:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Wrzesień-październik 2000
21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe
2 posters
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:33
21.09.2000
Wysoka postać w czarnym płaszczu i z kapturem zarzuconym na ciemne włosy, zatrzymała się przed drzwiami do sklepu, dopalając resztkę swojego papierosa i starając się uchronić go przed wilgocią kapiącą z nieba. Zielone oczy przesunęły się po witrynie, pozornie poszukując czegoś, co zwróciłoby ulotną uwagę ślepca, w rzeczywistości jednak pozostawały niewzruszone, wręcz obojętne. Mężczyzna rozejrzał się po ulicy zanim zgasił papierosa i wszedł do środka Antikvitetsbutikk zrzucając kaptur na ramiona.
Był blady z natury, a jego duże oczy pozostawały lekko podkrążone, podkreślone cieniami, które odbiły się na jego skórze już chyba na stałe. Nie zatrzymując się, przeszedł przez chaotycznie urządzone wnętrze, lawirując między regałami, które bardzo dobrze znał. Bywał częstym gościem w tym sklepie, bo określenie klient przestało do niego pasować już od dłuższego czasu. Stary Magnus podniósł wzrok zza zakurzonej księgi, a na jego twarzy pojawił się znajomy wyraz, gdy dostrzegł mężczyznę w płaszczu.
- Witam, panie Moe. Dziś w interesach jak mniemam?
Kai skinął głową lakonicznie.
- Jest na dole? - spytał tylko, na co właściciel mruknął twierdząco.
- Mhm, tam gdzie go pan zostawił, jak obiecałem.
Mężczyzna minął właściciela i przeszedł za ladę, w stronę zaplecza i dalej w kierunku magazynu w piwnicy. Tam zapalił światło i podszedł do owiniętego materiałem obrazu, który stał oparty o ścianę. Dotknął go mimowolnie, jakby tylko w ten sposób mógł sprawdzić czy stary sprzedawca dotrzymał swojej obietnicy i nie tykał dzieła sztuki.
Było w takim stanie w jakim je tutaj pozostawił dwa dni wcześniej. W końcu nieco się rozluźnił, a w kąciku jego ust pojawił się cień uśmiechu.
Dzisiaj w końcu wysiłek włożony w zdobycie tego obrazu należycie mu się odpłaci. Ściągnął z ramion płaszcz, pozostając w eleganckiej dopasowanej koszuli i prostych ciemnych spodniach. Interesy to interesy, a on lubił prezentować się dobrze podczas rozmów ze swoimi... nazwijmy to klientami. Nie był napuszonym bogatym pawiem. Wręcz przeciwnie, biła od niego ta prosta elegancja, minimalistyczna, ale wcale nie pozbawiona klasy.
Czekał więc na swojego kupca, przechadzając się po magazynie i z niepohamowanym głodem w oczach patrząc na obecny tutaj asortyment.
Nie żeby sam nie zapełnił części półek... Było coś takiego w zdobywaniu magicznych przedmiotów, szczególnie tych najbardziej potężnych, najbardziej unikatowych - Kai nigdy nie potrafił rozstać się z poczuciem własności, którym je darzył. Nawet po sprzedaży. Zupełnie jakby zdobywając je, naklejał nań pewną etykietkę ze swoim nazwiskiem. Ktoś mógł je trzymać u siebie w domu, korzystać z nich, podziwiać… ale to Kai Moe był tym, który je zdobył.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:34
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Nie lubiła tu przychodzić. Za każdym razem przykurzone rzeźby, książki i obrazy wołały do niej w rozpaczliwej prośbie o pomoc. Magnus ani myślał sprzedać ich komukolwiek, a te biedactwa skryte mrokiem powoli zapadały się w straszliwej agonii. Cóż za niefortunność, skoro tak obiecujący przybytek prowadził galdr całkowicie pozbawiony empatii do stworzeń sztuki - zostały powołane do życia po to, aby cieszono nimi spragnione piękna oczy, tymczasem przewiązano je całunem rozpaczy. Nonsens. Nawet nie próbowała zrozumieć motywów właściciela. Spoglądając na witrynę nie mogła nie nabrać głębokiego haustu powietrza do płuc, jakby próbowała przygotować się na krótkie spotkanie z umierającymi dziełami. Przybyła tu w konkretnym celu i chcąc go osiągnąć musiała otrzeć się o to bezdusznie wywołane cierpienie. Zapewne nie po raz ostatni skrzywiła usta w paskudnym, niezwykle nieprzyjemnym grymasie mówiącym o braku tolerancji wobec takich wybryków natury.
Ani na ułamek chwili nie obdarzyła starca spojrzeniem. Nie wydawał się godny tego zaszczytu, bowiem aż nadto wyraźnie słyszała cichutkie szepty zgromadzonych tu dzieł. Nawet lustro stojące w głębi sklepu wydawało się być ucieszone, bowiem w końcu dostało niebywałą okazję odbić wizerunek galdra cieszącego się prostą, pewną siebie sylwetką. Oglądając się w nim upewniła się tylko, że wybranie szykownego, czarnego żakietu o złotych guzikach i ołówkowej spódnicy o tym samym kolorze sięgającej tuż przed kolano idealnie współgrało z bielą jedwabnej koszuli.
Pierwszy raz od tygodni przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. Niedbałym, nieco roztargnionym gestem odgarnęła z ramienia blond kosmyki układając je z powrotem na plecach, nie potrafiąc powstrzymać się od tego drobnego gestu. Musiała wyglądać profesjonalnie w każdym calu - od czubka głowy po noski kremowych czółenek. Nie przychodziła na uroczą pogawędkę, a biznesowe spotkanie skupione wokół dzieła szukanego intensywnie od wielu miesięcy. Była zdeterminowana zdobyć je i w efekcie końcowym powiesić na jednej z ścian mieszkania. Wiedziała, że inni mecenasi również go poszukują, dlatego wyprzedzenie ich leżało w jej interesie. Po otrzymaniu wiadomości o możliwości odebrania obrazu - mimo mało przyjemnego wyboru względem miejsca spotkania - nie wahała się ani chwili.
Nie liczyła na zaskoczenie malujące się na jego licu, ponieważ stukot obcasów uderzających o drewnianą podłogę roznosił się donośnie niemal po całym sklepie. Na samą myśl o zejściu do ponurego magazynu nie potrafiła nie skrzywić ust, ale dla czegoś tak pięknego była w stanie zdobyć się na poświęcenie. Zamykając za sobą skrzypiące ze starości drzwi zmierzyła stojącego mężczyznę ni to przyjaznym, ni to wrogim spojrzeniem.
— Witam, panie Moe — odparła, raptownie przerywając nieznośnie przedłużającą się ciszę. Lubiła wiedzieć z kim ma do czynienia, dlatego zawsze pozwalała sobie na tego rodzaju impertynencję. — Lepiej dla pana, jeśli obraz będzie oryginałem. Nie lubię trwonić swojego cennego czasu.
Powolnym, lecz pewnym siebie krokiem zbliżała się zarówno do niego, jak i do dzieła skrytego za woalem materiału.
Ani na ułamek chwili nie obdarzyła starca spojrzeniem. Nie wydawał się godny tego zaszczytu, bowiem aż nadto wyraźnie słyszała cichutkie szepty zgromadzonych tu dzieł. Nawet lustro stojące w głębi sklepu wydawało się być ucieszone, bowiem w końcu dostało niebywałą okazję odbić wizerunek galdra cieszącego się prostą, pewną siebie sylwetką. Oglądając się w nim upewniła się tylko, że wybranie szykownego, czarnego żakietu o złotych guzikach i ołówkowej spódnicy o tym samym kolorze sięgającej tuż przed kolano idealnie współgrało z bielą jedwabnej koszuli.
Pierwszy raz od tygodni przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. Niedbałym, nieco roztargnionym gestem odgarnęła z ramienia blond kosmyki układając je z powrotem na plecach, nie potrafiąc powstrzymać się od tego drobnego gestu. Musiała wyglądać profesjonalnie w każdym calu - od czubka głowy po noski kremowych czółenek. Nie przychodziła na uroczą pogawędkę, a biznesowe spotkanie skupione wokół dzieła szukanego intensywnie od wielu miesięcy. Była zdeterminowana zdobyć je i w efekcie końcowym powiesić na jednej z ścian mieszkania. Wiedziała, że inni mecenasi również go poszukują, dlatego wyprzedzenie ich leżało w jej interesie. Po otrzymaniu wiadomości o możliwości odebrania obrazu - mimo mało przyjemnego wyboru względem miejsca spotkania - nie wahała się ani chwili.
Nie liczyła na zaskoczenie malujące się na jego licu, ponieważ stukot obcasów uderzających o drewnianą podłogę roznosił się donośnie niemal po całym sklepie. Na samą myśl o zejściu do ponurego magazynu nie potrafiła nie skrzywić ust, ale dla czegoś tak pięknego była w stanie zdobyć się na poświęcenie. Zamykając za sobą skrzypiące ze starości drzwi zmierzyła stojącego mężczyznę ni to przyjaznym, ni to wrogim spojrzeniem.
— Witam, panie Moe — odparła, raptownie przerywając nieznośnie przedłużającą się ciszę. Lubiła wiedzieć z kim ma do czynienia, dlatego zawsze pozwalała sobie na tego rodzaju impertynencję. — Lepiej dla pana, jeśli obraz będzie oryginałem. Nie lubię trwonić swojego cennego czasu.
Powolnym, lecz pewnym siebie krokiem zbliżała się zarówno do niego, jak i do dzieła skrytego za woalem materiału.
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:34
Kai przechadzał się po magazynie, od czasu do czasu dotykając pewnych artefaktów, sprawdzając ich stan i oryginalność. Jego długie palce przesuwały się po antycznym drewnie, gładkim kamieniu, starych skórzanych oprawach ksiąg, szukając czegoś godnego bliższej uwagi. Większość rzeczy nie robiła już na nim większego wrażenia, chociaż już po chwili w jego umyśle odnotowanych było kilka interesujących pozycji, o które musiał spytać Magnusa. Oczywiście nie bezpośrednio, raczej mimochodem, subtelnie, przecież nie chciał żeby ten stary sknera wiedział o wartości przedmiotów, o których nie miał pojęcia. Moe często korzystał z cudzej niewiedzy dla własnej korzyści i nie miewał moralnych skrupułów. Każdy radził sobie jak potrafił, a Kai ani myślał dopłacać za cudzą niewiedzę.
Nie musiał długo czekać aż usłyszał stukot obcasów, dochodzący z góry.
W samą porę. Odstawił jedną z ksiąg, która chwilę wcześniej przykuła jego uwagę, zaginając przedtem stronę z interesującym go rozdziałem i skierował się w stronę drzwi aby powitać swoją… nazwijmy to z braku lepszego określenia.. klientkę.
Cóż to była za dostojna kobieta. Wyprostowana z kaskadą blond włosów, nienagannie opadających na dumne ramiona. Biła od niej elegancja i pewność siebie, którą Moe docenił już na pierwszy rzut oka. Dobrze. Bardzo dobrze. Wygląda na to, że ten interes będzie jednym z przyjemniejszych do przeprowadzenia.
Jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Nie pobłażliwym, uprzejmym i zachęcającym -nie przybierał w końcu postaci pokornego sprzedawcy, który miał zamiar wychwalać swój towar. Nie, on zapewniał unikaty, wykonywał zlecenia, których nikt inny nie chciał się podjąć. Nie było powodu ani miejsca na przechwałki, każdy wiedział ile co było warte. Kai mógł co najwyżej taksować spojrzeniem swojego potencjalnego kupca, oceniając czy jest wart jego uwagi czy też nie. Prędzej odwróciłby się na pięcie i odszedł, niż przekonywał kogoś do kupna swoich towarów.
Delikatny, wykrzywiony z naturalną drapieżnością uśmiech, świadczyć mógł tylko o tym, że Freja w jego ocenie zdecydowanie okazała się wartą poświęconego czasu.
- Pani Ahlström - odpowiedział na jej dumne powitanie, doceniając twardo postawione warunki zaledwie ognikiem, który na chwilę zapłonął w jego oczach. Zaintrygowanie? Ciekawość? Wyzwanie?
Sięgnął po obraz i z wyczuciem położył go na przygotowanym do tego biurku. Nie odwinął go z materiału, lata doświadczenia nauczyły go, że kupcy sami lubili rozpakowywać prezenty, które im przynosił. Odsunął się, robiąc miejsce blondynce i wskazując ręką aby podeszła i przekonała się osobiście o jakości jego towaru.
- Nie tracę czasu na kopię - mruknął z nutą rozbawienia w głosie, jakby jej podejrzliwość była tak nieuzasadniona, że aż zabawna.
Nie musiał długo czekać aż usłyszał stukot obcasów, dochodzący z góry.
W samą porę. Odstawił jedną z ksiąg, która chwilę wcześniej przykuła jego uwagę, zaginając przedtem stronę z interesującym go rozdziałem i skierował się w stronę drzwi aby powitać swoją… nazwijmy to z braku lepszego określenia.. klientkę.
Cóż to była za dostojna kobieta. Wyprostowana z kaskadą blond włosów, nienagannie opadających na dumne ramiona. Biła od niej elegancja i pewność siebie, którą Moe docenił już na pierwszy rzut oka. Dobrze. Bardzo dobrze. Wygląda na to, że ten interes będzie jednym z przyjemniejszych do przeprowadzenia.
Jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Nie pobłażliwym, uprzejmym i zachęcającym -nie przybierał w końcu postaci pokornego sprzedawcy, który miał zamiar wychwalać swój towar. Nie, on zapewniał unikaty, wykonywał zlecenia, których nikt inny nie chciał się podjąć. Nie było powodu ani miejsca na przechwałki, każdy wiedział ile co było warte. Kai mógł co najwyżej taksować spojrzeniem swojego potencjalnego kupca, oceniając czy jest wart jego uwagi czy też nie. Prędzej odwróciłby się na pięcie i odszedł, niż przekonywał kogoś do kupna swoich towarów.
Delikatny, wykrzywiony z naturalną drapieżnością uśmiech, świadczyć mógł tylko o tym, że Freja w jego ocenie zdecydowanie okazała się wartą poświęconego czasu.
- Pani Ahlström - odpowiedział na jej dumne powitanie, doceniając twardo postawione warunki zaledwie ognikiem, który na chwilę zapłonął w jego oczach. Zaintrygowanie? Ciekawość? Wyzwanie?
Sięgnął po obraz i z wyczuciem położył go na przygotowanym do tego biurku. Nie odwinął go z materiału, lata doświadczenia nauczyły go, że kupcy sami lubili rozpakowywać prezenty, które im przynosił. Odsunął się, robiąc miejsce blondynce i wskazując ręką aby podeszła i przekonała się osobiście o jakości jego towaru.
- Nie tracę czasu na kopię - mruknął z nutą rozbawienia w głosie, jakby jej podejrzliwość była tak nieuzasadniona, że aż zabawna.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:35
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Nie lubiła polegać na pierwszym wrażeniu, wszak zazwyczaj było podbudowane na wskroś płomiennymi bodźcami opierającymi się na kłamstwie mowy ciała. Wolała dać sobie czas na poznanie natury kryjącej się za pięknem kolorowych tęczówek. Nie inaczej miało się to stać w przypadku osoby pana Moe, choć już od dawna nie spotkała się z tak profesjonalnym podejściem do klienta i rzeczowym załatwianiem mniej lub bardziej legalnych formalności. Bystre, zaciekawione spojrzenie spoczęło na jego licu dłużej niż miała to robić w przypadku kogoś, kogo widziała pierwszy raz. Zresztą, miała mu zapłacić sporą sumę. Musiała wiedzieć, że nie położy pieniędzy na darmo.
Bez żalu zwróciła się w stronę obrazu. To dla niego tu przybyła, to dla niego zdecydowała się odeprzeć cierpienie innych dzieł marnujących się na ścianach sklepu Magnusa.
— Darujmy sobie te zbędne formalności, Kai. Nie widzę potrzeby pakowania się w sztywne formuły, skoro znajdujemy się… tutaj. Mów mi po imieniu.
Wcześniej przywitała się z nim w ten sposób przez wzgląd na zasady wpojone przez matkę. Każdemu należał się szacunek i okazanie go było konieczne, lecz skoro obdarzyli się uwagą nie widziała potrzeby pakowania się w staroświecki kodeks nagminnego posiłkowania się nazwiskiem w trakcie rozmowy. Nie przebywali pośród śmietanki towarzyskiej magicznego świata, tylko w otoczeniu przykurzonych rzeźb, szczelnie zamkniętych skrzynek skrywających swą zawartość czy innych, jeszcze bardziej tajemniczych przedmiotów nieznanego pochodzenia.
To, że na niego nie patrzyła, nie oznaczało ignorancji wobec charakternego uśmiechu malującego się na twarzy. Nie musiała widzieć, ponieważ wystarczyło poczuć wibracje niewidzialnych nici biegnących pomiędzy nimi. Rzecz zupełnie naturalna, choć wychodziła z założenia, że całkowicie zapomniana przez wielu znamienitych galdrów. Cokolwiek pojawiło się w oczach Kaia, tak mógł mieć pewność, że zostało to zauważone.
Z namacalną czcią sięgnęła po obraz złożony na biurku. Opuszki palców musnęły materiał skrywający piękno, którego pożądała z wielką zapalczywością od wielu miesięcy. Liczyła, że radosne oczekiwanie nie zmieni się w pełen rozgoryczenia zew zawodu. Słysząc rozbawienie brzmiące w głosie mężczyzny wbiła w niego sztylet bystrego spojrzenia, delektując się chwilową przyjemnością poczucia władzy.
— Wielu przed tobą mówiło mi dokładnie to samo — powiedziała oschle, do bólu rzeczowo, jakby starała się nakierować go na ewentualne nieprzyjemności związane z odkryciem kopii. Po chwili znów zwróciła się ku zawiniątku i kilka uderzeń serca później mogła podziwiać odkryte piękno poszukiwanego skarbu. Nie zważając na towarzystwo mężczyzny pozwoliła uczuciu triumfu przetoczyć się przez ciało, zwieńczeniem czego była konieczność zaczerpnięcia solidnego haustu powietrza.
— Jest właśnie taki, jaki sobie wyobrażałam. Doskonały.
Tym razem jej głos był o wiele łagodniejszy. Nadal nosił w sobie znamiono dumy, lecz został - przynajmniej na razie - ujarzmiony przez czar roztaczający się z płótna, na którym malarz postanowił oddać pełnię nieujarzmionego, gniewnego morza.
Bez żalu zwróciła się w stronę obrazu. To dla niego tu przybyła, to dla niego zdecydowała się odeprzeć cierpienie innych dzieł marnujących się na ścianach sklepu Magnusa.
— Darujmy sobie te zbędne formalności, Kai. Nie widzę potrzeby pakowania się w sztywne formuły, skoro znajdujemy się… tutaj. Mów mi po imieniu.
Wcześniej przywitała się z nim w ten sposób przez wzgląd na zasady wpojone przez matkę. Każdemu należał się szacunek i okazanie go było konieczne, lecz skoro obdarzyli się uwagą nie widziała potrzeby pakowania się w staroświecki kodeks nagminnego posiłkowania się nazwiskiem w trakcie rozmowy. Nie przebywali pośród śmietanki towarzyskiej magicznego świata, tylko w otoczeniu przykurzonych rzeźb, szczelnie zamkniętych skrzynek skrywających swą zawartość czy innych, jeszcze bardziej tajemniczych przedmiotów nieznanego pochodzenia.
To, że na niego nie patrzyła, nie oznaczało ignorancji wobec charakternego uśmiechu malującego się na twarzy. Nie musiała widzieć, ponieważ wystarczyło poczuć wibracje niewidzialnych nici biegnących pomiędzy nimi. Rzecz zupełnie naturalna, choć wychodziła z założenia, że całkowicie zapomniana przez wielu znamienitych galdrów. Cokolwiek pojawiło się w oczach Kaia, tak mógł mieć pewność, że zostało to zauważone.
Z namacalną czcią sięgnęła po obraz złożony na biurku. Opuszki palców musnęły materiał skrywający piękno, którego pożądała z wielką zapalczywością od wielu miesięcy. Liczyła, że radosne oczekiwanie nie zmieni się w pełen rozgoryczenia zew zawodu. Słysząc rozbawienie brzmiące w głosie mężczyzny wbiła w niego sztylet bystrego spojrzenia, delektując się chwilową przyjemnością poczucia władzy.
— Wielu przed tobą mówiło mi dokładnie to samo — powiedziała oschle, do bólu rzeczowo, jakby starała się nakierować go na ewentualne nieprzyjemności związane z odkryciem kopii. Po chwili znów zwróciła się ku zawiniątku i kilka uderzeń serca później mogła podziwiać odkryte piękno poszukiwanego skarbu. Nie zważając na towarzystwo mężczyzny pozwoliła uczuciu triumfu przetoczyć się przez ciało, zwieńczeniem czego była konieczność zaczerpnięcia solidnego haustu powietrza.
— Jest właśnie taki, jaki sobie wyobrażałam. Doskonały.
Tym razem jej głos był o wiele łagodniejszy. Nadal nosił w sobie znamiono dumy, lecz został - przynajmniej na razie - ujarzmiony przez czar roztaczający się z płótna, na którym malarz postanowił oddać pełnię nieujarzmionego, gniewnego morza.
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:35
Kai był osobą porywczą, temperamentną, lubującą się w tych prostych emocjach, które tak twardo wbijały się w ludzkie osobowości, będąc tam gdzie większość zaprzeczała ich istnieniu. Nie udawał, że nie czuje tych prymitywnych emocji, nie trzymał ich na wodzy, nie grał stonowania, nie tłumił tego, czego przeżywanie było tak przyjemne. W przeciwieństwie do rozsądku przebijającego się przez umysł, podpowiadającego, że zaiste potrzeba czegoś więcej aniżeli spojrzenia do oceny drugiej duszy, on pozwalał żeby to pierwsze wrażenie odbiło się w jego pamięci, smakował jego oburzającą, niepoprawną bezpośredniość. Nie po to aby wyrobić sobie zdanie na czyiś temat, nie był głupcem. Raczej dla tej pięknej przyjemności przeżywania spotkania z kimś, od kogo ewidentnie biła ta powierzchowna aura, tak prosta do oceny, tak przyjemna do pożądania. A pełna klasy i wyrafinowania blondynka stojąca razem z nim w tym zakurzonym magazynie, mówiąca o porzuceniu formalności, była idealnym kąskiem do smakowania siły pierwszego wrażenia.
- Jak sobie życzysz - odparł i chociaż w ustach kogoś innego mogłoby to zabrzmieć jak uległość, Moe nie posiadał w sobie ani drobiny tejże postawy. Przeciągnął za nią spojrzeniem gdy podchodziła do obrazu, jakby nagle stała się dla niego obiektem wartym o wiele większej uwagi aniżeli jakikolwiek przedmiot w tym pomieszczeniu. Bezczelny i niepokorny, nawet się z tym nie krył, chociaż jego oblicze pozostawało bliżej nieprzeniknione, nie licząc przebijającego się przez parę zielonych tęczówek zainteresowania.
Musiała to dostrzec gdy wbiła w niego ostre spojrzenie, które wywołało w nim jedynie delikatne uniesienie lewej brwi. Daleko mu było do skurczenia się pod jej oschłą, niewypowiedzianą groźbą, ba, nawet te ogniki rozbawienia na dnie jego oczu nie zgasły. Jego postawa i wyraz twarzy mówiły same za siebie:
Proszę, przekonaj się jak bardzo różnię się od tych wielu, których poznałaś przede mną.
Nie musiał długo czekać na to przyjemne poczucie satysfakcji, którego dostarczyła mu gdy tylko odsłoniła materiał skrywający oryginał tak pożądanego przez nią obrazu. Jej oczywista reakcja była dla Kaia zdecydowanie zbyt przyjemna. Wręcz niepoprawnie rozkoszna, a on smakował tę słodycz, przez dłuższy moment stojąc w milczeniu i po prostu obserwując, pozwalając sobie na podziwianie widoku pełnej triumfu kobiety, zupełnie jakby każde z nich potrzebowało kilku długich sekund aby nacieszyć się tą chwilą.
- Jak mówiłem, nie tracę czasu na kopie. Jestem słownym człowiekiem.
Nie musiała widzieć wyrazu jego twarzy, bo w samym głosie było słychać ten delikatny, niebezpieczny uśmiech, który błąkał się po jego ustach. Mężczyzna wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni, wybrał sobie jednego i przesunął go niemalże pieszczotliwie między palcami aby na sam koniec wsunąć do ust. Paczkę położył na stole obok kobiety, w geście sugerującym możliwość poczęstowania się, jeżeli tylko miała na to ochotę.
Można by pomyśleć, że nierozsądnie byłoby wzniecać chociażby najdrobniejszy żar w obecności dzieł sztuki, profesjonalizm Kaia jednak cechował się głęboko zakorzenioną brawurą, która nie brała pod uwagę nadmiernej ostrożności w sytuacjach, w których uważał ją za zbędną. Wszelki płomień mógł łatwo zgasić, a też nie był tak głupi i nieostrożny aby kierować chociażby pojedynczą drobinę żarzącego się skrawka tytoniu w kierunku obrazu.
Jego uwaga zdawała się być skupiona w głównej mierze na Frei, która z namaszczeniem badała dzieło swoimi delikatnymi dłońmi.
- Jak sobie życzysz - odparł i chociaż w ustach kogoś innego mogłoby to zabrzmieć jak uległość, Moe nie posiadał w sobie ani drobiny tejże postawy. Przeciągnął za nią spojrzeniem gdy podchodziła do obrazu, jakby nagle stała się dla niego obiektem wartym o wiele większej uwagi aniżeli jakikolwiek przedmiot w tym pomieszczeniu. Bezczelny i niepokorny, nawet się z tym nie krył, chociaż jego oblicze pozostawało bliżej nieprzeniknione, nie licząc przebijającego się przez parę zielonych tęczówek zainteresowania.
Musiała to dostrzec gdy wbiła w niego ostre spojrzenie, które wywołało w nim jedynie delikatne uniesienie lewej brwi. Daleko mu było do skurczenia się pod jej oschłą, niewypowiedzianą groźbą, ba, nawet te ogniki rozbawienia na dnie jego oczu nie zgasły. Jego postawa i wyraz twarzy mówiły same za siebie:
Proszę, przekonaj się jak bardzo różnię się od tych wielu, których poznałaś przede mną.
Nie musiał długo czekać na to przyjemne poczucie satysfakcji, którego dostarczyła mu gdy tylko odsłoniła materiał skrywający oryginał tak pożądanego przez nią obrazu. Jej oczywista reakcja była dla Kaia zdecydowanie zbyt przyjemna. Wręcz niepoprawnie rozkoszna, a on smakował tę słodycz, przez dłuższy moment stojąc w milczeniu i po prostu obserwując, pozwalając sobie na podziwianie widoku pełnej triumfu kobiety, zupełnie jakby każde z nich potrzebowało kilku długich sekund aby nacieszyć się tą chwilą.
- Jak mówiłem, nie tracę czasu na kopie. Jestem słownym człowiekiem.
Nie musiała widzieć wyrazu jego twarzy, bo w samym głosie było słychać ten delikatny, niebezpieczny uśmiech, który błąkał się po jego ustach. Mężczyzna wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni spodni, wybrał sobie jednego i przesunął go niemalże pieszczotliwie między palcami aby na sam koniec wsunąć do ust. Paczkę położył na stole obok kobiety, w geście sugerującym możliwość poczęstowania się, jeżeli tylko miała na to ochotę.
Można by pomyśleć, że nierozsądnie byłoby wzniecać chociażby najdrobniejszy żar w obecności dzieł sztuki, profesjonalizm Kaia jednak cechował się głęboko zakorzenioną brawurą, która nie brała pod uwagę nadmiernej ostrożności w sytuacjach, w których uważał ją za zbędną. Wszelki płomień mógł łatwo zgasić, a też nie był tak głupi i nieostrożny aby kierować chociażby pojedynczą drobinę żarzącego się skrawka tytoniu w kierunku obrazu.
Jego uwaga zdawała się być skupiona w głównej mierze na Frei, która z namaszczeniem badała dzieło swoimi delikatnymi dłońmi.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:36
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Przyglądanie się umysłom traktowała jak najprzedniejszą rozrywkę. Zawiłości kryjące się za głębią myśli tylko czekały, aż ktoś ujrzy ich piękno, aż ktoś postanowi ujarzmić ich wybuchowy charakter. Nawet te lubujące się w szczerości wobec świata wydawały się równie piękne. Bardzo rzadko posługiwały się kłamstwem, choć nigdy tego nie wykluczały, ponieważ prostota wartkich emocji znacznie utrudniała im istnienie. Jako mecenas dostawała wręcz niebywałą okazję przyglądania się im zza zasłony pragnień usadowionych w namiętności, władzy i głodu bycia kimś znaczącym. Uwielbiała je rozpoznawać, boleśnie szarpać i usadawiać w miejscu niczym niepokorne dzieci po bójce. Splendor przyjemności płynący z łowienia młodych, bystrych jaźni był wręcz uzależniający, lecz Kai stanowił zupełnie inną kategorię. Nie był stworzeniem o naiwnych marzeniach, a istotą z krwi i kości mającą pełne wyobrażenie o brutalności rzeczywistości.
Niestety nadal powoływał się na grzechy młodości. Chorobliwa pewność siebie mogła sprowadzić na niego zgubę, bowiem tacy jak on rzadko umieli rozsądnie rozporządzać pokorą bijącą wprost z wątłego serca. Świadczyło o tym choćby spojrzenie przesuwające się po jej ciele. Nieomal zapomniałaby się i uniosłaby kąciki ust w grymasie przypominającym uśmiech, w ostatniej chwili decydując się zachować wyraz twarzy stosowny przy rozmowie biznesowej. Żar tlący się z jego oczu ginął w zetknięciu z duszą ukutą w wiecznym zimnie.
Obojętność wobec ognia wijącego się w ciemnej obwódce tęczówek byłaby głupotą, ignorancją i błędem w jednym. Nie zamierzała jednak w żaden sposób dać mu poznać o przyjęciu rzuconej rękawicy. Wolała bawić się i grać zanim jedno z nich nie padłoby martwe na chłodny marmur, przy czym na pewno nie miała ochoty na zbyt wczesne pożegnanie się z cudownościami świata. Był bardziej bezczelny niż podejrzała go o to tuż po wejściu do pomieszczenia. Był… cóż, sobą.
Myślał, że należy mu się wszystko. Mimo rozległej wiedzy o tajemnicach ludzkich jaźni zbyt mocno zdawał się na diabelską niepokorność charakteru.
Spoglądając na obraz nie widziała nic poza nim. Odcięła się od zapachu kurzu wciskającego się do wrażliwych nozdrzy, odgłosów tętniącej życiem ulicy i gorzkiego smaku cierpienia oblepiającego język. Spodziewała się dostać go w o wiele gorszym stanie. Nie byłaby zła, wszak już wiele dzieł o rozległych uszkodzeniach oddawała do renowacji i wracały do niej w idealnym stanie. Tymczasem miała przed sobą idealne, pomstujące o boskość dzieło wybitnego malarza tworzącego sto lat przed jej urodzeniem. Oczyma wyobraźni widziała zazdrosne grymasy znajomych mecenasów oraz dopowiadała sobie myśli krążące w ich głowach niczym nieznośne pszczoły. Zawsze stawiała się ponad nimi, lecz od dzisiaj miała na to namacalny dowód. Spełnienie słodyczą przypominający miód powoli oblepiał drżące z ekscytacji serce.
— Cenię to sobie. W dzisiejszych czasach zdecydowanie zbyt wielu zdecydowało się na ścieżkę ułomności i półprawd, prawda? — szepnęła, jednocześnie wodząc opuszkami palców po ramie obrazu. Lubiła rzeczowe, profesjonalne podejście do załatwianych spraw, dlatego zignorowała paczkę papierosów położoną przez Kaia. Wolała nie narażać dzieła na zbyt bliski kontakt z dymem.
Po ponownym zawinięciu obrazu w materiał odwróciła się w stronę mężczyzny, z wyraźnym zadowoleniem malującym się w iskierkach oczu dostrzegając, że sam zdążył zapalić. Wbrew - być może - pewnym oczekiwaniom zbliżyła się ku niemu i bez najcichszego słowa uprzedzenia wyjęła tlący się papieros z jego ust, po czym bezwiednie wsunęła go między wargi. Będąc zaintrygowaną reakcją pana Moe ani na moment nie oderwała od niego wzroku. Nie paliła zbyt często, ale w tym wypadku pozwoliła płucom wchłonąć stosunkowo wiele trującego dymu.
— Dziękuję — powiedziała po oddaniu mu papierosa, nadając tonowi głosu imitację rozbawienia. — Co nie zmienia faktu, że powinnam Ci potrącić za taką lekkomyślność z ustalonej przez nas ceny. Płótno mogło tego nie przeżyć.
Omijała kłamstwa szerokim łukiem i nawet dla niego nie zamierzała robić wyjątku.
Niestety nadal powoływał się na grzechy młodości. Chorobliwa pewność siebie mogła sprowadzić na niego zgubę, bowiem tacy jak on rzadko umieli rozsądnie rozporządzać pokorą bijącą wprost z wątłego serca. Świadczyło o tym choćby spojrzenie przesuwające się po jej ciele. Nieomal zapomniałaby się i uniosłaby kąciki ust w grymasie przypominającym uśmiech, w ostatniej chwili decydując się zachować wyraz twarzy stosowny przy rozmowie biznesowej. Żar tlący się z jego oczu ginął w zetknięciu z duszą ukutą w wiecznym zimnie.
Obojętność wobec ognia wijącego się w ciemnej obwódce tęczówek byłaby głupotą, ignorancją i błędem w jednym. Nie zamierzała jednak w żaden sposób dać mu poznać o przyjęciu rzuconej rękawicy. Wolała bawić się i grać zanim jedno z nich nie padłoby martwe na chłodny marmur, przy czym na pewno nie miała ochoty na zbyt wczesne pożegnanie się z cudownościami świata. Był bardziej bezczelny niż podejrzała go o to tuż po wejściu do pomieszczenia. Był… cóż, sobą.
Myślał, że należy mu się wszystko. Mimo rozległej wiedzy o tajemnicach ludzkich jaźni zbyt mocno zdawał się na diabelską niepokorność charakteru.
Spoglądając na obraz nie widziała nic poza nim. Odcięła się od zapachu kurzu wciskającego się do wrażliwych nozdrzy, odgłosów tętniącej życiem ulicy i gorzkiego smaku cierpienia oblepiającego język. Spodziewała się dostać go w o wiele gorszym stanie. Nie byłaby zła, wszak już wiele dzieł o rozległych uszkodzeniach oddawała do renowacji i wracały do niej w idealnym stanie. Tymczasem miała przed sobą idealne, pomstujące o boskość dzieło wybitnego malarza tworzącego sto lat przed jej urodzeniem. Oczyma wyobraźni widziała zazdrosne grymasy znajomych mecenasów oraz dopowiadała sobie myśli krążące w ich głowach niczym nieznośne pszczoły. Zawsze stawiała się ponad nimi, lecz od dzisiaj miała na to namacalny dowód. Spełnienie słodyczą przypominający miód powoli oblepiał drżące z ekscytacji serce.
— Cenię to sobie. W dzisiejszych czasach zdecydowanie zbyt wielu zdecydowało się na ścieżkę ułomności i półprawd, prawda? — szepnęła, jednocześnie wodząc opuszkami palców po ramie obrazu. Lubiła rzeczowe, profesjonalne podejście do załatwianych spraw, dlatego zignorowała paczkę papierosów położoną przez Kaia. Wolała nie narażać dzieła na zbyt bliski kontakt z dymem.
Po ponownym zawinięciu obrazu w materiał odwróciła się w stronę mężczyzny, z wyraźnym zadowoleniem malującym się w iskierkach oczu dostrzegając, że sam zdążył zapalić. Wbrew - być może - pewnym oczekiwaniom zbliżyła się ku niemu i bez najcichszego słowa uprzedzenia wyjęła tlący się papieros z jego ust, po czym bezwiednie wsunęła go między wargi. Będąc zaintrygowaną reakcją pana Moe ani na moment nie oderwała od niego wzroku. Nie paliła zbyt często, ale w tym wypadku pozwoliła płucom wchłonąć stosunkowo wiele trującego dymu.
— Dziękuję — powiedziała po oddaniu mu papierosa, nadając tonowi głosu imitację rozbawienia. — Co nie zmienia faktu, że powinnam Ci potrącić za taką lekkomyślność z ustalonej przez nas ceny. Płótno mogło tego nie przeżyć.
Omijała kłamstwa szerokim łukiem i nawet dla niego nie zamierzała robić wyjątku.
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:36
Jako społeczny drapieżnik Kai był wyczulony na osoby swojego pokroju, rozpoznając wilka obok siebie z brawurową trafnością. Niekiedy zdawało się, że ten magiczny światek zaiste dzielił się na łowców i ich ofiary, chociaż nawet taki ignorant jak on, musiał przyznać że sprowadzając to do faktycznych realiów, nic nigdy nie pozostawało czarno-białe. Byli groźni i groźniejsi, uczeni i geniusze, źli i zniszczeni, byli też ci, którzy balansowali na cienkiej granicy rozsądku i szaleństwa, odwagi i głupoty, pożądania i nienawiści. Niczym taca pełna wszelkiej maści egzotycznych emocji, relacji i wariacji różnych osobowości.
Patrząc na Freję Ahlström widział wilka okutego w kobiece piękno i właśnie to pierwsze wrażenie było dla mężczyzny jak słodka obietnica, że ma do czynienia z kimś prawdziwie wartym jego uwagi. Czuł te chemiczne strumienie płynące od jednego ciała do drugiego, którym młody gniewny kawaler mógłby chcieć się poddać, porzucając zupełnie kulturę, wyrafinowanie i wszelkie skrupuły. Przecież to nie tak, że nigdy mu się to nie zdarzało, uwielbiał ucztować, korzystać z dóbr tego, co los mu podsunął pod nos, wycisnąć do granic możliwości sok z każdego słodkiego owocu.
Ale na Odyna, czy było cokolwiek silniej zakorzenionego w instynkcie wilka, coś przyjemniejszego i bardziej pociągającego niż polowanie? Chorobliwie pewny siebie i skazany na zgubę nie mógł sobie odmówić takiej perspektywy i nie była to prawdziwa i konkretna decyzja podjęta w jego umyśle w jakiejś przełomowej chwili. Dopiero poznana pani mecenas w swojej klasie i dystansie tak ewidentnie okazywanym młodemu ślepcowi, była po prostu obietnicą, z której mniej bądź bardziej podświadomie musiał skorzystać.
- Profesjonalizm faktycznie bywa towarem deficytowym w tej branży - przyznał sięgając po zapalniczkę i odpalając swojego papierosa. Dym który wypuścił z ust zasnuł nieruchome powietrze pogrążonego w półmroku pomieszczenia, otaczając mężczyznę swoim kłębem i charakterystycznym, dla niektórych wielce przyjemnym, zapachem palonego tytoniu. Oparł się barkiem o ścianę, obserwując Freję z czcią owijającą obraz z powrotem w materiał. - Z drugiej strony śmiem twierdzić, że nie należy nikomu przypisywać pięknej profesji, gdy pozostaje nikim więcej aniżeli zwykłym... oszustem.
Ostatnie słowo powiedział dość dobitnie, dając jednoznacznie do zrozumienia, że sam uważa niesłownych przemytników za plagę godną potępienia.
Przesunął spojrzeniem po zadowolonej kobiecie, która bez słowa zmniejszyła dzielący ich dystans. Mogła spostrzec wyraz spokojnej ciekawości malujący się w zielonych tęczówkach, który w połączeniu z postawą mężczyzny prezentował ni mniej ni więcej zainteresowanie i... oh tak, tą intrygującą otwartość. Rażący brak granic i niepewności, tylko spokój i coś, co dawało pewność, że Kai nie będzie powstrzymywał kobiety przed tym, co miała zamiar zrobić. Wydawało się, o zgrozo, że mogłaby go nawet zaatakować gdyby taka naszła ją ochota, a on wcale by jej nie powstrzymał, chociaż akurat z wielu możliwości, ta dla ślepca wydawała się najmniej prawdopodobna.
Pozwolił jej, a jakże, wyciągnąć papierosa spomiędzy ust, a spokojne spojrzenie, które z początku spoczywało na oczach kobiety, zsunęło się niemalże bezwiednie na jej wargi gdy zaciągała się dymem. Chwilę później zielone tęczówki powoli, wręcz leniwie, powróciły na poziom oczu pani mecenas, która mogła z łatwością dostrzec na ich dnie dwa tlące się płomyczki, odzwierciedlające drapieżność wilka, którego obserwowana od jakiegoś czasu ofiara, zaczęła zbliżać się kusząco blisko. Nie ukrywał ich, wręcz celowo, z premedytacją pozwalał jej dostrzec, że jego męski, niepokorny umysł docenił ten drobny gest - jego perfidne wyrafinowanie i pozorną niewinność. Strumienie przepływających między nimi prądów zagęściły się, zawirowały jakby błagając o więcej. Kai odebrał swojego papierosa nie odrywając od niej spojrzenia i wsadził go do ust, a delikatny, niemalże całkowicie stłumiony śmiech wyrwał się z jego gardła na słowa kolejnej groźby.
- Uwierz mi, ten papieros jest najmniejszym ryzykiem, przez które przeszedł twój drogocenny obraz, zanim dane mu było wpaść w te piękne, czułe dłonie - odparł, wypuszczając dym z ust i nosa, przemycając w tym jednym zdaniu oczywiste prowokacje, jak gdyby nawet nie był tego świadom. Jedyne co pozbawiało złudzeń, to ledwo widoczny drapieżny cień w jego oczach, którego zdaje się celowo nie ukrył. Jakby to wszystko było grą, mającą na celu sprawdzenie jak wiele Freja dostrzeże i na jak wiele mu pozwoli.
- Cena nie jest do negocjacji - dodał spokojnie, a po jego wargach przebiegł delikatny uśmiech świadczący o tym, że doskonale wiedział ile jest wart ten obraz, zarówno w przeliczeniu na pieniądze jak i na wartość emocjonalną dla samej pani mecenas.
Patrząc na Freję Ahlström widział wilka okutego w kobiece piękno i właśnie to pierwsze wrażenie było dla mężczyzny jak słodka obietnica, że ma do czynienia z kimś prawdziwie wartym jego uwagi. Czuł te chemiczne strumienie płynące od jednego ciała do drugiego, którym młody gniewny kawaler mógłby chcieć się poddać, porzucając zupełnie kulturę, wyrafinowanie i wszelkie skrupuły. Przecież to nie tak, że nigdy mu się to nie zdarzało, uwielbiał ucztować, korzystać z dóbr tego, co los mu podsunął pod nos, wycisnąć do granic możliwości sok z każdego słodkiego owocu.
Ale na Odyna, czy było cokolwiek silniej zakorzenionego w instynkcie wilka, coś przyjemniejszego i bardziej pociągającego niż polowanie? Chorobliwie pewny siebie i skazany na zgubę nie mógł sobie odmówić takiej perspektywy i nie była to prawdziwa i konkretna decyzja podjęta w jego umyśle w jakiejś przełomowej chwili. Dopiero poznana pani mecenas w swojej klasie i dystansie tak ewidentnie okazywanym młodemu ślepcowi, była po prostu obietnicą, z której mniej bądź bardziej podświadomie musiał skorzystać.
- Profesjonalizm faktycznie bywa towarem deficytowym w tej branży - przyznał sięgając po zapalniczkę i odpalając swojego papierosa. Dym który wypuścił z ust zasnuł nieruchome powietrze pogrążonego w półmroku pomieszczenia, otaczając mężczyznę swoim kłębem i charakterystycznym, dla niektórych wielce przyjemnym, zapachem palonego tytoniu. Oparł się barkiem o ścianę, obserwując Freję z czcią owijającą obraz z powrotem w materiał. - Z drugiej strony śmiem twierdzić, że nie należy nikomu przypisywać pięknej profesji, gdy pozostaje nikim więcej aniżeli zwykłym... oszustem.
Ostatnie słowo powiedział dość dobitnie, dając jednoznacznie do zrozumienia, że sam uważa niesłownych przemytników za plagę godną potępienia.
Przesunął spojrzeniem po zadowolonej kobiecie, która bez słowa zmniejszyła dzielący ich dystans. Mogła spostrzec wyraz spokojnej ciekawości malujący się w zielonych tęczówkach, który w połączeniu z postawą mężczyzny prezentował ni mniej ni więcej zainteresowanie i... oh tak, tą intrygującą otwartość. Rażący brak granic i niepewności, tylko spokój i coś, co dawało pewność, że Kai nie będzie powstrzymywał kobiety przed tym, co miała zamiar zrobić. Wydawało się, o zgrozo, że mogłaby go nawet zaatakować gdyby taka naszła ją ochota, a on wcale by jej nie powstrzymał, chociaż akurat z wielu możliwości, ta dla ślepca wydawała się najmniej prawdopodobna.
Pozwolił jej, a jakże, wyciągnąć papierosa spomiędzy ust, a spokojne spojrzenie, które z początku spoczywało na oczach kobiety, zsunęło się niemalże bezwiednie na jej wargi gdy zaciągała się dymem. Chwilę później zielone tęczówki powoli, wręcz leniwie, powróciły na poziom oczu pani mecenas, która mogła z łatwością dostrzec na ich dnie dwa tlące się płomyczki, odzwierciedlające drapieżność wilka, którego obserwowana od jakiegoś czasu ofiara, zaczęła zbliżać się kusząco blisko. Nie ukrywał ich, wręcz celowo, z premedytacją pozwalał jej dostrzec, że jego męski, niepokorny umysł docenił ten drobny gest - jego perfidne wyrafinowanie i pozorną niewinność. Strumienie przepływających między nimi prądów zagęściły się, zawirowały jakby błagając o więcej. Kai odebrał swojego papierosa nie odrywając od niej spojrzenia i wsadził go do ust, a delikatny, niemalże całkowicie stłumiony śmiech wyrwał się z jego gardła na słowa kolejnej groźby.
- Uwierz mi, ten papieros jest najmniejszym ryzykiem, przez które przeszedł twój drogocenny obraz, zanim dane mu było wpaść w te piękne, czułe dłonie - odparł, wypuszczając dym z ust i nosa, przemycając w tym jednym zdaniu oczywiste prowokacje, jak gdyby nawet nie był tego świadom. Jedyne co pozbawiało złudzeń, to ledwo widoczny drapieżny cień w jego oczach, którego zdaje się celowo nie ukrył. Jakby to wszystko było grą, mającą na celu sprawdzenie jak wiele Freja dostrzeże i na jak wiele mu pozwoli.
- Cena nie jest do negocjacji - dodał spokojnie, a po jego wargach przebiegł delikatny uśmiech świadczący o tym, że doskonale wiedział ile jest wart ten obraz, zarówno w przeliczeniu na pieniądze jak i na wartość emocjonalną dla samej pani mecenas.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:37
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Okazywanie litości nie wpisywało się w wizerunek żadnej krwi wilczycy szczerzącej kły na niemal każdą żywą istotę. Nie cierpiała kłamstw, obłudy i tchórzostwa, uważając prawdę za jedyny i najskuteczniejszy środek udanego żywota. Uważała, że dzięki temu może cieszyć się przywilejami z rąk samego Odyna i swojej imienniczki, która obdarzała ją intuicją godną najdzielniejszego stratega. Nawet mimo jasności tych względów niektórzy wciąż mieli czelność przypisać jej cechy godne pogardy, przynależnie wyłącznie pośledniejszych formom życia. Nie uznawała tego sposobu myślenia. Nie bez powodu stała się mecenasem, nie bez powodu zasłużyła na reputację. Dążąc nieugięcie do celu szarpała za karki, wgryzała się w tętnice pulsujące krwią i z niepokojącą przyjemnością spoglądała w wygasłe oczy.
— Niestety zbyt wielu galdrów wciąż obnosi się z konserwatywnym sposobem myślenia. Wedle ich ograniczonych, wąskich umysłów kobieta musi być przede wszystkim użyteczna. Ma uchodzić za ozdobę i emanować ślepym posłuszeństwem — rzekła z smutkiem, na samą myśl o postawieniu się w takiej roli aż zadrżała, bowiem uśpiony gniew przebudził się na moment smagając jej serce rozżarzonym postronkiem. Stojąc na ślubnym kobiercu pierwszy i ostatni raz powiedziała coś, czego oczekiwali od niej rodzice. Później wszystko się zmieniło, dzięki czemu miała taki a nie inny pogląd na mężczyzn uważających ją za słabą. — Mogę płacić więcej, byle praca została wykonana porządnie. Łudzili się, że pozostawię ich niechlujstwo bez komentarza, bojąc się wytknąć im błędy. Ich strata, owszem. Będą musieli obyć się bez dobrego zarobku.
Aż nazbyt mocno była świadoma władzy płynącej z pieszczotliwego dźwięku monet brzęczących w sakiewce. Podobnie jak młodość, która na równi mocno mieszała w głowach, bez odrobiny zdrowego rozsądku przynosiła więcej szkody niż pożytku. W przypadku mężczyzny stojącego naprzeciw niej musiała liczyć się z czymś jeszcze, lecz ta wiedza - przynajmniej na razie - nie była jej aż nazbyt potrzebna. Lubiła odkrywać złożoność ludzkiego umysłu skrawek po skrawku, kiedy to najczęściej dopiero po wielu tygodniach mogła ujrzeć i poczuć piękno całości. O wiele bardziej ekscytujące było spoglądanie w sedno tajemnicy i sycenie się tym mrocznym, lekko słodkawym zapachem przyprawionym nutą ostrości. Mrok tkwił w każdym z nich, lecz niektórzy potrafili skutecznie go zamaskować, a jeszcze inni obnosili się nim z dumą.
Freja wolała maskować swoje talenty.
Oba krwiożercze drapieżniki zostały udobruchane niespodziewaną przyjemnością powstałą z zetknięcia się ich istnień. Wbrew myślom, echo których dostrzegała w bystrości soczyście zielonych tęczówek, była graczem wysokiej klasy. Wyjątkowo wytrawnie i elegancko przesuwała piony na kolejne pola, czego najlepszym dowodem była delikatność emanująca z opuszków palców znaczących ciepłą ścieżkę na policzku Kaia. Znając w pełni swoje mocne strony mogła wykorzystać je z perfidną zajadłością i nie zamierzała się powstrzymywać, choćby miała to przypłacić wygięciem ust w uśmiech. Mężczyzna mimo swoich zdolności, mimo niepokorności i zadufania, nie do końca zdawał sobie sprawy z powagi gry toczącej się między nimi. Nie bez powodu zbliżyła się jako pierwsza.
— Mądrze — odparła z uznaniem, jakby wiara w czyny rzucane naprzeciw jej podopiecznym była czymś bezwarunkowym, naturalnym. Z dziką przyjemnością wilka rzucającego się w pogoń za wonią krwi pozwoliła sobie spojrzeć ku jego umysłowi. Mogła i chciała to zrobić, bowiem nie miała w zwyczaju porzucić szansę zdobytą dzięki mądrym zagraniom. Kai przez swą młodość był gotowy na dłonie, które mogły ukształtować plastyczne resztki charakteru. Co prawda nie zauważyła ich zbyt wiele, ale wiedziała, że istnieją. — Powinieneś zobaczyć, jak uciekają od mnie w obawie przed moją złością. Upajający widok.
Liczba sakiewek szybko się zmieniła, ponieważ chwilę później wyjęła z torebki kolejną i rzuciła ją w stronę pozostałych. Rzuciła mu niepokojąco serdeczne, a wręcz ciepłe spojrzenie - gdyby znał ją dłużej byłby świadom, że robiła to w wyjątkowych sytuacjach. I niekoniecznie oznaczała to coś dobrego, lecz o tym być może będzie mógł kiedyś przekonać się na własnej skórze.
— Wzajemnie. Jesteś miłą odmianą pośród... innych, Kai.
— Niestety zbyt wielu galdrów wciąż obnosi się z konserwatywnym sposobem myślenia. Wedle ich ograniczonych, wąskich umysłów kobieta musi być przede wszystkim użyteczna. Ma uchodzić za ozdobę i emanować ślepym posłuszeństwem — rzekła z smutkiem, na samą myśl o postawieniu się w takiej roli aż zadrżała, bowiem uśpiony gniew przebudził się na moment smagając jej serce rozżarzonym postronkiem. Stojąc na ślubnym kobiercu pierwszy i ostatni raz powiedziała coś, czego oczekiwali od niej rodzice. Później wszystko się zmieniło, dzięki czemu miała taki a nie inny pogląd na mężczyzn uważających ją za słabą. — Mogę płacić więcej, byle praca została wykonana porządnie. Łudzili się, że pozostawię ich niechlujstwo bez komentarza, bojąc się wytknąć im błędy. Ich strata, owszem. Będą musieli obyć się bez dobrego zarobku.
Aż nazbyt mocno była świadoma władzy płynącej z pieszczotliwego dźwięku monet brzęczących w sakiewce. Podobnie jak młodość, która na równi mocno mieszała w głowach, bez odrobiny zdrowego rozsądku przynosiła więcej szkody niż pożytku. W przypadku mężczyzny stojącego naprzeciw niej musiała liczyć się z czymś jeszcze, lecz ta wiedza - przynajmniej na razie - nie była jej aż nazbyt potrzebna. Lubiła odkrywać złożoność ludzkiego umysłu skrawek po skrawku, kiedy to najczęściej dopiero po wielu tygodniach mogła ujrzeć i poczuć piękno całości. O wiele bardziej ekscytujące było spoglądanie w sedno tajemnicy i sycenie się tym mrocznym, lekko słodkawym zapachem przyprawionym nutą ostrości. Mrok tkwił w każdym z nich, lecz niektórzy potrafili skutecznie go zamaskować, a jeszcze inni obnosili się nim z dumą.
Freja wolała maskować swoje talenty.
Oba krwiożercze drapieżniki zostały udobruchane niespodziewaną przyjemnością powstałą z zetknięcia się ich istnień. Wbrew myślom, echo których dostrzegała w bystrości soczyście zielonych tęczówek, była graczem wysokiej klasy. Wyjątkowo wytrawnie i elegancko przesuwała piony na kolejne pola, czego najlepszym dowodem była delikatność emanująca z opuszków palców znaczących ciepłą ścieżkę na policzku Kaia. Znając w pełni swoje mocne strony mogła wykorzystać je z perfidną zajadłością i nie zamierzała się powstrzymywać, choćby miała to przypłacić wygięciem ust w uśmiech. Mężczyzna mimo swoich zdolności, mimo niepokorności i zadufania, nie do końca zdawał sobie sprawy z powagi gry toczącej się między nimi. Nie bez powodu zbliżyła się jako pierwsza.
— Mądrze — odparła z uznaniem, jakby wiara w czyny rzucane naprzeciw jej podopiecznym była czymś bezwarunkowym, naturalnym. Z dziką przyjemnością wilka rzucającego się w pogoń za wonią krwi pozwoliła sobie spojrzeć ku jego umysłowi. Mogła i chciała to zrobić, bowiem nie miała w zwyczaju porzucić szansę zdobytą dzięki mądrym zagraniom. Kai przez swą młodość był gotowy na dłonie, które mogły ukształtować plastyczne resztki charakteru. Co prawda nie zauważyła ich zbyt wiele, ale wiedziała, że istnieją. — Powinieneś zobaczyć, jak uciekają od mnie w obawie przed moją złością. Upajający widok.
Liczba sakiewek szybko się zmieniła, ponieważ chwilę później wyjęła z torebki kolejną i rzuciła ją w stronę pozostałych. Rzuciła mu niepokojąco serdeczne, a wręcz ciepłe spojrzenie - gdyby znał ją dłużej byłby świadom, że robiła to w wyjątkowych sytuacjach. I niekoniecznie oznaczała to coś dobrego, lecz o tym być może będzie mógł kiedyś przekonać się na własnej skórze.
— Wzajemnie. Jesteś miłą odmianą pośród... innych, Kai.
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:37
Obraz bezlitosnej wilczycy tylko się wyostrzał, gdy Freja wspominała swoich poprzednich zleceniobiorców z tą niebezpieczną nutą w głosie. Z jej postaci biła pewność i klasa, które odpowiadały dojrzałej i znającej swoje możliwości osobie i które były dla Kaia niczym hipnotyzujący odpowiednik unikatowego dzieła sztuki boskiej. Jakby jej imię nie było jedynie przypadkiem, a darem, odniesieniem do Pani Wanów, której łaska promieniała z osoby pani mecenas niczym blask słońca.
- Głupcy w istocie. Wyobrażam sobie ich przekonanie, że mogą z taką nonszalancją traktować kobiece piękno jako objaw słabości, pozwolić sobie na to aby nie docenić ewidentnej siły i przenikliwości, bijących na równi z tym niezaprzeczalnym urokiem. - Uśmiechnął się delikatnie, wręcz ledwo zauważalnie, jakby jego oblicze nie znosiło zbyt ewidentnej ekspresji. Jego lekko mrukliwy głos pozostawał spokojny, chociaż ostatnie słowa dodał po chwili z pewną ponurą satysfakcją i uniesieniem brwi. - Ich strata.
Młodość mogła być przekleństwem i chociaż faktycznie ta niepokorna nuta przemawiała przez przemytnika bardzo wyraźnie, nie była wiodącym i oczywistym obrazem. Nie, u niego pod taflą brawurowej wręcz pewności siebie i niepohamowanego pożądania wszystkiego, na co tylko mogła najść go ochota, znajdowało się coś jeszcze. Kłębowisko mroku rozpływające się na dnie, z początku wydawałoby się będące jedynie tłem całej reszty, zbyt głęboko zakorzenione aby je przeoczyć, a jednak przez to, że wcale nie skrywane, pozostawało zbyt oczywiste aby od razu rzuciło się w oczy. Wszak widząc obraz to pierwszy plan przykuwa uwagę, nawet jeżeli otaczająca je ciemna farba skrywała w sobie znacznie więcej prawdy. Ten mrok, był tam, bardzo wyraźne, rozpływający się niczym przewlekła choroba, która już na tyle zmieniła wszystkie narządy, aby gdy już się ją dostrzeże, przy uważnym przyjrzeniu się nie można było znaleźć miejsca bez jej obecności. Ciemność doświadczeń, dumy i decyzji bez powrotu, szlam, zepsucie i zmartwiała gnijąca tkanka, obsadzona przez wijące się larwy...
Nie, to nie była tylko ogłupiająca młodość i brak pokory.
Para zielonych tęczówek zdawała się być do pewnego stopnia nieprzenikniona, chociaż ich powierzchnia pozostawała przepełniona wyraźnym zainteresowaniem, gdy słowa Frei przepływały między nimi, niczym wijące się w prowokacji węże, sugerujące że jeden drapieżnik właśnie polował na drugiego. Brak ofiary sprawiał, że atmosfera wibrowała od wzajemnie atakujących się prowokacji niczym wzburzone morze rodem z drogocennego płótna, które dało początek wszelkim emocjom.
Kobiece palce przesuwające się po męskim policzku były niczym przyjemna pieszczota, jakby przerażający wilk został chwilowo udobruchany, a jego zielone tęczówki, chociaż pozbawione śladu młodzieńczej słabości, ewidentnie doceniały bezpośredniość tego subtelnego gestu. Nie dawał się zaskoczyć, nie dawał się całkowicie zahipnotyzować, ale czerpał przyjemność z tej gry, pozwalając na to aby aura pani mecenas opadła na niego i połechtała tę męską strunę tak wrażliwą na piękno i pożądanie. Doceniał ten dar od niej, jak bestia która mruży oczy gdy ktoś odważy się ją pogłaskać.
- Oh wierzę ci, Freju – przyznał z błyskiem w oku, jakby fakt, że jej dłonie potrafią być bezlitosne pogłębiał ten rozkoszny podziw, sprawiając że jego umysł tym chętniej poddawał się czarowi. Jej imię w jego ustach zabrzmiało niemalże pieszczotliwie, wypowiedziane z jakąś czułą nutą, smakowane na języku jak jakiś rozkoszny egzotyczny przysmak, którego jeszcze nie miał okazji skosztować. - Jestem pewien, że jest to nie lada widok. Tym bardziej należy doceniać wszelką czułą delikatność, która przemawia przez dłonie, nieraz tak surowe.
Kolejny kłąb dymu, a ona oddaliła się nieznacznie, pozostawiając głęboki niedosyt w umyśle Moe’a, stłumiony tylko odrobinę przez powrót do interesów. Papieros wylądował w prowizorycznej popielniczce zrobionej z jakiegoś zakurzonego bezwartościowego naczynia, a Kai skierował swoją uwagę na cztery sakiewiki, których zawartość wydawała przyjemny dla ucha odgłos zarobku. Ten leniwy uśmiech na pełnych ustach był niemalże nieznośnie czarujący.
- Rzadko kiedy używam tego prostackiego kolokwializmu, ale tym razem interesy zaiste były… bardzo przyjemne.
- Głupcy w istocie. Wyobrażam sobie ich przekonanie, że mogą z taką nonszalancją traktować kobiece piękno jako objaw słabości, pozwolić sobie na to aby nie docenić ewidentnej siły i przenikliwości, bijących na równi z tym niezaprzeczalnym urokiem. - Uśmiechnął się delikatnie, wręcz ledwo zauważalnie, jakby jego oblicze nie znosiło zbyt ewidentnej ekspresji. Jego lekko mrukliwy głos pozostawał spokojny, chociaż ostatnie słowa dodał po chwili z pewną ponurą satysfakcją i uniesieniem brwi. - Ich strata.
Młodość mogła być przekleństwem i chociaż faktycznie ta niepokorna nuta przemawiała przez przemytnika bardzo wyraźnie, nie była wiodącym i oczywistym obrazem. Nie, u niego pod taflą brawurowej wręcz pewności siebie i niepohamowanego pożądania wszystkiego, na co tylko mogła najść go ochota, znajdowało się coś jeszcze. Kłębowisko mroku rozpływające się na dnie, z początku wydawałoby się będące jedynie tłem całej reszty, zbyt głęboko zakorzenione aby je przeoczyć, a jednak przez to, że wcale nie skrywane, pozostawało zbyt oczywiste aby od razu rzuciło się w oczy. Wszak widząc obraz to pierwszy plan przykuwa uwagę, nawet jeżeli otaczająca je ciemna farba skrywała w sobie znacznie więcej prawdy. Ten mrok, był tam, bardzo wyraźne, rozpływający się niczym przewlekła choroba, która już na tyle zmieniła wszystkie narządy, aby gdy już się ją dostrzeże, przy uważnym przyjrzeniu się nie można było znaleźć miejsca bez jej obecności. Ciemność doświadczeń, dumy i decyzji bez powrotu, szlam, zepsucie i zmartwiała gnijąca tkanka, obsadzona przez wijące się larwy...
Nie, to nie była tylko ogłupiająca młodość i brak pokory.
Para zielonych tęczówek zdawała się być do pewnego stopnia nieprzenikniona, chociaż ich powierzchnia pozostawała przepełniona wyraźnym zainteresowaniem, gdy słowa Frei przepływały między nimi, niczym wijące się w prowokacji węże, sugerujące że jeden drapieżnik właśnie polował na drugiego. Brak ofiary sprawiał, że atmosfera wibrowała od wzajemnie atakujących się prowokacji niczym wzburzone morze rodem z drogocennego płótna, które dało początek wszelkim emocjom.
Kobiece palce przesuwające się po męskim policzku były niczym przyjemna pieszczota, jakby przerażający wilk został chwilowo udobruchany, a jego zielone tęczówki, chociaż pozbawione śladu młodzieńczej słabości, ewidentnie doceniały bezpośredniość tego subtelnego gestu. Nie dawał się zaskoczyć, nie dawał się całkowicie zahipnotyzować, ale czerpał przyjemność z tej gry, pozwalając na to aby aura pani mecenas opadła na niego i połechtała tę męską strunę tak wrażliwą na piękno i pożądanie. Doceniał ten dar od niej, jak bestia która mruży oczy gdy ktoś odważy się ją pogłaskać.
- Oh wierzę ci, Freju – przyznał z błyskiem w oku, jakby fakt, że jej dłonie potrafią być bezlitosne pogłębiał ten rozkoszny podziw, sprawiając że jego umysł tym chętniej poddawał się czarowi. Jej imię w jego ustach zabrzmiało niemalże pieszczotliwie, wypowiedziane z jakąś czułą nutą, smakowane na języku jak jakiś rozkoszny egzotyczny przysmak, którego jeszcze nie miał okazji skosztować. - Jestem pewien, że jest to nie lada widok. Tym bardziej należy doceniać wszelką czułą delikatność, która przemawia przez dłonie, nieraz tak surowe.
Kolejny kłąb dymu, a ona oddaliła się nieznacznie, pozostawiając głęboki niedosyt w umyśle Moe’a, stłumiony tylko odrobinę przez powrót do interesów. Papieros wylądował w prowizorycznej popielniczce zrobionej z jakiegoś zakurzonego bezwartościowego naczynia, a Kai skierował swoją uwagę na cztery sakiewiki, których zawartość wydawała przyjemny dla ucha odgłos zarobku. Ten leniwy uśmiech na pełnych ustach był niemalże nieznośnie czarujący.
- Rzadko kiedy używam tego prostackiego kolokwializmu, ale tym razem interesy zaiste były… bardzo przyjemne.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:40
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Okazywanie litości nie wpisywało się w wizerunek żadnej krwi wilczycy szczerzącej kły na niemal każdą żywą istotę. Nie cierpiała kłamstw, obłudy i tchórzostwa, uważając prawdę za jedyny i najskuteczniejszy środek udanego żywota. Uważała, że dzięki temu może cieszyć się przywilejami z rąk samego Odyna i swojej imienniczki, która obdarzała ją intuicją godną najdzielniejszego stratega. Nawet mimo jasności tych względów niektórzy wciąż mieli czelność przypisać jej cechy godne pogardy, przynależnie wyłącznie pośledniejszych formom życia. Nie uznawała tego sposobu myślenia. Nie bez powodu stała się mecenasem, nie bez powodu zasłużyła na reputację. Dążąc nieugięcie do celu szarpała za karki, wgryzała się w tętnice pulsujące krwią i z niepokojącą przyjemnością spoglądała w wygasłe oczy.
— Niestety zbyt wielu galdrów wciąż obnosi się z konserwatywnym sposobem myślenia. Wedle ich ograniczonych, wąskich umysłów kobieta musi być przede wszystkim użyteczna. Ma uchodzić za ozdobę i emanować ślepym posłuszeństwem — rzekła z smutkiem, na samą myśl o postawieniu się w takiej roli aż zadrżała, bowiem uśpiony gniew przebudził się na moment smagając jej serce rozżarzonym postronkiem. Stojąc na ślubnym kobiercu pierwszy i ostatni raz powiedziała coś, czego oczekiwali od niej rodzice. Później wszystko się zmieniło, dzięki czemu miała taki a nie inny pogląd na mężczyzn uważających ją za słabą. — Mogę płacić więcej, byle praca została wykonana porządnie. Łudzili się, że pozostawię ich niechlujstwo bez komentarza, bojąc się wytknąć im błędy. Ich strata, owszem. Będą musieli obyć się bez dobrego zarobku.
Aż nazbyt mocno była świadoma władzy płynącej z pieszczotliwego dźwięku monet brzęczących w sakiewce. Podobnie jak młodość, która na równi mocno mieszała w głowach, bez odrobiny zdrowego rozsądku przynosiła więcej szkody niż pożytku. W przypadku mężczyzny stojącego naprzeciw niej musiała liczyć się z czymś jeszcze, lecz ta wiedza - przynajmniej na razie - nie była jej aż nazbyt potrzebna. Lubiła odkrywać złożoność ludzkiego umysłu skrawek po skrawku, kiedy to najczęściej dopiero po wielu tygodniach mogła ujrzeć i poczuć piękno całości. O wiele bardziej ekscytujące było spoglądanie w sedno tajemnicy i sycenie się tym mrocznym, lekko słodkawym zapachem przyprawionym nutą ostrości. Mrok tkwił w każdym z nich, lecz niektórzy potrafili skutecznie go zamaskować, a jeszcze inni obnosili się nim z dumą.
Freja wolała maskować swoje talenty.
Oba krwiożercze drapieżniki zostały udobruchane niespodziewaną przyjemnością powstałą z zetknięcia się ich istnień. Wbrew myślom, echo których dostrzegała w bystrości soczyście zielonych tęczówek, była graczem wysokiej klasy. Wyjątkowo wytrawnie i elegancko przesuwała piony na kolejne pola, czego najlepszym dowodem była delikatność emanująca z opuszków palców znaczących ciepłą ścieżkę na policzku Kaia. Znając w pełni swoje mocne strony mogła wykorzystać je z perfidną zajadłością i nie zamierzała się powstrzymywać, choćby miała to przypłacić wygięciem ust w uśmiech. Mężczyzna mimo swoich zdolności, mimo niepokorności i zadufania, nie do końca zdawał sobie sprawy z powagi gry toczącej się między nimi. Nie bez powodu zbliżyła się jako pierwsza.
— Mądrze — odparła z uznaniem, jakby wiara w czyny rzucane naprzeciw jej podopiecznym była czymś bezwarunkowym, naturalnym. Z dziką przyjemnością wilka rzucającego się w pogoń za wonią krwi pozwoliła sobie spojrzeć ku jego umysłowi. Mogła i chciała to zrobić, bowiem nie miała w zwyczaju porzucić szansę zdobytą dzięki mądrym zagraniom. Kai przez swą młodość był gotowy na dłonie, które mogły ukształtować plastyczne resztki charakteru. Co prawda nie zauważyła ich zbyt wiele, ale wiedziała, że istnieją. — Powinieneś zobaczyć, jak uciekają od mnie w obawie przed moją złością. Upajający widok.
Liczba sakiewek szybko się zmieniła, ponieważ chwilę później wyjęła z torebki kolejną i rzuciła ją w stronę pozostałych. Rzuciła mu niepokojąco serdeczne, a wręcz ciepłe spojrzenie - gdyby znał ją dłużej byłby świadom, że robiła to w wyjątkowych sytuacjach. I niekoniecznie oznaczała to coś dobrego, lecz o tym być może będzie mógł kiedyś przekonać się na własnej skórze.
— Wzajemnie. Jesteś miłą odmianą pośród... innych, Kai.
— Niestety zbyt wielu galdrów wciąż obnosi się z konserwatywnym sposobem myślenia. Wedle ich ograniczonych, wąskich umysłów kobieta musi być przede wszystkim użyteczna. Ma uchodzić za ozdobę i emanować ślepym posłuszeństwem — rzekła z smutkiem, na samą myśl o postawieniu się w takiej roli aż zadrżała, bowiem uśpiony gniew przebudził się na moment smagając jej serce rozżarzonym postronkiem. Stojąc na ślubnym kobiercu pierwszy i ostatni raz powiedziała coś, czego oczekiwali od niej rodzice. Później wszystko się zmieniło, dzięki czemu miała taki a nie inny pogląd na mężczyzn uważających ją za słabą. — Mogę płacić więcej, byle praca została wykonana porządnie. Łudzili się, że pozostawię ich niechlujstwo bez komentarza, bojąc się wytknąć im błędy. Ich strata, owszem. Będą musieli obyć się bez dobrego zarobku.
Aż nazbyt mocno była świadoma władzy płynącej z pieszczotliwego dźwięku monet brzęczących w sakiewce. Podobnie jak młodość, która na równi mocno mieszała w głowach, bez odrobiny zdrowego rozsądku przynosiła więcej szkody niż pożytku. W przypadku mężczyzny stojącego naprzeciw niej musiała liczyć się z czymś jeszcze, lecz ta wiedza - przynajmniej na razie - nie była jej aż nazbyt potrzebna. Lubiła odkrywać złożoność ludzkiego umysłu skrawek po skrawku, kiedy to najczęściej dopiero po wielu tygodniach mogła ujrzeć i poczuć piękno całości. O wiele bardziej ekscytujące było spoglądanie w sedno tajemnicy i sycenie się tym mrocznym, lekko słodkawym zapachem przyprawionym nutą ostrości. Mrok tkwił w każdym z nich, lecz niektórzy potrafili skutecznie go zamaskować, a jeszcze inni obnosili się nim z dumą.
Freja wolała maskować swoje talenty.
Oba krwiożercze drapieżniki zostały udobruchane niespodziewaną przyjemnością powstałą z zetknięcia się ich istnień. Wbrew myślom, echo których dostrzegała w bystrości soczyście zielonych tęczówek, była graczem wysokiej klasy. Wyjątkowo wytrawnie i elegancko przesuwała piony na kolejne pola, czego najlepszym dowodem była delikatność emanująca z opuszków palców znaczących ciepłą ścieżkę na policzku Kaia. Znając w pełni swoje mocne strony mogła wykorzystać je z perfidną zajadłością i nie zamierzała się powstrzymywać, choćby miała to przypłacić wygięciem ust w uśmiech. Mężczyzna mimo swoich zdolności, mimo niepokorności i zadufania, nie do końca zdawał sobie sprawy z powagi gry toczącej się między nimi. Nie bez powodu zbliżyła się jako pierwsza.
— Mądrze — odparła z uznaniem, jakby wiara w czyny rzucane naprzeciw jej podopiecznym była czymś bezwarunkowym, naturalnym. Z dziką przyjemnością wilka rzucającego się w pogoń za wonią krwi pozwoliła sobie spojrzeć ku jego umysłowi. Mogła i chciała to zrobić, bowiem nie miała w zwyczaju porzucić szansę zdobytą dzięki mądrym zagraniom. Kai przez swą młodość był gotowy na dłonie, które mogły ukształtować plastyczne resztki charakteru. Co prawda nie zauważyła ich zbyt wiele, ale wiedziała, że istnieją. — Powinieneś zobaczyć, jak uciekają od mnie w obawie przed moją złością. Upajający widok.
Liczba sakiewek szybko się zmieniła, ponieważ chwilę później wyjęła z torebki kolejną i rzuciła ją w stronę pozostałych. Rzuciła mu niepokojąco serdeczne, a wręcz ciepłe spojrzenie - gdyby znał ją dłużej byłby świadom, że robiła to w wyjątkowych sytuacjach. I niekoniecznie oznaczała to coś dobrego, lecz o tym być może będzie mógł kiedyś przekonać się na własnej skórze.
— Wzajemnie. Jesteś miłą odmianą pośród... innych, Kai.
Bezimienny
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:41
Lewy kącik ust mężczyzny, jak gdyby w bezwiednym, subtelnym i bardzo łatwym do przeoczenia dla mało uważnego obserwatora geście, uniósł się na zaledwie sekundę, gdy Freja posłużyła się słowem „użyteczna” opisując karygodne prostolinijne podejście do kobiet. Tak powszechne, tak nagminne, tak idiotyczne przekonanie, które nie bierze pod uwagę wielkości płci przeciwnej, podczas gdy ta, jeżeli wybierana z wyczuciem i rozwagą, potrafiła wynieść swojego partnera na wyżyny, których sam nie byłby w stanie osiągnąć. Co zabawne dostrzegał to Moe, ten sam Moe, który miał mocno ograniczone pojęcie na temat życiowej stałości czy emocjonalnej stabilności, którego umysł nie potrafił wyobrazić sobie więzi silniejszej aniżeli więź potrzeb i zysków. Cóż, być może uczucia oślepiały, w takim wypadku Kai mógł być uważany za osobę o bardzo przejrzystym poglądzie, mimo że nie można było oskarżyć go o premedytację w tym aspekcie. Oh i oczywiście korzystał z prostych uciech ciała i umysłu, z powierzchowności piękna i bezpruderyjności, mógł jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że wykorzystywał do tego zarówno kobiety jak i mężczyzn, dlatego nie można było mu wytknąć żadnej dyskryminacji.
Pozwolił sobie na wyrażenie milczącego poparcia dla słów Frei, która zdawało się wystarczająco trafnie podsumowała istotę zaangażowania i zarobku, aby nie wymagało to dalszej dyskusji. Mimo wszystko Kai wpatrywał się w nią spod kłębów dymu papierosowego, wciąż podziwiając tę energię, którą emanowała, a która w idealnej harmonii łączyła piękno i bezwzględność.
Jeżeli pani mecenas była osobą wykorzystującą swoje największe asy w rękawie poprzez rozważne ruchy na planszy tej gry, Kai bezceremonialnie poświęcał właśnie cennego skoczka aby tylko zbliżyć jej królową do swojego króla. Z przyjemnością pozwalał gestom i wdziękom Frei aby oddziaływały na jego umysł i ciało, nie zważając na to, że chwilowo mogłoby to postawić blondynkę w sytuacji potencjalnie dominującej. Nie czuł obaw przed oddaniem kontroli w jej smukłe dłonie, zupełnie jakby wszelkie niebezpieczeństwo czy sama w sobie nierozważność takiego postępowania, nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Cokolwiek mógł stracić w tej grze, sama rozgrywka ewidentnie była tego warta.
Krótki śmiech wyrwał się z jego gardła wraz z kłębem dymu, a maska bezpruderyjnego profesjonalizmu na chwilę uchyliła się w wyrazie szczerego rozbawienia.
- Upajający, tak, nie wątpię – mruknął, a jego głos znów zabarwiła dziwnie pieszczotliwa nuta. Maska jednak z powrotem przyległa do oblicza mężczyzny, gdy na stole pojawiła się kolejna, nadprogramowa sakiewka z monetami. Wrodzona nieufność sprawiła, że mimo iż w zielonych tęczówkach zagościło zaintrygowanie, lewa brew uniosła się delikatnie w wyrazie uprzejmego zaciekawienia. - Zwykłem wierzyć, że na tym świecie nie ma nic za darmo, czym więc zasłużyłem na ten… dodatek?
Para oczu lustrowała panią mecenas, bezlitośnie, wręcz niepoprawnie bezpośrednio, jakby tym samym mogły one wyczytać ukryte motywy idące za nagłą hojnością. Nagle usta wygięły się w delikatnym, drapieżnym uśmiechu, jakby mężczyzna dostrzegł to czego chciał bądź zwyczajnie zrezygnował z poszukiwań. Coś błysnęło w zielonych oczach, jakby odbicie w ciemnej toni na ich dnie.
- Nie zrozum mnie źle, duma najzwyczajniej nie pozwoliłaby mi pozostawić takiego długu wdzięczności bez rekompensaty w postaci... oh, głupiego drinka chociażby.
Pozwolił sobie na wyrażenie milczącego poparcia dla słów Frei, która zdawało się wystarczająco trafnie podsumowała istotę zaangażowania i zarobku, aby nie wymagało to dalszej dyskusji. Mimo wszystko Kai wpatrywał się w nią spod kłębów dymu papierosowego, wciąż podziwiając tę energię, którą emanowała, a która w idealnej harmonii łączyła piękno i bezwzględność.
Jeżeli pani mecenas była osobą wykorzystującą swoje największe asy w rękawie poprzez rozważne ruchy na planszy tej gry, Kai bezceremonialnie poświęcał właśnie cennego skoczka aby tylko zbliżyć jej królową do swojego króla. Z przyjemnością pozwalał gestom i wdziękom Frei aby oddziaływały na jego umysł i ciało, nie zważając na to, że chwilowo mogłoby to postawić blondynkę w sytuacji potencjalnie dominującej. Nie czuł obaw przed oddaniem kontroli w jej smukłe dłonie, zupełnie jakby wszelkie niebezpieczeństwo czy sama w sobie nierozważność takiego postępowania, nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Cokolwiek mógł stracić w tej grze, sama rozgrywka ewidentnie była tego warta.
Krótki śmiech wyrwał się z jego gardła wraz z kłębem dymu, a maska bezpruderyjnego profesjonalizmu na chwilę uchyliła się w wyrazie szczerego rozbawienia.
- Upajający, tak, nie wątpię – mruknął, a jego głos znów zabarwiła dziwnie pieszczotliwa nuta. Maska jednak z powrotem przyległa do oblicza mężczyzny, gdy na stole pojawiła się kolejna, nadprogramowa sakiewka z monetami. Wrodzona nieufność sprawiła, że mimo iż w zielonych tęczówkach zagościło zaintrygowanie, lewa brew uniosła się delikatnie w wyrazie uprzejmego zaciekawienia. - Zwykłem wierzyć, że na tym świecie nie ma nic za darmo, czym więc zasłużyłem na ten… dodatek?
Para oczu lustrowała panią mecenas, bezlitośnie, wręcz niepoprawnie bezpośrednio, jakby tym samym mogły one wyczytać ukryte motywy idące za nagłą hojnością. Nagle usta wygięły się w delikatnym, drapieżnym uśmiechu, jakby mężczyzna dostrzegł to czego chciał bądź zwyczajnie zrezygnował z poszukiwań. Coś błysnęło w zielonych oczach, jakby odbicie w ciemnej toni na ich dnie.
- Nie zrozum mnie źle, duma najzwyczajniej nie pozwoliłaby mi pozostawić takiego długu wdzięczności bez rekompensaty w postaci... oh, głupiego drinka chociażby.
Freja Ahlström
Re: 21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:41
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Wielu gorzko płaciło za popełnienie tego błędu. Uśmiech zamieniał się w grymas niedowierzania, gdy dzięki budowanemu latami doświadczeniu dostawała to, czego chciała. Nie nawykła puszczać żadnej okazji płazem. Wiedziała, że Kai zrozumiałby takie podejście. Potrafiłby dostrzec szansę nawet w pokoju bez drzwi, choć motywy ich postępowania nie mogły różnić się bardziej - widziałaby ją ze względu na rozsądek i chłodną ocenę sytuacji, a on zostałby pokierowany młodzieńczą brawurą, zniecierpliwieniem i pychą sączącą się z przebrzmiałego od odwagi serca. Być może była wobec siebie zbyt surowa pokładając wiele kwestii na karb wieku, lecz za młodu nie mogłaby pochwalić się tak bystrym spojrzeniem, a choćby dzisiejszego popołudnia - owszem. Balans pomiędzy naturą, umysłem i przyziemnymi sprawami był pożądany, lecz nie każdy dostąpił zaszczytu zrównoważenia go w umiejętny sposób.
Uwielbiała gry na równi z polowaniem. Przesuwanie pionków po biało - czarnej szachownicy przypominało wybieranie ofiary, choć w tym przypadku miało obyć się bez krwi i rozpaczliwego krzyku agonii. Jako królowa nie widziała przeszkód w poświęceniu paru podwładnych dla wygranej. W ostatecznym rozrachunku i tak to właśnie ona zgarniała całą nagrodę, bowiem nawet król musiał czekać na każdy jej znak i wykazać się zrozumieniem wobec kapryśności charakteru. Jej spojrzenie objęło jego lico wraz z stopniowo rosnącym ciepłem. Ogień przesuwał się tuż przy skórze - pieszczota porównywalna do tej, w której zdecydowała się zetknąć opuszki palców z brzegiem wyraźnie zarysowanej szczęki Moe. Płomienie przeszły przez całe ramię, aby następnie subtelnie przeskoczyć na obojczyk i tors, w ostatecznym stadium obejmując we władanie klatkę żeber.
Nie zamierzała oszczędzać na niczym, dlatego należało wliczyć w to również działanie podstępnego uroku kryjącego się w lśniących tęczówkach, nikłym uśmiechu i pewnym siebie ruchu ciała. Wydawało mu się, że może wszystko, lecz to przekonanie należało do czasów sprzed poznania jej. Nie zdawał sobie sprawy z jakim przeciwnikiem do czynienia.
— Nawet nie tłumaczę sobie, że nie robię tego celowo, ponieważ musiałabym skłamać — głos Frei został spowity dojmującą szczerością. Nie zamierzała udawać szacunku do kogoś, kto jeszcze na niego nie zasłużył. Z nim było inaczej, więc chociażby dlatego zdecydowała się dorzucić do ustalonej kwoty coś dodatkowego. Zasłużył. Nie płaszczył się, nie udawał kogoś, kim naprawdę nie był. Lubiła to, nawet gdy miała do czynienia z kimś młodym, nieokrzesanym z swym wewnętrznym buntem wobec ułomności świata galdrów. — Jesteś autentyczny, Kai. A ja cenię to ponad wszystko inne. Wynagradzam każdego dokładnie tak, jak na to zasługuje, dlatego dostałeś więcej.
Nie odczuła ani grama oburzenia. Spojrzenie pana Moe balansujące na granicy bezeceństwa było dla niej dość… przyjemne. Poruszała się w jego obrębie swobodnie, bez nerwów, jakby nie raz i nie dwa miała możliwość przetestowania swych umiejętności w takich warunkach. Znowu zmniejszyła dzielący ich dystans stojąc tuż przed nim. Zaledwie parę centymetrów dzieliło dwa przeciwstawne sobie ciała, co tylko udowodniało pojawienie się pewnej wyjątkowej energii pomiędzy nimi.
Spojrzała na niego śmiało.
— Sądzisz, że byłabym zainteresowana drinkiem w twoim towarzystwie?
Uwielbiała gry na równi z polowaniem. Przesuwanie pionków po biało - czarnej szachownicy przypominało wybieranie ofiary, choć w tym przypadku miało obyć się bez krwi i rozpaczliwego krzyku agonii. Jako królowa nie widziała przeszkód w poświęceniu paru podwładnych dla wygranej. W ostatecznym rozrachunku i tak to właśnie ona zgarniała całą nagrodę, bowiem nawet król musiał czekać na każdy jej znak i wykazać się zrozumieniem wobec kapryśności charakteru. Jej spojrzenie objęło jego lico wraz z stopniowo rosnącym ciepłem. Ogień przesuwał się tuż przy skórze - pieszczota porównywalna do tej, w której zdecydowała się zetknąć opuszki palców z brzegiem wyraźnie zarysowanej szczęki Moe. Płomienie przeszły przez całe ramię, aby następnie subtelnie przeskoczyć na obojczyk i tors, w ostatecznym stadium obejmując we władanie klatkę żeber.
Nie zamierzała oszczędzać na niczym, dlatego należało wliczyć w to również działanie podstępnego uroku kryjącego się w lśniących tęczówkach, nikłym uśmiechu i pewnym siebie ruchu ciała. Wydawało mu się, że może wszystko, lecz to przekonanie należało do czasów sprzed poznania jej. Nie zdawał sobie sprawy z jakim przeciwnikiem do czynienia.
— Nawet nie tłumaczę sobie, że nie robię tego celowo, ponieważ musiałabym skłamać — głos Frei został spowity dojmującą szczerością. Nie zamierzała udawać szacunku do kogoś, kto jeszcze na niego nie zasłużył. Z nim było inaczej, więc chociażby dlatego zdecydowała się dorzucić do ustalonej kwoty coś dodatkowego. Zasłużył. Nie płaszczył się, nie udawał kogoś, kim naprawdę nie był. Lubiła to, nawet gdy miała do czynienia z kimś młodym, nieokrzesanym z swym wewnętrznym buntem wobec ułomności świata galdrów. — Jesteś autentyczny, Kai. A ja cenię to ponad wszystko inne. Wynagradzam każdego dokładnie tak, jak na to zasługuje, dlatego dostałeś więcej.
Nie odczuła ani grama oburzenia. Spojrzenie pana Moe balansujące na granicy bezeceństwa było dla niej dość… przyjemne. Poruszała się w jego obrębie swobodnie, bez nerwów, jakby nie raz i nie dwa miała możliwość przetestowania swych umiejętności w takich warunkach. Znowu zmniejszyła dzielący ich dystans stojąc tuż przed nim. Zaledwie parę centymetrów dzieliło dwa przeciwstawne sobie ciała, co tylko udowodniało pojawienie się pewnej wyjątkowej energii pomiędzy nimi.
Spojrzała na niego śmiało.
— Sądzisz, że byłabym zainteresowana drinkiem w twoim towarzystwie?
Bezimienny
21.09.2000 – Antikvitetsbutikk – F. Ahlström & Bezimienny: K. Moe Wto 21 Lis - 21:42
Problem chyba zaiste polegał na tym, że Kai nie potrafił uniżyć się do tego prostego słowa "proszę". Być może to życie go nauczyło, że nie należało pokładać swojego losu w cudzych rękach, a może po prostu nie znosił myśli, że mógłby uzależnić swoje potrzeby od cudzej uprzejmości. Nie, on przyjmował to, co inni dawali mu z własnej, nieprzymuszonej woli, bądź zdobywał to, czego pragnął. Nie było niczego pomiędzy, żadnej subtelnej perswazji, jedynie proste namalowanie portretu swoich chęci i potrzeb, tak aby wprawny koneser zadecydował samodzielnie, czy chce zagłębić się w to arcydzieło emocji i obietnic czy też nie.
Zapewne było to niepokorne, być może i niedojrzałe, z pewnością zakrapiane sporą ilością dumy i indywidualizmu. Z drugiej strony czy cokolwiek mniejszego byłoby warte tej uwagi pani mecenas, skierowanej na z pozoru zwykłego przemytnika?
Uśmiech na jego ustach był ledwo widoczny, jednak jakimś cudem, w odpowiedzi na mieniącą się złotem aurę swojej rozmówczyni, jasno dawał do zrozumienia, że mężczyzna jest w stanie podzielić się z nią wszelką przyjemnością.
Pochylił się nad Freją subtelnie, zmniejszając dystans między nimi do krytycznego minimum, a jego wargi zbliżyły się do bladego policzka.
- Bez obaw, bywam łapczywy, ale potrafię się też dzielić - odparł z błyskiem w oku i znów się wyprostował. Jej słowa przyjął z uznaniem, a na te o braku przyzwoitości w ich towarzystwie uśmiechnął się przelotnie.
- Cudownie. Zdążysz się nacieszyć nowym nabytkiem do dziewiątej, prawda? - Kolejny, przelotny, niepokorny uśmiech przemknął po wargach Kaia. - Mam na myśli oczywiście twój obraz. Dziewiąta trzydzieści, Sundsvall Casino.
Ciemne iskierki błąkające się po zielonych tęczówkach mężczyzny nie pozostawiały wątpliwości, że plan na wieczór, który wykreował się w jego głowie był obiecujący i rzeczywistym grzechem byłoby z niego nie skorzystać… chociaż był to doprawdy zabawny dobór słów, zważając na to, że spędzanie czasu z Moe w większości przypadków raczej prowadziło do grzechów, mniejszych bądź większych.
Dlaczego kasyno? Głównie przez wzgląd na dobry alkohol, przyjemny dla oka splendor, nietypową atmosferę i znajomości, które umożliwiały mu wynajęcie prywatnego stolika za kurtynami. Hazard był tutaj całkowicie zbędnym dodatkiem - Kai nie lubował się w tym nieopłacalnym traceniu pieniędzy na rzecz cudzego szczęścia i niezaprzeczalnej matematycznie, niekorzystnej dla gracza losowości sukcesu. Gdyby jednak ewentualnie okazało się, że pani mecenas lubi black jacka, nic nie stałoby jej na przeszkodzie aby nieco pofolgować finansowo.
Kto by pomyślał, że nadchodzący wieczór będzie wyglądał tak smakowicie?
Kai zgarnął swoją zapłatę wraz z dodatkiem po czym w szelmowskim geście, zupełnie pozbawionym skrupułów ujął dłoń Frei i uniósł ją do ust, muskając nimi gładką skórę na wierzchu.
- Do zobaczenia, Pani Mecenas - uśmiechnął się niebezpiecznie.
Kai i Freja z tematu
Zapewne było to niepokorne, być może i niedojrzałe, z pewnością zakrapiane sporą ilością dumy i indywidualizmu. Z drugiej strony czy cokolwiek mniejszego byłoby warte tej uwagi pani mecenas, skierowanej na z pozoru zwykłego przemytnika?
Uśmiech na jego ustach był ledwo widoczny, jednak jakimś cudem, w odpowiedzi na mieniącą się złotem aurę swojej rozmówczyni, jasno dawał do zrozumienia, że mężczyzna jest w stanie podzielić się z nią wszelką przyjemnością.
Pochylił się nad Freją subtelnie, zmniejszając dystans między nimi do krytycznego minimum, a jego wargi zbliżyły się do bladego policzka.
- Bez obaw, bywam łapczywy, ale potrafię się też dzielić - odparł z błyskiem w oku i znów się wyprostował. Jej słowa przyjął z uznaniem, a na te o braku przyzwoitości w ich towarzystwie uśmiechnął się przelotnie.
- Cudownie. Zdążysz się nacieszyć nowym nabytkiem do dziewiątej, prawda? - Kolejny, przelotny, niepokorny uśmiech przemknął po wargach Kaia. - Mam na myśli oczywiście twój obraz. Dziewiąta trzydzieści, Sundsvall Casino.
Ciemne iskierki błąkające się po zielonych tęczówkach mężczyzny nie pozostawiały wątpliwości, że plan na wieczór, który wykreował się w jego głowie był obiecujący i rzeczywistym grzechem byłoby z niego nie skorzystać… chociaż był to doprawdy zabawny dobór słów, zważając na to, że spędzanie czasu z Moe w większości przypadków raczej prowadziło do grzechów, mniejszych bądź większych.
Dlaczego kasyno? Głównie przez wzgląd na dobry alkohol, przyjemny dla oka splendor, nietypową atmosferę i znajomości, które umożliwiały mu wynajęcie prywatnego stolika za kurtynami. Hazard był tutaj całkowicie zbędnym dodatkiem - Kai nie lubował się w tym nieopłacalnym traceniu pieniędzy na rzecz cudzego szczęścia i niezaprzeczalnej matematycznie, niekorzystnej dla gracza losowości sukcesu. Gdyby jednak ewentualnie okazało się, że pani mecenas lubi black jacka, nic nie stałoby jej na przeszkodzie aby nieco pofolgować finansowo.
Kto by pomyślał, że nadchodzący wieczór będzie wyglądał tak smakowicie?
Kai zgarnął swoją zapłatę wraz z dodatkiem po czym w szelmowskim geście, zupełnie pozbawionym skrupułów ujął dłoń Frei i uniósł ją do ust, muskając nimi gładką skórę na wierzchu.
- Do zobaczenia, Pani Mecenas - uśmiechnął się niebezpiecznie.
Kai i Freja z tematu