:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov
2 posters
Bezimienny
17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:33
17.01.2001
Idę spokojnie, z twarzą skrytą pod kapturem. Dziś w lesie nie pada śnieg, ten zatrzymuje się gdzieś na szczytach koron drzew, a jedynie jego przebłyski, na gołych polanach odbijają przygarbione sztuczne słońce, które daleko na horyzoncie oświetla o tej porze Midgard. Te przebija się przez konary, mieszając z zorzą polarną, dzięki czemu widoczność na jednej z dróżek wydeptanych przez lata przez anonimowych wędrowców, zawęża się, ale nikt nie pozostaje tu ślepym. Zawsze lubiłem ten widok, gdy dziesiątki zieleni i fioletów mieni się ze sobą, tworząc na niebiańskiej ścianie iluzję, grę świateł tak niezwykłą, że odtworzenie jej było niemalże niemożliwe. Wiem jednak, że nie każda magia, jaka istnieje, była tą, którą widziałem. W życiu naoglądałem się już wielu wybitnie dziwacznych i zmrażających krew w żyłach rzeczy. Zamyślam się, gdy jeden z kamieni toczy się po skarpie w dół, a na końcu uderza w głaz z cichym łoskotem. To sprowadza mnie z powrotem na ziemię, gdy otumaniony mężczyzna, którego niosę przerzuconego przez ramię na osobistą egzekucję, porusza się niepewnie, jakby budząc ze snu. Ogłuszyłem go już wcześniej, po jego skroni spływa strużka krwi, ale żyje. Gdzieś dalej przemyka wiewiórka, jednak nie trzyma ona listu. Życie jest tutaj takie spokojne.
Kupę mięsa rzucam w ziemię. Dostałem informację, że ma to wyglądać na niefortunny wypadek i takim też zamierzam go uczynić. Nie pytałem, jakie przewiny ma ten człowiek, nie jestem pewien, czym zawinił sobie, że ktoś pragnie się go pozbyć w tak niewybredny sposób. Nie interesuje mnie o dzisiaj, wynagrodzenie, jakie mam otrzymać przerasta potencjalne zawahanie się i wyrzuty sumienia. Tych pozbyłem się już dawno, gdy zamknięto mnie w Forcie Nordkinn. Dziś dbam jedynie o to, aby już nigdy tam nie wrócić, lecz robię, co mogę, aby moje siostry i ukochana mateńka, miały godne życie bez zmartwień, których wcześniej im dostarczałem. Mężczyzna porusza się ponownie, dłoń swoją kierując w stronę głowy, a ja wiem już, że mam coraz mniej czasu. Na skalnej skarpie butem uderzam w zmarzlinę, aby widoczna na niej była rysa mająca być mi usprawiedliwieniem, że oto ten mężczyzna w wyniku niefortunnego jeno wypadku, spadł w przepaść, roztrzaskując sobie czaszkę. Wcześniej kamieniem odebrałem mu jaźń, aby medycy w wyniku dochodzenia nie odróżnili rany od tej nabawionej w wyniku spadku. Szturcham go kilkukrotnie, kucając przy nim tuż przy spadku, a gdy ten budzi się, spoglądam w jego oczy wypełnione czymś na rodzaj strachu. Żaden uśmiech nie nawiedza mojej twarzy, żadne słowo nie pada z jego ust, jedynie on szepcze:
— Proszę — jakby wiedział już, co go czeka.
Podobno jest alchemikiem, podobno tworzy eliksiry mogące zaklinać rzeczywistość. Nie pomoże mu teraz żadna mikstura. Kopię go w końcu, a ten runie w dół w aplauzie własnego krzyku, który krótki moment później, wraz z echem czaszki roztrzaskanej o głaz, gaśnie. Słyszę, jak ptaki odlatują z tego miejsca i spoglądam na krótki moment wokół siebie, aby znaleźć je wzrokiem, gdy w oddali, gdzieś przy jednym z wiekowych drzew mój wzrok pada na sylwetkę, która w tym jednym momencie nie jest dla mnie rozpoznana. Grymas agresji, z którą usilnie walczę, rozpuszcza się na mojej twarzy, a ja bez zawahania ruszam w jej stronę, długimi i szybkimi krokami nie pozwalając sobie, by mi czmychnęła. Widać las ten pragnie dwóch ofiar.
Vivian Sørensen
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:33
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Niemal miesiąc minął od jej przygody wraz z Villemo w roli głównej z niedoszłym jólakötturem, który napędził im strachu i omal nie zabił. Na szczęście po chwilach grozy okazało się, że to przerośnięty kot po eksperymentach właściciela. Można by pomyśleć, że po takim doświadczeniu dziewczyna szybko nie wróci do tego lasu, ale opiekun kota skontaktował się z nią następnego dnia, wysyłając kwiaty w ramach podziękowania, że w kryzysowej sytuacji jego kot nie ucierpiał, bo zamiast rzucać ofensywne zaklęcia, Vi postawiła na pasywne uśpienie zwierzaka i strategiczną ucieczkę. Od tego czasu okazjonalnie wymieniała korespondencję z Rune, który obiecał nie eksperymentować więcej na swoim kocie i nawet go polubiła, ale dzisiaj otrzymała od niego liścik, w którym poinformował ją o zaginięciu swojego pupila. Mało tego, prosił ją, by pomogła mu szukać w tym samym lesie, w którym się poznali i z jednej strony miała pewne obiekcje, bo samotne przeczesywanie lasu nie brzmiało bezpiecznie, ale z liściku wynikało, że spotkają się na miejscu. Nie musiała się długo zastanawiać, kot w potrzebie był wystarczającym argumentem do wyprawy, choć tak naprawdę nie przygotowała się jakoś specjalnie - ubrała się dość ciepło, włożyła ciemny płaszcz, czapkę i szalik.
Stojąc znów w tym lesie, czuje dreszczyk niepokoju, ale zrzuca to na karb chłodu i przemierza ścieżki, wołając kota Trjegula po imieniu, licząc tym samym, że odstraszy potencjalnych drapieżników. A może tylko ich przyciągnie? Odwagi nie dodaje fakt, że pomimo środka dnia, panuje tu półmrok pobudzający wyobraźnię, podsuwając mało przyjemne obrazy i scenariusze. Jakby miała przeczucie, że nie powinna tutaj być, a właściwie, że nie powinna być sama. Czyżby Rune ją wystawił? Jeśli znalazł tego przeklętego kota i nie dał jej znać, a sam wrócił do domu, to tym razem go ukatrupi.
I w tym momencie dostrzega postać, a jej wzrok zawodzi i musi podejść bliżej, ale automatycznie bierze go za mężczyznę, z którym się umawiała. Tylko co on robi przed tą skarpą? Podchodzi bliżej, a z każdym kolejnym krokiem orientuje się, że to wcale nie jest jej znajomy. Ta zakapturzona postać jest dużo większa, przypomina budową niedźwiedzia, a kiedy Vivian dostrzega, że u jego stóp leży mężczyzna, po prostu zamiera. Nogi odmawiają jej posłuszeństwa i przez moment nie może się poruszyć, jak zahipnotyzowana obserwując scenę przed nią, a choć dzieje się bardzo szybko, to w jej głowie przypomina bardziej film poklatkowy.
Bysior klęka przed leżącym, przytomnym mężczyzną, w następnej klatce kopie mężczyznę, ten spada, słychać jego krzyk... i wtedy kobieta robi krok do przodu, jakby chciała mu pomóc, zatrzymać go w locie, przywrócić mu życie. Nie mogła go już uratować, mogła natomiast sama skończyć podobnie, a przecież musi zawiadomić kruczą straż, musi coś zrobić.
A wtedy barczysty mężczyzna odwraca się i dostrzega ją, to nie ulega wątpliwości, skoro od razu rusza w jej kierunku. Dziewczyna podskakuje ze strachu i automatycznie próbuje się cofnąć, ale zahacza o wystający korzeń i upada na plecy. Szok i adrenalina wystrzeliły w jej ciele z zadziwiającą mocą, bo podnosi się w mgnieniu oka i zaczyna pędzić przez las, wołając pomocy. Serce już dawno podskoczyło jej do gardła, bijąc z zadziwiającą szybkością, jakby chciało uciec z jej ciała równie mocno, co ona z tego miejsca. Ogląda się jeszcze za ramię i widzi, że mężczyzna jest coraz bliżej, a w takim tempie dogoni ją lada moment. Może teraz albo uciekać dalej i zostać złapaną, albo próbować się bronić, może nawet go pokonać? Może tylko groźnie wygląda w tym swoim kapturze, a tak naprawdę niewiele potrafi? Może wcale nie miał złych zamiarów, choć dosłownie wszystko na to wskazywało?
W przypływie nagłej odwagi odwraca się gwałtownie i próbuje rzucić zaklęcie ofensywne, jedyne, które w tym momencie przychodzi jej do głowy, a którego sukces dałby jej szansę przeżycia, choć adrenalina i wysoki poziom strachu nie pozwalały jej na odpowiednie skupienie się.
- Deyfa!
Stojąc znów w tym lesie, czuje dreszczyk niepokoju, ale zrzuca to na karb chłodu i przemierza ścieżki, wołając kota Trjegula po imieniu, licząc tym samym, że odstraszy potencjalnych drapieżników. A może tylko ich przyciągnie? Odwagi nie dodaje fakt, że pomimo środka dnia, panuje tu półmrok pobudzający wyobraźnię, podsuwając mało przyjemne obrazy i scenariusze. Jakby miała przeczucie, że nie powinna tutaj być, a właściwie, że nie powinna być sama. Czyżby Rune ją wystawił? Jeśli znalazł tego przeklętego kota i nie dał jej znać, a sam wrócił do domu, to tym razem go ukatrupi.
I w tym momencie dostrzega postać, a jej wzrok zawodzi i musi podejść bliżej, ale automatycznie bierze go za mężczyznę, z którym się umawiała. Tylko co on robi przed tą skarpą? Podchodzi bliżej, a z każdym kolejnym krokiem orientuje się, że to wcale nie jest jej znajomy. Ta zakapturzona postać jest dużo większa, przypomina budową niedźwiedzia, a kiedy Vivian dostrzega, że u jego stóp leży mężczyzna, po prostu zamiera. Nogi odmawiają jej posłuszeństwa i przez moment nie może się poruszyć, jak zahipnotyzowana obserwując scenę przed nią, a choć dzieje się bardzo szybko, to w jej głowie przypomina bardziej film poklatkowy.
Bysior klęka przed leżącym, przytomnym mężczyzną, w następnej klatce kopie mężczyznę, ten spada, słychać jego krzyk... i wtedy kobieta robi krok do przodu, jakby chciała mu pomóc, zatrzymać go w locie, przywrócić mu życie. Nie mogła go już uratować, mogła natomiast sama skończyć podobnie, a przecież musi zawiadomić kruczą straż, musi coś zrobić.
A wtedy barczysty mężczyzna odwraca się i dostrzega ją, to nie ulega wątpliwości, skoro od razu rusza w jej kierunku. Dziewczyna podskakuje ze strachu i automatycznie próbuje się cofnąć, ale zahacza o wystający korzeń i upada na plecy. Szok i adrenalina wystrzeliły w jej ciele z zadziwiającą mocą, bo podnosi się w mgnieniu oka i zaczyna pędzić przez las, wołając pomocy. Serce już dawno podskoczyło jej do gardła, bijąc z zadziwiającą szybkością, jakby chciało uciec z jej ciała równie mocno, co ona z tego miejsca. Ogląda się jeszcze za ramię i widzi, że mężczyzna jest coraz bliżej, a w takim tempie dogoni ją lada moment. Może teraz albo uciekać dalej i zostać złapaną, albo próbować się bronić, może nawet go pokonać? Może tylko groźnie wygląda w tym swoim kapturze, a tak naprawdę niewiele potrafi? Może wcale nie miał złych zamiarów, choć dosłownie wszystko na to wskazywało?
W przypływie nagłej odwagi odwraca się gwałtownie i próbuje rzucić zaklęcie ofensywne, jedyne, które w tym momencie przychodzi jej do głowy, a którego sukces dałby jej szansę przeżycia, choć adrenalina i wysoki poziom strachu nie pozwalały jej na odpowiednie skupienie się.
- Deyfa!
Bezimienny
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:33
Im częściej myślę nad swoimi wyborami życiowymi, tym bardziej wydaje mi się, że moja droga nie mogłaby wyglądać inaczej. Nie jestem przesadnie wierzący, choć Mateczka skrupulatnie wyjaśniała mi, gdy byłem jeszcze dzieckiem wszelkie zależności pomiędzy bogami. Nie wierzę w pieniądz ani we władzę, tak naprawdę interesuje mnie jedynie moja wolność. Kajdany prześladują mnie od zawsze. Najpierw upór chlejącego na umór ojca, potem bieda, a na sam koniec Fort Nordkinn. Dziś, choć jestem w teorii wolnym człowiekiem, dalej więzi mnie troska o moją rodzinę, a ja wiem, że nie zamienię jej na cokolwiek innego, nawet jeśli wiąże się to z balansowaniem na krawędzi życia i śmierci. Panuję nad własnymi emocjami, zabijanie nie sprawia mi żadnej satysfakcji. Nie czuję się przez to dumnym lub większym, czuję, że moja dusza kruszeje za każdym razem, ale wtedy przypominam sobie uśmiechy Dusi i Marusi, a także dotyk dłoni mojej matki na moim policzku, gdy napojona gorącą herbatą i najedzona blinami odpoczywa na kanapie w salonie. Łoskot ciała uderzającego o kamienną glebę odbija się echem po okolicy, ale mnie interesuje już tylko kolejny obiekt wypatrzony na horyzoncie. Dziewczyna ucieka, a ja nie dziwię się temu. Prawdopodobnie modli się teraz o opiekę do któregoś z bogów, lecz ja nie zastanawiam się do którego. Ma jasne włosy, przypomina mi nieco dziewczę, które spotkałem w nowy sylwestrową na murach obronnych starego midgardzkiego miasta, lecz jestem niemalże pewien, że to nie ona. Im jestem bliżej, tym bardziej wiem, że strach w jej oczach jest prawdziwy.
Jestem od niej szybszy, a ta, choć gna przed siebie, tak wkrótce pozbawia się jedynej szansy na ucieczkę przede mną. Mogłaby gnać w przód, zmieniać kierunki i trajektorie biegu, a jakiś nikły procent szans być może by ja ocalił. Kto wie, czy nie zahaczyłbym o ten korzeń wystający z ziemi? Albo noga ugrzęzłaby mi w zmarzniętym na kość bagnie, załamującym się pod moim ciężarem? Tymczasem jednak wybiera ona ścieżkę niemalże odważną, ale i skrajnie głupią.
Nikly promień zaklęcia mknie w moją stronę, a ja się uchylam. Już wiem, że nie jest ona wprawną wojowniczką, a ja, choć nie zwykłem oceniać ludzi po pozorach, miałem to wrażenie i wcześniej. Dostrzegając jej drobną sylwetkę i młode rysy twarzy przechodzi przeze mnie złość. Jestem wściekły, że muszę rozprawić się z kimś w wieku moich sióstr, że jest to dziewczyna, że zapewne ma przed sobą całe piękne życie, a znalazła się w nieodpowiednim miejscu w bardzo nieodpowiednim czasie i zagapiła na zbyt długo. Promień uderza w pobliskie drzewo, a ja wiem, że z tej odległości, rozświetlając nieco przestrzeń, zdążyła już wyraźniej dostrzec moją twarz.
Naprawdę mi jej szkoda.
Rzucam się w przód, wielkimi krokami przesuwam masywną sylwetkę tak, aby znaleźć się możliwie blisko niej i chwycić ją lewą ręką za kark, a w tym czasie prawą zza paska wyjmuję nóż. Ten przykładam dziewczynie wprost do gardła, nie dociskając go jednak ostrą krawędzią na tyle, by rozciąć jej skórę.
— Jeden ruch i koniec — cedzę przez zęby, przyciskając twarz do jej twarzy z nienawiścią. Rzadko mówię, nie lubię tego robić, ale w pewnych sytuacjach muszę. Korzystam z nordyckiego, rusków nie ma dużo w tym mieście. — Jak się zwiesz? Gadaj — głos mam spokojny, ale na pewno nie jest on delikatny czy toksycznie miły. Nie mam pojęcia co mam z nią zrobić, przysięgałem sobie chronić słabszych, ale nie mogę pozwolić na to, by jej zeznania sprawiły, że ktoś do mnie dotrze. Mam rodzinę do wykarmienia i matkę do opieki. Nie mogę ponownie trafić do więzienia.
Jestem od niej szybszy, a ta, choć gna przed siebie, tak wkrótce pozbawia się jedynej szansy na ucieczkę przede mną. Mogłaby gnać w przód, zmieniać kierunki i trajektorie biegu, a jakiś nikły procent szans być może by ja ocalił. Kto wie, czy nie zahaczyłbym o ten korzeń wystający z ziemi? Albo noga ugrzęzłaby mi w zmarzniętym na kość bagnie, załamującym się pod moim ciężarem? Tymczasem jednak wybiera ona ścieżkę niemalże odważną, ale i skrajnie głupią.
Nikly promień zaklęcia mknie w moją stronę, a ja się uchylam. Już wiem, że nie jest ona wprawną wojowniczką, a ja, choć nie zwykłem oceniać ludzi po pozorach, miałem to wrażenie i wcześniej. Dostrzegając jej drobną sylwetkę i młode rysy twarzy przechodzi przeze mnie złość. Jestem wściekły, że muszę rozprawić się z kimś w wieku moich sióstr, że jest to dziewczyna, że zapewne ma przed sobą całe piękne życie, a znalazła się w nieodpowiednim miejscu w bardzo nieodpowiednim czasie i zagapiła na zbyt długo. Promień uderza w pobliskie drzewo, a ja wiem, że z tej odległości, rozświetlając nieco przestrzeń, zdążyła już wyraźniej dostrzec moją twarz.
Naprawdę mi jej szkoda.
Rzucam się w przód, wielkimi krokami przesuwam masywną sylwetkę tak, aby znaleźć się możliwie blisko niej i chwycić ją lewą ręką za kark, a w tym czasie prawą zza paska wyjmuję nóż. Ten przykładam dziewczynie wprost do gardła, nie dociskając go jednak ostrą krawędzią na tyle, by rozciąć jej skórę.
— Jeden ruch i koniec — cedzę przez zęby, przyciskając twarz do jej twarzy z nienawiścią. Rzadko mówię, nie lubię tego robić, ale w pewnych sytuacjach muszę. Korzystam z nordyckiego, rusków nie ma dużo w tym mieście. — Jak się zwiesz? Gadaj — głos mam spokojny, ale na pewno nie jest on delikatny czy toksycznie miły. Nie mam pojęcia co mam z nią zrobić, przysięgałem sobie chronić słabszych, ale nie mogę pozwolić na to, by jej zeznania sprawiły, że ktoś do mnie dotrze. Mam rodzinę do wykarmienia i matkę do opieki. Nie mogę ponownie trafić do więzienia.
Vivian Sørensen
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:34
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
To zabawne, z ilu ryzykownych sytuacji wyszła obronną ręką, biorąc pod uwagę, że właśnie znalazła się w dramatycznym położeniu, a przeświadczenie, że nie wyjdzie z tego cało, przesiąka do szpiku kości i nie napawa optymizmem czy wolą walki, choć tej jej nie brakuje.
Pomimo ogromnego strachu, który teraz czuje, szybkiego i mocnego bicia serca, które słyszy nawet podczas szaleńczego biegu, krew tłoczy się jej do mózgu, ale zamiast zbawiennego wpływu, dzięki któremu mogłaby bardziej się skupić i pomyśleć nad sytuacją i możliwymi rozwiązaniami, krew zdaje się przytykać uszy, powodując szum uniemożliwiający analizę swoich opcji, a przecież już na wstępie były mocno ograniczone.
Nie potrafiła walczyć, mogła spróbować oszołomić go zaklęciem, ale przerażenie zakłócało przepływ myśli, a tym samym jej skupienie było na marnym poziomie, więc przemiana w kota również odpadała - w tym momencie to i tak byłoby głupotą, bo straciłaby cenny czas na przemianę, nie wspominając, że trudniej byłoby jej uciec, ale za to łatwiej schować. Mężczyzna wyglądał na silnego, a biorąc pod uwagę, jak szybko zmniejszał między nimi dystans, nie mogła tracić ani chwili. Ucieczka prędzej czy później doprowadziłaby do zguby, szczególnie że nie należy do specjalnie wysportowanych, więc pomimo adrenaliny krążącej w żyłach, opadłaby z sił zdecydowanie szybciej od niego. A wtedy byłaby już całkiem bezbronna, nie żeby teraz budziła grozę, ale przynajmniej miała jeszcze siłę, by się postawić, by zginąć z honorem.
W danym momencie próba zaklęcia ofensywnego wydała jej się najlepszym rozwiązaniem, w swojej naiwności łudziła się, że zdoła trafić mężczyznę i dzięki temu uda jej się uciec. Te marzenia i plany szybko zostały rozwiane przez goryla (którego z budowy jej przypominał), bo jak na złość uchylił się przed strumieniem zaklęcia i przez ułamek sekundy Vivian jest w stanie zobaczyć jego twarz; surowy, nieco przygnębiający wyraz twarzy, broda - nic, co wskazywałoby, że jest mordercą i gdyby mijała go na ulicy, najpewniej nawet by jej przez myśl nie przeszło, że będzie jej końcem. To taki głupi rodzaj śmierci - przez przypadek. Nie zdążyła nawet nic zrobić w swoim krótkim życiu, nie osiągnęła swoich marzeń i planów, nawet nie zginie w obronie idei ani kogokolwiek, co nadałoby jej śmierci jakieś znaczenie, byłaby kimś w rodzaju bohatera, umarłaby z honorem. A nie w pogrążonym w mroku lesie z rąk wielkiego oprycha, którego przyłapała na morderstwie.
Jeszcze w ostatnim zrywie nadziei rzuca się do biegu, próbując coś ugrać, walczyć o swoje życie, ale po raz kolejny ponosi klęskę, bo niedźwiedź już jest przy niej i łapie ją w stalowym uścisku, a drugą ręką przyciska jej zimne ostrze do szyi, przez które przechodzi ją dreszcz. Serce bije jej jak szalone, a strach formuje kulę w gardle, przez którą ciężko jej mówić, choć początkowo nawet nie próbuje, nawet się nie rusza. Patrzy na swojego oprawcę szeroko otwartymi oczami, ale jej twarz nie wyraża strachu - prędzej szok i dużą dawkę nienawiści. Chciałaby zatopić to ostrze w jego bebechach, odwrócić role i z ofiary stać się drapieżnikiem. Ale to niemożliwe.
- V-vi-vivian - duka w końcu, co przychodzi jej z trudem, bo stara się nie pokazać przerażenia, zachować twarz i honor do końca. Ale może jeśli zdradzi mu nazwisko, oszczędzi ją? Może nie zaryzykuje zabicia jej i ściągania na siebie uwagi całego klanu? - Sør-en-sen.
Jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi, chociaż jego akcent był dziwny i mógł nie niewiele wiedzieć o klanach.
- Puść mnie - wypluła, niczym jadowita żmija, którą chciałaby teraz być, żeby poczuł to samo, co ona w tym momencie. Zaszklone oczy nie odwracały się nawet na moment od jego twarzy, jakby go badała, a jednocześnie próbowała wyczytać zamiary, chociaż niewiele było możliwych opcji. Z jednej strony miała poczucie, że to koniec i wkrótce zginie, ale z drugiej gdzieś tam tliła się nadzieja i szukała najmniejszego potknięcia, by rzucić się do ucieczki albo zaatakować.
Pomimo ogromnego strachu, który teraz czuje, szybkiego i mocnego bicia serca, które słyszy nawet podczas szaleńczego biegu, krew tłoczy się jej do mózgu, ale zamiast zbawiennego wpływu, dzięki któremu mogłaby bardziej się skupić i pomyśleć nad sytuacją i możliwymi rozwiązaniami, krew zdaje się przytykać uszy, powodując szum uniemożliwiający analizę swoich opcji, a przecież już na wstępie były mocno ograniczone.
Nie potrafiła walczyć, mogła spróbować oszołomić go zaklęciem, ale przerażenie zakłócało przepływ myśli, a tym samym jej skupienie było na marnym poziomie, więc przemiana w kota również odpadała - w tym momencie to i tak byłoby głupotą, bo straciłaby cenny czas na przemianę, nie wspominając, że trudniej byłoby jej uciec, ale za to łatwiej schować. Mężczyzna wyglądał na silnego, a biorąc pod uwagę, jak szybko zmniejszał między nimi dystans, nie mogła tracić ani chwili. Ucieczka prędzej czy później doprowadziłaby do zguby, szczególnie że nie należy do specjalnie wysportowanych, więc pomimo adrenaliny krążącej w żyłach, opadłaby z sił zdecydowanie szybciej od niego. A wtedy byłaby już całkiem bezbronna, nie żeby teraz budziła grozę, ale przynajmniej miała jeszcze siłę, by się postawić, by zginąć z honorem.
W danym momencie próba zaklęcia ofensywnego wydała jej się najlepszym rozwiązaniem, w swojej naiwności łudziła się, że zdoła trafić mężczyznę i dzięki temu uda jej się uciec. Te marzenia i plany szybko zostały rozwiane przez goryla (którego z budowy jej przypominał), bo jak na złość uchylił się przed strumieniem zaklęcia i przez ułamek sekundy Vivian jest w stanie zobaczyć jego twarz; surowy, nieco przygnębiający wyraz twarzy, broda - nic, co wskazywałoby, że jest mordercą i gdyby mijała go na ulicy, najpewniej nawet by jej przez myśl nie przeszło, że będzie jej końcem. To taki głupi rodzaj śmierci - przez przypadek. Nie zdążyła nawet nic zrobić w swoim krótkim życiu, nie osiągnęła swoich marzeń i planów, nawet nie zginie w obronie idei ani kogokolwiek, co nadałoby jej śmierci jakieś znaczenie, byłaby kimś w rodzaju bohatera, umarłaby z honorem. A nie w pogrążonym w mroku lesie z rąk wielkiego oprycha, którego przyłapała na morderstwie.
Jeszcze w ostatnim zrywie nadziei rzuca się do biegu, próbując coś ugrać, walczyć o swoje życie, ale po raz kolejny ponosi klęskę, bo niedźwiedź już jest przy niej i łapie ją w stalowym uścisku, a drugą ręką przyciska jej zimne ostrze do szyi, przez które przechodzi ją dreszcz. Serce bije jej jak szalone, a strach formuje kulę w gardle, przez którą ciężko jej mówić, choć początkowo nawet nie próbuje, nawet się nie rusza. Patrzy na swojego oprawcę szeroko otwartymi oczami, ale jej twarz nie wyraża strachu - prędzej szok i dużą dawkę nienawiści. Chciałaby zatopić to ostrze w jego bebechach, odwrócić role i z ofiary stać się drapieżnikiem. Ale to niemożliwe.
- V-vi-vivian - duka w końcu, co przychodzi jej z trudem, bo stara się nie pokazać przerażenia, zachować twarz i honor do końca. Ale może jeśli zdradzi mu nazwisko, oszczędzi ją? Może nie zaryzykuje zabicia jej i ściągania na siebie uwagi całego klanu? - Sør-en-sen.
Jeśli nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi, chociaż jego akcent był dziwny i mógł nie niewiele wiedzieć o klanach.
- Puść mnie - wypluła, niczym jadowita żmija, którą chciałaby teraz być, żeby poczuł to samo, co ona w tym momencie. Zaszklone oczy nie odwracały się nawet na moment od jego twarzy, jakby go badała, a jednocześnie próbowała wyczytać zamiary, chociaż niewiele było możliwych opcji. Z jednej strony miała poczucie, że to koniec i wkrótce zginie, ale z drugiej gdzieś tam tliła się nadzieja i szukała najmniejszego potknięcia, by rzucić się do ucieczki albo zaatakować.
Bezimienny
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:34
W życiu popełniam wiele błędów, można powiedzieć nawet, że non stop się uczę, o ile każda z tych lekcji rzeczywiście mi coś da. Zdaję sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie ten chodzenie po linie zawieszonej nad stadem dzikich zwierząt, świadomy jednak jestem, że i ja do nich należę. Wiem, że mogę trafić z powrotem do Fortu Nordkinn, jeśli popełnię błąd, dlatego też nie popełniam ich, zacieram wszystkie ślady i nie pozwalam sobie na potencjalnych świadków, świadków takich jak to dziewczę, które wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami. Próbuje udawać, że się mnie nie boi, ale ja wiem, jak jest naprawdę. Musi być skończoną kretynką, jeśli myśli, że butność i zagrywki mające mnie zmusić do zastanowienia się nad swoimi występkami coś tutaj dają.
Dziewuszka, ja się zastanawiam nad nimi, od kiedy pierwsza krew polała się pod moją pięścią i jak widzisz, wciąż jestem w tym samym punkcie, tyle tylko, że mam pieniądze wystarczające, aby utrzymać moją rodzinę. Tylko ona dla mnie coś znaczy, wszystko inne mogę stracić.
Uśmiecham się jedynie oczami, pozwalając, by drobne mimiczne zmarszczki na zmrużonych dolnych powiekach wyrażały w pewien sposób jak wiele mam jej teraz do zaoferowania. Jeśli wydłubię jej oczy, nie rozpozna mnie już nigdy. Jeśli odetnę jej język, nie powie na mój temat słowa. Jeśli wytnę jej serce, zapomni o mnie tak szybko, jak szybko pojawiłem się w jej życiu. Na własne tylko nieszczęście widzę w niej resztki bezbronności, lecz ta oświeca mnie, plując jadem prosto w moją twarz. Chwytam więc ją mocniej i z impetem rzucam w glebę, kolanem dociskając brzuch, by jej dech stał się płytszy i nie mamił mnie, gdy próbuję myśleć nad jej losem. Korci mnie, by pozbyć się tej kwestii raz na zawsze, znowu zatrzeć ślad, aby nikt mnie nie znalazł i odejść, ale przysięgałem sobie, że nie odbiorę życia, jeśli nie będę mieć na nie zlecenia, jeśli absolutnie nie będę musiał. Tu... Tu jeszcze nie wiem, czy muszę, daję więc sobie czas, w którym milczę, wciąż przykładając zimne ostrze noża wprost do jej szyi, ruch na parę milimetrów i to będzie zatopione prosto w jasnej skórze, zalewając ją czerwoną mazią. Jej imię nic mi nie mówi, nazwisko owszem. Jeden ze starszych rodów Skandynawii, ale czym się zajmują? Nie mam pojęcia i na ten moment nie obchodzi mnie to szczególnie. Wiem jednak, że jeśli zniknie, ktoś będzie jej szukać, a to utrudnia sprawę. Z drugiej jednak strony, tak wiele jest teraz przypadkowych zaginięć, może i jej truchło zostałoby powiązane z kimś innym.
— Niepotrzebnie tu dziś przyszłaś — mówię szorstko, kręcąc głową, choć nie odrywam od niej wzroku. Mówię przecież prawdę. — Jesteś młoda i masz całe życie przed sobą, niepotrzebnie... — próbuję sam siebie upewnić w przekonaniu, że mogę jej dać szansę, ale na ten moment nie widzę tej możliwości. — Chcesz żyć? Przekonasz mnie, że powinnaś? — zadaję w końcu pytanie, które wbrew pozorom jest dla mnie dość istotne. Daje mi czas na zastanowienie się. Głos mam surowy i szorstki, nie pozwalam tu sobie na żadną przyjemną emocję, bo i nie o nią dbam, a o moje siostry, nawet jeśli ta kobieta miałaby przez to na zawsze skonać. Nóż głębiej wciskam w jej skórę, pozwalając, by przeciął on jedynie wierzchnią jej warstwę, powodując pieczenie i kilka kropel ciemnej krwi. Przykro mi.
Dziewuszka, ja się zastanawiam nad nimi, od kiedy pierwsza krew polała się pod moją pięścią i jak widzisz, wciąż jestem w tym samym punkcie, tyle tylko, że mam pieniądze wystarczające, aby utrzymać moją rodzinę. Tylko ona dla mnie coś znaczy, wszystko inne mogę stracić.
Uśmiecham się jedynie oczami, pozwalając, by drobne mimiczne zmarszczki na zmrużonych dolnych powiekach wyrażały w pewien sposób jak wiele mam jej teraz do zaoferowania. Jeśli wydłubię jej oczy, nie rozpozna mnie już nigdy. Jeśli odetnę jej język, nie powie na mój temat słowa. Jeśli wytnę jej serce, zapomni o mnie tak szybko, jak szybko pojawiłem się w jej życiu. Na własne tylko nieszczęście widzę w niej resztki bezbronności, lecz ta oświeca mnie, plując jadem prosto w moją twarz. Chwytam więc ją mocniej i z impetem rzucam w glebę, kolanem dociskając brzuch, by jej dech stał się płytszy i nie mamił mnie, gdy próbuję myśleć nad jej losem. Korci mnie, by pozbyć się tej kwestii raz na zawsze, znowu zatrzeć ślad, aby nikt mnie nie znalazł i odejść, ale przysięgałem sobie, że nie odbiorę życia, jeśli nie będę mieć na nie zlecenia, jeśli absolutnie nie będę musiał. Tu... Tu jeszcze nie wiem, czy muszę, daję więc sobie czas, w którym milczę, wciąż przykładając zimne ostrze noża wprost do jej szyi, ruch na parę milimetrów i to będzie zatopione prosto w jasnej skórze, zalewając ją czerwoną mazią. Jej imię nic mi nie mówi, nazwisko owszem. Jeden ze starszych rodów Skandynawii, ale czym się zajmują? Nie mam pojęcia i na ten moment nie obchodzi mnie to szczególnie. Wiem jednak, że jeśli zniknie, ktoś będzie jej szukać, a to utrudnia sprawę. Z drugiej jednak strony, tak wiele jest teraz przypadkowych zaginięć, może i jej truchło zostałoby powiązane z kimś innym.
— Niepotrzebnie tu dziś przyszłaś — mówię szorstko, kręcąc głową, choć nie odrywam od niej wzroku. Mówię przecież prawdę. — Jesteś młoda i masz całe życie przed sobą, niepotrzebnie... — próbuję sam siebie upewnić w przekonaniu, że mogę jej dać szansę, ale na ten moment nie widzę tej możliwości. — Chcesz żyć? Przekonasz mnie, że powinnaś? — zadaję w końcu pytanie, które wbrew pozorom jest dla mnie dość istotne. Daje mi czas na zastanowienie się. Głos mam surowy i szorstki, nie pozwalam tu sobie na żadną przyjemną emocję, bo i nie o nią dbam, a o moje siostry, nawet jeśli ta kobieta miałaby przez to na zawsze skonać. Nóż głębiej wciskam w jej skórę, pozwalając, by przeciął on jedynie wierzchnią jej warstwę, powodując pieczenie i kilka kropel ciemnej krwi. Przykro mi.
Vivian Sørensen
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:34
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nawet w tak dramatycznej dla niej sytuacji, jej temperament nie pozwala jej do końca ukorzyć się przed nieznajomym, który ma nad nią kompletną przewagę i władzę - mógłby ją teraz rozpłatać na pół albo posiekać na kawałeczki, spalić resztki ciała i wrócić do swojego życia, podczas gdy ona zostałaby uznana za zaginioną, a prawda mogłaby nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Nie chce umierać, ale duma nie pozwala jej kwilić jak zarzynany prosiak, bo jeśli to mają być jej ostatnie chwile, to przynajmniej umrze z honorem.
Czy się bała? Śmiertelnie. Miała wrażenie, że prędzej od niego, zabije ją zawał, bo jej serce waliło jak oszalałe i zagłuszało zdrowy rozsądek. Na tym etapie wszystkie lekcje jak się bronić i jak przeżyć podczas ataku wyparowały jej z głowy, a jedyna nadzieja na przetrwanie to łaska nieznajomego, który najwyraźniej nadal zastanawiał się, co z nią zrobić. Mógł ją zabić niemal od razu, nie pytać o nic, nie próbując się porozumieć, a jednak nadal żyła - jak długo, to się okaże.
Być może wysuwanie jawnych żądań nie było najlepszym posunięciem, może powinna po prostu zaczekać na rozwój sytuacji, ale trochę liczyła, że nazwisko klanu go zmiękczy i pozwoli jej odejść, tak się jednak nie stało, więc albo ich nie znał, albo go nie obchodziły. W obu przypadkach była na straconej pozycji. Poczuła to dobitnie, gdy rzucił nią o ziemię, choć adrenalina krążąca w jej żyłach pomagała stłumić część bólu po tej brutalnej dominacji. Gdyby tylko miała za pasem jakiś sztylet i w dogodnym momencie mogłaby mu przebić oko i czaszkę. Ten scenariusz mógł się jednak powieść tylko w jej głowie, bo w rzeczywistości perspektywa przeżycia była nikła. Gdy przyciska kolano do jej brzucha, wolnymi rękami próbuje je odepchnąć, by móc swobodniej oddychać. Ostrze przy gardle tego nie ułatwia, a cała jego postać góruje nad nią i może tylko czekać, aż podejmie jakąś decyzję - w obecnym położeniu każda próba ucieczki skończy się cięciem na szyi, po którym wykrwawi się w kilka sekund. Łzy bezsilności spływały jej po policzkach, ale nie szlochała ani nawet nie zapłakała, próbując zachować twarz do ostatniej chwili.
- Szukałam. kota. - urwane słowa opuszczają jej usta, a potem stara się uzupełnić braki powietrza, łapiąc je zachłannie. Żałosny powód do śmierci, ale okazuje się, że ten przeklęty kocur będzie jej zgubą. Oczywiście nie mogła go winić, kto by się spodziewał, że Vivian doświadczy morderstwa z zimną krwią w lesie przy Midgardzie?
Miała wiele pytań, skoro już znalazła się w tej sytuacji. Chciała wiedzieć, kim jest ten mężczyzna, dlaczego zabił tamtego drugiego, dlaczego nie zamordował jej od razu? Może nigdy się tego nie dowie, bo jeśli zginie, to te informacje na nic się jej nie zdadzą, a jeśli przeżyje, to na pewno oprawca nie odpowie na żadne z nich.
- Tak - nie musiała się długo zastanawiać, chciała żyć, a śmierć w takich warunkach była w jej mniemaniu uwłaczająca i gdyby miała możliwość wybrać, to nie stałoby się to w tym miejscu i o tej porze. Ale czy naprawdę miała szansę? Czy prędzej miała do czynienia z psychopatą, który przed śmiercią da jej złudną nadzieję, żeby się nią pobawić przed nieuchronnym? - Jak?
Jeśli chciał, by kwiliła i prosiła o życie, to chyba wolałaby jednak zginąć. Jeśli jakimś cudem ją wypuści, od razu uda się do kruczych i zawiadomi ich o tym zdarzeniu, ale o tym nie zamierzała głośno mówić, szczególnie że nie wierzyła, by był w stanie jej odpuścić.
Syknęła z bólu, gdy ostrze przecięło skórę na szyi, ale z ulgą przyjęła, że nie weszło głębiej. Zacisnęła mocno powieki, próbując nad sobą zapanować, ale chciała krzyczeć, wierzgać i bić tego paskudnego brutala z całych sił. A nie mogła nic zrobić dlatego, gdy otworzyła oczy i znów spojrzała w jego twarz, można z nich było wyczytać czystą nienawiść, bo w swojej bezsilności tylko na tyle mogła sobie pozwolić.
Czy się bała? Śmiertelnie. Miała wrażenie, że prędzej od niego, zabije ją zawał, bo jej serce waliło jak oszalałe i zagłuszało zdrowy rozsądek. Na tym etapie wszystkie lekcje jak się bronić i jak przeżyć podczas ataku wyparowały jej z głowy, a jedyna nadzieja na przetrwanie to łaska nieznajomego, który najwyraźniej nadal zastanawiał się, co z nią zrobić. Mógł ją zabić niemal od razu, nie pytać o nic, nie próbując się porozumieć, a jednak nadal żyła - jak długo, to się okaże.
Być może wysuwanie jawnych żądań nie było najlepszym posunięciem, może powinna po prostu zaczekać na rozwój sytuacji, ale trochę liczyła, że nazwisko klanu go zmiękczy i pozwoli jej odejść, tak się jednak nie stało, więc albo ich nie znał, albo go nie obchodziły. W obu przypadkach była na straconej pozycji. Poczuła to dobitnie, gdy rzucił nią o ziemię, choć adrenalina krążąca w jej żyłach pomagała stłumić część bólu po tej brutalnej dominacji. Gdyby tylko miała za pasem jakiś sztylet i w dogodnym momencie mogłaby mu przebić oko i czaszkę. Ten scenariusz mógł się jednak powieść tylko w jej głowie, bo w rzeczywistości perspektywa przeżycia była nikła. Gdy przyciska kolano do jej brzucha, wolnymi rękami próbuje je odepchnąć, by móc swobodniej oddychać. Ostrze przy gardle tego nie ułatwia, a cała jego postać góruje nad nią i może tylko czekać, aż podejmie jakąś decyzję - w obecnym położeniu każda próba ucieczki skończy się cięciem na szyi, po którym wykrwawi się w kilka sekund. Łzy bezsilności spływały jej po policzkach, ale nie szlochała ani nawet nie zapłakała, próbując zachować twarz do ostatniej chwili.
- Szukałam. kota. - urwane słowa opuszczają jej usta, a potem stara się uzupełnić braki powietrza, łapiąc je zachłannie. Żałosny powód do śmierci, ale okazuje się, że ten przeklęty kocur będzie jej zgubą. Oczywiście nie mogła go winić, kto by się spodziewał, że Vivian doświadczy morderstwa z zimną krwią w lesie przy Midgardzie?
Miała wiele pytań, skoro już znalazła się w tej sytuacji. Chciała wiedzieć, kim jest ten mężczyzna, dlaczego zabił tamtego drugiego, dlaczego nie zamordował jej od razu? Może nigdy się tego nie dowie, bo jeśli zginie, to te informacje na nic się jej nie zdadzą, a jeśli przeżyje, to na pewno oprawca nie odpowie na żadne z nich.
- Tak - nie musiała się długo zastanawiać, chciała żyć, a śmierć w takich warunkach była w jej mniemaniu uwłaczająca i gdyby miała możliwość wybrać, to nie stałoby się to w tym miejscu i o tej porze. Ale czy naprawdę miała szansę? Czy prędzej miała do czynienia z psychopatą, który przed śmiercią da jej złudną nadzieję, żeby się nią pobawić przed nieuchronnym? - Jak?
Jeśli chciał, by kwiliła i prosiła o życie, to chyba wolałaby jednak zginąć. Jeśli jakimś cudem ją wypuści, od razu uda się do kruczych i zawiadomi ich o tym zdarzeniu, ale o tym nie zamierzała głośno mówić, szczególnie że nie wierzyła, by był w stanie jej odpuścić.
Syknęła z bólu, gdy ostrze przecięło skórę na szyi, ale z ulgą przyjęła, że nie weszło głębiej. Zacisnęła mocno powieki, próbując nad sobą zapanować, ale chciała krzyczeć, wierzgać i bić tego paskudnego brutala z całych sił. A nie mogła nic zrobić dlatego, gdy otworzyła oczy i znów spojrzała w jego twarz, można z nich było wyczytać czystą nienawiść, bo w swojej bezsilności tylko na tyle mogła sobie pozwolić.
Bezimienny
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:35
Nie oczekuję wytłumaczeń i plątaniny nic nieznaczących słów, jakie wydobywają się z ust tej dziewczyny, na bok odsuwam własne troski, które pogrążają mnie w swojej codzienności i ostrze noża, odbijając światło gasnące w moich oczach, swoim zimnem przypomina o jedynym celu. Jakikolwiek powrót do codzienności, od kiedy Siergiej wyzionął ducha pod moimi pazurami, nie wchodzi już w grę. Fort Nordkinn nie przyjmie mnie ponownie, gdy żaden ślad nie zostanie w tym miejscu. Grzebie mnie poczucie winy za wszystkie krzywdy, zdjęcia moich sióstr wracają przed moje oczy, a ja odganiam je niczym natrętnego komara wiszącego nad spoconym ciałem w lipcowe popołudnie. Nie jestem człowiekiem bez skrupułów, ale nauczyłem się nim być i dziś, na jej nieszczęście, dziewczyna ma tego doświadczyć. Znam jej imię i nazwisko, wiem, że jej rodzina współpracuje z Radą, że będzie jej szukać i ostatecznie może trafić do mnie. To nie ona znalazła się w złym miejscu i złym czasie, to ja nie mam dzisiaj szczęścia.
Ignoruję jej odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie. Nie obchodzi mnie czy to, co mówi, jest prawdą, po jej sposobie poruszania się, po tym, jak nie potrafi się obronić, wiem, że mnie nie tropiła. Pozostaje życzyć powodzenia w tropieniu kota, te zwierzęta są znacznie mniejsze i sprytniejsze od ludzi. Być może gdyby w jej oczach pojawił się strach, to wszystko to, co zadzieje się zaraz, wyglądałoby inaczej. Czytam z nich nienawiść, a choć nie dziwię jej się, tak ta bardziej mnie pobudza. Ostrze wbite w jej skórę delikatnie ją rozcina, a ja z łagodnego swojego usposobienia, które wiem, że na tle społeczeństwa jest agresywnym, zmienia się w ułamkach sekund, gdy w moje nozdrza uderza metaliczny jej zapach. Ćmi mi on umysł, a ja panuję nad własnym ciałem resztką sił.
— Nie wiem — odpowiadam, sycząc. — Zaśpiewaj kołysankę, może usnę — czuję, jak moje plecy zaczynają niebezpiecznie drgać, a ja tracę nad sobą panowanie, wiem, że miną już tylko minuty, nim przybiorę swoją prawdziwą formę i rozszarpię jej tętnicę. Staram się powstrzymać, wolę załatwić to na zimno, nie chcę stać się do tego celem łowców. Wiem, że śpiew nie pomoże, jedynie głos mojej siostry i matki działa tak kojąco, aby wyciągnąć mnie z własnej niedoli. Tęsknię za nimi i tęskniłem, gdy jeszcze zamknęli mnie w brudnej zimnej celi. Dziś pod kolanami czuję twardą lodowatą glebę, domyślam się, jakie ciary muszą przechodzić przez jej ciało, gdy dociśnięta moim ciężarem leży na niej.
W końcu odejmuję nóż od jej gardła, a z moich ust wydobywa się warkot, gdy rozrywam jej płaszcz i znajdującą się niżej bluzkę przecinam. Nie interesują mnie jej piersi ani figura, nie jest dla mnie kobietą, w tym momencie jest mięsem, ofiarą drapieżnika, choć resztki zdrowego rozsądku podrygują w środku. Lewą dłoń z całej siły kładę na jej ustach, zaciskając je tam, niewzruszony na potencjalne pojękiwania. Jestem o wiele od niej silniejszy, wiem, że nie ma szans. Prawą rękę kieruję w stronę własnych ust, przykładając do nich palec, na znak, żeby była cicho, a następnie czubkiem noża zmierzam do jej klatki piersiowej i mówię z niebezpiecznym błyskiem w oku:
— Cicho, dziewczyno, bo wbiję go głębiej — ostrze przecina skórę, a ja zaczynam kreślić w nim sobie tylko znane znaki. Dostatecznie głęboko, aby została blizna, dostatecznie lekko, aby nie wykrwawiła się w tym lesie. Pierwsze krople krwi spływają lekko w dół, a ja za żadne skarby nie pozwolę jej się teraz wyrwać, niemalże leżę na jej brzuchu, ale tylko tym zapewniam sobie dalszy byt. Nie słyszę obok kroków, słyszę tylko szum we własnej głowie i głos podpowiadający mi, że powinienem się mu poddać.
Ignoruję jej odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie. Nie obchodzi mnie czy to, co mówi, jest prawdą, po jej sposobie poruszania się, po tym, jak nie potrafi się obronić, wiem, że mnie nie tropiła. Pozostaje życzyć powodzenia w tropieniu kota, te zwierzęta są znacznie mniejsze i sprytniejsze od ludzi. Być może gdyby w jej oczach pojawił się strach, to wszystko to, co zadzieje się zaraz, wyglądałoby inaczej. Czytam z nich nienawiść, a choć nie dziwię jej się, tak ta bardziej mnie pobudza. Ostrze wbite w jej skórę delikatnie ją rozcina, a ja z łagodnego swojego usposobienia, które wiem, że na tle społeczeństwa jest agresywnym, zmienia się w ułamkach sekund, gdy w moje nozdrza uderza metaliczny jej zapach. Ćmi mi on umysł, a ja panuję nad własnym ciałem resztką sił.
— Nie wiem — odpowiadam, sycząc. — Zaśpiewaj kołysankę, może usnę — czuję, jak moje plecy zaczynają niebezpiecznie drgać, a ja tracę nad sobą panowanie, wiem, że miną już tylko minuty, nim przybiorę swoją prawdziwą formę i rozszarpię jej tętnicę. Staram się powstrzymać, wolę załatwić to na zimno, nie chcę stać się do tego celem łowców. Wiem, że śpiew nie pomoże, jedynie głos mojej siostry i matki działa tak kojąco, aby wyciągnąć mnie z własnej niedoli. Tęsknię za nimi i tęskniłem, gdy jeszcze zamknęli mnie w brudnej zimnej celi. Dziś pod kolanami czuję twardą lodowatą glebę, domyślam się, jakie ciary muszą przechodzić przez jej ciało, gdy dociśnięta moim ciężarem leży na niej.
W końcu odejmuję nóż od jej gardła, a z moich ust wydobywa się warkot, gdy rozrywam jej płaszcz i znajdującą się niżej bluzkę przecinam. Nie interesują mnie jej piersi ani figura, nie jest dla mnie kobietą, w tym momencie jest mięsem, ofiarą drapieżnika, choć resztki zdrowego rozsądku podrygują w środku. Lewą dłoń z całej siły kładę na jej ustach, zaciskając je tam, niewzruszony na potencjalne pojękiwania. Jestem o wiele od niej silniejszy, wiem, że nie ma szans. Prawą rękę kieruję w stronę własnych ust, przykładając do nich palec, na znak, żeby była cicho, a następnie czubkiem noża zmierzam do jej klatki piersiowej i mówię z niebezpiecznym błyskiem w oku:
— Cicho, dziewczyno, bo wbiję go głębiej — ostrze przecina skórę, a ja zaczynam kreślić w nim sobie tylko znane znaki. Dostatecznie głęboko, aby została blizna, dostatecznie lekko, aby nie wykrwawiła się w tym lesie. Pierwsze krople krwi spływają lekko w dół, a ja za żadne skarby nie pozwolę jej się teraz wyrwać, niemalże leżę na jej brzuchu, ale tylko tym zapewniam sobie dalszy byt. Nie słyszę obok kroków, słyszę tylko szum we własnej głowie i głos podpowiadający mi, że powinienem się mu poddać.
Vivian Sørensen
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:35
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Przerażenie miesza się z obrzydzeniem, bo mężczyzna w żadnym stopniu nie przypominał jej człowieka. Zwierzęcy wzrok jasno sugerował, że nie ma w nim ludzkich instynktów, że bez mrugnięcia okiem mógłby poderżnąć jej gardło i odejść stąd bez wyrzutów sumienia odebrania niewinnego życia. Bezwzględność i brutalność bije od niego z daleka i gdyby tylko w porę odwróciła się, odeszła w swoim kierunku i zamknęła oczy na jego wcześniejsze morderstwo, teraz nie leżałaby przygnieciona jego ciężarem, ze świadomością, że to ostatnie chwile jej życia.
- Dlaczego to robisz?
Nie do końca oczekiwała szczerości, może tylko przeciągała nieuniknione? Kto by wierzył na słowo mordercy? Jego pytania, jego słowa, wszystko sprowadzało się do jego rozterek, jego bezpieczeństwa. Na pewno teraz zastanawiał się jak najlepiej się jej pozbyć, jak uniknąć odpowiedzialności, jak uniknąć ewentualnych podejrzeń, gdy rodzina zacznie poszukiwanie zaginionej dziewczyny. Nie chciała o tym myśleć, to tylko pogarszało sytuację… chociaż czy może być gorzej? W najgorszych snach nie przewidziała takiego scenariusza i nawet nie potrafiła skupić się na tyle, by zacząć się obwiniać. Wszystko działo się tak szybko, a przy tym towarzyszyło jej tyle emocji, że nie mogła skupić się na niczym, poza własnym strachem, bębniącym jej w uszach, jakby odliczającym czas do końca.
Nie dość, że ranił ją, najprawdopodobniej wkrótce pozbawiając ją życia, to jeszcze jawnie z niej kpił. Miałaby mu teraz śpiewać kołysankę? Niedoczekanie. Zresztą jej gardło było na tyle ściśnięte z nerwów, że pewnie i tak nie wydobyłaby z siebie żadnej czystej nuty. Stres opróżnił jej umysł, pozostawiając tam miejsce jedynie na instynktowne reakcje, więc nawet gdyby chciała, to miałaby problem z przypomnieniem sobie jakiejkolwiek kołysanki. Nie, żeby naprawdę tego potrzebował, w jej ocenie chciał ją po prostu jeszcze bardziej upokorzyć przed śmiercią, co tym mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, z kim ma do czynienia. Jeśli kołysanka mogłaby zabijać, wtedy postarałaby się z całych sił wykonać performance swojego życia.
Ciężar jego ciała odcinał częściowo dopływ powietrza, więc jej oddech był rwany, łapała go niczym ryba wyciągnięta z wody, a panika ogarniająca jej umysł i ciało nie pomagała w zapanowaniu nad miarowym oddychaniem. Wszystko sprowadzało się do nieuchronnego momentu ich spotkania.
Nic z tego nie rozumie, choć kiedy rozrywa jej płaszcz i bluzkę pod nią, jakiś cichy głosik z tyłu głowy podpowiada jej, że nie dość, że chce ją zabić, to jeszcze ją tutaj zgwałci. Kolejny uwłaczający punkt, przed którym zamierzała bronić się wszelkimi dostępnymi środkami, a tych miała niewiele. Zaczęła podrygiwać nerwowo, nie mogąc ruszyć się spod jego wielkiego cielska, ale przynajmniej już nie miała noża przy szyi.
Zabieraj ze mnie te brudne, obrzydliwe łapska, krzyczała w głowie, ale usta znalazły się w potrzasku jego dłoni, która dodatkowo utrudniała oddychanie. Może jeśli straci przytomność, byłoby lepiej? Przynajmniej nie czułaby tylu negatywnych emocji. Kazał być cicho i faktycznie nie wydawała z siebie dźwięków, przynajmniej do momentu, gdy nóż nie dotknął jej skóry na klatce piersiowej i nie zaczął na niej kreślić. Czy to była jego forma tortury? Bo faktycznie kurewsko bolało, łzy zaczęły spływać jej po policzkach, ale jęki bólu zostały stłumione przez jego dłoń. Czuła ciepłą krew spływającą po jej wyziębionym ciele i, mimo że próbowała się przygotować do nadchodzącego końca, tak wola życia i walki była silniejsza.
Skupiła się na tym, by wyrwać rękę spod jego ciężaru i zaciskając ją, z całej siły uderzyła w twarz napastnika. Jej najmocniejszy cios nie mógł mu zrobić krzywdy, ale może choć odrobinę zamroczy? Może uda jej się wydostać z potrzasku? Jeśli nie to przynajmniej chwilowo go zabolało.
- Dlaczego to robisz?
Nie do końca oczekiwała szczerości, może tylko przeciągała nieuniknione? Kto by wierzył na słowo mordercy? Jego pytania, jego słowa, wszystko sprowadzało się do jego rozterek, jego bezpieczeństwa. Na pewno teraz zastanawiał się jak najlepiej się jej pozbyć, jak uniknąć odpowiedzialności, jak uniknąć ewentualnych podejrzeń, gdy rodzina zacznie poszukiwanie zaginionej dziewczyny. Nie chciała o tym myśleć, to tylko pogarszało sytuację… chociaż czy może być gorzej? W najgorszych snach nie przewidziała takiego scenariusza i nawet nie potrafiła skupić się na tyle, by zacząć się obwiniać. Wszystko działo się tak szybko, a przy tym towarzyszyło jej tyle emocji, że nie mogła skupić się na niczym, poza własnym strachem, bębniącym jej w uszach, jakby odliczającym czas do końca.
Nie dość, że ranił ją, najprawdopodobniej wkrótce pozbawiając ją życia, to jeszcze jawnie z niej kpił. Miałaby mu teraz śpiewać kołysankę? Niedoczekanie. Zresztą jej gardło było na tyle ściśnięte z nerwów, że pewnie i tak nie wydobyłaby z siebie żadnej czystej nuty. Stres opróżnił jej umysł, pozostawiając tam miejsce jedynie na instynktowne reakcje, więc nawet gdyby chciała, to miałaby problem z przypomnieniem sobie jakiejkolwiek kołysanki. Nie, żeby naprawdę tego potrzebował, w jej ocenie chciał ją po prostu jeszcze bardziej upokorzyć przed śmiercią, co tym mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, z kim ma do czynienia. Jeśli kołysanka mogłaby zabijać, wtedy postarałaby się z całych sił wykonać performance swojego życia.
Ciężar jego ciała odcinał częściowo dopływ powietrza, więc jej oddech był rwany, łapała go niczym ryba wyciągnięta z wody, a panika ogarniająca jej umysł i ciało nie pomagała w zapanowaniu nad miarowym oddychaniem. Wszystko sprowadzało się do nieuchronnego momentu ich spotkania.
Nic z tego nie rozumie, choć kiedy rozrywa jej płaszcz i bluzkę pod nią, jakiś cichy głosik z tyłu głowy podpowiada jej, że nie dość, że chce ją zabić, to jeszcze ją tutaj zgwałci. Kolejny uwłaczający punkt, przed którym zamierzała bronić się wszelkimi dostępnymi środkami, a tych miała niewiele. Zaczęła podrygiwać nerwowo, nie mogąc ruszyć się spod jego wielkiego cielska, ale przynajmniej już nie miała noża przy szyi.
Zabieraj ze mnie te brudne, obrzydliwe łapska, krzyczała w głowie, ale usta znalazły się w potrzasku jego dłoni, która dodatkowo utrudniała oddychanie. Może jeśli straci przytomność, byłoby lepiej? Przynajmniej nie czułaby tylu negatywnych emocji. Kazał być cicho i faktycznie nie wydawała z siebie dźwięków, przynajmniej do momentu, gdy nóż nie dotknął jej skóry na klatce piersiowej i nie zaczął na niej kreślić. Czy to była jego forma tortury? Bo faktycznie kurewsko bolało, łzy zaczęły spływać jej po policzkach, ale jęki bólu zostały stłumione przez jego dłoń. Czuła ciepłą krew spływającą po jej wyziębionym ciele i, mimo że próbowała się przygotować do nadchodzącego końca, tak wola życia i walki była silniejsza.
Skupiła się na tym, by wyrwać rękę spod jego ciężaru i zaciskając ją, z całej siły uderzyła w twarz napastnika. Jej najmocniejszy cios nie mógł mu zrobić krzywdy, ale może choć odrobinę zamroczy? Może uda jej się wydostać z potrzasku? Jeśli nie to przynajmniej chwilowo go zabolało.
Bezimienny
Re: 17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny: D. Morozov Pon 20 Lis - 23:35
Bije ze mnie żal nad własnym losem, gdy spoglądam z góry na żywą dziewczynę. Nie widzę już w niej człowieka podobnego do moich sióstr, czy też drobnej młodej kobiety mającej przed sobą całe życie. Dostrzegam jedynie ofiarę, pędzącą się ku śmierci, a moje wewnętrzne instynkty nakazują rozszarpać ją niczym kawał mięsa, którym przecież jest. To nie jasne włosy zdobią czubek jej głowy, a ledwie poplątane liśćmi kudły; nie różowe wargi wyginają się w bólu, a usta pokrywające zęby gotowe rozszarpać go, jeśli tylko straci czujność; nie drobne palce pobrudzone zimną zmarznięta na kość leśną ziemią, a pazury.
Milczę, choć wyraźnie słyszę jej pytanie, ale nie szukam na nie odpowiedzi. Wiem, że gdybym ją znalazł, tak to ja wkrótce leżałbym obok tego ciała, które zrzuciłem z klifu, o czaszce roztrzaskanej w milion małych ziarenek i bruździe krwi cieknącej z kącika ust. Przeszłość goni za mną jak detektyw gotowy przyłapać mnie na brudnym uczynku. Kark wyginam w tył, gdy czuję, jak przechodzący po nim dreszcz rozdziera moje trzewia, a ja dobrze wiem, co to oznacza. Milczę, bo nie potrafię wydusić z siebie słowa, a gęsta ślina zasycha mi w gardle, przyklejając się do jego ścianek, dusząc mnie i gardząc mną, tak samo, jak ona leżąca na ziemi, tak samo, jak wszyscy ci lepsi, ci, którzy mogą wieść normalne życia.
W porę przypominam sobie, że to nie o mnie tu chodzi, że to nie ja jestem podmiotem lirycznym tej sceny, a pieniądze, których potrzebuję dla własnej rodzicielki, dla mojej najmłodszej siostry, która ma być kimś. Abym mógł je ochronić, musiałem być wolny. Nóż wbijany w klatkę piersiową mojej ofiary błyszczał ledwo światłem księżyca odbijającym się jeszcze od naszych oczu. Krople krwi wytyczały ścieżkę przez jej piersi, zapamięta słowo, które tam wyryłem.
Stille.
Cicho.
Powinna pamiętać.
Uderzenie w twarz przychodzi niespodziewanie, gdy kończę swe dzieło, ogarnięty pierwotną potrzebą. Choć nie jest ono silne, tak jest dla mnie zaskoczeniem sprawiającym, że policzek odwracam w bok, a mój puls przyspiesza. Nie powstrzymam już siebie, żegnaj Dimitri. Byłeś dobrym chłopcem, tak mówiła mi mama.
Płaszcz na moich plecach rozrywa się wraz z rozszerzaniem moich barków. Z dłoni wypada mi nóż, gdy palce rozrastają się, zaczynając przypominać zdeformowaną łapę, a ja wyginam się do tyłu, krzycząc z nienawiści i gniewu, który całkowicie nade mną panuje. Dziś odsłoniłem się przed obcym, dziś zaryzykowałem własną rodzinę. Kawałki materiału zaczynają na mnie wisieć, gdy ostatnim tchem tracę człowieczeństwo, zawładnięty szałem i pieczeniem policzka i nieświadom jestem, że kobiecie mogłem dać tyle czasu, ile potrzebowała, aby uciec. Rosnące niedźwiedzie zęby bolą, a ja widzę tamtą ofiarę jako dowód na moje istnienie. Powinienem był umrzeć w zimnej celi Fortu Nordkinn, ale pisane mi jest zginąć w walce. Ryk rozrywa ciszę. Uciekaj dziewczyno.
Milczę, choć wyraźnie słyszę jej pytanie, ale nie szukam na nie odpowiedzi. Wiem, że gdybym ją znalazł, tak to ja wkrótce leżałbym obok tego ciała, które zrzuciłem z klifu, o czaszce roztrzaskanej w milion małych ziarenek i bruździe krwi cieknącej z kącika ust. Przeszłość goni za mną jak detektyw gotowy przyłapać mnie na brudnym uczynku. Kark wyginam w tył, gdy czuję, jak przechodzący po nim dreszcz rozdziera moje trzewia, a ja dobrze wiem, co to oznacza. Milczę, bo nie potrafię wydusić z siebie słowa, a gęsta ślina zasycha mi w gardle, przyklejając się do jego ścianek, dusząc mnie i gardząc mną, tak samo, jak ona leżąca na ziemi, tak samo, jak wszyscy ci lepsi, ci, którzy mogą wieść normalne życia.
W porę przypominam sobie, że to nie o mnie tu chodzi, że to nie ja jestem podmiotem lirycznym tej sceny, a pieniądze, których potrzebuję dla własnej rodzicielki, dla mojej najmłodszej siostry, która ma być kimś. Abym mógł je ochronić, musiałem być wolny. Nóż wbijany w klatkę piersiową mojej ofiary błyszczał ledwo światłem księżyca odbijającym się jeszcze od naszych oczu. Krople krwi wytyczały ścieżkę przez jej piersi, zapamięta słowo, które tam wyryłem.
Stille.
Cicho.
Powinna pamiętać.
Uderzenie w twarz przychodzi niespodziewanie, gdy kończę swe dzieło, ogarnięty pierwotną potrzebą. Choć nie jest ono silne, tak jest dla mnie zaskoczeniem sprawiającym, że policzek odwracam w bok, a mój puls przyspiesza. Nie powstrzymam już siebie, żegnaj Dimitri. Byłeś dobrym chłopcem, tak mówiła mi mama.
Płaszcz na moich plecach rozrywa się wraz z rozszerzaniem moich barków. Z dłoni wypada mi nóż, gdy palce rozrastają się, zaczynając przypominać zdeformowaną łapę, a ja wyginam się do tyłu, krzycząc z nienawiści i gniewu, który całkowicie nade mną panuje. Dziś odsłoniłem się przed obcym, dziś zaryzykowałem własną rodzinę. Kawałki materiału zaczynają na mnie wisieć, gdy ostatnim tchem tracę człowieczeństwo, zawładnięty szałem i pieczeniem policzka i nieświadom jestem, że kobiecie mogłem dać tyle czasu, ile potrzebowała, aby uciec. Rosnące niedźwiedzie zęby bolą, a ja widzę tamtą ofiarę jako dowód na moje istnienie. Powinienem był umrzeć w zimnej celi Fortu Nordkinn, ale pisane mi jest zginąć w walce. Ryk rozrywa ciszę. Uciekaj dziewczyno.
Vivian Sørensen
17.01.2001 – Leśna droga – V. Sørensen & Bezimienny Pon 20 Lis - 23:36
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie powinna spodziewać się litości po kimś, kto zrzucił z klifu człowieka, ale nadzieja umiera ostatnia, tak jak ona walczyła do ostatniego tchnienia, które mogło przecież nastąpić w dowolnym momencie. Różnica warunków pomiędzy nimi była na tyle znacząca, że bez problemu rozłupałby jej czaszkę gołymi rękoma, co nie stanowiło żadnego pocieszenia, bardziej to, że z jakiegoś powodu tego nie zrobił.
Z przerażenia nie do końca zdawała sobie sprawę, co się dzieje — adrenalina i szok wywołany tym zdarzeniem pomagał jej przetrwać i nie rozkleić się przed napastnikiem, co w jej mniemaniu było istotne, bo najgorzej spędzić kilka ostatnich chwil życia na kwileniu jak zarzynany prosiak. Łzy toczyły się z jej oczu bezwarunkowo, nie potrafiła ich zatrzymać, ale nie wydawała przy tym żadnych dźwięków, co zresztą miała utrudnione przez dłoń mężczyzny, zapobiegającej jej krzykom podczas tortur. Nie miała pojęcia, co planuje i dlaczego jej po prostu nie zabije, a ostatnim, czego oczekiwała to, że wypuści ją wolno po tym, co zobaczyła. Nie była na tyle naiwna, choć gdzieś tam tliła się jeszcze nadzieja, że uda jej się uciec. Z drugiej strony, czując ostrze przecinające skórę klatki piersiowej, chyba wolałaby już to zakończyć, niż ciągnąć tortury i odejść z tego świata umęczona.
Powinna teraz myśleć o bliskich, o rodzinie, o przyjaciołach i wszystkich tych, którzy w jakimś stopniu odczują jej stratę, ale stężenie przerażenia w jej umyśle nie pozwalało skupić się na tyle, by wywołać obrazy lub konstruktywne przemyślenia — życie nie przeleciało jej przed oczami, ale instynkt dawał o sobie znać, kiedy postanowiła działać na tyle, na ile mogła. Nie przewidziała jednak konsekwencji.
Ze strachu ogarniającego jej ciało powinna mieć zamknięte oczy, gdy tylko zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie jest zwyczajnym osiłkiem i właśnie zaczynał przemieniać się w niedźwiedzia, przez co jej szanse przeżycia drastycznie malały, o ile w ogóle na starcie jakiekolwiek posiadała. Z szokiem wpatrywała się w reakcję oprawcy tuż po jej uderzeniu, które sprawiło jej niemałą satysfakcję, co pewnie cieszyłoby bardziej w innych okolicznościach. Teraz nie miała czasu na analizę gestów, teraz musiała działać, bo ten moment przemiany dawał jej czas, którego nie zamierzała zmarnować. Przetoczyła się na bok w momencie, gdy ciało mężczyzny wygięło się z łuk, a jego krzyk rozdarł ciszę lasu - nie wiedziała, czy ta transformacja boli, choć miała taką nadzieję. Poderwała się na nogi i niemal od razu się zachwiała, bo okazały się miękkie niczym z waty, ale dzięki adrenalinie, zaczęła biec przed siebie, nie zważając na zimno, nie zważając na ból — napędzał ją strach i krzyk zamieniający się w ryk niedźwiedzia. Biegła ile sił w nogach, nie uważając na gałęzie drapiące i rozcinające jej skórę, niszczące ubranie, które i tak było do wyrzucenia — kurtka i bluzka powiewały na bokach w trakcie pędu, a ostatnie, o czym myślała, to żeby okrywać gołe ciało, kiedy na karku czuła oddech śmierci. Już na skraju lasu potknęła się, a jej kostka wykręciła się w nienaturalnym stopniu, co spowodowało kolejną dawkę bólu. Obróciła się gwałtownie, ale nie widziała nikogo, nie słyszała już ciężkich łap ani ryku zwierzęcia. A jednak dalej nie czuła się bezpiecznie, więc ze skręconą kostką i masą innych większych lub mniejszych obrażeń, biegła przed siebie, by uciec jak najdalej od miejsca, w którym przeżyła horror.
Vivian i Bezimienny z tematu
Z przerażenia nie do końca zdawała sobie sprawę, co się dzieje — adrenalina i szok wywołany tym zdarzeniem pomagał jej przetrwać i nie rozkleić się przed napastnikiem, co w jej mniemaniu było istotne, bo najgorzej spędzić kilka ostatnich chwil życia na kwileniu jak zarzynany prosiak. Łzy toczyły się z jej oczu bezwarunkowo, nie potrafiła ich zatrzymać, ale nie wydawała przy tym żadnych dźwięków, co zresztą miała utrudnione przez dłoń mężczyzny, zapobiegającej jej krzykom podczas tortur. Nie miała pojęcia, co planuje i dlaczego jej po prostu nie zabije, a ostatnim, czego oczekiwała to, że wypuści ją wolno po tym, co zobaczyła. Nie była na tyle naiwna, choć gdzieś tam tliła się jeszcze nadzieja, że uda jej się uciec. Z drugiej strony, czując ostrze przecinające skórę klatki piersiowej, chyba wolałaby już to zakończyć, niż ciągnąć tortury i odejść z tego świata umęczona.
Powinna teraz myśleć o bliskich, o rodzinie, o przyjaciołach i wszystkich tych, którzy w jakimś stopniu odczują jej stratę, ale stężenie przerażenia w jej umyśle nie pozwalało skupić się na tyle, by wywołać obrazy lub konstruktywne przemyślenia — życie nie przeleciało jej przed oczami, ale instynkt dawał o sobie znać, kiedy postanowiła działać na tyle, na ile mogła. Nie przewidziała jednak konsekwencji.
Ze strachu ogarniającego jej ciało powinna mieć zamknięte oczy, gdy tylko zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie jest zwyczajnym osiłkiem i właśnie zaczynał przemieniać się w niedźwiedzia, przez co jej szanse przeżycia drastycznie malały, o ile w ogóle na starcie jakiekolwiek posiadała. Z szokiem wpatrywała się w reakcję oprawcy tuż po jej uderzeniu, które sprawiło jej niemałą satysfakcję, co pewnie cieszyłoby bardziej w innych okolicznościach. Teraz nie miała czasu na analizę gestów, teraz musiała działać, bo ten moment przemiany dawał jej czas, którego nie zamierzała zmarnować. Przetoczyła się na bok w momencie, gdy ciało mężczyzny wygięło się z łuk, a jego krzyk rozdarł ciszę lasu - nie wiedziała, czy ta transformacja boli, choć miała taką nadzieję. Poderwała się na nogi i niemal od razu się zachwiała, bo okazały się miękkie niczym z waty, ale dzięki adrenalinie, zaczęła biec przed siebie, nie zważając na zimno, nie zważając na ból — napędzał ją strach i krzyk zamieniający się w ryk niedźwiedzia. Biegła ile sił w nogach, nie uważając na gałęzie drapiące i rozcinające jej skórę, niszczące ubranie, które i tak było do wyrzucenia — kurtka i bluzka powiewały na bokach w trakcie pędu, a ostatnie, o czym myślała, to żeby okrywać gołe ciało, kiedy na karku czuła oddech śmierci. Już na skraju lasu potknęła się, a jej kostka wykręciła się w nienaturalnym stopniu, co spowodowało kolejną dawkę bólu. Obróciła się gwałtownie, ale nie widziała nikogo, nie słyszała już ciężkich łap ani ryku zwierzęcia. A jednak dalej nie czuła się bezpiecznie, więc ze skręconą kostką i masą innych większych lub mniejszych obrażeń, biegła przed siebie, by uciec jak najdalej od miejsca, w którym przeżyła horror.
Vivian i Bezimienny z tematu