej nigdy bym sobie nie wybaczyła. Będziemy musieli wybrać termin odpowiadający nam obojgu, miejsce... i możemy uciec z dala od Midgardu. Niemal od wszystkiego, co się z nim wiąże.
Czułość wobec Fárbautiego była na tyle wrażliwa, że z dziecinną łatwością wychwyciła subtelną zmianę w wykreowanej wokół przestrzeni. Usta zacisnęły się lekko, lecz ostatecznie nakazała sobie cierpliwość - trudy wczesnych lat życia na każdym odciskały niezmywalne piętno i nieświadomie rozumiała, czemu blask błękitu okrył się mglistym mirażem. Pozwoliła mu chwycić swoją dłoń i starannie obserwować ułożenie zgrabnych palców, byle pomogło to w odegnaniu demonów z ostrymi jak sztylety zębami. Trwała w gotowości, będąc zdolna osłonić go przed nimi własną piersią. Dostrzegając pojawiające się na jego obliczu zmęczenie znowu poczuła ból. Ból, którego znamiono było dwukrotnie, trzykrotnie większe od tego, który przesunąłby się po skórze w obronie przed osobistym zagrożeniem. Czuła się odpowiedzialna za to, by i on stał się szczęśliwy. Przy niej.
— Nie ma znaczenia to, że nie stoją ramię w ramię z Florencją czy Pragą — szept w swym kojącym brzmieniu objął zmęczenie wybrzmiewające w ruchach mężczyzny. Wraz z wypowiedzianymi przez niego słowami i tym, jak wiele emocji biło wraz z każdym gestem, dech coraz mocniej grzązł w piersi. Opuszkami palców przesunęła po krawędzi ust, a opuściła ją wyłącznie po to, aby przysunąć się jeszcze bliżej i objąć go ramionami. — Ja... Będę zaszczycona, mogąc znaleźć się tam razem z tobą. To wiele dla mnie znaczy.
Delikatnie przytknęła czoło do jego własnego. Oddychała głęboko, miarowo, jakby nagle odnalazła się po burzliwym sztormie. Mogło się zdawać, że odruchowo wybrała ten sam rytm, którym posługiwał się Fárbauti. Do tej pory nie wiedziała, czy tak potrafi. Oddalała się od wielu, stawiała przed nimi bariery wyższe niż mury więzień, tymczasem stała się najbardziej bezbronnym stworzeniem w obliczu swych uczuć. Pragnęła oddać mu ostatnią z żywych cząstek świadomości.
— W twoich doskonałych palcach, jestem tylko drżeniem, śpiewem liści... *
Niecierpliwie muskała aksamit warg Fárbautiego. W końcu, nie dając mu możliwości odpowiedzi, przygarnęła je do siebie w pełnym żaru pocałunku. Smakował tak, jak smakuje spokój, pewność i ogień jednocześnie, jakby zamknęły się w nim wszystkie ideały.
*Halina Poświatowska - W twoich doskonałych palcach
— Nie ma nic bardziej szaleńczego niż powstanie przeciwko Nornom, prawda? — śmiech opuszczający usta nie był komentarzem względem poczynionego planu, lecz ostrzeżeniem tnącym powietrze jak śmiercionośna strzała wymierzona w serce wieszczek. Nie zamierzała być litościwa wobec śmiałków mających niecne plany wobec rozdzielenia ścieżki ich dusz.
Gdyby tylko mogła, zapewne spędzałaby z nim każdą chwilę i nie wahała wydrzeć z terminarza kilkunastu kartek wyłącznie po to, aby wyrzucić z pamięci godziny spędzone na - zazwyczaj - jałowych dyskusjach. Zawsze znaleźli się tacy, którzy potrafili zaintrygować charyzmą drzemiącą w dźwięcznych słowach bądź nienagannym zachowaniem. Niestety, bez względu na posiadany talent, każdy bladł w obliczu samego faktu bliskości mężczyzny.
— Na szczęście możesz być pewien, że jesteś wobec nich bezkonkurencyjny. W starciu z tobą zawsze będą ponosić porażkę.
Równie często chciałaby go widywać u siebie. Nie mogłaby nasycić się widokiem Bergmana pochylającego się nad książką, uprzednio wyciągniętą z czeluści regałów pnących się po ścianach biblioteczki - pragnęłaby tylko więcej i więcej, a nawet teraz ostatkiem sił opanowywała niespokojny głód. Zachwycała się bladym błękitem tęczówek czujnie obserwujących otoczenie, ledwo widocznymi bruzdami na wewnętrznej stronie czy napięciem mięśni kumulujących się przy kącikach warg, gdy formował je na kształt uśmiechu. Zwracała uwagę na każdy, choćby najmniejszy drobiazg.
Podobnie kierowała swoje zainteresowanie ku temu, co ubrała w związaną z nim definicję bliskości. Stonowane dźwięki wydawane narzędzi przesuwających się po drewnie, kiedy kształtował życie langskipu i próbował tchnąć w niego wyjątkowość magii. Nonszalanckie stuknięcia kubka herbaty o stół zastawiony szkicami projektowymi. Melodia wydobywająca się z czeluści fortepianu otoczonego obrazami i uciechą kuli śnieżnego futra.
— Nie chciałam dłużej przed tym uciekać. Wtedy... — zamilkła na moment w gorączkowym poszukiwaniu właściwych słów — coś we mnie pękło i musiałam Ci to powiedzieć.
Na zawsze będzie jego.
Przyjemność z skosztowania wybornego wina stopniowo rozchodziła się po ciele w akompaniamencie dreszczy. Podejrzewała, że w istocie pochodzenie trunku mogło okazać się nijakie, lecz nabierało aromatu i smaku w odpowiednim towarzystwie. Nie wspominając o toaście, który opiewał na szczęście dwójki zagubionych osób. Przez lata byli obok siebie, przeprowadzali tysiące rozmów i wspólnie trwali w milczeniu, ale wprawdzie wciąż dzielił ich ogromny dystans zniwelowany dopiero przed tygodniem. Nic więc dziwnego, że wprawiona w ruch machina głodu nie znała granic, a sama nie chciała tego zatrzymywać. Wspólne podróże nie oddałyby im czasu spędzonego osobno, na to nie liczyła. Mogli wzajemne uchylić przed sobą to, co najważniejsze i cenne, jakby wzajemnie próbowali przekazać sobie cząstkę siebie. Pokazanie mu Europy w ten niezobowiązujący, swobodny sposób powinien być wyzwalającym doświadczeniem, zwłaszcza, jeśli dotychczas utożsamiał je w większości z pracą. O wiele bardziej od szkarłatnego trunku interesujące było to, co mówił, dlatego w pewnym momencie odstawiła go na bok.
— Moje podróże również poniekąd wiązały się z pracą, ale zawsze starałam się uszczknąć trochę dla siebie — nie potrafiła ukryć podekscytowania wizją, w której dzieli się z nim jednymi z najbardziej szczęśliwych wspomnień. Dopiero westchnienie, jakby wydostającego się zza jego ust z ogromnym wysiłkiem, nieco ostudziło płomienny zapał. Przymykając powieki wzięła głęboki, choć dyskretny wdech. Płuca zamknęły się wokół gorejącego serca.— Postaram się, żebyś nie umarł ze znudzenia, inaczej nigdy bym sobie nie wybaczyła. Będziemy musieli wybrać termin odpowiadający nam obojgu, miejsce... i możemy uciec z dala od Midgardu. Niemal od wszystkiego, co się z nim wiąże.
Czułość wobec Fárbautiego była na tyle wrażliwa, że z dziecinną łatwością wychwyciła subtelną zmianę w wykreowanej wokół przestrzeni. Usta zacisnęły się lekko, lecz ostatecznie nakazała sobie cierpliwość - trudy wczesnych lat życia na każdym odciskały niezmywalne piętno i nieświadomie rozumiała, czemu blask błękitu okrył się mglistym mirażem. Pozwoliła mu chwycić swoją dłoń i starannie obserwować ułożenie zgrabnych palców, byle pomogło to w odegnaniu demonów z ostrymi jak sztylety zębami. Trwała w gotowości, będąc zdolna osłonić go przed nimi własną piersią. Dostrzegając pojawiające się na jego obliczu zmęczenie znowu poczuła ból. Ból, którego znamiono było dwukrotnie, trzykrotnie większe od tego, który przesunąłby się po skórze w obronie przed osobistym zagrożeniem. Czuła się odpowiedzialna za to, by i on stał się szczęśliwy. Przy niej.
— Nie ma znaczenia to, że nie stoją ramię w ramię z Florencją czy Pragą — szept w swym kojącym brzmieniu objął zmęczenie wybrzmiewające w ruchach mężczyzny. Wraz z wypowiedzianymi przez niego słowami i tym, jak wiele emocji biło wraz z każdym gestem, dech coraz mocniej grzązł w piersi. Opuszkami palców przesunęła po krawędzi ust, a opuściła ją wyłącznie po to, aby przysunąć się jeszcze bliżej i objąć go ramionami. — Ja... Będę zaszczycona, mogąc znaleźć się tam razem z tobą. To wiele dla mnie znaczy.
Delikatnie przytknęła czoło do jego własnego. Oddychała głęboko, miarowo, jakby nagle odnalazła się po burzliwym sztormie. Mogło się zdawać, że odruchowo wybrała ten sam rytm, którym posługiwał się Fárbauti. Do tej pory nie wiedziała, czy tak potrafi. Oddalała się od wielu, stawiała przed nimi bariery wyższe niż mury więzień, tymczasem stała się najbardziej bezbronnym stworzeniem w obliczu swych uczuć. Pragnęła oddać mu ostatnią z żywych cząstek świadomości.
— W twoich doskonałych palcach, jestem tylko drżeniem, śpiewem liści... *
Niecierpliwie muskała aksamit warg Fárbautiego. W końcu, nie dając mu możliwości odpowiedzi, przygarnęła je do siebie w pełnym żaru pocałunku. Smakował tak, jak smakuje spokój, pewność i ogień jednocześnie, jakby zamknęły się w nim wszystkie ideały.
*Halina Poświatowska - W twoich doskonałych palcach
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pon 16 Sie - 0:39
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wciąż czynił rzeczy, które zdawały się przeczyć ludzkiej naturze. Wydzierał łapczywie to, co zdawało się boskie, naginał zasady i chciał przynajmniej w części zasmakować ich losu. Choć także byli śmiertelni. Nie bali się jednak sięgać po te rzeczy, które w odniesieniu do czynów ludzkich urastały do rangi zbrodni. Dlaczego więc człowiek miał się przed nimi uginać i odmawiać sobie chociaż cząstki z ich chwały? Nie byli w niczym lepsi, maskując swe przewiny pod hasłami głoszącymi dumnie o wyższym dobru – w rzeczywistości jedynie iluzorycznym i stanowiącym wymówkę. Wiele razy wyciągał w ich stronę pięści, próbował zwrócić uwagę, jednak nie dbaliby o jego los zarówno wtedy, gdyby żył według ich woli, jak i w sytuacji, gdy wciąż czynił wbrew ich zamysłom. Pozostawał sam, więc dlaczego miałby zgodzić się nagle na jakąkolwiek ingerencję boskiego palca? Zwodniczy uśmiech naznaczył jego lico, gdy usłyszał śmiech Frei. Nigdy nie pozwoliłby wieszczkom zniszczyć tego, co zamierzał utkać dla siebie samodzielnie. Nie teraz, gdy powoli czuł, że z jego piersi opadają żelazne szczypce naciskające niestrudzenie na materię żeber, przez niemalże całe życie blokując odważniejsze zaczerpnięcie powietrza. Chciał żyć prawdziwie, choćby ten stan miał trwać ledwie uderzenie serca, by to następnie w przypływie szaleńczej radości rozpadło się na krwawe strzępy w świadomości, że wygrało.
Słowa przyjemnie zalewały uszy, budowały poczucie pewności i mocniej wzbierającego uwielbienia dla trwającej chwili. Choć sam najchętniej pogrążał się wśród drewna i wiór ścielących się po pracowni, obecnie nie potrafił wyobrazić sobie chwil bez obecności kobiety, którą choć znał od lat, w ostatnich dniach odkrył na nowo i zatracił się w powstałym portrecie – w rysach twarzy, w jej złotych włosach, tembrze głosu, w zapachu snującym się ponad rozgrzaną skórą koloru mlecznej bieli. Nienawykłe do obecności emocji ciało folgowało w ich szczerym okazywaniu, w zadowoleniu naznaczającym łagodnymi łukami rysy twarzy, gdy ponownie zapewniała go o pragnieniu doświadczania jego obecności i o roli, jaką miał teraz odgrywać w świecie tworzonym od podstaw dwiema parami rąk. I on nie chciał już więcej uciekać i ukrywać słów, które chciały w końcu zostać ubrane w głoski, by wybrzmieć pewnie pośród szkieletów langskipów.
– Dawno nie czułem się równie szczęśliwy – przyznał słysząc niepewność w jej głosie oraz ostrożność, z którą układała zdanie. Miał wrażenie, że tamtego dnia stanęła przed nimi być może jedyna okazja, aby urzeczywistnić swe pragnienia i pochwycić ich najdrobniejsze nici, zespalając razem. Ciało ślepca wzdrygnęło się od dreszczy przechodzących wzdłuż kręgosłupa. – Podejrzewam, że i dla mnie dalsze ukrywanie tego wszystkiego byłoby niewyobrażalną katorgą. – Choć wielokrotnie tracił nadzieję na przyszłość, chciał chwycić choć jej namiastkę, odnawiając w sobie dziecięcą wiarę i zaufanie. Bo ufał jej bezgranicznie, pomimo wciąż czających się demonów przeszłości tak chętnie wdzierających się bez zaproszenia i mącących spokój oblicza.
Nie spodziewał się, że poczuje zakłopotanie w tak zwykłej rozmowie tyczącej się podróży. Wciąż próbował odnaleźć równowagę, błądząc palcami po jej policzku, kierując całą uwagę na to, co było tu i teraz. Tajemnice, które w sobie nosił, ciążyły mu na barkach niczym ołowiane sztabki powieszone na żyłkach u rękawów koszuli. Nieubłaganie ciągnęły go ku ziemi i próbowały przymusić do gestu służalczości względem nich.
– Uwierz mi, każda podróż z tobą, nawet bez większego planu, będzie niezwykła. – Przeczuwał, że będzie chciała wszystko dokładnie ułożyć. Nie miał jej tego za złe, ponieważ sam uchwycił się kurczowo myśli o tym, jak powinien przygotować ewentualną wyprawę w miejsca noszące tak ogromny ładunek emocjonalny, mogące uchylić niebezpieczną prawdę o jego przeszłości. – Z dala od Midgardu… – Powtórzył za nią bezwiednie, smakując istoty pomysłu. Z niemałym zaskoczeniem przyjął jej bezbłędną reakcję, gdyż pomimo zmyślnych zabiegów mających zamaskować przejęcie, Freja odczytała wewnętrzną bitwę i ofiarowała mu czuły gest.
– Dziękuję… – Odetchnął, jednak wciąż niezbyt pewnie i głęboko. – Wiele to dla mnie znaczy, choć nie są to miejsca związane jedynie z dobrymi wspomnieniami. Mimo tego… Dziękuję… – Zaciął się w spontanicznym wyznaniu, zbyt poruszony jej deklaracją, aby uronić choćby jedno zdanie więcej. Nie przyznał się, iż w Trondheim i Vardø nie był od dziesiątek lat, unikając ich, gdyż stanowiły wciąż jątrzące się rany. Poddał się łagodności gestów i pozwolił, aby jego czoło dotknęło skóry Frei. Dopiero wtedy zdobył się na wypuszczenie z płuc niemal całego zalegającego w nich powietrza. Wyrównane oddechy wybijały przedziwną melodię w ciszy salonu. Zatracał się powoli w tym odgłosie, słysząc krew szumiącą miarowo pod kruchą otoczką żył i tętnic.
Topniejący dystans i słowa, które wyszeptała na ostatku, sprawiły że poczuł się zupełnie onieśmielony. Głęboko poruszony, przesunął drżące palce po kolejnych skrawkach miękkiej skóry. Jeśli wcześniej przyprawiał Freję o niewinny rumieniec, teraz to ona przejęła prym i poruszyła w nim najczulsze struny, dotknęła jego braków, w których zaś ona górowała i sprawiła, że spojrzał na nią z pełnią uwielbienia, którą wszak zawsze w sobie nosił. Wszelakie słowa były teraz zupełnie zbędne, czuł, że mógłby zniszczyć doskonałość chwili swą ułomną zdolnością do kształtowania zdań. Wypuścił bezgłośne westchnienie spomiędzy rozwartych ust, gdy spoczęło na nich ciepło pieszczot i pocałunku. Oddał się jej zachłanności, kolejny raz czując, że jest w miejscu sobie przypisanym, najdoskonalszym, najbardziej odpowiednim. Sięgnął palcami do miękkich, złotych kosmyków. Z rozkoszą przyjął posmak wina zalegający wciąż na wargach i zapach perfum przesycających rozgrzaną skórę.
Była obecna we wszystkich myślach i zmysłach, chciał ją tam zatrzymać na zawsze, samolubnie, otaczając ramieniem i opieką, resztkami ludzkich odruchów i zdolności do wiązania się z drugą osobą.
Wyszukał dłonią jej szczupłe palce, splótł je z własnymi, przyciągając jeszcze bliżej.
Midgard mógł stanąć teraz w prawdziwych płomieniach, nie dbał o to, póki pożoga nie rozdzielała ich istnień.
Słowa przyjemnie zalewały uszy, budowały poczucie pewności i mocniej wzbierającego uwielbienia dla trwającej chwili. Choć sam najchętniej pogrążał się wśród drewna i wiór ścielących się po pracowni, obecnie nie potrafił wyobrazić sobie chwil bez obecności kobiety, którą choć znał od lat, w ostatnich dniach odkrył na nowo i zatracił się w powstałym portrecie – w rysach twarzy, w jej złotych włosach, tembrze głosu, w zapachu snującym się ponad rozgrzaną skórą koloru mlecznej bieli. Nienawykłe do obecności emocji ciało folgowało w ich szczerym okazywaniu, w zadowoleniu naznaczającym łagodnymi łukami rysy twarzy, gdy ponownie zapewniała go o pragnieniu doświadczania jego obecności i o roli, jaką miał teraz odgrywać w świecie tworzonym od podstaw dwiema parami rąk. I on nie chciał już więcej uciekać i ukrywać słów, które chciały w końcu zostać ubrane w głoski, by wybrzmieć pewnie pośród szkieletów langskipów.
– Dawno nie czułem się równie szczęśliwy – przyznał słysząc niepewność w jej głosie oraz ostrożność, z którą układała zdanie. Miał wrażenie, że tamtego dnia stanęła przed nimi być może jedyna okazja, aby urzeczywistnić swe pragnienia i pochwycić ich najdrobniejsze nici, zespalając razem. Ciało ślepca wzdrygnęło się od dreszczy przechodzących wzdłuż kręgosłupa. – Podejrzewam, że i dla mnie dalsze ukrywanie tego wszystkiego byłoby niewyobrażalną katorgą. – Choć wielokrotnie tracił nadzieję na przyszłość, chciał chwycić choć jej namiastkę, odnawiając w sobie dziecięcą wiarę i zaufanie. Bo ufał jej bezgranicznie, pomimo wciąż czających się demonów przeszłości tak chętnie wdzierających się bez zaproszenia i mącących spokój oblicza.
Nie spodziewał się, że poczuje zakłopotanie w tak zwykłej rozmowie tyczącej się podróży. Wciąż próbował odnaleźć równowagę, błądząc palcami po jej policzku, kierując całą uwagę na to, co było tu i teraz. Tajemnice, które w sobie nosił, ciążyły mu na barkach niczym ołowiane sztabki powieszone na żyłkach u rękawów koszuli. Nieubłaganie ciągnęły go ku ziemi i próbowały przymusić do gestu służalczości względem nich.
– Uwierz mi, każda podróż z tobą, nawet bez większego planu, będzie niezwykła. – Przeczuwał, że będzie chciała wszystko dokładnie ułożyć. Nie miał jej tego za złe, ponieważ sam uchwycił się kurczowo myśli o tym, jak powinien przygotować ewentualną wyprawę w miejsca noszące tak ogromny ładunek emocjonalny, mogące uchylić niebezpieczną prawdę o jego przeszłości. – Z dala od Midgardu… – Powtórzył za nią bezwiednie, smakując istoty pomysłu. Z niemałym zaskoczeniem przyjął jej bezbłędną reakcję, gdyż pomimo zmyślnych zabiegów mających zamaskować przejęcie, Freja odczytała wewnętrzną bitwę i ofiarowała mu czuły gest.
– Dziękuję… – Odetchnął, jednak wciąż niezbyt pewnie i głęboko. – Wiele to dla mnie znaczy, choć nie są to miejsca związane jedynie z dobrymi wspomnieniami. Mimo tego… Dziękuję… – Zaciął się w spontanicznym wyznaniu, zbyt poruszony jej deklaracją, aby uronić choćby jedno zdanie więcej. Nie przyznał się, iż w Trondheim i Vardø nie był od dziesiątek lat, unikając ich, gdyż stanowiły wciąż jątrzące się rany. Poddał się łagodności gestów i pozwolił, aby jego czoło dotknęło skóry Frei. Dopiero wtedy zdobył się na wypuszczenie z płuc niemal całego zalegającego w nich powietrza. Wyrównane oddechy wybijały przedziwną melodię w ciszy salonu. Zatracał się powoli w tym odgłosie, słysząc krew szumiącą miarowo pod kruchą otoczką żył i tętnic.
Topniejący dystans i słowa, które wyszeptała na ostatku, sprawiły że poczuł się zupełnie onieśmielony. Głęboko poruszony, przesunął drżące palce po kolejnych skrawkach miękkiej skóry. Jeśli wcześniej przyprawiał Freję o niewinny rumieniec, teraz to ona przejęła prym i poruszyła w nim najczulsze struny, dotknęła jego braków, w których zaś ona górowała i sprawiła, że spojrzał na nią z pełnią uwielbienia, którą wszak zawsze w sobie nosił. Wszelakie słowa były teraz zupełnie zbędne, czuł, że mógłby zniszczyć doskonałość chwili swą ułomną zdolnością do kształtowania zdań. Wypuścił bezgłośne westchnienie spomiędzy rozwartych ust, gdy spoczęło na nich ciepło pieszczot i pocałunku. Oddał się jej zachłanności, kolejny raz czując, że jest w miejscu sobie przypisanym, najdoskonalszym, najbardziej odpowiednim. Sięgnął palcami do miękkich, złotych kosmyków. Z rozkoszą przyjął posmak wina zalegający wciąż na wargach i zapach perfum przesycających rozgrzaną skórę.
Była obecna we wszystkich myślach i zmysłach, chciał ją tam zatrzymać na zawsze, samolubnie, otaczając ramieniem i opieką, resztkami ludzkich odruchów i zdolności do wiązania się z drugą osobą.
Wyszukał dłonią jej szczupłe palce, splótł je z własnymi, przyciągając jeszcze bliżej.
Midgard mógł stanąć teraz w prawdziwych płomieniach, nie dbał o to, póki pożoga nie rozdzielała ich istnień.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Sro 18 Sie - 17:23
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Zgliszcza duszy okryte starannie utkanym materiałem z włókien spokoju, wyciszenia i zadowolenia powoli nabierały kolorytu. Stawała się tym, czym powinna być w zasadzie od zawsze, lecz tragedia sprzed lat odcisnęła na niej swe gorzkie piętno. Potrzebowała ratunku z ręki rozumiejącego ten rodzaj cierpienia. Ośmielona ciepłem jego dłoni i smoczym tchnięciem sięgnęła ku łańcuchom, kurczowo zacisnęła na nich swój gniew i rozbiła je w chmar drobin. W końcu poczuła się wolna. Wraz z wyznaniem, które opuściło spierzchnięte usta zaledwie przed tygodniem, poczuła się lżejsza o ciężar zalegający odkąd sięgała pamięcią. Niektóre z ułomności wciąż mąciły blask błękitnych tęczówek, lecz z każdym wspólnie napisanym rozdziałem stawały się coraz mniej znaczące. Opowieść kryjąca się na kartach księgi naznaczonej czasem nosiła miano nierealnej. Z trudem wierzyła w to, że odnalezienie więzi z Fárbautim jest realne, że po przymknięciu powiek nie zniknie. Celebrowanie samotności odeszło w zapomnienie, skoro nie przynosiło już żadnej przyjemności.
Zapewnienie padające z ust mężczyzny nieznacznie uleczyły niepewność kryjącą się w drżącym tembrze głosu. Przez resztę musiała przebrnąć sama i własnymi siłami zmierzyć się z krzywdami zamierzchłej przeszłości.
— Z roku na rok byłoby nam coraz trudniej... Zdaje mi się, że nie mamy potrzeby dalej się nad tym zastanawiać. Wolałabym skupić się na tym, co zyskaliśmy.
Mówienie o śmiałym kroczeniu w nieznane było o wiele łatwiejsze niż faktyczne radzenie sobie z bagażem doświadczeń ciążących na barkach. Być może nie chodziło o to, aby całkowicie o tym zapomnieć i pozwolić na stworzenie czystej karty. Jako ukształtowane, naznaczone kaprysem decyzji bogów istnienia zostali doprowadzeniu w objęcia swych ramion, więc mimo przeszłych sprzeczności powinni skupić się na wzajemnym szczęściu bez znacznej ingerencji w dawne grzechy. Nie wiedziała, czy jest to dobra decyzja. Czas miał to bezlitośnie ocenić.
Skoncentrowała całe wewnętrzne ciepło do ukojenia jego zmartwień. Nie chciała, żeby poczuł się przytłoczony tak śmiałą propozycją. Uległa impulsowi. Pozwoliła wizji spaceru w wieczornym świetle lamp urokliwymi uliczkami Pragi, Bukaresztu czy Rzymu owładnąć zmysłami tak mocno jak sama jego obecność. Pragnęła zdjąć choćby nieco ołowianego ciężaru ścielącego się na barkach niczym świeżo ścięte kłosy zboża.
— Niekoniecznie miałam na myśli ułożenie dokładnego planu. Wystarczy, że wybierzemy odpowiadające nam miejsce i udamy się tam niemal bez żadnych założeń. Możesz zamknąć mi oczy, a ja na ślepo wybiorę miejsce na mapie — błysk zaintrygowania przeszył już i tak krystalicznie czyste tęczówki. Nigdy nie porywała się na aż taki brak starannego przygotowania względem kierunku podróży, lecz nikt nie powiedział, że to nie mogłoby się udać. Mimo to nie miała wątpliwości, że włoskie miasta czy stolica Czech były priorytetem ze względu na ogrom szczęśliwych wspomnień, którymi chciała się z nim podzielić. — Tak. Z dala od Midgardu. Pokochałam Pragę dlatego, że w niczym nie przypomina mi o tym, gdzie mieszkam. Jakbym przeniosła się do innego świata.
Łącząc losy w wspólną nić oddawała ciału jeszcze większą wrażliwość na drżenie jego uczuć. Zamiast iluzji podarowała mu coś namacalnego, coś o wiele bardziej drogocennego niż wszystkie kamienie szlachetne złożone w całość. Serce rwało się do ofiarowania mu poczucia opieki i ochrony, jakby miała go nadto przez lata spędzone w samotnym trwaniu. Oddychała głęboko, rytmicznie, przyozdabiając twarz delikatnym uśmiechem. Po ułożeniu opuszków palców na linii kręgosłupa mężczyzny rozpoczęła zataczać nimi okręgi o zróżnicowanej średnicy, tym samym próbując wpłynąć na sztywne od niepewności mięśnie.
— Właśnie przez to jestem ogromnie zaszczycona. — Szum krwi brzmiał niczym uciszone mruczenie śpiącej nieopodal kotki. — Zdecydowałeś się to zapronować, choć nie będzie to dla Ciebie przyjemne doświadczenie. Będę tam z tobą i zrobię wszystko, żeby nie przysporzyło więcej bolesnych wspomnień.
Oddałaby wszystko, byle mógł pamiętać dzieciństwo nawet jako nieco bardziej szczęśliwe. Miała to szczęście, że nie mogła narzekać na wsparcie rodziny, ale niektórzy nie mieli takiej okazji. Stykając się z nim czołem poczuła dreszcz przechodzący wzdłuż ciała. Postrzępiona dusza pochwyciła południowy wiatr pełny słonecznego żaru i mknęła tam, gdzie jej miejsce, gdzie biło bliźniacze serce. W szale uniesienia posiadła je płomieniem, lecz nie wyrządziła mu żadnej krzywdy. Dźwięczna, swobodna pieśń uniosła się znad tego, co złączyło ich na zawsze, jak przyrzekła mu zaledwie przed tygodniem.
Nawet odtrącona rościłaby sobie do niego prawo. Dziękowała łaskawości bogów, że nic takiego nie miało miejsce.
Wersy dawno poznanego wiersza odruchowo wypłynęły zza aksamitu ust. Prawda przerażała swą prostotą, bowiem mógł formować ją wedle kaprysu - stała się plastyczna niczym wosk topiący się pod naporem nieśmiałego płomyka tlącego knot, a ulegała mu tak łatwo, jak on spełniał wypowiedziane dotąd życzenia. Pozwalała mu na to, wszak jako jedyny miał do tego prawo i nic nie było w stanie zmienić tak silnego postanowienia. Nie uznał tych słów za faneberie bądź górnolotne mrzonki o uczuciach tlących się tuż pod skórą, za co chyliła głowę w geście pełnym szacunku.
Wraz z egoistycznie zaborczym naciskiem ust poczuła grzmot przesuwający się wzdłuż ciała. Chciała tylko więcej i więcej, przestała widzieć wokół siebie świat i idące wraz z nim wymagania. Gdyby mogła, zamknęłaby się z swoim towarzyszem z dala od ludzkich szlaków i została tam aż do końca, ponieważ nie potrzebowała prawie niczego więcej do przeżycia. Wywyższała się razem z mężczyzną bez potrzeby, jakby odruchowo widziała się ponad tymi, których kruchość wpędzała w ucieczkę przed odpowiedzialnością. Fárbauti smakował poczuciem przynależności, troską i odrobiną tęsknoty, przez co każda godzina spędzona osobno uchodziła do miana wieczności. Kurczowo splatając palce z jego wydała z siebie głuchy, dudniący pomruk, jednocześnie czując ogniste smagnięcie przechodzące przez kościaną klatkę żeber. Przez budzący się żar namiętności stawała się jeszcze bardziej zachłanna, choć już dawno przekroczyła granicę rozsądku.
— Fárbauti... — Zachrypnięty szept przyjemnie rozdarł gęstniejącą wokół atmosferę, kiedy zmuszona nieprzyjemnym ściskiem zaczerpnęła potężny haust powietrza. Sama nie była pewna swoich oczekiwań i tego, na co mogła sobie pozwolić, dlatego - przynajmniej na razie - pieszczotliwie przesunęła wargami wzdłuż policzka, aby ostatecznie skryć twarz tuż przy jego szyi. Istniała możliwość, że onieśmieliła samą siebie. Postanowiła uspokoić oddech, aż objętość ognia palącego serce nieco przygaśnie.
Zapewnienie padające z ust mężczyzny nieznacznie uleczyły niepewność kryjącą się w drżącym tembrze głosu. Przez resztę musiała przebrnąć sama i własnymi siłami zmierzyć się z krzywdami zamierzchłej przeszłości.
— Z roku na rok byłoby nam coraz trudniej... Zdaje mi się, że nie mamy potrzeby dalej się nad tym zastanawiać. Wolałabym skupić się na tym, co zyskaliśmy.
Mówienie o śmiałym kroczeniu w nieznane było o wiele łatwiejsze niż faktyczne radzenie sobie z bagażem doświadczeń ciążących na barkach. Być może nie chodziło o to, aby całkowicie o tym zapomnieć i pozwolić na stworzenie czystej karty. Jako ukształtowane, naznaczone kaprysem decyzji bogów istnienia zostali doprowadzeniu w objęcia swych ramion, więc mimo przeszłych sprzeczności powinni skupić się na wzajemnym szczęściu bez znacznej ingerencji w dawne grzechy. Nie wiedziała, czy jest to dobra decyzja. Czas miał to bezlitośnie ocenić.
Skoncentrowała całe wewnętrzne ciepło do ukojenia jego zmartwień. Nie chciała, żeby poczuł się przytłoczony tak śmiałą propozycją. Uległa impulsowi. Pozwoliła wizji spaceru w wieczornym świetle lamp urokliwymi uliczkami Pragi, Bukaresztu czy Rzymu owładnąć zmysłami tak mocno jak sama jego obecność. Pragnęła zdjąć choćby nieco ołowianego ciężaru ścielącego się na barkach niczym świeżo ścięte kłosy zboża.
— Niekoniecznie miałam na myśli ułożenie dokładnego planu. Wystarczy, że wybierzemy odpowiadające nam miejsce i udamy się tam niemal bez żadnych założeń. Możesz zamknąć mi oczy, a ja na ślepo wybiorę miejsce na mapie — błysk zaintrygowania przeszył już i tak krystalicznie czyste tęczówki. Nigdy nie porywała się na aż taki brak starannego przygotowania względem kierunku podróży, lecz nikt nie powiedział, że to nie mogłoby się udać. Mimo to nie miała wątpliwości, że włoskie miasta czy stolica Czech były priorytetem ze względu na ogrom szczęśliwych wspomnień, którymi chciała się z nim podzielić. — Tak. Z dala od Midgardu. Pokochałam Pragę dlatego, że w niczym nie przypomina mi o tym, gdzie mieszkam. Jakbym przeniosła się do innego świata.
Łącząc losy w wspólną nić oddawała ciału jeszcze większą wrażliwość na drżenie jego uczuć. Zamiast iluzji podarowała mu coś namacalnego, coś o wiele bardziej drogocennego niż wszystkie kamienie szlachetne złożone w całość. Serce rwało się do ofiarowania mu poczucia opieki i ochrony, jakby miała go nadto przez lata spędzone w samotnym trwaniu. Oddychała głęboko, rytmicznie, przyozdabiając twarz delikatnym uśmiechem. Po ułożeniu opuszków palców na linii kręgosłupa mężczyzny rozpoczęła zataczać nimi okręgi o zróżnicowanej średnicy, tym samym próbując wpłynąć na sztywne od niepewności mięśnie.
— Właśnie przez to jestem ogromnie zaszczycona. — Szum krwi brzmiał niczym uciszone mruczenie śpiącej nieopodal kotki. — Zdecydowałeś się to zapronować, choć nie będzie to dla Ciebie przyjemne doświadczenie. Będę tam z tobą i zrobię wszystko, żeby nie przysporzyło więcej bolesnych wspomnień.
Oddałaby wszystko, byle mógł pamiętać dzieciństwo nawet jako nieco bardziej szczęśliwe. Miała to szczęście, że nie mogła narzekać na wsparcie rodziny, ale niektórzy nie mieli takiej okazji. Stykając się z nim czołem poczuła dreszcz przechodzący wzdłuż ciała. Postrzępiona dusza pochwyciła południowy wiatr pełny słonecznego żaru i mknęła tam, gdzie jej miejsce, gdzie biło bliźniacze serce. W szale uniesienia posiadła je płomieniem, lecz nie wyrządziła mu żadnej krzywdy. Dźwięczna, swobodna pieśń uniosła się znad tego, co złączyło ich na zawsze, jak przyrzekła mu zaledwie przed tygodniem.
Nawet odtrącona rościłaby sobie do niego prawo. Dziękowała łaskawości bogów, że nic takiego nie miało miejsce.
Wersy dawno poznanego wiersza odruchowo wypłynęły zza aksamitu ust. Prawda przerażała swą prostotą, bowiem mógł formować ją wedle kaprysu - stała się plastyczna niczym wosk topiący się pod naporem nieśmiałego płomyka tlącego knot, a ulegała mu tak łatwo, jak on spełniał wypowiedziane dotąd życzenia. Pozwalała mu na to, wszak jako jedyny miał do tego prawo i nic nie było w stanie zmienić tak silnego postanowienia. Nie uznał tych słów za faneberie bądź górnolotne mrzonki o uczuciach tlących się tuż pod skórą, za co chyliła głowę w geście pełnym szacunku.
Wraz z egoistycznie zaborczym naciskiem ust poczuła grzmot przesuwający się wzdłuż ciała. Chciała tylko więcej i więcej, przestała widzieć wokół siebie świat i idące wraz z nim wymagania. Gdyby mogła, zamknęłaby się z swoim towarzyszem z dala od ludzkich szlaków i została tam aż do końca, ponieważ nie potrzebowała prawie niczego więcej do przeżycia. Wywyższała się razem z mężczyzną bez potrzeby, jakby odruchowo widziała się ponad tymi, których kruchość wpędzała w ucieczkę przed odpowiedzialnością. Fárbauti smakował poczuciem przynależności, troską i odrobiną tęsknoty, przez co każda godzina spędzona osobno uchodziła do miana wieczności. Kurczowo splatając palce z jego wydała z siebie głuchy, dudniący pomruk, jednocześnie czując ogniste smagnięcie przechodzące przez kościaną klatkę żeber. Przez budzący się żar namiętności stawała się jeszcze bardziej zachłanna, choć już dawno przekroczyła granicę rozsądku.
— Fárbauti... — Zachrypnięty szept przyjemnie rozdarł gęstniejącą wokół atmosferę, kiedy zmuszona nieprzyjemnym ściskiem zaczerpnęła potężny haust powietrza. Sama nie była pewna swoich oczekiwań i tego, na co mogła sobie pozwolić, dlatego - przynajmniej na razie - pieszczotliwie przesunęła wargami wzdłuż policzka, aby ostatecznie skryć twarz tuż przy jego szyi. Istniała możliwość, że onieśmieliła samą siebie. Postanowiła uspokoić oddech, aż objętość ognia palącego serce nieco przygaśnie.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Czw 19 Sie - 13:11
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Odetchnął w odpowiedzi na jej słowa, jakby autentyczny ciężar opadł z jego barków i w końcu poczuł dzięki temu ulgę. Przytaknął, należało zostawić resztki wątpliwości i rozważań „co by było, gdyby…” jak najdalej za sobą.
Był gotowy podążyć za nią wszędzie tam, gdzie zapragnęłaby spędzić następne miesiące. Czuł niezwykłą przyjemność, gdy słuchał jej ekscytacji i radości płynącej z możliwości wspólnej podróży. Wszystko to poruszało go zaskakująco i satysfakcjonowało; czując wagę jej słów, znaczenie zaangażowania we wspólne chwile i otwartość na poznawanie kolejnych skrawków jego osoby. Lżejsi o ciężar prawdy, którą w końcu wyznali, mogli skupiać się na innych ważnych aspektach pielęgnowania tworzonej relacji. Gdy w końcu ukradkowe spojrzenia i kłująca zazdrość pojawiająca się zaskakująco w chwilach, gdy choć na moment oddawała swoją uwagę komuś innemu, zostały określone wspólnym mianownikiem pragnienia bycia blisko, miał wrażenie, że ostatnie lata nabierają w końcu głębszego sensu. Nie czuł dziwnego skołowania i niewygodnych reakcji, których interpretacji do tej pory bardzo się obawiał. Teraz już nie musiał.
Myśli szkutnika lawirowały ku odległym wspomnieniom poruszanym pragnieniem Frei by towarzyszyć mu w najtrudniejszych momentach. Nie wiedział jeszcze, czy jest prawdziwie gotowy, miał jednak czas, który zamierzał spożytkować na właściwe rozeznanie sytuacji; być może nakłonić niechętne do współpracy przyzwyczajenia i pozwolić sobie na większą dozę swobody. Gdyby jednak znała całą prawdę o nim… Kimże byłby w jej oczach? Lęk przeszył ponownie klatkę piersiową, gdyż nie chciał dopuścić do sytuacji, w której opuściłaby go, pozostawiając wciąż nienasyconego ludzką obecnością.
Przymknął oczy.
Drobne dziecięce palce przylepiały się często do pokrytych lodem szyb, paznokcie wżynały w sękate drewno, gdy podskakiwał, by zobaczyć, co dzieje się za magiczną granicą okien, gdzie ciepłe światło przesycało sceny z codziennego życia śniących. Uczył się ich na pamięć mając nadzieję, że kiedyś doświadczy podobnych iskier normalności. Czuł wtedy dziwny spokój emanujący z tajemniczych relacji łączących zupełnie obcych mu ludzi w odległym Vardø. Wtedy jeszcze miał nadzieję i choć cień oparcia w matce, jednak łaknął jeszcze więcej, pełniej przeżywając życie rodzinne jedynie w momentach, gdy podglądał nieświadomych niczego mieszkańców starych chat na przedmieściach i kamienic rosnących w centrum miasta. Tłumił ten głód przez kolejne lata, rosnąc i odcinając jedynie coraz mocniej od niewinnych pragnień kreowanych przez dziecięcy umysł. Nie zdołała jednak zupełnie wyplenić tej potrzeby, zepchnął ją jedynie i przykrył zeschłymi liśćmi rozczarowań i goryczy wylewającej się ilekroć myślał o tym, czego mu odmówiono. Pierwotna potrzeba kierowała nim jednak niemal przez całe życie, przeobrażając się jedynie w postać panoszącego się huraganu chęci wzięcia odwetu, wykalkulowanej zemsty mającej nasycić w końcu stęsknioną duszę.
Nie potrzebował relacji z ludźmi, by żyć. Słowa powtarzane jak mantra chrzęściły pod zębami fakturą żwiru. Nie potrzebował, dlatego był zdolny zabić to, co mu najbliższe. Jednak mylił się okrutnie, a całe człowieczeństwo ostatecznie nie zostało mu odebrane, gdyż wyrywne serce wciąż podrygiwało pragnąc poczuć bezpieczeństwo, spokój w szeroko rozwartych ramionach, na miękkiej skórze, do której mógł przyłożyć policzek i zasnąć, pomimo tkanych co noc koszmarów.
Wygłodniały ludzkiej obecności, szarpał się jeszcze ostatkiem zdrowego rozsądku nakazującego wyważenie i spokój, jednak obroża zaciskająca się dookoła szyi i trzymająca go wciąż przy obawach, wbijała się coraz mocniej w żywą tkankę i nie widział innej możliwości jak tylko przegryźć ją w końcu lub zerwać ogniwa naprężonego łańcucha. Serce zakołatało donośnie, gdy obręcz straciła ciągłość. Osunął dłoń z kosmyków nieco niżej, natrafiając na wypustkę karku nachylającego się ku niemu.
– Jestem… – Szepnął słysząc swe imię, nie do końca będąc pewnym, czy powinien wyrzec jakiekolwiek słowo. Pocałunek spływający żarem po policzku, przesuwający się wilgocią oddechu wzdłuż żuchwy wywołał przyjemną falę wzbierającą w ciele, podsycaną wciąż kolejnymi obrazami mgliście przetaczającymi się pod przymkniętymi powiekami. Szorstkie palce powędrowały po ścieżce wyznaczanej wybrzuszeniem kręgosłupa, muskały ciało skryte pod zielenią sukni z największą ostrożnością, jednak chcąc nasycić się w pełni bliskością. Zatrzymał dłoń w pewnym momencie i ułożył na talii Frei, niemal w tym samym momencie, gdy jej głowa spoczęła tuż przy jego szyi. Tętnice miarowo tłoczyły krew, czuł ich drganie na styku z kobiecym policzkiem.
Podążali wciąż po omacku, podejmując próbę wyciagnięcia pierwszej lekcji z układających się miękko gestów, potrzeb rodzących się w ciałach, kiełznanych wciąż jeszcze, byle nie wyszarpać zbyt wiele, choć podszepty wciąż kusiły. Osunął się ostrożnie na oparcie kanapy, wciskając plecy w jego strukturę, na tyle spokojnie, by nie zrzucić jej głowy; pozwolił, aby całym ciężarem ciała oparła się o wątłą klatkę piersiową skrytą pod materiałem białej koszuli. Palce dwóch dłoni, zwarte teraz w jedno, nie dopuszczały, by dystans pomiędzy nimi powiększył się ponownie. Bał się, że kolejna odrobina nieuwagi odbierze mu możliwość trwania w tej chwili jak najdłużej. Nie był gotowy na rozłąkę i nie chciał jej, mając wrażenie, że zaprotestuje jawnie, jeśli Freja chciałaby teraz wstać i odsunąć się od niego. Gdyby miała ponownie pojawić się zimna pustka, którą poznał od podszewki przez te wszystkie lata.
Otarł policzek o miękkie włosy, wtulił go w ciepło kosmyków czując pod nim subtelną krawędź kobiecego ucha. Odetchnął głęboko i przesunął dłonią spoczywającą na talii po materiale zielonej sukni. Złączone dłonie uniósł nieco i przyłożył sobie do drugiego policzka kontemplując wciąż bliskość wlewającą się w ciało gwałtownym pragnieniem, nad którym wciąż chciał w pełni panować.
– Powiedz tylko, czego chcesz, czego potrzebujesz. Dam ci to wszystko… – przesunął wagami po szczupłych palcach i zamarł w geście nie mając odwagi, by uczynić cokolwiek więcej. Pozwolił jej, by nadal wspierała się głową o jego ramię, muskając ciepłem oddechu poruszaną przyjemnym dreszczem skórę. Pochwyciła go zupełnie, mogła żądać wszystkiego, a on bez namysłu zrobiłby to, nawet najgorszą, najbardziej podłą rzecz. Byle nie skazać się na chłód odbijający się w rysach twarzy, byle zapewnić ją, że nic nie jest warte więcej niż ona. Otworzył oczy wychwytując światło odbijające się w fakturze mebli i fortepianu nieopodal. Wszystko zdawało się emanować przedziwną aurą, ciepłem i migotliwością złota.
Był gotowy podążyć za nią wszędzie tam, gdzie zapragnęłaby spędzić następne miesiące. Czuł niezwykłą przyjemność, gdy słuchał jej ekscytacji i radości płynącej z możliwości wspólnej podróży. Wszystko to poruszało go zaskakująco i satysfakcjonowało; czując wagę jej słów, znaczenie zaangażowania we wspólne chwile i otwartość na poznawanie kolejnych skrawków jego osoby. Lżejsi o ciężar prawdy, którą w końcu wyznali, mogli skupiać się na innych ważnych aspektach pielęgnowania tworzonej relacji. Gdy w końcu ukradkowe spojrzenia i kłująca zazdrość pojawiająca się zaskakująco w chwilach, gdy choć na moment oddawała swoją uwagę komuś innemu, zostały określone wspólnym mianownikiem pragnienia bycia blisko, miał wrażenie, że ostatnie lata nabierają w końcu głębszego sensu. Nie czuł dziwnego skołowania i niewygodnych reakcji, których interpretacji do tej pory bardzo się obawiał. Teraz już nie musiał.
Myśli szkutnika lawirowały ku odległym wspomnieniom poruszanym pragnieniem Frei by towarzyszyć mu w najtrudniejszych momentach. Nie wiedział jeszcze, czy jest prawdziwie gotowy, miał jednak czas, który zamierzał spożytkować na właściwe rozeznanie sytuacji; być może nakłonić niechętne do współpracy przyzwyczajenia i pozwolić sobie na większą dozę swobody. Gdyby jednak znała całą prawdę o nim… Kimże byłby w jej oczach? Lęk przeszył ponownie klatkę piersiową, gdyż nie chciał dopuścić do sytuacji, w której opuściłaby go, pozostawiając wciąż nienasyconego ludzką obecnością.
Przymknął oczy.
Drobne dziecięce palce przylepiały się często do pokrytych lodem szyb, paznokcie wżynały w sękate drewno, gdy podskakiwał, by zobaczyć, co dzieje się za magiczną granicą okien, gdzie ciepłe światło przesycało sceny z codziennego życia śniących. Uczył się ich na pamięć mając nadzieję, że kiedyś doświadczy podobnych iskier normalności. Czuł wtedy dziwny spokój emanujący z tajemniczych relacji łączących zupełnie obcych mu ludzi w odległym Vardø. Wtedy jeszcze miał nadzieję i choć cień oparcia w matce, jednak łaknął jeszcze więcej, pełniej przeżywając życie rodzinne jedynie w momentach, gdy podglądał nieświadomych niczego mieszkańców starych chat na przedmieściach i kamienic rosnących w centrum miasta. Tłumił ten głód przez kolejne lata, rosnąc i odcinając jedynie coraz mocniej od niewinnych pragnień kreowanych przez dziecięcy umysł. Nie zdołała jednak zupełnie wyplenić tej potrzeby, zepchnął ją jedynie i przykrył zeschłymi liśćmi rozczarowań i goryczy wylewającej się ilekroć myślał o tym, czego mu odmówiono. Pierwotna potrzeba kierowała nim jednak niemal przez całe życie, przeobrażając się jedynie w postać panoszącego się huraganu chęci wzięcia odwetu, wykalkulowanej zemsty mającej nasycić w końcu stęsknioną duszę.
Nie potrzebował relacji z ludźmi, by żyć. Słowa powtarzane jak mantra chrzęściły pod zębami fakturą żwiru. Nie potrzebował, dlatego był zdolny zabić to, co mu najbliższe. Jednak mylił się okrutnie, a całe człowieczeństwo ostatecznie nie zostało mu odebrane, gdyż wyrywne serce wciąż podrygiwało pragnąc poczuć bezpieczeństwo, spokój w szeroko rozwartych ramionach, na miękkiej skórze, do której mógł przyłożyć policzek i zasnąć, pomimo tkanych co noc koszmarów.
Wygłodniały ludzkiej obecności, szarpał się jeszcze ostatkiem zdrowego rozsądku nakazującego wyważenie i spokój, jednak obroża zaciskająca się dookoła szyi i trzymająca go wciąż przy obawach, wbijała się coraz mocniej w żywą tkankę i nie widział innej możliwości jak tylko przegryźć ją w końcu lub zerwać ogniwa naprężonego łańcucha. Serce zakołatało donośnie, gdy obręcz straciła ciągłość. Osunął dłoń z kosmyków nieco niżej, natrafiając na wypustkę karku nachylającego się ku niemu.
– Jestem… – Szepnął słysząc swe imię, nie do końca będąc pewnym, czy powinien wyrzec jakiekolwiek słowo. Pocałunek spływający żarem po policzku, przesuwający się wilgocią oddechu wzdłuż żuchwy wywołał przyjemną falę wzbierającą w ciele, podsycaną wciąż kolejnymi obrazami mgliście przetaczającymi się pod przymkniętymi powiekami. Szorstkie palce powędrowały po ścieżce wyznaczanej wybrzuszeniem kręgosłupa, muskały ciało skryte pod zielenią sukni z największą ostrożnością, jednak chcąc nasycić się w pełni bliskością. Zatrzymał dłoń w pewnym momencie i ułożył na talii Frei, niemal w tym samym momencie, gdy jej głowa spoczęła tuż przy jego szyi. Tętnice miarowo tłoczyły krew, czuł ich drganie na styku z kobiecym policzkiem.
Podążali wciąż po omacku, podejmując próbę wyciagnięcia pierwszej lekcji z układających się miękko gestów, potrzeb rodzących się w ciałach, kiełznanych wciąż jeszcze, byle nie wyszarpać zbyt wiele, choć podszepty wciąż kusiły. Osunął się ostrożnie na oparcie kanapy, wciskając plecy w jego strukturę, na tyle spokojnie, by nie zrzucić jej głowy; pozwolił, aby całym ciężarem ciała oparła się o wątłą klatkę piersiową skrytą pod materiałem białej koszuli. Palce dwóch dłoni, zwarte teraz w jedno, nie dopuszczały, by dystans pomiędzy nimi powiększył się ponownie. Bał się, że kolejna odrobina nieuwagi odbierze mu możliwość trwania w tej chwili jak najdłużej. Nie był gotowy na rozłąkę i nie chciał jej, mając wrażenie, że zaprotestuje jawnie, jeśli Freja chciałaby teraz wstać i odsunąć się od niego. Gdyby miała ponownie pojawić się zimna pustka, którą poznał od podszewki przez te wszystkie lata.
Otarł policzek o miękkie włosy, wtulił go w ciepło kosmyków czując pod nim subtelną krawędź kobiecego ucha. Odetchnął głęboko i przesunął dłonią spoczywającą na talii po materiale zielonej sukni. Złączone dłonie uniósł nieco i przyłożył sobie do drugiego policzka kontemplując wciąż bliskość wlewającą się w ciało gwałtownym pragnieniem, nad którym wciąż chciał w pełni panować.
– Powiedz tylko, czego chcesz, czego potrzebujesz. Dam ci to wszystko… – przesunął wagami po szczupłych palcach i zamarł w geście nie mając odwagi, by uczynić cokolwiek więcej. Pozwolił jej, by nadal wspierała się głową o jego ramię, muskając ciepłem oddechu poruszaną przyjemnym dreszczem skórę. Pochwyciła go zupełnie, mogła żądać wszystkiego, a on bez namysłu zrobiłby to, nawet najgorszą, najbardziej podłą rzecz. Byle nie skazać się na chłód odbijający się w rysach twarzy, byle zapewnić ją, że nic nie jest warte więcej niż ona. Otworzył oczy wychwytując światło odbijające się w fakturze mebli i fortepianu nieopodal. Wszystko zdawało się emanować przedziwną aurą, ciepłem i migotliwością złota.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pią 20 Sie - 20:59
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Jakże z dziecinną łatwością uległa żądaniom umysłu, jeśli szły związane z pragnieniem wyzierającym z delikatnego, porcelanowego serca. Oddech wątłej klatki piersiowej nie koił łudząco panicznego rytmu uderzeń. Zbielała klatka nie więziła wyłącznie kruchego miejsca rodzącego się życia, lecz również i drobnego ptaka o złotych piórkach. Czasami, kiedy spoglądała na twarz towarzysza pogrążonego w sumiennej pracy nad elementem langskipu bądź krzątającego się w zagraconej kuchni w poszukiwaniu herbaty, czuła niecierpliwe łaskotanie przypiórka wraz z echem świergotu odbijającego się wewnątrz ciała. Nie była w stanie zliczyć, ileż to razy nieświadomie dusiła gardziołko ptaszyny w obawie przed eskalacją nadopiekuńczości względem Fárbautiego. Nie pozwalała prawdzie ujrzeć blask dnia. Toczyła zażarte dyskusje sama ze sobą, choć zakrawało to na zdradę wyznawanych dotąd ideałów. Tylko oczy, skrzętnie ukryte za delikatnie przymknięty powiekami, zdradzały niepewność myśli sunących wzdłuż granicy uformowanej przestrzeni.
Nieustannie ćwiczyła swą cierpliwość. Tylko bogowie byli świadkiem prób powstrzymywania się przed kolejną wizytą w szkutniczym warsztacie. Na szczęście obowiązki związane z pełnieniem mecenatu nad duszyczkami o frywolnych umysłach spędzały te nieznośne i rozgorączkowane impulsu. Im dłużej zastanawiała się nad poczuciem dyskomfortu towarzyszącym samotności, tym większego sensu nabierała swoboda odczuwana w jego towarzystwie. Wydawało się, że jako osoba mająca pieczę nad tak zróżnicowanym gronem galdrów będzie potrafiła sprawniej lawirować pomiędzy konsekwencjami pewnych uczuć, tymczasem posiadała najgrubsze bielmo na oczach w porównaniu do innych.
Dotkliwa boleść kurczowo zacisnęła się wokół serca.
Jak żywo pamiętała nieczułość wyzierającą z spojrzeń smagających lico oblubieńca. Doprowadzona przez oblicze bogów raczej z nadziei rodziców niż z własnej uciechy, nie potrafiła spojrzeć na niego choćby z milczącym dowodem sympatii, a co dopiero z uczuciem pełnym pasji. Trwała latami w postanowieniu odsunięcia się od uczuć, aż przestała wierzyć w zdolność ich odczuwania. Żniwo śmierci naznaczone blaskiem księżyca umocniło to przekonanie. Tylko w towarzystwie duńskiej odnogi rodziny potrafiła wydobyć z siebie odrobinę życia. Później pojawił się on, szkutnik o dłoniach naznaczonych ciężką pracą, jak potężna błyskawica szalejąca zamęt w czasie burzy rozdarł nieruchomą ciemność. Wynurzyła się z nicości tylko po to, aby zaczerpnąć haust powietrza i zanurzyć się w niej ponownie, tym razem z własnej woli. Tym razem wycofała się przed drgnięciem serca w drobnym ciałku ledwo żyjącej ptaszyny. Zapomniała czym jest tęsknota i troska, nienawykła do pojawienia się ich w burej palecie emocji.
Tymczasem śpiew serca trawionego przez ogień rozbrzmiewał w pełni swego piękna.
Oddech kurczowo zakotłował się w piersi. Uczucie podkreślone kaprysem ekscytacji przesunęło się wraz z jego dotykiem wzdłuż kręgosłupa, wyznaczając na plecach ścieżkę powoli spinających się mięśni. Skóra stała się wrażliwsza na wszelkie doznania, choć byłaby w stanie przyrzec, że nikt inny nie potrafiłby wzbudzić w ciele tak dojmującego wydźwięku. Zaciśnięte usta broniły się przed prośbą o powtórzenie tego ruchu, inaczej spłonęłaby w akompaniamencie pąsowych rumieńców zdobiących dekolt, szyję i policzki. Trzeci raz tego wieczoru okazałaby mu swoją słabość. Słabość, która w gruncie rzeczy nie była niczym złym, wszak dowodziła mocnego przywiązania i poczucia przynależności. Narażała się na ból i obawy przed odrzuceniem, lecz umysł zbyt mocno wsiąkł w przyjemność wybrzmiewającą z poczucia bliskości. To właśnie dzięki temu głos ugrzązł w gardle, aż nie była w stanie wydusić z siebie słowa - zresztą, teraz nie przedstawiały żadnej, nawet najmniejszej wartości. O wiele więcej zawierzyła gestom i ognistym iskrom pieszczącym skórę, wzmagającym swą intensywność w miarę upływu czasu.
Kiedy już rozchyliła usta, wydobyło się zza nich głębokie, pełne aprobaty westchnięcie. Zbrodnią byłoby mieć cokolwiek przeciwko całkowitemu zniwelowaniu dzielącej ich przestrzeni. Wibracje biegnące z rytmicznych uderzeń serca Fárbautiego naturalnie przesunęły się na nią, a ostatecznie ukształtowane doznanie zapierało dech w piersi i jeszcze gwałtowniej wypierało resztki rozsądku, próbując wymusić poddanie się pierwotnym potrzebom. I, na bogów, miała na to ochotę. Pomstowała za to na lata spędzone w samotności i coś dzikiego, nieposkromionego, budzącego się wyłącznie w jego obecności. Onieśmielona odzewem swego umysłu wciąż wtulała się w ciepło, nie będąc gotową do ujawnienia warg drgającym w niezwykle ucieszonym uśmiechu, jednocześnie nie mogąc pokusić się o coś bardziej konstruktywnego. Ostatecznie jednak, podburzona żarem przesuwającym się wraz z dłonią mężczyzny i aksamitem policzka stykającym się z opuszkami palców, powolutku wychyliła się ze schronienia.
Błękitne tęczówki zdawały się pozbawione gorzkiego doświadczenia. Lśniły niczym popołudniowe, czyste niebo w dzień rozkwitu słonecznego lata. Promieniała szczęściem.
— Uniosłabym się pychą, gdybym chciała otrzymać od Ciebie jeszcze więcej — wolną dłonią przesunęła po zarysie jego szczęki. Nie lekceważyła otrzymanego daru.— Dałeś mi siebie.
Zadrżała pod muśnięciem aksamitnych warg. Zadrżała cała, nie potrafiąc panować nad swym ciałem.
Nieustannie ćwiczyła swą cierpliwość. Tylko bogowie byli świadkiem prób powstrzymywania się przed kolejną wizytą w szkutniczym warsztacie. Na szczęście obowiązki związane z pełnieniem mecenatu nad duszyczkami o frywolnych umysłach spędzały te nieznośne i rozgorączkowane impulsu. Im dłużej zastanawiała się nad poczuciem dyskomfortu towarzyszącym samotności, tym większego sensu nabierała swoboda odczuwana w jego towarzystwie. Wydawało się, że jako osoba mająca pieczę nad tak zróżnicowanym gronem galdrów będzie potrafiła sprawniej lawirować pomiędzy konsekwencjami pewnych uczuć, tymczasem posiadała najgrubsze bielmo na oczach w porównaniu do innych.
Dotkliwa boleść kurczowo zacisnęła się wokół serca.
Jak żywo pamiętała nieczułość wyzierającą z spojrzeń smagających lico oblubieńca. Doprowadzona przez oblicze bogów raczej z nadziei rodziców niż z własnej uciechy, nie potrafiła spojrzeć na niego choćby z milczącym dowodem sympatii, a co dopiero z uczuciem pełnym pasji. Trwała latami w postanowieniu odsunięcia się od uczuć, aż przestała wierzyć w zdolność ich odczuwania. Żniwo śmierci naznaczone blaskiem księżyca umocniło to przekonanie. Tylko w towarzystwie duńskiej odnogi rodziny potrafiła wydobyć z siebie odrobinę życia. Później pojawił się on, szkutnik o dłoniach naznaczonych ciężką pracą, jak potężna błyskawica szalejąca zamęt w czasie burzy rozdarł nieruchomą ciemność. Wynurzyła się z nicości tylko po to, aby zaczerpnąć haust powietrza i zanurzyć się w niej ponownie, tym razem z własnej woli. Tym razem wycofała się przed drgnięciem serca w drobnym ciałku ledwo żyjącej ptaszyny. Zapomniała czym jest tęsknota i troska, nienawykła do pojawienia się ich w burej palecie emocji.
Tymczasem śpiew serca trawionego przez ogień rozbrzmiewał w pełni swego piękna.
Oddech kurczowo zakotłował się w piersi. Uczucie podkreślone kaprysem ekscytacji przesunęło się wraz z jego dotykiem wzdłuż kręgosłupa, wyznaczając na plecach ścieżkę powoli spinających się mięśni. Skóra stała się wrażliwsza na wszelkie doznania, choć byłaby w stanie przyrzec, że nikt inny nie potrafiłby wzbudzić w ciele tak dojmującego wydźwięku. Zaciśnięte usta broniły się przed prośbą o powtórzenie tego ruchu, inaczej spłonęłaby w akompaniamencie pąsowych rumieńców zdobiących dekolt, szyję i policzki. Trzeci raz tego wieczoru okazałaby mu swoją słabość. Słabość, która w gruncie rzeczy nie była niczym złym, wszak dowodziła mocnego przywiązania i poczucia przynależności. Narażała się na ból i obawy przed odrzuceniem, lecz umysł zbyt mocno wsiąkł w przyjemność wybrzmiewającą z poczucia bliskości. To właśnie dzięki temu głos ugrzązł w gardle, aż nie była w stanie wydusić z siebie słowa - zresztą, teraz nie przedstawiały żadnej, nawet najmniejszej wartości. O wiele więcej zawierzyła gestom i ognistym iskrom pieszczącym skórę, wzmagającym swą intensywność w miarę upływu czasu.
Kiedy już rozchyliła usta, wydobyło się zza nich głębokie, pełne aprobaty westchnięcie. Zbrodnią byłoby mieć cokolwiek przeciwko całkowitemu zniwelowaniu dzielącej ich przestrzeni. Wibracje biegnące z rytmicznych uderzeń serca Fárbautiego naturalnie przesunęły się na nią, a ostatecznie ukształtowane doznanie zapierało dech w piersi i jeszcze gwałtowniej wypierało resztki rozsądku, próbując wymusić poddanie się pierwotnym potrzebom. I, na bogów, miała na to ochotę. Pomstowała za to na lata spędzone w samotności i coś dzikiego, nieposkromionego, budzącego się wyłącznie w jego obecności. Onieśmielona odzewem swego umysłu wciąż wtulała się w ciepło, nie będąc gotową do ujawnienia warg drgającym w niezwykle ucieszonym uśmiechu, jednocześnie nie mogąc pokusić się o coś bardziej konstruktywnego. Ostatecznie jednak, podburzona żarem przesuwającym się wraz z dłonią mężczyzny i aksamitem policzka stykającym się z opuszkami palców, powolutku wychyliła się ze schronienia.
Błękitne tęczówki zdawały się pozbawione gorzkiego doświadczenia. Lśniły niczym popołudniowe, czyste niebo w dzień rozkwitu słonecznego lata. Promieniała szczęściem.
— Uniosłabym się pychą, gdybym chciała otrzymać od Ciebie jeszcze więcej — wolną dłonią przesunęła po zarysie jego szczęki. Nie lekceważyła otrzymanego daru.— Dałeś mi siebie.
Zadrżała pod muśnięciem aksamitnych warg. Zadrżała cała, nie potrafiąc panować nad swym ciałem.
Isak Bergman
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Nie 22 Sie - 16:40
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Szmer potoku jasnej krwi coraz mocniej obijał się w ciele i docierał do uszu. Czuł niebezpiecznie wzbierający w żyłach żywioł, który podświadomie napawał go lękiem, kliszami rzeczywistości, w której żył od dnia narodzin. Choć ryzyko zdawało się znikome, nie potrafił wyplenić resztek lęku rozrastających się niczym trujący bluszcz, ilekroć widmo choroby opadało na spokojną twarz i ciało, które chciało wieść egzystencję zwykłego nieskażonego klątwą człowieka. Przywołał się do porządku niemal natychmiast, próbując paradoksalnie odnaleźć w złowieszczym dźwięku przyjemność i spełnienie sennych marzeń, których doświadczał sporadycznie pomiędzy koszmarnymi wizjami wyrywającymi duszę z klatki piersiowej. Ostatnią rzeczą, której chciał teraz doświadczać, był nieuzasadniony lęk przed depczącą mu po piętach kostuchą, wyczekującą jedynie na dogodny moment, by ściąć gładkim ruchem chwiejącą się na kruchej szyi głowę. Myśli niepotrzebnie odbiegały zbyt odlegle od miejsca, w którym się znajdował i od kobiety, którą mógł w końcu trzymać blisko siebie, bez obaw o to, jak jego intencje zostaną odebrane.
Oznaka zadowolenia w postaci westchnienia wbiła się wibracją w jego ramię, opłynęła oddechem i zaszyła się we włóknach koszuli przetrzymujących pamięć o jego cieple. Wychwytywał każde napięcie mięśni i na nim skupiał swoją uwagę, w pełni przeżywając wszystkie gesty i oznaki bliskości. Zacisnął palce na materiale sukni, marszcząc delikatnie jej nienaganną fakturę. Zieleń załamała się, subtelnie łącząc z padającym na nią cieniem opuszek. Tak wiele czasu zmarnował i choć zdrowy rozsądek nakazywał brak pospiechu, nie chciał skazywać siebie i Frei na wydłużające się chwile zawahania, bo przecież realnie nie miał już żadnych powodów, aby uciekać przed kolejnymi wyborami. Powtarzał sobie jednak, że wciąż mają czas… on miał czas; wiele, ile tylko zdołał wyrwać wraz z potokiem krwi innych ludzi. Zapominał czasami o tym, że nie każdy został obdarzony tym samym błogosławieństwem; przekleństwem niosącym poważne konsekwencje, a jednak wciąż niezwykle pożądanym – wybijającym euforyczny rytm podrygów ciała pochłoniętego ekstazą krwawego nałogu. Bestia uzależnienia chwilowo obłaskawiona spoczywała jednak w półmroku arterii i dawała wieść prym ludzkim odruchom i pragnieniom, cierpliwie zaspokajanym kolejnymi ruchami dłoni podążającej po smukłej sylwetce Frei.
Nie rzucał swych słów na wiatr; wszystko, co do niej wyrzekł, niosło realne odbicie w zamiarach, choć można było odnieść wrażenie, iż mówi pod wpływem chwili i zafascynowania przesycającego myśli i gesty. W rzeczywistości był gotów uczynić wszystko – na przekór rozsądkowi i granicom, których powinien przestrzegać każdy zdrowo myślący człowiek. Był jednak istotą zupełnie pozbawią skrupułów, zapamiętale kąsającą wszystkich, którzy ośmielali się stanąć mu na drodze, podobnież gotów był bronić tego wszystkiego, co było mu bliskie i ważne. Ogarniając Freję ramionami, okrył ją również obietnicą zrobienia wszystkiego, byle nic nigdy jej nie zagroziło. Pomimo słabości ciała charakteryzował się nieugiętością duszy – przeżył wiele, był w stanie unieść ogromny ciężar na swych barkach, niewiele rzeczy potrafiło ugiąć jego kark. Paradoksalnie dzisiaj czuł największą słabość, gdyż każdy najdrobniejszy gest był w stanie wywołać w nim tak wyraźne emocje; pewność w ruchach zamierała co jakiś czas, by poddać się powątpiewaniu, następnie to upadało wraz z kolejnymi spojrzeniami i wracało na pierwotny tor doskonale zdefiniowanych pragnień. Nie potrafił i nie chciał porównywać tych doznań do jakichkolwiek innych, zacierających się w pamięci i blaknących na rzecz żywego odczucia, pełnego zapachu, smaku, faktury i konkretnego kształtu.
Usta płynnie przesunęły się na nadgarstek, gdy w końcu Freja zdecydowała się unieść oczy i spojrzeć na jego twarz. Echo zapewnienia pobrzmiewało na wargach, które wyczekująco muskały miękką skórę i wybrzuszenia żył widocznych pod jej powłoką.
Odbiła znaczenie jego słów z niezwykłą precyzją – w jej stwierdzeniu kryła się najczystsza prawda; oddał jej siebie, więc wszystko co miał, każdy swój czyn, gest i słowo. Miała nad nim władzę, a każdy grymas, nawet gdyby nie zażądała od niego żadnego działania, odnalazłby odpowiedź w jego decyzjach, byle wciąż czuła obecność i opiekuńcze ramię odganiające wszystkie troski. Uśmiech na ustach Bergmana pojawił się powoli, leniwie wyginając kąciki ust, rozsmakowywał się w chwili jaką otrzymał. Opuszka kobiecego palca przesuwająca się po żuchwie wywołała na twarzy lekki skurcz i szersze rozciągnięcie ust. Oderwał się od nadgarstka. Zakotwiczył szarobłękitne spojrzenie w jej przenikliwych tęczówkach, czuł drżenie kobiecego ciała, które sprawiało mu przyjemność.
Mieli czas, choć obawiał się, że każda minuta topnieć będzie szybciej, niż czyniła to według porządku ustalonego na świecie. Przyglądał się jej jeszcze ulotną chwilę, nim ponownie przywarł ustami do jej warg, wzdychając z uwielbieniem
– Jesteś istotą doskonałą. – Pewność rozgościła się w jego ciele wraz z kolejną pieszczotą, nie zamierzał wypuścić jej z objęć, nieznacznie zaciskając mocniej palce utkwione wciąż na talii. Spod przymrużonych powiek obserwował miękki puch na policzku, który w końcu musnął wargami, przesuwając się nareszcie w miejsce, gdzie tętnice tłoczyły krew wzdłuż smukłej szyi. Pierś unosiła się gwałtownie, gdy serce obijało się o żebra jakby pragnęło wydostać się z ich klatki. Wszystko co działo się dookoła marniało, pierwotny cel niezobowiązującego spotkania przekształcał się w celebrowanie bliskości, odkrywanie emocji spoczywających w urnie pogrzebanych dawno nadziei i wynoszenie ich na piedestał, by zasiadły w końcu na godnym siebie miejscu.
Oznaka zadowolenia w postaci westchnienia wbiła się wibracją w jego ramię, opłynęła oddechem i zaszyła się we włóknach koszuli przetrzymujących pamięć o jego cieple. Wychwytywał każde napięcie mięśni i na nim skupiał swoją uwagę, w pełni przeżywając wszystkie gesty i oznaki bliskości. Zacisnął palce na materiale sukni, marszcząc delikatnie jej nienaganną fakturę. Zieleń załamała się, subtelnie łącząc z padającym na nią cieniem opuszek. Tak wiele czasu zmarnował i choć zdrowy rozsądek nakazywał brak pospiechu, nie chciał skazywać siebie i Frei na wydłużające się chwile zawahania, bo przecież realnie nie miał już żadnych powodów, aby uciekać przed kolejnymi wyborami. Powtarzał sobie jednak, że wciąż mają czas… on miał czas; wiele, ile tylko zdołał wyrwać wraz z potokiem krwi innych ludzi. Zapominał czasami o tym, że nie każdy został obdarzony tym samym błogosławieństwem; przekleństwem niosącym poważne konsekwencje, a jednak wciąż niezwykle pożądanym – wybijającym euforyczny rytm podrygów ciała pochłoniętego ekstazą krwawego nałogu. Bestia uzależnienia chwilowo obłaskawiona spoczywała jednak w półmroku arterii i dawała wieść prym ludzkim odruchom i pragnieniom, cierpliwie zaspokajanym kolejnymi ruchami dłoni podążającej po smukłej sylwetce Frei.
Nie rzucał swych słów na wiatr; wszystko, co do niej wyrzekł, niosło realne odbicie w zamiarach, choć można było odnieść wrażenie, iż mówi pod wpływem chwili i zafascynowania przesycającego myśli i gesty. W rzeczywistości był gotów uczynić wszystko – na przekór rozsądkowi i granicom, których powinien przestrzegać każdy zdrowo myślący człowiek. Był jednak istotą zupełnie pozbawią skrupułów, zapamiętale kąsającą wszystkich, którzy ośmielali się stanąć mu na drodze, podobnież gotów był bronić tego wszystkiego, co było mu bliskie i ważne. Ogarniając Freję ramionami, okrył ją również obietnicą zrobienia wszystkiego, byle nic nigdy jej nie zagroziło. Pomimo słabości ciała charakteryzował się nieugiętością duszy – przeżył wiele, był w stanie unieść ogromny ciężar na swych barkach, niewiele rzeczy potrafiło ugiąć jego kark. Paradoksalnie dzisiaj czuł największą słabość, gdyż każdy najdrobniejszy gest był w stanie wywołać w nim tak wyraźne emocje; pewność w ruchach zamierała co jakiś czas, by poddać się powątpiewaniu, następnie to upadało wraz z kolejnymi spojrzeniami i wracało na pierwotny tor doskonale zdefiniowanych pragnień. Nie potrafił i nie chciał porównywać tych doznań do jakichkolwiek innych, zacierających się w pamięci i blaknących na rzecz żywego odczucia, pełnego zapachu, smaku, faktury i konkretnego kształtu.
Usta płynnie przesunęły się na nadgarstek, gdy w końcu Freja zdecydowała się unieść oczy i spojrzeć na jego twarz. Echo zapewnienia pobrzmiewało na wargach, które wyczekująco muskały miękką skórę i wybrzuszenia żył widocznych pod jej powłoką.
Odbiła znaczenie jego słów z niezwykłą precyzją – w jej stwierdzeniu kryła się najczystsza prawda; oddał jej siebie, więc wszystko co miał, każdy swój czyn, gest i słowo. Miała nad nim władzę, a każdy grymas, nawet gdyby nie zażądała od niego żadnego działania, odnalazłby odpowiedź w jego decyzjach, byle wciąż czuła obecność i opiekuńcze ramię odganiające wszystkie troski. Uśmiech na ustach Bergmana pojawił się powoli, leniwie wyginając kąciki ust, rozsmakowywał się w chwili jaką otrzymał. Opuszka kobiecego palca przesuwająca się po żuchwie wywołała na twarzy lekki skurcz i szersze rozciągnięcie ust. Oderwał się od nadgarstka. Zakotwiczył szarobłękitne spojrzenie w jej przenikliwych tęczówkach, czuł drżenie kobiecego ciała, które sprawiało mu przyjemność.
Mieli czas, choć obawiał się, że każda minuta topnieć będzie szybciej, niż czyniła to według porządku ustalonego na świecie. Przyglądał się jej jeszcze ulotną chwilę, nim ponownie przywarł ustami do jej warg, wzdychając z uwielbieniem
– Jesteś istotą doskonałą. – Pewność rozgościła się w jego ciele wraz z kolejną pieszczotą, nie zamierzał wypuścić jej z objęć, nieznacznie zaciskając mocniej palce utkwione wciąż na talii. Spod przymrużonych powiek obserwował miękki puch na policzku, który w końcu musnął wargami, przesuwając się nareszcie w miejsce, gdzie tętnice tłoczyły krew wzdłuż smukłej szyi. Pierś unosiła się gwałtownie, gdy serce obijało się o żebra jakby pragnęło wydostać się z ich klatki. Wszystko co działo się dookoła marniało, pierwotny cel niezobowiązującego spotkania przekształcał się w celebrowanie bliskości, odkrywanie emocji spoczywających w urnie pogrzebanych dawno nadziei i wynoszenie ich na piedestał, by zasiadły w końcu na godnym siebie miejscu.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Freja Ahlström
Re: 16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Pon 23 Sie - 10:50
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Rwała się ku niemu niczym liść poniesiony chłodem jesiennego wiatru. Na szczęście zamiast zimna ujmującego aż do kości doczekała się ciepła, które w swym uroku przypominało muśnięcie letniego popołudnia u szczytu najgorętszych miesięcy. Ilekroć palce mężczyzny choćby delikatnie przemykały po ciele skrytym materiałem sukni, tyle razy żar niesiony strzelistymi promieniami słońca wzniecał pożar, trawiąc wszystko to, co znajdowało się na drodze do podporządkowania się tym pierwotnym siłom rządz skrytych za woalem codzienności. Czując stanowczość dłoni zaciskającej się na połach zmiętego materiału nie mogła nie pomyśleć o grzesznej w oczach bogów łapczywości, bowiem po podarowaniu odrobiny bliskości chciała coraz więcej i więcej, powoli znajdując się coraz to dalej linii wyznaczonej przez rozsądek. Z rozmysłem przesunęła po niej opuszkami palców. Sama myśl o odmowie względem wyznanych wzajemnie pragnień była bolesna, a zatuszowanie impulsów płynących tuż pod skórą zakrawało o herezję. Dotkliwe, lecz przyjemnie mrowienie rozchodziło się od kręgosłupa aż po kark, stamtąd wędrując na obojczyk i kończąc na wysokości klatki piersiowej.
Ilość obrazów przemykających w ciemności przymkniętych powiek barwiła rzeczywistość. Bałaby odwrócić się od tych wyobrażeń, lecz wyznaczały one zaledwie przedsmak tego, co miała zaledwie na wyciągnięcie ręki.
W chwilach zwątpienia sztylet cierpienia przeszywał malutkie serce ptaszyny. Donośna pieśń nie parła się na zasnuty mgłą świat, wszystko wokół umierało i obracało się w pył. Jak i wątpiła w zdolność do możności wzbogacenia umysłu o wyższe uczucia, tak często miewała obawy przed prawdą odnajdującą się w rzeczywistości. Wciąż potrafiła zastanawiać się, czy gorycz istnienia nie obróci się przeciw błogosławionemu szczęściu i nie zadrwi, rozmywając postać Fárbautiego w obły, niematerialny byt o gorejących oczach. Z imadłem zaciskającym się na gardle sprawdzała, czy aby na pewno jest obok i nie dzieje się z nim coś niepokojącego. Pojmując, że nie dzieje mu się krzywda i niebezpieczeństwo jest wyłącznie zabawą chichoczących Norn, pozwalała krwi uspokoić swój wzburzony rytm przepływu. Nie zamierzała jednak porzucić obietnicę złożoną tak dawno, jak głęboko sięgały mętne wspomnienia zacieśniających się więzów. I choć nie pamiętała, w jakich okolicznościach po raz pierwszy zdecydowała się udzielić mu swej opieki, tak zachowała słowa złożonej przed samą sobą przysięgi.
Cena nie grała roli. Nie miało to znaczenia, bowiem nie potrafiła wyobrazić tragedii gorszej od ujrzenia pustego warsztatu z ledwo wyczuwalnym zapachem wiór, z łóżkiem pozbawionym okrycia i opustoszałą szafą.
Był tutaj. Nie podrygiwał w ramionach ułudy i fałszu, jakby oparł się sennym marom i nie pozwolił im rozebrać swojego jestestwa do zbielałych śmiercią szczątek. Wodził ustami po tętniącym szaleńczo nadgarstku z rozmysłem, bowiem powoli wyczerpywała możliwości na ukojenie rytmu wybijanego przez rozdygotane serce. Gdyby umościła w kojącym spojrzeniu znamiona przygany za tak niecny występek, zaprzeczyłaby odczuwanej przyjemności i spaliłaby się w okowach wstydu.
Doznania rozgrywały idylliczną symfonię. Widziała przed sobą tylko Fárbautiego i to na nim koncentrowała swe odczucia, czego dowód mógł odczytać choćby podczas zbyt krótkiego pocałunku znaczącego umysł gorączką. Doświadczenie to wygrywało na nutach myśli melodie o skocznej intensywności podjudzane przez uległe mu ciało. Zza aksamitu warg wydobył się krótki, urywany dźwięk do złudzenia przypominający westchnięcie, choć w dużej mierze wyrażał on sowitą dezaprobatę względem haniebnie krótkiej przyjemności. W dużej mierze stanowiłoby to również komentarz względem swej domniemanej doskonałości, lecz potrzeba sprostowania malała z każdym, choćby bladym cieniem szczęścia ulokowanym w tęczówkach mężczyzny. Nie miała dostatecznie dużo siły przeciwstawiać się emocjom płynącym z serc wygrywających wspólny rytm. Czuła go tak dobrze jak siebie, wszak między nimi nie pozostało żadnej przestrzeni i wszelkie z oznak zadowolenia przechodziły przez uwrażliwioną na bodźce skórę. Był naocznym świadkiem ochrypłego pomruku rozbrzmiewającego w klatce piersiowej, gdy przeniósł czułości na odsłonioną połać szyi.
— Uzależniłam się od Ciebie. — Śmiech pełen niedowierzania zawibrował w gęstniejącym powietrzu. — Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna, ale ty...
Widziała przed sobą więcej. Wskazywał horyzont skryty dotąd za bielmem oczu, odarł z butwiejącego kalectwa zmurszałego umysłu sprawiając, że otworzyła się na nowo jak dziecko spragnione wody. Nie chciała, żeby przestawał. Niema prośba przetoczyła się przez jestestwo wraz z przyśpieszonym oddechem i donośnym szumem krwi. Obawy przed zostawieniem za sobą rozsądku zniknęły zaledwie w ułamek chwili. Opuszki palców z szczęki przesunęły się na kark, gdzie rozpoczęła zataczać nimi okręgi o zróżnicowanej średnicy przy równie bogatym stopniowaniu nacisku. Bała się poruszyć w obawie przed zburzeniem harmonii z dwóch idealnie dopasowanych do siebie ciał.
Ilość obrazów przemykających w ciemności przymkniętych powiek barwiła rzeczywistość. Bałaby odwrócić się od tych wyobrażeń, lecz wyznaczały one zaledwie przedsmak tego, co miała zaledwie na wyciągnięcie ręki.
W chwilach zwątpienia sztylet cierpienia przeszywał malutkie serce ptaszyny. Donośna pieśń nie parła się na zasnuty mgłą świat, wszystko wokół umierało i obracało się w pył. Jak i wątpiła w zdolność do możności wzbogacenia umysłu o wyższe uczucia, tak często miewała obawy przed prawdą odnajdującą się w rzeczywistości. Wciąż potrafiła zastanawiać się, czy gorycz istnienia nie obróci się przeciw błogosławionemu szczęściu i nie zadrwi, rozmywając postać Fárbautiego w obły, niematerialny byt o gorejących oczach. Z imadłem zaciskającym się na gardle sprawdzała, czy aby na pewno jest obok i nie dzieje się z nim coś niepokojącego. Pojmując, że nie dzieje mu się krzywda i niebezpieczeństwo jest wyłącznie zabawą chichoczących Norn, pozwalała krwi uspokoić swój wzburzony rytm przepływu. Nie zamierzała jednak porzucić obietnicę złożoną tak dawno, jak głęboko sięgały mętne wspomnienia zacieśniających się więzów. I choć nie pamiętała, w jakich okolicznościach po raz pierwszy zdecydowała się udzielić mu swej opieki, tak zachowała słowa złożonej przed samą sobą przysięgi.
Cena nie grała roli. Nie miało to znaczenia, bowiem nie potrafiła wyobrazić tragedii gorszej od ujrzenia pustego warsztatu z ledwo wyczuwalnym zapachem wiór, z łóżkiem pozbawionym okrycia i opustoszałą szafą.
Był tutaj. Nie podrygiwał w ramionach ułudy i fałszu, jakby oparł się sennym marom i nie pozwolił im rozebrać swojego jestestwa do zbielałych śmiercią szczątek. Wodził ustami po tętniącym szaleńczo nadgarstku z rozmysłem, bowiem powoli wyczerpywała możliwości na ukojenie rytmu wybijanego przez rozdygotane serce. Gdyby umościła w kojącym spojrzeniu znamiona przygany za tak niecny występek, zaprzeczyłaby odczuwanej przyjemności i spaliłaby się w okowach wstydu.
Doznania rozgrywały idylliczną symfonię. Widziała przed sobą tylko Fárbautiego i to na nim koncentrowała swe odczucia, czego dowód mógł odczytać choćby podczas zbyt krótkiego pocałunku znaczącego umysł gorączką. Doświadczenie to wygrywało na nutach myśli melodie o skocznej intensywności podjudzane przez uległe mu ciało. Zza aksamitu warg wydobył się krótki, urywany dźwięk do złudzenia przypominający westchnięcie, choć w dużej mierze wyrażał on sowitą dezaprobatę względem haniebnie krótkiej przyjemności. W dużej mierze stanowiłoby to również komentarz względem swej domniemanej doskonałości, lecz potrzeba sprostowania malała z każdym, choćby bladym cieniem szczęścia ulokowanym w tęczówkach mężczyzny. Nie miała dostatecznie dużo siły przeciwstawiać się emocjom płynącym z serc wygrywających wspólny rytm. Czuła go tak dobrze jak siebie, wszak między nimi nie pozostało żadnej przestrzeni i wszelkie z oznak zadowolenia przechodziły przez uwrażliwioną na bodźce skórę. Był naocznym świadkiem ochrypłego pomruku rozbrzmiewającego w klatce piersiowej, gdy przeniósł czułości na odsłonioną połać szyi.
— Uzależniłam się od Ciebie. — Śmiech pełen niedowierzania zawibrował w gęstniejącym powietrzu. — Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna, ale ty...
Widziała przed sobą więcej. Wskazywał horyzont skryty dotąd za bielmem oczu, odarł z butwiejącego kalectwa zmurszałego umysłu sprawiając, że otworzyła się na nowo jak dziecko spragnione wody. Nie chciała, żeby przestawał. Niema prośba przetoczyła się przez jestestwo wraz z przyśpieszonym oddechem i donośnym szumem krwi. Obawy przed zostawieniem za sobą rozsądku zniknęły zaledwie w ułamek chwili. Opuszki palców z szczęki przesunęły się na kark, gdzie rozpoczęła zataczać nimi okręgi o zróżnicowanej średnicy przy równie bogatym stopniowaniu nacisku. Bała się poruszyć w obawie przed zburzeniem harmonii z dwóch idealnie dopasowanych do siebie ciał.
Isak Bergman
16.10.2000 – Sypialnia – F. Ahlström & F. Bergman Wto 24 Sie - 20:21
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Wilgotna smuga zamigotała na powierzchni skóry skrytej pod żuchwą, gdy przesunął wargami nieco niżej, podążając za drganiem narastającym w krtani. Stopniowo rozbudzające się od samego początku spotkania pragnienie powoli przeistaczało się w coś, czego nic i nikt nie mógł już zatrzymać. Wpierw jedynie lekko tlący się żar, pochłaniał coraz większe połacie skóry, rozgrzewanej każdym nawet najmniejszym muśnięciem i gestem. Żywioł trawiący ciało był jedynie na pozór dzieckiem nagłości i obecnej chwili – w istocie mościł sobie miejsce w myślach od wielu dni, tygodni, miesięcy, trzymany na powrozie zdrowego rozsądku pozwalającego wyłącznie marzyć i przeżywać upragnioną rzeczywistość w postaci sennych mar snujących się w nieprzytomnej głowie. Byle tylko nie sięgnąć po to, co właściwe, realne i dające prawdziwe szczęście.
Czując i słysząc, że Freja nie zamierza odtrącić żadnego gestu, przywarł tym mocniej, pieszczotą przesuwając się na skraj obojczyka, ocierając nosem o rozgrzaną skórę pachnącą jeszcze bardziej intensywnie, przez co drażniącą zmysły i popychającą je na sam kraniec wytrzymałości. Wszystkie słowa, które chciał wypowiadać roztrzaskiwały się u styku dwóch istnień, przechodziły w szmer, cichość łapanych oddechów, urywających się raz po raz w obawie, że straci choćby ułamek sekundy na bezczynności. Chciał tu być. Nie tylko dzisiaj, nie tylko tego wieczoru i nocy skąpanej w migotliwym świetle drobnych gwiazd otulających ciała magiczną poświatą. Chciał być tak długo, jak tylko mu pozwoli, zaspokajając swoją obecnością wszystkie braki, łatając własne nieziszczone potrzeby, codziennie, na nowo, bez końca, nawet jeśli Norny ukuły inny los. Niepewnie upominając się o szczęście, sącząc je z każdej chwili spędzonej razem, miał poczucie, że Freja daje mu to, czego przez wszystkie lata samotności najbardziej łaknął, rozbijając się o obojętność i nie mając w sobie tyle samozaparcia, aby żądać od życia czegokolwiek więcej, niż tylko przetrwania kolejnego dnia i ucieczki przed zimnym uściskiem śmierci.
Mięśnie, jeden po drugim, napinały się pod dotykiem miękkich palców. Sam zgodził się z jej stwierdzeniem; na jego własne barki także opadło kolejne uzależnienie, tłamszące słodkim jarzmem, będące przyjemną odmianą pośród czerni występków, których ślady znaczyły sumienie szkutnika. Jej śmiech przeniknął dogłębnie, oplótł żyły, kości i uwięzione w klatce piersiowej serce. Oderwał plecy od kanapy, przechylając się do przodu. Zamknięte oczy podbijały wszystkie doznania, starał się zapamiętać je zmysłami w sposób nieoczywisty. Biel płótna powoli ustępowała i pozwalała na utworzenie polisensorycznej mapy bliskości, jednego ciała, którym mieli być pomimo swych różnic, odrębnych myśli i doświadczeń znaczących minione lata. Upuścił westchnienie przesycone zachwytem nad kolejną krzywizną, miękkim kształtem dokładnie badanym szorstkością spracowanych palców.
Zatracał się, dusząc myśli, szybujące ku posągowemu licu, niemo kołaczące i dające swój wyraz dopiero w gestach.
Bądź moja, dziś, jutro, na zawsze, tylko moja.
A ja będę twój.
Ścieżki znaczone dłońmi rozpaczliwie wyrysowywały ostatnie słowa, których nie potrafił wypowiedzieć, zbyt poruszony, zbyt rozgorączkowany, a jednak spokojny o to, co miało się dziać następnego dnia.
Bądź moja, dziś, jutro… nawet jeśli to tylko ułuda.
Nawet jeśli sprowadzi cierpienie, bo tylko w twoich ramionach mam pewność,
że skonam bez lęku.
Strach rozpłynął się nagle, koszmary wyblakły, przysłaniała je JEJ obecność, sprawiając, że oddychał pełną piersią, że w końcu czuł się tak, jak gdyby powrócił do domu po latach nieprzerwanej tułaczki, że czuł przynależność, w której z rozkoszą zanurzył się cały bez krzty zwątpienia i niepewności. Wplatając palce w złote kłosy włosów, tonąc w błękicie spojrzenia, zatracając się w drżeniu ciała, żądając kolejnego dotyku, kolejnego gestu spychającego na skraj wytrzymałości, ścierającego w pył męską dumę, by zmusić ją do poddania się ostatecznej woli kobiecej potęgi.
Migotliwe gwiazdy zasnuwały Midgard srebrzystą poświatą, opadały na kamienice, domy, okiennice. Wszystko zdawało się spokojne, pozbawione lęku o to, czy kolejny dzień nie przyniesie tragedii. Długa noc wyciągała kolejne minuty przetykane szeptem, obecnością, dotykiem, pragnieniami spełniającymi się tu i teraz. On również był spokojny, jak nigdy wcześniej, splatając swój los z JEJ losem, z nadzieją, że tym razem ocali to, co kocha.
zt Freja i Fárbauti
Czując i słysząc, że Freja nie zamierza odtrącić żadnego gestu, przywarł tym mocniej, pieszczotą przesuwając się na skraj obojczyka, ocierając nosem o rozgrzaną skórę pachnącą jeszcze bardziej intensywnie, przez co drażniącą zmysły i popychającą je na sam kraniec wytrzymałości. Wszystkie słowa, które chciał wypowiadać roztrzaskiwały się u styku dwóch istnień, przechodziły w szmer, cichość łapanych oddechów, urywających się raz po raz w obawie, że straci choćby ułamek sekundy na bezczynności. Chciał tu być. Nie tylko dzisiaj, nie tylko tego wieczoru i nocy skąpanej w migotliwym świetle drobnych gwiazd otulających ciała magiczną poświatą. Chciał być tak długo, jak tylko mu pozwoli, zaspokajając swoją obecnością wszystkie braki, łatając własne nieziszczone potrzeby, codziennie, na nowo, bez końca, nawet jeśli Norny ukuły inny los. Niepewnie upominając się o szczęście, sącząc je z każdej chwili spędzonej razem, miał poczucie, że Freja daje mu to, czego przez wszystkie lata samotności najbardziej łaknął, rozbijając się o obojętność i nie mając w sobie tyle samozaparcia, aby żądać od życia czegokolwiek więcej, niż tylko przetrwania kolejnego dnia i ucieczki przed zimnym uściskiem śmierci.
Mięśnie, jeden po drugim, napinały się pod dotykiem miękkich palców. Sam zgodził się z jej stwierdzeniem; na jego własne barki także opadło kolejne uzależnienie, tłamszące słodkim jarzmem, będące przyjemną odmianą pośród czerni występków, których ślady znaczyły sumienie szkutnika. Jej śmiech przeniknął dogłębnie, oplótł żyły, kości i uwięzione w klatce piersiowej serce. Oderwał plecy od kanapy, przechylając się do przodu. Zamknięte oczy podbijały wszystkie doznania, starał się zapamiętać je zmysłami w sposób nieoczywisty. Biel płótna powoli ustępowała i pozwalała na utworzenie polisensorycznej mapy bliskości, jednego ciała, którym mieli być pomimo swych różnic, odrębnych myśli i doświadczeń znaczących minione lata. Upuścił westchnienie przesycone zachwytem nad kolejną krzywizną, miękkim kształtem dokładnie badanym szorstkością spracowanych palców.
Zatracał się, dusząc myśli, szybujące ku posągowemu licu, niemo kołaczące i dające swój wyraz dopiero w gestach.
Bądź moja, dziś, jutro, na zawsze, tylko moja.
A ja będę twój.
Ścieżki znaczone dłońmi rozpaczliwie wyrysowywały ostatnie słowa, których nie potrafił wypowiedzieć, zbyt poruszony, zbyt rozgorączkowany, a jednak spokojny o to, co miało się dziać następnego dnia.
Bądź moja, dziś, jutro… nawet jeśli to tylko ułuda.
Nawet jeśli sprowadzi cierpienie, bo tylko w twoich ramionach mam pewność,
że skonam bez lęku.
Strach rozpłynął się nagle, koszmary wyblakły, przysłaniała je JEJ obecność, sprawiając, że oddychał pełną piersią, że w końcu czuł się tak, jak gdyby powrócił do domu po latach nieprzerwanej tułaczki, że czuł przynależność, w której z rozkoszą zanurzył się cały bez krzty zwątpienia i niepewności. Wplatając palce w złote kłosy włosów, tonąc w błękicie spojrzenia, zatracając się w drżeniu ciała, żądając kolejnego dotyku, kolejnego gestu spychającego na skraj wytrzymałości, ścierającego w pył męską dumę, by zmusić ją do poddania się ostatecznej woli kobiecej potęgi.
Migotliwe gwiazdy zasnuwały Midgard srebrzystą poświatą, opadały na kamienice, domy, okiennice. Wszystko zdawało się spokojne, pozbawione lęku o to, czy kolejny dzień nie przyniesie tragedii. Długa noc wyciągała kolejne minuty przetykane szeptem, obecnością, dotykiem, pragnieniami spełniającymi się tu i teraz. On również był spokojny, jak nigdy wcześniej, splatając swój los z JEJ losem, z nadzieją, że tym razem ocali to, co kocha.
zt Freja i Fárbauti
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me